Historia ta wydarzyła się przed wielu laty. W pewnym górskim kraju, nad brzegiem ogromnego jeziora, stał zamek. Nie była to typowa warownia, choć z pewnością mogłaby odeprzeć pierwszy, a nawet drugi atak najeźdźcy. Przy trzecim jednak mury już by nie wytrzymały. W kraju tym nie było potrzeby budowania twierdz niezdobytych, bowiem przez ostatnie pięćset lat żadna wojna nie zburzyła spokojnego życia mieszkańców. W zamku mieszkał król i królowa. Rządzili krainą górzystą i mało urodzajną, jednak nieubogą. Nie mieli wysokich wymagań, nie dążyli do przepychu i luksusów doczesności, uważali się więc za szczęśliwych. Król uwielbiał polowania, na których trawił większość czasu wolnego od spraw państwowych, królowa zaś... No tak, królowa... Kobieta ta otoczona była miłością męża oraz zbytkiem, którego nie sposób było przeliczyć na złoto. Król kazał przywieźć dla niej z odległych nizin położonych w dolinach wielkich rzek ogromną ilość żyznej ziemi i wybudował przepiękne ogrody. Od kupców przybywających z zamorskich krain nabył mnóstwo nasion i sadzonek przedziwnych drzew, krzewów i kwiatów. Królowa każdy swój dzień spędzać mogła w gajach wypełnionych zamorską roślinnością i wonią zadziwiających kwiatów, których nazw nikt w kraju tym nie znał. Czy jednak tam przebywała? Królowa doceniała dar męża, jednak kiedy tylko mogła, wymykała się do królewskich stajni, siodłała najśmiglejszego rumaka i pędziła przed siebie. Dziwna to była kobieta, ktokolwiek ją ujrzał, nigdy już nie zapominał. Nie olśniewała urodą, ale jedno spojrzenie jej zielonobrązowych oczu wystarczało, aby pozostawała w pamięci każdego, kto ją spotkał. Jeśli spytałbyś dworzan i panien służebnych, jaka jest królowa, prawdopodobnie powiedzieliby Ci, że to dobra i mądra kobieta. Dworzanie wybaczali jej nawet wielkie zamiłowanie do koni. Niektóre z panien dziwiły się nieco, że zamiast spędzać czas w przecudnych ogrodach otaczających zamek, Pani wymykała się konno na skaliste ścieżki. Możnym tego świata wolno mieć jednak różne fanaberie. Królowa kochała kwiaty i drzewa, tak jak wszystko, co żywe, jednak nic nie mogło jej zastąpić świstu w uszach, kiedy mknęła brzegiem górskiego jeziora. Uwielbiała pełnym galopem wjeżdżać do wody tak, aby zanurzyło się pół końskiego brzucha. Często wspinała się wraz z koniem na wysokie skały, aby ruszyć pędem w dół. Nie zgadłbyś wtedy, gdzie kończy się końska grzywa, a zaczynają włosy królowej, gdzie przebiega granica między jej ciałem a ciałem zwierzęcia. Wielokroć gdy wracała do zamku, miała porwane i mokre odzienie, zmierzwione włosy i kurz na twarzy. Każdy z dworzan pośpiesznie schodził jej wtedy z drogi, gdyż wydawało się im niegodnym widzieć Panią w takim stanie. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Dopiero powrót z najdzikszych przejażdżek dodawał jej owego nieziemskiego ognia w oczach i pozwalał oddychać pełną piersią. Nie była jednak szczęśliwa. Mijały lata, a Pani coraz częściej z najwyższych komnat swego zamku spoglądała w stronę dalekich szczytów tonących we mgle. Spojrzeniem uciekała do wąskich ścieżyn i przełęczy, urwistych dróg, na których utrzymać by się mogła jedynie noga kozicy. Gdy topiła swoje oczy w dali, myślałbyś, że odeszła spośród żywych. Policzki jej stawały się bledsze i jakby woskowe, a ręce zimne jak u zmarłej. Mogła tak patrzeć całymi godzinami i tylko oczy płonęły żarem, który mógłby zatrwożyć każdego, kto by w nie spojrzał. Królowa tęskniła za nieosiągalnymi szczytami i niezdobytymi ścieżkami - miejscami, których nie dotknęła ludzka stopa ani końskie kopyto. Trawiące ją pragnienie stale przybierało na sile. Już nie musiała wchodzić do najwyższej z komnat, aby pogrążyć wzrok w bezkresnych przestrzeniach. One były w niej. Gdziekolwiek szła, niosła obraz świata, którego pragnęła. Oczy nie przestawały pałać niezdrowym blaskiem. Twarz z każdym miesiącem stawała się bledsza, a policzki zapadały się już wyraźnie. Nikt jednak nie mógłby powiedzieć, że Pani zbrzydła. Im bardziej trawiła ja gorączka, tym większym promieniowała czarem. Jego wpływowi ulegał cały dwór, a nawet przyjezdni. Wystarczała maleńka chwila, a spoglądający w jej oczy kupiec, który chciał zachwalać swoje tandetne sukna, zaczynał się jąkać i zbywszy towar za najniższą cenę uchodził czym prędzej z dworu. Król kochał bardzo swoją żonę, nie mógł więc nie zauważyć stopniowych zmian, jakie w niej zachodziły. Posyłał po najlepszych lekarzy, próbował tłumaczyć królowej, że szaleńcze przejażdżki okradają ją ze zdrowia. Ona jednak była nieugięta. - Ależ skąd, mój miły? Jestem przecież zdrowa! Odeślij, proszę, tych śmiesznych medyków, tracą tylko swój i mój czas - mówiła i nie zaprzestawała dzikich wyjazdów. Przeciwnie, uczyniła je jeszcze częstszymi. Teraz już ani dwór, ani przyjezdni goście nie mogli uznać swej Pani za dawną, mądrą kobietę. Panny służebne bolały nad jej losem, a wieczorami wypłakiwały morze łez, wspominając, jaka była dawniej. Stało się jasne, że królową dręczy nieznana nikomu choroba duszy. Nie było jednak na ziemi żadnego lekarstwa, które mogłoby ją uleczyć. Sprowadzani z dalekich krajów słynni lekarze stawiali przeciwstawne diagnozy, próbując doszukać się jakiejś choroby. W jednym jednak byli zgodni: - Nie jest możliwym, aby w stanie takiego wycieńczenia mogła jeszcze długo pożyć - mawiali. Dziwili się jednak niezmierzonym zasobom sił drzemiących w tym wątłym ciele. *** Mijał czas. Ostatnie jesienne kwiaty przekwitły w ogrodach królowej, a drzewa i krzewy straciły wszystkie liście. Nastała zima. Dworzanie łączyli nadejście mroźnych miesięcy z nadzieją na uspokojenie Pani. Myśleli, że odziana w futra utraci ochotę na szaleńcze przejażdżki. Mylili się jednak. Pomimo największych mrozów królowa nadal każdego dnia siodłała konia i znikała. Niejeden widział ją, jak mknęła pośród śnieżnej zamieci przez zamarznięte jezioro, podobna raczej zjawie nie z tego świata niż kobiecie. Pewnego wieczoru, powróciwszy z dalekiej przejażdżki, królowa jak zwykle położyła się spać w najwyższej komnacie zamku. W środku nocy obudził ją dziwny dźwięk. Usiadła na łożu, nasłuchując. Dźwięk musiał dobiegać gdzieś z dziedzińca zamkowego. Po chwili usłyszała niewyraźne rżenie konia, ciche i jakby zapraszające. Królowa podbiegła do okna i wyjrzała. Na dziedzińcu w poświacie księżyca ujrzała czarnego rumaka o wysmukłych, długich nogach, łabędziej szyi i przepięknie rzeźbionej, drobnej głowie. Grzywa konia, srebrząc się lekko w świetle księżyca, spływała kaskadą przez kłąb i sięgała niemal do samej ziemi. Ogon rozpościerał się za nim jak czarny tren. Koń spojrzał w okno królowej. W jej głowie zaś odezwało się niezwykle silne wołanie. Pani odwróciła się w stronę drzwi, aby wybiec na spotkanie zwierzęcia, i wówczas spojrzała w lustro. Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie suknię z ciemnozielonego aksamitu, która w przyćmionym świetle zdawała się być niemal czarna. Dekolt królowej zdobił naszyjnik z niewielkich rubinów, które w blasku padającym zza okna połyskiwały krwawo. - Dziwne - pomyślała - nigdy nie miałam takiej sukni i ozdób. Nie zastanawiała się jednak nad tym dłużej. Tak jak stała, nie dbając o futro, zbiegła na dziedziniec. Koń czekał na nią. Pochylił głowę, a królowa znów poczuła głos rozbrzmiewający wewnątrz jej głowy: - Witaj, Pani. Przybyłem, bo mnie wzywałaś. Jestem do Twoich usług. Królowa bez wahania wskoczyła na grzbiet zwierzęcia. Zdała sobie również sprawę z tego, że pomimo mrozu nie było jej zimno, choć jedynym jej okryciem była aksamitna suknia. Nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozmyślanie, ponieważ koń ruszył przed siebie. Najpierw biegł lekkim kłusem, bardzo szybko jednak przeszedł do galopu, a chwilę potem do dzikiego cwału. Królowa nie musiała kierować koniem. Odgadywał jej pragnienia. Pędzili ku największym stromiznom. Wspinali się na oblodzone górskie ścieżki, aby z prędkością lawiny stoczyć się w dół. Odległe szczyty, które z okien zamkowych wydawały się nieosiągalne, nagle stały się bliskie. Były tuż tuż, na wyciągnięcie ręki. Rumak królowej bez wysiłku pokonywał wysokości nieosiągalne dla zwykłego zwierzęcia. Jego kopyta znajdowały oparcie tam, gdzie wydawało się go nie być nawet dla racic kozicy. Królowa nie wiedziała, jak długo trwała szaleńcza jazda, zatraciła poczucie czasu i własnego istnienia. Była samymi zmysłami. Wtopiona w kark zwierzęcia, oplątana jego grzywą, zapomniała kim jest i skąd pochodzi. Ocknęła się nagle na dziedzińcu zamkowym. Zsiadła z konia. Przesunęła dłonią wzdłuż grzbietu po wilgotnej spoconej sierści. - Bywaj, Pani - usłyszała znajomy głos rozbrzmiewający wewnątrz głowy. - Jutro znowu tu przybędę. Czekaj na mnie. - Będę czekała - odpowiedziała, a koń pochylił głowę w ukłonie. Chwilę potem zrobił gwałtowny zwrot i ruszył pełnym galopem. Kiedy ucichł tętent kopyt, królowa spojrzała na swoją suknię. Aksamit w wielu miejscach był porwany, nogi nosiły ślady zadrapań, a z niektórych sączyła się krew. Pani nie czuła jednak żadnego bólu, zdziwiła się tylko, że nie zauważyła, kiedy to wszystko się stało. Wróciła do swojej komnaty, zdjęła porwane ubranie i kolię z rubinów i położyła się spać. Kiedy obudziła się rankiem, sukni nie było. Nie znalazła również naszyjnika. Spojrzała na nogi, które jeszcze w nocy były tak poranione. Skóra była nietknięta. - Czyżby wszystko było snem? - pomyślała i posmutniała. Niedługo potem przyszły panny służebne ubrać Panią, a ona posłusznie poddała się ich dłoniom. Tego dnia królowa nie odwiedziła stajni. Myśl o osiodłaniu któregokolwiek z własnych koni napawała ją odrazą. Nie chciała widzieć ich krępych zadów i słyszeć odgłosów przeżuwanego owsa. Cały dzień towarzyszył jej obraz nocnego gościa. Dworzanie dziwili się niezmiernie nagłą odmianą w zachowaniu Pani. Chłopiec stajenny cały dzień czekał w gotowości, aby na jedno skinienie przygotować konia. Królowa jednak nie przyszła. Przechadzała się po dziedzińcu zamkowym, zajrzała do ogrodów królewskich przysypanych śniegiem, przeszła gościńcem, nigdzie jednak nie znalazła śladów drobnych kopyt czarnego rumaka. Wieczorem królowa znów udała się na spoczynek. Kładąc się, myślała o wydarzeniach poprzedniej nocy i miała cichą nadzieję, że gość powróci - tak jak obiecał. Obawiała się jednak, że był to tylko sen, który już się nie powtórzy. W środku nocy obudziło ją znajome, ciche rżenie na dziedzińcu. Podbiegła do okna. Podobnie jak poprzedniej nocy, na dole czekał na nią czarny rumak. Ujrzawszy królową w oknie, pochylił głowę w geście powitalnym. Pani spojrzała na siebie. Znów ubrana była w tę samą suknię z zielonego aksamitu i rubinową kolię. Odzienie nie zdradzało najmniejszych śladów zniszczenia. Królowa tylko uśmiechnęła się lekko do siebie i zbiegła na spotkanie zwierzęcia. Bez namysłu wskoczyła na jego grzbiet i popędzili razem z ku ścieżkom, bezdrożom i lawiniskom rozświetlanym blaskiem księżyca. Tak jak poprzedniej nocy, królowa przemierzała na grzbiecie konia najdziksze ostępy i zatraciła poczucie własnego istnienia. O czymkolwiek pomyślała, do jakiegokolwiek miejsca zatęskniła choćby przez chwilę, natychmiast tam była. - Kim jesteś? - spytała konia, a w jej głowie odezwał się znajomy głos. - Jestem Twoim przeznaczeniem. Tobą jestem, Pani. Królowa nie potrzebowała jednak tej odpowiedzi. Przeczuwała ją, a nawet znała od pierwszego spojrzenia na czarnego wierzchowca. Teraz tylko uśmiechnęła się i mocniej przywarła do jego karku. Również i tej nocy królowa wróciła do zamku poraniona i w poszarpanej sukni. Nie dziwiło jej to jednak, nie obawiała się również, że rankiem panny służebne dostrzegą jakąkolwiek zmianę w wyglądzie swej Pani. Nie pomyliła się. Kiedy nastał dzień, wszelkie ślady zniknęły tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Od tej pory czarny rumak odwiedzał królową każdej nocy i pozwalał jej urzeczywistniać wszystkie, nawet najbardziej szalone marzenia. Nie było odległości, której nie mogliby przemierzyć, nie było dość wysokiego szczytu, by nie mogli się tam dostać. Schodzili w doliny skutych lodem rzek, przemierzali krainy pokryte wiecznym śniegiem i te, gdzie nigdy nie przychodzi mróz. Od kiedy królowa zaczęła nocami odwiedzać dzikie ostępy i dalekie krainy, poprawiać się zaczął stan jej zdrowia. Dwór ze zdziwieniem obserwował, jak ich Pani na nowo rozkwita, coraz częściej się śmieje, a jej kształty pełnieją. Wydawać by się mogło, że trawiąca ją choroba minęła. Dworzanie sądzili, że z chwilą, kiedy zaniechała szaleńczych konnych przejażdżek, wróciła do zdrowia. Król jednak obawiał się o nią dalej. On jeden pamiętał, jaką kobietą była niegdyś. Ile kryła w sobie ciepła, miłości i zrozumienia dla każdej żywej istoty. Dawniej patrząc w jej oczy, widział gorącą miłość, jaką go darzyła. Teraz jednak jej wzrok się zmienił. Była daleka i obca. Dawny, gorący blask niespełnionej tęsknoty zastąpił zimny lód. Królowa śmiała się, żartowała i rozmawiała ze wszystkimi, jednak król, patrząc w jej oczy, widział pustkę i obojętność. Nie opuszczało go wrażenie, że kobieta, którą kochał, odeszła, i nie mógł pogodzić się z tą myślą. Próbował to sobie jakoś wytłumaczyć, lecz nie potrafił. Królowa przerażała go i zachwycała zarazem. Z każdym dniem piękniejsza, roztaczała czar, który bił od niej, jakby była przedziwnym źródłem światła. Urok przyciągał i odpychał zarazem. Król czuł, że obcuje jedynie z cielesną powłoką podobną zewnętrznie do dawnej królowej, wewnątrz jednak pustą. Prawdziwa Pani była niedostępna dla niego i dla każdego innego. Pewnej nocy Król nie mógł zasnąć. Osiodłał konia i ruszył na krótką przejażdżkę nad brzeg jeziora. Nagle usłyszał głos, który przypominał ciche rżenie. - Kto jeszcze w środku nocy mógłby wyprowadzać konia? - zdziwił się. Spojrzał w stronę zamku, nie zobaczył jednak nikogo. Poczuł nagle, że coś zbliża się ku niemu z dużą prędkością. Nie wiedział, skąd brało się to uczucie, ponieważ wokół nie widać było żywej duszy. Króla ogarnęło przerażenie. Pomyślał, że traci zmysły, lecz COŚ było już bardzo blisko. - Królowa! - pomyślał nagle. Skąd przyszło mu to do głowy? Wokół nie było nikogo. A jednak przeczucie nie opuszczało go. Znał ją przecież od tylu lat i kiedyś rozumieli się bez słów. Wystarczała jedna myśl, jedno spojrzenie. Tak, była tam. Wiedział to na pewno! Prawdziwa, ukochana i jedyna, jaką znał. Od strony zamku powiał lodowaty wiatr. Król poczuł, że Pani jest blisko, tak blisko, że... Nagle uczucie znikło. Znowu stał sam nad brzegiem jeziora i wiedział, że już jej przy nim nie ma. Przemknęła tuż obok i znikła tak szybko, jak się pojawiła. Ogarnęła go rozpacz. Kim jest kobieta, z którą żyje? Dokąd odeszła jego żona? Czy mógłby ją odzyskać? Król ścisnął konia ostrogami i ruszył w stronę zamku. W przerażeniu wbiegł do najwyższych komnat i dalej wprost do sypialni królowej. Gwałtownie otworzył drzwi. Zatrzymał się zdziwiony. Na łożu leżała Pani i wydawało się, że śpi. Podszedł do niej i pochylił się. Nie poczuł żadnego oddechu. Dotknął jej czoła. Było zimne jak lód. Chwycił ją za dłoń, która poddała się bezwładnie, lecz była równie zimna jak czoło. Przerażony król wybiegł z komnaty. Chciał wezwać służbę, lecz nie mógł wydobyć głosu. Zamknął się w swojej sypialni i czekał na świt. Rankiem, gdy nadeszła pora śniadania, osłupiały król ujrzał królową wchodzącą do sali jadalnej, uśmiechniętą i rumianą. Zgodnie ze zwyczajem przywitała się z nim i siadła do stołu. Król skamieniał z przerażenia. - Co Ci jest, mój drogi? - spytała. - Możeś dziś niezdrów? Nic nie jesz, Panie. - Nie... To nic... Wkrótce mi przejdzie - wyjąkał, patrząc, jak królowa nakłada sobie kolejne porcje jedzenia. Tej nocy znów udał się nad jezioro. Podobnie jak poprzednim razem, usłyszał ciche rżenie, później zaś poczuł bliską obecność ukochanej żony. Nie wiedział, jak wytłumaczyć sobie to, czego był świadkiem i czego nikt poza nim nie widział. Z każdym kolejnym dniem czuł coraz większą odrazę do kobiety, z którą musiał dzielić tron, i nie przestawał tęsknić do ukochanej żony. Nie mógł jednak o tym nikomu opowiedzieć z obawy, że okrzyknięty zostanie szaleńcem. Królowa natomiast oddalała się od niego coraz bardziej. Istniała już tylko od jednej nocy do drugiej. Wydarzenia dnia były dla niej jak zły sen. Przeżycia nocy stały się jej prawdziwym światem, do którego należała. Coraz częściej nie chciała wracać z powrotem do zamku. Pragnęła zostać tam, gdzie czuła się szczęśliwa. - Jeszcze nie teraz - odpowiadał głos wewnątrz jej głowy - ale już niedługo. Mijała zima. Noce stawały się coraz krótsze. Królowa zaś miała coraz większy niedosyt czasu spędzanego w towarzystwie czarnego konia. Z każdym dniem przybywał później i odchodził wcześniej. Pewnej nocy, gdy jak zwykle po szaleńczej podróży zsiadała z konia, usłyszała głos. - Nie przyjdę jutro, Pani. Ani jutro, ani też przez najbliższe dni. Czekaj na mnie jednak. - Jak to nie przyjdziesz? Jesteś całym moim światem! - Czekaj na mnie - padło w odpowiedzi, po czym koń odwrócił się jak zwykle i zniknął w ciemności. Następnej nocy królowa czekała na darmo. Koń nie odwiedził jej również później. Błąkała się po mrocznym dziedzińcu zamkowym, nie ulegając namowom zaufanych panien służebnych, proszących, by poszła odpocząć. Za dnia wychodziła na gościniec i szła przed siebie. Zatopiona w myślach i obca dla wszystkich, którzy ją otaczali, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Pewnego dnia wezwała najlepszego krawca. Kazała mu sprowadzić aksamit w kolorze ciemnej zieleni i uszyć suknię. Krawiec był zadziwiony, jak doskonale królowa znała krój stroju, który miał zostać uszyty. Pani udzielała mu wskazówek dotyczących najdrobniejszych szczegółów, związanych nawet z wykończeniem szwów. W tym samym czasie u królewskiego złotnika zamówiła kolię z rubinów. Jemu również dokładnie opisała kształt, wielkość i liczbę kamieni, jakie miały być użyte. Kiedy wszystko było gotowe, królowa poczekała do pełni księżyca i gdy cały dwór udał się na spoczynek, wyszła ubrana w aksamitną, zieloną suknię i kolię z rubinów. Widział ją tylko mały chłopiec stajenny, który tej nocy czuwał przy chorej klaczy. Wyszła boso, minęła stajnie królewskie i poszła w stronę górskiego jeziora. Chłopiec zaklinał się później, że widział też w ciemności cień smukłego konia o bardzo długiej grzywie i słyszał nawet ciche rżenie. Nikt mu jednak nie uwierzył, zawsze przecież lubił wymyślać różne historie. Królowej nikt już więcej nie zobaczył. *** Ludzie mieszkający w tamtym kraju opowiadają, że mech porastający skały w najwyższych górach ma odcień bardzo ciemnej zieleni. Jeśli zaś ktoś ma szczęście, może tam znaleźć także niewielkie, krwawo połyskujące kamienie. |