Największą bolączką różnej maści horrorów i thrillerów były zawsze słabe zakończenia. Świetny klimat, rosnące z minuty na minutę napięcie, ciekawa intryga i wreszcie nie trzymający się kupy finał. W „Kluczu do koszmaru” sytuacja jest zupełnie odwrotna, bo dopiero ostatnie kilka minut seansu trzyma poziom.  |  | ‹Klucz do koszmaru› |
Iain Softley, twórca świetnego „K-Pax”, postanowił zmierzyć się z najbardziej demonicznym, ale także ezoterycznym miejscem Ameryki. Kiedyś – najważniejsza kolonia francuska. Teraz – uważany za kolebkę jazzu, kopalnię mitów i zarzewie Voodoo. Nowy Orlean od dawna pociągał pisarzy, muzyków i reżyserów. Zdawać by się mogło, że każdy film tam kręcony ma jednego, stałego operatora. Miejscowe legendy głoszą inaczej. Podobno – w największym mieście stanu Luizjana – operatorzy nie są potrzebni. Senna atmosfera, nastrój magii, zbiorowisko artystów, alkoholików i czarowników. Był pociągający w „A love song for Bobby Long”, przerażający w „Harrym Angelu” i jest do bólu uprzykrzający w „Kluczu do koszmaru”. Młoda Caroline (Kate Hudson) to pielęgniarka, bardziej z powołania niż z zawodu. Zostaje zatrudniona przez dawno już przekwitłą Violet. Ma opiekować się jej bliskim śmierci mężem, który od czasu tajemniczego udaru jest sparaliżowany. Państwo Deveraux mieszkają w starym gotyckim domu na obrzeżach Nowego Orleanu. Sanitariuszka wprowadza się do siedziby wielmożnej emerytki i dogorywającego rencisty. Od pani domu dostaje uniwersalny klucz otwierający wszystkie pokoje. Wszystkie, oprócz jednego, ukrytego na strychu za stosem gratów. Jak w „Ptaku-straszydle” braci Grimm, tak i tutaj niewiasta nie może opanować swojej ciekawości. Drzwi po jakimś czasie stają przed nią otworem, a klucz okazuje się prowadzić do tytułowego koszmaru. Każdy jednak inaczej definiuje znaczenie słów. Zakładam się więc o czterysta batów, że koszmar, jaki wyobrażają sobie widzowie, nie jest tym samym, który przygotowali dla nich twórcy. Brak tu straszenia muzyką, narracją czy obrazem. Głównym wodzirejem grozy staje się montaż. Chaotyczne zestawienie treściowo odległych i często różnokolorowych kadrów podnosi adrenalinę na zasadzie odruchów warunkowych. Czysty behawioryzm, Pawłow by się ucieszył. Z nieustającym napięciem patrzy się tylko na Johna Hurta, grającego ułomnego staruszka. Z całym szacunkiem, ale Hillary Swank ze swoimi „kalekimi” kreacjami może się schować. Hurt, żeby wzbudzić współczucie, nie musi posuwać się do odgryzania sobie języka. Wystarczy, że leży i patrzy swoim przenikliwym wzrokiem. Paradoksalnie, bardziej mobilna reszta obsady nie dotrzymuje kroku inwalidzie. Hudson zamiast umiejętności pokazuje trochę ciała. Rowlands zbytnio szarżuje, a Sarsgaard stara się być zagadkowy. Nawet zazwyczaj charakterystyczny Isaach De Bankole tutaj jest tylko kolejnym opętanym „czarnuchem”. „Klucz do koszmaru” zasługuje na ocenę niższą o jakieś dwadzieścia procent, gdyby nie wyjęte z innej bajki zakończenie. Finał jest zaskakujący, trochę enigmatyczny i ciekawie konkluduje nieciekawą całość. Marna to pociecha, bo jak śmiać się z puenty, skoro nie poznało się żartu?
Tytuł: Klucz do koszmaru Tytuł oryginalny: The Skeleton Key Reżyseria: Iain Softley Zdjęcia: Daniel Mindel Scenariusz: Ehren Kruger Obsada: Kate Hudson, Peter Sarsgaard, Joy Bryant, John Hurt, David Jensen, Gena Rowlands, Isaach De Bankolé Muzyka: Ed Shearmur Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 2 września 2005 Czas projekcji: 104 min. Gatunek: thriller Ekstrakt: 50% |