nr 4 (XXXVI)
maj 2004




powrót do indeksunastępna strona

Raymond E. Feist
Szpon Srebrnego Jastrzębia
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Rozdział trzeci: Sługa
     
     Szpon walczył.
     Podążał za Lelą na szczyt wzgórza, w górę strumienia płynącego przez okoliczne lasy, niosąc ogromny kosz z mokrą, kapiącą wodą bielizną. Przez ostatni tydzień został oddany dziewczynie do pomocy, stając się dla niej dodatkową parą rąk i nóg do pracy.
     Jedyną dziwną rzeczą w całej tej sprawie był fakt, że Robert kazał dziewczynie rozmawiać ze Szponem w języku roldem. Lela odpowiadała na pytania chłopca tylko wtedy, kiedy zadał je prawidłowo. Zaledwie kilka słów tego języka używano także we wspólnej mowie, ale ta ostatnia była w większości mieszanką keshiańskiego i języka królewskiego, i rozwijała się przez stulecia handlu wzdłuż granicy pomiędzy tymi ogromnymi narodami.
     Na szczęście Szpon odkrył, że ma talent do języków i szybko robił postępy, ucząc się od wiecznie radosnej i rozgadanej dziewczyny.
     Była od niego pięć lat starsza i trafiła do Kendrika bardzo okrężną drogą, jeżeli można było wierzyć w jej opowieści. Twierdziła, że była służką księżniczki Roldem, która podróżowała w celu zawarcia dawno ustalonego małżeństwa z arystokratą przebywającym na dworze księcia Aranoru. W zależności od stopnia zrozumienia języka i częstotliwości, z jaką zmieniała się historia dziewczyny, Szpon rozumiał, że została ona porwana przez piratów czy bandytów i sprzedana w niewolę, skąd uwolnił ją jakiś dobry człowiek albo skąd sama uciekła. W każdym razie dziewczyna z dalekiej wyspy, leżącej na Morzu Królestwa, znalazła drogę do Zajazdu Kendrika i pracowała tutaj jako pokojówka już od dwóch lat.
     Była wiecznie szczęśliwa, często żartowała i uśmiechała się. I miała śliczną buzię. Szpon szybko się w niej zadurzył.
     Chłopiec ciągle cierpiał na wspomnienie o Oku Niebieskoskrzydłej Cyraneczki, która spoczywała gdzieś martwa wraz z całą rodziną. Jej ciało dawno już rozdziobały padlinożerne ptaki. Odepchnął ten okropny widok na dno umysłu i skoncentrował się na dźwiganiu ciężkiego kosza, który niemalże łamał mu kręgosłup.
     Lela wydawała się myśleć, że skoro oddano jej chłopca do pomocy, nie musi już wielokrotnie odbywać podróży w dół strumienia, aby wyprać wszystkie brudne rzeczy. Tak więc wyszperała gdzieś ogromny kosz, wysoki na ponad metr i przymocowała do niego coś na kształt uprzęży, aby dało się zarzucić go na plecy i nieść w górę zbocza. Noszenie ubrań w dół biegu rzeczki było przyjemną częścią porannej pracy, za to wnoszenie namokniętych tkanin z powrotem do zajazdu jawiło się niczym najgorszy koszmar.
     – Kaleb mówi, że jesteś dobrym myśliwym.
     Szpon zawahał się przez chwilę. Musiał się zastanowić na słowami, zanim sklecił z nich zdanie.
     – Polowałem przez całość życie.
     Poprawiła jego wypowiedź i chłopiec powtórzył za nią poprawną formę zdania.
     – Polowałem przez całe życie.
     Szpon poczuł się sfrustrowany, kiedy Lela podjęła bieg w górę strumienia. Połowa tego, co mówiła, umykała chłopcu, chociaż słuchał uważnie. Drugą połowę informacji czerpał głównie z kuchennych plotek, od ludzi, których widział jedynie przez moment i w przelocie.
     Czuł się zagubiony pod wieloma względami. Spał ciągle w stodole, ale teraz był sam, gdyż Pasko zniknął, wysłany z jakąś misją z rozkazu Roberta. Roberta z kolei widział bardzo rzadko. Czasem spostrzegł jego sylwetkę przez okno zajazdu, albo jak przechodził przez salę jadalną w kierunku pomieszczeń prywatnych, niedostępnych dla gości. Czasami człowiek, który uratował mu życie, podchodził do chłopca i wymieniał z nim kilka grzecznościowych zwrotów, przemawiając we wspólnym języku albo w roldemskim. Kiedy mówił tym drugim, odpowiadał na słowa chłopca tylko wtedy, gdy Szpon także używał roldemskiego.
     Szpon ciągle nie miał pozwolenia na wejście do gospody. Nie wydawało mu się to dziwne. Obcy nie mógłby oczekiwać, że zostanie wprowadzony do domu Orosinich, a ci ludzie nie pochodzili przecież z jego plemienia. Od kiedy został sługą, zakładał, że spanie z stodole to naturalne warunki, w jakich żyją słudzy. Nie rozumiał postępowania ludzi z zajazdu pod wieloma względami, więc także w tym jednym aspekcie przeszedł nad tym do porządku dziennego.
     Był wiecznie zmęczony i wyczerpany. Nie rozumiał dlaczego. Młody, zawsze energiczny i wesoły, od czasu przybycia do Kendrika chłopiec walczył nieustannie z czarnymi myślami i wszechogarniającym smutkiem. Każdego dnia czuł ból. Kiedy Pasko albo Robert wyznaczali mu jakieś zadanie do wykonania, albo w towarzystwie Kaleba lub Leli, Szpon odrywał się na chwilę od czarnych myśli, ale kiedy zostawał sam, beznadzieja i żal atakowały go ze zdwojoną siłą. Chciałby być tak mądrym jak jego dziadek, aby sobie z tym poradzić, ale myślenie o rodzinie wpychało go coraz głębiej w mroczne wspomnienia, które sprawiały, że czuł się uwięziony w jakimś czarnym miejscu, z którego nie było ucieczki.
     Orosini byli otwarci w kontaktach pomiędzy sobą. Rozmawiali o swoich uczuciach i myślach z łatwością, nawet z ludźmi nie ze swojej rodziny, ale obcym wydawali się powściągliwi, a nawet skryci. Szpon był bardzo towarzyski, nawet według standardów swojego ludu, ale teraz stał się cichy, tak że można było pomyśleć, że jest głuchoniemy. W głębi serca czuł ból i tęsknotę za otworzeniem się i wylaniem swoich najskrytszych myśli, tak jak to czynił w latach dzieciństwa, i chociaż koniec tego dzieciństwa nastąpił zaledwie kilka tygodni temu, chłopcu wydawało się, że fakt ten miał miejsce w odległej przeszłości.
     Pasko i Lela odpowiadali bez problemu, kiedy Szpon zadawał im pytania. Ale dziewczyna często mówiła nieprecyzyjnie i dawała mylne informacje, a Pasko miał zwyczaj zbywać pytania, uważając je za nieistotne, czegokolwiek by nie dotyczyły. Do czarnych myśli i ponurego nastroju chłopca dołączyła rosnąca frustracja. Jedyną odskocznią od tych niewesołych rozważań były polowania z Kalebem. Ten młody człowiek był bardziej jeszcze małomówny niż Szpon i często przez cały dzień polowania nie wymieniali między sobą więcej niż tuzin słów.
     Wchodzili właśnie na dziedziniec.
     – Och, spójrz! – wykrzyknęła Lela. – Mamy gości.
     Kareta, ozdobiona lśniącymi zawijasami na czarnym, lakierowanym drewnie i błyszcząca wszystkimi metalowymi okuciami wypolerowanymi na wysoki połysk, stała obok stodoły, a Gibbs i Lars szybko odpinali uprząż z dwóch doskonale pasujących do całości, czarnych i zadbanych ogierów, najpiękniejszych, jakie Szpon widział w całym swoim życiu. Konie nie były wykorzystywane zbyt często przez górskie plemiona Orosinich, jak to miało miejsce u innych ludów tego regionu, ale chłopiec znał się na zwierzętach i bez trudu poznał, że zaprzęg jest doskonały. Woźnica przyglądał się pracy dwóch stajennych, aby się upewnić, że konie jego pana są traktowane z należnym im respektem.
     – Wygląda na to, że hrabia DeBarges znów nas odwiedza – powiedziała Lela.
     Szpon zastanawiał się, kto to jest ten hrabia, ale nie zapytał się dziewczyny.
     – Połóż kosz na ganku z tyłu – rozkazała Lela.
     Szpon wykonał polecenie i dziewczyna uśmiechnęła się, znikając w tylnych drzwiach prowadzących do kuchni.
     Poczekał przez chwilę, niepewny, co ma robić, a potem odwrócił się i poszedł do stodoły. W środku znalazł Paska szykującego się do kolejnej, jednej z wielu nieustannych napraw, jakich wymagał stary wóz, podśpiewującego sobie pod nosem jakąś piosenkę bez słów. Mężczyzna natychmiast podniósł głowę, a potem powrócił do pracy.
     – Podaj mi szydło – powiedział wreszcie, po kilku chwilach ciszy. – Tam leży, chłopcze.
     Szpon podał mu narzędzie i patrzył, jak Pasko pracuje nad nową uprzężą do wozu.
     – Gdy mieszkasz w dużym mieście, chłopcze – mówił dalej Pasko – możesz znaleźć wielu rzemieślników, ale gdy znajdziesz się na szlaku, setki mil od cywilizacji, i porwie ci się uprząż, musisz wiedzieć, jak ją naprawić własnymi siłami. – Przerwał na chwilę, a potem podał chłopcu szydło z powrotem. – Pokaż mi, czy potrafisz sam wykłuć odpowiednie dziurki.
     Chłopiec obserwował już od kilku dni, jak Pasko pracuje nad tą nową uprzężą i dawno już się zorientował, na czym ta praca polega. Zaczął wykrawać otwory i żłobienia w miejscach, gdzie miały wchodzić języczki sprzączek. Gdy nie był pewien odległości, zerkał na Paska, który kiwał głową z aprobatą albo potrząsał nią przecząco, wskazując na błąd.
     W końcu zapięcie było gotowe.
     – Czy kiedykolwiek zszywałeś skórę? – zapytał Pasko.
     – Pomagałem szyć mojej matce… – Pozwolił, aby słowa rozmyły się w powietrzu. Jakakolwiek rozmowa o rodzinie wpychała go głębiej w rozpacz.
     – Całkiem nieźle – podsumował Pasko, podając mu pasek skóry z wykłutymi dziurkami. – Weź tę sprzączkę. – Pokazał na dużą żelazną klamrę, która służyła do przypinania koni do dyszla. – I przyszyj ją do końca tego pasa.
     Szpon przyglądał się kawałkowi skóry przez chwilę i zobaczył, że pasek był wykonany z dwóch fragmentów zszytych razem w celu nadania im większej wytrzymałości. Zauważył, że na środku pasa, w poprzek skóry, biegło przewężenie. Wziął sprzączkę i wsunął ją na pas skóry. Metalowa poprzeczka, na której wspierał się języczek sprzączki, opierała się na cieńszej części skórzanego pasa. Spojrzał na Paska.
     Mężczyzna skinął głową i uśmiechnął się lekko. Szpon wziął do ręki grubą igłę do szycia skóry i zaczął przyszywać sprzączkę we właściwym miejscu.
     – Całkiem nieźle, kolego – powiedział Pasko, kiedy chłopiec skończył – ale zrobiłeś jeden mały błąd.
     Oczy Szpona otworzyły się szerzej.
     – Spójrz tutaj, w tym miejscu – zaczął tłumaczyć Pasko, pokazując na inny, już wykończony pasek. Szpon spojrzał na przedmiot i zobaczył, że na końcu zszytego miejsca zrobił za krótką pętelkę. Pasek, który pokazywał mu Pasko, miał potrójny szew poniżej sprzączki, i tym samym był mocniejszy.
     Szpon skinął potakująco głową, wziął ciężki nóż i zaczął rozcinać dratwę. Odcinał nici starannie i ostrożnie, aby nie uszkodzić skóry, a potem dokładnie dopasował kawałki skóry, tak aby dziurki z jednej strony wypadały w miejscu, gdzie wykłuje otwory na drugiej warstwie, a dziurki z drugiej strony będą pasowały do trzeciego rzędu, który zrobi na pierwszej warstwie. Wziął dłuto i równo wykłuł brakujące otworki, a potem dołożył jeszcze trzecią linię dziurek pomiędzy dwoma już istniejącymi.
     – Teraz dobrze – powiedział Pasko, kiedy Szpon już skończył. – Jeżeli musisz zrobić coś po raz pierwszy, a masz w zasięgu wzroku rzecz podobną, już gotową, zawsze poświęć trochę czasu i przyjrzyj się dokładnie przedmiotowi już wykonanemu. Wtedy popełnisz mniej błędów, a dobrze wiesz, że pomyłki mogą kosztować cię życie.
     Szpon kiwnął głową, chociaż pomyślał sobie, że uwaga Paska jest dosyć dziwna.
     – Pasko, czy mogę z tobą porozmawiać? – zapytał mężczyznę po chwili.
     – A o czym?
     – O moim życiu.
     – O tym musisz porozmawiać z Robertem – odparł sługa. – On może ci powiedzieć, czego do ciebie oczekuje i co cię czeka w przyszłości. Jestem tego pewien.
     – Wśród ludzi mojego plemienia, kiedy dziecko staje się mężczyzną, zawsze znajduje się dorosły, który jest gotów go poprowadzić i służyć mu radą, kiedy tamten musi podjąć ważne decyzje. – Szpon zamilkł i wpatrzył się niewidzącymi oczyma w jakiś daleki punkt, jakby widział coś poprzez grube ściany stodoły. – Ja miałem…
     Pasko nie odzywał się, tylko patrzył na chłopca z uwagą.
     Szpon nic nie mówił przez dłuższy czas, a potem powrócił do pracy przy skórzanej uprzęży. Gdy upłynęło jeszcze trochę czasu, odezwał się wreszcie.
     – Miałem pojąć dziewczynę za żonę. Miałem zasiąść z mężczyznami w długim domu. Miałem towarzyszyć im w polowaniach, w uprawie roli. Miałem spłodzić dzieci. Wiedziałem, dlaczego się urodziłem i czego się po mnie oczekuje, Pasko. – Przerwał i spojrzał na służącego. – Jeden z moich rodaków miał mi pomóc i prowadzić mnie przez życie. Ale żadna z tych rzeczy się teraz nie liczy. Jestem tutaj, w tej stodole, z tobą, i nie wiem, co mam dalej robić. Co się ze mną stanie? Kim mam teraz być?
     Pasko westchnął i odłożył na bok skórę, którą trzymał w dłoniach. Spojrzał Szponowi w oczy i położył rękę na ramieniu chłopca.
     – Czasem wszystko się zmienia w mgnieniu oka, chłopcze. Nic nie trwa wiecznie. Pamiętaj o tym. Z jakiejś przyczyny bogowie uratowali ci życie jako jedynemu spośród twego plemienia. Ten dar życia nie został ci dany bez powodu. Nie twierdzę, że znam ten powód. – Przerwał, jakby się zastanawiał nad tym, co teraz powiedzieć i jakich słów użyć, a potem dokończył: – Może być, że twoim pierwszym zadaniem jest ustalenie przyczyny, dla której żyjesz. Myślę, że dzisiaj w nocy powinieneś poważnie porozmawiać z Robertem. – Odłożył uprząż, wstał i podszedł do drzwi stodoły. Przy wyjściu dorzucił przez ramię: – Szepnę mu słówko i zorientuję się, czy jest w nastroju, aby z tobą pomówić.
     Szpon został sam w stodole. Spojrzał na plątaninę pasków przed sobą i przypomniał sobie, co powiedział raz jego dziadek: zabierz się do pracy, którą masz wykonać teraz i przestań się martwić przyszłymi obowiązkami. Tak więc chłopiec skupił się na skórze, którą trzymał w dłoniach i zaczął starannie nakłuwać pasek, robiąc dziurki tak gęsto i dokładnie, jak tylko potrafił.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.