nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Dziecko Nocy
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział 3
Cztery lata po wygnaniu ostatniego Wesmena Kolegium Julatsy powróciło do życia, choć nie było już takie jak dawniej.
Ilkar stał na jednym z kilku nie uszkodzonych fragmentów muru kolegium i rozglądał się, a jego grzywkę krótkich ciemnych włosów odgarniał z czoła wiatr. Położone na granicy miasta fortyfikacje Wesmenów zostały rozebrane, dostarczając materiału do odbudowy domów, warsztatów, biur oraz karczm spalonych bądź zdemolowanych przez najeźdźców podczas ich krótkiej okupacji. Mieszkańcy, rozproszeni lub wzięci w niewolę, wrócili zaraz po wyparciu Wesmenów i teraz zniszczone miasto znów tętniło życiem.
Mag lekko pokręcił głową na widok niektórych przykładów nowej architektury. Najlepsze słowo, jakim można by je określić, brzmiało „entuzjastyczne”. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że choć rozstawiane były bez przemyślenia, pokręcone iglice, kopuły z białego kamienia i unoszące się w powietrzu przypory promieniowały energią. Zbudowano je z niesamowitą werwą.
Lecz pragnienie odbudowy i być może źle ulokowany entuzjazm skończyły się u bram centrum magii. A przecież zaraz po pokonaniu Wesmenów zniszczone kolegium stało się oczkiem w głowie miasta. W ciągu kilku pierwszych miesięcy z ruin wyłoniły się kwatery, budynki administracyjne, kuchnie i refektarz, długa sala, stary dziedziniec i biblioteka – przygnębiająco pusta, z wyjątkiem kilku tekstów Septerna sprowadzonych przez samego Ilkara, który przybył tu zaraz po zamknięciu szczeliny Cienia w Południe.
Lecz w miarę, jak Julatsańczycy wracali do miasta, całkiem słusznie zaczęto zwracać coraz większą uwagę na jego infrastrukturę. Tak więc, kiedy w Julatsie znów zaczęło się życie, jej mieszkańcy odwrócili się od kolegium i zapomnieli o nie dokończonych zadaniach.
Ale Ilkar nie mógł zapomnieć. Obrócił się i spojrzał na nową bibliotekę. Nie mógł narzekać na jakość tego, co już zostało wykonane, lecz jeszcze wiele brakowało do powstania w pełni funkcjonalnego kolegium. A najważniejszy był budynek, który powinien stanąć w samym jego środku, w miejscu szerokiej na trzysta stóp osmolonej, poszarpanej dziury.
Wieża.
Ilkar wiedział, że to, co znajduje się poniżej, przeraziło budowniczych i handlarzy. Bogowie, czasem on też czuł strach, lecz jego przerażał tylko ogrom krateru. Na jego dnie, okryte nieprzeniknioną czarną mgłą, leżało Serce. Zostało tu schowane podczas upadku Julatsy przez Barrasa, starego elfiego Negocjatora, i grupę starszych magów. Podniesienie Serca było niezbędne, aby przywrócić kolegium jego moc.
Tam, w dole, leżało także tyle wiedzy. Nie tylko najważniejsze magiczne teksty, lecz jeszcze ważniejsze plany i wzory. Dopóki nie wyciągną Serca, nie będą mogli odbudować między innymi Wieży, Skarbca Many, Zimnego Pokoju czy komnat do odpoczynku. A dopóki nie ma wystarczającej liczby magów, nie może mieć nadziei na wydobycie Serca.
Ilkar usiadł na murze, machając nogami i myśląc o wszystkich swoich problemach. Dochodziły do niego odgłosy walenia młotami. Świeża farba migotała w promieniach słońca, jej zapach kręcił go w nosie. Drewniany pył pokrywał bruk, po którym nie tak dawno spłynęło tyle krwi.
To się nigdy nie skończy. Julatsańskich magów jest zbyt mało, by mogli rzucić odpowiednie czary. Na bogów ziemi, oni mieli nawet za mało doświadczenia, by utworzyć Radę, więc on to zrobił, aby jakoś to miejsce zorganizować. Nie chciał przyjmować tytułu Starszego Mistrza, lecz nie było innych kandydatów, a jego reputacja zdobyta pośród Kruków zjednała mu głęboki szacunek.
Musi zwołać więcej magów. Muszą być jeszcze jacyś Julatsańczycy rozrzuceni po kontynentach, którzy, podobnie jak on, rzadko odwiedzali kolegium, choć zawdzięczali mu życie. Wysłał wiadomość nawet na południowy kontynent Calaius, do elfiej ojczyzny, dokąd wróciło tak wielu tutejszych elfów, pozbawiając Balaię tego, co mieli w sobie najcenniejszego. Tylko bogowie wiedzą, w jakim stanie może być teraz ich magia. Ilkar miał jednak nadzieję, że ich wiedza z Julatsy z biegiem czasu nie zmalała. Coraz bardziej rozumiał, że potrzebuje ich zaraz, natychmiast.
– Ilkar! – zawołał ktoś z dołu. Pochylił się. Pheone – brązowe włosy związane w kucyk, pociągła, młoda twarz ubrudzona pyłem i potem – spoglądała w górę, a skraj zielonej sukni łopotał wokół jej kostek. Była dobrym, lecz niedoświadczonym magiem, i miała szczęście przeżyć pogrom dordovańskich posiłków podczas oblężenia Julatsy w czasie najgorętszego okresu wojny.
– Jak leci? – zapytał.
– Sklepienie długiej sali jest już gotowe. Pomyśleliśmy, że zrobimy test. Uwolnimy odrobinę stłumionych emocji, jeśli wiesz, o czym mówię. Masz odwagę do nas dołączyć?
Ilkar zachichotał i dźwignął się na nogi.
– Nie mam nic przeciwko temu – rzekł. Strzepnął kawałki kamienia z brązowych spodni i ciemnego skórzanego kaftana nałożonego na płową koszulę i skierował się ku schodom.
Przepełniające go uczucie energii kazało mu spojrzeć w górę. Sycząca błyskawica w słomkowym kolorze przecięła nieskalany błękit nieba, a jej huk pozostawił w uszach tępe dzwonienie. Kolejny błysk, a potem trzeci zakłóciły spokój dnia. Na ten zaskakujący i niepokojący widok Ilkar zmarszczył brwi.
Idąc po schodach, postanowił wspomnieć o tym po wieczerzy. Spodziewał się, że ktoś mu to wyjaśni.
• • •
Bezimienny siedział na krześle obok śpiącego dziecka. Wrócił do domu tuż przed świtem i choć wślizgnął się do łóżka obok Diery – by złapać choć odrobinę snu – jego myśli wciąż krążyły wokół słów Densera. Wkrótce potem Diera wstała do płaczącego Jonasa, by go nakarmić i utulić. Bezimienny dał więc sobie spokój z ciągłym przewracaniem się z boku na bok i usiadł w ciszy pokoju chłopca, dając żonie szansę na spokojny sen.
Siedział tak, kiedy słońce pokazało się nad horyzontem, rzucając zimne światło na Korinę, i nasłuchiwał łagodnego oddechu sześciotygodniowego synka, który wciąż odczuwał skutki lekkiego przeziębienia, po którym nastąpił atak kolki. Był silnym chłopcem i Bezimienny cieszył się z jego doświadczeń z chorobami, będą mu potem służyć tak samo, jak służą jego ojcu.
Przyglądając się, jak Jonas wierci się, by zmienić pozycję, i spycha nakrywający go miękki biały kocyk, poczuł ukłucie strachu i jednocześnie taką wspólnotę z Denserem, jakiej nie zrozumiałby żaden bezdzietny mężczyzna. Nie musiał nawet pytać samego siebie, jak czułby się, gdyby to jego dziecko zniknęło z matką lub bez niej. I nie musiał pytać samego siebie, czego oczekiwałby od przyjaciół, gdyby tak się stało.
Lecz ruszając w drogę z xeteskiańskim magiem, ryzykował, że nie zobaczy już swojej żony i syna. Łamał też obietnicę daną Dierze – że nigdy nie stanie na czele Kruków.
Bezimienny westchnął i jeszcze raz przeczytał list, który dał mu Denser, szukając bez większej nadziei wskazówek, co tak bardzo go w nim zaniepokoiło.

Mój drogi mężu,
Wiem, że znajdziesz ten list nie otworzony, ponieważ oczy dordovańskiego kolegium są ślepe na wszystko, co oczywiste. Od pewnego czasu czuję, że tutejsi mistrzowie narażają Lyannę i jej zdrowie na szwank z powodu many, którą przyciąga, lecz nie potrafi kontrolować.
Czasem bardzo za Tobą tęskni, lecz zdaje się rozumieć, że nie możesz tu być, choć jeszcze nie w pełni pojmuje dlaczego. Mam nadzieję, że pewnego dnia powiemy jej to razem, lecz być może proszę Cię o zbyt wiele.
Pewnie zastanawiasz się teraz, gdzie jesteśmy i dlaczego nie opowiedziałam Ci przez Połączenie o moich coraz większych kłopotach, lecz to trudne, kiedy nie ma Cię w codziennym życiu naszej córki. Poza tym to coś, co musimy zrobić same, bez pomocy tych, którzy mogą chcieć zawrócić nas z naszej drogi. Lyanna o tym wie. Ja też.
Mogę sobie wyobrazić Twój gniew. Wiem, że Rada Dordover ukryje przed Tobą naszą ucieczkę. Żałuję tylko, że nie mogę zobaczyć, jak poniżasz Vuldaroqa. Proszę, zrozum, że tylko ja mogę towarzyszyć naszej córce – zaangażowanie Ciebie naraziłoby nas wszystkich na niebezpieczeństwo.
Chcę, byś wiedział, że jesteśmy bezpieczne i udajemy się do miejsca, gdzie Lyanna może spokojnie uczyć się sztuki, do której się zrodziła, wciąż pozostając uroczą małą dziewczynką. Są tu osoby, które rozumieją jej talent i chcą go odpowiednio wykształcić. Czułam je – to pełne dobroci umysły, Lyanna bardzo się cieszy, że je pozna. Sądzę, że my również możemy im pomóc, mimo całej swojej mocy wydają się stare i kruche.
Z trudem ukrywam ekscytację. Sądzę, że wreszcie znaleźliśmy tych, co do których żywiliśmy mocną nadzieję, że wciąż jeszcze żyją. A raczej to oni znaleźli nas. To będzie długa podróż i nie pozbawiona ryzyka, ale proszę, nie martw się o nas.
Odezwę się, kiedy tylko będę mogła i kiedy Lyanna przyzwyczai się do nowego miejsca, a może nawet się spotkamy. Teraz muszę się z Tobą pożegnać. Obie wylewałyśmy łzy na myśl o tym, jak długo możemy być z dala od ciebie, lecz tak będzie dla nas najlepiej.
Lyanna będzie pierwszą prawdziwą czarodziejką, teraz to wiem. To znaczy, że możemy zacząć budować lepszą przyszłość dla nas wszystkich.
Życz mi szczęścia i miłości. Jedna magia, jeden mag.
Zawsze Twoja
Erienne

Coś w tym liście zmartwiło Densera bardziej niż tylko podróż, w którą Erienne postanowiła ruszyć z córką. Najwyraźniej miało to coś wspólnego z gorącym pragnieniem Dordovańczyków, by je odnaleźć i sprowadzić do kolegium. Dlatego Denser tak bardzo chciał spotkać się ze wszystkimi Krukami, a zwłaszcza z Ilkarem, lecz Bezimienny nakazał mu odpoczynek.
Teraz nowy dzień trwał już w najlepsze, Korina tętniła życiem. Było wiele do zrobienia i choć Bezimienny nie mógł pozbyć się dreszczyku emocji, martwił się, że nie ma zielonego pojęcia, jak na tym wielkim świecie znajdą czarodziejkę i jej córeczkę. Wszystko, czym dysponowali, to był ten list i ogólne wzmianki o pradawnej magii, o której Bezimienny nigdy wcześniej nie słyszał. Lecz jeśli Denser uważa, że to ważne, Bezimienny nie będzie tego kwestionować. Bogowie, ile mógłby im pomóc Thraun… Lecz Thraun był już dla nich stracony.
Bezimienny stanął nad kołyską i odsunął kosmyk jasnych włosów z czoła Jonasa, potem nachylił się i pocałował go.
– To nie potrwa długo, mój mały. Zadbaj o swoją mamę. – Wyprostował się i odwrócił w stronę drzwi. Stała tam Diera w luźno zawiązanym gorsecie i błękitnej roboczej spódnicy. Jej jasne włosy spadały na twarz, lecz nie maskowały jej wyrazu. Bezimienny podszedł do niej, chcąc coś powiedzieć, lecz ona położyła palec na jego ustach.
– Nie teraz, Sol. Powiesz mi później. Jeśli musisz jechać, poświęć mi następną godzinę. – Jej usta rozchyliły się, język wdarł się do wnętrza jego ust i splótł z jego językiem. Po chwili Bezimienny cofnął się, trzymając dłonie na jej ramionach.
– Jonas się obudzi. Poza tym znam wygodniejsze miejsce. – Ujął ją za rękę i poprowadził do sypialni.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

45
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.