Tom pożegnał się z Maksem, Susan i Marjory, którzy wychodzili razem. Rozejrzał się dokoła i zobaczył Lou. Lucia weszła do środka, a za nią ci, którzy jak zwykle chcieli pogadać. – Są takie badania – odezwał się Lou. – Nowe. Może nawet leczenie. Tom wsłuchiwał się bardziej w urywany ton głosu, napięcie ujawniające się w wysokości i tonacji, niż w wypowiadane słowa. Lou był przerażony. Przemawiał w ten sposób tylko wówczas, gdy coś go bardzo niepokoiło. – Nadal w fazie eksperymentalnej czy już dostępne? – Nadal eksperyment. Ale oni… w biurze… chcą… mój szef powiedział… chcą, żebym ja… się temu poddał. – Eksperymentalnej metodzie leczenia? To dziwne. Zwykle nie są dostępne dla komercyjnych przedsięwzięć medycznych. – To jest… oni… to zostało opracowane w centrum w Cambridge – wyrzucił z siebie mechanicznym głosem Lou. – Teraz tym dysponują. Mój szef mówi, że jego szef chce, żebyśmy się poddali temu eksperymentowi. Nie zgadza się na to, lecz nie może go powstrzymać. Tom poczuł gwałtowną chęć, by zdzielić kogoś pięścią po głowie. Lou był przerażony; ktoś go nastraszył. Nie jest moim dzieckiem, upomniał się Tom. Nie miał żadnych praw, ale jako przyjaciel Lou miał określone obowiązki. – Wiesz, na czym to polega? – zapytał. – Jeszcze nie. – Lou pokręcił głową. – Pojawiło się w Internecie w zeszłym tygodniu. Lokalne towarzystwo autystyczne zwołało na ten temat spotkanie, ale sami nic nie wiedzieli… Sądzili, że minie jeszcze wiele lat, nim zastosują je wobec ludzi. Pan Aldrin, mój przełożony, powiedział, że może być teraz testowane, a pan Crenshaw chce, abyśmy wzięli w tym udział. – Nie mogą żądać od ciebie poddania się leczeniu eksperymentalnemu, Lou. To wbrew prawu zmuszać cię… – Ale mogą odebrać mi pracę… – Czy grożą ci zwolnieniem, gdybyś się nie zgodził? Nie mogą tego zrobić. – Przynajmniej tak sądził. Na uniwersytecie było to wykluczone, ale w sektorze prywatnym sprawa wyglądała inaczej. Jednak żeby aż tak? – Potrzebujesz prawnika – dodał. Starał się przypomnieć sobie prawników, których znał. Gail chyba byłaby najlepsza, pomyślał. Od dłuższego czasu zajmowała się prawami człowieka. Wolał zastanawiać się nad tym, kto mógł w tym wypadku pomóc, niż podsycać w sobie pragnienie rozbicia komuś głowy. – Nie… tak… nie wiem. Martwi mnie to. Pan Aldrin powiedział, że powinniśmy zapewnić sobie pomoc jakiegoś prawnika… – Racja – przytaknął Tom. Rozważał przez chwilę, czy nie byłoby lepiej skierować uwagę Lou na coś innego. – Słuchaj… wspomniałem ci o turnieju… – Nie jestem wystarczająco dobry – rzucił prędko Lou. – Prawdę mówiąc, jesteś. Zastanawiam się, czy udział w turnieju nie pomógłby ci w tym drugim problemie… – Bił się z myślami, próbując ustalić, czemu tak uważał. – Jeśli skończy się na tym, że będziesz musiał spotkać się ze swoim pracodawcą w sądzie, to będzie to przypominać pojedynek szermierczy. Twoje umiejętności mogłaby ci się bardzo przydać. Lou obrzucił go pozbawionym wyrazu spojrzeniem. – Nie rozumiem, czemu miałoby się to przydać. – Cóż… Może i nie. Pomyślałem sobie tylko, że mógłbyś wykorzystać nowe doświadczenia. – Kiedy jest ten turniej? – Za kilka tygodni – odparł Tom. – W sobotę. Mógłbyś pojechać z nami; ja i Lucia będziemy w pobliżu i dopilnujemy, żebyś spotkał tam miłych ludzi. – Są też niemili ludzie? – No cóż, owszem. Niemili ludzie są wszędzie i kilku z nich zawsze zdoła dostać się do grup szermierczych. Lecz większość z nich jest miła. Mogłoby ci się spodobać. – Nie powinien nalegać, choć żywił coraz silniejsze przekonanie, że Lou potrzebował większego kontaktu z normalnym światem, o ile można tak nazwać bandę entuzjastów historycznych sztuk walki. Na co dzień byli najzwyczajniejszymi ludźmi na świecie; po prostu lubili przebierać się w kostiumy i udawać, że zabijają się nawzajem szpadami. – Nie mam kostiumu – zauważył Lou, patrząc na swoją starą kurtkę bez rękawów. – Coś ci znajdziemy – zapewnił go Tom. Prawdopodobnie będzie na niego pasował któryś z jego strojów. Miał ich więcej, niż sam potrzebował, więcej od przeciętnych mężczyzn z siedemnastego wieku. – Lucia nam pomoże. – Nie jestem przekonany – mruknął Lou. – Cóż, daj mi znać w przyszłym tygodniu, czy chcesz spróbować. Będziemy musieli wpłacić za ciebie wpisowe. Jeśli nie, wkrótce będzie następny turniej. – Zastanowię się – obiecał Lou. – Dobrze. A jeśli chodzi o tamto… Być może znam prawniczkę, która mogłaby ci pomóc. Porozmawiam z nią. A co z Centrum, rozmawiali z nimi? – Nie. Pan Aldrin do mnie dzwonił, ale nikt nie mówi nic oficjalnie i myślę, że też nie powinienem nic mówić, dopóki oni nie zaczną. – Nie zaszkodzi wcześniej sprawdzić, jakie prawa ci przysługują – zauważył Tom. – Nie jestem pewny… Przepisy ciągle się zmieniają, a ja nigdy nie miałem nic wspólnego z badaniami nad ludźmi, więc nie jestem na bieżąco. Potrzebujesz eksperta. – To będzie mnóstwo kosztować – powiedział Lou. – Może – odparł Tom. – To też trzeba sprawdzić. Centrum z pewnością może udzielić ci takich informacji. – Dziękuję – powiedział Lou. Tom odprowadzał wzrokiem swojego cichego, zamkniętego w sobie, niekiedy przerażającego na swój niegroźny sposób przyjaciela. Na samą myśl o jakichkolwiek eksperymentach, którym miałby być poddany Lou, robiło mu się niedobrze. Lou to Lou, i był w porządku taki, jaki był. W środku zastał Dona rozciągniętego na podłodze pod wentylatorem i gadającego jak zwykle o niczym oraz pochyloną nad haftem Lucię, której twarz mówiła: „Ratuj mnie!”. Don odwrócił się ku niemu. – A więc uważasz, że Lou jest gotowy do zawodów, hę? – spytał. Tom skinął głową. – Podsłuchałeś? Owszem, tak uważam. Dokonał ogromnych postępów. Fechtuje się z najlepszymi spośród nas i świetnie sobie radzi. – To wielka presja dla kogoś takiego jak on – zauważył Don. – Takiego jak on… Masz na myśli autystycznego? – Tak. Nie radzą sobie zbyt dobrze z tłumami i hałasem, prawda? Czytałem, że to dlatego znakomici wykonawcy muzyki nie dają publicznych koncertów. Lou jest w porządku, ale uważam, że nie powinieneś nakłaniać go do udziału w turnieju. Załamie się. Tom stłumił pierwszą myśl, która przyszła mu do głowy, i odparł: – Pamiętasz swój pierwszy turniej, Don? – Owszem… Byłem wtedy bardzo młody… To była katastrofa. – Zgadza się. Pamiętasz, co powiedziałeś po pierwszym pojedynku? – Nie… raczej nie. Wiem, że przegrałem… Posypałem się. – Powiedziałeś mi, że nie mogłeś się skupić przez tych wszystkich kręcących się dokoła ludzi. – Tak. No cóż, to będzie o wiele gorsze dla kogoś takiego jak Lou. – Don, jak Lou mógłby przegrać w jeszcze większym stopniu niż ty? Don poczerwieniał. – Cóż, ja… on… dla niego to będzie jeszcze gorsze. Mam na myśli przegraną. Dla mnie… – Wytrąbiłeś sześciopak piwa i wyrzygałeś się za drzewem – przypomniał mu Tom. – Potem rozpłakałeś się i powiedziałeś, że to najgorszy dzień w twoim życiu. – Byłem młody – zauważył Don. – Wyrzuciłem to z siebie i przestałem się tym przejmować… a on będzie to rozpamiętywał. – Cieszę się, że tak troszczysz się o jego uczucia – wtrąciła Lucia. Tom omal się nie skrzywił, słysząc sarkazm w jej głosie, mimo że nie był wymierzony w niego. Don wzruszył ramionami i zmarszczył brwi. – Oczywiście, że się troszczę – przyznał. – Różni się od nas… – To się zgadza – potwierdziła Lucia. – Jest lepszym szermierzem od większości z nas i lepszym człowiekiem od niejednego. – Rany, Luci, ale masz kiepski humor – oznajmił Don żartobliwym tonem, który, jak wiedział Tom, oznaczał, że wcale nie jest mu do śmiechu. – Nie poprawiasz mi go – rzuciła Lucia, składając robótkę i wstając. Odeszła, nim Tom zdążył coś powiedzieć. Nie znosił, kiedy mówiła głośno to, co sam myślał, a potem zostawiała go, by radził sobie w pojedynkę ze skutkami tej szczerości. Teraz, zgodnie z oczekiwaniami, Don rzucił mu wymowne spojrzenie „między nami mężczyznami”, czym chciał go zachęcić do wyrażenia określonego poglądu na temat kobiet, którego Tom bynajmniej nie podzielał. – Czy ona… no wiesz… wkracza w kryzys wieku średniego? – zapytał. – Nie – odparł Tom. – Ona wyraża opinię. – Tak się złożyło, że sam ją wyrażał, ale czy powinien to mówić? Czemu Don po prostu nie dorośnie i nie przestanie sprawiać kłopotów? – Słuchaj, jestem zmęczony, a jutro wcześnie zaczynam zajęcia. – OK, OK, chwytam aluzję – mruknął Don. Dźwignął się z podłogi z teatralnym grymasem na twarzy i złapał za plecy. Problem polegał na tym, że właśnie nie pojmował aluzji. Minęło dalszych piętnaście minut, nim wyszedł. Tom zamknął na klucz drzwi wejściowe i pogasił światła, bojąc się, że Don coś wymyśli i wróci, jak to często robił. Tom czuł się źle; dawno temu Don był czarującym, pełnym entuzjazmu chłopcem, a on z pewnością powinien dopomóc mu stać się bardziej dojrzałym mężczyzną. W końcu od czego są starsi przyjaciele? – To nie twoja wina – odezwała się z holu Lucia. Przemawiała łagodniejszym tonem, a on rozluźnił się nieco; nie miał ochoty uspokajać rozwścieczonej żony. – Byłby gorszy, gdybyś nad nim nie pracował. – Nie wiem – mruknął Tom. – Wciąż myślę… – Jesteś urodzonym pedagogiem i nadal uważasz, że powinieneś ich wszystkich ratować przed nimi samymi. Pomyśl tylko: Marcus na uniwersytecie Columbii, Grayson na uniwersytecie Michigan i Vladianoff w Berlinie. Niegdyś to byli twoi chłopcy, a wszyscy stali się lepsi dzięki znajomości z tobą. Don to nie jest twoja porażka. – Dziś wieczorem mogę to kupić – oświadczył Tom. Oświetlona padającym z sypialni blaskiem Lucia miała w sobie coś magicznego. – To nie wszystko, co mam na sprzedaż – oświadczyła przekornie, zsuwając z siebie sukienkę. Nie rozumiem, dlaczego Tom ponowił zaproszenie na turniej, kiedy opowiadałem mu o eksperymentalnej metodzie leczenia autyzmu. Rozmyślam o tym podczas powrotu do domu. Widać jak na dłoni, że moje umiejętności szermiercze są coraz lepsze i potrafię stawić czoło najlepszym fechmistrzom w grupie. Ale co to ma wspólnego z leczeniem lub moimi prawami? Ludzie, którzy walczą w turniejach, traktują to bardzo serio. Ćwiczą od dawna. Mają własny sprzęt. Chcą wygrać. Nie jestem pewny, czy chcę wygrać, choć cieszy mnie dostrzeganie wzorów i wyszukiwanie dzięki nim własnej drogi. Może Tom uważa, że powinienem pragnąć zwycięstwa? Może uważa, że powinienem pragnąć zwycięstwa w turniejach, tak abym pragnął wygrać w sądzie? Te dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego. Ktoś chce wygrać pojedynek albo wygrać sprawę w sądzie, niekoniecznie zaś obie te rzeczy na raz. Może są podobne? W obu przypadkach to zawody. Ktoś wygrywa, ktoś inny przegrywa. Rodzice zawsze podkreślali, że nie wszystko w życiu jest współzawodnictwem, że ludzie mogą ze sobą współpracować, że każdy może wtedy wygrać. Szermierka jest ciekawsza, kiedy ludzie współdziałają ze sobą, czerpiąc z tego radość. Nie traktuję trafienia kogoś jako zwycięstwa, tylko jako wykazanie swych umiejętności w grze. Obie te sprawy wymagają przygotowań? Wszystko wymaga wcześniejszych przygotowań. Obie wymagają… Skręcam gwałtownie, omijając rowerzystę z zepsutym tylnym światłem; nie zauważyłem go wcześniej. Przewidywanie. Uwaga. Zrozumienie. Wzory. Myśli przelatują mi przez głowę niczym plansze do nauki przedmiotów, zawierające ustalone pojęcia, ubrane w gładkie, niewyjaśniające wszystkiego słówka. Chciałbym sprawić Tomowi przyjemność. Był zadowolony, kiedy pomagałem mu przy nawierzchni placyku do walki i stojakach na sprzęt. Czułem się tak, jakbym odzyskał ojca z jego najlepszych dni. Chciałbym znowu sprawić mu przyjemność, nie wiem jednak, czy to osiągnę, występując w tym turnieju. A co będzie, jeśli przegram? Rozczaruję go? Czego ode mnie oczekuje? Byłoby ciekawie walczyć z ludźmi, których nigdy wcześniej nie widziałem. Z ludźmi, których wzorów nie znam. Z normalnymi, którzy nie mają pojęcia, że ja nie jestem normalny. A może Tom im powie? Nie wydaje mi się, by chciał to zrobić. W najbliższą sobotę idę z Erikiem i Lindą do planetarium. To trzecia sobota miesiąca, a ja zwykle sprzątam wtedy mieszkanie. Turniej odbędzie się w sobotę po tamtej sobocie. Nie mam na ten dzień żadnych planów. Po powrocie do domu wpisuję przy czwartej sobocie miesiąca „turniej szermierczy”. Rozważam wykonanie telefonu do Toma, ale jest już późno, poza tym mówił, żebym poinformował go o mojej decyzji za tydzień. Naklejam na kalendarz karteczkę z przypomnieniem: „Powiedzieć Tomowi »tak«”. |