Gdzie szukać żony? Po co szukać żony? Ile kosztują żony u najlepszego sprzedawcy?  | Ilustracja: Piotr 'Grabcu' Grabiec |
Długo szukałem tego sklepu i tego człowieka. Wreszcie trafiłem. - Szukam żony. - O co panu konkretnie się rozchodzi? - siwiejący mężczyzna obrzucił mnie krótkim spojrzeniem, strzepnął popiół z papierosa i zgniótł niedopałek w popielniczce. - Chodzi mnie o to, że... pracę już znalazłem, a teraz szukam żony, zwyczajna kolej rzeczy. - Zwyczajna kolej rzeczy - powtórzył - to rozumiem, ale dlaczego jej pan szuka? Ja wiem... - zatrzymał moje pytanie ruchem dłoni - ...że nadszedł czas, ale chciałbym, pan mnie rozumie - zakręcił palcem w powietrzu - wiedzieć trochę więcej, zanim coś doradzę. - Zimno mi w łóżku - powiedziałem. Staruszek zapisał coś w notesie i spojrzał wyczekująco. - Wracam po pracy do domu i tak jakoś pusto, nie ma się do kogo przytulić. Długopis znów zachrobotał po papierze. - I... - spojrzał znad plastikowych oprawek. - Właściwie to już wszystko - odpowiedziałem. - A miłość? - Oczywiście - powiedziałem. Staruszek odwrócił się i poszedł na zaplecze, zatrzymał się w pół kroku, jakby o czymś zapomniał. - Dlaczego przyszedł pan do mnie? - Znajomy powiedział, że jest pan najlepszy. - To prawda - pokiwał głową - to prawda. Składamy tu wszystko. Dosłownie wszystko. Proszę przyjść pojutrze, będę coś wiedział. Szczegółami zajmiemy się później. Podziękowałem i wyszedłem w objęcia mroźnego końca grudnia. Tak, zimno w łóżku, nie ma się do kogo przytulić, no i miłość - prawie bym zapomniał o najważniejszym. Wszystkie sklepy mają to samo - babki takie i owakie, tańsze, droższe - ale to nie to, co ręczna robota, precyzja - warto zapłacić każde pieniądze. - Dzień dobry - odezwał się brzęk dzwoneczków w drzwiach. - A, to pan. Dzień dobry - staruszek przywitał mnie jak starego znajomego. - Pan jest kolega Fineya, prawda? - zapytał, i nie czekając na odpowiedź, zaczął wertować swój notatnik. - Opowiadał mi o panu i mam dla pana propozycję - wyczekał chwilę. - Te współczesne modele to nie jest nic dla pana warte, zwykły chłam. Składać też nie ma co. Pan potrzebujesz kobiety prawdziwej, starej daty, tak bym to ujął. Wiedziałem, do czego zmierza. Kobieta prawdziwa to był rarytas. Nie do zmontowania, żywe złoto. Spotykało się jeszcze takie, ale to było bezcenne. Dziadek mógł mi złożyć jakiś dobry egzemplarz z dobrych części. Miałaby podobne poczucie humoru i tak dalej. Co najmniej dziesięć lat wspólnego życia. Potem siadają podzespoły - najpierw pamięć, potem procesor - i trzeba zaczynać od nowa. Ale to by mi wystarczyło. Nie wiem dlaczego, ale dziadek zastanawiał się nad czymś. Prawdziwa kobieta - właściwie to legenda. Przecież na to nie ma ceny. - Wiem, nad czym pan myśli, zastanawia się pan: "dlaczego zaproponował to właśnie mnie? Przecież tego już nie ma. Skąd wezmę pieniądze?" itd., itp. - Nic się nie martw, kolego - poklepał mnie po ramieniu. - Jesteś taki jak ja, kiedy byłem młody, w każdym calu, a ja wiem, co to znaczy żyć z prawdziwą kobietą, wiem, co to kochać i być kochanym, wiem, jak rozgrzewa łóżko taka kobieta i jak czyni życie jasnym. Wiem, co za szrot teraz robią - machnął ręką - wszystkie takie same. Byle szybko. Niektórzy zapomnieli, co to przytulić się do siebie i ogrzać sobie ręce garnczkiem grzanego wina. - Przyjdź jutro późnym popołudniem, i... - przytrzymał mnie - nie przejmuj się pieniędzmi. - Dzień dobry - ukłoniłem się staruszkowi. - Jestem jak pan powiedział. - Bardzo dobrze - uśmiechnął się. - Emi, chodź i poznaj Petera. Przyprowadził dziewczynę za rękę i wsunął jej dłoń w moją. - Poznajcie się. To moja wnuczka Emi. I kiedy tylko nasze ręce się spotkały i Emi podarowała mi swój uśmiech, zrozumiałem, o czym mówił staruszek. Mówił o tym "czymś", które czuje się, a które jest niewypowiedziane. O tym "czymś", które jest tajemnicą i które ujmuje. O tym "czymś", czego nie można złożyć, bo istnieje tylko jako całość. O tym "czymś", które nie ma ceny. I kiedy tak wyprowadzałem ją ze sklepu za rękę cały rozpromieniony, moją przyszłą żonę, zatrzymałem się nagle, jakby przez wzrok tego człowieka. - Jak panu zapłacę? - zapytałem. - Umiesz kochać? - spojrzał znad biurka. - Umiem - przytaknąłem. - No to kochaj ją i jesteśmy kwita - popatrzył na nas jeszcze chwilę cały szczęśliwy, po czym zajął się swoimi sprawami. |