Batman jeszcze na dobre nie zadomowił się w polskich kinach, a na jego miejsce już wciskają się kolejni komiksowi herosi. Popularność Fantastycznej Czwórki w stosunku do popularności Nietoperza jest mniej więcej odwrotnie proporcjonalna do przewagi liczebnej tych pierwszych. Ale wstrzymajcie się ze stawianiem krzyżyków. Zatrzymajcie je lepiej na następny film Żamojdy.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kto nie zna komiksu ani tym bardziej historii powstania Fantastycznej Czwórki, ten nie będzie miał raczej żadnych powodów do irytacji. Największe zgrzyty występują bowiem na linii komiks – adaptacja. Najbardziej boli zmarnotrawienie dużego potencjału arcyłotra Doktora Dooma, a dokładniej genezy jego pochodzenia. Postać ta zasługuje na odrębną produkcję nawiązującą treścią i stylistyką do pierwszych kilkunastu minut „Początku” Nolana. W końcu Victor miał styczność z najbardziej przerażającymi osobowościami tego świata – Mefistofelesem i tybetańskimi mnichami. W filmie natomiast, wraz z Reedem Richardsem, Johnnym Stormem, Susan Storm i Benem Grimmem, zostaje napromieniowany przez kosmiczną burzę. I tak organizm Victora von Doom zmienia się w nieokreślony stop żelaza, a on sam może panować nad elektrycznością, co wykorzystuje do niecnych czynów. Takie połączenie Macieja Tomczyka (żelazo), Lecha Wałęsy (elektryczność) i Henryka Stokłosy (niecne czyny). DNA pozostałej czwórki też ewoluuje. Reed może dowolnie rozciągać swoje ciało, Johnny zapalić się, Susan być niewidzialną, a Ben jest po prostu silną, kamienną, ale nadal humanoidalną bryłą. I to właśnie oni, trochę przez przypadek, tworzą Fantastyczną Czwórkę. Tim Story z wielką gracją przedstawił ten ekstraordynaryjny kwartet. Facet dotychczas z akcją nie miał przecież zbyt wiele wspólnego, bo w „Barbershop” nie było potrzeby, a w „New York Taxi” zapewne chęci. W „Fantastycznej Czwórce” udowadnia, że też potrafi rozerwać widza i nakręcić coś więcej niż taksometr czy balejaż. Epileptycy nie muszą się jednak obawiać oślepiającej ilości fajerwerków. Reżyser umiejętnie dawkuje efekty specjalne, skupiając się raczej na relacjach między poszczególnymi członkami grupy. Główny wątek, czyli konflikt z Doomem, na dobre rozpoczyna się dopiero w trzeciej kwarcie produkcji. Wcześniej emocji dostarcza śledzenie zachowań Johnny’ego/Ludzkiej Pochodni – jego podbojów miłosnych, egotycznego zachowania i licznych uszczypliwości, jakie kieruje do wszystkich wokół. Ale nie tylko na jego barkach spoczywa obowiązek zaspokajania widza. Sympatyczny to widok, gdy między Reedem a Susan odradza się dawne uczucie. Dużo wnosi też przemiana Bena. Już jako Stwór (wolę jednak Rzecz) walczy z samym sobą oraz ze swoim „darem”, który traktuje jak ułomność. Tematy jego rozterek moralnych odpowiadają rozważaniom przedszkolaka, ale przecież szczerszych istot niż dzieci nie ma. W ogóle cały film jest takim celuloidowym dzieckiem – szczerym, sympatycznym i nieprzewidywalnym. Szkoda tylko, że podobnie jak rzeczywisty berbeć, czasami jest także zbyt naiwny i śmierdzi kupą. No i gdyby jeszcze Stwór (nadal wolę Rzecz) miał obecne w komiksie wargi i neandertalską brew, to już byłbym w pełni kontent. A tak, moje zadowolenie jest analogiczne do radości białego ojca, którego takaż sama małżonka wydała na świat czarnoskóre bliźnięta.
Tytuł: Fantastyczna czwórka Tytuł oryginalny: Fantastic Four Reżyseria: Tim Story Zdjęcia: Oliver Wood Scenariusz: Michael France, Mark Frost Obsada: Jessica Alba, Michael Chiklis, Chris Evans, Ioan Gruffudd, Laurie Holden, Hamish Linklater, Julian McMahon, Maria Menounos, Kerry Washington, Stan Lee Muzyka: John Ottman Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Niemcy, USA Data premiery: 19 sierpnia 2005 Czas projekcji: 105 min. Gatunek: akcja, SF Ekstrakt: 70% |