powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (XLII)
grudzień 2004

 Kontrakt
ciąg dalszy z poprzedniej strony
— Proszę, proszę — pokręciła głową. — Zazwyczaj potrzeba więcej czasu, żeby przekonać klienta... O ile w ogóle daje się go przekonać. Czyżby pragnienie zemsty u ciebie było aż tak silne? Czy to może coś innego cię skłoniło?
Uśmiechnął się lekko.
— No dobra — klasnęła w dłonie i zeskoczyła ze skrzyni. — Zresztą, mało mnie obchodzą twoje faktyczne motywy. Skoro się zgodziłeś, to czas podpisać umowę.
— Cyrograf? — Jego uśmiech poszerzył się, ukazując pożółkłe, krzywe zęby.
— Owszem — odparła poważnie. — Cyrograf. Tylko proszę — uniosła dłoń w ostrzegawczym geście. — Oszczędź mi tekstów typu „jak w tanich filmach”. Nawet nie masz pojęcia, jak często słyszę to od klientów. Cyrograf to cyrograf cholera. Umowa, jak każda inna. A jeśli go podpiszesz, to będziesz już nasz i żaden Bóg ani Mesjasz ci już nie pomogą.
— Chcesz mnie przestraszyć? — skrzywił się niechętnie, wciąż dziwiąc się samemu sobie. W całym swoim życiu nigdy nie rozmawiał z dziewczyną dłużej niż dwie do trzech minut, przy czym rozmowa ograniczała się zazwyczaj do pytania o drogę czy innych drobnostek. Nigdy nie myślał, że będzie w stanie w taki sposób rozmawiać z kimkolwiek, a co dopiero z tak piękną osobą. Która na dodatek była wysłanniczką piekieł.
— Nie próbuję cię przestraszyć — zmarszczyła brwi. — Po prostu chcę, żebyś zrozumiał konsekwencję kroku, który właśnie podejmujesz. Po śmierci nie będzie Raju, Klemensie. Ostrzegam cię nie z dobrego serca, ale z obowiązku. Przed podpisaniem cyrografu zawsze mamy obowiązek przestrzec klienta.
— W porządku. Więc wykonałaś swój obowiązek i możesz z czystym sumieniem przejść do dalszego etapu naszej transakcji.
Uśmiechnęła się.
— Ja nie mam sumienia, Klemensie Kaminowiczu. To cecha dana tylko wam, ludziom. Takim jak ja, tylko by przeszkadzało — wyciągnęła dłoń w bok, spodem do góry i mrugnęła uwodzicielsko. Momentalnie nad powierzchnią jej dłoni zmaterializowała się kartka papieru.
— Trzeba jeszcze ustalić czas, kiedy zakończy się nasz kontrakt.
— Słucham? — Klemens spojrzał na nią zaskoczony.
— A coś ty myślał? — posłała mu kpiące spojrzenie. — Że będziemy cię wspomagać aż do emerytury? Piekło to bardzo zajęta instytucja, a my musimy stale pozyskiwać nowych klientów.
— To znaczy?
— To znaczy — uczyniła efektowną pauzę. — To znaczy, że korzystasz z naszych usług przez parę lat, a potem grzecznie opuszczasz ten padół łez.
— Zabijecie mnie? — dawny, zastrachany Klemens powrócił w jednej chwili.
— Nie, nie — uśmiechnęła się paskudnie Amelia. — To będzie wyglądać inaczej. Sam zobaczysz — roześmiała się złośliwie, widząc jego wyraz twarzy. — Gdzie twoja pewność siebie, Klemensie? — zakpiła. — Teraz znasz już wszystkie warunki umowy, a więc masz ostatnią okazję, żeby się zastanowić. No i jak?
— Przyjmuję — odparł niemal natychmiast, poświęcając zaledwie ułamki sekundy na przemyślenie. Wiedział zbyt dobrze, jakie szczęście go spotykało, i, że taka okazja już się nie powtórzy.
— Brawo — mrugnęła. — Taką odwagę chciałabym widzieć u wszystkich — podrzuciła cyrograf, który, zamiast opaść na podłogę zawisł w powietrzu, a następnie popłynął w stronę Klemensa. Chłopak popatrzył pytająco na Amelię, a kiedy ona skinęła głową, pochwycił dokument i z zaskoczeniem stwierdził, że kartka jest zupełnie pusta.
— Spokojnie — powiedziała Amelia, widząc jego pytające spojrzenie. — Zaraz wszystko wypełnimy — pstryknęła palcami, po czym z kieszeni jej kurtki wysunęło się długie, gęsie pióro. — Wszystko takie staromodne — westchnęła. — Chyba nie wszyscy u nas zauważyli, że mamy koniec XX wieku. No ale dobra, przejdźmy do rzeczy, bo znowu zaczynam się rozgadywać. Musimy ustalić okres, w jakim według kontraktu będziemy cię wspomagać. Zazwyczaj poprzestajemy na klasycznych siedmiu latach, ale specjalnie dla ciebie chciałabym zaproponować promocję: całe dziesięć lat.
— Chcę dwadzieścia jeden lat — odparł Klemens, patrząc w jakiś nieokreślony punkt za oknem.
Amelia zamrugała gwałtownie. Przez chwilę przypatrywała mu się niedowierzającym spojrzeniem.
— Chyba cię porąbało — powiedziała w końcu.
— Nie. Dlaczego?
— Dwadzieścia jeden lat?! — wybuchła. — Zwariowałeś? Nikt tyle nie dostaje! To zupełnie wykluczone.
— Powiedziałem ci, czego chce. Nie zmienię zdania. Nie chcesz, to nie.
— No to nie — warknęła Amelia, odwracając się do niego i kierując się w stronę drzwi. — Co ty sobie wyobrażasz? Łaskę mi robisz, czy co? Chcesz to zostań taki, jaki jesteś i do końca życia bądź osobistym niewolnikiem proboszcza Watańskiego. Miłego, nędznego życia życzę.
Klemens przestraszył się, widząc, że Amelia naprawdę ma zamiar wyjść. Przez krótką chwilę chciał zawołać, że zgadza się na wszystkie jej warunki, ale opanował się. „Spokojnie” myślał „To jedyna taka szansa...Nie zmarnuj jej.”
— Przez dwadzieścia jeden lat byłem śmieciem i pomiotłem wszystkich tych, którzy uważali się za lepszych ode mnie — powiedział, kiedy ona już dotykała klamki. — Nie miałem żadnej radości z życia. Rodziców straciłem, zanim skończyłem sześć lat. Nie miałem nic, oprócz proboszcza i bandy księży, którzy pogardzali mną tak samo, jak wszyscy inni, tylko że próbowali to ukrywać...Zresztą niezbyt przekonująco. Podstawówka i liceum były dla mnie prawdziwym koszmarem. Bałem się wyjść z klasy, bo zaraz gdy pojawiłem się na korytarzu, zaczynały się śmiechy i drwiny. Dwadzieścia lat mojego życia było po prostu koszmarem. A teraz mam poużywać sobie przez żałosne dziesięć lat, a potem iść na wieczne potępienie? Nie. Na to się w życiu nie zgodzę, wolę już kontynuować tą żałosną egzystencję. Chcę dwadzieścia jeden lat szczęścia, za dwadzieścia jeden lat straconych.
— Stawiasz zbyt duże wymagania — mruknęła Amelia. — Dwadzieścia jeden lat to po prostu za dużo i nie widzę powodu, żeby tyle dać akurat tobie.
— A dlaczego nie? Sama powiedziałaś, że posiadam bardzo rzadką duszę. Cenną duszę. I wiem, że chcesz ją zdobyć, bo gdyby było inaczej, już dawno nacisnęłabyś tą klamkę i poszła sobie, a ty nadal stoisz i słuchasz mnie.
Amelia z zaskoczeniem spojrzała na własną dłoń, jakby należała ona do kogoś innego. Oderwała ją od klamki i z niesmakiem wytarła o kurtkę, po czym zacisnęła usta, jak mała, obrażona dziewczynka.
— Naprawdę trudno uwierzyć, że ktoś taki jak ty nie osiągnął w życiu niczego więcej, jak tylko biegania z posługami dla proboszcza — warknęła, obrzucając go spojrzeniem pełnym niechętnego uznania. Nagle jej twarz rozpogodziła się i powrócił na nią zwykły, drwiący uśmieszek. — No dobra, mądralo. Rozgryzłeś mnie. Dostaniesz te swoje dwadzieścia jeden lat, ale jak już się skończą, to... — nie dokończyła. Klasnęła w dłonie, a w powietrzu przed Klemensem ponownie zawisł cyrograf. Prowadzone niewidzialną dłonią pióro wypisywało nieznanym Klemensowi językiem treść umowy. Litery wydawały się dziwacznie koślawe, pulsujące niemożliwym do określenia kolorem, który jednak w dziwaczny sposób jednoznacznie kojarzył się z cierpieniem, pożogą i potępieniem.
— Czego więc sobie życzysz, Klemensie Kaminowiczu? — głos Amelii wydawał się teraz znacznie donioślejszy i dostojniejszy. — Bogactwa, sławy, siły...?
— Ty dobrze wiesz, czego — odparł.
Zmarszczyła brwi.
— Możesz mieć wszystko, czego chcesz, a ty prosisz mnie o coś, co może ci dać pierwsza lepsza operacja plastyczna?
— Nie chcę operacji plastycznej. Nie interesują mnie bogactwo czy sława. Chcę tylko... Patrzeć w lustro i nie krzywić się na swój widok.
— Twoja wola — odparła. — Ale myślę, że postępujesz głupio i strasznie dziecinnie. No, ale to nie moja sprawa.
Gdy pióro skończyło pisać, Amelia chwyciła je i schowała z powrotem do kieszeni. Potem pochwyciła cyrograf i ułożyła go na kolanach chłopaka.
— Teraz ostatni element — zachichotała, podsuwając Klemensowi pod nos szpilkę. — Podpis krwią. Wiem, że to zajeżdża tanim horrorem, ale to najłatwiejszy sposób na zapobieżenie próbom oszustwa. Nasi klienci zazwyczaj są chętni do podpisywania kontraktu, ale gdy przychodzi moment zapłaty, stają się nieco... Oporni. Była kiedyś taka zabawna sytuacją z księdzem w Bolonii.
— Bolonia? — trzymający już szpilkę w dłoniach Klemens spojrzał na dziewczynę z lekkim przestrachem. — Mówiłaś, że to był tylko żart.
— Ups — zasłoniła dłonią usta, po czym uśmiechnęła się figlarnie, jak ktoś, kto powiedział więcej, niż powinien. — Za dużo gadam. Nie przejmuj się tym Klemensie Kaminowiczu, tylko podpisz to, co trzeba. Dzięki temu możesz być pewien, że nie spotka cię los księdza z Bolonii — zachichotała, jakby właśnie przypomniała sobie zabawne wydarzenie z przeszłości.
Klemens poczuł suchość w gardle. Po raz kolejny zostało mu przypomniane, że ta piękna dziewczyna z czarującym uśmiechem jest demonem. Nie miał jednak zamiaru teraz się wycofać.
Nakłuł palec i pozwolił ciemnym kroplom krwi opaść na blady papier.
• • •
Klemens obudził się w brudnej, bocznej uliczce, ukrytej pomiędzy dwiema kamienicami. Przez pierwszych kilka sekund nie docierało do niego, gdzie jest, ani skąd się tu wziął. Dopiero po chwili zorientował się w swoim położeniu. Przerażony zerwał się ze sterty śmieci, potknął o starą skrzynkę i zatoczył na przeciwległą ścianę kamienicy. Przechodzący zaułkiem młody mężczyzna popatrzył na niego z niechęcią. Klemens usłyszał jego gniewne mruknięcie.
— Cholerni studenci. Jak zwykle pijani.
Zamrugał, po czym przetarł oczy. Przypomniał sobie, jak poprzedniego wieczoru wymknął się z parafii i udał do tego podejrzanego baru...Jak on się nazywał... A, Blue Night... Coś tam. Machnął ręką. Nazwa była nieważna. Ważne było spotkanie z dziewczyną o imieniu Amelia. Ważny był kontrakt.
— Czy to był sen? — zapytał cicho samego siebie, opierając się plecami o ścianę kamienicy i drapiąc się po głowie. — Czy naprawdę się z nią spotkałem? Kontrakt... Kontakt... — powtarzał ten wyraz jak jakieś zaklęcie. Dopiero po chwili, gdy już w pełni odzyskał przytomność umysłu, ogarnął go strach.
— Sen — pomyślał. — Cholera, przecież to mógł być tylko sen. Uciekłem z parafii, upiłem się gdzieś samotnie, może nawet zostałem pobity — popatrzył z niechęcią na swoje upaćkane ciuchy i zamarł w tej pozycji, nie mogąc uwierzyć w to, co widział.
Paskudny sweter i stare dżinsy zostały zastąpione elegancką marynarką, białą koszulą i czarnymi spodniami. Co prawda marynarka była rozpięta, koszula rozchełstana, a całość mocno pobrudzona, ale efekt i tak był o niebo lepszy od tego, co Klemens miał na sobie ostatniego wieczoru.
Chłopak zaczął krążyć w kółko, gładząc dłońmi po swoim nowym stroju, podziwiając jego elegancję. Wyczuł zgrubienie przy klatce piersiowej. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej białą kopertę. W środku znalazł kilkadziesiąt banknotów dwustuzłotowych i mały liścik.
„Mały bonus ode mnie. W końcu przyda ci się trochę pieniędzy, żeby zacząć nowe życie. Tylko mi tego nie przepij, jasne? PS Ubranie też ode mnie. Wybacz, ale nie mogłam patrzeć na ten twój sweterek.
Trzymaj się, Klemens
Amelia H.”
Klemens drżącymi dłońmi schował kopertę do kieszeni i wybiegł na ulicę. Nie zwracał uwagi na to, że odbija się od ludzi, że śpieszący do pracy przechodnie posyłają za nim stosy obelg. Nic nie było w stanie zwrócić teraz na siebie jego uwagi. Zatrzymał się dopiero przed sklepem, w którym na wystawie stało kilkanaście luster.
Przechodnie ze zdziwieniem patrzyli na młodego, oszałamiająco przystojnego mężczyznę, który płakał, patrząc na własne odbicie lustrzane.
Odtąd życie Klemensa zmieniło się. Nie wrócił już do parafii. Zamieszkał w małym mieszkanku na Popowicach. Nie było zbyt piękne, ale wystarczało mu. Nie zmienił swojego nazwiska, zresztą i tak nikt nie mógłby skojarzyć go z „tamtym” Klemensem. Był zdecydowany, pewny siebie i pełen energii. Odkrył w sobie talent aktorski i szybko zyskał okazję na pokazanie go. Przedtem jednak przeleciał i porzucił kilkadziesiąt dziewczyn. Były to głównie dziewczyny, które znał, które kiedyś go wyśmiewały i im podobne. Była wśród nich też ta gimnazjalistka, która naśmiewała się z niego w klubie. Miała dopiero czternaście lat i bardzo przeżyła, gdy ją porzucił. Popełniła samobójstwo, ale Klemens nie był pewien, czy wyskoczyła z okna, czy też się otruła. Zresztą, mało go to obchodziło.
Zdobył sławę i bogactwo. Do ruiny doprowadził księdza proboszcza, który niegdyś go przygarnął. Trzy dziewczyny doprowadził do samobójstwa.
I czuł się wspaniale.
A gdzieś wśród cieni ukrywała się niewysoka istota i trzęsła się ze złośliwego śmiechu, urągając Bogu, aniołom i moralistom.
• • •
— Takie było twoje życie, Klemensie Kaminowiczu. Nieładne, niegrzeczne, a wręcz zbrodnicze.
— Będziesz mi prawić morały? — parsknął.
— Skądże. Po prostu gadam tak, żeby gadać. Podtrzymuję rozmowę Klemensie. I nie zaczynaj znowu swoich dąsów, bo robisz się wtedy strasznie śmieszny — Amelia siedziała w fotelu i kartkowała Biblię Klemensa. — Nie mam pojęcia, czemu trzymasz przy sobie coś takiego? „Powiadali wam, abyście miłowali przyjaciół waszych a w nienawiści mieli nieprzyjaciół. A ja wam powiadam, miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za nich...” Bla, bla bla — wystawiła z obrzydzeniem język. — Nie jest to moja ulubiona lektura — cisnęła Księgę w kąt. — Nudna, poza tym nie lubię historii z happy endem.
— Słuchaj...
— Tak?
— Powiedz mi — mruknął niepewnie. — Jak to jest w piekle? Co mnie tam czeka?
Amelia patrzyła w zamyśleniu na leżącą pod ścianą Biblię.
— Wyobraź sobie to, co cię najbardziej przerażą, obrzydza i czego najbardziej się boisz, a będziesz miał jako takie wyobrażenie tego, co cię czeka. Pamiętaj, że piekło dla każdego jest inne.
— Ty... Wiesz już... Jak będzie wyglądać moje piekło... Prawda?
— Tak — odparła chłodno, po czym bezlitośnie dodała. — Ty też już to wiesz.
— Taa... — oparł głowę o oparcie fotela i przymknął oczy. — Wiem dobrze. I chyba zaczynam się bać.
— Trzeba było...
— Wcześniej pomyśleć! — gwałtownie wpadł jej w słowo. — Tak, wiem, nie powtarzaj się! Ale wiesz co? Ja tak wcale nie uważam. Nie żałuję tego, co zrobiłem. Używałem życia, spełniłem marzenia i odegrałem się na każdym gnoju i każdej dziwce, która kiedykolwiek mnie poniżała. Nie żałuję niczego.
— Ładnie powiedziane, Klemensie — zawołała Amelia. — Naprawdę ładnie powiedziane. Podoba mi się takie podejście do sprawy. Niczego nie żałować.
— Niczego nie żałować — potwierdził Kaminowicz, po czym roześmiał się głośno. — Niczego nie żałować. To dobre. Dobre.
Wyciągnął spod siedzenia fotela pistolet i uniósł go w górę, tak jakby chciał go zademonstrować ze wszystkich stron.
— Niczego nie żałować — wycharczał, przystawiając sobie pistolet do czoła. — Pokazałaś mi raj... No to teraz pokaż piekło — pociągnął za spust.
Szyby w pokoju zadrżały od huku. Krople krwi opryskały fotel, stolik, zasłony i twarz Amelii. Dziewczyna wstała i powoli podeszła do ciała Klemensa, które teraz przypominało kukłę rzuconą na fotel. Chwyciła go za włosy i uniosła jego głowę do góry. Uśmiechnęła się lekko na widok znajomej, szpetnej twarzy, teraz jednak pełnej pewności siebie, zaklętej w tym ciele aż do ostatniej minuty.
— Ech, głupku — westchnęła. — Nie potrzebowałeś tej pięknej buzi, żeby osiągnąć to wszystko — potoczyła wzrokiem po luksusowym wystroju pokoju.
Ponownie spojrzała na twarz Klemensa Kaminowicza i zastygły na jego wargach uśmiech. Była pewna, że z tym samym uśmiechem dusza Klemensa wkracza teraz w świat najgorszych koszmarów i że ze śmiechem wita wieczne kaźnie i męki piekła.
powrót do indeksunastępna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.