powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Pamiętnik znaleziony w karbonicie
Jeśli masz od 30 do 35 lat, najprawdopodobniej okaże się, że mamy podobne wspomnienia. Nie oszukujmy się, George Lucas, nie wiedząc o tym, w dużej mierze pokierował naszym życiem. Oto garść dat z życia człowieka, który 25 lat temu obejrzał pewien film i tak mu zostało.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Około roku 1982
Do Polski zawitał film „Imperium kontratakuje”, kontynuacja słynnych „Gwiezdnych wojen”. Wstyd się przyznać, ale części pierwszej nie widziałem – gdy pojawiła się w kinach byłem jeszcze za mały. Idę więc na „Imperium”. Nie wszystko rozumiem, myli mi się Han z Luke’em, a Vadera uważam za robota. Na Dagobah trochę dłużyzn. Ale i tak jest super – Maszyny Kroczące AT-AT i pojedynek na miecze wszystko rekompensują. Resztę doczyta się w „Świecie Młodych”. Pytanie brzmi: dlaczego to jest Epizod V? Okej – wcześniej były „Wojny”, ale gdzie jeszcze trzy części? Nie kupili do Polski? Koledzy z klasy potwierdzają. Były trzy pierwsze części, ale tylko w Stanach. Niektórzy z nich nawet je oglądali.
Około roku 1983
Hosanna! Jedno z kin powtarza „Gwiezdne wojny”! Można więc iść i nadrobić zaległości. Idę więc i jestem absolutnie zachwycony. To bezsprzecznie najlepszy film, jaki w swym (dziesięcioletnim) życiu widziałem! Zachwycają i pojedynki na Gwieździe Śmierci i kosmiczne walki. Ech, szkoda, że tylko raz… Na szczęście nadal można obejrzeć w kinach „Imperium kontratakuje”, co też czynię. Pełen luksus – w owych czasach film nie schodził z ekranów przez dwa lata…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Lata 1982-1985
Działalność fanowska nasila się i przybiera czasem dziwne formy. Oczywiście podstawą jest zbieranie zdjęć. Nie ma ich wiele – głównym źródłem staje się „Świat Młodych” i „Razem”. Czasem zdarza się biały kruk – wpada w ręce jakiś kawałek zachodniej gazety z pięknymi, kolorowymi fotosami. Kolegom mało oczy z orbit nie wychodzą z zazdrości.
Dla wszystkich pojawia się nowe źródło fotek – sklep przy kinie „Polonia” (w Warszawie – przyp. red.). Tam można kupić bardzo dobrej jakości czarno-białe zdjęcia z całej sagi – po 31 zł. sztuka. Mam je do dziś.
Figurki to osobna sprawa – w Polsce pojawia się ich dużo. Najczęściej jakość jest koszmarna – szturmowcy w kolorze czarnym, czy sraczkowaty Chewbacca są na porządku dziennym. Ale i tak trzeba ich mieć! Wkrótce udaje mi się skolekcjonować dwóch Vaderów, Hana, Leię i Obi-Wana. Gorzej jest z Lukem, ale i on wpada w moje ręce. Pierwsze wersje nie mają ruchomych rąk i nóg, ale od czego pomysłowość? Wystarczy odciąć żyletką i przymocować szpilką… Te ruchome są lepsze, choć widać, że ręce i nogi dla wszystkich pochodzą z tej samej matrycy. Kicz nie z tej ziemi, ale ponoć obecnie kolekcjonerzy płacą za takie podróbki niezłe pieniądze. Parę mi jeszcze zostało – może zostanę milionerem?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Raz kolega przyniósł oryginalnego amerykańskiego Lando Carlissiana. Mało go nie udusiliśmy z zazdrości…
Kasety. Nie ma jeszcze magnetowidów, więc nie możemy oglądać filmów z kaset. Cóż, trzeba znaleźć jakiś substytut. Niektórzy chodzą do kina z magnetofonami Kasprzak lub Grundig i nagrywają film… To właśnie jest prawdziwy soundtrack! Takie nagranie jest wiele warte – za prawo odegrania pobiera się „opłatę” 4-5 zdjęć… Ale i tak warto – od tej pory zabawy prowadzimy przy zapisie fonicznym „Gwiezdnych wojen” i „Imperium kontratakuje”.
Około roku 1984
Do Polski zawitał „Powrót Jedi”. Jak to zwykle wówczas bywało – z rocznym opóźnieniem. Cwaniacy widzieli go wcześniej na tzw. „pokazach klubowych” – piracka kopia na kasecie wideo, oglądana z grupą znajomych. Ja czekałem i, choć większość treści poznałem wcześniej (Vader naprawdę jest ojcem Luke’a, ale – uwaga! – Leia jest jego siostrą), film po raz kolejny rzuca na kolana. Piękna sprawa.
Rok 1985
Co z tego, że na ZX Spectrum są jakieś gry nawiązujące do „Gwiezdnych wojen”, skoro i tak są beznadziejne? Gdy pojawią się te fajne, na PeCeta, ja już nie będę miał czasu grać…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rok 1986
W domu pojawia się magnetowid. A parę miesięcy później wybieram się na Skrę (o ile dobrze pamiętam) i tam… tam znajduję kasetę z tytułem „Gwiezdne wojny”! Nie waham się ani chwili – choć kosztuje drogo (już nie pamiętam ile), wysupłuję oszczędności i już następnego dnia mogę się cieszyć filmem. Choć nosi tytuł „Krieg der Sterne” i mówią w nim po niemiecku, w ciągu pierwszego dnia oglądam go trzy razy. A potem przynajmniej raz dziennie…
Rok 1987
W „Muppet Show” Luke Skywalker, C3PO, R2D2 i Chewbacca! To stary odcinek, z 1981, ale w Polsce pokazany dopiero teraz. Świetna zabawa – gościem programu ma być początkowo Angus McGonagoo Gulgot-Bulgot (specjalność: gulgocze Gershwina), ale Kermit go wyrzuca, gdy w teatrze lądują znienacka bohaterowie „Gwiezdnych Wojen”. Przybędzie także Mark Hamil, twierdzący, że jest kuzynem Luke’a i rozpaczliwie próbujący oderwać się od swojej postaci (np. …gulgocąc Gershwina). Luke i ekipa porywają Świniolot, księżniczka Piggi uwodzi Luke’a: „Byłam więziona przez strasznego złoczyńcę”, ale on odpowiada „Nieźle karmi swoich więźniów ten złoczyńca.”… A Wielki Gonzo robi za czarny charakter – Vadera z wielkim nosem.
Rok 1992
W ręce wpada mi trylogia Timothy Zahna „Dziedzic Imperium”, „Ciemna strona Mocy” i „Ostatni rozkaz”. Czyta się to jakoś, ale bez rewelacji. Sprawdzają się nowe postacie – Talon Karrde, Mara Jade, ale już bohaterowie klasycznej trylogii są jacyś drewniani. Ponoć to najlepsza książka w świecie „Gwiezdnych wojen” – i to mnie wystarczająco zniechęca do „rozszerzonego wszechświata”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rok 1999
Przyznaję, że trailer do „Mrocznego widma” był jednym z najlepszych, jakie w życiu widziałem. Robił ogromną nadzieję na powrót magicznego przeżycia… A jaka była rzeczywistość – wszyscy wiemy. Z powodu urlopu byłem jednym z ostatnich, którzy obejrzeli nowe dzieło Lucasa. I nawet za pierwszym razem w miarę mi się spodobało. Dopiero przy drugim seansie wpadłem w otchłań nudy… Ale pojedynek na miecze, rzeczywiście, najlepszy.
Rok 2002
„Atak klonów” zaskakuje najpierw głupotą swego tytułu. Ale sam film nawet znośny. Dziwne są jednak dwie rzeczy – dlaczego tak szybko wyparował mi z pamięci i dlaczego nie czuję potrzeby kolejnego seansu?
Rok 2005
Za 24 godziny „Zemsta Sithów”. Myślę, że będzie miło…
powrót do indeksunastępna strona

4
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.