nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Cień w Południe
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział 2
Scena rozgrywająca się na centralnym placu Parvy przedstawiała całkowitą, pełną przerażenia dezorientację. Na pierwszy odgłos ryczącego smoka głowy wszystkich, zwierząt i ludzi, uniosły się w stronę szczeliny międzywymiarowej.
Część koni stanęła dęba, zrzucając jeźdźców. Niektóre szarpały wodze przywiązane do słupów. Wszystkie wydały z siebie pełen przerażenia kwik zrodzony z najbardziej podstawowego instynktu – przerażenia ofiary w obliczu straszliwego drapieżnika.
Jednak pośród elfów i ludzi ślepy strach ustąpił miejsca zrezygnowanej fascynacji, kiedy smok, najpierw będący jedynie niewyraźnym kształtem na niebie, powoli obniżał lot. Jego krzyki i porykiwania wydawały się wyrażać zdecydowane zadowolenie z przybycia na niebo Balai. Zwijał się, obracał i zataczał koła, bijąc powietrze nierównymi uderzeniami skrzydeł, jakby tańcząc na powitanie nowego świata.
W miarę jak zbliżał się ku ziemi, jego sylwetka stawała się wyraźniejsza, a rozmiary przerażająco realne. Ilkar spoglądał na niego z uwagą naukowca, ignorując drżenie swego ciała, przyspieszone bicie serca i instynktowne pragnienie ucieczki, ukrycia się, walki, czegokolwiek.
Smok nie był tak ogromny, jak Sha-Kaan, którego spotkali w portalu wymiarowym twierdzy Taranspike. Miał też inny kolor i kształt łba, choć sama sylwetka była niemal identyczna. Długa, smukła szyja zginała się i prostowała, łeb poruszał się wolno, jakby szukał czegoś w dole, a ogon wolno zamiatał przestrzeń za cielskiem. Podczas gdy Sha-Kaan miał dobrze ponad czterdzieści metrów długości, ten smok mierzył nie więcej niż dwadzieścia pięć. Ponadto skóra i łuska większego smoka połyskiwała złotem w świetle pochodni, ten zaś był rudawobrązowy, a jego płaska, trójkątna głowa nie przypominała wysokiego masywnego pyska Sha-Kaana.
Głęboka cisza, jaka zapadła na głównym placu Parvy, wyparowała w chwili, gdy pierwsi ze stojących z otwartymi ustami obserwatorów powoli, jakby z wysiłkiem, zdali sobie sprawę, że smok opadał ku ziemi. Szybko.
W ułamku sekundy plac ogarnął kompletny chaos. Kawalerzyści Darricka, zazwyczaj karni i zorganizowani, rozpierzchli się po ulicach. Jeźdźcy zderzali się ze sobą, spadali na ziemię, a rżące konie kluczyły wokół placu w poszukiwaniu drogi ucieczki przed nadchodzącą grozą.
Darrick zachrypłym głosem wykrzykiwał rozkazy, starając się zaprowadzić porządek i spokój, ale daremnie. Tuż za nim Krucy i Styliann zerwali się na równe nogi, zapominając w jednej chwili o zmęczeniu.
– Do środka! Do środka! – krzyknął Ilkar i rzucił się w stronę wejścia do piramidy. Nagle zatrzymał się tak gwałtownie, że biegnący z tyłu Bezimienny wpadł na niego i nieomal przewrócił go na ziemię. Elf odwrócił się. – Gdzie jest Hirad?
Bezimienny obejrzał się i wykrzyknął imię barbarzyńcy, który odbiegł już na dobre kilkaset metrów i nie zwalniał, jego słowa zginęły w gwarze i zamieszaniu na placu.
– Przyprowadzę go – powiedział Bezimienny.
– Nie – wyszeptał Ilkar, zerkając na zbliżającego się smoka. Bezimienny chwycił go za ramię.
– Przyprowadzę go! – powtórzył. – Rozumiesz? – Ilkar skinął głową.
Bezimienny ruszył za Hiradem skręcającym właśnie za róg budynku i znikającym z ich pola widzenia.
Z wejścia do tunelu Ilkar widział, jak przyjaciel przypada instynktownie do ziemi. Smok przeleciał obok, nie więcej niż siedem metrów ponad najwyższymi budynkami. Ilkar zobaczył ogromne cielsko wielkości kilkudziesięciu koni, łeb wykrzywiony, ślepia spoglądające na uciekających w dole ludzi, elfów, zwierzęta. Usłyszał ryk. Potężny odgłos sprawił, że elf poczuł ból i instynktownie skulił wrażliwe uszy.
Smok uniósł się, zwinął z niesłychaną gracją, zawrócił i zanurkował, rozwierając szeroko wypełnioną białymi kłami ciemną otchłań paszczy. Ilkar zadrżał na ten widok, a potem zbladł, gdy zobaczył, jak ogromny cień smoka pokrywa sylwetkę biegnącego Bezimiennego.
Wszystko działo się zbyt szybko. Bezimienny podniósł głowę w chwili, gdy cień bestii pogrążył plac wokół niego w półmroku, skręcił i ruszył prostopadle do lotu smoka. Wysoko ponad Ilkarem szczelina ponownie zamigotała i rozdarła się. Zjawisko, tak jak przedtem, spowodowało niezwykły spokój w powietrzu i mag wyczuł to. Smok wystrzelił gwałtownie w górę, nie atakując i wydając ryk przywodzący na myśl rozczarowanie. Odpowiedział mu drugi, potężniejszy i pełen furii.
Hirad, pędzący pustymi ulicami na obrzeżu Parvy, usłyszał drugi ryk. Wciągnął powietrze i poczuł ciężar naciskający na czaszkę od wewnątrz. Zatrzymał się gwałtownie i podniósł dłonie, zakrywając uszy. W jego głowie rozległo się potężne, dudniące echem „Stój!”, i barbarzyńca padł na ziemię.
• • •
Wznosząc się ku znakowi na niebie, Sha-Kaan czuł, jak wzbiera w nim gniew. Dla niego minęła zaledwie chwila, odkąd ostrzegł człowieka zwanego Hiradem Coldheartem przed niebezpieczeństwem płynącym z wiedzy, jaką posiadał, i z amuletu, który tak długo spoczywał opleciony wokół jego pazurów. A oto jak mu odpłacono.
Najpierw skradli mu amulet, potem z pewnością wykorzystali jego tekst, aż wreszcie w swej ignorancji otworzyli niestrzeżony korytarz do jego wymiaru azylu. Do azylu całego Miotu Kaan.
Za nim kolejni członkowie Miotu opuszczali Choul, niezadowoleni z nagłego i gwałtownego przebudzenia. Trzydziestu Kaan dołączyło do tych już otaczających bramę.
A ze wszystkich stron - przywołany obecnością wrót, których otwarcie było wyczuwalne dla każdego smoka w okolicy – nadlatywał wróg. Gdyby nie udało się ostrzec i odegnać wrogich Miotów, rozgorzałaby bitwa, jakiej ten świat nie widział od przybycia jedynego wielkiego człowieka – Septerna. Maga, który ocalił Miot Kaan, oferując im azyl, poszukiwany tak gorączkowo, w czasie, gdy ich spadającej populacji groziło całkowite wyginięcie.
Sha-Kaan przyspieszył, słysząc w głowie sygnał ostrzeżenia. Zza pasma chmur ponad szczeliną wyłonił się jeden ze smoków Miotu Naik i rzucił się w stronę falującej masy. Szybkość i zaskoczenie pomogły mu ominąć prowizoryczne straże i jego zwycięski ryk urwał się gwałtownie, gdy przekroczył bramę i zniknął.
Strażnicy szykowali się, by ruszyć za nim, ale powstrzymała ich myśl wysłana przez Sha-Kaana.
– Ja się tym zajmę – powiedział. – Powstrzymajcie innych. Nie wolno wam poddać wrót.
Następnie okrążył szczelinę, oceniając jej rozmiar i głębokość, złożył skrzydła i zanurkował w głąb korytarza.
Podróż przypominała przedzieranie się przez cuchnącą, gęstą mgłę. Rwące prądy, chwilowe oślepienie, strzępki wiadomości i mglista świadomość tego, co czekało po drugiej stronie. Sha-Kaan wystrzelił na niebo Balai i w tej samej chwili poczuł wyraźnie obecność dwóch znanych istot. Kształt wrogiego smoka wypełnił jego świadomość i Sha-Kaan wyryczał wyzwanie do walki, wiedząc, że Naik nie może odmówić. Druga obecność była mniejsza, dużo mniejsza, ale nie mniej ważna. Hirad Coldheart. Już wkrótce będą musieli porozmawiać. Nurkując jak strzała w stronę Naika, Sha-Kaan wysłał rozkaz: „Stój!”
• • •
Ilkar drżał ze strachu przemieszanego z bezradnością. W każdej chwili oczekiwał następnych straszliwych niespodzianek, następnych smoków, następnego koszmaru. Wiedział, że za nim Styliann i reszta Kruków spoglądają w niebo. Po raz pierwszy w swej długiej i pełnej zwycięstw karierze jedyne, co mogli zrobić, to patrzeć.
Walka była szybka i brutalna. Smoki zbliżały się do siebie z zatrważającą szybkością. Mniejszy nadlatywał z dołu, ten większy zaś, dużo większy, złotoskóry, nurkował w dół.
– Sha-Kaan – wyszeptał Ilkar, rozpoznając charakterystyczną głowę większego potwora.
Sha-Kaan pędził po upstrzonym chmurami niebie Balai z rykiem grozy i wściekłości. Na chwilę przed zderzeniem z rudobrązowym przeciwnikiem, lekko zawinął skrzydła. Manewr ten przesunął go poniżej wroga, tak że mijając go, Sha-Kaan zionął, pokrywając płomieniami podbrzusze mniejszego smoka.
Powietrze rozdarł krzyk bólu i raniona bestia, wirując, uniosła się w górę, wykręcając szyję, łbem szukając swego prześladowcy. Jednak szukała w złym kierunku. Sha-Kaan zamknął paszczę, gasząc płomienie i ostro zawrócił, jednocześnie wznosząc się, tak by zająć pozycję za przeciwnikiem. I podczas gdy rudobrązowy smok, zdezorientowany i pełen bólu, rozpaczliwie szukał swego wroga, Sha-Kaan błyskawicznie przebył dzielącą ich odległość, machnął skrzydłami, by ustawić się równo ponad ofiarą, wygiął szyję i uderzył z niesamowitą siłą w podstawę czaszki przeciwnika. Liczące więcej niż dwadzieścia metrów rudobrązowe cielsko targane konwulsjami runęło w dół. Skrzydła dziko biły powietrze, pazury darły pustkę, a ryk unoszący się z gardła zdychającego potwora przemienił się w charkot.
Ilkar wstrzymał oddech. Sha-Kaan nadal pędził za swoją ofiarą, nie opuszczając jej, dopóki nie dotarli do wysokości budynków. Wtedy, potężnym wyrzutem ciała, z rykiem triumfu, wzbił się z powrotem w górę, podczas gdy martwy smok uderzył o główny plac Parvy z taką siłą, że ziemia pod stopami elfa zadrżała. W powietrze uniosła się olbrzymia chmura kurzu, a stosy ciał poległych rozsypały się jakby w groteskowej próbie ucieczki.
Parvę ogarnęło ponure uczucie niepokoju i zwątpienia. Wywracające wnętrzności uczucie, że stało się coś bardzo złego. W ciszy, jaka zapadła po walce, słychać było jedynie odgłos miarowych uderzeń skrzydeł Sha-Kaana, który okrążał martwego wroga. Z tej odległości zwycięzca wydawał się zaiste gigantyczny. Niemal dwukrotnie większy od spoczywającego na ziemi potwora złoty smok pokrywał niebo, zasłaniając nawet widok szczeliny międzywymiarowej. Trzy razy okrążył plac, zanim z niskim pomrukiem obniżył lot, przeleciał dosłownie kilka metrów nad martwym cielskiem, zakręcił i ruszył dokładnie w stronę, w którą odbiegł Hirad.
– Nie… – wyszeptał Ilkar i wyszedł z tunelu na plac.
– Co możesz zrobić? – głos Stylianna choć cichy, nadal zachował swą siłę, władczość i cynizm.
Ilkar odwrócił się.
– A ty nadal nic nie rozumiesz? Tacy jak ty chyba nigdy nie zrozumieją. Nie wiem, co zrobię, ale coś na pewno. Nie pozwolę, by sam stawił temu czoło. Jest Krukiem.
Mag ruszył biegiem w stronę, gdzie wcześniej popędził Bezimienny. Po chwili Thraun i Will ruszyli za nim. Denser osunął się na ziemię wyczerpany, z wzrokiem utkwionym w nieruchomym cielsku smoka, którego Sha-Kaan pokonał niemal bez wysiłku. Erienne przykucnęła obok, obejmując i podtrzymując mu głowę.
– Bogowie w niebiosach – wyszeptał Xeteskianin – co ja zrobiłem?

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

32
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.