powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Nie dla nas, nie dla nas, Panie…
‹Królestwo niebieskie›
Historia wojen krzyżowych to „esensja” człowieczeństwa: wielkie ideały, religijna żarliwość, prosta bogobojność, żądza władzy i dóbr doczesnych, bezlitosne boje, straszliwe rzezie, ognisty fanatyzm, tolerancja i wspaniałomyślność, otchłań bezeceństw, starcie kultur i honor rozdzielony po równo między jedną i drugą stronę, tak jak niegodziwość czy męstwo. „Królestwo niebieskie” uświadamia widzowi jedno – że piekielnie trudno mądrze pokazać symfonię tego wszystkiego.
Zawartość ekstraktu: 60%
‹Królestwo niebieskie›
‹Królestwo niebieskie›
„Jeśli podejdziesz pod miasto, by z nim prowadzić wojnę, [najpierw] ofiarujesz mu pokój, a ono ci odpowie pokojowo i bramy ci otworzy, niech cały lud, który się w nim znajduje, zejdzie do rzędu robotników pracujących przymusowo, i będą ci służyli. Jeśli ci nie odpowie pokojowo i zacznie z tobą wojować, oblegniesz je. Skoro ci je Bóg twój, Jahwe, odda w ręce – wszystkich mężczyzn wytniesz ostrzem miecza. Tylko kobiety, dzieci, trzody i wszystko, co jest w mieście, cały łup zabierzesz i będziesz korzystał z łupu twoich wrogów, których ci dał twój Bóg, Jahwe. Tak postąpisz ze wszystkimi miastami daleko od ciebie położonymi, nie będącymi własnością pobliskich narodów.
Tylko w miastach należących do narodów, które ci daje twój Bóg, Jahwe, jako dziedzictwo, niczego nie zostawisz przy życiu”
Księga Powtórzonego Prawa 20, 10
Zdobywanie miast

„Niech się obecnie staną rycerzami ci, którzy przedtem byli rozbójnikami. Niech obecnie prowadzą sprawiedliwą walkę z barbarzyńcami ci, którzy poprzednio walczyli przeciw braciom i współrodakom… Kto tu nieszczęśliwy i biedny, tam będzie bogaty. Kto tu przeciwnikiem Boga, tam będzie jemu przyjacielem.”
Z mowy papieża Urbana II na synodzie w Clermont, 27 listopada 1095 roku

„Gladiator”, „Pasja”, „Troja”, „Król Artur”, „Aleksander” – ostatnio na ekranach kin mieliśmy sporo produkcji opartych na historii starożytnej. Poza filmem Mela Gibsona, tematyka była głównie wojenna, wsparta pełną rozmachu batalistyką „z komputera”. Pozostaje mieć szczerą nadzieję, że twórcy filmowi posuną się do przodu w czasie i wkrótce będzie można obejrzeć filmy traktujące o okresie późniejszym, zwanym powszechnie Wiekami Średnimi czy bardziej poetycko „mrokiem średniowiecza” (o który to „mrok” niejeden mediewista ma pretensje i całą furę argumentów przeciwko).
Owa jaskółka, co zwiastuje wiosnę, choć jej jeszcze nie czyni, już jest – w kinach pojawił się film Ridleya Scotta „Królestwo niebieskie”. Być może – i oby – to początek nowego trendu, który dołączy do „Walecznego Serca” czy „Joanny d′Arc” kolejną cegiełkę z obrazami czasów rozpiętych pomiędzy zmierzchem starożytności i blaskiem renesansu. W dodatku nowa produkcja weszła na ekrany z przytupem, ponieważ dotyka ona niezwykle fascynującego zjawiska tamtych czasów, po dziś dzień będącego podglebiem dla sporów, emocji i niegasnącej ciekawości – wojen krzyżowych.
Krucjaty to temat-rzeka, barwny, budzący kontrowersje, plama na historii chrześcijaństwa z jednej strony (co uczciwie trzeba przyznać), a z drugiej częstokroć argument w sporach zgoła prozaicznych, gdzie ta kwestia jest tradycyjnie podręczną pałą, gdy brak argumentów, podle znanej skądinąd zasady „a u was Murzynów biją…”. Chociaż kojarzy się on przede wszystkim ze zmaganiami w Palestynie, krucjaty urządzano również w Europie – choćby przeciwko albigensom na południu Francji, czy z zamiarem rozgromienia zbuntowanych wobec rzymskiej stolicy husytów (co jest ostatnio tematem niezwykle barwnej opowieści Andrzeja Sapkowskiego, podjętej w trylogii „Narrenturm”, „Boży bojownicy”, „Lux perpetua”). „Królestwo niebieskie” przedstawia wojny krzyżowe w tym najpowszechniejszym rozumieniu jako walki w Ziemi Świętej, ukazuje zmierzch drugiej krucjaty, zakończonej wyparciem chrześcijan z Lewantu przez najsłynniejszego arabskiego wodza, Salah ad-Dina, światu chrześcijańskiemu znanego jako Saladyn.
Nie sposób przejść do samego filmu nie poświęciwszy chwili na przedstawienie stosownego fragmentu historii tych dwóch światów: chrześcijańskiego i arabskiego, którym przyszło się zetknąć w tak nietuzinkowych okolicznościach. Było to jedno z najbardziej zaskakujących i niezwykłych wydarzeń europejskiej historii – podbicie przez dziesiątki tysięcy ludzi z krzyżami wyszytymi na piersiach znacznych obszarów Azji Mniejszej, Palestyny i nadmorskiej części Syrii, mimo niebezpieczeństw, trudności, dalekiej do pieszego przebycia drogi, nieznajomości terenu, obcego zupełnie i niezwykle uciążliwego klimatu; podbicie i utrzymanie się na tych ziemiach, pośród mrowia ludów arabskich, przez dwa wieki (1098-1291).
Tych, którzy jednak uważają, że jest to jak najbardziej możliwe i woleliby wstęp sobie darować, odsyłam od razu do części II. Pozostałych zapraszam do poznania podstawowej i zgrubnej wiedzy na ten temat (wiedza szczegółowa i pogłębiona to zadanie dla ciekawych studiów nad wieloma dostępnymi na rynku księgarskim publikacjami – filmowa recenzja takiej analizy, rzecz jasna, nie udźwignie; z ciężkim sercem musiałem zrezygnować z omawiania wielu zagadnień. Przedstawiony poniżej szkic stara się ukazać samo zjawisko krucjat, ich początki, przyczyny sukcesów i klęsk, wreszcie nakreślić historyczne realia, w których osadzone jest „Królestwo Niebieskie”). O tym, jak fascynujący i rozległy jest to temat, może również świadczyć objętościowa przewaga części I nad II.
I
Wzgórze Świątynne w Jerozolimie to jeden z największych obszarów sakralnych na świecie. Na jego terenie trzy wielkie religie monoteistyczne postawiły przed wiekami swe najważniejsze świątynie. Templum Salomonis – Świątynia Salomona to miejsce święte dla wyznawców Judaizmu. Powstała w X wieku p.n.e., w ciągu siedmiu lat król Salomon wzniósł ją na wzgórzu Moria („święta skała”), wskazanym mu przez ojca, króla Dawida – to tam Abraham miał na żądanie Boga Jahwe złożyć w ofierze swego jedynego syna, Izaaka. To w niej przechowywano jedną z najcenniejszych relikwii – Arkę Przymierza. Po raz pierwszy świątynię zniszczył król Nabuchodonozor II w 586 p.n.e. Po powrocie z niewoli babilońskiej Żydzi wznieśli na jej miejscu Drugą Świątynię, znacznie skromniejszą. W roku 70 A.D., po nieudanym powstaniu, Rzymianie zburzyli ją ponownie, tym razem na dobre. Dziś pozostał po niej już tylko tzw. mur zachodni, znana jak świat długi i szeroki Ściana Płaczu.
Pojawienie się na planie C3PO z nieodległego planu tunezyjskiego zelektryzowało ekipę.
Pojawienie się na planie C3PO z nieodległego planu tunezyjskiego zelektryzowało ekipę.
Obok Świątyni Salomona znajduje się Kopuła na Skale i meczet Al-Aksa. Kopuła to jedno z najwspanialszych dzieł islamskiej architektury. Przykrywa ona skałę, na której – jak mówi Biblia – Abraham miał dokonać swej ofiary na Izaaku, Koran zaś twierdzi, że tym synem miał być pierworodny syn Ismael, od którego wywodzą się Arabowie. Wedle ich wierzeń, z tej samej skały prorok Mahomet udał się w swoją podróż do nieba. Tutaj także Jakub miał zobaczyć we śnie wiodącą tam drabinę.
Kopuła nie jest świątynią, ale czymś w rodzaju pomnika i osłony dla świętej skały. Była kopiowana w niezliczonych meczetach wielu krajów, stając się znakiem rozpoznawczym islamskiej architektury. Modły są odprawiane w położonym tuż obok meczecie Al-Aksa, największej świątyni w Palestynie (mieści do 30 000 wiernych). Obie budowle wzniesiono w latach 660-691 na pamiątkę nocnej podróży Mahometa do Tronu Bożego i obie tworzą jedno z trzech najświętszych miejsc Islamu, ustępujące jedynie Mekkce i Medynie.
W bezpośrednim sąsiedztwie Wzgórza Świątynnego znajduje się Bazylika Grobu Świętego, domniemane miejsce pochówku Jezusa Chrystusa. Została poświęcona w 336 roku, zaś w 614 zburzona przez Persów. Bizantyńczycy odbudowali ją na krótko przed arabskim podbojem, kiedy została ponownie zniszczona przez fatymidzkiego kalifa Al-Hakima w roku 1009. Na jego rozkaz ten sam los spotkał Grób Chrystusa. To do tej świątyni przybywali liczni pielgrzymi z Europy, to tutaj znajduje się pięć ostatnich stacji Via Dolorosa, Drogi Krzyżowej.
Po dziś dzień można znaleźć w książkach fotografie czy ryciny starych map, na których Jerozolima, miasto trzech religii, stanowi centrum świata, jego serce. Wziąwszy powyższe pod uwagę – trudno się dziwić naszym pradziadom.
• • •
Trudno też im się dziwić, że tysiącami wyruszali z każdego krańca Europy, by nawiedzić to niezwykłe miejsce i pokłonić się u Grobu Pańskiego. Owe pobożne wędrówki do świętych miejsc chrześcijańskich były znane i podejmowane już we wczesnym średniowieczu. Właśnie idea pielgrzymki stanowiła, obok świętej wojny, podwalinę pod doktrynę krucjat, którą kształtowali na przełomie XI i XII wieku papież Urban II i inni zwolennicy zbrojnej ekspansji chrześcijaństwa.
Pielgrzymowano do grobów sławnych świętych (jak to pięknie napisał Andrzej Sapkowski w pierwszym rozdziale „Narrenturm”: „Czując skruchę za jakieś grzechy, znane tylko jemu i jego spowiednikowi, śląski rycerz Gelfrad von Stercza wybrał się na pąć pokutną do grobu świętego Jakuba. Ale w drodze zmienił plany. Uznał, że do Compostelli jest zdecydowanie za daleko, a ponieważ święty Idzi też sroce spod ogona nie wyleciał, tedy pielgrzymka do Saint-Gilles wystarczy w zupełności.”), do miejsc cudownych, a szczególnie chętnie nawiedzano Ziemię Świętą. Uważano, że pielgrzymka, swoisty akt kultowy, likwiduje winy za grzechy i zapewnia pątnikowi po śmierci życie w niebie.
Ruch pielgrzymkowy nasilił się w XI stuleciu, co miało związek z ogólnym wówczas ożywieniem religijnym zachodniego chrześcijaństwa, a także z energiczną akcją mnichów klunackich, którzy organizowali pielgrzymki do wspomnianego w cytacie grobu św. Jakuba z Compostelli i do Palestyny. Do Jerozolimy wyruszały całe rzesze pątników różnego stanu: możni feudałowie, duchowni z różnych pozycji w hierarchii, a także biedota. Dla przykładu: w latach 1064 – 1065 pobożną wędrówkę do Ziemi Świętej odbyła grupa z Niemiec, prowadzona przez biskupa bamberskiego Guntera, licząca około 12 tysięcy mężczyzn i kobiet. Zwykle takie grupy liczyły do tysiąca osób, wyruszające czasem aż z dalekiej Skandynawii (w 1034 roku stawił się w Jerozolimie jeden z najsłynniejszych wikingów Harald Hardrade (Okrutny), późniejszy król Norwegii).
Pielgrzymki często były pokutą za ciężkie grzechy (za zabójstwa, za przemoc i gwałt stosowane przez możnych panów podczas różnych wojen czy zatargów). Z czasem stało się to wręcz zjawiskiem społeczno-religijnym tak mocno osadzonym w kulturze i świadomości, że nawet wielkim bohaterom przypisywano nawiedzenie Ziemi Świętej – jak choćby Królowi Arturowi czy Karolowi Wielkiemu, a nawet Robin Hoodowi.
Podobnie w krew wchodziło pojęcie świętej wojny, kłócącej się z Ewangelią i wyraźnymi nakazami Jezusa Chrystusa unikania przemocy. Wojnę z poganami uznano za konieczną i sprawiedliwą, jeśli była prowadzona w obronie Kościoła i dla odparcia jego wrogów. Z czasem nawet ta granica została przekroczona, co wynikało ze ścisłych związków i współdziałania Kościoła z monarchią, władzy religijnej z władzą świecką. Wszystkie wojny zaborcze wobec Sasów, Słowian czy Awarów były uznawane za dobro wyświadczane chrześcijaństwu. Gdzieś w IX wieku wojna staje się uznaną przez Kościół metodą ekspansji chrześcijaństwa, a ci, którzy polegli w walce z „poganami”, to męczennicy wiary. To owocuje energicznymi działaniami przeciwko najazdom Normanów i Węgrów, a XI wieku – reconquistą w Hiszpanii, która ma odzyskać ziemie zagarnięte przez Saracenów. Wtedy właśnie wykształca się obyczaj święcenia sztandarów bojowych czy błogosławienia broni, w kościelną ceremonię rozrasta się obrzęd pasowania na rycerza. Powstaje etos chrześcijańskiego wojownika.
Przestaje być również ewenementem to, że papieże prowadzą wojny. XI-wieczne papiestwo toczyło zmagania o uwolnienie się spod zależności wobec cesarza (określa się to mianem „sporu o inwestyturę”), a nawet próbowało zdobyć władzę zwierzchnią nad chrześcijańskim światem. Namiestnicy Kościoła albo sami, jak Leon IX, prowadzili wojny, albo patronowali im, jak Aleksander II. Ziemie odbierane „niewiernym” stawały się własnością Kościoła, którą faktyczni zdobywcy obejmowali we władanie jako „lenno św. Piotra”.
Nie dziwi zatem, że gdy możliwość bezpiecznego odbywania pielgrzymek do Ziemi Świętej ustała wskutek działań Turków Seldżuckich, którzy nie tylko napadali na pielgrzymów, ale uciskali również miejscowych chrześcijan, w Europie coraz bardziej narastały wrogie wobec islamu nastroje i idea walki mieczem w obronie wiary nie budziła żadnych kontrowersji czy sprzeciwów. Toteż, kiedy nadeszła pora, odzew na wezwanie do walki zbrojnej o odzyskanie tych miejsc był bardzo duży. Z pojedynczej wyprawy wyrodził się on w masowych ruch, silny nad wyraz w XII i XIII wieku, a w chrześcijaństwie łacińskim utrzymujący się w zasadzie do końca średniowiecza.
• • •
27 listopada 1095 roku papież Urban II ogłosił w Clermont plan wyprawy, której celem było uwolnienie ziem chrześcijańskich na Wschodzie spod władania Turków Seldżuckich. Aby uzyskać duży odzew, obiecał uczestnikom bezkarność i opiekę Kościoła (w tej liczbie odpuszczenie grzechów i nagrodę w niebie).
Zabawny błąd charakteryzatorów – Liam Neeson ucharakteryzowany na Elfa do „Władcy pierścieni”
Zabawny błąd charakteryzatorów – Liam Neeson ucharakteryzowany na Elfa do „Władcy pierścieni”
Na odzew nie trzeba było długo czekać. W końcu 1096 roku pod murami Konstantynopola, imponującej stolicy Wschodniego Imperium, Cesarstwa Bizantyjskiego, zgromadziły się liczne oddziały rycerstwa. Rycerzy francuskich przywiódł Hugo z Vermandois, brat króla Francji. Dwaj inni możni feudałowie, książę dolnolotaryński Gotfryd z Bouillon i jego brat Baldwin z Boulogne przyprowadzili dużą, dobrze uzbrojoną i wyekwipowaną armię rycerstwa Lotaryngii i Walonii. W roku 1097, w kwietniu przybył do stolicy nad Bosforem do niedawna groźny przeciwnik Bizantyńczyków, Boemund z Tarentu, doświadczony żołnierz i dobry dowódca, wiodąc małą wprawdzie, ale bitną, doskonale wyćwiczoną i zdyscyplinowaną armię włoskich Normanów, znanych awanturników. Zaraz po nim przybył pod Konstantynopol hrabia Tuluzy, spokrewniony z rodem królów Aragonu Rajmund z Saint-Gilles wraz z dużą armią rycerzy południowej Francji. Razem z nim podróżował legat papieski Ademar z Monteil, biskup Le Puy. Na końcu wreszcie dotarli na miejsce zgrupowania rycerze z północnej Francji i Flandrii. Razem z nimi przybyły oddziały konne i piesze wojsk Anglii, Szkocji i Brabancji. Na ich czele stali: Robert książę Normandii, Stefan z Blois, jego szwagier, oraz kuzyn obu, Robert hrabia Flandrii.
Liczebność tej armii nie jest dziś łatwa do ustalenia. Relacje współczesnych tym wydarzeniom kronikarzy są częstokroć fantastyczne i przesadzone – padają w ich świadectwach porównania do szarańczy, ziaren piasku morskiego czy gwiazd na niebie. Mateusz z Edessy ocenił siłę wojsk chrześcijańskich na pół miliona. Fulcher z Chartres, uczestnik pierwszej krucjaty, podał liczbę 600 tysięcy ludzi. Podobnie szacował Albert z Akwizgranu. Ekkehard, opat z Aury, konfrontując relacje uczestników tej wyprawy, oszacował liczebność wojsk na 300 tysięcy. Rajmund z Aguilers, również uczestnik i kronikarz wyprawy, podał estymację najostrożniejszą: 100 tysięcy ludzi. Ta liczba jest najbliższa prawdy, dziś przyjmuje się, że od jesieni 1096 roku do lata 1097 z różnych stron Europy Zachodniej dotarło w granice Cesarstwa Bizantyjskiego od 60 do 100 tysięcy ludzi.
Inna sprawa, że nie wszyscy byli żołnierzami. Wielu rycerzom towarzyszyły rodziny; zabierali żony, dzieci. Ponadto nie sposób zapomnieć, że wokół wojska – jak to we wszystkich średniowiecznych armiach – obracało się mnóstwo ludzi pełniących wobec niego role pomocnicze: kowale, rymarze, płatnerze, cieśle, a także inni rzemieślnicy, którzy byli potrzebni czy to w czasie przemarszu, czy przy organizowaniu postojów, czy w oblężeniach i zdobywaniu miast (np. do robienia podkopów pod murami). Sporą grupę stanowili różnej maści służący i pachołkowie (każdy rycerz miał co najmniej jednego), którzy dbali o ekwipunek swego pana, o ich rumaki bojowe i podjezdki. No i, last but not least, trzeba pamiętać o dużej grupie różnej rangi duchowieństwa, począwszy od możnych biskupów i prałatów, którzy z racji bycia feudalnymi panami, wyruszali na czele własnych oddziałów, poprzez zwykłych ubogich księży, skończywszy na klerykach czy zbiegłych z klasztorów mnichach. Ich rola nie ograniczała się bynajmniej do posługi duchowej – wielu, wbrew wyraźnym zakazom prawa kościelnego, brało chętnie udział w walce i nie rezygnowali oni bynajmniej z przynależnych zwycięzcom owoców.
Dość powiedzieć, że Aleksy I Komnenos, cesarz Bizancjum, nie spodziewał się tak licznej armii, mimo iż sam się o nią prosił. Cesarstwo, które objął swym władaniem, upadało pod naporem niszczycielskich najazdów Węgrów, Normanów, Pieczyngów i Turków Seldżuckich, którzy zajęli włości cesarstwa w Azji Mniejszej, docierając aż do brzegów Dardaneli i Bosforu. Państwo osłabione walkami dynastycznymi, kryzysem gospodarczym, tudzież rebeliami podbitych wcześniej ludów, mogło nie wytrzymać dalszego parcia Turków.
Bizancjum opierało swą siłę militarną na wojskach najemnych, zaciąganych głównie we Francji, Anglii i Niemczech. Stąd też, w obliczu zagrożenia, cesarz Aleksy zabiegał o nowe oddziały z Europy Zachodniej. Wysłał z początkiem marca 1095 roku swoich posłów do Piacenzy, prosząc papieża Urbana II o pomoc w walce z Seldżukami. Zamiast spodziewanych paru tysięcy rycerstwa, na jego ziemie runęła prawdziwa lawina, niosąc ze sobą różnej maści bandytów, awanturników, zbójów i każdego, kto podążał za szlachetnymi panami, głodny zdobyczy i bezkarnego mordowania, w dodatku nagradzanego odpuszczeniem grzechów i życiem wiecznym. Dwór cesarstwa z przerażeniem patrzył, jak przez jego ziemie przewala się fala nieokrzesanych prostaków, ludzi wiarołomnych i niewiarygodnie wręcz chciwych, porównywanych bez większej przesady do hordy barbarzyńskiej.
Obawy władców Bizancjum wobec tych ludzi, którzy pożądliwie rozglądali się po przepięknym Konstantynopolu, kapiącym od kosztownych dzieł sztuki i iście baśniowych skarbów Wschodu, jednocześnie z pogardą odnoszących się do Greków, ustrojonych, uszminkowanych arystokratów z obsypanych klejnotami szatach, otoczonych niewolnikami i eunuchami – miały się ziścić, ale dopiero w roku 1204. Póki co, przystąpiono do przeprawy przez morze, którą Aleksy skwapliwie zorganizował, chcąc się pozbyć tej niepewnej masy ludzi ze swoich ziem.
To był początek rozumianych pod maksymą „gesta Dei per Francos” „czynów Boga zdziałanych za pośrednictwem Franków”; tak rozpoczynał się nowy rozdział w dziejach Europy i Bliskiego Wschodu, czas masowych, zbrojnych wypraw, których celem było uwolnienie Ziemi Świętej i innych ziem chrześcijańskich na Wschodzie spod pogańskiego jarzma. A przynajmniej celem formalnym.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

68
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.