Nora z niepewną miną wysiadła z rolls-royce’a. Nie przywykła do takich sytuacji. Pendergast zamknął za nią drzwiczki, zdając się patrzeć zgoła obojętnie na luksusową limuzynę zaparkowaną wśród kurzu i zgiełku przy placu budowy. Przeszli przez ulicę i przystanęli obok wysokiego parkanu z drucianej siatki. Za ogrodzeniem, w popołudniowym blasku wznosiły się szkielety fundamentów szeregu starych budynków. Wokół stały wywrotki pełne cegieł. Przy chodniku parkowały dwa radiowozy. Nora dostrzegła mundurowych stojących przy otworze w ceglanym murze. Opodal zebrała się grupka biznesmenów w garniturach. Plac budowy otaczały zapuszczone rudery łypiące na nich pozbawionymi szyb oknami. – Grupa Moegen-Fairhaven wznosi w tym miejscu sześćdziesięcioczteropiętrowy apartamentowiec – rzekł Pendergast. – Wczoraj około czwartej robotnicy przebili się przez ten ceglany mur. Jeden z nich odnalazł wewnątrz podziemnego przejścia czaszkę, którą pani pokazałem. A także kości, całe mnóstwo kości. Nora spojrzała we wskazanym kierunku. – Co się tu wcześniej znajdowało? – spytała. – Szereg kamienic zbudowanych w końcu lat dziewięćdziesiątych XIX wieku. Tunel wszelako wydaje się pochodzić z wcześniejszego okresu. Nora zauważyła, że koparka gruntownie odsłoniła podziemne przejście. Stare umocnienie znajdowało się poniżej dziewiętnastowiecznej podstawy, a widniejąca w nim dziura z całą pewnością stanowiła fragment wcześniejszej struktury. Z boku wznosił się stos starych, częściowo nadpalonych i przegniłych belek. Kiedy zaczęli iść wzdłuż ogrodzenia, Pendergast nachylił się w jej stronę. – Obawiam się, że nasza wizyta może być dość problematyczna i mamy niewiele czasu. Stanowisko zmieniło się niepokojąco w ciągu ostatnich kilku godzin. Moegen-Fairhaven to jedno z najbardziej rzutkich przedsiębiorstw budowlanych w mieście. I mają nieliche plecy. Czy zauważyła pani, że nie ma tu przedstawicieli prasy? Policję wezwano po cichu. Skierował ją w stronę zablokowanej łańcuchem bramy strzeżonej przez gliniarza, przy którego pasie zwieszały się kajdanki, krótkofalówka, pałka, pistolet i zapasowy magazynek z amunicją. Rzeczy te ważyły dość sporo, obciążając pas i podkreślając zwieszający się nad nim opasły kałdun opięty niebieską koszulą. Pendergast zatrzymał się przy bramie. – Proszę stąd iść – rzekł policjant. – Nie ma tu nic do oglądania. – Wręcz przeciwnie. – Pendergast uśmiechnął się i pokazał mu swoją legitymację. Gliniarz nachylił się, mrużąc lekko oczy. Następnie spojrzał na agenta i przez chwilę wodził wzrokiem między jego twarzą a zdjęciem w legitymacji. – FBI? – Podciągnął pas przy wtórze metalicznego brzęku. – Tak tu jest napisane. – Pendergast schował legitymację. – Kto jest z panem? – To pani archeolog. Przysłano ją, aby zbadała to stanowisko. – Archeolog? Chwileczkę. Policjant przeszedł przez plac, by przystanąć obok grupki gliniarzy. Zamienił z nimi kilka słów, wreszcie od grupki odłączył się jeden z policjantów. Jego śladem podążył mężczyzna w brązowym garniturze. Był niski, krępy, znad opiętego kołnierzyka wylewały się wałeczki tłuszczu. Stawiał kroki zbyt duże jak na jego krótkie, grube nogi, przez co zdawał się podskakiwać i kołysać niemal tanecznym rytmem. – Co to ma znaczyć, u licha? – wychrypiał, podchodząc do bramy i zwracając się do nowo przybyłego policjanta. – Nic nie mówiliście o żadnym FBI. Nora zauważyła, że nowy policjant miał na naramiennikach złote dystynkcje kapitańskie. Miał również rzedniejące włosy, ziemistą cerę i wąskie, czarne oczy. Był niemal tak samo gruby jak facet w brązowym garniturze. Kapitan spojrzał na Pendergasta. – Czy mogę zobaczyć pańską legitymację? Głos miał wysoki, cichy i spięty. Pendergast ponownie otworzył portfel. Kapitan wziął go do ręki, obejrzał i oddał agentowi przez bramę. – Pan wybaczy, panie Pendergast, ale jurysdykcja FBI tu nie sięga, zwłaszcza jurysdykcja nowoorleańskiej filii biura. Zna pan procedury. – Kapitanie…? – Custer. – Kapitanie Custer, przyjechałem tu z Norą Kelly z nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej, której zlecono inspekcję stanowiska archeologicznego. Gdyby zatem zechciał pan teraz wpuścić nas… – To plac budowy – wtrącił mężczyzna w brązowym garniturze. – Jeśli jeszcze pan tego nie zauważył, usiłujemy postawić tu budynek. Był już facet, który obejrzał te kości. Chryste Panie, tracimy 40 tysięcy dolarów dziennie, a teraz jeszcze zwala się nam na głowę FBI. – A pan to kto? – Pendergast zwrócił się uprzejmym tonem do mężczyzny. Tamten zaczął strzelać oczami na lewo i prawo. – Ed Shenk. – Ach, panie Shenk. – W ustach Pendergasta te słowa zabrzmiały co najmniej obraźliwie. – Jaki jest pański związek z firmą Moegen-Fairhaven? – Jestem kierownikiem budowy. Pendergast skinął głową. – Oczywiście. Miło mi pana poznać, panie Shenk. – I natychmiast odwrócił się do kapitana, całkowicie ignorując Shenka. – A teraz, kapitanie Custer – ciągnął tym samym uprzejmym tonem – mam rozumieć, że nie zechce pan otworzyć tej bramy i pozwolić, abyśmy wypełniali nasze obowiązki? – To bardzo ważny projekt dla Grupy Moegen-Fairhaven i dla tej dzielnicy. Prace posuwały się wolniej, niż zakładano. Fairhaven osobiście zjawił się na tej budowie. Ostatnią rzeczą, jakiej mogliby sobie życzyć szefowie firmy, jest dalsze opóźnienie. Nic mi nie wiadomo o zaangażowaniu FBI w tę sprawę i nie mam pojęcia, czego miałby tu szukać archeolog… – Przerwał. Pendergast wyjął komórkę. – Do kogo pan dzwoni? – rzucił ostro Custer. Pendergast milczał, na jego wargach wciąż błąkał się lekki uśmieszek. Jego palce z niezwykłą szybkością przemknęły po małych klawiszach. Kapitan spojrzał na Shenka, po czym znów odwrócił wzrok. – Sally? – rzekł do telefonu Pendergast. – Tu agent Pendergast. Mogę mówić z komisarzem Rockerem? – Proszę posłuchać… – zaczął kapitan. – Tak, bardzo proszę, Sally. Jesteś nieoceniona. – Może moglibyśmy porozmawiać o tym w środku. – Szczęknęły klucze. Kapitan Custer zaczął otwierać bramę. – Byłbym zobowiązany, gdybyś jednak zechciała mu przeszkodzić, powiedz mu, że bardzo chciałbym z nim mówić. – Panie Pendergast, to nie będzie konieczne – rzekł Custer. Brama uchyliła się lekko. – Sally? Zadzwonię później – powiedział Pendergast i zamknął klapkę telefonu. Przeszedł przez bramę, Nora uczyniła to samo. Nie zatrzymując się, agent bez słowa skierował się przez plac budowy w stronę otworu w ceglanym murze. Pozostali, zaskoczeni, pospieszyli za nim. – Panie Pendergast, musi pan zrozumieć… – zawołał kapitan, z trudem dotrzymując mu kroku. Shenk szedł za nimi wściekły jak osa. Potknął się, zaklął i pomaszerował dalej. Gdy zbliżyli się do otworu, Nora dostrzegła płynące ze środka słabe światło, a potem silny błysk. Przerwa i kolejny błysk. Ktoś robił zdjęcia. – Panie Pendergast… – zawołał kapitan Custer. Ale szczupły agent federalny już wspinał się na stertę cegieł. Pozostali zatrzymali się u jej podstawy, dysząc ciężko. Nora ruszyła za Pendergastem, który zniknął już w ciemnym otworze. Przystanęła przy zniszczonym murze i zajrzała do środka. – Zapraszam – rzekł łagodnym tonem agent Pendergast. Zsunęła się na dół po stercie zwalonych cegieł, by zatrzymać się na wilgotnym podłożu. Znów błysnął flesz. Mężczyzna w białym kitlu nachylał się, by obejrzeć coś, co znajdowało się w niedużej, łukowato sklepionej niszy. Fotograf stał przy sąsiedniej niszy z aparatem 4x5 zaopatrzonym w dwa flesze. Mężczyzna w kitlu wyprostował się i spojrzał na nich poprzez chmurę kurzu. Miał gęste, siwe włosy, które w połączeniu z okrągłymi okularami w czarnych oprawkach nadawały mu wygląd starego, bolszewickiego rewolucjonisty. – Kim jesteście, u diabła, że tak tu wchodzicie? – ryknął, a jego głos odbił się echem od ścian korytarza. – Przecież mówiłem, że nie wolno mi przeszkadzać. – FBI – warknął Pendergast. Jego głos zmienił się, był teraz oschły, surowy, zasadniczy. Przy wtórze trzasku skóry otworzył portfelik i podsunął swoją legitymację pod sam nos mężczyzny w kitlu. – Ach, tak – mężczyzna spuścił z tonu. – Rozumiem. Nora powiodła wzrokiem po ich twarzach, zaskoczona niezwykłą zdolnością Pendergasta błyskawicznego „prześwietlania” ludzi, z którymi się stykał, a następnie umiejętnego manipulowania nimi w zależności od tego, jak reagowali na jego osobę. – Czy mógłbym prosić panów o opuszczenie tego miejsca, podczas gdy ja i moja koleżanka, doktor Kelly, dokonamy oględzin? – Proszę posłuchać, ja tu pracuję… jeszcze nie skończyłem. – Dotykał pan czegoś? – To zabrzmiało jak groźba. – Nie… właściwie nie. Naturalnie poprzekładałem niektóre kości… – Przekładał pan jakieś kości? – Zważywszy na to, że moim zadaniem było określenie przyczyny zgonu… – Przekładał pan jakieś kości? – Pendergast wyjął cienki bloczek i złote pióro z kieszonki marynarki, po czym zapisał coś, kręcąc głową z dezaprobatą. – Pańska godność, doktorze? – Van Bronck. – Zapiszę to sobie do protokołu. A teraz, Van Bronck, byłbym zobowiązany, gdybyście pozwolili nam robić swoje. – Tak jest. Pendergast patrzył, jak koroner i fotograf mozolnie wygramolili się z tunelu. Następnie odwrócił się do Nory. – Stanowisko należy do pani – rzucił niemal szeptem. – Mamy godzinę, może mniej, tak więc proszę się spieszyć. – Spieszyć się? Z czym? – spytała z paniką w głosie Nora. – Co mam robić? Ja nigdy… – Posiada pani przeszkolenie w sprawach, w których ja jestem laikiem. Proszę obejrzeć stanowisko. Chcę wiedzieć, co się tu stało. Proszę pomóc mi to zrozumieć. – W godzinę? Nie mam żadnych narzędzi, niczego, w co mogłabym zapakować próbki… – I tak omal nie przybyliśmy za późno. Zauważyła pani tego kapitana z pobliskiego posterunku? Jak powiedziałem, Moegen-Fairhaven pociągnęli za wiele sznurków. To będzie nasza jedyna szansa. Potrzebuję jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie. To wyjątkowo ważne. – Podał jej pióro i bloczek, po czym wyjął z kieszeni płaszcza dwie małe ołówkowe latarki i jedną z nich wręczył Norze. Nora zapaliła latarkę. Pomimo niedużych rozmiarów świeciła bardzo mocno. Nora rozejrzała się dokoła, po raz pierwszy orientując się w otoczeniu. Było tu chłodno i cicho. Przez otwór w murze wpadały wirujące w świetle drobiny kurzu. W powietrzu czuć było woń rozkładu, osobliwą mieszankę pleśni, starego mięsa i zgnilizny. Mimo to wzięła głęboki oddech, usiłując zebrać się w sobie. Archeologia bazowała na powolnym, metodycznym działaniu. Tu, gdzie czas płynął jak szalony, nie bardzo wiedziała, od czego powinna zacząć. |