nr 6 (XXXVIII)
lipiec - sierpień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Autor
Sebastian Chosiński
Paskudna morda totalitaryzmu
Siergiej Łukjanienko ‹Tańce na śniegu›

Zawartość ekstraktu: 70%
‹Tańce na śniegu›
‹Tańce na śniegu›
Na jednej z rosyjskich stron internetowych poświęconych Siergiejowi Łukianience powieść „Tańce na śniegu” określona została mianem thrillera science fiction. Doprawdy nie wiem, czym kierował się autor strony, tak klasyfikując tę książkę, ale dalszy od prawdy być chyba już nie mógł. Kolejna opublikowana w Polsce pozycja Rosjanina jest bowiem klasyczną fantastyką przygodową, na dodatek ze sporą dawką humoru.

Fantastyka przygodowa – pisana głównie z myślą o nastoletnich czytelnikach – jest niemal tak stara jak samo science fiction. Jej źródeł upatrywać należy w dziełach Juliusza Verne’a (vide „Piętnastoletni kapitan”, „Wyprawa do wnętrza Ziemi” i inne). W złotych dla amerykańskiego science fiction czasach pałeczkę przejął, między innymi, Robert A. Heinlein („Wkładaj kombinezon i w drogę”), zaś w odległym Związku Radzieckim, tyle że nieco później od Heinleina, z gatunkiem tym postanowił się zmierzyć Kir Bułyczow (cykl o Alicji i w nieco mniejszym stopniu o Korze Orwat). Do worka tego można by jeszcze dorzucić wszystkich pisarzy pozostających na usługach George’a Lucasa, a tworzących kolejne literackie klony ze świata „Gwiezdnych wojen”, choć – uczciwie trzeba przyznać – poziomem rzadko który z nich dorównuje Heinleinowi i Bułyczowowi. Nie tak dawno natomiast do wyżej wymienionej grupy postanowił zgłosić akces także Siergiej Łukianienko, który – po wcześniejszych romansach ze wszystkimi innymi niemal gatunkami z kręgu fantastyki (od fantasy, poprzez cyberpunk, aż po space operę) – wydał przed trzema laty powieść doskonale wpisującą się w tę, bardzo czytelnikowi przyjazną, konwencję.

„Tańce na śniegu” to książka, w której nie brakuje zapożyczeń: i od Verne’a, i od Heinleina; sporo w niej także nawiązań do opowieści o rycerzach Jedi. Ale do tego Łukianienko zdążył już nas przyzwyczaić. Gra literackimi schematami i konwencjami to chwyt często przezeń stosowany. Rosjanin nigdy jednak nie pozwala sobie na bezmyślne naśladownictwo, lecz stara się zaczerpnięte od innych pomysły przerobić na swoją modłę i dopasować do stworzonego przez siebie świata, dzięki czemu zaczynają one żyć własnym życiem, przydając wymyślanym przez Łukianienkę fabułom świeżości. Tak jest i w tym przypadku. Początek „Tańców…” nie wróży jednak jeszcze nic specjalnie odkrywczego. Ileż to książek science fiction zaczynało się bowiem od opisu zdegenerowanej, zapomnianej przez cały (wszech)świat planety? Iluż to bohaterów, żyjących w takim miejscu, marzyło o wyrwaniu się z owego padołu nieszczęść i ucieczce do nowego lepszego świata? Tikkirey, kilkunastoletni chłopiec, którego rodzice – z powodu ubóstwa wyrzuceni na margines społeczeństwa i pozbawieni możliwości mieszkania pod chroniącą przed wysoką radiacją kopułą – postanowili skorzystać z zagwarantowanego przez konstytucję Kopalni (tak się zwie owa planeta) prawa do śmierci, marzy właśnie o lepszym życiu. W świecie, gdzie istnieją prawdziwe woda, zwierzęta, niebo i słońce…

Chcąc uciec od beznadziejności, chłopiec postanawia zaciągnąć się na statek kosmiczny i w charakterze jednego z kilku „modułów obliczeniowych” (traktowanych przez obsługę statku jak maszyny) wyrusza na podbój wszechświata. Czym skończyłby się ten „podbój”, gdyby nie wspaniałomyślność kapitana „Klazmy”, który po zaledwie jednym locie w hiperprzestrzeni zwolnił chłopca z obowiązującej go umowy – szkoda nawet mówić. Ale Tikkirey to młodzieniec, który wzbudza zaufanie i zawieranie przyjaźni – takich od razu na całe życie – nie przysparza mu większych problemów. Kiedy więc opuszcza statek na rajskim, jak mu się pierwotnie zdawało, Nowym Kuwejcie, niemal natychmiast znajduje nowego przyjaciela, Stasia. I od razu dzięki tej znajomości pakuje się w kłopoty, których nie pragnąłby nawet dla największego wroga. Jak się bowiem okazuje, Staś jest fagiem (w stopniu kapitana) – członkiem starożytnego bractwa, które za swój główny cel uznaje zachowanie pokoju na planetach należących do zamieszkałego przez ludzi Imperium. Na Nowym Kuwejcie zjawił się zaś, ponieważ lada chwila ma się tutaj rozpocząć inwazja Federacji Szronu, konkurującej z Imperium o rząd dusz nad ludźmi. Nie muszę chyba dodawać, że od tej pory Tikkirey będzie marzył tylko o tym, aby stać się fagiem i chronić wszechświat przed nową odmianą totalitaryzmu.

Od tej pory powieść powoli zaczyna przemieniać się w społeczno-obyczajową satyrę – satyrę nie tylko na współczesnych Rosjan, ale naszą cywilizację w ogóle (choć zapewne za główny przedmiot badawczy służyli autorowi jego rodacy). Wszystko staje się odrealnione, wyolbrzymione: począwszy od Stasia-superbohatera wzorowanego na Luke’u Skywalkerze (fagowie posługiwali się bronią – plazmatycznym biczem – która nawet mieszkańcom planet podległych Imperium i Szronowi przywodziła na myśl świetlne miecze jedi), poprzez grupę nastoletnich amazonek tworzących na Nowym Kuwejcie partyzancki ruch oporu, a skończywszy na sposobie, jakim Federacja podbijała kolejne planety. Łukianienko świadomie nawiązuje do pewnych filmowych motywów: z drugiej części sagi George’a Lucasa (klony podbijające świat), „Terminatora” (scena śmierci Jurija Siemieckiego, żarliwego członka rosyjskiego Fandomu, którego autor uśmiercał już, jak zresztą wielu jego kolegów pisarzy, w innych powieściach), „Onych” (potworowaci nauczyciele w szkole z internatem), wreszcie z „Xeny – wojowniczej księżniczki” (która mogłaby być matką chrzestną Nataszki, wnuczki Siemieckiego). Nie bez powodu, bo telewizja i jej wszechwładna, ogłupiająca moc są jednym z głównych wątków „Tańców…”.

To nie jest książka na serio, chociaż mówi także o poważnych sprawach. Łukianienko, sięgnąwszy do wcale jeszcze nie tak bardzo odległej historii Rosji, stara się nas ostrzec przed zniewoleniem, w które popadamy sami, gdy tylko – poddani działaniom czynników zewnętrznych (presji otoczenia, wszechobecnej reklamie, politycznej propagandzie czy indoktrynacji) – wyłączamy umysły. Gdy godzimy się, by ktoś za nas myślał i za nas – dla naszego zresztą dobra – podejmował decyzje. Spod humorystycznej warstwy powieści wyziera więc co rusz paskudna morda totalitaryzmu. I wtedy można się wystraszyć. I nawet należy się bać. Żeby zawsze pamiętać, że: „Gdy rozum śpi, budzą się upiory”…



Tytuł: Tańce na śniegu
Tytuł oryginalny: Tancy na sniegu
Autor: Siergiej Łukjanienko
Przekład: Ewa Skórska
Wydawca: Książka i Wiedza
ISBN: 83-0513340-0
Format: 230s. 145×205mm
Cena: 35,—
Data wydania: 13 maja 2004
WWW: Polska strona
Kup w Merlinie (32,50)
Ekstrakt: 70%

powrót do indeksunastępna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.