nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Krótko o…
Agatha Christie ‹Pięć małych świnek›; Guillermo Martinez ‹Oksfordzka seria›; Stephen King ‹Rok wilkołaka›; Steven Erikson ‹Krwawy trop
Podróż do przeszłości

Czy można odkryć kulisy zbrodni sprzed kilkunastu lat? Oczywiście, że tak! Wystarczy, że zatrudni się do tego Herkulesa Poirot, belgijskiego konkurenta Sherlocka Holmesa.
Zawartość ekstraktu: 70%
‹Pięć małych świnek›
‹Pięć małych świnek›
Postać Herkulesa Poirot, małego, niepozornego Belga, wpisała się na stałe w kanon powieści kryminalnej. Agatha Christie, literacka matka bohatera, nadała mu cechy, które sprawiły, że stał się godnym konkurentem znanego już wtedy dobrze czytelnikom Sherlocka Holmesa, korzystając przy tym z zupełnie innych metod dociekania prawdy. Podczas kiedy Brytyjczyk przywiązywał uwagę do najdrobniejszych śladów dedukując z nich przebieg wydarzeń, niepozornemu Belgowi – niedocenianemu przez adwersarzy – wystarczały jedynie słowne relacje świadków, pozwalające mu na prawidłową rekonstrukcję zbrodni nawet sprzed kilkunastu lat.
W „Pięciu małych świnkach” Poirot staje przed takim właśnie wyzwaniem. Na prośbę młodej, uroczej kobiety – do których notabene zawsze miał słabość – zajmuje się sprawą morderstwa jej ojca, uznanego malarza, do którego doszło szesnaście lat wcześniej. Wtedy wszelkie dowody i zeznania świadków wskazywały jednoznacznie, że artystę otruła cykutą jego żona, pałająca do męża chęcią zemstą z zazdrości o pewną młodą kobietę, która pozowała do obrazu mającego być jego największym malarskim osiągnięciem. Sąd nie miał wątpliwości i skazując kobietę na więzienie wydał na nią także wyrok przedwczesnej śmierci.
Książka składa się z trzech części, poszczególnych etapów śledztwa Poirota. W pierwszej odbywa on rozmowy z każdym uczestnikiem wydarzeń sprzed szesnastu lat, do którego jest w stanie dotrzeć. Do każdego ze spotkań detektyw odpowiednio się przygotowuje. Starając się pozyskać przychylne nastawienie rozmówcy ukrywa prawdziwy cel, którym się kieruje, tłumacząc, że zbiera materiały do książki. Część druga to pisemne relacje wydarzeń poprzedzających morderstwo spisane na prośbę detektywa przez pięciu z odwiedzonych wcześniej świadków. Poirot stopniowo rekonstruuje okoliczności zbrodni i wyciąga wnioski wskazujące, że żona malarza została skazana niesłusznie. Jednak w celu uzyskania niezbitych dowodów postanawia zadać autorom pisemnych relacji po jednym pytaniu, które mają ostatecznie przesądzić o ich prawdomówności.
Lektura powieści to nie porywająca przygoda, zatykająca dech w piersiach akcja, trzymająca w napięciu fabuła. Wręcz przeciwnie. To niespieszne, czasami wręcz ślamazarne odkrywanie prawdy, bo przecież nie czas w tej sprawie się liczy, ale zadośćuczynienie przeszłości, której i tak nigdzie się nie spieszy. Tak więc Poirot nigdzie nie gna, nie wymachuje bronią, ale zadaje powoli swoje pytania i uprzejmie czeka na odpowiedzi. W końcu rekonstruuje prawdę o śmierci artysty i wtedy nadchodzi moment, w którym i czytelnik może się sprawdzić ze swojej spostrzegawczości i umiejętności logicznego wnioskowania. Bo „Pięć małych świnek”, jak wiele innych książek Christie, to przede wszystkim wyśmienita i unikalna zabawa z czytelnikiem.



Tytuł: Pięć małych świnek
Tytuł oryginalny: Five Little Pigs
Autor: Agatha Christie
Przekład: Izabella Kulczycka- Dąmbska
ISBN: 83-7337-597-X
Format: 184s. 142×202mm
Cena: 19,—
Data wydania: 1 marca 2004
Ekstrakt: 70%



Kryminał w systemie argentyńskim

Uległem książce z wystawy. Złożyło się na to kilka czynników: wabiąca oko czerwień okładki, tajemniczy tytuł, chwytliwy blurb i moje rozbudzone nim oczekiwania wobec najnowszej książki Guillermo Martineza, zatytułowej „Oksfordzka seria”.
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Oksfordzka seria›
‹Oksfordzka seria›
Termin „intelektualna przygoda” zdążył stracić swoje znaczenie za sprawą setek nieudolnych dzieł określanych w ten sposób, ale od czasu do czasu daję się na niego schwytać. W przypadku „Oksfordzkiej serii” poszedłem wręcz nieco na ustępstwo licząc, że kombinacja matematycznej wiedzy i dziennikarskiego doświadczenia autora zaowocuje książką co najmniej intrygującą. Po lekturze śmiało można stwierdzić, że o ile pomysłu Martinezowi nie zbrakło, to warsztatu już zdecydowanie tak.
W Oksfordzie, mekce nauki, ginie pewna starsza pani. Pierwsi znajdują jej ciało dwaj mężczyźni: młody stypendysta z Argentyny, który podnajmował od ofiary pokój oraz wybitny matematyk, przyjaciel zamordowanej. Policja rozpoczyna śledztwo, ale trudno doszukać się jej jakichkolwiek motywów. Stypendysta, wyraźnie zafascynowany postacią uznanego matematyka, ulega jego wpływom i odtąd znajduje się w centrum kolejnych morderstw. Naukowiec zawsze tuż przed zbrodnią znajduje kartkę z tajemniczymi symbolem, który okazuje się nawiązywać do kolejnej ofiary. Jednak równocześnie zestawione w chronologicznym porządku symbole tworzą ciąg, będący niegdyś tematem pracy matematyka.
Martinez stawia na matematykę, czemu nie należy się dziwić, zważywszy, że jest doktorem tej nauki. Nie jest to matematyka wyszukana, nic ambitnego, lecz do celów powieści nadaje się idealnie, nadając jej właśnie posmak wielkiej, intelektualnej przygody, umysłowego wyzwania, przed którym stają i bohaterowie, i czytelnik. Określenie „psychologiczny thriller”, którym posłużył się wydawca, to nadużycie; napięcia i niepewności towarzyszących tego rodzaju dziełom jest tu niewiele. Dużo za to rozważań, dyskusji nad symboliką ciągów, ich interpretacji, ograniczeniami i tak dalej. W sumie te części książki czyta się najlepiej; czuć, że tu autor czuje się dobrze. Gorzej wypadają pozostałe fragmenty powieści. Dialogi są raczej drętwe, postacie dość płaskie i schematyczne, ale być może to zabieg świadomy pisarza, stawiającego na pierwszym miejscu zagadkę, matematykę w czystej postaci. Reszta to tylko rekwizyty niezbędne do kontynuowania zabawy.



Tytuł: Oksfordzka seria
Tytuł oryginalny: Crimines Imperceptibles
Autor: Guillermo Martinez
Przekład: Alicja Noworyta
ISBN: 83-7391-235-5
Format: 176s. 125×200mm
Cena: 29,90
Data wydania: maj 2004
Ekstrakt: 60%



Kalendarz dla fanów

Po wydanych przed dwoma miesiącami „Stukostrachach” trafia do nas kolejna książka Kinga – „Rok wilkołaka”. Powieść, właściwie nowelka, powstawała z myślą o wydaniu w formie… kalendarza. Już to czyni z niej pozycję dość szczególną, jednak na uwagę zasługuje także fakt, że wraz z ukazaniem się pozycji powieściowa bibliografia Stephena Kinga po polsku stała się kompletna.
Zawartość ekstraktu: 70%
‹Rok wilkołaka›
‹Rok wilkołaka›
Małym wyjątkiem pozostaje wydana pod pseudonimem Richard Bachman krótka powieść „Rage”, której wznawiania King zabronił (doszło do kilku wypadków, w których uczniowie – „inspirując się” powieścią – dokonali brutalnych morderstw na swoich nauczycielach i kolegach). Prócz tego są już tylko scenariusze filmowe, artykuły, opowiadania publikowane w przeróżnych antologiach i czasopismach i ostatnie dwa tomy „Mrocznej Wieży”, które otrzymamy wkrótce. Wymownie świadczy to o popularności Kinga w Polsce, skoro mamy możliwość zapoznania się z wszystkimi kilkudziesięcioma – prezentującymi przecież dość nierówny poziom – powieściami autora literatury popularnej. Pojawia się tu też pewne ryzyko – skoro tak łatwo sprzedać wszystko sygnowane nazwiskiem King, wkrótce prawdopodobnie zaleją nas przeróżne odpady. Możliwe, że część osób może już odebrać w ten sposób „Rok wilkołaka”.
King miał napisać dwanaście króciutkich tekstów, które wraz z ilustracjami będą zdobić kolejne kartki kalendarza, a w całości złożą się na opowieść o wilkołaku grasującym po małym miasteczku. Na początku wszystko szło zgodnie z założeniami – pierwsze rozdziały („Styczeń” – „Czerwiec”) to króciutkie scenki opisujące kolejne ataki likantropa. Później jednak dała o sobie znać gadatliwość Kinga, rozbudował postacie i wydłużył kolejne epizody. Z kalendarza powstała nowelka. Autor celowo zmienił cykl księżycowy, aby kolejne przemiany potwora przypadały na ważne amerykańskie święta (walentynki, 4 lipca, halloween), zastosował też ciekawą – bo jak dla siebie nietypową – narrację prowadzoną w pierwszej osobie. Po części dzięki tym zabiegom udało mu się każdy z – niekiedy ledwie kilkustronicowych – epizodów uczynić interesującym dla czytelnika. Zadziwia, jak szybko potrafi scharakteryzować i ożywić kolejnych bohaterów (chociaż pozostaje niedosyt, że robi to tylko po to, aby za chwilę ich pozabijać). Dwanaście krótkich fragmentów układa się w historię walki z wilkołakiem.
„Rok wilkołaka” pozostaje po części eksperymentem, po części udaną, nietypową w formie nowelką opartą głównie na klimacie i dość prostej, ale satysfakcjonującej zagadce. Wydanie w twardej oprawie, budujące klimat ilustracje i ciekawa, dość nietypowa jak na Kinga treść czynią z książki pozycję interesującą, choć może niekoniecznie dla osób dopiero rozpoczynających przygodę z autorem.



Tytuł: Rok wilkołaka
Tytuł oryginalny: Cycle of the Werewolf
Autor: Stephen King
Przekład: Paulina Braiter
ISBN: 83-7337-746-8
Format: 140s. 120×191mm; oprawa twarda
Cena: 24,90
Data wydania: 9 sierpnia 2004
Ekstrakt: 70%



Za krótko

„Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych” dorabiają się odgałęzień. Steven Erikson dyskontuje popularność cyklu, pisząc „Krwawy trop”, opowiadanie poświęcone trójce bohaterów ze „Wspomnienia lodu”. Czy mistrz powieści da sobie radę w krótkiej formie?
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Krwawy trop ›
‹Krwawy trop ›
Nowelka opowiada o pierwszym spotkaniu Baudelaina, Korbala Broacha i Emancipora Reese. Owa barwna trójca pojawiła się po raz pierwszy we „Wspomnieniu lodu” i, trzeba im oddać sprawiedliwość, przykuli uwagę czytelnika. Erikson od razu zapowiedział, że poświęci im odrębny podcykl, serię opowiadań o ich przygodach. Tom pierwszy opisuje spotkanie pary magów z ich lokajem i pokazuje, niestety, że Erikson lepiej realizuje się jednak w wielkich fabułach, gdzie bohaterowie mają czas na przedstawienie się, fabuła może nas olśnić skomplikowaniem, a stworzony przez autora świat pokazać swą głębię.
Tymczasem w „Krwawym tropie” jest na to wszystko za mało miejsca. W powieści poznalibyśmy losy kontynentu Kradzieży, zagłębili się w przeszłość Smętnego Miasta Laluni i zrozumieli, co spaja ze sobą czarodzieja i eunucha-nekromantę. Eriksonowi nie udaje się też naszkicować porządnego konfliktu wewnętrznego, który zawsze napędzał poszczególne tomy „Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych”. Po prostu nie ma czasu – udaje się zaledwie naszkicować Emancipora i jego sytuację, na nic innego nie wystarczyło autorowi mocy przerobowych. Dlatego też kulminacja powieści wygląda nieco sztucznie – wszystkie motywacje i spiski, które w powieściach budują się przez 500 i więcej stron, tu powstają i rozładowują się w kilku akapitach.
Oczywiście, to nadal jest dobry autor i zupełnej fuszerki spod pióra nie wypuszcza. Umie z pasją odmalować otaczający świat, wie, jak kreować bohaterów, cieszy dialogiem i poraża opisem. Wciąż mamy do czynienia z interesującym tekstem, jednak, w porównaniu z powieściami, „Krwawy trop” wypada blado.
Erikson jest zmienny. „Ogrody Księżyca” nie wieszczyły sagi takiej mocy, jaką stały się „Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych”. Może „Krwawy trop” to dopiero początek, a opowiadania poświęcone Baudelainowi i Korbalowi Broachowi jeszcze nas zachwycą. Jednak na razie sytuacja nie wygląda najlepiej – autor nie umie zmieścić w krótkiej formie tych zalet, które czynią jego powieści jednymi z najlepszych w kręgach fantasy.



Tytuł: Krwawy trop
Tytuł oryginalny: Blood Follows
Autor: Steven Erikson
Przekład: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Cykl: Malazańska Księga Poległych
ISBN: 83-89004-67-4
Format: 120s.
Cena: 11,—
Data wydania: 1 marca 2004
Ekstrakt: 60%
powrót do indeksunastępna strona

127
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.