 |  | ‹Shrek 2› | Szrek iz bek. Zielony ogr wraz z uroczą i równie zieloną małżonką powracają w bezpośredniej kontynuacji hitu sprzed czterech lat, która - na szczęście - nie jest jedynie odcinaniem kuponów.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jakie dowcipasy przygotował do drugiej części „Shreka” Bartek Wierzbięta (do którego mam żal za fatalne tłumaczenie "Spirited Away"), wiem natomiast, że zastąpienie głosu Najśmieszniejszej Kobiety Świata jakimkolwiek polskim odpowiednikiem powinno być ścigane jako zbrodnia przeciwko ludzkości (a jeszcze Banderas w smakowitej, autoparodystycznej roli Kota w Butach...*). Brawa dla dystrybutora za przedpremierowe pokazy z napisami - mam nadzieję, że wersja owa pojawi się w normalnej dystrybucji w większej ilości kopii niż nieszczęsny Harry Potter. Ze zrozumieniem nawiązań i odniesień w oryginalnym „Shreku” nie powinien mieć problemu nikt, komu nie straszny jest choćby serial "The Simpsons".
Drugi „Shrek" zaczyna się, gdzie pierwszy się skończył. Zielona młoda para wraca właśnie z podróży poślubnej, gdy przed drzwiami domku na bagnie zjawia się herold z zaproszeniem na królewski bal, wydany przez nowych teściów Shreka. Król i królowa krainy Far Far Away (w polskiej wersji - Zasiedmiogrodu) nie zdają sobie oczywiście sprawy z zielonego aspektu egzystencji Fiony i Shreka. Konfrontacja z rodzicami wprowadzi zamęt w uczuciowe życie ogrów, a w dodatku nad ich szczęściem zawiśnie złowrogi cień... Matki Chrzestnej.
W tej roli błyszczy brytyjska aktorka Jennifer Saunders, znana polskim widzom z seriali komediowych "Absolutely Fabulous" i "Let them eat cake" (w TVP pod tłumoczonym tytułem "Torcik podano"). Fani „Star Wars” mogą pamiętać ją również z krążącej po sieci parodii Epizodu Pierwszego, w której wcieliła się w samego Qui-Gon Jinna. Występ Saunders był jednym z głównych powodów, dla których zdecydowałem się na wersję z napisami i było to zdecydowanie dobre posunięcie. Prawdziwą niespodzianką okazały się jej dwa numery wokalne, a zwłaszcza brawurowe wykonanie przeboju Bonnie Tyler.
W ten zręczny sposób przejdziemy do kolejnego rodzynka w cieście pt. "Shrek 2", czyli muzyki. W pierwszej części mieliśmy piosenkę Leonarda Cohena, a tu jeszcze lepiej - występy Toma Waitsa, Nicka Cave′a i Davida Bowie. Poczynaniom Shreka akompaniuje także Peter Yorn wykonując cover piosenki grupy Buzzcocks „Ever fallen in love with someone" (piszę o tym tylko dlatego, że po dwóch tygodniach od seansu nie mogę się od niej uwolnić). Słowa „Wzgardzasz moimi uczuciami, traktujesz mnie jak śmiecia (...) Czy kiedykolwiek zakochałeś się w kimś, w kim nie powinieneś?" są dosyć mocne jak na animowaną baśń.
Scenariusz drugiej części jest bardziej skomplikowany i sensowniejszy niż pierwszej, która zbytnio koncentrowała się na kopaniu (słusznym zapewne) Disneya. W "Shreku 2" parodiowana jest Kalifornia (über alles) i Hollywood (nawet Amisz zrozumie aluzję zawartą w napisie "Far far away" ustawionym na wzgórzu na kształt słynnego "Hollywood"). Podobno w filmie zawarto również krytykę komercjalizmu, ale chyba jej nie dostrzegłem, zasłoniętej przez gębę Shreka na płatkach śniadaniowych (nie w filmie, w sklepie). Choć i tak miło ogląda się tryumf prawdziwego uczucia nad kiczowatym blichtrem i tandetą. Moje wątpliwości budzi wybór podjęty przez Fionę w finale - na ile był spowodowany przyziemną koniecznością wynikającą z przyklepania dwóch kolejnych sequeli? Ech, wolę jednak kino autorskie, takie jak Miyazakiego, gdzie wiem kto konkretnie stoi za filozofią dzieła (wg IMDB „Shrek 2" miał trzech reżyserów i tyluż scenarzystów). No cóż, film jest komedią i tylko jako komedię należy go traktować. Porusza ważkie tematy, ale z powodu formy i konieczności serwowania parady gagów ledwo się po nich prześlizguje. Jedna zbolała mina ogra starczać nam musi za cały psychologiczny rys rozdartej wewnętrznie postaci.
Antybaśń? A cóż w tym "anty", zarówno pierwszy, jak i drugi "Shrek" to niemal klasyczne starcie dobra i zła? Że bohaterowie paskudni? A skąd! Czytałem książkę z obrazkami, która jest pierwowzorem "Shreka". Główny bohater był tam faktycznie odpychającą kreaturą, obrzydliwą i niesympatyczną - na koniec poznał równie ohydną, szczerbatą i pryszczatą księżniczkę. Było coś w tym z tej "nowoczesnej" estetyki, której w ogóle nie rozumiem - tego dziwacznego kultu żylaków, tyłków, pryszczy i smarków, jaki można zaobserwować w kreskówkach w stylu "Cow&Chicken". Tymczasem filmowy Shrek - owszem, niezbyt przystojny - został stworzony jako postać sympatyczna, nawet na plakatach i fotosach ciągle się uśmiecha (o przemiłej zielonej Fionie już nawet nie wspominam). Owszem, jest to pewien krok w stosunku do disnejowskiego utożsamiania dobra z pięknem, czy raczej z pewnym jego kanonem (zła macocha Królewny Śnieżki też przecież była piękna). Co więcej, druga część przynosi postacie moralnie niejednoznaczne. No, no, jak na amerykańskie kino dla dzieci jest to posunięcie zaiste przełomowe - kto wie, czy owi pionierzy nie wpadną kiedyś na pomysł, by wzorem wspomnianego Miyazakiego zrobić film bez jednoznacznie negatywnej postaci, której pokonanie zapewnia happy end bohaterom? Dobra, dość tego gadania. Fakty są takie, że na „Shreku 2” bawiłem się jak norka. Czego i Wam życzę.
PS. Ha, nie użyłem ani razu słowa "postmodernistyczny"!
*) Postać Kota w Butach jest tak doskonała, że oglądając trailer "Garfielda" czułem jedynie zażenowanie. Animowany grubas (do kota toto nie podobne) nie jest kotu ze "Shreka" godzien czyścić kuwety, o.
Tytuł: Shrek 2 Reżyseria: Kelly Asbury, Andrew Adamson, Conrad Vernon Scenariusz: Joe Stillman, J. David Stem, David N. Weiss Muzyka: Harry Gregson-Williams Dystrybutor: UIP Data premiery: 2 lipca 2004 Czas projekcji: 105 min. WWW: Strona Gatunek: animacja, przygodowy Ekstrakt: 90%
|