Erienne nie miała pewności, czy Lyanna zrozumiała ostatnie pytanie, choć kiwnęła głową. – Dobrze. Grzeczna dziewczynka. – zakończyła Ephemere. – Czy jest coś, o co pragniesz nas zapytać? – Nie. – Lyanna pokręciła głową i ziewnęła. – Mamo? – Tak, kochanie. Sądzę, że już pora do łóżka. – Kucharka i chłopiec zaczęli zbierać talerze, więc Erienne wzięła Lyannę na ręce. – Położę ją i wrócę. To może trochę potrwać. Cleress wzruszyła ramionami. – Nie spiesz się. Będziemy dalej tu siedzieć. Sądzę, że po tylu latach możemy jeszcze chwilę poczekać, by z tobą pomówić. Lyanna usnęła w ramionach Erienne, nim dotarły do pokoju, i nawet nie obudziła się, gdy matka przebierała ją w nocną koszulę. – Za dużo tego wszystkiego dla ciebie, moja mała – wyszeptała Erienne, wkładając lalkę pod kołdrę obok dziewczynki i czując nadchodzenie kolejnej fali poczucia winy. – Śpij dobrze. – Pocałowała Lyannę w czoło i cicho wyszła. Za drzwiami czekała na nią Ren’erei. – Zaczekam tu i będę nasłuchiwać – powiedziała. – Jeśli się obudzi i zacznie cię wołać, przyjdę po ciebie. Erienne pocałowała ją w policzek, czując gwałtowny przypływ ulgi. – Dziękuję ci, Ren’erei. – Jesteś prawdziwym przyjacielem. – Mam taką nadzieję – odparła elfka. Erienne pospieszyła do jadalni, gdzie stół został już zastawiony grzejącymi się nad świecami talerzami z mięsem i jarzynami. Na tacy z kryształowymi kielichami stał dzban wina, a z długiej fajki w dłoni Ephemere wiła się ku sufitowi smużka dymu. W jej umyśle błysnęło wspomnienie Densera, siedział oparty o pień drzewa, paląc ten swój śmierdzący tytoń, i omawiał coś z Krukami. Uśmiechnęła się do siebie i znów pożałowała, że nie ma go przy niej. – Od razu usnęła? – zapytała Aviana. Erienne kiwnęła głową. – To dobrze. Dobrze. Nałóż coś sobie, nalej wina i siądź bliżej, abyśmy nie musiały podnosić głosu. Erienne wzięła na talerz nieco jedzenia i nalała pół kielicha wina, po czym usiadła obok Ephemere, która machnięciem ręki odgoniła od niej dym. – Przepraszam za ten przerażający nałóg – powiedziała zachrypniętym głosem. – Ale wdychanie dymu przynosi ulgę naszym płucom i bolącym kończynom. Niestety, jak słyszysz, najbardziej działa na nasze głosy. – Przekazała fajkę Avianie, która zaciągnęła się głęboko, kaszląc, dym pachniał jak dąb, róże i jakieś słodkie ziele, którego Erienne nie umiała rozpoznać. Przyglądała się Ephemere, jakby ją po raz pierwszy widziała. W blasku świec i lamp jej skóra wydawała się tak naciągnięta, jakby miała w każdej chwili pęknąć. Pod gęstymi, siwymi włosami zdawała się bardzo blada, co dawało wyraziste tło dla migoczących szmaragdowych oczu, które niezwykle skutecznie odzwierciedlały jej magiczną żywotność. Szaty wisiały na jej chudym ciele, a długa szyja z widocznymi żyłami i ścięgnami wystawała niczym skała z ciemnego morza. Dłonie miała długie, niemal pajęcze, nie ozdobione żadną biżuterią i nieco drżące. Jej paznokcie były krótko obcięte i dobrze utrzymane. Erienne na powrót spojrzała w jej oczy i dostrzegła płonące w nich światło i ciepło. Ephemere się uśmiechnęła. – Sądzę, iż się zastanawiasz, czy nie przyszłaś tu w ostatniej chwili. I nie mijasz się zbytnio z prawdą. – Och Ephy, nie dramatyzuj – skarciła ją Myriell głosem zachrypniętym od dymu z fajki. – Doprawdy? – zasyczała Ephemere, jej głos stał się twardy. – Ja po prostu nie chcę uciekać od myśli o ryzyku, jakie podejmujemy, i o tym, czym prawdopodobnie to się dla nas skończy. – Dziewczyna musi znać prawdę. Całą – dodała Cleress. – A co dokładnie? – zapytała Erienne, czując w umyśle dreszcz. Z oczu Ephemere, podobnie jak z innych twarzy, zniknęło wszelkie ciepło, choć nadal płonęła w nich moc. – Zaczynaj, Ephy – odezwała się Cleress. – Jak widzisz, Erienne, jesteśmy stare, nawet jak na elfy, a istnieje granica, poza którą nawet magia jest bezradna wobec tego, co nieuniknione – powiedziała Ephemere. – Sądzę, iż należałoby też dodać, że żadna z nas nie żyłaby tak długo, gdyby nie to wymuszone czekanie – wtrąciła Cleress. Ephemere kiwnęła głową. – Zobaczysz tu rzeczy, których wolałabyś nie widzieć. Zechcesz powstrzymać nas od robienia z Lyanną tego, co musimy zrobić. Będziesz się bać o nią i będziesz miała do tego pełne prawo, gdyż każdego dnia dziewczynce będzie grozić niebezpieczeństwo. Obawiam się, że to skutek krzywd, jakie wyrządzili jej nauczyciele z Dordover. – Krzywd? – Erienne przestała żuć, serce waliło jej w piersi, a głowa puchła od narastającego strachu. – Spokojnie, to nie jest żadna poważna rana ani fizyczna, ani mentalna. Uciszyłyśmy koszmary, które groziły jej w kolegium. Problem polega na tym, że jest bardzo mała i musi pogodzić się ze swoim Przebudzeniem. A jeśli źle zrozumie nasze nauki, skutki mogą być bardzo poważne – przestrzegła Aviana. – Śmierć? – To słowo z trudem przeszło Erienne przez gardło. – To ostateczna cena, jaką każdy mag może zapłacić za próbę wykorzystania swego daru – ciągnęła Cleress. – Lecz w przypadku Lyanny konsekwencje mogą być jeszcze gorsze niż śmierć. – Uniosła dłoń, powstrzymując kolejne pytanie Erienne. – Wiemy, że Lyanna przyjęła już manę Dordover jako najnormalniejszą rzecz na świecie, i to jest pierwsza sprawa, która zaniepokoiła nas w strumieniach many, które tak długo studiowałyśmy. W jej umyśle tkwi bowiem konflikt wywołany treningiem w kolegium. Tylko część jej zdolności została obudzona i teraz musimy obudzić resztę, lecz obawiamy się, że wyćwiczona w Dordover część umysłu będzie stawiać opór, chyba że zdołamy ją nauczyć, by tego nie robiła. To trudne do zrozumienia dla każdego, a szczególnie dla tak małego dziecka… – Cleress wzruszyła ramionami. Erienne odłożyła widelec i uniosła dłonie do ust, gorączkowo szukając jakiegoś rozwiązania. – Nie możecie poczekać do chwili, kiedy będzie starsza? Chronić ją, dopóki nie będzie gotowa? – Zrobiłybyśmy to, gdyby to było możliwe. Lecz proces jej Przebudzenia już się rozpoczął. Niepotrzebnie. – Wzrok Myriell wwiercał się w Erienne. – Słucham? – Niezależnie od tego, co ci powiedzieli, twoi mistrzowie mieli nadzieję, że ich magia stłumi drzemiące w niej zdolności, więc niczym głupcy starali się ten proces przyspieszyć. Pewnie zapewnili cię, że to jedyny sposób, by ją uratować – ciągnęła Myriell. – Tak, ale… – W umyśle Erienne panował chaos przypominający dzwonek alarmowy, który odzywa się za późno. Czuła, że znajduje się na skraju paniki. – Oni chcieli uratować się przed nią. Nie mieli jednak pojęcia, z czym igrają, Erienne, a twoje zaufanie do nich naraziło Lyannę na wielkie niebezpieczeństwo ze strony jej własnego umysłu. A także nas. – Nie, nie, nie. – Erienne potrząsnęła głową, w natłoku myśli nie mogła dostrzec żadnego sensu. – Macie jej pomóc. Sprawić, aby była taka jak wy. Jak może jej coś grozić? Przecież przybyłyśmy tu po to, aby być bezpieczne. Ephemere położyła chłodną dłoń na ramieniu czarodziejki. – Dziecko, uspokój się – zwróciła się do niej łagodnym głosem. – Musisz to wszystko wiedzieć, lecz pamiętaj, że nie możesz oskarżać nas o to, co już się stało. Sprowadzenie Lyanny tutaj było jej jedyną szansą. Twoją również. Gdyby została w Dordover, z pewnością by zginęła. Erienne wzięła głęboki oddech i poczuła, jak jej serce nieco zwalnia. Kiwnęła głową i spojrzała w zielone oczy Al-Drechar, czekając na ciąg dalszy. – W Lyannie jest zdolność, której nikt poza nią samą nie może zrozumieć i wykształcić. Ma wrodzoną wiedzę o podstawowej magicznej mocy, którą posiadali kiedyś wszyscy magowie. Aby ją uwolnić, musi najpierw opanować pojedyncze nici. Będzie to dla niej jak zwiedzanie Skarbców Many w kolegiach, aby poznać ich wiedzę. Powinna ona zostać jej przekazana jako spójna całość, lecz Dordover zakłóciło tę równowagę. Nie mogę wyjaśnić ci tej prostej mocy, którą Lyanna nosi w sobie, lecz jej zdolność do kształtowania many można wyczuć na setki mil. Jeśli nie nauczymy jej, jak tę moc kontrolować, sama zada sobie poważne obrażenia, a może nawet doprowadzi do własnej śmierci. A kiedy będzie się tego uczyć, jej błędy będą dla tych, którzy chcą jej uczynić krzywdę, jak latarnia morska. Ty będziesz miała na nią łagodzący wpływ na tym etapie jej życia, kiedy jest najbardziej wrażliwa. Musisz ją chronić. Jest taka mała i słaba. Biedne dziecko, nie powinno stawiać temu czoła, póki nie osiągnie twojego wieku. – Możecie sprawić, by tak się stało? – Erienne spojrzała im w oczy. – Musimy – odezwała się Aviana – gdyż jeśli nam się nie uda, Al-Drechar przestaną istnieć. – Dlaczego? Co się z wami stanie? – Erienne pomyślała, że już zna odpowiedź, i podobnie sądziła Ephemere, skoro się roześmiała. – Erienne, wszystkie nasze siły idą na utrzymanie nas i ochraniających to miejsce iluzji przy życiu. Obawiam się, że szkolenie twojej kochanej córki oznacza dla nas wszystkich śmierć. – Uśmiechnęła się i ścisnęła kobietę za ramię. – Taka jest kolej rzeczy, choć śmierć nigdy nie przychodzi szybko po Al-Drechar. – Kiedy zaczniecie? – zapytała Erienne, niepewna, czy powinna im na to pozwolić. Nie tylko ze względu na Lyannę, ale i dla swojego własnego dobra. – Jutro rano. Czas ucieka. Ren’erei czuje, że nasi wrogowie są bliżej niż kiedykolwiek dotąd, czego dowodzą rany biednego Tryuuna. Musimy być czujne. Nic nie może odwieść nas od naszego zadania – podsumowała Aviana. Czarodziejka straciła apetyt. W snach widziała, jak Al-Drechar po prostu unoszą kurtynę, która opadła pomiędzy Lyanną i jej zrozumieniem Jedności. Lecz teraz, po tych wszystkich rozmowach o wrogach, zaczęła obawiać się, że naraża także Densera na ogromne niebezpieczeństwo. Złapała się nawet na myśli, iż ma nadzieję, że ich nie znajdzie. – Teraz wszystkie powinnyśmy udać się do swoich łóżek. Czeka nas ciężka praca. Sen to uzdrowiciel umysłu – rzekła Cleress. – Dokończę wino – odparła Erienne, nie będąc w stanie nawet myśleć o śnie. Pociągnęła łyk, przyglądając się, jak Al-Drechar pomagają sobie nawzajem wstać z krzeseł i powoli idą w stronę drzwi do sali balowej, wspierając się jedna na drugiej. Przygarbiona Ephemere, prosta jak świeca, lecz utykająca Myriell, Cleress chwiejąca się tak, jakby miała zaburzenia równowagi, i Aviana, której kolanom najwyraźniej dokuczał reumatyzm. Były tylko czterema ogromnie starymi kobietami zmierzającymi do swoich komnat gdzieś w tym dużym domu. Erienne omal nie roześmiała się na myśl, że zanim tam dotrą, zacznie już niemal świtać. Nalała sobie drugi kieliszek wina i trzymała go pod nosem, pozwalając, by owionął ją głęboki owocowy zapach. Co ona, do wszystkich piekieł, tutaj robi? Powierzyła życie swojej córki czterem wiedźmom, które wyglądają tak, jakby za chwilę miały po raz ostatni odetchnąć. Powinna uważać to za całkowite szaleństwo, lecz jednak to miało sens i poprzez gasnący gniew Erienne dostrzegła to, czego szukała, a co do tej pory jej umykało. Propozycja dla niej i szansa dla Lyanny. Być może mimo wszystko zaśnie dzisiaj spokojnie. |