nr 6 (XXXVIII)
lipiec - sierpień 2004




powrót do indeksunastępna strona

pl.hum.poezja
Wiersze miesiąca
Po raz kolejny na łamach „Esensji” prezentujemy wiersze pochodzące z grupy dyskusyjnej pl.hum.poezja. W ramach konkursu „Wiersze miesiąca” grupa wybiera najciekawsze utwory zamieszczane następnie na stronie www.grupaphp.com.

Pl.hum.poezja powstała w styczniu 1998 roku, jest pierwszą i do dziś jedyną grupą dyskusyjną o poezji w polskim Usenecie. W 2002 roku w Wydawnictwie RUTA ukazała się książkowa antologia grupy: „p.h.p. wiersze”.

Niniejsza prezentacja obejmuje utwory z maja 2004.

Jacek Filipowicz /wilczysko/; Artur Turski; Elżbieta Lipińska; Arkadiusz Burda; Tomasz Baran; Krzysztof P. Balcerzan; Przemysław Łośko; Michał Kobyliński
Jacek Filipowicz /wilczysko/   canta per me

     nie patrz tak na mnie
     nie mogę śpiewać aż do końca
     listu
     
     miasteczko z czasem
     nazwaliśmy invercargill peaks
     przypomina texas a miejscami szkocję
     trochę sklepów knajpek i pola golfowe
     grają emeryci - mają wiele czasu
     
       zanim ocean
     
     pięć kilometrów prawdziwe foki
     prawdziwe syreny w niebieskich
     okularach homary potwory piach
     
       wskaże południe
       - wtedy zasypiają
     
     później nieistotne rozmowy prowadzone stopa łydka udo
     kiedy słońce zachodzi nie wiadomo kto kogo trzyma w ramionach
     słowo za słowem jestem zdradzana poniżana zostaję królową balu
     jutro jest tak samo - chłopcy z kijami proszą o drobne
     
     żadna ze mnie modliszka
     powiedziałam mężowi 'nie wyślę' - skłamałam
     - już ci nie zaśpiewam
     w sklepie z pamiątkami sprzedają butelki
     ocean pół na pół z plażą
     na dnie jajeczka syren
     
     nie patrz tak na mnie
     zdjęcia się gubią a pamięć --
     
     miasteczko z czasem nazwaliśmy invercargill peaks




Artur Turski   tykwa metafizyczna

     morze połyka mnie jak jonasza
     wtedy wiem że ciało to rafa ocean to pustynia
     pustynia zawsze jest studnią w której sam się sobie przyglądam
     na rozgrzanym kamieniu leżąc przodem do boga
     czuję na brzuchu słoneczne jaszczurki
     
     a tam za którymś równoleżnikiem
     zbieram punkty na benzynowych stacjach
     gubię adresy biegnę przez miasto na jednym wdechu
     prorokuję drugą stronę ulicy
     czekam na krewnych
     a krewni wiadomo - są zrobieni z tej samej krwi
     i z tych samych fotografii
     
     jeszcze czasami jestem jak gipsowa figurka na duńskich meblach
     omiatana ogonami leniwych kotów
     wtedy mógłbym się stłuc i sam się sobie przyśnić w całości
     
     koty są spokojne
     jakby przywędrowały z tybetu
     a mnie morze wypluwa jak jonasza




Elżbieta Lipińska   ubiorek wiecznie zielony, czyli sprawozdanie z krainy rododendronów

     słowik nam wieczorem do snu kląska,
     a mnie w głowie tawuła japońska.
     gdy my w łożu razem, a noc ciemna
     mnie wciąż w głowie ułudka wiosenna.
     
     powiesz, że nie dość ci jestem bliska?
     zrobię minę, jak odętka wirginijska,
     a gdy wciąż cię do czułostek nie przekonam,
     krzyknę: precz, ciemiężyco zielona.
     
     a gdy ujrzę, żeś nareszcie już skruszony
     odpłyniemy w sen, w rododendrony.
     




Arkadiusz Burda   voodoo

     namalowany tygrys lśnił jak blacha falista
     na misternie wgniecionych dachach szeleszcząc
     w laterytowych domach pośród palm wiatru i kurzu
     drogą w słońce dotkliwą obieżyświat spocony
     schłodzone piwo w jednym z barów przydrożnych śnić
     
     w obrazach Celnika Rousseau wyczuwałem świąteczność
     niedzielnych poruszeń życie zaczynało się w cieniu
     tu jest całkiem inaczej zwyczajniej skwar nieznośny
     tropików
     
     minibus do Togo przez checkpointy kontrole paszportu
     konieczne jest szczepienie przeciwko żółtej febrze
     na malarie preparat Lariam i moskitiera
     
     w Lomé spędzamy czas na gromadzeniu artefaktów
     to fetysz podróżny trzy razy szepnąć Ty jesteś
     mój podróżny amulet! i wetknąć patyczek by poczuć
     potencjał nasionka hebanowca na dobry sen
     wzmożony intelekt w strzelistym cieniu baobabu
     dwie muszelki kaori na szczęście




Tomasz Baran   Hawana

     Nie potrafię wytłumaczyć ci dlaczego
     pociąga mnie Kuba, widok Lorki w drzwiach
     hotelu Inglaterra, deszcz kładący się na
     pozłocony obraz Hawany. Coś takiego
     
     jest w rytmie ziaren, kropli drewna, kajmanie,
     w sonach śpiewanych po klubach i w kobiecych,
     w miękkich męskich ruchach, że cały przepych
     drogich pubów, oddałbyś za noc w Hawanie.
     
     W czarno-białej fotografii Evansa
     murzyn w białym garniturze - elegancko,
     róg dużej ulicy, spogląda poza kadr.
     
     Pewnie wie, że w jednym z tanich nocnych klubów,
     zamroczona słowami pachangi, za szklankę rumu,
     parę butów, śpiewa La Estrella




Krzysztof P. Balcerzan   dopełnienie szklanki

     usiadłaś dokładnie naprzeciw
     były wilgotne jak nosek myszki miki
     ty z kłosem pod nosem uśmiechasz się
                 wąsem  złocisto-pszenicznym
     
     wiedziałaś
     kiedyś będę smutny
     ale dzisiaj nie boję się już niczego
     zmężniałem
     
     za mną
     gorące kolejowe podkłady
     niosły mnie budząc pragnienie
     
     wszystko się już przeżyło
     powolny regionalny
         zamienił się w pospieszny
     następna stacja nad oceanem
     gdzie czeka prom
              do nowego świata
     
     odwracam się z uśmiechem
     co było się spełniło




Przemysław Łośko   majoliki

     żeglując po rzece niewielką tratwą dotarliśmy do jej delty.
     szczęśliwie przebrnęliśmy przez przełomy w górnym biegu
     i ślepe, zwodnicze odnogi w gęstym, ciemnym lesie. rzeka
     nie należy już do żadnego plemienia, a strzały wypuszczone
     z przybrzeżnych zarośli dosięgają tylko wiosłujących przy brzegu.
     jeszcze przed zmierzchem nawoływał tajemny, tęskny głos
     słowami, które kiedyś, dawno, słyszeliśmy:
     
     przez rwącą strugę nie przeprawisz promu
     jest mi znajomy jej bieg i jestem jej znajomy
     
     nadstawiamy ucha. potrafimy jednak głośniej, piękniej śpiewać.
     
     *
     
     zawsze ze sobą rywalizowaliśmy. kiedy król puszczy szkolił
     nowych łowców, ja pustoszyłem drewniane sioła
     na łachach piasku i ruchomych mierzejach. to śmieszne,
     lepić z gliny statki i ozdabiać je cyną i ołowiem. nie ma
     rzeki, która uniesie taką flotę. powiedziałem do syna:
     spójrz, jacy są zabawni. ale był zbyt młody i miał w oczach łzy.
     
     *
     
     pewnej nocy, musieliśmy przycumować do przystani. władca okazał
     się być nam życzliwy. czy zwiodła go nasza uroda, nasze dumne
     spojrzenie? były tańce i śpiew, panny i chłopcy, młodzi i zgrabni
     jak powietrze zaklęte w bieg rzeki. mimo to nie zdołaliśmy przekonać
     piorunów, żeby spadły o innej porze, w innym miejscu. uznałem,
     że ich władca jest zdrajcą. kiedy posnęli kazałem wybić mężczyzn do nogi,
     ich żonom wyciąć macice i porzucić, ich córki zgwałcić i powiesić w lesie.
     
     *
     
     nigdy nie zapomnę śmierci mojej babki. żyliśmy wtedy więcej
     w puszczy niż na rzece. w porze deszczu rzeka przychodzi do kniei,
     najstarsze drzewa wiedzą o czym mówię. pomagałem ojcu zarżnąć świnię,
     kiedy zawołała nas matka: ona umiera! przybiegliśmy, ja z postronkiem,
     ojciec z brunatnym nożem. wyprowadziliśmy babkę przed dom, na deszcz.
     wskazał mi siwe włosy babki, schwyciłem je mocno i odchyliłem
     wiotczejącą szyję, a on poderżnął jej gardło. reszty dokonał deszcz.
     
     *
     
     pamiętaj, nigdy nie waż się osiąść na brzegu. omamią cię taniec
     piękne ciała, nadmiar pokarmu sprawi, że zabijanie przestanie
     sprawiać przyjemność. jesteśmy rzeką, synu, dziką, drapieżną --
     to prawda, niesiemy w sobie szlam, ale wyrzucamy go w bezmiar oceanu.
     
     *
     
     kochałem. raz. tak sądzę. była prześliczna, połyskująca jak strumyk.
     i jak strumyk znalazła ujście w zlewisku wielkiej rzeki, i już jej nie było.
     
     *
     
     narodziny nie znaczą nic, jeśli nie dają początku nowej rzece, jeśli
     nie wzmacniają biegu rzeki nas niosącej. nie dowiesz się tego nigdy
     jeśli nie zobaczysz jak nowa rzeka przełamuje się, zawraca, spada
     z impetem w przepaść rozpryskując się na miliard drobin, aby potem
     zwołać każdą z nich i sformować nowy nurt, potężniejszy, prący do oceanu.
     
     *
     
     nie patrz tam. nie ma horyzontu z boku, który mógłby cię zainteresować.
     tego zaś przed tobą lub za tobą nigdy okiem nie sięgniesz. liczą się prąd,
     linia brzegu i cierpliwość. ocean do ciebie nie przypłynie, synu.
     
     *
     
     pieśń jest jak rzeka. naucz się śpiewać tak, aby rzeki nie płoszyć,
     abyś więcej był rzeką, dziką, potężną, rządzącą się swoim prawem.
     nie pozwól zagłuszyć się pieniom z puszczy. tam mieszkają syreny
     o miękkich grzbietach. trzeba zatopić ich kryjówki, zedrzeć łuskę,
     wybebeszyć wnętrzności i zasypać piaskiem. nic z nich nie wzrośnie.
     
     *
     
     jest tylko jedna rzecz od nas ogromniejsza. strzeż się powietrza.
     kiedy zamieni cię w wodny pył, niewielka jest szansa, że wrócisz
     do swojej postaci. kiedy uniesie cię powietrze, zrzuci tam, gdzie
     poczuje twój nadmiar, nad obcym lądem, i staniesz się pożywieniem
     osadników i ich trzody, zostaniesz uwięziony w zbiornikach.
     
     *
     
     żeglując, dotarliśmy do swojej delty.
     szczęśliwie przebrnęliśmy przełomy w górnym biegu
     i ślepe, zwodnicze odnogi w gęstym, ciemnym lesie.
     noc ponad nami nie jest większa od dnia, który przekroczyliśmy.
     muzyka, którą słyszymy z oddali jest bezsilna - przybywa słów,
     lecz oddalamy się, ich sens staje się niejasny, ginie treść.
     w końcu oddalimy się tak, że pozostanie głuchy pomruk nurtu.




Michał Kobyliński   Tonie ja

     No i znalazłem wreszcie zagajnik
     w którym spokojnie rozłożyłem zeszyt
     Gdzieś nieopodal krakało ptaszysko
     na skraju chyliła się sosna
     Daleko daleko był mój psychiatra
     i cała ta szopka
     
     Bo cóż to była za szopka
     skoro w niej nie rósł żaden zagajnik
     I cóż to był za psychiatra
     skoro przestraszył go zeszyt
     A przecież straszniejsza jest sosna
     i to kraczące ptaszysko
     
     Teraz tu tylko kracze ptaszysko
     w oddali pali się szopka
     a straż nade mną trzyma sosna
     Wokół szumi zagajnik
     przede mną leży zeszyt
     i daleko daleko jest mój psychiatra
     
     Marny psychiatra
     - lepiej od niego straszy ptaszysko
     dziobiące zeszyt
     Dla niego dziś moja szopka
     to z pewnością zagajnik
     a ja pilnująca go sosna
     
     I ja - dziurawa sosna
     i mój dziurawy psychiatra
     to dla ptaszyska zagajnik
     Łakomie patrzy na nas ptaszysko -
     przytulna szopka
     Pojemny dla niego mam zeszyt
     
     - Twój zeszyt
     i twoja sosna
     to tylko szopka
     - mówi psychiatra
     a ja widzę krążące ptaszysko
     i z psychiatry wyrastający zagajnik
     
     Mój zagajnik - w nim zeszyt
     i moje ptaszysko i moja sosna
     pod spodem zaś psychiatra i ta spalona szopka
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.