 | Ilustracja: Łukasz Matuszek | - Opat jest teraz w świątyni i modli się o ocalenie klasztoru od piekielnego żaru. Niewielki byłby z niego pożytek tutaj, a tak może przynajmniej u bogów wsparcie nam wyjedna, bo jak niebiosa nie będą łaskawe i powieje trochę w stronę zabudowań gospodarczych, to dopiero będzie nieszczęście - wszystkie krowy pójdą nam tu z dymem. Ponadto trochę nie godzi się, żeby ktoś, kto piastuje taką godność, targał wiadro czy też nocnik, nawet jeśli w zbożnym celu. Zakonnik uśmiechnął się pod nosem, jakby wyobrażając sobie podobny obrazek. Trudno było powiedzieć, które naczynie miał szczególnie na myśli. - Jeśli zaś chodzi o tego brata, o którego pytałeś, to Cyrillo nie może udzielać się w batalii z ogniem, bowiem chodzi, biedaczysko, o kulach. - O kulach? Toż same nieszczęścia padają tu na was. - A tak, przyjacielu, tak to czasem jest. Ostatnio będąc w łaźni, Cyrillo wychodził z balii, pośliznął się i niefortunnie upadł, łamiąc prawego kulasa. Tak więc twoje twierdzenie o bieganiu z wiadomościami jest srodze przesadzone. - No tak, bez wątpienia - przytaknął Goranto. Patrzył na nieustające starania zakonników, którzy próbowali doprowadzić bibliotekę do jakiego takiego porządku. Nie uszła też jego uwagi doskonała obojętność, jaką na cały ten harmider i jazgot reagowała Beryl, spokojnie obskubująca trawnik przylegający do dziedzińca. - Dlatego właśnie wyszedłem ze świątyni i siedzę tutaj. Mój własny osąd znacznie będzie aktualniejszy niźli wieści przynoszone przez brata Cyrillo. Tym bardziej, że jakby tego wszystkiego było mało, on się dość mocno obraził i nie dogląda już akcji gaszenia, tylko zniknął gdzieś w ogrodach. Goranto ze zdziwieniem spojrzał na zakonnika. - Obrażony? - A tak, na brata Norbertena, o, tego, co stoi tam przy studni i dyryguje poszczególnymi grupkami braci. - Obraził się - powiedział Goranto bardzo powoli, jakby nie bardzo docierała do niego absurdalność sytuacji. Mnich bez słowa przytaknął, głęboko kiwając głową. - A wiadomo chociaż, dlaczego się obraził? - zapytał Goranto - Koniec końców sytuacja nie jest zbytnio odpowiednia na fochy. Zakonnik wzruszył ramionami. - Z tego co mi powiedział, jak go przycisnąłem, to było zwykłe spięcie. Przykuśtykał do studni i chciał zagadnąć Norbertena o to, jak im idzie i jak to w ogóle wygląda. Po części z życzliwości pytał, bo poczciwy to chłopak, po części dlatego, że, jako się rzekło, zanosił opatowi do świątyni wieści. A Norberten w całym tym bałaganie i pośpiechu niezbyt ładnie mu odpowiedział. Cyrillo jest strasznie wrażliwy i obrażalski zarazem, więc jak już się poczuł urażony, to żadna argumentacja potem do niego nie docierała. - Może go po prostu źle zrozumiał? - zapytał Goranto. Zakonnik dłuższą chwilę milczał, w końcu spojrzał na Goranta z zawadiackim błyskiem w oku. - Nie sądzę. Norberten ryknął na niego, że jak nie może sensownie pomóc, to... hm... to niech ucieka na... zresztą, nieważne. Tyle że użył dość plugawego języka - staruszek pokręcił przy tym głową z dezaprobatą, wzdychając. - Czasem bracia nie znają miary. Goranto pokiwał głową z pełnym zrozumieniem. - Tak. Ale z drugiej strony na to patrząc, wszędzie tu wokoło piekielny zamęt, więc się człowiek może rozeźlić, zwłaszcza jak ktoś mu przeszkadza, gdy gorliwie próbuje zaradzić złu. - Święte słowa, bracie, święte słowa. Tak więc Cyrillo gdzieś przepadł i nie bardzo wiadomo, kiedy się znajdzie. Zawziął się dość mocno. Próbowałem mu przemówić do rozsądku, ale nic z tego nie wyszło - jak dziecko, no, jak dziecko. Będzie miał w nim Norberten dość długo przeciwnika. - Niesnaski między współbraćmi - normalna to rzecz. Przejdzie mu. - No, najpewniej tak. Wprawdzie dość mocno Cyrillo pomstował na Norbertena, ale po części to dlatego, że obwinia go za tę nieszczęsną złamaną nogę. - Jakże to? Przecież mówiłeś, bracie, że pośliznął się na mokrej podłodze. - A tak. Ale on twierdzi, że woda była rozlana, bo Norberten jest taki gruby, że gdy się już wchodzi do balii, to trzeba go solidnie dociskać, żeby się zmieścił. Pamiętam, że jak składano mu nogę do kupy, zanim obłożono ją łupkami, głośno pomstował, wrzeszczał coś... Mnich się zawahał na moment, po czym wzruszył ramionami. - ...coś o tym, żeby Norbertenowi trawa za to z dupy wyrosła. Goranto zachichotał, ale po chwili umilkł, gdy jego wzrok spoczął na wieży. - Wygląda to upiornie - powiedział, by zwrócić uwagę na inny temat, patrząc na ciemny dym unoszący się z okien. - Owszem, sporo trzeba tu będzie naprawić. Ale najpierw... - głos mu stwardniał. - Najpierw co? - Jorge. Jeśli dziadyga przeżył ten cały bajzel, a nie jest to niemożliwe, bo Trunas stracił go zupełnie z oczu, gdy pobiegł po pomoc, to lepiej niech go trzymają z dala ode mnie. - Czy twoja zajadłość, czcigodny bracie, ma jakieś szczególne powody? - Szczególne powody!? Popatrz przed siebie, człowieku! Czy trzeba powodu lepszego do tego, żeby go postawić pod zakonny trybunał? - Odnoszę wrażenie, że chodzi o coś więcej. Starzec wzruszył ramionami. - Może i tak. Koniec końców to ja pierwszy podczas owego nabożeństwa zanurzyłem dłoń w kropielnicy, by namaścić czoło przed wejściem do świątyni. - Do tej samej, do której on...? - Dokładnie do tej samej! Musi Jorge za to wszystko gardła dać. Pod sąd opactwa powinien pójść i to ci powiem, bracie, że jak opat nadal się będzie przed tym wzdragał, jego też oddam pod sąd. Napiszę do samego Patriarchy, jeśli będzie trzeba! Zrobię porządek z nimi wszystkimi! Drzwi świątyni opactwa otwarły się i pojawił się w nich odziany w biel ornatu korpulentny mężczyzna, łysiejący, z długą brodą. Za nim postępowało kilku braci, jeden z nich niósł dymiącą kadzielnicę. Powoli przesuwali na środek dziedzińca, w kierunku studni. W końcu stanęli tuż obok siedzącego starca, który zdawał się ich nie zauważać. Nadeszli dokładnie w chwili, gdy ten podniesionym głosem i równie podniesioną piąchą wygrażał opatowi. - Powściągnij swój teatralny gniew, bracie Umbro! Nie przystoi taki ton w obecności gościa! - powiedział opat głosem drgającym od złości. Umbro odwrócił głowę, popatrzył na opata, potem na brata, który stał za nim z kadzielnicą. - Mało wam tu dymu? A gdzie akolici ze świecami? Co się z wami dzisiaj wyprawia, do stu zdechłych padalców?! - Bracie Umbro! - krzykiem upomniał go opat. Po czym zwrócił się do Goranta, który na jego widok wstał, by okazać swój szacunek. - Witaj, przybyszu, w progach naszej wspólnoty. Niezbyt szczęśliwa to dla nas chwila, jak widzisz, ale mimo to radzi ci jesteśmy. - Dziękuję - powiedział Goranto, kłaniając się. - Szczerze wam współczuję, czcigodny ojcze. To niepowetowana strata. Proszę pozwolić, że się przedstawię: jestem Goranto z Barnivea. Przynoszę wam braterskie pozdrowienie od ojca Karmilena, opata Mantilei. Opat popatrzył uważnie na Goranta, po czym skłonił się sztywno. - Stokrotne dzięki, miły gościu. Podziękuj opatowi i powiedz, że odwzajemniamy wszystkie jego uczucia, z równą co on mocą. Umbro zachichotał, nie bacząc na groźne spojrzenie swego opata. Goranto zmusił się do powagi. Pomyślał cichutko, że gdyby rzeczywiście postanowił w pełni przekazać to, co miał na myśli opat Dafar, to starczyłoby wsiąść na kobyłę, wrócić do Mantilei, stawić się przed Karmilenem i solidnie dać mu po mordzie. - Miałem nadzieję, czcigodny ojcze opacie, że uzyskam twą zgodę na pobieżne studia nad jedną z ksiąg zgromadzonych w tym wspaniałym opactwie. Opat popatrzył na Goranta ze zdziwieniem. - Obawiam się, że twoja nadzieja może się okazać płonną. Czas jakiś zajmie nam wszystkim przywrócenie ładu w bibliotece i powrót do normalnego trybu życia. - Do takiego samego wniosku doszedłem, czcigodny ojcze, gdy tylko przekroczyłem bramę. Nie sposób w takich warunkach i bałaganie prowadzić badania nad księgami. Umbro spojrzał dobrotliwie na Goranta, uśmiechając się pod nosem. - Nie ma powodu, by wzbraniać ci wizyty w tej części biblioteki, której nie objęły płomienie. Na pewno znajdziesz tam coś interesującego, nawet jeśli nie będzie to księga, po którą przybyłeś. Szkoda, by tak długa podróż poszła na marne. - Ale przecież tam będzie mnóstwo dymu - zaoponował opat Dafar. - Wietrzenie zajmie nam co najmniej kilka dni. - Toteż nasz dostojny gość wyszpera księgę, która go zainteresuje, weźmie ją pod pachę i zacznie czytać, ot, choćby tu na dziedzińcu, na świeżym powietrzu. - Ależ ja nie mogę zezwolić na wynoszenie ksiąg poza bibliotekę! - Przecież połowę z nich tak czy siak będzie trzeba wynieść, żeby ją spuścić w wygódce, bo do tego tylko się nada. Drugą połowę będziemy musieli wywietrzyć i oczyścić, a nie da się tego robić na sfajczonych półkach, w zwęglonych i zasmrodzonych salach. Opat spojrzał z zakłopotaniem na Goranta. - Nie chciałbym w niczym ubliżyć naszemu gościowi, ale... - Rozumiem, czcigodny ojcze, że reguły opactwa zabraniają postronnym wynosić księgi poza pomieszczenia przeznaczone do ich czytania - powiedział Goranto. - Właśnie - opat ogromnie ucieszył się z przenikliwości Goranta. - Cieszę się, że to rozumiesz, czcigodny gościu. Jest tak, jak mówiłeś - mamy swoje reguły... - Reguły, to oczywiste! - zawołał Umbro. - Zapomniałem! Gdybyśmy na ten przykład zapisali w statucie klasztoru, że nie godzi się pobożnemu bratu puszczać z dymem bibliotecznych zbiorów, albo dali tam choć wzmiankę, że porąbanym po szczyt łysiny starcom nie wolno nawet wąchać stron innych ksiąg niż ich własne brewiarze, to nie mielibyśmy dzisiaj tego uroczego bajzlu, nieprawdaż?! - Bracie Umbro... - zaczął z wyrzutem opat. - Dobrze już, dobrze! Jeżeli tak bardzo zależy wam na bezpieczeństwie jednej księgi, chociaż z dymem poszło pewnie lekko licząc ze trzy tysiące, to gotów jestem uważnie patrzeć na ręce naszemu gościowi, gdy będzie szperał w teologii brata Micherona albo w jakiejś innej zgoła rozprawie. - Nie będzie takiej potrzeby - zgrzytliwym głosem stwierdził opat. - Będę bardzo rad z towarzystwa brata Umbro - pojednawczym głosem powiedział Goranto. - Skoro tak, to nie widzę przeszkód - stwierdził opat, przywołując na twarz dobrotliwy uśmiech. - Mam nadzieję, że pobyt w naszych skromnych progach mimo tego nieszczęścia będzie dla ciebie miły, dostojny przybyszu. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości - skłonił się Goranto. - Brat Umbro wskaże ci jedną z naszych gościnnych cel i będzie twym przewodnikiem po naszym opactwie - dodał opat Dafar, po czym spojrzał z troską na wieżę. Dym wciąż unosił się z jej okien i dachu, wszelako był znacznie mniej obfity. Mnisi wciąż wynosili z wieży spalone elementy drewnianych konstrukcji regałów i wiaderka z popiołem. Kilku z nich, szczególnie osmalonych dymem, czerwonych na twarzy, z rękawami habitów zakasanymi do łokci i równie do łokci uwalanymi sadzą rękoma zgromadziło się w pobliżu wiader z wodą. Z trudem próbowali doprowadzić się do ładu. - Ci to się spracowali - westchnął opat. - Chyba byli cały czas na pierwszej linii. Pójdę do nich. Ruszył w kierunku grupki. Towarzyszący mu bracia ruszyli za nim. - Na litość niebios, zostawcie to śmierdzidło, oni wyszli pooddychać świeżym powietrzem! - warknął Umbro. Jego mało pokorna prośba została zignorowana i dymiąca kadzielnica powędrowała w stronę wieży. Umbro wstał, ciężko wzdychając. - Czcigodny gościu, może wyda ci się zbytnio obcesowe to, co powiem - stwierdził cichym głosem Umbro, pochylając się ku uchu Goranta - ale przekonasz się, zwiedzając nasze opactwo i poznając jego mieszkańców, że porąbane jest tutaj nie tylko drewno na opał.
|