 | Tytuł: Cień na szkle, tom 2 Tytuł oryginalny: A Shadow on the Glass Autor: Ian Irvine Przekład: Anna Studniarek-Więch Wydawca: ISA Cykl: Widok w Zwierciadle ISBN: 83-7418-005-6 Format: 336s. 115×175mm Cena: 19,90 Data wydania: 7 grudnia 2004 WWW: Polska strona
Niegdyś istniały trzy światy zamieszkiwane przez trzy rasy ludzkie. Wówczas to z pustki przybyła czwarta rasa, Charonidzi, i doprowadzając światy do krawędzi zagłady, na zawsze zachwiała równowagę pomiędzy nimi. Karan, wrażliwa kobieta mieszanego pochodzenia, zostaje zmuszona do kradzieży starożytnego artefaktu. Okazuje się, że jest to Zwierciadło Aachanu – wypaczający rzeczywistość, fałszywy przedmiot, który pamięta wszystko, co widział. W tym samym czasie Llian, błyskotliwy kronikarz, zostaje wydalony z kolegium, gdyż odkrył niebezpieczną tajemnicę. Złączeni przez los Karan i Llian uciekają przez ogarnięty wojną świat, gdyż Zwierciadło kryje w sobie sekret, który może zapewnić każdej z ras przeżycie… lub zagładę! |
Podczas gdy Llian spał, Wistan był zajęty w swoim gabinecie. Teraz wystawił głowę za drzwi. Kapitan straży kolegium, wielki, podstarzały mężczyzna z włosami jak baranek i uśmiechem szerokim jak wrota stodoły, siedział pod drzwiami na fotelu i pogwizdywał. Miał na sobie czerwony kilt, a wystające spod niego umięśnione nogi zajmowały niemal całą szerokość korytarza. Był zupełnym przeciwieństwem Wistana, jeśli chodzi o wygląd, charakter i temperament. – Hej, Trusco, chodź tutaj. I zamknij za sobą drzwi. Trusco podążył do środka. Był kapitanem straży kolegium tak długo, jak długo Wistan był mistrzem, czyli ponad trzydzieści lat. Kolegium takie właśnie było – tradycja ponad wszystko. Dlatego niewiele różniło się od tej instytucji sprzed stu, a nawet pięciuset lat. Wistan usiadł przy hebanowym biurku wielkości małżeńskiego łoża i zaczął szperać w szufladach. Jego łysa czaszka pojawiała się i znikała, gdy układał kolejne sterty papierów na blacie. – Dziś w nocy musimy pracować w tajemnicy. Chyba wiesz, o czym mówię. – Opowieść Lliana – odpowiedział Trusco, patrząc z sympatią na brzydkiego starego mężczyznę. – Sam zacząłem zastanawiać się nad nią. – To coś więcej niż się domyślasz. Opowieść dziewczyny jest prawdziwa, bez żadnych wątpliwości. Trusco nie był przekonany. – W takim razie dlaczego prawda nie wyszła wtedy na jaw? – Już to sprawdziłem. Było tak dużo trupów, że ich pogrzebanie zajęło wiele dni, i zapiski dziewczyny zostały znalezione dopiero po jakimś czasie. Potem kronikarz, która to zapisała, utonęła w drodze do domu przy przekraczaniu wezbranej rzeki, a choć odnaleziono jej bagaże, papiery leżały dość długo zapomniane w archiwach. – Dokumenty można podrobić – stwierdził sceptycznie Trusco. – Bardzo często, ale nie w przypadku tych dokumentów. Wyjął z biurka poplamioną kartkę. – Popatrz, nawet po tylu latach ten papier ma swoją opowieść. To dobry, gruby papier. Ślady krwi znajdują się głównie po jednej stronie, tej, która była przyciśnięta do piersi dziewczyny. I popatrz, szpila do kapelusza wypchnęła papier wokół dziury na zewnątrz. A więc szpila wychodziła wtedy z ciała dziewczyny, a nie wchodziła w nie! Została wbita w jej plecy! Czy ty wiesz, co to znaczy?! – Duchy nie mordują! – skomentował Trusco. – No właśnie. Ktoś dostał się tam w tajemnicy i może rzeczywiście stworzył Zakaz. Trusco zmarszczył czoło. Nie był przyzwyczajony do tak skomplikowanych myśli. – A może złoty flet wcale nie został zniszczony… – Nawet o tym głośno nie myśl! Nie wiem, co się stało. Ale to, co przez trzy tysiące lat myśleliśmy o Shuthdarze, okazało się nieprawdą. Dlatego też wszystko, co się wtedy zdarzyło, może zostać zakwestionowane. Otwiera się cały wachlarz niebezpiecznych możliwości. – Czy chcesz, żebym zaniósł tę wiadomość Radzie i Mendarkowi? – zażartował Trusco, uśmiechając się szeroko. Jego zęby były wielkie i równe niczym płyty nagrobne. – Mamy ładną pogodę na podróż do Thurkadu. Thurkad był największym miastem na Meldorinie, znajdującym się wiele tygodni drogi na zachód od Chanthedu. Był starożytny, potężny, bogaty, a jednocześnie pełen żebraków – przepełniona, śmierdząca kloaka. Mendark, sprytny i podstępny Magister Rady Santhenaru, mieszkał tam od stuleci. Wistan wiedział, że to tylko żart, a mimo to zareagował. – Mendark! Prędzej zamarznie najciemniejsza otchłań pustki niż uczynię temu łajdakowi jakąś przysługę! Wciąż dręczy mnie, że musiałem przyjąć Lliana. – Wziął szczyptę tabaki z emaliowanej tabakiery i wciągnął ją, a potem poczerwieniał na twarzy i potężnie kichnął. Trusco podał mu zieloną chustę, a Wistan przetarł nią oczy. – Ale Llian przyniósł kolegium zaszczyt – sprzeciwił się Trusco. – To prawda, i gdyby przybył do mnie w zwykły sposób, pewnie bym go przyjął, mimo iż jest niegodnym Zainem. Ale nie w ten sposób. Czemu Mendark chciał zrobić z Zaina kronikarza? I czego pragnie w zamian? Mam przeczucie, że kolegium nie będzie miało z tego niczego dobrego. Chodź, idziemy do biblioteki. – Jest druga nad ranem – słabo zaprotestował Trusco. – Nawet Llian jest już w łóżku. Trusco sprzeciwił się bez przekonania. Wiedział, że nic nie może Wistana zniechęcić. – Bez wątpienia z jedną z moich studentek – prychnął Wistan. – Masz, ponieś to. – Podał mu stertę papierów, a sam wyjął z zamykanej na klucz szuflady bransoletkę z plecionego srebra i założył ją na rękę. – Poważna sprawa – stwierdził Trusco. Wiedział, że bransoletka jest kluczem do sejfu mistrza, a to, co zostanie w nim umieszczone, nie może zostać wyjęte za jego życia. – To dowody opowieści Lliana. Cztery lata pracy geniusza… Za mojego życia nikt ich nie zobaczy. Umilkł, a Trusco nie zadawał już więcej pytań. Wistan zamknął drzwi i podążył za kapitanem szerokim korytarzem wyłożonym terakotą. Na ścianach wisiały portrety sławnych kronikarzy, dawnych i obecnych. Trusco wskazał kciukiem na ostatni w rzędzie portret. – Czy Llian już pozował do portretu? – spytał wesoło. Wistan skrzywił się. – Może nie będzie musiał. Wyszli bocznymi drzwiami. Trusco podniósł latarnię, by oświetlić wijącą się przed nimi ścieżkę, choć obaj mogliby ją pokonać nawet z zasłoniętymi oczami. Przeszli pomiędzy sięgającymi do ramion krzakami lawendy i rozmarynu do Biblioteki Historii, ekstrawaganckiej budowli pełnej wież i wieżyczek, iglic i kopuł, której powierzchnia była tak bogato zdobiona, że z czasem trudno było stwierdzić, co jest elementem głównej struktury, a co tylko ozdobą. W bibliotece Wistan otworzył swoim kluczem wielkie rzeźbione drzwi i z przyzwyczajenia wpisał się do księgi. – Ten budynek jest potworny – stwierdził, patrząc na malowane przynajmniej dwunastoma kolorami gzymsy, z których już odłaziła farba. – Ale jest częścią historii kolegium i dlatego nie można z nim nic zrobić – odpowiedział bezczelnie Trusco. – Zburzyłbym go nawet jutro, gdybym tylko miał pieniądze na wybudowanie nowej, prostej i ładnej świątyni przeszłości. – W takim razie może powinieneś lepiej traktować Lliana, bo jego protektor Mendark może liczyć złoto na wiadra. – Ba! Chodź, idziemy do archiwów. Trusco uniósł pytająco brew. – Umieścimy dowody i wszystkie inne dokumenty dotyczące Zakazu w takim miejscu, gdzie nikt ich nie znajdzie – wyjaśnił Wistan. – Ta tajemnica może być śmiertelnie niebezpieczna. Muszę chronić kolegium. Trusco chrząknął. – Nie zgadzasz się? Trudno. Nie potrzebuję twojej zgody, tylko twoich silnych pleców. Właściwie to zastanawiam się, czy nie powinienem tych wszystkich dowodów rzucić na stertę i podpalić. Trusco był wstrząśnięty. – Spaliłbyś Historie?! Bez Historii kolegium nie miałoby żadnego znaczenia. A przecież poświęciłeś temu całe swoje życie, mistrzu! – Tak, poświęciłem temu życie – westchnął ciężko Wistan. – Ale niegdyś to były Historie. Teraz, ku memu zawstydzeniu, pozostało mi tylko kolegium. Dlatego nie mogę ryzykować. Przenoszenie całych półek dokumentów do piwnicy, do zamkniętego archiwum, w którym przechowywano dokumenty zakazane, niebezpieczne lub obsceniczne, zajęło im wiele godzin. W kącie piwnicy znajdował się sejf z półkami wypełnionymi starymi papierami i zwojami, na tyle duży, że można było do niego wejść. Gdy skończyli pracę, Wistan dotknął srebrną bransoletką tylnej ściany sejfu, a wówczas pojawiło się na niej poziome pęknięcie. Włożył rękę do środka, wrzucił dowody Lliana i wycofał dłoń, zanim pęknięcie zatrzasnęło się. – Któregoś dnia i tak cię to dopadnie – powiedział z uśmiechem Trusco. – To będzie nauczka za odkładanie problemów na przyszłość, jak sądzę. – Wistan skrzywił się. – Ale niech się tym martwi ten, kto nastanie po mnie. – A co z Llianem? Nie możesz go zamknąć, a on zna na pamięć każde słowo swoich dowodów. – Kiedy je recytuje, nie jest to oryginalny dokument. A więc nie jest to dowód. Ale nim też się zajmę, tak na wszelki wypadek. – Cóż, bądź wobec niego łagodny. Lubię Lliana – stwierdził Trusco. – Przyniósł kolegium zaszczyt. I jak mało kto panuje nad swoim głosem. – Ba! Przeklęty Zain. Mam z nim same kłopoty. Jest zbyt oddany swojej pracy i za bardzo ciekawy. Zrobiłby wszystko, żeby rozwijać dalej swoją sztukę, zdobyć opowieść. Jest Zainem do szpiku kości. – Tak, na dobre i na złe. Wistanie… – Nie skrzywdzę go, jeśli będzie współpracował! – warknął Wistan. – A jeśli nie? – Wtedy zdyskredytuję go i pozbawię wszelkich zaszczytów. Słońce stało już w zenicie, kiedy Llian wstał. W świetle dnia jego nocne obawy zmieniły się w troskę, którą można było zignorować. Piętnaście lat harówki w kolegium dobiegło końca. Wreszcie został narratorem i mistrzem kronikarzem, najmłodszym od stu lat, który dostąpił takiego zaszczytu. Miał dopiero dwadzieścia osiem lat, a świat był piękny i leżał u jego stóp. Wszystko, czego zapragnie, może być jego, choć Llian pragnął jedynie zostać kronikarzem i wypełniać luki w Historiach. I narratorem, który wyszukuje zapomniane opowieści lub układa nowe. Jego marzeniem było stworzenie nowej Wielkiej Opowieści, choć czuł, że z pewnością pozostanie to tylko w sferze marzeń. Przez cztery tysiące lat zapisywania Historii tylko dwadzieścia dwie opowieści uznano za godne zaliczenia w poczet Wielkich Opowieści. Llian przyjrzał się w popękanym lustrze skutkom poprzedniej nocy. Jego brązowe oczy były przekrwione i mętne, a w głowie czuł łupanie. Można by go nazwać przystojnym, gdyby nie za szerokie usta i krzywa broda. Ale kiedy się uśmiechał, jego uśmiech rozświetlał całą twarz. Był szczupłym, szerokim w ramionach mężczyzną średniego wzrostu. Był sympatyczny i czarujący, choć czasem odrobinę zbyt zadowolony z siebie. Miał delikatny głos, bogaty i dojrzały, pełen światła i cieni, po prostu zachwycający. Przyjaciele czy wrogowie, wszyscy uwielbiali jego głos. On sam także. Llian uczesał zmierzwione włosy, brązowe i długie, jak to było w modzie. Właśnie spożywał południowy posiłek z przyjaciółmi, gdy nadeszło wezwanie. Przyniósł je Turlew, znienawidzony seneszal Wistana, zgorzkniały kronikarz, któremu się nie powiodło i który nienawidził wszystkich studentów, a szczególnie Lliana. – Wistan żąda, byś natychmiast zjawił się w jego gabinecie – powiedział Turlew, oblizując miękkie, wilgotne wargi, które wyglądały, jakby spuchły po użądleniu przez pszczołę. – Powiedz mu, że wkrótce się zjawię – odpowiedział Llian i beknął. Wszyscy zaśmiali się. Pełne policzki Turlewa poczerwieniały. – Wistan powiedział: natychmiast. – Już nie jestem studentem – stwierdził Llian. – Jestem mistrzem, ty dumny pawiu, ale ponieważ nie zostałeś wczorajszego wieczoru zaproszony na opowieści, mogę ci wybaczyć twoją niewiedzę. – Llian zwykle nie był niegrzeczny, ale nie znosił Turlewa tak samo, jak Turlew jego. – Mistrz? Ale wciąż masz maniery studenta. Masz już jakąś ciepłą posadkę? – Turlew wyglądał, jakby zaraz miał zacząć pluć jadem. – Bez referencji Wistana nie dostaniesz nawet posady pisarza. – Nie zapominaj, kim jest mój patron – odpowiedział arogancko Llian. – Sam Mendark! Co Mendarka obchodzą referencje Wistana? – Może się okazać, że Mendark zażąda od ciebie więcej niż jesteś w stanie zapłacić. Llian nie miał na to odpowiedzi. Mendark był wiedzącym – znającym Tajemną Sztukę – o wielkiej mocy i przenikliwości, niepewnym przyjacielem i śmiertelnie groźnym przeciwnikiem. A wedle plotek – także niebezpiecznym panem. Mendark wielokrotnie przedłużał swoje życie, tak jak to mieli w zwyczaju wiedzący, i teraz jego macki obejmowały cały znany świat. Nikt nie wiedział, dlaczego zdecydował się wysłać Zaina do kolegium. Nagle cały świat na zewnątrz wydał się Llianowi bardzo niepewny. Wistan właśnie chodził po swoim gabinecie, gdy wszedł Llian. Nie uśmiechnął się na jego widok. – Dzień dobry, mistrzu Llianie – powiedział. – Dzień dobry, mistrzu Wistanie – odpowiedział grzecznie Llian. Przyglądał się temu małemu, brzydkiemu mężczyźnie z niepokojem zmieszanym z pogardą. Skóra na długiej, chudej szyi Wistana wisiała w fałdach niczym zasłona na oknie i drżała wraz z każdym wymawianym słowem. Nad szyją sterczała głowa, na którą Llian mógł spoglądać jedynie z mieszaniną wesołości i przerażenia. Była niemal pozbawiona ciała, mała i płaska na górze, po czym przechodziła w tak wielką szczękę, że mężczyzna zdawał się składać z samej twarzy. Jego wargi były szare i pozbawione krwi, nos spłaszczony, z wielkimi otworami o zielonkawym odcieniu. Głowa wybrzuszała się z tyłu, a oczy wyglądały jak dwa ziarnka grochu spoczywające na talerzu smalcu. Kilka pasm włosów w kolorze łajna, wcześniej zaczesanych na czubku poplamionej czaszki, teraz wisiało nad uchem mężczyzny. – Nigdy więcej nie przedstawisz tej wersji opowieści – powiedział Wistan, zaciskając blade wargi. – Ale… – zaczął Llian. – Nie rozumiem… – Czyżby Wistan wiedział to samo, co on podejrzewa? – Nie udawaj głupca, Llianie. Papier wskazuje, że dziewczyna została pchnięta szpilą w plecy. Odkryłeś śmiertelnie niebezpieczną tajemnicę. To była świetna robota, ale musi pozostać w ukryciu. Nie pozwolę ci narażać kolegium. Llian z trudem kontrolował wyraz swojej twarzy. A więc rzeczywiście dokonano morderstwa! To jest Wielka Opowieść, którą on odkryje, niezależnie od tego, co mówi Wistan. – Ale wczoraj wieczorem słyszały mnie setki ludzi… całe kolegium. – Porozmawiam z nimi. Wszyscy przysięgną pod groźbą wydalenia, że już nigdy o tym nie wspomną. Nie wszyscy, pomyślał Llian, przypominając sobie drobną czerwonowłosą kobietę. Niezbyt dobrze pamiętał jej twarz, ale wrażenie dotknięcia jego umysłu przez jej umysł było wciąż żywe w jego pamięci. Nie była z kolegium. Mogła już opowiedzieć o wszystkim tuzinowi ludzi. – To tak jakby próbować powstrzymać przypływ – stwierdził. – Nie skontrolujesz dwóch setek ludzi. Opowieść już pewnie rozeszła się po mieście. – Chanthed jest pełen plotek. Jeśli nie daje się im wiary, umierają. – Jak mogę zaprzeczyć temu, co już powiedziałem? Tak czy inaczej, zgodnie z tradycją najlepsza Opowieść Dyplomowa zostanie przedstawiona na Festiwalu Chanthedu następnej jesieni. To moje prawo. – Prawa mogą być łamane, gdy jest to konieczne. Jeśli chcesz mieć to, co ci się należy, przedstaw opowieść w inny sposób albo znajdź jakąś inną. Masz ich sporo w zapasie. – Żądam poszanowania moich praw! – powiedział ze złością Llian. – Już nie jestem uczniem. Wistan z trudem powstrzymał się przed wybuchem. – Dorośnij wreszcie, Llianie! Masz dużo do zaproponowania, ale jeszcze więcej musisz się nauczyć. Wkrótce wyruszysz w świat w poszukiwaniu posady, a do tego potrzebujesz mojej dobrej woli. Wyobrażasz sobie, że możesz pisać, co tylko zapragniesz, albo opowiadać, co tylko zechcesz? Jeśli tak sądzisz, zapewniam cię, że nie zagrzejesz długo miejsca na swojej posadzie. Życzę ci miłego dnia! Llian opuścił teren kolegium. Wspiął się na niewielki pagórek, swoje ulubione miejsce rozważań, i położył się na trawie. Widział z tego miejsca kolegium, a poniżej wijące się uliczki Chanthedu. To piękne miasto przypominało zielono-złotą oazę ukrytą w zbrązowiałych od słońca wzgórzach i ciągnącą się w kierunku czystych wód Gannel. Budynki z żółtego piaskowca świeciły w popołudniowym słońcu. Brukowane ulice wyglądały jak szare strumienie spływające do rzeki. Patrząc w drugą stronę, można by zobaczyć łańcuch górski, który na przestrzeni trzystu lig biegnie wzdłuż wschodniego wybrzeża wielkiej wyspy Meldorin. Po drugiej stronie gór znajdują się żyzne równiny rzeki Saboth i stare portowe miasto Thurkad. Dalej długie i wąskie niczym rynsztok morze Thurkadu oddziela Meldorin od kontynentu Lauralin. Jałowa kraina, w której mieszkają Zainowie, znajduje się po drugiej stronie kontynentu, ponad czterysta lig dalej. Llian zaczął zastanawiać się nad swoją przyszłością. Póki Wistan jest mistrzem, nigdzie nie znajdzie dla siebie posady. Po piętnastu latach Llian pragnął wydostać się na szeroki świat. Za trzy miesiące jego stypendium wygaśnie, musi więc znaleźć jakieś źródło dochodów. Nie miał pojęcia, gdzie zacząć poszukiwania. Prawdę mówiąc, Llian był bardzo naiwny i mało światowy. Co więcej, był mało obeznany z kwestiami nie dotyczącymi jego sztuki, czyli narracji, i jego zawodu, czyli Historii. Historie były niezmiernie ważne dla kultury Santhenaru i przenikały każdy aspekt życia jego mieszkańców. Nawet najbiedniejsze rodziny przechowywały rejestr rodzinny, przekazywany drogą ustną, jeśli byli niepiśmienni i nie mogli pozwolić sobie na skorzystanie z usług skryby. Największym jednak zaszczytem, jaki ktokolwiek mógł sobie wyobrazić, było opowiedzenie o jego życiu przez mistrza kronikarza, odegranie rzeczywistej roli w Historiach świata. Nawet najwięksi nie byli na nie odporni. To pragnienie utrzymywało przy życiu stada szarlatanów i fałszywych kronikarzy. Sam Mendark, nieprzyzwoicie bogaty patron Lliana, pragnął zostać uhonorowany swoją własną Wielką Opowieścią. – Llianie, wszędzie cię szukałam. To była Thandiwe, zarumieniona po wspinaczce na zbocze. Opadła na trawę obok niego. – Coś się stało? – spytał Llian. |