powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Daleko od domu
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Fajnie sobie poradziłaś z tymi bandziorami. Nauczysz mnie tak?
– Kiedy przyjdzie pora. – Nessie wyciągnęła z kieszeni gumkę i z powrotem ściągnęła włosy w kucyk. Wyrwało jej się ciche westchnienie; chłopiec natychmiast podniósł na nią czujny wzrok.
– Martwisz się?
– Trochę – mruknęła. Nie było sensu udawać, że nie, ale nie chciała mu mówić, że obawia się wejścia na pokład imperialnych żołnierzy. Nie chciała, żeby przypomniał sobie, jak się taka wizyta skończyła dla Owena i Beru…
Kazała Luke’owi robić ćwiczenia na regulację oddechu, a sama weszła w płytki trans medytacyjny, żeby odpocząć. Udało jej się oczyścić umysł ze złych przeczuć, jednak świadomość nadciągającego zagrożenia wciąż była blisko, jak nadciągająca burza pustynna na Tatooine.
Szczęk dokowania. Daleki i stłumiony przez pancerne ściany, ale dla niej słyszalny.
Wyszła z transu. Nagle zdała sobie sprawę, że zaciska pięści i że zaczynają się one pocić.
Jeszcze miała nadzieję, że imperialni żołnierze zadowolą się zaaresztowaniem ogłuszonych przez nią piratów i ruszą tropem pirackiego statku, który z pewnością już dawno odleciał. Jeszcze. Ale umieszczony nad drzwiami kabiny głośnik wydał z siebie łagodne „bim-bom” i kapitan wygłosił komunikat, że wszyscy pasażerowie mają opuścić kabiny i zgromadzić się w głównym korytarzu w pobliżu wind.
Wyszli, wmieszali się w tłum; na szczęście na ich poziomie mieszkalnym chyba nie było żadnych świadków akcji z piratami, bo nikt nie zwracał na nich uwagi. Nessie już nie miała złudzeń, że imperialni szukają właśnie jej. Mogła tylko mieć nadzieję, że jej, a nie jej i Luke’a.
Z windy wysiadło czterech żołnierzy w stalowoszarych mundurach. Gestem rozkazali ludziom utworzyć przejście, a sami ruszyli wzdłuż korytarza, rozglądając się uważnie.
Nie widzicie mnie, Nessie skupiła się z całych sił, wysyłając impuls Mocy, nie udało jej się jednak zadziałać na wszystkich równocześnie. Wywlekli ją z szeregu; nie stawiała oporu, zrobiła tylko hardą minę, wcielając się z powrotem w Ninę Jinn, praworządnego, acz pyskatego ochroniarza.
Jeden z żołnierzy meldował coś przez komunikator, pozostali szukali dalej, ale w tej części statku nie było więcej kobiet odpowiadających jej rysopisowi. Nie patyczkowali się: od razu ręce na kark, lufa nastawionego na ogłuszanie miotacza między łopatki. Popchnęli ją w stronę windy. Wyszedł z niej dowódca oddziału z naszywkami porucznika, w towarzystwie podenerwowanego kapitana statku i jakiegoś człowieczka o nijakim wyglądzie.
Luke, błagam, cokolwiek się stanie, NIE ODZYWAJ SIĘ!!! Jeszcze nigdy w życiu Nessie tak nie żałowała, że telepatyczne porozumiewanie się nie wchodzi w zakres umiejętności Jedi.
– To ona! – mężczyzna wskazał na Nessie drżącym palcem. Wyczuwała jego strach i silniejszą od strachu nienawiść. Porucznik uniósł lekko brwi i omiótł dziewczynę szacującym spojrzeniem z góry na dół.
– Świadkowie twierdzą, że pokonałaś pięciu bandytów gołymi rękami.
– No, licencji ochroniarskiej drugiego stopnia nie dostaje się za piękne oczy – odparła zaczepnie, opuszczając ręce. – O co chodzi, panie władzo? Papiery mam w porządku i żadnych zatargów z prawem.
– Dokumenty – rzucił sucho. Podała mu swoją kartę identyfikacyjną i licencję. Przesuwając je przez podręczny czytnik, kiwnął głową w stronę jednego z żołnierzy.
– Przeszukać ją.
– Rączki! – przynaglona ostrym szturchnięciem lufą miotacza w plecy, powoli podniosła ręce na wysokość barków. Co robić, co robić, co robić, co…
– Wyżej!
To była chwila. Standardowe obklepanie po bokach i już żołnierz wyciągał jej spod kurtki schowany miecz świetlny. Wyrwała mu go i odwinęła się, żeby załatwić tego, który trzymał ją na muszce, ale nawet prędkość Jedi tym razem nie wystarczyła: zdążył nacisnąć spust. Na ułamek sekundy pociemniało jej w oczach, mięśnie zamieniły się w kamień, płucom zabrakło tlenu. Mimo to wytrzymałaby, gdyby w tej samej chwili ktoś nie poprawił drugim ładunkiem.
Upadku na podłogę już nie poczuła.


Luke z przerażeniem patrzył, jak żołnierze skuwają nieprzytomnej Nessie ręce z tyłu kajdankami i wloką do windy. Głowa zwisała jej bezwładnie, w tak okropny sposób, że coś mu się zrobiło w żołądku. Jak przez grubą ścianę słyszał, że dowódca chwali donosiciela za obywatelską postawę.
– …to byłoby wszystko. Kapitanie, może pan lecieć, kiedy tylko odłączymy nasz statek.
Zabierają ją! Serce waliło mu jak młotem.
Kazała mi się nie rzucać w oczy.
Ale oni ją zabierają!!
Rzucił się do przodu. Ktoś chwycił go za ramiona, obrócił i przycisnął do siebie, wgniatając jego twarz w fałdy spódnicy. Dotarło do niego, że to stojąca obok gruba kobieta; szarpnął się, ale trzymała go zadziwiająco mocno, nawet wtedy, kiedy zaczął kopać. Puściła dopiero wtedy, kiedy za żołnierzami zasunęły się drzwi windy.
– Nic byś jej nie pomógł – powiedziała na jego nienawistne spojrzenie. – Jeżeli jest Jedi, to da sobie radę, a ty byłbyś tylko obciążeniem.
Luke już chciał wybuchnąć: „Ja też jestem Jedi!!”, opanował się jednak w ostatniej chwili.
– Oni ją zabiją – powiedział przez ściśnięte gardło.
– Może. Ale przynajmniej nie zabiją ciebie – odparła poważnie. – Chodźmy. Nazywam się Mabel Nuuranyi, możesz do mnie mówić „ciociu Mabel”. Imperialnym powiemy, że zabieram cię do domu z wakacji. Mieszkam na Ukio, zapamiętasz?
– Tak – powiedział cicho Luke. Spuścił głowę i pozwolił się wziąć za rękę. Pomyślał, że jedyne, co może zrobić dla Nessie, to postarać się przeżyć.
• • •
Ocknęła się leżąc twarzą w dół na metalowej podłodze, z rękoma niewygodnie wykręconymi do tyłu. Kiedy próbowała się nimi podeprzeć, zorientowała się, że są skute kajdankami – tym paskudnym modelem składającym się z jednego, niemal litego kawałka durastali. Najwyraźniej w postępowaniu ze schwytanymi Jedi obowiązywały ścisłe procedury.
Przekręciła się na bok i opierając na łokciu jakoś dźwignęła do pozycji siedzącej. Przez chwilę odpoczywała, z trudem łapiąc rwący się oddech i próbując opanować łomot w skroniach. Wszystkie mięśnie przenikał tępy ból, skutek podwójnego trafienia ładunkiem ogłuszającym. Zamknęła oczy i skoncentrowała się, na ile mogła, starając się Mocą doprowadzić swoje ciało do porządku.
Przeniknęło ją łagodne ciepło, po paru chwilach była już w stanie podnieść się na nogi, nieco chwiejnie, i podejść do znajdującej się pod ścianą pryczy.
Przysiadła na twardej, obitej plastikiem leżance, odetchnęła głęboko kilka razy, oparła się o ścianę. Gonitwa myśli tworzyła zamęt w jej głowie. Co z Lukiem? Chyba szukali tylko jej, więc jeżeli do końca nie przyznawał się, że jest z nią, to była szansa, że go nie zabrali. Ale co wtedy? Ośmioletnie dziecko samo na obcym statku, na obcej planecie? Może ktoś się nim zaopiekuje? A może oddadzą go do sierocińca. Nessie zadrżała. Imperialne sierocińce były miejscem, skąd rekrutowali się najbardziej bezwzględni szturmowcy. Mówiło się wręcz, że to szkoła kadetów.
Chyba, że Kenobi go odnajdzie. Jeśli sam przeżył… Co do siebie, Nessie nie miała złudzeń. Jeżeli nie rozstrzelali jej pokazowo na oczach wszystkich, to na pewno tylko po to, żeby ją wziąć na przesłuchanie. Poczuła zimny ciężar w żołądku. Jedynym sposobem uniknięcia tortur było odebranie sobie życia. Dosyć łatwe: wystarczyło Mocą uruchomić miotacz któregoś z żołnierzy, kiedy będą ją stąd wyprowadzać. Zakon Jedi nie pochwalał samobójstwa, ale uznawał je jako ostateczny środek w sytuacjach bez wyjścia. Zwłaszcza, kiedy chodziło o ocalenie innych.
Wszystko schrzaniłam. Pod powiekami zapiekły ją łzy, pierwszy raz od śmierci Qui-Gona. Wybacz, mistrzu. Wybacz, wybacz, wybacz.


Długo siedziała bez ruchu, poddając się rozpaczy. Nigdy w życiu nie miała uczucia, że to już koniec, że wszystko przepadło. I chociaż wiedziała, że póki żyje, może przynajmniej próbować coś zrobić, to nie miała najmniejszego pojęcia co.
Z odrętwienia wyrwał ją dopiero szmer rozsuwających się drzwi.
Już?!! – drgnęła w przebłysku szybko stłumionej paniki, ale do środka wszedł tylko jeden żołnierz. Drzwi zamknęły się za nim cicho.
Nessie wstała, ignorując ból i drętwotę mięśni, i przeszła kilka kroków, w miejsce, gdzie miała większą swobodę manewru. Nawet bez miecza i ze skutymi rękami nie była całkowicie bezbronna, on jednak o tym nie wiedział. Omiótł ją przeciągłym spojrzeniem i uśmiechnął się obleśnie.
– Pewnie ci się nudzi tutaj samej, co? Przyszedłem dotrzymać ci towarzystwa.
Chciał położyć rękę na jej biodrze, ale wykręciła się płynnym ruchem.
– Zostaw mnie.
– He, he… nie zostawię! – znowu sięgnął po nią, napierając tak, żeby przesuwała się w stronę pryczy. Nessie zdziwiła się w duchu, że żołnierze w słynnej z porządku armii imperialnej zabawiają się z aresztowanymi panienkami, ale odpowiedź przyszła sama: niskiej rangi patrol gdzieś na peryferiach z pewnością był mniej zdyscyplinowany niż regularne wojsko.
– Zostaw, bo będę musiała cię zabić.
Parsknął śmiechem.
– Bez tego twojego laserowego scyzoryka? Ciekawe, jak?
Kopnięcie złamało mu kark, zanim zdążył się zorientować.
– Właśnie tak – mruknęła Nessie, łapiąc równowagę: nie było łatwo atakować w taki sposób, mając unieruchomione ręce. Opanowała dreszcz obrzydzenia – po raz pierwszy zabiła człowieka gołymi rękami… to znaczy, nogami – i oceniła sytuację. Miała teraz miotacz: ten biedny głupek nawet nie pomyślał, żeby go zostawić, a może z bronią czuł się pewniej. Mogła Mocą utrzymać go w powietrzu i wystrzelić, ale nie pokona w ten sposób całego oddziału. Zresztą cela i tak nie otwierała się od wewnątrz, więc nie wydostanie się z niej, dopóki nie przyjdą jej wyprowadzić, już po lądowaniu w bazie. A wtedy będzie za późno.
Pat.
Z braku lepszego zajęcia zaczęła przyglądać się przedmiotom przyczepionym do pasa żołnierza. Oprócz miotacza porcja koncentratu żywnościowego na dwa dni, opatrunek osobisty, kotwiczka z linką, wibronóż…
Wibronóż?
Sięgnęła po niego Mocą i przyjrzała mu się z lekkim powątpiewaniem. Zasadniczo nie był przeznaczony do cięcia kajdanek z durastali – ale z drugiej strony, nigdzie nie było powiedziane, że nie może ich przeciąć. Nic nie szkodziło spróbować.
Jasne, najgorsze, co się może stać to to, że obetnę sobie rękę, jak zacznę nim manipulować za plecami bez patrzenia. Ale wtedy tak czy siak będę mogła zdjąć kajdanki.
Gdzieś na marginesie świadomości mignęło jej wspomnienie opowieści o dzikich zwierzętach, odgryzających sobie łapy, aby umknąć z pułapki, nie poświęciła mu jednak uwagi, zajęta techniczną stroną problemu. Ujęła nóż lewą ręką i zginając nadgarstek przyłożyła go do obręczy kajdanek. Po kilku próbach udało jej się znaleźć takie ustawienie, w którym dotykał tylko metalu, a nie jej skóry. I tak zdawała sobie sprawę, że jeden fałszywy ruch może się skończyć co najmniej paskudnym skaleczeniem.
Zacisnęła zęby i uruchomiła ostrze.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

14
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.