nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Złodziej Świtu
ciąg dalszy z poprzedniej strony

• • •
– Gdybym sam tego nie czuł, chyba bym nie uwierzył – powiedział Sirendor.
Stał obok Hirada przy barze we Wronim Gnieździe, podziwiając ubranie barbarzyńcy – skórzane spodnie, dopasowaną ciemną koszulę, która doskonale podkreślała sylwetkę Hirada i ćwiekowany pas, do którego przypięta była pochwa z krótkim mieczem. Obok stał Ilkar ubrany w żółtą koszulę z czarnymi obszyciami i podobne skórzane spodnie, za barem zaś, w prostej białej koszuli znajdował się Bezimienny.
– O czym ty mówisz? – zapytał Hirad.
– Cóż, mój drogi przyjacielu, w czasie naszego kilkugodzinnego rozstania nie tylko zrzuciłeś ten przepocony, skórzany strój, który zwykle zakładasz, by porozmawiać ze smokami, ale najwyraźniej wziąłeś też pachnącą kąpiel. Oto wiekopomna chwila. – Sirendor wskoczył na najbliższy stół i wykrzyknął – Panie, panowie, Talanie! Nasz cuchnący barbarzyńca się wykąpał!
Gruchnęły śmiechy i docinki. Hirad zobaczył nawet, że Denser lekko się uśmiechnął, ale zaraz powrócił do głaskania kota, wpatrzony w płomienie paleniska, przy którym ustawił swoje krzesło.
– Masz gadane, krzykaczu – powiedział Hirad, wymierzając oskarżycielsko palec w stronę Sirendora. – Ale spójrz tylko na siebie. Twoje ciuchy budzą wątpliwości co do tego, która płeć miałaby się bawić twoimi jajami. Przyszła żona będzie chyba niepocieszona.
– Nazywasz mnie ciotą?
– Zgadza się.
Sirendor smutnie wydął wargi i spojrzał na siebie. Ubrany był w zdobione, długie do kolan, sznurowane mokasyny i bufiaste, obszywane złotem spodnie, w które wpuszczoną miał luźną, fioletową, jedwabną koszulę z dużym dekoltem, z koronkowym wykończeniem. Przy pasie miał swój krótki miecz, a na owłosionym torsie spoczywał wisiorek z klejnotem.
– A może masz rację. – Sirendor zgrabnie zeskoczył na podłogę gospody, wypełnionej po brzegi ludźmi zwabionymi ucztą Kruków, i zgarnął ze stołu kufel z piwem.
Denser wstał, zostawiając kota wygrzewającego się przy ogniu, i przecisnął się przez tłum w stronę trójki najemników. Ilkar podniósł swój kielich, odwrócił się i odszedł.
– Coś mi się zdaje, że ci dwaj nie zostaną przyjaciółmi – pokręcił głową Sirendor.
– Bystra uwaga, co? – zakpił Hirad, spoglądając na podchodzącego Xeteskianina z szerokim uśmiechem.
– Denser. – Bezimienny przywitał Ciemnego Maga skinieniem głowy.
– Robi się tłoczno – zauważył Denser, zapalając fajkę.
– Może być czerwone? – zapytał Sirendor, podnosząc butelkę z winem.
– Niech będzie. – Denser patrzył, jak wojownik napełnia kielich. – Dziękuję.
Mag pociągnął łyk i podniósł brwi.
– Całkiem niezłe.
– Niezłe? – powtórzył za nim Bezimienny. – To czerwony Blackthorne, przyjacielu. Kosztowna specjalność Gniazda.
– Żaden ze mnie znawca. – Denser wzruszył ramionami.
– Jasne. W takim razie coś tańszego. – Bezimienny odwrócił się i spojrzał w lewo na stojak z trunkami. Wybrał butelkę i postawił ją na barze, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu korkociągu.
Zatrzymał się na chwilę i rozejrzał po sali. Oto nareszcie stał po drugiej stronie kontuaru i czuł, że jest na miejscu. Naprawdę. Lecz pod całą tą radosną maską czaiła się otchłań, do której nie chciał zaglądać.
– To dopiero życie, co? – powiedział, wyciągając korek z butelki i raz jeszcze spoglądając na gęstniejące morze kufli, twarzy, kolorów i dymu. Wydobył czysty kubek.
– Ten cienkusz z winnicy barona Corin to wino dla ciebie, Denserze. Spróbuj tylko się nie zakrztusić.
– Mam dla was propozycję – powiedział Denser ni stąd ni zowąd.
– Aha. Więcej szans, by spłonąć żywcem, tak?
Denser popatrzył na Hirada.
– Niezupełnie. Wysłuchacie mnie?
– Tak, jeśli chcesz, ale tracisz czas – odpowiedział Bezimienny.
– Dlaczego?
– Ponieważ kilka godzin temu przeszliśmy na emeryturę. Teraz pracuję jako barman.
Hirad i Sirendor roześmiali się. Twarz Densera na chwilę zdradziła panikę i zaskoczenie, kiedy próbował zorientować się, czy żartują, czy mówią poważnie.
– Mimo to… – powiedział.
– A więc mów dalej. – Sirendor oparł się o bar, kładąc łokcie na blacie.
Hirad poszedł w jego ślady, zaś Bezimienny pochylił się do przodu, bawiąc się korkociągiem.
– Amulet, który zdobyliśmy, nie jest jedynym – zaczął Xeteskianin.
– A to dopiero niespodzianka. – Sirendor spojrzał na przyjaciół.
– Posłuchajcie, będę szczery. Pracujemy nad nowym zaklęciem ofensywnym, w razie kolejnego ataku Wesmenów. Potrzebujemy jeszcze trzech przedmiotów, by zakończyć badania, dlatego też ja, to znaczy Xetesk, potrzebujemy waszej pomocy w ich zdobyciu.
Krucy milczeli. Denser badawczo obserwował ich twarze. W końcu Bezimienny wyprostował się.
– Zastanawialiśmy się, dlaczego zapłaciłeś nam tyle pieniędzy za podróż tutaj – powiedział. – Uzgodniliśmy też, że więcej nie pracujemy dla Xetesku. Użyjcie protektorów.
Denser pokręcił głową.
– Nie. Protektorzy to tylko siła bojowa. Do tego zadania potrzebuję kogoś, kto myśli.
– Krucy są… byli drużyną bojową. Nigdy nie zajmowaliśmy się zdobywaniem przedmiotów i nie zamierzmy teraz zaczynać – powiedział Sirendor.
– Ale to praca krótkoterminowa. A zapłatę otrzymacie na tych samych zasadach co dziś.
Bezimienny z powrotem oparł się o kontuar.
– Znowu po pięć procent za każdą robotę?
– Nie obiecuję, że będzie tak samo łatwo. – Denser prawie uśmiechnął się do Hirada.
– A niech mnie zaraza! Chciałbym w takim razie zobaczyć któreś z twoich trudniejszych zadań.
– Przepraszam, źle się wyraziłem. Chciałem powiedzieć, że eskorta była łatwa.
Sirendor wykrzywił twarz w szerokim uśmiechu. Wyprostował się i poprawił ubranie.
– Kilka lat temu, Denserze, pewnie odgryźlibyśmy ci rękę, byle dostać takie pieniądze. Ale teraz ja na przykład nie jestem już zainteresowany. Poza tym chyba nie wiedzielibyśmy, na co wydać tyle srebra. Przykro mi, stary, ale emerytura ma jedną zasadniczą zaletę. – Sirendor odwrócił się i klepnął Hirada w ramię. – Do zobaczenia później.
Ruszył w stronę drzwi, przez które właśnie weszła przepiękna kobieta wraz z dwoma towarzyszami. Miała na sobie lśniący, niebieski płaszcz, a kiedy zsunęła kaptur, fala gęstych, rudych loków opadła jej na ramiona.
Najpierw zobaczyła Hirada i pomachała do niego. Barbarzyńca i Bezimienny odwzajemnili powitanie. Potem podeszła do Sirendora. Objęli się i pocałowali. Wojownik poprowadził ją do stołu po prawej stronie sali niedaleko zaplecza.
Bezimienny postawił butelkę i dwa kryształowe kielichy na tacy.
– Robota czeka – powiedział.
– Taa. – Hirad spojrzał na Densera. Twarz Ciemnego Maga miała obojętny wyraz, ale oczy zdradzały jego rozczarowanie i niepokój. – Gdyby to zależało ode mnie, przyjąłbym twoje pieniądze. Takich drani jak ty powinniśmy ogołocić co do miedziaka.
– Schlebiasz mi. Sądzisz, że to już było ostatnie słowo w tej sprawie?
Hirad westchnął.
– No cóż, Bezimienny był zainteresowany, bez wątpienia, i jestem prawie pewien, że nudni bracia poszliby za nami. Twoje problemy to Sirendor, który jest zakochany, ale nie może się ożenić, póki nie przestanie walczyć, oraz Ilkar, który szczerze nienawidzi wszystkiego, co reprezentujesz.
– A poza tym żadnych innych problemów? – Denser zapalił fajkę.
– Coś ci powiem. Popracuj nad Sirendorem, opowiadając, ile pieniędzy może zarobić dla ukochanej, że praca nie potrwa długo i inne takie. Ja zajmę się Ilkarem. Może zainteresuje go zaklęcie, nad którym pracujecie. Ale będzie ciężko.
– Co, jeśli nie uda ci się go przekonać?
– Wtedy nici z planu. Krucy nie pracują osobno.
– Rozumiem.
– To dobrze. Ale gdzie on jest?
Denser wskazał środek sali. Ilkar rozmawiał z handlarzem suknem imieniem Brack i dwiema wyglądającymi przyzwoicie kobietami.
– Zawsze warto spróbować – powiedział Hirad, a potem krzyknął w stronę grupki – Hej, Ilk, chcesz jeszcze piwa?!
Ilkar pokiwał głową. Barbarzyńca podniósł dzban i przepchnął się przez tłum do przyjaciela.
– Miło cię widzieć, Hiradzie.
– Nigdy nie umiałeś kłamać, Brack. Piwa? – Kupiec podniósł swój kubek. Hirad napełnił go, a potem nalał Ilkarowi. – Muszę pożyczyć na chwilę Ilkara, miłe panie, ale obiecuję, że niedługo wrócimy.
Ilkar spojrzał podejrzliwie na wojownika, ale pozwolił się zaprowadzić w stronę baru. Hirad zobaczył, że Denser stoi przy stoliku Sirendora, a w chwilę potem, ku zdziwieniu barbarzyńcy, Larn wstał i podszedł za magiem do ognia. Xeteskianin musiał mieć naprawdę niezwykły dar przekonywania – Hirad wątpił, by sam miał takie szczęście, szczególnie, że dwoje kochanków dopiero co zasiadło przy stoliku.
– I co takiego Denser miał do powiedzenia?
– Siedemset pięćdziesiąt tysięcy, Ilkarze. Trzy zadania. Krótki termin.
Elf potrząsnął głową.
– Wiesz co, Hiradzie, dziwię ci się. I przykro mi, że po dziesięciu latach nie znasz mnie na tyle, by mnie pytać.
– Ale…
– Powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia. Nie będę pracował ani dla nich, ani z nimi. Xeteskowi nie wolno ufać. Nie obchodzi mnie, ile pieniędzy zaoferuje, bo to i tak nie wystarczy.
Hirad przygryzł wargę.
– Posłuchaj mnie przez chwilę. Spróbuj pomyśleć, że po prostu wyciągasz od nich jeszcze więcej pieniędzy. Jeżeli ci to przeszkadza, możesz wszystko oddać Julatsie, ale myślałem, że wolisz wiedzieć, co knuje Xetesk.
Ilkar zmarszczył czoło.
– A czego konkretnie chce od nas Denser?
Hirad gestem przywołał go bliżej.

• • •
Bezimienny opierał się o kontuar, pociągając doskonałego czerwonego Blackthorne’a, zadowolony z atmosfery wieczoru. Przesunął łokieć, odsuwając skrawek swej białej koszuli od plamy wina rozlanego na blacie.
Spoglądając na salę, mógł wrócić myślą dziesięć lat wstecz. Talan i Richmond, nudni bracia, jak lubił ich nazywać Hirad, siedzieli razem w milczeniu, przebierając palcami po brzegach kielichów. Hirad i Ilkar stali kilka metrów od niego. Rozprawiali o czymś dość żywo. Uśmiechnął się i łyknął wina z kielicha. Potem znów napełnił go winem z butelki stojącej na barze.
W końcu jego wzrok spoczął na palenisku i siedzących po obu jego stronach mężczyznach. Rozmawiali. Uśmiech Bezimiennego zbladł. Denser. Oparcie fotela zasłaniało w dużym stopniu twarz maga, ale Bezimienny dostrzegł kota i dłoń głaszczącą jego grzbiet. Im szybciej się stąd wyniesie, tym lepiej. Bezimienny nienawidził być okłamywany.
Sirendor wydawał się być w dobrym nastroju. Oczy błyszczały mu w świetle ogniska, a bogate ubranie przyciągało uwagę więcej niż jednej panny w gospodzie. Na przykład ta przy drzwiach cały czas się w niego wpatrywała. Cholerny szczęściarz. Nawet nie musiał się za bardzo starać. Same padały mu do nóg, a potem do łóżka. Bezimienny zastanawiał się, czy Sana wiedziała, jak wiele kobiet jej zazdrości. Teraz siedziała z ochroniarzami, lekko poirytowana, przy stoliku, który niedawno opuścił Sirendor.
Kobieta spod drzwi ruszyła w stronę paleniska. Miała długie, kasztanowe włosy, spięte na karku, którego jedną stronę pokrywała czarna plama. Wysoką, szczupłą sylwetkę okrywały spodnie, ciemna koszula i obcisły skórzany kaftanik. Nosiła ciemnoczerwony płaszcz spięty przy szyi. Bezimienny pokręcił głową. Urok osobisty Sirendora działał widocznie niezależnie od obecności jego narzeczonej i Bezimienny zdał sobie sprawę, że jest trochę zazdrosny. Nawet bardzo zazdrosny.
Przechodząc obok grupki kupców zderzających się kuflami i porykujących toasty, kobieta odwróciła głowę w stronę Bezimiennego i ich spojrzenia spotkały się. Wojownik poczuł lodowaty dreszcz. Zobaczył twarz o pełnych ustach i pięknym nosie, ale oczy kobiety były puste, ciemne i przepełnione nienawiścią. Odruchowo przeniósł wzrok na jej dłonie i dostrzegł błysk stali. Przy palenisku siedziało dwóch mężczyzn i Bezimiennego ogarnęło zimne przeczucie, że kobieta nie szuka Sirendora Larna.
– O, bogowie – wyszeptał. Poluzował krótki miecz w pochwie, zanurkował pod barem i zaczął przeciskać się przez tłum.
– Sirendorze! Sirendorze, broń się! – wykrzyczał, rzucając szybkie spojrzenie na kobietę. Sprawnie przesuwała się w stronę ognia. – Sirendorze! Po lewej, cholera! Lewa!
Sirendor spojrzał na niego, marszcząc brwi.
– Z drogi, do cholery! Sirendorze, kobieta, czerwony płaszcz, rude włosy, po lewej!
Serce Bezimiennego waliło jak szalone. Wyczuł zmianę atmosfery na sali, zobaczył kobietę ze sztyletem w dłoni, błyskawicznie zbliżającą się do swej ofiary. Była blisko. Zbyt blisko. Sirendor rozglądający się dokoła z dłonią na rękojeści miecza, nie widział jej.
Bezimienny wiedział, że nie zdąży. Zabójczyni była już przy Sirendorze.
– Zatrzymaj ją, Sirendorze! Na miłość boską, przepuście mnie!
W końcu Sirendor, stojący przodem do Densera, zobaczył napastniczkę. Kiedy zaatakowała, zablokował cios ramieniem. Sztylet przeciął rękaw koszuli i ciało. W następnej sekundzie miecz Bezimiennego rozorał bark kobiety. Zginęła natychmiast. Upadła na ziemię, nie wydając żadnego dźwięku. Krew bryznęła do paleniska, sycząc.
Na sali zapadła cisza. Ludzie odsuwali się, przepuszczając Hirada, Ilkara, Talana i Richmonda, biegnących w stronę paleniska. Sirendor z powrotem usiadł na krześle, trzymając dłoń przy twarzy. Odwinięty rękaw odsłaniał ranę. Była głęboka i mocno krwawiła.
– Dzięki, Bezimienny, nie widziałem jej, a… Co się dzieje?
Bezimienny klęknął przy ciele kobiety, podniósł sztylet i przyjrzał się ostrzu.
– Nie! Nie, nie, nie, cholera, nie! – krzyknął, zakrywając twarz dłonią.
– Bezimienny?
Wojownik spojrzał na barbarzyńcę. W oczach miał łzy. Potrząsnął głową i odwrócił się do Sirendora.
– Przepraszam, Sirendorze. Byłem za wolny, przepraszam.
– O czym ty do cholery mówisz, wielkoludzie? – Sirendor uśmiechnął się, a potem nagle zamilkł. – Bogowie! Nie… – Odwrócił się w bok i zwymiotował w ogień. – Zimno mi – powiedział. Jego głos był cichy, słaby. Odwrócił się i spojrzał na Hirada przekrwionymi oczami. Barbarzyńca odepchnął Bezimiennego i kucnął obok rannego.
– Pomóż mi.
– Co się dzieje? – Serce Hirada waliło jak młot. – O co chodzi?
Poczuł dłoń na ramieniu.
– To trucizna, Hiradzie. Toksyna atakująca mózg – powiedział cicho Bezimienny.
– To wołajcie uzdrowiciela! – wrzasnął Hirad. – Zaraz!
Dłoń na jego ramieniu zacisnęła się mocniej.
– Już za późno. On umiera.
– Nie, to nieprawda.
Sirendor spojrzał na przyjaciela. Twarz miał zlaną potem, po policzkach spływały łzy, a ciałem targały drgawki. Próbował się uśmiechnąć.
– Nie pozwól mi tu umrzeć, Hiradzie. Wszyscy będziemy żyć…
– Nic nie mów. Oddychaj. Wszystko będzie dobrze.
Sirendor pokiwał głową.
– Jest tak zimno. Będę… – jego głos ucichł, a powieki opadły ciężko.
Hirad chwycił jego twarz w dłonie. Była gorąca i śliska od potu.
– Trzymaj się, Larnie. Nie zostawiaj mnie!
Sirendor zamrugał i otworzył oczy. Położył ręce na dłoniach Hirada. Były tak zimne, że barbarzyńca zadrżał.
– Przepraszam, Hiradzie. Nie mogę. Przepraszam cię.
Jego ręce opadły na podłogę, oczy zamknęły się. Umarł.
powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.