nr 4 (XXXVI)
maj 2004




powrót do indeksunastępna strona

Raymond E. Feist
Szpon Srebrnego Jastrzębia
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Leo zmarszczył czoło w udawanym ataku gniewu.
     – W obecności gości będziesz się do mnie zwracał "panie kucharzu", czy to jasne?
     – Tak, panie kucharzu.
     – Dobrze, o czym to ja mówiłem? – Przez chwilę wyglądał na zagubionego. – Och tak, twoim zadaniem będzie stanie po tej stronie stołu. Tylko po tej stronie, czy to jasne?
     Szpon przytaknął.
     – Obserwuj gości siedzących przed tobą. Po tej stronie będzie ich siedziało siedmiu, po drugiej sześciu, i jeszcze dwóch u szczytu stołu. – Pokazał na parę krzeseł na końcu stołu, po prawej stronie Szpona. – Na przeciwległym końcu nikt nie będzie siedział.
     – Sześciu po tej stronie, panie kucharzu – powtórzył Szpon.
     – Ty będziesz pilnował, żeby puchary gości były zawsze pełne. Jeżeli goście będą się dopominać o więcej wina czy piwa, honor Kendrika dozna uszczerbku, a ja sam odczuję to jako osobisty afront. I z pewnością poproszę Roberta d’Lyis, aby rozkazał Paskowi cię zbić.
     – Tak, panie kucharzu.
     – Upewnij się, że nalewasz piwo do czarek zawierających uprzednio piwo i wino do pucharów, w których było wino. Słyszałem, że niektóre barbarzyńskie ludy z Imperium Wielkiego Keshu mieszają te dwa trunki, ale trudno mi jest w to uwierzyć. W każdym razie, spróbuj je tylko pomieszać, a z pewnością poproszę Roberta d’Lyis, aby rozkazał Paskowi cię zbić.
     – Tak, panie kucharzu.
     Leo uderzył chłopca lekko w tył głowy.
     – Mogę poprosić Roberta d’Lyis, aby rozkazał Paskowi cię zbić, gdyż po prostu jesteś chłopcem, a chłopcy potrafią być denerwujący. Zostań tutaj.
     Kończąc tymi słowami, kucharz wyszedł, zostawiając Szpona samego w pomieszczeniu.
     Szpon pozwolił oczom swobodnie wędrować po pokoju. Na ścianie za nim wisiały tkaniny, a w prawym rogu pomieszczenia, gdy stał przodem do stołu, widział mały piecyk. Kolejny stał w lewym, odległym kącie naprzeciw chłopca. Pomiędzy tymi dwoma piecami goście, siedzący przy stole, będą mieli wystarczająco ciepło, nawet w najzimniejsze, zimowe wieczory.
     Pod przeciwległą, oddaloną ścianą stał mały podręczny stolik. Chwilę później do jadalni wszedł Lars, niosąc w dłoniach wielki talerz z zimną baraniną, udekorowaną warzywami. W pośpiechu wyglądającym na pewien rodzaj kontrolowanego szaleństwa do pokoju wpadły Lela i Meggie wraz z kilkoma innymi sługami, których Szpon widział w kuchni, ale nie poznał dotychczas ich imion. Wszyscy trzymali w rękach talerze pełne parujących warzyw, gorącego chleba, dzbanki z sosami i miodem, osełki ze świeżo ubitym masłem i tace, na których spoczywała pieczona kaczka, królik i kurczak. Biegali w tę i z powrotem, przynosząc coraz to nowe talerze, aż podręczny stolik uginał się pod ciężarem jedzenia oraz wielu innych przedmiotów, których przeznaczenia Szpon nie był w stanie ustalić. Obok znajomo wyglądających jabłek, gruszek i śliwek leżały zagraniczne owoce o dziwnym kolorze i fakturze.
     Następnie przyniesiono wino i piwo, a Lars ustawił się po drugiej stronie stołu, naprzeciwko Szpona. Na lewym końcu stołu stanęła Meggie, a Lela zajęła miejsce po prawej stronie, tuż przy podręcznym stoliku z jedzeniem.
     Na chwilę wszyscy wydawali się zastygać w bezruchu, dając sobie czas na złapanie oddechu i doprowadzenie ubioru do ładu, a potem drzwi otworzyły się z impetem, wpuszczając do środka korowód dobrze ubranych mężczyzn i kobiet. Przybyli zajmowali miejsca przy stole wedle schematu opartego na randze i stanowisku, tak przynajmniej wywnioskował Szpon. Kobieta i mężczyzna stanęli za dwoma krzesłami znajdującymi się u szczytu stołu, natomiast inni, którzy wchodzili po nich, ustawiali się przy krzesłach z bocznych stron. Szponowi wydawało się, że ten ceremoniał przypominać musi zachowanie mężczyzn zasiadających w długim domu, w jego rodzinnej wiosce. Wioskowy wódz siada zawsze u szczytu stołu na krześle z wysokim oparciem, najokazalszym w całym pomieszczeniu, a jego zastępca siada po jego prawej stronie. Trzeci co do ważności zajmuje siedzisko po lewej stronie wodza i tak dalej, aż wszyscy mężczyźni z wioski zajmą należne im miejsca. Zmiana w porządku zasiadania miała miejsce tylko i wyłącznie w przypadku czyjejś śmierci, więc mężczyźni z wioski siedzieli na tych samych krzesłach przez długie lata.
     Kendrik przeszedł przez drzwi ostatni. Ubrany był tak samo jak wtedy, kiedy Szpon widział go po raz pierwszy. Jego broda i włosy wyglądały na świeżo umyte i uczesane, ale nosił ciągle tę samą tunikę oraz spodnie i buty wyglądające na rzeczy do codziennej pracy. Podszedł do krzesła u szczytu stołu, za którym stał mężczyzna uważany przez Szpona za najważniejszego, i odsunął je.
     Szpon zobaczył, jak Lars rusza w kierunku krzesła stojącego tuż obok, przy dłuższej krawędzi stołu i odsuwa je. Chłopiec wahał się tylko przez moment i podszedł do siedziska umiejscowionego po prawej stronie przy krótkiej krawędzi stołu i odsunął je delikatnym ruchem. Stała przy nim kobieta w średnim wieku o uderzającej powierzchowności, z bogatym, szmaragdowym naszyjnikiem, spływającym na dekolt. Kiedy usiadła, Szpon lekko dosunął krzesło i poczekał, aż kobieta usadowi się wygodnie. Chłopiec nigdy nie usługiwał innym w ten sposób, ale wywiązał się z zadania doskonale.
     Szpon wywnioskował z zachowania innych, że powinien teraz pomóc następnej w kolejności osobie. Ruszył więc w kierunku kolejnego krzesła i powtórzył uprzednią czynność. Wszyscy goście szybko zostali usadowieni na swoich miejscach. Kiedy Szpon powrócił na swoje stanowisko przy podręcznym stoliczku, zobaczył, że Kendrik obserwuje jego i Larsa, jak zajmują poprzednie pozycje.
     Dziewczęta zaczęły podawać do stołu, a potem Lars ujął w dłonie dzban z piwem i karafkę wina i podszedł do szczytu stołu. Szpon zawahał się i spojrzał poprzez pokój na Kendrika. Mężczyzna spojrzał na chłopca, a potem znacząco przeniósł wzrok na podręczny stół. Potem jego oczy znów spoczęły na Szponie.
     Szpon zaczął naśladować Larsa. Podszedł do mężczyzny siedzącego na głównym miejscu, u szczytu stołu, i zaproponował mu do wyboru wino albo piwo. Mężczyzna przemówił, silnie akcentując słowa, ale używał języka roldem i chłopiec nie miał wątpliwości, że pod natłokiem dowcipnych powiedzonek i złośliwych uwag mężczyzna ukrywa prośbę o kielich wina. Szpon nalał mu czerwonego płynu, uważając, aby nie uronić ani kropli na stół czy na ubranie gościa.
     Potem poszedł dalej, wzdłuż szeregu innych gości, szybko napełniając puchary zgodnie z ich życzeniami.
     Kiedy już chłopiec zapoznał się ze swoimi obowiązkami i poznał oczekiwania innych względem siebie, reszta wieczoru upłynęła bez żadnych nieoczekiwanych wydarzeń. Przez cały czas trwania posiłku napełniał puchar za pucharem, a kiedy dzban i karafka, które trzymał w dłoniach, robiły się puste, jedna z dziewcząt zabierała je do kuchni i w okamgnieniu przynosiła pełne.
     Patrząc niewprawnym okiem, Szpon doszedł do wniosku, że kolacja przebiega bez zarzutu. Kiedy posiłek dobiegał już końca, chłopiec chciał napełnić kielich mężczyzny siedzącego u szczytu stołu, ale ten odmówił, nakrywając szybko puchar otwartą dłonią. Szpon nie wiedział, co powiedzieć, więc skłonił się tylko lekko i odszedł na bok.
     Kiedy kolacja się skończyła, goście dali znak, że chcą odejść. Szpon pospieszył w kierunku pierwszego gościa, któremu na początku pomagał usiąść i zobaczył, że Lars i Kendrik robią podobnie. Był tylko lekko spóźniony w stosunku do nich; odsunął lekko krzesło tak, by kobieta mogła swobodnie i bez przeszkód wstać.
     Kiedy z pokoju wyszedł ostatni z gości, Kendrik poszedł za nimi. Drzwi do hallu zatrzasnęły się za nim i natychmiast po tym otworzono wejście do pokoju służących. Przez drzwi wpadł Leo, krzycząc od progu:
     – No dobra! Na co jeszcze czekacie? Sprzątnąć mi zaraz ten bałagan!
     Nagle Meggie, Lela i Lars rzucili się w kierunku stołu i zaczęli zbierać talerze, półmiski i puchary. Szpon podążył za nimi. Biegali w tę i z powrotem pomiędzy jadalnią i kuchnią. Zaczęło się zmywanie.
     Szpon szybko złapał rytm tej pracy, wiążąc określone działania z odpowiednią osobą i z łatwością przewidywał, co musi wykonać jako następną czynność. Pod koniec tej nocnej pracy czuł się pewnie i bez problemu wykonywał wydawane mu polecenia. Wiedział, że następnym razem będzie w stanie poradzić sobie jeszcze lepiej podczas usługiwania przy kolacji, kiedy znów mu rozkażą to robić.
     Kiedy pracownicy kuchni zaczęli przygotowywać poranny posiłek, a kilku z nich zabrało się do wypieku chleba, do Szpona podeszła Lela.
     – Zanim położysz się spać, Kendrik chce się z tobą widzieć – powiedziała.
     Rozejrzał się dookoła.
     – Gdzie?
     – We wspólnej sali jadalnej – odparła.
     Chłopiec znalazł Kendrika siedzącego przy jednym z długich stołów przy szynkwasie z Robertem d’Lyis. Obaj rozkoszowali się kuflami ciemnego piwa.
     Pierwszy odezwał się Kendrik.
     – Chłopcze, czy to ciebie nazywają Szpon?
     – Tak, panie – przytaknął chłopiec.
     – Szpon Srebrnego Jastrzębia – uzupełnił Robert.
     – To imię należące do człowieka z ludu Orosinich – stwierdził Kendrik.
     – Tak, panie.
     – Przez kilka ostatnich lat widzieliśmy tutaj nielicznych z twojego plemienia, ale wy jesteście znani z tego, że raczej nie wystawiacie nosa z tych swoich gór.
     Szpon przytaknął, niepewny, czy powinien coś odpowiedzieć na to stwierdzenie.
     Kendrik przyglądał mu się przez chwilę z uwagą.
     – Nie jesteś zbyt rozmowny – rzekł w końcu. – To dobra cecha charakteru. – Wstał i podszedł bliżej do chłopca, wpatrując się w jego twarz, jakby szukał tam czegoś, czego nie mógł zobaczyć z odległości. – Co Leo kazał ci robić podczas kolacji? – zapytał po chwili uważnej inspekcji.
     – Miałem nalewać wino do pucharów z winem i piwo do kufli z piwem.
     – I to wszystko?
     – Tak, panie.
     Kendrik uśmiechnął się.
     – Leo myśli sobie, że to bardzo interesujące kazać chłopcu podawać do stołu bez uprzedniego przeszkolenia. Będę z nim musiał znowu porozmawiać. Dobrze się spisałeś i żaden z gości nie zorientował się, że jesteś nowicjuszem. – Odwrócił się do Roberta. – Zostawiam go tobie. Dobrej nocy.
     Robert wstał i skinął mu głową na pożegnanie, a potem gestem kazał Szponowi zająć miejsce obok przy stole.
     Szpon usiadł i Robert przez chwilę przyglądał mu się uważnie. W końcu się odezwał.
     – Czy wiesz, jak się nazywał mężczyzna, który przy kolacji siedział na głównym miejscu przy stole?
     – Tak – odpowiedział Szpon.
     – Więc kim on jest?
     – To hrabia Ramon DeBarges.
     – A skąd to wiesz?
     – Widziałem go ostatnim razem, kiedy odwiedził zajazd. Lela powiedziała mi, jak się nazywa.
     – Ile pierścieni nosił na palcach prawej dłoni?
     Szpon zdziwił się, słysząc to pytanie, ale nic nie powiedział, próbując sobie przypomnieć liczbę pierścieni. Kiedy już przed oczyma jego duszy stał wyimaginowany hrabia, wyciągający upierścienioną dłoń z pucharem, oczekując na dolewkę wina, chłopiec powiedział:
     – Trzy. Jeden z dużym czerwonym kamieniem oprawionym w srebro na małym palcu. Drugi z ornamentowanego złota na palcu serdecznym i złotą obrączkę z dwoma zielonymi kamykami na palcu wskazującym.
     – Dobrze – powiedział Robert. – Te zielone kamienie to szmaragdy. Czerwony nazywa się rubin.
     Szpon zastanawiał się, w jakim celu Robert zadaje mu takie pytania, ale nie odezwał się.
     – Jak wiele szmaragdów tkwiło w naszyjniku, który nosiła dama zasiadająca po lewej stronie hrabiego?
     Szpon zastanawiał się chwilę i odpowiedział:
     – Wydaje mi się, że siedem.
     – Wydaje ci się, czy jesteś pewien?
     Szpon zawahał się.
     – Wydaje mi się – powiedział.
     – Dziewięć. – Robert przypatrywał się twarzy młodzieńca, tak jakby oczekiwał, że ten powie coś na swoje wytłumaczenie, ale Szpon nie odzywał się.
     – Czy pamiętasz – zapytał Robert po dłuższej chwili milczenia – o czym rozmawiali hrabia i człowiek siedzący dwa krzesła od niego po prawej stronie, kiedy ty obsługiwałeś damę znajdującą się pomiędzy nimi?
     Szpon przez chwilę nic nie mówił, gorączkowo przeszukując pamięć.
     – To było coś o psach. Tak mi się wydaje.
     – Wydaje ci się, czy wiesz?
     – Wiem – odparł Szpon. – Rozmawiali o psach.
     – O jakich psach, co mówili?
     – Mówili coś o psach myśliwskich. – Przerwał na chwilę, a potem dodał: – Ciągle jeszcze nie mówię dobrze w języku roldem, Robercie.
     D’Lyis siedział bez ruchu przez pewien czas, a potem skinął głową.
     – Nie szkodzi. Radzisz sobie dobrze. – A potem zaczął zadawać całe serie pytań, poczynając od tego, co kto jadł, a kończąc na tematach dyskutowanych przez ludzi jedzących przy stole, detalach ich strojów i ozdobach noszonych przez panie, ile kto wypił, kto wypił za dużo i czego za dużo, aż w końcu Szpon doszedł do wniosku, że spędzą w tej karczmie całą noc, a i tak nie opowie Robertowi wszystkich szczegółów.
     Nagle Robert zmienił temat.
     – To wystarczy. Wracaj do stodoły i połóż się spać. Wezwę cię, kiedy zajdzie taka potrzeba. Potem przeniesiesz się do pokoi dla służby. Zamieszkasz razem z Larsem i Gibbsem w jednej izbie.
     – A więc będę od teraz służącym w Zajeździe Kendrika?
     Robert uśmiechnął się lekko.
     – Przez pewien czas, młody Szponie. Przez pewien tylko czas.
     Szpon wstał i ruszył w kierunku kuchni, gdzie bochenki chleba rosły w cieple bijącym od palenisk, w oczekiwaniu na wypiek, który miał być pierwszą rzeczą następnego ranka, do jakiej zabiorą się kucharze. Chłopiec zdał sobie nagle sprawę, że nie jadł nic od wielu godzin i zatrzymał się przy wielkiej misie, skąd wziął sobie jabłko i ugryzł je łapczywie. Pomyślał sobie, że owoce są z pewnością przeznaczone do ciasta, ale był pewien, że zjedzenie jednego nie narazi Lea na niepowetowane straty.
     Wychodząc na zewnątrz, zobaczył, że niebo na wschodzie powoli nabiera jaśniejszego koloru. Niebawem nadejdzie chwila przed świtem, którą ludzie jego plemienia nazywali Ogon Wilka, ten szary czas, podczas którego człowiek może ukraść kilka cennych minut, wyruszając jeszcze przed świtem na polowanie czy w długą podróż.
     Szpon wszedł do stodoły i podszedł do swojego posłania. Padł na koce, czując, jak ogarnia go wielkie zmęczenie. Do połowy zjedzone jabłko wypadło mu z ręki. Zastanawiając się, jaki czeka go los i co kryje się za pytaniami zadawanymi mu przez Roberta, które na oko nie miały żadnego sensu ani znaczenia, Szpon zapadł szybko w twardy sen bez snów.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.