Dłoń Maigraith zacisnęła się na kuli, aż zbielały jej kostki. – Muszę – wyszeptała. – Nigdy więcej o tym nie wspominaj. Szły w górę po wąskich i stromych stopniach, potem w dół kolejnym korytarzem i znów w górę po kręconych kamiennych schodach bez poręczy, aż w końcu znalazły się na podeście przed ślepą ścianą. Maigraith uniosła wysoko kulę i obejrzała mur. Potem położyła dłoń na szarym piaskowcu i z zamkniętymi oczami próbowała wyczuć, co kryje się za murem. Po chwili westchnęła i lekko nacisnęła ścianę. Pojawiły się drzwi, czarne i nabijane mosiężnymi gwoździami. Maigraith roześmiała się z ulgą. – W końcu, Karan, dotarłyśmy do celu! Teraz mogę ci powiedzieć. Przybyłyśmy tu po to, by odnaleźć Zwierciadło Aachanu, starożytne urządzenie będące w posiadaniu Yggura. – Zwierciadło Aachanu! – wyszeptała Karan. Jej twarz była biała jak ściana. – Wiesz, że mój ojciec był pół-Aachimem? – Gdy wyruszałyśmy, nie wiedziałam o tym. Poza tym złożyłaś przysięgę. – Nie zrobiłabym tego, gdybym wiedziała! Po śmierci ojca wychowywali mnie Aachimowie. Oni nigdy nie oddają takich rzeczy. Czy dlatego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Maigraith próbowała się bronić. – Zwierciadło zostało utracone setki lat temu. Należy do tego, kto je znalazł. – Aachimowie nigdy się z tym nie pogodzili – sprzeciwiła się Karan. – Zwierciadło to część ich dziedzictwa, wspomnienie ich świata, gdy nie mieli niczego innego. Czy Faichand powiedziała ci, w jaki sposób je utracili? – Ukradła je Yalkara, Pani Oszustwa! – Pochodzi z Charonidów, jest ich nemezis. Kiedy Aachimowie dowiedzą się, że Zwierciadło zostało odnalezione, poruszą niebiosa, żeby je odzyskać. A ponieważ jestem częściowo Aachimką, jest to także mój obowiązek. Proszę, zwolnij mnie z przysięgi. Maigraith znów ścisnęła skronie. Wyglądała strasznie. – Przysięgałaś! – Naciągasz moją przysięgę tak, że zaraz pęknie – warknęła Karan. – Dawne dzieła Aachimów są dla nich równie cenne jak sztuka, literatura i Historie. – Czy złamiesz uświęconą przysięgę, którą mi złożyłaś? Tutaj, gdzie nie znajdę żadnej pomocy? To niebezpieczne miejsce na dysputy. Karan uderzyła głową o mur. Każda decyzja skazywała ją na potępienie. Jak może złamać przysięgę? Byłaby to zdrada tego wszystkiego, czego symbolem był jej ojciec. Jeśli weźmie Zwierciadło i nie odda go Aachimom, zdradzi lud ojca. Ale z drugiej strony, skoro już dowiedziała się o jego istnieniu, nie może go tutaj pozostawić. – Dotrzymam słowa, ale nigdy nie proś mnie o nic więcej. Dług został spłacony! Nie ryzykuj, to przynajmniej będę mogła powiedzieć, że nigdy nie miałam Zwierciadła w rękach. Modlę się, by tak się stało. Oczyma duszy widziała teraz panią Maigraith. Faichand była drobną kobietą o kocich oczach i gładkiej, przezroczystej skórze; bardziej przypominała ożywioną rzeźbę niż człowieka. Kiedy patrzyła tymi swoimi dziwnymi oczami, człowiek aż zamarzał od wewnątrz. – Chodź! – powiedziała Maigraith. Położyła obie dłonie na drzwiach i popchnęła. Drzwi otworzyły się. Weszły do komnaty – biblioteki, słabo rozjaśnianej przez świecącą na prawo od drzwi kolbę. Dwie ściany od podłogi aż do sufitu zapełniały księgi. Jeszcze nigdy w życiu Karan nie widziała tyle książek zgromadzonych w jednym pomieszczeniu. Do trzeciej ściany przysunięto potężne biurko, zawalone teraz papierami. Nad nim wisiała podzielona na przegródki szafka, zapełniona zwiniętymi papierami, mapami i zwojami. Środek komnaty zajmował duży stół do pracy. Obok drzwi znajdował się drugi, równie duży stół, ale był złożony. W pomieszczeniu nie było gobelinów, obrazów ani żadnych innych ozdób, a podłoga wykonana była z gołego kamienia. Część czwartej ściany zajmowały dwie wielkie mapy; jedna ukazywała tereny wokół Fiz Gorgo, a druga centralną i południową część Meldorinu – ziemie niedawno opanowane przez wojska Yggura. Maigraith ledwie rzuciła okiem na mapy. Nie po to tutaj przyszła. Spojrzała na wysokie okno, przez które wpadało blade światło gwiazd. – Szybko. Jest bardzo późno. Karan nie potrzebowała zachęty. Zabrały się do roboty. Przegródki w szafce zawierały zwoje, niektóre zamknięte w metalowych pudełkach. Maigraith uważnie przyjrzała się każdemu z nich. Większość zwojów była z papieru lub pergaminu, pozostałą część wykonano z jedwabistego brązowego materiału przypominającego korę. Karan podnosiła księgi jedną po drugiej. Napisano je w wielu językach i wielu alfabetach, ale nie umiała ich odczytać. Tomy były ciężkie, a praca męcząca. Jedna z ksiąg miała kartki z miedzi, w której wytłoczono znaki. Przeciągnęła palcami po tylnej stronie kartki, czując kształty glifów i zastanawiając się, kto dawno temu zrobił tę księgę. Maigraith popatrzyła na nią ze złością, więc Karan odłożyła wolumin na miejsce i wyjęła następny. Wreszcie skończyły przeglądać regały. Karan odłożyła ostatni tom i wytarła zakurzone palce w spodnie. Maigraith przeszukała wszystkie szuflady biurka. Jej twarz wyrażała zmęczenie. – Może ma je ze sobą – mruknęła Karan, ciesząc się, że nie odnalazły Zwierciadła. – Nie sądzę – odpowiedziała Maigraith, znów spoglądając w gwiazdy – żeby zabrał je z cytadeli. Sprawdź stół. Jeśli tam nie ma, poniosłyśmy klęskę. Nie mamy już więcej czasu. Karan przejrzała leżące na stole papiery i mapy. Nic. Leżał tam także ciężki zwój owinięty materiałem i trzy szkatułki na zwoje. Odwinęła zwój i odkryła, że wykonano go z miedzi, obecnie pokrytej grynszpanem. Warstwy miedzi zapiekły się razem i kiedy próbowała odgiąć róg, zielony płatek ze śladem miedzi w środku odłamał się. Karan szybko odłożyła płatek na miejsce, ponownie zawinęła zwój i zabrała się za szkatułki. Zrobiono je z ołowiu. Dwie były puste, a w trzeciej znajdował się pergamin. Odwróciła się do Maigraith. – Czekaj! Coś tu jest nie tak. – Co masz na myśli? Karan uważnie przyglądała się jednej ze szkatułek. – Ta wygląda tak, jakby zrobiono ją z ołowiu, a mimo to wcale nie jest ciężka. I choć z zewnątrz wydaje się gładka, wyczuwam palcami jakiś wzór. Popatrz! Maigraith wyrwała jej szkatułkę z rąk i odwróciła się do niej plecami. Karan stłumiła irytację, stanęła na palcach i zajrzała Maigraith przez ramię. Kobieta ważyła szkatułkę w dłoniach i gładziła ją czubkami palców. – Już wiem, co zrobił… To proste maskowanie, niegodne kogoś takiego. Pod siłą jej spojrzenia matowy ołów powoli stawał się błyszczącym czarnym metalem, ozdobionym jakimś skomplikowanym wzorem. Maigraith potrząsnęła nim, a wtedy rozwinął się w cienki błyszczący arkusz. Kiedy odwróciła go, ujrzała, że krawędź po drugiej stronie tworzy rodzaj obramowania. Wewnątrz ramy znajdowało się coś przezroczystego jak szkło, choć nie tak kruchego, a pod nim błyszcząca, odbijająca światło i przypominająca gęstą rtęć substancja. Substancja ta migotała i drżała, jakby poruszana przez niewidzialne przypływy i odpływy światła. Ramę ozdabiał delikatny srebrny filigran, glify jakiegoś nieznanego języka. W prawym górnym rogu Zwierciadła był symbol w srebrze i szkarłacie. Przypominał trzy zrośnięte ze sobą złote bańki, otoczone przez szkarłatne półksiężyce. Wszystko to było umieszczone w platynowym kręgu wypełnionym przeplatającymi się srebrnymi liniami. Maigraith ostrożnie dotknęła palcem Zwierciadła. Na drżącej ręce kobiety pojawiła się gęsia skórka. Pochyliła się tak nisko, że aż dotknęła czołem metalu. Potem położyła Zwierciadło na stole, mrucząc coś pod nosem. Zwierciadło poczerniało, a po chwili pojawił się na nim rząd srebrnych liter, świecących jasno na czarnym tle. Litery przepływały po powierzchni Zwierciadła, a Maigraith cały czas mruczała pod nosem. Karan czuła się tak, jakby miała w żołądku kulę lodu. – Nadchodzi! – powiedziała. Maigraith nie zareagowała, tak bardzo była skoncentrowana na Zwierciadle. Minęła minuta. – Maigraith – zawołała znów Karan, szarpiąc ją za ramię. Maigraith odruchowo odepchnęła jej dłoń. Minęła kolejna minuta, i kolejna, i kolejna. – Maigraith! – krzyknęła gorączkowo Karan. – Zostałaś zaczarowana? Czy to pułapka? Minęła cała wieczność, zanim Maigraith skierowała wzrok na przerażoną twarz Karan i leniwie przemówiła. – Nie, w każdym razie nie dla mnie. Chodzi o to, że… ono mnie wzywa, jakby należało do mnie. Tak… jakby w środku był cały utracony świat. Zapomniała o Karan i znowu skierowała wzrok na Zwierciadło. Karan poczuła zawroty głowy. Maigraith osłabiała ją, czerpiąc siłę poprzez więź. Co ona właściwie robi? To do niej niepodobne. – Maigraith, musimy uciekać. Czuję, że on nadchodzi. Wreszcie Maigraith oderwała się od Zwierciadła. – W takim razie chodźmy – powiedziała przez zaciśnięte zęby, ale było już za późno. Zza drzwi dochodził odgłos kroków, który dla wyczulonych zmysłów Karan brzmiał tak głośno jak grzmoty. Maigraith włożyła Zwierciadło w dłonie Karan i wepchnęła ją pod biurko. Karan najchętniej wyrzuciłaby Zwierciadło przez okno. Ale metal w jej dłoniach stał się ciepły, Zwierciadło przyciągnęło jej wzrok. I tak oto w tym momencie jej życie zmieniło się na zawsze. Przez powierzchnię Zwierciadła przepłynęły jakieś litery… „Jeśli to czytasz, mam dla ciebie wiadomość, ostrzeżenie i zadanie”, przeczytała Karan. Po chwili litery zblakły i pojawiła się twarz kobiety. Podobieństwo do Maigraith było zadziwiające, choć ta kobieta była starsza, jej ciemne włosy były gdzieniegdzie poprzetykane srebrem, a oczy miały głębszy odcień indygo. Kobieta podniosła wzrok i jej wargi poruszyły się. – Weź je – zdawała się mówić. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Karan dotknęła Zwierciadła czubkiem palca, a wtedy obraz znikł. Wyjrzała zza krawędzi biurka. W drzwiach stał mężczyzna. Nie ulegało wątpliwości, kim jest, gdyż wyglądał dokładnie tak samo jak magowie z opowieści. Karan zastanawiała się, czy nie jest to przypadkiem iluzja, ukrywająca mniej imponującą postać. Mężczyzna był zadziwiająco wysoki, miał blade oczy, a włosy spływające na czoło były czarne niczym skrzydła kruka. Nie wyglądał na starego, ale tak samo jak wszyscy wiedzący mógł wielokrotnie przedłużać swoje życie. Był to Yggur, wódz, który opanował południowy zachód Meldorinu. Yggur, o którego sile i sprycie krążyły legendy. Odrzucił włosy z czoła, a wówczas światło podkreśliło kruche rysy jego twarzy, wystające czarne brwi i ciemne kręgi wokół wyblakłych oczu. Wszedł do komnaty wszechpotężny, wszechwiedzący, pewien swej straszliwej siły. Maigraith od razu wiedziała, że nie ma szansy na ucieczkę. – Złodzieje! – powiedział gładkim jak masło głosem. – W mojej bibliotece! Maigraith wykorzystała wszystkie swe siły, by mu się przeciwstawić. Iluzja, jeśli to rzeczywiście była iluzja, rozpłynęła się. Wyglądał niby tak samo, ale teraz widziała, że jego prawa noga jest sztywna, a mężczyzna krzywi się i jego policzek drga, jakby coś go bolało. I oto kolejne zaskoczenie. Wprawdzie jest wiedzącym, podobnie jak ona, ale jest tylko człowiekiem – bardzo silnym, ale tylko człowiekiem. Maigraith stanęła tak, aby zasłonić sobą kryjówkę Karan. – Kim jesteś? – Teraz mówił z wahaniem, jakby wypowiadanie słów sprawiało mu wielki wysiłek. – Który z moich starych wrogów cię przysłał? – Zmarszczył czoło, a jego wargi drżały. – Czy przybyłaś z Thurkadu, od Mendarka? – Czuł wściekłość, ale i niepokój. – Nazywam się Maigraith – powiedziała dumnie, choć była śmiertelnie przerażona – i nic więcej ci nie powiem. Yggur zrobił kolejny krok do przodu, a Maigraith skuliła się. Jego obecność była przytłaczająca. Ruchy pełne bólu, jakby z każdym krokiem pokonywał ogromne przeszkody, i niepewna mowa tylko zwiększały wrażenie jego wielkiej mocy. Czuła się zmieszana, niepewna, wydawało jej się, że mężczyzna zna wszystkie jej słabości równie dobrze jak ona sama. Faelamor nie nauczyła jej, być może celowo, jak przeciwstawiać się jego woli, dlatego jego czysta moc wstrząsnęła nią. Karan miała rację, nie nadawała się do tego zadania. Yggur zadrżał. Nagle, zupełnie jakby otwarto okno, Maigraith zajrzała prosto do jego umysłu i odkryła, że on również cierpi. Było to niezwykłe wrażenie, i chociaż rzadko zdarzało się jej współodczuwać, już nie chciała go pokonać. Serce waliło jej o żebra. Uniósł dłoń. Jego oczy mogłyby być igłami lodu, tak ją mroziły i kłuły. Usta miała suche niczym piach. Cofnęła się o krok i skuliła, jakby spodziewała się, że ją uderzy. Wtedy spojrzał na nią z pogardą, co zabolało ją jeszcze bardziej niż cios. Znów zrobiła krok do tyłu. On jeszcze niczego nie zrobił, a ona już czuła się pokonana. – Mów – wyszeptał. Karan, nadal skulona pod biurkiem, była wzburzona. Kopnęła Maigraith w kostkę, próbując zmusić ją do oprzytomnienia. Maigraith westchnęła. Jestem silna, pomyślała, mimo mojego zmieszania, i mam tu wypełnić swój obowiązek. Potrząsnęła głową. – Nie! – krzyknęła i wyprostowała się. Ich spojrzenia zetknęły się i Yggur doznał wstrząsu. Nagle kobieta okazała swoją moc, być może równie wielką jak jego. Coś w jej oczach na chwilę go rozproszyło. Pochylił się i wpatrzył w nią, zaskoczony i jednocześnie zaintrygowany. Przez długi czas przyglądał się jej, po czym odwrócił się w stronę kryjówki Karan. – Może zajmę się słabszą – powiedział. – Wyjdź i popatrz na mnie. Nacisk jego woli był wstrząsający. Karan czuła się tak, jakby drzewo spadło jej na plecy, a ona nie miała żadnej innej obrony poza wrodzonym uporem. Wyczołgała się spod biurka. Jej twarz była wyraźnie widoczna na tle rozczochranych czerwonych włosów. Dłonie drżały jej tak bardzo, że aż upuściła Zwierciadło. Yggur skierował wzrok na Zwierciadło, a potem na nią i Maigraith. – Aha, zaczynam rozumieć – stwierdził. – Przynieś mi je. Karan podniosła artefakt i cofnęła się. – Nie – odpowiedziała łamiącym się głosem. – Uciekaj – rozkazała Maigraith. – Zostaw mnie, Karan. Zrób to, co ci kazałam. Yggur uniósł dłoń i powiedział: – Zostań. Karan znieruchomiała, zbyt przerażona, by się poruszyć. Yggur odwrócił się do Maigraith. – Śmiesz mi się sprzeciwiać? Maigraith zrobiła krok do przodu. – Mam swoją własną wolę, Yggurze. Nie podejdziesz bliżej! – Jej ciche słowa kryły w sobie moc, od której Yggur zadrżał od czubka głowy aż po czubki palców. Próbował, ale nie mógł się poruszyć. Nie patrząc na dziewczynę, Maigraith szepnęła: – Karan, uciekaj! Ja nie mogę. Karan stała jak zahipnotyzowana. Maigraith wciąż osłabiała ją poprzez więź. Zabierasz mi wszystkie siły, chciała powiedzieć, ale słowa nie przechodziły jej przez gardło. Yggur walczył całą swoją mocą, aż Maigraith jęknęła i mężczyzna znów mógł się poruszać. Zrobił krok w stronę Karan, potem kolejny, i pochylił się nad nią. Karan spojrzała błagalnie na Maigraith, lecz ta nie potrafiła jej pomóc. Wielkie dłonie Yggura zacisnęły się na jej ramionach, ale dziewczyna nadal nie chciała na niego spojrzeć. Jej plecy zaczęły uginać się pod ciężarem jego rąk, chwyt był bolesny dla jej drobnych ramion. Potem jedną dłonią odwrócił jej twarz w swoją stronę. Spojrzenie jego bladych oczu przeszywało ją. Popatrzyła na niego ze złością – przerażenie nie pozbawiło jej godności ani zdecydowania. – Pomóż mi! – krzyknęła zduszonym głosem, ale Maigraith nie była w stanie nic zrobić. – Nakazuję ci zostać! – powiedział Yggur. – Komu służysz? Karan stawiała opór, choć moc jego spojrzenia paliła ją. Czuła brak sił, gorąco i zimno, zawroty głowy, słabość. Maigraith zabierała jej siły życiowe. W głowie słyszała straszliwe dzwonienie, a każde uderzenie dzwonu było imieniem, którego nie odważyłaby się wypowiedzieć. Czy będzie w większym niebezpieczeństwie, jeśli zachowa tajemnicę Faelamor, czy jeśli ją wyjawi? W końcu Karan nie mogła już dłużej stawiać oporu. Zadrżała od stóp do głów. – Milcz! – wykrzyknęła Maigraith. Yggur potrząsnął Karan tak, że aż zadzwoniły jej zęby. – Czy to Mendark was przysłał? – Wypluł to imię z mieszaniną wściekłości i goryczy. – Tak! – krzyknęła Maigraith. – Mendark! To Mendark nas przysłał. Ale było już za późno. Twarz Karan skurczyła się. Próbowała zatkać sobie usta pięścią, ale wbrew własnej woli wyszeptała to jedno słowo: – Faelamor! Yggur puścił ją, a wtedy upadła na kolana, wciąż ściskając jedną dłonią Zwierciadło. – Faelamor! – wykrztusił. Maigraith krzyknęła: – Och, Karan, przez ciebie jestem skończona! Karan wyglądała na upokorzoną. Odwróciła wzrok i wtedy zerwała więź. Maigraith zatoczyła się do tyłu, a Karan powoli podniosła się i zaczęła wycofywać w stronę drzwi, wciąż ściskając w dłoni Zwierciadło. Yggur wyciągnął swoją długą rękę, lecz dziewczyna odskoczyła, zaskakując go swoją zręcznością. Maigraith poczuła, że rozpala się w niej płomyk nadziei – a jednak Karan ma w sobie tyle woli. Wbrew rozpaczy sięgnęła do głębszych rezerw swojej siły. – Zostaw ją! – rozkazała, wykorzystując Tajemną Sztukę. Jej rozkaz uderzył go niczym cios. Mężczyzna podniósł zgięte ramię jak ptak osłaniający się skrzydłem. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. – Nie mogę się poruszyć – powiedział zdziwiony. – Idź! – wrzasnęła Maigraith do Karan. – Zrób to, co obiecałaś! Długo go tu nie utrzymam! Karan wydawała się teraz jakby mniejsza, a jej twarz bardziej blada, jednak było w niej ogromne zdecydowanie, pragnienie naprawienia swego błędu. – Wezmę Zwierciadło – powiedziała. Potem z godnością zwróciła się do Yggura: – Nic mnie nie powstrzyma! Yggur warknął z wielkim wysiłkiem. – Nic? Pozwól, że opowiem ci o Whelmach, mojej straży terroru. Przez pół tysiąca lat byli zagubieni w południowej dziczy. Pokierowałem nimi, wyciągnąłem ich z lodu i ognia, a teraz oni zrobią dla mnie wszystko, czego tylko zapragnę. Wprost błagają mnie, żebym posłał ich przeciwko swoim wrogom. Whelmowie zajmą się tobą. – Zrobił dziwny gest dłonią. Karan poczuła, jak przeszywa ją dreszcz wędrujący od kostek aż po czubek głowy i włosy stają jej dęba. Przypomniała sobie sylwetkę patykowatego mężczyzny na tle muru. Niemal dostała ataku mdłości, obrzydzenia, jakby martwy pies polizał ją po karku i jego gnijący język pozostawił tam ślad śliny. Yggur zaśmiał się zimno. – Faelamor żyje i chce dostać moje Zwierciadło. Ale ja je zatrzymam. Moje armie w ciągu tygodnia mogą wyruszyć na wschód, jeśli okaże się to konieczne. Karan wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć. Jej zdrada już zaczęła wywierać wpływ na losy świata. Nagle Maigraith wyciągnęła rękę i zacisnęła ją mocno w pięść. Yggur zamilkł, a wtedy Karan wykorzystała okazję i uciekła. Drzwi komnaty zatrzasnęły się za nią i znikły. Yggur powoli, z trudem odwrócił się do Maigraith. Prawa strona jego twarzy była nieruchoma. – Nie możesz mnie powstrzymać – wyszeptał. – W końcu osłabniesz, a wtedy ja cię złamię. Maigraith stała prosto, z zaciśniętymi pięściami, i patrzyła na niego. – Rzucam ci wyzwanie. Powstrzymam cię tak długo, aż Karan uda się uciec. To, co mi zrobisz, nie ma żadnego znaczenia. |