powrót do indeksunastępna strona

nr 1 (XLIII)
styczeń-luty 2005

 Porażki i sukcesy AD 2004
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Komedia
PD: Chyba można to już oficjalnie obwieścić: komedia umarła. Z całego roku wyłuskałem tylko dwóch naprawdę zabawnych przedstawicieli gatunku – „Shreka 2” i „Złego Mikołaja”. To, co dopiero zwiastował pierwszy „Shrek”, teraz stało się faktem. Komedia animowana tryumfuje, fabularna właściwie nie istnieje. Tylko dlaczego? Czy faktycznie aż o tyle łatwiej pisać skecze dla pikselowego osła bądź kota, aniżeli dla komika z krwi i kości? Strach pomyśleć, co nas czeka w najbliższych dwóch latach – premiera „Shreka 3” dopiero pod koniec 2006…
KW: Komedia to tragedia. I dramat. Do Twoich typów dodam jeszcze dwa tytuły, które mnie w tym roku rozbawiły – „Starsky i Hutch” (mimo złych opinii innych tetryków – ponuraków) i „Zabawy z piłką”. Ale poza tym jest źle, bardzo źle. Czy to my mamy tak wysublimowane poczucie humoru, że już nie kumamy bazy, czy też autentycznie brak na rynku dobrych filmowych rozśmieszaczy?
PD: Raczej to drugie. Rodzaj humoru prezentowany przez „Zabawy z piłką” trudno uznać za wysublimowany, a też rechotałem. To nie jest zła komedia i, podobnie jak np. „Straszny film 3”, gwarantuje odprężenie, ale podobnych pozycji – które umówmy się, mogłyby śmiało mieć premierę od razu na DVD – Hollywood natrzaskało już na pęczki. Mam na półce szereg ZAZów i Brooksów (na pakiet Chaplina wciąż mnie nie stać, a jak pamiętamy, Michał nie pożycza :)), do których z przyjemnością wracam co jakiś czas i wciąż mnie śmieszą, a już teraz wiem, że z tegorocznych stanie obok nich niebawem jedynie „Zły Mikołaj”. A na „Zabawy z piłką” może trafię jeszcze kiedyś przypadkiem przelatując po kanałach, a jak nie trafię, to też się nic nie stanie. Wniosek: albo się teraz robi komedie kompromitujące gatunek, albo – w najlepszym wypadku – takie jednorazowego użytku. O coś ponadczasowego ciężko się doprosić.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
ED: Dokładnie. Dobrą komedię zrobić najtrudniej, dlatego filmowcy – zwłaszcza amerykańscy – do znudzenia stosują schemat niewyszukanego humoru, który bawi, ale nie wnosi nic nowego. Mam dość pseudokomedii naszpikowanej niesmacznymi dowcipami, a tego teraz na ekranach kin najwięcej. Twórcy zapominają, że można bawić ironicznym, inteligentnym dialogiem. Kiedy zastanawiam się nad filmami, które szczerze mnie rozbawiły, przychodzą mi do głowy jedynie dwa tytuły: „Życie i cała reszta” oraz „Shrek 2”. Wiem, że Allen zawiódł wielu swoim lekkim podejściem i powielaniem wykorzystywanych przez siebie motywów , ale myślę, że nadal robi bardzo dobre filmy, wpasowujące się do dzisiejszych realiów, mimo niepopularnej formy. A dlaczego Allen wydaje mi się nadal zabawny? Bo nie ma reżyserów, którzy byliby konkurencyjni w komedii czysto dialogowej.
MCh: Dla mnie problem komedii nie jest odosobnionym wycinkiem kina, tylko symbolem pewnej całościowej zmiany. Ta zmiana polega na tym, że od wielu lat zawęża się wybór. Masowo powstają tylko bardzo określone typy filmów – a powstają oczywiście dlatego, że gdzieś na początku cyklu coś odniosło spory sukces. Producentom, zwłaszcza w Hollywood, łatwiej później zatwierdzić realizację filmu podobnego do tego, który odniósł sukces, niż filmu oryginalnego. To oczywiście ta zasadnicza różnica, która odróżnia dzisiejsze Hollywood od tego sprzed kilku dekad. Kiedyś producent szukał czegoś nowego, dzisiaj szuka czegoś, co już się sprawdziło. Wynik w komedii jest niestety taki, że dostajemy zalew podobnych filmów, wykorzystujących np. motyw czegoś obleśnego. Spłaszcza i ujednolica się poczucie humoru. Znika wybór. A jeśli ktoś nie gustuje w obleśnawych komediach dla nastolatków, ma później do dyspozycji ledwie garstkę amerykańskich filmów w roku. Zwracam zresztą uwagę, że akurat filmy, które wymieniliście jako przyzwoite także należą do pewnych cykli: filmów z Benem Stillerem, którego ekipa to dzisiaj w Hollywood najważniejsza grupa aktorów komediowych (Stiller, Vaughn, Wilson, Ferrell). Sam poza „Złym Mikołajem” nie wymieniłbym absolutnie nic, co w tym roku wydało mi się w amerykańskiej komedii oryginalne.
ED: Ja już nawet nie wymagam od twórców oryginalności, bo czegoś takiego w komedii już dawno nie było. Czekam tylko na film zabawny, po prostu komedię, a nie wyrób komediopodobny.
KS: Niestety, w tym względzie muszę się przyłączyć do chóru marudnych. Najlepszą komedią pokazaną w kinie w tym roku był bezkonkurencyjnie „Żywot Briana”, któremu stuknęło lat tyle, co niektórym czytelnikom Esensji…
: Ja również odczuwam dość poważny uwiąd, jeśli idzie o dzieło komediowe. Poza wspomnianym już „Shrekiem 2” i „Żywotem Briana”, który, choć znakomity, jednakowoż reprezentuje specyficzny humor pythonów (który niewielkiej liczbie widzów „podchodzi”), a i przyszyć go można do ubiegłego roku jedynie faktem powtórnych pokazów, odnotowałbym jedynie polski film „Vinci” Juliusza Machulskiego, na którym znakomicie się bawiłem. Na żadne tam „beny stillery” nie uczęszczam, bo wyszedłbym na durnia, który nic nie kapuje i siedzi przez cały pokaz z kamienną twarzą. Jako się rzekło – z komedią kiepściutko.
BS: Wielu porządnych komedii nie było, to fakt. Najbardziej uśmiałem się na „Shreku 2”, który „jedynkę” zjada już samymi napisami początkowymi. Genialne żarty słowne, mnóstwo zabawnych sytuacji z pewnością przyprawiających Davida Zuckera o zawrót głowy. Zapewne do tej pory nie może spojrzeć w lustro – pokutując „Straszny film 3”. Mięśnie brzucha dały o sobie znać także przy: oryginalnie podchodzącej do tematu „Dziewczynie z sąsiedztwa” i nie mniej nowatorskim „Złym Mikołaju”. W pamięci na długo zostanie „Dziewczyna z Jersey” – jeden z lepszych filmów roku. Może to bardziej dramat czy obyczajowy, ale ja przez cały seans miałem uśmiech na twarzy, co wyznacznikiem komedii jest, i basta! Tak ciepłej, radosnej i prawdziwej opowieści nie widziałem dawno.
PD: E tam, na „Hellboyu też się uśmiechałem non stop, a komedią bym go nie nazwał. Podobnie jak „Dziewczyny z Jersey” – to po prostu ciepły, pogodny film obyczajowy. Ale miło, że Tobie też się podobał, bo to znaczy, że liczba jego zwolenników wzrosła w tym kraju do dwóch…
TK: O czym wy mówicie?! W wątku o komediach wymieniamy „Dziewczynę z sąsiedztwa”, „Dziewczynę z Jersey” i „Dziewcz… ekhem… Hellboya”? Te filmy to mogą bawić tylko po piątym piwie w dobrze dobranym towarzystwie. Porażką był także „Shrek 2” – widziałem film dwa razy i może miałem pecha, ale reakcję wypełnionej po brzegi sali można określić jako zbiorowy parsk, ale z pewnością nie gejzery śmiechu, który towarzyszyły „jedynce”. Śmieszny był „Zły Mikołaj”, choć oparty na jednym żarcie i z fatalnym zakończeniem. Prócz tego ubawiłem się na „Strasznym filmie 3” i „Zabawach z piłką” – choć trzeba przyznać, że humor tych komedii do najbardziej wyszukanych nie należy.
PD: Zostawmy jednak na chwilę USA i przyjrzymy się innemu zjawisku. O ile zza wielkiej wody czy z Wysp dobra komedia, sporadycznie bo sporadycznie, ale się trafi, tak, nie wiedzieć czemu, dystrybutorzy zasypują nas ostatnio żałosnymi wyrobami komediopodobnymi z kraju Chiraca. Pod względem żenady takie „RRRrrrr!!!” przebiło nawet wydawałoby się pewniaka – sequel „Jak ugryźć 10 milionów”. Ręka w górę – kogo śmieszą francuskie komedie?
KS: Mnie, owszem, choć może niekoniecznie te w stylu „RRRrrrr!!!”. Ale to chyba jakiś spisek, bo żadna z naprawdę fajnych współczesnych komedii francuskich, jakie powstały w tym roku, nie trafiła do polskich kin. Zresztą podobnie z amerykańskimi produkcjami: powstaje naprawdę sporo ciekawych, niezależnych produkcji, które są i śmieszne, i niegłupie – nieznaczna część z nich trafia do kin w trzech kopiach na cały kraj, jak ostatni Jarmusch, a większość nigdy nie znajdzie dystrybutora, bo nie gra w nich Sandra Bullock. Takie np. pyszne, zwariowane filmy jak „Harold & Kumar Go To Whitecastle” wylądują pewnie za trzy lata na wideo, jeśli dobrze pójdzie. A widz na tym traci!
PD: Jeśli nie ma zainstalowanego żadnego programu p2p, rzeczywiście traci, i to dużo. Fakt faktem – najlepszą komedią, jaką widziałem w tym roku, był „Napoleon Dynamite”. „Harold & Kumar” też był zresztą świetny, miał nawet wchodzić w grudniu, ale go wycofali – jak i wiele innych nieźle się zapowiadających filmów, które jeszcze gdzieś w połowie roku widniały w ofertach. Niby na tym poletku powinno być coraz lepiej, a właśnie doszedłem do wniosku, że w sumie największą tegoroczną komedią była… polska dystrybucja! :)
BS: Jak już tak „plwamy” na rodzimych dystrybutorów i zachwycamy się filmami, które ominęły nasze kina, to muszę dorzucić coś od siebie. Przyznaję rację Piotrkowi odnośnie „Napoleona Dynamite” i „Harold & Kumar”. Ale warto też wspomnieć o prawie genialnym „Anchormanie”, który zaraz po „Napoleonie” zajmuje miejsce na prywatnym podium najlepszych zeszłorocznych komedii.
KW: Kiedyś się śmiałem na „Żandarmach”. O, i „Wielka włóczęga” mnie bawiła. Ale to było 20 lat temu… „RRRrrrr!!!” to z pewnością jeden z najgorszych filmów ostatnich lat, który można postawić obok różnych „Gulczasów” i „Rób swoje, ryzyko jest twoje”…
MCh: Mnie wystarczy, że na ekranie pojawi się Jean Rochefort i już się uśmiecham. Ale globalnie oczywiście francuskie komedie to dla nas przysłowiowe głupawe poczucie humoru. Pewnie nadal z powodu przesadzonego stylu De Funesa.

Faworyci Kamili Sławińskiej (kolejność przypadkowa)
  • Powrót
  • Między słowami
  • Dróżnik
  • Zakochany bez pamięci
  • Pięć nieczystych zagrań
  • Coffee & Cigarettes
  • Władca Pierścieni: Powrót Króla
  • Hellboy
  • Zły Mikołaj

Filmy nieanglojęzyczne
PD: Cienko w tym roku zaprezentowały się filmy nieanglojęzyczne. O dziwo, to przedstawiciel kina, na które mam alergię – francuski „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu” – jest jednym z dwóch zaledwie tytułów, do których będę chciał jeszcze kiedykolwiek wrócić. Drugim jest znakomity „Powrót” Zwiagincewa. Brazylijskie „Miasto Boga” to z pewnością kino dobre i ważne, ale przy tym tak przykre w odbiorze, że jeden seans chyba mi starczy na wieki. Poza tym lipa. Rozczarowały tak okrzyczane na Zachodzie „Ong-Bak”, „Old Boy” i „Noi Albinoi”, zawiódł Almodovar…
KS: Cóż, kwestia gustu… Dokładnie te filmy, które wymieniasz jako rozczarowania, uważam za największe i najmilsze niespodzianki kinowe mijającego roku. Zwłaszcza ciepłe przyjęcie „Oldboya” daje mi nadzieję, że polscy dystrybutorzy zainteresują się wreszcie kinem z Korei, które przez ostatnie parę lat wyrosło na bodaj najdynamiczniej rozwijającą się i najciekawszą kinematografię na świecie. Gutek zrobił świetną robotę, organizując przegląd Koreańczyków w Cieszynie – mam nadzieję, że te filmy wyjdą z festiwalowego getta i trafią… no, może nie do multipleksów, ale przynajmniej do średnio-szerokiego rozpowszechniania.
MCh: A mnie się wydaje, że akurat fatalnie, że to właśnie „Oldboy” zrobił się dla polskiego widza symbolem dobrego kina z Korei. Uważam ten film za typową wydmuszkę – pozbawiona logiki fabuła z bohaterem, w którego nie wierzę, realizującym zadanie, którego nawet sensownie nie uzasadniono. Typowa filmowa hiperrzeczywistość, w której ładnym stylem ktoś próbuje mnie namówić, żeby uwierzyć w historię nie trzymającą się kupy. Nie przypadkiem film promował Tarantino, który dokładnie to samo pokazał w „Kill Billu”. Przy okazji jego udział w promocji „Oldboya”, polegający na wykorzystaniu własnego nazwiska w charakterze przymiotnika („to bardziej tarantinowskie niż wszystko co zrobiłem”) to najbardziej żenujący przykład filmowej megalomanii roku. Szkoda, że na taką karmę dla krytyków, czyli kino B serwowane w otoczce kina A, aż tak mocno się w Polsce złapaliśmy. Z drugiej strony muszę przyznać, że co roku szukam filmu, według którego przyglądam się ocenom innych ludzi. W tym roku był to właśnie „Oldboy”, za co jestem mu jednak wdzięczny. :)
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Za mało mówiliśmy o „Powrocie”, a przecież ten film wart był ogromnej dyskusji. Pięknie sfilmowany, wspaniale zagrany, poruszający i pozwalający na tak szerokie interpretacje, jak mało który film w ostatnich latach. Powiedzcie, jak go odebraliście – dosłownie czy alegorycznie?
KS: Ja dosłownie, ale widziałam tylko raz i na pewno do tego filmu wrócę – a wtedy, kto wie… Bardzo czekam na następny film tego reżysera, bo wygląda mi na ogromny talent.
MCh: Ja przede wszystkim alegorycznie, ale oczywiście nie tylko. To najlepszy film roku między innymi dlatego, że pozwala na szereg zupełnie różnych interpretacji, każda wartościowsza od następnej.
BS: Na pewno nie alegorycznie i, tym bardziej, nie dosłownie. Jak? Emocjonalnie. Film, który oprócz perfekcyjnego wykonania prowokuje milczenie po napisach końcowych. A muszę przyznać, że tylko kamienie milowe potrafią zamknąć moją, skorą do komentarzy, jadaczkę. „Powrót” wyciszył mnie na dobre kilka godzin i robi to nadal. Są chwile, gdy w myślach powraca historia, a z nią milczenie. Nawet najbardziej skostniali i nieczuli krytycy powinni przyznać, że dzieło Zwiagincewa jest pięknie zagrane, sfilmowane i sfotografowane (w kadrze nie ma niepotrzebnego elementu). Wydarzenie roku.
KW: Nie wspomniałeś o niemieckim „Upadku”. Czyżbym był jedyną osobą, która widziała ten film? A to bardzo ciekawy przykład… na głupotę polskiej krytyki i jej stadne zachowania. Bowiem polski krytyk uważa przeciętnego widza za kretyna i twierdzi, że jeśli nie będzie mu się przypominało co 5 minut filmu, że Hitler wielkim zbrodniarzem był, to polski widz tego nie będzie wiedział. Jeśli nie powie się, co się działo we wcześniejszych kilku latach II wojny światowej, to widz będzie myślał, że to jakaś opowieść z innej planety. Żenujący przykład przekonania, że film musi być łopatologiczny, zgodny ze schematami i ostrożny. Wybaczcie, ale jeśli ktoś z tego filmu wynosi współczucie dla Hitlera, to jest po prostu skończonym durniem i to już jest naprawdę jego problem. A sam film, bez technicznych fajerwerków i oryginalnych rozwiązań fabularnych i inscenizacyjnych, jest doskonale zrobiony, i z pewnością każdego inteligentnego widza musi zmusić do rozmyślań. Przyznam, że nie przychodzi mi do głowy więcej nieanglojęzycznych tytułów w tym roku. Oglądałem co prawda świetny bośniacki „Zapalnik”, moim zdaniem lepszy od „Ziemi obiecanej”, ale to było na Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym. Boje się, że do normalnej dystrybucji ten film nie trafi.
MCh: Dopiszę się tylko ze smutnym komentarzem, że tak jak rok temu, mam za sobą bardzo kiepski rok filmowy. Znowu z różnych powodów nie udało mi się zaliczyć wszystkich filmów, jakie planowałem, m.in. także „Upadku”.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

82
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.