Say zacisnął zęby. Przyciągnął Raya do siebie, kryjąc go za plecami. - Zostaw go w spokoju - syknął. - Skończmy tę farsę. Gdzie oni są? Wiem, że wciąż żyją! - Kochanie... Czy możesz im pokazać? - Van łagodnie położył dłoń na ramieniu siedzącej obok postaci. Spod płaszcza wyłoniła się szczupła dłoń. Pstryknęła palcami. Say zachwiał się, czując jak ziemia zadrżała. Trzęsienie ziemi? Teraz?! Przyklęknął na jedno kolano, nie chcąc upaść. W tym momencie pod jego stopami przemknęła fala mocy. Chwilę potem zdał sobie sprawę, że nie może wstać. To była pułapka! A on dał się nabrać - jak małe dziecko. Pełen przerażenia krzyk za jego plecami sprawił, że natychmiast się obejrzał. Ray stał nieruchomo, zakrywając dłońmi usta. Wpatrywał się w coś, czego jeszcze przed chwilą nie było. Say z lekkim oporem popatrzył w kierunku Vana. Za jego plecami dostrzegł porwane Zwierciadła. Mężczyźni siedzieli lub leżeli na ziemi. Nie byli związani, lecz żaden z nich nie próbował uciekać. Pustym wzrokiem patrzyli przez siebie. Mimo że nadal żyli, ich umysły były martwe. - Co... co im zrobiłeś?! - Say z nienawiścią spojrzał na Vana. - Jest ich tylko sześciu. Gdzie pozostała dwójka?! Van zaśmiał się wstając i podchodząc do Saya. Przyklęknął przed nim i położył dłoń na jego policzku. Wciąż się uśmiechając, zbliżył usta do jego warg. - Uwielbiam, jak mnie nienawidzisz. Chcę, byś mnie nienawidził jeszcze bardziej. Zniszczę to, co kochasz, by twa nienawiść była większa. Say odsunął głowę na bok. - Nie... dotykaj mnie - syknął. - Już im nie pomożesz. Oni są martwi, Say. Tak samo martwi jak Hin. Tak jak ty. Jak ja. Musnął ustami policzek mężczyzny. Gdy ten próbował się wyrwać, parsknął krótkim śmiechem. - To już nie ma znaczenia, Say. Hin był tak samo moim Zwierciadłem, jak i twoim. Musimy umrzeć. Żyłem po to, by ci to uświadomić. Ale teraz czas już na nas - podszedł do ogniska. Wylał zawartość bukłaka na płomienie. Woda zgasiła ogień. Say gwałtownie obejrzał się na Raya. - Możesz się ruszyć? - gdy Ray skinął głową, na twarzy Saya pojawił się uśmiech. - W takim razie uciekaj stąd. - Mowy nie ma! - To rozkaz! Wynoś się stąd! Natychmiast! - Nie. - Ray skrzyżował ręce na piersi. - Nie zostawię cię. - Ray.. ty nic nie rozumiesz... - To ty nic nie rozumiesz! - Ray ostentacyjnie stanął obok Maga. Rzucił gniewne spojrzenie Vanowi. - Nie pozwolę wam go skrzywdzić. Van zdawał się być nieco zakłopotany. - Naprawdę! - Ray rozzłościł się. Dlaczego wszyscy go lekceważą! - Lepiej stąd zmykaj, dzieciaku - Van wzruszył ramionami. Wyciągnął dłoń, pomagając wstać swemu pomocnikowi, który powoli opuścił kaptur. W świetle wschodzącego słońca zalśniły długie, jasne włosy. Płaszcz opadł na ziemię, odsłaniając szczupłą postać o delikatnych rysach twarzy i wiotkiej sylwetce. Say zamarł w bezruchu. Teraz, nawet gdyby mógł, nie zdołałby się podnieść. Za to Ray cofnął się o krok. - Ty jesteś... - Kobietą - dokończyła za niego. Właściwie raczej dziewczyną. Nie miała więcej niż 20 lat. Świadczyły o tym rysy jej twarzy i dziewczęca sylwetka. - Mam na imię Tinlay - przedstawiła się. - I jestem Czarodziejką. - Poszukiwaną listem gończym - tym razem to Ray dokończył. - Dziwne, że jeszcze cię nie schwytano. Nie jesteś Czarodziejką, a tylko zwykłym mordercą. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem. - A więc mnie znasz. Taki mały chłopiec, a tyle wie - zakpiła. Say był zbyt przerażony, by się odezwać lub choćby próbować powstrzymać Raya przed drażnieniem Czarodziejki. Nie widział kobiety władającej mocą już od wielu lat. One były zupełnie inne niż Magowie. Nie potrzebowały Zwierciadeł. Moc najsłabszej z nich była wielokrotnie potężniejsza niż najsilniejszego Maga. A jednak, aby nią kierować, nie potrzebowały pomocy. Były silne i niezależne. Rzadko z kimkolwiek się wiązały. Jedynymi osobami, z którymi utrzymywały bliższe kontakty, były ich dzieci. Nigdy nie mieszały się w sprawy Magów i Zwierciadeł. Nigdy nie walczyły, nie wywoływały wojen, nie używały swej mocy podczas waśni. Jednak gdy zmuszono je do walki, były bardziej bezwzględne i okrutne niż wszystkie demony świata. Nie wiedziały, co to litość, a jednocześnie... czasem ich decyzje były zupełnie pozbawione sensu. Potrafiły w jednej chwili z bezlitosnych morderców stać się najczulszymi istotami na świecie, które nie skrzywdziłyby nawet muchy. Van wybrał niezwykłego pomocnika. A jeśli ona jest po jego stronie i to, co mówił Ray, było prawdą, nie mieli szans na zwycięstwo. To z pewnością ona przerwała jego wizję, nie pozwalając mu dowiedzieć się prawdy. - Kim był dla ciebie Hin, że pomagasz Vanowi w zemście? - podniósł głowę. Po raz pierwszy w życiu czuł smak porażki. Nic nie mógł zrobić. Pozostawało mu tylko prosić o odpowiedź na ostatnie pytanie. I szybką śmierć. - Nikim. Nie znałam go i nie interesuje mnie, jak umarł. - Więc dlaczego pomagasz Vanowi? - Say szerzej otworzył oczy. - Wiesz, że umrzesz, a mimo to się nie boisz - pochyliła się, zaglądając Sayowi w oczy. Jej głos był pełen podziwu. - Jesteś taki sam jak Van. Czekasz na śmierć, patrząc spokojnie w jej puste oczy... Pomagam Vanowi, ponieważ zawarliśmy umowę. On swojej części dotrzymał. Teraz moja kolej - uśmiechnęła się. - Przynajmniej dopóki mnie to bawi... - Zostaw go! - Ray gwałtownie odepchnął Czarodziejkę i stanął pomiędzy nią a Magiem. Tinlay bez gniewu chwyciła go za podbródek i przyjrzała mu się uważnie. Chwilę potem skrzywiła lekko usta. - Jesteś do niej nawet podobny. To dlatego wiesz, kim jestem. Uciekaj, mały. Leć do mamusi, bo dziś twój Mag umrze, a nikt inny prócz niego cię nie obroni. Obróciła się na pięcie, ignorując zarumienionego z gniewu Raya. W jej oczach był nic nie wartym pyłem. Tak być nie powinno. - Tinlay... dość już tych dyskusji - Van wyciągnął rękę w jej stronę. - Spełnij swoją obietnicę. Przysięgałaś... - Nie - zaprzeczyła. - Nie wiążę nas żadna przysięga. To tylko... mój kaprys. Wyciągnęła otwartą dłoń w kierunku Maga. - Ale spełnię twoją prośbę. Lecz nieco w innej kolejności, niż by ci się marzyło. Żegnaj, Van. Ja się jeszcze pobawię... Nie nastąpił żaden błysk światła ani podmuch mocy. Rzuconemu przez nią zaklęciu nie towarzyszył nawet najcichszy dźwięk. Wszystko wydawało się takie spokojne, jak zawsze. Van powoli osunął się na ziemię. Jego długie, ciemne włosy opadły na trawę i pobladłe policzki. Tinlay powoli obróciła się w stronę Saya. Skierowała dłoń w jego kierunku. - Odejdź, Ray - Say popatrzył na Zwierciadło. - Ona nic ci nie zrobi. Chce tylko mnie. Nie chcę żebyś na to patrzył. - N... nie... - Idź stąd, Ray. Spełnij moją ostatnią prośbę. - Nie! Nie chcę żebyś umarł! - Nie mówiłem ci, jak umarł Hin... On był... moim Zwierciadłem, jednak mnie nie kochał. Jego całym światem był Van. Mimo to nie pozwoliłem mu odejść. Gdy dowiedziałem się, że był... kochankiem Vana, że był jego Zwierciadłem... chciałem go zabić. Wziąłem miecz i poszedłem do jego komnaty... Gdy mnie zobaczył, zrozumiał, że wiem o wszystkim. Byłem tak wściekły, że dopiero później dotarło do mnie, iż w jego oczach była ulga. Cieszył się, że w końcu poznałem prawdę... Zabiłem go. Był mój. Tylko mój! Nie miał prawa być z Vanem. Nie miał prawa go kochać! Prawo Magów było po mojej stronie. Zwierciadło i Mag byli nierozłączni, jeśli chodzi o magię. Dopóki Mag i Zwierciadło jest Wolne, mogą robić co zechcą, gdy jednak zwiążą swe życia, należą tylko do siebie. Takie jest prawo. Jednak Hin kochał Vana. A ja go za to zabiłem... Za to, że nie kochał mnie. To był prawdziwy powód. Nie chodziło o złamanie prawa, tylko o zazdrość... Zwykłą... pustą zawiść - w oczach Saya lśniły łzy. - Chciałem, żebyś wiedział, jak zginął Hin... Zabiłem go... i nigdy sobie tego nie wybaczę. Tak jak Van nigdy mi nie wybaczył. - S... Say - Ray zająknął się. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie spodziewał się takiego wyznania. - Już skończyliście? - spytała Tinlay. - To było nawet ciekawe, ale jak na mój gust zbyt długie. - Tak - Say popatrzył na dziewczynę. - Dziękuję, że pozwoliłaś mi opowiedzieć Rayowi o wszystkim... Możesz skończyć to, co zaczęłaś - pochylił głowę, czekając na jej ruch. Tinlay skinęła lekko głową, ponownie unosząc rękę w jego stronę. - Żegnaj, Say. - NIE!!! Ray błyskawicznie znalazł się pomiędzy Tinlay a Sayem. Z całej siły objął Maga i zacisnął powieki, czekając na koniec. - Odejdź! Ray! - Say, mimo iż wiedział, że nie zdoła się poruszyć, usilnie próbował unieść ręce, by go odepchnąć. - Nie! Nie pozwolę ci umrzeć! - Ray... - Kocham cię... Gdy przez długą chwilę nic się nie działo, Ray powoli otworzył oczy i obejrzał się na Tinlay. Dziewczyna zaklaskała w dłonie. - Piękne przedstawienie - pochwaliła. - Strasznie mi się podobało. A więc jesteś gotów zginąć, by go ocalić? - Tak - Ray wstał, mierząc Tinlay zdecydowanym wzrokiem. Uśmiechnęła się przekornie. - Dam ci szansę - powiedziała. - Jeżeli mnie pokonasz, pozwolę wam odejść. Jeśli nie - zginiecie obaj. Tak samo jak ci tam - wskazała na Zwierciadła za swoimi plecami. - I Magowie, których uśpiliście. Przyjmujesz moją propozycję? Ray zmarszczył brwi. - Dlaczego to robisz? - Odpowiem ci na każde pytanie, jeśli zwyciężysz. Zgadzasz się? - Nie rób tego, Ray! - Say z przestrachem spojrzał na chłopaka. - Ona... - Cicho! - Czarodziejka spojrzała na Saya. - Niech sam podejmie decyzję. Say poruszył ustami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gwałtownie obrócił głowę w bok. Teraz nie mógł już pomóc Rayowi. - Zgadzam się. Ale oprócz tego... jeżeli zwyciężę, spełnisz moją prośbę. - Dobrze - uśmiechnęła się radośnie. - Och! Już dawno nie robiłam czegoś tak ekscytującego. Nie znoszę nudy. Walka dobrze mi zrobi. - Są... jakieś zasady? - Ray dopiero teraz pojął, w co się wpakował. Tinlay była Czarodziejką. Mimo że jeszcze młoda i trochę narwana, miała moc, o jakiej mu się nie śniło. A on... nawet nie był Magiem. Tinlay zamyśliła się, patrząc na niego krytycznie. Speszył się pod jej spojrzeniem. - Jesteś Zwierciadłem... Nie masz mocy. Za to potrafisz ją ujarzmić. Nie masz szans w starciu ze mną. To było by zbyt nudne... Zrobimy tak - zdecydowała. - Będziesz robił to, do czego zostałeś stworzony. Prześlę ci swoją moc, a ty mi ją odeślesz. Przegrasz, jeśli nie zdołasz wytrzymać lub przestaniesz mi odsyłać energię. Ja przegram, jeśli pierwsza zrezygnuję. Bez względu na powód. Może być? - Ja... - zawahał się. Spojrzał na Saya. Był jego Zwierciadłem. Według prawa nie wolno mu było robić czegoś takiego. Tyle że prawo dotyczyło innego Maga, a nie Czarodziejki. Jednak jeśli się nie zgodzi, wszyscy zginą. - Say... - wyszeptał. Za coś podobnego Say zabił Hina. Mag nie patrzył na Raya, mimo iż czuł, że chłopak spoglądał na niego wyczekująco. Nie mógł mu pomóc. Ray musiał sam podjąć decyzję. - Zgoda. Mag gwałtownie uniósł głowę, patrząc z niepokojem na Zwierciadło. - Podejdź tutaj - Tinlay wskazała miejsce przed sobą. Gdy wykonał jej polecenie, zapytała - Zaczynamy? Ray usiadł na ziemi i skinął głową. Chwilę później otoczyło go zielono-szare światło. Bez większego wysiłku zaczął odsyłać Moc Czarodziejce. Początkowo wszystko było proste. Dopiero po chwili spostrzegł, że moc Tinlay stale rośnie. I nie widać było kresu jej możliwości. Powoli docierało do niego, że to wcale nie będzie tak proste, jak początkowo myślał. Zrozumiał, że prędzej czy później przegra. Wkrótce musiał całkowicie skoncentrować się na tym, co robi, i nie miał czasu na rozmyślania.
|
|