powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Wody cierpienia
Romuald Pawlak
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: Oskar Huniak
Ilustracja: Oskar Huniak
VI
Nie musiał bawić się w jasnowidza, żeby domyślić się dalszego biegu wypadków. Nie zdziwiło go więc, że w kilka godzin po odejściu burzy Tortinatus przez jednego z majtków wezwał go do siebie.
– Mam tylko jedno pytanie – zaczął. – Dręczy mnie ciekawość, rozumiesz…
Mag stał przed nim wdzięczny, że stół w kapitańskiej kajucie jest wystarczająco szeroki, aby szyper nie dosięgnął jego gardła. Ten jednak siedział wrośnięty w swoje mapy, szafki z księgami oraz instrumentami nawigacyjnymi, życzliwie się uśmiechając… Tylko te jego oczy. Bardzo zimno spoglądały na Rosselina, przecząc wyrazowi reszty twarzy.
– Dlaczego nie zechciałeś użyć magii? – wycedził wreszcie.
– Nie jestem morskim magiem, tylko lądowym pogodnikiem – mruknął ten w odpowiedzi. – Jak większość z nas. Nienawidzę słonej wody!
Tortinatus z frasunkiem skubnął brodę.
– Ciężko nająć maga na statek, jasne… Ale po co się, psia twoja krew, chwaliłeś, że morskie wiatry też cię słuchają?
– Jakbyś nie wiedział, że po pijanemu to się gada bzdury… – westchnął Rosselin.
Ale było to wierutne kłamstwo. Domyślił się już, jak było naprawdę – że zalany w trupa użył „ślepego oczka”.
Było to nietrudne i bardzo praktyczne zaklęcie, za pomocą którego większość magów potrafiła dowolnej osobie wcisnąć każdą brednię. Niestety mogła to zrobić jeden jedyny raz, bo potem ów człowiek nabierał odporności. Jeżeli chciało się kłamać nadal, trzeba było to robić bez korzystania z mocy magicznych.
Rosselin po pijanemu, chcąc wydać się ważniejszym, zapewne wmówił Tortinatusowi, że jest utalentowanym morskim magiem. Dla kogoś z zewnątrz, laika pozbawionego mocy, różnica między magiem lądowym a morskim sprowadzała się jedynie do tego, czy czarodziej wolał ryby, czy też baraninę. Magowie nie chwalili się pospólstwu, a nawet cesarzowej, że kiedy oderwą stopę od twardej ziemi, większość z nich jest mniej warta niż byle łazęga na dziurawej krypie.
Szyper uśmiechnął się sarkastycznie.
– No to jak po pijanemu się plecie brednie, to na trzeźwo się cierpi. Ciesz się, że rybom nie wyrzuciłem na pożarcie. A tak na marginesie…
Tu sięgnął na półkę za plecami i wyjął jakąś księgę. Rosselin z przerażeniem rozpoznał swój dziennik. „Jakim cudem trafiło to w jego łapy”? – pomyślał z przerażeniem. Czyżby Tortinatus przeszukał jego kabinę, kiedy pogodnik razem z innymi wybierał wodę spod pokładu?
Kapitan „Aqury” pogładził okładkę notatnika.
– Nie wiedziałem, że prowadzisz pamiętnik…
– Ja… – Rosselinowi naraz zabrakło tchu w piersi. Przypomniał sobie dokładnie treść jedynego wpisu. – Ja…
Oczy Tortinatusa rozbłysły krwawym gniewem.
– „Ja… ja…”. Nie musisz tyle razy powtarzać. I tak wiem, że ty to nabazgrałeś – warknął. – Ale dziękuję, że potwierdziłeś to bez stosowania tortur.
• • •
Rosselin odkrył, że nic tak nie zbliża ludzi do zwierząt jak wspólne mieszkanie.
Oczywiście Tortinatus wyrzucił maga z jego kabiny. Zesłał nieszczęśnika pod pokład – i to nawet nie do pomieszczeń załogi, która teraz dawała upust całej nagromadzonej złości, wykorzystując każdą okazję, żeby mu dokuczyć.
Rosselin wylądował znacznie gorzej: w jednym z pomieszczeń, gdzie przechowywany był żywy inwentarz. Tam sypiał i spędzał tę resztkę czasu, jaka pozostawała po szorowaniu pokładu czy cerowaniu żagli.
Rządził tu niepodzielnie i boleśnie Nemmo, z którym mag zadarł na początku rejsu. Dwa razy większy od pogodnika, uwielbiał przed snem trochę się z nim poboksować, potrenować lewy prosty często wzmocniony hakiem podbródkowym.
Rosselin marzył o zemście. Miał już na swej liście trzy osoby: Astrogoniusza, za sprawą którego popadł w kłopoty, Tortinatusa, który go porwał, a teraz dopisał do niej majtka.
Wyobrażanie ich sobie w mękach, plujących krwią i ryczących z bólu tak straszliwego, że podnosił włosy na głowie, było dla niego nie lada pocieszeniem.
• • •
Rankiem któregoś z tych strasznych dni Nemmo obudził Rosselina, podsuwając mu miskę. Leżały w niej ugotowane dzioby i kurze pazury – resztki towarzyszy niedoli, w dodatku tak mizerne, że w Fercie wzgardziłby nimi nawet bezdomny kundel.
– Śniadanie. Jedz – powiedział majtek, uśmiechając się złośliwie.
Byli sami. A Nemmo był silniejszy…
– Jedz – powtórzył, stojąc nad magiem niby okrutna bestia. – Bo jak nie zjesz dobrowolnie, to ci je wsadzę do tyłka.
Pogodnik wziął z miski jedną kurzą łapę i zaczął ją ssać.
W dotyku była ostra, a w smaku… lepiej nie mówić.
• • •
Szczyt upokorzenia nastąpił, gdy dopłynęli do portu przeznaczenia, perłonośnych łowisk Garandyny.
Rosselin pracował akurat pod pokładem, przebierając zgniłe ziemniaki, kiedy odnaleźli go Tortinatus z Nemmo.
– Chodź ze mną – zarządził szyper.
Wydawało się magowi, że prowadzą go do miejsca, gdzie sypiał. Jednak okazało się, że „Aqura” kryje przed nim jeszcze wiele niespodzianek, na przykład niewielkie pomieszczenie w pobliżu ładowni, wejścia do którego dotąd nawet nie zauważył. Jego wnętrze niemal w całości wypełniała ciasna klatka o gęsto ustawionych żelaznych prętach. W różnych miejscach uwiązane były do nich solidne łańcuchy.
Tortinatus kluczem otworzył małe drzwiczki w przedniej części tego więzienia.
– Właź – nakazał.
– Ale dlaczego? – Rosselin z całej siły zapierał się nogami, mimo że od tyłu popychał go majtek.
– Bo jeszcze byś mi uciekł w porcie – syknął szyper. – A papier podpisany na cały rejs. Z Fertu wziąłem, w Fercie na brzeg wyrzucę!
Pogodnik tylko chlipał z rozpaczy, kiedy Nemmo wiązał go łańcuchami i zatykał usta brudną szmatą.
Teraz mag przestał już wierzyć, że kiedykolwiek cały i żywy opuści pokład „Aqury”. Chyba że po desce wysuniętej z burty statku – prosto w fale oceanu.
VII
Wypuścili go z klatki dopiero drugiego dnia po wypłynięciu z portu, kiedy Garandyna została daleko za prawą burtą. No i z miejsca posłali do roboty.
Szorował akurat mostek. Wyposażony jedynie w cegłę i wiadro wody, na klęczkach bezskutecznie próbował zetrzeć brud, który głęboko wżarł się w drewno.
Naraz rozległy się krzyki. Ktoś wskazał ręką horyzont. Wytężywszy wzrok, można było dostrzec maleńki żagiel, który wyraźnie zmierzał w ich stronę.
Farclay strzyknął śliną wprost na rękę maga.
– Wołać szypra!
Tortinatus zjawił się niemal natychmiast. Choć pierogowaty kapelusz miał nasadzony jak trzeba, koszulę w pośpiechu założył na lewą stronę. Przyłożył dłoń do czoła i obserwował szybko zbliżający się statek.
– Nie mają flagi! – krzyknął po jakimś czasie chłopak z bocianiego gniazda. – Żadnych znaków miejskich czy imperialnych…
– Piraci, psiakrew – orzekł szyper. – Niech mnie gonka dopadnie… Chcą nam zabrać nasze perły! Do żagli!
„Aqura” usiłowała zejść morskim rozbójnikom z kursu, jednak tamtym sprzyjał wiatr. Płynęli szybko, przygotowując się do abordażu. Na ich okręcie widać już było ludzi trzymających bosaki, liny zakończone hakami albo deski gotowe do przerzucenia na pokład. Strzały z małego działka sygnałowego nie wyrządziły napastnikom żadnych szkód.
– Kto żyw, do broni! – wrzasnął kapitan.
Wtedy jego wściekłe spojrzenie natknęło się na Rosselina.
– A ty gdzie?! – warknął, widząc, że mag też zamierza walczyć. – Dosyć już mam z tobą kłopotów! Łeb w pokład, bo mieczem utnę!
Wreszcie oba statki zderzyły się z trzaskiem, sczepiły i taki był początek bitwy, w której załoga Tortinatusa nie zamierzała tanio oddać skóry. Poza tym należało spróbować szczęścia, bo uczciwi marynarze też chętnie łupili piratów, gdy nadarzała się okazja.
Napastników było jednak więcej i mieli lepsze uzbrojenie. Wkrótce opanowali część pokładu, spychając marynarzy z „Aqury” w stronę dziobu. Ci bronili się zajadle, miecz zgrzytał o miecz, jednak nawet taki dureń jak Nemmo nie mógłby nie zauważyć, że przegrywają walkę.
Oba statki kołysały się na fali sczepione burtami, a ich załogi wyładowywały na sobie frustracje. Rosselin ze swojego stanowiska roboczego na mostku z rosnącym strachem obserwował krwawe zmagania toczące się na dole.
I naraz niemal na głowę spadł mu jeden z piratów, który zeskoczył z rei swojego statku i zamierzał zdobyć mostek i uderzyć na broniących się marynarzy od tyłu. Wyprostowany, śmiertelnie przerażony Rosselin z cegłą w ręku wyglądał jednak tak idiotycznie, że napastnik roześmiał się, godząc w niego sztychem swego miecza.
I wtedy coś w magu zaskomliło.
Rozległo się ogłuszające „Puff!” – a to, co zostało z pirata, nagle przestało się śmiać. Spadło po schodkach na pokład, dymiąc i śmierdząc słodkawo, jak przystało na spalone ludzkie mięso. Załoga „Aqury” krzyknęła gromko, triumfalnie, rozbójnicy zaś oniemieli.
Rosselin zstąpił powoli, w nagłej ciszy po stopniach – jeden, dwa, trzy – na poziom pokładu. Nad jego głową uformowała się kolejna kula ognia…
– Cofnąć się! – wrzasnął jednooki herszt piratów. – Mają maga! Na statek! Wracamy!
Jego kompani posłuchali rozkazu, zaczęli po trapach uciekać z powrotem, zrywać haki i odcinać liny. Ale on, cóż…
Kolejna kula ognia ugotowała go na miękko. Zaczął się rozpadać na kawałki, jeszcze stojąc.
Atak piratów został odparty.
• • •
– A więc kłamałeś, mówiąc, że nie jesteś magiem – mruknął zdumiony Tortinatus, gdy wszystkie trupy zostały już wyrzucone za burtę, a załoga wzięła się do porządków. Zaprosił maga do swojej kajuty na miarkę wina. – Nic już z tego nie rozumiem.
Rosselin wyszczerzył zęby w uśmiechu i opróżnił kubek. Po czym odwrócił go dnem do góry.
– Nie mówiłem, że nie jestem magiem – poprawił szypra. – Tylko że nienawidzę słonej wody.
Kapitan wzruszył ramionami i zrezygnował z dalszych pytań. Zresztą gdyby pogodnik nawet chciał, i tak nie potrafiłby wytłumaczyć mu całej prawdy. Bo nikt nie potrafił. To coś po prostu było i już, tkwiło w Rosselinie od zawsze – ta jedna jedyna magiczna rzecz, której nigdy nie musiał się uczyć. Stała się zresztą powodem, dla którego rodzice oddali go do Akademii Magicznej, zapowiadając, żeby omijał ich wioskę, bo będą musieli go zabić. No ale co mogli zrobić, skoro w czasie uroczystości poświęcenia go Dracenie spalił wioskową świątynię razem z kapłanem, a wszystkie wierzchowce trzymane dla bogini oraz jej sióstr uciekły w panice?
W chwilach najwyższego niebezpieczeństwa Rosselin przestawał panować nad zwieraczami magii. Bronił się niczym zwierzę, miotając wokół piorunami kulistymi. Jak się okazało, śmiertelny strach przełamał nawet barierę słonej wody.
Pogodnik nawet zastanawiał się, czy nie spróbować wyjaśnić tego jakoś Tortinatusowi, gdy naraz ktoś zapukał do drzwi kapitańskiej kajuty.
– Wlazł! – mruknął szyper.
Do środka zajrzał drugi oficer rozradowany od ucha do ucha.
– W jednej z ładowni znaleźliśmy pirata. Chował się między belami sukna – zaraportował, intensywnie coś żując. – Co z nim zrobić?
Tortinatus gwizdnął przeciągle.
– A to się bestia uchowała… Świnie nim skarmić. – Popatrzył na Rosselina i roześmiał się. – Nie, żartuję przecież. Niech nim nabiją działo sygnałowe. Tylko dobrze celujcie, żeby nam żagli nie pobrudził!
– Aha, załoga postanowiła się zrzucić na dziewkę w porcie dla ciebie. – Farclay mrugnął do Rosselina. – Daliby ci nawet dziewicę, tylko żadnej w burdelu nie uświadczysz… – zaśmiał się gromko, zabębnił palcami we framugę i ruszył przekazać marynarzom rozkaz Czarnego Szypra.
– No, o dziewicę trudno będzie… – mruknął Tortinatus.
Rosselin spojrzał na niego. Potem jeszcze raz. Nim wypowiedział swoją myśl, dla pewności spojrzał na szypra po raz trzeci.
– Na razie może być coś innego – stwierdził wreszcie.
Kapitan uśmiechnął się szeroko z życzliwym zainteresowaniem.
– Dla ciebie wszystko. Bohaterom się nie odmawia.
Twarz maga rozjaśnił grymas okrutnej radości.
– Znajdź pretekst, aby przeciągnąć Nemma pod kilem. Uznaj to za moją słabość… ale chcę zobaczyć, jak cierpi.
– A co, zalazł ci za skórę? – mruknął wyrozumiale kapitan. – No czemu nie, da się zrobić…
• • •
Szyper postanowił sprawę załatwić od ręki, za świeżej pamięci.
Nigdy nie słynął z finezji, a przynajmniej Rosselin nie zdołał takiej zaobserwować. Tortinatus dokonał więc obchodu, w trakcie którego kilka razy krzyżowały się drogi jego i nieszczęsnego Nemma. Aż wreszcie rozległ się ryk kapitana:
– Co mi tu, kurna, zaglądasz! Nie twoja sprawa, po co w nosie dłubię! Brać go!
Zaszokowany marynarz nie stawiał oporu. Związany linami, które przy obu burtach ciągnęli ludzie pod wodzą samego szypra, wkrótce zniknął pod wodą. Cała wolna od pilnych zajęć załoga rzuciła się do poręczy wypatrywać chłopaka. Rosselin także nie odmówił sobie tej przyjemności. „Dzioby i pazury – pomyślał mściwie, wspominając potrawę, jaką nakarmił go Nemmo. – I ostry kil, kwiatuszku”.
Naraz, gdy wszyscy spoglądali na nieszczęśnika, Rosselin przypadkiem zerknął nieco w tył. I zobaczył bury worek, który wypłynął na powierzchnię, widać wypchnięty liną, po czym znów zniknął w toni. Mag uśmiechnął się lekko i wrócił do obserwowania pechowego majtka.
W końcu gdy mokry, drżący Nemmo stał, ociekając wodą, Rosselin podszedł do niego, jednocześnie gestem nakazując wszystkim innym oddalenie się.
Majtek był tak zaszokowany faktem, iż wciąż jeszcze pozostaje pośród żywych, że nie zauważył podchodzącego maga. Dopiero gdy ten położył mu dłoń na ramieniu, chłopak zwrócił na niego wciąż mętne spojrzenie.
Pogodnik przybrał najbardziej słodki wyraz twarzy, na jaki było go stać, i spytał cicho, głosem jedwabistym jak masło podawane cesarzowej na śniadanie:
– To co, tępimy pazurki dalej, czy już wystarczy?
VIII
Do końca rejsu Rosselin zażywał sławy należnej pogromcy piratów. Marynarze patrzyli na niego z podziwem, zabobonnie dotykali błękitnego płaszcza, w którym mag z dumą paradował. Nie tłumaczył im historii z piorunami kulistymi. Niech myślą, co chcą. Ważne, żeby szanowali.
Tortinatus natomiast gryzł wargę, widać było, że coś go męczy. Mag domyślał się, o co chodzi. Cierpliwie jednak czekał, aż Czarny Szyper przełamie się w sobie. Czas grał na korzyść Rosselina.
Wreszcie ostatniego dnia rejsu kapitan pękł. Niemal siłą zaciągnął pogodnika do swojej kajuty, przekręcił klucz w zamku, po czym rzekł, z trudem dobierając słowa:
– Chyba się nie gniewasz, że wtedy… i nie doniesiesz cechowi, co? – Patrzył szeroko otwartymi oczyma, w których odbijał się strach. Magowie nie słynęli z łagodności. Można było ich nie lubić, bać się ich, ale zadrzeć z jakimś i to niepoślednim… istna katastrofa. – Złamałbyś mi karierę, rozumiesz?
– Nic nie powiem – ze słodkim uśmiechem obiecał Rosselin. – Niech będzie moja krzywda. Ale ty też milcz, a załogę uprzedź, że jak któryś coś wygada, nie skończy jak Nemmo, raczej jak ten pirat, którego spaliłem. I pamiętaj, że jesteś moim dłużnikiem. Kiedyś może z tego skorzystam.
Szyper gorliwie kiwał głową. Zaraz też znalazł się dzban z winem. I towarzystwo Farclaya oraz Naftilusa. A także rewelacyjne, trujące turkeńskie cygara.
Głęboko w nocy, lekkim zakosem wychodząc z kabiny kapitańskiej, Rosselin popatrzył w gwiazdy. Odetchnął głęboko, całą piersią. Czuć było Fert, chociaż jeszcze go nie dostrzegał na horyzoncie.
Uśmiechnął się. Gdzieś w kajucie Tortinatus krzyczał z radości.
„A krzycz sobie, krzycz, robaczku – pomyślał Rosselin. – Bo rzeczywiście porwaniem nie będę się chwalić. Aż taki głupi nie jestem.”
Roześmiał się cicho.
„I o tym, że worek z perłami zerwał się akurat wtedy, kiedy ciągnęliście Nemmo pod kilem, też nikomu gadać nie zamierzam.”
Uśmiechnął się. Jest jednak jakaś sprawiedliwość na świecie, a Pierwszy Mag czuwał, aby nawet tak nędznemu pogodnikowi trzeciej kategorii, jak Rosselin, nie stała się krzywda.
powrót do indeksunastępna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.