nr 4 (XXXVI)
maj 2004




powrót do indeksunastępna strona

R.I. Prescott
Klina klinem?
Z serii: Historie Dopowiedziane

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Push the door, I'm home at last and I'm soaking through and through
     then you handed me a towel and all I see is you
     and even if my house falls down now, I wouldn't have a clue
     because you're near me and
     
     I want to thank you for giving me the best day of my life
     Oh just to be with you is having the best day of my life
     
     Dido "Thank you"

     
     Ostry dźwięk telefonu przerwał jej pracę. Niechętnym ruchem podniosła słuchawkę, spodziewając się wiecznie kwękającej szefowej projektowej, jednak to nie ją usłyszała w słuchawce:
     - No cześć, co tam słychać? - powiedział tym swoim głębokim, cholernie sympatycznym, tak przez nią znienawidzonym głosem. W pierwszej chwili aż ją wyprostowało w fotelu, jednak szybko się uspokoiła.
     - O? - zdziwiła się, tak jak zawsze. Przyzwyczajenie jest drugą naturą.
     - O? - oczywiście usłyszała lekką nutkę urazy, prawie widziała wyraz jego twarzy. - Tylko "o"? Żadnego "dzień dobry" ani "jak miło cię słyszeć"?
     - Chcesz czegoś? - spytała oschle. Nie do końca pewna, czy chce z nim rozmawiać, nie mogła się jednak zdobyć na odłożenie słuchawki. Była ciekawa, dlaczego zadzwonił. Mimo wszystko. No i serce jednak ją zakłuło. Z bólu. To dobrze. Ból jest jak sygnał ostrzegawczy.
     - W zasadzie... - zawahał się. - Jestem w mieście, myślałem, że moglibyśmy się spotkać.
     Spotkać - pomyślała. - No tak. Jakie to proste.
     - Po co? - zadała pytanie, wiedząc, jaka padnie odpowiedź. Ale w ten sposób zyskiwała na czasie, sama nie wiedziała po co, chyba po to, żeby dłużej go słyszeć.
     - Jak to po co? Chcę się z tobą spotkać, chyba mogę?
     Oczywiście, chciał ją zobaczyć, nie mogło być inaczej. W końcu od tego wszystko się zaczęło, kiedyś, dawno temu też chciał się z nią spotkać. Jednak odpowiedź od dawna była tylko jedna:
     - A ja mogę nie chcieć. I nie chcę. Do widzenia. - Miło tym razem być tą stroną, która nie chce. Odłożyła słuchawkę i roześmiała się głośno. Spojrzała za okno, wiosna w pełnym rozkwicie, soczysta jasna zieleń, głosy dzieciaków na boisku. Z niechęcią zabrała się z powrotem do pracy. Nie zdążyła wrysować nawet pół kształtki, gdy ktoś zapukał.
     - Proszę - powiedziała, serce zabiło oszalałe, wiedziała, kogo zobaczy. Wszedł, serwując swój radosny chłopięcy uśmiech, który mu zjednywał wszystkich i wszystkie.
     - Daruj sobie. Oprócz mnie nie ma tutaj nikogo - zmierzyła go chłodnym spojrzeniem bez cienia uśmiechu na twarzy.
     - Ty też zasługujesz na uśmiech. - Rozejrzał się po pokoju, jak gdyby nigdy nic pożyczył sobie krzesło Basi i usiadł koło niej. Oczywiście wyszczerzył zęby, mimo woli roześmiała się. Przyjrzała mu się, niewiele się zmienił. Trochę przytył, ale nie odebrało mu to uroku, dodało co najwyżej powagi. Szpakowate włosy nadal miał krótko ostrzyżone, a brązowe oczy zachowały łobuzerskie iskierki. To śmieszne, ale tak naprawdę nie bardzo pamiętała, jak wyglądał. A przecież była zakochana do granic zidiocenia, powinna pamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Poczuła niesmak na wspomnienie tamtych dni. Obrzuciła go ostrym spojrzeniem. Przeszło jej również przez głowę, że sama bardzo się zmieniła. Ciekawe czy nadal mu się podoba? Wewnętrznie żachnęła się na taką myśl.
     - Nie zmieniłaś się. Małżeństwo ci służy, jak widzę.
     Milczała. Małżeństwo okazało się pomyłką, która wyszła jej na dobre. Ale on tego nie musi wiedzieć, wielu rzeczy nie musi wiedzieć.
     - To jak? Poświęcisz mi trochę czasu? - pochylił się w jej stronę, spoglądając w oczy.
     - Nie - odsunęła się z krzesłem do tyłu. - Szczerze mówiąc, byłabym ci wdzięczna, gdybyś wyszedł, mam pilną robotę do skończenia, bardzo nie chce mi się jej kończyć i bardzo muszę ją skończyć.
     - A jak skończysz tę pracę? - nie dawał za wygraną.
     - Też nie. Znasz mnie chyba na tyle, żeby nie pytać.
     - Trudno. Nie w tym, to w następnym życiu, prawda?
     Odstawił krzesło Basi na miejsce. Wychodząc obrzucił pokój jeszcze raz uważnym spojrzeniem. Nie patrzyła za nim. Ale kiedy tylko zamknęły się drzwi, wstała gwałtownie od biurka i zaczęła miotać się między ścianami, dusząc w sobie wściekłość. Na koniec wyrżnęła pięścią w wiszącą nad szafkami korkową tablicę.
     Czego, u diabła, chciał? Po tylu latach?! No pięknie, miała popsuty humor na cały dzień. Ale za to mogła wykorzystać swoją złość do pracy. Rzeczywiście szybko jej to rysowanie poszło, ale irytacja pozostała. No nic, czas do domu.
     
     
     - Mieliśmy dzisiaj wizytę tych gości, wiesz, tych od nowej roboty. Nasz szef cieszy się na współpracę z nimi. Wyobraź sobie, jeden z nich znał ciebie.
     Jacek kręcił się po kuchni, podekscytowany nowym kontraktem, który miała podpisać jego firma. Ania usiłowała ukręcić ziemniaki. Nie wychodziło jej to najlepiej, bardziej mordowała je tłuczkiem, niż ukręcała w jednolitą masę. Zirytowała się.
     - Jacek, na litość, usiądź na chwilę. Przeszkadzasz mi.
     - Mogę przecież pomóc. - Wyjął jej z rąk garnek i fachowo zabrał się do puree po domowemu. Trochę mleka, trochę masła, energiczne ruchy i proszę bardzo, ziemniaki już śmietankowo gładkie, gotowe do podania. Mężowie zdecydowanie mają zalety. Jacek zaczął rozdzielać puree na talerze, a Ania zabrała się za nakładanie pieczeni.
     - No, to kiedy zaczynacie robotę?
     - Robotę? Aaaa. Niedługo. Ale wiesz, to ciekawe, że ten facet cię znał. - Jacek jednak nie do końca był tak podekscytowany nową pracą, jakby się wydawało. Spojrzała na niego uważnie.
     - Jaki facet? - zapytała.
     To niemożliwe, żeby... - Przez głowę przemknęła jej niewiarygodna myśl
     - Ma na imię Janusz, znałaś kiedyś jakiegoś Janusza? - usłyszała głos męża i już wiedziała, że niemożliwe stało się możliwe. Żeby go pokręciło! Najspokojniej, jak umiała, powiedziała:
     - Znałam jakiegoś Janusza. Kiedyś.
     Spokojnie nałożyła kapustę do miseczek i siadła przy stole. Jacek wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale po namyśle siadł do stołu i w wymownym milczeniu jadł obiad.
     O nie, kochany, na te sztuczki to ty mnie nie nabierzesz - pomyślała i sięgnęła po najnowszy numer Cosmo, żeby zaraz odłożyć go zniechęconym ruchem. Niestety, nie wytrzymywała nerwowo poziomu większości artykułów w tej gazecie, a co lepsze rzeczy już przeczytała. Poza tym trawić należy w spokoju.
     - No to kto to jest ten Janusz? - usłyszała.
     Nie wytrzymał, oczywiście, że nie wytrzymał, wolała nie myśleć, co też Janusz mógł wymyślić, skoro Jacek poczuł się tak zaintrygowany. Westchnęła ciężko, wiedziała, że nie uniknie odpowiedzi. Starannie dobierając słowa, powiedziała:
     - Wielkie rozczarowanie. Przykre wspomnienia. Głównie dlatego, że głupia byłam, a ponieważ wiesz, że niedobrze znoszę konstruktywną samokrytykę, więc może odpuścisz mi ten temat?
     - Hmmm... Wiesz, on się tak ładnie o tobie wyrażał i w ogóle. - Jacek wydawał się mówić to od niechcenia, ale znała go zbyt dobrze. Spojrzała na niego mocno zdziwiona.
     - Czy mnie się wydaje, czy ty jesteś zazdrosny? Nigdy do tej pory nie byłeś, a teraz jesteś?
     - Może do tej pory nie miałem o kogo? - spojrzał na nią prawie z wyrzutem.
     - A teraz masz?
     - Wiem, że ten dupek był dzisiaj u ciebie! Więc chyba musieliście się bardzo lubić, skoro facet wpada do ciebie do pracy ot tak sobie?
     - Phi! - wyrwało się Ani. Z drugiej strony... Wiedziała, jak wygląda Janusz. Jak urzeczywistnienie jej marzeń. Był dokładnie w tym szczególnym typie, na który leciała od zawsze i który od zawsze wychodził jej bokiem. Jacek zaś zdecydowanie był bardziej klinem na jej zranione serce, plastrem na smutek i melancholię, i zawsze go to gnębiło. Kochał ją, ale nie był głupi, zdawał sobie sprawę z pobudek, jaką nią kierowały wtedy, kiedy zdecydowali się być razem. Niemniej jednak Ania się zdenerwowała:
     - Jacek, do licha. Byłoby mi miło, gdybyś miał do mnie zaufanie.
     - Ale ja ci ufam.
     - No i dobrze.
     Reszta popołudnia upłynęła im jednak w wymownym milczeniu. Ania nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni w życiu pomyślała, że z facetami to czasem można się wściec. Poza tym obawiała się tego, co kombinować mógł Janusz.
     Miała rację, to wcale nie był koniec. Janusz się uparł i na różne sposoby próbował się z nią spotkać, wydzwaniał do niej i uparcie nie przyjmował do wiadomości odmowy. Robił to wszystko z wyczuciem, więc nie mogła nawet powiedzieć, że jakoś bardzo się narzucał, ten jego przeklęty urok nadawał sens wszystkiemu, co robił. Oczywiście Jacek był coraz bardziej zły, a to, że pracował z Januszem, sprawy nie ułatwiało. Sytuacja robiła się nieprzyjemna, a rozsądek nakazywał sprawę uciąć od razu. Zrozumiała więc, że jednak będzie musiała spotkać się z Januszem. Niekoniecznie chciała, bo wiedziała, że przy nim puszczą jej nerwy, doskonale zdawała sobie sprawę, że jej uczucie do Janusza zostało tylko zaleczone, rana wciąż była głęboka, a ona nie chciała wracać do przeszłości.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

5
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.