Ja jednak ubłagałem kapitana, aby pozwolił mi posłuchać syren, tylko dla bezpieczeństwa przywiązując mnie do masztu. I stało się tak, jak ułożyliśmy. Wśród głuchej załogi stałem na środku pokładu, za plecami mając potężny maszt, a wokół rąk, nóg i całego ciała grube, konopne liny okrętowe.  | Ilustracja: Krzysztoff Kain May |
Zarzucono mi kiedyś w mieście Chios, że przygody moje ustępują wiele przypadkom, jakie spotkały innych podróżników, bo jeno jak glizda po ziemi krainy przemierzam, a z morską tonią nigdy się nie zmierzyłem. Aby dać odpór złym ludzkim językom, zaraz rozpytałem się o statek, który co rychlej z portu wypływa. Był jeden taki, a kapitan zabrał mnie tym chętniej, że obiecałem umilać mu trudy rejsu opowieściami o mych nowych przygodach. — Ufam, dobry panie, że i dla ciebie podróż będzie niezgorszą przyjemnością — rzekł ów żeglarz. — Płyniemy do Teb z ładunkiem przedniego wina, a jak wiadomo, w morskiej podróży nie ma nigdy tak, by podczas podskakiwania na falach żadna amfora się nie stłukła. Kupcy mają to wkalkulowane w ceny, rad więc będę, jeśli przy dobrej opowieści obaj jakąś amforę czy dwie sobie... hmm... stłuczemy. Wcale przyjemnie zaczęliśmy naszą podróż, to posilając się sucharami i serem, to popijając wina. A gdy przed wieczorem załoga robiła sobie krótki odpoczynek, ja opowiadałem dzielnym marynarzom o mych podróżach w głąb lądu. Po kilku dniach dobrej pogody i wesołego rejsu kapitan poprosił mnie o chwilę rozmowy na boku. Stanęliśmy na rufie statku, kilka kroków od przygłuchego sternika. — Po falach i kolorze wody poznaję, że zachodni wiatr zepchnął nas nieco z kursu. Wypijmy resztę wina Chyżopiętku, bo jesteśmy zgubieni. — Widziałeś ogon węża morskiego? A może dopływamy do końca świata? — zapytałem zaniepokojony. — No nie, tak źle nie jest, ale prąd niesie nas w pobliże Wyspy Syren! Odetchnąłem z ulgą, bo przecież wiele razy bywałem w gorszych opałach. A o syrenach wiedziałem przecież wiele od innych podróżników — że stwory to są przedziwne, pół kobiety, pół ptaki, które śpiewem przecudnym wabią ku sobie żeglarzy. Gdy zaś statek zboczy z kursu i strzaska kadłub na skałach, syreny przestają śpiewać i pożerają rozbitków. Czyli nic nadzwyczajnego! — Nie martw się, kapitanie, jest na to sposób — powiedziałem. — Wystarczy, że wszyscy zatkają sobie uszy woskiem i pakułami, a wówczas, jak głusi, nijak nie odróżnią pieśni od ryku krowy. — Dziękuję ci, Chyżopiętku! — uradowany żeglarz uściskał mnie serdecznie i zaczął rozdzielać pakuły załodze. — Zatkam jeszcze uszy sternikowi, bo choć przygłuchy, to umie czytać z ruchu warg. — Nie mam w uchu farb — powiedział urażony sternik. Ja jednak ubłagałem kapitana, aby pozwolił mi posłuchać syren, tylko dla bezpieczeństwa przywiązując mnie do masztu. I stało się tak, jak ułożyliśmy. Wśród głuchej załogi stałem na środku pokładu, za plecami mając potężny maszt, a wokół rąk, nóg i całego ciała grube, konopne liny okrętowe. Najpierw ujrzałem na horyzoncie jakby zielony kamyk, nad którym latały muszki. Potem kamyk z wolna zaczął rosnąć i przemieniać się w niewielką wyspę, muchy zaś w ptaki-nie-ptaki, słowem: syreny. Wioślarze równo cięli wodę, a ja nagle usłyszałem potworne charczenie: Bo do tanga trzeba dwooojga zgodnych ciał i chętnych seeerc!
Zacząłem szarpać się na powrozie. Wiele niewygód zniosłem podczas moich podróży. Nieraz, by nie urazić gnomów, przyszło mi udawać, że ich jadło nie śmierdzi, zaś przy krasnoludach, że puszczanie wiatrów przy stole jest nie lada dowcipem. Teraz jednak z trudem się opanowałem, aby krzykiem nie spróbować zagłuszyć dochodzących mnie okropnych dźwięków. Tymczasem syreny zaczęły nową piosenkę: Miała matka syna Syna jedynego Chciała go wychować na pana wielkiego
Niech żyje wolność, wolność i swoboda! Niech żyje zabawa i dziewczyna młoda!
W przypływie szaleństwa przeklinałem rodziców, którzy w dzieciństwie prowadzali mnie na rynek, gdy do naszego miasteczka przyjeżdżał dobry muzyk, a za nucenie karczemnych piosenek nie żałowali kija. Teraz śpiew syren wwiercał mi się w uszy, a ja nie mogłem nic zrobić. Niestety wyspa była dokładnie po prawej burcie i choć żeglarze mocno pracowali wiosłami, czekało mnie jeszcze co najmniej kilka syrenich piosenek. — Pięknie śpiewają, panie, co?!!! — wydarł się kapitan, który jak każdy głuchy krzyczał do ochrypnięcia. — Kiedyś ja każę przywiązać się do masztu z odkrytymi uszami. Keeeine Grenzen, keeeeine Fahnen von dort oben ist die Welt einfach nur schööön
— wydarły się syreny jeszcze głośniej od kapitana. Ryczałem, aby mnie też co rychlej zatkano uszy. Niestety słyszały to tylko upiorne śpiewaczki... W końcu, jak to często bywa na mękach, moje ciało postanowiło ulżyć duszy w bólu i zemdlało. Słyszałem jeszcze, jak gasły słowa: Baśka miała fajny biust Ania styl, a Zośka coś, co luuubię...
Ocknąłem się, gdy kapitan i sternik wlewali mi do ust wino. Wyspa Syren była już za nami. Podziękowałem moim wybawcom i błagałem ich, aby sami nie dali się zwieść zgubnej ciekawości, i gdy zdarzy im się być w podobnych opałach, jednak zatykali uszy. Żeglarze przytakiwali mi, ale słyszałem, jak potem rozmawiali przy wiosłach, że śpiew syren musiał być piękniejszy niż wszystko na świecie, skoro tak doświadczonego człowieka jak ja doprowadził niemal do obłędu. |