powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Pewne formy zła
Autor pisze o sobie:
Mam 25 lat, studiuję na Poliechnice Gdańskiej na wydziale Oceanotechniki i Okrętownictwa, trochę na przekór literackim zainteresowaniom. Pisaniem zajmuję się od 10 roku życia, ale na poważnie zacząłem robić to dopiero kilka lat temu – z mniejszymi bądź większymi sukcesami. Do tej pory udało mi się opublikować kilka swoich opowiadań w magazynie „Fahrenheit”. Staram się tworzyć klasyczną literaturę grozy, osadzoną w naturalistycznej rzeczywistości, rzadziej science-fiction czy fantasy.
Nawet przez materiał koca wyczuwał zniekształcone ciało dziewczyny, każdą jego nienaturalną wypukłość i wrażenie to przyprawiało go o dreszcze. Miał świadomość krzepnącej na wewnętrznej stronie krwi, niemal czuł ją, jak przepływa mu pod palcami, oddzielona tylko cienką warstwą ciemniejącej i wilgotniejącej z każdą chwilą tkaniny. Starał się nie patrzeć na wystające po jednej stronie, zlepione brunatnymi skrzepami włosy.
Ciało młodej, szczupłej kobiety leżało w szybko powiększającej się, odbijającej księżycową poświatę kałuży krwi. Na bladej skórze wykwitły właśnie pierwsze ciemnosine wybrzuszenia i szerokie smugi, szpecąc ładną, subtelną twarz i gładką szyję. Lewa ręka sterczała ku górze, wznosząc się ku nocnemu niebu pod przyprawiającym o ciarki kątem, poznaczona pasemkami zdartej skóry w miejscach, gdzie zetknęła się z twardą, chropowatą nawierzchnią drogi. Także jeden z policzków obnażony był niemal do samej kości, odsłaniając niewielką część dziąsła i kilka zębów. Ucho po tej stronie głowy było tylko krwawą, bezkształtną, skręcającą żołądek miazgą. Szkarłatny, długi na kilkanaście metrów ślad przecinał krzywą linią jezdnię, rozciągając się pomiędzy dziewczyną a stojącym nieopodal w poprzek szosy samochodem i z makabryczną precyzją wytyczał drogę, jaką chwilę wcześniej wykonała, obracając się jak szmaciana lalka i tocząc bezwiednie po asfalcie, rozpędzona impetem uderzającego ją pojazdu. Teraz od kilku minut leżała nieruchomo, lecz siedzący za kierownicą mężczyzna zdawał się tego nie dostrzegać; mimo że włączone światła ukazywały mu dziewczynę w pełnej, koszmarnej okazałości, jego umysł raz za razem bezlitośnie odtwarzał mu jej wykrzywioną zaskoczeniem twarz tuż przed maską samochodu, a zaraz potem obraz koziołkującego, tryskającego na boki krwią ciała. W uszach wciąż rozbrzmiewał mu wysoki, rozdzierający pisk hamulców.
„To niemożliwe. To nieprawda. To się nie stało.”
Mężczyzna tępym wzrokiem wpatrywał się przed siebie, jego twarz, oświetlona zielonkawym blaskiem padającym z deski rozdzielczej, była zastygłą z przerażenia, upiorną maską. Niczym w wosku odciskał się na niej ból, jakby to on, a nie dziewczyna, leżał martwy i zmasakrowany na drodze. Świadomość tego, co się stało powoli zaczynała do niego docierać i teraz paliła coraz bardziej jego duszę. Serce waliło mu jak oszalałe, niemal zagłuszając dolatujące z włączonego radia dźwięki, ściśnięte gardło utrudniało oddychanie. Dłonie spociły się tak bardzo, że bezwładnie zsunęły się z kierownicy. Przez uchylone okno do środka dostawał się swąd spalonych opon, gryząc go w oczy, lecz prawie tego nie zauważał.
„Zabiłem ją. Zabiłem tę biedną dziewczynę.”
Niewiarygodnie ciężkim, trwającym całe wieki ruchem otworzył drzwi i czując narastającą w ustach suchość wysiadł z samochodu. Wokół panowała przejmująca cisza, tylko wiatr szeleścił w gałęziach drzew otaczającego drogę lasu. Gdzieś w trawie rytmicznie grał świerszcz. Przez chwilę miał wrażenie, że on i zwłoki dziewczyny są jedynymi istotami ludzkimi, które pozostały na świecie.
Drżącymi rękoma przetarł twarz, rozmazując spływające po niej łzy, których obecności nie był nawet świadomy. Sztywno, niczym źle wystrugana marionetka, obszedł samochód i zatrzymał się przed maską. Prawa lampa jego forda była doszczętnie stłuczona, oderwany po tamtej stronie aluminiowy błotnik opierał się o nawierzchnię drogi w miejscu, skąd swój początek brał krwawy ślad, połyskując w świetle płynącym z drugiego reflektora. Kratka chłodnicy popękała i sterczała teraz na boki resztkami prętów; zauważył na nich powiewające strzępy niebieskiego materiału. Wgniecenie na prawym błotniku było tak duże, że deformowało znaczną część maski, zdarty lakier odsłaniał szarą blachę. Opona błyszczała czerwienią, kołpaka nigdzie nie było widać.
Odwrócił głowę w stronę dziewczyny. Wzrok powoli zachodził mu mgłą i z trudem mógł ją teraz dostrzec. Widział wyciągniętą ku górze drobną dłoń lewej ręki, smukłe palce i paznokcie pomalowane niebieskim lakierem. Wokół nadgarstka zamykały się pozłacane bransolety. Dziewczyna twarz miała odwróconą od niego, dodatkowo skrytą w chaosie wzburzonych, splątanych ciemnoblond włosów. Nie miał najmniejszej ochoty, by się do niej zbliżać, wiedział jednak, że musi.
„Przez kilka metrów ciągnąłem ją pod samochodem. Boże, jak ona musi teraz wyglądać!”
Wolnym, powłóczystym krokiem szedł wzdłuż smugi krwi, w której odbijały się świecące na nocnym niebie gwiazdy, starając się odwlec jak najdalej moment, kiedy będzie musiał spojrzeć jej w twarz. Modlił się w duchu, by miała zamknięte oczy; w przeciwnym razie widok utkwionego w nim pustego, rybiego spojrzenia mógłby okazać się niemożliwym do zniesienia, co pchnęłoby go w szpony szaleństwa i odrętwienia. Wcześniej nie podejrzewałby siebie nawet o taką reakcję na podobny incydent. Widywał już przypadki śmierci, tej okrutnej i tej łagodnej, oglądał śmiertelne ofiary wypadków i lekkomyślności, nigdy jednak nie stanął oko w oko z czymś tak tragicznym, czego jednocześnie był integralną częścią. Tutaj śmierć posłużyła się jego rękoma, na nim zawiesiła cały ten przytłaczający ciężar odpowiedzialności i poczucia winy.
Na jezdni pośród krzepnącej już z wolna krwi dostrzegał podarte pasemka odzieży, kępki wyrwanych włosów, a także strzępy mięśni. Czasem pozlepiane ze sobą w bezkształtne grudki, czasem rozciągnięte w całej swej okazałości. Zauważył pojedynczy, zakrwawiony ząb. Aż w końcu, w odległości nie większej niż dwa, trzy metry od ciała dziewczyny, natknął się na zaginiony kołpak prawego koła. Niemal całkowicie pokrywała go lśniąca, płynna czerwień, a ostra, niklowana krawędź poznaczona była pozostałościami skóry i resztkami niezidentyfikowanej, szarawej tkanki.
„Dobry Boże... Rozciął ją jak jakaś pieprzona piła. Dlatego tyle tu krwi.”
Zatrzymał się na wprost dziewczyny i na kilka długich chwil wstrzymał oddech. Już wiedział, że obraz, który właśnie miał przed oczyma będzie prześladował go w snach przez resztę życia. Z niebieskiej, obszytej falbankami bluzki bez rękawów zostały tylko przemoczone krwią strzępy, odsłaniające głębokie zadrapania, obtarcia i sińce, jakie zdążyły już udekorować gładką niegdyś skórę. Dziewczyna leżała na plecach, częściowo przechylona na lewą stronę, a wystające spod ciała ramię utrzymywało się pionowo, zgięte w przeciwną stronę w łokciu. Oba jej kolana świeciły czerwienią i wystającymi spod skóry kośćmi, prawe zaś było tylko plątaniną zmiażdżonej tkanki. Przez całą długość płaskiego, opalonego brzucha biegła pokaźna, szeroka szczelina o poszarpanych krawędziach, przez którą blado połyskiwały jej wnętrzności; kawałek szarego jelita wystawał przez otwór i gładko przylegając do biodra dziewczyny opadał na asfaltową nawierzchnię, niczym wywleczony na całą długość psi jęzor. Prawe ramię odrzucone było od tułowia, a spoczywająca płasko dłoń, skierowana ku górze wewnętrzną stroną, sprawiała wrażenie, jakby machała ku gwiazdom.
Chociaż miała zamknięte oczy, widok makabrycznej maski w miejscu twarzy sprawił, że przeszedł go dreszcz. Upadł na kolana i zwymiotował.
Kiedy w końcu podniósł głowę i z roztrzęsieniem popatrzył na tkwiący przed nim koszmar, po raz kolejny zapytał samego siebie, jak to się mogło stać. Przecież uważnie prowadził samochód, nie zasnął ani nie odwrócił wzroku nawet na moment. Patrzył cały czas wprost przed siebie, na drogę i otaczające ją drzewa, a ona pojawiła się nagle znikąd w zasięgu świateł reflektorów. Jak zjawa, wprost przed jego maską. Nie było żadnych szans, by uniknąć wypadku. Lecz świadomość, że może jednak się mylił i popełnił jakiś błąd, że może to wcale nie ona tu zawiniła, uporczywie świdrowała mu myśli. Mógł przecież nieświadomie przymknąć na kilka sekund oczy, znużony przedłużającą się podróżą. To wszystko.... to wszystko stało się za szybko. Teraz jednak nie miało to już większego znaczenia, nie dla tej młodej dziewczyny. Zabił ją i faktu tego nic nie było w stanie zmienić.
„Ile ona mogła mieć lat? Dziewiętnaście? Dwadzieścia z kawałkiem? Nie więcej.”
Wciąż na klęczkach sięgnął do kieszeni kurtki. Przez chwilę próbował na tyle opanować drżącą, spoconą dłoń, by wydobyć z jej wnętrza telefon komórkowy. Cyfry na niewielkiej klawiaturze zlewały się przed jego oczyma w jeden chaos. Kilka sekund zajęło mu przypomnienie sobie, gdzie umieścił numer pogotowia.
Nagle zamarł z kciukiem wzniesionym nad przyciskiem „9”. Do jego umysłu wpadła ostra jak szpikulec do lodu, porażająca myśl. W bladej jak papier twarzy zaczęła boleśnie drgać powieka, z odrętwiałych palców bezwiednie wysunął się telefon.
To była jego wina, wyłącznie jego. Tylko on ponosi za to wszystko odpowiedzialność. Te właśnie słowa usłyszy od policji, kiedy ta zjawi się tu na wezwanie ratowników z pogotowia. Założą mu kajdanki i zabiorą ze sobą na komisariat, do zimnej celi, ponieważ alkomat wykaże znacznie większą ilość promili, niż jest to dozwolone.
Przyjęcie urodzinowe jego brata. Wypadek zepchnął to wspomnienie gdzieś na pogranicza pamięci. Świętowali osiemnastkę, na której on nie skąpił sobie piwa i czasem czegoś mocniejszego. Po zabawie matka co prawda zabroniła mu jechać, ale jego zdaniem czuł się dobrze, więc wymknął się chyłkiem; chciał jak najszybciej wrócić do swego domu i, przede wszystkim, do żony. Nigdy nie postąpiłby tak głupio, gdyby nie dziewczyna Roberta, a właściwie jej obcisła, bardziej przypominająca stanik bluzka i krótka, półprzejrzysta sukienka. Cały wieczór wlepiał w nią wzrok. Pierwszy raz przydarzyło mu się coś takiego. Jeden jedyny raz i natychmiast zapłacił taką cenę.
Podniósł powoli telefon i wahał się przez dłuższą chwilę.
To będzie koniec jego życia. Z chwilą kiedy zjawią się tu sanitariusze straci żonę, rodzinę, przyjaciół. Dostanie wyrok skazujący, pewnie kilkuletni. Wszystko, na co z takim trudem pracował przez ostatnie lata, rozpadnie się jak domek z kart. On sam także przestanie istnieć, a w jego miejscu pojawi się ktoś inny, całkiem mu obcy. Morderca, skazaniec, tatuujący w więziennej, ciasnej celi każdy wolny skrawek swego ciała. A kiedy w końcu wyjdzie na wolność, zastanie świat zupełnie odmieniony. Wrogi mu i jemu podobnym. Od teraz wszystko będzie już tylko gorsze.
„Nie! Nie mogę tak żyć.”
Przełykając ciężko, przez ściśnięte gardło ślinę, schował telefon z powrotem do kieszeni.
Przecież ona i tak jest martwa. Gdyby jeszcze dawała jakieś oznaki życia wówczas sprawa przedstawiałaby się inaczej, o wiele korzystniej. Ale nie, nic z tych rzeczy. Zmarła prawdopodobnie już w chwili uderzenia głową o reflektor; widział połyskujące w jej policzku odłamki twardego szkła. Ta dziewczyna nie żyje, jest sztywna jak głaz, teraz już nic nie zrobi jej żadnej różnicy. Nie kiedy połowa krwi z jej ciała krzepła powoli, rozlana dookoła na drodze.
Rozejrzał się niepewnie, ale wokół było cicho i spokojnie. Znikąd nie nadjeżdżał żaden inny samochód. W samym środku ciemnego lasu o tej porze nie można było raczej spodziewać się kogokolwiek. Byli z dziewczyną całkowicie sami. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia o ich spotkaniu.
Wstał powoli i popatrzył na nią z góry. To było jedyne wyjście z sytuacji. Jedyne, by zachować swoje życie i siebie samego. Jeszcze mógł powrócić do normalności. Skrzywionej, skrwawionej, lecz wciąż będącej tą, którą sam sobie stworzył. Musiał tylko zapomnieć, wymazać to z pamięci. Tak skutecznie, aby uwierzyć, że nigdy nie miało miejsca.
Most.
Pamiętał go dokładnie; mijał go przecież zaledwie kilkadziesiąt metrów stąd. Przypomniał sobie obraz księżyca, odbitego w wodach płynącej dołem rzeki. Jej wartki strumień z pewnością mógł unosić z prądem wiele ciężkich rzeczy przez setki kilometrów. Kto wie, może nawet i do samego Bałtyku.
Wrócił do samochodu po trzymany w bagażniku koc z wyszytymi głowami dzikich zwierząt. Nigdy za nim specjalnie nie przepadał, trzymał go tu, gdyż nie bardzo miał co z nim zrobić w domu. I teraz - proszę, lepszego zbiegu okoliczności w tej sytuacji nie potrafił sobie wyobrazić.
Wątpliwości dopadły go w drodze powrotnej. Myśli, jak fala przypływu, zalewały jego umysł, ale odsuwał je od siebie i odgradzał szczelnym murem. Sumienie kąsało go coraz boleśniej, niczym wygłodzony wilk upolowaną zdobycz, lecz zdołał znaleźć na nie skuteczne znieczulenie. Jego życie rozwidlało się tu, na tej leśnej, odosobnionej drodze i tylko od niego zależało, czy podąży właściwą ścieżką. W chwili obecnej najwłaściwsza była dla niego ta, którą podążał od chwili narodzin. Martwa dziewczyna zaś oznaczała wegetację; bezsilne, beznamiętne, bezsensowne trwanie w trzęsawisku, bez wyjścia.
„Nie, taką ewentualność muszę wykluczyć. Muszę się jej pozbyć. Natychmiast. Wyrzucić gdzieś daleko, skąd nigdy mnie nie dostanie.”
Zarzucił koc na ciało, szczelnie przykrywając każdy skrawek tego koszmaru i pieczołowicie wsunął go pod jej tors tak głęboko, jak tylko było to możliwe. Potem, przełamując wstręt i kolejną narastającą w nim falę obezwładniającej mdłości, podniósł gwałtownym szarpnięciem dziewczynę. Usłyszał jak z odgłosem przypominającym rozdzieranie mokrego materiału jej głowa oderwała się od nawierzchni drogi. Niespodziewanie ciało złożyło się w pół, jak kieszonkowy scyzoryk, przez co niemal nie wypuścił go z rąk. Żołądek podszedł mu do gardła, kiedy w odpowiedzi na swoje starania, by oprzeć dziewczynę o kolano i unieść ją z takiej pozycji, do jego uszu doleciał dźwięk zgrzytających o siebie, połamanych kości. Zachwiało nim; przez chwilę był już prawie pewien, że upadnie wprost w sam środek kałuży krwi. Zdołał jednak odzyskać równowagę i wyprostował się.
Dziewczyna nie była ciężka, jednak trzymana przez dłuższy czas dawała o sobie znać bólem w napiętych mięśniach. Jeszcze zanim dotarł do samochodu dyszał ciężko jak po długim biegu, a w dół pleców spływały mu strużki potu. Odniósł dziwne wrażenie, że z każdą mijającą chwilą ciało przybiera na wadze.
Początkowo zamierzał ułożyć zwłoki w bagażniku, teraz jednak zrezygnował z tego pomysłu; do mostu nie było aż tak daleko, widział wyraźnie żelazne sztaby jego trapezowego ożebrowania, prześwitujące pomiędzy drzewami tuż za zakrętem drogi. O pozostawiony samochód mógł być spokojny; nawet jeśli jakimś cudem znalazłby się w tej okolicy ktokolwiek, kto zechciałby go sobie przywłaszczyć, widok krwi skutecznie ostudziłby jego zapał. Ruszył więc dalej, raz po raz niezdarnie poprawiając krótkimi podrzutami ułożenie ciała, kiedy zsuwało mu się z ramion.
Szedł niepewnym, chwiejnym krokiem, czując jak coraz bardziej słabną mu mięśnie. Zaciskając zęby starał się przyspieszyć ten mozolny marsz, ale jego nogi zdawały się być obdarzone własną wolą i utrudniały każdy kolejny ruch.
Nawet przez materiał koca wyczuwał zniekształcone ciało dziewczyny, każdą jego nienaturalną wypukłość i wrażenie to przyprawiało go o dreszcze. Miał świadomość krzepnącej na wewnętrznej stronie krwi, niemal czuł ją, jak przepływa mu pod palcami, oddzielona tylko cienką warstwą ciemniejącej i wilgotniejącej z każdą chwilą tkaniny. Starał się nie patrzeć na wystające po jednej stronie, zlepione brunatnymi skrzepami włosy. Faliste, ciemnoblond pasemka niegdyś, w słonecznym świetle, musiały wspaniale wyglądać. Tuż obok nich zwieszała się nienaturalnie lewa dłoń, wysuwając się na zewnątrz na podobieństwo macki niezwykłego, morskiego stworzenia, którego skóra przybrała szkarłatny odcień. Mężczyzna odwrócił głowę, lecz to niewiele pomogło. Smukłe nogi dziewczyny, którym również udawało się wydostać, przewieszone przez jego ramię kołysały się bezwładnie w rytm kroków. Tylko na jednej stopie tkwił czarny, aksamitny pantofelek na płaskim obcasie. Druga miała zmiażdżone palce i podbicie.
Rzeka nie należała do największych, łączący jej brzegi most miał zaledwie dwadzieścia, może dwadzieścia pięć metrów długości. Grzmiała jednak w dole groźnie i majestatycznie, spienionymi falami przetaczając swe wody w dół niewielkiego wąwozu, spiesząc ku huczącemu u jego wylotu wodospadowi. Poszarpane, ciemne skały sterczały z jej nurtów niczym ostre, zdolne rozszarpać każdą zdobycz zęby olbrzymiego drapieżnika. Wbity nieopodal brzegu w dno metalowy słup głębokościomierza wskazywał cztery i trzy czwarte metra.
Mężczyzna dotarł do mostu i z wysiłkiem oparł owinięte kocem ciało o masywną, żelazną balustradę. Przez chwilę stał pochylony i ciężko łapał powietrze; zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że gdyby tylko rzeka znajdowała się zaledwie dwa metry dalej, ciało z pewnością wyślizgnęłoby mu się z rąk i upadło na drogę, a wówczas on nie znalazłby w sobie dość siły, by podnieść je ponownie.
Wyprostował się powoli i przełykając ślinę spojrzał w dół, przez barierkę. Wody rzeki szumiały niespokojnie, jakby przeczuwając zdarzenia, które właśnie miały nadejść i oczekując ich ze zniecierpliwieniem. Głodne, nienasycone wyciągały ku niemu swe dłonie, a w przybierających demoniczne kształty, skąpanych w srebrnym blasku falach dostrzegał błaganie o podarunek, o ofiarę, o coś, dzięki czemu będą mogły wykazać swą potęgę i destrukcyjną siłę. Rzeka szeptała do niego, w szumie tym słyszał echo najwyższego pożądania.
Nie mógł go zawieść.
Gdzieś w oddali mknął pociąg, stukot jego kół niósł się daleko przez okolicę, mieszając się z równie odległym ujadaniem rozdrażnionego psa. Drzewa wokół kołysały się lekko, szeleszcząc liśćmi i postukując konarami. W ich gęstwinie co jakiś czas odzywała się sowa, rozdzierając noc swym niskim krzykiem. A pośród tej okolicy na tle poznaczonej kraterami, księżycowej tarczy przygarbiona sylwetka z wysiłkiem uniosła sporej wielkości, owinięty przemoczonym materiałem pakunek o dziwnym, nie przypominającym niczego kształcie i postękując ułożyła go na żelaznej balustradzie mostu nad rwącą rzeką.
Wstrzymując na kilka długich chwil oddech, mężczyzna pchnął silnie oplecione zielonym materiałem ciało dziewczyny. Zawiniątko przechyliło się przez krawędź barierki i przez sekundę zakołysało się na niej, a potem runęło w dół z zawrotną prędkością, lecz mężczyźnie z zaciśniętymi kurczowo, mokrymi od potu dłońmi wydawało się, że trwało to całą wieczność, zanim z impetem uderzyło w wodę i znikło pod jej falami. Rzeka z pełnym wdzięczności sykiem pochwyciła darowane jej resztki człowieczeństwa.
Mężczyzna odwrócił się i przebiegł na drugą stronę mostu. Nie potrafiąc wytłumaczyć przed samym sobą dlaczego to czyni, usiłował odszukać ją pośród wzburzonej wody, by spojrzeć na nią po raz ostatni i móc obserwować jak odpływa. Dostrzegał dziewczynę tylko przez moment, jak wyrzucając ku górze białe ramiona uderzyła w jedną ze skał; pomimo szumu fal wydawało mu się, że usłyszał chrzęst jaki temu towarzyszył. A później ciemniejszy, pchany tonami wody kształt minął szczyt wodospadu i pogrążył się w kaskadach spadających w dół fal, całkowicie znikając mu z oczu.
Po dłuższej chwili beznamiętnego wpatrywania się w udekorowaną gwiazdami noc, wrócił do samochodu. Krwią nie zamierzał się przejmować, ostatecznie nikt przecież nie widział w tym miejscu jego samochodu. W przybrudzone, poplamione olejem i smarami szmaty zawinął oderwany kołpak, a potem schował go do bagażnika. Znalazł też drugi but dziewczyny i z rozmachem cisnął nim głęboko w las. Nieodparta chęć, by jak najszybciej oddalić się stąd i czym prędzej zapomnieć o wszystkim co zaszło, rozpierała go od środka coraz bardziej. Na tyle, na ile był w stanie to zrobić wytarł zakrzepłą już krew z prawego koła, a potem niemal biegiem okrążył samochód i wskoczył za kierownicę. Przekręcając kluczyk w stacyjce, pobieżnym spojrzeniem obrzucił tarczę wbudowanego w deskę rozdzielczą zegara. Minęła właśnie druga po północy.
Silnik zazgrzytał nieprzyjemnie i zaskoczył dopiero za drugim razem, żyjąc nierówno i łamiąc się. Z drażniącym nerwy odgłosem trących o siebie metali samochód powoli wycofał się o kilka metrów, a następnie szerokim łukiem ominął ślad krwi i oddalił się, znikając w mroku lasu. Jego czerwone, tylne światła zanim rozpłynęły się w ciemnościach, przypominały wykrzywione złośliwie oczy szaleńczo roześmianego demona.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.