Deformant nie należału bowiem do gatunku przystosowanego do życia w próżni, jak to sobie Zamoyski zrazu wyobrażał. (Czy należału do jakiegokolwiek gatunku, czy też Deformantom obca była i ta kategoria?). Żyłu w Porcie – lecz Port rozpruły Wojny. Zabieg przypominał wyjęcie wnętrzności z ciała, tylko że bardziej był brutalny. A ów Port – a właściwie En-Port – subtelnie wyrzeźbiona wielokrotna pętla czasoprzestrzeni, stanowił jedyne naturalne środowisko życia Deformantu. Więcej – Deformant samu po części byłu tym Portem; żywe analogi Kłów utrzymujące Port stanowiły jego organy. Kraftoid, mówiła Angelika. Wypełniału byłu sobą tę kieszeń czterech wymiarów, rozpięty na niepojęcie skomplikowanej siatce Stref; poszarpany Sak to przy niej prosta autostrada. Tam i w taki sposób obracały się jenu procesy życiowe – tu natomiast widzieli tyle, ile pozostałoby z człowieka przejechanego przez walec, a następnie wyrzuconego w próżnię. Rolę walca spełniły Wojny. Zamoyski kazał Gheorgu/Oficjum zapytać o nie Deformantu. Tamtu również nie wiedziału. Twierdziłu, że w ogóle niewiele wie; że nie uczestniczy w konflikcie. Z definicji to Cywilizacje są strukturą zwartą, zorganizowaną. Deformanci to wszechanarchia. Ci i owi mogą się skrzyknąć dla osiągnięcia jakiegoś celu – teraz najwyraźniej zachodziła taka okoliczność – lecz większość trzyma się z dala, przeważnie nawet się ze sobą nie komunikując. – Niech ja to sobie ułożę w głowie. Czas i przestrzeń to gładka glina. Stałe fizyczne odkształcają ją tak lub owak; jedne ich kombinacje powodują takie wypaczenia, inne – inne. Bierzemy następnie garnek ciasta: życie. Wylewamy: to jest Pierwszy Próg. Ciasto pokrywa całą glinę, wypełniając każdą nierówność i szczelinę. Z którejkolwiek strony byśmy to ciasta lali, wypiecze się zawsze w tych samych kształtach, określonych przez wypaczenia gliny. Dobrze mówię? – Aha. Gheorg/Oficjum zapytału nu o imię. Z podanego w transkrypcji Kodowej zbioru wybrału do tłumaczeń „Franciszka”. Franciszek twierdziłu, że ma milion lat: byłu słowińczykiem. Byłu – teraz już nie jest. Teraz kona. – A my, a ja – znajduję się przed czy za Pierwszym Progiem? – Popatrz na Krzywą. Jej kształt jest taki sam dla każdego życia, z jakiejkolwiek niszy ewolucyjnej by startowało. Zero na osi pionowej oznacza wykształcenie frenu. Krzywa startuje spod osi i idzie przez struktury przedcywilizacyjne w cywilizacje klasyczne. W biologii Homo sapiens ten odcinek oddaje mniej więcej stosunek ilościowy neurogleju do neuronów w mózgu. Dalej na Krzywej mamy cyborgizacje. W lewo od nich – przypadkowe, genialne jednostki w ramach gatunku, tudzież szczytowe osiągnięcia eugeniki. W dół od cyborgizacji – protezy kompensacyjne. Idąc po Krzywej dalej w prawo, mijamy Pierwszy Próg: początek masowej, świadomej autokreacji gatunku. Pierwszą tercję, od punktu zero do Progu, w Cywilizacji Homo Sapiens wypełniają stahsowie. Rodzaj Tradycji określa stopień ich przesunięcia na Krzywej. – Więc gdzie my się na niej znajdujemy? – Ty i ja? Tu. – Angelika wskazała na ekranie punkt mniej więcej w połowie tercji, ponad Krzywą. – Materiał genetyczny stahsów przeszedł pewną wstępną selekcję. Co do ciebie nie mam pewności, ale to powinny być te okolice. Masz co prawda dostęp do Plateau, ale nie jesteś w stanie się nań przesiąść; na Plateau można przecież przepisać umysł małpy, psa, mrówki, ale to nie obróci ich w inkluzje logiczne. Patrz, teraz wchodzimy w drugą tercję HS: phoebe’owie. Na Krzywej mamy tu sprzęgi neuronalno-maszynowe. To w ogóle jest ciąg maszyn logicznych, elektronicznych, biologicznych, chemicznych, kwantowych i innych. Potem duży obszar zajmują freny odcieleśnione. Niżej znajduje się słaba AI. Potem zaś dochodzimy po Krzywej do Drugiego Progu i punktem granicznym jest tu Komputer Ostateczny. A potem już meta-fizyka i ostro w górę, w inkluzje. Na osi inteligencji Remy dał skalę logarytmiczną, żeby w ogóle było coś w tym potwornym przyspieszeniu Progresu widać. – No właśnie. Kim, u licha, jest ten Remy? – Remy, Alphonse Casimir, dwa sto siedem, dwa sto osiemdziesiąt dziewięć, pisarz i videocreator science fiction, twórca Teorii Konwergencji Progresów. – Dzięki, Patrick. – A Słowiński? Co, Angelika? Następny klasyk science fiction? – A, prawda. Nie, phoebe Słowiński to wybitnu meta-fizyk. Określiłu graniczne przyspieszenie czasu w inkluzji. Szybszej relatywizacji nie można wyciągnąć nawet piętrowo. Obecnie wszystkie inkluzje logiczne to inkluzje Słowińskiego. – I Franciszek – onu byłu taką inkluzją? – Inkluzją? Nie. Inkluzji nie rozprują żadne Wojny, inkluzje to oddzielne wszechświaty. Franciszek… cóż, to po prostu słowiński Deformant. Szum statystyczny kosmosu, życie możliwe – więc zrealizowane. Przyzwyczajaj się: istnieją tylko rzeczy logicznie sprzeczne i niesprzeczne. Piewsze są niemożliwe, drugie – konieczne. Wlatywali w granatowo-seledynowo-złotą sieć. Fragmenty złote to te jeszcze żywe. Gheorg/Oficjum włączyłu reflektory Kła (z zewnątrz Kieł wyglądał teraz zapewne jak wielka choina światła) i mogli podziwiać kolory. Zamoyskiego na ten widok brało jednak obrzydzenie. Za bardzo było to wszystko organiczne, turpistyczne, nazbyt się kojarzyło ze zgnilizną – chociaż w próżni o żadnych klasycznych procesach gnilnych nie mogło być mowy. Ale skojarzenia przetaczały się przez umysł. Jelita grubości dziesiątek i setek metrów. Ścięgna jak zamrożone ejakulacje atramentowych cieczy. Nerwowody jak rurociągi, którymi przepompowuje się płynne złoto. Inne żyły, inne organy – przecięte, rozerwane, rozszarpane od wewnętrznych eksplozji; wiele ślepych zakończeń, skauteryzowanych przez temperaturę bliską zeru Kelvina. Taak, Franciszek ma wyprute flaki. – A Deformanci? – Deformantów masz tu wszędzie, są na połowie wykresu. Po pierwsze: schodzą z Krzywej. Po drugie: wyłamują się z Cywilizacji. Lepiej to widać na Modelu Progresów. Patrick! Dzięki. – Wygląda jak szkielet tipi, odwrócony kieliszek. – Każda taka Krzywa to jeden Progres: od zwierzęcia do UI. Może się w nim mieścić nieskończona ilość Cywilizacji. Trzecia oś Modelu została wprowadzona dla zobrazowania różnic międzygatunkowych. Progresy startują zatem z punktów znacznie od siebie oddalonych, by zbiec się w otoczeniu Komputera Ostatecznego i potem piąć się ciasną wiązką omal pionowo do UI. – Franciszek – – Gdzieś tutaj. Druga, trzecia tercja, trudno powiedzieć. Konału, lecz jenu konanie było tych samych rozmiarów, identycznie rozciągnięte. Lata, mówiłu, stulecia. Organ po organie, mózg po mózgu, w miarę jak wyrównywać będzie swą temperaturę z zewnętrzem – zgaśnie, jak gasną gwiazdy, równie powoli i równie nieuchronnie. Nadal wzywału pomocy. Nawet założywszy, iż blokada Plateau utrzyma się w nieskończoność, istniała dla Franciszku szansa ratunku: idący z c krzyk w Kodzie w końcu dotrze do kogoś ze sprawnymi Kłami. Deformant zostanie ocalonu – w jakiejś szczątkowej formie. Albo właśnie dobitu. Samodzielnie nie potrafiłu odtworzyć swoich Kłów, nie po takich zniszczeniach. Dostrzegli ich resztki, zaplątane w kilometrowe falbany tkanki. Zamoyski zrozumiał wówczas trafność nazwy – bo były to kły, półmilowe próchnicze zębiska gwiezdnego potwora, krzywe, czarne siekacze, pochłaniające światło reflektorów niemal w stu procentach. Musiał prosić Gheorgu/Oficjum o zwiększenie kontrastu ekranu. Gheorg tymczasem zajętu byłu czym innym: targami. Franciszek mogłu być Deformantem izolacjonistycznym, nie pochodzącym z Progresu HS, lecz o Gnosis i McPhersonach słyszału. Zamoyski pojął oto następną prawdę: istnieje, obok stałych meta-fizyczynych i Praw Progresu, jeszcze jeden absolut: ekonomia. Nawet przy najszczęśliwszym zbiegu okoliczności doprowadzenie się do stanu sprzed Wojen będzie Franciszku kosztować fortunę. Targowału się zatem z McPherson ostro – ile dla niej warte jest przedłużenie linii frenu jednej z jej realizacji? Sam Adam Zamoyski najwyraźniej nie został w tych negocjacjach w ogóle wspomniany. Kiedy w końcu osiągnęli kompromis, nie zrozumiał warunków; zresztą nie dopytywał się. Widok na ekranie przestał się zmieniać. Bardzo ostrożnie manewrując (znajdowali się przecież we wnętrznościach Deformantu), Gheorg/Oficjum zrównału wektor prędkości Kła z kraftoidowym. Jednak przy całej tej ostrożności nie zdołału uniknąć zahaczenia o ciało Franciszku – aż wstrząs przeszedł przez Kieł i Adamem i Angeliką cisnęło o ścianę ciasnej kabiny. Dopiero po chwili Zamoyski pojął, iż Gheorg/Oficjum bynajmniej nie popełniłu błędu. Wbili się w złoto i lśniąca pajęczyna zarastała teraz dziób Kła. Ujęcia z kamer umieszczonych na grocie Kła pokazywały to w niezręcznych skrótach, jelito Franciszku znajdowało się na samym skraju pola widzenia. Zamoyski poprosił Gheorgu/Oficjum o symulację zewnętrznego ujęcia. Ujrzał wtedy wreszcie wyraźnie: jak Deformant pożera szaroniebieski Kieł, wchłania go w siebie z obsceniczną powolnością. Poczynając od rufy, od szerokiej podstawy stożka, na którą naciągnęłu fioletową błonę jamy chłonnej (a może odbytu); spod niej wylewała się pienista maź, purpurowy dżem. Aż do grotu Kła, na który nawijał się, jak na prądnicę, złoty powój, spirala zimnego ognia. – Co onu robi…? – Wytwarza dla nas biosferę – odparła Angelika. Gdy nadszedł czas, Gheorg/Oficjum otworzyłu śluzę. Zamoyski podświadomie wstrzymał oddech, ale do wnętrza kabiny wionęło chłodne, świeże powietrze. Popłynął korytarzem aż do przegubu. Złota poświata biła zza włazu z taką mocą, że musiał mrużyć oczy. Franciszek wlewału się do Kła. Najpierw, na gorącej fali tego światła, setka ażurowych motyli o skrzydłach jak żagle; potem, skrobiąc głośno po ścianach, armia diamentowych chrabąszczy. Chrabąszcze pozostawiają za sobą chropowaty ślad w materiale Kła, wąskie ścieżki tajemnego grawerunku – którymi już podążają niebieskie pędy, tuziny lepkich wężobluszczy. Z nich rosną pąki złotej cieczy pękające w fontanny rozedrganych kropli. A w kroplach też coś żyje, porusza się. Adamowi przypomniały się zwierzęta trawiące swą ofiarę jeszcze przed połknięciem. Rany na przedramionach, zadane przez Angelikę i przez niego samego, piekły go ostro, nie pozwalając zapomnieć o wrażliwości cielesnego opakowania – jego bioware’u, jak mówiła McPherson. Wrócił do kabiny, przykazał Gheorgowu: – Obudź mnie, jak wyrośnie tu McDonald’s – po czym zasnął; to potrafił: zasypiać w nieważkości według kaprysu woli. Angelika przyglądała mu się długą chwilę. Gdy spał – bardziej był podobny do Adama Zamoyskiego, jakiego zapamiętała z Farstone. Zagubiony, zmęczony, lekko przestraszony, bezbronny. Dotknęła go grzbietem dłoni, obrócił się w powietrzu. To twój pustak, Adamie Zamoyski – ale kim ty jesteś? W istocie obudził go napór moczu na pęcherz, już bolesny. Uniósł powieki i przez ułamek sekundy nie wiedział, gdzie jest. Wisiał pod wielkim żółtym liściem, otoczony przez dżunglę złota, granatu i czerni, skąpaną w miodowym blasku. Powietrze pachniało cynamonem. Rozbuchany barok form organicznych przywodził mu na myśl Birmańskie Ogrody Sony: spędził tam z Niną ostatnie wakacje, opalali się nago pod rododendronami, słońce wówczas – Trzask – – przypomniał sobie sen, przypomniał sobie Narwę – – trzask, trzask – – już wiedział, jak zdobyć obywatelstwo. Zacisnął pięść. – Tak – szepnął. – Tak, tak! Tymczasem jednak zwyciężała fizjologia. Złapał się liścia, podciągnął, obrócił. Odchylona kurtyna złota ukazała pogrążoną w śnie Angelikę McPherson, unoszącą się w powietrzu w pozycji embrionalnej, z otwartymi ustami i dłońmi lekko zaciśniętymi, niczym niemowlę. Poszybował w przeciwną stronę. Gdzieś tutaj powinien trafić na korytarz i szyb perystaltyczny – lecz nie dostrzegał nawet ścian Kła. – Patrick! – zawołał cicho, by nie budzić dziewczyny. – Panie Zamoyski… Obejrzał się. Z gęstwy wysypał się rój owadów (mieniły się w locie błękitno i seledynowo), by skonfigurować się przed Adamem w postać bladego mnicha w grubym habicie. Odrzucony kaptur ukazywał jasną tonsurę, ciemne włosy stroszyły się w nierówny obwarzanek. Mnich wyglądał na bardzo młodego; uśmiechał się nieśmiało. Składniki jego manifestacji były o wiele rzędów wielkości większe od cesarskich nanomatów i odnosiło się wrażenie niejakiej ziarnistości sylwetki – z pewnością nie każdy włos z osobna został tu wymodelowany i zasemblowany. – Obawiam się, iż już nie będziecie mieli wielkiego pożytku z Patricku – rzekłu Franciszek w klasycznym angielskim. – Jenu hardware, procesory Kła, mhm, okazały się niezbyt odporne na modyfikacje, jakich zmuszonu byłum dokonać. Zamoyski rozejrzał się dokoła. – Zbyt duże to wszystko, zbyt duże – mruknął. – Rozmontowałeś… rozmontowałuś wnętrze Kła? – Rozmontowałum… powiedzmy. Ale proszę się nie martwić. Najprawdopodobniej nie będę musiału gościć was tak długo, jak się pierwotnie spodziewaliśmy; dlatego też zaniechałum syntezy anabiozerów. Wkrótce powinien się ktoś zjawić. – Łączność? – spytał szybko Zamoyski. – Plateau? – Owszem. To znaczy – moje. – Co znaczy: twoje? – Ach. Tak. Zostałum poinformowany o pańskiej przypadłości – westchnęłu Franciszek. – Plateau to nie UI, istnieje ich wiele, wszystkie słowińskie i w optimum Transu. Każdy Progres, każda Cywilizacja ma swoje. My korzystamy z tysięcy Plateau, chociażby jako środków łączności, forów handlowych. I gdy tylko odzyskałum dostęp do jednego z Plateau, w które jestem wtajemniczonu, upubliczniłum informację o naszym położeniu. Najwyraźniej blokada jest selektywna, część Wykresu Thieviego została już odkryta, część nie. – Skontaktowałuś się z Gnosis? – Nie wątpię, że informacja dotarła i do nich. Wszelako kiedy mówiłum o niedługiej gościnie, miałum na myśli jedynie fakt, iż nie będzie ona trwała dziesięciolecia k-czasu. Śmiem bowiem zakładać, że wasza Cywilizacja sama jest w poważnych kłopotach. Ratunek może nie nadejść aż tak szybko. – No tak: zamknęli wszystkie Porty. – Mhmm… – mnich okazał jeszcze większe zmieszanie. – Miałum na myśli nieco większe kłopoty… – Cholera, rzeczywiście – rozespany Zamoyski potarł kark. – Te Wojny! Jeśli one niszczą po drodze mechanizmy wszystkich Kłów, to Porty zostały otwarte przemocą. No ale – kalkulował szybko – to powinno umożliwić Cywilizacji wysłanie po nas trójzębowca z Kłów trzymanych dotąd w Portach. Chyba że tak kiepsko stoją ze sprzętem, a ta wojna z Deformantami… to jest… chciałem powiedzieć… Obudź się wreszcie i przestań myśleć na głos, durniu! Znajdujesz się we wnętrznościach jednu z nich. Skąd wiesz, po której naprawdę jest stronie? Franciszek pokręciłu głową. Sięgnęłu za siebie, schwyciłu czarną lianę, rozerwału ją, ścisnęłu. Wypłynął z niej przezroczysty płyn. Powoli uformował się w drgającą bańkę. Franciszek ujęłu ją delikatnie w dłonie, po czym rozłożyłu szeroko ramiona; powtórzyłu gest w pionie. W powietrzu lśnił teraz półprzezroczysty owal cieczy, lepka błona. Manifestacja Deformantu przesunęła ją w bok. Pod takim kątem ujrzał Zamoyski na owym ekranie czarną głębię kosmosu z milionem gwiezdnych cekinów, układających się w poprzek błony w Mleczną Drogę. – To jest to, co stąd widzimy – rzekł mnich. – Ale to tylko światło. Tego już nie ma. – Słucham? – Tysiące lat będziemy jeszcze mogli podziwiać boski gobelin naszej galaktyki; lecz jej samej już nie ma. Wojny wyrwały się na wolność i przeszły od ramienia do ramienia. Każda drobina materii większa od cząsteczki wody została skollapsowana. Dotyczy to także wszystkich Kłów, które nie szły na kraftfali. Nie ma już Mlecznej Drogi – jest tylko mgławica czarnych dziur. Większość z nich zdążyła zresztą wyparować. Struktura grawitacyjna i moment pędu zostały zachowane – lecz teraz już tylko ciemność obraca się wokół ciemności. Wojny zaś – Wojny walczą dalej. Szukał pan urynału, panie Zamoyski? Tędy proszę. Tamten kwiat.
Tytuł: Perfekcyjna niedoskonałość Autor: Jacek Dukaj Data wydania: 2004 |