nr 5 (XXXVII)
czerwiec 2004




powrót do indeksunastępna strona

Michał Radomił Wiśniewski
Wasser

     (...)
     - Wiesz, co jest najzabawniejsze? Małe różnice. Mają to samo gówno co my, ale ciut inne.
     - Przykład?
     - Wiesz jak we Wrocławiu mówią na kebaba w bułce?
     - Kebab w bułce?
     - Nie, przecież to Wrocław.
     - Więc jak na niego mówią?
     - Knysza z kebabem.
     - ...
     
     WASSER
     
     Wrocławska woda spadła na mnie, kiedy stara rura powiedziała sobie dość. Sufit pokrył się kropelkami, niczym łąka o świcie. Potem rozpadało się na dobre. Siedząc z parasolem na kiblu zrozumiałem, jak bardzo nie lubię Wrocławia.
     Pierwszą rzeczą, która odzywa się człowiekowi w głowie, gdy rozważa przeprowadzkę do Wrocławia, nie jest wspomnienie romantycznie oświetlonego, wieczornego Rynku. Nie są to również piętnastowieczne kawiarniane piwniczki, państwo Gucwińscy ani Panorama Racławicka. Pierwsze, o czym myślisz, to co z tą wodą? Dotąd nigdy w życiu nie spotkałem się z sytuacją, żeby ręce śmierdziały po umyciu. Herbatę z kranówy, w takim wypadku, ryzykowałby jedynie steampunkowy, żeliwny cyborg. Ponieważ nie jestem w lidze, nie jestem nadzwyczajny i żaden ze mnie dżentelmen, nie ryzykowałem.
     Jezukryste, dlaczego ta woda śmierdzi domestosem?
     Wszystkiego, co wiem w życiu, dowiedziałem się z usenetu, więc pierwsze kroki po stopniach do piekła skierowałem na grupę dyskusyjną pl.regionalne.wroclaw. Niestety, bywalcy byli zbyt zajęci roztrząsaniem spraw, które powinny być roztrząsane na innych grupach oraz wzajemnym przeganianiem na owe grupy, by odpowiedzieć na dręczące mnie pytanie.
     Dlaczego ta woda śmierdzi?
     Cóż, zacząłem się do tego powolutku przyzwyczajać. W mieszkaniu pojawił się dystrybutor z wielką butlą wody nadającej się do spożycia i już tylko czynności higieniczne przebiegały pod znakiem zmagania się z wrocławskim dziwactwem. Pytanie o wodę ulatywało z mojego przemęczonego umysłu. I pewnikiem zniknęłoby zupełnie, gdybym nie spotkał Starego Breslauer.
     Festung Breslau, powiedział, że zawsze poddaje się ostatni. Ba, ale nie na tym sztuka miała polegać: nie na poddaniu. Breslau miał być der letze Wunderwaffe. Nikt nie wie dokładnie, do czego Niemcy dokopali się w górach Sowich, wiadomo jednak, co zrobili potem. Gdzieś w betonowych korytarzach, opowiadał, ukryta została szatańska maszyneria podłączona do miejskich wodociągów. Aplikowała ona do wrocławskiej wasser środek wymyślony przez hitlerowskich doktorów Bluthgeldów, środek, który miał zmienić wynik wojny. Kto wypiłby tę wodę, zmieniłby się w niepokonane zombie, członka armii des Dunkels, na usługach Hitlera. Na szczęście zanim środek zaczął działać, Breslau poddał się. Ostatni.
     Stary pociągnął z butelki wetkniętej w papierową torbę, po czym kontynuował.
     Słuchałem z niedowierzaniem.
     Po wojnie okazało się, że machina jest ciągle włączona. Zombie wasser nadal była tłoczona miejskimi rurami. I nikt nie wiedział, gdzie jest podłączona. Co mogli zrobić? Całej instalacji nie zamkną, nowej nie zrobią, cały naród budował Warschau, a nie jakieś tam poniemieckie gruzowisko. Więc zrobili jedyne, co przyszło im do głowy, wpuścili w rury antidotum, stinkende substancję, która znosiła działanie zombie wasser. I tak to wygląda, bo machina działa do dziś i nadal nikt jej nie znalazł. Ale nie martw się, kleiner, każdy tu nauczył się z tym radzić. Tobie też się uda. I poszedł.
     Cóż miałem zrobić? Resztę czasu, jaką musiałem tu spędzić, spędziłem w jedyny możliwy w tej sytuacji sposób. Pijąc wódkę we Wrocławiu.
     
     Breslau 11 V 2004

powrót do indeksunastępna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.