Wygląda na to, że film “Aleksander” będzie jak jego tytułowy bohater na jednym z fotosów: przegalopuje przez ekrany i naszą wyobraźnię, pozostawiając po sobie tylko tuman kurzu, który dość szybko się rozwieje. A może nie?  |  | ‹Aleksander› |
Na “Aleksandra” wybrałam się pomimo chłodnych recenzji prasowych i niezbyt entuzjastycznych opinii znajomych. Jednak od chwili ujrzenia plakatu wiedziałam, że pójdę do kina choćby po to, żeby zobaczyć tego przepięknego fryzyjskiego ogiera. ;-) W porównaniu z innymi widowiskami historyczno-kostiumowymi ostatnich lat, jak “Troja” czy “Gladiator”, film Stone’a istotnie nie powala na kolana. Przywykliśmy już do świetnie okazanych scen bitew, wystawnych dekoracji i komputerowo odtwarzanych miast starożytności. Nie wystarczą ładne, ruchome obrazki jak z kanału “Discovery”, żeby zachwycić się filmem, potrzebny jest jeszcze bohater, któremu można kibicować. Tymczasem w “Aleksandrze” zabrakło tego czegoś, co sprawia, że naprawdę przejmujemy się losami stworzonych na ekranie postaci. Na “Troi” niemal obgryzałam paznokcie, kiedy zbliżał się pojedynek Achillesa z Hektorem, na “Gladiatorze” z całego serca pragnęłam, aby Maximusowi się udało... Może to dlatego, że ich uczucia, pragnienia, rozterki i wątpliwości były przedstawiane raczej poprzez ich działanie, zachowanie, a nie, jak u Stone’a, przez tasiemcowe monologi lub narrację Ptolemeusza. Colin Farrell nie stworzył, niestety, kreacji, która pozwalałaby zrozumieć, jak młodemu Macedończykowi udało się podbić tyle państw i poprowadzić sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi na koniec świata. Tak, podobało mi się pokazanie, że dla nich to naprawdę BYŁ koniec świata. Podobało mi się ukazanie marzeń Aleksandra o dojściu do Oceanu Zewnętrznego. Ale to jednak nie był aż taki wizjoner i marzyciel, jakiego zapowiadały nam reklamy i filmowe zwiastuny. Owszem, mogę uwierzyć w to, że ten chłopak skrzyknął paru kumpli i podbił sąsiednie księstewko. Ale nie było w przekonujący sposób pokazane, jakim cudem mógł utrzymać w garści tak ogromne imperium, sam wojując w Indiach – a przecież przy ówczesnym tempie przepływu informacji było to tak, jakby praktycznie już nie istniał. “Psychoanalityczne” wątki o uzależnieniu Aleksandra od matki, które tak irytowały niektórych krytyków, dla mnie były do strawienia z wyjątkiem jednej sceny. Tej, w którym Aleksander rzuca się na swoją świeżo poślubioną małżonkę, a w przebitkach widzimy reminiscencje nocy, kiedy jako dziecko był świadkiem podobnego traktowania matki przez ojca. Już samo pokazanie tej sceny na początku filmu było typowo hollywoodzką łopatologią (“A teraz widzimy, jak trudne dzieciństwo zaważyło na charakterze i życiorysie bohatera. Proszę otworzyć zeszyty i notować”), ale przypomnienie jej w momencie “małżeńskiego gwałtu” to już łopatologia do sześcianu. Czyżby Oliver Stone obawiał się, że w trakcie oglądania filmu widzowie doznają nagłych zaburzeń pamięci? Wątki homoseksualne, które też wzbudziły wiele wątpliwości, zostały moim zdaniem potraktowane tak dyskretnie, że mogłyby stanowić wręcz wzór kręcenia filmów o postaciach o kontrowersyjnych (w TYM sensie) upodobaniach. Związek Aleksandra z Hefajstionem pokazany jest bardziej jak braterska miłość i gdyby nie komentarze Ptolemeusza i kilka innych scen (np. ta z całowaniem tancerza), można by go zinterpretować zupełnie nie-gejowsko. Podobała mi się monumentalna muzyka Vangelisa – pasuje do całości filmu. Piękny był jastrzębi wzrok Dariusza wpatrzonego w pole bitwy i późniejszy gest Aleksandra, przykrywającego płaszczem jego sponiewierane zwłoki. Zachwyciły mnie też wystawne sceny zbiorowe: uczty z tancerkami, wkroczenie do Babilonu, bitwy. Nawiasem mówiąc, całkiem przypadła mi do gustu komputerowa panorama Babilonu – czyżbym zaczynała się przyzwyczajać? Minas Tirith mnie raziło... Nudne gadki starego Ptolemeusza zniosłam bez trudu, ale tylko dlatego, że ciągle przyglądałam się elementom w tle: miedziane posągi, niewolnik zrywający uschłe listki z ozdobnego krzaka, drugi chodzący krok w krok za skrybą i podsuwający mu kałamarz... Lubię takie szczegóły, nadają obrazowi życia i realności – nie to, co ta kompletnie pusta sala tronowa Amidali i wyludnione Naboo... Skoro recenzję zaczęłam od konia, wypadałoby ją na koniu skończyć ;-) . Bucefał był przepiękny, zgodnie z moimi nadziejami, bardzo ładnie było też pokazane zaufanie, jakim darzą się wzajemnie koń i jeździec, na przykład w scenie ataku na słonie. Szkoda tylko, że na początku usiłowano nam wmówić, że koń się boi własnego cienia, co jest całkowicie pozbawione sensu. Tymczasem według mitu rumak lękał się cienia siebie wraz z jeźdźcem, ponieważ sylwetka człowieka zmieniała jego kształt. Cóż więcej można powiedzieć o “Aleksandrze”? Kilka ładnych obrazków, ruchoma ilustracja podręcznika do historii, która za parę lat i tak ulotni się z naszej pamięci. Trochę szkoda. Mógł to być o wiele lepszy film.
Tytuł: Aleksander Tytuł oryginalny: Alexander Reżyseria: Oliver Stone Zdjęcia: Rodrigo Prieto Scenariusz: Oliver Stone, Christopher Kyle, Laeta Kalogridis Obsada: Anthony Hopkins, Rosario Dawson, Jared Leto, Colin Farrell, Angelina Jolie, Val Kilmer, Jonathan Rhys-Meyers, Gary Stretch, Ian Beattie, Monica Zamora, Connor Paolo, Christopher Plummer, Tim Pigott-Smith Muzyka: Vangelis Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: Holandia, Niemcy, USA, Wielka Brytania Data premiery: 1 stycznia 2005 Czas projekcji: 175 min. Gatunek: dramat, historyczny Ekstrakt: 60% |