powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

Autor
 W ekstremalnych warunkach pogodowych
‹Falkon 2004›
Zima znowu zaskoczyła drogowców, ale czymże to jest dla prawdziwego fana, któremu Hoth ni Caradhras nie straszne, a co dopiero marne kilka(set) kilometrów w zawiei. Na Falkon dotarło prawie 1000 osób, a program, mimo, że połatany i miejscami spięty na agrafkę, pełen był wszelakich atrakcji…
‹Falkon 2004›
‹Falkon 2004›
Falkon 2004 rozpoczął się nagłym atakiem zimy. W ciągu paru godzin Lublin zamienił się w białe piekło. Widoczność spadła do 20 metrów, śnieżyca łamała konary drzew, samochody utykały w zaspach, komunikacja autobusowa przestała istnieć, padły przeciążone sieci komórkowe. Brnąc w zawiei przez kilka kilometrów spodziewałam się, że na terenie konwentu zastanę ledwie garstkę osób, tymczasem, ku mojemu zdziwieniu, szkoła była pełna – wraz z dodatkowymi salami, wynajętymi w sąsiednim gimnazjum. Zjechało się niemal tysiąc osób; ci z odleglejszych stron Polski licytowali się, kto dłużej podróżował (zdaje się, że rekord wynosił 13 godzin).
Na prelekcję o japońskich przesądach weszłam dopiero w połowie, ale niestety nie zostałam tam długo. Prowadząca ją dziewczyna rzucała słuchaczom różne dziwne japońskie przysłowia, oczywiście w tłumaczeniu na polski, po czym kazała zgadywać, o co w nich chodzi. Przeważnie odpowiadała jej głucha cisza. No bo faktycznie, jak zinterpretować powiedzenie „Poradź się choćby własnego kolana” czy „W czystej wodzie ryby nie żyją”? Zeszłam zatem z wyżyn poddasza szkoły do sali na drugim piętrze, gdzie rozpoczynał się wykład dr Pawła Frelika o seksie w fantastyce. Wbrew groźnie brzmiącemu tytułowi naukowemu, prelegent okazał się sympatycznym, kudłatym młodzieńcem, który wesoło i zajmująco opowiadał o tym, jak u zarania swych dziejów fantastyka radziła sobie ze sprawami damsko-męskimi. Do lat 60 występowało kilka stereotypowych modeli kobiet: Bojaźliwa Dziewica, Królowa Amazonek, Dobra Żona, Sfrustrowana Stara Panna – Naukowiec oraz Młodsza Siostra (postać wyjściowa do typu 1 lub 3). Później, pod wpływem m.in. przemian społecznych, kobiety i mężczyźni zaczęli być opisywani mniej stereotypowo, pojawiły się wątki homoseksualne oraz opisy scen erotycznych, zmniejszyło się za to zainteresowanie parami ludzko-obcymi.
Prosto z prelekcji podążyłam na konkurs ze znajomości komiksów o Kajku i Kokoszu. Prowadzący go Gonzo podzielił pytania na kategorie tematyczne: poezje, zwierzęta, wielkie czyny, zbójcerze, czary i tak dalej, więc każdy mógł wybrać coś dla siebie. Najtrudniejsze, ale też i nie wiedzieć czemu najbardziej rozchwytywane pytania były w kategorii słynnych osób. Konkurs zakończył się dramatyczną walką między Elanor a Sławkiem Graczykiem – oboje mieli po 10 punktów, zaliczywszy komplet trafień. Zwycięzca (Sławek) został wyłoniony dopiero w trzeciej turze dogrywki.
Konkurs zakończył się o 21.30 i choć program trwał nadal, należało pomyśleć o powrocie do domu, wraz z dziewięcioma osobami, które u mnie nocowały. Telefony nadal nie działały, taksówki nie jeździły, ale za to, ku naszemu zdziwieniu, pojawił się ostatni autobus.

W sobotni poranek rześcy jak ptaszyny pojawiliśmy się na pół godziny przed zapowiedzianą w programie prelekcją Piotra W. Cholewy (PWCa) o fantastyce z lat międzywojennych. Samego PWCa jeszcze nie było, w pustej sali organizatorzy oddawali się zagadkowej czynności starannego zaklejania wszystkich okien plakatami filmowymi z dziedzin pozafantastycznych. Jak się później okazało (kiedy z rozwianym włosem i kurtką nadleciał minimalnie spóźniony PWC), było to niezbędne dla wyciemnienia sali w celu dobrego odbioru komputerowych slajdów oraz fragmentów starych filmów, którymi wykład był ilustrowany. Przy oglądaniu „Nosferatu” omal nie wydałam okrzyku „Ale dźwięk nie działa!…”. Wszystkim podobała się scena, kiedy wampir o wschodzie słońca przezroczyścieje i znika w płomieniu; Michał „Mumakil” Leśniewski skomentował, że efekty specjalne są lepsze, niż w „Wiedźminie”. Dowiedzieliśmy się o radzieckim filmie „Aelita” z niezłą ponoć scenografią i zaskakująco pesymistycznym, antyrewolucyjnym zakończeniem, o tym, że efekt targanego wiatrem futra King-Konga to skutek roztargnienia animatorów, którzy zapominali przyczesać kukiełkę między jednym a drugim ujęciem, o ewolucji amerykańskich magazynów s-f i o tym, że główna nagroda z dziedziny literatury fantastycznej nazwana jest od imienia jednego z ich redaktorów.
Taniec hinduski<br/>© Agnieszka ‘Achika’ Szady
Taniec hinduski
© Agnieszka ‘Achika’ Szady
Większość słuchaczy pozostała w tej samej sali, aby zająć sobie dogodne miejsca na zapowiadaną w programie prelekcję Andrzeja Pilipiuka „Czym się żywili nasi przodkowie”, Andrzej jednak oznajmił, że zamierza mówić o historii medycyny. Wywołało to kilka cichych jęków rozczarowania, wykład jednak był bardzo ciekawy, a i ilustrowany frapującymi, nieraz lekko gorszącymi przezroczami. Usłyszeliśmy o rewolucji megalitycznej, która polegała na tym, że z terenu dzisiejszego Beninu wyroili się Murzyni i dotarli aż na Kujawy, przynosząc ze sobą religię objawiającą się ryciem na wszystkich dostępnych kamieniach falistych lub spiralnych linii, co jeden z profesorów zinterpretował jako efekt używania narkotyków podobnych do LSD. Było też o egipskich testach ciążowych (podlewanie zasianej pszenicy i jęczmienia moczem kobiety, co jednocześnie wykazywało płeć poczętego dziecka i, jak wykazały XX-wieczne badania, działało zaskakująco skutecznie) i o tym, jak pożar biblioteki podziałał konserwująco na przechowywane w niej zapiski. Brzmi to dziwnie, ale nabiera sensu, jeśli dodamy, że zapiski poczynione były na glinianych tabliczkach. Andrzej opowiadał też o prawnej regulacji odpowiedzialności lekarzy w różnych epokach i kulturach: za zaleczenie chorego na śmierć mogli stracić rękę lub życie.
Zrezygnowałam z wykładu Wita Szostaka „Żywioł magii obrzędowej”, aby móc pójść na pokaz tańca hinduskiego. Porozkładane w sali gimnastycznej karimaty odsunięte zostały w kąt, by utworzyć scenę, na której przy wtórze żywej, egzotycznej melodii produkowała się grupa młodych Hindusów i Hindusek studiujących na anglojęzycznym oddziale Wydziału Lekarskiego lubelskiej Akademii Medycznej. Wszyscy sądzili, że są oni zawodowym zespołem, na co wskazywałaby perfekcyjna precyzja wykonywania skomplikowanych figur, ale powiedzieli, że nie, że po prostu jest to ludowy taniec z ich regionu, wykonywany z okazji świętowania zwycięstwa pewnej bogini nad pewnym demonem, i wszyscy potrafią go tańczyć. Bardzo interesującym i dla nas oryginalnym jego elementem było rytmiczne uderzanie o siebie drewnianymi kijkami, które wydawały przyjemny dla ucha dźwięk.
Po obiedzie (w tym roku organizatorzy Falkonu uruchomili stołówkę szkolną w sąsiednim gimnazjum, w której za 5 zł można było zjeść zupę grzybową i pyszne kopytka z forszmakiem) nie odmówiłam sobie przyjemności posłuchania Jarosława „Jeremiasza” Grzędowicza, opowiadającego o polskich osiągnięciach literackich z gatunku horroru. Nie współczesnych, trochę starszych… tak gdzieś sprzed 200 lat. Padały nazwiska takie, jak Potocki i Ossoliński; Jeremiasz streszczał nam co ciekawsze opowiadania, a nawet przeczytał fragment jednego. Był to opis skąpstwa pewnego szlachcica, napisany tak zawiłym, barokowym stylem, że następnie przez kilka minut ustalaliśmy, co kto zrozumiał. Mnie udało się pojąć, że stangret owegoż szlachcica wciąż musiał skracać znoszoną liberię, bo nie dostawał nowej. Na zakończenie Jeremiasz przejechał się z lekka po programie szkolnym języka polskiego, stwierdzając, że lista lektur jest układana przez starsze panie i w związku z tym skutecznie odstrasza od czytania młode pokolenie, zmuszane do czytania „Antków” i „Janków Muzykantów”, które nigdy nie były prawdziwą literaturą, a jedynie propagandowymi opowiastkami z gazet, mającymi zachęcić bogate kobiety do wpłacania pieniędzy na cele charytatywne.
W wyznaczonym czasie miejsce Jeremiasza zajęła Maja L. Kossakowska, opowiadająca o „Starożytności, jakiej nie znamy”. Wykład był odrobinę chaotyczny, ale interesujący: można było się dowiedzieć o rzymskim urzędniku powołanym specjalnie w celu decydowania, czy była burza czy nie (spowodowane to było nadużyciem w parlamentaryzmie rzymskim piorunów jako przejawu woli Jowisza), o tym, że strój służbowy flamina prawdopodobnie jest pierwowzorem strojów, w jakich na ogół wyobrażamy sobie czarodzieja, o fałszowaniu wróżb świętych kur przez Juliusza Cezara i o edykcie Wespazjana, zabraniającym wznosić budynki wyższe niż 10 pięter.
Taniec hinduski<br/>© Agnieszka ‘Achika’ Szady
Taniec hinduski
© Agnieszka ‘Achika’ Szady
O godzinie 16.00 ponownie zagłębiłam się w wąskie i kręte zakamarki bocznej klatki schodowej, którą wspięłam się do położonej na poddaszu sali od niemieckiego, w celu wzięcia udziału w konkursie z wiedzy o Czarodziejce z Księżyca. Włożyłam nawet stosowną koszulkę, przedmiot podziwu i zazdrości wielu konwentowiczów. Niestety, odpadłam w teście eliminacyjnym, który po części zawierał łatwe pytania (która z czarodziejek miała fioletowy mundurek, która kota, a która grała na skrzypcach), a po części tak trudne, że nawet nie umiem ich powtórzyć. Udałam się zatem na poszukiwanie innych rozrywek. Marek S. Huberath wygłaszał prelekcję o niemożności istnienia olbrzymów i krasnoludków, ale duchota panująca w sali nieco mnie odstraszyła. Pokręciłam się zatem nieco po terenie konwentu, zagadując ludzi i oglądając książki, komiksy i podstawki do gier wystawione na sprzedaż w kilku stoiskach. Potem zajrzałam na prelekcję Moniki Bigaj „Czym się różni łotrzyca”. Autorka dokonała podziału łotrzyc na piękne, dworskie, bogate, wpływowe, twarde oraz z traumą, podając do każdego typu przykłady zaczerpnięte z książek, gier i filmów. Było to interesujące, ale po pewnym czasie prelekcja przerodziła się w luźną dyskusję na temat różnych typów łotrzyc, a że omawiane przykłady wzięte były wyłącznie z RPG i anime, przestałam rozumieć, o co chodzi i oddaliłam się ku innym przeznaczeniom.
Przeznaczony mi był w tym momencie blok gwiezdnowojennych filmów fanowskich. Po raz pierwszy miałam okazję obejrzeć „13 epizod”, znany mi dotychczas tylko ze słyszenia. Było to bolesne przeżycie, głównie ze względu na drewniane dialogi i dopasowane do nich aktorstwo (że zacytuję tylko fragment: „Dlaczego mnie nie obudziłaś, kiedy porywano naszych przyjaciół?” „Tamtych było czterech, a nas dwoje, nie mielibyśmy szans.”). Fabuła, po części niezrozumiała, a po części dobranockowo uproszczona też dołożyła swoje, a co do walk, to lepsze można obejrzeć w naszej klubowej sekcji szermierczej. Wytchnieniem dla duszy były przyzwoicie zagrane filmiki amerykańskie z porządnymi efektami specjalnymi, a rozrywką – nieśmiertelne „Stars in Black”, „The Saga Begins” oraz krótka animacja z klocków Lego, pokazująca, jak Vader, Luke, Leia i Chewie ganiają po Mieście Chmur, wyrywając sobie zatopionego w karbonicie Hana Solo.
Pokaz filmów trwał ponad 2 godziny, bo na koniec wyświetlano jeszcze wszystkie odcinki animowanego serialu „Wojny klonów”. Dzielnie zniosłam ogólną chałowatość i brak logiki tego dzieła (w sumie brak logiki nie jest wcale większy, niż w Epizodzie II), wytrzymałam nawet szarżę robotów z lancami na koniopodobnych latających skuterach, dopóki nie doszło do momentu, kiedy zły cyborg przemieniony w wijącą się, dżdżownicowatą masę różowego makaronu wsysa do swego wnętrza Obi-Wana, który po chwili rozrywa go od środka, jak nie przymierzając Obcy. Nie wiem, co było dalej, bo krzyczałam, zasłaniając oczy, a zanim zdołałam otrząsnąć się z szoku, nadszedł czas udania się na wykład „Broń biała w historii i fantastyce”.
Ziemek z toporem<br/>© Agnieszka ‘Achika’ Szady
Ziemek z toporem
© Agnieszka ‘Achika’ Szady
Wykład prowadził Ziemek Karłowicz – szef naszej klubowej sekcji szermierczej, który nie tylko zna się na broni białej, ale i umie o niej pasjonująco opowiadać. Zaczął od krótkiego przedstawienia historii tejże broni, poczynając od tłuków pięściowych, po czym przeprowadził porównanie tego, jak jest ona opisywana w książkach fantasy z rzeczywistymi faktami. Za rekwizyty służył topór i miecz jednoręczny, wypożyczone od LARPowców. Dowiedzieliśmy się między innymi, że mieczem się rąbie, nie tnie (tnie się szablą) i że nie może być on za lekki, na przykład wykonany z mithrilu, bo wtedy traci większość wartości bojowej. Było o sposobach walki różnymi rodzajami mieczy (jedno-, półtora- i dwuręcznym) z tarczą i bez, a na koniec Ziemek wspomniał jeszcze o włóczniach, które mimo dużej skuteczności bojowej są jako broń zdecydowanie niedoceniane przez pisarzy fantasy. Wybiegając na rozpoczynający się o 22.00 konkurs pokazywanek napomknął jeszcze, że nie zdążył nic powiedzieć o mieczach świetlnych, co planował, ale może uda się w następnym roku.
Konkurs pokazywanek znam tylko ze słyszenia, bo musieliśmy już wracać do domu – początkowo żałowałam, że nie mogłam w nim wziąć udziału, ale przeszło mi, kiedy dowiedziałam się, że hasłami były tytuły i śródtytuły z „Magii i miecza” i inne takie przerażające rzeczy. Wygrała jakaś drużyna z Krakowa.

W niedzielę udało nam się dotrzeć na teren konwentu dokładnie na rozpoczęcie prelekcji Ewy „Toroj” Białołęckiej „Nie tylko Hogwart”. Najzaciętsza Snaperka wśród polskich pisarek zajmująco przedstawiła rodzaje fanfików potterowych, nie tylko pisanych prozą, ale również wierszem, jak na przykład utwór niejakiej Arien Halfelven, którego fragmenty nam odczytała:
Lochy! Hogwarckie lochy! Jesteście jak sztuka
Warzenia eliksirów – kto wiedzy tej szuka
Ten drogę ma do przejścia długą i półmroczną
Ale ci, co ją przejdą i w znoju nie spoczną
Nagrodzeni potęgą nad wszelkie wyrazy –
Tu bogactwo i sława, obrona i azyl. (…)
Bowiem jak na dnie piekieł kryje się więzienie
Gdzie trzech zdrajców skazanych na wieczne cierpienie,
Tak są tutaj ukryte, w co niewielu wierzy,
Wszystkie największe skarby, jakie Hogwart dzierży.
Jest więc skarbiec prywatny cnego Dumbledore’a
Pełno tu złota w skrzyniach i parcianych worach
I za osłoną zaklęć antywłamaniowych
Jego żelazny zapas dropsów cytrynowych. (…)
Na mapie kazamatów hogwarckich pisano
„Dalej już bazyliszek tylko” – lecz kłamano.
Jeszcze jedna jest brama ukryta w ciemności
Stokroć bardziej od innych niechętna dla gości.
Obok innych atrakcji dno lochów zawiera
Czarno-srebrno-zieloną sypialnię Severa.
I kto nie da się urzec złotu, wiedzy, winom,
Kogo niebezpieczeństwa podziemi ominą,
Kto się z węża uścisku w całości wyśliźnie
Ten wpaść może – mój Boże! – na Seva w bieliźnie.
W tle na ekranie przesuwały się ściągnięte z sieci fanowskie rysunki (niektóre autorstwa samej prelegentki) – sądząc po stylu kreski, fandom potterowski w znacznej mierze pokrywa się z fandomem mangowym. Ewa w skrócie przedstawiła zjawisko Mary Sue1), opowiedziała o najczęściej poruszanych wątkach fanfikowych (np. podgatunek „severitus” oznacza opowiadania, w których Harry jest synem Snape’a), o wymyślanych przez fanów nowych zaklęciach i tworzeniu obyczajowości czarodziejów (nie wypada publicznie pokazywać się w spodniach, jeżeli kurtka lub płaszcz nie zasłania siedzenia), wymieniła też pokrótce slashowe2) pary – jak się okazało, fani nie oszczędzili nawet Zgredka.
Ziemek bez topora<br/>© Agnieszka ‘Achika’ Szady
Ziemek bez topora
© Agnieszka ‘Achika’ Szady
Po tej prelekcji wpadłam na chwilę na spotkanie autorskie naszej klubowej koleżanki Agnieszki „Ignite” Hałas, które zgromadziło niewielką ilość osób – czemu trudno się dziwić, skoro jej książka „Między Otchłanią a morzem” jest w Lublinie praktycznie nie do kupienia. Spotkanie fachowo prowadził Piotrek „Neratin” Florek. Posłuchałam, jak Agnieszka opowiada o początkach swojego pisania, fascynacjach Tolkienem i Orwellem i o tym, że woli opisywać nastrój niż wymyślać akcję. Chętnie słuchałabym dalej, ale świadomość, że wiele z tego już wiem, a o resztę mogę ją spytać prywatnie, spowodowała, że po cichu wymknęłam się z sali i pobiegłam na prelekcję o samurajskich mieczach pod wzniosłym tytułem „Dusza i stal”. Jak wszystkie punkty programu z bloku mangowo-japońskiego odbywała się ona w słynnej sali na poddaszu, przed którą kilkoro młodych ludzi w najlepsze śpiewało przy gitarze. Na szczęście do sali wchodzi się przez niewielki, boczny korytarzyk (czy wspominałam już, że ta szkoła pełna jest malowniczych zakamarków?…), co skutecznie wytłumiało dźwięk.
Była to trzecia prelekcja o japońskich mieczach, w której uczestniczyłam w życiu, więc wiele nowego się nie dowiedziałam, ale zawsze przyjemnie posłuchać, zwłaszcza, że chłopcy mieli replikę katany w charakterze eksponatu. Sporo było o konstrukcji i produkcji mieczy, trochę o savoir-vivrze stosowanym przy ich dotykaniu i oglądaniu (więcej szczegółów na ten temat powiedział później w kuluarach Karol Paszek, ubiegłoroczny prelegent). Zostałam jednak z lekkim mętlikiem w umyśle, ponieważ chłopcy stanowczo twierdzili, że miecze były wypróbowywane na żywych skazańcach, a nawet chłopach, podczas, kiedy na którejś z poprzednich prelekcji ktoś inny twierdził, że to nieprawda. W „Usagim Yojimbo” jest scena wypróbowywania mieczy na ciałach zabitych, być może jednak przepisy w tej dziedzinie zmieniały się na przestrzeni wieków. W każdym razie kataną można było sobie później pokręcić młynki i to było największą atrakcją tego punktu programu ;-)
O 13.00 udałam się na drugą część prelekcji Andrzeja Pilipiuka „Z medycyną przez wieki i kraje”. Sala była jak zwykle nabita, część ludzi siedziała na podłodze przy drzwiach. Zostali poproszeni o przesunięcie się w stronę okna, ale usłuchał tylko Marek S. Huberath – widać pisarze są najbardziej zdyscyplinowani. Andrzej opowiadał o stomatologii w carskiej Rosji, o zakopywaniu chorych na trąd po szyję w końskim łajnie (w ogóle na temat rozwoju badań nad trądem rozwodził się długo i szeroko, bo, jak sam stwierdził, to jego ulubiony temat) i innych takich rzeczach. Na zakończenie wykładu Fumiko powiedziała: „A teraz coś specjalnie dla naszego pisarza”, postawiła na stole przenośny magnetofon i na cały regulator puściła piosenkę Natalki Kukulskiej z filmu „Pan Samochodzik” (o tym, że wzmiankowany „po niebie chodzi, ale duszę czułą ma”). Było to absolutnie cudne, szkoda, że nikt oprócz mnie nie chciał śpiewać refrenu do wtóru.
Następnie zeszłam w podziemia, wysłuchać pogadanki propagandowej o polityce w „Gwiezdnych wojnach”. Miałam nadzieję, że dojdzie do jakiejś interesującej dyskusji, tymczasem prowadzący długo i dość nudnie streszczał całą historię świata GW od czasów przed wynalezieniem napędu hiperprzestrzennego do inwazji Yuuzhan Vong. Po prelekcji wraz z Cranberry i Kradem poszliśmy do sali komputerowej, obejrzeć zwiastun do III Epizodu, który miałam na płytce. Sala była już pusta, komputery powyłączane, ale jeden działał i kolega o pseudonimie Kapo uruchomił płytkę. Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki muzyki Johna Williamsa, do sali kontrolowanym poślizgiem wpadło z obłędem w oczach dwóch małolatów, którzy rzucili się do komputera jak spragniony Jawa do źródła wody, i szast-prast, zanim ktoś zdążyłby wymówić słowa „Anakin Skywalker”, dookoła komputera tkwił już wianuszek kilkunastu osób – doprawdy nie wiem, skąd oni się wzięli, skoro sala była pusta i przylegający korytarz też… Tak mnie to rozbawiło, że straciłam prawie połowę trailera, ale oczywiście obejrzeliśmy go jeszcze raz.
Ostatnim punktem programu, który zaliczyłam, była prelekcja Andrzeja „Dextera” Kaszyckiego o wojnie stuletniej. Potem zamierzałam pójść na oficjalne zakończenie, ale ugrzęzłam w kącie korytarza z przyjaciółmi i przegadałam je. Potem dowiedzieliśmy się od Krzysia-Misia, że po rozdaniu nagród zostało ich, dzięki hojności sponsorów, jeszcze sporo, więc rozlosowywano je wśród obecnych za pomocą różnych dziwnych konkurencji, np. rzucania czymś do kosza na śmieci itp. Przestaliśmy w kącie całe sprzątanie – widać było dość rąk do roboty, bo nikt nas do niego nie gonił – strojąc sobie żarty z wynoszonych z sali szkieletów ryby („Aż tacy głodni byli?…”), człowieka („O, tak wygląda koordynator po Falkonie!”) i wypchanych zwierząt („Przejście dla Klanu Żurawia!”). Miłym akcentem na zakończenie konwentu była pizza dla najwytrwalszych i tradycyjne zbiorowe zdjęcie.

Z kapowniczka Achiki

Paweł Frelik: W latach 60 i 70 seks w literaturze zaczyna się pojawiać w sposób niezawa… niezawoa… niezakryty.

Obcy płci żeńskiej → obczyni.

Na konkursie kajkoszowym:
Gonzo: Ponieważ mamy 16 uczestników, a pytań jest, jak łatwo policzyć, 45, wykorzystam pytania awaryjne, których mam…
Spider: Dwieście!

Ziemek (wchodzi do sali prelekcyjnej): Wiecie… tam na zewnątrz jest prawdziwe powietrze!

Achika (pokazuje Ziemkowi opis prelekcji w informatorze, z przekręconym nazwiskiem księdza Wargackiego na „Wariacki”): Trzydziesta pierwsza osoba do zabicia Krzysia-Misia.
Ziemek: Piętnaście pierwszych osób zabija Krzysia, piętnaście następnych bezcześci zwłoki, a ksiądz pochowa go w niepoświęconej ziemi.

PWC: Grabiński widział w kolejnictwie jakieś takie straszne, przerażające rzeczy…
Kasia: My też wczoraj widzieliśmy!
PWC: …pojawiały się jakieś widmowe pociągi…
Mumakil: Zgadza się!

PWC (o filmie „Just Imagine”): Dzieje się w przyszłości, ludzie mają numery, odżywiają się wyłącznie pigułkami i śpiewają przy tym wesoło albo i smutno, jak to w musicalu. Po tym filmie niewiele brakowało, żeby w Stanach nigdy już nie powstał żaden film s-f.

Lektury szkolne wg Jeremiasza: „Historie o Anielci, która ukradła saksofon i jej koń zdechł w związku z tym.”

Jeremiasz: To opowiadanie jest o tym, jak pewien szlachcic pojechał w interesach do dużego miasta, ogromnego, wielkości co najmniej jak Gródek Jagielloński.

Maja L. Kossakowska opowiada o wypożyczaniu auspicjów z Rzymie.
Księżna: Ale to chyba przetrwało do dzisiaj? Niektórzy urzędnicy czują się namaszczeni do swoich czynności.
Foka: Ale wtedy to nie było jednostką chorobową.

Monika: Łotrzyca twarda sama rusza do boju i pewnego dnia bohater budzi się martwy.

Rozmowa o tym, dlaczego Wit Szostak ukrywa się pod pseudonimem.
Achika: Po pierwszym Zajdlu mu przejdzie.

1) zjawisko Mary Sue występuje we wszystkich fanfikach, nie tylko potterowskich, i polega z grubsza na tym, że bohaterką tekstu jest piękna, utalentowana, tajemnicza i nieszczęśliwa dziewczyna, która rozkochuje w sobie którąś z głównych postaci; czasem tragicznie ginie na końcu, ratując mu życie. Oczywiście jest to alter ego samej autorki.
2) slash – opowiadanie, w którym występuje związek uczuciowy lub erotyczny między bohaterami tej samej płci (zwykle męskiej). Podobnie jak Mary Sue, pleni się bujnie we wszystkich rodzajach fanfików.



Organizator: Cytadela Syriusza
Cykl: Falcon
Miejsce: Lublin
Od: 19 listopada 2004
Do: 21 listopada 2004
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

101
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.