powrót do indeksunastępna strona

nr 6 (XLVIII)
lipiec-sierpnień 2005

 Krótko o…
Estetyczne pitu-pitu

Wydawnictwo Kasen, specjalizujące się w komiksach skierowanych do fanów komiksu azjatyckiego, wydało drugi komiks sióstr (?) Ostrowskich. Po pierwszym albumiku autorek, złożonym z dwóch niezależnych historii, „Bye Now” opowiada ciągłą historię kilku bohaterów. Okładka zachęca do przeczytania, ale czy jest to komiks z całą pewnością godny polecenia?
Zawartość ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Nie. Mimo szczerej sympatii jaką darzę twórczość pań Ostrowskich, nie mogę powiedzieć, że ich najnowszy komiks jest udany. Dlaczego? Warstwa fabularna jest tym, co kładzie cały komiks: bez polotu, narracja rwie się, po scenach „akcji” następują sekwencje nic nie wnoszących dialogów i mało zabawnych żartów. Właściwie nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi w tym komiksie. Autorki prezentują przygody trzech złodziejek: Lindy, May i Des z czego te dwie ostatnie są raczej infantylne i głupiutkie i mam wrażenie, że pojawiają się jedynie jako wypełniacze miejsca. Albumik składa się z rozdziałów, w których fabuła jest płaska, bezbarwna i bardzo przewidywalna. Poza tym dziwią niektóre pomysły, np. Des ma implanty piersi nieprzykryte warstwą skóry, co kłóci się z tym, co mówi chirurg – że dysponują „wysoko rozwiniętą microtechnologią” w dziedzinie operacji plastycznych. I co ciekawe, Des staje się po tym zabiegu cyborgiem (?!).
Problem polega również na tym, że autorki chyba nie bardzo mogły się zdecydować, jaki komiks właściwie chciały zrobić. Czy miała to być komedia omyłek, sensacja na wesoło, czy komedia romantyczna? To rozchwianie gatunkowe czuć z każdej planszy, przez co fabuła sprawia wrażenie topornej i nieprzemyślanej. To na razie pierwszy tom, więc można mieć nadzieje, że w następnych fabuła będzie bardziej dopracowana i wyjaśni dziwadła z części pierwszej. Na razie jest ona kulą u nogi „Bye Now”
Natomiast warstwa graficzna to kawał solidnej roboty. Tło potraktowane jest bardzo pobieżnie, a autorka skupia się na prezentacji postaci. I to jest niewątpliwa zaleta tego komiksu. Rysunek trafnie oddaje mimikę bohaterów (często ja przerysowując), ich gestykulację i ruch. Autorkę cechuje również dbałość o zróżnicowany ubiór, co można zaliczyć in plus. Drobne błędy zdarzają się w niektórych skrótach perspektywicznych, gdzie gubią się proporcje. Jednak to grafika jest tą mocniejszą stroną „Bye Now”.
Czy polecić? Trudno powiedzieć. Dobra grafika, słabiutka fabuła. Niech każdy ryzykuje na własną rękę.
Plusy:
  • rysunki (postacie, ubrania, mimika, ogólna „lekkość” kreski),
  • okładka,
  • tylna strona okładki (czyli bohaterki i fiat 126p),
  • strony z dzienników i papeterii bohaterek,
  • sympatyczne bohaterki.
Minusy:
  • nielogiczne rozwiązania fabularne,
  • nieprzemyślane ciągi wydarzeń,
  • rwana narracja,
  • słabe zarysowanie postaci May i Des,
  • nienajlepsze i mało zabawne dialogi,
  • rozchwianie gatunkowe,
  • nieudane ujęcia z zagubieniem proporcji.



Tytuł: Bye now
Scenariusz: Marta Ostrowska, Urszula Ostrowska
Rysunki: Marta Ostrowska
Wydawca: Kasen
ISBN: 83-60161-01-1
Cena: 15,-
Data wydania: czerwiec 2005
Ekstrakt: 50%



Prawdziwe bestie

Długo nie mogłem się przekonać do „Miecza nieśmiertelnego”. Dopiero opowieść o twórcy masek sprawiła, że nie odczuwam niechęci, sięgając po kolejne tomy przygód bezpardonowych siepaczy. Bo wreszcie pojawiła się konkretna, przykuwająca uwagę fabuła, a nie tylko drętwe gadki pomiędzy kolejnym pojedynkami.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tom szósty dziejów Rin i jej ochroniarza Manjiego to konkretny kawałek krwawej samurajszczyzny. W swych próbach dokonania zemsty na Anotsu Kagehisie i jego poplecznikach nasi bohaterowie postanawiają zawrzeć sojusz z Shirą i jego znajomymi. Wspólnie opracowują plan zabicia owianego legendą delikwenta. A wykonanie zamierzeń przebiega bardzo… Nie, to już musicie zobaczyć sami!
Tak w skrócie przedstawia się fabuła odcinka, zatytułowanego „Serce ciemności”. Jednak tak jak mówiłem, tym razem nie chodzi jedynie o płynne przechodzenie od walki do walki. Autor bowiem zawiązuje ciekawą intrygę, wprowadzając na scenę nowych, intrygujących i niejednoznacznych bohaterów. Do tego dochodzą rewelacyjnie płynne i cięte dialogi, okraszone szczyptą humoru wysokich lotów. Rozwiązania fabularne stosowane przez Hiroakiego Samurę mogą zaskoczyć i na pewno nie da im się zarzucić banalności. Jednak siłą tego tomu jest niewątpliwie pokazanie, czym może stać się człowiek, któremu damy do ręki miecz, który posiadł wielkie umiejętności, i który nie stara się w żaden sposób pohamować. To co rozgrywa się na pewnej drodze, mimo swej obrzydliwości, jest jednak niezmiernie fascynujące. Bo czy można być aż taką bestią?
Warstwa graficzna uległa poprawie. Autor troszkę czyści rysunek, tak że w końcu w gęstwinie kresek, zwłaszcza w sekwencjach walk, można bez większego problemu zaobserwować, co się właściwie dzieje, oraz dokładnie prześledzić błyskawiczne ruchy bohaterów podczas starć. Natomiast dalej ewidentnie niedopracowane są rysunki stóp.
Polecam ten komiks, ale nie każdemu. Na pewno nie powinny go czytać dzieci, bo jest na to zbyt brutalny. Brakuje tu również szlachetnych wojowników jak Usagi. Wojownicy w „Mieczu nieśmiertelnego” to degeneraci, okrutnicy, bestie. Komiks ten będzie więc dobrą lekturą dla każdego lubiącego oglądać, co bezkarność i siła mogą wyciągnąć z człowieka. Samura trafnie to pokazuje.
Plusy:
  • ciekawa intryga,
  • bardzo dobre dialogi,
  • postacie z otoczenia Shiry,
  • scena czyszczenia uszu,
  • babskie gadanie,
  • czytelne rysunki,
  • cała sekwencja na drodze.
Minusy:
  • nieudane rysunki stóp,
  • nienajlepsze wydanie,
  • obrzydliwość niektórych zdarzeń.



Tytuł: Miecz nieśmiertelnego #6
Tytuł oryginalny: Blade of the Immortal
Scenariusz: Hiroaki Samura
Rysunki: Hiroaki Samura
Tłumaczenie: Maciej Murzyniec
Wydawca: Egmont
Cykl: Miecz nieśmiertelnego
ISBN: 83-237-9138-4
Format: 240 s. 115×180mm
Cena: 18,00
Data wydania: 20 czerwca 2005
Ekstrakt: 80%



Dekoltem i szpadą

„Demon w Watykanie”, czwarta odsłona przygód Skorpiona, to jedna wielka ucieczka. Z opanowanego przez siły Trebaldiego Watykanu, przez morze, do Stambułu. Po piętach depczą Skorpionowi nie tylko jawni, ale i skryci wrogowie. Szpada kłuje raz po raz, a kobiece dekolty kuszą swą głębokością.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
A więc stało się. Lud uwierzył w spreparowany cud, i kardynał Trebaldi lada moment zostanie następcą św. Piotra. Oponentami zajmują się mnisi-wojownicy kardynała, dowodzeni przez okrutnego, zamaskowanego dowódcę. Skorpion nie ustępuje jednak i postanawia walczyć dalej, choć siły po jego stronie barykady topnieją w oczach. Trafia na ślad, który być może pozwoli mu udowodnić, że kardynał Trebaldi w swoim konsekwentnym dążeniu do władzy posunął się do prawdopodobnie największego kłamstwa w dziejach chrześcijaństwa. Ale aby to udowodnić, musi wybrać się w daleką podróż, choć do miejsc od dawna mu znanych. Kiedy nad miastem wznosi się biały dym, obwieszczający wybór nowego papieża, Skorpion wraz z towarzyszami opuszcza w ukryciu mury Watykanu.
Kolejny tom przygód nieustępliwego Skorpiona nie rozczarowuje. Choć fabularnie zniża loty, jest to jednak zmiana ledwie zauważalna. W dużym stopniu wpływa na to taki, a nie inny rozwój scenariusza. Po pełnych emocji perypetiach – znajdujących się w poprzednich dwóch albumach i kulminacji w trzecim tomie – przyszedł czas na refleksję, iluzoryczny odpoczynek i zaplanowanie dalszych kroków. Osaczony, zmuszony do ukrywania się Skorpion znajduje się w sytuacji przegranego, liczba ludzi sprzeciwiających się przyszłemu papieżowi topnieje w oczach. Ale w tunelu błyska nagle światło, nikła szansa odwrócenia biegu wydarzeń. Wystarczy odnaleźć prawdziwy krzyż św. Piotra. Dla takiego zucha jak Skorpion, powinna to być błahostka.
Album pozwala mieć nadzieję, że kolejny tom przyniesie wiele nowych wrażeń. Scenarzysta postanawia wykorzystać tę chwilę refleksji na kolejne wycieczki w przeszłość, umiejętnie rozbudowując tło wydarzeń, w których biorą udział główni bohaterowie dramatu. Tym razem dostajemy parę kadrów z dzieciństwa Skorpiona, a także odsłonę z życia kardynała Trebaldiego. Oko cieszy też nowa postać: groźnie wyglądająca kobieta o łagodnie brzmiącym imieniu Ansea Latal. Przybywa, rzecz jasna, w najbardziej groźnych scenach, imponując Skorpionowi zarówno szpadą, jak i innymi, nieskrywanymi walorami, co zapowiada gorący rozwój wydarzeń.
Marini kreśli opowieść bez zarzutu, podtrzymując swą opinię wybornego rzemieślnika komiksu. „Demon w Watykanie” to kolejny album tego rysownika, ukazujący stabilny, ukształtowany warsztat artysty, który przedkłada profesjonalizm nad eksperymenty.
Plusy:
  • dobre zawiązanie kontynuacji cyklu,
  • doskonałe rysunki,
  • świetnie wyważone fabuła.
Minusy:
  • zwolnienie akcji.



Tytuł: Demon w Watykanie
Tytuł oryginalny: Le Démon au Vatican
Scenariusz: Stephen Desberg
Rysunki: Enrico Marini
Wydawca: Egmont
Cykl: Skorpion
ISBN: 83-237-3078-4
Format: 48 s. 215×290mm
Cena: 22,90
Data wydania: 20 czerwca 2005
Ekstrakt: 80%



Kto mu pisze teksty?

Wygląda na to, że wydanie pierwszego tomu komiksu „Eryk. Ostatni Szrama” było dla Filipa Myszkowskiego na tyle traumatycznym przeżyciem, że musiał dać upust swojej frustracji w części drugiej. Wrażenie, że autor się tłumaczy, obniża wartość fabularną tego komiksu.
Zawartość ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zresztą od samego początku fabuła w tym komiksie kuleje. Mniej więcej do jednej trzeciej albumu akcja rozwija się bardzo powoli. Najpierw mamy retrospekcję, w której diaboliczny Lepskator robi szramę Szramie, a następnie próbuje ukraść dusze Emilii, Tanka i Profesora w czasach, kiedy byli jeszcze dziećmi. Właściwie trudno powiedzieć, czemu służy ten prolog. W pierwszym przypadku odwołuje się do faktów, które znamy z pierwszego albumu, natomiast do drugiej sceny nie ma bezpośredniego nawiązania w dalszej części komiksu (może poza sposobem załatwienia Lepskatora).
W dalszej części wydarzeń powracamy do teraźniejszości, w której Emilia naprawia motory i pilnuje porządku, Tank jedzie na wycieczkę, a Profesor zapija swój występ z pierwszej części komiksu. Tymczasem mały Eryk wychodzi z więzienia i z pomocą Lepskatora zmienia się z ukształtowanego w procesie resocjalizacji szlachetnego twardziela, w siejącego zło w całej krainie rozrabiakę, godnego nazwiska swojego ojca-stwórcy. Nieuchronnie musi zatem dojść do ponownego spotkania Eryka, Lepstatora i naszych bohaterów. I rzeczywiście. Robi się „wielkie bum” i… w tym momencie następuje koniec komiksu. Trochę mało jak na 64 strony albumu.
Pewnym usprawiedliwieniem dla takiego kształtu fabuły może być to, że mamy do czynienia z komiksem, będącym częścią większej całości świata i przygód, które wykreował Myszkowski w kilku innych historyjkach, znanych na przykład z „Produktu”. Tylko, czy pojedynczy album broni się samodzielnie?
Sytuacji nie poprawia fakt, że autobiograficzne wtręty i kąśliwe uwagi autora odnośnie pierwszej części komiksu są mało zabawne. Na przykład retoryczne pytanie pod adresem profesora „Co za idiota pisze temu jełopowi teksty?” rodzi zbyt daleko posunięte, zupełnie zbędne skojarzenia. Nadmiar samokrytycyzmu zdecydowanie szkodzi. Natomiast jeden dowcip dowodzi jednak, że autor ma – na całe szczęście – dystans do siebie i swojej twórczości. Otóż, autorem komiksu o przygodach Emilii, Tanka i Profesora okazuje się być jedna z tych postaci – zgadnijcie która?
To, co jest mocną stroną komiksu Myszkowskiego, to rysunek. Bardzo dynamiczny, co widać najlepiej na szkicu z tytułowej strony albumu. Szkoda, że po pokryciu tuszem nieco traci na dynamice. Ponadto duża gęstość i jedna grubość kreski dla wszystkich planów sprawiają, że momentami ciężko dociec, co się dokładnie dzieje. Widać jednak, że Myszkowski się rozwija: jego rysunek jest coraz bardziej dokładny, staranny i lekki. Przykładem może być postać Emilii, która z kłody drewna powoli zmienia się w sexy babeczkę. Z całą pewnością można również powiedzieć, że autor potrafi opowiadać rysunkiem w czytelny sposób.
Generalnie „Eryk. Ostatni Szrama 2” to komiks, jakich brakuje na naszym rynku. Sprawnie narysowany i opowiedziany. Posiadający niezobowiązującą, pełną akcji, przygodową fabułę. Diabeł tkwi jednak w szczegółach i nad szczegółami scenariusza powinien jednak Myszkowski popracować. Część pierwsza była lepsza, ale i drugą można przeczytać.
Plusy:
  • przygodowa konwencja, której brakuje w polskim komiksie,
  • staranny rysunek w realistycznej stylistyce.
Minusy:
  • nadmiar samokrytycyzmu autora,
  • nierówna fabuła,
  • powtarzalność motywów w fabule.



Tytuł: Eryk Ostatni Szrama 2
Scenariusz: Filip (Lepsko) Myszkowski
Rysunki: Filip (Lepsko) Myszkowski
Wydawca: Zin Zin Press
Cykl: Emilia, Tank i Profesor
Data wydania: październik 2004
Ekstrakt: 60%



Trudny powrót do domu

Szósta księga przygód Usagiego pt. „Kręgi” traktuje przede wszystkim o demonach. Zarówno o tych z japońskich baśni, jak i o tych „realnie” straszących wieśniaków. Ale także o tych, które są ciemną stroną naszego własnego życia.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Kręgi” stanowią swoisty miks poruszanej tematyki. Otwiera je „Most”, klasyczna (w cyklu) opowieść o walce mieszkańców odosobnionej wioski ze złym duchem, a właściwie o walce Usagiego, przy biernej, strachliwej postawie reszty. Do czasu. Bywa, że dochodzimy w życiu do momentu, w którym nie mamy już prawie nic do stracenia, a rachunek krzywd przepełnia czarę goryczy…
Sąsiaduje z nią opowieść o mrocznej stronie ludzkiej duszy, o ludziach, którzy podejmują się niecodziennych zajęć dla utrzymania siebie i swej rodziny. „Pojedynek” jest smutny. Bardzo smutny. W tej to historii poznajemy nieuczciwego, ciemnowłosego misia-bukmachera – jego nędzny koniec zdążyliśmy już poznać w wydanym trzy lata temu albumie „Daisho”, gdzie ponownie los zetknął wszystkie żyjące osoby tegoż dramatu.
„Yurei” z kolei jest krótką, dość dziwną opowieścią, w której akcja toczy się głównie za plecami Usagiego, bez jego udziału… choć ten pozostaje osią napędową fabuły. Brzmi intrygująco? Tak też jest w istocie. Następująca po nim „Córka księcia” jest dla odmiany… bajką dla dzieci. Proszę mnie nie oskarżać o spojlerowanie – fabuła jest tak nieprawdopodobna, że nie trzeba doczytać do końca, by się tego domyśleć.
„Kręgi” to ostatnia z opowieści albumu, ale za to zajmująca połowę jego objętości. Składa się z kilku rozdziałów, ale to zabieg czysto techniczno-edytorski, akcja nieprzerwanie posuwa się naprzód. Oto Usagi wraca do domu. Kieruje się wpierw ku domowi swego senseia, Katsuichiego, by złożyć hołd jego prochom (polscy czytelnicy wiedzą z późniejszych albumów, że Katsuichi żyje, a Usagi ma się o tym dopiero dowiedzieć). Wspomina ostatni raz, gdy się widzieli… i omal nie ginie od miecza kolejnego ucznia swego mistrza. Po wyjaśnieniu wszystkiego Usagi idzie dalej, napotykając swego druha Kenichiego. Razem z nim podąży na poszukiwania Jotaro: synka swej młodzieńczej miłości, Mariko. A bandzie, która porwała chłopca, przewodzi kolejny demon – Jei… Doskonale władający włócznią, jasnooki Jei już raz skrzyżował ostrza z Usagim, ginąc wtedy od pioruna (patrz album „Droga wędrowca”). Teraz więc coraz wyraźniej widać, że jego gadanie o misji zleconej mu przez bogów ma głębszy sens, nie będąc li tylko bredzeniem szaleńca.
Czy Usagi odnajdzie w swych rodzinnych stronach spokój i szczęście? Ależ skąd, przecież wiemy, że będzie szedł dalej i dalej… Niemniej, warto się z „Kręgów” dowiedzieć, dlaczego właśnie tak się stanie. Album przez wielu krytyków i znawców uważany jest za jeden z najważniejszych w całym cyklu, wręcz niezbędny dla zrozumienia postaci i motywacji Usagiego – królika samuraja.



Tytuł: Kręgi
Scenariusz: Stan Sakai
Rysunki: Stan Sakai
Wydawca: Mandragora
Cykl: Usagi Yojimbo
ISBN: 83-89698-45-5
Format: 160 stron
Cena: 16,90
Data wydania: czerwiec 2005
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

98
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.