nr 7 (XXXIX)
wrzesień 2004




powrót do indeksunastępna strona

 Złodziej Świtu
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Miasto miało charakterystyczne niewysokie, ale solidne budynki – efekt silnych wiatrów i huraganów, jakie okresowo nawiedzały ujście rzeki w czasie zmiany pór roku z zimy na wiosnę. Trzy bazary, połączone ulicami wypełnionymi karczmami, sklepami, kasynami i burdelami, tętniły życiem jak co dzień.
Poza tym handlowym trójkątem, bliżej portu, pełną parą, wśród huku ognia, brzęku stali i innych odgłosów z warsztatów pracował cięższy przemysł, produkując towary do sprzedaży w Balai i na eksport. Zaś wszędzie gdzie znalazło się miejsce, wciśnięci pomiędzy rozmaite przybytki rozrywki, urzędy, sklepy i pracownie, mieszkali ludzie. Niektórzy w nędzy i brudzie, niektórzy w luksusie, o którym nie śniło się uczciwym robotnikom, a większość gdzieś w stanie przejściowym między jednym a drugim.
Zwalniając konie do spokojnego truchtu, Krucy skierowali się w stronę zachodniego targu, na którego północnym krańcu znajdowało się Wronie Gniazdo. Ulice były pełne wozów, ludzi i zwierząt. Wszelkiego rodzaju zapachy mieszały się ze smrodem gwarnych ulic, niesione wiejącą od morza bryzą. Stragany, wozy, kosze i tace pełne były najróżniejszych artykułów – od wspaniałych tkanin z odległych elfich krain, poprzez ceramikę, wyroby z żelaza i stali, kute i odlewane w kuźniach i hutach Koriny i Jadenu, aż po mięsa, warzywa i ciasta, przygotowywane w jadłodajniach rozsianych po całym mieście, zarówno tych czystych, jak i tych śmierdzących i brudnych. Tu w dysputach i kłótniach obowiązywał jedynie język twardej waluty i co chwila widać było błysk srebra i miedzi.
Szczęśliwie, w miarę jak dzień miał się ku końcowi, ruch przenosił się w stronę przeciwną do tej, w którą zmierzali Krucy. Jednak plac targowy był ciągle załadowany straganami, między którymi musieli się przeciskać. Nie było mowy o rozmowie, więc Bezimienny po prostu poprowadził ich w stronę Gniazda. Spokój na tyłach gospody czynił z niej ich sanktuarium po bitwie.
Syn Tomasa, Rhob, młodzik ciągle zafascynowany najemnikami, odprowadził konie do stajni, a zdrętwiali od końskiego grzbietu mężczyźni weszli do środka.
– Witaj, chłopcze! – wykrzyknął stojący za barem Tomas w stronę Bezimiennego. Zawsze zwracał się do niego w ten sposób, twierdząc, że Bezimienny brzmi zbyt obco. Gospoda była wypełniona w jednej czwartej, jak zwykle o tej porze dnia. Sala była bardzo duża, z niskim stropem podpartym dębowymi słupami. Na podłodze stało trzydzieści stołów. Bar znajdował się dokładnie naprzeciwko wejścia i biegł łukiem od prawej do lewej, kończąc się przy drzwiach do kuchni, tylnego pomieszczenia i schodach na górę. Po prawej było duże palenisko. Na półkach przy trzech ścianach stały książki. Latarnie oświetlały czerwono-szare wnętrze gospody, dopełniając wrażenia przytulnego ciepła.
– Witaj, Tomasie. – W głosie Bezimiennego było słychać zmęczenie.
– Idźcie od razu do tyłu – powiedział Tomas. Miał dobrze ponad czterdziestkę i zaczynał łysieć. – Przyniosę wino, piwo i kawę. Maris właśnie rozpala piece. Ja… – Zmarszczył brwi i zamilkł. Spojrzał po kolei na Kruków, zatrzymując się na chwilę przy Denserze. Bezimienny pokiwał głową, podszedł i położył rękę na ramieniu Tomasa.
– Dziś urządzamy tu ucztę. Będziemy świętować, wspominać i opłakiwać Rasa.
Nikt nie powiedział ani słowa więcej. Krucy minęli Tomasa, witając się uśmiechem bądź skinięciem głowy, i przeszli na tył Gniazda.
Tutaj trzy rzeczy rzucały się w oczy: symbol Kruków i krótkie miecze, skrzyżowane nad kominkiem, długi stół z siedmioma nakryciami, stojący przy wielkich, podwójnych drzwiach na przeciwległej ścianie i pięknie zdobione miękkie krzesła i sofy. Krucy w milczeniu zajęli w nich miejsca.
Denser zawahał się. W sumie było dziesięć siedzeń. W końcu wybrał proste, obite czerwonym materiałem krzesło niedaleko wygaszonego kominka.
– Nie tam – Głos Talana zatrzymał go w pół drogi. – Tam siedział Ras. Jeśli chcesz, usiądź na miejscu Tomasa. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko temu.
Denser usiadł.
– A więc po kolei – powiedział Bezimienny, zwracając się do Ciemnego Maga. – Kiedy możemy zobaczyć pieniądze?
– Cóż, jak już mówiłem Ilkarowi, amulet ma nam służyć głównie do badań i przez kilka miesięcy nie zamierzamy go sprzedawać. Jednak ustalimy minimalną cenę i dam wam z góry pięć procent od tej sumy, powiedzmy dwieście tysięcy w czystym srebrze.
Bezimienny szybko rozejrzał się po sali. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu.
– To wystarczy. Pieniądze przechowujemy w Głównym Skarbcu. Musicie dokonać tam wpłaty w ciągu tygodnia.
Denser wstał.
– Będą tam jutro. A teraz, wybaczcie mi, ale muszę wziąć kąpiel.
Skierował się w stronę wyjścia, ale Bezimienny powstrzymał go.
– Gdzie się zatrzymasz?
– Jeszcze o tym nie myślałem.
– Poproś Tomasa, żeby dał ci pokój. Na koszt lokalu.
– To bardzo miłe. Dziękuję. – Denser uśmiechał się, choć widać było, że jest zaskoczony.
– I jeśli masz ochotę, przyjdź na ucztę. W końcu urządzamy ją za twoje pieniądze. W głównej sali, o zmierzchu. – Denser skinął głową. – I jeszcze jedno, Ilkarze. Jasno-Widzenie, dobrze?
Ilkar kiwnął głową, wstał i z pogodnym wyrazem twarzy podszedł do Densera.
– O co chodzi? – zapytał Xeteskianin.
– Nic poważnego – odrzekł elf. – To ogólne zaklęcie, jedna cecha. Szukam po prostu uczciwości. Kiedy cię dotknę, odpowiesz na zadane pytanie tak lub nie.
Ilkar zamknął oczy i wypowiedział krótką inkantację. Przesunął dłonią przed oczami, ustami i sercem, zanim dotknął ramienia Densera.
– Czy w ciągu tygodnia od dziś na rachunku Kruków w Głównym Skarbcu zostanie złożone dwieście tysięcy w czystym srebrze?
– Tak.
Ilkar otworzył najpierw oczy, a potem drzwi.
– Do zobaczenia później.
Denser wyszedł. Ilkar zamknął drzwi i spojrzał na Bezimiennego.
– Chcesz, abyśmy dali mu coś jeszcze? A może pozwolić mu użyć julatsańskiej krwi do odzyskania many?
Bezimienny milczał.
– Nie ufam mu – powiedział Hirad.
– Jak sądzicie, dlaczego pozwoliłem mu tu zostać? – zapytał Bezimienny.
– Nie chodzi o pieniądze, prawda? – zapytał Hirad. – Zaklęcie mówi, że zapłaci. Chodzi o coś więcej. I to, że natychmiast zgodził się zapłacić tak dużo. Nie oszukujmy się, zrobilibyśmy to nawet za dwa tysiące na głowę.
– A jak myślicie, dlaczego chciałem, by tu został? – powtórzył Bezimienny. – Bo jeśli w coś nas wplątał, to chcę wiedzieć, gdzie przebywa. Właśnie dlatego, Ilkarze, chcę go wieczorem zobaczyć na dole.
– Przewidujesz kłopoty? – spytał Talan.
– Nie. – Bezimienny usiadł wygodnie i rozprostował nogi. – Mimo to, będziemy dziś nosić krótkie miecze i to nie tylko z szacunku do Rasa.
– Dopiero teraz, prawda? – Ilkar wyciągnął korek z butelki z winem i nalał sobie kielich.
– Co, teraz? – Sirendor gestem poprosił Ilkara o wino. Mag podał mu pełny kielich, a sam sięgnął po następny.
– Teraz dopiero zaczęliście myśleć, blask srebra zbladł i zrobiliście się nerwowi, co? – Elf usiadł. – Xetesk jest niebezpieczny. Nic nie jest nigdy tym, czym się wydaje. Za tym wszystkim kryje się coś większego, a ja nie wierzę w jedno jego słowo na temat amuletu.
– W takim razie czemu nic nie mówiłeś?
– Oh, a ty byś mnie wysłuchał, prawda Hiradzie? – odpalił Ilkar. – Dwieście pięćdziesiąt tysięcy za dzień jazdy kontra ja. Nie wciskaj mi bzdur!
– Nie widzę problemu – odezwał się Richmond. – Jesteśmy tu bezpieczni, a pieniądze zostaną zapłacone. Kupiliśmy sobie większe pole wyboru.
– Ale musimy przeżyć, żeby się tym cieszyć – mruknął Ilkar.
– Przesadzasz – powiedział Sirendor.
– Nie znacie ich – mag mówił powoli – a ja tak. Jeśli on nas w coś wplątał, to wkrótce możemy stać się zbędni. Xetesk nie przestrzega żadnych praw, nie ma żadnych zasad… – przerwał na chwilę. – Chodzi mi tylko o to, byście uważali na Densera. Może wyjdziemy z tego bez szwanku, ale musimy być ostrożni.
– Nie musimy nigdy więcej pracować dla Xetesku – powiedział spokojnie Hirad.
– Żebyś wiedział, że nie musimy – odparł Ilkar.
– Nie musimy już w ogóle dla nikogo pracować.
Po słowach Talana zapadła cisza. Hirad wstał i sztywnym krokiem podszedł do stołu z napojami. Nalał wina sobie, zabrał butelki i kubki dla innych i wrócił na miejsce przy kominku. Krucy sięgnęli po napoje.
– Wcześniej też niczego nie musieliśmy, ale wiem, co Talan ma na myśli – powiedział Bezimienny. – Te dwieście pięćdziesiąt tysięcy oznaczałoby, że możemy zrobić wszystko to, o czym mówiliśmy na początku, a nawet rzeczy, o których nie śniliśmy. Pomyśl o możliwościach.
– Najlepiej będzie, jak zaczniesz od opowiedzenia mi o zeszłej nocy i o czym mówiliście. – Hirad opróżnił kielich i znów go napełnił.
– Próbowaliśmy cię budzić. Nie chcieliśmy cię w żaden sposób pominąć – powiedział Sirendor. – Wyszliśmy z zamku, by dołączyć do Richmonda. Nie wiem jak inni, ale ja patrząc na grób Rasa, po raz pierwszy przestraszyłem się, że któregoś dnia to mogę być ja. Albo Ilkar… – Wskazał ręką na siedzących Kruków, w końcu skinął głową w stronę Hirada. – Albo ty. Nie chciałem tego. Pragnę przyszłości, dopóki jestem wystarczająco młody, by się nią cieszyć.
– Decyzja już zapadła, tak? – Głos Hirada był szorstki.
Sirendor odetchnął głęboko.
– Podczas rozmowy stało się jasne, że wszyscy czujemy podobnie. Na bogów, Hiradzie, ty sam w ciągu dwóch ostatnich lat mówiłeś o złożeniu broni. Wszyscy chcemy żyć. Talan pragnie podróżować. Ilkar musi wracać do Julatsy. A ja… wiesz dobrze, czego chcę.
– Ojciec i mąż, co? – Hirad uśmiechnął się, mimo łomoczącego serca i ściśniętego gardła.
– Muszę tylko przestać walczyć i burmistrz zgodzi się na nasze małżeństwo. Wiesz, jak jest. – Sirendor wzruszył ramionami.
– Taak… Sirendor Larn pokonany przez córkę burmistrza. To po prostu musiało się zdarzyć. – Hirad obtarł dłonią kącik lewego oka. Atmosfera w pokoju zgęstniała, wszyscy skupili się na barbarzyńcy. – Wiesz, że nie stanę ci na drodze do szczęścia.
– Wiem – odparł Sirendor, ale spojrzenie, które wymienili, mówiło o wiele więcej.
– Widzisz, że to ma sens – powiedział Bezimienny. Hirad patrzył na niego bez emocji. – Na bogów, Hiradzie, jestem współwłaścicielem tej gospody od dwunastu lat i miałem szczęście, jeśli udało mi się tyle razy stanąć za barem.
– A ty? – Barbarzyńca przeniósł wzrok na Richmonda.
– Jeszcze przedwczoraj nie byłem pewien – odpowiedział jasnowłosy wojownik. – Ale już wiem, że jestem zmęczony, Hiradzie. Nawet stanie i czekanie na to, co ma się zdarzyć, jest męczące. Ja… – urwał i potarł czoło trzema palcami. – Wczoraj popełniłem błąd, który zabiorę ze sobą do grobu. A teraz nie jestem nawet pewien, czy mogę na sobie polegać w bitwie, i sądzę, że myślicie podobnie. Wszyscy.
Znowu zapadła cisza. Długa. Hirad spojrzał na twarze przyjaciół, ale żaden się nie odezwał.
– To niewiarygodne – powiedział. – Dziesięć lat. Minęło dziesięć lat, a wy podejmujecie najważniejszą decyzję w waszym życiu… w moim życiu, kiedy śpię.
Był tak wściekły, że nie mógł nawet krzyczeć; jego głos był niezwykle spokojny. Jednocześnie jednak wiedział, że to nie był gniew. To było głębokie i gorzkie rozczarowanie. Nieunikniony rezultat stworzenia Kruków. Rozwiązanie. Najśmieszniejsze było to, że na początku Hirad nawet nie przypuszczał, że pożyje tak długo. Przyszłość nie miała znaczenia. Aż do teraz. Teraz zwaliła mu się na głowę i odkrył, że się boi. Bardzo.
– Przykro nam, Hiradzie.
– Chciałem tylko, by ktoś zapytał mnie o zdanie, Sirendorze.
– Wiem. Ale ta decyzja nie została podjęta wczoraj, tylko ją potwierdziliśmy.
– Ale nie spytaliście mnie. – Hirad wstał i podszedł do drzwi. Potrzebował się napić i pośmiać. – Wiecie co – powiedział – wy, emeryci, przygotujecie ucztę, a ja spróbuję wam wybaczyć.

• • •
Oczy Stylianna zapłonęły, a twarz poczerwieniała mu od gniewu. W komnacie poniżej jego wieży trójka magów skuliła się na krzesłach. Byli zbyt wyczerpani, by wstać nawet w obecności swego władcy.
– Jeszcze raz. Powtórzcie. – Styliann mówił cicho, ale siła jego głosu wydawała się wypełniać komnatę.
– Dopiero trzy godziny temu dowiedzieliśmy się na pewno, a nawet wtedy musieliśmy wykonać rozstrzygający test. Nie chcieliśmy nikogo niepokoić, zanim nie uzyskamy absolutnej pewności – odezwał się jeden z siedzących, stary mag, który całe życie poświęcił jednemu celowi.
– Niepokoić? – powtórzył za nim Styliann lekko łamiącym się głosem. – Najstraszliwsze zło w historii Balai zniknęło i nie wiemy, gdzie się znajduje. Niepokojenie mnie jest waszym najmniejszym zmartwieniem, wierzcie mi.
Trójka magów wymieniła szybkie spojrzenia.
– Nie tylko zniknęło, władco. Nie tylko nie ma ich już w klatce, sądzimy, że opuścili również przestrzeń międzywymiarową. – Stary mag przełknął ślinę. – Sądzimy, że ich esencje i dusze powróciły na Balaię.
Cisza, która zapadła, kłuła w uszy. Styliann oddychał, sycząc przez zaciśnięte zęby. Spojrzał jeszcze raz na wnętrze komnaty; na szkice i mapy przestrzeni międzywymiarowej, wreszcie na równanie efektu zaklęcia pokrywające ściany. Drewniane biurko pokrywały rozrzucone notatniki. Krzesła, na których siedzieli magowie, ustawione były w półksiężyc. Nyer po jednej, Laryon po drugiej stronie. Styliann nie musiał nawet patrzeć na ich twarze. Efekt tego, co przed chwilą usłyszeli, był widoczny w smugach many.
– Od jak dawna są na wolności? – zapytał. Tego właśnie pytania obawiali się magowie.
– Nie możemy… być do końca pewni – wydusił stary mag.
Styliann wbił w niego mordercze spojrzenie.
– Słucham?
Spojrzeli po sobie niepewnie. Wreszcie przemówiła kobieta.
– Zawsze w ten sposób dokonywaliśmy Obserwacji, władco – powiedziała. – Rzucamy zaklęcia i dokonujemy obliczeń co trzy miesiące, kiedy ustawienia pozwalają na większą dokładność.
Styliann nie podniósł wzroku ze starego maga.
– Chcesz mi powiedzieć, że WiedźMistrzowie mogą przebywać na Balai nawet od trzech miesięcy?
– Podczas ostatniej Obserwacji znajdowali się w klatce – odpowiedziała kobieta. – Teraz ich tam nie ma.
– Tak czy nie? – Styliannowi wydawało się, że słyszy bicie ich serc, potem zdał sobie sprawę, że to odgłos jego własnej krwi pulsującej w uszach i gardle.
– Tak. – Starzec odwrócił wzrok ze łzami w oczach.
Styliann pokiwał głową.
– Dobrze – powiedział. – Opróżnijcie pokój, wasze zadanie jest zakończone. – Odwrócił się do Nyera. – Nie mamy już wyboru. Skontaktuj się z kolegiami, ale nie wspominaj o tym, co działo się tu i w twierdzy Taranspike. Musimy zorganizować spotkanie nad jeziorem Triverne. Natychmiast.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.