powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Powrót
Autorka pisze o sobie:
Jestem osiemnastoletnią uczennicą liceum im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Warszawie. Piszę właściwie od dziecka, jednak tematyka moich opowiadań zmieniła się nieco od czasu, gdy napisałam moje pierwsze opowiadanie. Interesuję się przede wszystkim literaturą, starając się, by wszystko, co przeczytam, wpływało pozytywnie na kształt moich utworów.
Nie słyszałam, kiedy ojciec wrócił. Nie słyszałam też jego rozmowy z siostrą. Wiem jednak, że w pewnym momencie Grenda zaczęła krzyczeć. Pobiegłam po Molgera, przerażona. Ojciec wyraźnie nie był w dobrym humorze. Molger przybiegł z siekierą; on też był drwalem. Mówiono, że bardzo zdolnym. I rzeczywiście. Ani ja, ani Grenda nie zdążyłyśmy nawet krzyknąć.
— Cóż — powiedział potem Molger — Nie każdemu dane jest dożyć wnuków.
Niech spojrzę w twe oczy, co one kryją
Siedem ciężkich grzechów, wiedziałaś o tym?
I gdy wzrok podnoszę, oczy twe już gniją
Ciało się psuje; zdążę przed Powrotem?
Pytali, czego chcę, wbrew ich naturze
I patrząc w twe oczy pytań tych wyglądam
To dusze upadłych ciągną mnie ku górze
To splugawionych najbardziej pożądam...
Ilustracja: Tomasz Witas
Ilustracja: Tomasz Witas
• • •
Przyszedł nieoczekiwanie, jak zwykle; on zawsze przychodzi w ten sposób, chociaż nikt w to nie wierzy. Przyszedł, kiedy potrzebowałam go najbardziej. Zawsze trafiał na odpowiedni moment. Dla niego to była tylko kwestia czasu. Wybierał odpowiedni moment, jak arystokratka wybiera rękawiczki — z nieodmiennym zapałem, nie zadowalając się byle czym. Wzbudzał tym podziw i nienawiść, ale ani jedno, ani drugie nie obchodziło go zupełnie.
Wyrok został wydany, kiedy mój ojciec dowiedział się, że jestem dziewczynką. Rzecz dość powszechna — ojcu marzy się syn, a tu nagle rodzi się smarkula. Chociaż nie mam prawa tego pamiętać, zdaje mi się, że widziałam wyraźnie, jak tamtej nocy unosi dłoń i uderza matkę w twarz. Do końca życia miała bliznę na policzku; nigdy nie powiedziała, skąd ją ma, ale nie musiała. Niezbyt dobrze ją zresztą znałam. Zmarła bardzo wcześnie i bardzo cicho — nikt nawet nie usłyszał jej ostatniego tchnienia. Ojciec pił wtedy z innymi drwalami, a siostra jak zwykle pakowała się w kłopoty.
Ja siedziałam w kącie koło kuchennego okna i zatykałam dłońmi uszy, choć w domu panował spokój.
• • •
Stałam na deszczu, czekając na śmierć lub pijanego bogacza, gotowego zabawić się za pieniądze. Człowiek głodny i wolny zapomina o moralności. Tylko w pieśniach bardów kobiety wolą umrzeć niż dać się upokorzyć. W życiu jest całkiem odwrotnie; upadek następuje zadziwiająco szybko. Łatwo jest mówić o moralności, mając dom i choć pajdę chleba. Inaczej wygląda to jednak w deszczu, kiedy nie miało się nic w ustach przez kilka dni, jak ja wtedy.
On podszedł do mnie i zapytał, dlaczego stoję w deszczu. Wzruszyłam ramionami. To też się zdarza, jeśli mam być sprawiedliwa. Czasem ludzie podejdą i spytają, co tu robię, dlaczego, jak długo. Trzeba wtedy odpowiadać ostrożnie, bardzo ostrożnie. Lepiej, żeby nikt nie wiedział o tobie zbyt dużo. Choć może ja nie powinnam tego mówić.
Rozmowa nie trwała długo. Mimo pozytywnego pierwszego wrażenia po kilku zdaniach powiedział, żebym się zbierała. To znaczyło najczęściej tyle, co „zabieram cię do domu z tej brudnej ulicy — na kolana i dziękuj jak umiesz”. Poszłam za nim dość obojętnie. Nie pamiętam koloru jego oczu ani nawet głosu; pamiętam tylko zapach. To był dziwny zapach czegoś nieznanego, a jednocześnie wytęsknionego i upragnionego. Był nim przesiąknięty; aż trudno było mi uwierzyć, jak długo ta woń mogła pozostać tak silna w tym deszczu. Nawet najdroższe perfumy nie były tak trwałe.
Wtedy o tym nie myślałam. Nie słuchałam też, co do mnie mówił. Przytakiwałam obojętnie, zastanawiając się, czy da mi coś do jedzenia. Było bardzo zimno i mokro, ale on, ubrany w gruby płaszcz, nie odczuwał tego. Nie prosiłam wtedy o nic. Nie myślałam o nim. Tylko o ciepłym, suchym miejscu, kawałku chleba w ustach, kropli ciepłej wody.
Dostałam znacznie więcej.
• • •
Kobiety oznaczają kłopoty. Ojciec tak mówił i miał rację; moja siostra, Grenda, była tego dowodem. Ilekroć pytałam go, gdzie jest, odpowiadał, że poszła, jak zwykle, wpakować się w kłopoty. To była prawda. Grenda znikała na całe dnie, więc prawie jej nie widywałam. Czasem tylko, kiedy wychodziła rano z domu, pozwalała mi się czesać. Miała długie, ciemne włosy i potrzebowała pomocy przy czesaniu.
Kiedyś wróciła do domu mocno podenerwowana. Moje pytanie zbyła milczeniem, szukała ojca. Zdziwiłam się; rzadko kiedy rozmawiała z nim z własnej woli. Wyjrzałam przez okno; w cieniu drzew stał Molger, z którym wtedy się spotykała. Pomachałam do niego, ale chyba mnie nie zauważył. On też nie wyglądał na spokojnego.
Nie słyszałam, kiedy ojciec wrócił. Nie słyszałam też jego rozmowy z siostrą. Wiem jednak, że w pewnym momencie Grenda zaczęła krzyczeć. Pobiegłam po Molgera, przerażona. Ojciec wyraźnie nie był w dobrym humorze. Molger przybiegł z siekierą; on też był drwalem. Mówiono, że bardzo zdolnym. I rzeczywiście. Ani ja, ani Grenda nie zdążyłyśmy nawet krzyknąć.
— Cóż — powiedział potem Molger — Nie każdemu dane jest dożyć wnuków.
• • •
Dał mi jeść, pić, pozwolił nawet zmyć brud ostatnich dni. Dał mi maść na zadrapania na plecach i jakiś eliksir na katar. Podał gruby koc i pokazał wzrokiem łóżko, sam nie robiąc przy tym żadnego ruchu. Czułam się jak we śnie — wszystko robiłam instynktownie. Nie czułam żadnego smaku, ale na szczęście nie pytał, jak mi smakuje. Czułam tylko ten jego zapach, tak samo silny na zewnątrz, jak i w pomieszczeniu. Nie chciałam go o nic pytać.
Nie było zresztą potrzeby; sam zaczął mówić, a głos miał dziwnie cichy i bardzo niski. Nie pamiętam, o czym mówił wtedy, a wkrótce zapomnę go już zupełnie. Wiem, że w końcu ja również zaczęłam mówić, nagle, nieproszona, próbując łzami zmyć brud wspomnień, którego zmazać się nie dało. Nie płakałam nigdy wcześniej; o tym nie mogło być mowy: ojciec nienawidził babskich łez i karał za nie surowo. On jednak spojrzał na mnie — nie widziałam jego oczu w ciemnościach, ale czułam że patrzy — i śpiewał coś cichym, łagodnym głosem. Przypominało to stare kołysanki matki, lecz nie było kojące. Dziwny kontrast istniał pomiędzy tym łagodnym głosem a melodią, która sprawiła, że zatkałam uszy i zaczęłam płakać i mówić. Mówiłam do niego długo, długo, aż wreszcie w promieniach świtu dojrzałam jego oczy, jego twarz, a było w niej coś wytęsknionego, jak w tym zapachu. Patrzyłam mu w oczy i wiedziałam, że nie widzę ich po raz pierwszy, lecz w końcu łzy całkiem zamgliły świat.
A wtedy on położył dłoń na mej głowie. Zasnęłam.
• • •
Nasze życie niewiele się zmieniło. Grenda nie spała już w naszej izbie, Molger i ona zajęli izbę rodziców. Pomogłyśmy mu zakopać ojca za domem; wiele wysiłku nas to nie kosztowało, bo ziemia i tak była naruszona po tym, jak po pijanemu ojciec chwycił za łopatę, chcąc odgrzebać mamę, której i tak tam nie było, bo spoczywała na cmentarzu.
Którejś deszczowej nocy Grenda urodziła dziecko, a Molger bardzo się ucieszył, bo był to syn. Siostra bardzo prosiła, by nadać mu imię Tivion, po mnie, i w końcu Molger się zgodził. Tivion był bardzo ładnym chłopcem. Opiekowałam się nim przez większość czasu, bo Grenda długo nie mogła dojść do siebie. Wtedy wszystko mogło się jeszcze zmienić. Pielęgnowałam to dziecko jak nadzieję, która na krótko zagościła w moim sercu. Tivion mógł zmienić to życie, mógł zmienić przynajmniej mnie. Lecz nie zdążył.
A Molger był bardzo szczęśliwy, że został ojcem; niemal codziennie wracał pijany i szczęśliwy.
Siedziałam wtedy w kącie koło kuchennego okna i zatykałam uszy, żeby nie słyszeć krzyków.
• • •
A potem nadeszła kolejna noc i kolejna; opowiedziałam mu o wszystkim, o całym życiu, o najgorszych czynach, jakie popełniłam, a on tylko powtarzał, że im więcej mówię, tym lepiej dla mnie, bo oczyszczę się wreszcie z plugastwa. I widziałam jego oczy, już teraz całkiem wyraźnie, i były one podobne do oczu, które już gdzieś widziałam. W końcu jego zapach stał się moim zapachem. I zobaczyłam jego usta, jego nos, jego brwi. Resztę ciała nadal ukrywał pod płaszczem z kapturem, w którym jadł, spał i którego nigdy nie zdejmował. Nie mieszkaliśmy już w jego domu; niepostrzeżenie znaleźliśmy się w lesie, idąc nieznaną drogą nie wiadomo dokąd. Pytałam go czasem, co jest celem naszej wędrówki, lecz on odwracał wtedy wzrok i mówił tylko: „Powrót”.
Jego twarz była spokojna i szczęśliwa, choć prawie się nie uśmiechał. Ja zaś czułam się coraz słabsza, coraz częściej nawiedzały mnie sny, w których nie było nic poza tą melodią, którą śpiewał mi w nieskończoność. Była piękna i bardzo niepokojąca, a słowa jej rozmywały się w pamięci każdego ranka, gdy po przebudzeniu chciałam je odtworzyć. Nigdy nie mogłam zaśpiewać tej piosenki tak jak on; tylko on to potrafił. I słuchałam go, wdychając ten zapach, już coraz bardziej oswojony, lecz wytęskniony, jak na początku, zagubiony lata temu...
Pamiętam, że któregoś dnia zapytał mnie w końcu o imię. Wiedział o mnie już bardzo wiele, lecz imienia nadal mu nie zdradziłam. Zapytał o nie jakby od niechcenia, otaczając się chmurą zapachu i używając tego niskiego, cichego głosu, jak tamtej deszczowej nocy. Zapytał nagle, po długich godzinach milczenia, a ja zaskoczona odpowiedziałam bez namysłu, jakbyśmy grali w taniej sztuce i robili wszystko na czyjś znak.
Wtedy zrobił to pierwszy raz. Wysunął dłoń — delikatną, białą, niemal przezroczystą dłoń — i dotknął mego ramienia.
— Tivia — rzekł. — Tivia...
Dłoń nabrała kolorów. Skóra na chwilę poczerwieniała, potem poszarzała. Chwilę później dłoń wyglądała jak moja własna — opalona i drobna. Patrzyłam na to z dziwnym spokojem, a on wciąż śpiewał i śpiewał.
I znów zasnęłam; śniłam o zapachu i słowach, których nie mogłam odnaleźć.
• • •
Gdyby Grenda nie zagotowała wtedy wody, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdybym tego dnia nie cierpiała na ból głowy, gdyby moja siostra nie była tak skora do kłótni... Może nie wyszłabym z domu, skłócona z nią, może wszystko byłoby inaczej. Gdyby to zdarzyło się dzisiaj... ale błędy i grzechy, które popełniłam, były wczoraj, nie mogę ich zmienić. Niczego nie da się już zmienić tu, gdzie teraz jestem. W każdym razie Grenda zagotowała wodę, a ja wyszłam, trzaskając drzwiami, które niemal się przy tym rozleciały.
Właściwie wtedy zrozumiałam, że nienawiść była pierwszą sukienką, w jaką ubrał mnie los. Nie umiem tego lepiej porównać — nienawiść nie była dla mnie uczuciem, była ubraniem, podartym w wielu miejscach, zaszywanym nieustannie, byle nie upaść, byle się wybronić. Była tak naturalna, że prawie zapomniałam o jej obecności... Tamtego dnia również założyłam ją na siebie; było mi chyba wyjątkowo do twarzy...
Dopiero krzyk mojej siostry przywołał mnie do domu. Wbiegłam zdyszana, zastanawiając się, co mogło się stać. Spojrzałam na Grendę i zrozumiałam. Mały Tivion przepełzł jakimś cudem do kociołka i przewrócił go na siebie. Chciałam podejść, podbiec, pomóc. Nie zrobiłam tego. Było za późno. Tivion umarł; nie przeżył dłuższego kontaktu z nienawiścią, która unosiła się w powietrzu.
I umarło wszystko, ostatnia nadzieja i ostatni świt. Umarł dzień i zginęło wszystko, co dawało nam jeszcze żyć. Wybiegłam z domu na słońce, na świat, do lasu, wdychałam powietrze, dusząc się i upadając wprost w cierniste krzaki. Nie było już niczego; dusze upadłych nie znajdą ratunku już nigdy. Są rzeczy, których się nie przebacza.
Ciernie kłuły w policzki, palce, łydki. Krew szybko wsiąkała w poszycie.
• • •
Chciałabym pamiętać więcej! Niestety, wszystkie dawne dni zlały się w jeden i spowiły mgłą. Nie pamiętam, ile poranków, ile nocy, ile uderzeń serca, ile kropel deszczu. Pamiętam tylko ten zapach i tę piosenkę — a także jakieś strzępy, urywki, jak to zdarzenie z imieniem, ale i one szybko gasną, jak gwiazdy o świcie. Im bliżej końca naszej wędrówki, tym więcej szczegółów pamiętam; lecz tutaj jest już za późno, bym zrozumiała swój błąd.
Powrót. Tak często używał tego słowa. Jednak nie chciał odpowiadać na pytania. On nigdy nie mówi zbyt wiele; zawsze tylko tyle, żeby wzbudzić zainteresowanie. Żeby otworzyć usta rozmówcy. Dobrze wiedział, że i tak zapomnę to, co mi mówił; że zapomnę prawie wszystko.
Powrót trwał długo, ale od naszego pierwszego spotkania czas nie płynął w zwykłym tempie, więc nie mogę policzyć dni. Szliśmy przez kolejne miasta, wioski, lasy i pola. Przekraczaliśmy rzeki i przepływaliśmy jeziora w łodziach, które zawsze — dziwnym trafem — czekały u brzegu. Nie spotykaliśmy ludzi; nawet w karczmach zatrzymywaliśmy się coraz rzadziej. Mijał powoli głód i pragnienie, które czułam pierwszej nocy. Po prostu szłam z nim, a cały świat był gdzieś obok.
Ostatnie dni pamiętam dość dobrze; dotarliśmy do gór i zaczęliśmy się wspinać. A choć zawsze bałam się nawet wejść na drzewo, szłam za nim, musiałam iść. Kiedy zatrzymywałam się, śpiewał, a wtedy znowu musiałam się podnieść. Dobrze wiedział, że tą jedną piosenką skłoni mnie do wszystkiego.
A zapach stawał się coraz silniejszy, jakby to wiatr z gór go przynosił.
• • •
Gdy wróciłam cała poraniona, był już późny wieczór. Nie zastałam w domu nikogo, usłyszałam jednak czyjąś obecność w pobliżu. Wyszłam pospiesznie, rozglądając się w ciemności. Dźwięk dochodził zza domu.
Stał tam Molger. Jego dłonie były czarne od ziemi i krwi. Łopata leżała u jego stóp. Ale ja patrzyłam na coś innego. Złapał moje spojrzenie, chwycił łopatę i pospiesznie zakopał to, co wystawało jeszcze z ziemi.
To była chyba dłoń Grendy.
I kiedy przestałam już patrzeć, upuścił łopatę i spojrzał w dół i znów stanął w bezruchu, przyglądając się swoim pokrwawionym i brudnym dłoniom. Nie pytałam go o nic, nie było po co. W pewnym sensie rozumiałam go, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. W pewnym sensie był przecież taki jak ja.
W końcu uniósł głowę.
— Właściwie — powiedział, patrząc na mnie dziwnym wzrokiem — teraz ty możesz być moją żoną.
Był szybki. Nie zdążyłam krzyknąć.
A bycie żoną bolało, zwłaszcza pierwszej nocy.
• • •
Pamiętam dzień przed Powrotem. Był on tak niedawno, mnie jednak zdaje się teraz wspomnieniem staruszki z jej lat młodości. Stara znachorka z naszej wioski pamiętała nawet wojnę; lubiła o tym opowiadać, a my, dzieciaki, słuchaliśmy z zapartym tchem, gdyż brzmiało to tak prawdziwie, jakby zdarzyło się wczoraj. Teraz ja tak samo wspominam ten dzień, bowiem jest on jedynym wyraźnym wspomnieniem z całej tej podróży, która jakoś niespodziewanie zatarła się w mej pamięci.
Wtedy po raz ostatni zatrzymaliśmy się na chwilę. Sam się zatrzymał i usiadł na ziemi; na jego twarzy malowało się zmęczenie. Ja już go nie czułam, ale przysiadłam posłusznie obok.
Niebo pociemniało. Wiatr przyniósł kolejną falę zapachu. Góry były w tym miejscu strome, niedostępne. Pokonywaliśmy je jednak każdego dnia, bez cienia zdziwienia, choć podróżnicy przejeżdżający przez naszą wioskę mówili nieraz, że szczyty te są nie do przebycia.
Spojrzałam na niego; dobrze już znałam jego twarz. Z początku patrzył gdzieś w górę, nie na mnie. Jednak w końcu jego oczy napotkały mój wzrok. Zadrżałam, jakby pod wpływem zimna. Tyle, że ja nie czułam już zimna. Słyszałam tylko jego głos. Wtedy właśnie ja, Tivia, usłyszałam tę piosenkę po raz ostatni. Wtedy właśnie ja, Tivia, zaczęłam rozumieć.
Ale dla mnie, Tivii, było za późno.
A jego głos rozbrzmiewał łagodnie wśród stromych szczytów gór.
Niech spojrzę w twe oczy, co one kryją
Siedem ciężkich grzechów, wiedziałaś o tym?
I gdy wzrok podnoszę, oczy twe już gniją
Ciało się psuje; zdążę przed Powrotem?
— Przestań — poprosiłam i to były ostatnie słowa Tivii. — Nie śpiewaj mi już tego.
Uśmiechnął się tylko i wstał.
Ja, Tivia, powstałam również. Wysoko przed nami widoczny był już szczyt.
• • •
Potem Molger przestał w ogóle pracować. Nasz dom wypełniali nocami inni drwale. Przychodzili zawsze z dużą ilością bimbru i grali z Molgerem w karty aż do świtu. Molger przegrywał po kolei wszystko. W końcu przegrał mnie i odtąd spełniałam obowiązki żony niemal każdego z nich. Niektóre noce były spokojne. Drwale czasem zostawiali mnie w spokoju, bawiąc się urządzanymi przez siebie bójkami.
Wtedy nienawiść stała się dla mnie najpiękniejszym strojem, niczym suknia ślubna dla księżnej Irlein. Była jedynym ubraniem, jakiego nie pozbawił mnie Molger i jego przyjaciele. Była jedynym darem, jaki mi jeszcze pozostał, toteż nosiłam ją każdego dnia i każdej nocy.
Którejś nocy drwale nie przyszli; Molger siedział sam, dopijając resztki bimbru, które mu zostały. Wzięłam wtedy wyszczerbiony nóż ojca i zbliżyłam się do połamanego stołka, na którym siedział. Nie byłoby mi trudno wbić mu nóż w plecy, ale chciałam, by widział swą śmierć. Podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy. Jego nieprzytomne spojrzenie napotkało moje i na chwilę chciałam cofnąć dłoń z nożem.
Ale tego nie zrobiłam. Ostrze weszło gładko w jego gardło. Krew trysnęła natychmiast.
Wstałam, upuszczając nóż. Za oknem szalała burza, konary drzew spadały, zabijając nieostrożnych ludzi. Mimo to wybiegłam z domu, by już nigdy do niego nie powrócić.
Jeszcze przed zakrętem spojrzałam za siebie po raz ostatni. Błyskawica właśnie rozświetliła nasz dom; widziałam dokładnie każdy jego szczegół. W tym momencie piorun uderzył w niego z całą mocą i strzecha zaczęła płonąć.
Odwróciłam się i pobiegłam przez ścianę deszczu i mgły.
• • •
Tak niedawno, a jakby we mgle... nie mam złudzeń, i to wspomnienie stanie się w końcu mgliste i niedostępne. Tak, dotarliśmy w końcu na szczyt. Ścieżka pod koniec była bardzo kamienista i wąska, więc szłam za nim, lecz mimo to w końcu doszliśmy. Niebo stało się jeszcze ciemniejsze, a wiatr nie pozwalał mi złapać oddechu. A jednak — doszliśmy.
Na szczycie nie dojrzałam z początku nic szczególnego. Dopiero po dłuższej chwili zobaczyłam, że on pokazuje mi coś ciemnego wśród skał. Podeszłam bliżej.
To była grota. Ciemny otwór, który — gdy zajrzałam głębiej — prowadził na sam dół, w najgłębsze otchłanie. Z głębi tych otchłani poczułam zapach. Ten sam, wytęskniony i upragniony. Dosłyszałam też dźwięk; jakieś echo, z początku niezrozumiałe. Dopiero po dłuższej chwili rozróżniłam słowa. To była dobrze znana mi piosenka, śpiewana przez setki, tysiące głosów. Odwróciłam się z drżeniem i spojrzałam na niego.
A wtedy on uśmiechnął się po raz ostatni i zaśpiewał dalszy ciąg piosenki, którego do tej pory nie znałam.
Pytali, czego chcę, wbrew ich naturze
I patrząc w twe oczy pytań tych wyglądam
To dusze upadłych ciągną mnie ku górze
To splugawionych najbardziej pożądam...
Patrzyłam na niego, rozumiejąc nagle wszystko. Nie zdziwiłam się, gdy odrzucił kaptur; nie zdziwiłam się, gdy zrzucił cały płaszcz, a moim oczom ukazała się Tivia. Nie zdziwiłam się, gdy moje dłonie nagle rozmyły się we mgle, a głos odmówił posłuszeństwa. Zrozumiałam wszystko. Zrozumiałam, dlaczego nie chciał mówić, dlaczego tylko słuchał. Zrozumiałam, dlaczego nie czułam zmęczenia ani głodu. Zrozumiałam wszystko, ale było już za późno.
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Widziałam już tylko jego oczy — moje oczy — w gęstej mgle. Wyciągnął dłoń — moją dłoń — na pożegnanie. Odwrócił się i zniknął, nim zdążyłam zrobić cokolwiek. Zresztą i tak nie mogłam zrobić już nic.
Zajrzałam w ciemny otwór. Tysiące głosów śpiewały to samo. Gdybym nawet nie mogła rozróżnić słów, to już w samych głosach było coś przyciągającego, kuszącego, czemu nie sposób się było oprzeć. Wzywały mnie tą pieśnią do siebie, w głąb najczarniejszych ciemności.
Powrót.
Tak, powrócił. Powrócił i zawsze będzie powracał, zabierając kolejną upadłą duszę. Powróci jeszcze wiele razy, za każdym razem bogatszy, lecz nigdy nie nasycony do końca. Będzie wracał na ten szczyt, rozkoszując się chórem naszych głosów, śpiewającym na jego chwałę.
A my, upadli, będziemy powracać wraz z nim, aż do skończenia świata.
powrót do indeksunastępna strona

33
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.