Esensja |
King:King nie czuje kina |
O ekranizacjach prozy Stephena Kinga dyskutują Piotr Kozłowski, Tomasz Kujawski i Konrad Wągrowski. |
 |
 | 'Carrie' | Konrad Wągrowski: Na nasze ekrany wchodzi „Sekretne okno” z Johnnym Deppem (po zeszłym roku takie fakty trzeba zaznaczać), film oparty na (doskonałym, moim zdaniem) opowiadaniu Stephena Kinga. To dla nas jest znakomita okazja, aby porozmawiać właśnie o ekranizacjach prozy Króla Horroru (o nim samym pogadamy, jak wreszcie dotrzyma obietnicy dalszego nie pisania i będziemy mogli podsumować całą twórczość). Filmów powstało kilkadziesiąt, właściwie każde opowiadanie i powieść King sprzedaje na pniu producentom. Ale chodzi fama, że te ekranizacje zwykle bywają nie najwyższej jakości, ustępując pierwowzorom. Czy tak sądzicie?
Tomasz Kujawski: Jest jeszcze gorzej, bo wszystkie ekranizacje Kinga ustępują pierwowzorom, nawet ze słabszych książek powstają jeszcze gorsze filmy. Na szczęście znalazło się kilku reżyserów, którzy dobrze czują, co przyciąga ludzi do Kinga (Rob Reiner, Frank Darabont) i kilka – naprawdę kilka – ekranizacji można uznać za udane.
Piotr Kozłowski: Trudno po wypowiedzi Tomka dorzucić coś odkrywczego, całkowicie się przychylam. Rzeczywiście, w pełni udane ekranizacje prozy Kinga można policzyć na palcach jednej ręki.
KW: Zainteresowanie producentów prozą Kinga, świadczy, że jest to proza bardzo „filmowana”, ale efekty bywają różne. Co waszym zdaniem w tej prozie jest takiego, że tak nęci filmowców, a co takiego, że nie tak łatwo zrobić z niej dobry film?
TK: Nie zgodzę się. Proza Kinga wcale nie jest filmowa, bo autor ten bardzo mocno korzysta ze środków, które dostępne są tylko i wyłącznie w literaturze i których nie da się w bezpośredni sposób przenieść na ekran. To, co przyciąga producentów, to tylko i wyłącznie nazwisko. King to instytucja – łączny nakład jego książek przewyższył ponoć nakład Biblii! Brian de Palma, który wyreżyserował „Carrie”, zrobił dla Kinga tyle dobrego co i złego. Na plus, rozsławił debiutującego autora i otworzył mu drogę do międzynarodowej kariery, na minus, przypiął mu etykietkę „twórcy horrorów”. Filmowa „Carrie” znacznie bardziej stara się straszyć (wymyślona przez scenarzystów scena na cmentarzu z wyrywającymi się spod ziemi umarłymi) niż książka, która przede wszystkim ma na celu odtworzyć obraz amerykańskiej młodzieży lat siedemdziesiątych. A King już w swojej trzeciej książce – „Lśnieniu” – ucieka od stereotypów gatunku. Kilka kolejnych – „Bastion”, „Firestarter”, „Strefa śmierci” – już wcale nie jest horrorami. Producenci jednak każdą kolejną powieść zamieniają na siłę w straszydło. Sądzę, że przyczyną takiego postępowania jest objętość utworów Kinga i ich wielowątkowość. Bezpośrednie przeniesienie na ekran tysiącstronicowej powieści byłoby oczywiście absurdem, więc trzeba ciąć, a najbardziej naturalnym kluczem wydaje się być wykrojenie z całości elementów grozy. W ten sposób ze złożonej książki na ekranie zostaje fragment, który oddzielony od reszty zupełnie się nie broni. Następnym czynnikiem, który pogrążył Kinga w świecie filmu, są opowiadania. Tu – w przeciwieństwie do powieści – autor rzeczywiście często sięga po klasyczny horror, ale niestety równie często jego opowiastki są literackim odpowiednikiem filmów klasy C. King, poza kilkoma wyjątkami, pisze słabe opowiadania, które za to łatwo jest przenieść na, siłą rzeczy też kiepski, film. Na podstawie jego pierwszego zbioru opowiadań („Nocna zmiana”) nakręcono kilkadziesiąt filmów! I wszystkie to filmowe buble (choćby niekończąca się seria „Dzieci kukurydzy”).
 | 'The Dead Zone' | PK: Osobiście sądzę, że nie ma czegoś takiego jak proza nie filmowa. Wszystko da się zrobić, wszystko jest kwestią talentu, umiejętności, możliwości. Zobaczcie co z Sapkowskiego zrobił Brodzki, a co z Tolkiena Jackson. Rzecz jasna, powieści Kinga są bardziej złożone niż „Władca...” i w istocie – niektórych chwytów literackich na język kina przełożyć się nie da – gdyby to było takie proste, to i wyższość literatury nad filmem nie byłaby dla każdego tak oczywista. Niemniej, przypadki takich osobowości jak Kubrick czy Darabont pokazują, że nawet jeśli nie w 100%-tach, to jednak da się prozę Kinga zaadaptować wielce satysfakcjonująco. I tu dochodzimy do wniosku tyleż słusznego, co raczej oczywistego – pisarza tej klasy potrafią zrozumieć jedynie filmowcy równie wielkiego formatu. Jednakże producenci mają to zwyczajnie w dupie i na reżyserski stołek sadzają jakichś Micków Garrisów czy innych telewizyjnych cieciów. A potem takie kwiatki...
KW: Sam King chyba nie czuje kina… Nie podoba mu się „Lśnienie”, jego scenariusze pozostawiają wiele do życzenia, a jedyny film, który reżyserował chyba należy do najgorszych…
TK: Tak, wyreżyserowane przez Kinga „Maximum Overdrive” to koszmar. Sceny, w której kuchenny mikser na patyku goni bohaterkę przy akompaniamencie przygrywającego w ścieżce dźwiękowej zespołu AC/DC (jakby wszystkiego było mało, po raz pierwszy widziałem film na RTL z niemieckim dubbingiem), dostarczają dość traumatycznych przeżyć. Autor zupełnie nie sprawdził się jako reżyser, ale również bardzo kiepsko wypada jako scenarzysta. Ostatnio regularnie wypuszcza mini-seriale na podstawie swoich scenariuszy („Czerwona Róża”, „Sztorm stulecia”) i powieści, których ekranizacje mu się nie spodobały („Lśnienie”, w przygotowaniu „Miasteczko Salem”). Wszystko to niestety wypada kiepściutko. Nienajlepsze recenzje zebrał także amerykański remake „Królestwa” von Triera, do którego King napisał scenariusz. Spokojnie zasłonę milczenia można także spuścić na popisy autora w epizodach aktorskich. King rzeczywiście nie czuje kina i, przyznam, fakt ten napawa mnie niezmiernym zdumieniem; jego nieudolność w tej dziedzinie jest wręcz żenująca. Słowo i obraz to jednak dwie diametralnie różne dziedziny sztuki.
KW: Mnie to tym bardziej szokuje, bo w „Danse Macabre” przecież wypowiada się o klasycznym kinie grozy ciekawie i ze znawstwem. Tymczasem nawet we własnych scenariuszach neguje, to co sam powiedział o dobrym horrorze – że znakomity powinien wywołać u widza lęk, dobry powinien go przestraszyć, a jak ktoś nie ma talentu to może jedynie wywołać obrzydzenie. I scenariusze Kinga w najlepszym przypadku wywołują obrzydzenie, a i to nie zawsze. Czy więc zgodzicie się, że najlepsze ekranizacje Kinga, to filmy, które z jego książkami mają mniej wspólnego, będąc tylko luźnymi adaptacjami – jak „Lśnienie” Kubricka?
 | 'Lśnienie' | TK: Tutaj raczej nie dopatrywałbym się klucza do udanej ekranizacji. Jak wspomniałem wyżej, najlepszymi adaptacjami wydają mi się te, których twórcy zrozumieli, że King tak naprawdę pisze opowieści, w którym groza jest tylko jednym i często nie najważniejszym z elementów. „Skazani na Shawshank”, „Zielona mila”, „Misery” to wierne i udane adaptacje, które z horrorem mają niewiele wspólnego. Nielubienie „Lśnienia” Kubricka przez Kinga jest dla mnie mało zrozumiałe. Wydaje mi się, że to dość wierna, twórczo potraktowana ekranizacja. Być może antypatia pisarza bierze się stąd, że Kubrick spróbował wyciągnąć z tej powieści więcej, niż zdołał King. Sygnowany przez „króla horroru” remake tylko śmieszy.
PK: Ponownie zgodzę się z Tomkiem i pójdę jeszcze dalej – najlepsze ekranizacje Kinga to te, które z jego książkami mają jak najwięcej wspólnego. Problem w tym, że lwia część reżyserów nie rozumie czy też nie chce rozumieć szerokich horyzontów Mistrza, zasypując nas w efekcie badziewnymi horrorkami. „Lśnienie” jest tu wg mnie wyjątkiem, właściwie jedyną naprawdę dobrą luźną adaptacją (nie jestem fanem „Carrie” DePalmy), podczas gdy w czołówce zdecydowanie dominują te wierne („Misery”, filmy Darabonta czy „Martwa Strefa” Cronenberga – swego czasu ponoć najbardziej zachwalana przez samego Kinga ekranizacja).
KW: „Martwa strefa” jest absolutnie ok. – ale to Cronenberg, choć nietypowy. Co do „Misery” to uważam, że film jest dobrym thrillerem, ale książka jest genialna. I tego stanu napięcia, który bije z książki, tego, jak w oczach Sheldona Annie Wilkes urasta do niemalże boskiej czy szatańskiej istoty, już w filmie nie udało się oddać, choć za scenariusz wziął się jeden z najsłynniejszych scenarzystów Hollywood – William Goldman. Ale nie narzekajmy, film jest ok., a scenariusza nie pisał King. :-) Lepiej niech pozostaje przy powieściach, gdyż tu z pewnością jest mistrzem.
PK: Też uważam, że „Misery” jest książką, może nie genialną, ale na pewno świetną. Z tym że film według mnie specjalnie nie odstaje, lubię go na równi. Znakomity dreszczowiec, lecz jednak poza ścisłą listą ulubionych, nie chwycił mnie za serce jak „Zielona mila”.
KW: King ma jednak moim zdaniem jeden mankament – rzadko do poziomu jego powieści dorasta poziom końcówek jego powieści… I tu filmowcy miewają pole do popisu – uważam, że czasem z sukcesem – zakończenia takich filmów jak „Lśnienie”, czy „Sklepik z marzeniami” są lepsze niż u Kinga. Ale bywa i dużo gorzej – patrz „Smętarz dla zwierzaków”. Literacka biegłość Kinga jest niepowtarzalna. Jego powieści nie tylko wciągają, ale i straszą. A filmy – czy bywają przerażające?
 | 'Misery' | PK: No tak, zapomniałem, że gadamy z człowiekiem, który się przyznał w jednej z poprzednich dyskusji, iż bał się na „Ciemności” Balaguero ;) Mnie tam nie straszą ani powieści Kinga, ani tym bardziej filmy. Przy lekturze czuję niekiedy co najwyżej lekki niepokój – w budowaniu atmosfery King de facto nie ma sobie równych. Poza tym, o czym już wyżej wspomniał Tomek, po rasowy horror King sięga niemal tylko w krótkich formach. Powieści pisze obyczajowe, psychologiczne, grozę aplikuje z rzadka. Jeśli zaś chodzi o filmy, tylko jeden zdołał mnie w miarę przestraszyć. „Smętarz dla zwierzaków”. Niezbyt wyszukanymi środkami co prawda, ale zawsze. Ze „Smętarzem” to w ogóle jest dziwna sprawa. To jedna ze słabszych ekranizacji Kinga, a jednocześnie świetny horror, dla mnie osobiście klasyk kina B. Mroczny nastrój, napięcie, nieco gore. Oczywiście fabularnie nie umywa się do pierwowzoru, ale przerazić potrafi, a tego od horroru oczekuję przede wszystkim. Nic nie poradzę, lubię ten film.
KW: No tak, zapomniałem, że gadam z człowiekiem, który uważa, że „Gothika” jest zupełnie dobrym horrorem, w przeciwieństwie do „Ringu” ;) Ja nie przepadam za gore, preferuję horror atmosferyczny, :) może dlatego „Smętarz dla zwierzaków” mnie tak zirytował. Piszę o tym więcej w notce o filmie w artykule obok, tu dodam tylko, że w książce Zło cały czas czai się w tle, jest cieniem śledzącym bohatera, a z całą siłą uderza dopiero na ostatnich stronach – efekt doskonały. W filmie natomiast nie ma niedomówień, jest dosłowność – krwawa, wyrazista – i nudna.
PK: Zacznijmy od tego, że „Gothika” nie jest horrorem a paranormalnym thrillerem. Bez cienia pomysłu, ale szczerze Ci powiem, że wolę takie odgrzewane „I see dead people” niż motyw morderczego VHS-a (autorzy bankowo inspirowali się Kingiem!). Film Kassovitza wchłonąłem na identycznej zasadzie co „Smętarz”, czysto relaksacyjnej. Cóż, może jestem mało wymagający, ale nie oczekuję od każdego jednego produkcyjniaka zgłębiania ludzkiej psyche. Bo to, że „Smętarz” nie będzie drugim „Lśnieniem”, wiedziałem już przed seansem, Mary Lambert to nie Kubrick. I też stawiam atmosferę ponad gore :)
TK: „Smętarz dla zwierzaków” to jedna z wybitnych książek Kinga. Przykład, że w zarezerwowanej dla pop-kultury konwencji horroru też można mówić o ważnych rzeczach. Książka nie tylko straszy, ale przede wszystkim jest próbą oddania procesu pogodzenia się z niesprawiedliwą śmiercią. Nie bardzo potrafię ocenić film w oderwaniu od powieści; dla mnie to kolejny przykład przerobienia ciekawego dzieła literackiego na bezsensowną sieczkę.
KW: Czas na ulubione i najbardziej znienawidzone przez was filmy według Kinga. Jak się ta lista ma do bardziej i mniej ulubionych powieści?
PK: Uwielbiam „Skazanych na Shawshank” i „Zieloną milę”, które są nie tylko moimi ulubionymi filmami wg Kinga, ale i jednymi z ulubionych w ogóle. Nie mam natomiast filmu, którego bym tak szczerze nienawidził, żaden nie zażenował mnie aż tak okrutnie, nawet n-te części „Dzieci kukurydzy” oglądam bez szczególnego znużenia, przynajmniej pośmiać się mogę. A dla miłośników filmów tak dobrych, że aż złych, są one nawet wskazane. Z książkami podobnie, zdarzają się słabsze, ale jeszcze nigdy King wg mnie nie dobił dna totalnego. Nie potrafię też wskazać tej jednej jedynej, listę ulubionych mam sporawą. No, po prostu bardzo lubię Kinga i tyle.
 | 'Skazani na Shawshank' | KW: Dla mnie numerem jeden będzie „Lśnienie” – to prawdziwa uczta dla oka. Świetnie ogląda się „Skazanych na Shawshank”, ale najistotniejsze jest to co po tym filmie pozostaje w duszy. I muszę wymienić ponownie „Martwą strefę”, o której jakości decyduje chyba przede wszystkim niezwykle sugestywny (choć idiotycznie uczesany) Christopher Walken. „Zielona Mila”, „Misery” są ok.
TK: Tylko „Misery” jest jednocześnie jedną z moich ulubionych książek i filmów. Bardzo lubię też filmowych „Skazanych na Shawshank” i „Zieloną milę”, książkowe pierwowzory też, ale umieściłbym je poza pierwszą dziesiątką. Duży szacunek mam też dla ekranizacji „Dolores Claiborne”, chociaż to bardzo różny od powieści film.
KW: Wyobraźcie sobie, że możecie zrobić remake, któregoś z filmów. Co byście wybrali i kto powinien taki film reżyserować i w nim zagrać?
PK: „Czasami oni wracają”. Reżyserować powinien rzecz jasna niezawodny Frank Darabont. Na pewno położyłby większy nacisk na psychologię postaci niż McLoughlin, który całość spłycił do wymiaru taniego przerażacza. Jima Normana mógłby zagrać Tom Hanks, a Sally Norman Michelle Pfeiffer. Jako upiornego Richarda Lawsona najchętniej widziałbym Brada Pitta.
KW: Ja wrócę do „Smętarza”, który uważam za książkę rewelacyjną. Nie wiem kto powinien się za to wziąć, aby film równie straszył. Dla mnie najbardziej przerażającym filmem ostatniej dekady była „Zagubiona autostrada” Lyncha, więc chciałbym, aby ten reżyser przetworzył, którąś z Kingowskich historii – ale to inna estetyka, więc nie wiem, czy miało by to szanse powodzenia. A do większości ról brałbym Christophera Walkena lub Gary’ego Oldmana – tych dwóch gości jeszcze w horrorze nie zostało wystarczająco wykorzystanych.
PK: Trafiłeś w dziesiątkę, bo Paramount na dniach rozpoczyna produkcję remake’u „Smętarza”, właśnie kompletują obsadę. Niestety szanse na Walkena czy Oldmana w obsadzie są znikome, ponoć główną rolą jest zainteresowany George Clooney. I mimo że go nawet cenię, to tu mi pasuje jakoś średnio. A i sam film bynajmniej nie zapowiada się rewelacyjnie, scenariusz spłodzili goście od „Bez twarzy” Johna Woo, pewnie będzie kolejna młócka...
KW: Clooney jako Louis Creed? Ciekawe, choć w jakimś sensie powtórzyłby swoją rolę z „Solaris”. Ale to nie decyzje obsadowe zadecydują o powodzeniu tej ekranizacji.
 | 'Zielona mila' | TK: Bardzo chciałbym zobaczyć rzetelną ekranizację „To”, chociaż coraz bardziej wątpię, czy jest to powieść, którą da się wiernie przenieść na ekran. Dziwi mnie też, że żaden z reżyserów nie spróbował oddać niepowtarzalnego klimatu amerykańskich miasteczek, których pełno jest u Kinga. Może Lasse Hallström?
KW: Wreszcie – czy jest jakiś niesfilmowany tekst z prozy Kinga, którego ekranizację chętnie byście zobaczyli?
PK: „Rose Madder”. Znakomita powieść obyczajowo-fantastyczna. Czytałem dawno i nieszczególnie pamiętam całości, ale motyw alternatywnej rzeczywistości, innego świata (bohaterka wchodzi w obraz) uwielbiam. Rosie powinna zagrać Holly Hunter, a jej sadystycznego męża Gary Oldman. Reżyseria – tak dla odmiany – Frank Darabont.
KW: Piotrek znów się będzie ze mnie śmiał – ale jest takie opowiadanie, „Mgła”, które mnie autentycznie przeraziło. Fabuła opowiadana tutaj może wydać się głupawa – z mgły wyłażą potwory i zabijają ludzi uwięzionych w małomiasteczkowym supermarkecie. Ale kluczowe jest to, co między tymi ludźmi zachodzi, jak napięcie narasta, jak ogarnia ich poczucie beznadziejności ich pozycji. Sądzę, że z tego można zrobić świetny film – o ile owe potwory rzeczywiście pozostaną przez większość filmu ukryte we mgle. Ale znając dotychczasowe doświadczenia pewnie będzie inaczej (bo oczywiście prawa są już wykupione).
PK: A wiesz, tym razem powstrzymam się od śmiechu, bo sam bym chętnie „Mgłę” zobaczył Punkt wyjściowy faktycznie jest idiotyczny, ale u Kinga to nie nowość, ja już tylko czekam na powieść, gdzie mordować będą szalone chusteczki higieniczne :) A poważnie – jest tak jak mówisz – najważniejsza jest tu psychologiczna konstrukcja zaszczutych postaci.
TK: „Mgłę” miałem okazję wysłuchać jako słuchowisko radiowe i rzeczywiście wyszło coś bardzo klimatycznego i przerażającego, ale, podobnie jak książka, siłą rzeczy odwoływano się tu głównie do wyobraźni odbiorcy. Rzeczywiście mógłby powstać z tego ciekawy film. Poza tym zawsze chciałem zobaczyć ekranizację „Wielkiego marszu”.
KW: Prędzej czy później powinniśmy się spodziewać ekranizacji „Mrocznej Wieży”. Marzyłby mi się jakiś epicki, wysokonakładowy film…
TK: Nie! Mam nadzieję, że nikt nigdy nie wpadnie na ten pomysł. Cykl „Mroczna wieża” absolutnie nie nadaje się na ekran. Powieść zbyt złożona, zbyt postmodernistyczna, zbyt mocno powiązana ze wszystkim, co napisał King. W każdej ekranizacji trzeba byłoby dokonać olbrzymich cięć, a każde cięcie pogrążyłoby film. „Mroczna Wieża” jest bardzo osobistym dziełem, nie sądzę, aby ktokolwiek zdołałby znaleźć klucz do zrozumienia świata Wieży i przetworzenia tak złożonej wizji na film.
PK: A ja obstaję przy tym, że „mission impossible” to bajka. Co powiecie na taką opcję – reżyseruje Peter Jackson do spółki z Frankiem Darabontem. Aktorzy pierwszorzędni, budżet gigantyczny, ale efekty nie przesłaniają rozbudowanej fabuły. Całość jest oczywiście podzielona na kilka części, z których każda zgarnia po 20 Oscarów... No, może troszkę się zapędziłem, ale pomarzyć fajnie :)
|
|
 |
|