 |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Świat ludzi
"Troja" jest dość swobodną adaptacją literackiego eposu, naprawdę bardzo wiele w niej pozmieniano i opuszczono, niemniej to, co zostało, skomponowano w piękną i mądrą opowieść.
Przede wszystkim pozbawiono film bardzo ważnej warstwy, która odgrywa od początku do końca decydującą - i to bardzo mocno - rolę w "Iliadzie". Chodzi naturalnie o bogów i ich wpływ na los tak pojedynczego człowieka, jak i całego świata - ten silny akcent niebiańskiej ingerencji położony w eposie w pełni odzwierciedla wierzenia starożytnych Greków, nie tak znów przecież odległe od wierzeń wielu ludzi nam współczesnych. W filmie natomiast są mieszkańcy Olimpu obecni jedynie w rozmowach bohaterów i w posągach świątyń, przemożny wpływ ich wzajemnych niesnasek i kaprysów na bohaterów jest - co zresztą łatwo można odgadnąć po tytule niniejszego tekstu - kompletnie zaniedbany.
Nie chciałbym się tu narazić na pioruny i grzmoty, ale muszę szczerze powiedzieć, że rezygnacja z Olimpu i jego hegemonii wyszła filmowi tylko i wyłącznie na dobre. Oczywiście wizja losów bohaterów jako igraszki bogów jest ważnym elementem homeryckiej opowieści, ale nie ukrywajmy - jest to nade wszystko echo bardzo naiwnego pojmowania i interpretowania zachodzących podczas wojny o Troję wydarzeń, gdy tymczasem film ukazuje je jako bardzo ludzkie i przyziemne.
Po wielu wojnach król Myken, Agamemnon, zjednoczył pod swoimi rządami wszystkie niemal królestwa Grecji, często rzecz rozstrzygając pojedynkiem pomiędzy dwoma największymi wojownikami stających naprzeciw siebie armii. Film rozpoczyna się właśnie takim podbojem, dając widzowi okazję do poznania Achillesa, owego największego rębacza w armii Agamemnona, jak również pokazując bardzo napięte i wręcz wrogie stosunki między królem a wojownikiem, który wcale nie uważa go za swojego władcę, zaś razem z armią podróżuje wyłącznie po to, by zyskać dla swego imienia nieśmiertelną sławę w boju, do czego talenty ma ogromne. Bardzo dobrze to widać w scenie pojedynku, gdy Achilles jednym, wyjątkowo efektownym ciosem z doskoku godzi wielgachnego przeciwnika w szyję, zabijając go na miejscu i siejąc pełną respektu ciszę w szeregach wrogów.
Mimo wielu sukcesów na Peloponezie i okolicznych wyspach, wciąż jednak nie udało się Agamemnonowi pokonać zamorskich władców Troi, wielkiego konkurenta Aten i Sparty w tamtym rejonie świata. Brat króla Myken, Menelaos, król Sparty, po długich i wieloletnich zmaganiach wojennych, postanowił - wbrew opinii brata - zawrzeć z nimi w końcu pokój. Na jego zaproszenie przybyli do Sparty dwaj synowie króla Troi, Priama: Hektor i Parys. Zgodzili się na propozycję Menelaosa, uczczono to wspaniałą ucztą i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie Parys i jego płomienny, acz wielce zarazem nieroztropny afekt dla pięknej małżonki gospodarza, Heleny.
Młody książę, opuszczając Spartę, zabrał kochankę ze sobą na statek, którym razem z bratem udali się w podróż powrotną. Menelaos, znieważony jako władca i jako mężczyzna, postanowił wyruszyć w pogoń i odebrać żonę. Przy tym rozbrajająco szczerze przyznał przed bratem, że chce to uczynić tylko po to, by własnoręcznie wiarołomną małżonkę uśmiercić.
Król Agamemnon ochoczo przystał na prośbę brata, który zwrócił się do niego, by ramię w ramię uderzyli na Troję, choć oczywiście bynajmniej nie z chęci obrony czci brata, lecz dla bardziej doraźnego interesu politycznego i militarnego. Oto miał pretekst, by z całą armią greckiego świata uderzyć na zamorskiego konkurenta. Wkrótce potem ogromna flota wyruszyła na wschód - co w filmie pokazano bardzo efektownym i szerokim jak oko sięga prospektem statków i żagli.
W ogóle - jak ostatnio należy do dobrego zwyczaju - nie zabrakło w filmie scen nakręconych z należytym rozmachem, przede wszystkim szturmów wojsk, pokazanych w panoramicznym ujęciu.
Znamienici bohaterowie
Film ukazuje bardzo wyraziste postacie, do tego znakomicie wykreowane przez doskonałą obsadę, dające stosownie szerokie spektrum charakterów. Zadbano o to, by tym postaciom nie zabrakło dwuznaczności, choć tak do końca jednoznacznych figur również nie brakuje. Zacznijmy od "szyszek".
Achilles, znakomicie zagrany przez Brada Pitta, to największy wojownik w szeregu Achajów. Jest człowiekiem, który nade wszystko kocha wiwat i bitewny zgiełk, bo przetrwanie sławy jego imienia to dlań wartość najwyższa. Jest przy tym charakteru niezwykle gwałtownego i upartego. Odnosi się do Agamemnona, wodza wojsk, z głęboką pogardą, bo dla niego król, który sam nie staje do walki, nie jest nic wart. Poza tym Agamemnon jest rzeczywiście prymitywem i pieniaczem, choć bardzo chytrym i przebiegłym, co pozwala postawę Achillesa w pełni zrozumieć. Brad Pitt w roli herosa prezentuje się bardzo okazale, choć nie jest to typowy mięśniak, jak jego przeciwnik w scenie pojedynku otwierającej film.
Ma również swoją ciemną stronę, którą szczególnie widać po śmierci jego przyjaciela, Patroklosa. Trawiony wyrzutami sumienia Achilles, który siebie i swoją decyzję o powrocie do domu obwinia za śmierć druha, obraca ten gniew na Hektora, zabijając go w pojedynku i bezczeszcząc jego zwłoki. Wini go, dobrze przy tym wiedząc, że Hektor zabijając Patroklosa ubranego w jego własną zbroję, zabił po prostu wroga, którego w dodatku brał za kogoś innego. Tak nakazuje logika, której rozżalony Achilles słuchać nie chce.
Hekor jest dla Achillesa godnym przeciwnikiem. To najznamienitszy wojownik Troi, pierworodny syn króla Priama, mąż Andromachy i ojciec maleńkiego synka. Piszę o jego rodzinie nie bez powodu - Hektor jest bowiem zupełnym przeciwieństwem Achillesa. W wielu wojnach brał udział, więc wie czym one są, a jednak nie ma w nim tego zachwytu, tego pędu, tego pragnienia sławy, jakimi dyszy jego achajski przeciwnik.
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Jest mężnym i dzielnym żołnierzem, prawym, odpowiedzialnym. Jednocześnie jest najbardziej dramatyczną postacią w filmie, rozdartą pomiędzy prawością i uczciwością, a więzami rodzinnymi, powinnością wobec ojca, królewskiej rady, ujawnianej przez kapłanów woli bogów i obowiązkowi trwania na straży bezpieczeństwa Troi.
Wybiera to drugie, choć po trosze wbrew sobie. Postępek brata budzi jego zdecydowany sprzeciw, który ujawnia już na łodzi, gdy wracają do domu, a potem ponawia przed ojcem, cały czas będąc zdania, że Helenę, wraz ze stosownymi darami, należy odesłać do Sparty. Mimo to, oczywiście, staje na czele wojsk i bardzo udanie odpiera liczne ataki, poddając się tej niewdzięcznej dla siebie roli. Bardzo dobra rola w wykonaniu Erica Bany.
Tymczasem Parys, jego egzaltowany i bezmyślny brat, kierujący się uczuciem (czyli nie tą głową, co trzeba), co rusz robi coś nie tak. A to zabiera ze sobą do domu żonę króla Menelaosa, ściągając na swój kraj licznego i dyszącego żądzą mordu wroga. A to znowu postanawia wyzwać Menelaosa na pojedynek o Helenę, z których to zmagań na kolanach musi się w panice wycofać do stóp swego brata, zmuszając go do niegodnego czynu, jakim jest zabicie Menelaosa wbrew przyjętym regułom takiego pojedynku. A to wreszcie zabija Achillesa, bo wydaje mu się, że ten chce skrzywdzić jego kuzynkę Bryzeidę, gdy tymczasem Achilles ratował ją przed śmiercią z rąk żołnierzy achajskich. No, ręce opadają. Zwłaszcza, że twarz Parysa kojarzy się przecież mniej pechowo, bo odgrywa jego rolę Orlando Bloom, znany z "Piratów Karaibów", czy wcześniej z głośnego "Władcy Pierścieni", gdzie stworzył bardzo udaną kreację elfa Legolasa.
Jest wśród Achajów, również znany z "Władcy Pierścieni", odgrywający tam rolę Boromira z Gondoru, Sean Bean, którego w "Troi" spotykamy jako Odyseusza, króla Itaki, niezwykle mądrego i przebiegłego człowieka. To właśnie on podsuwa Agamemnonowi pomysł ukrycia armii na statkach schowanych gdzieś w nieodległej zatoce i pozostawienia na brzegu morza drewnianego konia. A tak a propos, to często się zastanawiałem, co też to do łba strzeliło Trojanom, że wciągnęli do miasta tego konia, który był - jak to barwnie określił bard Jaskier w jednym z opowiadań Andrzeja Sapkowskiego - "na milę śmierdzącym gównem". W filmie wyjaśniono to dość przekonująco, jako decyzję opartą na zdaniu kapłana - jego wpływ na bogobojnego Priama przez cały czas jest przemożny - który stwierdził, że jest to ofiara dla Posejdona w intencji szczęśliwego powrotu do domu przez morze, i że trzeba ten dar zatargać do świątyni, bo inaczej - wiadomo, będzie źle. Wciągnęli go więc Trojanie z mozołem - było jeszcze gorzej.
Jest sporo kreacji zupełnie przyzwoitych: Peter O'Toole jako król Priam, Brian Cox w roli Agamemnona, czy wreszcie Diane Kruger, której udało się pokazać Helenę w sposób daleki od plastikowego, tandetnego i prostego ujęcia, choć bez jakiejś większej znowu głębi czy dramatu, ale to nic dziwnego - rola kobiety, o którą toczy się walka, przeważnie taka właśnie jest, że wspomnę inną Helenę, z domu Kurcewiczową, znaną wszystkim z "Ogniem i mieczem" "czarnobrewą", o którą brali się za łby Bohun i Skrzetuski. Helena Trojańska w filmie jest świadoma ceny, jest nawet w pewnym momencie zdecydowana powrócić ukradkiem do męża i spróbować oddalić wojska najeźdźców, od czego odwodzi ją Hektor, dotąd nieprzychylny jej obecności w jego mieście.
Ale to z jego strony żadna sprzeczność, bo mimo tej wyrazistości bohaterów, w filmie co rusz to pokazywane jest nieco inne ich oblicze, dzięki któremu trudno, jak to zresztą często w życiu bywa, jednoznacznie ich osądzić.
Helena i owszem, zdradziła męża, przyjmując w swej alkowie zamorskiego gościa, by potem razem z nim uciec. Ale z drugiej strony, mimo iż ponoć najpiękniejsza na ziemi, była ona samotną i nieszczęśliwą kobietą, oddaną za żonę wbrew swej woli grubiańskiemu i średnio doprawdy urodziwemu drągalowi (znakomita rola Brendana Gleesona, znanego wszystkim jako Hamish, przyjaciel Williama Wallace'a w "Walecznym Sercu"), który traktował ją jak własną posiadłość, a nie jak kochaną żonę. Widać to szczególnie podczas uczty, gdy Menelaos bez żenady obściskuje i obcałowuje niewolnice, co trudno odebrać inaczej niźli jako jawny afront wobec pani domu, uczyniony do tego wszystkiego w przytomności zamorskich przybyszów.
Ktoś powie, że to przecież była rzecz normalna w tamtej kulturze i w tamtych czasach, że mężczyźni prócz żon często miewali niewolne nałożnice, że byli panami, a kobiety niewiele miały do powiedzenia czy do protestowania, że to żaden argument, który nijak nie usprawiedliwia wiarołomności żony. Nie usprawiedliwia, to prawda, ale wiele wyjaśnia.
Parys z kolei, wybranek serca Heleny, jest ukazany jako egzaltowany nieco młodzieniaszek o chłopięcej urodzie, który stawia uczucie ponad wszystko, nawet ponad groźbę wyniszczającej wojny. Jego postawa jest kompletnie irracjonalna, wręcz gówniarska, pełna lekkoduchostwa, bezmyślna i głupia. I bardzo, ale to bardzo romantyczna, bo przecież trudno nie docenić również i tej strony osobowości młodego księcia, który dla miłości zaryzykował i poświęcił tak wiele, poświęcił w zasadzie wszystko.
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Ktoś powie, że to nijak nie usprawiedliwia lekkomyślności młodego władcy, że ofiara, jaką poniosło jego królestwo za miłosny kaprys swego władcy była zbyt wysoka. Słowa króla Priama, który przyznał, że miłość to chyba lepszy powód do toczenia wojny, niż żądza władzy, nowych ziem, wpływów, to może nawet dość interesująca konstatacja filozoficzna, ale nie ma w niej za grosz pragmatyzmu, który winien cechować odpowiedzialnego króla. Nie usprawiedliwia, to prawda, ale wiele wyjaśnia.
Achilles pełen pogardy wobec Agamemnona, pałający chęcią zemsty na Hektorze - on również ma swój moment. Podobnie jak swój moment ma król Priam, który tak wiele zaryzykował dla młodszego syna, kierując się uczuciem i objawioną przez wróżbę kapłana wolą bogów. Spotkanie tych dwóch to jedna z najpiękniejszych scen w filmie.
Król Priam zjawia się w nocy w namiocie Achillesa, by zachować się jak mężczyzna. Okazuje wielką odwagę, udając się do obozu wroga, by prosić Achillesa o wydanie zwłok zabitego syna. Achilles z kolei potrafi być szlachetnym, to czuć jest przez skórę przez cały czas, ale widać to najlepiej właśnie wtedy, gdy własnoręcznie umieszcza ciało Hektora na swoim rydwanie.
Ktoś powie, że ten wielkoduszny gest, okazany korzącemu się ojcu, nie usprawiedliwia nieludzkiego potraktowania zabitego wroga, pełnego pychy tryumfalnego przejazdu rydwanem z przytroczonymi zwłokami Hektora, które ostre kamienie i proch straszliwie okaleczyły. Prawdziwie wielki heros szanuje swego wroga i nie dopuszcza się czynów podłych wobec niego. Nie usprawiedliwia, to prawda, ale wiele wyjaśnia.
Rzemiosło filmowe
Pora na technikalia. Przede wszystkim warto zauważyć, że film bazuje nie tylko na "Iliadzie", ale również na "Odysei" i na "Enedzie" Wergiliusza. Widzimy w nim cały logiczny ciąg zdarzeń, prowadzących do wojny o Troję, którą pokazano tu w całości, od początku do krwaego i ognistego końca, choć przez to z konieczności okres dziesięciu lat skurczył się do jakiś trzech tygodni (z czego dwa upłynęły na uroczystościach pogrzebowych Hektora). Wszelako, powody takiego zawężenia są chyba oczywiste, choć naturalnie można je było załatwić napisami w stylu: "Dziesięć lat później" - sam nie wiem, co byłoby lepsze. Tak, jak jest, nie jest wcale źle.
Pewien niedostatek - choć oczywiście nie dla inteligentnego, oczytanego widza - wynikły z usunięcia bogów i całej mitycznej otoczki z tym związanej, stanowi kwestia śmierci Achillesa: dlaczego tak wielki heros jak on, zdałoby się, że niezmożony, padł, gdy wystrzelona przez Parysa strzała ugodziła go w piętę? Nie jest to jednak mankament, który należałoby traktować poważnie - wszak każdy chyba słyszał o "pięcie achillesowej".
Jest w "Troi" sporo efektownych scen, niekiedy wspieranych oczywiście wszędobylskim dziś komputerem, wykonanych z należytym kunsztem i starannością. Szturmy sztucznie namnożonych wojsk są przekonujące, ich szeregi należycie liczne, ścierające się ze stosownym zgiełkiem i uporem. Zamęt bitewny jak się patrzy, co rusz to bryzga krew, jak to w bitwie. Słowem, bez zarzutu, poza jednym przypadkiem - trudno, żeby w takim filmie nie było mankamentów. Mianowicie w scenach pokazujących szturm wojsk Achillesa na brzeg tuż po wylądowaniu, kiedy przebijają się oni pod gradem strzał do położonej na plaży świątyni Apolla, momentami kamera zanadto skacze, jest zbyt blisko sylwetek walczących, przez co obraz traci wyrazistość, nie ma należytego oglądu na całość sytuacji, gdy kamera najeżdża na poszczególnych żołnierzy. Bardzo przeszkadza to w oglądaniu, ale na szczęście ten kociokwik nie trwa długo.
Niezwykle efektowny jest pojedynek Hektora z Achillesem, choć ukazany inaczej, niż w "Iliadzie", tam bowiem Hektor czeka na Achillesa przed murami miasta tuż po szturmie, by w końcu ze strachu uciekać przed nim wokół miasta, okrążając je bodaj trzykrotnie. W filmie jest to ukazane jako starcie dwóch zdecydowanych wojowników, z których jeden w tej walce może stracić to, co mu najdroższe, drugi zaś to co najdroższe zyskać. Sama walka to prawdziwy spektakl szybkich ciosów, uderzeń włóczni, mieczy i tarcz, skoków i uników, świstu ostrz i bojowych okrzyków, pyszny dla oka pokaz kunsztu.
Jeśli chodzi o atmosferę filmu, to momentami czuć przebijający niejako zza pleców epos "Iliady", szczególnie widać to w dialogach, czasem bardzo egzaltowanych, podniosłych. Taka konwencja jednak nie razi specjalnie, bo nie ma jej za wiele, za to jest jakimś echem tego pompatycznego stylu cechującego dzieło przypisywane Homerowi (nie czas tu i miejsce na rozpisywanie się o kwestii homeryckiej :). Od czasu do czasu padnie jakieś błyskotliwe zdanie ("Za wcześnie, by mordować książęta" - Achilles, "Czasem trzeba służyć, by móc panować" - Odyseusz), ale w ilości na tyle wyważonej, by z jednej strony nikt nie miał wątpliwości, że to przecież nie filozofowie najechali obce wybrzeże, a z drugiej, że nie zrobiły tego również do szczętu tępe mięśniaki.
Piękne są pejzaże, nadmorski brzeg oblewany wodami, na który zwalają się dziesiątki statków, niczym na prawdziwej inwazji. Góruje nad brzegiem miasto Troja, zbrojne w olbrzymią bramę i masywne mury, dotąd niezmożone, opierające się każdemu najeźdźcy.
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Scenami szczególnej urody są te rozgrywające się nocą, wśród płonących obozowych ognisk czy pogrzebowych stosów, na których układano zabitych, zgodnie z wierzeniami kładąc mi na oczach monety (obole bodajże), aby mieli oni czym zapłacić Charonowi za przewóz łodzią przez rzekę Styks, oddzielającą świat śmiertelników od Hadesu.
Cóż powiedzieć na koniec? Wielka miłość, której tylko kłody pod nogi, ból i hańba zdrady, pycha i kapryśność, co imają się również największych herosów, a być może ich nade wszystko, podległość słabego człowieka wobec zmienności losu, czy to objawiającej jakąś złośliwą wolę istoty najwyższej, czy po prostu obojętność świata, wreszcie rzemiosło wojenne, które nie zna granic, niczym się nie nasyci, którego nigdy nie będzie dość - wszystko to spleciono w niezwykłą historię, będącą piękną pozłotką ponurej rzeczywistości. Rzeczywistości niespokojnego czasu, podbojów i ekspansji, wypraw łupieskich i konfliktów, które gaszono krwią, by niedługo potem na nowo je rozpalić. Minęło ponad trzy tysiące lat i nic się w tej materii nie zmieniło, tyle że dziś mamy medialną codzienność, na talerzyku dostarczającą informacje, które nie mają czasu obrosnąć w legendę. Nie masz też pieśniarzy, co by ją sławić mogli i chcieli. Pozostają klasycy.
Jakiś już czas temu, w którymś z tomów "Malarstwa Białego Człowieka" Waldemara Łysiaka, przeczytałem anegdotkę, jaką rzucił ponoć jeden z artystów czy też znawców sztuki. Wedle niej powodem wojny pomiędzy Achajami a Trojanami było arcydzieło, cudowna, zachwycająca rzeźba przepięknej kobiety, urzekająca i przez to niezwykle cenna, niemożliwe bowiem wydaje się, ażeby tylu mężów przez dekadę brało się za łby z powodu jednej baby...
Nie jest ważne, o co poszło w wojnie, po której miasto Troja zostało zrównane z ziemią, a jego mieszkańcy wyrżnięci. Jest tylko i wyłącznie kwestią wyboru, czy wolicie wierzyć Homerowi czy pozostać raczej przy historycznych realiach, bo w tych zmaganiach, tak pięknie i starannie pokazanych w filmie, jak zawsze i wszędzie chodzi o jakąś cenę. W wypadku opowieści Homera, o cenę niezwykłej miłości. To powód do wojny równie dobry, jak każdy inny, tyle, że wojen z tych innych powodów były dziesiątki, jeśli nie setki i niewiele z nich jeszcze się pamięta. Niewiele się też będzie pamiętać z tych, co jeszcze z pewnością przed nami - pewność tę czerpię z reguły, którą pięknie oddaje dialog z "Gladiatora", pomiędzy imperatorem Markiem Aureliuszem, a jego trybunem (uparcie w filmie tytułowanym po współczesnemu generałem) Maximusem:
- Dowiodłeś swej wielkości raz jeszcze, Maximusie. Miejmy nadzieję, że po raz ostatni. - Nie został nikt, z kim można by walczyć, panie. - Zawsze jest ktoś, z kim można walczyć, Maximusie.
Wojnę o Helenę znają całe rzesze po dziś dzień, uczy się tego w szkołach. Nakręcono o niej rewelacyjny film.
|
|
 |
|