 | ‹Kill Bill: Vol. 2› | Nie znam się na filmach Quentina Tarantino. Widziałam tylko “Kill Bill” i podobało mi się. Z jednego zabitego wylewa się wanna krwi. Czysta fantastyka! Druga część filmu jednak mnie rozczarowała: walk jest bardzo mało, natomiast ilość długich i monotonnych dialogów zdecydowanie przekroczyła moją wytrzymałość. Szczytem wszystkiego był monolog Billa na temat podwójnej osobowości superbohaterów w amerykańskich komiksach: tak, tego faceta zdecydowanie trzeba było zabić, choćby za samo przynudzanie.
Tak się złożyło, że “Kill Bill vol. 1” był pierwszym filmem Quentina Tarantino, jaki w życiu zobaczyłam. Z wielkim zdumieniem przyjęłam więc podział filmu na rozdziały z tytułami, podpisywanie kolejnych pojawiających się postaci imieniem, nazwiskiem i ksywką czy przerywanie narracji, aby przedstawić życiorys O-Ren Ishii w formie anime. Wszystkie te zabiegi po początkowym zaskoczeniu bardzo mi się spodobały, przypadła mi też do gustu urozmaicona muzyka, zdjęcia, celową kiczowatość wielu scen i nawiązania do znanych filmów akcji, choć wyłapałam tylko nikły procent z nich. Oczekiwałam więc, że “Kill Bill vol. 2” będzie kontynuacją miłych memu oku scen walk kopanych i rąbanych, wysmakowanych ujęć skupiających się na detalach oraz baśniowo-fantastycznych umowności takich, jak otwarte przewożenie miecza samurajskiego w samolocie pasażerskim.
Druga część filmu jednak mnie rozczarowała: walk jest bardzo mało (choć pojedynek na katany bez wstawania z krzeseł to scena zaiste jedyna w swoim rodzaju), natomiast ilość długich i monotonnych dialogów zdecydowanie przekroczyła moją wytrzymałość. Szczytem wszystkiego był monolog Billa na temat podwójnej osobowości superbohaterów w amerykańskich komiksach: tak, tego faceta zdecydowanie trzeba było zabić, choćby za samo przynudzanie.
Gdyby nie to, że bardzo lubię samurajskie miecze i walki kung-fu, a “Kill Bill vol. 1” zawyżył moje oczekiwania w tej dziedzinie, to część drugą mogłabym przyjąć znacznie cieplej. Doceniłam bowiem interesującą konstrukcję całej akcji i poszczególnych “rozdziałów”, budowanie napięcia w rozmowie Panny Młodej z Billem, a także użycie w retrospekcjach taśmy w sepii albo w szumie i niebieskawych barwach słabego nagrania wideo.
Szczególnie smakowitym fragmentem jest sekwencja nauki głównej bohaterki u chińskiego mistrza walk wszelakich, Pai Mei. Tak cudnie przestylizowanej postaci nie mogłabym sobie nawet wyobrazić: dziwaczna fryzura, długie, białe brwi, wystające daleko poza obręb twarzy i podkręcone na końcach i broda, którą co jakiś czas z pogardliwym prychnięciem odrzucał na bok. Wyglądał jak ożywiona chińska rzeźba z laki albo jakby zstąpił prosto z jakiegoś filmu typu “Czerwona Sonia”. Oczywiście jeśli już mamy takiego mistrza, to nie mogło zabraknąć Tajnego, Niesamowicie Śmiertelnego Ciosu, a nawet parodii świszczącego dźwięku, który w filmach kung-fu wydają kończyny walczących (tutaj jego źródłem jest... fryzura bohaterki).
Znakomite są też sceny, w których najwyraźniej Quentin Tarantino gustuje, a które można by nazwać... bo ja wiem, może irracjonalnymi. W pierwszej części była to np. walka Czarnej Mamby i Miedzianki, którą przerywa wejście kilkuletniej córeczki tej ostatniej. Noże błyskawicznie schowane za plecami, słodki uśmiech (z przewróconym do góry nogami salonem w tle): “Kochanie, idź do swojego pokoju. Mamusia ma teraz gościa”. Po wyjściu dziecka obie antagonistki zamiast rzucić się do dalszej walki... najspokojniej proponują sobie kawę. W “Kill Bill vol. 2” równie paradoksalna jest scena, w której dwie zawodowe zabójczynie trzymają się na muszkach, przy czym jedna sprawdza test ciążowy drugiej. I końcowe “Congratulations!”, rzucone na odchodnym przez dziurę wybitą w drzwiach. Natomiast nawiązaniem do sceny z dzieckiem Miedzianki jest zapewne scena, w której Panna Młoda z mordem w oczach wkracza do mieszkania Billa, po czym zostaje wciągnięta w zabawę w strzelanie przez swoją własną, nigdy w życiu nie widzianą córkę, a następnie uczestniczy w szykowaniu jej kolacji i kładzeniu spać. O zabijaniu nie ma mowy... oczywiście do czasu.
Interesujące jest przeplatanie się instynktów macierzyńskich i morderczych w tym filmie. Wprawdzie już w pierwszej części wiedzieliśmy, że główna bohaterka była w ciąży, jednak nie wiedzieliśmy, czy jej zagłuszające wszystko pragnienie zabicia Billa wynika z zemsty za własne cierpienia, czy za śmierć swojego nienarodzonego dziecka. “Kill Bill vol. 2” wydaje się sugerować to drugie, skoro po dowiedzeniu się o ciąży natychmiast porzuciła bandę i próbowała na nowo poukładać sobie życie. Wprawdzie trudno wyobrazić sobie, żeby bezwzględna zabójczyni tak z miejsca i bezproblemowo mogła przeobrazić się w czułą matkę, ale w końcu czym jest realizm w tym filmie? Skoro wierzymy w tysiącletnich chińskich mistrzów wskakujących na ostrze miecza, to i kobieta z pistoletem w jednej ręce, a pluszowym misiem w drugiej jest do zaakceptowania.
Tytuł: Kill Bill: Vol. 2 Tytuł oryginalny: Kill Bill: Vol. 2 Reżyseria: Quentin Tarantino Zdjęcia: Robert Richardson Scenariusz: Quentin Tarantino Obsada: Uma Thurman, Samuel L. Jackson, Daryl Hannah, Michael Madsen, Lucy Liu, Vivica A. Fox, David Carradine, Chiaki Kuriyama, Sonny Chiba, Michael Parks, Bo Svenson Muzyka: RZA Dystrybutor: Monolith Cykl: Kill Bill Data premiery: 23 kwietnia 2004 Czas projekcji: 111 min. WWW: Strona Gatunek: akcja
|