nr 3 (XXXV)
kwiecień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Anna Draniewicz
Pasja Gibsona
"Pasja"

'Pasja'
'Pasja'
Gibson, specjalnie lub bezwiednie, wykorzystał ogólny apetyt na horror i gore, w którym on i jemu podobni dostrzegają wyższy cel. Skutek jednak niczym nie różni się od efektów osiąganych przez wirtuozów kina „szokowego”, takich jak Quentin Tarantino czy Gaspar Noé, który poddał Monikę Bellucci tak przykremu upokorzeniu w „Nieodwracalnym”. Gibson jest z usposobienia mniej formalnie ryzykującym reżyserem, ale nie mniejszym koneserem przemocy i zabawnie będzie usłyszeć, jak te same zrzędy, które potępiały „Kill Bill” Tarantino, będą teraz chwalić „Pasję”.
A.O. Scott, „New York Times”


Mel Gibson zrobił film o Jezusie tak, jakby nikt przez ostatnich 50 lat nie dotykał tego tematu. Od lat 60-tych, kiedy to przedstawiano życie Jezusa w stylu biblijnych epopei, powstały jednak takie filmy, jak chociażby „Ewangelia według św. Mateusza” Passoliniego, ekranizacja musicalu „Jesus Christ Superstar” czy „Ostatnie kuszenie Chrystusa” w reżyserii Martina Scorsese. Nie można udawać, że tych obrazów nie było. Do tej pory filmy o Jezusie wnosiły zawsze coś nowego i pokazywały znaną wszystkim historię w nowym świetle. Często powodowały falę protestów, które czasami doprowadzały nawet do zdjęcia filmu z ekranów. „Pasji” to raczej nie grozi, gdyż pozornie nic tutaj nie przeczy nauce Kościoła. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, ponieważ tak naprawdę manichejskie przedstawienie walki dobra ze złem, jakie stosuje Gibson, zostało już dawno potępione. Według nauki Kościoła zło to brak dobra, a nie osobna siła, która może mu stawiać czoła. Tymczasem Gibson wprowadza do filmu postać diabła, który w momencie klęski, wydaje z siebie krzyk rozpaczy. Chwyt dosyć tani, choć efektowny.

Podobno celem Gibsona było ukazanie męki Jezusa w taki sposób, żebyśmy minuta po minucie zobaczyli, jak to naprawdę wyglądało. Tak przynajmniej reżyser mówił w wywiadach. Tymczasem oglądając film, przekonujemy się, że zainspirowany malarstwem Caravaggia, był on przez cały czas wierny ikonografii chrześcijańskiej i odwiecznej tradycji, a nie faktom historycznym. W dodatku dotyczy to jedynie postaci Jezusa. Podczas gdy dwaj pozostali skazańcy niosą tylko poziomą belkę, Jezus dźwiga cały krzyż. Oni są do tej belki przywiązani, on przybity. Gwoździe zaś nie są wbijane w nadgarstki i kostki, lecz w dłonie i śródstopie. Oczywiście oba sposoby są równie makabryczne i nie chodzi tu o czepianie się o szczegóły, ale o pokazanie, że argument o realistycznym przedstawieniu męki Jezusa przestaje mieć rację bytu. Od dawna już wiadomo w jaki sposób Rzymianie w tamtych czasach krzyżowali więźniów i żaden film nie jest w stanie pokazać tego lepiej, niż sami możemy to sobie – znając fakty – wyobrazić. Urealnieniu wydarzeń miało także służyć ożywienie dwóch „martwych” dziś języków – łaciny i aramejskiego. I to chyba jedyne, choć tak naprawdę mało zauważalne nowatorstwo w tym filmie.

Najstraszniejsze jest to, czego nie widzimy. Taka zasada obowiązuje w horrorach, a tego gatunku od początku nawiązuje Gibson. Sprawia, że widz co jakiś czas podskakuje ze strachu w fotelu, zaskoczony nagłym, mocnym i głośnym akcentem. Taki efekt daje na przykład ukazanie się Judaszowi diabła w ciemnym lesie oliwnym. Jednak szkoda, że Gibson nie zastosował tej złotej zasady, według której lepiej jest zostawić miejsce dla wyobraźni, zamiast epatować obrazem. Patrząc, szybko przyzwyczajamy się do okropieństwa i w ramach odruchów obronnych, obojętniejemy na obraz.

Po co zatem Gibson zrobił ten film? Jego celem był chyba manifest własnej wiary. Choć z drugiej strony z pewnością chciał także wstrząsnąć widzami i ich zaszokować. To mu się na pewno udało, skoro wszyscy dziś o „Pasji” dyskutują. Ale szokować nie jest trudno, żadna więc w tym jego zasługa. Pozostaje zatem inne pytanie – dla kogo Gibson nakręcił „Pasję”? Wydaje się, że przede wszystkim dla siebie i swojej ekipy. Włożył w to własne pieniądze i zatrudnił ludzi, dla których ten film był również wielkim wyzwaniem i dużym przeżyciem. Można by zatem obraz ten przyrównać do odgrywania męki pańskiej, jakie ma miejsce w wielu częściach świata, na przykład w Górze Kalwarii czy też Filipinach, gdzie człowiek odgrywający Jezusa jest krzyżowany naprawdę. Kto chce na to patrzeć, może tam pojechać. Podobno wiele osób się wtedy nawraca. Wiemy jednak, że oprócz nawróceń, zdarzają się także tragedie. Podczas premiery filmu Gibsona pewna kobieta dostała zawału i zmarła. Nie mogła się tym samym przekonać, że najgorsze w „Pasji” jest toporne zakończenie, któremu – podobnie jak całemu filmowi – brak dobrego smaku i finezji. Wystarczyło je widzom zasugerować, skoro i tak przecież wiadomo, że Chrystus zmartwychwstał.

Czy „Pasja” nie ma zatem żadnych zalet? Ma, przede wszystkim wspaniałe zdjęcia Caleba Deschanela. Sceny w ogrodzie oliwnym utrzymane są w niebieskiej kolorystyce, potem zaś dominuje brąz i odcienie żółci. Cały film jest tak wystylizowany, że niemal każdy jego kadr można by oprawić w ramy i powiesić obok napiękniejszych obrazów. Druga zaleta jest bardziej dyskusyjna. Wydaje się, że mimo wszystko „Pasja„ może silne oddziaływać na ludzi, którzy na co dzień nie zastanawiają się nad wiarą, życiem i śmiercią. Może po wyjściu z kina znajdą czas na chwilę refleksji, bez względu na to, do jakich wniosków dojdą? I może jest to coraz bardziej potrzebne zaganianym ludziom Zachodu, do których przecież i my już należymy.

powrót do indeksunastępna strona

95
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.