powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

 Cień na szkle
Ian Irvine
ciąg dalszy z poprzedniej strony

4
Niebezpieczna wiedza
Kiedy wyruszały, dolina Ryme wyglądała jak wijąca się wstęga mgły. Maigraith ominęła Tolryme i ruszyła na południowy wschód w stronę Sith. Karan z ponurą miną podążała za nią. Zwykle była wesołą osobą, lecz Maigraith przerażała ją i onieśmielała. Jechały w milczeniu pokrytymi pyłem drogami Bannadoru, pomiędzy żywopłotami, za którymi rozciągały się na kamieniste łąki, na których nawet chwasty więdły od suszy.
W południe, gdy promienie słońca prażyły niemiłosiernie, zatrzymały się na chwilę przy kamienistym potoku, by napić się i zjeść skórkę chleba. Karan ruszyła w stronę wody i zaczęła zdejmować buty, żeby pomoczyć nogi.
– Nie ma na to czasu – stwierdziła krótko Maigraith. – W ciągu sześćdziesięciu dni musimy być z powrotem w Sith.
– Sześćdziesiąt dni! To niemożliwe!
Maigraith wyjęła niedużą mapę narysowaną na pergaminie.
– Większość dróg jest dobra. Królewski kurier pokonuje taką odległość w trzydzieści dni. Nam z pewnością to się uda w dwa razy dłuższym czasie.
– Ale kurier codziennie zmienia konie.
– My też zmienimy, jeśli będziemy musiały, chociaż mamy najlepsze rumaki w Thurkadzie. Ruszajmy dalej.
Karan zaczęła zastanawiać się, ile złota nosi Maigraith w sakiewce ukrytej pod koszulą. Z pewnością więcej niż ona widziała w całym swoim życiu.
• • •
Karan od dawna nie jeździła konno i pod koniec dnia była tak posiniaczona i obolała, że ledwie mogła chodzić. Siedziała przy ogniu, wcierając w obtarte uda maść, podczas gdy Maigraith gotowała kolację.
Potem Maigraith podała jej miskę czegoś, co wyglądało jak wielobarwna owsianka.
– Co to? – zaśmiała się Karan. – Klej, abym lepiej trzymała się siodła?
Maigraith skrzywiła się. Była całkowicie pozbawiona poczucia humoru.
– To twoja kolacja.
Posiłek był straszny – mieszanka ziaren, wysuszonych kawałków wędzonego mięsa i twardych suszonych warzyw, rozgotowana na kleistą maź. Karan zjadła to bez słowa, pokuśtykała do śpiwora i naciągnęła go na głowę. Już teraz jest gorzej niż sobie wyobrażała, a to dopiero pierwszy dzień.
• • •
Przejechały przez bujne łąki Iagadoru do Wysokiej Drogi, głównego szlaku prowadzącego z północy na południe, i popędziły w stronę Sith. Maigraith omijała wszystkich na szlaku, a ich także nikt nie zaczepiał, ponieważ otaczała ją aura tak morderczej skuteczności, że nawet najtwardsi zbóje woleli trzymać się od niej z dala.
Państwo-miasto Sith, zbudowane z żółtego kamienia na wyspie pośrodku potężnej rzeki Garr, zamieszkiwali kupcy. Było to porządne miejsce, gdzie prawo znaczyło prawo, a życie poświęcano uczciwym interesom. Maigraith kupiła tutaj zapasy dokładnie takiego samego jedzenia jak wcześniej. Karan załamała się. Kuchnia Maigraith była nie do zniesienia. Spędziły już sześć dni na szlaku, a co wieczór jadły to samo, gotowane bez żadnych przypraw i dodatków.
– Czy możemy chociaż kupić trochę wina? – poprosiła Karan, gdy mijały bogato wyglądający sklep winiarza.
– Nie potrzebuję wina – stwierdziła Maigraith.
Tym razem Karan nie miała zamiaru się poddać.
– Ja też go zwykle nie potrzebuję, ale teraz chciałabym się napić. – Zatrzymała się przed sklepem i sięgnęła do kieszeni po garść drobnych monet, które zabrała na drogę. – Kupię wino za swoje pieniądze, jeśli cię nie stać – powiedziała z nutą sarkazmu w głosie.
Maigraith skrzywiła się.
– Jeśli to cię uszczęśliwi… – mruknęła. – Zaczekaj tutaj!
Karan uwielbiała przyglądać się degustacji trunków u winiarza, ale jej towarzyszka pozbawiła ją tej rozrywki. Siedziała więc na schodach i złościła się, podczas gdy Maigraith weszła do środka. Po chwili wyszła z bukłakiem wielkości arbuza. Bez słowa przywiązała go do siodła Karan i wsiadła na konia.
Nim opuściły Sith, Maigraith zaprowadziła Karan pod niczym nie wyróżniające się drzwi na niezbyt szczególnej ulicy.
– Jeśli coś pójdzie źle, przyniesiesz tutaj artefakt dla Faichand.
Przekroczyły południową odnogę Garr po moście z dwudziestoma kamiennymi łukami i wysokim, pomalowanym na czerwono środkowym łukiem z żelaza.
Kiedy znalazły się po drugiej stronie rzeki, ruszyły Wysoką Drogą na południowy wschód. Najpierw dotarły do brzegu morza Thurkadu w Vilikshathur, obskurnym nadmorskim miasteczku, które ominęły. Potem jechały na południe przez dwadzieścia lig lasu, aż dotarły do przełęczy Zarqa. Tutaj przekroczyły o wiele niższe góry i ruszyły na zachód przez nie kończące się trawiaste równiny w stronę lasów Oristu.
Karan czuła się mocno sfrustrowana, gdyż Maigraith nie chciała odpowiadać na żadne pytania o ich misję, artefakt, który miały odzyskać, ani nawet o to, jak ma zamiar dostać się do Fiz Gorgo strzeżonego przez wiecznie czujnych strażników Yggura.
– Ale paru rzeczy muszę się dowiedzieć – powiedziała Karan pewnego wieczoru, ponad dwa tygodnie po wyruszeniu w drogę. Wepchnęła kij w ognisko, wzbijając chmurę iskier.
Maigraith zrzuciła węgielek ze swojego talerza. Była całkiem spokojna.
– W swoim czasie powiem ci to, co musisz wiedzieć.
– Jak na razie niczego mi nie powiedziałaś.
– A więc widocznie nie ma takich spraw, o których już powinnaś wiedzieć.
Jej logika doprowadzała Karan do wściekłości. Czuła się także całkowicie zależna od tej kobiety i nic nie mogła na to poradzić. Pieniądze, które miała, nie pozwoliłyby jej pokonać nawet ćwierci drogi do domu.
• • •
Im dalej wędrowały, w tym głębszą depresję popadała Karan. Czuła się tak, jakby nie wylane łzy roztapiały ją od środka.
W końcu nawet Maigraith pojęła, że cierpienie Karan może być dla nich obu problemem.
– Co się z tobą dzieje? – spytała wieczorem, gdy skończyły jeść pozbawioną smaku kolację.
– Jestem przerażona, samotna i nieszczęśliwa.
– Obowiązek daje szczęście, jeśli zostanie dobrze wypełniony – powiedziała Maigraith w taki sposób, jakby recytowała wyuczony slogan.
Karan nic nie odpowiedziała na tę absurdalną uwagę. Obowiązek to jedna z ram, które trzymają świat w kupie, pomyślała. Ale obowiązek łamie równie wielu ludzi jak tworzy. Odwróciła się plecami do Maigraith, objęła rękami kolana i wpatrywała się w ciemny las, myśląc ponuro o swoim życiu, nad którym nie panuje. Co stanie się z Gothryme? A co z nią samą?
Wynagrodzenie pozwoli spłacić długi, ale nie starczy jej pieniędzy na remont budynków czy odbudowanie umniejszonego przez suszę stanu posiadania. Choć Karan jest bystra, zdolna i pracowita, to nie wystarczy. Jeśli susza potrwa aż do zimy, będzie zmuszona sprzedać część posiadłości, żeby przeżyć. A co stanie się w następnym roku? Stracić Gothryme, gdzie jej rodzina mieszkała przez tysiąc lat, to tak jakby stracić nogę. Ale nie ma wyjścia!
Siedząca po drugiej stronie ogniska Maigraith nagle podskoczyła.
– Co ty robisz?! – krzyknęła, wpatrując się w Karan.
– Nic nie mówiłam. Zostaw mnie w spokoju!
Maigraith przeskoczyła przez ognisko i gwałtownie poderwała Karan na równe nogi.
– Nadawałaś! – wykrzyknęła oskarżającym tonem.
– O czym ty mówisz? – spytała Karan, bezskutecznie próbując się wyrwać.
– Wysyłałaś we wszystkich kierunkach swoje uczucia. To bardzo niebezpieczne.
Karan westchnęła, próbując pojąć, co złego zrobiła.
– Nie powinnaś tego robić.
– Ależ wiem! Nauczyłam się ukrywać swoją naturę, zanim jeszcze zaczęłam chodzić. Nie wiem, czemu teraz to mi się wymknęło. Może dlatego, że przez ciebie jestem taka nieszczęśliwa.
Powiedziawszy to, Karan poczuła się jeszcze gorzej. Sięgnęła do juków i wyciągnęła kupiony w Sith bukłak wina, jeszcze nie napoczęty. Miała nadzieję, że Maigraith nie kupiła jakiegoś sikacza.
Wystarczył malutki łyk, by stwierdzić, że z pewnością nie jest to sikacz. Było to wspaniałe wino o purpurowo-czarnej barwie. Karan nalała sobie pełen kubek, ponieważ bukłak był zbyt ciężki, by pić bezpośrednio z niego. Oparła się o drzewo i powoli sączyła napój.
– To przeze mnie jesteś nieszczęśliwa? – zdziwiła się Maigraith.
– Ta podróż to najgorsza rzecz w moim życiu. Cały czas mnie krytykujesz, rozstawiasz po kątach i traktujesz jak idiotkę.
– Przepraszam – odpowiedziała Maigraith – ale jestem do tego przyzwyczajona.
Maigraith napełniła swój kubek winem aż po brzegi, powiesiła bukłak na gałęzi i usiadła obok Karan. Pojęła, że musi wyciągnąć tę dziewczynę z niebezpiecznej depresji.
Siedziały teraz razem i nic nie mówiły, tylko popijały wino. Wkrótce Karan poczuła się lekko pijana i odstawiła kubek. Wino wydawało się nie mieć najmniejszego wpływu na żelazną samokontrolę Maigraith.
Nagle Karan przerwała milczenie.
– Opowiedz mi o swoim życiu – zaproponowała. Po tak długim czasie właściwie nic nie wiedziała o swojej towarzyszce podróży.
– A co tu jest do opowiadania? Nie mam matki ani ojca. Nie wiem, kim jestem ani skąd pochodzę.
– Ja też jestem sierotą – odpowiedziała Karan. – Mój ojciec został zabity, kiedy miałam osiem lat. Cały czas zadaję sobie pytanie, dlaczego. A wkrótce potem moja matka oszalała i odebrała sobie życie.
– Miałaś wtedy osiem lat – stwierdziła z goryczą Maigraith – i przynajmniej pamiętasz swoich rodziców! A z tego, co ja wiem, równie dobrze mogłam zostać wyłowiona ze stawu. – Ponownie napełniła swój kubek, wypiła go jednym haustem i znów sobie nalała.
Karan umilkła i Maigraith uświadomiła sobie, że zachowała się bardzo niegrzecznie, bagatelizując tragedię dziewczyny.
– Kim byli twoi rodzice, Karan? – spytała najłagodniej jak umiała.
– Moja matka pochodziła z Fyrnów, którzy mieszkali w Gothryme od tysiąca lat. Po niej odziedziczyłam nazwisko i posiadłość. Mój ojciec był Aachimem!
Maigraith aż podskoczyła.
– Aachimem! – wykrzyknęła w taki sposób, jakby ta nazwa oznaczała same kłopoty.
– Właściwie to pół-Aachimem. Jego matka była Aachimką, a ojciec należał do starych ludzi.
– A więc jesteś mieszańcem?!
– Nie odsuwaj się tak ode mnie, nie jestem potworem.
– Po prostu mnie zaskoczyłaś, nic więcej.
– A jak myślisz, skąd bierze się mój talent?
– Talenty biorą się z wielu różnych rzeczy.
Maigraith nalała sobie kolejny kubek wina. Tego właśnie obawia się Faichand, powiedziała sama do siebie. Nieprzewidywalnych talentów mieszańców. Czy Karan w ogóle wie, do czego jest zdolna?
– Aachan fascynował mnie od czasu, kiedy usłyszałam opowieści ojca.
I Karan zaczęła opowiadać.
– Naszym światem był Aachan, ciemne, zimne, jałowe miejsce. Był jednak wszystkim, co mieliśmy, dlatego kochaliśmy go. Żaden lud nie pracował tak ciężko i nie tworzył z taką pomysłowością jak my. Nasz świat rozkwitł. Każde miasto, każda budowla, każdy ogród i każdy przedmiot, wszystko, co stworzyliśmy, było piękne. Sztuka i rzemiosło były naszym życiem. Później nasz świat opanowali Charonidzi; nadal tworzyliśmy, lecz już nie dla siebie.
Nigdy nie zdołaliśmy wyrwać się z tej niewoli. Tylko ci, którzy przybyli na Santhenar, odzyskali wolność. Tutaj miał miejsce nasz renesans – wybudowaliśmy piękne miasta, a nasza sztuka nigdy nie była doskonalsza.
Ale naszym przeznaczeniem było jednak cierpienie. Ponownie zostaliśmy zdradzeni przez Charonidów, a nasze miasta i dzieła zniszczono. Teraz żyjemy już tylko przeszłością i dla przeszłości, i nie mamy już żadnego wpływu na sprawy Santhenaru.
– Nasze życie zawsze było nieszczęśliwe, i w naszym świecie, i tutaj – zakończyła Karan.
Maigraith znów napełniła kubek, po czym zmieniła temat.
– Jeśli chodzi o twoje nadawanie – powiedziała bardzo łagodnie – to chciałabym, żebyś myślała o tym, co robisz. Naucz się to kontrolować. To wielki dar, jeśli człowiek umie go dobrze wykorzystać.
– Boję się – odpowiedziała Karan. – Kto jeszcze wie, że jestem wrażliwa?
Co najmniej jedna osoba, Llian kronikarz, odpowiedziała sama sobie. Ciekawe, ilu ludziom już o niej opowiedział?
– Może nikt. Ja po prostu umiem rozpoznawać ludzi z twoimi zdolnościami.
Karan wyprostowała się i wzięła Maigraith za rękę.
– Jak to? Ty również jesteś wrażliwa? – Karan nie znała nikogo podobnego do niej. Perspektywa znalezienia bratniej duszy była podniecająca, nawet jeśli był to ktoś taki jak Maigraith.
Maigraith zaśmiała się.
– Można powiedzieć, że raczej jestem niewrażliwa. – Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, że udało jej się powiedzieć dowcip. Wstała, żeby znów napełnić kubek. Po jej brodzie spływała strużka ciemnego wina.
– Zaczęłaś opowiadać mi o swoim życiu – przypomniała jej Karan.
– Moi rodzice umarli, kiedy się urodziłam, i nawet nie wiem, jak się nazywali. Wiem tylko, że moje narodziny były straszliwą hańbą.
Jej głos załamał się. Maigraith zatoczyła się i upuściła bukłak, z którego wystrzeliło łukiem czerwone wino, po czym zasyczało na rozgrzanych kamieniach. Kobieta zachichotała i spadła z kłody, na której siedziała. Karan pomogła jej podnieść się. Wino uderzyło Maigraith do głowy, była mocno pijana. Objęła Karan, a po jej policzkach spływały łzy.
– Och, Karan, nie potrafisz nawet wyobrazić sobie, jak bardzo pragnę wiedzieć, kim jestem i skąd pochodzę. Wiem tylko, że po śmierci rodziców wzięła mnie do siebie Faelamor, bo nikt inny nie chciał.
Karan poczuła przerażenie.
Maigraith mówiła dalej, nieświadoma tego, co właśnie powiedziała.
– A ja nawet nie należę do jej gatunku. Nikt na całym świecie nie troszczył się o mnie, tylko ona. Mimo mej hańby wychowała mnie i zapewniła mi najlepsze wykształcenie. Nigdy jej nie pokocham, bo jest zbyt surowa, zbyt nieustępliwa i zamknięta w sobie. Faelamor to niezwykle twarda pani. Nic jej nigdy nie zadowala. Ale jak mogę nie próbować? Jestem jej winna więcej niż kiedykolwiek będę w stanie jej odpłacić.
Karan była tak wstrząśnięta wyznaniem Maigraith, że nawet nie słyszała reszty opowieści. A więc Faichand to Faelamor, mityczna przywódczyni Faellemów! Wspominano o niej we wszystkich dawnych opowieściach, ale nikt nie słyszał o niej już od setek lat.
Wkrótce potem Maigraith zsunęła się na ziemię, zamknęła oczy i zasnęła. Karan okryła ją kocem, a sama poszła do śpiwora, choć jeszcze długo nie mogła zasnąć. Została wplątana w sprawy wielkich tego świata, Faelamor i Yggura, dla których zwykli ludzie znaczyli tyle, co pionki na planszy. Jak może sama siebie obronić? Im dłużej o tym myślała, tym gorzej się czuła.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

47
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.