powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Daleko od domu
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wedge większość czasu oczekiwania spędził oganiając się od miejscowych dziwek, ignorując osobników różnych ras, którzy proponowali mu rozliczne i najprawdopodobniej nielegalne interesy oraz przysłuchując się, jak jakiś młody facet z koreliańskim akcentem przechwala się wygraną w sabaka. Siedzący razem z nim ogromny Wookiee akcentował jego opowieść ogłuszającymi rykami i waleniem w stół. Towarzystwo w knajpie gęstniało, co było nieomylną oznaką zbliżającego się wieczoru. Gęstniał też dym, hałas i zapach spoconych ciał, i w końcu Wedge zdecydował, że nic się nie stanie, jeżeli na chwilkę wyjdzie na zewnątrz, odetchnąć świeżym powietrzem i rozprostować nogi. Zapłacił barmanowi i wyszedł.
Miasto wyglądało zupełnie inaczej, niż kilka godzin temu. Długie, fioletowe cienie budynków kładły się skosem na piasku; powietrze niosło już ze sobą zapowiedź nocnego chłodu. Wedge oparł się o ścianę tuż koło wejścia i przymknął oczy, wystawiając twarz na podmuchy pachnącego pustynią wietrzyku.
– Opalasz się, przystojniaczku? – zapytał ktoś przeciągle niemal tuż nad jego uchem. Chłopak gwałtownie otworzył oczy, nieco przestraszony: nie słyszał, żeby ktokolwiek do niego podchodził.
Wysoka, krótko ostrzyżona blondynka w kusej bluzeczce i wojskowych spodniach roześmiała się, widząc jego reakcję.
– Nie bój się, nie zjem cię – powiedziała z tym samym dziwnym akcentem. – Jesteś tu nowy, prawda?
– Tak jakby – odparł ostrożnie. Stanęła w taki sposób, żeby uniemożliwić mu odejście, a ponieważ nie był tak do końca pewny, czy jest obiektem ataku czy podrywu, nie czuł się zbyt bezpiecznie. Przyjrzał się dziewczynie. Miała bardzo jasne włosy; z trójkątnej twarzy o ostrych rysach patrzyły bezczelne, podmalowane na niebiesko oczy. Wyglądała na dwadzieścia parę lat.
Przysunęła się jeszcze bliżej, niemal zawadzając o niego biustem. Wedge wciągnął brzuch i usiłował wprasować się w ścianę. Nie, żeby mu się nie podobała, ale…
Zanim zdążył cokolwiek zrobić czy powiedzieć, nachyliła się i znienacka pocałowała go w usta. Drgnął, zaskoczony, ale zaraz dopasował się do sytuacji, obejmując ją w talii i z zapałem oddając pocałunek. Zrobiło mu się gorąco, i to bynajmniej nie na skutek tutejszego klimatu.
– Mmm… dobry jesteś – wymamrotała. – Chodź, postawię ci drinka. Albo nie. Lepiej chodźmy od razu na mój statek.
– Popieram ten pomysł – odezwał się obok jakiś głos. Wedge aż podskoczył: Jedi stała kilka kroków od nich, z rękami założonymi na piersi i nieco, jak mu się wydawało, rozbawioną miną. Poczuł, że się czerwieni jak idiota.
– Witaj, Guri.
– Cześć, mistrzu. Szukałaś mnie?
– Mam interes do ubicia. Co powiesz na nowiutki imperialny statek z pełnym wyposażeniem?
Blondynka gwizdnęła z podziwem, opierając ręce o biodra.
– Co za niego chcesz?
– Podrzucisz nas w jedno miejsce.
– Na-as?
– Ten młody jest ze mną – Jedi skinęła głową w stronę Wedge’a. – Widzę, że już się poznaliście.
– Niezupełnie, hi hi. Nie spytałam go o imię.
– Wedge – przedstawił się Wedge.
– Wedge Antilles, Guri Zantara. I Nina Jinn – powiedziała Jedi znacząco. Blondynka rzuciła jej szybkie, rozumiejące spojrzenie.
– Aha. No to chodźmy na „Troublemakera”.
Ruszyli, brnąc przez piasek i szybko wydłużające się cienie: obie kobiety z przodu, rozmawiając półgłosem; Wedge za nimi, skrycie podziwiając kołysanie bioder Guri.
– Słyszałam, że odleciałaś stąd raczej w pośpiechu.
– Takie życie. Widzę, że wieści prędko się rozchodzą.
– Ktoś ci depcze po piętach?
– Na razie nie. Ale i tak bardzo mi się spieszy.
– To gdzie chcesz lecieć?
– Na Tangrene. I to jeszcze dzisiaj. Statek masz gotowy?
– Pewnie. Dorzuć jeszcze tego chłopaka i umowa stoi – Guri zaśmiała się i puściła oko do Wedge’a, układając usta jak do pocałunku. – Żartowałam. Zawiozę was, choćby do piekła i z powrotem.
– Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne.
• • •
Guri obejrzała stojący na lądowisku imperialny statek. Wyraźnie starała się ukryć zadowolenie; z kiepskim skutkiem, bo bijący od niej entuzjazm mógłby – gdyby zamienić go w elektryczność – oświetlić całe Mos Eisley przez tydzień.
Kiedy tylko weszli na pokład „Troublemakera”, rzuciła się do nadajnika. Ze względu na obecność Nessie i Wedge’a, włączyła tylko fonię.
– Bib? Daj mi Jabbę na chwilkę… Oj, nie chrzań, wiem, że nie jest zajęty! Daj mu słuchawkę!
– Lepiej, żeby to było coś ważnego – zadudnił po chwili głos Hutta – bo właśnie przerwałaś mi bardzo fascynującą egze…
– Jabba, mam na zbyciu nowiusieńki statek imperialny, jest w porcie, na stanowisku dziesiątym. Tak sobie myślę, że on pokryje moje długi u ciebie nawet z nadwyżką, ale to już odbiorę sobie po powrocie.
– Co, znowu któryś z twoich kochasiów dał ci kosztowny prezencik? – nawet bez włączonej wizji można było sobie łatwo wyobrazić, jak ogromne brzuszysko Jabby podryguje w rytm rechotu.
– Zamknij się i lepiej przyślij kogoś po niego! – wydarła się Guri. – Kod do zamka jest…
– 22-16-584 – podpowiedziała Nessie.
– 22-16-584 – powtórzyła Guri starannie. – Tylko nie próbuj mnie wykantować, bo wiesz co. Aha, i odwołaj to ostatnie zlecenie. Mam nagraną inną robotę.
Zakończyła połączenie zanim gangster zdążył coś jeszcze powiedzieć. Usiadła na fotelu pilota i pstryknęła kilkoma przełącznikami, uruchamiając podstawowe systemy. Gdzieś w głębi statku rozległo się nabierające mocy buczenie silników.
– To gdzie lecimy, mistrzu? – wymawiała to jak „miszczu”.
– Na Tangrene. Ale ustal skok tak, żeby nie można nas było namierzyć.
– Jasne, mistrzu. Dwa przystanki wystarczą?
– Nawet chyba jeden. Kiedy możemy być na miejscu?
Guri szybko wyliczyła kurs.
– Za jakieś… zaraz… sto, sto pięćdziesiąt standardowych godzin.
– Dobrze – Nessie usiadła w fotelu pasażera, zapięła pasy; Wedge zrobił to samo. – No to lecimy.
Guri wystartowała z fantazją, swoim najbardziej popisowym manewrem. Pustynia tylko mignęła na przednim ekranie, kiedy szli świecą w górę, po chwili głęboki błękit zmierzchającego nieba ustąpił miejsca gwiaździstej czerni kosmosu. Jeszcze kilka chwil – gwiazdy rozmazały się w białe smugi i znikły: byli w nadprzestrzeni.
Nessie pomyślała, że miłą odmianą jest start z planety bez ostrzału imperialnego krążownika na karku.
– N-no – Guri z zadowoleniem odwróciła się od pulpitu sterowniczego. – No to jesteśmy. Pewnie się nie dowiem w co się tym razem wpakowałam?
– Pewnie nie – uprzejmie odparła Nessie. – Wpakowałaś się w przewóz pasażerów, to nie jest zakazane. – Chyba, że ci pasażerowie płacą skradzionymi statkami Imperium, pomyślała.
– Jaaasne, mistrzu. To jaki mamy plan gry?
– Wedge’a trzeba odstawić w bezpieczne miejsce. Masz jeszcze kontakt z mistrzem Igenem?
– Nie, od roku już nie. Stary Igen gdzieś zniknął i nie zostawił adresu.
– To niedobrze – Nessie w zamyśleniu ssała dolną wargę, zastanawiając się, które z jej kontaktów mogą być przydatne. Po trzech latach siedzenia na odludziu większość mogła być już nieaktualna.
– W bezpieczne miejsce, znaczy się, do waszych? – odezwała się Guri. – Bo jakby co, to znam jednego faceta, który z nimi handluje. To mój dobry kumpel, mogę go poprosić o przysługę.
– Kto taki?
– Lando Calrissian, biznesmen od gazu tibanna. Mieszka na Bespin.
Nessie dłuższą chwilę przyglądała jej się badawczo, wreszcie skinęła głową.
– Dobrze. Zawieziesz mnie na Tangrene, a potem podrzucisz Wedge’a temu Calrissianowi, niech go przekaże dalej. Wybacz, Wedge, że cię traktujemy jak przesyłkę – zwróciła się do chłopaka – ale to w tej chwili jedyne wyjście.
– Nie ma sprawy.
– Aha, jeszcze jedno. Guri, masz holokamerę? I jakiś wolny dysk?
– Coś tam się znajdzie.
– Muszę nagrać jedną wiadomość. Wedge, przekażesz ją, dobrze? Potem ci powiem, komu.
– Tak jest.
Przeszli do zagraconej mesy.
– Tu jest nagrywarka, a tu gdzieś mam wolne dyski… chyba – Guri otworzyła ścienną szafkę, z której wyleciał na podłogę pusty magazynek do miotacza, koronkowe majtki i okrągłe pudełeczko po jakiejś podejrzanej substancji. – O, jest. – Wręczyła dysk Nessie, upychając resztę rzeczy z powrotem na półce. Z trudem domknęła drzwiczki. – To pewnie tajna wiadomość?
– Raczej tak.
– To nie będziemy ci przeszkadzać. Choć, Wedge, pokażę ci mój… – nader dwuznacznie przeciągnęła głos – …statek.
Wyszli. Nessie usiadła w fotelu, zastanawiając się, jak sformułować przekaz. Wprawdzie wszystkie wiadomości zabezpieczała programem, który powodował zniszczenie nagrania przy pierwszej próbie błędnego wpisania hasła, ale, jak mawiał generał Dodonna, w konspiracji nie istnieje coś takiego, jak nadmierna ostrożność.
Poza tym chodziło jeszcze o to, żeby nie przyprawić o atak serca tych, do których wiadomość była adresowana. A wieści, jakie Nessie miała do przekazania, nie były szczególnie pomyślne.
W końcu wsunęła dysk do nagrywarki, wpisała odpowiedni program i uruchomiła urządzenie.
– Cześć, Cran – tylko oni troje z Kenobim znali hasło, wiedziała więc, że tylko Cranberry może odczytać przekaz, ale i tak na wszelki wypadek mówiła w języku ich ojczystej planety. – Vader o mało nas nie dopadł, ale udało nam się uciec, Ben nas uratował w ostatniej chwili. Larsowie nie żyją. Z małym w porządku, ale wszyscy rozdzieliliśmy się po ewakuacji bazy naukowej, bo mnie złapali imperialni, na szczęście udało mi się wyrwać. Ostatni raz widziałam go na statku z wysiedleńcami z bazy, leciał na planetę o współrzędnych – zerknęła na monitor komputera – 2797, 655, 9106. – Na wszelki wypadek starała się nie używać imion ani nazw, które mógłby zrozumieć nawet ktoś nie znający języka.
– Teraz lecę go szukać, znalazłam transport u naszej starej znajomej z kantyny. Wiesz, tej, która lubi kłopoty. A potem chyba przyjadę do was – uśmiechnęła się do kamery i uniosła lekko rękę w geście pozdrowienia. – Niech Moc będzie z tobą.
Wyłączyła nagrywarkę i schowała dysk. Dobrze. Przekazała najważniejsze informacje o Luke’u – jeżeli ta wiadomość dotrze do Cranberry, to jest szansa, że małego ktoś odnajdzie, w razie, gdyby ona sama zginęła.
Przesunęła krzesło do konsoli holonetu i uruchomiła serwis aktualnych wiadomości. Zapoznała się z najświeższymi doniesieniami propagandy Imperium, po czym otworzyła bazę danych i zaczęła wyszukiwać dane na temat Tangrene. Tego ją uczono przez całe życie: rycerz Jedi przed akcją musi jak najwięcej dowiedzieć się o miejscu, do którego się udaje. Wprawdzie kiedyś te informacje dotyczyły raczej głównych stronnictw politycznych na danej planecie i historii jej stosunków z Republiką, a nie ilości i rozmieszczenia imperialnych garnizonów, ale cóż, czasy się zmieniają.


Zdążyła przeczytać całkiem sporo, kiedy ktoś zapukał do drzwi i do środka wsunęła się głowa Wedge’a.
– Można?…
– Wejdź.
Wszedł, zamykając za sobą drzwi. Przysunął sobie krzesło.
– Mogę z panią chwilę porozmawiać?
– Wedge, już ci mówiłam, że możesz mi mówić po imieniu – Nessie zastopowała przepływający przez monitor strumień tekstu i odwróciła się w stronę chłopaka. – Słucham.
– Chodzi o Guri – zaczął Wedge niepewnie. – Nie wiem, czy dobrze robimy, ufając jej.
Nessie uniosła brwi.
– Myślałam, że się lubicie – powiedziała bez złośliwości. Wedge zaczerwienił się okropnie.
– No owszem, to fajna dziewczyna, i… w ogóle… ale co zrobimy, jak ona nas wyda Imperium? Albo zabije?
No proszę, chłopak ma jednak rozum między uszami, a nie między nogami. Za parę lat Sojusz może mieć z niego niezły pożytek.
– Z zabicia nas nic by jej nie przyszło – powiedziała na głos. – Poza tym, to wcale nie byłoby takie łatwe. A jeśli chodzi o Imperium… cóż, nie zapominaj, że właśnie sprzedała imperialny statek paserowi. Zresztą Guri, jak większość łowców nagród, raczej stara się ograniczać swoje kontakty z Imperium.
– Guri jest łowcą nagród?? – widać było, że ta wiadomość Wedge’a zatkała.
– Owszem. Oprócz tego dorywczo trudni się przemytem i, z tego co wiem, ma na koncie co najmniej dwa zabójstwa na zlecenie – na widok miny chłopaka musiała pohamować uśmiech. Oraz szaleńczą chęć dodania Guri do życiorysu kilku całkowicie wyimaginowanych przestępstw. – Ale w tej chwili pracuje dla nas i nie wyczuwam u niej żadnych podejrzanych zamiarów. – Z wyjątkiem nastawania na twoją cnotę, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno, nie chcąc, żeby biedny Wedge spalił się ze wstydu.
– Czy pa… czy rycerze Jedi umieją czytać w myślach? – zainteresował się chłopak.
– Nie, to bajki. Umiemy tylko wyczuwać ludzkie emocje, zwłaszcza, jeśli są bardzo silne. A jak się wie, co ktoś czuje, to czasem można odgadnąć, co myśli, i stąd się chyba wzięły te pogłoski.
– I co… nikt zupełnie nie da rady ukryć, co czuje?
– Inny Jedi, owszem. Albo ktoś, kto w pewnym stopniu jest wrażliwy na Moc, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
– To jest możliwe?
– Czasem tak. Poza tym niektóre rasy są z natury bardziej jakby… no, nieczytelne. Na przykład Twi’lek. Trzeba dużej praktyki, żeby odgadnąć ich uczucia, jeżeli tego nie chcą. Albo Huttowie. Na szczęście ci rzadko kiedy w ogóle ukrywają swoje emocje.
Wedge poprawił się w krześle, najwyraźniej szalenie zafascynowany możliwością zadawania tylu pytań prawdziwemu Jedi.
– A te… no, tego… te historie o różnych sztuczkach, którymi działacie na ludzi? – zaryzykował. – Czy to też nieprawda?
Nessie uśmiechnęła się krzywo.
– Prawda, niestety. Zgadzam się, że nie robi nam to najlepszej opinii, ale są sytuacje, kiedy można kogoś tylko zahipnotyzować albo zabić. To co byś wybrał?
Chłopak spuścił oczy i mruknął coś, co brzmiało jak „No, tak”.
– Nikomu nie robimy tym krzywdy, ale ludzie nie lubią, kiedy nimi manipulować. Zresztą i tak używamy tych… sztuczek tylko w ostateczności, bo wpływanie na umysły innych leży zbyt blisko ciemnej strony Mocy.
– Ciemnej strony?… – Wedge wyglądał na lekko zdezorientowanego, Nessie nie miała jednak ochoty na szczegółowy wykład z filozofii.
– Zła, krótko mówiąc. Dlatego nie masz czego się obawiać w moim towarzystwie.
Drzwi świsnęły i do mesy weszła Guri, roztaczając wokół zapach owocowego żelu pod prysznic. Włosy miała jeszcze trochę mokre.
– Szkoda, że nie chciałeś się ze mną wykąpać… – stanęła za chłopakiem i przesunęła dłonią po jego karku.
– Guri! – syknął Wedge, rzucając spanikowane spojrzenie w stronę Nessie, która roześmiała się, wracając do swojego monitora.
– Wedge, nie przejmuj się tak. Kiedyś spędziłam kilkanaście dni na statku z zepsutym hipernapędem i parą szesnastolatków na pokładzie. Nie masz pojęcia, ile to zdziałało dla podniesienia poziomu mojej tolerancyjności.
– A właściwie skąd wy się znacie? – zainteresował się Antilles.
– Z knajpy – odparła natychmiast Guri. Nessie uśmiechnęła się. Nagle przed oczami jak żywa stanęła jej pierwsza samodzielna misja, kiedy to z Obi-Wanem, Anakinem i Cranberry przybyli na Tatooine tropem handlarzy niewolników. Nie wiedziała wtedy, że dużo później przyjdzie jej spędzić na tej zapadłej planecie prawie cztery lata…


ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.