– Jak już sierżant Kosutic powiedziała, rozmawiałem z nią na ten temat, sir – odparł nieśmiało Mardukanin. – Uważam, że byłoby dobrze, gdyby spotkała się z żołnierzami w zastępstwie naszego kapłana. Jeśli to możliwe, byłoby też dobrze, gdyby po powrocie do Przystani K’Vaerna statki przywiozły tu kapłana. Pahner patrzył na niego przez chwilę, potem z rezygnacją pokręcił głową. – Zanim zdążyłyby tu wrócić, my będziemy już zbliżać się do portu. Jeśli nie, równie dobrze moglibyśmy w ogóle nie wypływać na morze. – Postukał chwilę w zamyśleniu palcami, potem uśmiechnął się lekko do Kosutic. – W porządku, Najwyższa Kapłanko, do roboty. Tylko żadnego nawracania. – Nie ma obawy – odparła sierżant. – Wykażę im tylko, że istnienie więcej niż jednego świata nie kłóci się z ich kosmologią. Płyniemy przez nieskończone wody; sfera jest na swój sposób nieskończona. Właściwie ich definicja aż się prosi o większą ilość światów albo kontynentów. A z tego, co się dowiedziałam, wcale nie wynika, że każda woda musi być pitna. Diaspranie bez przerwy mają kontakt z taką wodą, która nie nadaje się do picia, na przykład skażoną ściekami. Bóg Wody kocha ich tak samo, jak pitną wodę, i raduje się, kiedy wracają na drogę „pitności”. W ten sposób dochodzimy do pojęcia grzechu i odkupienia. – Prorok Kosutic – powiedział Roger z chichotem, a sierżant uśmiechnęła się do niego. – Zaprosiłabym pana na mszę, ale Imperium chyba jeszcze nie jest na to gotowe. – Skoro zażegnaliśmy już ten kryzys – powiedział Pahner – zajmijmy się następnym. Zdobycie portu nie będzie łatwe, a ja przyglądałem się treningom drużyn. Nie idą najlepiej. Są jakieś uwagi? – Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć – powiedział Julian. – Dopiero zaczynamy, sir. Ale ludzie robią postępy, tyle tylko, że nie za szybko. – Pani sierżant? – No… – Kosutic zmarszczyła czoło. – Moim zdaniem nie masz racji, Julian. Oni nie koncentrują się. Powtarzają tylko wyuczone kroki. Musimy nabić im do tyłków trochę stali. – Z całym szacunkiem, pani sierżant – przerwała jej Despreaux. – Nie sądzę, by mogła pani mówić, że komukolwiek z nas brakuje „stali”. Myślę, że nasze referencje w tej kwestii są dość jasne. – Może – odparowała Kosutic – a może nie. Jedno jest pewne: jeśli walczy się tak długo i tak często, jak my, każde ostrze się stępi. Nie można żyć w stanie wiecznej gotowości, a my właśnie tak żyjemy, i to o wiele dłużej niż się powinno. Dlatego uważam, plutonowy, że ta stal zaczyna się roztapiać. A nie mogła wybrać gorszej chwili. Zdajesz sobie sprawę, że kiedy już zajmiemy port, będziemy musieli zdobyć statek? – Tak. – Despreaux kiwnęła głową; jej oczy pociemniały. – Zdaję sobie z tego sprawę. – Oczywiście nie będziemy atakować portu, jeśli będzie wiadomo, że na orbicie jest statek, który nam się przygląda – powiedziała Kosutic. – Ale będziemy musieli przejąć jego promy w chwili, gdy tylko dotkną ziemi. – Nachyliła się do przodu i dźgnęła twardym jak skała palcem w drewniany blat stołu. – I do tego nie możemy dopuścić, żeby ostrzegły statek. Potem będziemy musieli wysłać własne promy, wysadzić śluzy i przeprowadzić abordaż. Musimy przebić się przez cały statek, nie rozwalając niczego, czego nie da się potem naprawić. A to najprawdopodobniej będzie statek, którego załoga przywykła do szemranych portów i piratów, więc nie będzie siedzieć i czekać, aż skończymy. A teraz, jak ci się wydaje, będzie łatwo czy nie? – Pani sierżant – powiedział Roger z lekką przyganą w głosie. – Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to nie będzie spacer po parku. Ale uda nam się. – Naprawdę? – spytała Kosutic. – To nie będzie Voitan ani Sindi, Wasza Wysokość. Nie będziemy siedzieć na umocnionych pozycjach, czekając, aż szumowiniaki rzucą się na nasze miecze. To nie będzie nawet tak szybki atak, jak w Q’Nkok i Marshadzie. Będziemy musieli działać jak błyskawica, i w porcie, i na statku. A do tego bardzo precyzyjnie. A na razie to nam nie wychodzi. – Chcecie zdobyć ten statek bez naszej pomocy? – spytał nagle Rastar. – Czy nie po to nas ze sobą zabraliście, żebyśmy walczyli u waszego boku z waszymi wrogami tak, jak ze swoimi własnymi? Głowy wszystkich ludzi w kajucie obróciły się w jego stronę jak wieżyczki. Roger przez chwilę otwierał i zamykał usta, nie mogąc znaleźć słów. – To… nie takie proste. – Sam nie chciałbyś walczyć w tych warunkach, Rastarze – powiedziała cicho Eleanora. – Bez wątpienia weźmiecie udział w ataku na port, ale statek to już inna sprawa. Roger pokiwał głową, a potem nachylił się i położył dłoń na dłoni Mardukanina. – Rastarze, jest bardzo niewielu ludzi, których wolałbym mieć przy sobie podczas wymiany ognia. Ale uwierz mi, ty sam nie chciałbyś walczyć na pokładzie statku. Jeśli naciśniesz tam zły przycisk, możesz nagle nie mieć czym oddychać, a skóra zamarznie ci na lód. – Jest pewne… ryzyko, Rastarze – potwierdził Pahner. – Ryzyko, na które wolelibyśmy nie narażać twoich żołnierzy. Nie są przeszkoleni do walki w takich warunkach. A mimo wielu trudności niepełny pluton marines jest w stanie zająć większość frachtowców. Skoro o tym mowa, w porcie będą prawdopodobnie działające pancerze, więc pewnie uda nam się „zdjąć” też pirata. Jeśli, jak zauważyła sierżant, będziemy wyszkoleni na ostro. Potarł w zamyśleniu policzek. – Kto jest najlepszy w takich sprawach? – spytał Roger. – To znaczy z ludzi, których mamy. – Prawdopodobnie ja i Despreaux, Wasza Wysokość – odparł Julian. – Nie zapominaj o mnie – mrugnęła okiem Kosutic. – Wywalałam kopniakiem drzwi, kiedy ty spałeś jeszcze w becie! – To może urządzimy mały pokaz? – spytał Roger, ignorując tę wymianę zdań. – Ustawimy na pokładzie strzelnicę zrobioną z… nie wiem… żagli i takich tam… i każemy żołnierzom obserwować, jak to robią Despreaux i Julian. I pani sierżant, jeśli nie jest za stara i za bardzo niedołężna. Pokażemy im, jak to się robi. – Niedołężna, co? – prychnęła sierżant. – Pokażę ci „niedołężną”, synku. – „Wasza Wysokość Synku” – odparował Roger, zadzierając nosa. Uwaga ta wywołała ogólny śmiech. Nawet Pahner się uśmiechnął. Potem spoważniał i pokiwał głową. – Dobry pomysł, Roger. Nasi sprzymierzeńcy też będą mieli okazję przyjrzeć się, jak to robimy. Skoro nie będziemy używać ostrej amunicji, możemy im dać detektory, niech grają rolę przeciwnika. Zobaczymy, czy powstrzymają drużynę pani sierżant. – Podstawa ataku to zaskoczenie – powiedziała cicho Despreaux. – Jeśli będą się przyglądać, jak ćwiczymy, nie będą zaskoczeni. – Będziemy trenować w ładowni – stwierdziła Kosutic, skubiąc zwisający jej z ucha kolczyk z czaszką. – Potem odtworzymy te same warunki na pokładzie. – Brzmi nieźle – powiedział Julian, ale w jego głosie pobrzmiewało powątpiewanie. Sierżant spojrzała na niego, przekrzywiając głowę, a on wzruszył ramionami. – Wie pani, jaką rolę odgrywa w tym pamięć mięśniowa. Nawet mimo VR hełmów i tootsów będziemy potrzebować trochę realnej przestrzeni, jeśli coś z tego ma być. A szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby ładownia „Hooker” była wystarczająco duża. – On ma rację, pani sierżant – powiedział Roger. Zmarszczył czoło i wzruszył ramionami. – Pod pokładem „Snarleyowa” jest o wiele więcej miejsca. Założę się, że civan zjadły już dość zapasów, żeby zrobić w przedniej ładowni więcej miejsca, niż mają do zaoferowania inne statki. – To doskonały pomysł, Rogerze – zgodził się Pahner. – Niższe pokłady na „Snarleyowie” są jeszcze wyższe niż u nas, poza tym statek jest też szerszy. – To wciąż nie to, co chodzi mi po głowie, ale już o wiele lepiej – powiedziała Kosutic. – A my będziemy „przeciwnikiem”? – spytał Rastar. – Tak. – Pahner kiwnął głową. – Rozstawimy makietę na pokładzie któregoś ze szkunerów. Dla waszych wysokich żołnierzy może być trochę za ciasna, ale powinno się udać. Jeśli chodzi o sam pokaz, będziecie wiedzieć, że idą, ale nie będzie dokładnie wiadomo, kiedy. Będziecie uzbrojeni w waszą standardową broń, ale bez amunicji. Komputer ustali, które strzały chybiły, a system powie wam brzęczykiem, czy jesteście trafieni albo zabici. – Czy ja też mogę brać w tym udział? – spytał Fain. – Oczywiście – powiedział Pahner i parsknął śmiechem. – Pani sierżant i dwoje plutonowych przeciwko księciu i jego oficerom. Może być interesująco. – Czy mógłbym też brać udział zamiast być celem? – spytał Roger. – Chcę sprawdzić, jak bym sobie poradził. Julian już zaczął otwierać usta, aby się sprzeciwić, ale rozmyślił się. Za każdym razem, kiedy wątpił w umiejętności księcia, okazywało się, że nie miał racji. Dlatego też po chwili namysłu zamknął usta. Kosutic zmarszczyła w zamyśleniu czoło. Potem pokiwała głową. – Przynajmniej pana z tym zapoznamy. W tym wypadku potrzeba czegoś więcej niż tylko celnego oka. Żołnierze, którzy nie są zbyt dobrzy w innego rodzaju starciach, sprawdzają się często w walce na bliską odległość, i na odwrót. Jeśli poradzi pan sobie ze szkoleniem, będzie pan brał udział w pokazie. Jeśli nie, to nie. – Dobrze – zgodził się Roger. – Ile potrwa zorganizowanie tego wszystkiego? – Zaczniemy rano – powiedział Pahner. – Kapita T’Sool i ja ustalimy wszystko ze skipperem „Snarleyowa” i skopiujemy na pokładzie „Hooker” warunki panujące w jego ładowni. Przygotujecie się na dole, a szturm przeprowadzicie na pokładzie. W ten sposób wszyscy będą mogli się przyglądać. – I wygłaszać złośliwe uwagi. Tego jestem pewna – prychnęła Kosutic. – Więc jak, jedna drużyna ściąga koszulki? – Julian spojrzał pożądliwie na Despreaux. – Jeśli tak, to zgłaszam nas na ochotnika. Cios starszej sierżant byłby ogłuszający, a może nawet zabójczy, gdyby trafił kilka centymetrów dalej albo gdyby uderzyła nasadą dłoni zamiast krawędzią. W tym wypadku tylko bolał jak diabli. – Już po tobie, kochany – powiedziała i zaśmiała się. Julian rozcierał bok głowy. – O, rany – zaprotestował głośno. – Nikt z was nie zna się na żartach! – Niech to nie przeszkodzi pani w rozmowach z Mardukanami – przypomniał sierżant Pahner, nie zwracają uwagi na tę wymianę uszczypliwości. – Sam już nie wiem, co jest ważniejsze. Kapitan wciąż był niezadowolony ze związku swojego najstarszego podoficera z plutonowym. Zachowywali się dyskretnie, ale dowodzenie małym oddziałem opierało się przede wszystkim na autorytecie osób dowodzących, a seks był jednym z najbardziej destabilizujących czynników. Istniały wyraźne i surowe zasady zakazujące fraternizacji, i oboje wiedzieli o tym tak samo dobrze, jak kapitan. Mimo to, pomyślał, nikt nie mógł przewidzieć, że oddział będzie przez ponad sześć miesięcy całkowicie odcięty od zewnętrznego świata. – Zrozumiano – pokiwała głową starszy sierżant, widząc ponury wyraz twarzy kapitana. – Dopiszemy coś jeszcze do listy? – spytał Roger, starając się wprowadzić wszystkich w lżejszy nastrój. – Moim zdaniem, sierżant Kosutic ma za mało obowiązków. – Niech pan poczeka, Wasza Wysokość – odparła sierżant z nie zapowiadającym niczego dobrego uśmiechem. – Od jutra będzie pan tylko „rekrutem MacClintock”. Niech pan sobie dalej żartuje. – Co jeszcze gorszego może się zdarzyć? – uśmiechnął się Roger. – Powrót do Voitan?
|