powrót do indeksunastępna strona

nr 6 (XLVIII)
lipiec-sierpnień 2005

Autor
 Atak na kasę
‹Atak na posterunek›
Kiedyś sztuka robienia remake’ów polegała na tym, że brało się stary scenariusz i kompletnie go przerabiało, zmieniając scenerię, bohaterów i styl narracji, zostawiając jedynie jądro sukcesu – ciekawy pomysł. W chwili obecnej remake polega na ponownym nakręceniu niemal identycznego filmu, tyle że głupszego, bo aktualnie zasada jest taka, że równa się w dół (czyli dostosowuje przekaz do najgłupszego odbiorcy). Bo jeśli klient nie zrozumie, o co w fabule biega, będzie niezadowolony i drugi raz nie pójdzie już na film tego reżysera/wytwórni/aktora. „Atak na posterunek” jest doskonałym przykładem takiego właśnie trendu.
Zawartość ekstraktu: 50%
‹Atak na posterunek›
‹Atak na posterunek›
Nowy „Atak na posterunek” nie jest ani specjalnie oryginalnym, ani przesadnie interesującym filmem. Większość obecnych w nim elementów jest już tak oklepana, że wyciśnięcie z nich choćby cienia świeżego pomysłu wymagałoby nie lada kunsztu. Scenarzysta nowego „Ataku…” z pewnością jednak cudotwórcą nie był, zatem finalne danie przypomina odgrzewany po raz szesnasty pasztet z patelnianych wyskrobków, w którym tu i ówdzie trafia się kandyzowany karaluch zamiast rodzynka. Mamy więc bandytów, którzy okazują się być dobrzy, policjantów, którzy są skorumpowani i nie zawahają się sprzątnąć kolegów po fachu, celnie strzelających pozytywnych bohaterów i ciapowatych negatywnych, dużo fajerwerków, eksplozji, oraz ”budującą” przemianę wewnętrzną bohatera. Miejscami ładnie to wygląda, sensu posiada niewiele, nie za bardzo wciąga, a na koniec błyskawicznie ulatuje z pamięci. Ot, jedna z setek podobnych do siebie sensacji, tyle że z ciut wyższym budżetem i znanymi aktorami (na szczęście bez Lundgrena czy van Damme’a).
Otóż gdzieś na przedmieściach Detroit stoi wśród fabryk posterunek, datujący swe dzieje od czasów wojny secesyjnej. Jako że przestał być tu potrzebny, jest w stanie likwidacji. Ostatnią szychtę obejmuje na nim załamany psychicznie policjant (załamanie poznajemy w czołówce filmu oraz dzięki pani psycholog, bo z gry aktorskiej nie do końca to wynika; gra go Ethan Hawke, znany m.in. z „Gattaki”). Jest sylwestrowa noc. Za oknem sypie śnieg. Na posterunek przyjeżdża autobus z czterema więźniami, skierowany tu z powodu kolizji na drodze. Wśród więźniów jest znany przestępca Bishop (wszyscy go znają, ale nie wiadomo, z czego), nieodparcie przywodzący na myśl matriksowego Morfeusza (pewnie dlatego, że gra go Laurence Fishburne). Wkrótce pod posterunek ściąga również ekipa złych gości w drogich autach i rozpoczyna ostrzał budynku. Okazuje się, że to skorumpowani policjanci pod wodzą Marcusa Duvalla (Gabriel Kolejna-nie-najlepsza-rola Byrne). Zamierzają wymordować wszystkich obecnych na posterunku, żeby tylko Bishop – ich były kolega i dobroczyńca – nie wypaplał na procesie o ich wzajemnych powiązaniach. W momencie ataku w budynku znajdują się: szefujący sierżant Roenick (wspomniany Ethan Hawke), sekretarka (wygląda na transwestytę, ale to chyba pozory), przechodzący na emeryturę policjant, czterech więźniów i pani psycholog. Dwóch konwojentów z autobusu nie liczę, bo giną prawie natychmiast. Zaczyna się oblężenie.
I wszystko byłoby pięknie, jednak… Właśnie. Pierwszą z dostrzegalnych wad nowego „Ataku na posterunek” jest przegadanie (zwłaszcza, jeśli porównać go z oszczędnym w tej materii pierwowzorem). O wszystkich rzeczach i o wszystkich zdarzeniach dowiadujemy się głównie z wynurzeń bohaterów. Gorzej – w sytuacjach, kiedy widać, co się dzieje, musimy zostać jeszcze upewnieni, że na pewno zrozumieliśmy, o co w danej scenie chodzi. Żadnych niedomówień. Zwyczajne zastępstwo myślenia i wyobraźni. Niekiedy ma się nawet wrażenie, że to nie film sensacyjny, a sztuka teatralna z momentami strzelanymi. Mało tego – nie tylko spora część dialogów jest zbędna. Zbędna jest również czołówka filmu, z której dowiadujemy się o szczegółach życiorysów Roenicka i Bishopa. Nie łączy się ona kompozycyjnie z główną częścią filmu, a jej brak byłby niezauważalny, gdyż o zdarzeniach tam pokazanych możemy się dowiedzieć z wypowiedzi bohaterów w dalszej części filmu. Retrospekcja powoduje jedynie tyle, że uwaga widza zostaje skierowana na policjanta i bandytę, niejako determinując cel filmu – opowiedzenie historii tej dwójki, spychając na plan dalszy to, co teoretycznie miało być najważniejszym tematem – oblężenie posterunku policji. Co więcej, bohaterami filmu okazują się być nie tylko ci, którzy bronią budynku (stary „Atak…” opowiadał zdarzenie tylko z punktu widzenia obleganych), ale i atakujący. Obrońcy nie są już jedynymi, którzy mają sprawdzić się w godzinie próby. Tutaj i agresorzy stają się prawdziwymi ludźmi z celuloidu (bo na krew i kości już nie starcza czasu), posiadającymi własne problemy i motywacje (w oryginale napastnicy byli podobni do zombie – ludzie znikąd, uparci, dość powolni, ginący bez słowa skargi). U Carpentera jednak bohaterowie z czasem, w świetle zachodzących wydarzeń, zyskiwali drugi, a potem trzeci wymiar. Tutaj zaś osób jest nagle tyle, że nie starcza czasu ekranowego na zbudowanie bodaj jednej pełnej postaci. Do tego można dołożyć całą masę innych błędów i niedociągnięć, mniejszych i większych nielogiczności, w które jednak ze względu na brak miejsca i czasu nie będę się wgłębiał. Wystarczy zerknąć do rankingu Tetryków, by zapoznać się z kilkoma z nich.
Próbuję wam tylko powiedzieć, że gdy będziecie gotowi, nie będziecie już musieli unikać pocisków. Słuchaliście mnie, czy patrzyliście na kobietę w czerwonej sukience?
Próbuję wam tylko powiedzieć, że gdy będziecie gotowi, nie będziecie już musieli unikać pocisków. Słuchaliście mnie, czy patrzyliście na kobietę w czerwonej sukience?
Naturalnie, stary „Atak na posterunek 13” też nie był arcydziełem. Ten drugi w karierze Carpentera pełnometrażowy film (rok 1976) obfitował w mnóstwo potknięć realizatorskich i niedoróbek w scenariuszu. Posiadał jednak siłę w postaci niesamowitego, psychodelicznego klimatu wzmocnionego oszczędną, ale zapadającą głęboko w pamięć muzyką. Stanowił udane połączenie tradycji (ogólne ramy kompozycji „Rio Bravo”) i nowoczesności (grasujące we współczesnych miastach młodzieżowe gangi). Dość senny sposób narracji, chropawe zdjęcia i specyficzna gra aktorska spowodowały, że film zyskał miano kultowego (podobnie stało się z następnymi produkcjami Carpentera – „Halloween”, „Mgłą”, czy „Ucieczką z Nowego Jorku”). Zdawałoby się więc, iż film zrobiony nie do końca profesjonalnie, oparty na nośnej koncepcji jednoczących swe siły w obronie posterunku policjantów i więźniów, będzie świetnym materiałem wyjściowym dla nowej ekranizacji. Wystarczy podsypać pieniędzy, dodać znane twarze i unowocześnić realia, by otrzymać naprawdę dobry produkt. Niestety, nic bardziej błędnego.
Nie wiadomo, jak to się udało, ale nowy film zgubił wszystko to, co było ciekawe i oryginalne w starym „Ataku…”. Odrzucono tajemniczość (zamiast bezmyślnego ataku znudzonej młodzieży jest przemyślna intryga), prostotę opowieści (w przeciwieństwie do oryginału otrzymujemy solidną dawkę historii bohaterów) i charakterystyczną muzykę, dając w zamian przeciętne elementy z przeciętnych filmów. Obrazów o złych policjantach, czy o dobrych bandytach były już pęczki. O oblężonych, broniących słusznej sprawy ludziach, też już nie raz opowiadano. No, może faktycznie nie było jeszcze filmu o oblężeniu policjantów przez policjantów, gdzie przestępcy pomagają bronić posterunku w dzielnicy fabryk, i gdzie w ciągu kilku nocnych godzin ktoś niespodziewanie przywozi i sadzi gęsty las, bo dziwnym trafem wcześniej wcale go nie było widać, ale chyba nie należy tego zaliczać na plus. Czemuż więc zmieniono scenariusz w ten, a nie inny sposób? Pewnie nie wie nikt.
Oczywiście „Atak…” ma również i trochę plusów. Przede wszystkim, miłe jest to, że rozgrywa się w zimowej scenerii. Na ogół twórcy filmów zapominają, iż rok składa się z czegoś więcej, niż słoneczne lato. Wirujące płatki śniegu, ograniczona widoczność, śliska jezdnia i mróz, tworzą bardzo ładną oprawę pokazywanych zdarzeń. Również solidnie wyglądają efekty specjalne – poczynając od strzałów (choć tu akurat wersja ostrzału z pierwowzoru była znacznie ciekawsza), poprzez wybuchy, a kończąc na zaiste mocnej sekwencji z zakładnikiem (nie będę zdradzał szczegółów, bo to już końcowa część filmu, jednak scena ta jest godna uwagi i na swój sposób szokuje). Zadowolenie budzą także – co jest w Hollywood chwalebną tradycją – zdjęcia. Nie zmienia to jednak faktu, że film niczym specjalnym nie wybija się ponad masę thrillerów, i, jako taki, nie jest jakoś szczególnie wart uwagi.



Tytuł: Atak na posterunek
Tytuł oryginalny: Assault on Precinct 13
Reżyseria: Jean-François Richet
Zdjęcia: Robert Gantz
Scenariusz: James DeMonaco
Obsada: Ethan Hawke, Laurence Fishburne, Maria Bello, Drea de Matteo, John Leguizamo, Aisha Hinds, Gabriel Byrne, Kim Coates, Matt Craven, Brian Dennehy, Ja Rule, Fulvio Cecere
Muzyka: Graeme Revell
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Vision
Data premiery: 10 czerwca 2005
Czas projekcji: 109 min.
Gatunek: sensacja
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

54
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.