nr 4 (XXXVI)
maj 2004




powrót do indeksunastępna strona

Raymond E. Feist
Szpon Srebrnego Jastrzębia
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Mijały tygodnie i lato zamieniło się w jesień. Szpon wyczuwał zmianę w powietrzu, podobnie jak każda inna dzika istota, która całe życie spędziła w górach. Nizinne łąki wokół Zajazdu Kendrika różniły się pod wieloma względami od wzgórz, gdzie chłopiec spędził dzieciństwo, ale podobieństwa pomiędzy tymi środowiskami wystarczały, aby Szpon poczuł się jednością z naturą i wpadł w rytm sezonowych zmian.
     Gdy polował z Kalebem, zauważył, że futerka zajęcy, a także innych stworzeń, stają się coraz grubsze, w przewidywaniu nadejścia chłodów. Wiele drzew traciło już liście. Wkrótce nagły przymrozek sprawi, że zmienią szatę z zielonej na czerwoną, złotą i bladożółtą.
     Ptaki odlatywały na południe, a stworzenia, które na jesieni składały jaja, weszły w okres godowy. Jednego popołudnia usłyszał ryk samca wywerna, wywrzaskującego wyzwanie swemu rywalowi, jakiemukolwiek innemu samcowi, który śmiałby wkroczyć na jego terytorium. Wraz z nadejściem krótkich dni w sercu Szpona zagościła melancholia. Jesień oznaczała także czas zbiorów i pracy nad zapasami na zimę: soleniem mięsa i ryb, zbieraniem orzechów i naprawianiem ciepłych ubrań, płaszczy, koców. Wszyscy przygotowywali się na nadejście srogiej zimy.
     Zima przyniesie ze sobą wielkie poczucie straty. W rodzinnej wiosce Szpona, gdy zima nakryła śniegiem dachy domów i ścisnęła mrozem, mieszkańcy byli odizolowani od świata aż do wiosny i odwilży. Wtedy ludzie zbliżali się do siebie, spotykali się w długim domu, opowiadając ciekawe historie. Rodziny umawiały się po dwie, trzy a nawet cztery w jednym domu, ciesząc się z bliskości i czerpiąc otuchę z rozmów. Powtarzano stare opowieści po raz kolejny, a słuchacze cieszyli się nimi, bez względu na to, jak dobrze je już poznali.
     Szpon przypominał sobie pieśni kobiet, kiedy czesały włosy swoich córek albo przygotowywały posiłki. W nozdrzach czuł jeszcze zapach jedzenia, w uszach dzwonił głos mężczyzn, którzy ściszonym tonem opowiadali sobie wesołe żarciki. Szpon zdawał sobie sprawę, że ta zima będzie dla niego najcięższą z dotychczasowych.
     Pewnego dnia, kiedy wrócili z polowania, kareta hrabiego Ramona DeBarges stała znowu na dziedzińcu. Kaleb przytrzymywał kilka tłustych królików, które złapali w sidła, podczas gdy Szpon kładł tuszę świeżo upolowanego jelenia na tylnym ganku, przy drzwiach prowadzących do kuchni.
     Kaleb przerwał na chwilę i powiedział:
     – Dobre polowanie, Szponie.
     Szpon pokiwał głową. Jak zwykle przez cały dzień prawie się do siebie nie odzywali, porozumiewając się ruchami dłoni, zasłuchani w odgłosy natury i jakby w niej zjednoczeni. Kaleb był doskonałym myśliwym, nawet jak na standardy ludzi z plemienia chłopca, chociaż w jego wiosce było tuzin albo więcej mężczyzn, którzy przewyższali… nie, którzy dorównywali mu w umiejętnościach.
     Kaleb odezwał się ponownie:
     – Zanieś jelenia do kuchni.
     Szpon zawahał się. Nigdy jeszcze nie postawił stopy na terenie gospody i nie był pewien, czy powinien to robić. Ale przecież Kaleb nie kazałby mu robić czegoś, co było zakazane, więc chłopiec wzruszył ramionami i wskoczył na szerokie stopnie prowadzące do drzwi. Odrzwia wykonano w solidnego, dębowego drewna, wzmocnionego dodatkowo żelaznymi taśmami. Takie drzwi pasowałyby bardziej do jakiejś warowni, a nie do zwykłego zajazdu. Szpon był pewien, że Kendrik kazał je takimi uczynić bardziej ze względów obronnych niż dla własnej wygody.
     Ujął w dłoń ciężką, żelazną klamkę i nacisnął ją. Drzwi stanęły otworem. Przeszedł przez nie i znalazł się w kuchni, w świecie, który nie przypominał niczego, co do tej pory widział.
     Orosini gotowali nad otwartym ogniem albo na dużych piecach, które były własnością całej wioski, ale nigdy nie znajdowały się one w bezpośredniej bliskości domostw. Na pierwszy rzut oka Szpon ocenił, że w pomieszczeniu panuje zupełny chaos, ale kiedy się na chwilę zatrzymał, wpatrując się zachłannie w scenę przed jego oczyma, począł odnajdować ślady uporządkowania.
     Lela podniosła głowę znad garnka i zobaczyła go. Pozdrowiła chłopca szybkim uśmiechem, zanim odwróciła się z powrotem do ogromnego kotła wiszącego nad jednym z trzech ogromnych palenisk. Kobieta o surowym wyglądzie dostrzegła spojrzenie Leli i przeniosła wzrok na zmarzniętego chłopca, trzymającego na ramieniu tuszę jelenia.
     – Czy jest wypatroszony? – zapytała surowo.
     Szpon przytaknął.
     – Ale nie zdjąłem skóry – dodał.
     Kobieta pokazała na wielki hak do wieszania mięsa w rogu pomieszczenia, pod którym stała duża metalowa misa, służąca prawdopodobnie do łapania spuszczanej krwi i podrobów. Chłopiec podniósł jelenia i zamocował go na haku za sznur, który opasywał tylne nogi zwierzęcia. Kiedy już jeleń wisiał na haku, Szpon odwrócił się do kucharki i czekał.
     Po kilku minutach starsza kobieta spojrzała na niego i zobaczyła, że nic nie robi, czekając na jej polecenie.
     – Czy potrafisz zdjąć skórę z jelenia, chłopcze? – zapytała głośno.
     Szpon przytaknął.
     – Więc bierz się do roboty!
     Szpon, nie wahając się, zaczął zdejmować skórę z tuszy w ekonomiczny sposób, znamionujący długoletnie doświadczenie. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, kim jest stara kobieta i dlaczego wydaje mu polecenia. Pośród jego ludzi kobiety miały pierwsze słowo w temacie pożywienia i mężczyźni zawsze robili, co im kazano, gdy znajdowali się w kręgu palenisk, ognisk i pieców kuchennych.
     Skończył szybko i kiedy odwrócił się, rozglądając w poszukiwaniu szmatki, którą mógłby otrzeć swój nóż, ktoś rzucił mu kawałek płótna. Złapał je w locie. Uśmiechnięty szeroko Gibbs stał za ogromnym stołem, na którym leżała cała góra warzyw, czekających, aż posieka je nożem.
     Za Gibbsem Szpon mógł widzieć innych służących, doglądających gotującego się nad paleniskiem mięsa, podczas gdy inni zajmowali się wypiekaniem świeżego chleba w piecach. Nagle Szpon poczuł wszystkie aromaty kuchenne, napierające na niego z ogromną siłą i ostry głód ścisnął niczym pięść żołądek chłopca. Przez chwilę ciepłe zapachy przywiodły mu na myśl matkę i inne kobiety gotujące posiłki w rodzinnej wiosce.
     Walcząc z łzami napływającymi do oczu, Szpon zobaczył, jak ogromne drzwi otwierają się i do kuchni wpada jakiś mężczyzna. Nowo przybyły na oko wydawał się być w średnim wieku. Ogromny brzuch wylewał się zza pasa zapiętego na biodrach. Chłopiec stwierdził, że pas ten przypomina raczej koński popręg niż zwykły przedmiot służący do przytrzymywania spodni. Mężczyzna nosił także nogawice wpuszczone w buty sięgające do połowy łydki oraz ogromną białą koszulę, poplamioną winem i resztkami sosu. Twarz obcego przypominała kształtem księżyc w pełni, włosy miał czarne, przetykane gdzieniegdzie nitkami siwizny, związane z tyłu w koński ogon. Długie baczki sięgały mu prawie do podbródka. Mężczyzna rozejrzał się dookoła z niezadowolonym wyrazem twarzy, nie znajdując nic, do czego mógłby mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, dopóki jego spojrzenie nie padło na Szpona.
     – Hej ty tam, chłopcze – powiedział, wyciągając oskarżycielsko palec w kierunku Szpona, chociaż w jego oczach czaiły się iskierki uśmiechu, a na ustach błądził lekki półuśmieszek. – Co ty sobie wyobrażasz, że tam robisz?
     – Obdzieram ze skóry tego jelenia, panie – powiedział Szpon niepewnie, gdyż mężczyzna zadał mu pytanie w języku roldem. Głos przybysza wyrwał go ze szponów smutnych myśli.
     Mężczyzna podszedł szybko do chłopca.
     – Widzę. To już zrobiłeś – powiedział bardzo głośno. – Ale co robisz w tym momencie?
     Szpon zastanowił się chwilę.
     – Czekam, aż ktoś mi powie, co mam robić dalej – odpowiedział.
     Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech.
     – Dobrze powiedziane, kolego. Ty jesteś tym chłopcem ze stodoły. Masz na imię… Szpon. Zgadza się?
     – Tak, panie.
     – Ja jestem Leo, a to jest moje królestwo – powiedział mężczyzna, rozkładając ręce i obejmując ramionami całe pomieszczenie. – Służyłem jako kucharz arystokracji i zwykłym ludziom, zamieszkującym ziemie od Królestwa Roldem aż do Krondoru, i żaden z żyjących nie powiedział nawet jednego słowa skargi na przygotowane przeze mnie posiłki.
     Ktoś w tętniącej życiem kuchni wymamrotał pod nosem:
     – Bo wszyscy umarli, zanim mieli okazję cokolwiek powiedzieć.
     Słowa te wywołały salwę śmiechu, zanim pracujący w kuchni zdołali się uspokoić. Leo odwrócił się z nieoczekiwaną zwinnością. Na jego twarzy pojawił się cień niezadowolenia.
     – Ty tam, Gibbs! Poznaję po tobie, że to ty wypowiedziałeś te dowcipne słowa. Pilnuj lepiej pomyj.
     Gibbs stanął na baczność i powiedział:
     – Ale to ten nowy chłopiec powinien zająć się pomyjami. Ja przecież podaję dzisiaj do stołu.
     – Och nie, nie dzisiejszej nocy, mój wygadany Gibbsie. Dzisiaj chłopiec będzie podawał, a ty pójdziesz nakarmić świnie!
     Kiedy Gibbs, wyglądający na przygnębionego, wyszedł z kuchni, Leo mrugnął do Szpona.
     – To da mu trochę do myślenia. – Popatrzył na chłopca, oceniając jego nieco nieporządny wygląd. – Chodź ze mną.
     Nie oglądając się, czy Szpon za nim idzie, Leo odwrócił się i popchnął w bok wielkie drzwi, przez które wszedł zaledwie chwilę temu. Szpon szedł o krok za nim.
     Pokój za drzwiami wyglądał jak jakieś pomieszczenie dla służby. Na przeciwległej jego ścianie znajdowały się kolejne drzwi. Ogromne stoły biegły wzdłuż prawej i lewej ściany. Na stołach stały wszelkiego rodzaju talerze, misy, kielichy i inne naczynia.
     – Tutaj trzymamy naczynia i nakrycia – powiedział Leo, tłumacząc Szponowi rzecz dla chłopca oczywistą. – Przy jakiejś okazji pokażemy ci, jak nakrywa się stoły dla naszych gości. – Pokazał na drugi stół, który był pusty. – Tutaj stawia się gorące talerze, podgrzewane w czasie kolacji. Lela i Meggie będą podawały do stołu.
     Przeszedł przez drugie drzwi, a Szpon podążył za nim. Znaleźli się w długim korytarzu. Na ścianie naprzeciwko wisiały rzędy półek, na których stały różnorakie przedmioty: lampy, świece, kubki, czarki i inne rzeczy, tak potrzebne w pełnej gości karczmie.
     – Tutaj Kendrik trzyma wszystkie te bibeloty, których możemy potrzebować – powiedział Leo. A potem wskazał na drzwi znajdujące się na lewej ścianie korytarza. – A to jest wspólna sala. Kiedy zatrzymuje się u nas karawana albo oddziałek z jakiegoś pobliskiego zamku, izba aż kipi od hałaśliwych, pijanych głupców. – Pokazał na drzwi po prawej stronie korytarza. – A to jest jadalnia – powiedział – gdzie posilają się nobliwi i ważni goście. Dzisiaj w nocy ty będziesz ich obsługiwał. – Przerwał na chwilę i zaczął szukać czegoś na półkach, aż znalazł długą, białą tunikę. – Włóż to na siebie – rozkazał Szponowi.
     Chłopiec uczynił, co mu kazano i spostrzegł, że tunika sięga mu zaledwie do połowy długości uda. Przez mankiety bufiastych rękawów przeciągnięto tasiemki; kiedy je zawiązał, tkanina wybrzuszyła się malowniczo.
     – Niech no spojrzę na twoje dłonie, chłopcze – zażądał Leo.
     Szpon wyciągnął przed siebie ręce.
     – Nie jestem aż takim fanatykiem na punkcie higieny jak niektórzy, ale nie możesz obsługiwać szlachty z zaschniętą za paznokciami krwią zabitego jelenia – powiedział Leo. Pokazał na drzwi do kuchni. – Wróć tam i się umyj. I użyj szczotki, żeby dokładnie usunąć brud.
     Szpon przeszedł z powrotem przez drzwi do kuchni, gdzie zauważył duże wiadro, pełne wody z mydlinami, której używano do mycia brudnych garnków i talerzy. Zobaczył Lelę, stojącą przy drewnianym stole porzuconym przez Gibbsa, kończącą siekanie warzyw. Zaczął myć dłonie, a dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem.
     – Podajesz dzisiaj do stołu?
     – Tak mi się wydaje – odparł Szpon. – Nikt mi nic nie mówi.
     – Nosisz przecież tunikę obsługującego – poinformowała go. – A więc najwyraźniej będziesz dziś podawał.
     – A na czym to polega? – zapytał Szpon, próbując stłumić nagły ból w brzuchu, wywołany zdenerwowaniem.
     – Leo wszystko ci powie – zapewniła go z uśmiechem Lela. – To zupełnie łatwe.
     Szpon przyjrzał się z uwagą swoim dłoniom i zobaczył, że paznokcie są już czyste i nie ma pod nimi krwi. Powrócił więc do korytarza, gdzie czekał na niego Leo.
     – Długo ci to zajęło – powiedział kucharz, podnosząc do góry brwi. Szpon pomyślał sobie, że kucharz pod wieloma względami przypomina mu dziadka, zawsze rugającego chłopca z uśmiechem, ale nigdy nie myśląc poważnie słów nagany, jakie wypowiadał.
     – Chodź ze mną – rzekł Leo.
     Szpon podążył za nim do pokoju jadalnego. Pomieszczenie to było podłużne, a na jego środku stał ogromny stół, największy, jaki chłopiec widział do tej pory. Na przeciwległych końcach stołu stały dwa krzesła z wysokimi oparciami. Kolejne szesnaście biegło w dwóch rzędach po osiem sztuk wzdłuż dłuższych krawędzi stołu. Stół wykonano z dębu, wyglądał na bardzo stary. Wypolerowały go lata używania, czyszczenia i brudzenia. Lśnił ciemnozłotym blaskiem, a tysiące rozlanych pucharów z winem i kufli z piwem znaczyło jego blat od jednego do drugiego końca.
     – Ten stół należy do Kendrika – poinformował chłopca Leo, zauważywszy jego wyraz twarzy. – Krążą o nim legendy. Podobno wycięto go jako jeden kawałek z pnia ogromnego dębu. Dziesiątki mężczyzn i dwa muły ciągnęły go tutaj na górę. – Spojrzał na sufit i zatoczył koło ręką. – Kendrik wybudował ten pokój dookoła stołu. – Uśmiechnął się. – Nie mam pojęcia, co zrobimy, kiedy będziemy musieli zastąpić ten mebel innym. Tego starocia możemy pociąć siekierami i spalić w kominku, ale jak u licha wniesiemy tu nowy stół?
     Szpon przeciągnął dłonią po powierzchni drewna i ze zdziwieniem stwierdził, że jest niesamowicie gładka.
     – Tysiące szmatek w dłoniach tysięcy chłopców, podobnych do ciebie, nadało mu tę gładkość. Ty też niewątpliwie się do niej przyłożysz. Niebawem. – Leo obrócił się i obejrzał pomieszczenie krytycznym wzrokiem. – Dobrze, teraz powiem ci, co masz robić. – Pokazał na dłuższą krawędź stołu. – Za parę minut przyniosą tutaj kilka dzbanów ciemnego piwa, jak również parę karafek z winem, a potem ty weźmiesz się do roboty. Widzisz te puchary? – Pokazał na naczynia stojące na stole.
     Szpon skinął twierdząco głową.
     – Niektóre z nich zostaną napełnione piwem. Do innych nalejemy wina. Czy wiesz, jaka jest między nimi różnica?
     Szpon nagle poczuł ochotę do śmiechu. Zdołał jednak utrzymać poważny wyraz twarzy, kiedy odpowiadał.
     – Próbowałem i jednego, i drugiego.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.