powrót do indeksunastępna strona

nr 4 (XLVI)
maj 2005

 Krótko o…
Lisie zakusy producentów

„Star Fox: Assault” to kolejna część jednej z bardziej znanych serii kojarzonych z konsolami Nintendo od ponad dekady. Czy formuła gry przetrzymała próbę czasu?
Zawartość ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po współpracy takich rynkowych gigantów jak Namco i Nintendo można było się spodziewać wszystkiego co najlepsze. Jednak życie bywa okrutne i z żalem muszę oznajmić, że ogromny potencjał tej produkcji nie został wykorzystany. Każda strzelanina, do których zalicza się także „Star Fox: Assault”, wymaga intuicyjnego i precyzyjnego sterowania. Czyli dokładnie odwrotnego niż to, jakie znalazło się w grze. Rozgrywka opiera się na trzech wymieszanych ze sobą sposobach oddawania ognia: na własnych nogach, z pokładu myśliwca oraz kierując czołgiem. Jedynie druga opcja wypadła dobrze. Latanie w przestrzeni niczym nie zachwyca, ale jest solidnie wykonane. Cała gra jednak cierpi z powodu zupełnego braku mocy dostępnych broni. Same fuzje, jak i amunicja oraz wybuchy są kolorowe i ciche — naprawdę ciężko czerpać z tego radość. Może to zresztą i dobrze, gdyż w przeciwnym razie te marne dziesięć misji na pewno nie zaspokoiłoby głodu zabawy. Gra jest nie dość, że kiepska, to jeszcze za łatwa i krótka.
Poza tym trzeba wreszcie powiedzieć, że uniwersum Star Foxa jest przestarzałe. Żaba i królik w roli kompanów głównego bohatera już ani nie cieszy, ani nie śmieszy. Fabuła jest żenująca i sztampowa, jak w mało której pozycji. Nie sądziłem, że to powiem, ale już lepiej byłoby bez niej.
„Star Fox: Assault” nie jest może tytułem na tyle tragicznym, aby się w niego grać nie dało, ale to gra zwyczajnie nieudana. Mimo dwóch lat pracy, nie zachwyca niczym. Brak w niej pomysłu, rozmachu, dopracowania. Nie porywa wartką akcją czy ciekawą historią, bo takie się w niej po prostu nie znalazły. Naprawdę nie mam pojęcia, jak takie tuzy świata gier mogły potknąć się przy produkcji nowego Star Foxa, ale to już jest fakt dokonany. Szkoda.
Konsole
  • GameCube
Plusy
  • różne ujęcia walki
  • stały framerate
Minusy
  • tragiczne sterowanie
  • żenująca fabuła
  • słaba oprawa
  • nudne misje



Tytuł: Star Fox: Assault
Tytuł oryginalny: Star Fox: Assault
Producent: Nintendo
Wydawca: Nintendo
Dystrybutor: Lukas Toys
Data produkcji: 29 kwietnia 2005
WWW: Strona
Ekstrakt: 50%



Gdzie diabeł zapłakał na dobranoc…

Marka Devil May Cry była po premierze PlayStation 2 postrzegana jako jedna z dziesięciu o kluczowym znaczeniu dla sukcesu konsoli. Trudno więc o lepsze rozpoczęcie serii. A w jakich okolicznościach przyszło się jej pożegnać z obecną generacją?
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po tworzącej nowy standard jedynce i spapranej dwójce, ekipa pracująca nad DMC3 dostała ostatnią szansę na rehabilitację na PlayStation 2, tworząc prequel do obu poprzedniczek. Ku obopólnej radości graczy i twórców, wykorzystali ją w pełni. Nowy DMC ponownie ustanawia nowe standardy, jeśli idzie o efektowność walk, chociaż z nieco mniejszą gracją niż pełen rozmachu konkurent spod skrzydeł Sony — „God of War”. Zresztą właśnie owa efektowność swym natężeniem zahacza nieco o kicz i pozostawia pewien niesmak. „Gra” w powietrzu kulami bilardowymi uderzanymi kulami z pistoletów? Nawet Amerykanie by tego nie wymyślili, specyficzna japońska hiperbolizacja jest tu widoczna jak na dłoni. Graficznie wyciśnięto z PS2 siódme poty i gra robi wrażenie, chociaż w kłującym lekko oczy aliasingu oraz w prostych w budowie obiektach widocznych na zbliżeniach widać już lata konsoli. Za to projekt głównej lokacji, wzorowanej na mitycznej wieży Babel ogromnej, zigguratopodobnej konstrukcji, będącej „pomostem pomiędzy światem demonów i ludzi”, budzi prawdziwy podziw i świetnie buduje naprawdę mroczny klimat. Pomaga mu w tym równie dobra, w ogólnym rozliczeniu chyba nawet wywierająca silniejsze wrażenie od grafiki, muzyka w modnym ostatnio stylu — metalowe kawałki podczas walk i wplecione podczas spokojniejszych momentów gotyckie chorały. Gra jest bardzo trudna nawet na średnim poziomie, większość graczy będzie się zacinać równie często co w poprzednich częściach. Z jednej strony to dobrze, bo o czas gry martwić się nie musimy, chociaż momentami potrafi to doprowadzić niemal do frustracji (jak na razie pozycji nie ukończyłem).
W zasadzie tytuł nie jest wyraźnie słaby w żadnym aspekcie, z pewnością jest jedną z najlepszych gier akcji na PS2. W sumie najpoważniejszą rzeczą, którą można jej zarzucić jest... niemal równoległa premiera „God of War”, które po prostu przebija DMC3 pod każdym praktycznie aspektem. Więc przewrotnie — to z powodu tej niezamierzonej winy, diabeł ma wreszcie prawdziwe powody do płaczu.
Konsole
  • PlayStation 2
Plusy
  • klimat, na który składają się...
  • ...muzyka, design lokacji
  • ogromna ilość czystej, wymagającej akcji
Minusy
  • wszystko świetne, ale co najmniej pół klasy niżej niż w „God of War”
  • po dłuższej zabawie bolą kciuki...



Tytuł: Devil May Cry 3: Dante's Awakening
Tytuł oryginalny: Devil May Cry 3: Dante's Awakening
Producent: Capcom
Wydawca: Capcom
Cena: 199,—
Data produkcji: 24 marca 2005
WWW: Strona
Ekstrakt: 80%



Kulawe Smocze Kule

Znany dowcip mówi, że suma inteligencji na świecie jest stała, tylko ludzi przybywa. Czyżby podobna relacja zachodziła pomiędzy jakością growych adaptacji Dragon Balla i ich ilością?
Zawartość ekstraktu: 20%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jako fan anime z wielkim zainteresowaniem zasiadłem do DBZ Sagas. Moje rozczarowanie było wielkie — tak słabej gry już dawno nie widziałem. Zawodzi wszystko na całej linii, od aspektów technicznych (oprawy) po zawartość (rozgrywkę). Rola gracza sprowadza się do chodzenia po pustych, brzydkich i mało ciekawych lokacjach (z „niewidzialnymi ścianami”) i zbierania kapsułek oraz literek „Z”, by za ich pomocą kupować ulepszenia ciosów. Po przejściu monotonnego, schematycznego poziomu (jeśli zasługują one w ogóle na tę nazwę) walczymy z równie nieciekawym bossem — i tak w kółko.
Pozycja jest nie dość, że nudna, to jeszcze strasznie zabugowana — podczas gry zdarzyło mi się jakimś cudem na chwile wylecieć za ścianę, co zaowocowało koniecznością zresetowania konsoli. DBZ:S jest na poziomie naprawdę słabej gry na PSX — aż się włosy jeżą na myśl, że taka produkcja powstała na dzisiejsze konsole. Takich gier w ogóle nie powinno się robić!
Jeżeli jesteś zagorzałym fanem DBZ, nie masz nic lepszego do roboty i zupełnie nie żal Ci pieniędzy na swoją pasję, możesz ewentualnie się zainteresować — reszcie mówię: omijać szerokim łukiem!
Konsole
  • PlayStation 2
  • Xbox
  • GCN
Plusy
  • Dragon Ball?
Minusy
  • wszystko!



Tytuł: Dragon Ball Z: Sagas
Tytuł oryginalny: Dragon Ball Z: Sagas
Data produkcji: 22 marca 2005
Ekstrakt: 20%



One RPG To Rule Them All!

Bohaterowie kultowej powieści Tolkiena jak do tej pory dość średnio radzili sobie w growych adaptacjach historii Wojny o Pierścień. Czy receptą na to okazała się… zmiana głównych bohaterów gry?
Zawartość ekstraktu: 90%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Czekałem na taką grę od dawna. Grę, która zdoła uchwycić duszę niemal nieadaptowalnego dzieła Tolkiena, jakim jest „Władca Pierścieni”. Grę, której uda się wciągnąć mnie w opowieść, jak dokonał tego Jackson z jego ekranizacją trylogii. I doczekałem się – otrzymując „Trzecią Erę” – klasyczne RPG, z turową rozgrywką potyczek, rozbudową postaci, misjami, znaleziskami i przekonywującą, ciekawą fabułą wpisującą się doskonale w oryginalną opowieść Tolkiena. Pomysłem gry jest druga drużyna podążająca śladami Drużyny Pierścienia, a niekiedy krzyżująca z nią swe drogi. Inspirowana przesłaniami Gandalfa grupa formuje się w trakcie gry z przedstawicieli najróżniejszych ras zamieszkujących Śródziemie, choć brak w niej hobbitów. Poprowadzenie jej staje się unikalną okazją na odbycie drogi oryginalnej drużyny, zmierzenia się z podobnymi przeciwnościami, a scenariusz wielokrotnie stawia przed nią wyzwania, od których zależą losy prawdziwej Drużyny Pierścienia, a niekiedy wręcz całego świata. Któż nie chciałby być tym, który odmieni losy Śródziemia!
Jak wszystkie ostatnie gry na licencji i ta czerpie większość oprawy z filmowej adaptacji Jacksona. Postacie, plenery, przedmioty – wszystko jest żywcem przeniesione z dużego ekranu. W przypadku bardziej skomplikowanych konstrukcji czy postaci twórcy gry musieli oczywiście pójść na kompromis, ale zwykle udało się im wyjść obroną ręką zachowując odpowiedni nastrój. Intrygująca fabuła wciąga skutecznie w rozgrywkę, i choć wiemy jak to wszystko ostatecznie się skończy, to gra raz po raz dostarcza nam dowodów, że nasza drużyna odgrywa w całej historii nie byle jaką rolę. Na uwagę zasługuje wewnętrzna ewolucja bohaterów naszej drużyny, którzy, jak przystało na zwykłych śmiertelników, przeżywają chwile chwały i słabości, miłości i nienawiści. Pod tym względem scenarzyści gry sprawili się nad wyraz dobrze.
„Trzecia Era” to obowiązkowa pozycja dla tych, którzy chcieliby stanąć ramię w ramię z Aragornem na murach Helmowego Jaru i bronić go do ostatniego drgnięcia joya. Można spokojnie powtórzyć za twórcami gry – One RPG To Rule Them All!
Konsole
  • PlayStation 2
  • GameCube
  • Xbox
  • Game Boy Advance
Plusy
  • wyśmienite oddanie klimatu filmu
  • możliwość udziału w wydarzeniach Trzeciej Ery z pozycji innej niż w pozostałych grach
  • interesująca fabuła
  • intuicyjny interfejs, prosta obsługa
Minusy
  • słaba interakcja z otoczeniem
  • w polskiej wersji językowej tłumaczenia niektórych nazw (np. czarów etc) jest w ogóle niezrozumiałe
  • prawdopodobnie nigdy nie doczekamy się kontynuacji



Tytuł: Władca Pierścieni: Trzecia Era
Tytuł oryginalny: The Lord of the Rings: The Third Age
Producent: EA Games
Wydawca: EA Games
Data produkcji: 5 listopada 2004
WWW: Strona
Ekstrakt: 90%
powrót do indeksunastępna strona

97
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.