powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

 Cień na szkle
Ian Irvine
Zapraszamy do lektury pierwszych pięciu rozdziałów powieści Iana Irvine „Cień na szkle”. Jest to pierwszy tom tetralogii fantasy zatytułowanej „Widok w Zwierciadle”. Powieść ukaże się nakładem wydawnictwa ISA w dwóch tomach: tom pierwszy 1 grudnia, tom drugi 7 grudnia.
Tytuł: Cień na szkle, tom 1<br/>Tytuł oryginalny: A Shadow on the Glass<br/>Autor: Ian Irvine<br/>Przekład: Anna Studniarek-Więch<br/>Wydawca:  <A href='http://www.isa.pl' target='_blank'>ISA</A><br/>Cykl: Widok w Zwierciadle<br/>ISBN: 83-7418-004-8<br/>Format: 304s. 115×175mm<br/>Cena: 18,90<br/>Data wydania: 1 grudnia 2004<br/>WWW: <a href='http://www.isa.pl/ksiazki/ksiazka.php?id=836' target='_blank'>Polska strona</a><br/><br/>Niegdyś istniały trzy światy zamieszkiwane przez trzy rasy ludzkie. Wówczas to z pustki przybyła czwarta rasa, Charonidzi, i doprowadzając światy do krawędzi zagłady, na zawsze zachwiała równowagę pomiędzy nimi.<br/>Karan, wrażliwa kobieta mieszanego pochodzenia, zostaje zmuszona do kradzieży starożytnego artefaktu. Okazuje się, że jest to Zwierciadło Aachanu – wypaczający rzeczywistość, fałszywy przedmiot, który pamięta wszystko, co widział.<br/>W tym samym czasie Llian, błyskotliwy kronikarz, zostaje wydalony z kolegium, gdyż odkrył niebezpieczną tajemnicę. Złączeni przez los Karan i Llian uciekają przez ogarnięty wojną świat, gdyż Zwierciadło kryje w sobie sekret, który może zapewnić każdej z ras przeżycie… lub zagładę!
Tytuł: Cień na szkle, tom 1
Tytuł oryginalny: A Shadow on the Glass
Autor: Ian Irvine
Przekład: Anna Studniarek-Więch
Wydawca: ISA
Cykl: Widok w Zwierciadle
ISBN: 83-7418-004-8
Format: 304s. 115×175mm
Cena: 18,90
Data wydania: 1 grudnia 2004
WWW: Polska strona

Niegdyś istniały trzy światy zamieszkiwane przez trzy rasy ludzkie. Wówczas to z pustki przybyła czwarta rasa, Charonidzi, i doprowadzając światy do krawędzi zagłady, na zawsze zachwiała równowagę pomiędzy nimi.
Karan, wrażliwa kobieta mieszanego pochodzenia, zostaje zmuszona do kradzieży starożytnego artefaktu. Okazuje się, że jest to Zwierciadło Aachanu – wypaczający rzeczywistość, fałszywy przedmiot, który pamięta wszystko, co widział.
W tym samym czasie Llian, błyskotliwy kronikarz, zostaje wydalony z kolegium, gdyż odkrył niebezpieczną tajemnicę. Złączeni przez los Karan i Llian uciekają przez ogarnięty wojną świat, gdyż Zwierciadło kryje w sobie sekret, który może zapewnić każdej z ras przeżycie… lub zagładę!
Część pierwsza
1
„Opowieść o Zakazie”
Była to ostatnia noc Opowieści Dyplomowych, gdy mistrzowie i studenci Kolegium Historii w Chanthedzie przedstawiali Wielkie Opowieści – esencję ludzkiego życia na Santhenarze. Llianowi przypadł zaszczyt i niebezpieczeństwo zaprezentowania najważniejszej z nich, „Opowieści o Zakazie”, historii Shuthdara, geniusza, który stworzył zloty flet, ale nie mógł znieść myśli o oddaniu go. Historii człowieka, który na zawsze odmienił Trzy Światy.
Opowiadanie wiązało się z niebezpieczeństwem, ponieważ Llian był wyrzutkiem, Zainem. Pochodził z narodu uczonych, których w dawnych czasach ciekawość skłoniła do zawarcia niebezpiecznego sojuszu. Choć zdziesiątkowanie i wygnanie Zainów, które nastąpiło później, miało miejsce dawno temu, wciąż nie myślano o nich dobrze. Przez ostatnie pięćset lat żaden Zain nie został uhonorowany Opowieścią Dyplomową, a przez ostatnie sto lat żaden, poza Llianem, nie został nawet przyjęty do kolegium.
Dlatego też jego opowieść musiała być najlepsza ze wszystkich przedstawianych przez studentów czy mistrzów. Jeśli odniesie sukces, zostanie mistrzem kronikarzem, a to rzadko spotykany zaszczyt. Nikt nie pracował ciężej od niego, aby przygotować swoją opowieść. Ale nawet doskonała narracja prócz wielbicieli przysporzy mu wielu wrogów. Llian wyczuwał ich obecność i oczekiwanie na jego upadek. Niech czekają. Nikt nie wie tego, co on. Nikt jeszcze nie przedstawił tej opowieści w taki sposób.
Niegdyś istniały trzy światy: Aachan, Tallallame i Santhenar, a na nich trzy rasy ludzkie: Aachimowie, Faellemowie i my, starzy ludzie. Wówczas z pustki przybyła czwarta rasa, Charonidzi. Była ich tylko garstka. Byli w rozpaczliwej sytuacji, na krawędzi zagłady. Odkryli słabość Aachimów, odebrali im ich świat i na zawsze zaburzyli równowagę pomiędzy światami.
Wszystkie Wielkie Opowieści zaczynały się od tego wprowadzenia, ponieważ jest ono kluczem do Historii. Llian odetchnął głęboko i zaczął swoją opowieść.
W dawnych czasach Shuthdar, genialny kowal, został wezwany z Santhenaru przez Rulkego, potężnego księcia Charonidów z Aachanu. Czemu Rulke zdecydował się na taki krok? Pragnął swobodnie wędrować pomiędzy światami, a do tego był mu potrzebny geniusz Shuthdara. Shuthdar ciężko pracował i w końcu wykonał zakazany przedmiot – złoty flet otwierający Drogę pomiędzy Światami. Jego piękno i doskonałość przerosły nawet marzenia jego twórcy – flet stał się dla niego cenniejszy niż wszystko, co kiedykolwiek stworzył. Ukradł więc instrument i uciekł z nim z powrotem na Santhenar. Lecz Shuthdar popełnił tragiczny błąd. Otworzył Drogę pomiędzy Światami…
Opowieść była znana wszystkim obecnym na sali, a mimo to tłum milczał i uważnie słuchał. Llian nie rozluźnił się ani na chwilę. Ta opowieść zajmie wiele godzin, a nim skończy ją opowiadać, będzie potrzebował całego swojego głosu, tej magicznej zdolności wielkich narratorów do wywoływania u słuchaczy dowolnych uczuć. Tej sztuki nie można nikogo nauczyć, choć mistrzowie bardzo się starali.
Mówiąc, Llian patrzył każdemu z zebranych w oczy. Wszyscy w sali czuli się tak, jakby mówił właśnie do nich.
Otwarcie Drogi wstrząsnęło do głębi Aachanem, zamarzniętym światem siarkowo-żółtych śniegów, oleistych jeziorek i błyszczących czarnych kwiatów. Charonidzi podążyli za Shuthdarem na Santhenar, zabierając ze sobą gromadę Aachimów, których wcześniej zniewolili. Wszyscy przybyli nadzy i z pustymi rękami, gdyż każdy przedmiot po przeniesieniu z jednego świata do drugiego zdradziecko zmienia swą naturę. Charonidzi musieli więc zrezygnować ze swoich konstruktów, potężnych maszyn przekształceń i zniszczenia, i polegać jedynie na dawnych mocach.
Tallallame, którego deszczowe lasy i wysokie góry są przeciwieństwem Aachanu, również był zagrożony przez otwarcie Drogi. Faellemowie, drobni, surowi ludzie, dla których wszechświat jest tylko stworzoną przez nich samych iluzją, wybrali najlepszych spośród siebie i Faelamor poprowadziła ich z dumą na Santhenar. Oni również nie przynieśli ze sobą broni. Ich moc umysłu była tak wielka, że w swoim świecie nie potrzebowali niczego więcej.
Shuthdar uciekał przez krainy i stulecia, a gdziekolwiek trafił, przynosił ze sobą wojnę. W końcu jednak został zapędzony w pułapkę…
Llian dotarł do punktu kulminacyjnego swojej długiej opowieści, do tej części, która przewróci Historie do góry nogami. Odetchnął głęboko i przyjrzał się twarzom widzów w poszukiwaniu znaku, że są po jego stronie. Tak bardzo pragnął zostać doceniony. To była jednak prawdziwa widownia z Chanthedu – opanowana i bardzo krytyczna. Nie dadzą żadnego znaku, póki nie ocenią całości.
W swoich najlepszych latach Shuthdar zdołałby uciec za pomocą złotego fletu przed każdym wrogiem. Żył już jednak bardzo długo, jego kości skurczyły się i poskręcały, a niegdyś zręczne dłonie stały się bezwładne. Teraz znalazł się w pułapce i wiedział, że to już koniec. Chory ze strachu i nienawiści do samego siebie, kulił się pod pniem drzewa w spłachetku lasu, szukając chrząszczy i robaków i pożerając je jak hiena, a nie jak człowiek.
Dopiero teraz, spojrzawszy wstecz na swoje legendarne życie, Shuthdar pojął, co zrobił nie tak. Nie wystarczało mu, że był najdoskonalszym rzemieślnikiem swoich czasów, wszechczasów. Nie, musiał szczycić się bezcennym skarbem, który tylko on potrafił stworzyć, a który zmienił Trzy Światy. Kiedy nikt go nie mógł usłyszeć, chwalił się tym na głos. Ale takich tajemnic nie potrafi ukryć nawet nieożywiona ziemia, dlatego wrogowie zawsze go odnajdywali. Przez pół tysiąclecia podążali za nim po całym Santhenarze. Teraz otoczyli go, a on nie miał tyle sił, by ich pokonać.
Llian przyglądał się nieruchomym sylwetkom słuchaczy, szukając jakiejś rysy w ich opanowaniu, czegoś, co pomogłoby mu wspiąć się na wyżyny swojej sztuki. Był pewien, że zaakceptowali dotychczasową narrację, ale czy przyjmą nowe zakończenie? Wreszcie znalazł to, czego szukał. Jego uwagę zwróciła siedząca z tyłu młoda kobieta, która wpatrywała się w niego wzrokiem tak intensywnym, że aż palącym. A zatem poruszył przynajmniej jedną osobę. Llian wykorzystał całą magię swojego głosu i teraz mówił tylko do niej.
Shuthdar zmrużył oczy i popatrzył między drzewami. Przed nim, na cyplu wrzynającym się w taflę jeziora niczym wyciągnięty palec, wznosiła się oświetlona blaskiem wschodzącego słońca wieża z żółtego kamienia. Równie dobrze może to zakończyć tam.
Wpadł przez łukowate wejście, zaskakując tym jakąś rodzinę spożywającą posiłek. Shuthdar obnażył swe nierówne, zardzewiałe żelazne zęby, które jakby szydziły z jego niegdyś wyjątkowych umiejętności. Wargi plamiła mu rdza, przez co wyglądał, jakby żywił się krwią.
Dzieci zaczęły wrzeszczeć. Chudy mężczyzna przewrócił się do tyłu razem z krzesłem. Shuthdar spojrzał na nich z wściekłością i jego twarz wykrzywił grymas bólu. Minął ich, idąc niczym krab na skurczonych nogach. Krzesła, naczynia, dzieci, wszystko leciało na boki. Tłusta kobieta rzuciła w niego wazą z zupą, podniosła niemowlę z podłogi i wraz z całą rodziną uciekła, pozostawiając ukrytą na górze kaleką dziewczynę.
Shuthdar zlizał zupę z ręki, splunął czerwienią i wdrapał się na szczyt wieży.
Na jego widok kaleka dziewczyna podniosła dłonie do ust. Żółta skóra napięta na policzkach, wargi odsłaniające zardzewiałe zęby i splamione czerwienią dziąsła powodowały, że wyglądał na najstarszego, najbrzydszego i najbardziej odrażającego wampira na świecie.
Przez chwilę patrzyli na siebie, kaleka na kalekę. Czarne włosy otaczały śliczną buzię dziewczyny, ale jej nogi były tak chore, że z trudem mogła chodzić. W swoim czasie wykorzystałby ją bez litości, lecz ta część jego istoty dawno już wyschła. Kiedyś mógłby ją zrzucić z wieży, rozkoszując się swoją mocą i jej bólem, ale teraz nawet okrucieństwo nie sprawiało mu już przyjemności.
– Biedny człowiek – westchnęła. – Tak bardzo cierpisz. Kim jesteś? – Jej głos był łagodny, pełen troski.
– Jestem Shuthdar! – wydyszał.
Zbladła i mocno chwyciła za oparcie krzesła.
– Shuthdar! Czy przybyłeś po to, by mnie skrzywdzić?
– Nie, ale i tak razem ze mną zginiesz. – Wskazał na las i otaczające wieżę półkole ognia. – Nikt nie ma więcej wrogów niż ja. – Czuł, jak bardzo żałosna jest jego duma. – Widzisz, już nadchodzą, paląc wszystko przed sobą. Boisz się śmierci?
– Nie, ale mam jeszcze tyle marzeń do przeżycia.
Jego śmiech był szyderczym wyciem.
– Znam wszystkie marzenia, jakie może mieć kaleka… Żałość i rozpacz! Nawet własna rodzina cię zamknęła, żebyś nie wywoływała w nich wstydu i obrzydzenia.
Dziewczyna puściła krzesło i wyprostowała się, pełna godności niczym królowa, lecz jej policzki były mokre od łez. Ku swemu zdziwieniu potwór Shuthdar poczuł współczucie. Było to dla niego coś zupełnie nowego.
– Jakie jest twoje marzenie? – spytał łagodnie. – Jeśli będzie to w mojej mocy, spełnię je, zanim umrzemy.
– Zatańczyć – odpowiedziała. – Chciałabym zatańczyć dla ukochanego z moich snów.
Shuthdar bez słowa otworzył pudełko, które nosił ze sobą, i wyjął z niego złoty flet. Nigdy nie stworzono doskonalszego instrumentu.
Podniósł go do krwawych warg i zagrał. Jego powykrzywiane ręce bardzo go bolały, lecz nie pokazywał tego po sobie. Muzyka była tak poruszająca, tak piękna, że aż w krypcie pod wieżą przodkowie zaczęli grzechotać kośćmi.
Kaleka dziewczyna zrobiła krok do przodu i spojrzała na Shuthdara, lecz on wpatrywał się w inny świat. Podreptała do przodu w szyderczej parodii tańca, uderzając stopami o kamienie. Już myślała, że mężczyzna zrobił jej najokrutniejszy żart i że zaraz upadnie przy akompaniamencie jego okrutnego śmiechu. Ale nagle muzyka uniosła ją i zabrała ze sobą, ból i wszelkie cierpienia znikły, a jej stopy były takie, jakich zawsze pragnęła. Tańczyła lekko niczym dama, tańczyła i tańczyła, a gdy już nie miała siły, upadła na ziemię zarumieniona i roześmiana, i tak wyczerpana, że nie była w stanie się odezwać. A Shuthdar grał nadal, aż uniosła się daleko w swoje marzenia i zupełnie zapomniała o obecnym życiu.
Muzyka z wolna cichła. Shuthdar wydawał się rozświetlony od wewnątrz, cała jego brzydota znikła. Opuścił flet i z miłością starł z niego czerwone plamy.
– Nadchodzą – powiedział szorstko. – Zejdź na dół i pomachaj niebieską flagą. Może pozwolą ci odejść.
– Tam nie ma nic dla mnie – odpowiedziała. – Rób to, co musisz.
Przez chwilę Shuthdar pomyślał, że jednak nie chce umierać, ale było już za późno.
Widownia westchnęła głośno – kolejny znak! Historie były dla Santhenaru niezwykle ważne i miały wpływ na każdego, wielkiego czy małego. Największym zaszczytem, jaki można było sobie wyobrazić, było umieszczenie swojego imienia w jednej z nich. Llian wiedział, o czym myślą uczniowie i mistrzowie. Gdzie on znalazł tę nową część opowieści, która zupełnie inaczej przedstawia Shuthdara? Wielkie Opowieści były samym sercem Historii, i wszelkie zmiany groziły ogromnym niebezpieczeństwem. Następnego dnia będzie musiał udokumentować każde swoje słowo. Ale on to zrobi.
Llian spojrzał w tłum i z setek nieruchomych twarzy jego wzrok ponownie wyłowił jedną. Kobietę okrywał płaszcz i kaptur, spod którego wystawały włosy czerwone niczym wiśnia. Pochylała się do przodu, zatopiona w opowieści. Nazywała się Karan Elienor Fyrn i była wrażliwa, choć nikt na sali nie wiedział o tym. Przeszła przez góry i przybyła tutaj tylko po to, by usłyszeć opowieści. Kiedy spojrzenie Lliana napotkało jej wzrok, aż podskoczyła. O dziwo, przebiła się przez barierę jego koncentracji i przez chwilę ich umysły dotknęły się. Lliana poruszyło jej niemożliwe do spełnienia pragnienie, lecz wyrwał się jej. Cztery lata pracował na tę noc i nic nie może go teraz rozproszyć.
Zaczął mówić ciszej i zobaczył, że tłum pochyla się do przodu, żeby pochwycić każde jego słowo. To go uspokoiło.
Wrogowie Shuthdara zbliżali się. Wśród nich byli wielcy z Trzech Światów, cztery ludzkie rasy. Charonidzi, Aachimowie, Faellemowie, a także najlepsi z naszego rodzaju. Na ich czele stał Rulke, który rozpaczliwie pragnął odzyskać flet, a jednocześnie zadośćuczynić za zbrodnię, jaką było jego zamówienie.
Shuthdar patrzył na nich swymi wyblakłymi oczami. Nie miał nadziei – jego życie dobiega końca. Wkrótce flet trafi do kogoś innego. Śmierć witał z radością, długo na nią czekał, ale nie chciał nawet myśleć o flecie w cudzych rękach.
Stanął na szczycie wieży. Jego ciemna sylwetka odbijała się na tle upiornego czerwonego księżyca. Za nim i pod nim było głębokie jezioro. Kaleka dziewczyna zawołała coś do niego, lecz Shuthdar krzyknął:
– Nie ruszaj się!
Uniósł flet zniekształconą ręką, przeklął swych wrogów i zagrał rozpaczliwą, triumfalną nutę.
Flet zaczął świecić na czerwono, powietrze przepełnił blask. Martwe ptaki zaczęły spadać z nieba. We wszystkie strony popłynęły fale tęczowego światła, które doprowadzały obecnych do omdlenia. Wieża pękła i Shuthdar poleciał do tyłu, uderzając o twardą powierzchnię wody. Potem rozstąpiła się ziemia, a wody jeziora podniosły się i zalały ruiny.
Niektórzy mówią, że świecący flet spadł w głęboką wodę szybciej niż Shuthdar, wywołując wielką chmurę pary i powodując gotowanie się wody. Opadł w lodowatą głębinę i być może nadal tam spoczywa, zatopiony w głębokim mule, na zawsze zachowany i na zawsze utracony. Inni twierdzą, że widzieli, jak topi się, zmienia w chmurę dymu i znika, pochłonięty przez moce, które tak długo były w nim uwięzione.
Jeszcze inni twierdzili, że Shuthdar znów ich oszukał, uciekając do odległego zakątka Santhenaru, gdzie nikt go nie znał, albo do pustki pomiędzy światami, z której w dawnych czasach przybyli Charonidzi, by zapanować nad Aachanem. Jednak z pewnością tak nie było, gdyż dwa dni później fale wyrzuciły jego potrzaskane ciało na kamienie w pobliżu wieży.
Jego opowieść była dobra, lecz widownia oczekiwała czegoś więcej. Zaczęli kręcić się i mruczeć. Ale Llian jeszcze nie skończył.
Shuthdar zginął, podobnie jak złoty flet. Pęknięta wieża była koszmarem oparów i promieniowania, z wyjątkiem kawałka przestrzeni, gdzie leżała dziewczyna, cała i zdrowa. Po świecących murach chodziły widma, jej pozbawieni serca przodkowie. Kaleka dziewczyna płakała, gdyż wszystkie jej marzenia legły w gruzach. Później pomyślała, że jeśli zapisze tę historię na pamiątkę tego dnia, będzie to malutki biały ślad na czarnej plamie reputacji Shuthdara, najbardziej znienawidzonego na Santhenarze człowieka.
Jednak gdy skończyła pisać, świat wywrócił się na drugą stronę. Jej oczy przebiły odłamki zestalonego światła. Niebo zaczęło rwać się na małe kawałki. Wieża zadrżała, a jej odłamki poruszały się, jakby były z gumy. Nad ruinami z błyskiem niczym fioletowe słońce pękła brama i dziewczyna ujrzała pustkę pomiędzy światami.
Na tle błyszczącej ciemności widać było jakieś cienie. To za bramą zbierała się armia stworów jak z koszmaru. Pustka przepełniona jest najdziwniejszymi istotami, a życie jest tam rozpaczliwe, brutalne i krótkie. W pustce nawet najsilniejsi przeżywają wyłącznie dzięki ciągłemu przekształcaniu się, a każdą istotę przepełnia tylko jedno pragnienie – ucieczki!
Kaleka dziewczyna widziała, jak stwory walczą, próbując przedostać się przez bramę. Cały świat był w niebezpieczeństwie. Nic nie mogło zatrzymać tej gromady.
Nogi bolały ją tak, że nie była w stanie iść. Przerażona, przeczołgała się wśród gruzów i ukryła. Potem, gdy słońce stało już niemal w zenicie, z masy duchów tłoczących się wokół wieży wyłoniło się okryte płaszczem widmo. Z początku dziewczyna myślała, że to Shuthdar, tylko w kwiecie młodości, gdyż zakapturzona postać była wysoka i ciemna.
Widmo poruszyło ramionami nad dymiącym w kamieniu kraterem i natychmiast zostało zaatakowane przez karminową błyskawicę, która wystrzeliła z bramy. Widmowy ogień otoczył jego płaszcz. Kamień pod jego stopami nagle rozpłynął się jak woda, ściągając widmo w dół, w głąb krateru. Powietrze śmierdziało siarką. Nagle z chaosu wyłonił się migoczący stożek białego promieniowania i zakrył bramę pajęczyną lodowych sopli. To Zakaz! Brama zatrzasnęła się z hukiem i znikła.
Tłum wyprostował się na swych krzesłach. To coś zupełnie nowego. Historie opowiadały, że Zakaz pojawił się sam z siebie, a tymczasem Llian mówi, że został uczyniony. Llian wiedział, że potrzeba czegoś więcej niż wizji, by przekonać tę widownię.
Słuchacze zaczęli się nerwowo kręcić. Opowieść właściwie skończyła się, a oni nadal nie dostali dowodu. Czuli się zawiedzeni. Llian przeciągał tę chwilę.
A dziewczyna? Ją także znaleźli tego popołudnia, kiedy można już było wejść do środka wieży. Na kamieniach siedziała wyjątkowo ładna, młoda kobieta, a długie spódnice zakrywały jej żałosne nogi. Uśmiechała się, jakby właśnie przeżyła najcudowniejszy dzień swojego życia. Co dziwne, dziewczyna nie wyglądała na ranną, a jednak była martwa.
Pragnąc poprawić złą reputację Shuthdara, zapisała jego opowieść i włożyła ją za gorset, a potem przebiła swe serce długą szpilą do kapelusza.
To dopiero wywołało sensację! Llian podniósł dłoń i pokazał dwa kawałki papieru. Na jednym była duża rdzawa plama.
Mam tu dowody, przypieczętowane jej własną krwią.
Tak oto kończy się „Opowieść o Zakazie” – pierwsza i największa.
Wszyscy zebrani zerwali się na równe nogi, lecz nikt się nie odzywał. Nie wiedzieli, co mają sądzić o tej opowieści. Po chwili odziani na czarno mistrzowie przeszli parami wzdłuż sali i wspięli się po centralnych stopniach na scenę. Niepewny uśmiech zamarł na twarzy Lliana. Nigdy nie pragnął niczego więcej, jak tylko być kronikarzem i narratorem. Czy zawiódł tak bardzo, że zostanie publicznie pozbawiony nawet rangi studenta?
Wistan, mistrz kolegium, mężczyzna niewysoki i niemal równie brzydki jak Shuthdar, nie znosił Lliana. Teraz stał przed nim, a jego żółte oczy aż wychodziły na wierzch.
– To niezwykła historia. Ale tego nie było w dowodach, które mi pokazałeś – powiedział szorstko.
– Zatrzymałem je dla siebie – odrzekł Llian, ściskając swoje dokumenty niczym koło ratunkowe.
Wistan wyciągnął wysuszoną dłoń. Llian odważył się mieć nadzieję.
– Dokument potwierdza opowieść dziewczyny – powiedział cicho.
Wistan przejrzał papiery. Jedna kartka istotnie była przebita – to ślad zabójczej szpili. Jego twarz jeszcze bardziej zbladła.
– To jednak prawda – westchnął. – Nawet teraz ta wiedza może być śmiertelnie niebezpieczna. Nie mów nic więcej!
Kolana Lliana drżały tak mocno, że omal się nie przewrócił. Wistan był niezdecydowany, co robić. Narracja była wspaniała, ale zagrażała wszystkiemu, nad czym przez całe życie pracował. W końcu zebrani mistrzowie podjęli za niego decyzję. Krzyknęli i jak jeden mąż rzucili się do przodu, podnieśli Lliana i triumfalnie znieśli go ze sceny. Wszyscy zebrani śmiali się i płakali, krzyczeli i podrzucali kapelusze. Nic takiego jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Wistan niechętnie podążył za nimi.
Gdy tak szli przez salę w stronę wyjścia, Llian znów zauważył czerwonowłosą kobietę, która wpatrywała się w niego. Teraz próbowała przepchnąć się przez tłum, a on znów miał niezwykłe wrażenie, jakby ich umysły były związane. Kim ona jest? Opowieści Dyplomowe były zamknięte dla widzów spoza kolegium, ale ona nie była studentką – nigdy wcześniej jej nie widział.
Zbliżyła się do niego na tyle blisko, że poczuł jej perfumy o zapachu kwiatu cytryny, ale zaraz potem rozdzielił ich tłum. Jej usta poruszyły się i usłyszał w głowie pytanie: „Kto ją zabił?”. Później znikła w tłumie, a on został wyniesiony z sali, aby świętować.
• • •
Dużo później, gdy zataczając się, wracał do domu w gronie równie wesołych jak on przyjaciół, jej słowa powróciły, by go dręczyć. Samobójstwo dziewczyny zawsze budziło jego wątpliwości, ale z drugiej strony czy ktoś inny mógłby dostać się nie zauważony do ruin? Mimo to pytanie zostało postawione i nie chciało zniknąć. A jeśli ktoś odkrył coś tak ważnego, że dziewczyna musiała zostać zabita? To mógł być klucz do pierwszej Wielkiej Opowieści od setek lat, a gdyby to on ją napisał, stanąłby ramię w ramię z największymi kronikarzami swoich czasów. Pochłonięty tą myślą Llian zapomniał o ostrzeżeniach Wistana.
– Patrz! – krzyknęła nagle jego przyjaciółka Thandiwe, ładna, wysoka studentka. Ona i Llian od lat byli przyjaciółmi, a od czasu do czasu również kochankami. Wskazywała w stronę horyzontu. – Nowa gwiazda. To dobry omen. Będziesz sławny, Llianie.
Llian skierował wzrok w stronę wskazywaną przez jej palec. Nie była to wcale gwiazda, lecz mgławica o określonym kształcie. Ciemnoczerwona plama, której nigdy wcześniej nie widział, przypominała małego pająka. Choć była ciepła, letnia noc, Llianowi nagle zrobiło się zimno.
– Omen? Zastanawiam się, jaki. Idę do łóżka.
– Ja też – powiedziała Thandiwe, obejmując go i potrząsając burzą czarnych włosów tak, że zakryła ich oboje.
• • •
Przed świtem straszliwa myśl obudziła Lliana tak gwałtownie, że aż spadł z łóżka. Było to tak oczywiste, że zdziwił się, iż wcześniej o tym nie pomyślał. Skoro dziewczyna została zamordowana, to zapisy, które wykorzystał do stworzenia swojej opowieści, mogły być fałszywe. A jeśli tak jest, jego kariera jest zrujnowana, i to bez żadnych szans na naprawę. Nie ma bardziej zaszczytnego zawodu niż kronikarz, lecz żaden nie będzie bardziej wyszydzany niż ten, który splugawił największą ze wszystkich opowieści.
Thandiwe westchnęła i skuliła się pod przykryciem. Llian podniósł się z podłogi, owinął kocem i wyjrzał przez okno. Cały czas drżał. Mgławica była teraz wyżej i wydawała się większa. Llian widział wyraźnie, że nie przypomina kształtem pająka, lecz jego bardziej niebezpiecznego krewniaka – skorpiona.
Co go czeka: sława czy zapomnienie? Tak czy inaczej, musi poznać prawdę. Kto zabił kaleką dziewczynę? I dlaczego? Ale jak może dowiedzieć się tego po tylu latach?

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

42
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.