 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nessie zaczęła poszukiwania od ośrodka badawczego na Tangrene. Nawet nie musiała stosować żadnych sztuczek Jedi – wystarczył uśmiech i proszące spojrzenie niebieskich oczu, a urzędniczka w dziale kadr, wzruszona historią o zagubionym braciszku, natychmiast udostępniła jej listę pracowników ewakuowanych z bazy Sibil wraz z adresami. Oznaczało to składanie wizyt kilkudziesięciu osobom; w dodatku część z nich nie mieszkała nawet na Tangrene. Dwóch pierwszych naukowców, których odwiedziła, nie chciało nawet z nią rozmawiać. Twierdzili, że nic nie widzieli i bliscy byli wręcz wyparcia się, że w ogóle pracowali w tej bazie, w oczywisty sposób bojąc się wplątania w cokolwiek, co choćby w odległy sposób mogło mieć związek z Imperium. Personel techniczny okazał się bardziej rozmowny, ale, jak się okazało, nikt nie zwrócił uwagi na ośmioletniego chłopca. Przy czternastej z kolei indagowanej osobie Nessie miała uczucie, że za chwilę się załamie. Objeździła całą okolicę, bo niektórzy mieszkali dość daleko od swojego macierzystego ośrodka. Czasem nikogo nie było w domu i musiała przychodzić po kilka razy. Dni mijały, a ona nie była ani o cal bliżej odnalezienia Luke’a, niż na początku – zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. W dodatku bała się, że uporczywe poszukiwania w końcu zwrócą na nią czyjąś uwagę. Wjechała na dwusetne piętro dość ponurego kompleksu mieszkalnego i z rezygnacją zastukała do kolejnych drzwi. Z trudem przywołała na twarz miły, budzący zaufanie wyraz. Kobieta, która otworzyła jej drzwi, wydawała się zupełnie jej nie poznawać, ale kiedy Nessie zaczęła wyjaśniać, że chodzi o transport ewakuacyjny z Sibil, w jej wzroku błysnęło nagłe zrozumienie pomieszane z przestrachem. Szybko wciągnęła dziewczynę do przedpokoju. – Tak, wiem – wyszeptała, rozglądając się, jakby w lęku, że ktoś mógłby podsłuchiwać. – Chodzi o tego chłopca, prawda? Mabel go wzięła. Potem powiedziała, że to jej siostrzeniec. Nikt nie zwrócił uwagi, takie było zamieszanie, a my z mężem po… – Co tam? – rozległ się nagle głos z pokoju i do holu wszedł nieogolony mężczyzna w średnim wieku. Spojrzał na Nessie i na jego twarzy pojawił się wyraz śmiertelnego przerażenia. Rozpłaszczył się przy ścianie, rzucając na boki rozbiegane spojrzenia, jakby szukał drogi ucieczki. – Ja… ja.. nie… – wybełkotał. Nes rozpoznała w nim pasażera ze statku – tego, który wskazał ją żołnierzom Imperium. Teraz pewnie sądził, że przyszła się mścić. Jego żona przycisnęła dłonie do ust, bojąc się interweniować. Nessie wiedziała z doświadczenia, że człowiek oszalały ze strachu może być niebezpieczny dużo bardziej, niż ktoś rozwścieczony. Nie tracąc czasu na tłumaczenia, wyciągnęła w jego stronę rękę, przywołując Moc. – Zaśnij! Zamknął oczy i osunął się na ziemię jak podcięty. Nessie użyła Mocy, żeby złagodzić jego upadek. – Nic mu nie będzie, obudzi się za parę godzin, a ja zaraz sobie stąd pójdę – wyjaśniła znieruchomiałej z przerażenia kobiecie. – Jak pani powiedziała? Mabel? – Mabel Nuuranyi – odparła posłusznie tamta. – Mieszka chyba na Ukio, o ile dobrze pamiętam. – Dziękuję – powiedziała Nessie. – Proszę nie mówić mu, o co pytałam. Ani nikomu… – zawahała się przez chwilę. Nie, nie będzie ryzykować. Z przepraszającą miną dotknęła lekko skroni kobiety. – Nic nie pamiętasz. Podtrzymała uśpioną kobietę, chroniąc ją przed upadkiem, ostrożnie ułożyła na dywaniku i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią automatycznie.
Na Ukio, typowo rolniczej planecie, niewiele było dużych miast, za to sprawnie działał system ewidencji ludności, więc odnalezienie Mabel Nuuranyi nie nastręczało trudności. Mieszkała w dzielnicy jednakowych, białych domów z ogródkami, ciągnących się kilometrami wzdłuż spokojnych ulic. Świeciło wiosenne słońce, jakieś ozdobne pnącza oplatające ogrodzenia kwitły na różowo i wszystko razem wyglądało jak reklama nowej generacji automatów do sprzątania. Nessie przystanęła przed furtką z numerem 1138. Dom był spory, ale też chyba licznie zamieszkany: na podjeździe parkowały aż trzy śmigacze, na rozległym trawniku stał ogrodowy stół z wieloma krzesłami, wszędzie poniewierały się piłki i inne zabawki. Pod niewielkim drzewkiem dwie dziewczynki bawiły się z jakimś puszystym, podskakującym zwierzątkiem. Dzwonek wywabił na zewnątrz młodą kobietę piastującą na biodrze niemowlaka. – Tak, słucham? Nessie przedstawiła się swoim fałszywym nazwiskiem. – Szukam pani Mabel Nuuranyi. – Zaraz zawołam mamę… o, już idzie – od strony domu istotnie nadchodziła postawna, ciemnowłosa kobieta o energicznych ruchach. Po drodze jakby mimochodem poprawiła krzywo stojące krzesło i dwoma słowami zażegnała rodzącą się właśnie kłótnię wśród dziewczynek. Zbliżyła się do furtki; po jej twarzy było widać, że rozpoznaje Nessie od razu. Skinieniem głowy odesłała córkę, czy też może synową, do domu i otworzyła furtkę. – Dzień dobry – powiedziała Nessie, wchodząc. – Powiedziano mi, że pani… – Tak, tak, mam go – kobieta uśmiechnęła się uspokajająco. – Wszystko jest w najlepszym porządku. Bawi się z chłopakami od sąsiadów, pewnie znowu gdzieś polecieli. Keena! – krzyknęła, odwracając się do dziewczynek, które nie wydawały się zainteresowane przybyciem obcej osoby. – Skocz no do Sorensenów i poszukaj Luke’a. Dziewczynki pędem wybiegły za bramę; Mabel ruszyła wykładaną białymi płytkami ścieżką, prowadząc za sobą Nessie. Kiedy były mniej więcej w połowie odległości między domem a ulicą, zatrzymała się. – Cieszę się, że nic ci się nie stało, moje dziecko… wybacz, chyba powinnam mówić „mistrzu”… – uśmiechnęła się przepraszająco, splatając dłonie. – Wystarczy „Nessie” – Jedi odwzajemniła uśmiech, patrząc jej prosto w oczy. Kobieta ze zrozumieniem skinęła głową. – …ale ty tak młodo wyglądasz, nie jesteś chyba starsza od mojej średniej córki… – Widzę, że ma pani dużą rodzinę? – Trzy córki i syna – Mabel westchnęła. – Było dwóch, ale jednego wzięli do wojska i zginął pod Kemmere. Nessie poczuła ukłucie w sercu: bitwa o stocznie Kemmere była pierwszym liczącym się zwycięstwem Sojuszu. – Tak mi przykro. – Jak ci się udało uciec imperialnym? – zapytała półgłosem kobieta. Nessie w paru zdaniach opowiedziała jej, co zaszło po jej aresztowaniu. Rozmówczyni słuchała z niezbyt dobrze skrywanym przerażeniem. – Luke’a też będziesz uczyła zabijać? – szepnęła, odwracając wzrok. – Będę go uczyła, jak unikać zabijania – odparła Nessie cicho, ale stanowczo. Mabel westchnęła. – Kiedy byłam mała, marzyłam, żeby spotkać prawdziwego Jedi – uśmiechnęła się do swoich wspomnień. – Nigdy nie sądziłam, że to się stanie na opanowanym przez piratów statku z uchodźcami. Może zostaniesz u nas parę dni? Wyglądasz, jakby przydało ci się trochę wypoczynku. Nessie potrząsnęła głową. – To zbyt niebezpieczne… dla wszystkich. Przecież pani wie, co grozi za udzielanie pomocy rycerzom Jedi. – Przecież nikt oprócz mnie nie wie, kim jesteś. Powiemy, że poznałyśmy się w bazie Sibil, a zresztą, kto tam będzie pytał. U nas ciągle są jacyś goście, jak nie u syna, to u córek… – Nie. To byłoby naprawdę miłe, ale nie mogę ryzykować waszym życiem. – Dziecko kochane, wybacz bezpośredniość, ale chyba masz obsesję! Jakie ryzykować, jakim życiem? To spokojna planeta, nikt was tu nie znajdzie. – Tak samo myślałam przez ostatnie trzy lata, dopóki szturmowcy nie zabili przybranych rodziców Luke’a na jego oczach – Nessie pozwoliła, aby udręka tego wspomnienia odzwierciedliła się na jej twarzy. – Nie chcę, żeby ktoś jeszcze zginął z naszego powodu. Mabel spojrzała na nią ze współczuciem i zrobiła ruch, jakby zamierzała ją objąć, ale zmieniła zdanie i tylko pogłaskała ją po ręce. – To musi być okropne, tak ciągle uciekać. – Można wytrzymać, jak się jest samemu albo z przyjaciółmi… tylko, że mieć kogoś pod opieką to zupełnie inna sprawa. Jakby w odpowiedzi na jej stwierdzenie, na chodniku rozległ się gwałtowny tupot nóg, trzasnęła furtka i do ogrodu wpadł Luke. W żółto-białej koszulce i niebieskich spodniach ledwo przypominał tamtego dzieciaka z Tatooine; Nessie wydawało się nawet, że jest odrobinę wyższy. Zwolnił na chwilę kroku, najwyraźniej usiłując zachowywać się poważnie i z godnością, ale nie wytrzymał: pędem podbiegł do Nessie, która poderwała go do góry i zakręciła w koło. – Dziękuję – powiedziała cicho, patrząc Mabel w oczy. Postawiła chłopca z powrotem na ziemi; Luke ściskał ją kurczowo za rękę, jakby nie mogąc uwierzyć, że naprawdę przy nim jest. – Co teraz będzie? – dopytywał się. – Zostaniemy tutaj? – Nie, musimy jechać. Pożegnaj się ze wszystkimi. – Teraz?… – Luke wyglądał na odrobinę rozczarowanego. – Tak. Posłusznie odbiegł w stronę domu. Nessie odwróciła się do Mabel. – Dziękuję – powiedziała jeszcze raz. Kobieta potarła oko, co wyglądało podejrzanie podobnie do wycierania łzy. – Przywiązałam się do niego. To dobry dzieciak. – Wiem. – Dbaj o niego. Jak tu lecieliśmy statkiem, to o mało co nie wpadł w śpiączkę, lekarze ledwie go odratowali. Nikt nie wie, co mu się stało. – O… chyba wiem, co. Proszę się nie martwić, przy mnie mu to nie grozi. Mabel uśmiechnęła się smutno. – Pewnie nie ma sensu prosić, żebyście pisali listy, prawda? – Może kiedy ta wojna się skończy, odwiedzimy was – Nessie nie miała nadziei, żeby mogło się to stać prędko. Zza rogu budynku wyłonił się Luke, z małym plecaczkiem w ręku, odprowadzany przez tę samą młodą kobietę, już bez niemowlęcia, i sympatycznie wyglądającego nastolatka. Oboje zatrzymali się w pewnej odległości, jakby nie chcąc przeszkadzać. – Cześć, Luke! – Pamiętaj o nas! – Będę pamiętał! – odkrzyknął Luke, machając ręką. Podszedł do swojej tymczasowej opiekunki. – Do widzenia, ciociu Mabel – powiedział grzecznie. Nessie uśmiechnęła się kątem ust. – Luke, nie musisz być aż takim twardzielem. Pożegnaj się jak należy – popchnęła go leciutko w stronę kobiety. Mały zrezygnował z dorosłej pozy i zawisł jej na szyi, pozwalając się wyściskać i wycałować. Potem stanął obok Nessie, zarzucając na ramię swój skromny bagaż. – Uważajcie na siebie – westchnęła Mabel, znowu ocierając oczy. Z trudem przywołała na twarz uśmiech. – Co mówią rycerze Jedi na pożegnanie? – „Niech Moc będzie z tobą”. – Niech Moc będzie z wami – powiedziała uroczyście kobieta. Nessie skłoniła się na sposób Jedi; Luke zrobił to samo, uważnie obserwując jej ruchy. Odwrócili się i odeszli. Kobieta patrzyła za nimi, dopóki nie zniknęli w perspektywie ulicy. – Niech Moc będzie z wami – szepnęła jeszcze raz i w zamyśleniu wróciła do domu. Rebeliancki statek transportowy wylądował w głównym hangarze bazy na Yavinie IV, przerobionej ze starożytnej świątyni wykutej w skale, jak wyjaśniła Luke’owi Nessie. Zszedł za nią po trapie, starając się nie gapić na wszystkie strony, żeby nie wyglądać głupio. Trudno mu jednak było oderwać wzrok od stojących dookoła myśliwców, niektóre, jak z lękliwą fascynacją zauważył, nosiły wypalone ślady po trafieniach z działek. Wszędzie panował miły rozgardiasz: walały się jakieś kable, skrzynie i zbiorniki, kręciły się astromechy oraz piloci i mechanicy ze wszystkich chyba ras. Zerkali na nich z zaciekawieniem, pozdrawiając uśmiechami lub skinieniami głów; jakiś szczupły, czarnowłosy chłopak entuzjastycznie zamachał do Nessie z kokpitu swojego X-skrzydłowca. Na spotkanie wyszła im wysoka, młoda kobieta w płowej tunice, z mieczem świetlnym u pasa. Uścisnęły sobie z Nessie ręce, klepiąc się serdecznie po ramionach; Luke czuł niemal namacalnie bijącą od nich radość. – Dobrze cię znowu widzieć, Nes. – Ciebie też, Cran. Co z Kenobim? – W porządku. Przyleciał parę dni przed wami. Luke przysłuchiwał się tej rozmowie nieuważnie, rzucając dookoła ukradkowe spojrzenia. Jakiś nieduży, biały robot z niebieską kopułką przejeżdżając obok niego zabuczał przyjaźnie. Kawałek dalej montowany w myśliwcu układ stabilizatorów nagle sypnął iskrami, powodując dzikie zamieszanie wśród mechaników. Wysoka Jedi z uśmiechem wyciągnęła do niego rękę jak do dorosłego. – Witaj w domu, Luke. Luke nie bardzo wiedział, dlaczego, ale rzeczywiście w tej zabałaganionej, nieprzytulnej wojskowej bazie poczuł się nagle zupełnie jak w domu. |