 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wedge większość czasu oczekiwania spędził oganiając się od miejscowych dziwek, ignorując osobników różnych ras, którzy proponowali mu rozliczne i najprawdopodobniej nielegalne interesy oraz przysłuchując się, jak jakiś młody facet z koreliańskim akcentem przechwala się wygraną w sabaka. Siedzący razem z nim ogromny Wookiee akcentował jego opowieść ogłuszającymi rykami i waleniem w stół. Towarzystwo w knajpie gęstniało, co było nieomylną oznaką zbliżającego się wieczoru. Gęstniał też dym, hałas i zapach spoconych ciał, i w końcu Wedge zdecydował, że nic się nie stanie, jeżeli na chwilkę wyjdzie na zewnątrz, odetchnąć świeżym powietrzem i rozprostować nogi. Zapłacił barmanowi i wyszedł. Miasto wyglądało zupełnie inaczej, niż kilka godzin temu. Długie, fioletowe cienie budynków kładły się skosem na piasku; powietrze niosło już ze sobą zapowiedź nocnego chłodu. Wedge oparł się o ścianę tuż koło wejścia i przymknął oczy, wystawiając twarz na podmuchy pachnącego pustynią wietrzyku. – Opalasz się, przystojniaczku? – zapytał ktoś przeciągle niemal tuż nad jego uchem. Chłopak gwałtownie otworzył oczy, nieco przestraszony: nie słyszał, żeby ktokolwiek do niego podchodził. Wysoka, krótko ostrzyżona blondynka w kusej bluzeczce i wojskowych spodniach roześmiała się, widząc jego reakcję. – Nie bój się, nie zjem cię – powiedziała z tym samym dziwnym akcentem. – Jesteś tu nowy, prawda? – Tak jakby – odparł ostrożnie. Stanęła w taki sposób, żeby uniemożliwić mu odejście, a ponieważ nie był tak do końca pewny, czy jest obiektem ataku czy podrywu, nie czuł się zbyt bezpiecznie. Przyjrzał się dziewczynie. Miała bardzo jasne włosy; z trójkątnej twarzy o ostrych rysach patrzyły bezczelne, podmalowane na niebiesko oczy. Wyglądała na dwadzieścia parę lat. Przysunęła się jeszcze bliżej, niemal zawadzając o niego biustem. Wedge wciągnął brzuch i usiłował wprasować się w ścianę. Nie, żeby mu się nie podobała, ale… Zanim zdążył cokolwiek zrobić czy powiedzieć, nachyliła się i znienacka pocałowała go w usta. Drgnął, zaskoczony, ale zaraz dopasował się do sytuacji, obejmując ją w talii i z zapałem oddając pocałunek. Zrobiło mu się gorąco, i to bynajmniej nie na skutek tutejszego klimatu. – Mmm… dobry jesteś – wymamrotała. – Chodź, postawię ci drinka. Albo nie. Lepiej chodźmy od razu na mój statek. – Popieram ten pomysł – odezwał się obok jakiś głos. Wedge aż podskoczył: Jedi stała kilka kroków od nich, z rękami założonymi na piersi i nieco, jak mu się wydawało, rozbawioną miną. Poczuł, że się czerwieni jak idiota. – Witaj, Guri. – Cześć, mistrzu. Szukałaś mnie? – Mam interes do ubicia. Co powiesz na nowiutki imperialny statek z pełnym wyposażeniem? Blondynka gwizdnęła z podziwem, opierając ręce o biodra. – Co za niego chcesz? – Podrzucisz nas w jedno miejsce. – Na-as? – Ten młody jest ze mną – Jedi skinęła głową w stronę Wedge’a. – Widzę, że już się poznaliście. – Niezupełnie, hi hi. Nie spytałam go o imię. – Wedge – przedstawił się Wedge. – Wedge Antilles, Guri Zantara. I Nina Jinn – powiedziała Jedi znacząco. Blondynka rzuciła jej szybkie, rozumiejące spojrzenie. – Aha. No to chodźmy na „Troublemakera”. Ruszyli, brnąc przez piasek i szybko wydłużające się cienie: obie kobiety z przodu, rozmawiając półgłosem; Wedge za nimi, skrycie podziwiając kołysanie bioder Guri. – Słyszałam, że odleciałaś stąd raczej w pośpiechu. – Takie życie. Widzę, że wieści prędko się rozchodzą. – Ktoś ci depcze po piętach? – Na razie nie. Ale i tak bardzo mi się spieszy. – To gdzie chcesz lecieć? – Na Tangrene. I to jeszcze dzisiaj. Statek masz gotowy? – Pewnie. Dorzuć jeszcze tego chłopaka i umowa stoi – Guri zaśmiała się i puściła oko do Wedge’a, układając usta jak do pocałunku. – Żartowałam. Zawiozę was, choćby do piekła i z powrotem. – Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne. Guri obejrzała stojący na lądowisku imperialny statek. Wyraźnie starała się ukryć zadowolenie; z kiepskim skutkiem, bo bijący od niej entuzjazm mógłby – gdyby zamienić go w elektryczność – oświetlić całe Mos Eisley przez tydzień. Kiedy tylko weszli na pokład „Troublemakera”, rzuciła się do nadajnika. Ze względu na obecność Nessie i Wedge’a, włączyła tylko fonię. – Bib? Daj mi Jabbę na chwilkę… Oj, nie chrzań, wiem, że nie jest zajęty! Daj mu słuchawkę! – Lepiej, żeby to było coś ważnego – zadudnił po chwili głos Hutta – bo właśnie przerwałaś mi bardzo fascynującą egze… – Jabba, mam na zbyciu nowiusieńki statek imperialny, jest w porcie, na stanowisku dziesiątym. Tak sobie myślę, że on pokryje moje długi u ciebie nawet z nadwyżką, ale to już odbiorę sobie po powrocie. – Co, znowu któryś z twoich kochasiów dał ci kosztowny prezencik? – nawet bez włączonej wizji można było sobie łatwo wyobrazić, jak ogromne brzuszysko Jabby podryguje w rytm rechotu. – Zamknij się i lepiej przyślij kogoś po niego! – wydarła się Guri. – Kod do zamka jest… – 22-16-584 – podpowiedziała Nessie. – 22-16-584 – powtórzyła Guri starannie. – Tylko nie próbuj mnie wykantować, bo wiesz co. Aha, i odwołaj to ostatnie zlecenie. Mam nagraną inną robotę. Zakończyła połączenie zanim gangster zdążył coś jeszcze powiedzieć. Usiadła na fotelu pilota i pstryknęła kilkoma przełącznikami, uruchamiając podstawowe systemy. Gdzieś w głębi statku rozległo się nabierające mocy buczenie silników. – To gdzie lecimy, mistrzu? – wymawiała to jak „miszczu”. – Na Tangrene. Ale ustal skok tak, żeby nie można nas było namierzyć. – Jasne, mistrzu. Dwa przystanki wystarczą? – Nawet chyba jeden. Kiedy możemy być na miejscu? Guri szybko wyliczyła kurs. – Za jakieś… zaraz… sto, sto pięćdziesiąt standardowych godzin. – Dobrze – Nessie usiadła w fotelu pasażera, zapięła pasy; Wedge zrobił to samo. – No to lecimy. Guri wystartowała z fantazją, swoim najbardziej popisowym manewrem. Pustynia tylko mignęła na przednim ekranie, kiedy szli świecą w górę, po chwili głęboki błękit zmierzchającego nieba ustąpił miejsca gwiaździstej czerni kosmosu. Jeszcze kilka chwil – gwiazdy rozmazały się w białe smugi i znikły: byli w nadprzestrzeni. Nessie pomyślała, że miłą odmianą jest start z planety bez ostrzału imperialnego krążownika na karku. – N-no – Guri z zadowoleniem odwróciła się od pulpitu sterowniczego. – No to jesteśmy. Pewnie się nie dowiem w co się tym razem wpakowałam? – Pewnie nie – uprzejmie odparła Nessie. – Wpakowałaś się w przewóz pasażerów, to nie jest zakazane. – Chyba, że ci pasażerowie płacą skradzionymi statkami Imperium, pomyślała. – Jaaasne, mistrzu. To jaki mamy plan gry? – Wedge’a trzeba odstawić w bezpieczne miejsce. Masz jeszcze kontakt z mistrzem Igenem? – Nie, od roku już nie. Stary Igen gdzieś zniknął i nie zostawił adresu. – To niedobrze – Nessie w zamyśleniu ssała dolną wargę, zastanawiając się, które z jej kontaktów mogą być przydatne. Po trzech latach siedzenia na odludziu większość mogła być już nieaktualna. – W bezpieczne miejsce, znaczy się, do waszych? – odezwała się Guri. – Bo jakby co, to znam jednego faceta, który z nimi handluje. To mój dobry kumpel, mogę go poprosić o przysługę. – Kto taki? – Lando Calrissian, biznesmen od gazu tibanna. Mieszka na Bespin. Nessie dłuższą chwilę przyglądała jej się badawczo, wreszcie skinęła głową. – Dobrze. Zawieziesz mnie na Tangrene, a potem podrzucisz Wedge’a temu Calrissianowi, niech go przekaże dalej. Wybacz, Wedge, że cię traktujemy jak przesyłkę – zwróciła się do chłopaka – ale to w tej chwili jedyne wyjście. – Nie ma sprawy. – Aha, jeszcze jedno. Guri, masz holokamerę? I jakiś wolny dysk? – Coś tam się znajdzie. – Muszę nagrać jedną wiadomość. Wedge, przekażesz ją, dobrze? Potem ci powiem, komu. – Tak jest. Przeszli do zagraconej mesy. – Tu jest nagrywarka, a tu gdzieś mam wolne dyski… chyba – Guri otworzyła ścienną szafkę, z której wyleciał na podłogę pusty magazynek do miotacza, koronkowe majtki i okrągłe pudełeczko po jakiejś podejrzanej substancji. – O, jest. – Wręczyła dysk Nessie, upychając resztę rzeczy z powrotem na półce. Z trudem domknęła drzwiczki. – To pewnie tajna wiadomość? – Raczej tak. – To nie będziemy ci przeszkadzać. Choć, Wedge, pokażę ci mój… – nader dwuznacznie przeciągnęła głos – …statek. Wyszli. Nessie usiadła w fotelu, zastanawiając się, jak sformułować przekaz. Wprawdzie wszystkie wiadomości zabezpieczała programem, który powodował zniszczenie nagrania przy pierwszej próbie błędnego wpisania hasła, ale, jak mawiał generał Dodonna, w konspiracji nie istnieje coś takiego, jak nadmierna ostrożność. Poza tym chodziło jeszcze o to, żeby nie przyprawić o atak serca tych, do których wiadomość była adresowana. A wieści, jakie Nessie miała do przekazania, nie były szczególnie pomyślne. W końcu wsunęła dysk do nagrywarki, wpisała odpowiedni program i uruchomiła urządzenie. – Cześć, Cran – tylko oni troje z Kenobim znali hasło, wiedziała więc, że tylko Cranberry może odczytać przekaz, ale i tak na wszelki wypadek mówiła w języku ich ojczystej planety. – Vader o mało nas nie dopadł, ale udało nam się uciec, Ben nas uratował w ostatniej chwili. Larsowie nie żyją. Z małym w porządku, ale wszyscy rozdzieliliśmy się po ewakuacji bazy naukowej, bo mnie złapali imperialni, na szczęście udało mi się wyrwać. Ostatni raz widziałam go na statku z wysiedleńcami z bazy, leciał na planetę o współrzędnych – zerknęła na monitor komputera – 2797, 655, 9106. – Na wszelki wypadek starała się nie używać imion ani nazw, które mógłby zrozumieć nawet ktoś nie znający języka. – Teraz lecę go szukać, znalazłam transport u naszej starej znajomej z kantyny. Wiesz, tej, która lubi kłopoty. A potem chyba przyjadę do was – uśmiechnęła się do kamery i uniosła lekko rękę w geście pozdrowienia. – Niech Moc będzie z tobą. Wyłączyła nagrywarkę i schowała dysk. Dobrze. Przekazała najważniejsze informacje o Luke’u – jeżeli ta wiadomość dotrze do Cranberry, to jest szansa, że małego ktoś odnajdzie, w razie, gdyby ona sama zginęła. Przesunęła krzesło do konsoli holonetu i uruchomiła serwis aktualnych wiadomości. Zapoznała się z najświeższymi doniesieniami propagandy Imperium, po czym otworzyła bazę danych i zaczęła wyszukiwać dane na temat Tangrene. Tego ją uczono przez całe życie: rycerz Jedi przed akcją musi jak najwięcej dowiedzieć się o miejscu, do którego się udaje. Wprawdzie kiedyś te informacje dotyczyły raczej głównych stronnictw politycznych na danej planecie i historii jej stosunków z Republiką, a nie ilości i rozmieszczenia imperialnych garnizonów, ale cóż, czasy się zmieniają.
Zdążyła przeczytać całkiem sporo, kiedy ktoś zapukał do drzwi i do środka wsunęła się głowa Wedge’a. – Można?… – Wejdź. Wszedł, zamykając za sobą drzwi. Przysunął sobie krzesło. – Mogę z panią chwilę porozmawiać? – Wedge, już ci mówiłam, że możesz mi mówić po imieniu – Nessie zastopowała przepływający przez monitor strumień tekstu i odwróciła się w stronę chłopaka. – Słucham. – Chodzi o Guri – zaczął Wedge niepewnie. – Nie wiem, czy dobrze robimy, ufając jej. Nessie uniosła brwi. – Myślałam, że się lubicie – powiedziała bez złośliwości. Wedge zaczerwienił się okropnie. – No owszem, to fajna dziewczyna, i… w ogóle… ale co zrobimy, jak ona nas wyda Imperium? Albo zabije? No proszę, chłopak ma jednak rozum między uszami, a nie między nogami. Za parę lat Sojusz może mieć z niego niezły pożytek. – Z zabicia nas nic by jej nie przyszło – powiedziała na głos. – Poza tym, to wcale nie byłoby takie łatwe. A jeśli chodzi o Imperium… cóż, nie zapominaj, że właśnie sprzedała imperialny statek paserowi. Zresztą Guri, jak większość łowców nagród, raczej stara się ograniczać swoje kontakty z Imperium. – Guri jest łowcą nagród?? – widać było, że ta wiadomość Wedge’a zatkała. – Owszem. Oprócz tego dorywczo trudni się przemytem i, z tego co wiem, ma na koncie co najmniej dwa zabójstwa na zlecenie – na widok miny chłopaka musiała pohamować uśmiech. Oraz szaleńczą chęć dodania Guri do życiorysu kilku całkowicie wyimaginowanych przestępstw. – Ale w tej chwili pracuje dla nas i nie wyczuwam u niej żadnych podejrzanych zamiarów. – Z wyjątkiem nastawania na twoją cnotę, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno, nie chcąc, żeby biedny Wedge spalił się ze wstydu. – Czy pa… czy rycerze Jedi umieją czytać w myślach? – zainteresował się chłopak. – Nie, to bajki. Umiemy tylko wyczuwać ludzkie emocje, zwłaszcza, jeśli są bardzo silne. A jak się wie, co ktoś czuje, to czasem można odgadnąć, co myśli, i stąd się chyba wzięły te pogłoski. – I co… nikt zupełnie nie da rady ukryć, co czuje? – Inny Jedi, owszem. Albo ktoś, kto w pewnym stopniu jest wrażliwy na Moc, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. – To jest możliwe? – Czasem tak. Poza tym niektóre rasy są z natury bardziej jakby… no, nieczytelne. Na przykład Twi’lek. Trzeba dużej praktyki, żeby odgadnąć ich uczucia, jeżeli tego nie chcą. Albo Huttowie. Na szczęście ci rzadko kiedy w ogóle ukrywają swoje emocje. Wedge poprawił się w krześle, najwyraźniej szalenie zafascynowany możliwością zadawania tylu pytań prawdziwemu Jedi. – A te… no, tego… te historie o różnych sztuczkach, którymi działacie na ludzi? – zaryzykował. – Czy to też nieprawda? Nessie uśmiechnęła się krzywo. – Prawda, niestety. Zgadzam się, że nie robi nam to najlepszej opinii, ale są sytuacje, kiedy można kogoś tylko zahipnotyzować albo zabić. To co byś wybrał? Chłopak spuścił oczy i mruknął coś, co brzmiało jak „No, tak”. – Nikomu nie robimy tym krzywdy, ale ludzie nie lubią, kiedy nimi manipulować. Zresztą i tak używamy tych… sztuczek tylko w ostateczności, bo wpływanie na umysły innych leży zbyt blisko ciemnej strony Mocy. – Ciemnej strony?… – Wedge wyglądał na lekko zdezorientowanego, Nessie nie miała jednak ochoty na szczegółowy wykład z filozofii. – Zła, krótko mówiąc. Dlatego nie masz czego się obawiać w moim towarzystwie. Drzwi świsnęły i do mesy weszła Guri, roztaczając wokół zapach owocowego żelu pod prysznic. Włosy miała jeszcze trochę mokre. – Szkoda, że nie chciałeś się ze mną wykąpać… – stanęła za chłopakiem i przesunęła dłonią po jego karku. – Guri! – syknął Wedge, rzucając spanikowane spojrzenie w stronę Nessie, która roześmiała się, wracając do swojego monitora. – Wedge, nie przejmuj się tak. Kiedyś spędziłam kilkanaście dni na statku z zepsutym hipernapędem i parą szesnastolatków na pokładzie. Nie masz pojęcia, ile to zdziałało dla podniesienia poziomu mojej tolerancyjności. – A właściwie skąd wy się znacie? – zainteresował się Antilles. – Z knajpy – odparła natychmiast Guri. Nessie uśmiechnęła się. Nagle przed oczami jak żywa stanęła jej pierwsza samodzielna misja, kiedy to z Obi-Wanem, Anakinem i Cranberry przybyli na Tatooine tropem handlarzy niewolników. Nie wiedziała wtedy, że dużo później przyjdzie jej spędzić na tej zapadłej planecie prawie cztery lata…
|