nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Dziecko Nocy
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział 4
Ren’erei poprowadziła Erienne i Lyannę długim korytarzem o drewnianej podłodze i ścianach ozdobionych obrazami i wyłożonych boazerią. Miał ponad siedemdziesiąt jardów długości i prowadził do podwójnych drzwi strzeżonych przez strażników Gildii. Po lewej stronie ciągnęły się inne drzwi, a po prawej okna wychodzące na oświetlony latarniami ogród.
Lyanna zapomniała na chwilę o strachu i biegała od okna od okna, zauroczona widokiem kołyszących się na wietrze latarni, migoczących blaskiem pod gałęziami drzew i szerokimi liśćmi.
Wciąż było bardzo ciepło, dlatego Erienne wybrała lekką, sięgającą do kostek zieloną sukienkę, związała też włosy w luźny kok, by powietrze chłodziło kark. Lyanna założyła jasnoczerwoną sukienkę z białymi rękawami, włosy miała zawiązane w ulubiony kucyk, a w prawej ręce jak zwykle ściskała lalkę.
– Jak wielkie jest to miejsce? – zapytała Erienne, spoglądając przez okno na oddalone o ponad sto jardów drugie skrzydło domu.
– Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie – odrzekła Ren’erei. – Dom stoi od czasów Rozdzielenia i budowa właściwie nigdy się nie kończy, nawet teraz, kiedy mieszka tu tak niewiele osób. Musi zajmować większą część wzgórza. Powinnaś polecieć nad nim i wtedy, jeśli będziesz lecieć poniżej granicy iluzji, wszystko zobaczysz. Dość powiedzieć, że choć teraz mieszkają tu tylko cztery elfy, niegdyś ten dom gościł ponad osiemdziesiąt osób.
– Co zatem się stało? – Erienne odciągnęła Lyannę od okna i poszły dalej, mijając starodawne, wyblakłe malowidła przedstawiające płonące miasta, wielkie uczty i biegnącego jelenia. Dziwna to była kolekcja.
– Sądzę, że nie przejmowali się kwestią następców, dopóki nie było już za późno. Jak sama wiesz, wykształcenie prawdziwego adepta magii jest bardzo trudne. Ich liczba wciąż malała, a do tego niektórzy nie chcieli spędzać tutaj całego swojego życia. Zresztą, któż to może wyjaśnić?
Dotarły do drzwi, które dla nich otwarto. Znajdująca się za nimi sala balowa, zdobiona czerwienią i bielą oraz kandelabrami i zwierciadłami, zapierała dech w piersiach, choć pokrywający wszystko kurz świadczył o tym, że sala nieczęsto jest używana.
– Pozwolę im opowiedzieć resztę – rzekła Ren’erei, prowadząc je przez ogromną salę ku kolejnym drzwiom. Zapukała i otworzyła drzwi, wprowadzając do niewielkiej jadalni. Była wyłożona dębową boazerią i ozdobiona portretami elfów. Główne miejsce zajmował długi stół, na jednym krańcu siedziały cztery stare elfie kobiety. Rozmawiały ze sobą, dopóki nie weszły Erienne i Lyanna. Dziewczynka przytuliła się do nogi matki.
– Już dobrze, Lyanno, jestem tu, a one są naszymi przyjaciółmi – wyszeptała Erienne, po raz pierwszy pojmując ogrom majestatu Al-Drechar.
Nie miała wątpliwości, że stoi przed najpotężniejszymi magami Balai. Ich twarze świadczyły o tym, że są to osoby zmęczone życiem, lecz zdeterminowane, by przetrwać, wypełnić swe długie życie. I takimi je zapamięta na zawsze.
Wyglądały na dość przyjazne stare elfki, choć mocno napięta na policzkach skóra powodowała, że ich twarze miały jakby dziki wyraz. Erienne przyjrzała się ich wzburzonym siwym włosom, kościstym palcom, długim szyjom i przenikliwym oczom, a zaraz potem jedna z nich odezwała się. Jej głos był jak balsam na otwartą ranę.
– Siadajcie, siadajcie. Musicie coś zjeść. Ty, moje dziecko, po tak długiej podróży jesteś na pewno zmęczona i przerażona. Nie będziemy więc długo cię zatrzymywać. Jeśli pozwolisz, chciałybyśmy porozmawiać nieco dłużej z twoją matką.
Lyanna zdołała lekko się uśmiechnąć, kiedy Erienne odsunęła krzesło na drugim końcu stołu i kazała jej usiąść, sama siadając obok. Ren’erei zajęła neutralną pozycję między obiema grupami.
– Nie skrzywdzicie mojej mamy? – zapytała Lyanna, patrząc na błękitny obrus.
– Och, wręcz przeciwnie, moje dziecko – zaprzeczyła druga elfka. – Czekałyśmy zbyt długo, aby zrobić komukolwiek krzywdę. – I klasnęła w dłonie.
– Pora na prezentację przyjdzie później. Teraz coś do jedzenia.
W drzwiach po lewej stronie pojawiła się szczupła kobieta w średnim wieku niosąca parującą wazę o zdobionych drewnianych uchwytach. Za nią wszedł może dwunastoletni chłopiec, trzymając w rękach tacę z miskami i talerzami pełnymi kromek chleba. Zaczynając od Lyanny, szybko podali gęstą zupę o wspaniałym, bogatym zapachu, od którego Erienne aż zaburczało w brzuchu. Zobaczyła pływające na wierzchu warzywa, w nozdrza uderzył ją ich świeży aromat.
– Jedz, drogie dziecko – powiedziała jedna z Al-Drechar. Lyanna zanurzyła kawałek chleba w swoim talerzu, podmuchała na niego i ostrożnie włożyła do ust. Uniosła brwi.
– Dobre – ucieszyła się.
– Nie bądź taka zdziwiona, Lyanno – skarciła ją Erienne. – Jestem pewna, że mają tu świetnych kucharzy.
– Mam nadzieję. – I dziewczynka nieco niezgrabnie nabrała zawiesistego bulionu na łyżkę. Przez jakiś czas wszyscy milczeli, zajadając zupę, która smakowała tak samo wybornie, jak wyglądała i pachniała, aż wreszcie Ren’erei chrząknęła.
– Sądzę, że nadszedł już czas na prezentację – przypomniała. – Erienne, Lyanno, mam wielki zaszczyt i przyjemność przedstawić wam Al-Drechar.
Erienne uśmiechnęła się na widok szacunku w jej oczach.
– Od mojej prawej zaczynając: Ephemere-Al-Erama, Aviana-Al-Ysandi, Cleress-Al-Heth i Myriell-Al-Anathack – mówiła, kłaniając się każdej z nich.
– Och, Ren’erei, nie bądź taka oficjalna! – roześmiała się Cleress-Al-Heth. – Przez ciebie wydajemy się całkiem nieprzystępne.
Druga z Al-Drechar również się roześmiała, a Ren’erei poczerwieniała, choć kąciki jej ust również lekko drgały.
– Erienne, Lyanno – ciągnęła stara elfka – jesteśmy Ephemere, Aviana, Cleress i Myriell, choć zwracamy się do siebie także innymi imionami, których, rzecz jasna, również możecie używać.
Erienne poczuła ulgę, jakiej nie odczuwała już od wielu dni. Aura otaczająca Al-Drechar nieco osłabła, choć wciąż miała świadomość ich mocy i czystej, magicznej witalności. Były, przynajmniej w tej chwili, tylko czterema starymi elfkami, i ta myśl jawiła się jej jako pocieszająca.
Kiedy tak im się przyglądała, zajadając zupę, doszła do wniosku, że są do siebie bardzo podobne. Przypuszczała, że to nie do uniknięcia, aby po tylu latach życia tak blisko siebie nie przejąć pewnych gestów, sposobu ubierania się, a nawet cech fizycznych. I choć różnił je kształt nosa, krój ust czy kolor oczu, spodziewała się, że przez kilka dni Lyanna będzie miała kłopoty z odróżnieniem ich od siebie.
– Mieszkacie razem od dłuższego czasu, prawda? – zapytała. Cleress uśmiechnęła się.
– Bardzo długo – odparła. – Ponad trzysta lat.
– Co takiego? – Erienne była zaskoczona. Wiedziała, że elfy mogą żyć bardzo długo, ale trzysta lat to coś wyjątkowego. I niemożliwego.
– Czekałyśmy tu, skanując spektrum many, zachowując siły i przygotowując się na nadejście kogoś, kto mógłby przejść Drogę – powiedziała Aviana i uśmiechnęła się smutno. – Byłyśmy już nieco zdesperowane.
– Od jak dawna czekacie?
– Trzysta jedenaście lat. Od czasu narodzin dzieci: Myriell i Septerna – odparła Aviana.
Erienne westchnęła. To, że Septern należał do Al-Drechar, nie zaskoczyło jej, ale tak nikła liczba adeptów – jak najbardziej.
– I od tego czasu nikt się nie pojawił?
– Och, czasem słyszałyśmy jakieś plotki, nasze nadzieje rosły i były tłumione więcej razy niż ty masz lat – odpowiedziała Cleress. – Lecz zostawmy to na później. Widzę, że twoja córka jest znużona, a musimy z nią porozmawiać, nim uśnie. To był długi dzień.
Erienne spojrzała w bok. Lyanna bawiła się resztkami zupy, wodząc po jej powierzchni kawałkiem chleba.
– Lyanno, te panie chcą z tobą porozmawiać. Czy chcesz tego?
Dziewczynka kiwnęła głową.
– Wciąż się ich boisz, dziecko?
– Trochę. Jestem zmęczona.
– Wiem, maleńka. Zaraz pójdziesz do łóżka. – Erienne kiwnęła głową, pozwalając Al-Drechar mówić.
– Lyanno? – Z drugiego krańca stołu dobiegł łagodny głos Ephemere. Mała uniosła głowę, by popatrzeć w przyjazną twarz. – Witaj w naszym domu, Lyanno. Pragniemy, by przez jakiś czas był on także twoim domem. Czy ty też tego chcesz?
Lyanna skinęła głową.
– Tak, jeśli będzie ze mną mama.
– Oczywiście, że zostanę z tobą – zapewniła ją Erienne.
– A teraz, Lyanno – głos Ephemere stał się nieco twardszy – czy wiesz, że jest w tobie magia?
Lyanna znów kiwnęła głową.
– W twoim poprzednim domu ona zaczynała cię ranić, a twoi nauczyciele byli bezradni, dlatego weszłyśmy do twojej głowy i twoich snów, aby ci pomóc. Rozumiesz?
Kolejne kiwnięcie. Lyanna spojrzała na Erienne, a ta uśmiechnęła się i pogładziła ją po głowie.
– Dobrze – zgodziła się Ephemere. – To bardzo dobrze. Jak sądzisz, w jaki sposób możemy ci pomóc?
Lyanna roześmiała się.
– Sprawicie, że złe sny odejdą.
– Zgadza się! – Myriell, klasnęła w ręce. – Zrobimy nawet więcej. Wiemy, że ten ból wewnątrz ciebie czasem cię złości. Nauczymy cię, jak go koić i sprawiać, by magia robiła to, czego ty sobie zażyczysz.
– Masz wielki dar, Lyanno – dodała Cleress. – Czy pozwolisz, byśmy pomogły ci uczynić go bezpiecznym?

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

47
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.