 | Polska delegacja w Katyniu |
Przez cały okres międzywojenny „Słowo” (jak i cała prasa zachodnia) wyczulone było na wszystkie informacje docierające ze Związku Radzieckiego, a mówiące o załamaniu się władzy komunistycznej w tym kraju, o niezadowoleniu mas, demonstracjach i walkach zbrojnych przeciwników państwa radzieckiego z władzą. Wiadomości te docierały do Polski via Zachód, często wyolbrzymione i odległe od prawdy. Mackiewicz po każdorazowym otrzymaniu takich wiadomości sięgał po pióro i – pełen dobrych przeczuć – pisał np. o „ogromnych ruchach antysowieckich” w Mińsku. Ich przyczyną miały być zbyt wysokie podatki oraz religijność społeczeństwa, nie mogącego znieść ustawicznego szargania wiary. W każdej plotce jest ziarenko prawdy, więc i w tej na pewno było. Mimo to nie da się ukryć, że Mackiewicz pisał raczej o tym, czego by sobie życzył, niż co naprawdę mogło mieć miejsce. Drukowane w „Słowie” artykuły doprowadziły do reakcji samego Naczelnego Wodza sił zbrojnych ZSRR Woroszyłowa, który oskarżył prasę polską o rozdmuchiwanie informacji na temat wydarzeń na Białorusi. Mackiewicz bronił się, powołując na legalną prasę radziecką, opisującą wydarzenia ostatnich dni w tej republice. Nawet jeśli te informacje były dalece prawdziwe, sam Mackiewicz nie wierzył w to, by kontrrewolucyjny ruch na Białorusi mógł wstrząsnąć podstawami komunistycznego imperium. Politykę narodową, prowadzoną w Mińsku, obserwował z rosnącym niepokojem. Zauważał, że w ramach polityki NEP-u i „Trustu” wita się tam z otwartymi ramionami działaczy narodowych litewskich i białoruskich, nawet tych o antykomunistycznej przeszłości. Działalność ta miała na celu – zdaniem dziennikarza – ukrytą i rozległą akcję walki o Wilno. Niebezpieczeństwa tego nie dostrzegał jednak wcale rząd kowieński. Litwinom trudno było zrozumieć, że nawet gdyby chcieli zbrojnie odebrać Polsce Wilno, Sowieci nigdy by im na to nie pozwolili i w sytuacji kryzysowej najprawdopodobniej sami zajęliby miasto. „Mińsk obrasta już nie w pierze, ale groźne jastrzębie pióra. Zaczyna tworzyć wielką, poważną siłę, spekulującą najbardziej na polsko-litewskim konflikcie” – ostrzegał Mackiewicz. – „Porozumienie polsko-litewskie jest w danym wypadku warunkiem pierwszym i nieodzownym”. Są tu pewne sprzeczności. Z jednej strony bliska jest dziennikarzowi wiara w zwycięstwo kontrrewolucji na Białorusi, z drugiej – nieobce przekonanie o sile czerwonego Mińska, będącego w stanie sam dyktować warunki sąsiadom. Mackiewicz pozostał jednak czujny. W połowie roku 1930, czytując moskiewską „Prawdę”, doszedł do przekonania, że coraz bardziej antysowiecko nastawiona jest inteligencja białoruska, która ostro występuje przeciw kolektywizacji i – co może wydać nam się dzisiaj wręcz humorystyczne – „pierwiastkom międzynarodowym w języku białoruskim”. Przez sześć kolejnych lat (od 1930 do 1936 roku) na temat rozwoju komunizmu w Związku Radzieckim nie pisał Józef Mackiewicz wcale. Po długim milczeniu jednak – w opublikowanym w „Słowie” artykule wstępnym „Bierzmy przykład z Cichego Donu” – wytoczył najcięższe działo. Pisał już bez ogródek i bez obiektywizmu, wprost nawoływał do krucjaty, która powinna zniszczyć do cna ów ustrój. „Prowadzimy w naszym piśmie walkę z komunizmem i ze wszystkimi jego przejawami, – bez względu na to, czy są one zamaskowane, czy otwarte, – które do komunizmu prowadzą lub prowadzić mogą” – zapewniał czytelników, dodając zarazem: „(…) chciałbym, żeby ta walka była nieubłaganą, ponieważ uważam osobiście, że prowadzimy ją zbyt humanitarnie, po prostu zbyt łagodnie”. W walce z komunizmem trzeba – według Mackiewicza – być przygotowanym na największe poświęcenie, ponieważ, jak pisał: „Powinniśmy prowadzić walkę z komunizmem na śmierć i życie.(…) To jest walka o najszczytniejsze ideały ludzkości. A w walce na śmierć i życie nie udziela się forów”. Już wówczas Mackiewicz dostrzegał zbrodniczą istotę tej ideologii, nie dawał sobie „zamydlić oczu”, pozbył się wszystkich złudzeń. Pisał z ogromnym wewnętrznym przekonaniem i zaciętością: „Komunizm nie uznaje praw ani honoru, ani godności jednostki. W Sowietach skazuje się ludzi za przestępstwa, które w chrześcijańskim pojęciu są dobrym uczynkiem. (…) Humanizm jest zwalczany, religia prześladowana”. Widział negatywny wpływ agitacji bolszewickiej na masy ludowe i robotnicze na terenie Wileńszczyzny i starał się temu przeciwstawić z całą mocą i potęgą swego pióra i polemicznych zdolności. „Komuniści podkopują nasze życie, rozwalają nasze fabryki, podminowują nasze wsie, niszczą nasz organizm państwowy. – Tej ofensywie przeciwstawia się u nas metodę walki godnej innego przeciwnika, ale nieskuteczną wobec komunizmu” – dowodził Mackiewicz, próbując „otworzyć oczy” przedstawicielom władzy i administracji państwowej. Wszystko to doprowadziło go do wysnucia jedynego możliwego w tej sytuacji wniosku. Stał się on credo, idee fixe pisarza na całe jego życie: „My musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać! Żadnych względów, żadnego kompromisu! – wołał. – A tym bardziej posiadamy ku temu prawo, ponieważ jesteśmy nie stroną zaczepną, a obronną!” Wierzył Mackiewicz również w posłanie boskie, był bowiem przekonany, że „Bóg nas rozgrzeszy. Prowadzimy wojnę z komunizmem, a religie dozwalają nam na wojnie zabijać”. Dzisiaj, po prawie siedemdziesięciu latach, które minęły od napisania tych słów, nawet dla kogoś, kto doskonale zna powojenną publicystykę Józefa Mackiewicza (praktycznie w całości mającej wydźwięk antykomunistyczny), muszą być one dużym zaskoczeniem. W tym artykule są bowiem wyrażone wszystkie poglądy pisarza; jego postawa polityczna była w tym czasie ukształtowana do końca; już nic się nie zmieniło. Trudno zatem zgodzić się z Kazimierzem Orłosiem, wskazującym, że momentem przełomowym w życiu Mackiewicza był Katyń, że dopiero wizyta nad grobami polskich oficerów w Katyniu – obraz nie mającej porównania w dziejach świata zbrodni NKWD – zdecydował o rodowodzie jego pisarstwa. To nieprawda – artykuł „Bierzmy przykład z Cichego Donu” jest chyba wystarczającym na to dowodem. Zagadką pozostaje natomiast, co doprowadziło (jeśli w ogóle było coś takiego) do napisania tego „wstępniaka” właśnie wtedy – w początkach maja 1936 roku, po prawie sześcioletnim milczeniu w sprawach związanych z polityką wewnętrzną i zagraniczną ZSRR… Być może miała na to wpływ rosnąca potęga komunistycznego państwa, ugruntowanie władzy Stalina (właśnie w tym roku uchwalona została nowa konstytucja ZSRR, tzw. „stalinowska”) oraz pierwsze czystki i masowe procesy. Pytanie „dlaczego?” zapewne na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. Jednakże to właśnie fakt ukazania się tego artykułu (bez względu na to, czy był on skutkiem, czy przyczyną) można prawdopodobnie uznać za moment przełomowy w życiu Mackiewicza. Od tej bowiem chwili dziennikarz „Słowa” zaczął „sprawom radzieckim” poświęcać znacznie więcej uwagi. Jak prawie wszyscy w Europie, z ogromnym zdumieniem i niedowierzaniem przypatrywał się wielkiemu procesowi, w którym na ławie oskarżonych zasiadło szesnastu najwyższych przedstawicieli władzy w ZSRR (m.in. bohaterowie rewolucji i najbliżsi towarzysze Lenina – Zinowiew i Kamieniew). Parę dni po ich rozstrzelaniu napisał: „Ostatnie wypadki w Sowietach (…) stanowią chyba najdonioślejszy fragment wewnętrznego kryzysu, jaki Bolszewia przeżywała od roku 1917”. Mackiewicz dał się ponieść fali euforii, widząc w potędze Stalina (który był na tyle mocny, by postawić przed sądem najwyższych dostojników partyjnych i państwowych, będących jego przeciwnikami w walce o władzę) jego słabość. „To już jest rewolucja – przekonywał. – Jeżeli w tej chwili nie mamy jeszcze wiadomości o tym, żeby przeniosła się na ulicę czy koszary, to sądząc z nastroju, jaki dziś w Rosji panować musi, sądząc z konieczności, która zmusiła Sowietów do ponownego zastosowania masowego terroru – skoro taką wiadomość otrzymamy, możemy jej wierzyć. Myślę, że jesteśmy dziś bliżej końca Sowietów, niż któregokolwiek roku, ostatnich ponurych w Rosji, lat szesnastu”. Rachuby okazały się błędne. Masowe czystki zamiast doprowadzić do podważenia dyktatorskiej władzy Stalina, tylko ją umocniły – do kontrrewolucji w roku 1936 (ani w latach następnych) nie doszło. Na nic się więc zdały prośby Mackiewicza: „Daj Boże tam jak najgorzej!” Po roku 1936 do Polski wciąż docierało sporo informacji o sytuacji w Rosji. Agencje prasowe w Londynie i Paryżu pisały o masowych aresztowaniach, trwającej czystce, dalszym wykrywaniu źródeł spisku, buntach chłopskich na Ukrainie, buncie wojsk w Riazaniu, samobójstwach wśród wysokich urzędników komunistycznych. Mackiewicz pytał jednak: czy i na ile możemy tym informacjom wierzyć? Był pewien, że nie znajdą one potwierdzenia w Moskwie. Zgadzał się jednak z przekonaniem wyrażanym przez prasę zagraniczną, że w Związku Radzieckim nastąpił powolny nawrót ku „komunizmowi wojennemu”. Jedną z ofiar stalinowskich czystek był w roku 1937 znany w Polsce (zresztą Żyd polskiego pochodzenia) dziennikarz, redaktor naczelny organu KPZR „Izwiestia”, Karol Radek (właściwie Sobelson). Oskarżony został o zorganizowanie spisku antypaństwowego i osądzony. Mackiewicz zamieścił w „Słowie” wspomnienie o Radku z czasów studenckich w Krakowie. Nie poznał go nigdy osobiście – opisał to, czego dowiedział się od jego ówczesnych przyjaciół i znajomych. Mimo że komunista, był Radek osobą szanowaną. Tym większe zdziwienie wśród znających go osób wzbudziło zachowanie redaktora „Izwiestii” podczas procesu, kiedy to przyznawał się do wszystkich stawianych mu zarzutów. „Dlaczego jednak tak zeznaje, dlaczego upadł tak nisko, jak tylko ludzie na procesach sowieckich upadać mogą – tego nie umiem wytłumaczyć. Musi to być straszna tajemnica sowieckich więzień…” – pisał Mackiewicz, oddając szacunek jednemu ze swoich największych politycznych wrogów. Sprawą, która wielokrotnie powracała w publicystyce Józefa Mackiewicza, był problem nie spłaconych przez Związek Radziecki odszkodowań, do czego ZSRR zobowiązał się na mocy podpisanego w marcu 1921 roku Traktatu Ryskiego. Na podstawie artykułu XVIII tego traktatu Rosja Sowiecka zwrócić miała obywatelom polskim pieniądze zgromadzone przez nich w byłych rosyjskich kasach oszczędnościowych (w sumie ponad 140 milionów rubli w złocie), co w tamtej chwili – czyli w roku 1936 – włącznie z procentami (i po przeliczeniu na polską walutę) wynosiło 1,5 miliarda złotych. Do roku 1924 rokowania w tej sprawie prowadzono w Polsce – potem delegacja radziecka zerwała rozmowy i wyjechała do Moskwy. Od tamtej pory żadna państwowa instytucja w Polsce nie zajmowała się tą sprawą. Ludzie natomiast (pieniądze te należały do około 500 tysięcy osób) wciąż czekali na rozwiązanie problemu. Wina leżała, jak sądził Mackiewicz, po stronie polskiej, gdyż: „Nie posiadamy ani jednego dokumentu, ani jednej noty sowieckiej, z której by wynikać mogło, że Sowiety są przeciwne ponownemu zwołaniu Komisji Mieszanej”. Formalnie nic więc nie stało na przeszkodzie do ponownego wszczęcia rokowań – ale, jak pytał Mackiewicz, kto ma to zrobić, jak nie władze? Te jednak, mimo listów, apeli i próśb obywateli, milczały. „Cynizm naszej biurokracji przeszedł wszelkie granice” – stwierdził w końcu dziennikarz. Trzy lata później (w roku 1939) sprawa wciąż pozostawała nie rozwiązana. Było to o tyle dziwne, że dla rządu polskiego w grę wchodziły: „(…) 1) zaufanie obywateli do państwa w ogóle, 2) zaufanie do traktatów międzypaństwowych, 3) prestige Państwa Polskiego”. Mimo że od „dziewiętnastu lat Sowiety odmawiają wykonania niektórych postanowień Traktatu Ryskiego w formie oburzającego lekceważenia interesów Państwa Polskiego, z wyraźną szkodą jego obywateli”, rząd w Warszawie nie zrobił nic, by wyegzekwować swoje prawa. Przykre to musiało być doświadczenie dla Mackiewicza, który tyle razy nawoływał do poszanowania prawa i domagał się – w imię racji stanu – dbania o interesy obywateli Rzeczypospolitej. Tu interesy te w najjaskrawszy sposób były gwałcone, rząd zaś na to zezwalał. Inna sprawa, że był to już rok 1939. Wojna zbliżała się wielkimi krokami. Trudno było w takiej sytuacji politycznej w Polsce i Europie domagać się od rządu, by zajmował się sprawami (z punktu widzenia wielkiej polityki) tak marginalnymi. Sam Mackiewicz pisał przecież: „Doczekaliśmy się czasów, gdy szablę zastąpiła w Europie – pałka gumowa”. Coraz więcej państw porzucało demokratyczną drogę rozwoju (Włochy, Niemcy, ZSRR, Litwa, Łotwa i inne) i niewiele takich pozostało: z gruntu „antydemokratyczne” monarchie i tylko dwie republiki – Francja i Szwajcaria. W roku 1939, według Mackiewicza, nawet carska Rosja wydawałaby się państwem demokratycznym w porównaniu z Rosją Radziecką. Latem 1939 roku, w obliczu wojny polsko-niemieckiej, największym zagrożeniem dla Polski wydawał się Mackiewiczowi „diabelski pakt” między Hitlerem a Stalinem. Mimo różniących oba państwa – hitlerowską III Rzeszę i komunistyczny Związek Radziecki – podstaw ideologicznych dostrzegał w ich ustroju i polityce zagranicznej daleko idące analogie. Pakt radziecko-niemiecki nie wydawał się dziennikarzowi „Słowa” rzeczą niemożliwą. Jak pokazała historia, i w tym wypadku miał słuszność. |