powrót do indeksunastępna strona

nr 7 (XLIX)
wrzesień 2005

 O Babce, zwanej Znachorką
Autor pisze o sobie:
Jak mawia mój kolega: urodziłem się i to był największy błąd w moim życiu, chociaż popełniony dość niedawno. Drugim poważnym błędem jest pisanie przeze mnie opowiadań. Mieszkam w Augustowie – przyjemnym miasteczku wśród licznych jezior; interesuję się tyloma rzeczami, że bezcelowe jest ich wymienianie.
A trzeba przyznać, że miała ona w okolicy niezwykłą reputację. Ludzie w obawie przed gniewem staruszki uciekali się do niej wyłącznie z przypadkami beznadziejnymi. I to tylko jeżeli wszystkie inne sposoby zostały już wypróbowane. Każdemu wiadomo, że zdenerwowana Babka może nieźle nakląć, czy, jak kto woli – rzucić urok. Dla przykładu – Omilijanom z Kamienia jednej nocy dwie krowy powiesiły się na własnych łańcuchach. Tylko dlatego, że stary Józef jadąc wozem ochlapał idącą gdzieś Babkę.
Ilustracja: Wojciech Gołąbowski
Ilustracja: Wojciech Gołąbowski
W pobliżu lasu rozciągającego się pomiędzy Jasionowem a Krasnoborkami stała niewielka chatka. Jak przystało na chatkę stojącą w pobliżu lasu, który rozciąga się od Jasionowa do Krasnoborek, była stara. Wprawny cieśla od razu doceniłby jej wykonanie (zwracając uwagę chociażby na rzeźbione okiennice), z uznaniem pokręcił głową, splunął i powiedział: „Takich już teraz nie robią”. I miałby rację, wiadomo przecież, że wprawny cieśla myli się nadzwyczaj rzadko. Swoją drogą coraz ciężej takiego znaleźć. Żywych pozostało ich bardzo niewielu, wszyscy są w zaawansowanym wieku. Osobiście, z tych żyjących, znam tylko jednego. W dodatku nie mam całkowitej pewności czy nadal stąpa po tej ziemi… Przytaczając słowa wprawnego cieśli: „Takich już teraz nie robią”.
Wracając jednak do chatki – rzeczywiście była stara. Może wystarczy powiedzieć, że stała tam sobie już trzeci wiek. Nie była duża, mieściły się w niej tylko: sień, duża kuchenna izba, jeden pokój i naprawdę mały strych. Uprzedzając wszelkie pytania chcę powiedzieć, że, jak znakomita większość takich chat, ta również nie posiadała wynalazków takich jak łazienka i toaleta. Funkcję pierwszej pełniła duża miednica, do której w razie potrzeby nalewało się wodę z sagana stojącego na płycie. Latem często wykorzystywano w podobnych celach pobliską rzekę. Za toaletę służyła natomiast oddalona o kilkanaście metrów sławojka, z wyciętym w drzwiach sercem. Dla niewtajemniczonych: kształt wycięty na drzwiach sławojki – kier lub karo – rozróżniał Polaków od Białorusinów.
Rozpędzając się tak z opisem domu prawie zapomniałem o rzeczy najważniejszej – jego jedynej żywej mieszkance. Była to kobieta bardzo tajemnicza. Większość okolicznych mieszkańców mogłaby o niej z czystym sumieniem i pewnością powiedzieć tylko: „Kiedyś mieszkała w tym domu w Zielonej, niedaleko karczmy na zakręcie, tej co spłonęła.” Reszta informacji na temat babki pozostawała w sferze przypuszczeń, zasłyszanych opowieści, niesprawdzonych plotek. W Jasionowie mówili na nią po prostu Babcia Spod Lasu, w Krasnoborkach była już Babą Jagą, a w Wolnym – Znachorką. Sama babcia najbardziej lubiła gdy nazywano ją Babką, więc nie śmiałbym nazywać jej inaczej.
Pewnego dnia Halina Roszko postanowiła skorzystać z ostatniej deski ratunku. Problem był poważny. Jej trzynastoletni syn przestał rozmawiać, nie odzywał się od pół roku. Ciężko zresztą użyć tutaj słowa „przestał"… Mały Stasio (tak właśnie na niego mówiono cały czas) właściwie nigdy porządnie nie zaczął mówić. Słowa, jakie potrafił wypowiedzieć dało policzyć się na palcach, w dodatku Stasio rzadko mówił cokolwiek. Zdawało się, że nie lubi ludzi, zachowywał się, jakby ich nie zauważał. Sąsiedzi śmieli się, choć też odrobinę bali i mówili, że chłopiec jest wilkołakiem i rozmawia tylko przy nowiu, a przy pełni zupełnie milknie i sprawia wrażenie przerażonego. Niektóre ze starszych kobiet mówiły, że to wina wilka, który ugryzł Halinę podczas ciąży i „Stasio wilkołakiem nie jest, ale i chłopcem zwyczajnym też nie, ot, takie coś pomiędzy”. Inne dzieci bały się go. Bardziej niż Kasi Krysiuk, którą ze względu na wygląd przezywali Mongołką. Powiem wam w tajemnicy, że dziewczynka cierpiała na trisomię 21pary chromosomów, potocznie nazywaną zespołem Downa… Miała jednak coś wspólnego ze Stasiem. Widząc jej oczy miało się wrażenie, że dziecko radośnie cierpi. Ciężko to może zrozumieć, trudno też opisać, ale uwierzcie, że tak właśnie było. Kasia była również jedyną osobą, z którą Stasio się „dogadywał”. To dogadywanie wyglądało tak, że siadali i patrzyli sobie w oczy, uśmiechając się przy tym szczerze i ochoczo. Podczas gdy wszystkie dzieci bawiły się albo pomagały rodzicom, Stasio i Kasia siedzieli na szlabanie, schodach, stosie drewna, czymkolwiek i „rozmawiali”. Czasami trzymali się przy tym za rękę i zamykali oczy, a wtedy co bardziej wtajemniczone babki wyczuwały coś dziwnego.
Halina miała nadzieję, że może Babka będzie w stanie pomóc jej synkowi. Nie potrafiły tego zrobić wioskowe babki i znachorki, wizyta u Babki była ostatnia deską ratunku. A trzeba przyznać, że miała ona w okolicy niezwykłą reputację. Ludzie w obawie przed gniewem staruszki uciekali się do niej wyłącznie z przypadkami beznadziejnymi. I to tylko jeżeli wszystkie inne sposoby zostały już wypróbowane. Każdemu wiadomo, że zdenerwowana Babka może nieźle nakląć, czy, jak kto woli – rzucić urok. Dla przykładu – Omilijanom z Kamienia jednej nocy dwie krowy powiesiły się na własnych łańcuchach. Tylko dlatego, że stary Józef jadąc wozem ochlapał idącą gdzieś Babkę.
Halina wybrała drogę przez las, była ona sporo krótsza, a nie tak łatwo iść piechotą z koszem pełnym słoniny i wędlin. Ludzie mówili, że Znachorka nienawidzi, gdy ktoś wjeżdża wozem na jej podwórze, toteż wszyscy chodzili do niej pieszo. Pomiędzy drzewami prześwitywała już kryta gontem chałupa oraz słomiany dach stodoły. Halina i Stasio minęli wbitą na kiju sporą czaszkę i, wedle zwyczaju, przestali się rozglądać. Teraz należało zapukać w strzech seriach po trzy razy i zaczekać trzy zdrowaśki. Dębowe drzwi tłumiły odgłos pukania. Były wprawdzie zamknięte jedynie w charakterystyczny dla okolic sposób – „na zapadkę” i prowadziły nie do izby a do sieni, ale tak nakazywał zwyczaj. Dopiero teraz można było wejść do przedsionka i zapukać siedem razy do właściwych drzwi. Po kilku chwilach otworzyły się one bezszelestnie i samoistnie. „Chodźcie, chodźcie, uważać na głowy, bo futryna niska” – powiedział jakiś młody głos. Każdy pewnie zastanowiłby się skąd w domu samotnej babki wziął się młody głos, ale Halina nie miała teraz nastroju do myślenia. Weszli do środka. Na niskim stołku, przy piecu, siedziało coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na stertę łachmanów. W rzeczywistości była to Babka, która nawet w trzydziestostopniowym upale nie zdejmowała wełnianej kamizelki i plisowanej spódnicy. Tymczasem w drzwiach do pokoju znikła właśnie postać młodej dziewczyny w zwiewnej, białej sukience.
– Czego chcieli? – odezwała się babka skrzeczącym głosem, zupełnie niepodobnym do tego, który kazał im wejść – Co z chłopcem?
– Niemowa. Może by Babko poratowali?
– A od czego to ratować? Ni ma nic do gadania, niech nie gada, żopy mi nie zawraca. I bez tego można zdziełać wiele.
Halina wystraszyła się, nie chciała zadzierać ze Znachorką. Jednak Stasio, nie zwracając żadnej uwagi na staruszkę, podszedł do kredensu i zaczął głaskać wyrzeźbione na nim kwiatki. Babka, nie przerywając obierania bulwy, powiedziała:
– Nich ostanie na miesiąc.
Matka zupełnie zgłupiała. Wprawdzie ze Stasia nie miała żadnego pożytku, a często był dla niej źródłem kłopotów, jednak w końcu był jej jedynym synem… Co powie w domu i jak wyjaśni Kasi, że zostawiła syna z Babką? Halina myślała, że wystarczy przynieść trochę mięsa dla Znachorki, a ona wymyśli coś łatwego i szybkiego. Tak jak to zrobiła z małym Mikuckim, który moczył się w nocy, a miał już 15 lat. Kazała mu iść na most, zrobić w nim dziurę, wysikać się do niej, a potem ją załatać. I podziałało; proste, łatwe, szybkie i skuteczne. Tymczasem ona miała zostawiać syna sam na sam z Babką? Skąd wiadomo, że go nie skrzywdzi, nie złoży w ofierze jakiemuś czartowi, albo nie sprzeda Żydom na placki…
– Nie zastanawiaj się tyle – powiedziała babka, wiedząc o czym myślała Halina – Z tymi plackami to bujda. Ni ma żadnych wirujących beczków z kolcami do odsysania juchy z dzieci i ni ma też żadnych żydowskich rytualnych placków z krwią.
To, co powiedziała Baba brzmiało zawile i uczenie, jednak w jakiś sposób uspokoiło Halinę. Pomyślała sobie, że Stasio będzie przynajmniej siedział z uczoną Babką; może się czegoś przypadkiem mądrego dowie…
– To jak? Ostawiasz smyka?
– No…
– Wędliny weź z sobą, jeszcze mi ostało od Karbowskich.
Kobieta ukłoniła się (na co staruszka odpowiedziała skinieniem głowy) i wybiegła z chaty szybciej niż zdążyła o tym pomyśleć.
Babka odłożyła nożyk, którym skrobała kartofle, podeszła do Stasia, który cały czas bawił się kwiatkami, pochyliła i szepnęła mu do ucha: „Ło, z żywych zostaliśmy tu sami”.

Babka siedziała na schodach chaty i obierała ryby. Chłopiec nie mówił dużo, nadrabiał za to ogromnym apetytem. Przez ścianę przeniknęła postać smukłej dziewczyny.
– Może pomóc Babci w obieraniu ryb? – po głosie można było rozpoznać, że to ona zaprosiła Stasia do środka.
– Oż ty durna! – oburzyła się Znachorka – Przecie wiesz, że tobie słońce szkodzi! Już się robisz przeźroczysta!
– Babciu, ale ja nie mogę siedzieć cały czas w domu, kiedy świat taki piękny…
– Jak zechcesz to będziesz mogła. Patrz na tego Staśka – on cały dzień tylko je i się tym kredensem bawi.
– Co do Stasia… – dziewczyna ściszyła głos, jakby w obawie, że usłyszy ją chłopiec – Mi się wydaje, że on jest chory. Nie nauczysz go mówić tak jak nauczyłaś Reksia.
Pies leżący w cieniu własnej budy tylko podniósł uszy i się uśmiechnął.
– A co ty myślisz, że ja taka głupia i nie wiem? – oburzyła się Babka – Wiem co robić.
W tej samej chwili w domu rozległ się płacz. Babka przymknęła na chwilę oczy i powiedziała:
– Aurelka, weź obacz czego ten berbeć ryczy pod kredensem. I nie wychodź mi na podwórko jak mówię!
Babka lubiła wszystkie rusałki, Aurelię oczywiście najbardziej, chociaż krzyczała na nią najmocniej. Wprawdzie nimfa była jeszcze młoda i niedoświadczona, ale miała w sobie coś niezwykłego i była niewiarygodnie piękna. Nawet jak na rusałkę. Przypominała staruszce dawne czasy, kiedy to sama Babka próbowała szczęścia jako półprzezroczyste stworzenie, uwodzące zasłuchanych w śpiew młodzieńców. Oj! ilu to chłopców Babka uwiodła i zatańczyła wtedy na śmierć…
Płacz nie ustawał, więc wstała, wzięła miskę z rybami pod pachę i podreptała do środka. Aurelka czule głaskała Stasia, ale on nie zwracał na nią uwagi. Babka postawiła ryby na stół, poczłapała do szlabanu, na którym siedzieli, złapała Stasia za głowę i przekręciła tak, aby móc spojrzeć mu w oczy.
Wtedy Stasio po raz pierwszy ujrzał twarz babki, zazwyczaj skrywaną przez przepastną chustę. Widać było na niej mnóstwo zmarszczek, ale uwagę przyciągały oczy. Były tak jasnoniebieskie, że prawie białe. Lewe oko zdawało się być zupełnie martwe, nawet nie drgało, a powieka była wysoko uniesiona. Chłopiec nie wystraszył się jednak, ale z zaciekawieniem zaczął przyglądać nowej twarzy. Uniósł rękę i zaczął nią badać twarz starszej pani. Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy.
– Aj chłopcze, a źle ci tutaj? – spytała Babka – Mama wróci jak cie przekonam cobyś zaczął gadać. Nie martw się, bedzie dobrze.
Od tej chwili Znachorka często rozmawiała ze Stasiem w podobny sposób. Siadała, patrzyła mu w oczy tak samo jak biedna Kasia i odpowiadała na pytania, które nigdy nie zostały wypowiedziane. A rusałka Aurelia siedziała na krześle w kącie, gdzie nie dochodziło słońce i patrzyła…

– Babciu… Co tak naprawdę mu jest?
– A to zależy Aurelciu.
– A od czego?
– Czy wedle dzisiejszych młodych doktorów, czy wedle mnie.
– Więc?
– Doktor by powiedział, że to autyzm, ale doktor nie wie tyle co ja wiem. Jak czegoś nie rozumiejo to zmyślajo naukowo nazwe i myślą, że starczy.
– Aha… Babciu, jeszcze jedno. Jak można przestać być rusałką?
– Ni można.
– To czemu ty nie jesteś…?
– Nie interesuj sie.

Stasio zaczynał powoli mówić. Potrafił już kilka nowych słów: „bapka”, „Ałrelka”, „kobolt”. Aurelia tak ucieszyła się słysząc „Ałrelka”, że ucałowała go i (nie zważając na palące słońce) nazbierała mu całą kobiałkę świeżutkich truskawek. Zmieszała je z cukrem i śmietaną, tworząc wybitny deser. Jak na rusałkę…
Jednak chłopiec przestawał mówić. Zbliżała się pełnia. Babkę jakieś ważne sprawy zaprowadziły aż do Grodna. Pouczyła więc rusałkę co i jak i zostawiła ze Stasiem.
Pierwszego dnia pełni Aurelka na chwilę spuściła oko z chłopca. Szukała go na strychu, w piwnicach na ziemniaki, w pobliskiej stodole, w której wiecznie śmierdziało zwierzętami, których tam wcale nie było. Chłopca nigdzie nie było. Zrozpaczona nimfa postanowiła pójść tam, gdzie zawsze spędzała pełnie w samotności i rozmyślała nad tym, czy dobrze postąpiła odłączając się od stada i zamieszkując z Babcią… Światło księżyca może nie opalało tak dobrze, ale przynajmniej jej nie szkodziło, w dodatku było piękniejsze niż słoneczne. Rusałka wpłynęła na strych i przeniknęła przez dach.
Ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że leżał na nim Stasio i wpatrywał się w dużą, srebrną tarczę księżyca. Położyła się obok i również zaczęła patrzeć w niebo. Noc była wyjątkowo jasna. I śliczna prawie jak rusałka…

Następnego dnia Stasio nie odzywał się zupełnie, tak jak w nocy. Tyle że nocą wpatrywał się w księżyc a za dnia w Aurelię. Początkowo trochę to deprymowało nieśmiałą nimfę, jednak po jakimś czasie przyzwyczaiła się i przestała zwracać na to uwagę. Musiała z rozkazu Babci posprzątać chałupę. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ Babka raczej nie była pedantką…
Aurelia próbowała rozmawiać ze Stasiem, ale on tylko patrzył na nią i patrzył. Jak na księżyc.
W nocy powtórzyło się zdarzenie z poprzedniego dnia. Tym razem jednak Aurelia nie powstrzymywała się i zrobiła to, co chciała zrobić już wcześniej. Chwyciła Stasia za rękę. Babka ostrzegała, że takie dzieci jak on mogą bać się dotyku i wszelkich czułości i reagować na nie wręcz agresywnie. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Rusałka była pewna, że ujrzała uśmiech na twarzy chłopca. Postanowiła zaryzykować:
– Czego się boisz?
Nie oczekiwała odpowiedzi. Ostatnio zdawało się jej, że wie o czym myśli Stasio i potrafi rozmawiać z nim bez otwierania ust.
– Księżyca – powiedział, cały czas patrząc na srebrzystą tarczę.
Aurelia podniosła się na łokciach i spojrzała na chłopca. Zdawało się jej, że odpowiedział, czy zrobił to naprawdę? A może to tylko chora wyobraźnia…?
– Dlaczego?
– Jest piękny a zarazem przeraża mnie. Tak jak ty.
Aurelia zadawała setki pytań, ale na żadne z nich nie uzyskała odpowiedzi. Stasio nie odezwał się już żadnym słowem. Dziwnie się czuje odrzucona rusałka…

Babka wróciła z Grodna, powiedziała, że była we Lwowie i postawiła na stół koszyk czekoladek z Harrodsa. Nikt jednak nie zadał żadnego pytania. Ani pies, ani Aurelcia, ani Stasio, ani nawet, zazwyczaj bardzo rozmowny, wiekowy dąb za oknem. Znachorka wiedziała, że coś jest nie w porządku. Wzięła rusałkę za ramię, a ta usłyszała w głowie głos:
– Co się stało?
– Nic – odpowiedziała jedynie myślą – Nic szczególnego.
– Nie kłam. Czego chcesz od Stasia?
– Nic od niego nie chcę.
– Akurat! – nimfa aż poczuła w głowie przenikliwy ból – Mów prawdę!
– Ja chcę tylko jego…
Babka zwolniła uścisk i opadła na swój maleńki taborecik przy piecu.
– Wychodźta, musze pomyśleć i się poradzić.

To naprawdę była trudna sprawa. Głupia nimfa się zakochała, a rusałki nie powinny tego robić. W dodatku w kim… W chłopcu z wilczym instynktem, który był starszy umysłem niż ciałem i bał się księżyca… Może lepiej byłoby gdyby babka wcześniej powiedziała Aurelii jak to przestała być rusałką? Jak taka się zakocha to dopiero prawdziwy problem… Są wtedy dwa wyjścia: albo sama zatańczy ukochanego na śmierć, wtedy przestanie być rusałką i nigdy już nikogo nie pokocha; albo zginie przy następnej pełni księżyca… Bądź mądrą babką i doradź coś sensownego. Ona sama była młoda i mściwa, chłopak głupi i wcale jej nie kochał, więc przestała być rusałką… Jednak ten przypadek różnił się diametralnie. Babka przysięgła sobie, że zrobi wszystko, aby nie zranić ciemnowłosej nimfy o niebieskich oczach. Zżyła się z nią przez te pięć lat, pokochała ją…
Tak sobie myśląc Babka uświadomiła sobie coś ważnego. Skoro, oczywiście czysto teoretycznie, jako była rusałka nie mogła nikogo pokochać, to w jaki sposób pokochała swoją bladą Aurelcię? To dało Znachorce do myślenia. Poszła na strych i ze zdobionej skrzyni wyjęła obitą byczą (?) skórą księgę z dziwną gwiazdą w kole na okładce. Przerzuciła kilkanaście stron, naśliniając przy każdej palec, a następnie utkwiła wzrok w jednym krótkim akapicie.
– Ło tak, ełreka! – krzyknęła ucieszona.

– Sluchaj Ałrelciu! – Babka była wyraźnie przejęta – To go nie bedzie bolało!
– Ale co to da, babciu? – Aurelia z trudem wykrztusiła te słowa, skraplając je przy okazji obfitym deszczem rusałkowych łez, nazywanych rosą.
– Tam jest wyraźnie napisane: „A jezli takowa rusalka pakocha czlowieka…”. Nie lamentuj tylko dawaj te miksture co upichcilam!
Aurelia zdjęła z płyty cynkowy kociołek pełen jakiegoś śmierdzącego wywaru o bardzo dziwnym niebieskim kolorze…
• • •
Halina Roszko nigdy więcej nie zobaczyła swojego synka. Nie miała już nikogo, a sama powoli głuchła i ślepła. Bała się przeciwstawić Babce, była zbyt słaba, czuła że to już jej koniec. Nocami (a zwłaszcza gdy nadchodziła pełnia) płakała. Na próżno sąsiadki próbowały ją uspokoić, na próżno poszła do spowiedzi i rzuciła na tacę całe swoje oszczędności… Była pewna, że jej syn został stracony na zawsze. Obawiała się, że może Znachorka zrobiła z niego jakąś miksturę, zamieniła w obrzydliwą kreaturę albo poświęciła Władcy Much na ołtarzu. Teraz miała pewność, że babka była ucieleśnieniem zła, lub przynajmniej wstrętną, starą, odrażającą i w dodatku wredną wiedźmą bez serca… Halina zaczynała nawet widzieć dziwne rzeczy, jednak nikomu o nich nie wspominała.
Ukojenia kobieta doświadczała patrząc w bezdenne oczy małej Kasi Krysiuk.
I słuchając wycia wilka, który często chodził pod jej oknami z jakąś świetlistą i uroczą postacią na grzbiecie. Przynajmniej on zdawał się być szczęśliwy…
7-8 lipca 2005
powrót do indeksunastępna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.