 | Ilustracja: Łukasz Matuszek |
Magda wyciągnęła rękę spod kołdry i namacała pantofel. Celnie trafiony budzik spadł na podłogę, ale nie przestał brzęczeć. Drugie ostrzeżenie. Pół godziny temu dziewczyna posłała w diabły pierwszy z plastykowych zegarów. Kupowała je masowo na bazarze co kilka tygodni. Trzeba przyznać, że miała coraz lepsze oko. Dźwięk alarmu zmusił ją w końcu do wyjścia spod kołdry. Dziewczyna rozpoczynała każdy dzień od kawy i świeżej prasy, taki rytuał. Źle się czuła, kiedy musiała rezygnować z drobnych przyjemności. Pełna filiżanka parzyła palce. Magda oparła stopy na krześle i rozłożyła gazetę. „GANG ZŁODZIEJI SAMOCHODÓW UJĘTY!” – Głosił krzykliwy nagłówek. „W poniedziałkowy wieczór ujęto członków gangu zajmującego się kradzieżą samochodów na terenie województwa Śląskiego. Policja odmawia podania szczegółów, ponieważ bossowie szajki wciąż pozostają na wolności. Wiele zależy do zeznań jednego z młodocianych przestępców – Piotra S. pseudonim ”Indianin”. Oskarżony odmawia wydania współwinnych, mimo iż grozi mu kara do trzech lat pozbawienia wolności.” Filiżanka wypadła ze zmartwiałych palców i z brzękiem rozbiła się na podłodze. Magda wczytywała się w tekst, nie wierząc oczom. Znała losy pewnego Piotra S, którego ojciec był pół krwi Indianinem. Chłopak nie ukrywał pochodzenia, często wręcz chełpił się przynależnością do rdzennych amerykanów, pewnie dlatego w towarzystwie zyskał przydomek „Indianin”. Towarzystwo zaliczało się do najgorszych w mieście. Piotr byłby się całkiem pogrążył, gdyby nie kochająca go dziewczyna. Magda poznała losy Piotrka niedawno. Był głównym bohaterem książki o dziwnym tytule. Powieść kończyła się w momencie, gdy chłopak miał dokonać wyboru między kobietą, a kumplami. Magda była trochę rozczarowana zakończeniem, które pozostawiało czytelnika z tysiącem pytań, spodziewała się kontynuacji i chciała nawet szukać w sklepach drugiego tomu. „Czy to możliwe?”, zastanawiała się. ”Dużo faktów potwierdzało zbieżność rzeczywistości z literacką fikcją. Fikcją? A jeśli jednak? Może ktoś śledził losy Piotra i wydał w formie książki?” Magda nie zwróciła uwagi na rok wydania. Tom wyglądał na stary, podniszczona płócienna okładka z tłoczonymi literami. Robota introligatora nie z tego dziesięciolecia. W środku pożółkłe kartki, papier trzeciej klasy. Jak tomiki wydawane własnym sumptem w epoce komunizmu. Jakim więc cudem książka, która liczyła sobie co najmniej naście lat opisywała wydarzenia sprzed paru dni? Sprawa była na tyle intrygująca, że dziewczyna straciła poczucie czasu. Melodyjka telefonu komórkowego przywróciła ją do rzeczywistości. - Magda, ale afera! - No niesamowita! - Już wiesz? Skąd? Magda zreflektowała się w porę. - Zaraz, Kaśka o czym ty mówisz? - O cyrku w biurze. Ci od finansów przeprowadzili kompleksowe badania i zauważyli, że firma osiąga mniejsze zyski niż w poprzednich latach. Kierownik kadr szaleje, ludzie lecą ze stanowisk. Wiesz, polowanie na kozła. - Jakiego znów kozła? - Ofiarnego trąbo! Załatwiłaś umowę z kierownikiem drogerii? - Nie… - To się w biurze nie pokazuj. Weź L4, czy coś, podobno grypa szaleje i postaraj się załatwić jakiegoś nowego klienta, bo zostaniesz kozłem. I tyle. Już nie musiała się spieszyć. Zadzwoniła do przychodni, rezerwując wizytę u znajomej lekarki. Ta przynajmniej bez problemu wystawi lewe zaświadczenie. Wystarczy krem z „Avonu”. Wizyta miała się odbyć po południu, więc Magda miała kilka godzin wolnego. Postanowiła zajrzeć do znajomego antykwariatu i wykupić z powrotem dziwną książkę. Szkoda, że nie pamiętała autora, a i tytuł ledwo co. Może pisał to jakiś nowy Nostradamus? Albo niedoceniony wróżbita? Taka książka na pewno wzbudzi sensację. Magda nasunęła czapkę na uszy i ruszyła do samochodu. Postanowiła najpierw zdobyć powieść, a potem zastanawiać się, co z nią zrobi. Dzień zapowiadał się nudny. Pani Halinka otworzyła punktualnie o dziesiątej, mimo iż o tej porze mało kto przychodził. I dobrze. Powyciera stoły, książki ustawi równo na półkach, włączy ekspres. Lubiła poranki w antykwariacie. Kiedy skończyła poranne obowiązki sięgnęła po rozpoczętą wczoraj robótkę. Zanim jednak zdążyła zagłębić się w pracy, drzwi otworzyły się z trzaskiem. Jakaś postać wpadła do środka, a wraz z nią zimowa zadymka. Pani Halinka z przerażeniem obserwowała jak śnieg zaczyna tańczyć po wypastowanej podłodze. - Ale mróz! – Ryknęła postać usiłując wyplątać się z szalika. Najpierw wyjrzał nos, potem wysunęły się spod czapki krzaczaste brwi. - Panie Antoni, ależ mnie pan przestraszył! - Uszanowanie pani Halinko! – Właściciel krzaczastych brwi ukłonił się szarmancko, rozwiewając śnieg połami płaszcza w szkocką kratę. - Co pana sprowadza o tak wczesnej porze? –pani Halinka ucieszyła się z wizyty. Antoni zaglądał tu często. Książki nie interesowały go zbytnio, za to pani Halinka o wiele bardziej. On kawaler, ona wdowa. Co tu dodać? No i zawsze był taki uprzejmy i szarmancki. - Dziecko – stęknął Antoni, a pani Halince zrzedła mina. – Moja siostrzenica rozchorowała się na grypę. Siostra musi pracować i nie miała z kim córki zostawić. Tak Alusia trafiła do mnie. Grzeczna, ale szybko się nudzi. Znalazłem na brzdąca sposób – mała zasypia, kiedy jej czytam. Niestety ani Bułhakow ani Sienkiewicz nie przypadli Ali do gustu. Dlatego wpadłem do pani. Znajdę jakąś niedrogą książeczkę i problem z głowy. - Ale ja nie mam książeczek dla dzieci – pani Halinka załamała ręce. Pechowy wujek klapnął na najbliższym krześle. W mokrym płaszczu, z czerwonym nosem i zmartwioną miną wyglądał bardzo żałośnie. - Niech pan zajrzy na półkę z fantastyką. Historie o smokach, księżniczkach i rycerzach powinny się małej spodobać. To przecież bajki. Antoni ruszył żwawo we wskazanym kierunku. Zniknął za półkami na dłuższą chwilę. Pani Halinka zdążyła dojść do wniosku, że podobają jej się krzaczaste brwi i jeśli kiedyś poznają się bliżej, każe Antoniemu zmienić staromodny płaszcz w szkocką kratę na czarną kurtkę trzy czwarte. Wujek wrócił szczęśliwy, dzierżąc w dłoni nieco sfatygowaną książeczkę. - Tą wezmę. Nic szczególnego, prosta historia jakiegoś grafika, ale sympatycznie się zaczyna. Ala też lubi rysować, więc chętnie posłucha. Pani Halinka ledwie spojrzała na okładkę, wbiła cenę na kasie i zapatrzyła się w oczy pana Antoniego . - Dziękuję pięknie – Antoni nagle ujął dłoń kobiety i pocałował – uratowała mnie pani. Kiedyś się odwdzięczę. Zadymka rozszalał się na dobre. Antykwariat opustoszał znowu. O pierwszym kliencie świadczyły tylko plamy na podłodze i rozmarzony wzrok sprzedawczyni. Tomasz ucieszył się na widok znajomych drzwi. W antykwariacie pachniało kurzem, było ciepło i sennie. Pani Halinka trzymała w dłoniach druty i niedokończony sweterek. Patrzyła tęsknie w okno. - Dzień dobry – chłopak uśmiechnął się nieśmiało. Sprzedawczyni oderwała wzrok od okna i spojrzała na niego. Chwilę trwało zanim się uśmiechnęła. Najwyraźniej poznała stałego klienta. - Dzień dobry. Co tak wcześnie dzisiaj? - Wszystko na opak. Dziwny dzień proszę pani. - Fakt – zgodziła się – dziwny, ale nie znaczy zły. Tomek wzruszył ramionami. Tak naprawdę chciał już mieć w rękach książkę, rozsiąść się wygodnie i zapomnieć o otaczającym świecie. Oczywiście pożądanej książki nie było. Trzeba mieć pecha. Przyszedł rano, myślał, że będzie pierwszym klientem, a jednak ktoś go ubiegł. Zrezygnowany ruszył do wyjścia. Nagle otworzyły się drzwi. Zbyt gwałtownie. Tomasz w ostatniej chwili złapał równowagę, ciesząc się w duchu z własnego refleksu i wtedy ktoś wpadł na niego jak rozpędzona lokomotywa. Co za dzień. Wszystko nie tak. Leży właśnie na mokrej podłodze antykwariatu, z kimś na sobie, a wszędzie pełno włosów. Cudzych włosów, pachnących winogronami. Pięknie. Właścicielka winogronowego zapachu zerwała się i otrzepała ze śniegu. Tomek wstał i cierpliwie czekał na „przepraszam”. Nie doczekał się. - Proszę pani, byłam tu wczoraj i sprzedałam pewną książkę. Muszę ją mieć z powrotem! - Jaki tytuł? - Zapytała przytomnie pani Halinka. - Dziwny jakiś. Nie pamiętam dobrze, coś o lusterku... - Może „Zwieciadlon”? – Wtrącił stojący z boku Tomek - już jej nie ma. Sprawdzałem. Dziewczyna wypuściła powietrze, wydymając usta. Śnieg topił się na jej płaszczu. Na podłogę spadły pierwsze krople. - Dlaczego tak ci zależy? – Tomek nie miał w zwyczaju zaczepiać obcych dziewcząt, ale dzisiaj był dziwny dzień. Czuł się usprawiedliwiony. - To nie była zwykła książka – dziewczyna podniosła głowę – a skąd właściwie znasz tytuł? - Sam chciałem ją kupić. Wczoraj zdążyłem przeczytać pierwszy rozdział. - Tak? Powiem ci jak się skończy. Piotrek trafi do więzienia, dowiedziałam się rano z gazety. - Jaki Piotrek? - Bohater książki, złodziej, dzisiaj miał rozprawę. Dziwne nie? - Dziwne – powtórzył Tomek – bohaterką książki była dziewczyna o imieniu Magda. W pierwszym rozdziale był taki zabawny epizod z kotami. Sprawczyni zamieszania wytrzeszczyła na niego oczy. Potem zaczęła zachowywać się co najmniej dziwnie. Złapała się za głowę i potrząsała nią jęcząc „nic nie rozumiem”. Tomasz poważnie zaniepokojony rozważał możliwość taktycznego odwrotu, jednak intrygowała go cała sytuacja, a najbardziej tajemnicza nieznajoma. Delikatnie złapał ją pod ramię i wskazał na wolny stolik między regałami. Antykwariat już nie był taki pusty. Kręcili się pojedynczy klienci spoglądając na nich nieufnie. Dziewczyna usiadła we wskazanym miejscu, chłopak szybko dostawił sobie krzesło. - Tomasz – wyciągnął dłoń. Popatrzyła na niego z roztargnieniem. - Magda. Wczoraj po południu nie mogłam dostać się do domu, bo wejście do klatki blokowały dwa kocury. Zupełnie jakby czekały, aż im otworzę. Tym razem chłopak otworzył szeroko oczy. - Niemożliwe! Zerwał się z krzesła. - Robisz sobie ze mnie żarty! Czytałaś książkę, a teraz mnie podpuszczasz! Spojrzała na niego z dezaprobatą. Ściągnęła płaszcz i odwiesiła na oparcie krzesła. - Co właściwie wyczytałeś w książce? Wciąż głęboko poruszony usiadł jednak. Nie lubił, jak ktoś się z niego nabijał I nie lubił też, kiedy coś burzyło jego spokojne spojrzenie na świat. - Przeczytałem początek historii o dziewczynie, która miała zły dzień. Jakieś kłopoty w pracy, spóźnienie z powodu korków, nie załatwione zamówienie, kapryśna klientka... - Korki z powodu mrozu, spóźniłam się do drogerii i właściciel nie chciał gadać, a pani Teresa trzymała półtorej godziny i kupiła tylko pomadkę – Magda skubała nerwowo końcówkę szalika. - Potem były koty, dwa... - Czarny i pręgowany jak tygrys. Nieźle się przestraszyłam. - Pochodzisz z arystokratycznego rodu? Magda potrząsnęła głową nic nie rozumiejąc, aż nagle jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu, który zamienił się w grymas strachu. - Ta książka przepowiada przyszłość. Nie wiem jak, ale dzieje się wszystko, co w niej opisano. Tomek chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Nie wierzył jej jeszcze. Przecież mogła wcześniej przeczytać książkę i teraz realizować najlepszy dowcip życia, tylko,po co? Przecież nie znała Tomka. Po co więc miałaby zadawać sobie cały ten trud? Ale przecież można sprawdzić, czy to dowcip. - Zaraz, przecież wspominałaś o jakimś Piotrku? - Właśnie – ożywiła się dziewczyna – Piotrek był bohaterem mojej książki, historia kończyła się, gdy miał podjąć decyzję: kraść dalej, czy z tym skończyć. Dzisiaj rano przeczytałam w „Lokalnej...”, że chłopak czeka na wyrok. Skok się nie udał. - Może miałaś inną książkę? Tytuł się zgadza? - „Zwierciadlon” – przypomniałeś mi. Ledwie wczoraj sprzedałam ją tutaj. Płócienna okładka, stara, tłoczone litery. - Zgadza się – mruknął Tomek. - Może były dwie? Tknięty impulsem wstał od stolika i podszedł do lady. Ani Halinka spojrzała życzliwie znad okularów. - Chciałem zapytać – „uśmiech, pamiętaj o uśmiechu”, pomyślał – czy przypadkiem nie miała pani dwóch książek o tytule „Zwierciadlon”? - Już sprawdzę – uśmiech najwyraźniej podziałał, chociaż kto wie? - Nie, była tylko jedna, wczoraj ją kupiłam, a dzisiaj sprzedałam. Ach, pan Antoni ją kupił dla siostrzenicy. Podobno to jakaś zabawna historia o grafiku. Tomasz zbladł. Zza jego pleców dobiegł głos Magdy. - Nie wie pani gdzie mieszka pan Antoni? - Nie wiem i nie interesuję się prywatnością klientów – pani Halinka zmieniła ton – a panią poznaję, wczoraj sprzedała mi pani tą właśnie książkę. - Właśnie – podjęła temat Magda – na tylnej stronie okładki zanotowałam numer telefonu. Jeśli go nie odzyskam, mogę stracić pracę. - Co za lekkomyślność – sapnęła sprzedawczyni – i niszczenie książki. Nie powinnam pani pomagać, ale niech będzie. Pan Antoni wspominał czasem, że robi zakupy na rogu Wolnej i Sikorskiego. Zapytajcie tam. - Dziękuję – Magda dygnęła i pociągnęła Tomka za rękaw. Kiedy wyszli na ulicę odezwał się z podziwem w głosie. - Nieźle. Sprytna jesteś. - Powiedz lepiej coś tak zaniemówił w sklepie? - Człowiek, którego szukamy, przeczytał w książce początek historii o grafiku. - No i? - Ja jestem grafikiem. Popatrzyli po sobie niepewnie. - Z tego wynika... Dzwonek komórki przerwał im bezczelnie. Tomek wygrzebał aparat z kieszeni. - Cześć. Odebrałeś plakat? Bo, że na spotkanie nie zdążyłeś, już wiem. - Malczewski! – Tomasz przypomniał sobie nagle, że w całym zamieszaniu zostawił tubę przy stoliku. – Mam, już go widzę, mam, odebrałem! - Co z tobą chłopie? Nie poznaję. Pozbieraj się do kupy. Obejrzyj plakat, a jak ci się nie podoba, masz czas do jutra na wykonanie poprawek. Potem idzie do druku. Rozmowa z Japończykami się powiodła. Tomasz pożegnał się. Na zewnątrz czekała Magda. Chłopak wyciągnął plakat i rozwinął. Wiatr załopotał wizerunkiem orientalnego smoka. - Co się znowu stało? Czemu zaniemówiłeś? - Mówiłem ci już jak brzmiał tytuł drugiego rozdziału, którego nie przeczytałem? |