„Alfabet mafii” Piotra Pytlakowskiego i Ewy Ornackiej miał być, w zamierzeniu, obszernym portretem polskich mafiosów, terroryzujących nasze miasta. Problem w tym, że książka tematu nie wyczerpuje – co najwyżej podkreśla jego wagę.  |  | ‹Alfabet mafii›
|
„Alfabet mafii” to opis kilku organizacji przestępczych, które działały w Polsce, a które policji udało się wykryć i, być może, zlikwidować. Autorzy opisują losy gangsterów, wzbogacając je wywiadami z głównymi bohaterami – członkami mafii. Część z nich siedzi, część oskarżyła kolegów i korzystając ze statusu świadka koronnego cieszy się wolnością. Wywiady – jak to wywiady, oskarżeni udają zakonnice, oskarżający w sumie też. Wywody autorów zaś tchną nieco fantastyką. Z wielką swadą opisują oni, co też dany gang zrobił, bez oparcia w wyrokach sądu, wyłącznie na podstawie zeznań świadków koronnych. A co takie opowieści są warte, to można nawet ostatnio w „Polityce” przeczytać, zapoznając się ze sprawą niejakiego „Grubego” 1). Pierwsze, co się podczas lektury rzuca w oczy, to intelektualna miernota naszych mafiosów. To proste chłopki od baseballowego kija i bryki, które w stadzie wilków, jakim jest polska mafia, wyróżniły się bezwzględnością i zwierzęcym sprytem. Drobne cwaniaczki, chytruski, co to okraść i pobić potrafią, co nieco przemycić i wymusić. Kręcone przez nich interesiki niewiele różnią się od setek małych przestępstw popełnianych na co dzień. Zauważają to sami autorzy, opisując przypadek zgorzeleckiego Carringtona. Co jeszcze ciekawsze – te proste chłopaki zostały mafią, bo takie było społeczne i medialne oczekiwanie. Trzeba było w Polsce zorganizowanych gangów, no i pojawił się Pruszków. Sami gangsterzy przyznają, że darmowa reklama w mediach byłą połową ich sukcesu. Wystarczyło bąknąć coś o przynależności do „Pruszkowa” i lokalni bossowie miękli jak wosk. Te obserwacje, połączone z niejasnymi konszachtami gangsterów ze służbami specjalnymi PRL, wiodą do konstatacji, że redaktorzy „Polityki” zadrapali jedynie powierzchnię zagadnienia, a korzenie i gałęzie drzewa mafii sięgają znacznie dalej. Aż się prosi o „Alfabet mafii 2”, gdzie Piotr Pytlakowski i Ewa Ornacka odpowiedzą na parę pytań. Ot, chociażby – dlaczego żaden z wymienionych gangów nie zarabiał na VAT ani paliwie? Gdzie są te, niewątpliwie istniejące, mafie? Gdzie pracują teraz oficerowie dawnego MSW, którzy wydawali bandytom w latach osiemdziesiątych paszporty? Dlaczego polskie instytucje finansowe nie kiwnęły nawet palcem, kiedy pruszkowianie i inna hołota rozrzucała się pieniędzmi? Dlaczego nic nie ma o polskiej giełdzie? (Swoją drogą, ostatniemu wielkiemu giełdowemu przekrętowi, jednemu z niewielu, które pojawiły się w mediach, sprawnie ukręcono łeb) Kto uchwalał przepisy, dające możliwość dorabiania się takich pieniędzy, jaką drogę przeszły te rozporządzenia i ustawy w rządzie i Sejmie? To tak na początek. Wnikliwemu obserwatorowi polskiej polityki i gospodarki „Alfabet mafii” nie wystarczy. Zwykłemu człowiekowi, który zastanawia się, jakim cudem odpasione młodziany jeżdżą supernowoczesnymi, drogimi w utrzymaniu, samochodami, też. Nie wiadomo czemu nasze władze są na to ślepe, choć narzędzia do działania są. Brak woli, strach, nie wiadomo. Widać jedynie bezsilność, rażącą w porównaniu ze zdecydowaniem, z jakim gnoi się zwykłego obywatela. „Alfabet mafii” to jedynie początek, pierwsza litera alfabetu. Pokazuje wykonawców, prostych bandytów, których prasa, czy to z potrzeby chwili, czy to z podpuszczenia, obwołała twórcami mafii. Dobrze się stało, że książka ta powstała, dobrze jest też ją przeczytać, należy jednak pamiętać, że do bycia kompendium wiedzy o polskiej przestępczości zorganizowanej bardzo jej daleko. 1) Gość dorabiał na byciu świadkiem koronnym, szantażując przedsiębiorców, że jak mu nie zapłacą, to on już zezna.
Tytuł: Alfabet mafii Autorzy: Ewa Ornacka, Piotr Pytlakowski ISBN: 83-7337-889-8 Format: 232s. 142×202mm Cena: 28,— Data wydania: 18 października 2004 Ekstrakt: 70% |