* * * Tej nocy, po skończonej pracy pojechałam do domu odległego od baru zaledwie nieco ponad sześć kilometrów na południe. Wcześniej, po powrocie z parkingu, nie zastałam już w barze Jasona (ani DeeAnne), co mnie dodatkowo ucieszyło. Zastanowiłam się nad zdarzeniami tego wieczoru podczas jazdy do domu mojej babci, gdzie mieszkam. Stoi on tuż przed cmentarzem Tall Pines, przy którym skręca się w wąską dwupasmową drogę gminną. Dom ten zaczął budować mój praprapradziadek, który cenił sobie prywatność, toteż aby dotrzeć do samego budynku, trzeba zjechać z gminnej drogi na dojazdową, przejechać niewielki lasek i dopiero za nim znajduje się polana, na której stoi dom. Dom nie jest szczególnie zabytkowy, ponieważ większość najstarszych elementów usunięto w którymś momencie i zastąpiono nowymi, poza tym został oczywiście wyposażony w elektryczność, hydraulikę, izolację… i wszystkie inne nowoczesne rozwiązania. Budynek ma wszakże nadal cynowy dach, który w słoneczne dni oślepiająco błyszczy. Gdy dach trzeba było odnowić, chciałam położyć regularne dachówki, moja babcia jednak się nie zgodziła. Chociaż ja płaciłam za naprawy, dom należy do niej, więc naturalnie znów zadaszono go warstwami cyny. Historyczny czy niehistoryczny, zamieszkałam w tym budynku jako mniej więcej siedmiolatka, a wcześniej często go odwiedzałam, dlatego też bardzo kocham ten dom. Jest duży, w zamyśle miał być bowiem rodzinny, toteż wydaje mi się zbyt wielki tylko dla babci i dla mnie. Ma obszerny front z pokrytym siatką gankiem i jest otynkowany na biało, gdyż babcia jest absolutną tradycjonalistką. Tej nocy przemierzyłam duży salon zastawiony podniszczonymi meblami ustawionymi w wygodny dla nas sposób, później przeszłam korytarz i wkroczyłam do pierwszej sypialni po lewej, tej największej. Moja babcia, Adele Hale Stackhouse, na wpół leżała na wysokim łóżku, szczupłe ramiona wspierając na licznych poduszkach. Mimo ciepłej wiosennej nocy nosiła bawełnianą koszulę nocną z długimi rękawami. Lampka nocna wciąż była włączona, a babcia miała na kolanach książkę. – Witaj – zagaiłam. – Witaj, kochanie. Moja babcia jest malutka i bardzo stara, lecz nadal ma gęste włosy; są tak białe, że wydają się nieco zielonkawe. W dzień babcia nosi je zwinięte w kok, na noc jednakże rozpuszcza je lub splata w warkocze. Zerknęłam na okładkę książki. – Znów czytasz Danielle Steele? – Och, ta kobieta naprawdę potrafi opowiadać historie. – Mojej babci ogromną przyjemność sprawiało czytanie powieści tej autorki, oglądanie mydlanych oper nakręconych według tych powieści (które babcia nazywała "historiami") oraz uczestnictwo w spotkaniach dziesiątków klubów, do których należała – jak mi się zdawało – przez całe swoje dorosłe życie. Ulubionymi klubami babci byli Potomkowie Wybitnych Poległych i Towarzystwo Ogrodnicze Bon Temps. – Zgadnij, co mi się zdarzyło dziś wieczorem – powiedziałam. – Co? Umówiłaś się z kimś na randkę? – Nie – odparłam, starając się zachować na twarzy uśmiech. – Do mojego baru wszedł wampir. – Ojej, miał kły? Wprawdzie widziałam, jak błyskały w światłach parkingu, kiedy biedaka osuszały Szczury, tej scenki nie zamierzałam wszakże babci opisywać. – Och, na pewno, tyle że je schował. – No, no, no, wampir tutaj, w Bon Temps. – Babcia radośnie wyszczerzyła zęby. – Pogryzł kogoś w barze? – Nie, oczywiście, że nie! Po prostu usiadł i zamówił kieliszek czerwonego wina. Właściwie… zamówił wino, ale go nie wypił. Myślę, że po prostu potrzebował towarzystwa. – Zastanawiam się, gdzie się zatrzymał. – Prawdopodobnie nikomu nie zdradzi miejsca swojego pobytu. – Prawdopodobnie – przyznała babcia i na moment się zadumała. – Przypuszczam, że nie. Spodobał ci się? Odpowiedź na to pytanie okazała się trudna. Zastanowiłam się przez chwilę. – Sama nie wiem. Był naprawdę interesujący – odparłam ostrożnie. – Bardzo chciałabym go poznać. – Nie zaskoczyło mnie, że babcia to powiedziała, ponieważ, choć w pewnych sprawach tradycjonalistka, niektórymi nowymi rzeczami potrafiła się cieszyć nie mniej ode mnie. A w tej kwestii nie należała do reakcjonistek, które najchętniej zabroniłyby wampirom wstępu do miasta. – Teraz jednak lepiej już zasnę. Z wyłączeniem światła czekałam tylko na twój powrót do domu. Pochyliłam się i cmoknęłam ją w policzek. – Dobrej nocy – powiedziałam. Wyszłam, przymknęłam jej drzwi i usłyszałam kliknięcie wyłączanej lampy. Ze swego legowiska wstała moja kotka, Tina, podeszła i otarła się o moje nogi. Podniosłam zwierzątko i przez moment tuliłam, po czym pozwoliłam mu wrócić do snu. Zerknęłam na zegar. Była prawie druga, uznałam więc, że też powinnam się położyć. Mój pokój znajduje się po drugiej stronie korytarza. Zanim zasnęłam w nim po raz pierwszy po śmierci rodziców, babcia przeniosła meble z mojej sypialni w ich domu, dzięki czemu poczułam się tu swojsko. Nadal tu stały: pojedyncze łóżko, toaletka z pomalowanego na biało drewna i mała komoda. Włączyłam światło w sypialni, zamknęłam drzwi i zaczęłam się rozbierać. Miałam przynajmniej pięć par czarnych szortów i bardzo dużo białych koszulek z krótkim rękawem, gdyż łatwo się brudziły. A w mojej szufladzie tkwiło mnóstwo par białych skarpetek. Z powodu tej liczby rzeczy nie musiałam w nocy robić prania. Byłam również zbyt zmęczona na prysznic. Wyszczotkowałam więc tylko zęby, zmyłam makijaż, oklepałam twarz kremem nawilżającym i zdjęłam gumkę z końskiego ogona. Wpełzłam do łóżka w mojej ulubionej, sięgającej prawie do kolan koszuli z Myszką Miki. Położyłam się na boku, jak zawsze, i rozkoszowałam się panującą w pokoju ciszą. Mózg prawie wszystkich osób wyłącza się w tych późnonocnych godzinach, toteż słabną dręczące mnie wibracje i nie muszę walczyć z nacierającymi myślami innych ludzi. W takiej ciszy miałam wreszcie czas pomyśleć o ciemnych oczach wampira Billa, szybko jednak z wyczerpania zapadłam w głęboki sen. * * * Nazajutrz w porze lunchu siedziałam na frontowym podwórku i opalałam się na aluminiowym, składanym leżaku. Ubrałam się w moje ulubione białe bikini bez ramiączek, które okazało się nieco luźniejsze niż ubiegłego lata, z czego ucieszyłam się jak dziecko. Potem usłyszałam odgłos nadjeżdżającego pojazdu, a w chwilę później w odległości metra od moich stóp zatrzymał się pikap Jasona – owo czarne auto z charakterystycznymi symbolami w kolorach niebieskawozielonym i różowym po bokach. Mój brat zeskoczył (czy wspomniałam, że jego samochód ma ogromne koła?) i podszedł do mnie. Nosił swoje zwykłe robocze ubranie: koszulę khaki i spodnie, do paska zaś miał przypiętą pochewkę z nożem – podobnie jak większość pracowników drogowych hrabstwa. Już po sposobie, w jaki szedł, wiedziałam, że jest rozdrażniony. Założyłam ciemne okulary. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że biłaś się z Rattrayami wczoraj w nocy? – Mój brat opadł na aluminiowy leżak obok mojego. – Gdzie babcia? – dorzucił po chwili. – Wiesza pranie – odparłam. Babcia używała suszarni tylko w ostateczności, najchętniej natomiast wywieszała mokre ubranie na słońce. A sznur do bielizny wisiał oczywiście tam, gdzie powinien, czyli na podwórku za domem. – Na lunch będą wiejskie smażone steki, słodkie ziemniaki i zielona fasolka, którą babcia osobiście sadziła w zeszłym roku – dodałam, starając się oderwać myśli Jasona od mojej bijatyki. Miałam nadzieję, że babcia nie zjawi się nagle. Nie chciałam, by usłyszała naszą rozmowę. – Mów cicho – przypomniałam mu. – Rene Lenier nie mógł się doczekać, aż przyjdę dziś rano do pracy, żeby mi o tym powiedzieć. Chciał kupić trochę trawki, pojechał więc ubiegłej nocy do przyczepy Rattrayów. Denise nadjechała z drugiej strony tak wściekła, jakby zamierzała kogoś zabić. Rene mówi, że o mało go nie trzasnęła. Pomógł jej wnieść Macka do przyczepy, a potem zabrali go do szpitala w Monroe. – Jason obrzucił mnie oskarżycielskim spojrzeniem. – Czy Rene ci powiedział, że Mack zaatakował mnie nożem? – spytałam, uznawszy ostrą ripostę za najlepszą odpowiedź. Czułam, że rozgoryczenie Jasona spowodowane jest w dużej mierze faktem, iż usłyszał całą opowieść z ust osoby trzeciej. – Jeśli Denise powiedziała o tym Rene, ten nic mi nie wspomniał – odparł powoli mój brat. Dostrzegłam, że jego ładna twarz ciemnieje z gniewu. – Rzucił się na ciebie z nożem? – Tak. I musiałam się bronić – odrzekłam logicznie. – Zabrał też twój łańcuch. – Była to całkowita prawda, choć może troszeczkę zniekształcona. – Wróciłam do baru, bo chciałam ci o tym powiedzieć – ciągnęłam. – Niestety, gdy weszłam, odkryłam, że wyszedłeś już z DeeAnne. Zdecydowałam, że nie warto cię szukać po nocy. Wiedziałam zresztą, że jeżeli powiem ci o nożu, poczujesz się zobowiązany pojechać za nimi – dodałam dyplomatycznie. Było wiele prawdy w tym stwierdzeniu, ponieważ Jason strasznie lubi się bić. – Po co, do diabła, w ogóle tam lazłaś? – spytał, lecz już się odprężył i czułam, że zaakceptował stan rzeczy. – Wiedziałeś, że oprócz handlu narkotykami, Szczury zajmują się osuszaniem wampirów? Teraz był zafascynowany. – Nie… naprawdę? – No cóż, jeden z moich wczorajszych klientów był wampirem, a oni postanowili kompletnie pozbawić go krwi na parkingu obok "Merlotte’a". Nie mogłam na to pozwolić! – Tu, w Bon Temps zjawił się jakiś wampir? – Tak. Nawet jeśli człowiek nie ma ochoty przyjaźnić się z wampirami, nie może pozwolić śmieciom w typie Szczurów na taką akcję. Osuszenie wampira nie jest podobne do odlania benzyny z baku auta! Te gnojki całkowicie wydrenowałyby go z krwi, a następnie pozostawiły w lesie na pewną śmierć. Chociaż Rattrayowie nie zdradzili mi swoich zamiarów, byłam skłonna się założyć, że Bill skończyłby w ten sposób. Mógłby zresztą skonać, nawet gdyby go czymś przykryli i nie spaliłoby go słońce, ponieważ (zgodnie z tym, co powiedział ktoś w programie Oprah Winfrey) osuszony wampir potrzebuje co najmniej dwudziestu lat na regenerację. I w takim przypadku musi się o niego zatroszczyć inny wampir. – Wampir był w barze, kiedy tam siedziałem? – spytał zaskoczony Jason. – Jasne. Brunet. Przy stoliku ze Szczurami. Mój brat uśmiechnął się, słysząc jak nazywam Rattrayów. Najwyraźniej nie zamierzał wszakże kończyć rozmowy o ubiegłej nocy, jeszcze nie. – Skąd wiedziałaś, że jest wampirem? – zapytał, spojrzawszy jednak na mnie, natychmiast wyraźnie pożałował, iż nie ugryzł się w język. – Po prostu wiedziałam – odburknęłam swoim najbardziej kategorycznym tonem. – No tak. – Na moment oboje się zamyśliliśmy. – W Homulce nie ma wampira – powiedział Jason w zadumie. Odchylił głowę w tył, by złapać trochę słońca, a ja wiedziałam, że wchodzimy na niebezpieczny grunt. – To prawda – zgodziłam się. Homulka była miastem, którego Bon Temps serdecznie nienawidziło. Rywalizowaliśmy w futbolu, koszykówce i historycznym znaczeniu dla przyszłych pokoleń. – Ani w Roedale – odezwała się za naszymi plecami babcia. Jason i ja aż podskoczyliśmy. Doceniam mojego brata za to, że od razu podskakuje i ściska babcię za każdym razem, kiedy ją widzi. – Babciu, wystarczy obiadu i dla mnie? – Starczyłoby jeszcze dla dwóch takich chłopa – odparła, uśmiechając się do wnuka. Dostrzegała jego wady (tak jak i moje), ale bardzo go kochała. – Właśnie dzwoniła do mnie Everlee Mason i powiedziała, że ubiegłej nocy poderwałeś DeeAnne. – O rany, w tym mieście nie można się ruszyć, żeby nie dowiedzieli się o tym wszyscy mieszkańcy – odburknął Jason, choć wcale się nie gniewał. – Ta DeeAnne – kontynuowała babcia ostrzegawczym tonem, gdy wszyscy ruszyliśmy w stronę domu – była kiedyś w ciąży. Słyszałam przynajmniej o jednym razie. Uważaj, wnusiu, żeby tobie nie wykręciła takiego numeru, bo będziesz płacił do końca swojego życia. Z drugiej strony, może tylko w ten sposób doczekam się prawnuka! Jedzenie czekało już na stole, toteż gdy Jason powiesił swój kapelusz, usiedliśmy i zmówiliśmy modlitwę. Później babcia i mój brat zaczęli plotkować (nazywają takie gadki "wymianą najnowszych informacji") o ludziach z naszego małego miasteczka i całej gminy. Jason pracuje dla stanu, dozorując ekipy drogowe. Odnosiłam wrażenie, że jego dzień składa się z przemierzania dróg stanowym pikapem… a kiedy skończy pracę, przez całą noc jeździ własnym pikapem. Rene jest natomiast członkiem jednej z roboczych załóg, których pracę Jason dogląda. Chodzili razem do szkoły średniej. Sporo się wtedy wałęsali z Hoytem Fortenberrym. – Sookie, musiałem wymienić w domu bojler – oświadczył nagle mój brat. Jason nadal mieszka w starym domu naszych rodziców, tym samym, w którym mieszkaliśmy całą czwórką, gdy umarli w straszliwej powodzi. Potem zamieszkaliśmy z babcią, ale kiedy mój brat ukończył drugi rok college’u i zaczął pracować dla stanu, wrócił do tamtego domu, który według dokumentów należy w połowie do mnie. – Potrzebujesz pieniędzy? – spytałam. – Nie, nie, mam. Oboje zarabiamy, mamy jednak także niewielki dochód z funduszu ustanowionego w okresie, kiedy na posiadłości naszych rodziców znaleziono ropę i dokonano odwiertów. Ropa wyczerpała się wprawdzie po kilku latach, moi rodzice jednak, a później babcia dopilnowali, że pieniądze zostały odpowiednio zainwestowane. Jasonowi i mnie fundusz ten bardzo ułatwił życie. Nie wiem zresztą, jak babcia zdołałaby nas wychować bez tych dodatkowych pieniędzy. Postanowiła nie sprzedawać ani kawałka z posiadanej przez nas ziemi, a przecież miała jedynie emeryturę. To jeden z powodów, dla których nie mam własnego mieszkania. Skoro mieszkamy razem, babcia zgadza się, że ja kupuję rozmaite produkty, gdybym jednak mieszkała osobno, przynosiła jej artykuły spożywcze i kładła je na stół, a następnie wracała do swojego domu, babcia uznałaby moje postępowanie za objaw dobroczynności, która by ją rozwścieczyła.
|
|