Rozpad
Mervyn Peake zakończył swój cykl o przygodach zamku Gormenghast i jego dziedzica książką „Tytus sam”. Finis coronat opus, jednak w tym wypadku lepiej było poprzestać na tomie poprzednim.  |  | ‹Tytus sam›
|
„Tytus sam” powstawał, kiedy autor wiedział już, że cierpi na nieuleczalną chorobę. Peake śpieszył się, starając się jak najwięcej w książce zmieścić, co zaowocowało bezładem bijącym z kart powieści. Trzeci tom nie rozgrywa się, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, w zamku Gormenghast. Jego właściciel opuszcza mury, za którymi spędził dzieciństwo i zostaje rzucony w objęcia współczesnego świata. Autor korzysta z tej okazji, aby przekazać swoją niechęć do tego, co się dookoła niego dzieje. Współczesne czasy zdają mu się szalone, deformuje więc i wykrzywia otoczenie, starając się przy tym odmalować wizje równe tym z poprzednich tomów. Niestety, język, jakim poprzednio operował bardzo zgrabnie, przestaje go słuchać. W szalonym pędzie do malowania słowem Peake zapomina, że pióro i paleta to dwa – bardzo różne – przyrządy wymagającego odmiennego podejścia. Styl staje się barierą, momentami wręcz uniemożliwia zapoznawanie się z książką. Gorzej nawet: przebiwszy się przez zapory z nadmiaru słów, czytelnik zostaje skonfrontowany z bezładnym ciągiem obrazów, przekształcających się z jednego w drugi. Chaotyczne wizje, chwilowe nastroje, gry formą – z tego jedynie składa się „Tytus sam”. Brak dyscypliny w połączeniu ze stylistycznymi dziwotworami każe odłożyć trzeci tom trylogii „Gormenghast” na odległą półkę i zapomnieć o jego położeniu.
Tytuł: Tytus sam Tytuł oryginalny: Titus Alone Autor: Mervyn Peake Tłumaczenie: Jadwiga Piątkowska Cykl: Gormenghast ISBN: 83-7298-672-X Format: 342s. 125×183mm Cena: 32,90 Data wydania: 12 października 2004 Ekstrakt: 20%
Cała kupa brakujących ogniw
Janusz Płoński i Maciej Rybiński kontynuują serię sensacyjnych powieści wydawanych przez superNOWĄ. Jednak ich „Brakujące ogniwo” to pozycja słaba i szkoda, że wydano ją już na początku serii, psując sobie markę.  |  | ‹Brakujące ogniwo›
|
„Brakujące ogniwo” opowiada o zbieraniu oddziału komandosów, mających odbić porwaną w Afryce żonę Michela Verneta, francuskiego wydawcy. Sama akcja odbijania małżonki też jest opisana, jednak stanowi minimalną (choć najlepszą) część utworu. Pomysł mógłby być kanwą przyzwoitej powieści, ale niestety jego realizacja dostała się w ręce autorów, którzy postanowili zrobić z tego szkic scenariusza. Łatwiej powiedzieć, czego w tej powieści brakuje, niż co w niej jest. Po pierwsze, nie ma postaci. W zasadzie nie ma tu ani jednego bohatera budzącego zainteresowanie. Są za to nośniki akcji – automaty do wypowiadania swoich kwestii, bez głębszego życia i charakteru. Długość ich przebywania na kartach książki nie gra tu roli, bohaterowie główni są tak samo nieżyciowi jak drugoplanowi. Prowadzi to do sytuacji, w których czytelnik przeciera oczy ze zdumienia, szukając sensu w zachowaniach budujących podstawy fabuły (np. spotkanie Jednooki-Vernet). Dalej – akcja. Leci potwornie szybko, kosztem postaci i miejsca. Niby poruszamy się po nielichym kawałku świata, a żadne z miejsc nie zapada w pamięć. Co gorsza jednak, z jednym wyjątkiem, brak tu zaskoczeń, niezwykłości, odsłaniania ukrytych kart. Nie ma tajemnic, nie ma zwrotów akcji, jest szalony galop po prostej. Sytuację ratuje nieco końcówka, która w pewnym momencie zaczyna zapowiadać się ciekawie. Jednak po tym jednym, zaskakującym wydarzeniu, „Brakujące ogniwo” znów zaczyna mknąć, bez zważania na czytelnicze odczucia. Samo rozwiązanie akcji to też kawał rozczarowania, pójście po linii najmniejszego oporu. Może film z tego zrobić? Albo serial? Bo czytać „Brakującego ogniwa” się nie da.
Tytuł: Brakujące ogniwo Autorzy: Janusz Płoński, Maciej Rybiński ISBN: 83-7054-170-4 Format: 252s. Cena: 25,50 Data wydania: 25 maja 2005 Ekstrakt: 30% |