Zawahała się przez chwilę. Wreszcie zaczęła szkicować rozkład tunelu. Miał około dwóch i pół kilometra długości, trzech metrów wysokości w najwyższym punkcie łukowatego sklepienia i z obu stron był zamurowany cegłami. W sklepieniu widać było liczne pęknięcia. Warstwa pyłu pokrywającego podłogę niedawno została naruszona, bardziej niż można by to wytłumaczyć obecnością jednego tylko koronera. Nora zastanawiała się, ilu robotników i policjantów odwiedziło w ostatnich godzinach to miejsce. Wzdłuż obu ścian ciągnęły się rzędy nisz. Było ich w sumie pół tuzina z każdej strony. Nora przeszła po wilgotnym podłożu, w dalszym ciągu szkicując i usiłując oszacować rozmiary całego tunelu. Nisze także musiano kiedyś zamurować, ale cegły zostały teraz usunięte i stały w stosach obok każdej z wnęk. Gdy poświeciła kolejno do każdej z nisz, ujrzała dokładnie to samo – bezładną plątaninę czaszek i kości, strzępy odzieży, fragmenty starych tkanek oraz resztki chrząstek i włosów. Obejrzała się przez ramię. Na drugim końcu tunelu Pendergast także coś sprawdzał, jego profil rysował się ostro w strudze światła, bystre oczy strzelały na lewo i prawo. Nagle agent ukląkł, wpatrując się z uwagą nie w kości, lecz posadzkę i podnosząc coś z ziemi. Dokończywszy obchód, Nora odwróciła się, by baczniej przyjrzeć się pierwszej wnęce. Uklękła przed nią i pospiesznie zlustrowała wzrokiem, usiłując ogarnąć doczesne szczątki i dzielnie ignorując odór. W tej niszy znajdowały się trzy czaszki. Czerepy nie były połączone z rdzeniem kręgowym, zostały zdekapitowane, ale klatki piersiowe pozostały nietknięte, zaś kości nóg, niektóre zgięte, także były z sobą połączone. Kilka kręgów sprawiało wrażenie uszkodzonych w niezwykły sposób, były rozcięte, jakby w celu odsłonięcia rdzenia. Opodal leżał zmierzwiony pęk włosów. Krótkich. Chłopięcych. Najwidoczniej ciała poćwiartowano, a następnie umieszczono w tej wnęce. To wydawało się logiczne, zważywszy na rozmiary niszy. Trudno byłoby ukryć całe ciało w tym niedużym pomieszczeniu, ale ciało porąbane na kawałki… Przełknęła ślinę i przyjrzała się odzieży. Wszystko wskazywało, że wrzucono tu poszczególne elementy ubioru należące do kilku różnych osób. Wyciągnęła rękę, zatrzymała ją pod wpływem typowego dla archeologa impulsu, zaraz jednak przypomniała sobie, co powiedział Pendergast. Ostrożnie zaczęła wyjmować odzież i kości, układając w myślach listę rzeczy znajdujących się w niszy. Trzy czaszki, trzy pary butów, trzy nienaruszone klatki piersiowe, liczne kręgi i połączone z sobą kości krótkie. Tylko na jednym czerepie dostrzegła ślady zbliżone do tych, które widziała na czaszce pokazanej jej przez Pendergasta. Mimo to wiele kręgów zostało otwartych w taki sam sposób od pierwszego kręgu lędźwiowego aż do kości krzyżowej. Kontynuowała liczenie. Trzy pary spodni, guziki, grzebień, fragmenty chrząstek i wyschniętego ciała, sześć zestawów kości nóg, trzy pary butów. „Gdybym tylko miała torebki na próbki” – pomyślała. Wyciągnęła pukiel włosów z całego pęku wciąż przytwierdzonego do fragmentu skalpu i włożyła do kieszeni. To było szaleństwo, nie znosiła pracować bez odpowiedniego wyposażenia. Cały jej zawodowy instynkt buntował się przeciwko tak pospiesznej, nieostrożnej pracy. Skupiła swą uwagę na ubraniach. Rzeczy były proste, zgrzebne, skromne i piekielnie brudne. Materiał przegnił, lecz tak jak kości nie nosił oznak nadgryzienia przez szczury. Sięgnęła po lupę, włożyła ją do oka i wnikliwie przyjrzała się wybranej części garderoby. Mnóstwo wszy, rzecz jasna martwych. Dostrzegła dziury, zapewne powstałe w wyniku długotrwałego noszenia, ubranie było wielokrotnie łatane. Buty zaś znoszone, główki gwoździ w podeszwach niektórych z nich starły się całkowicie. Sięgnęła do kieszeni spodni wyjętych z niszy – grzebyk, kawałek szpagatu. Przejrzała inne kieszenie – nic. W trzecich znalazła monetę. Wyjęła ją, materiał kieszeni rozszedł się jej pod palcami. To była duża amerykańska centówka wybita w 1877 roku. Wrzuciła wszystko pospiesznie do swojej kieszeni. Podeszła do kolejnej wnęki i ponownie, najszybciej jak potrafiła, posortowała i zapamiętała znajdujące się tam rzeczy. Wynik był podobny – trzy czaszki, trzy rozczłonkowane ciała i trzy pary ubrań. Zajrzała do kieszeni spodni – zgięta spinka i jeszcze dwie centówki wybite w latach 1880 i 1872. Przeniosła wzrok na kości – znów te dziwne ślady na kręgach. Przyjrzała się im uważniej. Kręg lędźwiowy, zawsze tylko lędźwiowy, został bardzo starannie otwarty – z niemal chirurgiczną precyzją – a następnie rozszczepiony. Wsunęła jeden z nich do kieszeni. Przeszła w głąb tunelu, przepatrując kolejne nisze i zapisując swoje spostrzeżenia w notesie Pendergasta. W każdej wnęce znajdowały się po trzy ciała. Każde z nich zostało w identyczny sposób poćwiartowane – na wysokości szyi, ramion i bioder. U kilku czaszek zauważyła takie same ślady sekcji jak na czerepie, który pokazał jej agent FBI. Wszystkie szkielety nosiły oznaki poważnych uszkodzeń kręgosłupa na wysokości odcinka lędźwiowo-krzyżowego. Z pobieżnej obserwacji wielkości i stanu czaszek mogła wywnioskować, że ofiary miały od trzynastu do dwudziestu lat i byli to zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć tych pierwszych było nieco więcej. Zastanawiała się, co odkrył koroner. Dowie się tego później. Będzie jeszcze na to czas. Dwanaście nisz, po trzy ciała w każdej… Wszystko precyzyjnie poukładane, z niespotykaną pieczołowitością. Przystanęła obok przedostatniej wnęki. Nagle cofnęła się na sam środek tunelu, rozpaczliwie starając się nie myśleć o implikacjach tego, co miała właśnie przed sobą, aby skoncentrować się wyłącznie na suchych faktach. Na każdym stanowisku archeologicznym ważne było, aby badacz miał choćby chwilę, by się uspokoić, wyciszyć, stłumić odzywający się w nim głos intelektu i po prostu chłonąć atmosferę danego miejsca. Rozejrzała się dokoła, próbując zapomnieć o upływającym czasie i odegnać od siebie rozmaite sugestie czy przypuszczenia. Podziemny tunel pochodzący sprzed 1890 roku, starannie zamurowane nisze, ciała i odzież trzydziestu sześciorga młodych mężczyzn i kobiet. Po co to wszystko? Czemu miało służyć to miejsce? Spojrzała na Pendergasta. W dalszym ciągu pracował przy drugim końcu tunelu, oglądając zamurowaną ścianę i wydłubując scyzorykiem kawałki zaprawy ze szczelin między cegłami. Wróciła do przedostatniej niszy, starannie odnotowując ułożenie każdej kości, każdej części garderoby. Dwie pary spodni, w kieszeniach pusto. Sukienka, brudna, podarta, nędzna. Poświęciła jej nieco więcej uwagi. To była sukienka dziewczynki, drobnej, szczupłej, niskiego wzrostu. Sięgnęła po leżącą opodal zbrązowiałą czaszkę. Czerep kobiety, a raczej nastolatki – szesnasto-, może siedemnastoletniej. Ogarnęła ją fala zgrozy – tuż pod czaszką walały się skłębione włosy, długie, złote loki wciąż przewiązane różową wstążką. Obejrzała czaszkę – zęby, jak w innych przypadkach, w fatalnym stanie. Szesnaście lat, a już miała zaawansowaną próchnicę. Wstążka była jedwabna, znacznie lepszej jakości niż sukienka; na pewno stanowiła jej największy skarb. Ten przebłysk człowieczeństwa, świadomość, że miała do czynienia ze szczątkami istoty ludzkiej, sprawiły, że na moment musiała przerwać badanie. Gdy sięgnęła do kieszeni, pod jej palcami coś zaszeleściło. Jakiś papier. Obmacała sukienkę skrupulatnie, by stwierdzić, że tajemniczy kawałek papieru nie znajdował się w kieszonce, lecz został zaszyty w podszewce spódnicy. Zaczęła wyciągać sukienkę z niszy. – Znalazła pani coś ciekawego, doktor Kelly? Usłyszawszy głos koronera, drgnęła mimowolnie. Van Bronck. Ton jego głosu zmienił się. Brzmiał teraz arogancko. Mężczyzna stanął nad nią. Rozejrzała się dokoła. Była tak przejęta, że nie usłyszała, jak do niej podszedł. Pendergast stał u wejścia do tunelu, dyskutując zawzięcie z kilkoma postaciami w mundurach, zaglądającymi przez otwór do podziemnego przejścia. – Jeżeli tylko uznałby pan taką rzecz za ciekawą – odparła. – Wiem, że nie współpracuje pani z biurem koronera, zatem musi być pani ekspertem FBI. Nora zaczerwieniła się. – Nie jestem doktorem nauk medycznych, tylko archeologiem. Brwi doktora Van Brocka uniosły się, a na jego ustach wykwitł ironiczny uśmiech. Miał małe, doskonale uformowane wargi, które wyglądały, jakby wyszły spod pędzla któregoś z renesansowych mistrzów. Błyszczały, gdy mężczyzna wypowiadał kolejne słowa. – Ach. Nie jest pani doktorem nauk medycznych. Chyba opacznie zrozumiałem pani kolegę. Archeolog. Jak miło. Nie miała godziny ani nawet trzydziestu minut. Włożyła sukienkę z powrotem do wnęki, upychając ją w zakurzonej szczelinie w głębi niszy. – A pan odkrył coś ciekawego, doktorze? – spytała spokojnym, opanowanym tonem, choć nie przyszło jej to łatwo. – Przyślę pani mój raport – odparł. – Choć wątpię, by cokolwiek pani z niego zrozumiała. Zawodowy żargon i w ogóle, rozumie pani. – Uśmiechnął się, ale uśmiech ten nie był ani trochę przyjazny. – Jeszcze tu nie skończyłam – powiedziała. – Kiedy skończę, z przyjemnością z panem porozmawiam. – Ruszyła w stronę ostatniej wnęki. – Będzie pani mogła kontynuować swoje badania, kiedy usunę stąd ludzkie szczątki. – Nie zabierze pan stąd niczego, dopóki tego dokładnie nie obejrzę. – Niech pani powie to im. – Wskazał ręką za siebie. – Nie wiem, skąd wzięło się pani przypuszczenie, że jest to stanowisko archeologiczne. Na szczęście już to skorygowaliśmy. Sprawa została wyjaśniona. Nora ujrzała grupkę policjantów ześlizgujących się do tunelu z ciężkimi skrzynkami na materiały dowodowe w dłoniach. Wkrótce wnętrze podziemnego korytarza wypełniła kakofonia przekleństw, stęknięć, chrząknięć i podniesionych głosów. Pendergasta nigdzie nie było widać. Na końcu do tunelu zeszli Ed Shenk i kapitan Custer. Custer zobaczył Norę i podszedł do niej ostrożnie, omijając leżące na podłodze cegły. Towarzyszyło mu dwóch poruczników. – Pani doktor, dostaliśmy rozkazy z komendy głównej – powiedział przyspieszonym, wysokim głosem. – Może pani powiedzieć swemu szefowi, że popełnił fatalną omyłkę. Jest to co prawda niecodzienne miejsce zbrodni, ale nie ma ono żadnego znaczenia dla współczesnej policji, a w szczególności dla FBI. To miejsce ma ponad sto lat. „A poza tym trzeba tu postawić nowy budynek” – pomyślała Nora, przenosząc wzrok na Shenka. – Nie wiem, kto panią wynajął, ale na tym kończy się pani udział w tej sprawie. Zabieramy szczątki do biura koronera. Reszta rzeczy, a jest ich raczej niewiele, zostanie dokładnie opisana i spakowana razem. Gliniarze bezceremonialnie upuszczali ciężkie pojemniki na wilgotne podłoże i wnętrze tunelu przepełniły głuche łupnięcia. Koroner zaczął wydobywać kości z nisz dłońmi w gumowych rękawiczkach i umieszczać je w pojemnikach, odrzucając odzież i rzeczy osobiste na bok. Wśród tumanów pyłu rozbrzmiały głosy. W półmroku pojawiły się promienie światła. To policjanci, jeden po drugim, zapalali latarki. Na jej oczach stanowisko ulegało bezpowrotnemu niszczeniu. – Czy moi ludzie mogą panią wyprowadzić? – spytał z przesadną kurtuazją kapitan Custer. – Sama sobie poradzę – odparła Nora. Światło słoneczne oślepiło ją na kilka chwil. Zakasłała, zaczerpnęła świeżego powietrza i rozejrzała się dokoła. Rolls wciąż parkował na ulicy przy bramie. Przy samochodzie stał Pendergast. Czekał na nią. Wyszła za bramę. Agent stał z głową odwróconą od słońca i lekko przymkniętymi powiekami. W świetle dziennym jego skóra wydawała się równie blada i przezroczysta jak alabaster. – Ten kapitan miał rację, prawda? – spytała. – Pańska jurysdykcja tutaj nie sięga. Powoli opuścił głowę, na jego twarzy malował się posępny wyraz. Kipiący w niej gniew nagle wyparował. Agent wyjął z kieszeni jedwabną chustkę i otarł nią czoło. Niemal na jej oczach jego oblicze ponownie nabrało wcześniejszego, nieodgadnionego wyrazu. Po chwili odezwał się: – Bywają takie sytuacje, że nie ma czasu na typowe działania proceduralne. Gdybym zaczekał do jutra, tego stanowiska już by nie było. Widzi pani, jak szybko i sprawnie działa grupa Moegen-Fairhaven. Gdyby to stanowisko uznano za miejsce o szczególnym znaczeniu archeologicznym, musiano by przerwać budowę na wiele tygodni. Rzecz jasna oni nie mogli do tego dopuścić. – Ale przecież to miejsce ma szczególne znaczenie archeologiczne! – Oczywiście. – Pendergast skinął głową. – Niestety ta bitwa jest już przegrana, doktor Kelly. I w gruncie rzeczy spodziewałem się, że tak się stanie. Jakby w odpowiedzi, na placu budowy ożył z warkotem silnik wielkiej, żółtej koparki. Z przyczep i ciężarówek zaczęli wyłaniać się robotnicy. Policjanci ze skrzynkami jeden po drugim wyłaniali się z tunelu i umieszczali pojemniki w karetce. Koparka zadygotała, po czym kołysząc się, ruszyła wolno w stronę jamy, czerpak uniósł się w górę, z żelaznych zębów osypywały się grudy ziemi. – Co pani tam znalazła? – spytał Pendergast. Zawahała się. Czy powinna powiedzieć mu o kartce zaszytej pod podszewką sukienki? Zapewne to nic wielkiego, a poza tym sukienka i tak już przepadła. Wyrwała plik pospiesznie zapisanych stronic z bloczka i podała agentowi. – Raport z moimi ogólnymi spostrzeżeniami przygotuję dla pana na wieczór – odparła. – Wydaje się, że u każdej z ofiar celowo otwarto kręgi na wysokości odcinka lędźwiowo-krzyżowego. Włożyłam jeden taki kręg do kieszeni. Pendergast skinął głową. – Na podłożu odkryłem wiele powbijanych w ziemię odłamków szkła. Wziąłem kilka do analizy. – Oprócz szkieletów w niszach znajdowało się kilka drobnych monet datowanych na lata 1872, 1877 i 1880. W kieszeniach znalazłam parę przedmiotów osobistych. – Budynki wzniesiono w tym miejscu w roku 1897 – mruknął posępnym tonem, jakby do siebie, Pendergast. – I to jest nasz terminus ante quem. Zabójstwa miały miejsce przed 1897 rokiem, zapewne w okresie, z którego pochodziły wspomniane przez panią monety, czyli pomiędzy rokiem 1870 a 1880. Czarna, długa limuzyna bezszelestnie zaparkowała z tyłu, za rollsem, przyciemnione szyby lśniły w popołudniowym słońcu. Z samochodu wyszedł wysoki mężczyzna w grafitowym garniturze, a za nim jeszcze kilka osób. Mężczyzna zlustrował wzrokiem stanowisko, po czym błyskawicznie przeniósł wzrok na Pendergasta. Miał długą, pociągłą twarz, szeroko rozstawione oczy, czarne włosy, a kości policzkowe osadzone tak wysoko i tak wydatne, że można by przypuszczać, iż wymodelowano je toporkiem. – A oto pan Fairhaven we własnej osobie, który zjawił się tu, aby zapobiec dalszym nieplanowanym i niepożądanym przestojom w pracach budowlanych – rzekł Pendergast. – Chyba na nas już czas. – Otworzył Norze drzwiczki rollsa, odczekał, aż wygodnie się usadowi, po czym sam zajął miejsce na siedzeniu. – Dziękuję, doktor Kelly – rzekł, dając kierowcy znak, aby uruchomił silnik. – Jutro znów się spotkamy. Śmiem twierdzić, że w bardziej oficjalnych warunkach. Gdy włączyli się w ruch uliczny na Lower East Side, Nora spojrzała na agenta. – A właściwie skąd dowiedział się pan o tym stanowisku? Odkryto je zaledwie wczoraj. – Mam swoje kontakty. To bywa pomocne w moim fachu. – Nie wątpię. A skoro o kontaktach mowa, dlaczego nie spróbuje pan po prostu raz jeszcze zadzwonić do swego przyjaciela, komisarza policji? Na pewno pana poprze. Rolls wjechał płynnie na East River Drive, potężny silnik mruczał jak zadowolony kociak. – Do komisarza? – Pendergast spojrzał na nią i zamrugał powiekami. – Niestety nie miałem przyjemności go poznać. – Wobec tego do kogo pan dzwonił wtedy, na placu budowy? – Do mojego mieszkania – to rzekłszy, agent FBI uśmiechnął się leciutko pod nosem. |