nr 4 (XXXVI)
maj 2004




powrót do indeksunastępna strona

Konrad Wągrowski
Nie powielony schemat
"Monster"

Zawartość ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
"Monster" wydaje się być kolejnym filmem-protestem przeciwko karze śmierci, zdejmującym winę ze sprawcy i zrzucającym ją na społeczeństwo. Pozornie – bo poprzez przesunięcie akcentów, kilka mocnych scen, okazuje się opowieścią o czymś zupełnie innym.

Nie znoszę filmów o skazanych na śmierć mordercach. Takie obrazy zwykle bywają przesycone łopatologiczną publicystyką, która sztuce nigdy nie służy. Zwykle to bywa oczywiście wypowiedź przeciwko karze śmierci – ale, nie negując słuszności takiej opinii, filmom to zwykle wychodzi bokiem. Dlatego, że nakręcenie takiego filmu jest trywialnie proste – wystarczy pokazać bliżej owego mordercę i udowodnić, że jest on istotą ludzką, usprawiedliwić jego poczynania zewnętrznymi czynnikami, biedą, niesprawiedliwością, traumatycznym dzieciństwem. A tymczasem nic nie jest takie proste – i oglądając taki film z pewnością oglądamy coś nieprawdziwego – bo nie sądzę, że ktoś może wiarygodnie oddać, to co myśli morderca, co czuje ofiara lub ktoś z jej bliskich, wreszcie co czuje skazany na śmierć, a już z pewnością nie pojmie tego widz. Otrzyma więc coś z gruntu fałszywego pod płaszczykiem widowiska społecznie zaangażowanego.

„Monster” (swoją drogą dlaczego nie „Potwór”, czy „Monstrum” – czy naprawdę ten tytuł był aż tak trudny do przetłumaczenia?) wydaje się być z pozoru właśnie takim filmem – opowiada autentyczną historię prostytutki Aileen Wuorns (w filmie nazywanej po prostu Lee), która w latach osiemdziesiątych zamordowała kilku spośród swoich klientów, została skazana na karę śmierci i kilka lat później stracona. Idealny materiał do dydaktycznej rozprawy o niesprawiedliwości kary śmierci. I tak też to wydaje się wyglądać – dowiadujemy się o traumatycznym dzieciństwie, molestowaniu dziewczyny. Nie mając środków do życia, nie ma ona wyboru – musi więc wyjść na ulicę (a właściwie na szosę). Dalej jest oczywiście gorzej – nieudane próby powrotu na dobrą drogę, bezduszność urzędników, sadystyczni klienci, próba gwałtu, działanie w obronie własnej, eskalacja. Aresztowanie, wyrok. Schemat powielony.

Ale na szczęście, debiutująca tu w długim metrażu reżyserka Patty Jenkins nie poszła najprostszą drogą. Przede wszystkim zupełnie inaczej położyła akcenty. Historia dzieciństwa jest tu ukazana głównie poprzez jedną początkową, bardziej symboliczną niż bezpośrednią scenę oraz przez krótkie wspomnienie głównej bohaterki – nie ma więc żadnego roztkliwiania się. Proces i wyrok to jedynie kilka sekwencji – nie ma więc rozważania sprawiedliwości, czy niesprawiedliwości wyroku, widz może sam wyrobić sobie zdanie. Głównym motywem fabuły staje się wątek dziwnej miłości między Lee i nastoletnią lesbijką Selby, odtrącaną ze względu na swą orientację przez własną rodzinę. Lee i Selby rozpaczliwie poszukują kontaktu z inną osobą i odrobiny ciepła – i każda z nich może to drugiej zapewnić, ale ostatecznie ich związek okazuje się być toksycznym dla nich obu – nie było zresztą innej możliwości, były od początku zbyt różnymi osobami. Lee potrzebowała kogoś w kim mogłaby mieć oparcie, a nie osoby, która sama takiego oparcia potrzebuje. Selby jest osobą dorosłą jedynie z pozoru – w rzeczywistości niedojrzałą, zagubioną, a przy tym zaborczą – to m.in. jej potrzeby spowodują, że Lee zdecyduje się na zabijanie. I ten związek nie wyjdzie na dobre też samej Selby.

Jenkins nie robi też innej rzeczy – nie stara się na siłę usprawiedliwiać swej bohaterki. Owszem - została napadnięta. Owszem – nabrała wstrętu do mężczyzn. Ale to jeszcze nie uzasadnia zabijania. W najbardziej poruszającej scenie filmu, Lee morduje mężczyznę, który po prostu zobaczył jej twarz. Dobrego człowieka. Po tej scenie nie można już usprawiedliwiać bohaterki.

W roli Aileen Wuorns zobaczyliśmy Charlize Theron. Piękną Charlize, tu zeszpeconą, ucharakteryzowaną na brzydką kobietę. Nagrodzoną Oscarem i Złotym Globem. Czy zasłużenie? Jak najbardziej tak – bo nie chodzi tu o charakteryzację. Theron w każdej scenie jest osobą, którą gra – nerwową, o męskich odruchach, momentami prostacką i wulgarną. Impulsywną, pełną gniewu, ale zagubioną. Theron nie zagrała, ona stała się Lee. Zastanawiałem się jednak po co właściwie do roli brzydkiej kobiety wzięto piękność– nie prościej było zatrudnić inną osobę, bardziej do Wuorns podobną? Ale Theron była jedną z współproducentek filmu – a to oznacza, że ona sama po prostu chciała zagrać tę rolę, udowodnić, że jest prawdziwą aktorką. Co też się udało doskonale.

Ale jest w tym filmie też Christina Ricci jako Selby. I jest również doskonała, co dobrze wróży dalszej karierze tej utalentowanej i atrakcyjnej aktorki. Ricci świetnie oddała zagubioną samolubną dziewczynę na progu dojrzałości.

Okej – ale skoro ten film nie jest protestem przeciw karze śmierci, o czym właściwie jest? Otóż, jest on tragiczną historią miłosną i fatalistyczną opowieścią o ludzkim losie. Właśnie tym.



Tytuł: Monster
Tytuł oryginalny: Monster
Reżyseria: Patty Jenkins
Zdjęcia: Steven Bernstein
Scenariusz: Patty Jenkins
Obsada: Charlize Theron, Christina Ricci, Pruitt Taylor Vince, Bruce Dern, Lee Tergesen
Muzyka: BT
Dystrybutor: Monolith
Data premiery: 7 maja 2004
Czas projekcji: 109 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat, kryminalny

powrót do indeksunastępna strona

55
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.