 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Psychologia kuchni i psychologia życia. Czy jedno z drugim ma coś wspólnego? Z formalnego, naukowego punktu widzenia nie. Wyklucza to perspektywa wysokiego stołka, a może raczej podwyższonego krzesła reżyserskiego, które ustawia się w rogu kuchni, żeby boskim okiem obserwatora rejestrować stamtąd splątane szlaki poruszeń kuchennych. I potem wpisywać je do kajetu, bo to pomaga skonstruować optymalnie zaprogramowaną kuchnię dla gospodyń domowych, gdzie wszystko jest pod ręką i nie drepcze się po próżnicy. Wiele już zostało zrobione, panie mają takie ergonomiczne kuchnie, przyszła kolej na starych kawalerów, których jest sporo w warunkach norweskiej Północy i to się opłaca. Tylko co się stanie, jeśli takim obiektywnym Panem Bogiem-obserwatorem też będzie wynajęty do programu badawczego stary kawaler?
To pomysł na jeden z najoryginalniejszych filmów, jakie ostatnio da się oglądać. Może nawet lepszy od „Dróżnika”. W „Historiach kuchennych” też są pociągi, rogatki, ale inna jest samotność, wolniejszy rytm i nieco odmienne, sarkastyczne poczucie humoru. Jest śmiesznie, absurdalnie, ale i bardzo gorzko, jak to w życiu. Ludzie nie wytrzymują sztywnego rygoru takiej formy obserwacji nieuczestniczącej, gdzie wszelki kontakt, poza ściśle formalnym, jest zabroniony. Bo to jest sprzeczne z naturą człowieka, nawet tam, na odległej Północy, gdzie naturalną formą życia bywa samotność. Obserwowani nie zachowują się normalnie, a obserwatorzy schodzą ze swego piedestału. Jedni popijają razem, inni zamieniają się miejscami. Isak robi dziurkę w drewnianym suficie i stamtąd podpatruje skrycie swojego Pana Boga, Folkego. A potem zasiada na jego stołku, żeby zobaczyć, jak z tej perspektywy wygląda jego własna kuchnia. Ale gdy zmienia się perspektywę, to nieuchronnie zaczyna się wchodzić w skórę tego drugiego, zaczyna się go rozumieć. A na końcu się nawet okaże, że poruszenia kuchenne Isaka, który własnoręcznie wyrysowuje je w kajecie, siedząc na krześle Folkego, okażą się najcenniejsze dla sprawy. Mimo iż cały eksperyment diabli biorą, a Folke zostaje zwolniony. Pryskają już wszelkie formalności i bariery a odpalony Folke aklimatyzuje się na Północy. Zaproszony na Wigilię przez gospodarza, po jego nieoczekiwanej śmierci zajmie jego miejsce.
Gdzieś na drugim planie jest jeszcze umierający koń, który resztkę swej witalności przekazuje ludziom, bo ludzie i zwierzęta w tym surowym, północnym pejzażu są w istocie tym samym.
Tak oto złamane kanony „obserwacji nieuczestniczącej” prowadzą do prawdziwej, ludzkiej asymilacji i komunii. A jeśli miałbym ten film porównywać z czymkolwiek, to chyba z japońską „Kobietą z wydm” Teshigahary, gdzie zamiast śniegu jest wszechobecny piasek, zamiast zimna upał, ale ludzie – o dziwo, zachowują się podobnie. Intruzi dają się pojmać, osaczyć przez krajobraz i stają się gospodarzami. Podobnie jak u Teshigahary, inspiracją przemiany jest pewien eksperyment badawczy, i nie ma najmniejszego kiksu czy fałszu. Wszystko utrzymane w epoce lat pięćdziesiątych, w zimnym świetle norweskiej Północy, oglądanej jednak przez Szweda, ze strony matki spowinowaconego z twórcą systematyki, Linneuszem. I charakterystyczny wygląd zlewów kuchennych i kontaktów, a w powietrzu unoszą się słuchane tam chętnie amerykańskie przeboje tego czasu. Scenarzysta i reżyser Bent Hamer ma bystre oko i ucho, a przy tym serce; zasłużył sobie na te wszystkie nagrody, jakie film dostał w ubiegłym roku. Norwedzy upatrywali nawet w tych „Kuchennych historiach” swą kandydaturę do Oscara. Bądź co bądź, to najinteligentniejsza satyra na szerzącą się zarazę Big Brotherowego podglądactwa.
Tytuł: Historie kuchenne Tytuł oryginalny: Salmer fra kjokkenet Reżyseria: Bent Hamer Zdjęcia: Philip Ogaard Scenariusz: Bent Hamer, Jörgen Bergmark Obsada: Joachim Calmeyer, Tomas Norström, Bjorn Floberg Muzyka: Hans Mathisen Dystrybutor: Gutek Film Data premiery: 20 lutego 2004 Czas projekcji: 93 min. WWW: Strona Gatunek: dramat, komedia
|
|