powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

Autor
 Fantasy na dwa kopyta
George R. R. Martin vs Steven Erikson
George R.R. Martin i Steven Erikson. Autorzy dwóch sag fantasy, których niewiele w swej twórczości łączy. Czego uczą nas ich sukcesy? Jakie strategie tworzenia literatury fantasy wynikają z powodzenia ich dzieł?
‹Gra o tron›
‹Gra o tron›
Fantasy rozrasta się i zyskuje coraz więcej miejsca na półkach z napisem „fantastyka”. Prawo Sturgeona, dosadnie opisujące wartość 90% dzieł, dotyczy i tego gatunku, jednak na powierzchnię wynurzają się czasem autorzy, którzy zyskują sobie ogromną popularność. Dwóch z nich zajęło skrajne pozycje, definiując granice tego gatunku i doszło w swej niszy do arcymistrzostwa, wytyczając pewne ramy, w obrębie których porusza się literatura fantasy. Mowa tu o Stevenie Eriksonie – mistrzu kreacji i George’u R.R. Martinie – mistrzu postaci.
Uzasadnienie powyższych tytułów pojawi się samo, wystarczy poszukać cech wspólnych i różnic między tymi autorami. Zacznijmy od wielowątkowości i epickiego rozbuchania, które obaj lubią. Czytelnik „ogląda” wydarzenia z kilku punktów widzenia, śledząc losy bohaterów rozsianych po krajach i kontynentach. Ich światy są rozległe i pełne, a skala wydarzeń może niejednokrotnie oszołomić.
Obaj pisarze są również, mówiąc niegramatycznie, fabularni. Obaj przykładają wielką wagę do tego, aby porwać czytelnika opisywanymi wydarzeniami. Obaj tworzą książki, w których zaskoczenie czai się za każdym rogiem. Przyznać jednak należy, że Eriksonowi zaskakiwać jest łatwiej. Jego rozbudowany świat pozwala mu na prosty zabieg zdejmowania zasłon, odkrywania nowości poprzez zwykłe pokazywanie, co też się tam w tle dzieje. Fabularne zwroty Martina świadczą o lepszym warsztacie, bo, choć oparte o dużo mniejszą bazę, są niemniej szokujące. W „Pieśni…” nie ma aż takiego bogactwa ras, postaci, krajobrazów, nie ma aż takiego mitologicznego zanurzenia wydarzeń w historii, jak w „Malazańskiej księdze…”, ale Martin potrafi budzić w czytelniku przekonanie co do dalszego biegu wydarzeń, po to, aby go z tego przekonania wytrącić.
Niestety, przyznać trzeba, że Erikson dla dobra akcji każe czasem swoim bohaterom zachowywać się w sposób dziwny (przykładem Sznur Psów – Coltaine mógł po prostu utrzymać ziemie dookoła Hissaru, gromiąc wszystkie armie dookoła).
‹Ogrody Księżyca›
‹Ogrody Księżyca›
Tyle podobieństw. A różnice? Na pewno Martin lepiej kreuje swoich bohaterów. Potrzebuje dużo mniej czasu, robi to kilkoma zdaniami i ma w swojej galerii postacie wszelkiego wieku, charakteru i płci, które maluje bardzo skromnie, a jednocześnie przekonująco. Tymczasem Erikson tak naprawdę umie dobrze opisać dwa typy ludzi – twardych żołnierzy z nutką romantyzmu, praprawnuków Konowała z „Czarnej Kompanii” i rozkosznych świrów o niezbornej mowie i potężnych mocach, skrytych za zasłoną pozorowanego idiotyzmu. Wypracowanie znaczących postaci niepasujących do tego wzorca – Itkoviana, Karsy Orlonga, Duikera, Heborica, Rhulada, Trulla Sengara – zajmuje mu całą powieść i idzie ciężko. Wymęczony tą kreacją Erikson nie ma czasu na innych bohaterów, co zaszkodziło „Przypływom nocy”, gdzie podjął próbę jednoczesnej kreacji kilku z nich i poległ. Seren Pedac i Hull Beddict nie wciągają, choć założenia były słuszne. Niestety, Erikson nie ma pojęcia o kreowaniu miłości między dwojgiem ludzi, jego proza jest męska.
Erikson w ogóle jest „męski”. W jego utworach mało jest kobiet zachowujących się jak kobiety, wyposażonych w te swoje cudownie odmienne zestawy spostrzeżeń i emocji. Więcej tam mężczyzn przebranych za kobiety, ozdobionych paroma detalami mającymi zasugerować odmienność ich płci. Pewnym novum była pani Zawiść, która jednak została, mimo boskich mocy, wykreowana na podstawie archetypu rozlatanej blondynki. Tymczasem Martin ma u siebie dwie piękne, dojrzałe, pełnokrwiste kobiety (Cat i Cersei), wchodzącą w dorosłość nastolatkę (Daenerys) i dorastające zbyt szybko dziewczęta (Aryę i Sansę). I mówimy tu tylko o rolach głównych, ignorując całe stado dam z drugiego planu, również istotnych dla rozwoju powieści, równie dobrze skrojonych i przekonujących w swojej kobiecości. Wartym wskazania klejnocikiem jest młoda dziewczyna z „Gry o tron”, zakochana w królu Robercie, który ją zapłodnił i znikł. Kiedy Ned ją poznaje od razu orientujemy się w jej charakterze, postawie życiowej i to pomimo znacznej krótkości tego epizodu.
Opuszczając na moment główny nurt rozważań – u Martina, od trzeciego tomu sagi począwszy, ujawnia się tendencja do cieniowania, pokazywania dobrych stron złych postaci i poczerniania charakterów tych dobrych. Przez jakiś czas było to dobre, gdyż dodawało bohaterom wiarygodności, jednak w „Nawałnicy mieczy” Martin osiągnął pewną granicę, poza którą staje się przewidywalnym i wiadomo, że każda świnia kiedyś ocaliła świat, albo przynajmniej wioskę niewinnych dzieci, podczas gdy każdy dobry człowiek z pewnością ma na sumieniu jakiś stary grzeszek, który aż strach wyciągnąć na wierzch. Trend ten przypomina ponure ostatnio smęcenie „świat jest zły a ludzie podli”. Oby GRRM nie rozwijał się dalej w tym kierunku, bo wszelkie zaskoczenie pójdzie w diabły, a tego byśmy chcieli uniknąć.
‹Gra o tron›
‹Gra o tron›
Erikson tymczasem jest prostszy, jego fantasy pod względem rozdziału „czarne-białe” sięga korzeniami dziadka Tolkiena. Choć jego bohaterowie są niejednoznaczni i jest kilku gości, do których (Karsa, Anomander) czujemy sympatię, choć nie powinniśmy, to autor swoje uczucia określa jasno. Ten jest OK i jesteśmy z nim. Kto raz zgrzeszył (a grzechem najstraszniejszym jest zdrada), ten poniesie karę i nikt nie będzie za nim płakał. Proste, a jednocześnie w dobie sag koniecznie silących się na szarość, bo to modne, odświeżające.
Wróćmy do tytułu „Mistrza soap opery”, który ośmielam się przyznać Martinowi. Jego umiejętność tworzenia postaci (no, lepszy warsztat, przyznajmy to), pozwala mu bazować na międzyludzkich związkach i utrzymywać czytelnika przy sobie na tej samej zasadzie, na jakiej ogląda się te „Isaury”, czekając, kto z kim, jak, kiedy i dlaczego. Zainteresowanie cyklem „Pieśni Lodu i Ognia” obraca się głównie wobec pytań o losy głównych postaci, podczas gdy fani „Malazańskiej księgi poległych” zadają nieco inne pytania.
Bo choć nie da się ukryć, że pisarską sprawnością Martin Eriksona przewyższa, to jest jednak jeden obszar, na którym twórca „Malazańskiej księgi poległych” wygrywa bezapelacyjnie i wyprzedza „Pieśń Lodu i Ognia” o kilku długości. Chodzi o warstwę mitologiczno-historyczną. Świat Martina budowany jest na obrazach naszego – stepowi koczownicy, cywilizacje azjatyckiego przepychu, honorowi rycerze zakuci w stal i żelazo. Jest tu pewien potencjał, Inni i smoki dają nadzieję na to, że Martin wyjdzie ze standardowych kreacji fantasy i podąży w nowe obszary, jednak na razie mamy do czynienia z mistrzostwem, ale jednak w ramach stereotypu fantasy pseudohistorycznej. Tymczasem Erikson, archeologiem będąc, sięgnął głębiej. Stworzył nowe rasy, nowe światy, nowe ideologie i mitologie. Dzięki konsekwencji udało mu się wykorzystać ten świat do tworzenia postaci i fabuł. Losy Karsy, Itkoviana, Rhulada i kilku innych z najlepszych jego bohaterów pociągają czytelnika, między innymi, dzięki temu, że dylematy tych postaci, ich wybory i tragedie, są ściśle związane z przedziwnym, cudownym światem Eriksona. Brzytwa Lema tępi się na sadze Eriksona – odcięcie warstwy magicznej spłyca wydarzenia, lub czyni je niemożliwymi. W „Pieśni Lodu i Ognia” jest inaczej. Choć niektóre wątki rzeczywiście związane są z magią, to jednak bazą dla wydarzeń jest zwykły niemagiczny świat i rozgrywające się w nim walki o władzę. Martin mógłby, bez wielkiej szkody dla wydarzeń, zrezygnować z czarów, tej esencji fantasy. Erikson już nie.
‹Ogrody Księżyca›
‹Ogrody Księżyca›
Reasumując – obaj reprezentują dwa odmienne typy fantasy. Martin doprowadza do arcymistrzostwa wzorzec opery mydlanej, wiążąc nas ze swoimi postaciami i swoją fabułą, pozostając przy dość standardowej kreacji świata. Erikson natomiast pewne braki w pisarskim rzemiośle nadrabia niezwykłą wyobraźnią, tworząc nowe światy i penetrując nowe obszary. Pierwszy z tych typów zapełnia lukę po powieści historycznej, drugi wydaje się rodzić z RPG i starannej pracy nad detalami.
Co ciekawe, w podział „świat / postacie” daje się wciągnąć wielu innych autorów. Wciąż rosnący obszar fantasy pseudohistorycznej i małomagicznej zagospodarowują tacy pisarze jak Guy Gavriel Kay, Kate Elliot, Chaz Brenchley i Elisabeth Moon a u nas – Andrzej Sapkowski z cyklem husyckim i Feliks Kres. Fantasy „światowe” jest już rzadsze – „Miasto ognia” Nivena, będzie tu niezłym przykładem, jak i Jacek Dukaj i jego „Inne pieśni”. Wydaje się, że etykietkę tę można by przykleić „Wichrom Smoczogór” Wita Szostaka.
Patrząc na wymienione powyżej nazwiska można dojść do ciekawego wniosku – pseudohistoryka dominuje tam, gdzie na książkach więcej się zarabia, podczas gdy polscy pisarze-hobbyści raczej lubią pobawić się światem. No cóż, kierowanie się prawidłami opery mydlanej sprzyja tworzeniu dochodowych cykli.
Jak to jednak zazwyczaj w naturze bywa, najpłodniejszy obszar leży pośrodku. Najciekawsze fantasy powstaje, kiedy autor umie zachwycić czytelnika oryginalnością, ale i talentem do postaci. Ani Erikson, ani Martin nie zyskaliby rzesz fanów, gdyby nie to, że pierwszy czasem jednak umie wykreować porywającego bohatera, a drugi potrafi zgrabnie ozdobić swoją opowieść elementem cudowności. W tym środku znajduje się Tolkien, Donaldson, Hobb, Cook, AS z cyklem o Geralcie oraz dwie Anny: Borkowska i Brzezińska.
I ten to właśnie obszar rodzi nadzieje: szans fantasy warto chyba szukać w rozgrywaniu losów postaci stojących wobec wyborów wynikających z niezwykłości ich świata.



Tytuł: Gra o tron
Tytuł oryginalny: A Game of Thrones
Autor: George R. R. Martin
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Wydawca: Zysk i S-ka
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia
ISBN: 83-7298-370-4
Format: 766s. 125×183mm
Cena: 49,—
Data wydania: kwiecień 2003

Tytuł: Ogrody Księżyca
Tytuł oryginalny: Gardens of the Moon
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Cykl: Malazańska Księga Poległych
ISBN: 83-87968-36-6
Format: 604s. 115x185mm
Cena: 35,50
Data wydania: 2000

Tytuł: Gra o tron
Tytuł oryginalny: A Game of Thrones
Autor: George R. R. Martin
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Wydawca: Zysk i S-ka
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia
ISBN: 83-7150-443-0
Format: 734s. 125×180mm
Data wydania: 1998

Tytuł: Ogrody Księżyca
Tytuł oryginalny: Gardens of the Moon
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Cykl: Malazańska Księga Poległych
ISBN: 83-89004-75-5
Format: 598s. 165×240mm, oprawa twarda
Cena: 85,—
Data wydania: 21 czerwca 2004
powrót do indeksunastępna strona

55
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.