– Którędy do Cadory, dziewko? Karan wyciągała właśnie skórę z kadzi. Skóry musiały moknąć tak długo, aż wszystkie kawałki mięsa zgniły, a sierść dawała się zetrzeć. Nawet po miesiącu niewoli nie mogła wytrzymać nieznośnego smrodu, który temu towarzyszył. Czuła, że wraca wysoka gorączka, która może ją doprowadzić nawet do śmierci. Kiedy padł na nią cień, tępo podniosła do góry wzrok. – Tak, do ciebie mówię – powiedziała kobieta siedząca na wielkim czarnym koniu. – Nazywam się Maigraith. Którędy… Jej arogancja i wolność rozzłościły Karan. – Jestem Karan, wolna kobieta z Bannadoru – powiedziała gniewnie, rzucając skórę na stojak. Przetarła twarz wierzchem dłoni, rozsmarowując na niej zielone błocko, i zrzuciła z głowy kapelusz. Jej czerwone włosy rozsypały się we wszystkie strony. – Wolna kobieta! – powtórzyła Maigraith bez śladu uśmiechu. – Zostałam obrabowana do ostatniego grinta. To jedyna praca, którą udało mi się znaleźć, ale potrawka i woda kosztują tu więcej niż zarabiam. Każdego dnia coraz bardziej się zadłużam. Pochyliła się, by podnieść kapelusz. Jej pas obejmowały żelazne kajdany, a odchodzącym od nich łańcuchem była przykuta do kadzi. Wtedy właśnie z szopy wyszła żylasta kobieta i zaczęła bić Karan wiązką gałęzi. Dziewczyna upadła w błoto, zakrywając twarz rękami. – Pracuj, ty leniwa ruda krowo! – zapiszczała kobieta, a każde słowo podkreślała uderzeniem. Połowę jej twarzy pokrywały wrzody, które nie chciały się goić. Po chwili kobieta zmęczyła się i pokuśtykała z powrotem do szopy. Karan podczołgała się do kadzi. Z jej nosa kapała krew. – Wędruję na zachód i przez morze w kierunku Bannadoru – powiedziała Maigraith. – Może mogłabym zanieść wiadomość twojej rodzinie? – Nim tu dotrą, będę martwa – odpowiedziała Karan. Znów upadła w błoto, powalona przez gorączkę. – Proszę, pomóż mi. W Bannadorze mam pieniądze. Zapłacę ci tyle, ile zechcesz. Coś w twarzy dziewczyny poruszyło Maigraith, ponieważ ona również znosiła w milczeniu czyjeś okrucieństwo. – Ile wynosi twój dług? – Dziesięć srebrnych tarów. Maigraith milczała przez dłuższą chwilę i Karan zaczęła już zastanawiać się, czy kobieta żałuje swojego serdecznego odruchu, czy też nie ma pieniędzy. W końcu odezwała się. – Za miskę owsianki? Za tyle pieniędzy mogłabyś jeść ze złotych talerzy. Dobrze, zapłacę za ciebie. A w zamian jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała pomocy, odwdzięczysz mi się. – Zrobię wszystko, o co poprosisz – potwierdziła Karan. Tej nocy miała atak gorączki i przez wiele dni była bliska śmierci. Maigraith opiekowała się nią troskliwie, lecz w końcu czując, że Karan jej umyka, zabrała ją do swojej pani Faichand, drobnej kobiety o przezroczystej skórze i oczach w nieokreślonym wieku. Wspomnienia dziewczyny z czasu choroby były niewyraźne, pamiętała tylko, że Maigraith i Faichand kłóciły się o nią. Kiedy Karan wyzdrowiała, Maigraith zabrała ją do oddalonego o miesiąc drogi Thurkadu, a potem znalazła jej bezpieczną eskortę do Gothryme… Kiedy Karan wróciła do domu, odkryła, że mimo wysiłków Rachisa Gothryme podupadło z powodu lat suszy i złej pogody, a cztery lata jej podróży pochłonęły wszelkie rezerwy pieniędzy. Mimo posiadania ziemi i domu była biedna. Tylko zachowanie surowego reżimu wydatków pozwoliło jej na wycieczkę do Chanthedu, jedyny kaprys w ciągu dwóch lat. O ile nie zdarzy się jakiś cud, nie będzie mogła pozwolić sobie na wyjazd na jesienny festiwal. Teraz jeszcze na dodatek przybyła tu Maigraith. Czego może chcieć? Dziesięć tarów odesłała jej dawno temu, lecz nie mogła zaprzeczyć istnieniu ogromnego zobowiązania. – Maigraith! – powiedziała Karan, odganiając wspomnienia. – Witaj. Zsiądź z konia. – Przytrzymała uzdę, podczas gdy Maigraith zsiadała. Karan przyjrzała się swojej tajemniczej wybawicielce. Maigraith była szczupła, średniego wzrostu, a jej jedwabiste kasztanowe włosy spływały na ramiona. Owalna twarz kobiety była uderzająca; jej doskonałość psuła jedynie napięta szczęka i wygięte w grymasie niezadowolenia wargi. Jej oczy miały dziwny niebieski odcień, zupełnie jakby coś się pod nimi kryło. Ubrania nosiła surowe, a jedyną ozdobą była hebanowa bransoletka, prosta i piękna. Każdy jej ruch był przemyślany i opanowany. – Minęło dużo czasu, zanim cię odnalazłam – stwierdziła Maigraith. Akcent miała bez zarzutu, lecz sposób mówienia sugerował, że nie jest to jej ojczysty język. – Moja rodzina mieszka tu od tysiąca lat – odpowiedziała Karan, mając wrażenie, że Maigraith krytykuje ją za mieszkanie w tak odległym miejscu. – Wejdź. Przyniosę ci cydru. – Wystarczy woda. Lubię zachowywać przytomność umysłu. Karan pomyślała, że ta kobieta jest wyjątkowo opanowana i wstrzemięźliwa we wszystkich swoich przyzwyczajeniach. Przyniosła dzbanek wody i dwa kubki. – Czy masz zamiar zatrzymać się tu na dłużej? – spytała, prowadząc gościa na dziedziniec otoczony z trzech stron werandami. Słupy oplatały stare krzewy winorośli; ze względu na porę roku winogrona były jeszcze twarde i zielone jak groszek. Karan zaproponowała Maigraith swoje najlepsze krzesło, stare trzcinowe siedzisko, które trzeszczało zawstydzająco nawet pod jej niewielkim ciężarem. Maigraith siedziała wyprostowana jak struna, ze złączonymi kolanami i rękami na podołku, nie pozwalając także Karan przybrać bardziej rozluźnionej pozy. – Nie! Przybyłam, by poprosić cię o wypełnienie twojego zobowiązania. Czy wciąż je podtrzymujesz? – Oczywiście. Zrobię wszystko, co w mojej mocy. – Jesteś wrażliwa! – Skąd wiesz? – spytała przestraszona Karan. Jeśli Maigraith to zauważyła, to może i inni ludzie także. – Nie bój się. Twoja tajemnica jest bezpieczna. – Skąd wiesz? – wykrzyknęła Karan. – Muszę to wiedzieć. – Dwa lata temu w gorączce nieświadomie połączyłaś się ze mną. Mój pierwszy wielki błąd, pomyślała Karan. Ale mówi mi też coś o tobie. Kim jesteś, że rozumiesz takie sprawy? – Czy możesz to kontrolować? – mówiła dalej Maigraith. – Słucham? – Czy możesz świadomie związać się z innym umysłem, aby wysyłać wiadomości i je odbierać? – Robiłam to – odpowiedziała Karan cichutko – choć na moim talencie nie zawsze można polegać. – To dobrze – stwierdziła Maigraith, ignorując jej zastrzeżenie. – Mam pracę do wykonania i będę potrzebować twojej pomocy. W ten sposób wypełnisz swoje zobowiązanie. Wypełnisz!, pomyślała Karan. Mogłabyś chociaż być na tyle uprzejma, by sformułować to jako pytanie. Już czuła się zdominowana i przytłoczona. – Co chcesz, żebym zrobiła? – Moja pani Faichand żąda, bym odzyskała coś, co dawno temu utraciła. Nie mogę wykonać tego zadania bez pomocy więzi – wyjaśniła Maigraith. – Dlatego właśnie potrzebuję ciebie. – To wydaje się całkiem proste. – Skoro Karan już wyraziła zgodę, chciała mieć wszystko jak najszybciej za sobą. – Możemy zacząć zaraz po śniadaniu, jeśli tylko chcesz. Gdzie chciałabyś wykonać swoje zadanie? Maigraith zaśmiała się. – To nie takie proste. Nie możemy tego zrobić tutaj. – W porządku. Gdzie tylko zechcesz! – Z pewnością będzie to wymagać tylko paru dni, a w najgorszym wypadku tygodniowej podróży do Thurkadu. – Musimy udać się do Fiz Gorgo. – Fiz Gorgo! Ależ to po drugiej stronie Meldorinu – co najmniej tysiąc pięćset lig stąd! – Co najmniej – zgodziła się Maigraith. – O tej porze roku nie mogę zostawić Gothryme na tyle miesięcy! Czy Fiz Gorgo nie jest twierdzą Yggura? – Wypowiedziała to imię jako Ig-ger. – Żeby przebić się przez strażników Yggura, potrzebna byłaby cała armia. Maigraith zamyśliła się głęboko nad tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, rozważając, co z tej historii może bezpiecznie opowiedzieć Karan. Tydzień wcześniej przybyła do niej niezwykle poruszona Faichand i kazała jej udać się do Fiz Gorgo, by odzyskać artefakt, którego natychmiast potrzebowała. Maigraith zamarła. Wiedziała wystarczająco dużo o Fiz Gorgo i Yggurze, by mieć świadomość, że bez pomocy tego zadania nie da się wykonać. Ale Faichand nie przyjmowała żadnych usprawiedliwień – jeśli coś musi zostać wykonane, to trzeba to zrobić. Maigraith wiedziała, że aby dostać się do tak dobrze strzeżonego miejsca i potem wydostać z niego, potrzebuje kogoś wrażliwego. Wspomniała swojej pani o Karan, lecz ta wpadła we wściekłość. „Idź sama!”, krzyczała. „Kto w ogóle słyszał o wrażliwym, na którym można polegać?!” Maigraith też o tym wiedziała – wrażliwi bali się własnego cienia i przekazywali swój strach całemu światu. Była zdesperowana. Bez czasu na zaplanowanie akcji i wybadanie zabezpieczeń, bez wsparcia zadanie było niemożliwe do wykonania. Skorzystanie z pomocy wrażliwego oznaczało wprawdzie igranie z ogniem, ale nie miała wyboru. A Karan była jedynym znanym jej wrażliwym. Karan chrząknęła, wyrywając ją z zamyślenia. Maigraith spojrzała jej prosto w oczy. – Muszę odebrać artefakt, który posiada Yggur. On… należy do mojej pani, a ona bardzo go potrzebuje. Kiedy dotrzemy do Fiz Gorgo, nawiążesz ze mną więź i wesprzesz mnie, żebym mogła wejść do środka i potem wydostać się stamtąd. Karan nie mogła w to uwierzyć. – Ależ Yggur jest jednym z najpotężniejszych wodzów w Meldorinie, i do tego wiedzącym! – Moja pani jest jeszcze potężniejsza – odpowiedziała Maigraith – a ja do pewnego stopnia również umiem posługiwać się Tajemną Sztuką. To będzie trudne zadanie dla mnie, lecz tobie nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Nie zbliżysz się do murów Fiz Gorgo nawet na ligę. – Wyglądała na zmartwioną. – Nawet nie wiesz, co to dla mnie znaczy. Wszystko, co robię, nie zadowala Faichand. Wolę nawet nie myśleć o porażce. Błaganie Maigraith poruszyło miękkie serce Karan, ale mimo to nie poddawała się. Sam pomysł był koszmarny. – Nie nadaję się do kradzieży i szpiegowania – stwierdziła Karan – ani też nie mam żadnych umiejętności w tym kierunku. Będziesz musiała znaleźć sobie kogoś innego. – Ach tak! – rzekła zimno Maigraith. – Honor i obowiązek nic dla ciebie nie znaczą. Myślałam, że jest inaczej. Ale cóż, nie masz wyboru. Nie znam nikogo innego. – To, o co prosisz, jest nieporównywalne z tym, co dla mnie uczyniłaś – powiedziała Karan z rozpaczą w głosie. – Daj mi jakieś inne zadanie, a wypełnię je niezależnie od tego, ile wysiłku będzie wymagać. – O ile pamiętam, tak właśnie mówiłaś wcześniej. – Ale ja prosiłam cię tylko o srebro, które ci potem zwróciłam. Ty zaś żądasz ode mnie narażania życia. – Tylko o srebro! Uratowałam ci życie. Opiekowałam się tobą, ryzykując zarażenie gorączką. Zaprowadziłam cię do samego Thurkadu. Dałam ci pieniądze i zapewniłam bezpieczną eskortę do domu. Spłaciłaś dopiero małą część swoich długów. Karan czuła, że znalazła się w potrzasku. Nie myślała, że jej obietnica zostanie w taki sposób wykorzystana. – Pod koniec jesieni muszę udać się do Chanthedu – powiedziała, gdyż tylko o tym mogła teraz myśleć. – Stawiasz przyjemność ponad obowiązkiem? Jacy dziwni ludzie mieszkają w tym Bannadorze. Tak czy inaczej, do tego czasu zdążymy już wrócić. – Nie mogę! Mam tu swoje obowiązki. Maigraith nie dawała za wygraną. – Masz zarządcę. Kiedy cię spotkałam, wędrowałaś już od kilku lat. – Zarządca jest już stary. Poza tym nie mam pieniędzy. Od czterech lat trwa susza i każdy grint jest cenny. – A jednak możesz sobie pozwolić na podróż do Chanthedu! Oczywiście opłacę wszystkie twoje wydatki plus wynagrodzenie, podwójną zwyczajową stawkę dla wrażliwego. – Wynagrodzenie? – spytała Karan, czując, jak pada jej ostatnia linia obrony. – Cztery srebrne tary dziennie przez sześćdziesiąt dni, wypłacone w drodze powrotnej w Sith. Powtarzam pytanie: czy dotrzymasz swojej obietnicy? Karan milczała zdziwiona. Przez całe życie brakowało jej pieniędzy. Wymieniona suma była fortuną, wystarczyłaby na wyciągnięcie posiadłości z kłopotów, choć ona wolałaby raczej obejść się bez tych pieniędzy i pozostać w domu. Po latach wędrówek Karan pokochała spokój swojego domu i samotność, którą znajdowała w rozciągających się z tyłu posiadłości górach. Maigraith była samolubna i nieczuła. Pomijając już niebezpieczeństwa grożące im w Fiz Gorgo, miesiące w jej towarzystwie będą nie do zniesienia. Ale Karan wiedziała też, że Maigraith nie da za wygraną, i niezależnie od sumy wynagrodzenia nie mogła jej odmówić. Dług był zobowiązaniem, a zobowiązanie jest rzeczą świętą. – Zrobię to – stwierdziła niechętnie pełna ponurych przeczuć Karan. – W takim razie przysięgnij na to, co dla ciebie najświętsze, że będziesz mi wiernie służyć aż do zakończenia zadania. Jej ukochany ojciec Galliad został zamordowany w górach, kiedy miała pięć lat, dla garści monet. Był jej najcenniejszym wspomnieniem. – Na pamięć ojca przysięgam, że zrobię to dla ciebie – powiedziała Karan, czując się zdruzgotana. I tak oto wszystko zostało ustalone. Karan porozmawiała jeszcze z Rachisem, który wcale nie był zachwycony jej wyjazdem, uporządkowała swoje sprawy i następnego dnia o świcie obie kobiety opuściły Gothryme. |