Konrad Wągrowski: Tym tekstem spróbujemy powrócić do dawnej tradycji krótkich dyskusji o popkulturze, zamiast zwyczajowego wstępniaka. Mamy nadzieję, że uda nam się utrzymać ten korzystny trend – bowiem wtedy trud pisania artykułu wstępnego zostaje rozdzielony na dwie osoby… Artur Długosz: Choć, niestety, równoznaczne jest to z wydłużeniem procesu powstawania wstępniaka. No, ale nie ma złotych środków. Z drugiej strony – dialog jest dobrą formą na rozpoczęcie lektury kolejnego numeru magazynu… A więc, od czego zaczniemy? Konrad Wągrowski: Temat na dziś – książka. Po pierwsze: dlatego, że miesiąc temu odbyły się tradycyjne Targi Książki w Warszawie, po drugie – bo ten temat ostatnio często powraca w naszych prywatnych dyskusjach. Co roku odnoszę wrażenie, że większość eksponowanych na warszawskich Targach to pozycje sprzed roku, dwóch, trzech lat… Atrakcyjne nowości są rzadkością, a wybór wydaje się coraz mniejszy. Choć oszczędza to portfel, to jednak powoduje pewien smutek… AD: Muszę się przyznać, że ja już dawno przestałem traktować Targi jako imprezę skierowaną do miłośników książek. Nie wiem, czy to właściwe skojarzenie, ale i oprawa, i oferta wystawców bardziej wygląda mi na rozpaczliwą próbę udowodnienia potrzeby istnienia tej imprezy. Zwłaszcza udowadnia się to chyba tym, którzy książki mają generalnie w głębokim poważaniu i o Targach usłyszą co najwyżej w wieczornym programie informacyjnym, w przerwie między „Ciao, Darwin” i „Mamy Cię!”. Brak imprezie atrakcyjności, która by przyciągnęła nowych czytelników i zadowoliła obecnych. Natomiast to, o czym Ty mówisz to chyba dowód na dwie tezy. Pierwsza, że dla wydawców Targi nie są okazją do zabłyśnięcia nowymi tytułami. Druga, że ciekawych książek wydaje się coraz mniej. Ale pod tym względem Polska wcale chyba nie jest wyjątkiem. KW: Wydaje się, że rynek ześwirował na punkcie Dana Browna. Teraz nawet książka o Leonardzie da Vinci wygląda tak, jakby miała więcej wspólnego z Brownem niż renesansem… AD: Zgadzam się. Cały świat wykonuje ruchy Browna, lub też uległ brownizmowi. Jakkolwiek to nazwać, tendencja jest bardzo groźna. Wiele osób czyta jego książki, ofiaruje najbliższym ekskluzywne wydania w prezencie, tak więc objawy się pogłębiają. Na temat głoszonych przez pisarza na kartach swych książek teorii wypowiadają się przedstawiciele Kościoła („Kod Leonarda Da Vinci”), za moment do dialogu przyłącza się politycy i wojskowi. Na rynku pojawiło się wiele tytułów beletrystycznych nawiązujących, w taki czy inny sposób, do książek Dana Browna. A dla tych, nienadążających w lekturze, dostępne są poradniki, wyjaśniające o co chodzi w książkach Browna. To już chyba najlepszy dowód na to, że ludzie nie rozumieją tego, co czytają. Wczoraj w księgarni w Denver widziałem z kolei grę planszową, której okładka i opis nasuwa nieuchronne skojarzenie… KW: Obecnie bestsellerem jest nowa książka Masłowskiej. Co prawda znów pewnie dostaniemy baty od czytelników za dyskusję o książce, której nie czytaliśmy, ale zaryzykuję twierdzenie, że, biorąc pod uwagę, że nie przebrnąłem przez pierwszą stronę tej powieści, jedynie kilkanaście procent kupujących, będzie czytać tę książkę. Inni dumnie postawią na półce, lub dadzą w prezencie… AD: Cokolwiek napiszemy, Masłowska ponownie zostanie królową polskiej literatury i basta! Tak chcą pewne siły w tym kraju, które z Masłowskiej mają po prostu pieniądze. Całe szczęście, że nie jesteśmy odosobnieni w naszej opinii. Wystarczy przejrzeć uważnie recenzje… KW: Tak, ale na pewno były to recenzje ludzi nieznających się na literaturze. Ale ja obiecuję wszystkim oburzonym – przeczytam „Pawia” i zrecenzuję na łamach „Esensji”. O. Notabene nominacja Masłowskiej do Nike jest już chyba przesądzona. Swoją drogą, czytając tegoroczną listę nominowanych do tej poważnej nagrody, miałem silne uczucie déjà vu. Miał je najwyraźniej także komentator dziennika będącego organizatorem Nike, który pisał coś o „dowodzie na stabilizację poziomu polskiej literatury”, czy jakoś tak. Chodziło oczywiście o to, że, jak co roku, wśród nominowanych widzimy te same nazwiska. Ja jednak będę miał nieco inne wyjaśnienie tego zjawiska – tak to bywa, gdy nagrodę znajomi przyznają znajomym… Póki co, śledząc trendy, udało mi się ustalić niezawodny przepis na dzieło, które będzie dostrzeżone. Z pewnością powinno opowiadać dzieje bohatera z trudnym dzieciństwem, przeżywającego bunt antykorporacyjny. Dobrze by było, aby był również gejem, a sprytni pisarze wplotą do tekstu także motyw Holocaustu… Sukces pewny. Niech nikt nie zrozumie tego, co powyżej napisałem jako jakiegoś wyśmiewania homoseksualizmu, czy żartów z Zagłady. Nic podobnego. To poważne tematy. Co mnie śmieszy, ale i smuci, to jedynie, obecnie wyjątkowo prosto działający, schemat na Wielką Literaturę. Nie są winni autorzy – winni są krytycy, oceniający powieści według kluczy, a nie wartości literackich. AD: Na fali też wydają się być mniejszości narodowe i wulgaryzmy… Ale zgadza się, tak działa dziś mechanizm Wielkiej Literatury. Żałosne to. Ale z drugiej strony, podobne reguły odnaleźć można w innych dziedzinach czy krajach. Co nasuwa przykre wrażenie, że żyjemy w czasach mało odkrywczych, przywykłych do poruszania się wytartymi ścieżkami. Wiem, przesadzam… KW: A tak w ogóle, to zapomnieliśmy się pochwalić (a to lubimy). Zostaliśmy docenieni przez Śląski Klub Fantastyki i uhonorowani doroczną nagrodą – Śląkfą – w kategorii „Fan roku”. Puchniemy z dumy. AD: Nie ma co ukrywać. Cieszymy się niezmiernie z tej nagrody, bo dla całego zespołu Esensji to wyróżnienie szczególne. Więc niniejszym publicznie za to docenienie dziękujemy i obiecujemy fantastyki nie odpuszczać. Jest nam ona bliska, a wielu z nas od niej zaczynało swe przygody z książką, filmem, komiksem czy grą. KW: Zakończymy jednak smutnym akcentem. Z ogromnym żalem żegnamy Tomasza Pacyńskiego, redaktora zaprzyjaźnionego Fahrenheita, utalentowanego pisarza. To wielka strata dla polskiej fantastyki. AD: A przede wszystkim dla wszystkich, którzy Go znali. |