nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Cień w Południe
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Spokojnie, Hiradzie Coldheart – ciągnął pojednawczym tonem władca Xetesku. – Doceniam wasz trud i to, przez co przeszliście. Ale teraz nadszedł czas, by myśleć. W południe nie ma cienia, albowiem słońce jest w najwyższym punkcie na niebie. Zazwyczaj. Ale ta szczelina będzie rzucać cień. Na razie z pewnością nie tak duży, by pokryć całą Parvę, ale…
– Bogowie – wyszeptał Denser. – On ma na myśli niestabilność. Szczelina nie jest zamkniętym tworem. Będzie się powiększać. – Xeteskianin odwrócił się od reszty i spuścił głowę.
– A więc mamy limit czasowy, tyle że nie wiemy jaki – wyszeptał Will, spoglądając w górę.
Bezimienny pokiwał głową.
– Tak, ale możemy spróbować go obliczyć, prawda? Zmierzymy, jak szybko powiększa się cień rzucany przez szczelinę. Nie będzie to zbyt dokładne, ale da nam jakieś pojęcie.
– Rzeczywiście, możemy to zrobić – powiedział Denser głosem pełnym goryczy. – Ale są jeszcze poważniejsze sprawy do ustalenia.
– Na przykład, jak do cholery zmierzamy ją zamknąć – wtrąciła Erienne.
– Albo co dzieje się na wschód od Czarnych Szczytów – dodał Bezimienny.
– Żeby wymienić tylko dwie z nich – dokończył Denser.
– Nie chcę tu żartować, ale musimy zacząć od rzucenia przez ciebie Złodzieja Świtu – powiedział Hirad.
– Absolutnie – zgodził się Denser.
– Sha-Kaan określił to chyba jako „nieodpowiednie użycie” – na twarzy barbarzyńcy pojawił się uśmiech, który powiększył się jeszcze, gdy do Densera dotarła zniewaga, a jego twarz z bladej stała się czerwona od gniewu.
– A ten wielki, tłusty jaszczur jest oczywiście ekspertem, tak? – wykrzyknął Xeteskianin, strząsając z ramienia dłoń Erienne. – Dla jego informacji – to rzucenie Złodzieja Świtu uratowało jego bezcenne źródło energii, czyli nasz wymiar, od największego zagrożenia w historii. Przez całe życie trenowałem, czekając na ten moment, a on… Nieodpowiednie? Sukinsyn.
– Denser, nas nie musisz przekonywać. Wiemy, co zrobiłeś – odezwał się Hirad. – Ale Sha-Kaan widzi to inaczej. Nie obchodzi go, kto rządzi Balaią tak długo, jak konstrukcja naszego wymiaru pozostaje nienaruszona i istnieją Dragonici, by służyć jego Miotowi.
– Ale nie może oczekiwać, że nie będziemy próbowali ratować się przed zagładą – zaprotestował Denser.
– Powiedziałem mu to – odrzekł Hirad. – Nic z tego. Oskarża nas o niezrozumienie potęgi zaklęcia.
– Ciężka sprawa.
– Tak samo dla niego, jak i dla nas – zauważył Thraun.
– W porządku. – Will przerwał ciszę, jaka zapadła po słowach Thrauna. – Więc co zamierzamy?
• • •
Sha-Kaan wynurzył się z portalu prosto w huragan bijących skrzydeł, ognia i kłapiących szczęk. Przeraźliwe ryki, będące rozkazami, okrzykami tryumfu lub bólu, mieszały się z łopotem skrzydeł i trzaskiem uderzających ogonów. Wszędzie, gdzie sięgał spojrzeniem, trwała bitwa. Niebo było pełne łusek, pazurów i tylu par skrzydeł, że razem mogłyby zasłonić Parvę przed słońcem. Niemożliwością było określenie liczby walczących w pobliżu szczeliny smoków ani liczby Miotów biorących udział w bitwie. Miał jednak pewność, że poza absolutnymi rezerwami, jakie pozostały, by bronić ich budynków i ziemi, cały Miot Kaan walczył tutaj o swoje przetrwanie. Na niebie unosiło się dobrze ponad czterystu Kaan, lecz wrogów było jeszcze więcej. Sha-Kaan ryknął, wydając rozkaz przegrupowania Miotu. Zewsząd odpowiedziały mu ryknięcia i przeciągłe krzyki, poczuł nagły przypływ siły. Wygiął się ostro w górę, by ocenić sytuację na niebie wokół i poniżej szczeliny. Falanga smoczych gwardzistów ruszyła za nim, chroniąc tył i flanki.
W bezpośrednim otoczeniu szczeliny trwała zażarta walka. Ponad pięćdziesięciu Kaan tworzyło ochronną sieć pokrywającą bramę, nie pozwalając nikomu z atakujących na jej przekroczenie. Ponadto mniejsze grupy, liczące ośmiu do dziewięciu Kaan, atakowały falami każdego, kto tylko odważył się spróbować.
Nie pierwszy już raz w swym długim i burzliwym życiu Sha-Kaan miał okazję cieszyć się ze ściśle rodzinnej organizacji smoczych Miotów. Razem mogłyby pokonać Kaan w ciągu zaledwie kilku dni, ale nie były w stanie utrzymać pokoju wystarczająco długo, by przygotować zorganizowany atak. Tutaj widział kilka odrębnych grup atakujących, z których żadna nie miała wystarczająco dużo siły i przebiegłości, by przerwać linię obrony wyszkolonych i karnych smoków Kaan. Tajemnica ich potęgi nie była żadną tajemnicą. W jego Miocie po prostu panował porządek.
Pomimo to, w miarę jak bitwa będzie się przedłużać, Kaan zaczną w końcu słabnąć. Sha-Kaan miał jedynie nadzieję, że udało mu się przekonać ludzi z innego wymiaru o pilności ich zadania i wierzył, że uda im się zamknąć portal na czas. Jeśli nie – Miot Kaan miał wkrótce wyginąć. Co do jednego.
Teraz jednak dużo bliższe zmartwienia zaprzątały jego umysł. Nieco na lewo i poniżej trzy smoki z Miotu Naik oderwały i otoczyły jednego z jego strażników. Patrzył bezradnie, jak młody smok, zwijając się i stosując wszystkie wyuczone uniki, wpada raz po raz pod ogniste strumienie przeciwników. W końcu oleje, które zarówno nawilżały skrzydła, jak i stanowiły barierę przed smoczym ogniem, zostały wysuszone przez żar i cienka membrana stanęła w płomieniach palących kości i topiących mięśnie.
Z rykiem przepełnionym bólem, strachem i wściekłością młody Kaan runął na ziemię, wirując w szalonym locie. Dym ciągnął się za jednym ze skrzydeł, podczas gdy drugie biło rozpaczliwie, próbując wyrównać pozycję ciała. Smok zwijał i rozwijał ogon niczym w amoku, wykręcając jednocześnie głowę w poszukiwaniu pomocy. Nie nadeszła. Sha-Kaan nie czekał, by zobaczyć koniec, ale wiedział już, co robić.
– Za mną – rozkazał smokom lecącym po jego bokach. Zanurkował ostro i cicho, ze złożonymi do tyłu skrzydłami, jak pocisk przecinając powietrze i osiągając prędkość, przy której mógł już tylko zabić albo zostać zabitym. Trójka smoków Naik nie miała pojęcia, co się święci. Szczęki Sha-Kaana zatrzasnęły się na prawym skrzydle jednego z nich, wytrącając go z równowagi i ciągnąc z niesamowitą prędkością ku ziemi. Sam niemal stracił kontrolę nad lotem, kiedy uderzył w cielsko wroga, przy wtórze zgrzytu łusek i huku zderzenia. Mniejszy smok machał pazurami, ogonem i wolnym skrzydłem, rycząc z wściekłości i przerażenia. Próbował wykręcić głowę, tak by zobaczyć napastnika, lecz był zbyt wolny i strumień ognia z jego pyska przeciął tylko powietrze.
Pęd Sha-Kaana poniósł ich obu w kontrolowanym dla niego upadku. Dwa smoki spadały sczepione w locie. W końcu gwałtownym ruchem szczęk Sha-Kaan uwolnił swoją ofiarę. Wolność ta była jednak krótka i bolesna. Wielki Kaan otworzył paszczę po raz kolejny i plunął strumieniem ognia, pokrywając łeb, szyję i lewe skrzydło zdezorientowanego przeciwnika.
Na wpół oślepiony Naik kaszlnął, wypluwając płomienie w puste powietrze. Szczęki Sha-Kaana rozwarły się raz jeszcze i tym razem płomienie pokryły Naika od łba do ogona, śmiertelnie uszkadzając mięśnie skrzydeł i ogona. Niezdolny do lotu Naik spadał ku śmierci.
Sha-Kaan wykręcił beczkę, rykiem oznajmiając swoje zwycięstwo i zemstę. Wygiął szyję, oceniając przebieg bitwy, wybrał kolejny cel i poleciał.
• • •
– Najpierw musimy określić, czy powstanie szczeliny było nieuniknionym efektem ubocznym rzucenia Złodzieja Świtu – pytanie Stylianna było wyrazem bardziej obserwacji niż krytyki i Denser rozluźnił się nieco, widząc wyraz twarzy władcy Xetesku.
Czwórka magów nadal siedziała przy ognisku. W ustach Densera dymiła fajka, choć nawet lekkie zaciąganie się kosztowało go wiele wysiłku. Spoczywał na kolanach Erienne delikatnie gładzącej go po włosach. Obok Ilkar grzebał patykiem w palenisku. Styliann siedział naprzeciwko nich, samotnie. Włosy miał znów związane w ścisły kucyk.
Na placu reszta Kruków wraz z Darrickiem zastanawiała się, jak najdokładniej zmierzyć cień rzucany przez szczelinę. Południe zbliżało się, toteż nie mieli zbyt wiele czasu na znalezienie rozwiązania.
Tym z kawalerzystów Darricka i Protektorów, którzy nie trzymali wart, przydzielono bardziej ponure zadania. Miasto należało oczyścić, trupy spalić, a każdy budynek przeszukać, na wypadek, gdyby ukrywali się w nim wrogowie. Parva miała powrócić do stanu martwego miasta. Nie miał tu pozostać nikt prócz kilkunastu ochotników i Darrick musiał ich szybko znaleźć, aby w południe dokonywali pomiarów cienia i przekazywali informacje.
Sedno problemu stanowiła jednak rozmowa prowadzona przez czwórkę magów. Jak zamknąć międzywymiarową szczelinę, zanim obrona Miotu Kaan padnie i Balaia utonie w płomieniach.
– Aby odpowiedzieć na twoje pytanie, panie, będziemy musieli wydobyć absolutnie wszystkie
manuskrypty Septerna, jakie posiadają kolegia – powiedziała Erienne. – Obecnie wydaje się jasne, że podstawą mocy Złodzieja Świtu jest otwarcie portalu prosto w wir przestrzeni pomiędzy wymiarami. Prawdopodobnie rzucenie zaklęcia z pełną mocą otwiera szczelinę tak dużą, że wessałaby wszystko wokół, stąd też nazwa – „zabójca światła”.
– Mój trening zaś skupiał się wyłącznie na kontrolowaniu parametrów przy rzucaniu, a nie na dezaktywowaniu zaklęcia – dodał Denser.
Ilkar przestał rozgarniać palenisko.
– Twierdzisz więc, że istniał sposób, by odciąć wir przy rozpraszaniu ogniska many?
– Tak, ale główne teksty zaklęcia nie podawały żadnych szczegółów. Odpowiedź może kryć się gdzieś w formułach. Septern bardzo głęboko pojmował magię wymiarową.
– Więc to nie miało prawa znajdować się w tekście zaklęcia – zastanowiła się Erienne. – Pomyślcie, odcięcie wiru po obu stronach, bo o tym mówimy, wymaga nowego zaklęcia.
– Zakładasz tym samym, że nic w tekście Złodzieja Świtu ani w konstrukcji ogniska many nie jest w stanie spowodować takiego efektu – zauważył Ilkar.
– Bo nie jest.
– A skąd ta pewność, Dordovanko? – Styliann wpijał wzrok w Erienne.
– Proszę, Styliann, daruj sobie swoją szacowną pobłażliwość – warknął Ilkar, sam zaskoczony tonem, jakim zwracał się do władcy Xetesku. – To sprawa ważniejsza niż interesy kolegiów. Po prostu posłuchaj jej.
Oczy Stylianna rozbłysły gniewem, ale Denser nie dał mu czasu na odpowiedź.
– Panie, Ilkar ma rację – powiedział – Erienne jest Arcymagiem Formuł i Badaczką.
– Studiowałaś prace Septerna? – zapytał Styliann.
Erienne wzruszyła ramionami.
– Oczywiście. Był Dordovańczykiem.
– Tylko z urodzenia – zaoponował Styliann.
– Był Dordovańczykiem – powtórzyła Erienne. – Ale by zrozumieć mój tok myślenia, nie trzeba studiów, wystarczy zdrowy rozsądek. Posłuchaj więc i nie przerywaj. Nikogo nie krytykuję – położyła dłoń na ramieniu Densera. – W porządku?
Denser skinął głową i zmarszczył brwi.
– Dobrze – Erienne wzięła głęboki oddech. – Sha-Kaan miał rację, twierdząc, że – technicznie – sposób rzucenia Złodzieja Świtu przez Densera, był nieodpowiedni – ścisnęła ramię Xeteskianina, czując jego złość. – Ale nie powinniśmy zapominać o oryginalnej wizji zaklęcia Septerna, choć możemy się zastanawiać, dlaczego je stworzył.
– On ciągle eksperymentował – powiedział Ilkar. – Chciał po prostu zobaczyć, jak daleko jest w stanie zajść.
Erienne skinęła głową.
– Prawdopodobnie tak. Złodziej Świtu, rzucony poprawnie, i mam tu na myśli ukończone zaklęcie, pełne trwanie i moc, otworzyłby pewnie wir zdolny wessać całą Balaię wraz z południowym kontynentem. A teraz pytanie. Czy dopisalibyście do zaklęcia metodę odcięcia wiru, gdybyście nie byli w stanie jej użyć?
– Więc co zrobiłeś, Denser? – zapytał Ilkar.
– Po prostu rozproszyłem ognisko. Przyznaję, że w pośpiechu, ale poziom wyczerpania moich rezerw many był krytyczny – usprawiedliwił się Ciemny Mag. – Uznałem, że to bezpieczniejsze niż wycofanie i odłączenie się od zaklęcia. Gdybym nie rozproszył ogniska tak szybko, istniało niebezpieczeństwo, że wyrwie się ono spod kontroli, a nie mogłem ryzykować spalenia go. Nie w przypadku Złodzieja Świtu.
– I jesteś pewien, że nie istniały inne możliwości? – zapytał Ilkar.
– Nie studiowaliście tekstów wykraczających poza teorię many, prawda? – powiedział Denser. Ilkar i Styliann pokręcili głowami. – Właśnie. Jeżeli przyjrzycie się bliżej procesowi rzucania, zobaczycie coś, czego nigdy nie widzieliście. Każde zaklęcie, które znacie, związane jest z tworzeniem ogniska, katalizatorem, jeżeli takowy jest potrzebny, intonacją, położeniem, trwaniem i w końcu uwolnieniem. To wszystko. Kiedy wypuszcza się ognisko zaklęcia, pozostaje ono stabilne, ponieważ wbudowane jest w konstrukcję formuł. W przypadku Złodzieja Świtu było inaczej. Ponieważ nie miałem wskazówek dotyczących rzucenia zaklęcia w jakiejkolwiek wersji poza pełną mocą, sposób, jakiego się nauczyłem, by ograniczyć jego siłę, powodował permanentną niestabilność ogniska many. Nie mogłem go więc uwolnić, ponieważ struktura many załamałaby się. I to wyczerpywało moje rezerwy. To więc, jak byłem zmuszony rzucać, oznaczało, że nie mogłem zakończyć zaklęcia inaczej, jak tylko poprzez wulgarne rozproszenie. Jeżeli mielibyście lepsze rozwiązanie, to słucham.
– Akademicka propozycja Denser, skoro Złodzieja Świtu nie można rzucić powtórnie – odparł Styliann. – Ponadto nikt z nas nie zna tego zaklęcia tak jak ty. Niestety, to oznacza też, że nie możemy go użyć do rozwiązania obecnego problemu.
– Co sprowadza nas do punktu wyjścia, czyli zdobycia od kolegiów wszystkich tekstów dotyczących Septerna i magii wymiarowej. Mamy też jego ostatnie dzienniki, ale sądzę, że nie obejdzie się bez jeszcze jednej wizyty w jego pracowni – zasępił się Ilkar.
– A więc wracamy do naszych kolegiów i ograbiamy biblioteki? – głos Erienne wyrażał wątpliwości. – Mnie na pewno nie przywitają z radością.
– To nie będzie konieczne – powiedział Styliann. – Kiedy zbliżymy się do Czarnych Szczytów, połączę się z Xeteskiem i wydam instrukcje, by kolegia przekazały nam wszystko, co mają na interesujący nas temat. Sądzą, że najważniejsze dokumenty są w posiadaniu Dordover i Julatsy. Ich badacze dokonają wstępnej analizy, a my obejrzymy już tylko istotne teksty nad jeziorem Triverne.
– Chyba zapominasz o ważnej rzeczy, panie – wtrącił Ilkar. – Tam jest jakieś pięćdziesiąt tysięcy Wesmenów. Spotkanie nad Triverne nie wchodzi w grę.
Styliann uśmiechnął się:
– Rzeczywiście, jakże łatwo zapomnieć.
– Będziemy musieli sami odwiedzić kolegia – zdecydował Ilkar.
– Zakładając, że do nich dotrzemy – zauważył Denser, układając się wygodniej. – Wokół kolegiów z pewnością są armie. Wiecie przecież, jaki jest ostateczny cel Wesmenów.
– Tak, ale teraz nie mają magii – zaprotestowała Erienne.
– Co nie powstrzyma ich przed otoczeniem kolegiów – odparł ostro Denser. – Są inne metody odniesienia zwycięstwa niż bezpośrednie starcie.
Erienne zmarszczyła brwi na jego gwałtowną reakcję, ale się nie odezwała.
– Nie słyszałeś, co powiedział na ten temat Bezimienny, prawda? – Ilkar uniósł brwi. – Poproszę go potem, żeby ci wszystko wyjaśnił, ale w skrócie chodzi o to, że być może nie za bardzo mamy do czego wracać.
Styliann parsknął pogardliwie.
– Żadne kolegium nie padnie przed armią, pozbawioną magii, jakkolwiek liczna by była.
– Nie muszą ich szturmować, mogą ich zagłodzić – odpowiedział elf. – A poza tym żadne kolegium nie ma takiej ilości magów ofensywnych, żeby zatrzymać pochód armii, której nie obchodzą poniesione straty. To właśnie martwi Bezimiennego. Tak czy inaczej, nasze zadanie wydaje się jasne. Przede wszystkim Dordover i Julatsa muszą dowiedzieć się, czego od nich potrzebujemy. Potem my, to znaczy Krucy – tu spojrzał wymownie na Stylianna – odwiedzimy pracownię Septerna, a być może także wymiar Ptaków, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Wszystko zależy od tego, co znajdziemy w bibliotekach.
– A więc problem rozwiązany – skrzywił się Denser. – Zupełnie nie widzę, czym się tak martwimy. A czy teraz już będę mógł się przespać?

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

37
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.