powrót do indeksunastępna strona

nr 1 (XLIII)
styczeń-luty 2005

 Upadły anioł muzyki
‹Upiór w operze›
Słów brakuje. Film jak film, ale ta MUZYKA!…
Zawartość ekstraktu: 100%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Nie poszłabym na „Upiora w operze”, gdyby nie to, że zostałam zaproszona do kina w ramach prezentu imieninowego. Nie żebym miała coś przeciwko upiorom albo musicalom – po prostu samej by mi się nie chciało. I to byłby poważny błąd, bo film jest naprawdę niesamowity. A może nie tyle sam film, ile muzyka, która dosłownie wgniotła mnie w fotel. Ostatni raz odczuwałam coś podobnego dwadzieścia lat temu, kiedy rozlegała się muzyka z czołówki „Gwiezdnych wojen”…
Najpierw był ten niesamowity akord organowy, kiedy zapalił się żyrandol i nagle po zrujnowanym budynku opery przeszedł jakby wicher, zdmuchujący kurz i pajęczyny i przywracający blask złoceniom i obiciom… Scena sama w sobie fantastyczna, a jeszcze ten dźwięk… Dosłownie przejęło mnie do szpiku kości. Ale największe wrażenie wywarła na mnie piosenka w nieco rockowej aranżacji (Nightwish?) w momencie, kiedy Upiór po raz pierwszy ujawnia się Christine i w mocno onirycznej scenie prowadzi ją przez korytarz za lustrem aż do podziemi. Wampiryczne połączenie mroczności i erotyki budziło dreszcze. Bardzo ciekawie pokazany był dziwny, hipnotyczny wpływ głosu Upiora na Christine. Sceny, w których wabił ją, szepcząc „Jestem twoim Aniołem Muzyki… Chodź do Anioła Muzyki…” przyprawiały mnie o gęsią skórkę – Szatan to wszakże też anioł, tyle że upadły… Motyw anioła, który okazuje się demonem przewijał się zresztą konsekwentnie przez cały film.
Oprócz muzyki niepokojącej i niesamowitej podobały mi się również „lżejsze” kawałki, na przykład znakomity śpiewany dialog właścicieli opery tuż po otrzymaniu kolejnego listu od Upiora: szybka melodia i zawiłe rymy wywoływały humorystyczny efekt, pogłębiony tym, że jeden z nich w trakcie śpiewania… poprawiał błędy gramatyczne drugiego.
Ortodoksyjni miłośnicy historii Upiora z pewnością będą oburzali się (wiem, co piszę, znam co najmniej jedną taką osobę) na zmianę jego wyglądu. W książkowym oryginale Eryk urodził się ze zniekształconymi kośćmi całej twarzy. W filmie nosi niewielką maseczkę, zasłaniającą jedynie fragment policzka i czoła. Miałam nadzieję, że po zdjęciu maski będzie on ukazywany wyłącznie tyłem lub w półmroku, zgodnie z dobrą, zapomnianą przez dzisiejszych reżyserów zasadą, że to, czego się tylko domyślamy, jest na ogół znacznie bardziej przerażające niż to, co widać w pełni. Niestety, twórcy filmu uraczyli nas widokiem pokiereszowanej twarzy Upiora – nie było to przerażające, za to lekko zachwiało logiką wydarzeń, bo jego wygląd, aczkolwiek niezbyt przyjemny, nie byłby jednak powodem odrzucenia przez społeczeństwo i ciągłego określania mianem „przekleństwa”. Szczególnie w epoce, gdzie rozmaite zniekształcenia i blizny – np. odpadnięte na skutek syfilisu nosy – bywały na porządku dziennym.
Oprócz wspaniałej muzyki w filmie zachwyciły mnie również zdjęcia. Fantastycznie wyglądały fragmenty kapiących od bogactwa przedstawień operowych, zestawione z migawkami zza kulis: zbiegające po ciasnych schodkach tancerki, pracownicy techniczni pociągający wino z flaszki. Interesująco sfilmowano sprawiającą wrażenie narkotycznego transu wędrówkę Christine i Upiora przez złocisty, oświetlony pochodniami korytarz za lustrem, który w kolejnej scenie okazuje się ciemny i pełen pajęczyn. Reżyser sprawnie wykorzystał też kilka znanych z horroru trików, na przykład postać zbliżającą się do kogoś od tyłu.
Piękna, bardzo malarska była scena na zaśnieżonym, mglistym cmentarzu, kiedy Christine idzie odwiedzić grób ojca. No i oczywiście miły memu sercu skok Raoula na oklep na konia i późniejsza walka na szpady (z obowiązkowym zranieniem bohatera pozytywnego w lewą rękę). A końcowe ujęcie z różą na pomniku niemal wycisnęło mi łzy z oczu.
Kiedy film się skończył, miałam problemy ze sformułowaniem zdań po polsku. Po wyjściu z kina omal nie weszłam prosto pod samochód. Oczywiście był to wpływ muzyki, nie zaś fabuły, która tak naprawdę jest łzawa i niezbyt logiczna, ale czy to jest jakikolwiek zarzut?
Podziękowania dla Ziemka za kino i cytat, i dla Ignite za konsultacje.



Tytuł: Upiór w operze
Tytuł oryginalny: The Phantom of the Opera
Reżyseria: Joel Schumacher
Zdjęcia: John Mathieson
Scenariusz: Joel Schumacher, Andrew Lloyd Webber
Obsada: Gerard Butler, Emmy Rossum, Patrick Wilson, Miranda Richardson, Minnie Driver, Ciarán Hinds, Simon Callow
Muzyka: Andrew Lloyd Webber
Rok produkcji: 2004
Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania
Dystrybutor: Monolith
Data premiery: 14 stycznia 2005
Czas projekcji: 143 min.
WWW: Strona
Gatunek: musical
Ekstrakt: 100%
powrót do indeksunastępna strona

76
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.