nr 3 (XXXV)
kwiecień 2004




powrót do indeksunastępna strona

John Ringo
Pierwsze uderzenie
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Zazwyczaj przy przejmowaniu jednostki nowy dowódca miał możliwość zapoznania się z aktami swoich oficerów – archiwami 201, jak je nazywano – i opiniami o ich wynikach. Dodatkowo mógł omówić z ustępującym dowódcą mocne i słabe strony swoich nowych podkomendnych. W tym przypadku zastępca szefa sztabu do spraw personalnych przyznał, że może podać mu jedynie nazwiska oficerów, a i to z trudem. Systemy informacyjne działały tak samo źle, jak wszystko inne, a ponadto większość akt oficerów znajdowała się nadal w magazynach w St. Louis. Pułkownik Hanson pamiętał tylko, że dowódca kompanii Bravo nazywa się O’Neal.
     – Sir, podpułkownik Hanson do pana – powiedział Stewart przez uchylone drzwi.
     Pułkownik Hanson natychmiast ocenił Stewarta jako jednego z tych osobników, którzy potrafią bez trudu stworzyć, ale także zniszczyć każdą małą jednostkę wojskową. Jako człowieka, który musi być za coś odpowiedzialny i czuje potrzebę szanowania swoich przełożonych, więc jeśli nie zasługują na jego szacunek, już jest po nich. A więc respekt, jaki okazywał swojemu dowódcy kompanii, o czymś świadczył. Oczywiście już sam stan kompanii o czymś świadczył, ale to mogło wynikać z kilku przyczyn: kapitan O’Neal mógł mieć niezwykle skutecznego sierżanta, albo sam był despotycznym fanatykiem, i tak dalej. Widok tak trudnego przypadku jak plutonowy Stewart, jedzącego O’Nealowi z ręki, mówił wszystko o jego sposobie dowodzenia. Oby jeszcze tylko znał się trochę na taktyce.
     Dlatego też Hanson uznał, że wykazał się wielkim opanowaniem, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich niski, krępy blok mięśni, który – choć spocony od wykonywanych właśnie ćwiczeń – od razu dawał się rozpoznać jako postać znana z licznych wywiadów telewizyjnych. Pułkownik w przelocie zwrócił uwagę na blizny widoczne na przedramieniu O’Neala, kiedy kapitan zasalutował.
     – Kapitan Michael O’Neal, dowódca kompanii Bravo pierwszego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty mobilnej. W czym mogę pomóc, sir?
     Fred Hanson zasalutował w odpowiedzi tak porządnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Tak się robi, kiedy odpowiada się na salut żołnierzowi odznaczonemu Medalem Honoru.
     – Podpułkownik Frederick Hanson – powiedział. – Mam przejąć dowodzenie w pierwszym batalionie pięćset pięćdziesiątego piątego pułku i pomyślałem, że mógłby mi pan towarzyszyć.
     Fred odniósł wrażenie, że twarz O’Neala rozjaśnił nagle błysk radości, ale w ciszy, jaka zaległa po tym oświadczeniu, słychać było tylko szuranie butów Stewarta.
     – Tak jest, sir. Zrobię to z przyjemnością. Stewart, odszukaj sierżanta i zgłoś się w batalionie.
     – Tak jest, sir.
     – Idziemy? – zapytał dowódca batalionu o chłopięcej twarzy.
     – Pan przodem, sir – odpowiedział O’Neal, a oczy mu się zaświeciły.
     
     * * *
     
     – Myślę, że raczej dobrze nam poszło. – Pułkownik zamknął drzwi za wychodzącym majorem.
     – Tak, sir. Uważam, że major Stidwell sprawdzi się doskonale jako szef poczty polowej – zgodził się O’Neal. – Jednak następnym razem powinien bardziej uważać, kogo nazywa zasmarkanym gówniarzem.
     – Podejrzewam też – ciągnął pułkownik z lekkim uśmieszkiem – że pomimo uszczerbku, jakiego prawdopodobnie doznała jego przyszła kariera, nie będzie składał żadnych zażaleń w tej sprawie.
     – Z pewnością nie kwestionuje pan… hmmm… walecznego ducha majora, sir?
     – Raczej nie – odpowiedział pułkownik Hanson, spoglądając zza biurka dowódcy batalionu na swojego najmłodszego stopniem dowódcę kompanii.
     Potem zaczął zdejmować ze ściany kolekcję dyplomów majora Stidwella, imponujących zarówno jako całość, jak i każdy z osobna. Od dyplomu Akademii Wojskowej w West Point po dyplom ukończenia Szkoły Dowództwa i Sztabu Major Stidwell miał najwyraźniej wszystkie sprawności, o jakich mógł marzyć polowy oficer piechoty. Po ukończeniu zarówno Szkoły Rangersów i Kursu Kwalifikacyjnego Sił Specjalnych major Stidwell był uprawniony do noszenia „Wieży Mocy”: potrójnego oznaczenia Rangersów, Sił Specjalnych i wojsk powietrznodesantowych. Miał także odznakę instruktora treningu fizycznego i pewnie umiał rozpalić ogień mając do dyspozycji tylko dwa patyki.
     Jednak w którymś momencie kariery major najwyraźniej przestał rozumieć, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Pułkownik zauważył, że na ścianie brakuje plakiet z poprzednich stanowisk dowódczych majora. Mogły być tylko dwa powody, a nie mając możliwości zajrzeć do jego akt, Hanson nie mógł stwierdzić, który jest bardziej prawdopodobny: albo Stidwell był tak nie lubiany w swoich dowództwach, że świętowano jego odejście bez jakichkolwiek oznak żalu, albo do tej pory zajmował bardzo mało stanowisk dowódczych. Po dokładnym przemyśleniu pułkownik uznał, że musiało chodzić o drugi wariant. Jakiś lizus zawsze zorganizuje plakietę, niezależnie od tego, jak fatalnie człowiek się sprawdza jako dowódca.
     – Mimo, że major Stidwell wydaje się posiadać wszystkie kwalifikacje niezbędne do bycia dowódcą – pułkownik wskazał na ścianę – czasami jednak to wcale nie oznacza posiadania dowódczych zdolności. W czasie pokoju brak umiejętności kierowania ludźmi można łatwo ukryć sprawnym sztabem. Jednak w czasach napięcia, kiedy trzeba szybko i samodzielnie podejmować właściwe decyzje, bez wsparcia zdolnego sztabu, brak zdolności przewodzenia wychodzi na jaw. Przypuszczam, że major Stidwell może się dość dobrze sprawdzić w roli młodszego oficera, a nawet służyć za przykład jako starszy oficer, ale nie nadaje się na dowódcę, zwłaszcza polowego. – Zakończył wywód wzruszeniem ramion. – Zdarza się.
     – Czy na pewno powinien pan rozprawiać o zaletach i wadach starszych oficerów z młodszymi oficerami, sir? – zapytał Mike, odchylając się w rozklekotanym fotelu, przypuszczalnie odrzucie ze świetlicy.
     – Cóż, kapitanie – odparł pułkownik – są młodsi oficerowie i młodsi oficerowie. Może pan być pewien, że z panem będę omawiał wszystko, co w moim odczuciu pomoże panu w karierze wojskowej, i będę zabiegał o pana opinię w kwestii taktyki jednostek pancerzy wspomaganych. Nie zamierzam traktować wszystkiego, co pan powie, jako prawdy objawionej, ale będę pana uważnie słuchał.
     – Z powodu Medalu? – zapytał Mike z udaną beztroską i wyciągnął z rękawa szarego parajedwabiu cygaro.
     Pułkownik Hanson wiele słyszał o Michaelu O’Nealu. Mocarne Maleństwo. Niepokonany, żelazny O’Neal, bohater z Diess. Pułkownik Hanson poznał w swojej karierze wojskowej niejednego bohatera i wiedział, że czasem, nie będąc na miejscu akcji, trudno jest powiedzieć, za co żołnierz dostaje medal, a szczególnie Medal Honoru. Zdarza się, że najbardziej heroiczne zasługi po dokładnym zapoznaniu się z okolicznościami okazują się lipą, a inne, mało doceniane, niespodziewanie złożonymi. Niektórzy bohaterowie lubią się przechwalać, inni są cisi. Często ich jedyną zasługą jest to, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie i udało im się to przeżyć. Czasami zaś wszystko, co się o nich mówi, okazuje się prawdą.
     W przypadku Michaela O’Neala zdarzenia, które doprowadziły do obsypania go medalami, zostały przeanalizowane, rozłożone na czynniki pierwsze i zbadane tak dokładnie, jak żadne inne w historii wojskowości. Kiedy media oszalały na jego punkcie, reakcja była nieunikniona. Najpierw stał się idolem, potem próbowano strącić go z piedestału. Okazało się jednak, że każdy szczegół jego historii jest dokładnie taki, jak wydawało się w chwili pierwszej euforii. Być może nawet jego dokonania początkowo umniejszono.
     Jako doradca do spraw taktycznych jednostek pancerzy wspomaganych w wojskach ekspedycyjnych na Diess, ówczesny porucznik O’Neal objął dowództwo nad niedobitkami batalionu pancerzy po tragicznym spotkaniu Ziemian z pierwszą falą Posleenów. Jego grupa – pluton, początkowo bezbronny po eksplozji paliwa, która zniszczyła całe zewnętrzne wyposażenie pancerzy – przełamała posleeńskie oblężenie dywizji pancernych wojsk ekspedycyjnych. Po drodze żołnierze zabili mnóstwo Posleenów i zniszczyli posleeński statek dowodzenia, który nadciągnął ze wsparciem. O’Neal przedostał się lewitującym pancerzem dowódczym na statek i ręcznie zdetonował zaimprowizowaną minę, zawierającą ładunek antymaterii.
     Pancerz, chroniący człowieka, który teraz siedział naprzeciw Hansona i oglądał cygaro, jakby to była broń, został w wyniku eksplozji odrzucony na odległość pięciu kilometrów. Przebił po drodze kilka budynków, odbił się od ziemi i wylądował wraz z tym, co zostało z O’Neala w morzu, kolejne dwa kilometry od brzegu. Kilka tygodni później zespół ratowniczy Komanda Foki, kierujący się sygnałem automatycznej radiolatarni, wyłowił prawie nietknięty, wart pół miliarda kredytów pancerz. Ku zaskoczeniu komandosów zbroja wskazywała, że jej użytkownik nadal żyje.
     – Nie tylko z powodu Medalu. Bardziej ze względu na sposób, w jaki panuje pan nad kompanią. Po tym poznaje się dobrego dowódcę.
     – Proszę wybaczyć małą poprawkę, sir. Dobry zespół dowodzenia. Sierżant Pappas jest najlepszy.
     – Przysłali nam żołnierza piechoty morskiej? Myślałem, że wysyła się ich głównie do Floty.
     Wojna, którą Federacja Galaksjan prowadziła z Posleenami, wywoływała liczne spory na temat udziału w niej wojsk Stanów Zjednoczonych. Federacja czerpała fundusze na Flotę z ponad dwustu federacyjnych planet.
     Planety, które aktywnie uczestniczyły w walce z Posleenami, musiały jednak same zadbać o fundusze na obronę naziemną. W przypadku całkowicie skolonizowanych planet korporacje, których szlakom handlowym groziło niebezpieczeństwo pobierały środki na obronę z kilku innych światów. Na planecie Diess, na której służył O’Neal, walczyli żołnierze wielu ziemskich armii. Planety Barwhon, która mimo braku przemysłu miała sporo zasobów pieniężnych, bronili tylko żołnierze NATO.
     Ponieważ Ziemia dowiedziała się o istnieniu Federacji zaledwie trzy i pół roku temu, nie posiadała żadnego wsparcia finansowego – mogła jedynie wynajmować swoje siły zbrojne temu, kto da najwięcej, jednocześnie samemu przygotowując żołnierzy do odparcia bezpośredniej inwazji, która miała nastąpić za niecałe dwa lata. Mimo całokształtu sytuacji niemożliwością było polityczne zjednoczenie całej planety w obliczu zagrożenia. Wynikiem tego były liczne kompromisy.
     Niektórych żołnierzy Sił Uderzeniowych Floty kierowano bezpośrednio do oddziałów Floty, podczas gdy innych wysyłano na planety zagrożone atakiem lub już walczące. Jednostkami, które skierowano do obrony Ziemi, nadal dysponowały ich ojczyste państwa, mimo że żołnierzy obowiązywały przepisy i hierarchia dowódcza Floty. Personel Floty wybierano jednak głównie spośród żołnierzy marynarki wojennej, a Siły Uderzeniowe Floty – jednostki obrony lądowej, zadań specjalnych i piloci myśliwców – rekrutowały się z jednostek piechoty morskiej, sił powietrznych i oddziałów zadań specjalnych każdego kraju.
     Biorąc pod uwagę liczebność oddziałów marynarki wojennej, piechoty morskiej, wojsk powietrznodesantowych i sił specjalnych Stanów Zjednoczonych i NATO, Flotę tworzyli głównie żołnierze pochodzący z tych właśnie krajów; na drugim miejscu znalazły się Rosja i Chiny. Niemal wszystkie jednostki naziemne Sił Uderzeniowych rozmieszczono na terenach tych państw; jeden batalion stacjonował w Japonii. Trzeci Świat głośno protestował przeciw tak jawnej niesprawiedliwości, ale tym razem nikt nie miał czasu słuchać jego skarg.
     Sytuacja militarna i technologia obcych zmieniła wieloletnie tradycje armii Stanów Zjednoczonych. Amerykański kontyngent składał się teraz z czterech dywizji Sił Uderzeniowych Floty, sformowanych z żołnierzy piechoty morskiej oraz z 82-giej, 101-szej oraz 11-ej dywizji oraz samodzielnych pułków: 508-go, 509-go, 555-go i 565-go, które z kolei powstały z żołnierzy wojsk powietrznodesantowych. Jednostki piechoty morskiej i wojsk powietrznodesantowych albo już zostały, albo miały wkrótce zostać przeformowane w oddziały pancerzy wspomaganych, mobilne jednostki piechoty, których żołnierze mieli walczyć zakuci w samobieżne zbroje, uzbrojeni w karabiny grawitacyjne, miotające uranowe krople z prędkościami relatywistycznymi, albo w działka plazmowe, zdolne przebić burtę pancernika z okresu drugiej wojny światowej.
     Ponieważ we Siłach Uderzeniowych Floty zatarły się już różnice pomiędzy piechotą morską a wojskami powietrznodesantowymi, zdarzały się czasem dziwne sytuacje. Na przykład sierżanta piechoty morskiej wysyłano do jednostki utworzonej z żołnierzy wojsk powietrznodesantowych, a dowódca powietrznodesantowych trafiał do jednostki marines. Personelu i starszych oficerów wojsk powietrznodesantowych było ogólnie rzecz biorąc więcej, niż marines, więc dla zmniejszenia wpływu wojsk powietrznodesantowych wszystkich starszych podoficerów batalionu i brygady nazywano „Gunny”, od „gunnery sergeant” (które to określenie rangi sierżanta funkcjonuje tylko w jednostkach marines), mimo że ranga ta właściwie stopniowo zanikała. Amerykańska Baza Dowodzenia Sił Uderzeniowych Floty znajdowała się jednak w Twenty Nine Palms, dawnej bazie piechoty morskiej, a wyjściowe mundury Floty – oparte w sporej mierze na wzorach pochodzących z popularnych seriali SF – były ciemnogranatowe z czerwonymi wstawkami, czyli w kolorach wyjściowych uniformów marines.
     Pozostał także mały reprezentacyjny kontyngent amerykańskiej piechoty morskiej, który kursował tam i z powrotem między Flotą a Gwardią Prezydencką. Żołnierze ci byli jedynym ziemskim oddziałem wyposażonym w pancerze bojowe, który pozostawał pod wyłączną i bezpośrednią kontrolą państwa. Ameryka, która była nie tylko potęgą ekonomiczną, ale również militarną, jako jedyna uzyskała wystarczająco duże fundusze pozaplanetarne, aby pozwolić sobie na zakup niewiarygodnie drogich pancerzy.
     – Tak, sir – powiedział O’Neal i w charakterystyczny sposób zmarszczył czoło – to prawdziwy Gunny z piechoty morskiej z bardzo dużym doświadczeniem. Hipis.
     – Hipis?
     – Tak nazywają weteranów z Wietnamu. Prawdziwy wiarus.
     – No, pewnie my, dwaj hipisi, będziemy mogli powspominać stare czasy – powiedział z uśmiechem dowódca.
     – Jezu, sir! – zakrztusił się Mike i spojrzał zaskoczony na pułkownika. – Mówi pan poważnie?
     – Zabrałem kompanię ze sto pierwszej do Doliny Szczęśliwości w Wietnamie – powiedział pułkownik i stłumił dreszcz na wspomnienie tych wydarzeń. – Zaczynałem w sto osiemdziesiątym siódmym.
     – Hmmm. Przynajmniej nie będę musiał panu wyjaśniać, kim była Janis Joplin.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

72
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.