nr 3 (XXXV)
kwiecień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Marcin Łuczyński
"Pasja" znaczy cierpienie
"Pasja"

'Pasja'
'Pasja'
Chciałem dać ludziom nie film, lecz przeżycie.
Chciałem wyrazić ogrom ofiary oraz całą jej grozę. Pragnąłem także, aby film nie był pozbawiony liryzmu i piękna, stałego poczucia miłości, bo przecież jest to opowieść o wierze, nadziei i miłości. To moim zdaniem, najwspanialsza historia, jaką można opowiedzieć.
Mel Gibson

[...]Potwierdza to zatem prawdę, że kto spotyka Chrystusa, spotyka Judaizm. A że byli Żydzi, którzy obrócili się przeciwko Jezusowi - tego nie wolno przemilczać ani bagatelizować.
"Pasja" jest zrealizowana w sposób absolutnie mistrzowski z teologicznego i religijnego punktu widzenia. Ludzie, którzy ten film zrobili, musieli Ewangelię bardzo głęboko przemyśleć i przeżyć, osadzając ją również w dwutysiącletniej tradycji Kościoła. Tam widać wyraźnie wpływ chrześcijańskich świętych, chrześcijańskich mistyków, chrześcijańskich ludzi wiary. Widać również - co podkreślam z całą mocą - wielką, głęboką znajomość tradycji żydowskiej. Także rabinicznej tradycji żydowskiej.
Kiedy więc poproszono mnie, bym opracował tekst polski do Pasji, postawiłem warunek, że muszę ten film zobaczyć. Po obejrzeniu byłem naprawdę wstrząśnięty. Nigdy dotąd nie widziałem filmu, który z takim artyzmem i z takim realizmem ukazywałby mękę i śmierć Jezusa. [...] Film ten nie pozwala na obojętność wobec Chrystusa. Zarówno reżyserowi, jak i aktorom udało się przełożyć słowa Ewangelii na język obrazu, który wymownie przemawia do duchowości współczesnego człowieka. Dlatego sądzę, że każdy chrześcijanin powinien go zobaczyć.
"Pasja" nie jest po to, żeby się podobała czy nie podobała. Pasja jest po to, żeby człowiekiem wstrząsnęła.
ks. prof. Waldemar Chrostowski


Było ich już kilka. Jedne mniej udane, inne bardziej. Jedne o estetyce przedszkolnej, ugrzecznione; inne bardziej sugestywne, bliższe realiom, zresztą wciąż do końca nie znanym. Były i skandalizujące, bo dlaczegóż by nie - świat się tego nie boi i nigdy nie bał. Ale pewne jest jedno: kino - i jego przebogata historia - nie znało jeszcze dzieła, które poruszałoby tematykę Męki Chrystusowej w sposób równie realistyczny, po grunewaldowsku werystyczny; które powodowałoby równie wielką traumę u odbiorcy; które wykazałoby się porównywalną siłą oddziaływania na widza. Jeszcze żaden film nie przybliżył człowieka równie silnie do cierpiącego za niego Boga. Rzucony w marcu na ekrany film Mela Gibsona "Pasja Chrystusa" sam rzuca na kolana.

Ten film jest niezwykły, ale o tym za chwilę. Najpierw spieszę nie tyle go ocenić, ile dać odpór zarzutom, które "w całym tym zgiełku", jaki wokół filmu powstał na długo przed jego premierą, zdają się najbardziej absurdalne. Przynajmniej dla mnie.

Czy Mel Gibson chce zarobić?

To sztandarowy zarzut. Łopoce on chyba najmocniej na wietrze ludzkiego gniewu. Wielu uważa, że Gibson sięgnął po Mękę Pańską wyłącznie po to, by zarobić, jako że jest to ponoć temat żelazny, gwarantujący powszechny odbiór i zainteresowanie. Uważam, że największy odbiór zapewnił „Pasji” nie sam temat, lecz gigantyczny harmider wokół filmu: protesty, protesty do protestów, zarzuty o antysemityzm (tradycyjne oskarżenie, choć jego obecność w zarzutach do tego filmu jest niejako zrozumiała), biegunowo sprzeczne dywagacje najprzeróżniejszej maści "autorytetów" i generalnie cały ten łomot. Słysząc taki bitewny zgiełk, człowiek z czystej ciekawości ma ochotę wejść na wzgórze, popatrzeć na pole walki i dowiedzieć się, o co wojenne rzemiosło się toczy. A potem mamy rekordy frekwencji, które - paradoksalnie - zdają się potwierdzać prawdziwość zarzutów stawianych przez przeciwników, nie dostrzegających, że to właśnie oni wprawili w ruch ten samograj.

Na polskiej scenie - żeby daleko nie szukać - mamy Kazimierza Kutza, który oznajmił Polakom że nie będzie filmu oglądał, ponieważ nie powinno się sięgać do poruszanej w nim tematyki tylko po to, by zyskać rozgłos. Pana reżysera wola i prawo taki pogląd wyznawać. Trzeba tę opinię uszanować. Niemniej jest to trochę tak, jak z owym anegdotycznym staruszkiem, który chłopcem jeszcze będąc, odkrył, że krasnoludków nie ma i nadal jest tym faktem solidnie wytrącony z równowagi.

Dla mnie ten zarzut jest cokolwiek dziwaczny. Idąc tą drogą można powiedzieć, że nie powinno się robić filmów o wojnie. Nie powinno się dla zdobycia sławy bazować na ludzkiej śmierci Tymczasem filmy takie jak "Lista Schindlera" czy "Ucieczka z Sobiboru" wprost proszą się o taki komentarz.

Gdyby pójść tym tokiem myślenia jeszcze dalej, można powiedzieć, że nie powinno się jeździć do Kaplicy Sykstyńskiej, by podziwiać freski Michała Anioła Buonarotti. Artysta nie malował ich bowiem bezinteresownie, dla chwały bożej, lecz za pieniądze. (Do tego zyskując nieśmiertelną sławę, znacznie przewyższającą tę za dzieła rzeźbiarskie, jak posąg Dawida czy najsłynniejsza w świecie Pieta. I sławę zyskał co się zowie, bo Medyceusze wstawali z siedzeń, gdy mistrz wkraczał do sal ich pałaców.). Reductio ad absurdum? Oczywiście, bo przecież o to tu chodzi! Całą kwestię sprowadza się do absurdu z uporem godnym lepszej sprawy!

Dzieło sztuki potrafi wzruszyć, urzec, rzucić na kolana; potrafi przymusić do niebanalnej refleksji, A jednocześnie jest produktem. Wymaga talentu, nakładu pracy, bardzo często - jak choćby w przypadku wspomnianej Kaplicy Sykstyńskiej - iście stachanowskiego. I kosztuje: tak zwyczajnie, po prostu kosztuje. Na palcach jednej ręki można policzyć artystów, którzy nie chcą materialnej ZAPŁATY za swój trud. Wiele wspaniałych dzieł sztuki malarskiej, rzeźbiarskiej, architektonicznej - spośród których gros ma charakter sakralny - jest rezultatem talentu i pracy wielkich artystów, którzy za swój produkt dostawali pieniądze. W żaden sposób NIE UMNIEJSZA to artystycznej czy duchowej wartości tych dzieł, nie deprecjonuje siły ich oddziaływania na odbiorców.

Każdy z dotychczasowych filmów o Chrystusie, Mojżeszu, Abrahamie, czy Narodzie Wybranym - czego by nie powiedzieć o ich wartości artystycznej - kosztował, przyniósł zysk z projekcji kinowych, ze sprzedaży praw do emisji w telewizji, czy dystrybucji kaset wideo, a nazwiska aktorów i reżysera pojawiały się w końcowych napisach. Nagłe odmawianie tego prawa Melowi Gibsonowi i jego ekipie; głoszenie, że tematykę Męki Pańskiej winno się omijać z daleka, a jeżeli już koniecznie trzeba się za nią brać, to tylko tak, żeby - Boże broń - grosza na tym nie zarobić, jest właśnie owym odkryciem, że "krasnoludków nie ma".

Dziś już wiadomo, że "Pasja" zarobi pieniądze, jakich nie zarobił żaden z poprzednich filmów tego gatunku. Pod tym względem obraz Gibsona zaliczany jest do superprodukcji. Jednak nie jest to wystarczające usprawiedliwienie dla zajadłości, z jaką spadała na ten film krytyka, zanim jeszcze wszedł on na ekrany.

Poza tym mam wrażenie, że Mel Gibson już dawno ma za sobą czasy, kiedy pracował na rozgłos i sławę, zarabiał pieniądze na dom, samochód, ciuchy, utrzymanie rodziny, emeryturę itd. Z drugiej strony, w całym tym zmanierowanym i zepsutym środowisku hollywoodzkiego światka jest on jednym z niewielu przyzwoitych, normalnych facetów: z tą samą od lat żoną, z tradycyjnym domem i rodziną. Dziś wiadomo też, że nie odczuwa żadnego durnowatego wstydu przed pokazywaniem swojej religijności, choć jego twierdzenia, że „Pasję” robił pozostając pod natchnieniem Ducha Świętego, wielu osobom kojarzą się z megalomanią.

Jak już wspomniałem, chęć zarobku jest normalnym elementem udostępniania filmu do publicznych pokazów i epatowanie tą oczywistością; podnoszenie jej do wymiaru poważnego zarzutu jest samo w sobie par excellence niepoważne. Bez ŻADNEGO szemrania zapłaciłem "dwudziestkę" za możliwość obejrzenia dobrego, niebanalnego i poruszającego filmu; za przeżycia które przyniósł i refleksje, jakie po sobie pozostawił. Za obejrzenie filmu zrobionego bez politycznie poprawnych "spiłowań", załagodzeń, przeniesionych akcentowań i tym podobnych zabiegów. Chętnie to uczyniłem, bo oglądanie robionych nawet za darmo, słodkich do mdłości, ugrzecznionych i tandetnych filmideł, nakręconych bez większego pojęcia o głębi zagadnienia, które poruszają, nie jest dla mnie żadną alternatywą. Absolutnie żadną!

Czy film jest antysemicki?

Zarzut o antysemityzm jest w dzisiejszym świecie bardzo groźną bronią i chętnie się jej używa. Nie dziwota zatem, że dostało się również Gibsonowi. Ludzie, którzy mają już po dziurki w nosie niezliczonych bzdurnych oskarżeń (a jestem tutaj w pierwszym szeregu), jakie w wielkiej obfitości zdarzały się przed paroma laty - wobec Polaków w szczególności - dziś bliscy mogą być reakcji: "Nie, wy znowu o tym? No ileż można?!". Tymczasem, gdy raz po raz podnosi się fałszywy alarm, to kiedy wreszcie larum jest uzasadnione, nikt nie zwraca na nie uwagi. Kwestii antysemityzmu w "Pasji" nie sposób załatwić byle machnięciem ręki i kpiarskim prychnięciem. Jeśli rozważyć wszystko bez zbędnych i głupich uprzedzeń, zarzuty przeniosą się z filmu na źródło pisane, czyli Ewangelię. Poza wyrazistym (dla wielu aż nadto) pokazaniem opisanych wydarzeń, Gibson właściwie niczego od siebie nie dodał. No może poza dwoma wyjątkami, ale one działają na korzyść reżysera. Wprowadził postać jednego z kapłanów, członków Sanhedrynu, który głośno protestuje przeciwko nocnemu sądowi i podstawionym świadkom. Kapłani w filmie nie są monolitem - to ważne. Ważny jest też fakt, że Gibson dodał to od siebie, bo w Ewangelii nie ma o tym słowa. Zrezygnował też z tłumaczenia skandowanych przez tłum po aramejsku słów: "krew jego na nas i na dzieci nasze".

Nie bez racji jest twierdzenie, że "Pasja" jest antysemicka. Ale tak samo, jak antysemicka jest każda msza chrześcijańska, czy lekcja religii. Opowieść o Jezusie jest czymś innym niż pretekstem do pokazania sporu między Żydami. Dla chrześcijaństwa - w tym również dla Gibsona - to przede wszystkim opowieść o narodzinach nowej religii i o wielkości ofiary wiodącej do zbawienia, która jest tej religii fundamentem.

Prawdą jest, że podjudzony tłum, skandujący "ukrzyżuj!" składał się z Żydów. Ich obraz w filmie jest - TAK SAMO jak w Ewangelii - negatywny. Ale kogo Gibson miał w tym rozwścieczonym tłumie pokazać? Pigmejów? Eskimosów? Motłoch zawsze był, jest i będzie motłochem - na każdym krańcu świata, w każdej kulturze, w każdym narodzie. Napoleon Bonaparte zawsze pozostawał niewzruszony wobec wiwatu tłumów. Mawiał: "Klaskaliby równie mocno, gdybym wędrował na szafot". Podobny mechanizm pokazany jest w filmie Gibsona, gdy Piłat mówi: "Nie tak dawno witaliście go palmami, gdy wjeżdżał do miasta, dziś chcecie, żebym go sądził. Czy ktoś może mi wytłumaczyć to szaleństwo?" Podjudzony, głupi, prymitywny tłum - oto kto domagał się ukrzyżowania Chrystusa. Nie ma znaczenia, że działo się to w Palestynie, a tłum składał się z Żydów.

Uśmiercić Chrystusa chcieli kapłani Świątyni Salomona i rzymska administracja. Kapłani - najzwyczajniej w świecie - obawiali się konkurencji i tego, że ich autorytet i religia, którą reprezentowali utraci swą moc ("Cóż my zrobimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze święte miejsca i nasz naród. [...] Tego więc dnia postanowili Go zabić"). Religie bardzo zazdrośnie strzegą stref swoich wpływów. Wystarczy wspomnieć spór pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim a prawosławnym o dwie ostatnio powołane w Rosji przez Jana Pawła II metropolie, czy incydenty z nie wpuszczaniem biskupów w granice Rosji. Takich przypadków było i jest w historii dziesiątki.

Sekt w Palestynie było sporo, ale ta (bo jako sekta było owo młodziuteńkie chrześcijaństwo postrzegane) stanowiła zagrożenie bodaj największe. Jezus porywał rzesze. Kapłani czuli się jego rosnącą pozycją zagrożeni. To był aspekt religijny, przedstawiony tu oczywiście w dużym uproszczeniu.

Ale istniał też polityczny - kto wie, czy nie ważniejszy. Tutaj wkracza Rzym, którego rola w straceniu Jezusa była znacznie większa, niż chce tego Ewangelia (wielu biblistów, często spoza Kościoła, uważa, że treść Ewangelii została nieco "podretuszowana", aby wydarzenia w niej opisane nie stawiały w zbyt złym świetle Rzymian, których serca i dusze chrześcijaństwo sposobiło się podbić). Kasta kapłańska, jako dość wpływowa, była wykorzystywana przez rzymskiego okupanta do utrzymywania spokoju w judejskiej prowincji. Rzym, gdy zdobywał nowe ziemie, obsadzał granice swymi legionami, budował drogi, brał niewolników i nakładał podatki. A że nigdy nie narzucał swojej religii podbitym ludom, powodu do sporu z żydowskimi kapłanami nie było.

To właśnie oni, mając obietnice Rzymian, że ci nie będą ingerować w sprawy religijne, umiejętnie gasili pojawiające się czasem gorące nastroje wśród ludności; dbali, żeby nie dochodziło do zamieszek. To oni łagodzili zapędy przeróżnych rewolucyjnych ugrupowań, których w tamtych czasach w Palestynie nie brakowało. A Chrystus tak właśnie był przez nich postrzegany. Być może zbyt opacznie zrozumieli jego słowa, że przyniósł na ziemię miecz; że syn powstanie przeciwko ojcu a córka przeciw matce. Ponadto nazywał siebie Mesjaszem, a był to tytuł łączący przywództwo religijne z autorytetem królewskim. W tamtym zaś, szczególnym dla narodu izraelskiego momencie dziejowym, nieodmiennie był on związany z przepowiedniami o oswobodzeniu spod jarzma okupanta. Nie sposób zatem nie dostrzec, że osoba Jezusa, jako dawidowego potomka, stanowiła realną groźbę powstania. Z kolei Piłat, człowiek znany z wielu źródeł jako wyjątkowo bezwzględny i okrutny nie cofał się przed niczym, by w podległej sobie prowincji utrzymać spokój. Film pokazuje Piłata innego, dużo łagodniejszego – jego obraz wzorowany jest na Ewangelii.

Dla odmiany w samym Sanhedrynie jest człowiek protestujący przeciwko hucpie, jaką był szybki, nocny sąd nad Jezusem, jasno i dobitnie stwierdzający, że rzekome zeznania podstawionych świadków są absurdalne i nie trzymają się kupy. Kapłani w filmie nie są monolitem - to ważne. Tak samo, jak ważny jest fakt, że Gibson dodał to od siebie, bo w Ewangelii nie ma o tym słowa.

Oczywiście można ten film spłycać do kwestii typu "winni - niewinni" i na tej podstawie zarzucać mu antysemityzm (tak właśnie zrobiła osławiona Anti-Defamation League - Liga Przeciw Zniesławieniom - czyniąc to w wyjątkowo plugawym stylu, bo bazując na WYKRADZIONYM scenariuszu), ale idąc tym tokiem rozumowania równie dobrze można powiedzieć, że historia Titanica jest antymorska i antylodowcowa; opowieść o Moby Dicku antywielorybia; Hamlet antyduński; opowieść o Lawrencie z Arabii antypustynna; zaś "Szeregowiec Ryan" antyplażowy i antynormandzki. Antysemityzm, można znaleźć i w słoiku z dżemem, i w fabule „Gdzie jest Nemo”, jeśli komuś bardzo na tym zależy.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

96
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.