Rozdział czwarty: Gry Szpon zmarszczył brwi. Spojrzał na karty rozłożone na stole i zastanowił się nad jakimkolwiek rozwiązaniem, które mogłoby zmienić ich rozkład we właściwy sposób. Po przeanalizowaniu pozycji czterech kart, które właśnie odwrócił, zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego sposobu, aby dalej mógł kontynuować tę grę. Wzdychając, połowicznie z irytacji, a częściowo ze znudzenia, chłopiec zebrał karty i zaczął je tasować. Powstrzymał się od pokusy odwrócenia i spojrzenia na dwóch mężczyzn stojących za nim i przyglądających się grze. Ciekawiło go, czy okazują jakąkolwiek reakcję. Białowłosy mężczyzna, którego w myślach nazywał Ośnieżonym, ale który miał w rzeczywistości na imię Magnus, stał za Robertem. Robert siedział na krześle przyniesionym do jadalni ze wspólnego pokoju. Wytłumaczył chłopcu pomysł i przyczynę zabawy kartami jakiś tydzień wcześniej. Talia składała się z pięćdziesięciu dwóch kart podzielonych na cztery grupy: różdżki, miecze, puchary i diamenty, każde w innych kolorach. Puchary były niebieskie, różdżki zielone, miecze czarne, a diamenty żółte. Kart tych używano z reguły do gier hazardowych, takich jak paszawa czy poker, albo po-kir, jak nazywano tę grę w Imperium Wielkiego Keshu. Robert pokazał Szponowi kilka gier i nauczył go w nie grać. Kilkakroć grali razem, żeby chłopiec oswoił się z porządkiem kolorów i figur, które zaczynały się od karty nazywanej as, a kończyły na królu. Nazwa as, jak wyjaśnił mu Robert, pochodzi z języka Bas-Tyran, gdzie oznacza jednostkę. Niższe karty posiadały numery od dwóch do dziesięciu, ale Szpon nie widział żadnej logiki w fakcie, że as, czyli jedynka, jak myślał o tej karcie, jest najwyższą z figur i przebija nawet króla, królową i kapitana. Szpon uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie wiedział dlaczego, ten nieistotny fakt, że najniższy numer w talii, zwykła jednostka, jest najbardziej wartościową kartą, irytował go niepomiernie. Mimo to radził sobie bardzo dobrze w grach, których nauczył go Robert. A potem Robert pokazał mu, jak się układa pasjanse, używając talii kart dla zwykłej rozrywki, kiedy nie ma możliwości zorganizowania innych graczy. Wszystkie pasjanse bazowały na jednym schemacie, a różniły się tylko rozkładem, jak nazywał to Robert. Karty można było rozkładać i zbierać w dowolny sposób. Niektóre gry wymagały, żeby gracz układał karty w rzędy uporządkowane pod względem rangi albo w zmieniających się sekwencjach kolorów; w porządku wzrastających lub malejących numerów lub w kombinacji wszystkich powyższych schematów. Wcześniej tego dnia Robert zabrał Szpona z kuchni do pokoju jadalnego. Chłopiec nie miał wiele zajęć, gdyż w zajeździe nie nocowali akurat żadni goście. W jadalnej sali Robert pokazał chłopcu grę, która nazywała się "Czterej królowie". Gra wprawiła Szpona w zakłopotanie. Na stole leżało czterech królów, od prawej do lewej strony, a na nich cztery odkryte karty. Zadaniem gracza było takie układanie kart, aby kolorem pasowały do króla. Nie wolno było tylko kłaść kart o różnych kolorach i figurach obok siebie – wszystkie musiały pasować pod tymi względami. Następnym zadaniem było utworzenie kupek czterech identycznych pod względem figur kart, ułożonych w kwadrat. Te czynności należało powtarzać, aż wszystkie cztery asy spotykały się na kupkach, co powodowało automatyczne wyłączenie ich z gry. Potem zbierano dwójki, trójki i tak dalej, aż na stole pozostały same króle. Szpon szybko się zorientował, że gra nie jest łatwa i trudno ją wygrać. Polegała zbytnio na przypadkowym szczęśliwym ułożeniu kart, podejmowanych z talii w określonym porządku, a nie na umiejętnościach czy dobrej pamięci. Ale jednak pewne umiejętności były potrzebne, aby przewidzieć sytuacje, w jakich karty powinny zostać wycofane z gry po ułożeniu w odpowiedniej sekwencji. Przez pół dnia Szpon gorliwie grał w tę grę, postanowiwszy sobie zostać w niej mistrzem. Potem zdał sobie sprawę, jak wiele szczęścia potrzeba, aby wygrać i zniechęcił się. Jednak Robert ciągle nalegał, że powinien grać i usiadł za chłopcem, obserwując grę w ciszy. Podczas gdy Szpon rozkładał karty, rozpoczynając kolejną grę, zastanawiał się, nie po raz pierwszy zresztą, po co Robert każe mu to robić. – Robercie, dlaczego to robisz? – zapytał szeptem Magnus. – Ludzie z plemienia chłopca nie mają raczej zastosowania dla abstrakcyjnej logiki w życiu codziennym – odparł cicho Robert. – Są myśliwymi, farmerami, poetami i wojownikami, ale posługują się jedynie podstawami matematyki i nie radzą sobie dobrze w żadnej z dyscyplin związanych z wyższą arytmetyką. Oczywiście mają budowniczych, ale brakuje pomiędzy nimi inżynierów. Także magów posiadają mniej niż jakiekolwiek inne ludy. Wiem zaledwie o dwóch, którzy zamieszkiwali kiedykolwiek obszary Orosinich. Rozmawiali w języku królów, pochodzącym z Królestwa Wysp, aby Szpon nie mógł zrozumieć ich dysputy. Robert zdawał sobie sprawę, że chłopiec ma doskonały słuch. – A więc gra w karty, aby nauczyć się logiki? Robert przytaknął. – To dopiero początek. Taka gra to nauka podstawowych problemów w rozwiązaniach. Bladoniebieskie oczy Magnusa wpatrywały się, niczym zahipnotyzowane, w karty rozłożone na stole. – Grałem w czterech królów, Robercie. Ty mnie nauczyłeś tej gry, pamiętasz? To bardzo trudny pasjans. Nie uda mu się ułożyć poprawnie zbyt wielu rozdań. Robert uśmiechnął się. – Tu nie chodzi o to, żeby wygrał. Musi się nauczyć rozpoznawać sytuacje, w których wygrać się nie da. Zobacz, zauważył, że w układzie tych czterech kart jest niemożliwością wygrać rozdanie. – Patrzyli, jak Szpon zbiera karty, pozostawiając króle na swoich miejscach i rozdaje ponownie, rozpoczynając nową grę. – Na początku rozkładał całą talię, zanim spostrzegł, że rozdanie nie ma szans powodzenia i nie może wygrać. A teraz, mniej niż dwa dni później, rozpoznaje bardziej subtelne kombinacje i układy kart, które wskazują na porażkę. – Bardzo dobrze. A więc ma pewien potencjał, może nawet talent. Ale to nie jest odpowiedzią na moje pytanie. Co zamierzasz dalej zrobić z tym chłopcem? – Cierpliwości, mój narwany przyjacielu. – Spojrzał na Magnusa, który w skupieniu patrzył na Szpona. – Byłoby znacznie lepiej, gdybyś miał więcej z charakteru swego ojca niż z porywczości matki. Białowłosy mężczyzna nie oderwał wzroku od chłopca, tylko uśmiechnął się lekko. – Słyszałem te słowa od ciebie więcej niż raz, mój przyjacielu. – Spojrzał na Roberta. – Znacznie lepiej już sobie radzę z powściąganiem temperamentu, nieprawdaż? – Nie zniszczyłeś żadnego miasta w przeciągu kilku ostatnich tygodni, czyż nie? Magnus uśmiechnął się. – Nie, chyba że niechcący. – Na jego twarz powrócił twardy wyraz. – Irytują mnie te twoje gierki w grach. - Ach – rzekł Robert. – Znów mówisz jak syn swojej matki. Twój ojciec nauczył mnie, powtarzając przez całe moje dorosłe życie, że możemy walczyć ze swoimi wrogami tylko wtedy, gdy się oni ujawnią. Przez ostatnie trzydzieści lat byliśmy świadkami tak wielu różnorakich napaści na nasze kruche żywoty, że trudno jest nawet jakoś ujednolicić i podsumować doświadczenia. Ale jedno jest pewne i niezmienne. – A co takiego? – Magnus znowu przeniósł spojrzenie na grę Szpona. – Że wróg nigdy nie stosuje dwukrotnie tej samej sztuczki. Słudzy Bezimiennego są sprytni i uczą się na własnych błędach. Gdy nie skutkuje zwykła, prosta siła, próbują osiągnąć swoje cele po kryjomu. My także musimy zatem odpowiedzieć im tym samym. – Ale ten chłopiec…? – Los uratował mu życie nie bez powodu, przynajmniej tak uważam – powiedział Robert. – Próbuję wykorzystać wszelkie możliwości, jakie daje mi ta nieoczekiwana sposobność. On ma… coś w sobie. Myślę, że gdyby ta tragedia nigdy nie wydarzyła się w jego wiosce, chłopiec wyrósłby na zwyczajnego młodzieńca z ludu Orosinich. Zostałby mężem i ojcem, wojownikiem w czasie zagrożenia, farmerem, myśliwym i rybakiem w czasach pokoju. Nauczyłby swoich synów, tak jak i jego nauczali przodkowie, i umarłby w podeszłym wieku, zadowolony z życia i pogodzony z losem. Ale pomyśl sobie, że ten sam dzieciak przeżywa tak potworny cios, który łamie mu serce, i wtedy, kto wie, co się wydarzy w jego duszy. Hartowane żelazo może stać się kruche i pęknąć przy pierwszym uderzeniu, ale także może zmienić się w najwytrzymalsze ostrze. Magnus nie odzywał się. Szpon rozpoczął kolejną grę. – Sztylet, nieważne jak dobrze wykuty, posiada dwa ostrza, Robercie. Może cię zranić na dwa sposoby. – Nie ucz babci lepić pierogów, Magnusie. Magnus uśmiechnął się, pokazując zęby. – Mój ojciec nigdy nie poznał swojej matki, a obawiam się, że ta moja jedna jedyna babcia, jaką znam, odwaliła niezłą robotę, podbijając połowę znanego świata. Nie śmiałbym nawet uczyć jej czegokolwiek. – To okropne poczucie humoru masz także po matce. – Przeszedł na język roldem. – Szponie, wystarczy już – powiedział. – Czas, abyś powrócił do kuchni. Leo ci powie, co masz robić. Szpon odłożył karty do małego pudełeczka i podał je Robertowi, a potem popędził szybko do kuchni. – Ciągle nie jestem do końca przekonany, w jaki sposób ten chłopiec, według ciebie, może być przydatny w naszej potrzebie – powiedział Magnus. Robert wzruszył ramionami. – Twój ojciec pokazał mi wiele rzeczy, kiedy byłem młody, ale najważniejszą lekcją ze wszystkich było po prostu studiowanie natury twego rodzinnego kraju. Twoja wyspa zapewniała schronienie i wykształcenie dla wszystkich istot, jakie tylko mogłem sobie wyobrazić w swoich dziecinnych snach. – Pokazał w kierunku kuchni. – Ten chłopiec może okazać się nikim więcej niż tylko cennym sługą, albo może będzie dobrze wykonanym narzędziem. – Oczy Roberta zwęziły się. – Ale może on także stać się kimś znacznie ważniejszym: niezależnym umysłem, oddanym w pełni naszej sprawie. Magnus nie odzywał się przez dłuższą chwilę. A potem powiedział: – Raczej w to wątpię. Robert uśmiechnął się ciepło. – My też wątpiliśmy w ciebie, kiedy byłeś młody. Pamiętam jedno wydarzenie, kiedy zostałeś zamknięty w swoim pokoju na… hm… ile to było? Siedem dni? Na usta Magnusa powrócił lekki uśmiech. – To nie była moja wina, przypominasz sobie? Robert skinął pobłażliwie głową. – To nigdy nie była twoja wina. Magnus rzucił spojrzenie w kierunku kuchni. – Ale ten chłopiec? – Musi się jeszcze nauczyć bardzo wielu rzeczy – odpowiedział Robert. – Logika to tylko początek. Musi zdać sobie sprawę, że nawet najbardziej skomplikowane zadania w życiu często mogą być postrzegane przez pryzmat gier, z całym ich sensem wygranej, przegranej i oceny ryzyka. Musi się nauczyć, kiedy odejść, zrezygnować z walki w konflikcie, a kiedy skorzystać ze szczęścia i złapać byka za rogi. Wiele z jego natury, z tego, czego się nauczył jako dziecko wśród swoich rodaków, musi zostać z niego wykorzenione. Musi się nauczyć gry, w jaką grają mężczyźni i kobiety. Czy wiedziałeś, że jego żona została dla niego wybrana, podczas gdy on siedział na szczycie świętej góry, czekając na wizje, które miały go wprowadzić w wiek męski? – Niezbyt wiele wiem o zwyczajach Orosinich – wyznał Magnus. – On nie ma bladego pojęcia o podstawowych sprawach, oczywistych dla mieszkańców miast. Nie zna dwulicowości ani zepsucia, więc zupełnie nie potrafi ocenić, czy jego rozmówca mówi prawdę, czy kłamie w żywe oczy. Jednakże posiada ogromne wyczucie natury, które mogłoby uczynić z niego rywala nawet dla Strażników Natalu. – Kaleb opowiadał mi, że dzieciak poluje jak żaden człowiek urodzony w mieście – zgodził się Magnus. – Twój brat spędził lata całe w towarzystwie elfów, więc powinien się na tym znać. – Zgadzam się. – Nie, nasz młody przyjaciel Szpon posiada w sobie naprawdę wielki potencjał. Jest, może nawet, niezwykły i jedyny w swoim rodzaju. I jest na tyle młody, że będziemy w stanie go wykształcić, aby stał się kimś, kim jedynie nieliczni z nas mogą zostać. – Wydaje się, że chłopak jest pilnym studentem – stwierdził Magnus. – I ma takie poczucie honoru, że mógłby nim obdzielić nawet potomka kapitana Tsuranich z LaMut. Magnus podniósł brwi. Ludzie z krwi Tsuranich byli tak zasadniczy w sprawach, w których chodziło o honor, jak żadni inni mężczyźni na ziemi. Gotowi byli umrzeć, aby spłacić dług zaciągnięty w kwestii honoru. Patrzył przez chwilę, obserwując, czy Robert nie przesadza aby odrobinę, i zdał sobie sprawę, że nie. – Czasami poczucie honoru może być bardzo przydatne. – Ma już misję do wykonania, nawet jeżeli ta myśl nie sprecyzowała się do końca w jego umyśle. – Misję?
|
|