powrót do indeksunastępna strona

nr 6 (XLVIII)
lipiec-sierpnień 2005

 Dzieje Tristana i Izoldy inaczej
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Król Aleksander Długomogący był wielce uradowany faktem, iż może gościć legendarnego rycerza Godfryda, wybawiciela nieszczęsnego narzeczonego złej Lady, jak również tym, że przydarza mu się okazja wysłuchania historii uwolnienia Zygfryda z ust uczestników tych wydarzeń. Mocno zafascynowany pewną zbieżnością swego i ich losów, postanowił tego wieczora wydać wspaniałą ucztę w największej sali zamku.
Trzeba było przyznać, że twierdza mocno odbiegała od walących się ruin nazywanych powszechnie niezdobytymi fortecami, których pełno było w całej Anglii. Mury były grube, kamienne, wysokie, wieże strzeliste, wszystko świetnie utrzymane; ściany wewnętrznego zamku pięły się aż pod chmury. Na wewnętrznym dziedzińcu zamiast topić się w kleistej, brudnej breji, podłożu typowym dla ludzkich siedzib niemal po współczesność, można było podróżować suchą stopą po wielkich, kamiennych, starannie obrobionych płytach. Prostaczkowie z Drużyny wywalali gały, pokazywali sobie paluchami różne cudności, rozdziawiali pyski ze zdumienia, a Ryszard przeklinał ich w duchu, czerwieniąc się ze wstydu.
Po jakimś, dość długim, czasie, ponieważ władca był zapewne długomogący, lecz bez cienia wątpliwości nie szybkomyślący, do Aleksandra wreszcie dotarło, że został uwolniony od męczącego oblężenia nie przez samego Godfryda, lecz także, a raczej głównie za sprawą Ryszarda, króla Marka, wróżki Uryny i całego mnóstwa walecznych rycerzy, co najmniej dorównujących sławą Godfrydowi. Opamiętał się więc nieco i pięknymi słowy podziękował wszystkim wybawicielom, co trochę uspokoiło Ryszarda, mruczącego pod nosem: Nieszczęsna Brytanio, któż dał ci za króla tego idiotę?
Dowódcy wojsk i wszystkie ważniejsze szychy spośród obu armii zaproszeni zostali na ucztę w komnatach zamku Aleksandra, dla pozostałych rycerzy przygotowano całe tony mięsiwa, hektolitry alkoholu i inne dobroci; wojaków posadzono przy wielkich stołach na zewnętrznym dziedzińcu. Monarcha niezbyt kwapił się z wpuszczeniem całej armii do swego bastionu – i nie należy mu się za bardzo dziwić, miesiące oblężenia przez zjednoczonych wasali zrobiły swoje. Rycerze może wyglądali na uosobienie niewinności, ale dobrze wiedział, że nawet anielsko-dziewicza niewinność szybko pryska w obliczu przepychu komnat jego zamku, a zwłaszcza po ujrzeniu bogatej zawartości jego haremu. Ryszard na pierwszy rzut oka wydał się Aleksandrowi dobrym kolesiem; po co jednak mam niepotrzebnie ryzykować zmianę dynastii i, co za tym idzie, zakończenie mojego jednostkowego istnienia – myślał. Armia wyzwolicieli ucztowała więc pod gołym niebem.
Tymczasem w wielkiej balowej sali rozbrzmiewała muzyka nadwornej kapeli królewskiej Red Knights, dającej niezłego czadu na cytrach, fletach i harfach. Przy stołach rycerze jedli… nie, nie jedli, oni wchłaniali, pożerali, zapychali się górami mięsa, ciast i owoców, zalewając wszystko beczkami wina. Aleksander lubił dobrze zjeść, co kosztowało go potem długie godziny ćwiczeń w siłowni, ale nie dbał o to; drużyna była nieźle wygłodzona – żarli więc, nie dbając o żadne konwenanse. Na nieszczęście żadnemu praszczurowi Słoty nie przyszło do głowy napisanie O zachowaniu się przy stole, więc nasi bohaterowie nie poznaliby bon tonu nawet gdyby kopnął ich w zadek – nie wydawali się jednak tym zmartwieni.
Gorąco dyskutowano na temat niespodziewanej odsieczy króla Marka, która przeważyła losy bitwy. Zebrani długo nie mogli uwierzyć w naturalny charakter zjawiska, odpowiedzialnością za mniemany cud obarczając wielce szanowaną wróżkę Urynę. Kiedy jednak ta solennie zapewniła, że nie miała nic wspólnego z szarżą Polonezów, wszyscy zaczęli domagać się wyjaśnień od króla Marka. Ten opowiedział mową wiązaną historię swego odkrycia, zapisaną przez bardów i przekazaną następnym pokoleniom jako Pieśń o Cudownych Wehikułach. My jednak, z całego serca nienawidząc poezji, przedstawiamy tę opowieść w wolnym przekładzie na prozę.
Po ucieczce z własnego zamku i dotarciu do najbliższego większego miasta, gdzie wyciągnął wszystkie oszczędności z tajnego konta, jakimś cudem nie zablokowanego jeszcze przez Eleonorę, Marek wynajął pokój w położonym na uboczu małym hotelu, by zastanowić się nad przyszłością. Myślał, jaką obrać drogę, by ponownie wskoczyć na karty Historii, gdyż mimo wcześniejszych deklaracji o wycofaniu się z życia politycznego, po paru noclegach w nędznych gospodach stanowczo stwierdził, że rola doszczętnie spłukanego pionka zupełnie mu nie odpowiada. Przez jakiś czas planował stworzenie własnej drużyny śmiałków, z którą ruszyłby na gościniec, by mordować, rabować i gwałcić. To zawsze była dobra odskocznia do zrobienia kariery, większość słynnych ciemiężycieli ludzkości tak zaczynało. Łaził więc po okolicznych karczmach próbując znaleźć odpowiednich ludzi, ale że odpowiedni ludzie już dawno znaleźli zatrudnienie w rozmaitych bandach zbójców lub spoczywali w pokoju na niezliczonych cmentarzach całego świata, a łazęgi zupełnie go nie interesowały, Marek zajmował się przede wszystkim zalewaniem smutków w sposób absolutnie totalny i bezkompromisowy. W takim to stanie, rzygającego, bełkoczącego i robiącego pod siebie, znalazła monarchę wróżka Uryna. Kilkunastoma solidnymi strzałami prosto w pysk przywróciła go trójwymiarowej (+czas) rzeczywistości, którą nazywamy realnym światem, zaciągnęła siłą do pokoju, zmusiła do wejścia pod prysznic, a potem wpakowała do łóżka.
Następnego dnia rano, po napojeniu króla Marka magicznym eliksirem na kaca o supertajnej recepturze, składającym się w stu procentach ze zsiadłego mleka, wróżka opowiedziała mu o wyprawie Ryszarda w obronie średniowiecznego status quo. Władca, który do tej pory niezbyt dowierzał słowom Tristana zawartym w liście, usłyszawszy wyjaśnienia czarodziejki od razu zapałał ogromną chęcią przyłączenia się do tej misji. Pragnął natychmiast wsiadać na koń i bieżyć do księcia, lecz Uryna długo i cierpliwie tłumaczyła, że Ryszard ma w tej chwili ogromne kłopoty logistyczne i nie trzeba mu kolejnego literackiego bohatera, ale cudu. I właśnie on, król Marek, jest jedyną osobą, która do tego cudu może doprowadzić, ale jakim sposobem, jaką drogą, tego ona nie wie. Marek, nieprzewidywalna zmienna w układzie, musi sam odkryć drogę wybrnięcia Drużyny z kłopotów – tłumaczyła – i zrobi to, pod warunkiem, że pozwoli mu na to przeżarty alkoholem mózg, jeśli można jeszcze nazwać mózgiem pozostałe mu trzy szare komórki.
Nie chcąc wtajemniczać go w szczegóły dotyczące wyprawy Ryszarda, co według niej tylko pogorszyłoby szanse Marka, Uryna przekazała mu kilka brzęczących sakiewek oraz trzygodzinną stertę dobrych rad dotyczących moralności i właściwego prowadzenia się osób wysokiego urodzenia – po czym wyjechała. Król Marek śmiertelnie zmęczony bezużytecznym truciem baby rzucił się na łóżko i ponownie zasnął.
Wczesnym wieczorem po obudzeniu stwierdził, że kilkunastogodzinna abstynencja dokonała cudu, reanimując większość jego władz intelektualnych. Ujmując to prościej, myślenie przestało być dla niego rzeczą niemożliwą do osiągnięcia. Po przeliczeniu kasy, zadowolony z rezultatu, pospiesznie udał się na pobliskie targowisko znajdujące się na terenie starego, zbudowanego przez Rzymian w rocznicę podbicia Brytanii, amfiteatru. Kiedyś urządzano tu urokliwe, chwytające za serce widowiska z udziałem lwów, niedźwiedzi, tygrysów, gladiatorów i chrześcijan, ale wraz z nastaniem prawa angielskiego widowisk zakazano, powołując się na ustawę o humanitarnym traktowaniu zwierząt. Amfiteatr Dwustulecia początkowo opustoszał, ale niebawem przybysze z kontynentu, z odległych czasami zakątków Europy, obrali go sobie na plac targowy. Nie minęło nawet dziesięć lat i amfiteatr robił kilkakrotnie większe obroty od pobliskiego Makro Cash and Carry. A handlowano wszystkim: bronią masowego rażenia od katapult poprzez miecze, topory i włócznie aż do zadżumionych (do wrzucania za mury obleganych zamków), stuprocentowo oryginalną starożytną sztuką celtycką, produkowaną w setce przyległych manufaktur, bimbrem nazywanym szumnie whisky, pirackimi menhirami, przemycanymi tureckimi kaftanami ze skóry i tysiącem innych produktów.
Marek, chcąc zaradzić logistycznym kłopotom Ryszarda, poszukiwał na targowisku jakiegoś szybkiego i niezawodnego środka transportu. Odwiedzał więc dealerów różnych firm samochodowych, sprzedających w amfiteatrze auta jako pojazdy rolnicze, w celu uniknięcia płacenia zaporowego cła. Jakież było jego zdumienie, gdy okazywało się, że każdy kolejny samochód bez przeszkód uruchamiany przez pracownika salonu nie chce odpalić, kiedy sam Marek siadał za kierownicą. Niestety! I jego dosięgnął zły czar Graala, nie pozwalający żadnym sojusznikom Ryszarda posługiwać się urządzeniami mechanicznymi.
Po kolei odwiedził stoiska każdej firmy samochodowej reprezentowanej na Wyspach Brytyjskich – nic z tego. Żaden z pojazdów nie był mu posłuszny; czar okazał się w swej skuteczności i precyzji doskonały. Marek snuł się po amfiteatrze oszołomiony, przybity; wkrótce został zmuszony do sromotnej ucieczki przez tłum wzburzonych ludzi, wytykających do palcami, krzyczących: „Nieczysty! Potępiony! Technologicznie przeklęty!”, głośno domagających się przybycia kapłana dla odprawienia egzorcyzmów.
Załamany wlókł się w stronę gospody, pragnąc tylko ponownie siąść w biesiadnej sali i utopić smutki w morzu alkoholu, gdy w wąskim, ciemnym zaułku dostrzegł może ośmioletniego, zabiedzonego chłopca w zniszczonym, połatanym ubraniu, wpatrującego się w niego uważnie błyszczącymi oczami. Pogrzebał w sakiewce poszukując drobnych dla obszarpańca.
– FSO! – usłyszał cichy głos chłopca – FSO!
Malec podszedł, chwycił jego dłoń i bez słowa pociągnął za sobą w głąb zaułka. Niczego nie rozumiejący Marek dał się prowadzić przez coraz biedniejsze dzielnice miasta, zaśmiecone, odrapane, zapełnione starymi, rzymskimi ruinami, które dopiero człowiekowi schyłku następnego tysiąclecia wydadzą się malownicze i godne uwagi. Doszli wreszcie do okazałej kamienicy czynszowej z czasów cesarza Dioklecjana. Chłopiec zmusił go do wejścia w ciemne wnętrze. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do półmroku panującego w środku, władca ujrzał trzęsącą się starowinkę siedzącą za dębowym stołem pokrytym czerwonym aksamitem, z wielką szklaną kulą i nieodłączną czaszką przedstawiciela homo teraz już nie sapiens.
– Znam twój problem, przybyszu z odległych krain – odezwała się staruszka – I znam jego rozwiązanie.
Nadspodziewanie rześko wstała z fotela i ciemnym korytarzem poprowadziła go na zaplecze budynku. Po otwarciu drzwi jego oczom ukazało się kilkadziesiąt nieznanych mu z wyglądu, cokolwiek kanciastych samochodów stojących na sporym placu.
– Sprawdź! – powiedziała staruszka wciskając mu w dłoń kluczyki i wskazując najbliższy pojazd.
Król Marek wsiadł do samochodu, konstatując pewną surowość wyposażenia, która jednak współgrała z wyglądem zewnętrznym auta. Włożył kluczyk do stacyjki, szepcząc pod nosem modlitwy przekręcił – i silnik zapalił! Trzęsąc się z emocji wrzucił jedynkę, najłagodniej jak potrafił puścił sprzęgło – ruszył!!! Warkot, wstrząsy, chrobotanie i klekot zaworów pod maską były dla niego najpiękniejszą muzyką.
– Jaka jest cena tego bogactwa? – zwrócił się, ze szczęścia prawie nieprzytomny, do staruszki.
– Ach… – kobieta lekceważąco machnęła ręką – Są twoje. Nic nie płacisz.
Kiedy Marek wybałuszył gały, kontynuowała.
– Rozumiesz, to nasze koszty reklamy, nieodzowne, gdy próbuje się zdobyć nowy rynek. Wcale nie tak wielkie, gdy zna się przyszłość. A nadchodzą przedziwne czasy, wierz mi.
Umówiwszy się na odbiór pojazdów Marek pobiegł organizować ekipę kierowców i najemnych wojów spragnionych przygody, chwały i żołdu. Wiedział, że Ryszard już wyruszył na wyprawę, która bez jego pomocy prawdopodobnie zakończy się sromotną klęską.
Już następnego dnia wraz ze wschodem słońca kawalkada samochodów pełnych najemników oraz broni i prowiantu, zakupionych za pieniądze Uryny i jego własne oszczędności, wyruszała w stronę siedziby władcy Brytanii. Ryszard powinien już tam być.
Wynajęci kierowcy dokonywali cudów unikając policyjnych patroli, wręczających dosłownie łupieżcze mandaty za nieosiaganie prędkości minimalnej na autostradzie, czających się wszędzie na pojazdy, które można zarekwirować za niespełnianie norm ekologicznych. Zarzynane silniki wyły na najwyższych obrotach, woda gotowała się w chłodnicach, z rozgrzanych do czerwoności kół odpadały stopione kołpaki.
Ale udało się. Zdążyli na czas.

Mowa króla Marka została nagrodzona oklaskami. Wszyscy gratulowali sobie szczęśliwego dla nich losu i pod niebiosa wychwalali mądrość Uryny, która tak trafnie oceniła monarchę, wznosili kolejne toasty za ich zdrowie i pomyślność.
– O ile dobrze zrozumiałem – odezwał się po chwili król Aleksander, władca Brytanii – wasz wróg, niejaki Śnięty Graal, rzucił selektywny czar unieruchamiający każde urządzenie mechaniczne czy też elektroniczne, należące do wszystkich związanych z Drużyną Ryszarda. Ja jednak z waszą wyprawą nie miałem do momentu waszego przybycia nic wspólnego, a na moim zamku od pewnego czasu zawieszają się komputery, nie chcą odpalić agregaty prądotwórcze i coś złego dzieje się z windami.
– Najjaśniejszy Panie! – rzekła Uryna – Nawet najlepszy selektywny czar wytwarza magiczne odbicia, które wywołują negatywne skutki tam, gdzie pierwotne zaklęcie nie powinno sięgać. Po jakimś czasie odbicia te zanikają. Obawiam się jednak, królu, że goszcząc nas na swoim zamku wplotłeś swój los w losy Drużyny, a Graal, posiadający teraz ogromną moc, wspomagany przez jeszcze silniejszego czarownika, na pewno tego nie zapomni. Na twoim miejscu pomyślałabym o znalezieniu bardziej tradycyjnych źródeł energii jak ogień czy gorące źródła. I poszukałabym specjalisty od maszyn prostych. Najjaśniejszy Pan rozumie: dźwignia, wielokrążek.
Aleksander zamyślił się głęboko.
– Śnięty Graal nie przestanie – szepnął do króla Ryszard, nachylając się ku niemu, by nie słyszeli go obecni na sali – Już sama jego fizyczna obecność tutaj wprowadza zmiany. On i jego protektor, wielki czarownik Merlin, uparli się, by z tej epoki uczynić śmietnik. I mogą to zrobić, bo mają siłę, mają wiedzę i moc. A ja mam tylko tę Drużynę, nędzne kilkaset ludzi, z których po dwóch takich bitwach jak ta zostanie połowa, a moja tajna broń, sprowadzona nieprawdopodobnym kosztem z czasów Graala, leży pod tamtym stołem we własnych rzygowinach. No właśnie, przedstawiam Najjaśniejszemu Panu profesora Rupperta Beblocka. Nie mamy szans. I nie myśl, Aleksandrze, że sprowadziłem tu swoją cholerną armię po to, by wciągnąć króla Brytanii do mojej własnej, prywatnej rozgrywki. W tej chwili ten konflikt dotyczy nas wszystkich. Właśnie dlatego chcę prosić cię, panie, o pomoc.
Król Aleksander uważnie słuchał, kiwając potakująco głową. Kiedy Ryszard skończył, monarcha podniósł się z tronu, waląc kilkakrotnie ciężkim złotym pucharem w stół.
– Słuchajcie wszyscy! – krzyknął – Oficjalnie udzielam całej Drużynie dzielnego Ryszarda i wszystkim jego sojusznikom poparcia i błogosławieństwa jako najwyższy władca Brytanii! Niniejszym daję wam wszelkie uprawnienia w walce ze Śniętym Graalem i jego poplecznikami! Na pokrycie choć części kosztów tej wyprawy ofiarowuje swoją Platynową Kartę Kredytową City Bank. Dodatkowo, by wzmocnić wasze siły, oddaję pod rozkazy księcia Ryszarda doborową kompanię Celtów, dowodzoną przez nieustraszonego Conana Barbarzyńcę. Niech wam się szczęści!
No, to właśnie chciałem usłyszeć – pomyślał Ryszard z uśmiechem szerszym od twarzy – A zwłaszcza słowa o karcie kredytowej.
Aleksander wzniósł kielich w toaście. Wszyscy ci, którzy potrafili jeszcze to uczynić, powstali.
– Za wyprawę Ryszarda!
Zgromadzeni nie podjęli okrzyku, ucichli nagle, wpatrując się w jakiś punkt za plecami monarchy. Król Aleksander odwrócił się.
Na ścianie, pisane niewidzialną ręką, pojawiały się złowieszcze słowa w języku druidów: Aede nestere mar dasse, fearme. Craalus Odorus, co wykłada się przez: Możecie mi naskoczyć, buce. Śnięty Graal. W całej sali zapadła grobowa cisza.

Następnego dnia na zamkowych błoniach Aleksander żegnał wyruszającą Drużynę. Mowa władcy nie była długa, co mu się chwali. Obiecał poprawę jako człowiek i jako król, przyrzekł wspierać potrzebujących biednych i odbierać bogatym, nieświadomie plagiatując zbójców z Sherwood. Powiedział, że będzie rozwijał gospodarkę, zbuduje sieć autostrad i dróg ekspresowych o jakości nie ustępującej traktom rzymskim, sprywatyzuje nierentowne zakłady rzemieślnicze i manufaktury, a także podpisze umowę licencyjną na montaż w Rolls-Royce’ach silników Poloneza jako jedynych stuprocentowo pewnych jednostek napędowych. Książę Ryszard z kolei obiecał, że nie spocznie, dopóki nie zwycięży, a poza tym wszędzie będzie rozgłaszał, że król Aleksander jest najlepszym królem na świecie. Gdy już przestali się kłamliwie licytować, czego to oni nie zrobią, zebrani odetchnęli z głęboką ulgą. Ciężko jest patrzeć, jak własny władca robi z siebie bezmózgiego idiotę.
Ryszard życząc Aleksandrowi długiego panowania i jeszcze dłuższej możności uściskał się z monarchą serdecznie i dał znak do wymarszu. Wśród dźwięków fanfar i bicia w bębny Drużyna wyruszyła.
Skierowali się na północ, w stronę wielkiej autostrady przecinającej kraj od morza do morza. Tylko tyle potrafiła im powiedzieć Uryna i jej czarodzieje; jakakolwiek dokładniejsza lokalizacja miejsca pobytu Graala była niemożliwa. Wróżka poza tym rzekła Ryszardowi, że ponad dziewięćdziesiąt pięć procent horoskopów telefonicznych pod numerami zaczynającymi się na 0-700 twierdziło, że cokolwiek zrobią, dokądkolwiek się udadzą, gdziekolwiek będą szukać przeciwnika, i tak nie ma to żadnego znaczenia, bo zbliża się chwila przesilenia, które przyniesie ogromne zmiany. Ryszard mocno zaniepokoił się tą przepowiednią i natychmiast skonsultował się z Radą. Dyżurni druidzi upierali się jednak, że wyprawa rozpoczyna się pod dobrą wróżbą.
Zbliżali się do wjazdu na autostradę. Zamek Aleksandra zniknął już z oczu, schował się za wzgórzami. W powietrzu czuło się coś niepokojącego, rycerze mieli wrażenie, że byłoby dużo lepiej, gdyby zawrócili w tej chwili i skierowali ku przyjaznym murom fortecy króla, a wtedy to, co nadchodziło, mogłoby nie nadejść. Ale nie było im tak sądzone.
Ryszard Lwie Serce, jadący na czele kolumny, wstrzymał konia i odwrócił się, by spojrzeć na swe wojsko przed wkroczeniem na drogę, z której nie będzie już odwrotu. A wtedy ucichł wiatr i nad nimi nie wiadomo skąd pojawiły się czarne, skłębione chmury, które przesłoniły słońce i błękit nieba, a cały świat pogrążył się w nieprzeniknionych ciemnościach.

Graal nerwowo chodził po małej komnatce na samym szczycie swej wysokiej wieży, obijając się o stojące wszędzie tajemnicze sprzęty i tłukąc szklane naczynia porozstawiane na stołach. Z naczyń wylewały się różnokolorowe płyny i z sykiem wypalały dziury w dywanie i posadzce pod nim. Graal nie zwracał jednak na to uwagi, wciąż zacierał ręce i obłąkańczo chichotał. Izolda siedziała skulona w ciemnym kącie pokoju, zupełnie oszołomiona alkoholem i narkotykami. Pieniądze pieniędzmi, ale naprawdę trudno było przebywać w pobliżu jej aktualnego protektora bez dobrej szprycy i kilku głębszych. W tym momencie zwisało jej wszystko, co działo się dookoła, bo odlatywała właśnie poprzez jedenasty wymiar w odległe rejony kosmosu nie odwiedzane dotąd przez umysł człowieka.
Słysząc wzmagający się wiatr i krakanie wron na dachu wieży, Graal wykrzywił się w paskudnym uśmiechu. Wyraźnie pociemniało, mimo że zbliżało się południe. Jeszcze chwila, mój drogi, wkrótce już nieodżałowany Ryszardzie – zaburczał niewyraźnie pod nosem – a pożałujesz, że udałeś się w podróż poprzez czas. Spojrzał na magiczne przedmioty ustawione na małym, trójnogim stoliczku pokrytym tajemniczymi i niepokojącymi znakami magicznymi. Nad blatem unosił się nonarynowy blask8).
Zabrzęczała komórka ukryta w fałdach szaty. Nie teraz, Bill, nie tutaj – westchnęła Izolda w narkotycznej wizji, podróży przez bezmiar czasu i przestrzeni – To profanacja. Graal szturchnął butem bezwładną Izoldę, by się zamknęła i odebrał telefon. Przez kilka chwil słuchał monotonnego, groźnego głosu, po czym rzekł: Tak, mój panie. Wszystko gotowe. Rozłączył się i chciał odłożyć telefon, kiedy nagły błysk ostrego światła znad stołu oślepił go na dłuższy moment. Kiedy wzrok powrócił, Graal stwierdził, że nie miało to dla niego wielkiego znaczenia.
Było bardzo, ale to bardzo ciemno.

Po kwadransie mrok zaczął ustępować, chmury rozpraszały się na niebie, znikając w tak samo tajemniczy sposób, w jaki się pojawiły. Książę Ryszard mógł już dostrzec miotających się wszędzie swych rycerzy, próbujących uspokoić ogarnięte paniką, wierzgające wierzchowce. Niektórzy leżeli plackiem na ziemi, szlochając, głośno obiecując wszelkim bogom poprawę i natychmiastowy powrót do domu, do mamy.
No właśnie. Leżeli na ziemi. Na zwyczajnej, brązowożółtej, piaszczystej ziemi.
– Coś się stało! – krzyknął Roland, podjeżdżając do księcia Ryszarda – Asfalt zniknął!
Henryk wrzeszczał, że jego telefon nie może znaleźć żadnego operatora, ani analogowego, ani cyfrowego, nawet satelitarnego Iridium. Ryszard włączył system GPS wbudowany w rumaka. Ani śladu jakichkolwiek satelitów – zakomunikował nieco przestraszonym głosem komputer – Przepraszam, panowie. Zgubiliśmy się. Ach, i jeszcze jedno. Właściwie nie mam już prawa działać. Do usłyszenia w lepszych czasach – Kontrolki na panelu sterującym zamrugały kilkakrotnie i po chwili zgasły.
Władca rozejrzał się dookoła. Nie było asfaltu. Nie było autostrady ani wiaduktu, z którego przed chwilą zjechali. Żadnych przelatujących odrzutowców. Żadnych stalowych słupów linii wysokiego napięcia. Żadnych samochodów, poza własnymi Polonezami. I zniknął wszechobecny dotąd smród spalin. Krystalicznie czyste powietrze pachniało bujnością przyrody i magią. Starą, wręcz odwieczną, dobrą i złą magią.
Usłyszeli ryk gryfa. Potwór z przetrąconym skrzydłem nie mogąc wzbić się w powietrze przebiegł kulejąc tuż przed nimi, za nim podążało kilkunastu srogich, uzbrojonych po zęby krasnoludów, krzycząc coś w swoim języku. Nawet nie spojrzeli na Ryszarda i Drużynę.
– O kurwa – wyszeptał blady ze strachu Tristan, bezskutecznie próbując powstrzymać potworne drżenie rąk – Jesteśmy w średniowieczu. Prawdziwym, legendarnym średniowieczu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.