– Nieźle go stuknęłaś, Izabelo. – Moja siła jest siłą dziesięciu, bo serce mam czyste. – No i nosisz kastet pod rękawiczką. Fisher wzruszyła ramionami. – Ogólnie rzecz biorąc, postąpiliśmy z nimi bardzo dyplomatycznie. Hawk uniósł brew. – Dyplomatycznie? – No jasne. W końcu nikogo nie zabiliśmy. Hawk uśmiechnął się kwaśno. Fisher prychnęła. – Zrozum, Hawk, gdybyśmy nie wkroczyli, bójka pewnie wkrótce zmieniłaby się w prawdziwą bitwę. Czy wiesz, ilu musielibyśmy zabić, by ją przerwać? – Pokręciła głową. – Od ogłoszenia daty wyborów, czyli od niecałych dwóch dni, już pięć razy wybuchały zamieszki. Hawk, to miasto schodzi na psy! – Bo ja wiem? – zastanawiał się Hawk. Fisher parsknęła śmiechem. On także się uśmiechnął, ale nie sprawiał wrażenia wesołego. – Nie sądzę, żeby te dzieciaki mogły wywołać zamieszki. To, co zrobiły, ledwo się kwalifikuje jako zakłócenie porządku. Nie musieliśmy tak ostro z nimi postępować. – Ależ owszem, musieliśmy. – Fisher rzuciła Hawkowi zaskoczone spojrzenie. – Nie zapominaj, że jesteśmy w Przystani, najniebezpieczniejszym mieście Dolnych Królestw. Jedyny sposób na powstrzymanie przemocy to walczyć ostrzej niż pozostali. – Nie jestem pewien, czy nadal w to wierzę. Szli dalej w milczeniu. – Chodzi o sprawę Blackstone’a, prawda? – zapytała wreszcie Fisher. – Tak. Wiedźma Visage mogłaby wciąż żyć, gdyby ona i Dorimant w porę nas poinformowali. Ale nie zaufali nam. Trzymali gęby na kłódkę z powodu naszej reputacji. Bali się, że moglibyśmy zrobić im krzywdę. Zbyt długo mieszkamy w tym mieście, Izabelo. Nie podoba mi się to, co ono z nami zrobiło. Fisher ujęła go pod ramię. – Przystań nie różni się tak bardzo od innych miast, kochany. Po prostu tutaj to wszystko robi się bardziej otwarcie. Hawk westchnął. – Może i masz rację. Gdybyśmy przymknęli tych agitatorów, nie wiem, gdzie byśmy ich umieścili. Więzienia pękają w szwach. – A do wyborów jeszcze ponad pół dnia. – Fisher kręciła wolno głową. – Nie wiem, po co im tyle ceregieli zamiast normalnej wojny domowej. Hawk uśmiechnął się. – Mieli ją jakieś czterdzieści lat temu. Wygrali reformatorzy i zafundowali całym Dolnym Królestwom prawa wyborcze. W dzisiejszych czasach kampania elekcyjna spełnia funkcję wentyla bezpieczeństwa. Ludzie mogą wykorzystać tę chwilę, by się wyszumieć. Dzięki temu miastu udaje się uniknąć spiętrzenia napięcia, które mogłoby wywołać wojnę domową. Po wyborach zwycięzcy ogłaszają powszechną amnestię, wszyscy wracają do pracy, a życie do normalności. – Głupota – rzekła Fisher. – Kompletna głupota. Hawk wyszczerzył zęby. – Jak, według ciebie, cała Przystań. Szli dalej w swobodnym milczeniu, tylko raz po raz zatrzymując się, by zniechęcić jakiegoś potencjalnego kieszonkowca albo uciszyć hałasującego pijaka. Wokół nich trwała wrzawa, ludzie śpiewali, śmiali się i starali zrobić maksymalny użytek z tych półoficjalnych wakacji. W powietrzu unosił się zapach ostro przyprawionego jedzenia, wina i płonących fajerwerków. Z przeciwnego końca ulicy szła w stronę strażników kapela wymachująca jaskrawymi transparentami i głośnym śpiewem głosząca zalety konserwatyzmu. Hawk i Fisher zatrzymali się, by ją przepuścić. Podszedł do nich krzepki mężczyzna w kolczudze, z pałką w jednej dłoni i kubkiem na pieniądze w drugiej. Tylko raz spojrzał im w twarze, przemyślał sprawę i pospieszył za resztą zespołu. W tym czasie tłum okazywał swoje tradycyjne poparcie dla wolności słowa, obrzucając śpiewających zgniłymi owocami i końskim łajnem. Hawk przyglądał się, jak ludzie z transparentami odchodzą ulicą z zaciśniętymi zębami, ze sztucznymi uśmiechami wciąż przyklejonymi do twarzy i zastanawiał się, skąd konserwatyści wytrzasnęli tylu potencjalnych samobójców, wystarczająco nierozważnych, by w ogóle przekroczyć granice Północnej Dzielnicy. Swoją drogą, transparenty mieli niezłe. – Będę szczęśliwa, gdy te idiotyzmy się skończą – odezwała się Fisher, gdy ruszyli dalej. – Od lat tak nie harowałam. Chyba nigdy w życiu nie widziałam tylu pijaków, bójek i podżegaczy. Ani, nawiasem mówiąc, tylu oszukańczych gier hazardowych. – Każdy mieszkaniec tego miasta, który jest dostatecznie głupi, by grać z nieznajomym w „Znajdowanie damy”, zasługuje na swój los – odparł bez współczucia Hawk. – W gruncie rzeczy nie jest wcale tak źle. Podczas wyborów zawsze wybuchają jakieś bójki, ale prawie nikt nie używa miecza ani noża. Wiesz, Izabelo, mogę powiedzieć, że całkiem dobrze się bawię. To wszystko jest niezwykle fascynujące. Słyszałem wiele historii o wcześniejszych wyborach, ale do tej pory w nie tak naprawdę nie wierzyłem. Oto, jak działa demokracja. Ludzie sami wybierają swoją przyszłość. Fisher prychnęła pogardliwie. – Jeszcze będą rwać włosy z głowy. Mogą sobie głosować, ile wlezie, a przy władzy i tak pozostaną stare, znajome gęby i wszystko będzie dokładnie takie jak przedtem. Nic nigdy nie zmienia się naprawdę, Hawk. Powinieneś to wiedzieć. – Tu jest inaczej – upierał się Hawk. – Reforma nigdy nie miała takiego poparcia jak teraz. Istnieje realna szansa, że jej zwolennicy zdobędą większość mandatów, jeśli tylko uda im się pozyskać tych kilka głosów, których los nie jest jeszcze przesądzony. Fisher zerknęła na niego. – Widzę, że się dokształcałeś. – Pewnie. To ważne. – Nie. Nie dla nas. Po twoich wspaniałych wyborach, niezależnie od tego, kto wygra, w Północnej Dzielnicy nadal będą się panoszyć ci sami złodzieje, alfonsi i lichwiarze co wcześniej. Nadal będzie istniał wyzysk, wyłudzanie haraczy i morderstwa w ciemnych uliczkach. To śmietnik Przystani, a trafiają na niego ci, którzy nie mogli już upaść niżej. Niech sobie rada przeprowadza wybory. Tak czy inaczej będą nas potrzebować, by po nich posprzątać. Hawk przyjrzał jej się. – Wyglądasz na zmęczoną, mała. Szybko wzruszyła ramionami. – Po prostu mamy ciężki dzień. – Izabelo… – Daj spokój, Hawk. – Rzuciła mu niespodziewany uśmiech. – Przynajmniej, dopóki ta dzielnica istnieje, nie musimy się obawiać utraty pracy. Skręcili w Aleję Męczenników, którą doszli do Promenady Portowej. Stoiska szybko znikły, ustępując miejsca eleganckim witrynom sklepowym z portykami i wymyślnymi ornamentami wokół okien, zaopatrujących klientów ze znacznie lepszej klasy. Promenada została „odkryta” przez elitę i odpowiednio prosperowała. Ostatnio wśród uboższej arystokracji nastała moda na slumsy, wyrażająca się w spacerach po promenadzie Północnej Dzielnicy. Na jej skraju można było kupić towary, którymi nie pogardziłby nawet bardzo wybredny klient, a łobuzerskie wzmianki o podejrzanych konszachtach, wywołujące uroczy rumieniec na twarzach dam, ani trochę nie szkodziły reputacji dżentelmenów. Rzecz jasna, żaden dżentelmen nie udawał się do Północnej Dzielnicy w pojedynkę. Członek elity nie mógł się obyć bez orszaku ochroniarzy, a nawet w ich towarzystwie starannie dbał o to, by opuścić dzielnicę przed zmrokiem. W świetle dnia promenada stanowiła jednak stałe miejsce spotkań co bardziej żądnych przygód postaci z wyższych sfer, a to przyciągało eleganckich darmozjadów i takich, co chcieli się wybić. Łowcy sensacji pracowicie wymieniali najnowsze plotki, a łowcy zaufania spacerowali wdzięcznie wzdłuż promenady i przypatrywali się członkom elity niczym rekin przepływającej ławicy płotek. Hawk i Fisher znali z widzenia większość z nich, ale nie wtrącali się. Jeśli ludzie byli dość głupi, by ładować duże pieniądze w szalone projekty, był to ich problem, nie straży. Zadaniem strażników było jedynie mieć wszystko na oku i pilnować, by nikt nie posunął się za daleko. Elita, ze swej strony, ignorowała ich. Strażnicy powinni wiedzieć, gdzie ich miejsce, Hawk i Fisher mieli zaś w całej Przystani reputację tych, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia. Zdarzało się, że jakiś członek elity próbował nauczyć ich rozumu, zawsze jednak zostawał wyśmiany, a niekiedy głęboko upokorzony. Prawdopodobnie było to kolejny powód, dla którego Hawk i Fisher spędzili ostatnich pięć lat, patrolując najgorszą dzielnicę Przystani. Słońce świeciło jasno nad promenadą, opromieniając elitę, która błyszczała barwami, jakich nie powstydziłyby się egzotyczne kwiaty. Młodzież w bankietowych strojach rozprowadzała najnowsze wydania gazet, przynoszące kolejne szczegóły na temat przeszłości startujących w wyborach, ich wpadek i rzekomych preferencji seksualnych. Grupa chłopców z dudami i bębnami przemierzała promenadę, poprzedzana jaskrawym transparentem Partii Konserwatywnej. Konserwatyści wierzyli, że edukację polityczną trzeba zaczynać w młodym wieku. Hawk przystanął na chwilę, by posłuchać muzyki, Fisher jednak szybko się nią znudziła. Ruszyli więc dalej. Zostawili za sobą tętniącą życiem promenadę i wędrowali wśród eleganckich domów i dobrze strzeżonych sklepów Sektora Małego Handlu, zajmowanego głównie przez drobnych kupców, którzy ze względu na niskie ceny nieruchomości powoli wdzierali się w głąb Północnej Dzielnicy. Ulice były dość czyste, a przechodnie ubrani rozsądnie. Domy stały w pewnym oddaleniu od ulicy, strzeżone przez wysokie mury, żelazne płoty i, rzecz jasna, odpowiednią ilość uzbrojonych strażników. W końcu prawdziwa Północna Dzielnica była tuż-tuż. W Sektorze Małego Handlu zwykle panowała cisza, ale nawet powściągliwi kupcy nie byli całkowicie odporni na gorączkę przedwyborczą. Dzielnica kipiała od plakatów i piosenek, a stojący na rogach mówcy wyjaśniali, jak uleczyć wszystkie bolączki Przystani, nie podnosząc podatku od nieruchomości. Hawk i Fisher zatrzymali się gwałtownie, gdy w ich głowach rozległ się dźwięk gongu. Dźwięk szybko rozpłynął się, zastąpiony przez szorstki, nieprzyjemny głos czarodzieja komunikacyjnego straży: KAPITANOWIE HAWK I FISHER, PROSZĘ NATYCHMIAST ZGŁOSIĆ SIĘ DO KANDYDATA PARTII REFORMATORSKIEJ JAMESA ADAMANTA W JEGO BIURZE NA PLACU TARGOWYM. BĘDZIECIE STRZEGLI BEZPIECZEŃSTWA KANDYDATA I JEGO PERSONELU PODCZAS WYBORÓW. Na krótko zapłonęła im w głowach mapa ukazująca położenie biura, a potem i ona, i metaliczny głos zniknęły. Hawk ostrożnie potrząsnął głową. – Mógłby sobie darować ten cholerny gong. Przenika mnie na wskroś. – Jak na mój gust, mogliby sobie w ogóle darować czarodzieja – odparła z pasją Fisher. – Nie mam ochoty wpuszczać magików do swojej głowy. – To tylko część roboty, mała. – Nie rozumiem, dlaczego przestali używać gońców. Hawk wyszczerzył zęby. – Za bardzo się wyspecjalizowaliśmy w unikaniu ich. Fisher nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Spokojnie przeszli przez Sektor Małego Handlu i weszli w labirynt przecinających się alejek, popularnie zwany Zamętem. Była to jedna z najstarszych części miasta, od dawna przeznaczona do remontu, ale z jakichś przyczyn zawsze pomijana w planach budżetowych. Miała swój urok, jeśli się potrafiło nie zauważać brudnych ulic pełnych żebraków i kalek. Zamęt nie był biedniejszy od reszty Północnej Dzielnicy, może jedynie bardziej się tym afiszował. Na widok Hawka i Fisher niewyraźne postacie znikały bezgłośnie w niewidocznych drzwiach. – Adamant… – rzekła w zamyśleniu Fisher. – Znam to nazwisko. – Powinnaś – odparł Hawk. – To z całą pewnością wschodząca gwiazda Partii Reformatorskiej. Kandyduje w okręgu Wysokie Progi. Jego przeciwnikiem jest zatwardziały konserwatysta. Może nawet Adamantowi się uda, bo radny Hardcastle nie cieszy się zbytnią popularnością. Fisher tylko pokręciła nosem. – Skoro ten Adamant jest taki ważny, jak to się stało, że zrobiono nas jego ochroniarzami? Hawk jęknął żałośnie. Poprzednim razem, gdy wyznaczono ich do ochrony, wszystko poszło nie tak. Zamordowano radnego Blackstone’a, którego mieli chronić; zginęło także sześć innych osób. Ważnych osób. W końcu dopadli mordercę, ale nie uratowało to ich reputacji. Od tamtej pory mieli na pieńku z przełożonymi. Nie, żeby się tym przejmowali. Oni sami najbardziej się obwiniali. Lubili Blackstone’a. – Cóż – rzekła w końcu Fisher. – Zawsze mówiłeś, że chcesz mieć okazję przyjrzeć się z bliska wyborom, żeby poznać ich tajniki. Wygląda na to, że będziesz miał okazję. – Mhm – odparł Hawk. – Poczekaj, aż zobaczysz Adamanta w akcji, Izabelo. On cię przekona. – Jeszcze będą rwać włosy z głowy – mruknęła Fisher.
|
|