nr 3 (XXXV)
kwiecień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Sara Janik
Zwierciadło
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     * * *
     
     - Ray?
     Wszędzie było niebiesko. Ray uśmiechnął się lekko. Lubił ten kolor. Był taki spokojny.
     - Ray, otwórz oczy!
     Mowy nie ma... Westchnął w myślach. Jest dobrze tak, jak jest teraz....
     - Jeśli natychmiast nie otworzysz oczu, uznam, że jesteś martwy i zakopię cię w baaardzo głębokim grobie - chłodny męski głos, a potem kobiecy śmiech sprawiły, że w pamięci odżyły wspomnienia walki z Tinlay. Jak się skończyła? Czy Say... czy go skrzywdziła? Natychmiast otworzył oczy, szukając Maga. Ujrzał go nad sobą. Nie wyglądał na rannego. Ray uśmiechnął się mimowolnie. Wyciągnął rękę, chcąc sprawdzić, czy mężczyzna jest prawdziwy.
     - Mogę wiedzieć, co ty robisz?
     - Nic - Ray speszony odwrócił wzrok i cofnął rękę. Usiadł i rozejrzał się. - Co się stało?
     - Zemdlałeś.
     - Wcześniej. Co się stało wcześniej?!
     - Zwyciężyłeś - Say uśmiechnął się łagodnie.
     - Pokonałem... - otworzył szerzej oczy.
     - Nie - Tinlay stanęła przed nim. - Zrezygnowałam.
     Ray zastanawiał się przez moment.
     - Pozwoliłaś mi wygrać... dlaczego?
     Wzruszyła ramionami.
     - Nie wiem. Znudziło mnie to - odwróciła się na pięcie, chcąc odejść.
     - Zaczekaj! Skoro wygrałem, musisz odpowiedzieć na pytania i spełnić moją prośbę!
     - Nic nie muszę! - zmarszczyła brwi.
     - Obiecałaś! - Ray zacisnął dłonie w pięści.
     - Nie obiecywałam ci niczego!
     - Tak jak "nie obiecywałaś niczego" Vanowi? - w głosie Saya pojawiła się drwina.
     Dziewczyna zaczerwieniła się lekko.
     - Pytaj - popatrzyła niechętnie na Raya.
     - Co zrobiłaś Zwierciadłom? - wskazał ręką na mężczyzn.
     - Uśpiłam ich umysły.
     - Co?
     - To, co mówiłam!
     - Co to znaczy? - Ray wstał i wyzywająco spojrzał na Tinlay.
     - To znaczy, że są jak rośliny. Ich ciała żyją, ale ich już nie ma.
     - Czy możesz ich uratować?
     - Nie.
     - Na pewno?
     - Na pewno.
     - Gdzie są pozostałe dwa Zwierciadła?
     - Van ich zabił. Stawiali opór.
     - Gdzie są ich ciała?
     - Gdzieś tam - machnęła ręką za siebie.
     Ray zmarszczył brwi.
     - Dlaczego pomagałaś Vanowi? - był pewien, że gdyby ona się nie wmieszała, cała sprawa być może nie skończyłaby się tak tragicznie.
     - Nie twój interes! Nudziłam się.
     - Nudziłaś się? - Ray szerzej otworzył oczy. Nie zauważył, kiedy Say wstał i podszedł do dziewczyny. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego.
     - Zabiłaś tych ludzi... z nudów?! - Uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Tinlay, nieprzygotowana na coś takiego, zachwiała się, lecz nie upadła. Bardziej zdumiona niż przestraszona złapała się za policzek.
     - J... jak śmiesz?!! - wykrzyknęła. - Ty... ty nic nie warty tępaku!
     Say cofnął się o krok czując, jak moc otaczająca dziewczynę rośnie. Gdzieś na dnie jego umysłu pojawiło się uciążliwe brzęczenie narastające z każdą chwilą. Czy to koncentracja mocy Tinlay sprawiała, iż brzęczenie zmieniało się w coraz bardziej bolesny pisk? Zatkał uczy dłońmi i zerknął na Raya. Chłopak był przeraźliwie blady. Skulony klęczał na ziemi, zaciskając dłonie na skroniach. To, co docierało do Saya, musiało mieć o połowę mniejsze natężenie niż to, co odbierał Ray. Zwierciadło przystosowane do odbierania mocy łatwiej wychwytywało tego rodzaju sygnały.
     - Przestań... - Say gniewnie spojrzał na dziewczynę.
     - Ja dopiero zaczynam! - zmrużyła lekko oczy, a wokół zaczęła się pojawiać szaro-zielona mgła. Zza pleców Saya dał się słyszeć krótki krzyk Raya, po czym zapadła cisza.
     - Ray! - Say, nie zwracając uwagi na ból, podbiegł do Raya. Podniósł go, tuląc bezwładne ciało. Chłopiec nadal oddychał, ale był nieprzytomny.
     - Tinlay... - wyszeptał Say czując, że jeszcze chwila, a sam zemdleje.
     - TINLAY!!!
     W jednej chwili moc Tinlay znikła. Say, nadal ogłuszony, potrząsnął głową, próbując pozbyć się pozostałości pisku. A potem spojrzał na Czarodziejkę. Ktoś wykrzyknął jej imię, a potem czar przestał działać. Zaskoczony spostrzegł, że dziewczyna ma zamknięte oczy i bezwładnie unosi się nad ziemią. Kilka kroków od niej stały trzy kobiety o długich włosach i surowych spojrzeniach.
     - Tinlay. Jesteś oskarżona o zamordowanie swej towarzyszki Maylen i wykorzystanie jej ciała do Zakazanej Magii. Zostaniesz zabrana do Sotteriss, osądzona i skazana zgodnie z naszym prawem.
     - Kim... jesteście? - Say z trudem dobierał słowa. Jedna z kobiet odwróciła się do niego i bystro obrzuciła wzrokiem całe obozowisko.
     - Czy to dzieło Tinlay? - ruchem ręki objęła Saya z Rayem, Vana i pozostałe Zwierciadła.
     - Tak. Kim jesteście? - powtórzył Say, tym razem już pewniejszym głosem.
     - Mam na imię Noymin. Należę do Straży Czarodziejek. Naszym zadaniem jest strzec prawa. Gdyby nie my, nikt nie powstrzymałby osób typu Tinlay - podeszła do Saya i położyła dłoń na jego czole.
     - Co robisz? - Say poczuł lekki szum w głowie.
     - Szukam. Jakiś Mag pomagał Tinlay ukryć się przed nami. Ale nie ty. Twoja magiczna aura jest inna - cofnęła rękę i popatrzyła na Raya. - To Zwierciadło jest twoim partnerem? - zainteresowała się.
     - Tak. Skąd wiesz, że Ray jest Zwierciadłem?
     Noymin przykucnęła obok Maga i - kompletnie go ignorując - położyła dłoń na czole chłopaka.
     - Obudź się - szepnęła. Ray powoli otworzył oczy i spojrzał na Czarodziejkę.
     - Cześć, mamo - rzekł łagodnie, bez śladu zaskoczenia na twarzy. - Co ty tu robisz?
     - Jak zwykle, ratuję cię przed niebezpieczeństwem - kobieta uśmiechnęła się łagodnie. - To raczej ja powinnam zapytać, co tu robisz. Powinieneś być w Rissarell.
     Ray usiadł z pomocą Saya. Potrząsnął lekko głową, odganiając oszołomienie.
     - Nie mów - powstrzymała go Noymin. - Cieszę się, że cię spotkałam. Nie spodziewałam się ujrzeć cię tak szybko. Od kilku tygodni ścigamy Tinlay. Sądziłam, że potrwa to jeszcze długo, była bardzo ostrożna. Myślałam, że nawet nie uda mi się wpaść za miesiąc do Rissarell... A tu taka niespodzianka. Opowiedz, co się stało.
     Ray pokręcił lekko głową i wskazał na czterech leżących na trawie mężczyzn.
     - Potrafisz im pomóc? Tinlay... uśpiła ich umysły - zacytował Czarodziejkę.
     Noymin wstała i podeszła do Zwierciadeł.
     - Zobaczę, co mogę dla nich zrobić.
     Gdy odeszła, Say chwycił Zwierciadło za podbródek i skierował jego twarz w swoją stronę.
     - Dobrze się czujesz, Ray?
     - Tak. Już wszystko dobrze - Ray uśmiechnął się, na co Say westchnął i z całej siły przycisnął chłopaka do siebie.
     - Tak bardzo się o ciebie bałem... - wyszeptał, kryjąc twarz w jego włosach.
     Ray rozpromienił się. Lubił, gdy Say okazywał mu troskę.
     - Ta Czarodziejka to naprawdę twoja matka?
     - Tak. Przecież opowiadałem ci o niej - zdziwił się Ray.
     - Mówiłeś też, że nie masz już dla mnie żadnych niespodzianek. A jakoś o tym, że twoja matka jest Czarodziejką, nie wspomniałeś - wstał i pomógł Rayowi się podnieść.
     - No, bo o tym wiedzą wszyscy - Ray wzruszył ramionami. - Przecież właśnie z tego powodu znalazłem się w Rissarell, a nie w Tęczowej Dolinie, jak powinienem.
     Say uśmiechnął się, starając się ukryć niezbyt mądrą minę. - O czym ty mówisz?
     - Nooo... Rissarell był przecież kiedyś zamkiem Czarodziejek. Dlatego właśnie u nas jest Rada Magów i zamek nie nazywa się normalnie, jak reszta naszych zamków. No wiesz: Kryształowe Góry, Tęczowa Dolina, Słoneczna Skała... Dlatego mama chciała, bym uczył się właśnie tam. Tata pewnie by wolał, żebym mieszkał w Mrocznym Lesie, bo on się tam uczył. Ale po jego śmierci mama sama podejmowała wszystkie decyzje.
     - Twój ojciec był Magiem?! - Say był coraz bardziej zszokowany.
     - Tak. Miał na imię Kan. Zmarł w czasie...
     - Trzęsienia ziemi w Mrocznym Lesie. Słyszałem o tym wypadku. Kan uratował wielu ludzi, a sam zginął - dokończył Say, patrząc na Raya z coraz większym zdumieniem. Westchnął. Ray był w każdym calu wyjątkowy. Nie tylko był synem Maga i Czarodziejki, ale też znał swoich rodziców i utrzymywał z nimi kontakt. To stąd miał tak wielkie zdolności magiczne. I pewnie dlatego był taki rozpieszczony - z rozbawieniem potargał włosy chłopaka. Ray obejrzał się zdziwiony, ale o nic nie zapytał. Razem podeszli do Noymin.
     - Pomożesz im? - Ray przyjrzał się uważnie twarzom o pustym wyrazie. - Potrafisz, prawda?
     - Zrobię, co będę mogła, ale... nie jestem pewna, czy będziecie zadowoleni z efektu. Gdzie są ich partnerzy? To oni powinni podjąć decyzję.
     - Pójdę po nich - Say kiwnął głową i odszedł.
     - A ten to kto? - Noymin wskazała na martwe ciało mężczyzny leżące tuż obok ugaszonego ogniska.
     - Van. Pomagał Tinlay, a ona go potem zabiła. Moim zdaniem to zupełnie bez sensu.
     Noymin podeszła do ciała mężczyzny i położyła dłoń na jego czole. Potem skinęła głową na jedną ze swych towarzyszek.
     - To jego szukałyśmy. Zabierzcie go do Sotteriss razem z Tinlay. Ja jeszcze tu zostanę. Wrócę przed wieczorem.
     - Dobrze - zgodziła się jedna z Czarodziejek. - Uważaj na siebie. Do zobaczenia w zamku.
     Chwilę potem obie strażniczki wraz z ciałem Vana i Tinlay zniknęły. Ray zastanawiał się nad czymś.
     - Dlaczego Tinlay wmieszała się w zemstę Vana? - zapytał.
     - Jaką zemstę? - Noymin usiadła przy jednym z drzew i poklepała ziemię obok siebie. - Chodź do mnie, Ray. Stęskniłam się za tobą.
     Ray uśmiechnął się i podszedł do matki.
     - Wiem o Kyeiu... - szepnęła, przytulając chłopca. - Przepraszam, że nie mogłam być wtedy przy tobie...
     Ray pokręcił głową.
     - W porzadku. Gdybyś mogła, z pewnością byś przyjechała. Wiesz, mamo... gdy Kyei dał się spalić razem z Hya... nie rozumiałem tego. Zanim umarł, rozmawialiśmy, a ja go wyśmiałem i próbowałem skłonić do zmiany decyzji - Ray zniżył głos do szeptu. - Ale teraz go rozumiem. Gdyby Sayowi coś się stało... - zadrżał na samą myśl.
     - Pokochałeś go aż tak bardzo? - Noymin uśmiechnęła się. - To dobrze, Ray. Trzeba mieć przy sobie kogoś bliskiego. Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwy.
     Ray parsknął na słowo "szczęśliwy".
     - Nie jestem tego pewien! On jest okropny! Wszystko robi po swojemu, nie chce mnie słuchać, uważa za rozwydrzonego bachora.
     Noymin roześmiała się.
     - Jakby na to nie patrzeć, jesteś trochę rozpieszczony. Na zbyt wiele ci pozwalaliśmy z ojcem.
     - Mamo, dlaczego Tinlay pomagała Vanowi? - Ray postanowił zmienić temat. - Gdyby nie ona, dwa Zwierciadła by żyły, a ci tu nie przypominaliby roślinek.
     - Ten Mag był tarczą Tinlay. Mogła dzięki niemu używać swojej pełnej mocy, a my nie mogłyśmy jej wyczuć. Gdy go zabiła, była bezpieczna - dopóki nie użyła potężniejszego czaru. Musieliście ją bardzo rozwścieczyć, że przestała nad sobą panować. Potem namierzenie jej nie było już problemem.
     - Więc taka była cena jej pomocy - Ray zamyślił się. - Van chciał zabić Saya, a potem sam umrzeć. Tyle że Tinlay najpierw zabiła Vana... a nami chciała się pobawić. Wiesz, że ona powiedziała, że to wszystko zrobiła z nudów? Dlatego Say się tak wściekł. Nawet to, że przerwała przesyłanie mi mocy... choć tak naprawdę zrobiła to, żebyście jej nie wykryły.
     - Ray - Noymin zmarszczyła nagle brwi. - Dlaczego się nie broniłeś? Przecież gdybyś chciał, mógłbyś ją pokonać. Tak samo jak każdego Maga. Jeszcze parę minut, a byś umarł.
     Ray zaczerwienił się, zakłopotany.
     - Nie pomyślałem - przyznał. - W końcu Tinlay to Czarodziejka, a nie Mag.
     - Ale zasada jest taka sama. Wykorzystujesz tylko swoje zdolności do przetwarzania mocy. Nie rozumiem. Przecież ostatnio ćwiczyłeś to ze mną! Dlaczego Tinlay miałaby być inna niż ja?!
     - To się stało tak szybko... - chłopak próbował się tłumaczyć. - Wystraszyłem się i zapomniałem...

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.