nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

Autor
 Ja mu nie wierzę!
Garth Ennis ‹Dumni Amerykanie›
Piąty tom „Kaznodziei” zatytułowany „Dumni Amerykanie” to solidny kawałek komiksu. Niestety komiksu, który obniża swoje loty. Bo chociaż fabuła jest spójna, to sprawia wrażenie opieranej na kilku chwytach, zarówno w sposobie prowadzenia historii, jak i w kreacji bohaterów.
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Dumni Amerykanie›
‹Dumni Amerykanie›
„Dumni Amerykanie” cieszą oko każdego miłośnika komiksu. Gruby, zachowujący rozmiar oryginalnego amerykańskiego wydania album wspaniale prezentuje się na półce. Ale to chyba jego największa zaleta. Niestety.
Garth Ennis prowadzi dalej ścieżki stworzonych przez siebie bohaterów do Masady, miejsca we Francji, gdzie swą ważną strategicznie siedzibę ma organizacja Graal. Album ten przynosi wiele odpowiedzi na mnogie pytania, które nagromadziły się po poprzednich czterech tomach. Jakie cele ma Graal? Kim jest Wszechojciec? Co planuje Herr Starr? Co na to Jesse? I jak w zawierusze poradzi sobie ulubieniec chyba wszystkich czytelników serii – wampir Cassidy?
Ale może po kolei. Najpierw scenarzysta prezentuje wojenne losy Johna Custera, czyli ojca głównego bohatera. Deheroizacja mitu amerykańskiego żołnierza nie jest niczym nowym - już wcześniej była na wszelaki sposób interpretowana choćby przez Olivera Stone’a, czy Francisa Forda Coppolę. Można odnieść wrażenie, że Ennis czerpie z dokonań filmowców całymi garściami. Żołnierze połączeni braterskimi więzami, zniechęceni wojną zwracają się przeciw kompanom, starając się uczynić zadość najniższym instynktom. Czyli w skrócie: rozsądni szeregowi, wredni podoficerowie i fajtłapowaci oficerowie, masa krwi i grubiańskiego dowcipu. Nihil novi. Tyle, że zamiast „króliczków Playboya”, dziarskich wojaków odwiedza pewien rewolwerowiec (i nie chodzi tu o Świętego od morderców).
Następnie przechodzimy do głównej części komiksu, czyli wydarzeń masadeńskich. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Ennis lubuje się w przedstawianiu wszelakiej maści niebezpiecznych zwyrodnialców, psychopatów, wykolejeńców. Tu żadna z pierwszoplanowych postaci (no może poza sprawiającymi takie wrażenie Custerem, Tulip i Cassidym) nie jest normalna. Starr ma swoje nowe zamiłowania, Wszechojciec do przeciętnych nie należy, potomek z krwi baranka jest dość... ekscentryczny. Pojawia się też pewien sympatyczny włoski biznesmen z Nowego Yorku oraz stali bohaterowie – Adefiny, Serafiny, Bóg, czy Święty od morderców...
I znów to samo. Jeden jest gorszy od drugiego, ten jest żądny władzy, tamten zemsty, trup ściele się gęsto, wszyscy klną na czym świat stoi itd. Niby padają odpowiedzi, są one jednak przewidywalne i mało pomysłowe. Mimo, że akcja jest dynamiczna, narracja spójna, dialogi dobrze napisane, humor właściwie dobrany, to czegoś brakuje. Pewnego powiewu świeżości. Obawiam się, że Ennis zbyt głęboko zabrnął w sposób prowadzenia historii opierany na prezentowaniu kolejnych degeneratów. To jest dobre, ale w małej dawce. W tej dużej „ennisowskiej”, staje się nudne, a nawet męczące.
Na koniec (i na szczęście) dostajemy najciekawszy fragment albumu czyli swoisty „origin” Proin... eeee chciałem napisać Cassidy’ego. Jego losy poznajemy od powstania w Irlandii, przez spotkanie z pewną kobietą, aż po emigrację do USA i tamtejsze losy. Cassidy to najciekawsza postać serii, postać w której drzemie olbrzymi potencjał skutecznie wykorzystywany przez scenarzystę. Przy okazji mamy raczej krytyczne spojrzenie na poetyckich rewolucjonistów oraz na rodzące się emigracyjne środowiska w Ameryce.
Steve Dillon odpowiedzialny za graficzny kształt „Kaznodziei” do wybitnych rysowników z pewnością nie należy. Jego rysunki są raczej przeciętne, bez wielkiej finezji, czy inwencji. Rysownik oszczędnie operuje perspektywami, nie stawia zbyt wielu kresek i wydaje się, że idealnie uzupełnia fabułę. I niby wszystko dobrze, bo na tej płaszczyźnie właśnie o to chodzi. Jednak Dillon notorycznie popełnia kilka denerwujących błędów. Często zdarza mu się ignorować dość ważny aspekt jakim są proporcje ciała ludzkiego. Warto więc zwrócić uwagę na fakt, że bohaterowie cierpią na syndrom wielkiej głowy i małego tułowia (szczególnie Cassidy). Poza tym rysownik ma dziwny zwyczaj rysowania wszystkim ohydnych wybrzuszeń pod dolnymi wargami. Podkreślić też należy wygląd kobiety z opowieści o Cassidym. Na okładce Fabry’ego ma ona bardzo demoniczny wygląd, zaś w wersji Dillona wygląda dużo gorzej. Na dodatek zdaje się, że rysownik opracował kilka typów twarzy i tylko je delikatnie modyfikuje, co sprawia, że wszyscy bohaterowie w danym typie są do siebie bardzo podobni.
Mimo wszystko Kaznodzieja to solidny kawałek komiksu. Fani serii nie będą zawiedzeni. Trudno zaprzeczyć, że „Dumni Amerykanie” są o klasę niżej niż „Aż do końca świata”, warto się jednak z tym albumem zapoznać choćby po to, by poznać wczesne losy Cassidy’ego, czy po prostu zobaczyć „co dzieje się dalej”. Ale uwaga! - może to mieć również zgoła odmienne konsekwencje! „Dumni Amerykanie” mogą również skutecznie zniechęcić i znudzić...



Tytuł: Dumni Amerykanie
Tytuł oryginalny: Proud Americans
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon
Kolor: Matthew Holingsworth, Pamela Rambo
Wydawca: Egmont
Cykl: Kaznodzieja
ISBN: 83-237-9715-3
Format: 170x260
Cena: 45,-
Data wydania: marzec 2004
Kup w Merlinie (39,-)
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

64
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.