 |
* Po miesiącu podróży dotarliśmy do górnego biegu Danuviusu, gdzie znaleźliśmy łódź i popłynęliśmy w dół wielkiej rzeki na wschód między górami Swewów i nizinami Recji. Kiedy ustępowała jesienna mgła, widzieliśmy ośnieżone Alpy na południowym horyzoncie, coraz to bliższe i niższe, w miarę jak rzeka wdzierała się w szeroką śródgórską dolinę. Dalej Danuvius skręcał ostro na południe, tocząc wody przez szeroką równinę Panonii. Rzeka ta była znacznie dłuższa od Rhenusu, ale podróż z prądem przebiegała szybciej. Po jakimś czasie znów skręciliśmy na wschód, w kierunku Morza Czarnego. Na południu leżała Grecja, o której Konstancjusz opowiedział mi wiele historii, na północy zaś Scytia i nieznane. Sama ziemia mówiła mi, że znajdujemy się daleko w głębi lądu. Jesień ustępowała zimie i z gór dęły coraz sroższe wichry, lecz dni nieznacznie się skróciły, a drzewa i rośliny różniły się od tych, które znałam. Myślałam, że całą drogę do Morza Czarnego odbędziemy w łodzi, ale kiedy zatrzymaliśmy się w Singidunum, Konstancjusz zameldował się u dowódcy twierdzy i zastał tam czekające na niego rozkazy. Po rozprawieniu się z barbarzyńcami cesarz gotował się do marszu na Palmirę, gdzie władała Zenobia, próbująca wydrzeć swoje pustynne królestwo spod władzy Rzymu. Aurelian wzywał Konstancjusza do pilnego przybycia. Z tego powodu wydano nam pozwolenie na korzystanie z koni i stacji pocztowych rozmieszczonych po drodze. Zostawiliśmy więc Filipa i Druzyllę, by podróżowali z naszym dobytkiem, a sami ruszyliśmy konno porządną wojskową drogą, która wiodła przez Mezję i Trację do Bizancjum. Stamtąd przeprawiliśmy się promem przez cieśninę Marmara do prowincji Bitynia i miasta Nicomedia, gdzie rezydował cesarz ze swym dworem. – Zaczekaj do lata, ten kraj bywa piękny – powiedział Konstancjusz krzepiąco, jak do rekruta marniejącego z tęsknoty za domem. „Niezbyt to dalekie prawdy” – pomyślałam, otulając się szalem. Mieszkaliśmy w Bitynii od ponad czterech miesięcy. Przez większość czasu Konstancjusz kursował między Drepanum a Nicomedią, gdzie cesarz przygotowywał się do kampanii na Palmyrę. Zenobia, która obwołała się królową Wschodu, władała nie tylko ojczystą Syrią, ale zagarnęła również Egipt i część Azji Mniejszej. W przyszłym miesiącu miała wyruszyć ekspedycja karna. – Póki co mamy luty – przypomniałam Konstancjuszowi. Choć w niewielkiej odległości od cieśnin nie dokuczał nam śnieg, chłód przenikał do szpiku. W wynajętej willi gnieździła się wilgoć i hulały przeciągi – dom zbudowali ludzie, którzy jakby nie chcieli uwierzyć w nadejście chłodów. Nic dziwnego, pomyślałam ponuro. Drepanum, leżące na tym samym wybrzeżu co Nicomedia i po przeciwległej stronie cieśniny niż Bizancjum, było popularnym letniskiem, do którego dwór uciekał w czasie letnich upałów. Zimą miasto miało do zaoferowania tylko gorące źródła. – W Brytanii jest zimniej… – zaczął. Płyty pancerza zachrzęściły, gdy się odwrócił. Jeszcze nie przywykłam do jego żołnierskiego stroju, ale stało się dla mnie jasne, że kupiec znany mi z Eburacum był tylko cieniem dzisiejszego Konstancjusza. – W Brytanii – przerwałam mu – ludzie budują domy, które nie wpuszczają chłodu! – To prawda, byłem tu w lecie – skapitulował, spoglądając przez otwarte okno na deszcz, który wpadał do atrium i marszczył wodę w sadzawce z liliami. Padało prawie codziennie od dwóch miesięcy. Odwrócił się do mnie, nagle poważny. – Heleno, czy źle postąpiłem, zabierając cię z kraju ojczystego w tę długą drogę? Przywykłem do wojskowego życia, rozumiesz, a żony oficerów przenosiły się wraz z nami z garnizonu do garnizonu, po całym cesarstwie… Nie przyszło mi na myśl, że nie jesteś stworzona do takiego życia, i może… nie… – Bezradnie wzruszył ramionami, wpijając oczy w moją twarz. Przełknęłam ślinę, szukając słów. – Ukochany, nie zważaj na moje skargi. Nie rozumiesz? Teraz ty jesteś moim domem. Jego oczy pojaśniały, jakby słońce wyjrzało zza chmur. Patrzyłam na niego z podziwem, gdy wziął mnie w ramiona, delikatnie, bo już się nauczyliśmy, że pancerz może zostawiać siniaki, i przez chwilę nie było mi zimno. – Muszę iść – wymruczał w moje włosy. – Wiem… – Niechętnie odsunęłam się od jego ciepła, starając się nie myśleć, że już niebawem odejdzie na długo, do Palmiry. Nakładające się płytki pancerza zaszemrały cicho, gdy schylił się po grube okrycie. Zauważyłam z satysfakcją, że jest to byrrus, kudłaty płaszcz z kapturem, jakie wyrabialiśmy w Brytanii. – Przemokniesz, nim dotrzesz do miasta – powiedziałam z trochę nieszczerym współczuciem. – Jestem przyzwyczajony – uśmiechnął się do mnie, a ja zrozumiałam, że naprawdę lubi mierzyć się z pogodą. Odprowadziłam go do wyjścia i otworzyłam drzwi. Nasz dom stał w połowie wzgórza nad główną częścią miasta. Kryte dachówką dachy i marmurowe kolumny forum lśniły za dryfującymi welonami deszczu. Filip stał z koniem, narzuciwszy na głowę stary wełniany płaszcz dla ochrony przed deszczem. – Wybacz, chłopcze, że kazałem ci czekać! – Konstancjusz sięgnął po wodze. Gdy chciał wspiąć się na siodło, coś pisnęło w pobliżu. Płochy kasztan poderwał głowę i uskoczył. Konstancjusz przywołał go do porządku, a Filip przysunął się ze splecionymi w koszyczek dłońmi, żeby jego pan mógł przerzucić nogę nad grzbietem wałacha i usadowić się między łękami wojskowego siodła. Już nie patrzyłam w ich stronę. Znów się rozległo dziwne popiskiwanie, a może skowyt. Zatrzymałam badawcze spojrzenie na śmieciach naniesionych w załom muru przez wodę lejącą się z rynny. Sterta poruszyła się sama czy też wiatr zbudził ją do życia? Podniosłam gałązkę zdmuchniętą przez burzę i pochyliłam się, by zbadać przyczynę. Śmieci zadrżały i nagle zobaczyłam dwoje błyszczących czarnych oczek. – Heleno, uważaj! To może być niebezpieczne! – Konstancjusz podjechał bliżej. Ze sterty dobiegło ciche, ale charakterystyczne warknięcie. Zobaczyłam przemoczony kłębek sierści, jakby ktoś zgubił na deszczu futrzaną czapkę. – To szczenię! – zawołałam, gdy czarny guzik nosa pojawił się pod ślepkami. – Biedactwo! – Dla mnie wygląda jak zmokły szczur – mruknął Filip, ale już ściągał wełniany płaszcz, żebym nie musiała korzystać z własnego szala. Ostrożnie otrzepałam szczeniaka z liści i błota i wzięłam go na ręce. Nie czułam ani odrobiny ciepła: uznałabym, że nie żyje, gdyby nie te błyszczące oczy. Mrucząc cicho, przytuliłam go do piersi, a wtedy pustka, jaką zostawiła po sobie Eldri, niemal niedostrzegalnie jęła się zapełniać. – Uważaj – przestrzegł Konstancjusz. – Może jest chory i na pewno ma pchły. – Z pewnością – odparłam, choć wątpiłam, czy bodaj jedna pchła byłaby zainteresowana tym wynędzniałym, ledwo żywym stworzeniem. Czułam jednakże trzepotanie serca. – Zaopiekuję się tą kruszynką. – Tak, naturalnie. Popatrzyłam na niego. Twarz miał już odprężoną i odpowiedział mi uśmiechem, który ogrzał mnie niczym pieszczota. Potem naciągnął kaptur byrrusa, zawrócił konia i wyjechał na błotnistą drogę. Kiedy zniknął w dali, przytuliłam szczenię do piersi i zaniosłam do domu. Kąpiel i dobry posiłek poprawiły mu wygląd, choć nie porażał urodą. Był mieszańcem, jak mieszkańcy cesarstwa. Uszy miał obwisłe, sierść czarno-białą i kitę długich kudłów na ogonie. Sądząc z wielkości łap, miał wyrosnąć na sporego psa, jeśli niedożywienie nie zahamowało mu rozwoju. Zachłanność, z jaką rzucił się na miskę rosołu uszykowanego przez Druzyllę, świadczyła o jego godnej podziwu woli przeżycia. – Jak go nazwiesz, pani? – zapytał Filip. Jego podejrzliwość zmalała po umyciu szczeniaka. – Może „Hylas”, po ulubieńcu Heraklesa, którego zazdrosne nimfy utopiły w sadzawce. W tej stronie świata to popularna opowieść. – Według legendy Hylas zginął w Chios, parę dni drogi na wschód wzdłuż wybrzeża, gdy Argonauci wstąpili tam w drodze po złote runo. – Zdecydowanie wygląda tak, jakby ktoś próbował go utopić – zgodził się chłopak i tak oto pies zyskał imię. Od tej nocy Hylas spał w mojej komnacie i choć przez długie miesiące, gdy Konstancjusz ruszył za cesarzem na południe do Syrii, moje łóżko ciągle było puste, stukot psich łap podnosił mnie na duchu. Konstancjusz miał rację co do pogody. Latem słońce triumfalnie zawładnęło bezchmurnym niebem i spiekło trawę na wzgórzach na złoto. Okna, które w lutym kiepsko broniły przed chłodem, zostały otwarte na oścież, by rankiem wpuszczać morską bryzę, a po południu wiatr znad jeziora. Miejscowi mówili, że jak na tę porę roku upały są całkiem umiarkowane, ale dla mnie po mgłach Brytanii były nie do zniesienia. W dzień, ubrana w najcieńsze muśliny, leżałam pod lnianą markizą przy fontannie w atrium, a Hylas ziajał u mego boku. Wieczorami niekiedy spacerowałam brzegiem jeziora; pies hasał z przodu, a Filip, zbrojny w pałkę i łypiący dokoła podejrzliwym okiem, chodził krok za mną. Od czasu do czasu otrzymywałam list od Konstancjusza, w pełnej zbroi maszerującego przez kraj, w porównaniu z którym Drepanum wydawało się chłodne jak Brytania. Kiedy usłyszeliśmy o zdobyciu Ancyry, magistraci nakazali rozpalić na forum wielkie ognisko, a niedługo później napłynęły dobre wieści z Antiochii. Z nastaniem lata wiele szlachetnych rodzin z Nicomedii przeniosło się do Drepanum. Kilka kobiet było żonami oficerów, którzy odeszli z cesarzem, ale poza tym niewiele nas łączyło. Druzylla często chodziła na targ będący skarbnicą informacji i wyznała mi, że po mieście krąży plotka, iż nie jestem prawowitą żoną, tylko dziewką z gospody, którą Konstancjusz wziął sobie na konkubinę. Wtedy zrozumiałam, dlaczego tutejsze panie odnoszą się do mnie z taką rezerwą. Druzylla zapłonęła wielkim oburzeniem, lecz ja nie mogłam nikogo winić, bo przecież z prawnego punktu widzenia plotka mówiła prawdę. Ani kontrakt małżeński, ani wymiana darów, ani przymierze krewnych nie uprawomocniły naszego związku – mieliśmy tylko błogosławieństwo bogów. I prawdę mówiąc, cieszyłam się, że jestem wolna od towarzyskich zobowiązań, bo z wielmożami przybyło paru filozofów, a jeden z nich miał chudego młodego ucznia imieniem Sopater, który w zamian za moje oszczędności i potrawy Druzylli zgodził się mnie nauczać. Moja greka przyswojona w dzieciństwie trochę zaśniedziała, a w tym kraju musiałam znać język gminu, żeby porozumieć się z handlarzami, i bardziej wyrafinowany język filozofów, żeby czytać prace Porfiriusza i innych, którzy wzbudzali wielkie poruszenie. Sopater był młody i onieśmielony swoją rolą, ale gdy przywykł do mnie na tyle, by patrzeć mi w twarz w czasie lekcji, doszliśmy do porozumienia. Choć w czasie długich letnich dni upał odbierał mi wolę ruchu, mój umysł nie próżnował. Potrzebowałam też czegoś, co zajęłoby moje myśli, bo po wielkiej bitwie pod Emesą nie miałam ani wieści od Konstancjusza, ani wieści o nim. Jednakże pewnego dnia o zmierzchu, niedługo po połowie lata, wyszłam z kąpieli i zastanawiałam się nad spacerem brzegiem jeziora, kiedy usłyszałam zamieszanie przed domem, wściekłe ujadanie Hylasa i głos, który sprawił, że oddech uwiązł mi w gardle. Narzuciłam na siebie byle co i z włosami w nieładzie, w luźno powiewającej tunice, wybiegłam do przedsionka. W świetle wiszącej lampy ujrzałam Konstancjusza, wymizerowanego przez trudy kampanii, same kości i mięśnie, z włosami spalonymi na blade złoto i skórą czerwoną jak cegła. Żyje! Dopiero teraz przyznałam przed sobą, jak bardzo się bałam, że zginął wśród tych pustynnych piasków. Z jego miny poznałam, że równie dobrze mogłabym być naga, bo światło padające z tyłu obrysowywało moją sylwetkę. Ale w jego oczach wyczytałam nie tylko pożądanie: dostrzegłam podziw i cześć niemal nabożną. – Domina et dea… – szepnął. Nawet cesarzowa nie miała prawa do tego tytułu, a jednak dobrze go rozumiałam, bo w tej chwili ja też widziałam w nim, jak w czasie Beltane w Avalonie, ucieleśnienie boga. Ruchem ręki odprawiłam sługi, a potem wciągnęłam go do naszej sypialni. Hylas umilkł po pierwszym ataku ujadania; być może uznał zapach Konstancjusza za przynależny do tego pokoju. Gdy szliśmy w stronę łóżka, słyszałam, jak układa się na podłodze. Rzuciliśmy się na siebie niczym spragnieni wędrowcy do źródła w pustynnej oazie. Zdzierając z siebie wzajemnie ubrania, padliśmy na łoże. Później znalazłam swoją tunikę w kącie, rozdartą na dwoje. Kiedy zadrżeliśmy w spełnieniu, nie wypuściłam Konstancjusza z ramion, czekając, aż zwolni jego galopujące serce. – Czy walka była ciężka? – zapytałam, gdy pomogłam mu zdjąć resztę ubrania. Konstancjusz westchnął. – Arabowie nękali nas przez całą drogę przez Syrię, zabijając ludzi strzałami z łuków, przypuszczając ataki na tabor. Kiedy dotarliśmy do Palmyry, Zenobia czekała przygotowana. Nie zdołaliśmy wziąć miasta szturmem – sam cesarz został ranny – więc przystąpiliśmy do oblężenia. Aurelian zaproponował warunki poddania, ale Zenobia nie przystała na nie, licząc na perską odsiecz. Tylko że w tym czasie zmarł król Szapur i Persowie zbyt byli zajęci walką między sobą, by przejmować się Rzymianami. Potem Probus ostatecznie załatwił sprawy w Egipcie i przyszedł nam z pomocą. Wynik wojny był już rozstrzygnięty i Zenobia to dobrze wiedziała. Chciała uciec, lecz pojmaliśmy ją i przywiedliśmy w łańcuchach. – Wygraliście, więc powinieneś triumfować – skomentowałam, wspominając Boudikę i tłumiąc instynktowne współczucie. Pokręcił głową, wspartą na swoim ramieniu. – Zenobia przysięgła, że gdy wpadnie w niewolę, odbierze sobie życie, ale stchórzyła i całą winę zrzuciła na Longinusa i innych, którzy jej służyli. Aurelian kazał ich stracić, a Zenobię oszczędził, by szła w jego pochodzie triumfalnym… I tak dobrze, że się nie zjawił, by radować się kaźnią. Rozumiem, czemu oni musieli umrzeć – dodał po chwili. – Lecz został mi niesmak. „Och, mój ty biedaku – pomyślałam, tuląc jego głowę do piersi – jesteś zbyt wrażliwy na udział w takiej rzezi”. – Kiedy zdobyliśmy miasto… inni oficerowi brali kobiety – wyszeptał. – Ja nie mogłem, nie wśród otaczającej mnie śmierci. Przytuliłam go mocniej, niedorzecznie zadowolona z dochowania mi wierności, jakakolwiek była przyczyna. „Z pewnością – pomyślałam z sekretnym rozbawieniem – to wyjaśniało siłę jego żądzy”. – Ty jesteś życiem – wymruczał Konstancjusz. Jego wargi musnęły mój sutek. Czułam, jak oba twardnieją, a po chwili żar na nowo zapłonął między moimi udami. – Widziałem tyle śmierci… daj mi posiać w sobie życie… Jego ręce sunęły po moim ciele z leniwym wyrachowaniem i pożądaniem bardziej natarczywym od pierwszego porywu, a ja otworzyłam się pod wpływem jego dotyku głębiej niż wcześniej. W chwili kulminacji wzniósł się nade mną i w świetle ognia ujrzałam jego twarz, skupioną w ekstazie. – Słońce! – wychrypiał. – Słońce świeci w środku nocy! W tej chwili sama osiągnęłam spełnienie i nie mogłam mu powiedzieć, że to tylko blask ogniska roznieconego dla uczczenia zwycięstwa cesarza. W cichej godzinie przed świtem, jedynej chłodnej o tej porze roku, wstałam do ubikacji. Po powrocie do pokoju stałam przez jakiś czas, wyglądając przez okno i ciesząc się chłodnym powietrzem muskającym moją nagą skórę. Ogień na forum zgasł i sen, który zaraz po śmierci jest największym ze zdobywców, pokonał świętujących. Nawet Hylas, który wstał razem ze mną, na powrót się położył. Szmer od strony łóżka kazał mi się odwrócić. Konstancjusz ściskał pościel, pojękując cicho. Łzy wypłynęły spod mocno zaciśniętych powiek, by stoczyć się po policzkach. „Niegdyś – pomyślałam – to mnie nękały koszmary, ale od opuszczenia Avalonu już nie śniłam”. – Wszystko dobrze – szepnęłam, wiedząc, że słów nie usłyszy, ale ton do niego dotrze. – Jesteś bezpieczny, a ja jestem z tobą… – Słońce świeci o północy… – wymamrotał. – Świątynia płonie! Apollo! Apollo płacze! Uspokoiłam go, zastanawiając się, czy śni o czymś, co widział w czasie kampanii. Cesarz oddawał cześć bogu słońca – mało prawdopodobne, by umyślnie zniszczył sanktuarium, ale słyszałam, że w czasie wojny zniszczenia niekiedy wymykają się spod kontroli. – Cicho, umiłowany, otwórz oczy… Jest ranek, widzisz? Apollo wyjeżdża na rydwanie zza krawędzi świata… Zbudziłam go ustami i rękami, i zostałam nagrodzona, kiedy ożywił się pod moim dotykiem. Tym razem kochaliśmy się powoli i słodko. Nim skończyliśmy, Konstancjusz otrząsnął się ze snów i znów był uśmiechnięty.
|
|
 |
|