 | Ilustracja: Oskar Huniak |
Ko³ysa³o. Ko³ysa³o i falowa³o, a nawet miota³o. Odczuwa³ to ca³ym cia³em. „Trzeba przyhamowaæ z tym piciem!” – postanowi³ Rosselin, mêtn± my¶l± powracaj±c do ¶wiata ¿ywych i skacowanych. Ostatnim, co zapamiêta³, by³ toast wzniesiony przez Tortinatusa na pohybel pacykarzowi Astrogoniuszowi oraz jego przeklêtym obrazom. I w³asna gorliwo¶æ w wypiciu toastu co do ostatniej kropelki, a¿ do dna. Znów wszystko wokó³ Rosselina niebezpiecznie siê zako³ysa³o. Oczy wci±¿ mia³ zamkniête. Obawia³ siê, ¿e jak rozewrze powieki, to ga³ki oczne wypadn± i zamieni siê w ¶lepca. A ¶lepy mag pogodowy… có¿, musia³by szybko wyhodowaæ sobie lepszy wêch. Jako¶ jednak Rosselin nie mia³ przekonania do tak radykalnej zmiany. Wola³ pozostaæ przy dotychczasowym zestawie zmys³ów. Le¿a³ na brzuchu z d³oñmi niebezpiecznie wci¶niêtymi w krocze. Gdy to sobie u¶wiadomi³, ze wstydem odsun±³ rêce. Wtedy prawy ³okieæ trafi³ w ¶cianê. Mag jêkn±³ z bólu, otworzy³ oczy… i krzykn±³ z przera¿enia! To nie jego przepalone wnêtrzno¶ci falowa³y w brzuchu ani fa³dy mózgu usi³owa³y siê wyprostowaæ jak na porz±dn± tkaninê przysta³o. Nie, to ca³y ¶wiat wokó³ maga ko³ysa³ siê miarowo, jednostajnie, niezmiennie… £ó¿ko nie by³o wcale solidnym meblem w izbie zajazdu, tylko w±sk± koj± w okrêtowej kajucie. Zmêczony wzrok maga trafi³ prosto w bulaj. Za którym miarowo ko³ysa³y siê chmury… P³ynêli! Psiakrew, znajdowali siê na wodzie! – Na ko¶ci Starucha, co ja tu robiê?! – jêkn±³ g³o¶no. – Od kiedy to ober¿e p³ywaj±?! Chcia³ wstaæ, zanim zawarto¶æ ¿o³±dka wyrwie siê na wolno¶æ i zapaskudzi ³ó¿ko. Zlecia³ z koi, ale szybko poderwa³ siê na równe nogi, rozpaczliwie pragn±c jak najszybciej znale¼æ siê na ¶wie¿ym powietrzu. B³êdnym spojrzeniem odnalaz³ drzwi i skierowa³ nogi w ich stronê. Zatka³ usta i co si³ pobieg³ w±skim korytarzem w stronê ¶wiat³a. By³ bia³y dzieñ, po³udnie, s±dz±c po s³oñcu wysoko stoj±cym na niebie. A wokó³ rozpo¶ciera³ siê rozfalowany, ciemnob³êkitny ocean. Statek p³yn±³ po otwartych wodach! – A, witamy pana maga, witamy – powiedzia³ przyja¼nie Tortinatus, robi±c krok w jego stronê. – Witamy na pok³adzie i w pracy – poklepa³ nieprzytomnego pogodnika po ramieniu. Rosselin dzikim spojrzeniem potoczy³ po pok³adzie. £ajba rzeczywi¶cie by³a sporych rozmiarów. Gdzie¶ we ³bie tli³o mu siê, co przy winie opowiada³ szyper: trzy maszty, p³ócien setka, statek szybki jak w¶ciek³y Krakern. No i Tortinatus wiele nie przesadzi³: kad³ub mia³ z piêædziesi±t kroków d³ugo¶ci i ¶mia³o pru³ fale. Ale dlaczego kapitan teraz mówi³ o pracy? – Czemu ja jestem tu, a nie na… – pogodnik powiód³ spojrzeniem po widnokrêgu, znów nie odnalaz³ brzegu, zrobi³ siê zielony na twarzy i dokoñczy³ szeptem: – … na l±dzie? Tortinatus podszed³ do niego. – Co, nie pamiêtasz, ¿e siê wczoraj na statek zaci±gn±³e¶? No, widaæ nie nawyk³e¶ do picia, brachu! – Z rozmachem klepn±³ maga w ramiê. – Ale bez obaw, zd±¿ysz wytrze¼wieæ. Na razie nie masz nic do roboty. Dopiero jak wiatr przyjdzie ³apaæ, ¿eby¶my do przodu p³ynêli, zamiast do ty³u…. Rosselin jeszcze bardziej zzielenia³ na twarzy i chy³kiem pomkn±³ w stronê burty, ¿eby nakarmiæ ryby. Potem ju¿ spokojniejszym, a mo¿e tylko bardziej zrezygnowanym krokiem ruszy³ do swojej kajuty. By³a tylko jedna rzecz, której Rosselin szyprowi nie powiedzia³, nawet po pijanemu. Tajemnica, któr± magowie musieli skrzêtnie ukrywaæ. Sekret tak straszny, ¿e poznawszy go, niejeden czarodziej oszala³ albo straci³ powo³anie. Akademia pe³na by³a takich nieszczê¶ników uwiêzionych w salach szpitalnych albo pozbawionych ¿ycia i zakopanych w piwnicach. Cech umia³ dbaæ o swoje tajemnice. By³o to co¶, nad czym najtê¿si magowie Akademii, profesorowie piastuj±cy swe stanowiska od dziesiêcioleci, ³amali sobie g³owê – jak dot±d bez skutku. Otó¿ magia nie lubi³a morza i na nim dzia³a³a s³abo albo i wcale. Mag wystawiony na dzia³anie s³onej wody nie tylko w³a¶ciwie przestawa³ byæ magiem, ale zamienia³ siê w rzygaj±c±, za³zawion±, pogr±¿on± w depresji kulkê nieszczê¶cia. Jak obecnie Rosselin. Oczywi¶cie zdarzali siê mutanci. Tak jak jeden na dwana¶cie tysiêcy trzystu mieszkañców Imperium mia³ ka¿de oko innego koloru, co skrzêtnie obliczyli cesarscy urzêdnicy, tak te¿ raz na siedemset siedemdziesi±t siedem powo³añ, i tylko w przypadku pierworodnego syna drugiej córki trzeciego brata, rodzi³ siê tak zwany morski mag. Na l±dzie jego moc, je¿eli zdo³a³ j± z siebie wykrzesaæ, by³a ¶mieszna i nic niewarta. Ale po¶ród oceanu czy w rejsach dooko³a brzegów kontynentu… o, taki czarodziej móg³ zrobiæ wszystko. Rosselin jednak by³ zwyk³ym, prostym, l±dowym szczurem. Nigdy nie sprawdzi³, jak jego magia niesie siê po falach. Po co? Wystarczy³o mu, ¿e nawet na l±dzie sprawdza siê kiepsko. A teraz, o ile dobrze zrozumia³ Tortinatusa, po pijanemu zaci±gn±³ siê na statek w roli morskiego maga zdolnego wywo³aæ wiatr o okre¶lonym kierunku… Ukry³ twarz w d³oniach. Zaraz jednak musia³ oderwaæ rêce, bo ryby zdecydowa³y, ¿e pora na kolejny posi³ek. Tortinatus wydawa³ siê wielce zadowolony z pozyskania maga. Nie przeszkadza³o mu, ¿e Rosselin ca³y dzieñ karmi ryby coraz bledszym wspomnieniem po ostatnich posi³kach. W pewnej chwili nawet zaproponowa³ mu, aby co¶ zjad³ w jego kabinie, zanim znów opró¿ni ¿o³±dek, bo inaczej ryby bêd± p³ywaæ g³odne. Z dum± przedstawi³ te¿ pogodnika swoim dwóm pomocnikom, Naftilusowi oraz Farclayowi. Za³oga jednak wcale nie okazywa³a swej rado¶ci, nawet je¿eli morski mag, za jakiego uwa¿ali Rosselina, wydawa³ siê cennym nabytkiem. Owszem, szyper i obaj oficerowie mogli siê cieszyæ, to ich sprawa. Lecz po¶ród prostego marynarstwa obowi±zywa³ pogl±d, i¿ mag na pok³adzie to co¶ trzy razy bardziej niebezpiecznego ni¿ baba na ³ajbie. I w dodatku gorszego, bo skoro to ch³op, kobiecymi wdziêkami nacieszyæ siê nie mo¿na. A nawet mêskimi, bo choæby kto¶ takie wola³, schadzki z czarownikiem nie zaryzykuje – to pewne jak Krakern w g³êbinach. Nic wiêc dziwnego, ¿e kiedy Rosselin po raz kolejny tego pierwszego dnia w nowej pracy oparty o burtê oddawa³ siê swemu ulubionemu zajêciu, pochwyci³ strzêp rozmowy miêdzy Naftilusem a jednym z majtków. – Nigdym nie mieli maga na pok³adzie i dobrze by³o – burcza³ ten ostatni. – A teraz mamy i zobaczysz, bêdzie jeszcze lepiej – osadzi³ go w miejscu Naftilus. – Zreszt±, ty mi tu, Wywrych, nie pyskuj, tylko bierz siê do naprawiania ¿agli. Myszy ju¿ dziury porobi³y, szlag by je na wêgiel usma¿y³! Pogodnik cicho i bole¶nie zajêcza³ z rozpaczy. Nie do¶æ, ¿e by³ chory, to jeszcze musia³ znosiæ takie upokorzenia! Wieczorem jako¶ doszed³ do siebie. Po raz ostatni otar³ usta chustk±, po czym ruszy³ na poszukiwanie kapitana tej przeklêtej ³ajby. Tortinatus naradza³ siê z m³odym oficerem, urzêduj±c na mostku obok sternika, który z niezm±conym spokojem porusza³ ko³em, pilnuj±c w³a¶ciwego kierunku. Szyper u¶miechn±³ siê, widz±c maga niepewnie poruszaj±cego siê po¶ród lin, beczek i ³opocz±cych nad g³ow± ¿agli. – W³a¶nie ustalamy z Naftilusem kurs na noc – wyja¶ni³, gdy mag wspi±³ siê do nich po kilku stopniach. – A potem urz±dzamy ma³± popijawê z okazji szczê¶liwego wyj¶cia z portu. Czuj siê zaproszony, Rosselinie. Dobre jedzenie te¿ siê znajdzie – na jego oblicze wyp³yn±³ lekko drwi±cy wyraz. Naftilus odwróci³ g³owê, ale pogodnik zd±¿y³ dostrzec ironiczne skrzywienie ust. – O tym chcia³em najpierw pogadaæ – z wysi³kiem rzek³ Rosselin. S³owa z trudem przechodzi³y mu przez gard³o, prze³yk pali³ jak po wlaniu p³ynnego o³owiu przez mistrza tortur. – Znaczy o wyj¶ciu z portu… Szyper spojrza³ na niego ze zdziwieniem. – Ale teraz? Ju¿? Zaraz? – zdumia³ siê szczerze. Mag skin±³ g³ow±. Ju¿, teraz, natychmiast – a najlepiej przedwczoraj. Mia³ nadziejê, ¿e nie odp³ynêli zbyt daleko od Fertu. Przybij± do brzegu, wysadz± go… szybko wróci do miasta… Tortinatus wzruszy³ ramionami, rzuci³ Naftilusowi kilka zdañ (z których pogodnik nie zrozumia³ ¿adnego, bo naszpikowane by³y okre¶leniami typu „ostry bajdewind” czy „prawy hals lewym figofago”), po czym powiód³ maga do swojej kajuty. Zapad³a ciemno¶æ, wiêc szyper najpierw zapali³ trzy ¶wiece w lichtarzu, pó¼niej wskaza³ Rosselinowi miejsce przy stole i skromny zydelek. Sam zasiad³ obok roz³o¿onych rulonów map morskich i wielkiego, oprawnego w skórê folia³u, z którego wystawa³o pe³ni±ce rolê zak³adki pióro harpii górskiej. – No to w czym mamy problem? – spyta³ wreszcie. Pogodnik westchn±³. – Nie pamiêtam, ¿ebym siê mustrowa³ na pok³ad tego statku… – „Aqury”, magu, „Aqury” – poprawi³ go ³agodnie szyper. – I nie mów o niej „ten statek”, b³agam. Teraz to tak¿e i twoja dziewczyna… – rzek³ z jak±¶ dziwn± nostalgi± w g³osie, po czym roze¶mia³ siê ochryple, pewnie by nie wyj¶æ na sentymentalnego. – A co do kontraktu, to proszê bardzo – zacz±³, siêgaj±c pod rulon map. Chwilê szpera³ tam, przek³adaj±c jakie¶ papiery. Wyci±gn±³ pojedyncz± pergaminow± kartê i z bezpiecznej odleg³o¶ci pokaza³ j± pogodnikowi. – Podpisany, to i obowi±zuje – skrobn±³ paznokciem w miejscu, gdzie widnia³ wielki, zakoñczony potrójnym zawijasem podpis Rosselina. Ten, wzdychaj±c w zadumie, ogl±da³ kontrakt jak weksel na milion imperia³ów, który w³asnorêcznie pod¿yrowa³ po pijanemu. Wszystko siê zgadza³o: data by³a wczorajsza, podpis jego, obok stosowny gryzmo³ Tortinatusa wbiegaj±cy na plamê wina, które pewnie wtedy obaj popijali… Nic, tylko skakaæ do oceanu. Jedynym pocieszeniem by³o to, i¿ naj±³ siê wy³±cznie na kurs do Garandyny i z powrotem. Czterysta mil w jedn± stronê – da siê prze¿yæ, o ile nie pojawi± siê jakie¶ paskudne okoliczno¶ci. Szyper z ukosa przygl±da³ siê, jak mag studiuje umowê. Wreszcie ostentacyjnie chrz±kn±³. A gdy Rosselin podniós³ g³owê, Tortinatus westchn±³ i zacz±³ z krzywym u¶miechem: – No, powiem ci, bo i tak pewnie by¶ to swoj± magi± wywêszy³… Rozumiesz, towary w ³adowniach s±, a jak¿e – roze¶mia³ siê szorstko, wodz±c twardym spojrzeniem po swojej kajucie. Dosyæ by³a zagracona, prawdê mówi±c. Rulony map s±siadowa³y z zasuszon± g³ow± ma³py i wisz±cymi na haczykach ubraniami. – Ale przecie¿ wiesz, ¿e Garandyna s³ynie z po³owów pere³… Bystro spojrza³ na pogodnika. – Legalne towary legalnymi towarami, a przemyt swoj± drog±. Kupi siê parê pere³ek, zamocuje za burt± i tak przemyci do naszej stolicy ¶wiata, znaczy Fertu… i sprzeda z zyskiem co najmniej dziesiêciokrotnym. Rosselin zrobi³ siê bia³y na twarzy. Nie do¶æ, ¿e pomy³kowo zosta³ obsadzony w roli maga morskiego, to jeszcze znajdowa³ siê na statku przemytniczym! Jak cesarscy celnicy znajd± kontrabandê, to ca³ej za³odze wyrw± wszystko, co siê tylko da, poczynaj±c od oczu i jêzyka, a skoñczywszy na… Tu zblad³ jeszcze bardziej, bo odkry³, ¿e na innych organach zale¿y mu bardziej nawet ni¿ na jêzyku. – Ale dlaczego chcesz wystawiæ per³y za burtê? – spróbowa³ skupiæ uwagê szypra na czym¶ innym ni¿ w³asny strach. – Przecie¿ to bez sensu… Tortinatus westchn±³ ciê¿ko. – Mo¿e i bez sensu, mo¿e i ryzykowne, ale cesarscy maj± specjalnie tresowane psy, na pok³adzie trudno co¶ przeszmuglowaæ. Takie bydlê ka¿d± pere³kê wywêszy, nawet w pe³nej zêzie – poskar¿y³ siê. Poprawi³ swój dziwny kapelusz na stole, tak ¿eby celowa³ ostrym koñcem w stronê Rosselina. – Bêdzie tego czytania – zabra³ kontrakt i przygniót³ go grubym dziennikiem pok³adowym. – Suszy mnie, pora na przyjemno¶ci… Najpierw tylko pili i tylko we czterech: szyper, mag i obaj oficerowie, choæ Naftilus powinien nadzorowaæ wachtê. Pili, jedli, rozmawiali. Wreszcie Farclay, drugi oficer, wyci±gn±³ z kieszeni co¶, czego Rosselin nigdy wcze¶niej nie widzia³: d³ugie, br±zowe skrêty w szczelnym metalowym pude³ku. Wtedy ca³± mesê wype³ni³ zapach, który magowi przypomina³ mieszankê „Zio³a uniwersalne” z apteki Farfinkelszta. – Turkeñskie cygara. Nowinka z po³udnia – rzek³ z dum± oficer. – Truj±ce, ale za to jakie przyjemne! Odpali³ od ¶wiecy pierwsze cygaro, zaci±gn±³ siê z rozkosz±, po czym pu¶ci³ „turkeñczyka” w obieg. Z pocz±tku Rosselin stara³ siê paliæ, ale nie zaci±gaæ. W pamiêci mia³, ¿e to przecie¿ trucizna. Szybko jednak stwierdzi³, ¿e kolory w kabinie nabra³y intensywno¶ci, wokó³ zrobi³o siê mi³o i tak jako¶ bezpiecznie… Drugie cygaro wyzwoli³o go z wszelkich obaw. Z rozkosz± wci±ga³ dym w p³uca. Raz siê ¿yje. A czego cz³owiek nie do¶wiadczy, tego nie zrozumie. Skoro prêdzej czy pó¼niej co¶ i tak musi go zabiæ, niech to bêdzie przyjemny na³óg, nie za¶ paskudna, pospolita grypa. Wreszcie poczuli siê dostatecznie rozlu¼nieni, aby przenie¶æ zabawê na rozchybotany pok³ad „Aqury”. Tortinatus nasadzi³ na g³owê swój kapitañski kapelusz w kszta³cie pieroga i ruszyli za¿yæ ¶wie¿ego powietrza. Pierwsza nocna wachta ze spokojem obserwa³a, jak wszyscy czterej wytaczaj± siê na pok³ad, za¶ maj±cy pilnowaæ kursu Naftilus potyka siê i omal nie wylatuje za burtê. Ale nie, jeszcze nie tym razem! W ostatniej chwili przytrzyma³ go jaki¶ zadzior. Noc by³a spokojna, Kaczy Dziób wskazuj±cy pó³noc ¶wieci³ nie przes³aniany chmurami, lekki wiatr pcha³ statek we w³a¶ciw± stronê… – Pochodnie! – rykn±³ Tortilus. – Dawaæ mi tu wiêcej ¶wiat³a! ¯±danie szypra zosta³o spe³nione w mgnieniu oka. Wkrótce przedni pok³ad pomiêdzy dziobnic± a grotmasztem stan±³ w ogniu, na szczê¶cie bezpiecznie trzymanym przez czterech majtków. Pochodnie przypomina³y Rosselinowi wizytê w ¶wi±tyni Draceny, dawno temu. To tam, w ogniu, wyku³o siê jego powo³anie. – ¦winia! – rykn±³ szyper. Pogodnik niepewnie rozejrza³ siê dooko³a. Nie, to chyba nie by³o do niego… Tymczasem obaj oficerowie spokojnie czekali na bieg wydarzeñ. Farclay nawet u¶miechn±³ siê porozumiewawczo do maga. Kolejny majtek, sapi±c z wysi³ku, wtaszczy³ na pok³ad wielk± czarn± ¶winiê w klatce, ¿ywy zapas miêsa na czas podró¿y. Nie pytaj±c nikogo, wyci±gn±³ zwierzê i przywi±za³ do masztu. Wieprzek chrz±ka³ nerwowo, próbowa³ wyrwaæ nogê z pêtli, raz kwikn±³ gniewnie, wreszcie zrezygnowany wybra³ sobie jak±¶ le¿±c± pozycjê, w której sznur mu nie przeszkadza³. Tortintus chwilê syci³ siê tym widokiem, pó¼niej doby³ zza pasa sporych rozmiarów nó¿. – Masz prawo pierwszego rzutu – wyci±gn±³ go zapraszaj±co w stronê maga. – Tylko bez tych waszych sztuczek, to nie uchodzi – zaznaczy³ i czkn±³. Rosselin popatrzy³ na ¶winiê. W jej oczach widaæ by³o rezygnacjê. „Tak, ocean wymaga cierpieñ i wielu wyrzeczeñ” – pomy¶la³. Odsun±³ od siebie ostrze, mówi±c: – Jako¶ nie jestem w nastroju. – By³a to prawda, bo dobry nastrój odp³yn±³, jego miejsce zaj±³ smutek i poczucie pustki. Szyper prychn±³ pogardliwie. – Bój siê, czarny ³bie – mrukn±³. Trzymaj±c nó¿ w rêku, powiód³ przekrwionym spojrzeniem po majtkach. – I niech mi no który nie pracuje jak nale¿y w czasie rejsu, tak samo potraktujê – bez ostrze¿enia z rozmachem rzuci³ ostrzem. Rozleg³ siê kwik, na co majtkowie krzyknêli triumfalnie, a Rosselin w chybotliwym ¶wietle pochodni ze zgroz± ujrza³, jak ze ¶wiñskiej szyi tryska niemal czarna krew. Tortinatus na chwiejnych nogach podszed³, wyci±gn±³ nó¿ z rany i nadstawi³ kapelusz. Upi³ ³yk posoki wci±¿ tryskaj±cej z têtnicy. Rzuci³ ostrze Farclayowi, otrz±sn±³ kapelusz i nasadzi³ go sobie na g³owê. – Tak na marginesie, przyjaciele nazywaj± mnie Czarnym Szyprem – wychrypia³ w stronê maga. Zrobi³ jeszcze dwa kroki i run±³ na pok³ad, ju¿ w locie wydaj±c pierwsze chrapniêcie. Wino i cygara natychmiast wywietrza³y przera¿onemu Rosselinowi z g³owy. ¦winia wyl±dowa³a za burt±, a mag poj±³, ¿e na tym pok³adzie bardziej ni¿ w Aarafiela czy Dracenê i jej siostry wierzy siê w mrocznego boga morskich przestworzy, krwio¿erczego Krakerna. Tej nocy d³ugo patrzy³ w ¶cianê swojej kajuty, pochlipuj±c ze strachu i grozy… Oraz obiecuj±c w my¶lach Astrogoniuszowi, ¿e kiedy wróci na l±d, postara siê, aby malarz d³ugo i nieszczê¶liwie zaznawa³ tych samych uczuæ. |