TK: 2004 z pewnością był dobrym rokiem dla sensacji. Otrzymaliśmy „Zakładnika” i „Człowieka w ogniu” – dwa wyśmienite dramaty sensacyjne oparte bardziej na twardych, dobrze zarysowanych postaciach niż fabule i akcji, ale także kilka przyzwoitych pozycji z lżejszego repertuaru – „Krucjatę Bourne’a” czy „Ławę przysięgłych”.  | ‹Człowiek w ogniu› |
KW: Stawiam „Krucjatę” obok „Zakładnika”, a wyżej od „Człowieka w ogniu”. Ale zgodzę się, że te 3 filmy byłyby ozdobą każdego maratonu filmowej sensacji. Znakomita robota nie byle jakich reżyserów – Manna, Greengrassa i młodego Scotta. Może to przyciągnie kolejnych utalentowanych fachowców do tego gatunku? Kiedyś sprawni rzemieślnicy sensacyjni z czasem odchodzili do poważniejszych tematów (Eastwood, właśnie Mann), kto wie, może teraz artyści będą chcieli sprawdzić, czy poradzą sobie jako sprawni rzemieślnicy? Wszyscy byśmy na tym skorzystali. PD: Ja z kolei najwyżej stawiam „Człowieka w ogniu”. To, że nie był zbyt oryginalny, specjalnie mi nie przeszkadzało, gdyż filmy, jak już kiedyś wspominałem, mierzę w emocjach. A Tony Scott z Denzelem zapewnili mi pełny pakiet. MŁ: Podzielam pogląd. Dla mnie „Człowiek w ogniu” to najlepszy film sensacyjny w tym roku. Obok niego wymieniłbym również „Zakładnika”. Od biedy dodałbym do tego „Aniołów apokalipsy” – za oryginalność i klimat. Natomiast ni czorta się nie przekonam do „Krucjaty Bourne’a”. Myślałem, że to przez to, że nie widziałem „Tożsamości Bourne’a”. Obejrzałem niedawno – nie pomogło. PD: Arnold poszedł w politykę, Sylwek w epizody („Taxi 3”, „Mali agenci 3D”), Jean-Claude w zapomnienie. Antypatyczny Vin Diesel zaliczył falstart, ale zupełnie nieźle w bezmózgim kinie kopanym radzi sobie były wrestler The Rock. Chyba tylko on ma szansę stać się ikoną bezpretensjonalnych napieprzanek. Ale czy choć w połowie w takim stopniu, co niegdyś Schwarzenegger? Czy kino akcji ma w ogóle jeszcze przed sobą jakąkolwiek przyszłość, czy może miejsce tego gatunku znajduje się już tylko na zakurzonych półkach wypożyczalni wideo? TK: Nie!!! The Rock radzi sobie nieźle w kinie kopanym? „Z podniesionym czołem” to dla mnie najbardziej wykręcający w fotelu film roku, relikt przeszłości. Wraz z rozpowszechnieniem się technik komputerowych gatunek prezentujący jedynie wybuchy i nawalanki skazany jest na zagładę. Czasy Hulków Hoganów, Stallone’ów odchodzą w zapomnienie – animki grają lepiej. KW: Coś w tym jest, że formuła kina akcji się powoli wyczerpuje… Boom ostatnich lat wynikał z tego, że pojawiły się do tej pory niedostępne możliwości techniczne. Ale ile można jechać na cyzelowaniu rozpierduchy? Trochę to się nudne robi. Natomiast mamy już kilka następnych zapowiadanych superprodukcji kina akcji – „National Treasure”, „Mission Impossible III”, więc próby będą trwały. Ale faktem jest, że najlepszym kinem akcji ostatnio był „Władca Pierścieni” – może to da filmowcom do myślenia? Że akcję można też poprzeć rozbudowaną fabułą? MCh: Na cyzelowaniu rozpierduchy można jechać tak długo, jak długo na widowni jest dopływ świeżej krwi, która to kino ogląda. A że jest to kino dla nastolatków, możesz być spokojny, że ich dopływ na całym świecie jest niewyczerpany. Dlatego kino akcji pozostanie niewyczerpaną studnią, niezależnie od tego, że starsi widzowie nie rozumieją, dlaczego te same pomysły ktoś sprzedaje po raz setny. W tym niestety leży siła kina dla młodszych widzów – w błyskawicznym cyklu wymiany zawsze głodnych odbiorców. KS: Ja tam uważam, że temu gatunkowi pomóc może tylko więcej autoironii – niech następną taką napieprzankę wyreżyseruje, na przykład, John Waters: od razu będzie lepiej i weselej! A moim ulubionym filmem akcji w tym roku jest „Ong-Bak”, a zaraz po nim… „Torque”. Choć ten ostatni powinien raczej startować w kategorii komedia. BS: Nie skreślałbym bezpowrotnie Diesela, facet jeszcze się odbije i pokaże na co go stać. Odnośnie The Rocka, to z taką ilością charyzmy nie tylko może konkurować, ale bez wątpienia przewyższa Schwarzeneggera i Stallone’a razem wziętych. Gra też o wiele lepiej od wymienionych, dlatego ikoną stanie się z pewnością i to już niedługo (patrz: „Be Cool”). A samo kino akcji będzie istniało jeszcze lata świetlne, na co dowodem jest zeszłoroczny międzynarodowy sukces kasowy głupiej nawalanki, czyli „Matrixa: Popłuczyn”. Zamiast wrzucać „Torque” do komedii, zrobiłbym to najpierw z „Ong-Bakiem”. Tyle gadania i zachwytów. Bywalec wielu festiwali i zdobywca nagród. A co otrzymaliśmy? Instruktaż dla sprawozdawców sportowych, jak montować powtórki. KS: Interesujące, że nikt ani słowem nie wspomniał o „Kill Bill 2”! Dla mnie to był niewypał, ale ciekawe, że po tylu entuzjastycznych notach tetrycznych milczycie jak Bill po ostatnim ciosie Żółtowłosej. Czyżby Tarantino ostatecznie przestał być modny? :) MCh: „KB2” to akurat jadalny kawałek tego dwuczęściowego tasiemca. Ale razem wzięty cały „KB” to smutny przykład szeregu rzeczy. Po pierwsze tego, co może się stać, kiedy ktoś za mocno uwierzy we własny geniusz. Po drugie tego, co może osiągnąć film sprzedawany przez mistrzów marketingu. Po trzecie tego, że widzowie, a zwłaszcza krytycy, potrafią zachwycić się kinem B, jeśli tylko ktoś ich usprawiedliwi, że można to zrobić publicznie i być cool. Ale właśnie „KB2” nie kopałbym zbyt mocno. To prawie normalny film Tarantino. Prawie normalny w tym sensie, że sprawia wrażenie, jakby ktoś kopiował Tarantino sprzed 10 lat, ale przynajmniej nieźle kopiował. Nie ma ani jednego pomysłu na dobry dialog, ma wysilone wejścia „w stylu Tarantino” (monolog o Supermanie), ale ma też przynajmniej pomysł na fabułę, czego w „KB1” jednak nie było. Dlatego w odróżnieniu od pierwszej części, druga mnie nie znudziła.  | Najlepsza Piątka Ewy Drab - Między słowami
- Władca Pierścieni: Powrót Króla
- Sztuka spadania
- Dziewczyna z perłą
- Shrek 2
|  |
TK: Przegląd fantastyki zacznijmy od prężnego jej podgatunku – ekranizacji komiksów. Hollywood oszalało i superbohaterowie jeden po drugim trafiają na ekran. Szkoda tylko, że filmy te prezentują tak niski poziom. Kolejny wściekle sfilmowany obraz Pitofa „Kobieta-Kot”, „Punisher” – sztuczny twór w postaci bardzo brutalnego i krwawego tematu pokazanego z ograniczeniem dla widzów od lat dwunastu czy „wykastrowany” „Garfield” kopiujący scenariusz „Toy Story”. Nieco lepiej wypadł na tym tle „Hellboy”, ale w pełni zadowalający film nakręcił tylko Raimi – druga część „Spider-Mana” jest jeszcze lepsza od jedynki. KW: Nie było w tym roku rewelacji, ale zgadzam się, że najlepszy był „Spider-Man II”, bijący jedynkę na głowę, i, co ważniejsze, zaskakujący rozwiązaniami fabularnymi, co w kinie komiksowym należy raczej do rzadkości. PD: Gdyby jeszcze tylko scenarzyści nie zrobili z Parkera młodszej wersji Lesliego Nielsena, mógłbym się zgodzić, ale do tej pory zachodzę w głowę, jakim cudem Mary Jane mogła pokochać chłopaka, który zawala absolutnie wszystko, a na spacerze wywraca się kilkukrotnie na prostej. Dla mnie dużo lepszy był filmowy Hellboy – narwaniec, cynik, romantyk, a nade wszystko po prostu swój chłop, paradoksalnie bardziej ludzki (!) od Parkera. MCh: Mam to samo wrażenie – „Hellboy” to dla mnie nowy rozdział w filmowym komiksie. Dobra, wywrotowo wymyślona postać z komiksu nie straciła na ekranie nic z tej wywrotowości. Co najważniejsze, nie zrobiono z niego superbohatera, tylko ciągle tego samego faceta z robotniczym charakterem, odwalającego trudną robotę, żeby inni dali mu spokój.  | ‹Powrót› |
BS: Przyłączam się do klubu miłośników „Helboya”. To nie tylko najlepsza adaptacja tego roku, ale najznamienitsza od ponad dekady. „Spider II” również trzymał poziom, ale okazał się gorszy od jedynki. Jako miłośnik komiksów ze łzami w oczach patrzyłem jak spartaczono adaptację (może i luźną, ale jednak) świetnego komiksu Ennisa-Dillona dotyczącego powrotu Punishera. O „Kobiecie-Kot” i „Garfieldzie” szkoda gadać. Bardzo słabe filmy, ale znając życie, za parę lat powstanie crossover między przedstawicielami kotowatych. ED: Nigdy nie przepadałam za adaptacjami komiksów, ale o ile „Spidey” i „Hellboy” trzymają poziom, to przerażenie mnie ogarnia na myśl spin-offów na miarę „Kobiety-Kota”. Pomyślcie, co będzie z „Elektrą”? Brr… TK: Osobnych kilka zdań należy się Bilalowi. Ambitna ekranizacja ambitnego komiksu i niestety porażka na całej linii. Nudny, niezrozumiały bełkot. „Kobieta pułapka” poległa także (wespół ze „Sky Kapitanem”) jako prekursor w użyciu technologii cyfrowych na ogromną skalę. Obraz razi sztucznością, a na realistyczną animację postaci ludzkich jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie lub… wciąż za drogo. KW: Zwrócę tylko uwagę, że postacie animowane u Bilala to ludzie zmodyfikowani – więc jakoś tą sztuczność można uzasadnić… PD: Cóż, za fantastycznie – pomijając godne zwieńczenie Tolkienowskiej trylogii – to nie było. Bardzo lubię Willa Smitha i temat podróżowania w czasie, toteż podobały mi się „Ja, robot” i „Efekt motyla”. Kino proste, niespecjalnie mądre, ale efektowne i przyjemne. Poza tym same „bezczeszcze”. Anderson zbezcześcił dwie kultowe postaci SF, Sommers parę kultowych postaci kina grozy, Woo Dicka, Sekuła oryginalny pomysł Nataliego. Cuaron wyszedł z twarzą, choć jakoś mnie ten jego „więzień Azkabanu” nie porwał. Zawiódł nawet taki mistrz jak Tim Burton – te jego przynudzające, infantylne dziełko powinno raczej nosić tytuł „Śnięta ryba”. W sumie o jakiejkolwiek fantastyce na poważnie nie było w tym roku mowy. KW: „Van Helsing” to z pewnością ogromna porażka, o „Cube 2” wolę zapomnieć (wiecie, że zrobili już „Cube 0”? – zapewne będą to przygody Płaszczaków na wielkiej szachownicy…). Natomiast na „Paycheck” i „Ja, robot” bawiłem się zupełnie przyzwoicie, choć nie są to oczywiście filmy bez wad. Fantastyka w tym roku raczej ani nie upadła, ani nie przeżyła żadnego wielkiego zwrotu. Taki rok oczekiwań między finałem „Władcy”, a przyszłorocznym finałem „Gwiezdnych wojen”. ED: W tym roku pośród filmów fantastycznych zapamiętałam jedynie „Władcę pierścieni” i „Ja, robot”. Ten drugi to raczej niezobowiązujące kino akcji z zabawnym Smithem, ale niewątpliwie warto na ten tytuł zwrócić uwagę w czasie, kiedy ambitniejsza fantastyka zahacza o pojęcie abstrakcyjne. Szkoda tylko, że Proyas roztaczał się nad mrocznymi wizjami świata niedalekiej przyszłości, a zrobił lekki film, którego końcówka wypakowana po brzegi armią komputerowych robotów rozśmiesza zabawną przesadą, nawet jak dla konwencji. Mroczność pojawiła się chyba tylko w przepowiedni o tosterach czujących gniew. :) Obietnice za to spełnił Cuaron. Jego trzecia część „Harry’ego Pottera” zaskakuje wyrazistością i niezłym tempem. Ciekawa jestem, jak z pojedynku z poprzednikiem wyjdzie Newell, reżyser „Czary ognia”. Kiedy pomyślę natomiast o tym, co wyprawiał Sommers w „Van Helsingu”, zastanawiam się nad przyszłością krzyżówek kina fantasy z akcją. Ten hałaśliwy produkcyjniak z Hugh Jackmanem strzelającym z kuszy jak z kałacha, stanowi przykład zupełnej katastrofy filmowej. BS: W tym ustępie chyba narażę się wszystkim. „Van Helsing” mi się naprawdę podobał. Znajduje się za „Powrotem króla” i „Ja, robot”, ale przed najnowszą odsłoną „Harry’ego Pottera”. Od czasów „Mumii” mam słabość do Sommersa, od „X-Men” do Jackmana, a od „Gwiezdnych wojen” do Industrial Light & Magic. ED: Sommers pokazał, że potrafi bawić się filmem przy okazji zabawnej „Mumii”, pastiszu klasycznego kina przygodowego. Jednak to, co pokazał w „Van Helsingu” jest dla mnie po prostu żałosne. To nie jest film, tylko zlepek bezsensownych scen akcji. Żal tylko faktycznie niezłego Jackmana. BS: Ale ten zlepek bezsensownych scen akcji był tak emocjonujący, że z seansu wyszedłem pod ogromnym wrażeniem. KW: Choć nowy „Harry Potter” jest niewątpliwe najlepszy z trzech, to mi podobał się najmniej. Bo oglądanie po raz trzeci tej samej pierwszej godziny filmu – złych opiekunów, obiadu w Hogwarcie, lekcji magii, wredności i głupoty Mallfoya, było już ponad moje nerwy. Ta historia zawsze będzie miała ciężką kulę krępującą reżysera – konieczność zapłacenia haraczu fanatycznym miłośnikom książki. MŁ: Dla mnie po Wielkiej Produkcji Tej Co Wszyscy Wiecie pozostał przede wszystkim „Ja, robot”. W tej kategorii również (chociaż naturalnie nadawałby się do kilku innych) dorzuciłbym „Hidalgo – Ocean ognia” – bardzo ładną, sympatyczną i mającą dobry klimat bajeczko-legendę. |