Nie byłem rozczarowany tym, co zobaczyłem, bo nade wszystko liczyłem na inność, na oderwanie od tradycyjnego kształtu opowieści o królu Arturze. Ta wizja, którą film przedstawia może nie zachwyca, może dla wielu jest trochę niespójna, ale przynajmniej jest biegunowo odległa od klasycznego pojmowania mitu arturiańskiego, a przez to interesująca. To już coś. Nie spodziewałem się emanacji jakiś rewolucyjnych filozofii, bo w tradycjach i mitach najmocniej są osadzone proste i znane prawdy o człowieku, powszechnie cenione wartości jego życia.  |  | ‹Król Artur› |
Ludowi rojącemu o sprawiedliwym i dobrym władcy, los zwykle nie odpowiada łaskawie na jego westchnienia. Może dlatego, że nie jest łatwo być dobrym, mądrym i łaskawym włodarzem - wymogom charakteru i niezłomnej po temu woli niewielu ludzi władnych i gotowych jest sprostać. Pewnie też dlatego niewiele jest takich przypadków w historii świata, znaczna ich część pozostaje wciąż w sferze podkolorowanych mitów, klechd i rojeń. Jednym z takich władców, których dobre imię przetrwało czas i ich prochy, bodaj największym spośród nich był chyba Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów, któremu udało się na jakiś czas złamać w Europie stary system sprawiedliwości i wprowadzić pełną równość wobec prawa, egzekwowaną surowo i uczciwie, tak wobec tych małych, jak i tych dużych, możnych. Gdy wspomnieć, że po jego upadku i zesłaniu na Wyspę Świętej Heleny, w wielu krajach Europy robotnicy wchodząc do jakiejś knajpy prosili o jedną szklankę więcej, niż ich było - ta jedna była dla cesarza, ich cesarza - od razu widać, że dobrych władców pamiętają nie tylko historycy. Pięknie opisał takiego władcę Henryk Sienkiewicz w "Ogniem i mieczem": "Był to bowiem pan nadzwyczaj tkliwego serca i dla żołnierzów ojciec prawdziwy. Dyscypliny przestrzegał żelaznej, ale pod względem hojności, łaskawego traktowania ludzi i opieki, jaką otaczał nie tylko ich samych, ale ich dzieci i żony, nikt się z nim nie mógł porównać. Dla buntów straszny i niemiłosierny, był jednak prawdziwym dobrodziejem nie tylko szlachty, ale i całego swego ludu. [...] Ład tedy panował we wszystkich ziemiach książęcych, dostatek, sprawiedliwość, spokój, ale i strach, bo w razie najmniejszego oporu nie znał książę miary w gniewie i karaniu, tak w jego naturze łączyła się wspaniałomyślność ze srogością. Ale w owych czasach i w owych krainach tylko ta srogość pozwalała się krzewić i plenić ludzkiemu życiu i pracy, jej tylko dzięki powstawały miasta i wsie, rolnik wziął górę nad hajdamaką, kupiec spokojnie towar swój prowadził, dzwony spokojnie wzywały wiernych na modlitwę, wróg nie śmiał granicy przestąpić, kupy łotrów ginęły na palach lub zmieniały się w rządnych żołnierzy, a kraj pustynny rozkwitał."  | |
Historia jest pełna tyranów i dobrodziejów (choć tych może mniej), ale z oczywistych względów ludzie tęsknią za tymi drugimi. Ich pragnienia często materializują się w legendach, które przy okazji sporo wybielają, by dla odmiany coś innego ubarwić. Jedną z najszerzej znanych historii, w których ów etos i ideał się objawia, jest niezwykła i powszechnie znana opowieść o królu Arturze. Wszystko zaczyna się od Merlina, czarodzieja, który czyni starania, by Brytowie mieli wreszcie mocnego i sprawnego władcę. Niestety ten, którego wybrał, okazał się niezbyt tego godny. Wspomożony przez jego magię Uther Pendragon przybrał postać króla Kornwalii, Gorloisa, aby uwieść Ingraine, jego żonę, której zapragnął. Z tego związku narodził się Artur, którego od samego początku nienawidziła przyrodnia siostra, czarodziejka Morgana Le Fay. Oddany przez Merlina pod opiekę sir Hektorowi z Dzikiego Lasu, jako młodzieniec został królem, dokonując tego, czego nikt inny nie zdołał: wyciągnął miecz Excalibur z kamienia, w który Uther, jego ojciec, wbił go przed śmiercią. Zyskawszy poparcie wielu nieposłusznych dotąd rycerzy, Artur obrał Camelot (albo też Caerlon) na siedzibę swego dworu. Poślubił Ginewrę i zaczął pracować nad stabilizacją królestwa. Sława jego docierała coraz dalej i coraz więcej rycerzy przyłączało się do niego. Byli wśród nich Lancelot, Perceval, Galahad, Gawain oraz Bedivere. Wszyscy zostali nazwani rycerzami Okrągłego Stołu, który to mebel wniosła do Camelot Ginewra jako swe wiano. Przez jakiś czas królestwo kwitło. Kiedy w Camelot usłyszano o Świętym Graalu - kielichu, w który ongiś Józef z Arymatei miał zebrać krew ukrzyżowanego Chrystusa - rycerze zaczęli go bezskutecznie poszukiwać. W tym czasie w królestwie pojawił się Mordred, nieślubny syn Artura z jego kazirodczego związku z Morgause (siostrą Morgany Le Fay, przyrodnią siostrą Artura), Lancelot i Ginewra mieli romans, a Merlin został zamieniony w kamień w kryształowej grocie. To wszystko sprawiło, że dobre czasy królestwa minęły. Artur utracił władzę, a w daremnych poszukiwaniach Graala zginęło wielu rycerzy.  | |
Artur zgromadził wszystkie siły w obliczu inwazji Mordreda, pokonał syna w bitwie pod Camlan. Własnoręcznie go zabił, ale sam również otrzymał śmiertelną ranę. Trzy tajemnicze królowe przybyły na czarnej łodzi i zabrały go do Avalon, krainy, w której miał zostać uzdrowiony. Legenda mówi, że pewnego dnia, gdy kraj będzie go potrzebował, Artur powróci. Stąd określa się go jako Rex Quondam Rex Futurus - "Król Dawny i Król Przyszły". (zaczerpnięto z "Popularnej encyklopedii mitów i legend" autorstwa Stuarta Gordona). A co na to ci badacze, którzy nie negują istnienia rzeczywistych źródeł i podwalin pod mit arturiański? Jak powstała ta najsłynniejsza - obok opowieści o Robin Hoodzie - legenda brytyjska? Znowu sięgnę po "Popularną encyklopedię mitów i legend". Otóż, w 1135 roku Geoffrey of Monmouth w swoim dziele "Historia królów Brytanii", śledząc losy brytyjskich dynastii, począwszy od trojańskiego Brutusa, główny temat zaczerpnął z walijskiej legendy "O straszliwym wielkim niedźwiedziu". Popełnił pomyłkę w tłumaczeniu słów mab Uthr jako syn Uthera, tworząc opowieść, która szybko rozprzestrzeniła się po Europie. Według Geoffreya, Artur w wieku 15 lat został królem Brytanii i pokonał Sasów, Piktów i Szkotów oraz wiele plemion pogańskich. Zdobył Szkocję i Irlandię, zdobył też ziemie na kontynencie europejskim. Pojął za żonę Ginewrę, z którą panował w warownym dworze Caerlon (w innych wersjach Camelot). Posługiwał się mieczem Excaliburem. Odmówił płacenia podatków cesarzowi rzymskiemu Lucjuszowi, a następnie wypowiedział mu wojnę i ruszył na podbój Rzymu. Brytanię oraz Ginewrę zostawił w tym czasie pod opieką siostrzeńca, Mordreda. Okazało się jednak, że krewniak przywłaszczył sobie zarówno władzę w kraju, jak i królową. Na wieść o tym Artur zawrócił spod bram Rzymu i zabił Mordreda w bitwie, ale sam został śmiertelnie raniony. Konającego króla zawieziono na wyspę Avalon, zaś Ginewra wstąpiła do klasztoru.  | |
Z kolei Lewis Spence uważał, że określenie "Arth Vawr" tyczyło centralnej postaci brytyjskich kultów pogańskich, reprezentując być może jeszcze starszego boga. Jako strażnik Brytanii, Artur może być identyfikowany z Branem Błogosławionym, celtyckim bogiem, który jest przedstawiony jako pradawny król Brytanii w mabinogiońskiej opowieści Branwen, córka Llyr”. Późniejsi pisarze, tacy jak Chretiens de Troyes, Wolfram von Eschenbach i autor opowieści pt. "Sir Gawain i Zielony Rycerz", szerzej rozwodzili się nad aspektami magicznymi i rycerskimi mitu arturiańskiego, włączając w to poszukiwania Świętego Graala. Jeszcze zanim do tego wszystkiego Thomas Malory dorzucił wątek Okrągłego Stołu, historia stała się nośnikiem myśli o podstawach pogańskich, choć niejako "nawróconych" na chrześcijaństwo. Miecz Excalibur ma swoje źródło prawdopodobnie w podaniach o irlandzkim mieczu Caliburn; celtycki pierwowzór króla Artura najeżdża na Krainę Zmarłych (Annwn), aby ukraść magiczny kocioł (graal), niegdyś należący do Brana. Thomas Malory jako pierwszy ustalił, że wyspa Avalon (dokąd Artur został zabrany po swej ostatniej bitwie) to opactwo Glastonbury ("Wyspa szklana"). W 1191 roku mnisi tego opactwa twierdzili, że odnaleźli trumnę Artura i Ginewry, choć podejrzewa się, że chodziło w tym przypadku o zyski z pielgrzymek. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że Avalon ma swoje źródło w celtyckich opowieściach o Wyspach Błogosławionych, położonych na Zachodnim Oceanie. Jak widać, historia rzymskoceltyckiego wodza, syna Ambrosiusa Aurelianusa, który około 516 roku pokonał anglosaskich najeźdźców, jest uwikłana jednocześnie w wiele tradycji i podań z czasów zamierzchłych. Trudno się dziwić, że budzi wśród wielu historyków kontrowersje i spory. Niemniej król Artur i rycerze Okrągłego Stołu byli wdzięcznym tematem dla artystów, dla których spory historyków były nieistotne lub drugorzędne - na kanwie tej opowieści powstały setki utworów. Można tu przywołać tak różne dzieła jak opera "King Arthur" z roku 1691, autorstwa Henry Purcella i Johna Drydena, poemat Alberta Tennysona "Morte d′Arthur" z roku 1842 czy znaną dość dobrze humorystyczną powieść Marka Twaina "Jankes na dworze króla Artura".  | |
Cóż, historia historią, a my przejdźmy do filmu, który był jedną z najbardziej oczekiwanych produkcji Hollywood tego roku (oprócz naturalnie "Powrotu Króla" i "Troi"). "Król Artur" był reklamowany jako tzw. "true story behind the legend", czyli że niby przedstawi on znaną powszechnie historię odartą z przeróżnych naleciałości, za to skleconą z wykorzystaniem najaktualniejszej wiedzy historycznej. Niestety, to tylko brzmi tak dobrze, bo w kwestii mitów i ich rzeczywistych korzeni właściwie nigdy nie ma wśród badaczy jednomyślności - są entuzjaści, są sceptycy, normalna rzecz. Jednak z tego powodu trudno traktować "Króla Artura" inaczej, niż jak jeszcze jeden głos przemawiający za tą, a nie inną koncepcją tej niezwykłej postaci i jej miejsca w historii, więc do wspomnianego "true" należy podchodzić z należytym dystansem. Spotkałem się z twierdzeniem, że odarcie opowieści o królu Arturze z otoczki mitu pozbawi ją z wszystkiego, co najciekawsze. Byłem odmiennego zdania i muszę przyznać, że po projekcji wcale nie czułem się rozczarowany. Nade wszystko bowiem liczyłem na inność, na oderwanie się od tradycyjnego kształtu opowieści o królu Arturze. Ta wizja, którą film przedstawia, może nie zachwyca jakoś przesadnie, może być dla kogoś trochę niespójna, ale przynajmniej jest biegunowo odległa od klasycznego pojmowania mitu arturiańskiego, a przez to interesująca. To już coś. Gdy tylko film się rozpoczął, w jakiś kompletnie irracjonalny sposób poczułem się swojsko i to tylko dlatego, że pokazano jedną z prowincji rzymskich, Sarmację, zamieszkiwaną przez legendarnych już wtedy, w roku 452, jeźdźców. Przypomniała mi się ta uparcie podtrzymywana przez naszą szlachtę więź z owymi zaginionymi w pomroce dziejów sarmackimi przodkami i nie wiedzieć czemu, zaleciało mi na krótki momencik Sienkiewiczem. A potem, gdy tylko ujrzałem tę cudownie zakazaną mordę Raya Winstone′a, niezapomnianego Szkarłatnego Willa z najpiękniejszej wersji opowieści o Robin Hoodzie, jaką zna historia kina (tę z Michalem Praedem w roli głównej, znakomitym, stoickim Nasirem z dwoma mieczami na plecach i cudowną muzyką Clannadu), zrobiło się swojsko jeszcze bardziej.  | |
Odmienność ukazanej postaci Artura i jego rycerzy tkwi nade wszystko w dość mocnym cofnięciu się w czasie, do okresu gdy jeszcze Europa była niemal całkowicie pochłonięta przez Rzym, mimo iż już kruszejący. A zatem Brytania to nie mityczne włości Artura, lecz niezmiennie mglista i deszczowa kraina, będąca jedną z prowincji rzymskich. Artur to Bryt i Rzymianin jednocześnie, syn rzymskiego żołnierza i dziewczyny wywodzącej się z miejscowej ludności. Jego pełne imię brzmi Lucius Artorius Castus. Nie jest on królem, lecz dowódcą rzymskiej placówki na dalekiej północy, przy murze Hadriana, który dzielił wyspę na dwie części: rzymską i dziką (albo wolną, jak kto woli). Jest chrześcijaninem, bardzo gorliwym, ufnym i prostolinijnym. Jego rycerze: Ganis, Tristan, Jols, Gawain, Bors, Dagonet, Lancelot i Galahad, to zbieranina żołnierzy z Sarmacji, pozostających na długiej służbie w rzymskiej armii. Warto pamiętać, że kształt tej służby zmieniał się na przestrzeni wieków, były kolejne jej reformy przeprowadzane przez cesarzy Serwiusza Tulliusza, potem Gajusza Mariusza, Gajusza Juliusza Cezara, wreszcie Oktawiana Augusta, Tyberiusza, potem Klaudiusza i jeszcze paru innych, dostosowujące armię do aktualnych potrzeb Imperium Romanum. Służba w jego wojsku trwała wiele lat, jej maksymalny czas również się zmieniał, od lat kilku do nawet ćwierćwiecza - w przypadku żołnierzy Artura mieliśmy do czynienia z piętnastoletnim okresem.  | |
Spory jest kontrast pomiędzy "Królem Arturem" a ujęciami filmowymi, nazwijmy to, normalnymi. W filmie "Pierwszy rycerz" (polski tytuł "Rycerz króla Artura" z Seanem Connerym, Richardem Gerem i Julią Ormond w rolach głównych), zupełnie niezłym technicznie, ale niemal całkowicie skupionym wokół wątku romansu pomiędzy Lancelotem a Ginewrą (w "Królu Arturze" całą tę sprawę ograniczono zupełnie do paru znaczących spojrzeń Lancelota), mamy kształt klasyczny tej historii: chrześcijański władca, z Excaliburem w ręku, rządzący w Camelocie wraz ze swymi rycerzami, zasiadającymi przy Okrągłym Stole, walczący z rycerzem, który mu się sprzeciwił (nie jest to Modred, lecz Malagant, ale w sumie na jedno wychodzi). Tymczasem tutaj mamy raczej dowódcę i jego rubaszną, "wesołą kompaniję", związaną braterstwem broni, wspólnie przelaną krwią i stoczonymi ramię w ramię bitwami (ta zażyłość i wesołość bardzo mi przypomniała wikingów z "Trzynastego wojownika") - próżno wśród nich szukać rycerzy w rodzaju: "Na honor! Prawiście, panie!". Tych różnic jest zresztą w filmie - jak łatwo się było spodziewać - mnóstwo. Król Artur nie jest posiwiałym mężczyzną w sile wieku, lecz młodym jeszcze legionistą. Ginewra, jego przyszła żona, to wojowniczka z zamieszkującego północ plemienia Piktów, znakomicie władająca łukiem. Merlin jest przywódcą duchowym i kimś na kształt szamana dzikich autochtonów, a nie żadnym czarodziejem, w dodatku jest wrogiem Artura, który z konieczności zawiera z nim sojusz. Mityczny Camelot to garnizon rzymski, w którym Artur ustawił okrągły stół, aby w myśl wyznawanych zasad zaznaczyć równość pomiędzy sobą a podległymi sobie rycerzami (choć oczywiście nie tyczyło to wojskowej hierarchi). Nie ma tu mowy o żadnym Graalu, bo chrześcijaństwo dopiero zaczyna zdobywać świat, choć już ludzkie słabości i najbardziej parszywe instynkty zaczynają dominować wśród jego hierarchów (co znakomicie tu widać na przykładzie choćby biskupa Germaniusa czy mnichów katujących ludzi w kazamatach). Różnic jest zresztą dużo, dużo więcej, ale nie widzę głębszego sensu w dalszym ich punktowaniu. |