 | Augustinas Voldemaras Fot. www.ministraspirmininkas.lt
|
Do kwestii roli szlachty w byłym Wielkim Księstwie Litewskim powrócił Mackiewicz parę miesięcy później, przy okazji polemiki z „Przeglądem Wileńskim”, krytykującym artykuły Michała Obiezierskiego, drukowane na łamach „Słowa”, a dotyczące tego właśnie problemu. Mackiewicz bronił swego redakcyjnego kolegi, wypowiadając przy tym kilka bardzo znaczących sądów: „Pozwolimy sobie zwrócić uwagę, że Wielkie Księstwo Litewskie tak długo istniało, jak długo istniała materialna potęga szlachty. Dziś (…) ono już nie żyje, bo treścią tych terenów nie jest szlachta”. Księstwo rozbite zostało przez nacjonalizmy: litewski i białoruski, szlachtę odsunięto od głosu i dlatego też nie ma dzisiaj nadziei na jego odrodzenie, gdyż „cała skomplikowana subtelność zawierająca się w idei krajowości nie jest zdolna do pociągnięcia demokratycznych mas”. Idea ta oprzeć by się zaś mogła wyłącznie na szlachcie. W listopadzie roku 1928 Mackiewicz powtórnie udał się do Królewca na dalszy ciąg konferencji polsko-litewskiej. Od samego początku nie żywił nadziei na jej pomyślne zakończenie. „Panuje całkowite przekonanie, że konferencja nie zmieni niczego i nic nowego nie wniesie” – pisał, wyrażając tym samym sceptycyzm wszystkich jej uczestników. Litwini żądali od Polaków uznania „sporności” kwestii Wilna, na co delegacja polska zgodzić się nie mogła. Mackiewicz starał się przedstawić przebieg konferencji obiektywnie, uchylał się od własnych komentarzy, co było istotną różnicą w porównaniu z relacjami z pierwszego pobytu w Królewcu wiosną tego roku. Skąd ten obiektywizm, przejawiający się ustaniem ataków na politykę premiera Litwy, profesora Voldemarasa? Częściowo wyjaśnił to sam Mackiewicz w artykule „Opozycja-Voldemaras-Plechowicz”, gdzie opisał sytuację wewnętrzną na Litwie w początkach roku 1929. Sytuacja ta była, jego zdaniem, bardzo napięta i trudna do przewidzenia. Voldemarasowi, który chciał wyciągnąć Litwę z chaosu i uregulować stosunki polsko-litewskie, nie udało się zrealizować tych planów; popadł tylko w zależność od polityki niemiecko-sowieckiej. Doprowadziły do tego: „1) brak ludzi, 2) zabagniona spuścizna polityczna po rządach poprzednich, 3) czynniki zewnętrzne w postaci głównie dyplomacji niemiecko-sowieckiej”. Przerosły go własne, ambitne plany. „Ten wielki Waldemara [pisownia oryginalna – przyp. SCh] z roku 1926 już się skończył, pozostał na razie ambitny polityk i półdyktator, któremu ta ambicja nie pozwala na ustąpienie i który w walce o władzę usuwa swych konkurentów”. Ostatnia część zdania odnosi się do dymisji udzielonej przez litewskiego premiera ministrowi wojny generałowi Daukantasowi (notabene, którego Mackiewicz poznał osobiście podczas pobytu w Królewcu) i szefowi sztabu generalnego pułkownikowi Plechowiczowi (przywódcy buntowników w grudniu 1926). A jednak – zdaniem Mackiewicza – to właśnie Voldemaras gwarantował pewną stabilizację, podczas gdy ewentualne przejęcie władzy przez opozycję (obojętnie czy to chadeków, czy też socjalistów) mogłoby wywołać na Litwie jeszcze większy chaos i ponownie doprowadzić do pogorszenia stosunków między obydwoma państwami. Opozycja bowiem na pewno wysunęłaby sprawę Wilna, mimo że bardzo bała się tej sprawy. Dla niej jednakże Wilno byłoby znakomitym pretekstem do sporu i czynnikiem nacisku na obecnego premiera. Pozycja Voldemarasa tymczasem uległa zachwianiu także w szeregach samej partii tautininków – coraz częściej był on krytykowany przez własnych zwolenników za ustępstwa czynione względem Niemiec i Rosji. Dni litewskiego premiera wydawały się być policzone, lecz do przesilenia rządowego w Kownie doszło dopiero we wrześniu. Voldemaras został przez prezydenta Smetonę zdymisjonowany, choć powołany przez niego nowy premier Tubialis nie zapowiedział żadnych zmian, co mogło oznaczać tylko jedno – kontynuację dotychczasowej polityki. Mackiewicz do tej polityki Litwy odnosił się bardzo sceptycznie. Jedyna recepta rządu na wszystkie dolegliwości brzmiała bowiem: „czekać”. Społeczeństwo zaś, według niego, dłużej już czekać nie mogło. Dlatego też przewidywał w każdej chwili jakieś zmiany w Kownie, nie wykluczał nawet możliwości nowego zamachu stanu. Czas pokazał, że rachuby jego wcale nie były błędne. Voldemaras po dymisji odmówił przyjęcia teki ministra spraw zagranicznych i objęcia profesury na uniwersytecie w Kownie; przeszedł natomiast od razu do jawnej walki z rządem, w wyniku czego został aresztowany i deportowany do Kretyngi, potem zaś osadzony we wsi Jeziorosy. Stamtąd – w czerwcu 1934 roku – przedostał się samolotem do Kowna i stanął na czele spisku oficerów lotnictwa i czołgów. Zamach się jednak nie powiódł, a Voldemarasa ponownie aresztowano. Kolejne lata w stosunkach polsko-litewskich nie zmieniły nic. Powstawały ambitne plany, teorie, prowadzono rozmowy, spierano się, polemizowano, ale donikąd to nie prowadziło. Litwini cały problem sprowadzali do kwestii Wilna. W wydanej w 1930 roku książce litewski profesor Paksztas opisał nową koncepcję rozwiązania sprawy wileńskiej. Mackiewicz zapoznał się z tą pozycją i polemizował z Paksztasem na łamach „Słowa”. Litwin głosił, że Polska powinna oddać swojemu sąsiadowi Wilno i tym samym „skróci sobie granice i będzie posiadać mniejsze terytorium swojego państwa”, w tej chwili bowiem „Polska posiada zbyt wielkie granice, otoczona jest ze wszech stron wrogami i granic tych obronić nie potrafi”… Ile racji miał profesor Paksztas, przyszło się Polsce przekonać we wrześniu 1939 roku. Na razie jednak Mackiewicz mógł napisać, że plan jego „nie przewiduje w zasadzie nic nowego” i „po prostu jest naiwny”. Paksztasowi zaś, spekulującemu na temat wojny polsko-sowieckiej, w wyniku której – po klęsce Polski – Litwa miałaby odzyskać Wilno (gdyby wcześniej nie otrzymała go od Polaków dobrowolnie) odpowiadał: „Jest to o tyle zawodne, że w razie przegranej Polski, Wilno zabierze sobie Rosja sowiecka zaraz, a… samą dzisiejszą republikę litewską nieco później”. W zasadzie, jak się okazało, rację mieli obydwaj. Zgodnie z przewidywaniami Paksztasa, Litwa odzyskała miasto w wyniku wojny polsko-niemieckiej i polsko-sowieckiej, ale sprawdziły się też przewidywania Mackiewicza: ostatecznie Związek Radziecki zagarnął wszystko. W ślad za książką Paksztasa w sprawie Wilna poszła nota ministra spraw zagranicznych Litwy Dorasa Zauniusa do sekretarza generalnego Ligi Narodów. Mackiewicz ocenił ją następująco: „co do treści nie przynosi ona nic nowego”, zauważył w niej jednak inne niebezpieczeństwo, któremu dał wyraz w słowach: „[nota ta] stworzy poważny precedens na przyszłość do komentowania przez czynniki międzynarodowe spraw litewsko-polskich. (…) Dlatego właśnie podkreślić należy wystąpienie ministra Zauniusa jako wysoce nie tylko śmiałe, ale ryzykowne”. W tym też czasie, być może w związku z notą Zauniusa, dojść miało – jak poinformowała prasa niemiecka – do tajnych rozmów polsko-litewskich. Pośrednikiem miał być polski ksiądz Urbanowicz z Ameryki, który przyjechał do Kowna na spotkanie z prezydentem Smetoną. Miał mu przedstawić projekt pogodzenia Polski z Litwą, po czym w tym samym celu wyjechał do Warszawy, gdzie jednak przez Marszałka Piłsudskiego nie został przyjęty. Odbył w Polsce kilka prywatnych rozmów, wrócił do Kowna, a stamtąd pojechał do Watykanu, by dla swego programu uzyskać poparcie papieża Piusa XI. Rewelacje te przedostały się także do prasy polskiej. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć, co projekt Urbanowicza przewidywał. Mackiewicz w „Słowie” powtórzył jedynie obiegowe plotki, dodając od siebie, że idzie on dalej niż projekt Paksztasa, „ale jest podobno trudny do przyjęcia dla Polski”. Całą sprawę zaciemniał dodatkowo fakt, że rządy litewski i polski do niczego się nie przyznawały. Można więc sądzić, że jeśli nawet coś takiego jak „program Urbanowicza” istniało, nigdy nie nadano mu biegu oficjalnego. W początkach 1932 roku Europę obiegły nowe plotki dotyczące porozumienia polsko-litewskiego, będące wynikiem pogarszających się stosunków litewsko-niemieckich na terenie Kłajpedy. Kwestia Kłajpedy była – obok kwestii Wilna – zasadniczym problemem odrodzonej Litwy. Jej władza na terenie miasta, zajętego zbrojnie w styczniu 1923, była ograniczona przez podpisaną w Paryżu 8 maja 1924 roku tzw. Konwencję Kłajpedzką. Mimo że była ona w zasadzie, zdaniem Mackiewicza, zwycięstwem tez litewskich, to jednak znalazł się w niej jeden niebezpieczny dla Litwy zapis (artykuł 17), na mocy którego każdy członek Rady Ligi Narodów uprawniony był do wytoczenia skargi przeciw rządowi litewskiemu o naruszenie konwencji. Z furtki tej często korzystali miejscowi Niemcy, śląc skargi do Berlina. Konflikt wybuchł, gdy aresztowany został prezes Dyrektoriatu (namiastki rządu w Kłajpedzie), Niemiec Boettcher. Prasa litewska, oczekując na kontrakcję Niemiec na forum Ligi Narodów, zaczęła pisać o możliwościach porozumienia z Warszawą, skierowanego przeciw Republice Weimarskiej. Jego spoiwem miałby być dokonany przez oba państwa rozbiór Prus Wschodnich – większa ich część przypadłaby Litwie, która jednocześnie zajęłaby łotewski port w Libawie, Polacy w zamian mieliby zatrzymać Wilno. Mackiewicz wątpił w to rozwiązanie. Polska, godząc się na taki plan, musiałaby doprowadzić do napięcia na linii Warszawa-Ryga, co nie byłoby w jej położeniu decyzją rozsądną. Poza tym, co zaznaczyli sami Litwini, zmiany zależą nie od nich, ale od Polaków, „którzy nic zmieniać nie chcą”. Mackiewicz dostrzegał dużą analogię między sprawą Kłajpedy i Wilna. Nie wierzył w zapewnienia Litwinów, którzy twierdzili, że w momencie oddania im Wilna oba kraje połączy przyjaźń. Odpowiadał, że nie jest to możliwe, podając właśnie przykład Kłajpedy. „Wilno w razie uzyskania od Litwy podobnej Kłajpedzie autonomii, raczej rozpali jeszcze bardziej wzajemne przeciwności”. Wilno bowiem, zdaniem dziennikarza, odczuwające ogromny separatyzm wobec Warszawy, przeciwne było wszelkiemu centralizmowi i napływowi urzędników. Gdyby zaś znalazło się w granicach Republiki Litewskiej, natychmiast zostałoby poddane nacjonalistycznemu centralizmowi, a zdecydowana większość mieszkańców Wilna nie znała nawet języka litewskiego… „Znany nam dotychczas nacjonalizm litewski nie może, w żadnym wypadku nie może, odpowiadać konstrukcji rozszerzonego na Wilno państwa” – argumentował Mackiewicz, dowodząc, że Wilno kłócące Polskę z Litwą „może się stać (…) terenem wypadowym sąsiedniego imperializmu”. W konflikcie litewsko-niemieckim dostrzegał jednak plusy dla Polski. Doszedł bowiem do wniosku, że „do proniemieckiego szablonu polityka zagraniczna Litwy nigdy już nie wróci, albo w tym stopniu, co dawniej – nie wróci”. To zaś, według Mackiewicza, mogło w przyszłości ułatwić nawiązanie dobrosąsiedzkich stosunków z Litwą.  | Walka o Polskę 1918 – 1922 Fot. www.radzymin.info
|
„Wodzu, prowadź na Kowno!” W lipcu 1932 roku Mackiewicz wyjechał do Dyneburga, stamtąd udał się na Litwę, zwiedził Poniewież, parę dni przebywał w Kownie, taksówką zjeździł prawie całą Litwę. Po powrocie do Wilna opisał w cyklu artykułów swoją podróż. Rozmawiał z ludźmi, zwiedzał zabytki, dostrzegał plusy i minusy polityki gospodarczej i społecznej rządu litewskiego. Chwalił gospodarność ludności, rozwój budownictwa. Krytykował jednak Litwinów za prześladowania mniejszości polskiej, na co dowody zebrał w czasie podróży. Wspominał w swoich artykułach o zamykaniu polskich szkół, o odprawianiu nabożeństw w języku litewskim nawet w tych parafiach, w których większość wiernych stanowili Polacy, o karach czekających ludność mówiącą głośno po polsku… Do tego katalogu żalów wobec Litwinów w grudniu 1933 Mackiewicz dorzucił kolejny. W tym czasie wprowadzono bowiem na Litwie tzw. „reformę nazwisk”, która miała na celu „litewszczenie” nazwisk o brzmieniu słowiańskim i „odsłowiańszczenie” nazwisk litewskich. Litewski organ rządowy „Trinitas” nazwał ustawę „otrząśnięciem się z jeszcze jednej haniebnej pozostałości słowiańskiej”, Mackiewicz natomiast skomentował ją następująco: „Żadne z dotychczasowych posunięć kowieńskich nie szło tak dalece w kierunku zerwania i przekreślenia własnych aspiracji państwowych i tradycji historycznych”. Przez parę następnych lat „sprawy litewskie” zostały w publicystyce Józefa Mackiewicza zepchnięte na margines. W stosunkach między obydwoma krajami nie działo się nic ważnego, więc i Mackiewicz na ten temat milczał. Ponownie zainteresował się tak nurtującymi go niegdyś problemami na początku roku 1938. Był już wtedy czołowym reportażystą „Słowa” – jeździł po kraju, tropiąc nieprawości państwowej administracji. Taka właśnie sprawa zawiodła go do Lidy, skąd dochodziły głosy o bezpodstawnym prześladowaniu ludności litewskiej przez polską administrację. Odkrył, że na terenie województw wileńskiego i nowogródzkiego pozamykano większość czytelni litewskich, a ich dyrektorów, oskarżonych o działalność antypaństwową, postawiono przed sądem. Ostry ton artykułu i krytyka władz doprowadziła do jego ocenzurowania. Nie mógł się bowiem Mackiewicz pogodzić z tym, że o tak ważnych i drażliwych sprawach, jakimi są stosunki narodowościowe na terenie Wileńszczyzny (zawsze był przeciwnikiem określania tych ziem mianem „Kresów Wschodnich”), decydują ludzie nietutejsi, przysłani z centrum kraju, którzy na dodatek na tych sprawach wcale się nie znają. Artykuł mógłby wydać się zaskakujący – skąd bowiem ta nagła zmiana, obrona Litwinów mieszkających w Polsce? Nie ma w tym jednak nic dziwnego, od jakiegoś czasu bowiem Mackiewicz w swych reportażach stawał po stronie uciskanych przez administrację ludzi „tutejszych”, bez względu na to, czy z pochodzenia byli Białorusinami, Polakami czy też Litwinami. W marcu 1938 roku w stosunkach polsko-litewskich zapanował niebezpieczny kryzys. Rankiem 11 marca na granicy z Litwą został śmiertelnie postrzelony polski żołnierz, który przekroczył granicę litewską pod wsią Trasnykai koło Merecza. W Polsce natychmiast rozpoczęto nagonkę na Litwę. W pobliżu granicy rozpoczęła się koncentracja wojsk, w całym kraju natomiast wszczęto antylitewską propagandę – między innymi urządzano demonstracje, wzywające Naczelnego Wodza marszałka Rydza-Śmigłego do marszu na Kowno. W dniu 17 marca 1938 rząd polski wystosował do Litwy ultimatum, w którym domagał się tylko jednego – bezwarunkowego nawiązania stosunków dyplomatycznych do końca marca. Odpowiedź litewska miała być udzielona przed upływem 48 godzin. Ultimatum przyjęto i już 19 marca oba rządy wymieniły noty dyplomatyczne, w których zapowiadały ustanowienie swych przedstawicielstw w Warszawie i Kownie. Wileńskie „Słowo”, jak można się było spodziewać, w tych gorących marcowych dniach nie pozostało obojętne. Pismo przyłączyło się do zgodnego chóru całej krajowej prasy, wychwalającej wielki sukces dyplomatyczny Polski. Mackiewicz jednak milczał i nie wygłaszał hymnów na cześć marszałka Rydza-Śmigłego ani ówczesnego ministra spraw zagranicznych, pułkownika Józefa Becka. Parę dni po wymianie not wsiadł do samochodu i ruszył w stronę granicy litewskiej tradycyjnym szlakiem na Kowno. Z radością obserwował, jak ten – do tej pory opustoszały – trakt, powracał powoli do normalnego życia. W maju wyjechał na Łotwę, w drodze powrotnej zatrzymał się jeszcze na parę dni w Kownie. Z rozmów z przedstawicielami różnych partii wnioskował, że większość społeczeństwa litewskiego zdaje się być zadowolona z nawiązania normalnych stosunków dyplomatycznych. Na pytanie zaś, dlaczego nie doszło do wojny, odpowiadał, że Litwa i jej armia były po prostu do niej nieprzygotowane. Ultimatum polskie było w Kownie całkowitym zaskoczeniem, wywołało wśród ludności panikę, którą dodatkowo podsycali Żydzi. Poza tym sytuacja międzynarodowa, według Mackiewicza, Litwie nie sprzyjała. Opinia państw europejskich była raczej przychylna Polsce. Ich zdaniem, konflikt polsko-litewski dawno już powinien być rozwiązany i kiedy szansa taka się pojawiła, poparły ją. Zawierając porozumienie z Polską, rząd litewski nie zrzekł się jednak swych roszczeń względem Wilna. Nie mógł tego zrobić, chcąc zachować resztę autorytetu w społeczeństwie. „Nie było takiego [Litwina], który by powiedział nie chcemy, ale zdaje mi się, że nie było też takiego, który by potrafił w przekonywające formy ubrać uzewnętrznienie istotne, realne, praktyczne tego dążenia” – zauważył Mackiewicz. Dostrzegał też pewne zmęczenie opinii publicznej tą sprawą. Zwykli ludzie dosyć już mieli ciągłego mówienia i pisania o tym, odwracania uwagi od spraw naprawdę ważnych. Mackiewicz pisał: „(…) teoria teoretycznego przyłączenia Wilna nie wydaje mi się w Kownie nazbyt praktycznie rozbudowana, ani Litwa przygotowana do rozstrzygnięcia jej w ramach zagadnienia wewnętrznego”. ![Ostatni numer „Słowa” [nr 25 (5529)] z dnia 18 września 1939 r.<br/>Fot. www.wilno.pl/naszczas](../img/ilustr/07_084c.jpg) | Ostatni numer „Słowa” [nr 25 (5529)] z dnia 18 września 1939 r. Fot. www.wilno.pl/naszczas
|
W czasie swej podróży po Litwie Mackiewicz interesował się również położeniem zamieszkującej ją mniejszości polskiej. Zauważył wśród Polaków kowieńskich pewną cechę, której powstanie przypisał byłemu polskiemu posłowi w Kownie, pół-dyplomacie, pół-korespondentowi prasowemu Tadeuszowi Katelbachowi; on to, zdaniem Mackiewicza, starał się mniejszość polską „ukosmopolitycznić”, głosząc następującą tezę: „Nic, co litewskie, nie jest nam wspólne”. Takie postępowanie Katelbacha przyniosło sprawie polskiej w Kownie więcej szkody, aniżeli korzyści. Doprowadziło do tego, że – zdaniem Mackiewicza – w chwili obecnej (a więc w roku 1938) trudno byłoby z Polakami na Litwie znaleźć wspólny język nawet mieszkańcowi Wilna. Ganił przy okazji także prasę polską, która, pisząc o Polakach na Litwie, starała się zachować „jakiś pobożny dystans”. „Już nie tylko napisać coś ujemnego, ale nawet krytykować ich zapatrywań, ich przekonań politycznych czy pewnych odchyleń w tych przekonaniach nie można” – żalił się Mackiewicz na łamach „Słowa”, będąc jednocześnie zdania, że wobec Polaków kowieńskich nie można stosować żadnej taryfy ulgowej: gdy popełniają błędy, należy o tym pisać, a nie – w imię jakiejś racji stanu – zachowywać milczenie. W swych artykułach wyrażał Mackiewicz dużą radość z faktu nawiązania stosunków z Litwą. Chciał jednak, by były one teraz przyjazne nie tylko na papierze i w zapewnieniach obu rządów, ale w rzeczywistości. Nie łudził się przy tym, wiedział, ile zadawnionych pretensji wobec siebie nawzajem drzemie w obu narodach i że nie da się w tak krótkim czasie rozwiązać problemów, które narosły w ciągu dwudziestu lat jawnej wrogości. „Stosunki te [między Polską a Litwą] rozwijają się zupełnie normalnie i zupełnie poprawnie, jeżeli je rozpatrywać będziemy z punktu dyplomatycznego – pisał. – A jednak stosunki polsko-litewskie, jeżeli je rozpatrywać będziemy en bloc nie są dobre. Przeciwnie, pełne wzajemnych wyrzutów i zarzutów, rozdrażnienia w polemice, nieufności i momentów ekscytujących do wypominania rzeczywistych i urojonych krzywd. – Inaczej mówiąc: stosunki między rządami są dobre, a w każdym razie poprawne, natomiast stosunki pomiędzy społeczeństwami są złe i napięte”. Jak widać, nie był Mackiewicz dziennikarzem, który dałby się zaślepić propagandą oficjalnych komunikatów; widział lepiej i wiedział więcej, bo baczniej obserwował. Tymczasem coraz bardziej napięte stawały się stosunki między Kownem a Berlinem. Hitlerowskie Niemcy od jesieni 1938 roku jawnie dążyły do zagarnięcia Kłajpedy. Urządzone w grudniu 1938 wybory do sejmiku kłajpedzkiego zakończyły się klęską Litwinów. Wówczas Niemcy kłajpedzcy otwarcie wysunęli żądanie „powrotu” do Rzeszy. Rząd litewski mógł jedynie bezczynnie przyglądać się rozwojowi wypadków. W marcu 1939 roku, kiedy to Mackiewicz ponownie udał się do Kowna, sytuacja Litwy w Kłajpedzie przedstawiała się katastrofalnie. Po pierwszych rozmowach i rozeznaniu się w sytuacji, dziennikarz „Słowa” pojechał do samej Kłajpedy. Pojechał z przekonaniem, że „Anschluss de facto jest już dokonany”. Sytuacja na miejscu potwierdzała to w zupełności. Błędem Litwinów w stosunku do Kłajpedy było jego zdaniem to, że wraz z władzą litewską przyszli z Litwy również urzędnicy, odsuwając od władzy autochtonów. Mackiewicz znał ten problem: to samo działo się w Wilnie, gdzie w administracji państwowej zasiadali ludzie z Polski centralnej i zachodniej, a nie z Wileńszczyzny. Rozumiał to doskonale i tym łatwiej było mu dostrzec błędy Litwinów. „Polityka wewnętrzna Litwy w stosunku do Kłajpedy zniechęciła do siebie Litwinów o odrębnej kulturze. Z przychylnych zrobiła separatystów. Z indeferentnych Memellaenderów [czyli mieszkańców Kłajpedy – przyp. SCh] – zdecydowanych Niemców, a dziś już hitlerowców” – pisał. Utrata przez Kowno Kłajpedy była jednak nie tylko klęską Litwy – pośrednio uderzała także w Polskę, choć nie wszyscy to dostrzegali. I nie chodziło tu tylko o polskie i litewskie interesy w Kłajpedzie, które „zostały wspólnie zaszachowane przez Niemców”. Mackiewicz sięgał dalej, przytaczając w swych artykułach głosy Litwinów: „Litwini w Kownie wytrzeszczają oczy: co wy tam w Polsce, jesteście ślepi? Do pewnego stopnia mają rację. (…) są zdania, że Niemcy otoczyli Polskę z południa (Ruś Zakarpacka), a teraz zataczają krąg od północy (Kłajpeda). (…) Być może jednak istotnie z okazji wypadków w Kłajpedzie należałoby wyciągnąć wielki dzwon i bić na alarm! Tymczasem prasa milczy”. Prasa – tak, ale nie Józef Mackiewicz. On był zdania, że w sprawie Kłajpedy nie powinniśmy milczeć i nic nie robić. Lecz Polska nie zrobiła nic, Niemcy zajęli Kłajpedę, a Litwini – mimo ciągłych zapewnień, że „nie są Czechami” – postąpili dokładnie tak samo jak oni. Mackiewicz pisał: „Ostatnie wiadomości z Litwy są bardzo pocieszające. Ukonstytuował się tam rząd Obrony Narodowej, nastąpiła moralna mobilizacja [tj. taka, którą przeprowadzają czynniki propagandy publicznej] patriotycznego społeczeństwa” – były to jednak już tylko złudzenia. I choć słał Litwinom słowa pocieszenia, kolejna, pokojowa agresja Hitlera była faktem dokonanym. Wojna światowa zbliżała się wielkimi krokami; wojna, której ofiarami stać się mogli i Polacy, i Litwini. Nie wszyscy jednak rodacy Mackiewicza zdawali sobie z tego sprawę. Podczas swej ostatniej przedwojennej podróży po państwach bałtyckich Mackiewicz przewidywał już najgorsze. Snuł przypuszczenia, kogo w ewentualnym konflikcie polsko-niemieckim poprze Litwa, jak zachowają się Łotwa i Estonia. Był przekonany, że państwa te powinny wystąpić w jednym szeregu z Polską, ponieważ wszystkie one mają wspólnych wrogów: Niemców i Sowietów. To przekonanie pozwoliło mu wyrazić ogromną radość z wizyty Wodza Naczelnego Armii Litewskiej w Polsce, pisząc: „Niech to będzie uścisk najbardziej tylko dyplomatyczny czy kurtuazyjny. Będzie on zawsze uściskiem symbolizującym zgodę. A nie ma takiej ręki, którą byśmy z większą radością uścisnąć pragnęli, jak ręka litewska!”. Na sojusz było już jednak za późno. Poza tym państwa bałtyckie, znajdujące się w kleszczach między Moskwą a Berlinem, nie widziały w Polsce mocarstwa mogącego stanowić przeciwwagę dla któregokolwiek z tych krajów. Zgodzić się mogły jedynie na „przychylną neutralność”. 17 września 1939 roku, na wieść o wkroczeniu wojsk radzieckich na terytorium II Rzeczypospolitej, Józef Mackiewicz wraz z falą uciekinierów (wśród których był także jego brat, Cat) uciekł z Wilna i zatrzymał się w Kownie, stolicy ówczesnej Republiki Litewskiej. Był w tym mieście już wielokrotnie, zawsze jako korespondent „Słowa”, teraz jednak znalazł się tam w zupełnie innej, nowej dla niego roli – jako uciekinier z kraju ogarniętego wojną. Przez wiele lat krytykował poczynania kowieńskiego rządu, widząc w nich zaprzepaszczenie idei Wielkiego Księstwa Litewskiego, przed którym chylił czoło i które uważał za swoją niepodzielną, duchową ojczyznę. Miał do Litwinów żal, a jednak to w Kownie szukał schronienia przed bolszewicką nawałą. Co najważniejsze – znalazł je. |