nr 6 (XXXVIII)
lipiec - sierpień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Michał Szczepaniak
Pojutrze: Polemika, komentarz i kontrrecenzja
‹Pojutrze›

‹Pojutrze›
‹Pojutrze›
Recenzja Marcina Łuczyńskiego "Pojutrze chodź w futrze" jest jak książka kucharska bez przepisów, jak dr Jeckyll bez Mr Hyde’a... Jest po prostu niekompletna i nieścisła i aż woła o polemikę. Ja na wołanie to odpowiadam, ripostując przy tym nie tylko Autorowi, ale i niektórym poza-esensyjnym wypowiedziom związanym z filmem “Pojutrze”.

Bez większego wahania mogę stwierdzić, że “Pojutrze” to jeden z najlepszych filmów katastroficznych, jakie kiedykolwiek widziałem. I nie tylko dlatego, że katastrofa była większa, a na ekranie zniszczeniu uległo więcej miast i krajów. Przede wszystkim dlatego, że był to film „myślący”, a to w tej branży zdarza się rzadko.

O ile jednak film mnie niemal zachwycił, o tyle jego recenzja i komentarz autorstwa Marcina Łuczyńskiego pt. "Pojutrze chodź w futrze..." niestety rozczarowuje. Autor, zdaje się, nie zauważył niemal żadnego z dylematów przedstawionych w filmie, a przynajmniej nie uznał ich za wartych choć słowa komentarza. Recenzja jego staje się prostym porównaniem z innymi filmami, a największą uwagę poświęca się takim kwestiom, jak filmografia poszczególnych aktorów czy zabawa w wyłapywanie schematów. Innymi słowy, według mnie recenzja ta jest jak książka kucharska bez przepisów, jak dr Jeckyll bez Mr Hyde’a... Jest po prostu niekompletna i nieścisła i aż woła o polemikę. Ja na wołanie to odpowiadam, ripostując przy tym nie tylko Autorowi, ale i niektórym poza-esensyjnym wypowiedziom związanym z filmem “Pojutrze”.

Kilka słów o Lodowcu...

Zacznijmy od tego, że “Pojutrze” jest, niespodzianka!, filmem o treści związanej z klimatem i ekologią. Autor recenzji zaskakująco lekko przeskoczył te kwestie, pozwolę więc sobie nieco je przybliżyć. Bez tego bowiem film także dla nas stanie się tylko pozbawionym wszelkiej wartości poznawczej zapisem spektakularnej katastrofy.

Naukowo rzecz biorąc, we Wrocławiu, gdzie pisze teraz te słowa, białe niedźwiedzie powinny biegać w pogoni za pingwinami 1, a foki wesoło pluskać się w przeręblach. Polska powinna być pokryta lodem po linię Wrocław - Kraków – Rzeszów. To samo tyczy się innych krajów Europy na północ od linii Alp.

Nie wierzycie mi? Niezbite dowody znajdziecie w pierwszym lepszym atlasie szkolnym. Rzut oka na mapę Euroazji dowiedzie, że na wschodnich krańcach tego superkontynentu granica tak zwanej zmarzliny sięga aż po granicę rosyjsko-chińską i Władywostok. A tak się składa, że miasto to leży na tej samej szerokości geograficznej, co na przykład Istambuł, Neapol i Madryt.

Czemu więc nie jesteśmy jeszcze jedną wielką rodziną Eskimosów? Dzięki Prądowi Północnoatlantyckiemu. (A nie, jak pisze Autor recenzji, jakiemuś anonimowemu ‘rozkładowi ciśnień’.) To on prowadzi masy nagrzanych w okolicach równika wód wzdłuż wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, gdzie znany jest jako Golfsztrom, a następnie wbija je klinem między Wyspy Brytyjskie i Norwegię z jednej, a Grenlandię i Islandię z drugiej strony. To właśnie on stale ogrzewa północne kresy Atlantyku na tyle, by nie dopuścić lodu na kontynent.

Skoro jednak tak korzystne dla nas warunki zdają się zależeć od jednego tylko czynnika, to co się stanie, gdy wskutek jakiegoś przesunięcia na globalnej szachownicy światowego mechanizmu klimatycznego, prąd ten zaniknie?

Właśnie to pytanie zadali sobie twórcy filmu “Pojutrze”, dając najbardziej pesymistyczną ze wszystkich odpowiedzi, dodatkowo pomnożoną przez dziesięć – w ciągu kilku dni gwałtowny szturm arktycznego lodowca ogarnie, czy może raczej: odzyska, wszystkie tereny na północ od Pirenejów i Alp w Europie, i na północ od linii San Francisco-Atlanta w Ameryce Północnej. Szpicą tego szturmu będzie zaś wysoka na kilkaset metrów fala tsunami, która zaleje wybrzeża i wepchnie wodę na wiele kilometrów w głąb lądu, szybko zmieniając ją w gruby lodowy pancerz.

A przyczyną tego wszystkiego może być obserwowane obecnie ocieplanie się klimatu 2. Tu poprawiam kolejne nieścisłości Autora: efekt cieplarniany nie jest synonimem ocieplania klimatu, nie jest też, na boginki!, spowodowany dziurą ozonową! To pierwsze to kumulacja ciepła wskutek zwiększenia się ilości dwutlenku węgla w atmosferze, nie dopuszczającego do naturalnego wypromieniowania odbitej od powierzchni Ziemi energii słonecznej w kosmos. To drugie to skutek, a nie synonim, pierwszego. Jak donoszą badacze, do roku 2100 średnia temperatura globu podnieść się może nawet o 5,8 stopni Celsjusza. Zmiany skupią się przede wszystkim na biegunie – tam temperatura podnieść się może nawet o 15 stopni, co jest wartością wręcz niesamowicie wysoką.

Dziura ozonowa, zaś, spowodowana nadmierną emisją freonów i innych wybranych gazów, pozbawia nas ochrony przed słonecznym promieniowaniem ultrafioletowym. To zaś powoduje raka i choroby skóry, nie zaś ocieplanie się klimatu.

Czy wiceprezydent był tępawy?

Wyjaśniliśmy sobie podstawy, przejdźmy więc do komentarzy. Autor recenzji, z którą polemizuję, unika refleksji nad głębszymi przyczynami ataku lodowca. Ogranicza się do zwalenia winy za kataklizm na „głupotę człowieka”, na jego „miałkość, małość”. Podpiera się tu postacią filmowego wiceprezydenta, którego nazywa „tępawym”. I to wszystko, jeśli nie liczyć kilku nieprawidłowo podanych faktów klimatologicznych.

Ja tymczasem, wobec takiej lakoniczności, czuję po pierwsze niedosyt, po drugie oburzenie, zwłaszcza oskarżeniem o „tępawość”, skierowanym wobec filmowej postaci wiceprezydenta – a przez to także wobec każdej osoby reprezentującej ten typ poglądów. Takie postawienie sprawy to co najmniej manipulacja faktami, a przy tym i niezrozumienie praw rządzących społeczeństwem. To nie wina wiceprezydenta, że nie przewidział on zlodowacenia. Nikt go nie przewidział! Nawet największy radykał i czarnowidz, profesor Jack Hall mówił o perspektywie stu lat. Wiceprezydent musiałby być co najmniej nowym Nostradamusem, by przerwać wtedy profesorowi i patrząc się w swoją kryształową kulę i rozłożoną talię Tarota zawołać: „Panie profesorze, pan się myli! Zlodowacenie nastąpi już za tydzień!”.

Wiceprezydent nie był tępawy. Był człowiekiem pragmatycznym, rzeczowym i odpowiedzialnym. Nikt go nie zmuszał do wzięcia udziału w konferencji klimatologicznej, mógł ten czas poświęcić na wizytę wojsk w Iraku lub na ściskanie dłoni przywódców mniejszości etnicznych swego kraju. Na pewno zbiłby na tym o niebo większy kapitał polityczny. A mimo to udział w konferencji wziął. I właśnie to dowodzi jego zatroskania sprawami środowiska.

Kto jest winny?

No dobrze, ale co z wypowiedziami wiceprezydenta na konferencji? Czyż nie wypowiedział się on przeciw protokołowi z Kioto?

A, właśnie. Protokół z Kioto. Kolejna kluczowa sprawa pominięta przez Autora recenzji. Wyjaśnijmy: Protokół z Kioto - nazwijmy go w skrócie „Protokołem” - to międzynarodowa umowa, w której państwa zobowiązują się nie zwiększać, a w perspektywie kilkudziesięciu lat znacząco obniżyć emisję dwutlenku węgla i innych tzw. gazów cieplarnianych do atmosfery 3. Ma to zapobiec właśnie ocieplaniu się klimatu. USA do umowy nie przystąpiły, wskazując m.in. na to, że może to mieć negatywny efekt dla ich gospodarki.

Gdy szukamy więc winnych ocieplaniu się klimatu, a przez to likwidacji Prądu Północnoatlantyckiego i szturmu lodowca na półkulę północną, winny zdaje się być oczywisty. Któż inny, jak nie USA? Któż inny, jak nie reprezentujący je tępawy wiceprezydent? Dziś palenie pasiastych flag jest tak bardzo w modzie, że wielu już samo hasło wystarczy jako dowód. Tak na marginesie, przekonany jestem, że „Pojutrze” cieszyć się będzie dużym powodzeniem w wielu krajach arabskich, gdzie przynajmniej w ten sposób podleczą sobie depresję wywołaną kompletną bezsilnością.

To prawda, USA należą do największych na świecie producentów gazów cieplarnianych. Spalają benzynę na potęgę, upierają się przy domkach jednorodzinnych (ich indywidualne ogrzewanie to miliony ton dodatkowych emisji z elektrowni i gazowni), a w lecie zawsze włączają klimatyzatory. To oni są winni! Dobrze im tak, że ich lodowiec pogrążył! Niech mają za swoje! Takie hasła można często usłyszeć z ust radykalnych ekologów.

Ja się z takim myśleniem jednak nie zgadzam. To, że USA nie ratyfikowały Protokołu, nie oznacza, że nie ograniczają emisji. Ich normy ekologiczne są często o wiele ostrzejsze niż np. polskie, mimo tego, że my Protokół już przyjęliśmy. A cytowaną wyżej krytykę uważam za hipokryzję ubogich – przecież każdy chce mieć własny samochód i domek, każdy chce sobie włączyć w upalny lipcowy dzień klimatyzator. Różnica jest taka, że Amerykanów na to stać, a nas nie zawsze. Stąd myślenie – my nie możemy, to oni niech też nie mają!

Dalej: USA przodują w emisji gazów, ale jeśli obliczymy, ile gazu emitują na jednostkę wyprodukowanego towaru, to zauważymy, że jest to ilość bardzo niska. A tymczasem czołowi krytycy Ameryki: Chiny, Rosja i Indie, to wilki ubierające się w owcze skóry. Globalnie trują tylko trochę mniej, niż USA, a przecież ich produkcja towarów jest wielokrotnie mniejsza. Ich ekologiczna efektywność w porównaniu z amerykańską jest więc niemal zerowa. Warto o tym pamiętać, nim spali się kolejny gwiaździsty sztandar na kolejnej demonstracji Zielonych.

No i wracając do naszego tępawego wiceprezydenta. Tak, skrytykował on Protokół. Ale za to mu w końcu płacili. Za perspektywiczne patrzenie na problemy. Za to, by nie ulegał impulsom. Za to, by brał pod uwagę wszystkie czynniki. Ekologia – dobrze, ale co z gospodarką? Jaki to będzie miało wpływ na bezrobocie? Zadawać sobie takie pytania to dowody odpowiedzialnego przywództwa, a nie tępawości. A jeśli Autor będzie się upierał, to od dziś i mnie nazywajcie tępawym – będę uważał to za komplement!

Lodowiec – żadna nowość...

Atak lodowców to dla ludzkości nowość raczej niewielka. Jeśli założymy, że historia w miarę namacalnej już ludzkiej cywilizacji zaczyna się 40 tysięcy lat temu, w paleolicie 4, to człowiek w Europie miał do czynienia z epoką lodowcową co najmniej trzykrotnie (tzw. Mindel, Riss oraz Würm), przy czym każda epoka przechodziła kilkukrotne fazy zwiększania i zmniejszania swego zasięgu. Wreszcie, osiem tysięcy lat p.n.e., lodowiec ostatecznie wycofał się na północ, wyzwalając dla ludzkiej kolonizacji tereny na północ od linii dzisiejszych miast: Warszawa – Berlin – Londyn.

Nie spieszmy się więc z podrzucaniem „tępawym” Amerykanom czy ogólnie, „miałkim, małym” ludziom winy za wszystkie możliwe kataklizmy klimatyczne. Jak bowiem widać, poprzednie trzy epoki lodowcowe miały miejsce jeszcze w czasach, gdy przodkowie Kolumba polowali na mamuty, zupełnie nie martwiąc się problemem dotarcia do Indii drogą zachodnią, a jedynym większym źródłem emisji dwutlenku węgla były obozowe ogniska. Zmiany klimatu to zjawisko naturalne i oczywiste. Czy Autor oczekuje, że klimat nigdy już zmieniać się nie będzie?

O propagandzie...

“Pojutrze” dołącza do dwóch moich ulubionych filmów masowej destrukcji: do “Armageddona i do amerykańskiej wersji “Godzilli”. Autor w recenzji wspomniał, że uważa on “Armageddon” za produkcję „katastrofalnie” słabą, m.in. ze względu na nadmiar propagandy, obecnej też w “Pojutrze”. Dobrze więc, zatrzymajmy się na chwilę i przy propagandzie.

Nie wiem, jak Autor chciałby nakręcić film o grupie odważnych ludzi ryzykujących życie dla ogółu, unikając przy tym patosu. Tego po prostu zrobić się nie da. To jakby nakręcić komedię bez śmiesznych sytuacji, albo western bez rewolwerowców. Pewnych rzeczy po prostu nie da się rozdzielić.

Autor określił nadmierny patos jako cechę typowo amerykańską. Stanowczo muszę zaprotestować! Czyżby Autor zapomniał o polskich poetach XIX wieku, nazywających Polskę “Chrystusem narodów”? Co z propagandowo podkręconymi toposami weteranów Pierwszej Brygady, żołnierzy Września, uczestników Powstania? Sięgnijmy dalej: co z tokijską Świątynią Yasukoni, poświęconą duszom żołnierzy poległym w obronie Azji przed rzekomą agresją białego człowieka? Co z Przewodniczącym Mao – “czerwonym słońcem w sercach narodów świata”? Co z Simonem Bolivarem, którego nazwiskiem nazwano nawet państwo rozmiarami większe od Polski?

Każdy kraj ma swych bohaterów, mniej lub bardziej rzeczywistych. Ma też pewien katalog cech jednostki, które uważa za bohaterskie. Każdy kraj stara się też je promować – filmem, poezją, książką. Tak się składa, że owa „promocja” w wydaniu amerykańskim jest o wiele bardziej efektywna, niż polska, chińska czy boliwijska. Ujmując to inaczej: wszystkie kultury świata starają się być tak samo nachalne. Po prostu ta amerykańska jest skuteczniejsza, bo bardziej uniwersalna i bardziej dostosowana do dzisiejszych czasów. I według mnie to nie jest ani trochę podstawa do stawiania zarzutów. Jeśli Autora rażą sceny w “Armageddonie”, gdzie w rytm marszowej muzyki astronauci-ochotnicy wchodzą na płytę kosmodromu, lub gdzie arabskie dzieci bawią się modelami amerykańskich wahadłowców, to cóż, mogę to zrozumieć. Ale twierdzenie, że to „propaganda” 5, w dodatku typowa tylko dla USA, jest już co najmniej niepełną prawdą. Tak, Bruce Wills wysadził się w powietrze razem z asteroidem, ale czyż mickiewiczowski porucznik Ordon nie zrobił tego samego ze swoją redutą? Różnica jest taka, że Ordon nikogo nie uratował. Bruce ocalił za to całkiem sporo osób. Biorąc to pod uwagę – jeśli już, to na kim lepiej się wzorować?

"Trzeci Świat" jedynym światem

Zamykające film optymistyczne przemówienie wiceprezydenta, przez Konstytucję awansowanego na prezydenta, a przez nas zwolnionego już chyba z zarzutu tępawości, też podawane jest przez Autora jako przykład propagandy. Ale dajmy już pokój propagandzie, zajmijmy się raczej innym aspektem wskazanym w przemówieniu - aspektem, który Autor analizuje już nieco obszerniej, a który zwrócił i moją uwagę.

Wskutek ataku lodowca zniszczeniu ulega nie tylko większa część USA, ale i Europy. Gdy więc kończy się akcja, w filmowym świecie zaczyna się nieunikniona dominacja krajów Południa nad zrujnowaną Północą. Jak to ujął jeden z dziennikarzy Gazety Wyborczej: “Trzeci Świat stał się światem jedynym”.

Powiem od razu: to katastrofa, niewiele mniejsza, niż sam lodowiec. Nawet jeśli ryzykuję etykietkę rasisty, to i tak powiem, że po prostu nie widzę takiej możliwości, by takie kraje jak Kongo, Pakistan czy Sudan przejęły w sztafecie pochodnię demokracji, wolności i rozwoju, którą noszą dziś kraje atlantyckie. Eliminacja wykształconych, umiarkowanych politycznie i zamożnych ekonomicznie społeczeństw zachodnich zostawiłoby planetę w rękach ludzi i rządów, które nie umieją utrzymać minimum porządku nawet w swoich stolicach, nie mówiąc nawet o krajach. Jak mają nagle okazać się w stanie przejąć odpowiedzialność za planetę? Odpowiedź – nie okażą się. Można liczyć najwyżej na garstkę przodujących krajów Południa, jak Chile, RPA czy Meksyk, jednak przy swoich wewnętrznych kłopotach i ubogich zasobach, nie będą one w stanie przejąć przewodniej roli USA i, w drugim rzędzie, krajów UE.

Ciesząca dusze niektórych radykałów perspektywa eliminacji USA ze światowej sceny nie przyniosłaby ulgi środowisku planety, a dla społeczeństw i wszystkich państw byłaby wręcz katastrofalna. Finałowe przemówienie prezydenta tchnie nadzieją i optymizmem, ale są one niestety fałszywe. Radykałowie mogą sobie mówić, co chcą, ale obiektywna prawda jest taka, że wszyscy jak leci jesteśmy wagonikami w pociągu, który ciągnie amerykańska lokomotywa. Przykład? Najbardziej odległe i odcięte od świata państwo, jakie mi przychodzi w tej chwili na myśl, to afrykańskie Malawi. Jaki skutek dla Malawi może mieć filmowy atak lodowca? Ano taki, że Waszyngton przestaje przysyłać kasę, a tak się pechowo składa, że 80% budżetu Malawi to bezzwrotna pomoc zagraniczna. A ta z chwilą katastrofy zostałaby przecież, że tak powiem, zamrożona...

Z kończącego film przemówienia świeżo upieczonego prezydenta w pamięci utkwił mi zwłaszcza jeden fragment, w którym prezydent dziękuje krajom Trzeciego Świata za udzielone schronienie i “gościnność”. Czy takie humanitarny azyl rzeczywiście zostałaby udzielony? To tylko spekulacje, ale jestem przekonany, że nie – chyba, żeby został wymuszony siłą, w sposób, w jaki pośrednio Amerykanie postąpili na filmie z Meksykiem. Ale czy byłe kolonie Algieria i Maroko przyjęłyby inwazję 60 milionów Francuzów i 40 milionów Hiszpanów uciekających przed lodem na drugą stronę Morza Śródziemnego? Hmm... Podpowiedź – państwa te już teraz nie mają z czego wyżywić nawet własnych obywateli i utrzymują się w dużej mierze z pieniędzy wysyłanych rodzinom przez emigrantów mieszkających na północy.

Nie “Czy?”, ale “Kiedy?”

Jak słusznie zauważa filmowy profesor Hall, jakaś forma kolejnej epoki lodowcowej może być wcześniej czy później nieunikniona. Wszystko bowiem wskazuje na to, że jest to zjawisko cykliczne, powtarzające się i typowe dla plejstocenu, bliźniaczo spokrewnionego przecież z obecną epoką, z holocenem. Degradacja środowiska przez człowieka ma na to duży, ale nie decydujący wpływ. Powtórzmy dowód: w ciągu ostatnich stu wieków przez półkulę północną przeszły trzy takie epoki, a fabryk żadnych wówczas przecież nie było. Nawet więc natychmiastowe wygaszenie wszystkich hut, błyskawiczna likwidacja samochodów i elektrowni, wszystko to na niewiele się tak naprawdę zda, za to ostatecznie zabije równie dużo ludzi, co lodowiec – współczesny świat jest bowiem zbyt uzależniony od przemysłu, by się od niego nagle odwrócić.

Zadajmy więc sobie tzw. leninowskie pytanie: “Co robić?” Myślę, że to, czego potrzebujemy, to nie mniej rozwoju i uprzemysłowienia, ale właśnie więcej, więcej, więcej! Tylko w ten sposób zdołamy zgromadzić wystarczające środki i wiedzę dla zmniejszenia skutków nieuniknionych zmian klimatu. I tylko poprzez rozbudowę posiadanych zasobów zdołamy tak zmodyfikować nasz wpływ na planetę, by był dla niej przyjazny. Wyjściem nie jest chowanie głowy w piasek, ale bardziej zdecydowane sięgnięcie po to, co sięgnąć w sposób nieunikniony po prostu musimy – po rozsądną kontrolę procesów rządzących żywiołami naszej planety. I każdy obserwator potwierdzi, że nie jest to już kwestia dyskusji “Czy?”, ale “Jak?” i “Kiedy?”. W kontekście filmu, ja podpowiem: byle przed zimą, panie i panowie!


Bibliografia do podawanych faktów naukowych i statystycznych:
Atlas historyczny świata, Warszawa-Wrocław 1986; A. Cotterell (red.), Cywilizacje starożytne, Łódź 1990; J. Boć (red.), Ochrona środowiska, Wrocław 2004, L’atlas du monde diplomatique, Paris 2003; wybrane numery Newsweek International.



1 To metafora. Doskonale wiem, że pingwiny i niedźwiedzie zamieszkują przeciwne bieguny.
2 Paradoks związku między ocieplaniem się klimatu a nową epoką lodowcową tłumaczy nam na kinowym ekranie profesor Hall. W uproszczeniu: topnienie lodowców, wywołane podniesieniem się temperatury, uwalnia do Atlantyku ogromne ilości słodkiej wody. Jako lżejsza od słonej, oceanicznej, rozbija ona nasz zbawczy Prąd Północnoatlantycki i spycha go w głąb oceanu, gdzie nie może już on ogrzewać kontynentu. Pozbawione zaś oceanicznego muru obronnego, oba atlantyckie kontynenty szybko padają ofiarą lodowcowego ataku. Teoria związku między Prądem a zlodowaceniem jest w miarę nowa, opracował ją i spopularyzował międzynarodowy zespół europejskich ekspertów.
3 Umowa ma wejść w życie z chwilą, gdy podpisze go określona ilość państw emitująca w sumie określoną ilość dwutlenku węgla. Do dziś liczba uczestników i ich udział w globalnej emisji gazów są za niskie, Protokół więc nie obowiązuje.
4 Wraz z kulturą lewaluarsko-mustierską.
5 W potocznym rozumieniu tego słowa, propaganda to tendencyjne lub fałszywe przedstawianie faktów, w celu uzyskania określonej reakcji masowego odbiorcy. Kojarzy się zaś przede wszystkim z nazistowskim Ministerstwem Propagandy Joachima Goebbelsa.



Tytuł: Pojutrze
Tytuł oryginalny: Day After Tomorrow, The
Reżyseria: Roland Emmerich
Zdjęcia: Ueli Steiger, Anna Foerster
Scenariusz: Roland Emmerich, Jeffrey Nachmanoff
Obsada: Ian Holm, Nestor Serrano, Dennis Quaid, Jake Gyllenhaal, Emmy Rossum, Sela Ward, Arjay Smith, Tamlyn Tomita, Austin Nichols, Perry King
Muzyka: Harald Kloser
Dystrybutor: CinePix
Data premiery: 28 maja 2004
WWW: Strona
Gatunek: akcja, dramat, SF

powrót do indeksunastępna strona

43
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.