nr 4 (XXXVI)
maj 2004




powrót do indeksunastępna strona

R.I. Prescott
Klina klinem?
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Umówiła się z nim w parku. Pogoda dopisywała, było mnóstwo ludzi. Ania przyjechała na rowerze, nieprzyjemne z pożytecznym - pomyślała. Janusz już czekał, na trawie rozłożony koc, przygotowany kosz, obok jego rower. Najwyraźniej nie odpuszczał, pomyśleć, że kiedyś byłaby wniebowzięta, widząc takie przygotowania. Zatrzymała się, zeszła z roweru, ale nie podchodziła, więc Janusz stanął przed nią. W gruncie rzeczy nie chciała nawet zaczynać rozmowy, wiedziała, jak wyglądały ich rozmowy. Nigdy nie doszli do niczego konkretnego, on zawsze wiedział lepiej. Przyglądała mu się zniechęcona, mając poczucie absurdu całej sytuacji. Oczywiście uśmiechał się w ten swój ujmujący, chłopięcy sposób. Szkoda, że to już nie działało na nią. Zadała, jak wiedziała, beznadziejne pytanie:
     - Czego ty chcesz?
     - Nie wiem. W tej chwili myślę sobie, że fajnie jest mieć cię tutaj. - Pochylił się ku niej, jakby chciał ją pocałować. Odsunęła się, odgrodziła rowerem.
     - To nie myśl.
     Poprawił niesforny kosmyk, który wyrwał się z jej spiętych w kuc włosów. Odtrąciła jego rękę. Wyglądał, jakby go tym uraziła.
     - Nie uważasz, że wtedy popełniliśmy błąd?
     Anna czuła, jak gromadzona w niej przez ostatnie tygodnie frustracja szuka ujścia. Więc pozwoliła na to:
     - Wtedy? Błąd? Popełniliśmy? My? - Wykrzyczała - nie, wysyczała mu w twarz. - Nie. Nie popełniliśmy. Ja popełniłam. Owszem. Koszmarny błąd. Poznałam ciebie. Pomyłka mojego życia. Jak nigdy niczego nie żałuję, tak żałuję, że ciebie znałam. I nic mi tego nie zrekompensuje. Nic nie zmyje niesmaku, jaki do siebie odczuwam, nic nie spowoduje, że zapomnę, jak można nisko upaść, jak bardzo się upokorzyć.
     Musiała idiotycznie wyglądać tak wrzeszcząc, ale miała to gdzieś. Jakby mogła, to by tupała. A zresztą, co jej szkodzi? Tupnęła zatem. I kontynuowała:
     - Potrafisz tylko psuć. Wszystko psuć. Więc choć raz w życiu zrób coś dobrze i bądź uprzejmy zostawić mnie w spokoju. Nie było cię tyle czasu, niech nie będzie dalej. Zapewne wtedy podjąłeś słuszną decyzję. W końcu nie chciałeś mnie krzywdzić. Skoro wtedy ci nie zależało, to tym bardziej teraz nie powinno.
     - Nie powiesz mi, że jesteś szczęśliwa z tym dupkiem! - wrzasnął.
     - Jestem.
     - I pewnie kochasz go ponad życie? - spoglądał drwiąco, ze złością.
     - Miłość jest przereklamowana. I nic nie warta. Ty to wiesz najlepiej, prawda? - wyrzuciła z siebie gorzko. - A zresztą...
     Zmełła słowa w ustach. Ludzie wokół spoglądali na nich dziwnie. A niech to! Zrobiła z siebie niezłe widowisko. Wsiadła na rower i odjechała, nie obchodziło jej, czy za nią pojedzie. Wiedziała, że nie. Jeżeli nie wychodziło na jego, nie był zdolny do wielkich czynów, nigdy nie umiał przegrywać. Nie warto było się denerwować, nie warto było wracać do tego wszystkiego. Jeżeli tak miała wyglądać rzeczowa rozmowa z nim, to Ania już niczego nie chciała rozumieć. Chciała tylko jak najszybciej wrócić do swojego domu, do swojego normalnego życia, do męża i ukochanych psów.
     Dojechała do domu kompletnie wykończona, ledwo się dowlokła do łazienki. Mam nadzieję, że chociaż straciłam ze dwa kilo - przeszła jej przez głowę trochę irracjonalna myśl. Weszła pod prysznic, ciepła woda łagodziła ból zmęczonych mięśni. Sama nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła płakać. Płakała ze szczęścia, nareszcie była wolna. Co prawda będzie miała zapuchnięte oczy, ale co tam, od dawna nie czuła się tak dobrze.
     Cały wieczór siedziała cicho, spokojna i rozluźniona, zapatrzona w widok za oknem, świat był taki piękny. Rozmowa z Januszem wyraźnie jej pomogła. Teraz wiedziała, że wrócił do miasta, żeby odnalazła spokój i zrozumiała, jak czasem łatwo przegapić to, co najważniejsze. Najwyraźniej sprawa nie była jeszcze jednak w pełni zakończona, Jacek kręcił się niespokojnie po mieszkaniu, zerkając na nią co chwila i próbując zwrócić na siebie uwagę.
     - Słuchaj... - powiedział, siadając niepewnie na kanapie obok niej.
     Odwróciła na niego nieprzytomne spojrzenie. Na pewno poznał, że płakała. Cholera, miała bardzo wrażliwą skórę wokół oczu, wystarczyło parę łez i już puchła. A teraz zapewne Jacek wyciągnął niewłaściwe wnioski. Chciała uprzedzić jego słowa, ale nie zdążyła:
     - Czy... Czy tobie jest dobrze ze mną?
     Uśmiechnęła się szeroko, spojrzała mu poważnie w oczy, ale unikał jej spojrzenia. Mężczyźni - pomyślała - nigdy ich nie zrozumiem, a to podobno to my jesteśmy skomplikowane. Ujęła jego podbródek w dłoń i powiedziała stanowczo:
     - Dobrze wiesz, że tak, więc nie zadawaj mi więcej takich bzdurnych pytań.
     Żachnął się, wstał z kanapy.
     - Jacku, no co ty wyprawiasz? - rozśmieszył ją swoim zachowaniem i rozczulił. Podeszła do niego i chciała go przytulić, ale wycofał się i wyszedł z pokoju. Po brzęku naczyń poznała, że zabrał się za sprzątanie. Musiał być poważnie zdenerwowany, bo co jak co, ale sprzątania kuchni nienawidził z całego serca.
     Wstała z kanapy i poszła do kuchni, nie chciała, żeby Jacek wytłukł wszystkie talerze.
     - Zostaw to Jacek, na litość boską - odsunęła go zdecydowanie od zlewozmywaka.
     Jacek siadł przy stole i bębnił palcami o blat stołu. Usiłowała to zignorować, ale ileż można? Zirytowana odwróciła się od zlewozmywaka i spojrzała ostro na męża, który najwyraźniej gotował się do ostatecznej rozgrywki:
     - Powiedz mi, czy ty go wciąż ... - zaciął się - no wiesz, kochasz?
     Anna odłożyła na suszarkę umyty talerz. Jacek irytował ją coraz bardziej. Postanowiła mu dać nauczkę, skoro koniecznie chce przechodzić przez takie rozmowy, to proszę bardzo.
     - A jeżeli tak, to co? - spojrzała wyzywająco.
     - No, to teraz chyba masz szansę, prawda?
     Przypatrywała mu się w osłupieniu.
     - Wiesz co, ty jednak jesteś głupi.
     
     
     Wyszła z pokoju. Usłyszał, jak trzasnęła drzwiami wyjściowymi. Gdzieś w oddali usłyszał głuchy grzmot. Po chwili zobaczył, jak szła w dół uliczki. Po ułożeniu linii jej barków poznał, że jest wściekła i na pewno zaciska pięści. Chyba powinien pobiec za nią. Zresztą niech idzie, powinien jej pozwolić odejść wolno. Powinien... Zawahał się, spojrzał w okno, ale Ania już znikła. Może tak lepiej?
     Było ciemno. Potwornie lało. Wydawało się, że ciężkie, szare chmury zaraz się urwą z ciemnogranatowego nieboskłonu, wyrywając w nim ogromną czarną dziurę. Stał w oknie oddzielony od szalejącego żywiołu cienką warstwą chłodnej szyby. Przyłożył do okna rozpalone czoło. Więc tak to wygląda... Odwrócił się. Nie ma sensu sterczeć tutaj i wypatrywać jej. Nie pojawi się przecież w tym deszczu. Nikt rozsądny nie wyszedłby teraz na zewnątrz.
     Zasłonił okna.
     
     
     Kretyńskie emocje nie wyjdą mi na zdrowie - myślała z wściekłością, brnąc w górę uliczki. Była już kompletnie przemoknięta, wydawało się jej, że idzie pod prąd rwącego górskiego strumienia, pogoda zupełnie oszalała, a ona chyba razem z nią. W końcu mogła przecież przeczekać ten deszcz w suchym miejscu. Nic by się nie stało. Na pewno by na nią czekał. Zresztą na zdrowy rozsądek powinien się trochę o nią podenerwować. Ale nie wiedzieć czemu, ani teraz, ani przedtem nie wierzyła samej sobie. Więc brnęła uparcie pod górę, pod prąd, na swoje wzgórze, na ich wzgórze.
     Kiedy stanęła przed drzwiami, miała wrażenie, że teraz już wszystko będzie dobrze. Zadzwoniła. Ostro. Chciała go przestraszyć.
     
     
     Udało się. Drgnął cały i wypuścił z rąk szklankę. Pobiegł na dół do drzwi. Otworzył je szeroko. Do mieszkania wdarł się zimny podmuch wiatru, wnosząc przy okazji zapach wilgoci. Ania, cała zmoknięta, stała przed drzwiami i wyglądała ślicznie. Wyglądała też na wkurzoną.
     - Jesteś dupa wołowa, nie facet! Dupa wołowa do potęgi! - wrzasnęła. Weszła energicznie do środka, zrzuciła mokre buty, mokry płaszcz i wytrzepała na niego włosy. Odruchowo odsunął się przed deszczem drobnych kropel.
     - Nie mam zielonego pojęcia, co ja w tobie widzę! - warknęła.
     Minęła go z wściekłą miną i ruszyła po schodach, pozbywając się przemoczonej garderoby. Oberwał w głowę mokrym swetrem. Ściągnął go z niej i przyłożył do ust, wróciła, naprawdę wróciła, czyli ten nieszczęsny dupek zniknie z ich horyzontu raz na zawsze. Po chwili usłyszał trzask drzwi łazienki. Zdawał sobie sprawę, że chyba się głupio uśmiecha. No i przestało padać. Ale może mu się tylko wydawało.
     - Ty się tak głupio nie ciesz! - usłyszał z góry. - Ty mi lepiej przynieś suchy ręcznik!!! Jeszcze z tobą nie skończyłam!
     
     
     No, miał nadzieję, że nie.
     Zza chmur wyszło słońce. Jak to po burzy.

powrót do indeksunastępna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.