nr 3 (XXXV)
kwiecień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Autor
Sebastian Chosiński
Drapieżny jest tylko tytuł
Arkadij i Borys Strugaccy "Drapieżność naszego wieku"

Zawartość ekstraktu: 50%
'Drapieżność naszego wieku'
'Drapieżność naszego wieku'
Nawet najlepszym pisarzom zdarzają się artystyczne wpadki – typowa „obniżka lotów”, która owocuje wypuszczeniem na rynek wydawniczy dzieł mniej udanych. Od przypadłości tej nie są wolni najwybitniejsi twórcy. W świecie fantastyki zdarzało się publikować „knoty” nawet takim tuzom jak Dick, Asimov, Zelazny, Vonnegut – listę można by w zasadzie ciągnąć w nieskończoność. Czemuż więc pułapki takiej mieliby uniknąć bracia Strugaccy? Tym bardziej że w czasie kilkudziesięcioletniej kariery literackiej napisali i opublikowali oni całkiem sporo. W takiej masie łatwo jest przecisnąć się do publikacji dziełku o znacznie mniejszej sile rażenia. Jeśli zatem stwierdzimy, że czasowa niedyspozycja mogła dopaść również słynny rosyjski tandem pisarski, to za jeden z jej objawów uznać należałoby niewielką objętościowo powieść „Drapieżność naszego wieku”.

Przed nią Strugaccy wydali tylko jedną książkę, która na trwałe weszła do kanonu science fiction – „Trudno być bogiem” (1963). Inne opowiadania i powieści opublikowane do połowy lat sześćdziesiątych (m.in. „W krainie purpurowych obłoków”, „Stażyści”, „Południe, XXII wiek”, „Lot na Amalteę” czy „Daleka tęcza”), dzisiaj znane są raczej tylko najbardziej zagorzałym czytelnikom rosyjskiej fantastyki. A że w Polsce ich nie brakuje, więc nad Wisłą systematycznie publikuje się wszystko, co Bracia napisali, także pozycje nieco słabsze. Do nich zaliczyć trzeba „Drapieżność…”. Powieść ta nie musiała być aż tak kiepska. Tkwiący w niej potencjał nie jest bowiem mały, tyle że autorzy go, zaprzepaścili. Patrząc zaś z perspektywy lat, tzn. przez pryzmat takich arcydzieł, jak „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”, „Piknik na skraju drogi” czy też trylogii o Maksymie Kammererze, książka ta irytuje tym bardziej.

Głównym bohaterem jest Iwan Żylin, niegdyś astronauta, dzisiaj tajny współpracownik rządu. Pewnego dnia trafia on do miasta-kurortu, w którym życie tętni przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a wszyscy zajmują się jedynie wyszukiwaniem coraz bardziej atrakcyjnych i pikantnych rozrywek. Jest to swoiste połączenie francuskiej Riwiery z amerykańskim Las Vegas, tyle że podane w rosyjskim sosie. Na pozór życie płynie tu beztrosko, ale… główny bohater od samego początku ma niepokojące wrażenie, że coś tu nie gra. W końcu gdyby to rzeczywiście było spokojne miasteczko, Żylin nigdy nie zostałby tu wysłany. Jakie jest zatem jego zadanie? Problem w tym, że nawet on sam nie bardzo potrafi się w tym rozeznać: ma obserwować i wkroczyć do akcji, gdy tylko dostrzeże coś podejrzanego. Poza pewnymi podejrzeniami jego szefowie nie wyposażyli go bowiem w żadne konkretne informacje… Porusza się więc po mieście jak dziecko we mgle, na oślep szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Brzmi to w zasadzie nielogicznie i mało atrakcyjnie dla czytelnika, ale – na przekór logice – właśnie te partie powieści są najciekawsze. Strugaccy kreślą bowiem obraz niezwykle intrygujący, mocno zabarwiony ironią. Można się jedynie domyślać, iż miasto jest odzwierciedleniem jakiegoś sowieckiego kurortu, do którego wstęp mieli jedynie zasłużeni i prominentni partyjni działacze. A jest to dość specyficzny miejsce z nie mniej specyficznymi mieszkańcami.

Dopóki „Drapieżność…” w swej formie przypomina obyczajową groteskę, czyta się ją wyśmienicie. Traci ona jednak na wyrazistości i wartości, gdy zamienia się w książkę sensacyjno-szpiegowską. Żylin to nie Philip Marlowe, ani tym bardziej Sherlock Holmes. Nie ma w jego przypadku mowy o dedukcji, ani żadnej innej typowej robocie detektywistycznej – do celu cały czas dąży na oślep, nie bardzo nawet wiedząc, czego szuka. Oczywiście, można uznać, że takie było zamierzenie autorów, że dali się uwieść modzie na postmodernizm i postanowili nieco przerobić Kafkowski motyw z „Procesu” (posiłkując się przy tym nieco Greene’owskim „Trzecim człowiekiem”), ale teoria ta raczej nie wytrzymuje krytyki. Zapewne bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że – siadając do „Drapieżności…” – nie bardzo mieli nań składny pomysł i dlatego w końcowej partii intryga niepokojąco im się rozlazła. Zakończenie zaś zawodzi całkowicie, płatając czytelnikowi niezłego, w jak najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu, psikusa. Jak już wspomniałem wcześniej, „Drapieżność” wcale nie musiała stać się powieścią złą.

Przez pierwszych osiem rozdziałów książka może się podobać. Resztę jednak, dla dobra pamięci o Braciach, należałoby sobie podarować. A może – wiem, to zabrzmi obrazoburczo – ktoś zechciałby dopisać do „Drapieżności” zupełnie nowe zakończenie? Chyba że któryś z „uczniów” już to zrobił…



Arkadij i Borys Strugaccy "Drapieżność naszego wieku" ("Chiszcznyje wieszczi wieka")
Prószyński i S-ka 2003
Przekład: Ewa Skórska
ISBN 83-7337-376-4
ss. 167
Ekstrakt: 50%
Kup w Merlinie

powrót do indeksunastępna strona

103
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.