powrót do indeksunastępna strona

nr 7 (XLIX)
wrzesień 2005

 Czerwony Tunel
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Walił pięściami w drzwi Wincenta już od ponad minuty, kiedy zdesperowany zdecydował się pociągnąć za klamkę. Drzwi ustąpiły wpuszczając go do środka. Od razu uderzył go duszny zapach, jakby pomieszanie przypalonego mięsa, z czymś jeszcze… Wtargnął do pokoju pełniącego rolę salonu, ale zastał tylko puste fotele. Podążając za dziwnym fetorem dotarł do sypialni. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, była książka. Leżała na stole, zupełnie niezmieniona. Jak to dobrze! Przeniósł wzrok na łóżko, a raczej na to, co z niego zostało. Było to zaledwie kilkanaście wystających sprężyn, wysuwających się ponad popiół niczym rosówki po deszczu. „Odnotowano też kilka przypadków samozapłonu”. Na resztkach nadpalonego szkieletu łóżka spoczywała tylko stopa. Miejsce, gdzie powinna się łączyć z nogą ziało osmoloną czernią. Po pościeli nie było nawet śladu. Ściany i sufit były tylko nieznacznie nadpalone, zupełnie jakby w jakiś niewytłumaczalny sposób ogień koncentrował się tylko na spoczywającym w łóżku ciele. Dlaczego nie próbował się ratować? – przemknęło Mariuszowi przez myśl. Nie miał teraz czasu na zastanawianie się nad tym. Nie miał czasu na żal, nie miał czasu, by pozostawać tu dłużej. Czuł gniew, a raczej niepohamowaną, palącą wściekłość. Porwał książkę i chowając ją pod kurtką wybiegł na klatkę schodową.

Działo się coś bardzo niedobrego. Obrazy, ponownie na kształt migoczącej świetlówki, nakładały się na siebie w chaotyczny sposób. Jadąc brnącym przez ulewę tramwajem, widział zmasakrowane zwłoki, pozbawione skóry mięśnie i zryte ostrzami twarze. W chwilę później obraz ten znikał, ustępując miejsca prawdziwemu, który trwał jednak o wiele krócej, ponownie ustępując koszmarnym wizjom. Gdy otworzył książkę, lampy w tramwaju zgasły i zdawało mu się, że słyszy jakiś odległy, ulokowany na skraju swej świadomości krzyk. Natychmiast ją zamknął i światła na nowo rozjaśniły wnętrze.
Gdy dojechał na miejsce, czekał go kolejny szok. Przed sklepem całodobowym zebrał się tłum ludzi, złożony z pijaczków i przypadkowych przechodniów. Utworzyli ciasny krąg i kiedy Mariuszowi udało się przez niego przecisnąć, zobaczył, że w jego środku leży zmasakrowane ciało dziewczyny. Miała rozdarty brzuch, odsłaniający błyszczące wnętrzności. Blond włosy pozlepiane były krwią, a twarz nie zdradzała absolutnie niczego. Mariusz poczuł tuż obok siebie wstrętny odór i gdy odwrócił się w stronę jego źródła, poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w twarz zdechłą rybą. Ponownie ujrzał tego samego, obleśnego pijaka, który zaczepiał go już dwukrotnie. Tym razem, choć wydawało się to niemożliwe, wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej. Oczy nie były już po prostu przekrwione, były czerwone jak u jakiejś ohydnej bestii. Twarz była tak zdeformowana, że z trudem można w niej było odszukać resztki ludzkich kształtów. Z bezzębnych ust buchał w Mariusza odór, podobny tylko do swądu spalenizny, jaki czuć było w mieszkaniu Wincenta.
– Ładny mamy dzisiaj dzień, hę? – wycharczał, w chwilę potem zanosząc się spazmami nieludzkiego, diabolicznego śmiechu. Mariusz nie wytrzymał. Pchnął go nożem w sam środek brzucha, przekręcił, a następnie pchnął ponownie. Nie było nawet najmniejszego śladu krwi, nie było nawet rany. Zupełnie jakby w ogóle nie zadał mu ciosu. Wstrętny, humanoidalny stwór zaniósł się jeszcze bardziej nieludzkim, skrzeczącym śmiechem. Mariusz zerwał się do ucieczki, pędząc jak szalony w stronę Bloku nr 5.
Garderoba była porąbana na drobne kawałki. Ostre odłamki lustra błyszczały na podłodze. Biurko było wywrócone do góry nogami, szuflady i ich zawartość zalegały teraz brązowy dywan. Całe mieszkanie wyglądało jak po przejściu tornada. Ktoś szukał książki.
– Schwarz… – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Wyciągnął spod kurtki nóż i ostrożnie skierował się do kuchni. Drzwiczki z szafek były powyłamywane, a przechylona lodówka opierała się o ścianę. Zza okna dochodził monotonny, upiorny zgrzyt obracającej się karuzeli. Szybko wycofał się na korytarz i skierował swe kroki ku drugiemu pokojowi. Telewizor zamienił się w stertę porąbanego plastiku i szkła. Ubrania z szaf były wywleczone na zewnątrz. Na resztkach pozrywanej tapety widniał wyryty ostrym narzędziem napis: „SPOTKAMY SIĘ W TUNELU”.
Mariusz odszukał w stercie rupieci świecę, zamknął się w łazience i otworzył książkę. Było to jedyne miejsce w domu, które nie posiadało okna i odcięte było od dziennego światła. Zapalił świecę pozwalając jej wyłonić plątaninę diabelskich hieroglifów. Gdy zaczął się w nie wpatrywać, ze zdumieniem stwierdził, że niektóre z nich wydają się poruszać. Ruch następował niezauważalnie, gdy Mariusz spoglądał na inną część strony, ale czasami udało mu się dostrzec go kątem oka. Symbole jakby przeskakiwały z jednego miejsca na drugie i choć nie mógł wykluczyć ewentualnego złudzenia, poczuł się bardzo dziwnie.
Temperatura w łazience wyraźnie podskoczyła. Słaby blask świecy nadał kafelkom krwawy odcień. Gdy Mariusz zdołał podnieść wzrok sponad książki, jego zmęczone oczy zarejestrowały coś niezwykłego. Czerwone kafelki zaczęły się poruszać. Łazienka była większa, niż jeszcze parę chwil temu, a działo się tak za sprawą ścian, które powoli zaczynały się od siebie oddalać. Ściany po bokach jakby się rozciągnęły i nim Mariusz zdążył ponownie spojrzeć na książkę, ta po prostu zniknęła. Pozostał tylko wielki, nieskończenie długi, bijący silną czerwienią tunel.
Z oddali dobiegał zniekształcony odległością hałas. Coś potężnego przetaczało się w bardzo dużej odległości od niego. Tunel był teraz jeszcze większy. Metaliczna woń krwi wypełniała go niczym gęsty, toksyczny opar.
– Koszmar rośnie w siłę. – głos dobiegł zza pleców Mariusza. Chwytając za nóż odwrócił się gotowy przyjąć atak.
Stał tam. Żółty kaptur był opuszczony i odsłaniał poranioną oparzeniami, brodatą twarz. Gęste brwi zginały się wściekle w kształt litery V. Był wzrostu Mariusza, ale przynajmniej dwadzieścia kilogramów cięższy.
– Chcesz książkę, tak? – zapytał Mariusz. – Będziesz mi ją musiał zabrać.
Schwarz zrobił parę swobodnych kroków wprzód, wydobywając spod płaszcza lśniący topór o metalowym trzonku. Wygięte w dzikim uśmiechu ostrze rozbłysło soczystym karmazynem.
– Ty głupi szczeniaku – zaczął – Nie masz pojęcia, co czynisz.
– Zamknij się! – krzyk Mariusza odbił się echem od wielkich, kaflowanych ścian.
– Chcesz wyzwolić niewyobrażalny koszmar; pozwalasz mu przedostać się do twojego świata. Kiedyś byłem taki jak ty. Chciałem mieć moc, którą można odnaleźć w tunelu, jednak to ta moc odnalazła mnie. Teraz mam zadanie do wykonania: strzec bram koszmaru. Strzec ich przed takimi głupcami jak ty!
– Nic mnie to nie obchodzi!
– Właśnie dlatego wyzwoliłeś drzemiące tu siły.
Na te słowa hałas dobiegający z oddali, nieco się wzmógł i przybliżył.
– Nie pozwolę na to. – kontynuował Schwarz. – Zabiorę książkę i ostatniego, który wie o jej istnieniu.
– Nigdy!
Mariusz rzucił się z rykiem do przodu. Zamachnął się nożem w stronę gardła przeciwnika, ale ten zdążył się odchylić. Z trudem utrzymując równowagę, Mariusz przypuścił atak ponownie. Tym razem ostrza broni zderzyły się z metalicznym szczękiem. Byli w tak małej odległości od siebie, że topór Schwarza był bezużyteczny. Wykorzystując to, Mariusz wykonał zamach w stronę jego twarzy. Schwarz zdołał pochwycić przegub Mariusza, na chwilę go unieruchamiając. Mariusz jednak nie dawał za wygraną i silnym ciosem głowy zgniótł nos przeciwnika. Krew w aurze tunelu wyglądała jak smoła. Schwarz zachwiał się niepewnie i przyparł do ściany. Gdy Mariusz ruszył w jego stronę, strażnik tunelu wykonał szeroki zamach toporem. Mariusz odskoczył, o centymetr unikając zderzenia z wygiętym ostrzem. Kolejny atak wyglądał identycznie: topór przeciął powietrze tuż przed klatką piersiową Mariusza. Nim Schwarz zdążył wziąć kolejny zamach, Mariusz ruszył do przodu z nożem wyciągniętym przed siebie. Schwarz odsunął się w bok, silnym kopnięciem podcinając mu nogi.
Mariusz upadł ciężko na wilgotną podłogę. Ponad sobą zobaczył bezkresną, krwistą dal. Rozbił sobie szczękę, ale ból wydawał się odległy i nierealny. Adrenalina niemal rozsadzała mu mózg. Rozejrzał się w poszukiwaniu noża i dostrzegł go leżącego dwa metry obok. Odwrócił głowę i ujrzał opadające ostrze. Przeturlał się w bok, brzęcząc klamrą skórzanej kurtki. Ostrze zderzyło się z podłogą wydając przy tym tępy, raniący uszy brzęk. Mariusz pochwycił nóż i od razu przeturlał się z powrotem, unikając kolejnego ataku. Przejechał nożem po nodze Schwarza, ale materiał płaszcza unieszkodliwił atak. Ostrze topora ponownie ruszyło ku niemu, lecz Mariusz zdążył już wstać.
Potężny hałas był coraz bliżej i oczyma wyobraźni Mariusz widział hordy tysięcy demonicznych kreatur, pędzących w stronę rzeczywistego świata. Tunel powoli zaczynał drżeć; Mariusz czuł to pomimo paraliżującego lęku. Nadciągało coś strasznego.
Topór ze świstem przeciął powietrze i wbił się w dłoń, oddzielając od niej dwa palce. Nóż upadł z brzękiem na podłogę, a tuż obok niego zaczęła się tworzyć ciemna plama krwi. Mariusz najpierw poczuł ciepło, dopiero potem niesłychany, docierający aż do barku ból. Rozwarł usta, lecz wydobył się z nich tylko żałosny jęk. Był już przegrany. Opuściły go wszystkie siły i musiał pogodzić się z nieuchronnym końcem. Potworny hałas był już tak potężny, że ze ścian tunelu zaczęły odpadać kafle. Odsłaniały błyszczącą, krwistą tkankę, która zdawała się poruszać niczym mięsień. W tej chwili wydawało się, że tunel jest jednym wielkim organizmem. Spomiędzy łomotu wyłoniły się pełne żądzy mordu wrzaski, zawodzenia i zwierzęce zewy. Kakofonia wypełniła umysł Mariusza doprowadzając go do stanu wrzenia. Pomimo to, hałas wciąż rósł i rósł. W końcu rozległ się przepotężny huk i cały tunel zniknął.
Potem Mariusz zorientował się, że stoją na jego podwórku. Rzęsisty deszcz spływał na strzępek jego prawej dłoni, powodując jeszcze większy ból. Stara, pordzewiała karuzela obracała się z ohydnym zgrzytem, a na każdym z siedzeń, zamiast posępnych dziewczynek, spoczywała sterta poskręcanego i bezkształtnego mięsa. Nie mógł się zorientować czy w dalszym ciągu przebywają w wymiarze koszmaru, czy koszmar zawładnął światem rzeczywistym. Różnica pomiędzy jednym i drugim została zatarta.
Oczy Traumana eksplodowały chorą wściekłością. Cały jego wysiłek, aby utrzymać siły tunelu z dala od Ziemi, spełzł na niczym. Uniósł topór w górę, szykując się do zadania ostatecznego ciosu.
Mariusz, dysząc z bólu, poczuł w wewnętrznej kieszeni kurtki jakiś twardy kształt. Lewą ręką wydobył go na zewnątrz. Była to książka. Wciąż jeszcze należała do niego. Klucz do zdobycia potężnych mocy był w jego rękach. Odcięte palce wydawały się przy tym nic nieznaczącą błahostką. Starając się nie myśleć o bólu, ruszył biegiem w stronę ulicy.
Mokry asfalt zaczerwienił się od krwi, która skapując z dłoni, znaczyła ślad uciekającego Mariusza. Widok książki tchnął w niego nowe siły, lecz zaczęły go one opuszczać, wraz ze zbyt dużym ubytkiem krwi. Biegł coraz wolniej, raz po raz zataczając się, cudem tylko unikając upadku. Przed oczyma mieniły mu się gwiazdki, a widok powoli zaczynała zasnuwać ciemna mgła. Trauman miał go już w zasięgu swej broni, kiedy jego niedoszła ofiara zrobiła niespodziewany zwrot w prawo i z hukiem wpadła do sklepu całodobowego.
Przerażeni ludzie z osłupieniem obserwowali zakrwawionego, długowłosego mężczyznę, który słaniając się na nogach skierował się w stronę zaplecza. Drzwi nie zdążyły się jeszcze zamknąć, kiedy do wnętrza wpadła kolejna postać, tym razem potężnego mężczyzny w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym.
Mariusz szarpnięciem lewej dłoni otworzył czarną książkę i w tej samej chwili sklep pogrążył się w mroku. Zdezorientowani klienci podnieśli histeryczny krzyk. Boleśnie uderzając się o jedną z półek, zdołał namacać zimny kształt butelki i porwać go ze sobą. Odtrącił na bok przestraszonego sprzedawcę, przebrnął przez zaplecze i wypadł tylnymi drzwiami na tonące w bajorkach tyły sklepu. Oparł się o zimny mur próbując zaczerpnąć powietrza.
Trauman szedł pewnie w stronę otwartych drzwi, ściskając swój topór najmocniej jak potrafił. Nic już nie mogło mu stanąć na drodze. Za parę sekund głowa szczeniaka opadnie z karku. Wiedział, że jego ofiara nie ma już drogi ucieczki, dlatego nie spieszył się zbytnio. Pewnym krokiem wyszedł na tyły sklepu. Usłyszał brzęk i oczy zalała mu krótka fala ciemności. Gdy odzyskał wzrok, spostrzegł, że leży w brudnej kałuży, pozbawiony swej broni. Ponad nim stał Mariusz, w jednej ręce dzierżąc resztki rozbitej butelki, w drugiej topór. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Mariusz, ruchem wyuczonym w rzeźni, odciął jego głowę od reszty ciała.

Potężny grom przetoczył się po ciemnym niebie. Deszcz sprawnie zmywał krew do pobliskiego rynsztoku. Mariusz siedział oparty o mur, wciśnięty pomiędzy kontenery na śmieci. Tępo spoglądał na odrąbaną głowę i na własną krew płynącą po błocie. Czuł, że wygrał. Teraz nikt nie mógł mu stanąć na drodze. Całe bogactwo świata koszmaru stało przed nim otworem. Nim zdąży się wykrwawić, ucieknie do czerwonego tunelu. Może nawet zostanie tam na zawsze. Otworzył książkę, ale ujrzał tylko puste, moknące od deszczu strony. W tym świetle nie mógł ujrzeć nic więcej. Poza tym, czuł że książka straciła swą moc. Zupełnie jakby… Jakby koszmar stał się rzeczywistością! Nie mógł już uciec, gdyż wymiar koszmaru był wokół niego. Stopił się ze znanym mu światem. Z niepohamowaną wściekłością cisnął książkę w stronę kałuży. Wtedy poczuł niepokojące pieczenie dochodzące z wnętrza żołądka. W chwilę później pierwsze języczki ognia otarły się o jego przełyk.
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.