 | Give me guns. Lots of guns!
|
Po drugie – “Zemsta Sithów” jako “Gwiezdne wojny”. Czy mamy tu klimat sagi, czy nie ma sprzeczności z innymi filmami i kwitami z pralni (czyli książkami i komiksami), jak wypada na tle innych części, czy zachwycono nas tu AT-AT, czy też przywalono midichlorianami? Jak było? SCh: Obie sagi traktuję jako całkowicie odrębne trylogie. I pewien jestem w tej chwili jednego: do starych części będę jeszcze niejednokrotnie wracał, nowe zakopałbym w ziemi i przebił osikowym kołkiem, aby nigdy nie zmartwychwstały. WK: Klimat w postaci szczątkowej. Właściwie im więcej myślę o tym filmie, tym bardziej rośnie moja konfuzja. Oto mam już wszystkie części i jako całość broni się to całkiem przyzwoicie, patrząc jednak na “Zemstę Sithów” czuję… nie niedosyt – w każdym razie nie tylko. Jak zakwalifikować to, co czuję? Niesmak może? Nie będę łamał sobie teraz tym głowy. Poczekam na “Zemstę” w wersji DVD, zrobię dzban kawy i zafunduję sobie nocną “nasiadówkę”. I zapewne o świcie będę zadowolony, bo przecież nie zakończę projekcji epizodem III. JL: Szczerze mówiąc trudno jednoznacznie stwierdzić, która część nowej trylogii jest lepsza. Myślę, że najlepszym kryterium będzie to, jak mocno części te zapadają w pamięć. A zapadają średnio. Bo o ile “Mroczne widmo” miało dużo ładnych, nowych efektów specjalnych, charakterystycznego Dartha Maula, oraz wkur… znaczy się denerwującego Jar-Jara, to z “Wojny klonów” przypominają mi się jedynie ładne obrazki z planety, na której hodowano klony i irytująca walka Yody-pchły, a z “Zemsty Sithów” tragicznie pokazane przejście Anakina na ciemną stronę mocy, przedłużająca się walka na miecze świetlne na strumieniu lawy (ach, jak mi brakowało w kinie klawisza przewijania) oraz zdumiewający robot-położna (jak by mnie taki odbierał przy porodzie, chyba bym miał koszmary do końca życia). W pamięci natomiast ciągle mam drugą trylogię, i myślę, że tak zostanie już na zawsze, nieważne, ile gwiezdowojennych seansów bym sobie fundował. ASz: “Zemsta Sithów” jest chyba najlepszym spośród epizodów I – III, choć trudno mi się zdobyć na obiektywizm, ponieważ Epizod I jest dla mnie świetny ze względu na obecność Qui-Gona… i właściwie również Maula, bo nic tak nie ożywia filmu jak porządny czarny charakter. Nie jestem tak radykalna, jak Sebastian, aby traktować obie trylogie jako zupełnie odrębne, ale jestem chyba bliska patrzenia na epizody I – III jako na coś w rodzaju alternatywnej wersji wydarzeń… Ułatwiają mi to sprzeczności między “Zemstą…” a pewnymi faktami z Klasycznej Trylogii: tym, że Kenobi dając miecz Luke’owi mówi: “Twój ojciec chciałby, abyś go miał”, tym, że przestał używać imienia Obi-Wan “jeszcze przed twoim narodzeniem” (choć to chyba tekst z nowelizacji, nie z filmu – w filmie, o ile pamiętam, pada tylko “dawno temu”, co dałoby się obronić) albo tym, czy Leia faktycznie pamięta matkę. Co do tego ostatniego, to fani, na których zawsze można liczyć przy wymyślaniu choćby najbardziej karkołomnych teorii, by wypełnić dziury logiczne, ukuli już pogląd, że Leia pamięta pierwszą żonę senatora Organy, którą, nie wiedząc o adopcji, uznaje za swoją prawdziwą matkę. Ale i tak zastanawiamy się, czy Lucas zrobi kolejną wersję Klasycznej Trylogii, aby te dziury załatać… KW: Pojawiłyby się pewnie nowe dziury. Ale zawsze może zrobić kolejną wersję Nowej Trylogii i dopchnąć tam co nieco. ASz: O sprzeczności z książkami i komiksami można by długo opowiadać, bo wiele z tych “dzieł” i tak jest wewnętrznie sprzecznych (choćby w kwestii okoliczności utraty kolejnych kończyn przez Vadera – w książkach było powiedziane, że obcinał mu je Imperator za karę w niepowodzeniu różnych misji). Zresztą sprzeczność nie polega tylko na niespójności wydarzeń, ale też na odmiennym pokazaniu zasad świata GW, na przykład tego, co właściwie rycerze Jedi mogą zrobić Mocą. Przykład: w świadomości fanów głęboko zakorzeniony jest pogląd, że rycerz Jedi jest w stanie wyczuć, czy w pobliżu przebywają jakieś żywe istoty (a także, czy nie są wrogo nastawione). Zabijcie mnie, nie wiem, skąd to się wzięło – no bo w Klasycznej Trylogii nic na ten temat nie ma – ale wszyscy wiedzą, że tak jest.  | Leci trabancik szosą, kółeczka lekko niosą...
|
KW: Obi-wan czuje wielkie drgnienie mocy, gdy giną ludzie na Alderaan. Może więc wyczuć śmierć – może stąd to się wzięło? ASz: Tymczasem w “Ataku klonów” wyraźnie widać, że Jedi sprawdzają, czy ktoś żyje, w tradycyjny sposób, czyli szukając mu pulsu (scena walki na arenie), a w książce “Planeta życia” mały Anakin robi swojemu mistrzowi kawał, przebierając robota protokolarnego za Jedi. W “Zemście Sithów” jest jeszcze lepiej, bo Obi-Wan zapala miecz w momencie, gdy Anakin znienacka wskakuje do windy, czyli nawet nie jest w stanie Mocą rozpoznać, że to jego własny uczeń! Drugim zagadnieniem jest umiejętność przewidzenia ataku: rycerze Jedi raz potrafią odbić ładunek z miotacza, kiedy ktoś znienacka strzela do nich z tyłu (patrz scena w barze w Epizodzie II), a raz nie (sceny z wykonania Rozkazu 66 plus Obi-Wan z Anakinem wycofujący się przed drzwi wprost na oddział robotów). Więc jak to właściwie jest? Wydaje mi się, że George Lucas nie zwraca uwagi na niekonsekwencję, tylko pisze poszczególne sceny scenariusza tak, jak mu akurat pasuje. Dotyczy to w szczególności scen walk. Adwersarze raz używają Mocy, żeby odepchnąć przeciwnika lub rzucić w niego czymś ciężkim, a raz nie, bez wyraźnych powodów. Yoda to potrafi odbić czy wręcz absorbować błyskawice bez szkody dla zdrowia, to znów obrywa nimi, że aż traci przytomność. Zero logiki, niestety. BS: A Jabba, ze starej trylogii, nie posiadał odbytu ani ptaszka. Ale może był jakoś symbiotycznie powiązany z Rankorem. Takie wtrącenie odnośnie braku logiki w “Gwiezdnych Wojnach”. KW: To znak czasów. Obecnie warstwa wizualna walk w filmach musi wbijać w fotel, więc wszystko jest jej podporządkowane. I o tym, czego używają Jedi decyduje nie logika, lecz choreografia. Jako człowiek wyczulony na wizualną frajdę w kinie, nie mogę tego jednoznacznie skrytykować. Wolę pojedynek z “Mrocznego widma” niż z “Nowej nadziei”, choć i tak zawsze największe wrażenie robi na mnie finał walki z “Powrotu Jedi”. A co do wyników walk Jedi z blasterami, to przecież jest tak jak w życiu. Nawet najlepszy bokser miewa słabe dni, w których daje się trafić w szczękę w pierwszej rundzie (nie mówię tu o polskich bokserach, bo to dla nich norma, nie wyjątek). Czasem jesteś na tyle skoncentrowany, by przewidzieć atak od tyłu, czasem sobie odpuszczasz. ASz: A co do klimatu… powiedziałabym, że “Zemsta Sithów” ma klimat Nowej Trylogii, czyli inny niż ten, do którego przywykliśmy 20 lat temu, ale jednak jakiś. Nawet kolorystyka jest inna: epizody IV-VI kojarzą mi się z niebieskawymi szarościami, a te nowe – z czerwienią i brązem. Zimna stal niszczycieli i myśliwców i jednolite kolorystycznie scenerie (Tatooine – dominuje żółty, Hoth – biały, Dagobah – szarozielonkawy) ustąpiły miejsca przeraźliwie pstrokatym kosmicznym bitwom i kolorowiutkim krajobrazom planet. Nic też nie poradzimy na to, że obecnie kręcone filmy nie zawierają już długich, statycznych ujęć w rodzaju tego, kiedy C3PO stoi na tatooińskiej pustyni, a kamera omiata horyzont pokazując wydmy, wydmy, wydmy, szkielet jaszczura, wydmy, więcej wydm… Teraz montaż musi być dynamiczny, aż w oczach miga, a jeśli dodamy do tego skłonność Lucasa do dopychania każdego możliwego centymetra tła potworkami, robocikami, pojazdami czy innymi migającymi gadżetami, otrzymamy efekt, który dla starszych widzów, przyzwyczajonych do surowości Klasycznej Trylogii, może wydać się dziecinny. Ale jednak dawny klimat jest – ja go odnajduję w scenie, kiedy Anakin mówi Obi-Wanowi “Niech Moc będzie z tobą”, kiedy myśliwiec Jedi podchodzi do lądowania na skalistym Utapau, kiedy na dłoni oficera klonów wyświetla się hologram Dartha Sidiousa, no i oczywiście pod koniec filmu, kiedy Yoda i Kenobi rozmawiają z senatorem Organą w znajomych, sterylnie białych korytarzach Tantive IV czy w księżycowej bazie, która – jak się możemy domyślać – stanowi już zalążek Rebelii.  | Samoobrona galaktyczna blokuje mównicę. Na zdjęciu poseł wraz z rogacizną.
|
No i jeszcze ten szczególny, przenikający do szpiku kości klimat zagrożenia i beznadziejności – może nie typowo gwiezdnowojenny, ale za to jak silny. Chodzi mi oczywiście o wykonanie Rozkazu 66 i późniejsze sceny z Yodą i Kenobim w opustoszałej świątyni, rozpaczliwie próbujących ratować tych, których jeszcze uratować można, i świadomych, że cały porządek ich świata właśnie się zawalił. To był moment, gdzie najsilniej w całym Epizodzie III i chyba w całej Nowej Trylogii wczułam się w bohaterów. WK: W tym jest sporo racji, jednak… Lucas znów zrobił film dla dzieci/młodzieży zapominając, że te, które z wypiekami na twarzy oglądały “stare” GW, zdążyły dorosnąć. Nie, nie mam mu tego za złe. Niech i dzisiejsze dzieciaki, które nie będą szukać dziur w fabule, sportowych butów czy zegarków Switch u statystów, mają frajdę. Dla nich nowe epizody będą doskonałą zabawą i chyba nie ma tego co zmieniać. Zresztą – niby w jakim celu? Może Lucas nadal ma w sobie właśnie coś z nastolatka (pocieszam się w tym miejscu, wiem), a po prostu to my “zdziadzieliśmy”? KW: Z ust mi to wyjąłeś… SCh: Owszem, wykonanie Rozkazu 66 to najlepsza scena filmu. Niestety, i ona została zarżnięta – tym razem jednak całkowicie przez nieudolność reżysera. Nie wykorzystał on nawet w połowie potencjału, jaki krył się w tym wątku. Przecież można to było zrobić znacznie bardziej przejmująco, piękniej, zobrazować odpowiednio mroczną, klimatyczną muzyką. Można było… Ale Lucasowi spieszyło się do fajerwerków. ASz: No ba! Można by to było pokazać tak, że budzilibyśmy się z krzykiem po nocach, nasłuchując, czy za oknem nie rozlega się tupot nóg klonów. Ale to przecież nie Lucas. Wszak najlepszy i najmroczniejszy z epizodów, czyli “Imperium kontratakuje”, jest w większości dziełem innego reżysera i, o ile pamiętam, dwojga scenarzystów… KW: Nie chcę się powtarzać, bo wszystko opisałem już w recenzji, ale jedną z dwóch najważniejszych rzeczy, które dała “Zemsta Sithów” “Gwiezdnym wojnom” jest mroczny klimat, którego do tej pory nie było. Nie oparty na tajemnicy i mrocznym wnętrzom dusz bohaterów, jak w “Imperium kontrakatuje”. Oparty na bezwzględności i przemocy, symbolizowanych przez rzeź młodych Jedi, bezwzględność morderstw wynikających z Rozkazu 66, a przede wszystkim przez Obi-wana patrzącego na ciężko okaleczonego przez siebie samego najlepszego przyjaciela, czołgającego się u jego stóp i syczącego “Nienawidzę cię”. Tego jeszcze w “Gwiezdnych wojnach” nie było. Po trzecie wreszcie – “Zemsta Sithów” jako domknięcie sagi. Czy wszystko udało się spójnie połączyć? Tego oczekiwaliście? SCh: Tu żadna niespodzianka spotkać nas nie mogła. Wiedzieliśmy jak – mniej więcej – historia musi się zakończyć. Lucas niczym więc nie zaskoczył. Jeśli tak, to raczej na minus, stosując prostackie rozwiązania. Scena przejścia Anakina na ciemną stronę zasługuje na Złotą Malinę i mam nadzieję, że takową cały film dostanie. A powody, dla których to uczynił, stawiają “Zemstę Sithów” obok parodii typu “Straszny film” i “Naga broń”.  | Laaawa, którą palisz mnie, maaagiczna siła - boję się...
|
WK: Oczekiwałem dokładnie tego, co dostałem – chciałem mieć dużo więcej, nie było mi dane. Złotą Malinę, Sebastianie, i ja bym chętnie przyznał. Do “Strasznego filmu” to już jednak “Zemsty Sithów” nie porównam – dorzuciłbym tylko Lucasowi do Złotej Maliny nagranie ze zgrzytaniem zębów, jakie niosło się po kinowej sali. Kto zgrzytał? A czy ja wiem czemu mnie tak zęby bolą? BS: Mnie też bolą zęby, ale dlatego, bo odgryzałem głowy wszystkim zgrzytającym. Ja bym jednak porównał “Zemstę Sithów” do “Strasznego Filmu”. Zarówno Lucas, jak i Wayans zrobili bardzo dobre filmy, na których świetnie się bawiłem. ASz: Nie przesadzajcie z tymi malinami! Zgadzam się, że przejście Anakina na ciemną stronę zostało przedstawione pobieżnie i nieprzekonująco, ale parodią tego nazwać nie można. Już mniejsza o to, czy Hayden Christensen udźwignął tę rolę czy nie, chodzi mi o sam rozwój akcji. Swoje zastrzeżenia co do motywacji Anakina już wymieniłam. Zresztą mam wrażenie, że jakkolwiek Lucas by tę scenę pokazał, my i tak bylibyśmy niezadowoleni, bo upadek Anakina jest zagadnieniem, które od zawsze interesowało fanów i każdy ma tysiące własnych wyobrażeń o tym, jak to właściwie powinno wyglądać. Ja, na ten przykład, myślałam, że potoczy się to wolniej i bardziej dramatycznie, że Anakin popełni jakiś błąd, z którego jeszcze będzie się mógł wycofać (na przykład zwróci się przeciwko Kenobiemu), ale Palpatine wmówi mu, że powrotu już nie ma. Coś jak z Kmicicem, który nie miałby możliwości powrotu do służby Jana Kazimierza i musiałby brnąć dalej u boku Radziwiłła, zrozpaczony tym, co robi i przekonany, że Oleńka go nienawidzi… Brakuje mi jakiejś sceny, która pokazywałaby, że Anakin, będąc już na mrocznej ścieżce, ma ostatnią szansę na zawrócenie, ale sam ją – z dumy, strachu czy głupoty – zaprzepaszcza. To wszystko potoczyło się jakoś tak… z górki na pazurki. Anakin przysięga wierność Sidiousowi i koniec, kropka, nie widać po nim żadnych wątpliwości czy żalu z powodu tego, co zrobił (scena z łzą toczącą się po jego policzku po rzezi na Mustafar jest ładna, ale to za mało). KW: A mi brakuje tu czegoś, co podkreśliłoby mistyczną część tej przemiany. Przecież to nie chodzi o to, że Anakin po prostu stał się zły, jak Kmicic, czy Fidel Castro. Chodzi o to, że nie stosując się do zasad Jedi, pozwolił opanować swą duszę Ciemnej Stronie Mocy. On dopuszczał do siebie rzeczy, które prowadzą na tamtą Stronę – ambicje, nienawiść i wściekłość, ponoszenie przez uczucia, strach. Aż wreszcie w pewnym momencie jego dusza tego nie wytrzymała. Traktujmy to nie w charakterze przemiany charakteru, lecz Opętania Duszy. Szkoda, że to nie zostało zaakcentowane. JL: Film został zniszczony już w momencie powstania “Powrotu Jedi”. Wymagania szły w górę a Lucas pozostawał wciąż ten sam. Nie dziwne, że nie udźwignął ciężaru filmu, uciekając w coraz bardziej spektakularne efekty. O tyle wyłamię się z chórku malkontentów, że docenię zamknięcie pierwszej trylogii i umiejętne złączenie większości wątków w jako taką całość. Naturalnie nie jest to doskonały film, ale myślę, że wiele innych bardziej zasługuje na Złotą Malinę. Lucas w końcu mógł w ogóle nie robić pierwszej trylogii. Mimo ogromnych oczekiwań i związanego z tym ryzyka – jednak podjął rękawicę i stanął z problemem twarzą w twarz. Rzeczywiście, przegrał, ale jak wielu złych elementów ta nowa trylogia by nie zawierała, uważam, że dobrze uczynił w ogóle próbując. Alternatywą był brak nowych filmów, kolejne książkowe tasiemce i niekończące się ulepszanie drugiej (i do końca świata jedynej) trylogii. Wolę tak, jak jest. : )  | Już pora na muzykę, za chwilę rewia gwiazd. Niech każdy wkłada kostium - na Muppet Show już czas!
|
SCh: He, he. I kto tu jest idealistą, Jarku?… Powiedzmy sobie prawdę w oczy. Dlaczego Lucas zrobił ten film? Dla kasy. Tylko i wyłącznie dla kasy. I gdzieś miał ewentualny sukces artystyczny. Liczyły się tylko pieniądze i późniejsze tantiemy ze wszystkich gadżetów, jakie zacznie – już zaczął – produkować. Poza tym mówisz o łączeniu wątków w “jako taką” całość. A ja nie rozumiem przymykania oka na “jakotakość”. Tu akurat Lucas powinien zachować żelazną konsekwencję. Nie robiąc tego, popełnił chyba grzech największy, bo olał tych wszystkich, którzy wychowali się na starej sadze. I to kolejny dowód na to, że zależało mu jedynie na forsie. Miał przecież mnóstwo czasu, by dopieścić każdy szczegół (nie techniczny, ale logiczny). ASz: Ale przecież Lucas się stara! To nie jego wina, że nie potrafi wiarygodnie uzasadnić przemiany psychologicznej bohatera, a dialogi miłosne pisze niczym przeciętny przedszkolak. Ale przynajmniej próbuje. Zauważcie, że obowiązkowa w Nowej Trylogii reklama gry komputerowej była wsadzona od razu na początek, i w dodatku lepsza, niż wyścigi śmigaczy czy beznadziejna platformówka na konwejerze fabryki robotów. Lucas wykorzystał też w pierwszej połowie filmu wszystkie zabawne wypowiedzi i komiczne przerywniki w rodzaju popisów Artoo, i dzięki temu druga połowa filmu jest już odpowiednio mroczna. Tak, ja też wolałabym, żeby to była prawdziwa mroczność, a nie taka dla czternastolatków, ale przynajmniej oszczędzono nam bohaterów rzucających bonmotami w trakcie finałowej walki (no, z wyjątkiem tego nieszczęsnego “high ground”, ale to można jakoś przełknąć). KW: Co Ci nie pasuje w “high ground”? Dla mnie to była próba wyjaśnienia zwycięstwa Obi-wana nad lepszym przecież szermierzem, Anakinem. Tego drugiego tak oślepiła wściekłość, że zaatakował w niekorzystnych dla siebie warunkach terenowych. ASz: Próbował też bardziej zaawansowanych chwytów artystycznych w rodzaju zbliżenia oczu walczących postaci. Byłam zdumiona śmiałością tego ujęcia! A co do domknięcia sagi – no taaak… Lucas ją domknął, to prawda. Chwilami sprawia to wrażenie, jakby z notesikiem w ręku odfajkowywał kolejne pozycje: “Pokazać, skąd Obi-Wan ma miecz Anakina… Uzasadnić, czemu C3PO w dalszych epizodach nie pamięta Tatooine… Wstawić scenę wyjaśniającą, dlaczego niektórzy Jedi po śmierci wracają jako duchy, a inni nie…”. Niekiedy z tym przedobrza, na przykład pokazując, jak Palpatine’owi twarz się zmienia do paskudnej, żółwiowatej gęby, jaką miał w V i VI Epizodzie. Przecież oczywiste jest, że mógł się przez te dwadzieścia lat postarzeć, Ciemna Strona go zżerała i tak dalej, nikt by nie miał wątpliwości, ale pan reżyser widocznie uznał, że widzom trzeba wszystko łopatą do głowy. Już nawet nie łopatą, ale chyba koparką. Vader w “Powrocie Jedi” ma sztuczną rękę – więc musieliśmy zobaczyć w “Ataku klonów”, jak mu ją obcinają, całkiem na siłę i bez sensu, jeżeli chodzi o logikę tamtej walki i o logikę w ogóle. Imperator wygląda, jak wygląda, więc koniecznie musi być pokazane, jak do tego doszło. Bo co, bo inaczej widz by nie zrozumiał, że to naprawdę ta sama osoba?? No i teraz fani się głowią, co mu tak zaszkodziło na cerę – zużył za dużo Mocy, przysmażyły go własne błyskawice, a może poprzedni wygląd był w ogóle iluzją? Paradoksalne jest to, że Lucas o jedne szczegóły dba do przesady, tymczasem inne lekceważy, doprowadzając do sprzeczności między Epizodem III a Klasyczną Trylogią, o których już wspominałam. Dziwi mnie również to, że tak beztrosko i bezpośrednio pokazał, że Luke i Leia są rodzeństwem, psując ludziom jakąś część oglądania kolejnych epizodów. A dziwi mnie tym bardziej, że w jakimś wywiadzie przeczytałam, że celowo nie pokazał w Nowej Trylogii efektu skoku w nadprzestrzeń w postaci rozmazujących się gwiazd, aby widzowie oglądający filmy po kolei mieli niespodziankę. No super, po prostu genialnie! Czyli ten efekt jest dla niego ważniejszy niż fakt, że widz, który od początku “Nowej nadziei” będzie znał tożsamość Lei (o tożsamości Vadera nie wspomnę, bo to było, niestety, nie do uniknięcia) będzie miał zupełnie inny odbiór filmu. KW: Słusznie. Gdyby widz nie znał imion dzieci Amidali, mógłby się chwilę zastanawiać nad tożsamością Lei i Luke’a. Nie byłoby to może zbyt trudne, ale zawsze jakiś bonus. ASz: Dla mnie głównym “domknięciem” było wyjaśnienie, w jaki sposób Palpatine załatwi cały Zakon Jedi. Pomysł z rozkazem 66 trzyma się kupy (mam wrażenie, że jest to jedna z nielicznych rzeczy w nowej trylogii, którą Lucas wymyślił dawno temu, kiedy jeszcze komputerowe fajerwerki nie opętały mu umysłu), choć o niewykorzystaniu jego potencjału Sebastian już powiedział kilka akapitów temu. KW: A dla mnie najważniejsza jest historia Obi-Wana i Yody. Gdy patrzy się na nich z perspektywy “Zemsty Sithów”, widać coś zupełnie nowego. Widać jak wielką torturą musi być dla nich te 23 lata samotności. Pierwszy musi myśleć o tym, jak zawiódł swego mistrza, jak okaleczył największego przyjaciela i co właściwie zrobił źle, że sprawy poszły tak jak poszły. Drugi żyje ze świadomością, że przez swe niewłaściwe decyzje i brak domyślności, doprowadził do zguby cały wielki Zakon, któremu przewodził. Chciałbym przeczytać jakieś dobre mroczne fanfiction o tych 23 latach samotności… WK: Jeśli Achika coś napisze (znów się łudzę?), to z pewnością dowiesz się o tym pierwszy. Zajdel dla Achiki! Za konsekwencję.
Tytuł: Gwiezdne wojny: część III – Zemsta Sithów Tytuł oryginalny: Star Wars: Episode III – Revenge of the Sith Reżyseria: George Lucas Zdjęcia: David Tattersall Scenariusz: George Lucas Obsada: Ewan McGregor, Hayden Christensen, Natalie Portman, Ian McDiarmid, Samuel L. Jackson, Christopher Lee, Frank Oz, Jimmy Smits, Ahmed Best, Anthony Daniels, Kenny Baker, Peter Mayhew, Keisha Castle-Hughes, Temuera Morrison, George Lucas Muzyka: John Williams Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: USA Cykl: Gwiezdne wojny Data premiery: 19 maja 2005 Czas projekcji: 140 min. Gatunek: SF |