 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
4. Linor Goralik, Siergiej Kuzniecow – Niet Jedyna w tym zestawieniu książka autorstwa pisarzy spoza naszego fantastycznego getta. Nieczęsto sięgam po podobne pozycje, jeszcze rzadziej przypadają mi one do gustu. A tu – proszę, niewiele brakowało, a znalazłoby się na pudle. Akcja powieści toczy się nieco ponad pięćdziesiąt lat po czasach, w których żyjemy. To opowieść o świecie rozrywki w roku 2060 – dzięki możliwości utrwalania i późniejszego odtwarzania ludzkich emocji i przeżyć rozwinął się przede przemysł rozrywkowy, przede wszystkim – pornograficzny. Bo co to za erotyka, w której do dyspozycji mamy tylko wizję i fonię? Dzięki nowej technice widz może odczuwać to, co odczuwają w czasie kręcenia filmu aktorzy. I to niekoniecznie tej samej płci… Pornografia jest w zasadzie legalna, zakazane są nadal jedynie produkcje z dziećmi. Dzięki modyfikacjom genetycznym można TO przeżyć również z, na przykład, człowiekiem-psem lub człowiekiem-kretem. Przez pierwszych kilkadziesiąt stron ma się nieodparte wrażenie, że w ręce wpadło nam właśnie jakieś futurystyczne porno. Z czasem jednak sceny kopulacji w różnych układach – niekoniecznie, jak już się rzekło, tylko ludzko-ludzkich – ustępują miejsca prawdziwej feerii ludzkich uczuć oraz intrydze kryminalnej; policja usilnie poszukuje producentów „filmów” z prawdziwą, nie wywoływaną przez sprytny montaż, przemocą. Rzecz udaje się, gdy jedna z policjantek poddana zostaje wymyślnym torturom, utrwalonymi zresztą w opisany wyżej sposób, specjalnie dla amatorów mocnych wrażeń. Niet, pomimo nie przebierania w wulgaryzmach i specyficznej tematyki, czyta się znakomicie. Bo jest też świetnie napisana – język jako żywo przypomina ten używany przez Williama Gibsona. Wzbudza również skrajne emocje – od skrajnej niechęci do skrajnego entuzjazmu; nie da się przejść obok niej obojętnie. Jeśli tylko jednak czytelnik zdoła oswoić się z niezbyt często, przyznaję, spotykaną na naszym podwórku tematyką, z pewnością doceni jej zalety.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
3. H. L. Oldi – Piesni Petera Sladeka Oldi, po niezbyt – mym skromnym zdaniem – udanych tomach Ordien Swiatowo Biestsiellera, ili Wyjti w tiraż (2002) oraz Szuticha (2003) powrócili do wielkiej formy, prezentowanej chociażby w Magu w zakonie czy Bogadiel’ni. Piesni Petera Sliedeka na pierwszy rzut oka są cyklem opowieści historycznego (albo quasihistorycznego) fantasy, składających się na historię życia wędrownego barda, tytułowego Petera. Bo i akcja tych utworów toczy się w realiach Europy z przełomu XVII i XVIII wieku, i wiele drugoplanowych postaci przewijających się na kartach tej książki znanych nam jest chociażby z podręczników. Pełno tu jednak anachronizmów (wspomniane postaci oddzielało w „naszej” rzeczywistości do jakichś trzystu lat; losy części z nich potoczyły się zupełnie inaczej niż u nas), a magia zdaje się towarzyszyć – w mniej lub bardziej zakamuflowanej formie – mieszkańcom tego świata na co dzień. Przepis na Piesni… mieli Oldi bardzo prosty: oto w każdej opowieści wysyłają swego bohatera do innego kraju (Polska, Niemcy, Italia, Imperium Osmańskie, Niderlandy, wschodnia Ukraina itp.), gdzie, z reguły w przydrożnych karczmach, przychodzi mu wysłuchać jakiejś niesamowitej historii od spotykanych przygodnie bywalców owych przybytków. Ciekawy zabieg formalny: niby Peter jest głównym bohaterem Piesni…, a jednak to nie losami jego życia czytelnik tak naprawdę się fascynuje. A opowieści wchodzących w skład Piesni… jest tuzin, z czego pięć naprawdę znakomitych. Spójrzmy: Zdies’ i siejczas to wspaniałe rozegranie motywów związków przyczynowo-skutkowych. Zamknięci w piwnicy gospody dzięki tajemniczej grze próbują tak pokierować poczynaniami postaci, w które w owej grze się wcielają, by wynikiem owych poczynań było odwrócenie śmiertelnego niebezpieczeństwa, grożącego im ze strony żądnych krwi żołdaków okupujących wspomnianą gospodę. W Bałładie dwojnikow losy tytułowych „bliźniąt” są ściśle ze sobą związane; suma ich uczynków po podliczeniu zawsze musi dać zero. Jeśli jeden z nich (nawrócony na drogę cnoty, szukający spokoju ducha w klasztorze najemnik) czyni dobro, to drugi z nich (surowy inkwizytor) musi wyrównać rachunek odpowiednim ładunkiem zła. Plusy muszą zniwelować skutki minusów i odwrotnie. Cóż ma uczynić mnich, by uratować z lochów inkwizycji niewinnie oskarżoną o czary dziewczynę? Cóż takiego uczynić, by jego mentalny brat-bliźniak był w stanie okazać litość? Dżinn po imieni sowiest’ opisuje perypetie człowieka, który – na swoje przekleństwo – uwolnił dżinna… sumienia. Od tego momentu każdy niegodny postępek przyjdzie mu odczuć bardzo – dosłownie i w przenośni – boleśnie. Ciena dieneg. Podczas zamieci śnieżnej pewien wędrowiec zbacza ze szlaku i trafia do miasta, w którym – na pozór – wszystko można otrzymać za darmo. Dach nad głową, jedzenie, ubranie, złoto, kosztowności… Gdy okazuje się, że za te wszystkie dobra jednak się płaci, i to walutą najcenniejszą – czasem swego życia, jest już prawie za późno… I Az wozdam, opowiadanie nagrodzone Portalem 2004 za najlepszy krótki tekst ubiegłego roku. W pewnej zagubionej w górach wsi wszyscy opływają w dostatek. No, prawie wszyscy – tych, którzy w jakikolwiek sposób przeciwstawią się któremuś z trojga Storców, szczęście opuszcza. Nie, to za mało powiedziane – wtedy zwalają im się na głowę najgorsze nieszczęścia. Ich los zależy od tego, w jaki sposób odnoszą się do Storców. Nieraz przypodobanie się im wymaga naprawdę wielkich poświęceń… Całość niezwykle nastrojowa, napisana wspaniałym językiem; z każdego zdania wyziera przeogromna erudycja ich twórców. I zapewne dlatego to lektura dla wymagającego czytelnika – fan sfabularyzowanego badziewia spod znaku rpg nie znajdzie tu dla siebie nic ciekawego.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
2. Maria Galina – Patrzący z ciemności Cieszę się, że tę powieść można już przeczytać w języku polskim; w marcu tego roku ukazała się nakładem wydawnictwa Solaris. Nie raz już wypowiadałem się przy różnych okazjach bardzo pozytywnie o twórczości Marii Galiny; w zasadzie każdy jej utwór, z którym miałem dotąd okazję się zapoznać, wart był uwagi. Nie inaczej było z Patrzącymi… Kto wie, czy to nie najlepsza dłuższa forma, która wyszła spod pióra Galiny. Niech nikogo nie zmyli nazwisko podane na okładce – Maksim Golicyn to pseudonim autorki, narzucony jej na początku literackiej kariery przez wydawcę, Bóg jeden wie dlaczego przekonanego, że książki sygnowane nazwiskiem nikomu nieznanego mężczyzny sprzedadzą się lepiej od książek równie nieznanej kobiety. Choć Galina ma już na swoim koncie kilka książek, bardzo dobrze zresztą przyjętych, choć zdobywa uznanie (jak najbardziej pod własnym nazwiskiem) jako krytyk, tłumacz i poetka, wciąż nie może, jak widać, wysłać tego nieszczęsnego Golicyna do lamusa historii. Kreśli nam Galina w Patrzących… wizję świata feudalnego, na poziomie mniej więcej naszego późnego średniowiecza. Niewielkie księstewka żyją ze sobą we względnym spokoju, nie zainteresowane podważeniem panującego status quo. Pewnego dnia w jednym z mniej znaczących państewek zjawia się dwóch przybyszy, podających się za ambasadorów tajemniczego, potężnego, leżącego gdzieś po drugiej stronie rozległego morza imperium, zwanego Terrą… Przyjęci zostają z szacunkiem na dworze miejscowego władcy; nie staje temu nawet na przeszkodzie fakt, że nikt wcześniej o owym wspaniałym imperium nie słyszał. Czyżby fantasy? Pudło – w rzeczywistości ambasadorowie Terry to przysłani z Ziemi obserwatorzy, mający za zadanie zebrać jak najwięcej informacji o cywilizacji tej dopiero co odkrytej planety, by w przyszłości móc odpowiednio wpłynąć na rozwój tego zacofanego świata. Nie przypomina wam to czegoś? Jasne – sytuacja jako żywo przypomina tę przedstawioną przez Arkadia i Borysa Strugackich w Trudno być bogiem. Sama Galina zresztą wcale, jak się wydaje, nie próbuje ukryć tego podobieństwa; czemu się zresztą dziwić, skoro wiele oznak pozwala na uznanie, że jej powieść stanowi próbę polemiki z dziełem Mistrzów. U Galiny, podobnie zresztą jak i u Strugackich, sytuacja zaczyna się wymykać progresorom z rąk. Wraz z ich pojawieniem na biedne księstewko zwala się szereg nieszczęść i plag, łącznie ze znakami na niebie (wybuch odległej supernowej), niewytłumaczalnymi anomaliami klimatycznymi (non stop leje, podczas gdy wystarczy przekroczyć granice, by znaleźć się w strefie normalnej dla tej pory roku i szerokości geograficznej pogody), epidemiami, głodem oraz… Tu kończą się Strugaccy, a zaczyna Galina. Obserwatorzy odkrywają, że wśród tubylców tli się wiara w tajemnicze bóstwa – ni to duchy, ni to demony zła. Bezimienne, nikt nie chce się przyznać, że o nich pamięta, reakcje na wszelkie o nie zapytania są bardzo nerwowe. Tu i ówdzie znaleźć można w głębinach lasu opuszczoną wieki temu świątynię, jedna z gór zryta jest cieszącym się złą sławą labiryntem korytarzy i jaskiń, do którego nikt o zdrowych zmysłach się nie zapuszcza, a jeśli nawet znajdzie się tak śmiałek, to nikt go już więcej nie widzi. Z czasem progresorzy odnajdują coraz więcej śladów, sprawiających, że teoria o zapomnianych bóstwach zaczyna chwiać się w posadach. Coraz więcej również wskazuje na to, że wszystkie nieszczęścia, które niegłupi przecież tubylcy zaczynają wiązać z pojawieniem się ambasadorów, są elementami układanki, składanej przez potężne, wrogie umysły… Właśnie – czyjego? I czy na pewno wrogiego? Znalezieniu odpowiedzi na te pytania z całą pewnością nie ułatwia wspomniany wybuch supernowej, który co prawda nie zagraża bezpośrednio badanej planecie, ale uniemożliwia nawiązanie jakiejkolwiek łączności z resztą ludzkości, jak i fakt, że obaj ambasadorowie stają się kartą przetargową w wielkiej – przynajmniej na miejscową skalę – polityce. Galina potrafi pisać, znakomicie buduje nastrój, jej bohaterowie są z krwi i kości, akcja trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej stronicy. Dla takich tekstów chce się czytać fantastykę. I wreszcie… Numer jeden. Tak tak, nie mogło być inaczej. Najwyższy stopień podium zajęli…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
1. Marina i Siergiej Diaczenko – Waran Nie będę ukrywał, że to w mym prywatnym rankingu absolutnie autorzy numer jeden współczesnej rosyjskojęzycznej fantastyki. I nawet, jeśli akurat mają słabszy dzień, to i tak utwory ich autorstwa na głowę biją konkurencję. W fantastyce szukam przede wszystkim nastroju; jeśli towarzyszy mu kunsztownie skonstruowana akcja, tym lepiej – nie jest to jednak, przynajmniej dla mnie, składnik konieczny dla uznania tekstu za szczególnie udany. Diaczenkowie potrafią jak mało kto połączyć oba te elementy w swe własne, niepowtarzalne, łatwo rozpoznawalne dzieło. Tak też jest w przypadku Warana, niesamowitej, napisanej z niebywałym rozmachem, zarazem jednak niezwykle kameralnej fantasy, przy której najlepsze rzeczy takiej Le Guin chociażby wyglądają niczym pierwsze, nieśmiałe wprawki literackie nastolatków. Waran to opowieść o przeznaczeniu. Przeznaczeniu, które gna młodego chłopaka z nizin (dosłownie i w przenośni – wykreowany w powieści świat uderza oryginalnością; przynajmniej ja nie spotkałem się jak dotąd z czymś podobnym) w poszukiwaniu sensu swego istnienia. Przeznaczenie to nie pozwala mu na dłużej zostać w jednym miejscu, nawet jeśli statusu osiągniętego w owym miejscu można mu tylko pozazdrościć. Wraz z nim poznajemy krainy jego ogromnego świata, przeżywamy jego przygody, lękamy się wraz z nim, kochamy, tęsknimy… Waranem (bo takie imię nosi główny bohater tej opowieści) kieruje jeden cel – odnalezienie legendarnego wędrowca, który rozpala ogień w goszczących go domostwach; ogień ów sprawia, że wkrótce w owym domostwie narodzi się nowy mag. Tak przynajmniej głosi legenda. Piękna legenda… A może prawda? Waran opowiada historię o celu, którego nikt nie jest w stanie osiągnąć, choćby nie wiem jak się starał. Gdy wydaje się, że jest już tuż-tuż, na wyciągnięcie ręki, gdy wydaje się, że wystarczy tylko zrobić ostatni ruch, dokonać ostatniego, niewielkiego wysiłku, cel ów zaczyna się bezpowrotnie oddalać… Bo może w tym wszystkim rzeczywiście chodzi o to, by gonić królika, a nie by go złapać? Waran wreszcie to opowieść o uczuciach, o magii, o… Dopełniają tomu trzy nowele: znakomita, znana już z łamów miesięcznika „Jesli” Ujechał sławnyj rycar’ moj, utrzymana w klimacie nieco a’la Gene Wolfe opowieść o potędze miłości i rycerskim honorze, sporo mniej udany Mizerakl’ oraz druga bodaj po Korniach kamnia, choć tym razem sporo krótsza, wprawka Diaczenków w kosmicznej fantastyce, czyli Tina-della. I jeszcze wywiad z autorami. I krótki przegląd ich twórczości pióra Siergieja Biereżnowo. Jak dla mnie – zdecydowanie książka A.D. 2004 rosyjskojęzycznej fantastyki. Już jest w planach wydawnictwa Solaris. |