Krucy odwrócili się, by po raz pierwszy spojrzeć na swego pracodawcę. Denser także popatrzył na swego niedawnego przeciwnika. Baron Gresse był już w średnim wieku, ciągle jednak posiadał sprawny umysł. Poza tym miał czwórkę synów, którzy wspierali go w każdej opresji. Choć był jednym z pięciu najbogatszych baronów, gardził wyszukanymi strojami, dlatego teraz też miał na sobie tylko zwykły podróżny strój, płaszcz przewieszony przez jedno ramię, skórzany kaftan, wełnianą koszulę i proste spodnie, wzmacniane na udach skórą. Zwolnił zbrojnych pilnujących drzwi i gestem kazał kucharzom opuścić pomieszczenie. Podszedł do stołu zajmowanego przez Kruków i bacznie im się przyjrzał. Miał duże, brązowe oczy i siwe, lekko rzednące włosy. Wyciągnął dłoń w geście powitania. – Bezimienny? – Witam, baronie Gresse. Uścisnęli sobie dłonie. – Cieszę się, że nareszcie mogę was poznać. – My również. – Bezimienny rzucił okiem na stół. – Talanie, podaj baronowi kawę. – Krucy. A niech mnie. Nic dziwnego, że wygraliśmy. Seran umiał dokonywać trafnych wyborów. – Gresse przygryzł wargę. – Gdzie ja znajdę drugiego takiego jak on, co? – W Julatsie – odpowiedział Ilkar. – Jest nas tam dużo. Gresse roześmiał się. – Mogę usiąść z wami? – wskazał na ławę. Ilkar przesunął się i baron usiadł. Talan postawił przed nim kawę i Gresse skinął głową w podzięce. Zapadła niezręczna cisza. Denser nerwowo skubał brodę. Bezimienny wpatrywał się w barona, jak zawsze niewzruszony. Ilkar zastrzygł uszami. – Nie będę was trzymał w niepewności – powiedział Gresse, uśmiechając się i pociągając łyk gorącego napoju. – Miałem jednak nadzieję, że potwierdzicie coś, o czym słyszałem. – Oczywiście – powiedział Bezimienny. – Jeśli tylko będziemy mogli. – Powiem krótko. Zostałem wezwany na spotkanie Sojuszu Handlowego Koriny w sprawie pogarszającej się sytuacji na zachód od Czarnych Szczytów. Chodzą plotki, że Wesmeni wzmogli aktywność i złamali umowę o prawie przejazdu przez Kamienne Wrota. Ludzie boją się ataków na wschód, mimo iż raporty z tamtejszego garnizonu nie wskazują na nic niezwykłego. Chciałbym wiedzieć, czy słyszeliście jakieś pogłoski. Z tego co wiem, nie tak dawno walczyliście u boku barona Blackthorne’a, a on sam nie może zjawić się na spotkaniu. – Gresse zamrugał oczami. – Walczyliśmy tylko po to, by Bezimienny uzyskał lepszą cenę na winie – uśmiechnął się Sirendor. – Jestem pewien, że nie tylko. – Przypadkiem była to część umowy – powiedział Bezimienny. – Jeżeli zaś chodzi o plotki, to słyszeliśmy ich tam całą masę, ale to było pół roku temu. – Cokolwiek słyszeliście, choćby przelotnie, a co mógłbym przytoczyć na radzie, ma dla mnie znaczenie. – Ujmijmy to tak – powiedział Ilkar. – Jeśli uwierzymy we wszystko, co mówią, to znaczy to, że WiedźMistrzowie powrócili, Parva znów tętni życiem, a Wesmeni palą wszystko na zachód od Czarnych Szczytów. – A wy nie dajecie temu wiary. – Nic, co uczyni horda Wesmenów, nie jest w stanie mnie zdziwić – odpowiedział Ilkar. – Ale poza tym, nie. – Hmm. – Gresse zamyślił się. – To ciekawe. Tak w ogóle dziękuję za wczorajszą pomoc. Słyszałem, że straciliście kogoś. Bardzo mi przykro. – Takie jest ryzyko, bądźmy szczerzy – powiedział Bezimienny mało przekonywującym tonem. – Prawda, ale nigdy nie jest łatwo stracić przyjaciela. Współczuję i jestem wdzięczny. Wczorajsza bitwa… Nie stać mnie było na przegraną. W dosłownym znaczeniu nie stać. – Mówisz, panie, jakby twój skarbiec świecił pustką – zauważył Talan. Gresse wzruszył ramionami. – Twierdza Taranspike ma zasadnicze znaczenie taktyczne. Ten, kto ją kontroluje, negocjuje warunki podróży na jednym z głównych traktów do i z Koriny. Gdybym ją stracił na rzecz barona Pontois, to on władałby obydwoma moimi szlakami handlowymi do stolicy, a jego ziemie otaczałyby moje. Mógłby z łatwością zabronić mi dostępu lub wprowadzić opłaty przekraczające moje możliwości. Tak czy inaczej z czasem doprowadziłby mnie do bankructwa. Nawet najlepsza okrężna droga zabiera dni, a nie godziny. – Chyba żeby odebrać co swoje siłą – wtrącił Hirad. – To prawda, zawsze istnieje taka możliwość. Kosztowna, ale jednak. – Gresse spoważniał nagle. – A mimo to, baronie, zasiądziesz razem z Pontois do spotkania Sojuszu Handlowego Koriny – stwierdził Talan. – Tak. Wiem, że to dziwne, ale takie są realia i przypadłości Sojuszu. Swoją drogą samo to słowo brzmi w tych czasach jakby pusto. – W głosie barona pojawiła się nuta smutku. Na chwilę zapadła cisza. Bezimienny spoglądał uważnie na barona, który wolno popijał kawę. Wojownik uśmiechnął się. Gresse napotkawszy jego spojrzenie, zmarszczył brwi w odpowiedzi. – Zdaje się, baronie, że zapomniałeś podzielić się z nami tym, co sam słyszałeś, choćby przelotnie. – powiedział Bezimienny. – Racja, choć obawiam się, że to, co powiem, to nie plotki i pogłoski. Mam dowody na to, że Wesmeni nie tylko nie palą wiosek, ale je zajmują, odbudowują i od nowa się jednoczą. – Co to znaczy od nowa? – zapytał Hirad. – Lekcja historii będzie później – powiedział Ilkar, potrząsając głową. – Skąd ty… – Denser urwał i zagryzł wargę. – Masz coś do powiedzenia, Xeteskianinie? – warknął Hirad. – Jestem jedynie ciekaw, skąd pan baron ma takie niezwykłe informacje. – Mimo szybkiego opamiętania się wyraz twarzy Densera zdradzał zaskoczenie. – Wszystko ma swoją cenę – odpowiedział spokojnie Gresse. – Czy mogę się dziś z wami zabrać do Koriny? – Bądź naszym gościem, baronie – uśmiechnął się Hirad. – W końcu i tak Denser płaci. – Świetnie. – Gresse wstał i rzucił Bezimiennemu pytające spojrzenie. – Moi ludzie będą gotowi za, powiedzmy, godzinę? – Jeżeli o nas chodzi, doskonale – odpowiedział Bezimienny. – A zatem, panowie… Wronie Gniazdo wzywa.
Erienne spotkała się z kapitanem w bibliotece. Ogrzewane przez dwa paleniska i oświetlone tuzinem latarni, nienagannie utrzymane królestwo książek było świadectwem inteligencji jej gospodarza, choć nie mówiło nic o jego moralności. Pięciopoziomowe regały, wysokie na pięć i szerokie na osiem metrów zajmowały trzy ściany pokoju. Wszędzie wokół Erienne znajdowały się książki. Po obu stronach jedynych drzwi do komnaty płonął ogień. Podłogę pokrywały dywany, a naprzeciwko wejścia stało duże biurko. Kazano jej usiąść na dużym, obitym zieloną skórą krześle, niedaleko jednego z palenisk. Kapitan wszedł do pokoju wraz z wojownikiem niosącym tacę z winem i jedzeniem i nie wyrzekł słowa, nim nie zajął miejsca na podobnym krześle, ustawionym prostopadle do niej. Erienne utkwiła wzrok w ogniu, starając się nie patrzeć w stronę mężczyzny, pozwalając płomieniom zahipnotyzować się, tak że ledwie słyszała pobrzękiwanie szkła, plusk nalewanego wina i metaliczny odgłos noża na tacy. – Witaj raz jeszcze, Erienne Malanvai – powiedział kapitan. – Pewnie jesteś głodna. Erienne pozwoliła sobie na krótkie spojrzenie na tacę leżącą na małym stoliku między nimi i jej zawartość zaskoczyła ją. – Jak śmiesz mi to proponować, po tym jak moi chłopcy dostali pomyje, których nie daje się psu, a co dopiero przerażonym dzieciom! – wykrzyknęła. – Mają w tej chwili dostać posiłek taki jak ten. Wyczuła, że kapitan uśmiechnął się. – Słyszałeś, co powiedziała pani? Świeża jagnięcina i jarzyny dla chłopców. – Tak, panie. – Sługa zamknął za sobą drzwi. – Jestem rozsądnym człowiekiem – powiedział kapitan. Twarz Erienne wyrażała absolutne obrzydzenie. – Porwałeś dwoje niewinnych dzieci z domu, w środku nocy, i zamknąłeś przerażonych w lodowatej wieży. Odizolowałeś mnie od nich, a do jedzenia dałeś im breję, której nie chciałyby moje świnie. Więc nie opowiadaj mi o rozsądku. – Ciągle nie patrząc w stronę kapitana, nałożyła sobie porcję jedzenia i zaczęła w milczeniu jeść. Potem nalała sobie kieliszek wina i piła, patrząc na ogień. Kapitan obserwował ją i czekał. – Pytaj, więc – powiedziała, odkładając pusty talerz na stół. – Wątpię, abym miała coś do ukrycia. – To z pewnością uprości całą sprawę – odpowiedział mężczyzna. – Cieszę się, że chcesz współpracować. – Niech ci się nie wydaje, że to ze strachu przed tobą i twoją bandą kulawych małp – powiedziała Erienne dumnie. – Zależy mi na synach i jestem gotowa zrobić wszystko, co nie zaszkodzi kolegium Dordover, by im pomóc. – Doskonale. – Kapitan napełnił swój kieliszek. – Wolałbym jednak, byś na mnie patrzyła. – Oglądanie cię przyprawia mnie o mdłości. Twoje imię to obraza dla mojego kolegium, zaś rozmowa z tobą to bluźnierstwo. Zaczynaj pytać, bo za godzinę chcę znów widzieć moich synów. – Erienne ciągle zwrócona była w stronę ognia, chłonąc jego przyjemne ciepło. – I tak też się stanie, Erienne, zapewniam cię. – Kapitan wyciągnął nogi w stronę ognia i Erienne zobaczyła parę skórzanych butów do jazdy, wytartych i popękanych ze starości. – Ale teraz bardziej niepokoi mnie rozmach tak zwanych badań nad wymiarami i ich wpływ na życie Balai. – Widzę, że nie próżnowałeś, to dobrze – powiedziała Erienne po chwili ciszy. – Takie sprytne uwagi wpędzą cię w kłopoty. – Ton głosu kapitana wskazywał, że nie żartuje. – Chciałam powiedzieć, że bardzo niewielu ludzi ma pojęcie o istnieniu magii wymiarowej, nie mówiąc już o związanych z nią niebezpieczeństwach. – Nie. – Kapitan pochylił się i podrapał w lewą nogę. Erienne dostrzegła siwe włosy, przerzedzające się na czubku głowy. – Wbrew powszechnej opinii doceniam wartość magii na właściwym miejscu. Ale z własnego doświadczenia znam również niebezpieczeństwa, o których mówisz, i uważam, że zabawa z wymiarami może zniszczyć istniejącą równowagę świata. – Chyba pomyliły ci się kolegia. – No cóż, magów z Xetesku trudniej jest… spotkać – stwierdził kapitan lekko poirytowany. – Chciałabym móc powiedzieć, że jest mi przykro – odpowiedziała kobieta i w końcu spojrzała na swego rozmówcę. Siwe włosy miał krótko przycięte, podobnie jak brodę, w której zachowały się jeszcze brązowe pasma. Zapadnięte oczy, czerwone policzki i nos wskazywały na przywiązanie do butelki. Wkraczając w wiek średni, przytył nieco, a skórzany płaszcz i koszula nie potrafiły tego ukryć. Zignorował nagłe spojrzenie swego gościa. – Ale Septern był Dordoverańczykiem. – Już zgodziliśmy się, że odrobiłeś lekcje. – Erienne napełniła swój kieliszek. – Więc wiesz również, bez wątpienia, iż od trzystu lat uważa się, że nie żyje. – I na tym informacje się kończą? Sądziłem, że jako dordoverański mag formuł będziesz mogła wypełnić luki w mojej wiedzy. – A to już nieporozumienie z twojej strony – odpowiedziała Erienne – ponieważ uznałeś, że posiadamy jakieś tajne zapisy. – Ale Septern był Dordoverańczykiem – powtórzył kapitan. – To prawda. Był również geniuszem. Wyprzedzał swoje czasy tak dalece, że do tej pory nie udało nam się odtworzyć jego wszystkich prac. – Erienne oderwała kilka winogron od kiści i zjadła je, wypluwając pestki na dłoń i wrzucając je w ogień. Kapitan pochylił się do przodu i zmarszczył brwi. – Ale bez wątpienia przekazywał kolegium wyniki swych badań. Rozumiem, że to obowiązek każdego maga. – Septern nie przestrzegał tych zasad – westchnęła Erienne, a kapitan zasępił się jeszcze bardziej. – Zrozum, Septern był reliktem czasów przed podziałem kolegiów. – A więc nie tylko wyprzedzał swoją epokę, ale także ją poprzedzał! – Kapitan uśmiechnął się zadowolony z dowcipu, odsłaniając rząd pożółkłych zębów wystających z przekrwionych dziąseł. – Myślę, że tak. Chodziło głównie o to, że jego umysł zdolny był przyjmować formuły na najbardziej podstawowym poziomie, a to z kolei pozwalało mu czytać i rozumieć, w większym lub mniejszym stopniu, zarówno formuły Dordover, jak i Julatsy czy Xetesku. Był błyskotliwy, ale także arogancki. Osiedlił się poza kolegium, nie składał raportów na temat swych prac i robił tylko tajemnicze zapiski w dziennikach, z których nie wszystkie znajdują się w naszej bibliotece. Niektóre ma Xetesk, inne zaginęły prawdopodobnie w jego domu, i to pod warunkiem, że napisał cokolwiek o niektórych swych umiejętnościach, o których wiemy skądinąd. – Erienne napiła się łyk wina – Czy mogłabym dostać trochę wody? – Oczywiście. – Kapitan wstał i otworzył drzwi. Erienne usłyszała ruch za drzwiami. – Wodę i szklankę. Natychmiast. – Mężczyzna powrócił na swoje miejsce. – To ciekawa historia. Oczywiście wiem, gdzie znajdował się jego dom i moi ludzie kilkakrotnie już tam byli. Powiedz mi w takim razie, jak daleko posunęliście się w badaniach nad wymiarami i co chcecie osiągnąć. Erienne otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale powstrzymała się, zastanawiając się nad sytuacją. Kapitan wydawał się być kimś zupełnie innym, niż jej się wydawało. Z pewnością znienawidziła go na zawsze za porwanie jej dzieci, ale jego zachowanie było dziwne. Oto siedziała w ciepłym pokoju, jedząc doskonałą żywność i opowiadając na grzeczne pytania o działania jej kolegium. Do tej pory nie zapytał o nic, czego nie mógłby się dowiedzieć, gdyby najzwyczajniej zapukał do frontowych wrót kolegium. Musiało chodzić o coś więcej, pozostawało pytanie kiedy się o tym dowie? Miała niemiłe uczucie, że jest jakby oswajana przed założeniem obroży. Postanowiła, że będzie uważać. – O Septernie wiemy tyle, że zaszedł daleko w kwestii magii wymiarowej. Stworzył stabilny, samowystarczalny portal do podróży między znanymi i nazwanymi wymiarami i, jak sądzimy, dużo nim podróżował. Wiele z jego dziwniejszych notatek na to wskazuje. Dordover nie zbliżyło się nawet do jego poziomu zaawansowania w sprawach magii wymiarowej. Nie potrafimy się przemieszczać ani spoglądać w inne światy, umiemy jedynie je zaznaczać i tworzyć zarysy lądów i oceanów. Aby przyspieszyć badania, potrzebujemy zaginionych tekstów Septerna, albowiem sądzimy, że ten rodzaj magii łączy formuły różnych kolegiów. – A na co liczycie w związku z tymi badaniami? – Podróże do innych wymiarów, ich eksploracja, kontakty z innymi istotami. Możliwości są nieograniczone! – Erienne wbrew sobie dała się ponieść emocjom. – Podboje, kontrola, władza i zyski. – Głos kapitana był twardy, ale nie nieprzyjemny. – Czyżby to cię najbardziej martwiło? Mężczyzna pochylił głowę. – Uważam, że nie ma potrzeby wtrącania się w sprawy innych wymiarów. Mamy nasz własny i ledwie udaje się nam go kontrolować. Bez połączenia z innymi miejscami i czasami. A co, jeśli inne rasy zechcą pomścić to, czego dokonamy, jeśli najadą nasz świat? Nigdy nie będziemy bezpieczni, nie wiedząc, gdzie i kiedy mogą się nagle otworzyć drzwi do innego świata. – Tym bardziej powinniśmy ukończyć badania i starać się zrozumieć… – Żadne z nas nie jest chyba aż tak naiwne, by uwierzyć, że Xetesk i Dordover pracują nad tymi zaklęciami dla dobra mieszkańców Balai, prawda? Źle by się stało, gdybyście otworzyli wrota, których potem nie będziecie w stanie zamknąć. – Kapitan podrapał się po uchu. – Powiedz mi, czy Xetesk wyprzedza Dordover w badaniach? Erienne spojrzała na niego bez cienia emocji. – Jeżeli zostaną odnalezione zaginione fragmenty prac Septerna o wymiarach, być może będziemy zmuszeni stworzyć wspólną grupę badawczą – powiedziała powoli. – Do tego jednak czasu komunikacja między kolegiami ograniczona jest do minimum. – Rozumiem. – To głupie zadawać takie pytanie dordoverańskiemu magowi. – Czasami głupota pozwala wydobyć prawdziwe klejnoty. Drzwi do komnaty otworzyły się i wszedł mężczyzna z dzbanem wody i dwoma szklankami. Ustawił naczynia na stole i wycofał się. Erienne natychmiast napełniła szklankę i wychyliła ją duszkiem. – Coś jeszcze? – Och, całkiem sporo – odpowiedział kapitan. Opróżnił swój kielich i dolał więcej wina. – Dopiero zaczynam, choć jestem ci wdzięczny za dzisiejsze informacje. Teraz powinnaś już wrócić do dzieci, ale proszę, byś zastanowiła się jeszcze nad czymś. Biorąc pod uwagę, że posiadacie już całą dostępną wiedzę na temat magii wymiarowej, niepokoi mnie obecny wzrost zainteresowania eksperymentami Septerna. – Tajemnica podróży do innych światów nie była przecież jego jedynym osiągnięciem, prawda? Było coś jeszcze bardziej kontrowersyjnego. Stworzył pewne zaklęcie, czyż nie? A ja chcę wiedzieć, dlaczego nagle Xeteskianie zaangażowali wszystkie swe siły, aby to zaklęcie odszukać. Twarz Erienne stała się nagle śmiertelnie blada. |