nr 6 (XXXVIII)
lipiec - sierpień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Łukasz Kustrzyński
Prowincjonalne ciasteczko, czyli bracia Coen trzymają poziom
‹Ladykillers, The›

Zawartość ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W czasie seansu szalony jest widz, który ogląda zmieniający się wyraz twarzy męża na obrazie, bierze to za dobrą monetę i nijak nie widzi tu żadnych sprzeczności. Bracia Coen potrafią wciągnąć widza w film, bawić się tak „z nim” jak i „nim”. To chyba największy geniusz reżyserskiego duetu, ta umiejętność oczarowania filmem.

Z robieniem filmów jest jak z pracą cukiernika. Czasami masz zamówienie na trzypiętrowy tort weselny oblany skandynawską czekoladą, innym zaś razem na zwykle, przaśne ciasteczka. Oczywiście gdzie tam ciasteczkom do trzypiętrowego tortu. Mniejsze jakieś i podziwu takiego nie wzbudzają. Ale, co tu gadać, i tak są smaczne. Bo nie można cały czas wznosić się na wyżyny kulinarnych umiejętności. Czasami trzeba przystopować i zrobić zwykłe ciasteczka. Coenowie takie ciasteczka nam serwują. Ale nie byle jakie to słodkości. Na tyle oczarowały członków jury w Cannes, że ci przyznali im nagrodę specjalną.

Historia opowiadana w filmie jest oparta na klasycznej komedii „Jak zabić starszą panią?” Alexandra Mackendricka z 1955 roku (z Alekiem Guinessem i Peterem Sellersem). Goldhwait Higginson Dorr (Tom Hanks), erudyta i geniusz zbrodni, zawiązuje zespół muzyczny, którego celem jest kradzież utargu z kasyna. W skład wesołej gromadki wchodzi ociężały umysłowo osiłek miewający jednak przebłyski inteligencji, ani chybi będące kwestią przypadku (Ryan Hurst), emerytowany generał Wietkongu, który przez cały film wypowiada może trzy kwestie (Tzi Ma), współczesny abolicjonista z permanentnymi problemami gastrologicznymi (J.K. Simmons) i wiecznie przeklinający, młody miłośnik rapu (Marlon Wayans). Ten oryginalny band pojawia się w domu starszej pani Munson (Irma P. Hall), by trenować muzykę „rokoka”, w rzeczywistości zaś robić podkop do sejfu.

Bracia Coen jak zwykle potrafią stworzyć klimat dla swego świata przedstawionego. Tym razem to rzeczywistość południowych stanów USA do cna przesiąknięta rubasznym prowincjonalizmem. Mamy szeryfa, który kandydując na następną kadencję reklamuje się sloganem „jestem za stary by znaleźć pracę” zamieszczonym pod zdjęciem z wędką i rybą. Mamy kościół rozentuzjazmowany muzyką gospel i płomiennymi kazaniami czarnego pastora. Mamy w końcu kasyno, jak można mniemać, jedyną atrakcję (prócz kościoła) w promieniu wielu mil.

Klimat małomiasteczkowego społeczeństwa w mniej lub bardziej istotny sposób określa idee fixe całości. Na tym tle postać Hanksa z jednej strony jest nie na miejscu (bo to intelektualista, miłośnik twórczości Edgara Allana Poe, no i wie co to muzyka „rokoka”), z drugiej zaś ze wszystkimi swoimi wadami doskonale, jako postać, wpisuje się w ten prowincjonalny świat.

Hanks jest tu żmijowaty, fałszywy, jest esencją zła, przebiegłości i szaleństwa. Jako aktor potrafi grać tak grzecznych chłopców jak i wariatów (prawda, że nieszkodliwych). Z szaleństwem miał już wprawkę w „Poza światem”. Ale to był film ułożony, ładny. A świat w filmach Coenów już u podstaw niesie obłąkanie, a co najmniej niezrównoważenie. Szalony jest Hanks ze swoim nerwowym śmiechem, szalona jest gospodyni rozmawiająca z portretem zmarłego męża. Ale w czasie seansu szalony jest też sam widz, który ogląda zmieniający się wyraz twarzy męża na obrazie, bierze to za dobrą monetę i nijak nie widzi tu żadnych sprzeczności. Bracia Coen potrafią wciągnąć widza w film, bawić się tak „z nim” jak i „nim”. To chyba największy geniusz reżyserskiego duetu, ta umiejętność oczarowania filmem.

Bo sama komediowa esencja obrazu do genialnych raczej nie należy. Momenty śmieszne są, i owszem. Ale częstotliwość ich występowania rozczarowuje. Coenowie chyba nie mogli się zdecydować, jaki u licha film zrobić. Sami przyznają, że na wstępie nowego projektu nie wyznaczają sobie żadnego kierunku, że dryfują z prądem własnej wyobraźni. To widać - „Ladykillers” jest niby prostą komedią, która powinna zawierać prosty humor. Zresztą żałosna gromada, jaką tworzą bohaterowie, to materiał wybuchowy. Można tu mnożyć gagi przez pączkowanie! A tu twórcy, jakby obawiając się utonięcia w gastrologiczno – kloacznym nastroju, ograniczają je niemiłosiernie. Widz już okiem wyobraźni widzi gag, do jakiego nieuchronnie prowadzi bieg wydarzeń, już nadyma płuca by wybuchnąć gromkim rechotem, a tu... niestety. Wielki znak stopu, wic odwołany z powodu niepoprawnej politycznie treści. Tak to uciekają Coenowie przed „niskim” humorem, który w tej scenerii ani nie jest naganny ani nie na miejscu. Szkoda.

Nie jest to najdonioślejszy film braci Coen. Starczy na 70% ekstraktu. Za kota z końcowych scen, doskonałą muzykę i wybuchy śmiechu Hanksa dorzucam jeszcze 5%. Mało? Ok, niech będzie 7%...



Tytuł: Ladykillers, The
Reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen
Zdjęcia: Roger Deakins
Scenariusz: Joel Coen, Ethan Coen
Obsada: Tom Hanks, Marlon Wayans, Bruce Campbell, Irma P. Hall, J.K. Simmons
Muzyka: Carter Burwell
Dystrybutor: Forum Film
Data premiery: 18 czerwca 2004
Czas projekcji: 104 min.
WWW: Strona
Gatunek: komedia, kryminalny
Ekstrakt: 70%

powrót do indeksunastępna strona

45
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.