„Prosto z mostu” Jane Green jest powieścią bardzo dobrze napisaną i dowcipną, z oryginalną narracją (bohaterka rozmawia z czytelnikiem), ładnymi scenami erotycznymi i ciekawie pokazanym tłem. Przeczytałam ją jednym haustem i dopiero kiedy skończyłam, poczułam kaca.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwsza połowa przywodzi na myśl znakomity amerykański serial „Seks w wielkim mieście”. Skojarzenie jest pewnie zamierzone, bo główna bohaterka książki, podobnie jak filmowa Carry, ma trzy przyjaciółki, z których, tak jak w „Seksie…”, jedna stanowi uosobienie rozsądku, druga traktuje seks sportowo, a trzecia marzy o włożeniu na palec obrączki. Główna bohaterka i zarazem narratorka (kolejna analogia do serialu) jest atrakcyjną, dobrze zarabiającą kobietą, spragnioną stabilizacji, ale bezbłędnie wyławiającą z tłumu mężczyzn niedojrzałych i niezdolnych do wierności. W chwili, gdy zawieramy z nią znajomość, Anastasia (dla wrogów – Stazi, dla przyjaciół – Tasha) liże rany po trzymiesięcznym związku z Simonem. Związek rozpadł się z powodu zdrady, tym dla bohaterki boleśniejszej, że całkiem nieoczekiwanej. W odzyskiwaniu równowagi pomaga Tashy przyjaciel Simona Adam, który po jakimś czasie wyznaje, że od dawna jest w niej zakochany. W tym punkcie (następuje on mniej więcej w połowie, wcześniej poznajemy poglądy Tashy, jej przeszłość i otoczenie) dla powieści zaczyna się równia pochyła, innymi słowy – osiada ona na mieliźnie uproszczonych rozwiązań i banałów. Tasha decyduje, że skoro faceci, do których czuła namiętność, zawsze zadawali jej cierpienie, spróbuje być z Adamem, choć dotychczas nie dostrzegała w nim mężczyzny. Oczywiście tęskni za „dreszczami”, o które przyprawiali ją poprzedni partnerzy, i porzuca Adama, by ostatecznie się przekonać, że namiętność ma różne oblicza, a ta z obliczem bliskości i przyjaźni jest o wiele lepsza niż zwierzęcy pociąg. Koleżanki Tashy mądrzeją jej śladem: seksoholiczka stwierdza, że księgowi wcale nie są tacy nudni, a marząca o obrączce Emma znajduje sposób, by skłonić migającego się dotąd przyjaciela do oświadczyn. Rozsądna Mel zmądrzała oczywiście już na początku książki – rozstała się z toksycznym łobuzem i spotkała na przyjęciu przystojnego, dojrzałego emocjonalnie psychologa. Gdzie tkwi błąd? Wydaje mi się, że w postaci Adama. Green nie podołała wyzwaniu, jakim jest pokazanie w babskiej powieści rozrywkowej mężczyzny równocześnie porządnego i interesującego. Aby takie kiepskie lekarstwo (Adam) mogło zadziałać, sama choroba musiała ulec redukcji. Na początku jest mowa o tym, że Tasha nie potrafi być w związku sobą, lecz stara się spełniać wszelkie oczekiwania partnera, który w końcu odchodzi znudzony jej brakiem indywidualności i przytłoczony bezwarunkowym oddaniem. Ale wraz z pojawieniem się Adama problem Tashy zostaje zredukowany do skłonności do wybierania niewłaściwych mężczyzn. Nie chodzi o jakąś niechęć do happy endów. Po prostu Tasha taka, jaką poznałyśmy w pierwszej części książki, nie mogła stworzyć udanego związku z mężczyzną rzeczywistym, a jedynie z wyidealizowanym cieniem. Ktoś powie, że niesłusznie spodziewam się psychologicznej prawdy po książce, która w założeniu ma być tylko dobrym czytadłem. Mimo to czuję się rozżalona, bo „Seks w wielkim mieście” dowodzi, że rozrywka wcale nie wymaga uproszczeń i płycizn. „Prosto z mostu” to w moim odczuciu powieść straconej szansy. Nie rozumiem, dlaczego Jane Green nie wykorzystała pełni swoich możliwości.
Tytuł: Prosto z mostu Tytuł oryginalny: Straight Talking Autor: Jane Green Tłumaczenie książek: Beata Gontarczyk ISBN: 83-7298-494-8 Format: 296s. 125×183mm Cena: 29,90 Data wydania: 18 czerwca 2004 Ekstrakt: 60% |