 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | * * * Baniasty tualański stateczek, okryty maskującą osłoną, której mogłyby pozazdrościć mu nawet torpedowce Sił Zbrojnych, skrywał się w jednym z kraterów, szpecących - niczym kosmiczna ospa – świetliste oblicze satelity widocznej w oddali planety. Kamuflaż był doskonały. By wykryć przyczajonego mikrusa potrzebny byłby co najmniej nowoczesny krążownik zwiadowczy, których w całym układzie Tualan było mniej niż Tualanin ma macek. Oczywiście żadna z kosztownych wojennych jednostek nie przebywała w sektorze, który tylko w najdzikszych fantazjach można by nazwać pobliżem peryferii układu. W ten zagubiony zakamarek kosmosu nie zawitała chyba żadna cywilizowana istota od momentu narodzin wszechświata. Teni Da-Orat, jeden z dwóch pasażerów zamaskowanego pojazdu, pomyślał, że powinien czuć się niczym starożytni zdobywcy kosmosu, których dumne, gorejące zapałem oblicza pamiętał z wirtualnej wizyty w Muzeum Dziejów Tualan. Widocznie jednak nie miał żyłki odkrywcy lub nie było w nim dość romantyzmu, gdyż jego wątpliwy entuzjazm zarył się głębiej niż bagienny myszokret i nawet czubka nosa nie chciał wyściubić na zewnątrz. Ze śmiałymi pionierami epoki nie-transferowych podróży i prymitywnej astrografii łączyło go tylko jedno: niewygoda. Dwaj Tualanie gnieździli się w ciasnym kadłubie wraz z monstrualnym generatorem pola maskującego, modułem skoków i delikatnym prototypowym układem, którego optymalne ulokowanie było dla konstruktorów pojazdu nieporównanie ważniejsze niż komfort niefortunnych pilotów. Umęczeni zdobywcy kosmosu spoczywali wciśnięci w coś na kształt ciasnej, nieforemnej szuflady, otoczonej istnym gąszczem różnorakich urządzeń i ich instrumentów kontrolnych; stanowisko sprawiało wrażenie, jakby ktoś oddał statek pod prasę na złomowisku, zapomniawszy uprzednio wydobyć zeń pasażerów. Widoczna w dole planeta już prawie trzy razy zdążyła wykonać piruet w swoim niespiesznym, międzygwiezdnym balecie. Teni Da-Orat czuł się sztywny jak wyciągnięty prosto z wykopaliska skamieniały pratualanin. Zaczynał się niepokoić, że jego obolały korpus zastygnie wkrótce niczym bryła piaskowca i rozsypie się przy próbie zmiany niewygodnej pozycji. Coraz szybciej tracił wiarę w wątpliwy sens przedsięwzięcia – czy ktoś wpływowy mógł być na tyle szurnięty, by osobiście podróżować w tak zakazane obszary? Wyraził swoje obiekcje na głos. Po raz – bodajże – dwudziesty. Jego towarzysz westchnął tak ciężko, jakby stopa jakiegoś giganta wydusiła zeń resztki oddechu. - Wiesz co, Da-Orat? – powiedział po chwili. Głos brzmiał tak, jakby wyszedł z ust męczennika dźwigającego na grzbiecie wszelkie niedole wszechświata. – Najbardziej uciążliwe w tej misji jest twoje bezustanne zrzędzenie. Gdyby nie to, że jesteś najlepszym specem od tych techno-bajerów – wykonał nieokreślony gest macką, obejmujący większość wyposażenia kabiny – już dawno obserwowałbym cię, o, tutaj – skinął okiem w kierunku jednego z ekranów, ukazujących gwieździstą pustkę na zewnątrz. - Nie narzekam bezpodstawnie, mięśniaku – odparował zirytowany Da-Orat. Jego chimeryczne usposobienie nabierało coraz większej ochoty, by się objawić w pełnej krasie . – Powinni tu być już dawno, a spójrz na wskaźniki. Nic. Spokój. Kompletna pustka! W całym sektorze nie ma poza nami nikogo… Stwierdzenie nie było prawdziwe, ale uzasadnione z punktu widzenia Tualan. Planetę, ku której - niczym nozdrza i uszy myśliwskiego ogara – kierowała się większość precyzyjnych czujników pojazdu, zamieszkiwały istoty myślące, rozwinięte technologicznie, jednak zbyt prymitywne, by w jakikolwiek sposób zaszkodzić ich misji. Tualanie po prostu je zignorowali; potraktowali jak tło, na równi z resztą flory i fauny tej pozbawionej znaczenia planety – niepozornej grudy ziemi, której numer kodowy i koordynaty znał chyba wyłącznie ich pokładowy komputer. - Tkwimy w tym kraterze już tyle, że niedługo nasz statek wrośnie w powierzchnię księżyca – ciągnął swoje utyskiwania Da-Orat. – Jeszcze trochę i będzie nam grozić całkowita atrofia wypustek ruchowych… Czego Ta-Mari miałby tutaj szukać, co, Króciak? – Da-Orat nie znał imienia mierzącego ledwie metr dwadzieścia krępego Tualanina. Nie był pewien, czy nawet on sam je pamięta – pseudonim przylgnął do niego niczym żarłoczna meduza, chyba jeszcze gdy był śluzowatym oseskiem. - Zawsze musisz tak koloryzować? – głos Króciaka był wolny, niski i ciężki. Doskonale pasował do jego atletycznej budowy. – Przy tych swoich cudach techniki spędzasz bez ruchu po pięć razy więcej czasu i jakoś cię atrofia nie zżarła, rachityku. Nie wiem, czego Ta-Mari miałby konkretnie tu szukać, ale gdyby Ak-Tarowi nie udało się go przekonać, że jednak jakiś rozsądny powód istnieje, nie marnowałby czasu i środków na budowę tego impulsatora – wskazał w kierunku prototypowej konstrukcji. – A jak go w tym przekonaniu utwierdził?... – rozłożył macki. – Rozmowa odbyła się w dwoje oczu, na zabezpieczonym kanale. Szef nie lubi ujawniać sekretów. - O ile można mieć pewność, że Ta-Mari dał się podpuścić – Da-Orat był nieugięty w swoim powątpiewaniu. – Szef jest zdesperowany. Ta operacja nawet w jego mniemaniu może mieć mniejsze szanse na sukces, niż ci się wydaje. Tonący nie będzie rozważał, czy jedyna gałąź w zasięgu jego macek jest solidna, czy krucha jak… Nie dokończył. Stężałe powietrze rozdarł nagle przeraźliwy dźwięk syren. Ostry wizg odbił się w ciasnej kabinie wibrującą falą metalicznych pogłosów. Jaskrawe światło alarmu zalało wnętrze kadłuba pulsującym wirem rozedrganych odblasków i cieni. Pogrążone w letargu wskaźniki raptownie się przebudziły. Ich odczyty ukazywały nić transferowego tunelu, zadzierzgniętą w jądrze pobliskiej planety. - Jak widać, gałąź była solidna – donośny głos Króciaka przebił się przez kakofonię alarmu. Da-Orat już trzymał macki na sterownikach urządzeń. Uciszył natarczywą syrenę. - A jednak… – stwierdził z niedowierzaniem. Błyskawicznym ruchem odsunął zabezpieczenie. Popatrzył bez przekonania na duży, płaski przełącznik. Przez chwilę jakby się wahał, po czym ujął go pewnie dwoma mackami i przekręcił. - Impulsator aktywowany! – zameldował. Na panelu kontrolnym rozbłysło kolejne światełko a ledwo umilkła syrena znów rozwrzeszczała się przykrym, wibrującym sopranem. Kilka indykatorów gwałtownie zmieniło wskazania, informując o przejściu w tryb samoczynny – wszystko miało się odbyć zbyt szybko, by polegać na refleksie Tualan. Oplatający wnętrze kadłuba, na podobieństwo przeogromnego metalicznego powoju, impulsator nie okazał w widoczny sposób ani krzty aktywności, piloci jednak wiedzieli, że przypominająca kolosalną mątwę konstrukcja ożyła, gotowa do bezzwłocznego działania. - Wszystko w porządku – Króciak uważnie śledził odczyty wskaźników. – Następny obiekt, który zainicjuje tu transfer, nigdy go już nie zakończy… Przynajmniej teoretycznie – uśmiechnął się krzywo. - Ciekawe czy tym „obiektem” rzeczywiście będzie Ta-Mari? - A kto inny? Przecież prawie nikt nie wie, że to miejsce w ogóle istnieje. Sam to w kółko powtarzasz… - Skąd pewność, że zjawi się osobiście? I nie rozumiem, czemu obaj z Ak-Tarem jesteście tak przekonani, że Ta-Mari będzie na pokładzie akurat drugiego ze statków… - Znów szukasz dziury w całym, Da-Orat. Szef gwarantuje, że Ta-Mari przybędzie we własnej osobie, a nie widzę powodu, by takiemu wydze nie wierzyć. A jeśli chodzi o to, którym statkiem przyleci… Na to ja daję gwarancję Śledzimy go tak skrupulatnie, że wiem nawet, kiedy lubi się czochrać po grzbiecie. Ta-Mari jest bardzo ostrożny, ale w przypadku transferów dopuścił się pewnej rutyny. I ta rutyna go zgubi! Bardziej mnie niepokoi, czy impulsator rzeczywiście zadziała. I czy okręt w polu niestabilnym na pewno skutecznie oberwie. Nie lubię polegać na prototypach i nie sprawdzonych teoriach – skrzywił się w kwaśnym grymasie. - Możliwe, że nieprędko się tego dowiemy – Teni w zamyśleniu masował się trzema mackami po karku. – Ze wstępnych obliczeń wynika, że statek, hmm… tak jakby wtopi się w pole. Jego materia zostanie rozproszona wewnątrz jądra planety i po prostu zniknie bez śladu. Dysponujemy czulszymi instrumentami niż laboratoria IBORK-u, lecz i tak pewnie nie dowiemy się nic ponadto, że połączenie transferowe otwarło się i zamknęło. Trzeba było monitorować również miejsce docelowe transferu. - I wypróbować na sobie arsenał czekającej na Ta-Mariego obstawy? A w dodatku ujawnić, że to my odpowiadamy za zamach? Nie wiedziałem, że masz skłonności samobójcze, Da-Orat. Zresztą niewykluczone, że jakieś śladowe echo katastrofy uda się zarejestrować. - Nie sądzę – głos Teniego był pełen rezerwy. – Przy tej masie statku… Syrena po raz kolejny potępieńczo zawyła. - Koniec dywagacji! – Króciakowi udało się znów przekrzyczeć świdrujący jazgot alarmu. – Za chwilę się przekonamy…
|
|