nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Cień w Południe
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział 3
Barras cieszył się chwilą szczęścia, niczym oazą na pustyni beznadziejności, w chwili gdy Wesmeni przerwali zewnętrzną obronę Julatsy.
Dla starego elfa nie było nic bardziej pokrzepiającego niż widok słońca wstającego ponad
Wieżą Kolegium Julatsy. Patrzeć, jak ciemność umyka z każdego kąta każdego budynku, jak światło skrzy się i tańczy na szczytach dachów, móc spojrzeć na zachód w stronę jeziora Triverne, ujrzeć, jak miejsce narodzin magii na Balai odbija migoczący blask na ciemnej ścianie Czarnych Szczytów.
Kiedyś wierzył, patrząc na ten widok, że nic na świecie nie jest w stanie go zranić. Teraz jednak brutalna siła Wesmenów złamała obronę Julatsy i wiedział, że jeśli nie podejmie ostatecznych kroków, nigdy już nie ujrzy takiego wschodu słońca.
Przez krótką chwilę spoglądał z odrazą i lękiem na Wesmenów wlewających się na ulice miasta i podejmujących nierówne potyczki z resztkami gwardii. Rzucanie zaklęć było źle zorganizowane i nie dawało większego efektu. Po pierwszym pęknięciu w obronie pojawiły się następne i teraz Wesmeni parli jak burza wprost na mury kolegium. A on nie mógł na to pozwolić.
Odwrócił się do generała Karda i zobaczył łzy na policzkach starego żołnierza. Położył rękę na ramieniu mężczyzny.
– Generale – powiedział łagodnie – pozwól mi chociaż uratować kolegium.
Kard spojrzał na niego, jakby odbierając sens słów z opóźnieniem, poruszył ustami i zmarszczył czoło.
– To niemożliwe.
– Możliwe. Potrzebuję jedynie pana pozwolenia.
– Ma je pan – odparł Kard bez chwili zastanowienia. Barras skinął głową i przywołał adiutanta.
– Każ zagrać na alarm, przywołaj strażników z zewnętrznych posterunków do środka kolegium, rozstaw poczwórne siły przy bramach. Ja schodzę do Serca Wieży i zwołam Radę. Zaczniemy rzucać zaklęcie natychmiast. Spiesz się.
Adiutant spoglądał przez chwilę na Barrasa, przetrawiając słowa, jakich najwyraźniej nigdy nie spodziewał się usłyszeć.
– W tej chwili, mistrzu Barrasie.
Elf raz jeszcze rzucił okiem na blanki, na mury kolegium i na ulice Julatsy. Fala nacierających rosła, panika rozprzestrzeniała się, a wrzawa była ogłuszająca.
Wesmeni zawyli, czując nadchodzące zwycięstwo, obrońcy wykrzykiwali rozpaczliwie, starając się przegrupować, a zwykli mieszkańcy próbowali po prostu ratować życie. Na dźwięk dzwonów ogłaszających alarm obywatele Julatsy ruszyli w stronę bram kolegium.
Barras wyszeptał ciche słowa przeprosin dla tych, którzy pozostać mieli na zewnątrz.
– Chodźmy, Kard. Lepiej, żebyś tego nie widział.
– Nie widział czego?
– Użyjemy Całunu-Demonów. – Barras przeszedł przez drzwi otwarte przez adiutanta. Ruszył schodami na dół, przeskakując co drugi stopień, z energią i zręcznością niezwykłą dla podeszłego wieku.
Mając za sobą zadyszanego już Karda, dotarł do Serca Wieży i dołączył do Rady, zajmując stałe miejsce. Jego oddech nie był nawet ciężki. Tego Kard nigdy nie rozumiał. Mag musiał pozostać w dobrej formie niezależnie od wieku. Silne serce i układ krążenia stanowiły niezbędny warunek skutecznego rzucania zaklęć i odzyskiwania many.
– Czy będziesz trzymał straż przy drzwiach, generale? – zapytał Barras.
– To dla mnie honor – odpowiedział żołnierz, zatrzymując się przy wejściu. Skupienie many w Sercu Wieży powodowało, że czuł się nieswojo, choć nie potrafił niczego dostrzec. Skłonił się przed Radą i zamknął drzwi. Musiał postarać się, żeby magom nikt nie przeszkodził.
Serce Wieży Kolegium Julatsy stanowiła komnata umieszczona na parterze, złożona z ośmiu segmentów wygładzonego kamienia zbiegających się na wysokości przekraczającej wzrost dwóch ludzi, dokładnie ponad środkiem podłogi ułożonej na wzór spirali. Kamienne płyty tworzyły pojedynczą linię biegnącą od wejścia i zawijającą się coraz ściślej, by w końcu stracić całkiem odrębność konturów w samym centrum komnaty. W tym punkcie płonęło światło many, jasna łza rozmiarów płomienia świecy, która nigdy nie migotała i nie rzucała blasku, pomimo swej żółtej barwy, bowiem tylko magowie mogli ją ujrzeć. Inni nie potrafili dostrzec niczego.
Pozostałych siedmiu magów skinęło głowami, kiedy Barras zajął miejsce między nimi. Teraz każdy członek Rady znajdował się dokładnie przy jednym z kamiennych segmentów. Kiedy Kard zamknął drzwi, zapadła całkowita ciemność.
Barras czuł zdenerwowanie towarzyszy, tych młodszych i tych starszych. Nie było w tym nic zaskakującego. Całun-Demonów był najtrudniejszym, najniebezpieczniejszym i najpotężniejszym zaklęciem, jakie znano w Julatsie. Wcześniej użyto go tylko dwukrotnie, w obydwu przypadkach na długo przed narodzinami któregokolwiek z obecnych członków Rady i w momentach wyjątkowego zagrożenia dla kolegium.
Wszyscy znali powagę czekającego ich zadania. Wszyscy też przygotowali się na potencjalną konieczność rzucenia zaklęcia, kiedy tylko rozpoczął się atak Wesmenów. I wszyscy byli świadomi, że tylko siedmiu z nich opuści Serce, kiedy to się skończy. Nikt jednak nie wiedział, kto zostanie wybrany.
– Czy przywołamy światło, by towarzyszyło naszemu zaklęciu? – zapytała Radę Kerela, Starszy Mag, znajdująca się dokładnie naprzeciw Barrasa. Jeden po drugim członkowie rady odpowiadali tradycyjną formułą.
– Tak. Światło pozwoli nam widzieć siebie i to da nam moc.
– Barrasie, magu, który sprowadziłeś nas do Serca, przywołaj nam światło – powiedziała Kerela.
– Tak się stanie – odparł Barras. Zgodnie z rytuałem przygotował ognisko many dla Kuli-Światła. Był to prosty kształt, nieruchoma półkula, utkana sprawnie z many przepływającej przez Serce. Wysiłek był minimalny. Barras umieścił Kulę tuż nad światłem many. Jej delikatny blask rozproszył cienie i oświetlił sylwetki członków Rady.
Barras rozejrzał się powoli, wykonując ukłon przed każdym z magów i obserwując ich oblicza. Wiedział, że jednego z nich nie zobaczy już nigdy i że on sam może także zostać zabrany przez demony.
Po jego lewej stronie Endorr, najmłodszy, uznany pełnoprawnym członkiem Rady zaledwie siedem tygodni wcześniej w Wielkiej Komnacie. Niezwykły talent. Endorr był niski, brzydki i potężny. Szkoda byłoby go utracić.
Patrząc dalej, Barras zobaczył Vilifa, wiekowego sekretarza Rady, zgarbionego, łysego i zbliżającego się już do końca swych dni. Dalej Seldane, jedna z dwóch kobiet w Radzie, w średnim wieku, siwowłosa i zgorzkniała. Kerela, Starszy Mag, będąca elfem jak Barras i jego bliska przyjaciółka. W takiej sytuacji z pewnością nie mogli sobie pozwolić na jej stratę. Wysoka i dumna Kerela przewodziła Radzie z żelazną konsekwencją, zdobywając szacunek całego kolegium. Deale, kolejny elf, starzejący się i niekiedy nierozważny. Jego pociągła twarz była przepełniona strachem, blada i napięta. Cordolan, łysiejący, w średnim wieku, korpulentny i jowialny. W świetle rzucanym przez Kulę widać było pot na jego czole. Przydałoby mu się więcej ćwiczeń, jego wytrzymałość malała. Wreszcie na prawo od Barrasa – Torvis. Stary i pomarszczony, ale wysoki, porywczy i pełen życia. Wspaniały człowiek.
– Czy możemy zaczynać? – Głos Starszego Maga wyrwał go z rozmyślań. – Dziękuję ci, Barrasie, za ten dar światła. – Tutaj zazwyczaj kończyły się formalności. Zazwyczaj.
– Członkowie Rady Julatsy – mówiła dalej Kerela – zebraliśmy się tu, albowiem nasze kolegium znalazło się w wielkim niebezpieczeństwie. Jeżeli nie podejmiemy zaproponowanych działań, wkrótce upadnie. Czy ktoś z obecnych nie zgadza się z tą interpretacją sytuacji?
Cisza.
– Będąc świadomym ryzyka związanego z użyciem Całunu-Demonów, czy ktoś z Rady pragnie pozostać poza Sercem Wieży podczas rzucania zaklęcia?
Na prawo od Barrasa Torvis parsknął śmiechem, na krótką chwilę rozładowując przesycone maną napięcie.
– Kerela, proszę – głos starego maga brzmiał jak stąpanie po suchych liściach. – Jeśli będziemy bawić się w ostrożne słowa i ostrzeżenia, wkrótce przyjdą szamani, żeby nam pomóc w rzucaniu. Nikt się nie wycofuje i wiesz o tym.
Kerela zmarszczyła czoło, ale w jej oczach pojawił przelotny blask zadowolenia, a Barras pokiwał głową w potwierdzeniu.
– Torvis nie może się doczekać, kiedy połączy się z nowym wymiarem – dodał. – Powinniśmy zacząć natychmiast.
– Miałam obowiązek zapytać – odparła Kerela.
– Wiem – powiedział Barras. – Wszyscy wiemy – uśmiechnął się. – Prowadź nas, Kerelo.
Kobieta wzięła głęboki oddech i raz jeszcze objęła wzrokiem całą Radę.
– Ty, który poświęcisz swe życie dla ratowania tego kolegium i magii Julatsy, obyś szybko odnalazł spokój obok dusz tych, których kochałeś – zrobiła krótką pauzę, a potem ciągnęła dalej. – Słuchajcie uważnie mych słów i bardzo dokładnie wypełniajcie polecenia. Niech nic prócz mego głosu nie zakłóca waszego skupienia. – Głos Kereli nabrał mocnego, władczego tonu.– Ułóżcie dłonie na kamieniach za sobą i niech wasze oczy przyjmą spektrum many.
Barras przycisnął dłonie do kamiennej ściany za plecami i dostroił wzrok, skupiając go na przepływającej wokół manie. Widok był tak samo niesamowity, jak przerażający.
Serce Wieży Julatsy było potężnym zbiornikiem many – kształt i materiał, z jakiego zbudowano komnatę, powodowały gromadzenie się magicznej energii i skupienie jej wewnątrz pomieszczenia. Kamienne segmenty pełniły rolę przesyłaczy, przez które stale przepływała mana, odbijając się i skupiając wokół osi w centrum Serca. Barras wyczuwał ten przepływ – osiem potężnych strumieni zbiegających się w jedną kolumnę mocy na środku kamiennej podłogi.
Wiedział też, że pod jego stopami znajduje się pomieszczenie identyczne jak to, w którym stali, również będące częścią magicznego obwodu. Kładąc dłonie na szarej, kamiennej ścianie Barras, tak jak inni, stawał się kolejnym elementem tego systemu.
Członkowie Rady drgnęli, a niektórzy nawet westchnęli, kiedy poczuli przepływ energii. Mana przyspieszała puls, rozjaśniała umysł, przygotowując go do maksymalnej koncentracji, i przenikała mięśnie, przystosowując je do szybkiego i sprawnego działania.
– Oddychajcie maną – rozległ się głos Kereli, silny i czysty. – Zrozumcie jej przepływ. Cieszcie się jej mocą. Poznajcie jej potencjał. Kiedy będziecie gotowi do przywołania, wymówcie swe imiona.
Wszyscy członkowie Rady, jeden po drugim, wypowiedzieli swoje imiona. Głos Barrasa był donośny i pewny, Torvisa nieco zniecierpliwiony, Deale’a cichy i pełen lęku.
– Dobrze – oświadczyła Kerela. – Zatem nadszedł czas, by otworzyć drogę i przywołać władcę Całunu. Bądźcie gotowi na jego przybycie. Stwórzmy krąg.
Osiem głosów cicho zaintonowało słowa mające zogniskować manę i rozpocząć przywołanie. Serce Barrasa zabiło szybciej i mocniej przycisnął dłonie do kamiennej ściany. Słowa – starożytne i potężne – płynęły z jego ust równym, nieprzerwanym strumieniem.
Przepływ many zmieniał się. Na początku, jakby delikatne pociągnięcie zakłóciło jej kształt i ruch w górę kamiennych segmentów. Potem nastąpiły kolejne, silniejsze szarpnięcia i nagle, w ułamku sekundy, strumień many odskoczył od ścian, kierowany teraz nie przez naturę, lecz przez wolę magów. Niewielka część strumienia krążyła nadal, jednak na poziomie oczu powstał teraz krąg many podtrzymywany przez wszystkich ośmiu magów, niczym pas szeroki na dłoń, jednolicie żółty i absolutnie nieruchomy.
– Doskonale – mruknęła Kerela. Jej głos był cichy, a uwaga całkowicie skupiona na przygotowywanym zaklęciu. – Mamy całość. Teraz uformujemy ognisko w kolumnę, która ucałuje kamień pod naszymi stopami.
Członkowie Rady Julatsy zdjęli dłonie ze ścian i pozwolili, by koniuszki ich palców zanurzyły się w kręgu many. Barras czuł, jakby dotykał miękkiego materiału, delikatnego i pięknego. Następnie, w idealnej synchronizacji z innymi magami, pociągnął dłonie w dół, formując za pomocą umysłu i obdarzonych nadnaturalnym czuciem palców idealny cylindryczny kształt. – Ostrożnie – powtarzał sobie. – Delikatnie.
Rozdarcie cylindra oznaczałoby nie tylko utratę zaklęcia, ale i uszczerbek na zdrowiu dla członków Rady. Na tak zaawansowanym etapie każdy błąd czy spalone zaklęcie wiązało się z bólami głowy, krwotokami z uszu, a nawet czasową ślepotą.
Lecz ci magowie zostali wybrani do Rady Kolegium ze względu na swój kunszt, dlatego też w czasie krótszym niż sto uderzeń serca Barrasa kolumna była gotowa i doskonała, a rzucający przykucnęli wokół niej, zabezpieczając ognisko.
– Doskonale – westchnęła Kerela. – Czy wszyscy są przygotowani? – Nikt nie zareagował. – Endorr, Seldane, Deale i Torvis. Wy będziecie stabilizować kolumnę. Na mój znak reszta się wycofa. Nie opierajcie się dodatkowemu obciążeniu. Pozostawcie otwarte umysły – urwała na chwilę. – Odliczam. Wycofujemy się za trzy, dwa, jeden…

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.