Ilkara zbudziły znajome odgłosy kucia, dobiegające z podwórza kolegium. Nastał kolejny suchy dzień, słońce łagodnie prześwietlało kołyszące się w otwartym oknie draperie. Leżąca obok Pheone odwróciła się twarzą do ściany. Ilkar uśmiechnął się, tak jak to czynił każdego poranka od czasu, gdy sprawdzali długą salę. To była dzika noc. Rozstawili grubo ciosane i pomalowane wizerunki wesmeńskich lordów oraz byłych i obecnych członków xeteskiańskiego Kręgu Siedmiu i Dordovańskiej Rady, a potem niszczyli je po kolei szerokim wachlarzem zaklęć ognia i lodu. Do gry włączyło się dwudziestu magów, którzy wyładowywali frustrację narastającą w nich przez całe tygodnie. To był wspaniały widok, jak magiczny ogień niszczył ściany, a lód rozsadzał drewno i tworzył w kątach wielkie sople, które potem topiły się w wąskich strugach ognia, wypełniając pomieszczenie parą. Za każdym razem, kiedy Ilkar nie czarował, stał w gotowości, by ochraniać swą tarczą tych, którym brakowało celowniczych zdolności. Przez cały wieczór Ilkar czuł bliskość Pheone, a podczas popijawy, która potem nastąpiła, co rusz widział swoje ręce wokół jej talii i jej głowę na jego ramieniu. W jego wspomnieniach, choć niewyraźnych, tkwił jej migoczący uśmiech, chichot i kusząca koszulka. Pamiętał napędzany alkoholem seks, żywiołowy i fantastyczny, choć musiał przyznać, że niektóre obrazy nieco się zamazały. Mimo to widok leżącego obok niego kobiecego ciała, nawet nieelfki, był wspaniały. Pheone uspokoiła jego obawy, kiedy tylko kac zmniejszył się na tyle, że ich mózgi zaczęły pracować. Elfy nie powinny wiązać się z ludźmi, gdyż ogromna różnica w długości życia prowadzi do nieuniknionych załamań, a często nawet do samobójstw, niemal zawsze popełnianych przez elfy. – Nie sądzę, aby którekolwiek z nas uważało, że to długo potrwa – oznajmiła. – Ale teraz potrzebujemy siebie nawzajem. A więc baw się i nie myśl za dużo o jutrzejszym dniu. Ilkar nie był pewien, czy Pheone naprawdę wierzy w swoje słowa, lecz ich następne noce okazały się jeśli nie fizycznie, to emocjonalnie bardzo wyczerpujące. Miała rację. Ich związek dał mu nowe spojrzenie na wszystko. Ilkar tak głęboko zaangażował się w odbudowę Julatsy, że wszystko inne zbladło. Nawet zaczynały go złościć rzadkie odwiedziny Bezimiennego, a to przecież było niewybaczalne. Dopiero Pheone przypomniała mu, że trzeba odpoczywać, i zaczął ją za to kochać – o ile „miłość” była odpowiednim słowem na określenie jego uczuć. Co więcej, zaczął planować nie tylko fizyczne odrodzenie się kolegium. Postanowił odbudować jego psyche, przyciągnąć magów z powrotem do Julatsy, pomóc im zacząć wszystko od nowa. Podjął decyzję, że wyjedzie, by rozgłaszać wieść, iż Kolegium Dordover znów żyje. Pochylił się i ucałował twarz śpiącej Pheone, po czym wyskoczył z łóżka na zimną kamienną podłogę, łapiąc zielone spodnie i szorstką roboczą koszulę z wełny. Założył sięgające do łydek buty, przygładził palcami włosy i poganiany przez głód udał się do refektarza położonego po drugiej stronie podwórza. Dzień był rześki i ciepły. Godzinę temu skończył się świt. Ilkar popatrzył na pracę wykonaną na dachu biblioteki oraz na nową budowę, której fundamenty kładziono przez ostatnie siedem dni. Jak zawsze zatrzymał się na chwilę przy dziurze, w której leżało Serce, kontemplując największe zadanie, jakie pozostało mu do wykonania. Pewnego dnia Serce znów ujrzy światło, a ciała tych, którzy zostali tam pogrzebani, włącznie z Barrasem, ostatnim elfim Negocjatorem, będzie można pochować z należytym szacunkiem. Zmówił krótką modlitwę, aby bogowie dali mu siłę do wykonania tej pracy. – Ilkar! – Odwrócił się na dźwięk swego imienia, od razu rozpoznając głos. Jego właściciel przeszedł przez dziurę, która niegdyś była północną bramą, prowadząc konia, a tuż za nim pojawił się drugi, którego widok jeszcze bardziej ucieszył serce elfa. – Denser! – Ruszył w stronę bramy. – Bogowie, teraz wszystkich tu wpuszczają. – Wybacz. Sądziłem, że po moim ostatnim pobycie mogę się tutaj swobodnie poruszać. – Możesz. – Dwaj starzy przyjaciele uścisnęli się. – Popatrzmy na ciebie. – Ilkar cofnął się i spojrzał w twarz Ciemnego Maga. – Nieco zakurzony. Z pewnością posiwiał tu i tam. Aha, przydałby mu się fryzjer. Lecz nadal można go rozpoznać. Pokręcił głową. – Dobrze cię widzieć. Mam nadzieję, że przywiozłeś swój młot i dłuto? Denser uśmiechnął się. – Przepraszam, jakoś nigdy mnie to nie pociągało. Ale przywiozłem swoją fajkę. – Brakowało mi jej smrodu. – Ilkar poklepał go po ramieniu i spojrzał ponad nim. – Hej, Bezimienny, trochę czasu minęło! Próbował nadal się uśmiechać, lecz widok tych dwóch mężczyzn wchodzących razem przez bramę jego kolegium mógł oznaczać tylko jedno. Zdarzyło się coś złego, a może nawet bardzo złego. Wielki wojownik podszedł i potrząsnął jego ręką. Uścisk miał jak zawsze miażdżący. – Zbyt wiele – powiedział. Ilkar znów skierował wzrok na Densera, który mimo wczesnej pory wydawał się zmęczony i poważny. – Jak się mają Erienne i Lyanna? – zapytał. W oczach Densera błysnął ból, zmarszczył brwi. Zamiast odpowiedzieć, spojrzał na Bezimiennego, jakby liczył na jego pomoc. – Właśnie to nas do ciebie sprowadza – rzekł dowódca. Ilkar kiwnął głową, a więc jego podejrzenia okazują się prawdziwe. – Rozumiem. Jesteście głodni? Możemy porozmawiać przy śniadaniu. Refektarz był długim, niskim budynkiem zastawionym rzędami równie długich stołów. Panowała tu absolutna cisza, bo większość magów i płatnych robotników pracowała już na swoich stanowiskach. Ilkar wskazał im stół w rogu, po czym udał się do kuchni i załadował drewnianą tacę bekonem, chlebem i dużym dzbankiem kawy. – Macie – rzekł, siadając. – Częstujcie się. Jeśli trzeba, przyniosę więcej. Podczas kiedy jedli, Denser opowiedział o Lyannie i jej koszmarach, o zagrażającej jej Radzie i o zniknięciu Erienne i ich córki. Wreszcie pokazał Ilkarowi list, który elf czytał w milczeniu, z każdą linijką coraz bardziej marszcząc brwi. Kiedy odczytał list po raz drugi, oddał go przyjacielowi i napełnił wszystkim kubki kawą. – Jeśli oni znajdą je wcześniej, zabiją je – wyszeptał Denser. – Kto? – zapytał Ilkar. – Dordovańczycy. Nie pojmujesz tego? – To dla nich dość niebezpieczna sytuacja, nie sądzisz? To potencjalne zagrożenie dla wszystkich balaiańskich systemów magii. – Nie zaczynaj od nowa – ostrzegł go Denser. – Lyanna to przyszłość nas wszystkich, a nie śmierć czy zniszczenie. Dordovańczycy są przerażeni, ale na miłość bogów, nikt nie mówi o wymuszonym powrocie do Jedności. Zresztą nie pozostał przy życiu nikt, kto mógłby do tego doprowadzić. – Z wyjątkiem Lyanny. Denser wzruszył ramionami. – Tak, z wyjątkiem Lyanny. Być może. Vuldaroq nie chce, by ktokolwiek wychował wszechstronnego maga. Powiedział, że Balaia nie przeżyje kolejnego Septerna. Dlatego, jeśli nie zdoła jej kontrolować, zabije ją. – Zatem chcesz je odnaleźć? – zapytał Ilkar. – Nie, chcę je odprowadzić do Dordover i przykuć łańcuchami do ołtarzy ofiarnych. – Nie denerwuj się, ja tylko sprawdzam, czy nie straciłeś do końca poczucia humoru. – Oczywiście, że chcę je odnaleźć. – I co konkretnie zamierzasz zrobić? Pytam poważnie. Denser popatrzył na niego jak na głupca. – Ilkar, to moja rodzina. Muszę ich chronić. – Sądzę, że obaj to rozumiemy – wtrącił Bezimienny. Odłożył kanapkę, którą sobie zrobił, i nachylił się w ich stronę. – Lecz mówisz, że cała potęga dordovańskiej magii jest skierowana przeciwko nam. Co zatem masz zamiar zrobić? – Erienne i Lyanna nie są bezpieczne, wiem o tym, ale my możemy im pomóc. – Kto? – zapytał Ilkar. – Krucy. Ilkar pociągnął długi łyk kawy, czując, jak jej mocny, gorzki smak spływa mu po gardle. Znał swoje przeznaczenie już w chwili, kiedy zobaczył Bezimiennego i Densera przekraczających razem bramę kolegium. Cokolwiek chcą zrobić Krucy, musi im pomóc. Być może nawet będzie musiał zginąć, jeśli Lyanna i Erienne rzeczywiście znajdują się w rękach mocy, które Denser miał na myśli. Dlatego musi się upewnić, czy przyjaciele rozumieją, przeciwko czemu stają. – Denser, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć. – Mów. Jestem pewien, że nie wyjdzie mi to na zdrowie. – Przypadkowo widziałem aktywność many na niebie. Błyskawice, flary, spadające gwiazdy, takie tam rzeczy. Nie za wiele, ale na pewno dziwne. Czy słyszałeś o Proroctwie Tinjaty? Denser pokręcił głową. – Tak myślałem. Ja też nie, ale być może ty powinieneś coś o nim wiedzieć. Czy w ogóle nie badaliście Rozdzielenia? – Tak naprawdę to nie – wyznał Denser. – Poza przestudiowaniem warunków potrzebnych do zrodzenia dziecka o odpowiednim potencjale, a te są dobrze udokumentowane w Xetesku, nie sądzę, by Erienne choć starła kurz w otwartych kryptach. Zatem kim był ten Tinjata? – Cóż, Erienne z pewnością o nim słyszała. Był pierwszym Starszym Mistrzem Dordover. – Prawdopodobnie słyszała o nim – skonstatował Denser – lecz nic mi o tym nie powiedziała. – Nieważne. Zapytamy ją, kiedy je odnajdziemy. Chodzi o to, że Tinjata, który odegrał najistotniejszą rolę w Rozdzieleniu, jest odpowiedzialny za kilka karygodnych posunięć przeciwko magii Jedności i Al-Drechar. To on sformułował Proroctwo oparte na ekstrapolacji teorii many i łączności międzywymiarowej – jej początki już dawno zaginęły – i wysłał je jako ostrzeżenie do wszystkich, którzy wierzyli w kontynuację struktury czterech kolegiów. – Skąd ty o tym wszystkim wiesz? – Denser zmarszczył brwi. – Popytałem tu i ówdzie. Pamiętasz Therusa? Pomagał ci w bibliotece podczas oblężenia. Otóż on przeżył. Teraz jest archiwistą w dziale najstarszych zapisów i czasy Rozdzielenia to jego specjalizacja. W tym również Proroctwo Tinjaty. – I co? – Denser zachęcał Ilkara do dalszych zwierzeń. – Cóż, wiedza Therusa nie jest kompletna, gdyż Dordovańczycy nigdy nie wpuścili go do swojej biblioteki, lecz wystarczy skrót Proroctwa. „Gdy Niewinny dosiądzie żywiołów i ziemia leży rozdarta, Rozdzielenie się odwróci i z chaosu powstanie Jedność, by już nigdy nie upaść.” To dość jasne, nie sądzisz? – Wypowiadając te słowa, Ilkar czuł bicie serca. To niemożliwe, by Lyanna, dziecko, którego nigdy nie widział, kierowała zniszczeniem Balai. Ta wizja była niedorzeczna. Denser i Bezimienny milczeli. Wielki mężczyzna kończył jeść kanapkę, Xeteskianin zaś zmarszczył brwi i rozważał słowa Ilkara. – I Therus uważa, że te twoje błyski to właśnie to, prawda? – spytał Denser. – A moje dziecko jest tym „Niewinnym”? Jedna błyskawica i nadchodzi koniec świata? – Denser, wiesz, że Lyanna może być pierwszą z nowej rasy magów i że to może wywołać bardzo poważne skutki – powiedział Ilkar. – Cóż, pewne jest, że jeśli Dordovańska Rada wierzy w Proroctwo, zrobią wszystko, aby odzyskać Lyannę – rzekł Bezimienny. – Albo zrobią wszystko, by ją powstrzymać. – Z tego, co mówisz, wynika, że według Tinjaty Lyanna jest jakąś formą niszczycielskiej mocy – powiedział Denser. – Albo katalizatorem. Widywaliśmy już błyskawice na bezchmurnym niebie, i była to zwykła anomalia żywiołów. Ale znasz równie dobrze jak ja krążące od jakiegoś czasu opowieści. Przypływy, huragany, burze trwające całe dnie… To nie jeden piorun z jasnego nieba, Denser. Therus mówi, że Proroctwo o tym wszystkim wspomina. – Kim są ci ludzie, do których, jak sądzisz, Erienne się udała? I co będzie, jeśli nie zechcą kształcić Lyanny, lecz wykorzystają ją jako soczewkę? Musimy rozważyć i tę możliwość. – Nie zapominaj też o tym, że Tinjacie mogło zależeć na tym, aby odmalować swoje odkrycia w tak czarnych barwach, jak to tylko możliwe – dodał Denser. Ilkar skinął głową. – To też prawda. Słuchaj, nie uważam, że mamy zostawić Lyannę Dordovańczykom albo komukolwiek innemu poza tobą i Erienne. – Zatem co uważasz? – zapytał Denser. – Że podczas poszukiwań powinniśmy być świadomi szerszego tła tej sprawy. Pomijając kwestię, czy Proroctwo jest prawdziwe, czy nie, Dordover będzie działało na podstawie przesłanek, że jest. Jeśli ich działania nie zostaną powstrzymane, podzielą kolegia, a tego nie chce żaden z nas. Nie trzeba geniusza, by stwierdzić, że Dordover i Lystern myślą o zagrożeniu swojej niezależności i tożsamości, Xetesk zaś pragnie jako najpotężniejszy rozdawać moc i wymusić zjednoczenie. Jeśli natomiast chodzi o Julatsę, cóż… – uśmiechnął się smutno do Densera – nas właściwie nie ma, lecz mimo wszystko chcemy mieć pewność, że nasza magia i wierzenia przetrwają. Denser oparł głowę na dłoniach i powiedział: – Ilkar, posuwasz się za daleko. To tylko dziecko. Sama nie może niczego zrobić. – Z tego, co mi powiedziałeś, wynika, że Dordovańczycy nie podzielają twojego punktu widzenia – odrzekł elf. – Jesteśmy pewni, że nie jest sama – dodał Bezimienny. |