powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

 Proszę wstać, Sąd Boży idzie
Autor pisze o sobie:
Urodzony w 1983 roku w Łodzi. Studiuje etnologię na Uniwersytecie Łódzkim. Interesuje się mitologią, religiami, Japonią, okultyzmem, szermierką historyczna no i oczywiście fantastyką i grami fabularnymi. Prowadzi Łódzki Klub Fantastyki „Kitsune”.
Opowiadanie zdobyło trzecie miejsce w Otwartym konkursie na opowiadanie ogłoszonym przy Polconie 2004.
— Obywatelu Johnie Smith, jesteś aresztowany pod zarzutem złego życia. Masz prawo milczeć, wszystko, co powiesz, zostanie użyte przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata z urzędu, chyba że stać cię na Piekło.
Gdy byłem młodzieńcem, myślałem, że pieniądze są najważniejsze w życiu.
Teraz, gdy jestem stary, wiem to na pewno.
Oscar Wilde

Prolog
John Smith za życia nie miał najlepszej opinii. Prawdę mówiąc, miał najgorszą z możliwych. Był głową mafijnego klanu, uwikłany w morderstwa, wymuszenia, porwania, handel prochami, przemyt broni, o kradzieży na każdą skalę nie wspominając. Był także politykiem, który na śniadanie zjadał niedotrzymanie słowa, na obiad afery łapówkarskie, a na kolację zlecenie likwidacji politycznej konkurencji. I to wszystko popijał starym, dobrym winem rozlicznych seksskandali. Nie był więc zbytnio zdziwiony, gdy chwilę przed własnym zgonem ujrzał lecącą na spotkanie jego czoła kulę pistoletową. Ciekawe, kto pociągnął za spust? Polityczny przeciwnik? Konkurencyjna rodzina mafijna czy może jakiś samotny mściciel? A może to ta suka Angie, jego żona, odkryła w końcu, za który koniec się trzyma spluwę? Potem zapadła tradycyjna ciemność.
John Smith był bardzo zdziwiony. Nie dziwił go jednak czarny tunel z białym światłem na odległym końcu. W końcu w „Archiwum X” wałkowali ten temat stosunkowo często i można było się czegoś takiego spodziewać. Dziwiło go coś zupełnie innego. Tym czymś był radiowóz z napisem „Policja Grzechu” i dwóch aniołów w mundurach.
— Obywatelu Johnie Smith, jesteś aresztowany pod zarzutem złego życia. Masz prawo milczeć, wszystko, co powiesz, zostanie użyte przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata z urzędu, chyba że stać cię na Piekło.
— Piekło?
W chłodnych murach kancelarii adwokackiej „Piekło” Lucyfer czytał akta sprawy Czarownic z Salem, która ciągnęła się już stanowczo zbyt długo. Ale jako szef największej i najlepszej firmy prawniczej w Zaświatach nie mógł sobie pozwolić na przegranie, jeśli zostałaby choćby jedna poszlaka mogąca przesądzić o jego wygranej. Ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę wejść — powiedział, nie odrywając oczu od papierów i ekranu przenośnego komputera. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i wszedł przez nie chudy jegomość z zupełnie wyłysiałymi skrzydłami. Na tle czarnego garnituru prezentowały się nienajlepiej.
— Ach, to ty, Asmodeuszu — rzekł Lucyfer, odkładając akta i spoglądając na podwładnego. — O co chodzi?
— Nowy klient.
— Daj go jakiemuś wolnemu diabłu. O! Boruta wrócił z wczasów w Pandemonium!
— Myślę, że chciałby pan pogadać z nim osobiście.
— Kto to? Poniżej Saddama nie schodzę...
— Ten gangster i polityk. John Smith.
— Już lecę!

Oskarżenie
Sala sądowa niczym nie różniła się od innych, które Smith widział za życia. Jedynie publika była niezwykła — w żadnym sądzie w śmiertelnym świecie nie siedzą aniołowie i dusze zmarłych. Na ławie przysięgłych, prócz siedmiu duchów starców w koronach i szkarłatnych szatach, stała wielka, srebrna waga. Jedna szalka była z diamentu, druga z czarnego onyksu. John rozejrzał się ze swego miejsca na ławie oskarżonych i zobaczył oskarżyciela. Szeroko otworzył usta, a w każdym razie cień ust, ze zdziwienia. Nie bywał w kościele od dzieciństwa, ale tej twarzy nie mógł pomylić z żadną inną.
— Niebiański Wymiar Sprawiedliwości uwziął się na ciebie... — szepnął mu do ucha Lucyfer. — Oskarżać cię będzie sam prokurator generalny.
— Ale to...
— Tak. To Jezus.
— Ale on miał być dobrym, litościwym...
— Wiem... Zbawca Ludzkości! Akurat! Po ostatnim pobycie na Ziemi szczerze znienawidził rodzaj ludzki. Wyobraź sobie, że jedziesz na wakacje i...
Woźny otworzył drzwi i krzyknął na całe gardło, starając się przekrzyczeć szemrzący tłum Niebian: — Proszę wstać, Sąd Boży idzie!
Zapadło milczenie mącone tylko szuraniem krzeseł.
Na Salę Posiedzeń dziarskim krokiem wkroczył przygarbiony staruszek w białej todze. Jego długa, srebrzysta broda zlewała się z kolorem szaty. Ze współczuciem przyjrzał się oskarżonemu i usiadł na najwyższym z krzeseł. Trzykrotnie zastukał srebrnym młotkiem w pulpit. — Otwieram posiedzenie sądu. Oskarżony, proszę wstać... — Dziwna siła poderwała ciało (ducha?) Johna i ustawiła go na baczność. Bóg wskazał na Jezusa — Prokurator przedstawi akt oskarżenia.
— Johnie Smith, synu Marca Smitha i Marry Ann z domu Jones... Jesteś oskarżony o następujące zbrodnie... — z ust świętego oskarżyciela popłynął długi, nieprzerwany potok słów. Oczy Smitha rozszerzały się wraz z kolejnymi wymienianymi przez Jezusa zbrodniami, których za życia się dopuścił — patrzył na srebrną wagę. Czarna szalka opuszczała się coraz niżej i niżej, a gdy się zatrzymała, niemal dotykała blatu pulpitu. Starcy w koronach spojrzeli z niedowierzaniem i zaczęli szeptać z ożywieniem. Nawet Lucyfer, adwokat z wielotysiącletnim stażem, był pod wrażeniem. — Aleś nabroił za życia... Ale spokojnie, wygrywałem już gorsze sprawy. Podstawi się paru fałszywych świadków. Pieniądze załatwią wszystko.
— Eee... Właśnie, pieniądze. Jak mam zapłacić, skoro nie żyję...
— Nie bój się, stać cię na moje usługi. Każdego stać. — Adwokat uśmiechnął się krwiożerczym uśmiechem.
— A czym będę miał zapłacić?! Przecież nie żyję...
— Zapłacisz mi swą duszą...
— A więc to prawda! Szatan odbiera duszę...
— Eee tam... — mruknął prawnik. — Każdy przychodzi tu z gotówką. Buddyści nazywają to karmą, chrześcijanie duszą... To, ile tych pieniędzy posiadasz, zależy od Losu, który jest wieczny i nieprzewidywalny, a któremu podlegają nawet bogowie...
— To są inni bogowie? — oskarżony spojrzał z niedowierzaniem na sędziego, który patrzył na niego z bezbrzeżnym smutkiem i iście ojcowskim współczuciem.
— Oczywiście. A myślałeś, że tutejszy sąd odwala robotę za wszystkie religie?
— No...
— Każda wiara ma własny sąd... Tylko kancelaria adwokacka „Piekło” wszędzie jest ta sama...

Pierwsza Rozprawa
— Proszę wstać, Sąd Boży idzie! — rozpoczęła się pierwsza rozprawa Johna Smitha. Nerwowa atmosfera udzieliła się wszystkim cieniom i duchom nadprzyrodzonym — w końcu rzadko który człowiek ma na sumieniu tyle, co John Smith.
— Pamiętaj... — szepnął do Johna Lucyfer — ...każda ze stron wzywa po trzech świadków. Jeśli liczba dobrych uczynków przekroczy liczbę złych, postępowanie jest umarzane i będziesz mógł odejść wolny, by cieszyć się życiem wiecznym w Elizjum.
— To chyba niemożliwe... — Smith wpatrzony był w przytłaczającą czerń grzechu obciążającą onyksową szalkę.
— Nie ma rzeczy niemożliwych. Mogą być rzeczy nieprawdopodobne, ale nigdy niemożliwe.
Jako pierwszy miał wystąpić świadek oskarżenia — cień dziennikarza zamordowanego wiele lat temu przez oskarżonego. No, może nie dokładnie przez niego, ale w końcu nie liczy się, kto ciągnie za spust. Liczą się intencje. Ziemska policja nigdy nie odnalazła mordercy. Prokurator uśmiechnął się złowrogo — Smith, który wcześniej zastanawiał się, czy słowa Lucyfera na temat Zbawcy Ludzkości nie zostały wyssane z palca, doszedł teraz do wniosku, że nie. Żadna miłosierna istota nawet by nie wpadła na możliwość zaprezentowania takiego uśmiechu.
— Panie Beckham — Jezus podszedł do świadka. — Dnia dwudziestego czwartego marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku o godzinie ósmej piętnaście wieczorem został pan zastrzelony we własnym mieszkaniu... Czy tak?
— Nie — spokojnie odpowiedział duch. — Zginąłem w wypadku samochodowym.
— C... Co?! — Prokurator wyglądał, jakby wylano mu właśnie na głowę wiadro zimnej wody.
— Wpadłem w poślizg na oblodzonej nawierzchni i zderzyłem się z drzewem — Beckaham uśmiechnął się mgliście, rzucając ukradkowe spojrzenie Lucyferowi — ...zamrożonej wody.
— Ale akta...
— Zeznania świadka zgadzają się z moimi aktami — spokojnie podniósł się ze swego miejsca adwokat. Poprawił garnitur, przygładził pióra na skrzydłach i uśmiechnął się bezczelnie. Jezus z niedowierzaniem przekartkował zawartość teczki leżącej na jego biurku.
— Niemożliwe... Znowu mnie wykiwał! — syknął.
— Czy oskarżenie ma więcej pytań do świadka? — łagodnym głosem zapytał sędzia.
— W tej sytuacji odpowiedź brzmi „nie”. — Onyksowa szalka uniosła się nieco.
— Świadek jest do dyspozycji obrony.
Lucyfer wstał ze swego miejsca i nonszalanckim, kocim krokiem zawodowego mordercy podszedł do Beckhama.
— Co pan wie na temat oskarżonego?
— Pisałem artykuł na temat jego udziału w akcjach charytatywnych i walce przeciw nietolerancji. Pan Smith był wspaniałomyślnym, uczciwym człowiekiem, którego działania pomogły wielu ludziom... — Na diamentowej szalce wagi skrystalizowało się blade światło. Waga znów przechyliła się, gdy dobre uczynki poczęły równoważyć złe.
— Dziękuję, nie mam więcej pytań...

***
— Jak to się stało, że Peter Beckham świadczył na moją korzyść? — zapytał Smith, siedząc w swej celi i oczekując na kolejną rozprawę.
— Pieniądze, mój przyjacielu! Pieniądze mogą załatwić wszystko... — Lucyfer uśmiechnął się promiennie.
— A ile mnie to kosztowało?
— O to się nie martw...
— Ile?!
— Chcesz wyjść stąd, czy chcesz spędzić najbliższe pięć do dwudziestu tysięcy lat w pierdlu? Czy może obudziły się w tobie skrupuły i zechcesz odpokutować za grzechy?
— Chcę wyjść...
— To się nie przejmuj finansami i zostaw wszystko mnie...
Lucyfer opuścił celę i zniknął w długim, mrocznym korytarzu, łopocząc skrzydłami. Jeszcze przez jakiś czas ogniste refleksy tańczyły po skrytych w ciemnościach ścianach.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.