nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Cień w Południe
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział 4
Jak to zwykle bywa, ciekawość wzięła w końcu górę nad strachem. Wraz z powrotem Sha-Kaana do swojego wymiaru zniknęło bezpośrednie zagrożenie i kiedy Krucy powrócili na centralny plac Parvy, wokół ciała martwego smoka gromadził się już tłum.
– Zaraz wracam – rzucił Bezimienny, skręcając w stronę zgromadzonych. Jak zawsze wojownik i taktyk, pomyślał Hirad, patrząc, jak przyjaciel przepycha się wśród kawalerzystów Darricka. Grupa stojących tyłem Protektorów rozsunęła się, instynktownie przepuszczając go do smoka. Bezimienny nie poszedł tam, by gapić się i kręcić z podziwem głową. Chciał poszukać słabych punktów, szczelin w smoczym pancerzu, które mogłyby im pomóc.
Hirad nie był przekonany, że jakieś w ogóle istnieją, a poza tym naoglądał się już wystarczająco dużo smoków jak na jeden dzień. Właściwie to wystarczyłoby mu na całe życie, tyle że przestało to już, niestety, być kwestią jego wyboru. Zawrócił w stronę kociołka Willa umieszczonego przy wejściu do tunelu piramidy. Potrzebował czegoś na uspokojenie nerwów i miał nadzieję, że na dnie została jeszcze choć odrobina kawy. Ilkar szedł, cały czas wspierając się na ramieniu barbarzyńcy i milcząc. Kiedy zbliżyli się do tunelu, Hirad poczuł, że elf jest spięty. W cieniu wejścia stał Styliann. Denser leżał obok na ziemi, a nad nim klęczała Erienne.
– Czy ten sukinsyn nie może sobie gdzieś pójść? – szepnął Julatsańczyk. – Jego obecność tu – to jak obelga.
– Nie sądzę, żeby po tym, co mamy do powiedzenia, zbyt długo się tu kręcił.
Ilkar parsknął.
– Ja też chciałbym myśleć, że teraz po prostu uda się najkrótszą drogą do Xetesku. Niestety, wszyscy zmierzamy w tę samą stronę.
Hirad milczał przez chwilę, zanim odpowiedział:
– Już nie mogłem się doczekać, by przyłączyć się do wojny z Wesmenami. To oznaczało powrót do tych prostych, żołnierskich rzeczy. Ale teraz, to…
– Wiem, co masz na myśli – przerwał mu Ilkar, dochodzili już bowiem do ogniska. – Siadaj. Ja sprawdzę, co z kawą.
Denser podniósł się, choć z trudem, i wsparł na ramieniu Erienne. Z jego bladej, wycieńczonej twarzy w równym stopniu promieniowała obawa, co i oczekiwanie.
– Lepiej podejdźcie tu i posłuchajcie – zawołał Hirad. – To dotyczy także ciebie, Styliann. Sprawy nie stoją najlepiej.
– Zdefiniuj „nie najlepiej” – poprosił Styliann, wynurzając się do światła i poprawiając bezwiednie kołnierz.
– Poczekajmy, aż będziemy w komplecie, dobrze? – poprosił Ilkar, podając Hiradowi kubek kawy i siadając obok niego. Skinął głową w stronę cielska smoka, skąd nadchodzili Will i Thraun. Bezimienny nie skończył jeszcze oględzin. – Nie chciałbym przekazać niczego niedokładnie.
• • •
Dopóki nie pojawił się Bezimienny, nikt nie odważył się nawet wyciągnąć ręki i dotknąć smoka. Wojownik kucnął przy łbie i podniósł ciężką powiekę gada. Smok mógł sobie pochodzić z innego wymiaru, ale Bezimienny potrafił rozpoznać martwe zwierzę, patrząc na jego oko. To zwierzę z pewnością było martwe.
Puścił powiekę, która opadła, zakrywając na powrót mlecznobiałe oko, i przykucnął z boku, uważnie przyglądając się potworowi. Z bliska widać było, że rudobrązowa barwa była wynikiem ułożenia dwóch rodzajów łusek, jednej ciemnoczerwonej i drugiej bladobrązowej, zdecydowanie rzadszej. Bezimienny rzucił okiem na trójkątną głowę mierzącą niemal metr od nozdrzy, znajdujących się ponad pyskiem, do podstawy szyi. Spod fałdów grubej skóry służących za usta wyglądał kieł. Drugi, odłamany, leżał parę metrów dalej. Odłamek miał jakieś dziesięć centymetrów. Bezimienny podniósł go, obrócił w dłoniach i schował.
Łeb rozszerzał się ku tyłowi, prawdopodobnie w celu ochrony wrażliwej części ciała, jaką była szyja. Niewystarczającej ochrony, pomyślał Bezimienny, oglądając kłute rany zadane z taką łatwością przez Sha-Kaana.
Pochylił się do przodu i spróbował rozewrzeć szczęki bestii, korzystając z całej siły mięśni. Rozchyliły się lekko, ale kiedy spróbował zajrzeć do środka, zwarły się z kłapnięciem. Rozejrzał się i napotkał wzrok Protektorów i dwóch żołnierzy z grupy około trzydziestu otaczających cielsko.
– Pomóżcie mi tu! – zawołał. Kawalerzyści pospiesznie ruszyli na wezwanie Kruka. We trójkę ułożyli smoczy łeb na boku, a potem, podczas gdy ludzie Darricka przytrzymywali górną szczękę, Bezimienny odciągnął dolną i zajrzał do wnętrza paszczy. Cuchnące powietrze sprawiło, że zakaszlał.
W smoczych zębach nie było nic specjalnie nadzwyczajnego. Cztery olbrzymie kły, rozmieszczone po dwa, w górnej i dolnej szczęce, były charakterystyczne dla drapieżnika, podobnie jak rzędy krótszych, wąskich siekaczy. Zgniatacze wypełniały tylną część paszczy, jednak uwagę Bezimiennego przykuły dziąsła wokół i poniżej nich.
Naliczył pół tuzina sztywnych skórnych wypustek zakrywających otwory rozmieszczone w dziąsłach. Poruszając jedną z nich poczuł ruch mięśnia przywodzącego i na dłoń kapnęła mu kropla czystego płynu, który szybko wyparował. To było wszystko, co musiał wiedzieć, by zrozumieć, skąd pochodził ogień.
Skinięciem głowy podziękował kawalerzystom i wstał, puszczając paszczę i pozwalając jej zamknąć się z głośnym plaśnięciem. Objął spojrzeniem całe cielsko i ruszył wolno wzdłuż niego. Lekko skręcona szyja miała długość niecałych trzech metrów. W sumie smok wyglądał nieco zgrabniej niż Sha-Kaan, a jego budowa wskazywała na większą szybkość i zwrotność, ale biorąc pod uwagę łatwość, z jaką został pokonany, był z pewnością niedoświadczony. Młody. Wyposażone w łokcie przednie łapy kończyły się niewielkimi szponami, co wskazywało na ewolucyjną potrzebę osiągnięcia stosunkowo większej delikatności i precyzji. Jednak każdy szpon był zakrzywiony, ostry i, w przeciwieństwie do paznokci, zbudowany z kości.
Nieco ponad przednimi kończynami wyrastały skrzydła i Bezimienny nie musiał patrzeć z bliska, aby dojrzeć zespoły grubych mięśni, które rozpędzały lecące stworzenie do niesamowitych szybkości. Na kolejną prośbę Kruka dziesięciu ludzi rozciągnęło skrzydło, wytężając siły, by pokonać pośmiertny skurcz.
Zewnętrzny łuk skrzydła miał długość około dziesięciu metrów i zbudowany był z elastycznej kości, grubości uda Bezimiennego. Kolejnych dwanaście kości przyczepionych było do niego za pomocą skomplikowanych stawów, a pomiędzy nimi wszystkimi widniała rozpięta gruba, oleista błona.
– Trzymajcie je napięte. – Bezimienny wyciągnął sztylet i zagłębił go w błonie, kreśląc rysę, z której wypłynął ciemny płyn. Nie była to krew, tylko jeszcze więcej oleju. Przeciągnął po nim palcem i rozsmarował płyn pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, czując jego gładką konsystencję. – Ciekawe – powiedział. A jednak błona, choć nie grubsza niż półtora centymetra, nie rozdarła się. – Dziękuję już – skinął głową w stronę mężczyzn, by wypuścili skrzydło. Zwinęło się błyskawicznie i z trzaskiem uderzyło o bok smoka niczym działający nawet po śmierci mechanizm obronny. Podmuch wzbił z ziemi tuman kurzu, podkreślając jedynie potęgę bestii.
Szyja stanowiła jedną piątą długości korpusu, który, nawet spoczywając na boku, górował nad Bezimiennym. Wojownik przeciągnął palcami po miększych i bledszych łuskach podbrzusza, wyczuwając jednocześnie szorstkość tych pokrywających grzbiet i boki. Znowu wyciągnął sztylet i przykucnął przy podbrzuszu. Jednak ostrze po raz kolejny nie uczyniło cielsku większej szkody.
Zmarszczył brwi i skupił uwagę na śladach oparzenia na boku biegnących przez jakieś siedem metrów. Tutaj skóra była sczerniała i pokryta pęcherzami, w kilku miejscach znajdowały się głębsze rany, a wszelkie poważniejsze poparzenia i pęknięcia wypełniał czarny, gęsty płyn. Jednak nawet to nie było śmiertelną raną. Nawet pełna moc oddechu Sha-Kaana nie była w stanie zadać takich obrażeń w jednym ataku.
– Na bogów, twarde z was sukinsyny – mruknął Bezimienny. Poszukiwanie słabych punktów trwało nadal.
• • •
– Co on do cholery robi? – zapytał ponuro Denser. Patrzyli, jak Bezimienny idzie po smoczym boku w kierunku cienkiego siedmiometrowego ogona, uderzając i wbijając gdzieniegdzie miecz i za każdym razem kręcąc głową.
– Myślę, że zastanawia się, jak zabić coś takiego – odpowiedział Ilkar.
– Małe szanse – dodał Hirad.
– To po co marnuje na to czas? – Denser wydął wargi i z powrotem położył się, tracąc zupełnie zainteresowanie.
– Bo tym właśnie zajmuje się Bezimienny – podjął Hirad. – Lepiej czy gorzej, ale musi poznać wroga, z którym ma się zmierzyć. Zawsze twierdził, że ważniejsze jest, by zdać sobie sprawę z tego, czego nie uda się zrobić, niż wiedzieć, co jest możliwe do wykonania.
– Jest w tym jakiś sens – zgodził się Thraun.
– To wszystko bardzo zajmujące – mruknął Styliann – ale czy naprawdę musimy na niego czekać?
– Tak – odpowiedział prosto Hirad. – Jest Krukiem.
Tymczasem Bezimienny zmierzał już w ich kierunku. Odpiął łańcuch utrzymujący pochwę, tak by rękojeść znajdowała się nad prawym barkiem, a koniec ostrza poniżej lewego kolana, i wsunął do niej miecz. Kiedy podszedł do ognia, rzucił broń pod stopy i usiadł ze zmarszczonym czołem.
– No i?
– Sha-Kaan miał rację. Nawet gdyby udało nam się bardzo zbliżyć, to jedyna miękka tkanka znajduje się w pysku, a jakoś nie wyobrażam sobie smoka, otwierającego paszczę tylko po to, żeby dać się zabić. Jedyna szansa to wysuszenie skrzydeł. Wydzielają jakąś formę oleju, bez którego, jak sądzę, popękałyby pod wpływem gorąca. Tyle że ilość ognia, jaką trzeba by je pokryć, mogłaby pochodzić jedynie od innego smoka.
– A oczy? – Hirad wzruszył ramionami.
– Mały cel. Nic z tego, jeżeli głowa jest w ruchu. Każdy z nich mógłby w tym wymiarze zabić każde stworzenie i to w dowolnej ilości.
– Nie zapominaj o potędze magii – wtrącił sztywno Styliann. Bezimienny zignorował go.
– Skóra jest niezwykle twarda i odporna. Nawet na brzuchu i skrzydłach. Kwas mógłby jakoś zadziałać, podobnie jak pewne zaklęcia oparte na ogniu czy mrozie. Ale tak jak we wszystkich innych przypadkach pozostaje tu problem zbliżenia się do niego. – Bezimienny odetchnął ciężko. – Prawda jest taka, że jeżeli jeden z nich zaatakuje, a ty nie masz się gdzie ukryć, jesteś już trupem.
– To nie jest odpowiedź, której szukaliśmy – stwierdził Ilkar.
– A więc wyprawa tam oznacza samobójstwo – Hirad rozejrzał się po twarzach przyjaciół.
– Tak samo jak, najwyraźniej, pozostanie tutaj – dodał Will.
Denser uniósł dłoń.
– Zaraz, zaraz. Czekajcie. O czym wy teraz mówicie? – Ciemny Mag patrzył prosto na Hirada.
Ilkar szturchnął barbarzyńcę.
– Powiedz im. W końcu Sha-Kaan to twój przyjaciel.
– On nie jest moim przyjacielem – speszył się Hirad.
– No, to kimś najbliższym przyjacielowi – zgodził się elf.
– Ach, tak. Oczywiście. Zauważyłem już jak bardzo się stara, żeby nie usmażyć mnie na węgiel albo nie przegryźć na pół. Jeżeli to nie przyjaźń, to już nie wiem co.
Ilkar roześmiał się.
– Widzisz? – powiedział. – Przyjaciele na śmierć i życie?
– A więc tylko dlatego, że…
– Czy musicie? – głos Densera przerwał następną tyradę Hirada. – Chcemy się tylko dowiedzieć, co się dzieje.
– Wcale nie chcecie – odpowiedział Hirad – ale proszę. Sytuacja, jak sądzę, przedstawia się tak: – Hirad odetchnął głęboko i wskazał palcem za nimi – ta szczelina w niebie to bezpośredni korytarz do wymiaru smoków. Najwyraźniej po drugiej stronie niebo wygląda podobnie. Problem polega na tym, że rodzina Sha-Kaana, którą on nazywa Miotem, Miotem Kaan, musi teraz bronić tej szczeliny przed innymi Miotami, bowiem chcą tu przylecieć i nas zniszczyć. – Hirad skinął głową w stronę martwego smoka. – Ponieważ oni nie mają sposobu na zamknięcie przejścia, Sha-Kaan twierdzi, że to my musimy je zamknąć.
– Aha, to żaden problem – żachnął się Denser. – Pstrykniemy palcami i po kłopocie. Jak, do cholery, mamy to osiągnąć?
– Taka mniej więcej była nasza reakcja – odparł Ilkar. – Sha-Kaan wyraźnie zasugerował, że to już nasza sprawa, ale lepiej żebyśmy nie zawiedli.
– Bo inaczej? – zapytała Erienne.
– Bo inaczej jakiemuś Miotowi uda się w końcu tu przedrzeć w wystarczającej sile, żeby zrobić to, co zechcą – wyjaśnił Ilkar. – A ci z nas, którzy przekroczyli portal Septerna, doskonale wiedzą, co to znaczy. – Julatsańczyk zbyt dobrze pamiętał sczerniałą, zniszczoną ziemię, rozszalały klimat i powietrze przesycone zapachem gwałtownej śmierci.
Jakiś ruch zwrócił uwagę Hirada. Darrick powrócił na plac, zebrawszy swoich rozproszonych ludzi i teraz kierował się w stronę martwego smoka. Zobaczywszy jednak, że Hirad macha do niego ręką, zmienił kierunek.
– Sądzę, że on też powinien o wszystkim wiedzieć – zaproponował barbarzyńca.
W miarę jak słuchał, twarz Darricka zasępiała się coraz bardziej, nabierając w końcu tak ponurego wyrazu, jak twarze otaczających go Kruków.
– A zatem – odezwał się Styliann, który pozostawał milczący i nie okazywał żadnych uczuć – zgadzam się, iż ta, jak ją nazywacie, szczelina stanowi poważne zagrożenie. Zgadzam się również, że smoki są niezwykle potężnymi istotami i musimy znaleźć środki mogące posłużyć do ich zneutralizowania i zniszczenia z dystansu. Nie rozumiem jednak, czemu inne Mioty miałyby chcieć się tu przedostać i wszystko zniszczyć, a przede wszystkim dlaczego, na wszystkie zaklęcia Xetesku, tak bardzo obchodzi to tego waszego Sha-Kaana?
– To rzeczywiście dobre pytanie – powiedział Darrick.
– Ilkar? – Hirad zwrócił się do elfa. – W tym punkcie moje pojmowanie też trochę zawiodło.
– Bezimienny, pomóż mi, jak zrobię się za bardzo teoretyczny. – Ilkar zastanowił się przez chwilę, pocierając twarz dłonią. – Pomiędzy wymiarem Balai a Sha-Kaana istnieje połączenie. Samo istnienie niektórych pierwiastków w tym świecie pozwala Kaanom żyć i mnożyć się. Te pierwiastki są jakby energią, która ładuje ich psyche, co jest równie ważne, jak spożywanie pokarmu. Istnienie Miotu Kaana warunkowane jest więc nienaruszalnością podstawowych elementów, z jakich zbudowany jest nasz wymiar. Jeżeli my zostaniemy zniszczeni, z nimi stanie się podobnie. Dlatego tak im zależy.
– Więc dlaczego po prostu nie zgromadzą wystarczającej liczby smoków, by strzegły szczeliny? – zapytał podejrzliwie Styliann.
– No cóż, ponieważ, choć wyda ci się to pewnie dziwne, mają lepsze rzeczy do robienia w życiu, niż umieranie w naszej obronie po kres czasu – warknął Hirad. – Nie są naszymi służącymi.
Dłoń Ilkara dotknęła ramienia barbarzyńcy.
– Chodzi o to, mój panie, że oni już zostali zmuszeni, by to uczynić – zaczął wyjaśniać Julatsańczyk. – Ale Sha-Kaan jasno stwierdził, że po pierwsze, nie są w stanie bronić szczeliny w nieskończoność, a po drugie, że to my spowodowaliśmy ten problem, więc choć Miot Kaan będzie nam pomagał, to właśnie my mamy go rozwiązać.
– Ile czasu mamy? – zapytał Darrick.
– Tego nie wiemy – odpowiedział Hirad.
– To nam nie pomoże – stwierdził ponuro Denser.
– Sądzę, że najprostsza odpowiedź jest taka, że sam Sha-Kaan tego nie wie. Powiedział tylko, że gdy to miasto pokryje cień, będzie już za późno. – Hirad wzruszył ramionami.
– A to co, jakiś rodzaj smoczego odmierzania czasu? – zapytała Erienne, marszcząc czoło.
– Jeszcze nie jesteśmy pewni – mruknął Ilkar.
– Więc powinniście szerzej otwierać oczy – wtrącił się Styliann.
– Co? – Hirad poczerwieniał ze złości.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

36
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.