W tym roku Konkret był dość skromny, z nawiązką wynagradzał to jednak interesujący program, sympatyczne miejsce, no i oczywiście starzy znajomi, których – jak zwykle w Warszawie – było całkiem sporo.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tematem przewodnim tegorocznego Konkretu byli superbohaterowie. Na pokazywankach należało prezentować Batmana i X-menów, na prelekcjach było o herosach w starożytności, o Supermanie na emeryturze i… ale zacznijmy od początku. Na Konkret przyjechało niewiele osób, chyba poniżej setki, ponieważ termin bezpośrednio po pogrzebie papieża nie wszystkich nastrajał do wesołej zabawy. Mała ilość uczestników tworzyła bardzo kameralną atmosferę, nieco gorzej było z małą ilością prelegentów… Akredytowałam się i zaczęłam myśleć, czy iść na Multimedialny Konkurs Starwarsowy czy na prelekcję Krysi Chodorowskiej „Kto się boi Mary Sue czyli złe fanfiki”. Ostatecznie wybrałam to drugie – jak się później okazało, nic nie straciłam, bo na konkursie były głównie komiksy i muzyka, a więc dwie rzeczy, na których zupełnie się nie znam.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Prelekcja Krysi była bardzo interesująca i wesoła, a autorka przygotowała się naprawdę starannie – miała mnóstwo wydrukowanych z sieci materiałów, które w dodatku sama przetłumaczyła na polski. Zaczęła od zdefiniowania zjawiska „Mary Sue” i przeczytania tekstu, który dał mu nazwę. Tekst ten – „Trekkie’s Tale” – był opublikowany w 1974 roku w fanzinie „Menażeria”. Opowiadaniem tego nazwać nie można, bo akcja rozwija się tylko na początku (kiedy to Mary Sue, piętnastoletnia oficer floty kosmicznej, wchodzi na mostek Enterprise i kapitan Kirk natychmiast proponuje jej pójście do łóżka, ale ona z gracją odmawia), a cała reszta jest streszczeniem w stylu: „…członkowie załogi teleportowali się na planetę Xxxx, gdzie zostali uwięzieni przez zielone roboty, ale Mary Sue zrobiła wytrych ze spinki do włosów i wszyscy uciekli”. Zastanawialiśmy się, czy jest to utwór pisany na poważnie, czy parodia, bo chyba nawet bardzo młoda osoba nie napisałaby tego w ten sposób. Poza tym na parodię wskazuje użycie na samym końcu stwierdzenia, że Mary Sue w czasie choroby całej załogi sama pilotowała Enterprise i to tak dobrze, że dostała za to „Pokojową Nagrodę Nobla, Wulkański Order Odwagi i Trafmandoriańską Nagrodę Mężczyzny Roku”.  | Krysia: Opowiadanie to jest parodią… mam nadzieję, bo inaczej jestem przerażona. |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Krysia dokonała podziału Mary Sue na poszczególne podtypy, a mianowicie Wojowniczka Sue, Elfka Sue, Ciamajda Sue… czwartego niestety nie pamiętam. Ciamajda Sue to Mary, która zostaje przeniesiona z naszej rzeczywistości w realia książki, w przeciwieństwie do pozostałych podtypów, które pochodzą ze Śródziemia. Czytała nam fragmenty fanfików: mnie szczególnie przypadł do gustu tekst, w którym bohaterka jest na Radzie u Elronda i chce się przyłączyć do Drużyny, ale Aragorn kwestionuje jej umiejętności bojowe, na co ona w ułamku sekundy wyskakuje saltem zza stołu, przeskakuje przez Aragorna i zanim się zdążył zorientować, już miał przyłożony do gardła własny sztylet. Mocne!!… Przeczytała nam też – a właściwie z marszu przetłumaczyła – zabawny tekst nieco podobny do „Sekretnych dzienniczków”, ale wyśmiewający właśnie zjawisko Mary Sue w świecie Tolkiena. Oprócz tego przeczytała nam formularz „Jak napisać własną Mary Sue” – wystarczy wstawić słowa w miejsce nawiasów kwadratowych. Oto fragmenty: Jej [fioletowe / ametystowe / żółte / szafirowe / szmaragdowe / orzechowe / kocie / inne] oczy pozwalały jej [czasownik], a reszta jej [rzeczownik] była bardzo [przymiotnik]. Potrafiła [czasownik] bardzo dobrze i była [przymiotnik w stopniu wyższym] niż większość dziewczyn w jej wieku. To już było w sobotę wieczorem, na drugiej części prelekcji, zorganizowanej w miejsce spotkania ze Staszkiem Mąderkiem, który nie przyjechał. Krysia była pełna obaw, czy potrafi zastąpić Staszka, ale uspokoiliśmy ją, że nie musi flirtować z co ładniejszymi dziewczynami na sali :-))))  | Krysia (czyta): „Była introwertyczna z zasady (…) dlatego zwykle trzymała swoje elfie rysy ukryte pod kapturem.” Achika: Dobrze, że nie w kieszeni! Krysia (czyta): „…siedziała w kącie wiejskiej gospody w Bree, gdy otworzyły się drzwi i znajoma twarz weszła do środka”. PWC: Na rzęsach? Krysia: Mary Sue często ma tragiczną przeszłość, z którą radzi sobie w ten sposób, że ciągle marudzi na ten temat, patrząc na głównego bohatera. Krysia: Elfka Sue ma długie, faliste włosy do kolan, lazurowe oczy, a co do jej osobowości, to prawdopodobnie zgubiła się gdzieś po drodze. Ciamajda Sue uczy Legolasa słów takich jak „cool” i „hardcore” i zanim się obejrzymy, już cała Drużyna Pierścienia rapuje i jeździ na deskorolkach. „…the movies about Legolas and his friends. What do you mean there’s a book?!?” |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ostatnim punktem programu było spotkanie z Marcinem Przybyłkiem pod tytułem identycznym jak na Krakonie: „Za kulisami pracy gamedeca”. Sądząc z rozmów ze znajomymi, tytuł ten odstraszył sporo osób, które nie czytały książki „Gamedec” i myślały, że to będzie o niej, tymczasem Marcin opowiadał o mowie ciała oraz różnicach w sposobie komunikowania się kobiet i mężczyzn. Drugi dzień zaczął się od spotkania autorskiego z Anią Kańtoch, autorką kryminału fantasy „Miasto w zieleni i błękicie”. Ania skończyła arabistykę, więc ludzie pytali, czy zamierza w kolejnej książce wprowadzić jakieś motywy arabskie.  | Kuba Ćwiek: A czy któryś z twoich bohaterów nie mógłby do drugiego powiedzieć „Bóg kazał mi to zrobić” i jak by to brzmiało po arabsku? (do publiczności): Próbujemy wydobyć tę informację od Ani od dłuższego czasu, a ona nie chce jej nam udzielić i szukamy nowych sposobów. |  |
O 11.00 chciałam iść na prelekcję „Narodziny Vadera”, ale trafiłam do niewłaściwej sali i myślałam, że nikogo nie ma. Zamiast tego wysłuchałam panelu tłumaczy, jak zwykle interesującego. Udział wzięli Piotr W. Cholewa, Michał Jakuszewski i Piotr Staniewski oraz Ania „Delilah” Studniarek w roli moderatora.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Każdy z obecnych opowiedział, jak zaczęła się jego kariera tłumacza. Potem była mowa o trudnościach w tłumaczeniu (odmienna gramatyka, nowatorskie słownictwo itp.), o różnych metodach pokonywania niezrozumiałych dla czytelnika różnic kulturowych, np. tytułów seriali lub jakichś nazw (pomijanie, zamiana na realia polskie, zamiana na realia amerykańskie, ale bardziej znane); o problemach z użyciem gwary – stylizować tłumaczenie czy nie, a jeżeli tak, to jak (ponoć niektórzy tłumacze głównonurtowi używają gwar polskich, w wyniku czego np. Irlandczycy mówią po kaszubsku, Szkoci po góralsku, a Londyńczycy gwarą warszawską, co chyba musi dawać bardzo dziwaczny efekt…). Obecni przytaczali też co bardziej malownicze wpadki cudze i własne oraz przykłady zdań brzmiących szczególnie kretyńsko, które jednak trzeba było przetłumaczyć dokładnie: Włosy odbijały się jej od pleców z kuszącą dzikością. Słowa wyciekały mu z zaciśniętych ust jak popsuta płyta gramofonowa.  | Michał Jakuszewski: Potem koledzy od klubówek poszli siedzieć, jak wyszli, założyli wydawnictwo i interes podupadł. Michał J: Wydawcy, jak wiadomo, tworzą zapowiedzi na Prozacu. Piotr Staniewski: „Star Trek” jest komunistyczną utopią. Michał J.: W „Wojnie wspomaganych” bohaterowie idą na koncert artysty-wieloryba i napisałem: „Wszyscy kołysali się miarowo w rytm łagodnej muzyki walenia.” |  |
Panel trwał dwie godziny, po pierwszej poszłam na górę, zobaczyć, czy zaczyna się druga z zapowiedzianych prelekcji starwarsowych i ku swojemu zdumieniu trafiłam na prowadzony przez Ewę Białołęcką konkurs potterystyczny. Ola Graczyk zaprowadziła mnie do właściwej sali, mieszczącej się po drugiej stronie budynku. Dwóch prelegentów pokazywało w niej na rzutniku skany okładek co nowszych powieści starwarsowych, niektórych pisanych na podstawie gier komputerowych – nie było to szczególnie porywające, więc po paru minutach wróciłam na panel tłumaczy. Potem poszłam do barku na bardzo smaczne naleśniki z pieczarkami, a następnie na pokaz iaido. Gdybym od początku wiedziała, że to będzie pokaz, to oczywiście zrezygnowałabym z naleśników, ale z opisu w programie zrozumiałam, że to ma być prelekcja dla RPGowców. Chyba powinnam uważniej czytać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pokaz był absolutnie fantastyczny. Prowadził go bardzo miły Maciek Kawalski, wyglądający prawie jak Anakin w Epizodzie III: szczupły, wysoki, kędzierzawe, rozwiane włosy i czarny strój. Jednakże nie rzucał mrocznych spojrzeń, tylko przemawiał łagodnie i z głębokim, wewnętrznym spokojem, niczym prawdziwy młody mistrz walk Wschodu. Towarzyszył mu na biało-czarno ubrany kendoka, nieco okrągły, łysawy i ogolony na zero – pewnie w innym stroju wyglądałby jak dresiarz, ale w gi i hakamie wyglądał tak samurajsko, że po prostu oczami duszy widziałam samurajski koczek na jego głowie i przysięgłabym, że miał skośne oczy. Oto co znaczy siła sugestii!… W momencie, gdy weszłam, chłopcy prezentowali zastosowanie poszczególnych technik w przypadku ataku w różnych konfiguracjach; w zwolnionym tempie, żeby było dobrze widać. Na przykład: jeden samuraj siedzi sobie spokojnie na podwiniętych nogach, drugi go atakuje. Można by pomyśleć, że ktoś, kto klęczy i ma schowany miecz nie ma najmniejszych szans, ale on się jakoś tak sprytnie wywijał, że nawet jak ostrze było 20 cm nad jego głową (komentarz Maćka: „…i wtedy iaidoka zaczyna się interesować, że coś się dzieje…”), to zdążył je odbić i zarąbać przeciwnika. Była też walka w ciasnym korytarzu i atakowanie strażnika – żeby było honorowo, podkradamy się bezszelestnie od tyłu, ale w ostatniej chwili pukamy końcem ostrza w ziemię jak najdalej od siebie, żeby strażnik się odwrócił. Zabijamy go cięciem od przodu, a nie po plecach, więc honor jest zachowany.  | Maciek (do RPGowców): Jeżeli chcemy uśmiercić naszego bohatera, to niech mu się w czasie pojedynku przypomną słowa mistrza, na przykład: „Patrz na lewy palec jego prawej stopy, on zdradzi ci miejsce cięcia!” |  |
Potem pokaz walki płynnie przeszedł w prelekcję „Wschód słońca w dojo – szkoła wojennej sztuki”, a właściwie nie była to prelekcja, tylko trening. Bez bokkenów, ale chodziło głównie o naukę zachowania szyku, więc po prostu udawaliśmy, że trzymamy broń. Najpierw ćwiczyliśmy dwa kroki z wydobyciem miecza i ciosem, potem trzy kroki z obrotem do tyłu, a następnie Maciek ustawił nas w dwie ekipy po dwa szeregi naprzeciwko siebie i kazał się atakować za pomocą odpychania, ale tak, żebyśmy nie łamali szyku. Na zakończenie w ramach relaksu graliśmy na tybetańskich misach. Są one wykonane z jakiegoś tajemniczego stopu – Maciek powiedział, że do najcenniejszych dodaje się żelaza z meteorytów – i mają wielkość przeciętnej miseczki na płatki śniadaniowe, tyle że z zagiętymi do środka brzegami. Stawia się je na otwartej, wyprostowanej dłoni i uderza specjalnym kołeczkiem z drewna. Misa robi ładne „dzyń”. Następnie zaczyna się tym kołeczkiem ciągnąć powolnym, równomiernym ruchem dookoła krawędzi, co powoduje, że dźwięk się wzmacnia i przedłuża: DZYŃŃŃŃŃŃŃŃŃŃŃŃŃŃ. Wrażenie jest bardzo niesamowite i na pewno pomaga przy medytacji; podobno ma też udowodnione przez medycynę zachodnią działanie lecznicze. Trwało to jakiś czas, tak, aby każdy chętny mógł sobie zagrać, bez pośpiechu i bez popędzania. Kiedy prelekcja się skończyła, można było zostać i dalej grać, bo z sali nikt nie korzystał (była to, sądząc po lustrach, sala baletowa, przerobiona na jedną z konwentowych sypialń), ale ja poszłam na prelekcję Kuby Ćwieka i Krzyśka Bortela z ŚKF-u „Trailery filmowe”. Bardzo dużo czasu poświęcili filmowi „Sin City”. Nawet nie były to trailery, tylko całe fragmenty filmu, czarno-białe, ponure i mroczne, przetykane kadrami z komiksu. Na zakończenie pokazali zwiastun do „Zemsty Sithów”. Potem zaliczyłam końcówkę panelu dyskusyjnego „Motywy ludowe w fantastyce”. Z czworga panelistów obecna była Ania Brzezińska i Michał Studniarek, nie zjawili się Wit Szostak i Andrzej Pilipiuk, a że prowadzący miał większość pytań przygotowanych specjalnie dla nich, więc panel zakończył się nieco przed czasem. Na spotkaniu z Anią Brzezińską publiczność jak zwykle pytała o dalsze plany pisarskie. Przypomniałam Ani, że swego czasu często wspominała o napisaniu horroru w realiach współczesnych, ona jednak odparła, że ostatnio planuje powieść fantasy dziejącą się w czasach Powstania Listopadowego.  | Krysia: Ja mam pytanie feministyczne: czy w tej książce będą uwzględnione dziewczyny, które walczyły w Powstaniu Listopadowym? PWC: Obydwie…? |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Potem poszłam do sali multimedialnej, gdzie myślałam, że będzie spotkanie z Tomaszem Pacyńskim, ale okazało się, że nie przybył i właśnie odbywa się przesunięta z piątku prelekcja Michała „Idrila” Studniarka o warszawskich miejskich legendach. Bardzo się ucieszyłam, bo lubię Idrila, a tematyka też wielce fascynująca. Było o duchu ubeka straszącym w Pałacu Kultury za karę, że się znęcał nad robotnikami budującymi go (mutacja legendy o złym panu), o tunelach metra pod Wisłą, o schronach przeciwatomowych istniejących i domniemanych (w jednym, ze względu na solidne drzwi, położona obok szkoła urządziła sobie pracownię komputerową) oraz o bloku z lat 50-tych, w którym kiedyś mieszkał Idril, a który budowany był dla pracowników MSWiA, dzięki czemu ma konstrukcję wybitnie sprzyjającą obronności: drzwi wejściowe w bramie i dodatkowo w głębokiej wnęce, a zaraz za drzwiami trzy schodki i zakręt. Idril powiedział, że facet z pistoletem maszynowym mógłby się tam bronić dość długo. Potem była jeszcze prelekcja Kuby Ćwieka „Herosi na emeryturze”, której wysłuchałam połowicznie, bo było o postaciach z komiksów, których w większości nie znam. W niedzielę rano do wyboru był panel „Współczesne sagi fantasy”, gdzie, jak mi później doniesiono, liczba słuchaczy równała się liczbie panelistów, oraz prelekcja Ewy Białołęckiej na temat fanfików potterowskich. Po scharakteryzowaniu zjawiska fanfiction i jego różnych odmian Ewa odczytała nam fragmenty szczególnie wstrząsającego dzieła „Harry Potter i płomień miłości”, w którym m.in. okazuje się, że Syriusz Black jest pociągiem wyściełanym czerwonym pluszem (tak wynikało z konstrukcji zdań).  | Ewa (czyta): Jennifer miała 16 lat i zeszła na kolację. Godryk: W pierwszym zdaniu należy czytelnika oszołomić. |  |
Prelekcja była ilustrowana wyświetlanymi z rzutnika obrazkami fanów, kiedy już Godrykowi udało się namówić do współpracy laptop, który początkowo z uporem udawał, że nie widzi płytki. Zadziałał dopiero wtedy, kiedy Godryk zaczął dzwonić, żeby przynieśli drugi. Było to jeden z ostatnich punktów programu na Konkrecie – o 13.00 odbył się jeszcze konkurs muzyczny, podobno niebanalnie zorganizowany, bo nie przyszedł Jerzy Rzymowski z pytaniami i uczestnicy zgadywali motywy filmowe z czyjejś kasety do słuchania w samochodzie. Dowodzi to jednak wielkiej sprawności organizatorów, którzy potrafili tak szybko skombinować coś zastępczego.
Organizator: Rassun Miejsce: Warszawa Od: 8 kwietnia 2005 Do: 10 kwietnia 2005 |