powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

 Cień na szkle
Ian Irvine
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Nie, chciałam tylko spotkać się z tobą. Przypuszczam, że wkrótce opuścisz Chanthed?
– Tak sądzę.
Przez dłuższą chwilę siedzieli zatopieni w myślach.
– Cóż więc masz zamiar ze sobą zrobić, Llianie?
– Właśnie się nad tym zastanawiałem. Przez ostatnie cztery lata robiłem to, co chciałem, pracowałem nad swoim projektem. Teraz wszystko się skończyło, a ja się boję, czy znajdę sobie pana. A jeśli skończę u jakiegoś prymitywnego, głupiego pana, który będzie chciał tylko opowiastek do poduszki?
– A co z twoim patronem?
– Mendark? Mam nadzieję, że wezwie mnie, kiedy będzie mnie potrzebował. Ja… boję się do niego udać. Nie chcę się narzucać.
– Ja bałabym się bardziej tego, czego mógłby ode mnie zażądać – powiedziała cicho Thandiwe.
– Tego też!
– Jak to się w ogóle stało, że zostałeś jego podopiecznym? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
– Nie, ponieważ jego imię wywołuje tylko zawiść innych i mój ból. Po raz pierwszy Mendark pojawił się w naszym domu, kiedy miałem osiem lat. Moja matka, ojciec, dwie siostry i ja byliśmy bardzo zżyci ze sobą, choć biedni. Mieszkaliśmy w Jepperandzie, pustynnej krainie sąsiadującej z Suchym Morzem.
– Dwie siostry – westchnęła. – Ja mam pięciu starszych braci.
– Llayis, mój ojciec, jest skrybą. Wygląda tak samo jak ja, choć jest wyższy i pozostało mu niewiele włosów. Podejrzewam, że mnie też to czeka. – Llian zaśmiał się niepewnie i przygładził rozczochrane loki. – Zophy, moja matka, jest niewysoka, okrągła i wesoła. Jest kaligrafem, a właściwie iluminatorem, podobnie jak moje siostry. Moja starsza siostra Callam jest wysoka i poważna, ma bardzo ciemne włosy. Jest podobna do ojca. Moja młodsza siostra Alyz… Jakże za nią tęsknię! Przypomina matkę i najlepiej z nas wszystkich pracuje.
– Dlaczego wysłali cię tak daleko? – spytała Thandiwe.
– Byłem zbyt mądry… Kiedy miałem osiem lat, napisałem katalog opowieści. To zadziwiło wszystkich, choć przecież jesteśmy narodem uczonych, i w ten sposób Mendark usłyszał o mnie. Kiedy miałem dwanaście lat, pojawił się u naszych drzwi. Pochylił się i przyjrzał mi się, jakbym był czymś, co ma zamiar zakupić, a potem wszedł do domu i zamknął drzwi. Bałem się.
– Mendark! – Zadrżała. – Ja też bym się bała.
– Kiedy Mendark odszedł, rodzice zawołali mnie do środka. Okazało się, iż zaproponował, że zapłaci za moją naukę w kolegium, nawet do czasu osiągnięcia stopnia mistrza kronikarza, jeśli uda mi się zajść tak daleko. Nigdy nie marzyłem o takim zaszczycie. Byłem wstrząśnięty. Kolegium Historii jest sławne nawet w Jepperandzie. Wiedziałem, że znajduje się po drugiej stronie świata.
– Nie pomyślałeś, żeby się sprzeciwić?
– Chciałem, ale pragnąłem też zaszczytu i nie chciałem zawieść rodziny. Mądre dzieci nierzadko są wysyłane na nauki, ale od lat żaden Zain nie trafił tak daleko, jak do Chanthedu. Wiedziałem, że taka okazja już się nie powtórzy. Moi rodzice byli wykształceni, ale biedni, jak prawie wszyscy w Jepperandzie. Pewnie by odmówili, gdyby czuli, że nie chcę tam jechać.
Wciąż pamiętam wyraz twarzy mojej młodszej siostrzyczki, gdy dołączałem do karawany obcych. Miała sześć lat i na pewno niczego nie rozumiała. Ja byłem podobnie zagubiony. Ale my, Zainowie, zawsze znosimy to, czego nie można zmienić, więc zagryzłem wargi i zacisnąłem pięści, po czym pocałowałem matkę, ojca i starszą siostrę.
Tylko mała Alyz nie wiedziała, jak ma się zachować. Zaczęła płakać. „Llian już nigdy nie wróci”, zawodziła. „Nigdy, nigdy, nigdy!”
To nas wszystkich załamało. Callam zaczęła łkać, matka rozpłakała się, nawet ojciec uronił łzę. Potem wszyscy na raz objęli mnie, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Płakałem, aż zabrakło mi łez, a potem trzeba już było ruszać, więc posłusznie odjechałem.
Tę podróż zapamiętałem jako najgorsze chwile w moim życiu. Byłem jedynym dzieckiem w karawanie i nikt nawet nie próbował mnie pocieszać. Dotarcie do morza Thurkadu kosztowało nas sześć miesięcy upału, pyłu, much i koszmarnego jedzenia. Po drugiej stronie morza pojawił się Mendark i posłał mnie prosto do Chanthedu. Powiedział tylko: „Kiedy nadejdzie czas, pamiętaj o swoim długu”.
– To wszystko?
– Mówił także o swoim miejscu w historii. Bardzo martwił się o swoją reputację.
– Czy kolegium spełniło twoje marzenia?
– Przez bardzo długi czas – nie. Wszyscy wiedzieli, że jestem Zainem i znalazłem się tu tylko dlatego, że mój protektor jest zbyt potężny, by sprzeciwić się jego woli. Minęły lata, nim znalazłem przyjaciela, dlatego praca stała się dla mnie wszystkim. Ty byłaś moim pierwszym przyjacielem.
– Zazdrościłam ci – powiedziała. – Wydawało mi się, że praca przychodzi ci bez trudu. Twoja iluminowana księga opowieści jest równie dobra jak księgi w bibliotece!
– Nie sądzę! Ja po prostu dorastałem w otoczeniu tej sztuki i patrzyłem, jak matka robi to każdego dnia.
– Poza tym ktoś opłacał ci czesne i noclegi i dawał stypendium. Moja rodzina ciężko pracowała, żeby mnie tutaj utrzymać.
Nie odpowiedział.
– Czy twoja rodzina nadal żyje?
– Tak – odparł Llian. – Piszą do mnie, choć list dociera tutaj po pół roku, o ile w ogóle dociera, a moja odpowiedź idzie równie długo. Oddałbym wszystko, by wrócić do domu.
– To czemu tego nie zrobiłeś?
– Przez pięćdziesiąt lat nie zaoszczędziłbym ze swojego stypendium pieniędzy na podróż, a oni też nie mogą pozwolić sobie na przybycie tutaj. Chcę wrócić do domu, tak samo jak wcześniej pragnąłem zostać kronikarzem i narratorem. Jeśli Mendark mnie nie wezwie, może spróbuję znaleźć miejsce na statku i pływać od portu do portu, opowiadając Historie. Ale trochę się boję. Moi rodzice są teraz starzy, nawet mała Alyz jest już dorosłą kobietą. A jeśli nie będziemy mieli sobie nic do powiedzenia?
Gdzieś daleko zadzwonił dzwon. Thandiwe podniosła się.
– Muszę iść – powiedziała. – Zobaczymy się wieczorem.
Llian siedział nadal, kiedy już odeszła, i rozmyślał. W końcu burczenie w brzuchu zmusiło go do wstania. Skierował się do najbliższego kramu, lecz kiedy sięgnął do kieszeni, okazało się, że jest pusta. Udał się więc do biura kwestora po wypłatę miesięcznego stypendium. Teraz, kiedy został mistrzem, na pewno będzie znacząco wyższe. Gdy wchodził do środka, spotkał wychodzącego właśnie Turlewa.
– Llian z Chanthedu, mistrz kronikarz – powiedział Llian do Starej Sal, drobniutkiej urzędniczki za biurkiem, która pełniła tę funkcję dłużej niż Wistan był mistrzem. Nikt nie znał jej prawdziwego imienia.
Wszystko w Starej Sal przypominało ptaka – miała małą, okrągłą głowę pokrytą białymi włosami, długą, smukłą szyję, nogi jak szczudła i garbaty nos przypominający ptasi dziób.
Stara Sal znała każdego z uczniów, a szczególnie Lliana, który był jej ulubieńcem od chwili, gdy pojawił się w kolegium jako nieśmiały, przerażony chłopiec w wieku dwunastu lat.
– Mistrzu Llianie – powiedziała, ale po raz pierwszy nie uśmiechała się.
– Przyszedłem po stypendium. Teraz, kiedy jestem mistrzem, musiało zostać podniesione.
– Bardzo mi przykro – stwierdziła, przeglądając rejestr niemal równy jej wysokości, choć znała go na pamięć. Przechyliła przy tym głowę jak przyglądający się czemuś ptak. – Nie mam nic dla ciebie. Twoje stypendium się skończyło.
– Ale przecież po dyplomie dostaje się stypendium jeszcze przez trzy miesiące, i to wyższą stawkę. Jak mogło się skończyć?
– Niedawno przyszedł Turlew z nakazem. Będziesz musiał poprosić Wistana. Bardzo mi przykro.
– Ale ja tylko przyszedłem… – Przerwał i odwrócił się, aby odejść.
Gdy położył dłoń na klamce, Stara Sal zawołała go. Jej pomarszczona twarz wyglądała na szczerze zatroskaną.
– Mam trochę oszczędności, jeśli…
Llian był wzruszony, gdyż wiedział, jak mało zarabia urzędniczka kwestora.
– Dziękuję – powiedział, kłaniając się. – Ale jeszcze nie jestem w rozpaczliwej sytuacji.
– W takim razie poprosisz Wistana?
Zaśmiał się.
– Nie dam mu tej satysfakcji. Zarobię na kolację śpiewaniem.
• • •
Tej nocy w studenckiej gospodzie nad rzeką opowiedział o tym, jak źle został potraktowany, choć nie podał przyczyn, po czym przedstawił jedną czy dwie nieprzyzwoite historyjki. Sytuacja Lliana nie miała precedensów, wywołała współczucie wszystkich poza największymi wrogami Zainów. Pod koniec opowieści młodzieniec puścił w obieg swoją czapkę, a kiedy do niego wróciła, była przyjemnie ciężka. Llian wydał niemal całą jej zawartość na napitki dla nowych przyjaciół, przeklinając w duchu Wistana. Historie były dla niego czymś więcej niż zawodem – były obsesją. Mógłby posunąć się do wielu rzeczy, byle odnaleźć ostatni brakujący fragment opowieści. Kiedy nadejdzie jesienny festiwal, ostatniej nocy zajmie przysługujące mu miejsce na scenie i przedstawi „Opowieść o Zakazie” w taki sam sposób, jak poprzedniej nocy. A potem na zawsze opuści Chanthed.
O północy Llian powrócił do swojej komnaty w jowialnym nastroju. Ujrzał stojącą przy drzwiach Thandiwe. Twarz dziewczyny była jak wykuta z kamienia. Przez chwilę podziwiał jej smukłą sylwetkę, złocistą skórę i czarne włosy, unoszącą się w oddechu pierś.
– Co się stało? – spytał, zataczając się odrobinę.
– Coś… coś tu zostawiłam wczorajszej nocy – odpowiedziała, unikając jego wzroku.
– Coś się stało! Powiedz mi!
– Och, Llianie, ostrzeżono mnie, bym trzymała się od ciebie z dala.
– Co?!
– Właśnie spędziłam najgorszą godzinę mojego życia z Wistanem i tym paskudnym robalem Turlewem. Jeśli jeszcze raz zobaczą mnie w twoim towarzystwie, stracę miejsce w kolegium.
– Niech ich diabli!
– Niech ciebie diabli! Nie wiem, co zrobiłeś, ale ty możesz sobie na to pozwolić. Ja nie. Mam szansę na Opowieść Dyplomową w przyszłym roku. Wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy. Jeśli zostanę wyrzucona, moje życie będzie zrujnowane, a poświęcenie rodziny pójdzie na marne.
– Przykro mi – powiedział Llian, choć czuł się zraniony. – Oczywiście musisz odejść.
– Llianie, to nie znaczy, że mnie nie obchodzisz. Po prostu przez jakiś czas nie mogę spotykać się z tobą.
Jej ciemne oczy błagały go o zrozumienie. Rozumiał ją, ale czuł się też zawiedziony.
– Dobranoc – powiedział chłodniej niż zamierzał.
Z twarzą zalaną łzami Thandiwe zbiegła po schodach i wypadła przez frontowe drzwi. Llian opadł na łóżko. Cały jego świat walił się, a on nie mógł nic na to poradzić.
Wyjął swoją księgę opowieści i zaczął leniwie przewracać kartki. Była to jego pierwsza poważniejsza praca, wykonana na pierwszy dyplom przed czterema laty. Na stu stronach znajdowały się skrócone wersje wszystkich Wielkich Opowieści, a na końcu pozostało dużo czystych kartek na jeszcze jedną opowieść. Ta młodzieńcza fantazja teraz go bawiła. Księga rzeczywiście była pięknym przedmiotem, bogato zdobionym lapisowym błękitem i karminem, a gdzieniegdzie również podkradzioną złotą i srebrną folią. Tom był dla niego bardzo cenny, mimo iż znał każdą jego niedoskonałość.
Llian odłożył księgę i leżał godzinami, wpatrując się w ciemny sufit, aż w końcu na niebie pojawiła się czerwona i czarna mgławica w kształcie skorpiona i zaczęła świecić w jego okno. Jaka będzie kolejna katastrofa?, pomyślał.
• • •
Dowiedział się tego już kilka dni później, gdy wszedł do archiwum, by po raz kolejny spojrzeć na dokumenty z czasów Zakazu. Te półki pełne poszarpanych zwojów pergaminu oraz rozpadających się ze starości kodeksów były dla niego niczym starzy przyjaciele. Spędził tu cztery lata na niewolniczej pracy, skrupulatnie wyciągając wątki swojej opowieści z labiryntu Historii. Teraz nie mógł przestać myśleć o śmierci kalekiej dziewczyny i chciał sprawdzić, czy czegoś nie przegapił.
Szedł wzdłuż nie kończących się półek do najdalszego rogu piwnicy, aż znalazł się w komnacie z najstarszymi i najcenniejszymi dokumentami. Rozkoszował się wonią ksiąg i ciepłym, korzennym aromatem półek z palisandru. Nagle zatrzymał się. Cały rząd półek był pusty – znikły wszystkie dokumenty z czasów Zakazu.
Llian poczuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż w serce. Pobiegł do asystenta opiekującego się tą komnatą.
– Nic o tym nie wiem – stwierdził asystent, przeczesując palcami wspaniałą czarną brodę. – Będziesz musiał spytać bibliotekarkę.
Llian biegł przez całą drogę na najwyższe piętro, gdzie bibliotekarka siedziała w swoim samotnym gnieździe – komnacie wypełnionej katalogami, w której nie było ani jednej książki. Kobieta splotła ręce na piersi i wysłuchała jego protestów. Była bardzo ładna, pomijając jej małe, wąskie usta. Nosiła się jak księżniczka; teraz miała na sobie bluzkę z fioletowego jedwabiu ze złotymi frędzlami na ramionach i marszczoną spódnicę z zielonej satyny przetykanej złotą nicią.
– Nie możemy trzymać tak cennych starych rzeczy na wierzchu, gdzie każdy mógłby je nieodpowiednio wykorzystać albo nawet ukraść – odpowiedziała, układając na biurku ołówki z precyzją oficera prowadzącego musztrę. – Zaczynały niszczeć, więc zostały zamknięte.
– Biblioteki są dla ludzi – stwierdził sarkastycznie.
– Nie, biblioteki są dla książek, a im mniej w nich ludzi, tym lepiej dla książek.
– Tak czy inaczej, chciałbym je zobaczyć – powiedział Llian. – Czy mogę dostać klucz?
Kobieta przeglądała katalog, zaciskając wargi. Fioletowa szminka wychodziła poza brzegi jej warg w nieudolnej próbie optycznego ich powiększenia.
– Aby zobaczyć te dokumenty, musisz mieć zezwolenie.
– A skąd mam wziąć takie zezwolenie? – Już znał odpowiedź na to pytanie.
– Tylko Wistan może ci je wydać!
• • •
Po jakimś czasie życie Lliana nabrało nowego rytmu. Wstawał późno i po najlepszym śniadaniu, na jakie mógł sobie pozwolić, szedł do biblioteki, by pracować nad swoją opowieścią. Było to frustrujące i właściwie bezowocne, gdyż potrzebował do tego zakazanych dokumentów, ale mimo to czytał tak dużo, że aż bolały go oczy. Później szedł do jednej czy drugiej gospody i dla rozrywki klientów i własnego zarobku opowiadał rubaszne historyjki, często związane z Wistanem. Gdy zebrał pieniądze wystarczające na przeżycie następnego dnia – albo i nie – zataczając się, wracał do łóżka. Czasami widywał po drodze Thandiwe, ale jeśli tylko ktoś na nich patrzył, dziewczyna odwracała głowę. Po jakimś czasie unikanie jej okazało się stosunkowo łatwe.
Pewnego ranka Lliana obudziło walenie do drzwi. Kiedy je otworzył, okazało się, że stoi za nimi ponury bajlif.
– Co się stało? – spytał Llian.
– Wistan, jego gabinet, natychmiast. – Bajlif chwycił go za ramię.
Gabinet Wistana był zimny, a twarz mężczyzny w świetle jednej świecy wydawała się złowroga. Spojrzał ostro na Lliana, a jego workowate policzki zadrżały.
– Chanthed istnieje dla kolegium – zaczął mówić, a jego głos był jak szelest pędzla na płótnie. – Mojego kolegium! Wystarczy jedno moje słowo, a nie będziesz miał pokoju i przywilejów w bibliotece, i nawet najpodlejszy woziwoda nie pozwoli ci pchać swojego wózka.
Llian zamrugał.
– Turlew opowiedział mi o twoich występach w tawernie tej nocy i wcześniej – mówił dalej Wistan. – Nikt nie będzie bezkarnie szydzić z urzędu mistrza.
Stojący z tyłu Turlew prychnął.
– Wczoraj w nocy Turlew śmiał się tak samo, jak wszyscy pozostali – powiedział z uśmiechem Llian. – Choć przestałby, gdyby zaczekał na drugi akt.
– Zamilcz! Nie próbuj używać na mnie głosu! Jakie są twoje zamiary? Nie, nie opowiadaj mi tych kłamstw… Już wiem. Chcesz zdobyć mój urząd. Chcesz wyszydzić mnie tak, żeby kolegium pozbawiło mnie urzędu i ogłosiło ciebie mistrzem.
Llian zaśmiał się gorzko.
– Zain mistrzem Kolegium Historii? Nie za mojego życia.
Przeklął w duchu swoich przodków za ich szaleństwo, tak jak to robił już wielokrotnie. Choć Zainów już nie prześladowano, nadal ich nie lubiono i nie ufano im. A efektem prześladowań Zainów była ich wielka niechęć do autorytetów, choć byli na tyle mądrzy, że nie pokazywali tego po sobie.
– Zgadza się! Jeśli to się jeszcze raz zdarzy, wygonię cię nagiego z Chanthedu. A teraz wynoś się!
Nie dam się zastraszyć, pomyślał Llian. Nie jestem pozbawiony przyjaciół. Ale nie miał pieniędzy ani referencji, nie miał dokąd się udać. Ruszył ulicą w stronę otwieranego o świcie baru. W połowie drogi zatrzymał się.
Nie mogę tak dalej żyć, pomyślał. Każdego wieczoru w tym tygodniu piłem.
Usiadł na krawężniku z nogami w rynsztoku. Był kompletnie spłukany, miał może dwa miedziane grinty. O tej porze nikt nie zapłaci mu za historyjkę. Jeśli pójdzie do baru, będzie musiał sam zapłacić, a choć alkohol był tani, dwa grinty znikną szybko niczym kamfora na rozgrzanej płycie.
Z powrotem wspiął się po zboczu do biblioteki, ale drzwi oczywiście były zamknięte. Mógłby obudzić portiera, ale ten pewnie by mu nie otworzył. Ostatnio wpływy Lliana jakby się zmniejszyły.
Zaklął. Jedynym miejscem, do którego mógł się teraz udać, było własne łóżko. Nagle zauważył parę nieco zataczających się studentów, najpewniej wracających z całonocnej imprezy. Znał dziewczynę, ale chłopak był mu obcy. Co tam! Skoro mogli pozwolić sobie na picie przez całą noc, z pewnością jemu też coś postawią.
Przykleiwszy do warg uśmiech ladacznicy, Llian ruszył topić robaka.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

44
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.