powrót do indeksunastępna strona

nr 1 (XLIII)
styczeń-luty 2005

 Tam będą smoki
John Ringo
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
Rachel zdecydowała się włożyć stylizowaną wersję szesnastowiecznej sukni dworskiej z Chin, z pominięciem owiązanych stóp. Ograniczona ingerencja jej matki nie wystarczyła, by uczynić jej ciało choć zbliżone wyglądem do aktualnej mody i wciąż czuła się jak tuczny wół. Gęsty brokat i liczne warstwy tkaniny powinny zamaskować większość jej masy. A makijaż pomoże zredukować przyprawiającą o ból głowy masywność nosa.
Tak więc w takim stroju przeniosła się do ogrodu, który rodzice Marguerite stworzyli na przyjęcie i stanęła zszokowana na widok tak wielkiej liczby zgromadzonych tam osób.
Centralny trawnik ogrodu miał przynajmniej sto metrów długości, mieszcząc na sobie rozproszone łóżka i rzeźby oraz grupę pawilonów dostarczających cienia dla stołów i sporego obszaru z napojami. Jednak nawet przy tak dużej ilości miejsca cały obszar został ciasno upakowany setkami osób, człekokształtnych i Przemienionych.
Zaproszono istoty wyglądające jak olbrzymie unoszące się w powietrzu ryby i stworzenia morskie – od ludzi morza do delfinoidów i dziwnego czegoś, co wyglądało jak płaszczka – przy czym Rachel nie miała pewności, czy było to człowiekiem. Przechadzały się tam centaury i driady, a nawet, daleko po drugiej stronie trawnika, ktoś, kto wyglądał na elfa. Dało się też wypatrzyć przedstawicieli każdego ważniejszego gatunku drapieżników, od panter przez wilki i niedźwiedzie do czegoś, co sądząc po sierści, musiało być lwem. Nie zabrakło jednorożców – zarówno Przemienionych, jak i zwierząt domowych, stanowiących produkt inżynierii genetycznej – oraz tysiąca różnych stworzeń, od prawie normalnych psów przez domowe koty wielkości małych pum do jakichś naprawdę barokowych mieszanek, a wszystko to kręciło się pod stopami, zaczepiało gości i głośno domagało się łakoci.
Powietrze wypełniały latające istoty, ptaki, gady i cudownie błyszczące owady, łącznie z wszelkimi możliwymi uroczymi futrzastymi zwierzątkami z dołączonymi delikatnymi skrzydełkami. Rachel przypomniała się lekceważąca uwaga jej matki, że „wszystkiemu można przyprawić skrzydła”. Co było prawdą, choć w większości przypadków skrzydła były prawie bądź całkowicie niefunkcjonalne i latające pluszaki utrzymywała w powietrzu zewnętrzna moc.
W niektórych przypadkach zdarzały się konflikty. Na środku trawnika centaur i ktoś człekokształtny najwyraźniej próbowali złapać swoich ulubieńców, świecący klejnotami minismok centaura wdał się w pościg za złotą ważką, ale wyglądało na to, że jeśli właściciel ważki się nie pospieszy, jego pupilka połknie coś wyglądającego jak latający szczupak pokryty błyszczącymi diamentami.
Rozejrzała się wokół, potrząsnęła głową i przywołała swojego dżinna.
– Dżinnie, czy jest tu ktoś, kogo znam?
– Najbliższą osobą jest Herzer Herrick – odpowiedziała projekcja, podświetlając nastolatka stojącego przy krawędzi tłumu z drinkiem w dłoni.
Herzer nie do końca był kimś, kogo miała na myśli, ale przynajmniej była to faktycznie znajoma twarz.
Od wczesnego dzieciństwa aż do wczesnej nastoletniości razem z Herzerem i Marguerite uczęszczali do tej samej klasy. Przy braku ekonomicznej konieczności nauki większość szkół zajmowała się prawie wyłącznie programami socjalizacyjnymi, jednak ich szkoła stanowiła wyjątek, pozwalając uczniom rozwijać swoje zainteresowania w indywidualnym tempie, ale przy użyciu wszelkiej dostępnej techniki służącej do wtłaczania w młode głowy informacji i miłości do wiedzy.
Biorąc pod uwagę bezmiar współczesnej wiedzy i zależność od Sieci, skomplikowana stawała się decyzja, czego się uczyć, po zaliczeniu „dziecięcych poziomów” czytania, pisania na klawiaturze i matematyki z rachunkiem całkowym. Problemem było nawet dobranie głównych zagadnień i szybkości postępu.
Rachel i Herzer odkryli, że nauka była dla nich przyjemnością, i dzielili zainteresowanie historią i etnologią. Rachel skłaniała się bardziej ku aspektom związanym z życiem codziennym w minionych stuleciach, od egipskiej sztuki warzenia piwa do obsługi mechanizmów takich jak automobil, podczas gdy Herzera fascynował sposób, w jaki działały i budowane były urządzenia. Z czasem uzyskał odpowiednik matury z historycznej inżynierii strukturalnej. Marguerite uczyła się trochę wolniej, ponieważ więcej czasu spędzała na studiowaniu tematów o rozbudowanych aspektach socjalizacyjnych. Ostatecznie skupiła się na interakcjach społecznych i holistycznym projektowaniu życia.
Gdy Rachel do niego podeszła, zauważyła, że nie tylko pozbył się drgawek, ale od ich ostatniego spotkania zdecydowanie przybyło mu mięśni. Teraz przypominał rzeźbę greckiego boga. Prawdę mówiąc, prezentował się dobrze, choć trudno byłoby uznać jego wygląd za odpowiadający modzie i nie było możliwe, by w ciągu trzech dni przeszedł od stanu bliskiego atrofii do wspaniale wyrzeźbionego ciała bez poważnych modyfikacji.
– Cześć, Herzer. Widzę, że prosto po operacji poszedłeś na rzeźbienie ciała.
– Cześć, Rachel – przywitał ją z zakłopotanym wyrazem twarzy. – Tak wyglądałoby moje ciało, gdyby wszystkie wykonywane przeze mnie ćwiczenia miały jakiś efekt poza blokowaniem drgawek. I to wszystko moje genetycznie. Nie pozwoliłbym chirurgowi dotknąć moich genów.
– Mam nadzieję, że nie, po całej pracy, jaką włożyła w ciebie mama – odpowiedziała zgryźliwie. Potem westchnęła, złoszcząc się na siebie. – Przepraszam, Herzer, wiem, ile musi dla ciebie znaczyć uwolnienie się wreszcie od tych okropnych…
– Przypadłości? – zapytał. – Wydaje mi się, że kiedyś modne było określenie „spastyczny dziwoląg”.
– Teraz to ty jesteś niemiły – odcięła się, patrząc na jego szklankę. – Wino?
– Sok owocowy – odpowiedział nastolatek. – Trochę potrwa, zanim poczuję się… swobodnie, zatruwając swoje ciało.
Przywołała sobie to samo i rozejrzała się wokół.
– Nie miałam pojęcia, że Marguerite ma tak wielu przyjaciół – stwierdziła. – Zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę uważa mnie za przyjaciółkę czy po prostu za zwykłą znajomą.
– Och, wydaje mi się, że uznaje cię za przyjaciółkę – pocieszył ją, wskazując głową w stronę tłumu. – Po prostu ma mnóstwo miejsca dla… wszystkich. Marguerite to bardzo charyzmatyczna młoda dama i niezwykle łatwo zawiera znajomości. Ale nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek w tym tłumie był jej przyjacielem: część z nich to po prostu znajomi albo przyjaciele przyjaciół. Wszyscy chcieli być obecni na tym przyjęciu.
– A ty skąd ją znasz? – zapytała Rachel. – Byliśmy razem w szkole, ale od tamtej pory nigdy o tobie nie wspominała.
– Och, nasi rodzice czasami się spotykają – wyjaśnił Herzer. – Ale tak naprawdę zaprosiła mnie, bo wiedziała, że ty tu będziesz i w jakiś sposób doszła do wniosku, że jesteśmy przyjaciółmi.
– Czyli jesteś przyjacielem przyjaciela?
– Mniej więcej – odpowiedział z gorzkim uśmiechem. – Sam nie mam zbyt wielu przyjaciół. Coś związanego z odrazą wobec drgawek.
– Teraz masz się lepiej. – Położyła dłoń na jego ramieniu. – I tak już zostanie. Musisz więc po prostu na nowo wejść między ludzi albo spotkać nowych. Masz mnóstwo czasu na zawieranie przyjaźni, całe stulecia.
– Wiem – odparł smutno, zwieszając głowę. – Ale chciałbym ich już. Wiesz, nigdy nie miałem… dziewczyny. To znaczy, miałem kilka, kiedy byłem dzieckiem. Ale potem wyskoczył ten cholerny zespół i od tamtej pory…
Ostrożnie zabrała dłoń i omiotła nią przestrzeń wokół.
– Tutaj można spotkać mnóstwo dziewczyn.
– Jasne – przytaknął, próbując nie zabrzmieć na dotkniętego.
– Herzer, nie mam chłopaka z konkretnego powodu – wyjaśniła. – Nie spotkałam jeszcze takiego, którego bym dostatecznie polubiła.
– Łącznie ze mną – zamarudził.
– Ci, którym ja się podobam, nie podobają się mnie, a ci, których lubię, nie chcą mnie za swoją dziewczynę – dodała. – Oto moja historia.
– No cóż, byłbym szczęśliwy, poznając jakąś, która lubiłaby mnie – rzucił.
– Czy to elf? – zapytała, zmieniając temat. Elfy rzadko spotykało się poza Elfheimem. Ten stosunkowo wczesny produkt inżynierii genetycznej został zablokowany przez Radę w trakcie lawiny prawnych ograniczeń wymuszanych przez Sieć, a wprowadzonych u zarania wojen SI. Od tamtej pory wiele ograniczeń usunięto, ale kilka pozostało, łącznie z dotyczącymi szkodliwych środków biologicznych i, co dziwne, elfów. Niemożliwa była Przemiana w pełnego elfa i zablokowano nawet ich szablon, jedynym sposobem na stanie się elfem – było urodzenie się nim. Krążyły różne pogłoski na temat powodu, dla którego zakazana była tak prosta Przemiana, lecz jeśli elfy znały powód, trzymały go dla siebie.
Wysoka postać o wyróżniającym się wzroście, ściągniętych do tyłu czarnych włosach i szpiczastych uszach elfa z pewnością na niego wyglądała. Albo na nielegalną replikę.
– Tak – odpowiedział. – Pytałem. Kolejny z przyjaciół Marguerite. Z tego, co rozumiem, przez twojego ojca.
– Tata rzeczywiście ma trochę przyjaciół wśród elfów – zgodziła się, uważniej przyglądając się gościowi. – Wydaje mi się, że to Gothoriel Młody. Czasami zjawia się na Jarmarku Shenan.
– No cóż, nie ma mowy, żebyśmy mieli okazję z nim porozmawiać – skonstatował Herzer, patrząc na otaczający odległą postać tłum.
– O rety – odezwała się Rachel, gdy w powietrzu pojawiła się potężna postać i zaczęła krążyć, szukając miejsca do lądowania. – To smok!
Na świecie pozostała już tylko garstka smoków. Smoki były z definicji istotami świadomymi. Istoty nie mające świadomości, które wyglądały jak smoki, nazywano wywernami. Od czasu wojen SI nikt nie mógł Przemienić się w smoka, tak jak i w elfa. Podczas tamtych starć smoki walczyły głównie po stronie ludzkości i podobnie jak elfy zostały uznane za niezależny gatunek. Z upływem lat ich ekstremalnie niski przyrost naturalny sprawił, że rasa, pomimo swojej długowieczności, prawie wymarła.
Po krótkim krążeniu nad głowami gośćmi smok oczyścił sobie w końcu dość miejsca na lądowanie, po czym Przemienił się w rudowłosą dziewczynę w szmaragdowozielonej sukni, która ukłoniwszy się wokoło, zniknęła w gęstniejącym tłumie.
– Z nią też raczej nie będzie szansy porozmawiać – mruknął Herzer.
– Albo choćby zbliżyć się do Marguerite. – Rachel pokiwała głową. – A skoro o tym mowa, gdzie jest Marguerite?
– Tu jej jeszcze nie ma. – Herzer puścił trzymaną do tej pory w dłoni dryfową szklankę i poprawił swój dwudziestowieczny smoking, po czym z powrotem chwycił szklankę, pociągając łyk. – Zapytałem o to jakiś program pomocniczy. Powiedział, że planuje szczególną niespodziankę dla wszystkich.
– I wygląda na to, że czekała tylko na przybycie smoka – zauważyła dziewczyna, gdyż przy wejściu do labiryntu pojawiły się dwie projekcje w sukniach z dwudziestego czwartego wieku i gestami odsunęły gości.
– DRODZY GOŚCIE – przez tłum przetoczył się głos – MARGUERITE VALASHON!
Rozległy się uprzejme brawa na tą przesadną zapowiedź – kultura zdecydowanie preferowała spokojniejsze formy – i przygasły, po czym wybuchły z podwójną siłą, gdy w przejściu pojawiła się niebieska chmura z uśmiechniętą twarzą Marguerite, dryfując w tłum.
Rachel potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, co widzi. W pierwszej chwili uznała to po prostu za efekt specjalny, ale potem to do niej dotarło.
– Ona została Przetransferowana! – wydała z siebie okrzyk zdumienia.
– Najwyraźniej – zgodził się smutnym głosem Herzer.
– Co ci się nie podoba? Przecież to moja przyjaciółka, która właśnie zamieniła się w chmurę nanitów!
– Wiem, ale…
– Przystawiałeś się do niej? – zapytała. – Wiesz, Transfer może przyjąć dowolną formę. Wciąż jest dziewczyną… swego rodzaju.
– Jak już mówiłem, od czasów szkoły widziałem ją tylko kilka razy – odpowiedział ostro. – Nie… przystawiałem się do niej. Choć miałem nadzieję spróbować.
– Beznadziejne, Herzer – oceniła, wskazując na tłum. Zaczęła iść w stronę trasy swej przyjaciółki, mając nadzieję przynajmniej na powitanie. – Marguerite ma więcej chłopców niż mój tata mieczy.
– Czym byłby jeszcze jeden – rzucił, idąc w jej ślady. – A skoro mowa o twoim tacie… – mówił dalej, gdy Marguerite obróciła się w ich stronę.
– Rachel! – wykrzyknęła Przetransferowana. Uformowała się we własną postać ubraną w bladoniebieską pelerynę. Jednak otaczał ją błękitny blask oznaczający Transfer, a jej głos – czy to świadomie, czy z powodu niedostatecznej jeszcze kontroli – miał w sobie wibrujący pogłos, trochę niesamowity i nieprzyjemny, przypominał Rachel filmy o duchach.
– Marguerite – odpowiedziała, gdy ta przecisnęła się przez witający ją tłum. – Jakież… zaskakujące.
– To prezent od mojego taty! – oznajmił Transfer z uśmiechem. Przekształciła się w formę delfina i zawisła w powietrzu. – Zobacz! Mogę w każdej chwili wskoczyć do morza!
Rachel uśmiechnęła się boleśnie i pomyślała o wykładzie swojej mamy dotyczącym Transferów. W miarę dorastania i rozwoju fizycznego ludzie przechodzili przez serię naturalnych zmian osobowości, jako że ich ciała przechodziły sekwencję programów, w wyniku tego wszystkiego osoba w wieku lat sześćdziesięciu różniła się od trzydziestolatka, różnego z kolei od piętnastolatka. Ponieważ zmiany te stanowiły efekt kombinacji doświadczenia i podlegającej mu fizjologii, całkowicie losowej w formach, nie było możliwości zasymulowania tego w Transferze. Tak więc Transfer, pomijając wszelkie wynikające z późniejszego doświadczenia zmiany, stawał się zablokowany w swoim wieku. Z perspektywy doświadczenia jej matki najgorszym możliwym Transferem, pomijając oczywiście dziecko, był nastolatek. Ludzie po prostu nie robili się spokojniejsi i mądrzejsi z nabywanym doświadczeniem. Uspokajali się i mądrzeli, ponieważ tak były zaprogramowane ich ciała.
Jednak Marguerite już na zawsze pozostanie szesnastolatką.
Była to dziwna myśl. Zamiast dorastać w parze i przypuszczalnie pozostać przyjaciółkami, spodziewała się, że kiedy będzie już stara, powiedzmy – koło trzydziestki, ciężko jej będzie utrzymać przyjaźń z szesnastoletnią Marguerite.
Po za tym jednak uważała, że było to fajne.
– Masz cudowną sukienkę, czy to strój rekreacjonistyczy? – mówiła dalej Marguerite, prawie nie zauważając milczenia koleżanki.
– Cesarska suknia dworska – poinformowała ją Rachel. – Z czasów chińskiego dworu cesarskiego.
– A twoja mama wreszcie się złamała i pozwoliła ci się trochę wyrzeźbić – zauważyła Marguerite. – Dobrze z tym wyglądasz.
– Dziękuję – odpowiedziała Rachel, nie patrząc na Herzera. – Witałaś się już z Herzerem?
– Zauroczony, miss – odezwał się chłopak z ukłonem. – Piękna transformacja piękności.
– Skoro mowa o transformacjach – Marguerite zmieniła kształt z powrotem do postaci ludzkiej i zignorowała komentarz Herzera – wyglądasz… lepiej. Czy pani Ghorbani… hm…
– Naprawiła mnie? – zapytał Herzer, podświadomie napinając mięśnie. – Załatwiła sprawę z nerwami. Przyjaciel pomógł mi z rzeźbieniem.
– Och, w porządku – stwierdziła Marguerite, zwalniając go. – Rachel, muszę się jeszcze przywitać z mnóstwem ludzi. Ale spotkamy się jeszcze później, dobrze?
– Jasne – zgodziła się Rachel. Zdawała sobie sprawę, że Marguerite była chyba jedyną osobą na przyjęciu, z którą miałaby ochotę rozmawiać, ale uważała, że nie powinna się jej uwiesić. – Porozmawiamy później.
– Cześć.
Westchnęła i rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, jak spławić Herzera.
– Wracając do twojego taty – przypomniał Herzer – zastanawiałem się, czy mogłabyś mu mnie przedstawić?
– Mojemu tacie? – zapytała. – Po co?
– Och, niektórzy z moich znajomych zajęli się tym całym rekreacjonizmem – wyjaśnił. – Zdajesz sobie chyba sprawę, że twój tata jest dość sławny, prawda?
– Tak.
Nie miała zamiaru ujawniać, do jakiego stopnia nie interesował jej rekreacjonizm. Jej ojciec ciągnął ją na imprezy, od kiedy była dzieckiem, a każda podróż zdawała się stanowić kontynuację szkoły. Nauka gotowania nad dymiącym ogniskiem nie stanowiła jej ideału zabawy. A uczenie się polowania i rzeźnictwa były wręcz groteskowe.
– Miałem nadzieję na spotkanie go, chciałbym się zapytać, czy nie zgodziłby się zostać moim instruktorem.
– Wyślę ci projekcję z przedstawieniem – obiecała. – Och, patrz, to Donna. Chyba pójdę z nią porozmawiać. Baw się dobrze, Herzer.
– Jasne – odpowiedział do jej oddalających się pleców. – Baw się dobrze.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.