„Rycerz bezkonny” to potoczysta opowieść o życiowych perturbacjach Fillegana z Wake, szlachcica, jak tytuł wskazuje, nietypowego. Roman Pawlak napisał dobrą, choć przewrotną, pociągówkę i miłośnicy rozrywki bez kompleksów chętnie się w nią zanurzą.  |  | ‹Rycerz bezkonny› |
Pierwszy tom kronik Fillegana z Wake jest jednym wielkim zawikłanym dowcipem, gawędą znad szóstego kufla piwa, opowieścią, jaką druh Pawlak mógłby snuć harcerzom i harcerkom nocą, kiedy ognisko się dopala. Opowieść leniwie wlecze się między dygresjami – autor co chwilę wplata jakąś anegdotkę, po czym powraca do głównego bohatera, by nieśpiesznie pchnąć go o kilka wydarzeń. „Rycerza bezkonnego” ciężko określić jako powieść akcji. W ogóle ciężko ją określić jakimkolwiek rozsądnym mianem. W książce pada określenie „epos dygresyjny” i jest to dobre podsumowanie przygód Fillegana. Tytułowy bohater jest rycerzem, jednak ciężko się tego na pierwszy rzut oka domyślić. Poznajemy go w opałach, kiedy upadla się, byle móc mieć za co pojeść i popić (prolog ten, jak i druga przygoda Fillegana, wydrukowane były w miesięczniku „Science Fiction”). Potem sytuacja się poprawia, nasz bohater zaczyna porządnie zarabiać i poznawać tajniki magii, a my śledzimy jego losy, ciekawi następnych przygód i pomysłów, dzięki którym wykaraska się z tarapatów, które naprawdę zdają się go kochać. „Rycerz bezkonny” to dobre czytadło. Lekkie, bezpretensjonalne, najeżone dowcipem i suto podlane postmodernistycznymi odniesieniami, łączącymi średniowieczny świat Fillegana z naszymi czasami. Zresztą, samo miano tytułowego bohatera mocno jest osadzone w naszej kulturze, nietrudno się doszukać podobieństwa z tytułem powieści Jamesa Joyce’a. Oprócz śledzenia samej fabuły, nieskomplikowanej zresztą, czytelnik może się świetnie bawić, łowiąc powtykane tu i ówdzie smaczki. Takim smaczkiem jest, na przykład, łatwowierność, z jaką papiery Fillegana bierze się za dobrą monetę. Na ich podstawie nasz bohater zdobywa pieniądze i księgi, potrzebne mu do rozpoczęcia swojej magicznej kariery, jednak ani przez moment nie budzą one u nikogo wątpliwości. Ani u chytrego włoskiego kupca, ani u proboszcza, który czytać w końcu umiał, nawet inkwizytor uważa Fillegana za swojego prawdziwego kolegę. Wątpliwości te wyrastają jednak z dwudziestowiecznej mentalności czytelnika. Otóż autor pozwolił sobie na jeszcze jeden wyrafinowany żart – pokazał tamten świat, jakim był naprawdę. Wtedy jeszcze można było przemknąć się z takimi papierami. Dlatego też proces Orri, wydarzenie pod pewnymi względami kluczowe dla całej książki, wydaje się być nie z tej ziemi – nudny, bez argumentacji, którą moglibyśmy przyjąć i bez wszystkich prawniczych fajerwerków, do których zdołały nas przyzwyczaić amerykańskie thrillery sądowe. Tak się po postu nasi przodkowie prawowali. Bawiąc się „Rycerzem bezkonnym” pamiętajmy więc, że jest to gra z czytelnikiem; Roman Pawlak chce nam ukradkiem wcisnąć choć kawałek prawdziwego obrazu Średniowiecza. Ulejmy więc z pucharu na cześć stylu autora, jego przewrotnego dowcipu i swobody, z jaką wiedzie nas przez meandry filleganowego losu, bawiąc raz po raz. Niech czyta, kto chętny lekkiej lektury, zabawy i komu trzeba środków do zabicia pary godzin w pociągu i ten, kto ma ochotę na literackie gierki z brzydką babcią Prawdą Historyczną.
Tytuł: Rycerz bezkonny Autor: Romuald Pawlak Cykl: Kroniki Fillegana ISBN: 83-89595-08-7 Format: 272s. 185×125mm Cena: 25,50 Data wydania: 5 lipca 2004 Ekstrakt: 70% |