nr 4 (XXXVI)
maj 2004




powrót do indeksunastępna strona

Raymond E. Feist
Szpon Srebrnego Jastrzębia
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     * * *
     
     Szpon rzucił ostatni z worków z mąką na stos, który właśnie skonstruował. Z Latagore przybył wóz z zapasami i chłopiec spędził całe popołudnie, rozładowując go, nosząc ciężkie paczki w dół po schodach i układając je w piwnicy pod kuchnią. Poza mąką, mającą wystarczyć na całą zimę, na wozie przyjechały także kosze z importowanymi z dalekich krain warzywami i owocami, zakonserwowanymi za pomocą jakichś magicznych sztuczek, których Szpon nie rozumiał, chociaż usłyszał kiedyś w kuchni, że taka magiczna konserwacja była tak droga, że przechodziło to wszelkie pojęcie, dlatego pozwolić na nią mogli sobie tylko bardzo zamożni i szlachetnie urodzeni.
     Leo i Marta przejęli kontrolę na chmarą różnych, małych skrzynek, zawierających przyprawy, zioła i dodatki, które każdy kucharz ceni sobie wyżej niż złoto i diamenty. Wszystkie te zapasy na zimę, wraz z uzyskanymi na jesieni zbiorami z ogrodu oraz z mięsem, jakie przynosili z lasu Kaleb i Szpon, wskazywały na to, że w zimne dni raczej nie zabraknie wszystkim dobrego jedzenia, znacznie lepszego niż to, do którego chłopiec był przyzwyczajony.
     – Szponie! – usłyszał głos Leli z góry. Pospieszył po szerokich, drewnianych stopniach i zobaczył ją, stojącą obok wozu z radosnym wyrazem twarzy. – Popatrz! – Pokazała na niebo.
     Padał śnieg. Malutkie płatki wirowały, popychane lekkim, stałym wiatrem. Większość topiła się po zetknięciu z ziemią.
     – To tylko śnieg – powiedział Szpon.
     Lela wydęła wargi, przyjmując jedną z tych min, które sprawiały, że żołądek chłopca zaczynał podrygiwać.
     – To cudowne – westchnęła. – Czy nie uważasz, że śnieg jest piękny?
     Szpon patrzył na lecące płatki przez dłuższą chwilę, zanim się odezwał.
     – Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. W mojej wiosce śnieg oznaczał tylko długie miesiące spędzone w ciepłym domu albo polowanie w zaspach sięgających ci aż do piersi, tak były wielkie. – Dla jakiejś przyczyny, wymawiając słowo "piersi", chłopiec opuścił wzrok i zatrzymał go na pokaźnym biuście Leli, ale po chwili speszony odwrócił oczy. – Po polowaniu zawsze bolały mnie palce u stóp.
     – Och! – zawołała tonem dezaprobaty. – Nie masz za grosz poczucia piękna. Ja pochodzę z kraju, gdzie nigdy nie pada śnieg. To jest wprost śliczne!
     Szpon uśmiechnął się.
     – Skoro tak mówisz. – Zajrzał na tył wozu i zobaczył, że jest pusty. – Muszę iść i odszukać woźnicę, żeby mu powiedzieć, że skończyłem. – Zamknął wielkie drewniane drzwi prowadzące do piwnicy, a potem podszedł do kuchennego wyjścia. Kiedy znalazł się w środku, zdał sobie sprawę, jak zimno jest na dworze. Kuchnia wydawała mu się ciepła i przytulna.
     Woźnica i jego pomocnik siedzieli przy małym stole w kącie pomieszczenia, jedząc posiłek przygotowany im przez Martę. Podnieśli głowy znad talerzy, kiedy Szpon do nich podszedł.
     – Rozładowałem już wóz – powiedział.
     Pomocnik woźnicy, wymizerowany człowieczek z nosem, który przypominał dziób sępa, uśmiechnął się, ukazując pustkę w miejscu, gdzie powinien mieć dwa przednie zęby.
     – Bądź dobrym chłopcem i wyprzęgnij konie, dobrze? Jeszcze nie skończyliśmy jeść, a nie powinniśmy ich tak zostawiać na dworze. Jest zimno i zmarzną. Zostajemy tutaj na noc. Wyruszymy na północ jutro z samego rana.
     Szpon skinął głową i odwrócił się, ruszając w kierunku drzwi. Lars zastąpił mu drogę.
     – Nie powinieneś wyręczać go w jego obowiązkach. Wyprzęganie koni to jego praca.
     Szpon wzruszył ramionami.
     – Mnie to nie przeszkadza. Nie ma żadnych gości, którymi się trzeba zająć, a do wyboru mam skrobanie garnków tutaj albo doglądanie koni na zewnątrz. Nie ma żadnej różnicy.
     – Rób, co chcesz – odparł Lars i wrócił do swoich zajęć.
     Szpon wyszedł z powrotem na dwór. Te kilka chwil w kuchni sprawiło, że powietrze na zewnątrz z chłodnego zrobiło się po prostu nieprzyjemnie zimne. Pospieszył do wozu i poprowadził konie w kierunku drzwi do stajni. Przez ostatnie miesiące nauczył się doskonale sobie radzić z wszelkimi marudnymi stworzeniami i, podczas gdy kilka prób nauki jazdy konnej nie było zbyt miłe, chłopiec doszedł do wniosku, że praca w stajni jest całkiem prosta, łatwa i nawet przyjemna. Ciężki wóz ciągnął zaprzęg złożony z czterech koni i Szpon spędził dobrą chwilę, przekonując te uparte stworzenia, aby cofnęły się o kilka kroków, zanim ustawił wóz w takim miejscu, żeby nikomu nie przeszkadzał. Szybko wyprzągł zwierzęta, wprowadził je do stajni i poumieszczał w boksach. Potem zaczął szczotkować je po kolei. Nawet stojąc bez ruchu przez pół godziny, podczas rozładowywania wozu, konie nie wyschły jeszcze z potu, który pokrył ich boki podczas długiej jazdy tego popołudnia. Kiedy je szczotkował, para unosiła się z grzbietów zwierząt, gdyż powietrze stawało się coraz zimniejsze.
     Kiedy już chłopiec przyniósł zwierzętom wodę i paszę, zorientował się, że pogoda robi się naprawdę poważnie zimowa. Wyszedł na zewnątrz na placyk przed stajnią i spojrzał w górę, w niebo. Zachodziło słońce, ale widział, że chmury stawały się coraz ciemniejsze i grubsze, a śnieg padał coraz większymi płatkami. Szpon pomyślał sobie, że woźnica i jego pomocnik muszą się śpieszyć w drodze do Latagore, w przeciwnym bowiem razie nie dojadą tam wcale, tylko spędzą parę dni zasypani w zajeździe. O ile będą mieli szczęście. Jeżeli nadchodził naprawdę potężny front opadów, możliwe, że utkną u Kendrika na całą zimę.
     Kolacja minęła bez żadnych wydarzeń. Po tym, jak uprzątnięto już kuchnię i przygotowano ciasto na chleb na jutrzejszy poranek, Szpon miał właśnie zamiar udać się do pokoju, który zajmował wraz z Larsem i Gibbsem, kiedy podeszła do niego Lela.
     – Nie idź jeszcze do swojego pokoju – poprosiła go szeptem. Położyła mu dłoń na ramieniu i zaprowadziła go do znajdującej się pomiędzy wspólną salą i jadalnią spiżarni. Popchnęła lekko drzwi do wspólnej sali i zostawiła je uchylone.
     Przed kominkiem siedział cicho Gibbs, trzymając w dłoniach kufel ciemnego piwa i wpatrując się w dogasające polana. Lela zamknęła drzwi i uśmiechnęła się psotnie.
     – Lars potrzebuje pokoju na chwilę.
     – Ale po co? – zapytał Szpon.
     Otworzyła szerzej oczy i zachichotała.
     – Po co? Nie wiesz?
     Zmarszczył brwi.
     – Przecież gdybym wiedział, to bym się nie pytał.
     Rozbawiona położyła mu dłoń na brzuchu i pchnęła go lekko.
     – On i Meggie są tam razem.
     – Dlaczego? – zapytał Szpon. A potem, zanim dziewczyna zdołała odpowiedzieć, pojął wreszcie. – Chcą być przez chwilę sami?
     – Oczywiście, ty głupku! – zawołała ze śmiechem.
     – Moi ludzie robili to w inny sposób – wyjaśnił. – Mieszkaliśmy razem we wspólnych domach przez całą zimę i często mężczyzna z kobietą leżał razem pod naręczem niedźwiedzich skór. Wszyscy inni udawali, że tego nie widzą.
     – Ale my tutaj zauważamy takie rzeczy – odparła dziewczyna, patrząc na niego roziskrzonym wzrokiem. – Wyglądasz na zmartwionego – stwierdziła raczej, niż zapytała. – Co się stało?
     Myśli Szpona powróciły do dziwacznego uśmiechu i zadartego noska Meggie. Przypomniał sobie, jak poruszają się jej dziewczęce, szczupłe biodra, kiedy wspina się pod górę.
     – Nie wiem, co się dzieje – odezwał się w końcu.
     Nagle Lela otworzyła szerzej oczy.
     – Jesteś po prostu zazdrosny!
     – Nie znam tego słowa – odparł Szpon.
     – Chcesz Meggie dla siebie! – zawołała z wesołym śmiechem.
     Nagle na twarz Szpona uderzył rumieniec i chłopiec pożałował, że nie znajduje się akurat w innym miejscu.
     – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – wymamrotał.
     Lela przyglądała się chłopcu aprobującym wzrokiem przez dłuższą chwilę.
     – Zmieniasz się w przystojnego, młodego mężczyznę, Szponie – odezwała się w końcu. Oparła dłonie na jego biodrach i przycisnęła się do niego, przysuwając twarz do jego twarzy. – Czy miałeś już kiedyś kobietę?
     Szpon poczuł, jak jego puls zaczyna galopować i zabrakło mu słów. W końcu potrząsnął przecząco głową.
     Lela zaśmiała się i odepchnęła go od siebie.
     – Jesteś jeszcze takim dzieckiem.
     Nagle Szpon poczuł, że ogarnia go złość. Dla jakiejś przyczyny ta uwaga zabolała go.
     – Nie, jestem mężczyzną z ludu Orosinich! – prawie zawołał. – Poszedłem na rytuał wizji i… – przerwał na chwilę – miałbym na twarzy tatuaże dowodzące mej dorosłości, gdyby cała moja rodzina nie została zabita.
     Twarz Leli złagodniała i dziewczyna podeszła znów blisko do niego.
     – Przepraszam cię. Zapomniałam.
     Jego gniew szybko się ulotnił, gdy przytuliła się do jego ciała i pocałowała go. Dotyk jej miękkich, ciepłych ust wytrącił go z równowagi. Szpon stracił głowę. Przycisnął ją mocno do siebie, co wywołało pisk protestu. Odepchnęła go lekko, niby rozzłoszczona.
     – Delikatnie – upomniała chłopca.
     Szpon zamrugał oczami, zawstydzony. Jego umysł tonął w myślach, których nie potrafił nazwać. Pragnął znów dotknąć jej ciała i przywrzeć do jej ust.
     – Nie masz pojęcia o grze, jaka toczy się pomiędzy mężczyzną i kobietą. – Uśmiechnęła się.
     – O jakiej grze?
     Wzięła go za rękę.
     – Widziałam, jakich gier uczą cię Robert i Magnus. Teraz myślę, że nadszedł czas, abyś nauczył się najlepszej z nich.
     Czując strach i dygocząc z niecierpliwości, Szpon ściskał dłoń Leli, podczas gdy dziewczyna prowadziła go przez wspólną salę do pokoju, który dzieliła z Meggie.
     Widząc, co się dzieje, Gibbs uśmiechnął się szeroko i uniósł swój kubek z piwem w geście pozdrowienia. Kiedy wdrapywali się na schody do pustego teraz pokoju dla gości, Gibbs skrzywił się.
     – Muszą zatrudnić tutaj jeszcze jedną dziewczynę. To tylko muszą zrobić.
     Nie znajdując innego pocieszenia, Gibbs wybrał się po kolejny kufel piwa, zanim udał się na poszukiwania miejsca, w którym będzie mógł spędzić dzisiejszą noc.

powrót do indeksunastępna strona

32
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.