nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Złodziej Świtu
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Rozdział 2
– Więc kim są ci dragonici? – zapytał Sirendor zniecierpliwionym szeptem.
Ilkar spojrzał w jego stronę.
– To magowie. Mają… coś… no wiesz… wspólnego… ze smokami – powiedział, wykonując bezradny gest ręką.
– Nie, do cholery, nie wiem! Przecież smoki nie istnieją, prawda? To tylko bajki, mity. – Sirendor nadal nie podnosił głosu.
– Tak? No to widzę tam cholernie wielki kawał mitu! – Ilkar wskazał drzwi, strzygąc nerwowo uszami.
– Czy to ma jakieś znaczenie? – wtrącił się Bezimienny. Jego głos, mimo że cichy, zachował swoją niezwykłą moc. – Musimy sobie odpowiedzieć tylko na jedno pytanie.
Trójka Kruków i Denser stłoczeni byli przy uchylonych drzwiach do komnaty smoka. Wrogość odłożono na później. Hirad siedział tyłem do nich, z podciągniętymi nogami i dłońmi opartymi o posadzkę. Łeb smoka znajdował się tuż nad głową barbarzyńcy, olbrzymie cielsko spoczywało na podłodze ze złożonymi skrzydłami. Cała ta sytuacja, rozmiar i niezwykłość zjawiska, wydawały się Ilkarowi niepojęte.
Pomijając fakt, że nie do końca wierzył zapisom w księgach i nauce mistrzów, Ilkar czasami wyobrażał sobie smoki i myślał o nich jako o dużych istotach. Jednak stworzenie siedzące przed Hiradem było tak ogromne, że elf musiał spojrzeć dwa razy, zanim zdecydował, że Sirendor się myli i nie patrzą na sprytną iluzję. A mimo to nadal w pełni nie wierzył.
– Powinien już nie żyć – mruknął Bezimienny, na przemian zaciskając i rozluźniając dłoń na rękojeści miecza. – Dlaczego go nie zabił?
– Wydaje nam się, że rozmawiają – odpowiedział Denser.
– Co takiego? – Ilkar nie był w stanie usłyszeć ani słowa. Według niego po prostu gapili się na siebie. Ale kiedy przyjrzał się dokładniej, wytężając całą bystrość elfiego wzroku, zobaczył, jak Hirad potrząsa głową i prostuje się, by wykonać gest ręką. Barbarzyńca wskazał za siebie i powiedział coś, czego mag nie był już w stanie usłyszeć. Smok przekrzywił głowę i otworzył pysk pełen ociekających śliną kłów. Hirad poruszył się niespokojnie.
– Co to znaczy, że nam się wydaje? – zapytał Sirendor, lecz Denser milczał.
– Później, Sirendorze – powiedział Bezimienny. – Teraz musimy coś wymyślić, żeby go wyciągnąć. I to szybko.
– O czym oni do diabła rozmawiają? – zastanowił się Ilkar. Ponieważ nikt nie odpowiedział, elf spojrzał z powrotem na zupełnie niewiarygodną scenę za drzwiami i jakiś błysk przykuł jego uwagę. Przez chwilę myślał, że to refleks światła na smoczych łuskach, lecz to coś nie było złote. Raczej stalowe lub srebrne.
Wytężył oczy jeszcze bardziej i zobaczył niewielki dysk, może wielkości dłoni, przyczepiony do łańcucha oplątanego wokół jednego z pazurów tylnej łapy. Wskazał go Denserowi.
– Gdzie? – zapytał Xeteskianin.
– Na prawej łapie. Trzeci pazur.
Denser pokręcił głową.
– Dobry wzrok, co? Sekundę. – Denser wymamrotał kilka słów i potarł kciukiem oczy. Potem spojrzał jeszcze raz i zesztywniał.
– Co to jest? I nie próbuj…
– Módl się, aby Hirad zajął go rozmową wystarczająco długo – Xeteskianin przerwał Ilkarowi i znów zaczął mamrotać zaklęcie.
– O czym ty mówisz? – syknął elf. – Co zobaczyłeś?
– Zaufaj mi. Potrafię go uratować. Bądźcie tylko gotowi do ucieczki.
Denser zrobił krok do przodu i zniknął.

• • •
– Zrozum, to dla mnie naprawdę trudne – powiedział Hirad. Smok ułożył głowę na boku i nieznacznie wysunął szczęki. Strużka śliny spłynęła na posadzkę i Hirad odruchowo odsunął nogę.
– Wytłumacz mi – rozkazał smok głosem, który wpadał do ucha i wwiercał się głęboko pod czaszkę.
– Musisz zrozumieć, że nigdy, nawet w najdziwniejszych, pijackich marach nie wyobrażałem sobie, że będę siedział i rozmawiał ze… ze smokiem. – Hirad rozłożył ręce i uniósł brwi. – To znaczy… znaczy… – urwał zmieszany. Smok wydął nozdrza i barbarzyńca znów poczuł na twarzy potężny oddech, tak gorący i kwaśny, że musiał się powstrzymać, by nie zakryć ust i nosa dłonią.
– A teraz? – zapytał smok.
– Teraz jestem absolutnie przerażony – odpowiedział Hirad i dreszcz przebiegł mu po ciele. Na plecach czuł lodowate krople potu, mimo że w komnacie było bardzo gorąco. Płomienie migotały w paleniskach umieszczonych półkoliście wokół legowiska smoka. Sama bestia spoczywała w bajorze wypełnionym czymś, co wyglądało jak mokre błoto.
– Strach jest zdrowy. Tak samo jak umiejętność uznania własnej porażki. Tylko dlatego ciągle żyjesz. – Smok poruszył nieco skrzydłem. – Tak więc zdradź mi tajemnicę. Co tutaj robisz?
– Ścigaliśmy kogoś. Wszedł tutaj.
– Przewidywałem, że nie jesteś tu sam. Kogo ścigaliście?
Barbarzyńca nie mógł powstrzymać uśmiechu. Sytuacja przekraczała ramy jego pojmowania. Choć był pewien, że właśnie rozmawia z istotą znaną tylko z legend, w żaden sposób nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest jednym wielkim żartem. A przynajmniej, że ma jakieś logiczne wytłumaczenie.
– To był mag. Zabił jednego z moich przyjaciół. Szukamy go. Czy… widziałeś tu kogoś…? – wojownik zaciął się. Tego było już za wiele. – Wybacz mi – powiedział – ale ciągle nie mogę uwierzyć w twoje istnienie.
Smok roześmiał się, a przynajmniej tak wydawało się Hiradowi. Dźwięk huczał mu w głowie niczym fale rozbijające się o skalisty brzeg. Ból spowodował, że zamknął oczy. Kiedy je otworzył, zobaczył olbrzymi łeb kilka centymetrów od swojej twarzy. Bestia dmuchnęła strumieniem gorącego powietrza prosto w oczy barbarzyńcy. Odskoczył do tyłu. Zanim jednak zdążył zastanowić się nad zaskakującą szybkością smoka, ten wykonał krótki ruch głową, uderzając go w szczękę. Cios posłał Hirada na posadzkę kilka metrów dalej, bezbronnego i oszołomionego. Wojownik usiadł i pomasował podbródek. Z głębokiego rozcięcia popłynęła krew.
– A teraz, człowieczku? Czy nadal jest ci trudno we mnie uwierzyć?
– Nie… Raczej nie…
– I nie powinno. Seran we mnie wierzy, choć tym razem najwyraźniej mnie zawiódł. I jestem pewien, że twoi przyjaciele za drzwiami podzielają tę wiarę. – Głos bestii zabrzmiał jeszcze głośniej w głowie Kruka.
Hirad wstał i otrząsając się z zamroczenia podszedł z powrotem do smoka.
– Przepraszam. Nie chciałem cię obrazić – powiedział, czując, jak serce podchodzi mu do gardła. Smok wydał z siebie kolejny dźwięk, przypominający śmiech, lecz bardziej pobłażliwy.
– A jednak poddawałeś w wątpliwość moje istnienie – odpowiedział. – Masz wielkie szczęście, że nie tak łatwo mnie obrazić. Albo raczej, że nie tak łatwo poddaję w wątpliwość… twoje życie.
Hirad rozpaczliwie starał się skupić na myśleniu, lecz sytuacja wydawała się beznadziejna. Prędzej czy później bestia znudzi się zabawą, kłapnie szczęką i…
– To prawda. – Hirad wzruszył ramionami zrezygnowany. – Ale prawdą jest też, że jesteś ostatnią rzeczą, jaką spodziewałem się tu ujrzeć.
– Ach tak… – Rozbawienie smoka odbiło się echem pod czaszką barbarzyńcy. – W takim razie cię rozczarowałem. Czy powinienem przeprosić? – Znowu się roześmiał, choć tym razem ciszej, bardziej refleksyjnie.
Hirad uchwycił lewym uchem delikatny szelest. A zaraz potem ledwie słyszalny głos.
– Nie daj po sobie pokazać, że mnie słyszysz, i nic nie mów. Jestem Denser, człowiek, którego ścigałeś. Próbuję ci pomóc. – Urwał na chwilę, potem ciągnął dalej. – Więc kiedy każę ci uciekać, uciekaj, jakby cię piekło goniło. Nie zatrzymuj się i nie patrz za siebie.
– A teraz, mały człowieczku, zadaj mi pytanie.
– Co? – Hirad zamrugał oczami i skupił uwagę z powrotem na smoku, zaskoczony, że nawet na tak krótką chwilę o nim zapomniał.
– Pytaj. Musi być coś, czego chciałbyś się o mnie dowiedzieć. – Smok cofnął głowę, wznosząc ją wysoko.
– Dobrze więc. Dlaczego jeszcze mnie nie zabiłeś?
– Ponieważ schowałeś swój miecz i nie stawiałeś oporu. To bardzo ciekawa reakcja i bardzo… rzadka. Niewielu ludzi budzi moją ciekawość.
– Pewnie masz rację. A więc co tutaj robisz?
– Odpoczywam i nabieram sił. Jestem bezpieczny.
– Bezpieczny? – Hirad zmarszczył brwi – Cóż może ci grozić?
Smok opuścił łeb i ułożył go na posadzce. Powoli mrugnął oczami i popatrzył na barbarzyńcę.
– W moim świecie toczy się wojna. Krainy ulegają zniszczeniu, a nie zanosi się na rychły koniec walk. Kiedy musimy odzyskać siły, korzystamy z bezpiecznych legowisk, takich jak to, w którym jesteśmy.
– A gdzie właściwie jesteśmy? – zapytał Hirad, spoglądając na wysokie sklepienie i przestronność komnaty.
– Przynajmniej masz przeczucie, że nie znajdujesz się we własnym wymiarze.
– Przykro mi, ale nie wiem nic o żadnych wymiarach. Jeżeli zaś chodzi o rozmiary to prawda, twierdza Taranspike nie posiada takich komnat.
Smok roześmiał się cicho.
– O, naiwności. Gdybyś tylko wiedział, ile wysiłku kosztowało zbudowanie drogi, którą się tu dostałeś. – Uniósł głowę i zamknąwszy oczy, zakołysał nią z boku na bok. Nie otwierając oczu, mówił dalej. – Po opuszczeniu pokojów Serana znalazłeś się w przedsionku, który nie jest położony w żadnym wymiarze. Podobnie ta komnata, jak również kaplica, którą musiałeś minąć po drodze. Jeśli chcesz, nazwij to tunelem między twoim a moim światem. Jego istnienie zależy od nienaruszalności materii twojego wymiaru. – Głowa smoka znów znalazła się tuż przed barbarzyńcą. – Mój miot pełni funkcję strażników twojego świata. Ochraniamy was przed wpływem innych miotów i skrywamy przed wami to, co nigdy nie powinno zostać stworzone!
– Ale dlaczego?
– Bynajmniej nie z sympatii dla waszego miernego gatunku. Niewielu z was zasługuje na nasz szacunek. Gdybyśmy jednak udostępnili wam środki do samozniszczenia, utracilibyśmy nasze schronienia na zawsze. Z tego samego powodu wszelkie drogi do waszego świata pozostają zamknięte. W przeciwnym razie inne mioty przybyłyby tu, by nad wami panować.
Hirad zastanowił się przez chwilę.
– A więc w rzeczywistości kontrolujecie naszą przyszłość.
Smok wzniósł kościane wyrostki służące mu za brwi.
– To rzeczywiście słuszny wniosek. Jakie cię zwą, człowieku?
– Hirad Coldheart.
– Ja jestem Sha-Kaan. Jesteś silny, Hiradzie Coldhearcie. Słusznie uczyniłem, nie odbierając ci życia i rozmawiając z tobą. Będę o tobie pamiętał. Teraz jednak muszę odpocząć. Zabierz swych towarzyszy i odejdźcie. Przejście zamknie się za wami. Nigdy mnie nie odnajdziesz, choć być może kiedyś ja odnajdę ciebie. Jeśli zaś chodzi o Serana, postaram się o nowego sługę. Nic mi po dragonicie, który nie potrafi zapewnić spokoju mego sanktuarium.
Znaczenie wypowiedzianych słów dotarło do barbarzyńcy dopiero po kilku uderzeniach serca, nie przekonując go bynajmniej.
– Pozwalasz mi odejść?
– A czemu nie?
– Uciekaj, Hiradzie, uciekaj teraz!

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

20
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.