Ocknął się leżąc na podłodze. Czuł pieczenie na twarzy i dłoniach. Obok, na dywanie, leżała zamknięta książeczka. Otarł pot z czoła i rozejrzał się dookoła szukając czegokolwiek, co mogłoby dowodzić, iż wciąż śni. Przybity do ściany koc zasłaniał okno, a oświetlane dogasającymi świecami ściany nie nosiły już śladów krwi. Zerwał koc, by wyjrzeć na zewnątrz. Ulicę przecinał sznur aut, a w salonie samochodowym panował niewielki ruch. Nic nie wskazywało na to, że wciąż tkwi w szponach koszmaru. Ale czy na pewno? Pobiegł do kuchni, by wyjrzeć przez okno wychodzące na podwórze. Karuzela stała nieruchomo. Nie licząc zabłąkanego psa, podwórko było o tej porze puste. Zauważył, że drżą mu ręce. Żyły jakoś strasznie nabrzmiały, jakby dopiero co wrócił z siłowni. Najbardziej dokuczliwe było jednak pieczenie, jakie koncentrowało się w okolicy twarzy. Wpadł z hukiem do łazienki i pełen obaw spojrzał w lustro. Skóra była lekko zaczerwieniona, ale nie wyglądało to groźnie. Obmył twarz wodą, lecz na niewiele się to zdało. Myślami wrócił do wizji, jakich doznał zaraz po przekroczeniu granicy czerwonego tunelu. Skąd się tam wziął ten chory maniak? I co miało oznaczać to „mam cię"? Czyżby w jakiś sobie tylko znany sposób wpadł na jego trop i szykował się teraz do odebrania swojej własności? W takim razie nie było czasu do stracenia. Książkę należało ukryć. Wybiegł z mieszkania. Pomimo panującego upału włożył kurtkę; miał pod nią schowaną książkę oraz wielki nóż z rękojeścią wyposażoną w naszpikowany kolcami kastet. Czuł jak wali mu serce i to nie tylko z powodu szybkiego kroku, jakim zmierzał w stronę przystanku. Uważnie rozglądał się dookoła, gdyż każda twarz wydawała się jakaś złowroga i zdradziecka. Czuł na sobie ciężkie spojrzenie mężczyzny w żółtym płaszczu, lecz nigdzie nie mógł go dostrzec. Próbował uspokoić się w myślach, ale im bliżej był przystanku, tym większej nabierał pewności, że do niego nie dotrze. Wtedy właśnie usłyszał za sobą przyspieszone kroki. Ktoś biegł prosto na niego. Nagłym ruchem wydobył spod kurtki nóż, odwracając się na spotkanie z psychopatą. Nie zobaczył go. Obok przemknął mały chłopiec, biegnący w stronę swej wychodzącej ze sklepu mamy. Nie zdążył zauważyć lśniącego w słońcu ostrza i bardzo dobrze, bo w przeciwnym wypadku narobiłby niezłego hałasu. Mariusz odwrócił się z powrotem, chowając nóż i o mało nie dostał zawału. Na jego drodze stanęła znajomo wyglądająca, odrażająca twarz jednego z miejscowych pijaków. Był to dokładnie ten sam menel, który zaczepił go rano. Tym razem wyglądał jeszcze bardziej obleśnie niż wcześniej. Oczy wyglądały niczym trupie i Mariusz nie wiedział czy przypisać to dużej ilości wypitego wina, czy czemuś innemu. Także i usta wyglądały na suche i buchał z nich jeszcze bardziej odrażający odór. – Ładny mamy dzisiaj dzień, hę? – wybełkotał z nieukrywaną drwiną. – Spierdalaj mi z drogi… – odparł Mariusz, odpychając natręta brutalniej niż poprzednio.
Wincent miał poważne obawy co do stanu kondycji psychicznej swojego kumpla, ale nie trwały one długo. Według wskazówek Mariusza miał nie dotykać książki, ani tym bardziej nikomu o niej nie wspominać. Była to więc najlepsza zachęta do otworzenia jej stronic. Może gdyby uczynił to przy dziennym świetle nic takiego by się nie stało. Niestety, pora była już późna i jego mieszkanie, ulokowane w jednym z wieżowców w centrum Togrowic, jaśniało blaskiem lustrzanej lampy. Było to o tyle dla niego zgubne, że pech chciał, iż zaraz po otworzeniu książki zabrakło prądu. Nie dając za wygraną zapalił świecę, której blask ukazał mu dotychczas ukrytą zawartość książki. Przebywał w tunelu długo, a nawet bardzo długo. Czas płynął tam innym rytmem, lecz Wincent miał wrażenie, iż mijały całe dnie, albo tygodnie. Realność niezwykłych złudzeń, jakich doświadczał, pochłonęła go bez granic. Zapragnął powracać w ten chory świat przy każdej sposobności, niezrażony okropieństwem obserwowanych tam zjawisk. Jak się później miało okazać, to było jego zgubą. Jak już wcześniej zauważył, czas stracił swój dawny rytm, dlatego też długą chwilę leżał w łóżku sztywny jak kłoda, zastanawiając się czy spędził w tunelu tydzień, dzień czy parę godzin. Mieszkanie wypełniały już nocne ciemności, a książka leżała zamknięta na stole. Nie czuł się dobrze. Ręce mu drżały, a na policzkach czuł nieprzyjemne wypieki. Niewiele pamiętał z tego, co zobaczył w czerwonym tunelu. Coś jednak wciąż go do niego ciągnęło i choć nie miał w domu więcej świec, zastanawiał się co by tu zrobić aby móc powrócić do tego dziwnego świata. Pomimo tego, że książka spoczywała na stole w odległości zaledwie paru kroków, coś go powstrzymywało przed ponownym pochwyceniem jej w swoje ręce. Było to zmęczenie. Czuł się tak, jakby przed chwilą skończył przerzucać piątą tonę węgla. Nie miał sił na poruszenie choćby jedną kończyną. Leżał tak więc bez ruchu, wpatrując się w malujące się na suficie cienie. Oprócz dokuczliwych wypieków na policzkach, zaczął odczuwać też coś na kształt zgagi, drażniącej mu żołądek i gardło. Nieznośne pieczenie stopniowo, lecz bardzo powoli przybierało na sile, zalewając jego przełyk falami gorąca. Nie mógł już dłużej tego znieść, zapragnął więc napić się wody. Zrobiłby to gdyby mógł, lecz z jakichś powodów jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Całe zamieniło się we wciśniętą w pościel, rozgrzaną skamielinę, nieustannie wstrząsaną coraz gwałtowniejszymi atakami ciepła. Nieopisany lęk ścisnął mu gardło swym hydraulicznym uściskiem. Mógł tylko czekać na dalszy rozwój upiornych wydarzeń, będąc sparaliżowanym świadkiem kremacji własnego ciała. Płomień, jaki zrodził się w jego żołądku, rozrósł się i powoli zaczynał oblizywać całe wnętrze klatki piersiowej. Wincent nie potrafił nawet poruszyć ustami, z których, gdyby tylko mógł, wydarłby się najboleśniejszy skowyt, jaki słyszała ludzkość. W nozdrzach poczuł dławiącą woń dymu, podczas gdy przed oczyma zobaczył pierwsze refleksy ognia tańczące na suficie. Ogień mozolnie zżerał kolejne tkanki, podchodząc już do gardła. Nagle, niczym miniaturowy wulkan, buchnął z ust i nozdrzy. Trawione żarem mięśnie zaczęły się kurczyć, a skóra topnieć niczym plastik. Ogień koncentrował się na środkowej części ciała, nie sięgając do kolan ani łokci. Po chwili ciepło ludzkiej pochodni wypełniało już całą sypialnię.
Mariusz wrócił do domu około godziny 20:20 i od razu zrozumiał, że będzie to najcięższa noc w jego parszywym życiu. Tunel, bez względu na to czym był, niesłychanie mocno uzależniał, wciąż przyciągając go niewidzialną siłą. Długi czas błąkał się po domu wsłuchany w muzykę Morbid Angel, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu zasiadł przed telewizorem szukając jakiegoś programu informacyjnego. Znalazł. Mógł to być jakiś sardoniczny zbieg okoliczności lub też zaplanowane działanie sił tunelu, w każdym razie trafił akurat na wiadomości dotyczące śledztwa w sprawie mordu w sklepie spożywczym: „…Policja ustaliła tożsamość mężczyzny, którego zwłoki znaleziono na tyłach sklepu. Był to prof. Instytutu Archeologii Polskiej Akademii Nauk, Zbigniew Trauman. Niecały miesiąc temu powrócił z wyprawy badawczej z Iraku. Na razie nie wiadomo czy ma to jakiś związek z brutalnym mordem, czy też jest to nieszczęśliwy zbieg okoliczności…” Dalsza część relacji ograniczała się to wywiadów z rodzinami zamordowanych oraz do przypomnienia całego zdarzenia. Mariusz uśmiechnął się sam do siebie widząc, że sprawa zaczyna robić się coraz ciekawsza. Z tego co usłyszał wyraźnie wynikało, że gość, który zgubił książkę, był jakimś cholernym archeologiem. Kto wie, może książka pochodzi właśnie z wykopalisk w Iraku? Nie wyglądała wprawdzie na starą, ale czy coś, co jest w stanie wywoływać tak realistyczne wizje, nie może posiadać też mocy, która pozwala oprzeć się niszczycielskiemu działaniu czasu? Postanowił, że następnego dnia dowie się czegoś więcej o tej wyprawie archeologicznej i, przede wszystkim, odzyska książkę. Najlepszym źródłem informacji powinien być internet. Tej nocy nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, nie mogąc oderwać myśli od koszmarnych wizji, które za sprawą książki zagnieździły się w jego pamięci na stałe. Wstawał do lodówki po mleko, wyglądał przez okno, siadał na krawędzi łóżka i w końcu kładł się z powrotem, lecz nic nie pomagało. Był zmęczony, ale jego umysł pracował na najwyższych obrotach. W końcu poczuł nawrót pieczenia na twarzy. Właściwie to zdał sobie sprawę, że towarzyszyło mu ono przez cały dzień, ale jakoś, pod wpływem innych wydarzeń, nie zwracał na nie uwagi. Teraz, kiedy nawet tykanie zegara działało mu na nerwy, wypieki stały się na tyle dokuczliwe, iż w końcu zerwał się z łóżka i wszedł do łazienki. Odczekał, aż oczy przyzwyczają się do światła i spojrzał w lustro. Skóra była nieco zaczerwieniona, a w jednym miejscu pojawiła się niewielka szrama, na której powoli tworzył się strup. Skóra na dłoniach także nie wyglądała najlepiej, oprócz tego była jakaś bardziej wrażliwa na wszelki dotyk, raz po raz wywołując ataki niewielkiego bólu. Domyślał się, że to zapewne działanie tunelu wywołało te podrażnienia. Najwidoczniej ciało ludzkie nie było dostosowane do przebywania w tej chorej krainie. Zaczął się nawet zastanawiać czy nie stał się ofiarą jakiegoś zgubnego promieniowania, lecz natychmiast odrzucił tę myśl. Chęć powrotu do tunelu była na tyle silna, iż zaraz zaczął wymyślać inne przyczyny. Postanowił obmyć twarz wodą i wtedy rozległ się trzask. Nim zdążył pojąć co się dzieje, zamiast wody, z kranu wystrzeliła plątanina cienkich, oślizgłych macek. Ruszyły ku jego twarzy z cichym plaskiem uderzając o brzegi wanny. Wszystko to trwało zaledwie ułamek sekundy, podczas której Mariusz zdołał odskoczyć w tył. Tracąc równowagę upadł na ziemię, tak że na chwilę stracił macki z pola widzenia. Ściana wanny przysłaniała mu widok. Leżał absolutnie nieruchomo, dysząc ze strachu i wyczekując kiedy te organiczne świństwo wypełznie na górę, by schwytać go w swój lepki uścisk. Słyszał cichy szelest. Czekał wciąż nie mogąc zdecydować się na ucieczkę. Szelest narastał i narastał, aż w końcu przemienił się w równomierny szum. Szum wody. Wstawał bardzo powoli i niepewnie, bojąc się zajrzeć do wnętrza wanny. Ale w środku niczego nie było. Z kranu lała się woda, a po mackach nie było śladu. Czyżby zaczynał tracić rozum? Przecież książka była tak bardzo daleko od niego, dlaczego więc widział te paskudztwo? Powoli zaczynał tracić orientację, nie wiedząc już co jest jawą, co snem. Senne koszmary stawały się rzeczywiste, podczas gdy świat realny tracił swoje dawne znaczenie. Od strony drzwi dobiegły ciche kroki. Ktoś próbował podkraść się do jego mieszkania. Czy był to ów psychopata, który pojawił się w jego ostatniej wizji? Czekał teraz za drzwiami, dzierżąc w rękach ten sam topór, którym wymordował ludzi w sklepie. Powoli, niemal na palcach, Mariusz przeszedł do pokoju, aby wydobyć schowany pod poduszką nóż. W połowie drogi wydawało mu się, że słyszy delikatny zgrzyt klamki. Przyspieszył kroku nie dbając już o robiony przy tym hałas. Gdy pochwycił w ręce nóż, poczuł się nieco pewniej. Ściskając go z całych sił, przybliżył się do drzwi pokoju i zaczął nasłuchiwać. Nie słyszał nic, toteż widząc w garderobianym lustrze nieruchome odbicie drzwi, wyszedł do przedpokoju. Pstryknął w kontakt gasząc światło – postanowił ukryć się w ciemności, ułatwiając sobie atak na ewentualnego intruza. Znowu coś usłyszał, zupełnie jakby nierówne dyszenie po drugiej stronie drzwi. Stanął dwa metry od nich, w odległości zapewniającej bezpieczeństwo w wypadku, gdyby szaleniec postanowił rozwalić drzwi toporem, ale też wystarczającej do przypuszczenia ataku. Teraz był niemal pewien, że ktoś stoi na korytarzu. Wyraźnie słyszał jego oddech. Zastanawiało go tylko dlaczego jeszcze nie postanowił wejść do środka. Co go powstrzymywało? Nierówne dyszenie nie dawało Mariuszowi spokoju. Z jakąś dziwną intensywnością wdzierało się w głąb jego głowy, mieszając się z szumem zbyt szybko pulsującej krwi. Zaczął się nawet zastanawiać czy nie wsłuchuje się czasem we własny oddech, tak bardzo przyspieszony przez strach. Po chwili zdał sobie sprawę, że tak właśnie jest. Poczuł jeden z najgorszych lęków, jaki tylko można sobie wyobrazić. Uświadomił sobie, że traci panowanie nad własnym umysłem.
Schowana w cieniu drzew postać długo wpatrywała się w okno na drugim piętrze. Tylko migoczący od czasu do czasu neon salonu samochodowego wyławiał z mroku kształty barczystego mężczyzny. Czując na sobie przyjemne podmuchy wiatru uświadomił sobie, że wszystko idzie zgodnie z jego planem, o ile nie jeszcze lepiej. Tej nocy nie miał tu już czego szukać. Chowając ręce w kieszeniach wyłonił się zza pnia i pomaszerował w stronę ulicy. Wiatr na chwilę przybrał na sile. Ciężka, pordzewiała karuzela obróciła się niepewnie, wydając dojmujący, przenikliwy jęk.
Mariusz nie zmrużył oka do piątej rano, czyli do momentu, w którym decydując się na otwarcie drzwi wyjściowych przekonał się, że nikt po ich drugiej stronie nie stoi. Zasnął na podłodze w przedpokoju, podświadomie nie wypuszczając z dłoni noża. Spał niewiele ponad trzy godziny i gdy się obudził czuł się jeszcze gorzej. Wszystko bolało go od twardej podłogi. Obraz wirował mu przed oczami, przypominając o konieczności zjedzenia jakiegoś solidnego posiłku. Mimo to zdołał wepchnąć w siebie tylko dwie suche bułki. Jakiś irracjonalny lęk nieustannie ściskał mu gardło, jakby podpowiadając nadejście czegoś naprawdę niesamowitego. Długo wyglądał przez kuchenne okno paląc jednego papierosa za drugim. Ponure podwórko spowijał cień z ciemniejącego nieba, a z włączonego telewizora dobiegał głos prezenterki pogody, przepowiadającej potężną nawałnicę. Stara karuzela stała nieruchomo, lecz jej widok był dla Mariusza na tyle nieprzyjemny, że nie mogąc go znieść zatrzasnął okno i gnany jakimś dziwnym przeczuciem opuścił mieszkanie. Nie dbał już o swą pracę; było to teraz jego najmniejsze zmartwienie. Widząc grupę miejscowych pijaczków ominął ich szerokim łukiem. Po drugiej stronie ulicy zobaczył widok, który tylko spotęgował wciąż narastający w nim, wewnętrzny lęk. Chodnikiem szła para: chuderlawy, pryszczaty chłopak w okularach i trzymająca go pod rękę blondynka. Sprzedawca pracujący na nocną zmianę w sklepie całodobowym i ofiara, którą rozpruł potłuczoną butelką. Tak przynajmniej było w wizji, której Mariusz doświadczył po przekroczeniu czerwonego tunelu. Okularnik przeszedł obok niego, obdarowując go drwiącym, drańskim uśmieszkiem, podczas gdy niczego nieświadoma dziewczyna, nie przestając mówić, patrzyła w drugą stronę. Ten uśmiech podziałał na Mariusza niczym solidny cios między oczy. Stanął jak wryty, obserwując oddalającą się parę. Ponownie uświadomił sobie, że wszystko, co go otacza emanuje swoistą wrogością, niemal go przytłaczając. Domy jakby pochylały się nad nim, topiąc go w swym cieniu, a ulica wydłużała się i wyginała, przyprawiając go o zawrót głowy. Zamknął oczy, wziął kilka głębokich oddechów i spostrzegł, że wszystko wróciło do normy. Zbieranina meneli wpatrywała się w niego z przesadnym rozbawieniem, komentując jego zachowanie niezrozumiałym bełkotem.
Dotarł do kafejki internetowej o godzinie 10:10 i z zadowoleniem stwierdził, że jest jedynym i zapewne pierwszym tego dnia klientem. Wielki tłusty chłopak wskazał swym brudnym palcem jeden ze stojących w rogu komputerów i Mariusz natychmiast zajął miejsce. Szukając jakichkolwiek informacji o wyprawie polskich archeologów do Iraku, dosyć szybko natrafił na odpowiednią stronę. Dowiedział się, że ekspedycją kierował Zbigniew Trauman, a więc ten sam człowiek, który zgubił książkę, a następnie został w brutalny sposób zamordowany na tyłach sklepu. Uśmiechnięta, opalona twarz mężczyzny w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat nie mówiła Mariuszowi niczego. Za to stojący obok postawny mężczyzna miał w sobie coś znajomego. Przyjrzał mu się bliżej i przeszył go dreszcz przerażenia. Co prawda twarz była pozbawiona blizn i strupów, ale pałające jakimś dzikim szaleństwem oczy pozostawały niezmienione. Był to ten sam mężczyzna, którego dostrzegł w swej wizji. Ten sam psychopata, który wpadł do sklepu z toporem i wyrżnął w pień wszystkich klientów. Ten sam, który polował teraz na Mariusza. Z informacji pod zdjęciem wynikało, że jest to Robert Schwarz, asystent Traumana. Mariusz czuł jak dłonie pocą mu się z napięcia. Za oknami zrobiło się jeszcze ciemniej i w szyby zaczęły uderzać pierwsze kropelki deszczu. Szukał dalszych informacji, ale większość z nich sprowadzała się do nudnych opisów prowadzonych tam wykopalisk. W końcu znalazł to czego szukał – zdjęcie małej, czarnej książeczki, ściskanej przez groteskowo wygięty, odkopany ludzki szkielet. Podobno Trauman twierdził, iż dokonał wielkiego odkrycia, ponieważ książka ta miała być częścią jakiejś prastarej legendy. Nazywano ją Księgą Koszmaru i Trauman był przekonany, że posiada ona nadnaturalne właściwości. Wkrótce po tym odkryciu w niewyjaśnionych okolicznościach zginął jeden z członków wyprawy. Na tej samej stronie udało mu się odszukać jeszcze jedno (jak się okazało, ostatnie wykonane przed śmiercią) zdjęcie Traumana. Pochodziło z konferencji prasowej, przeprowadzonej po powrocie wyprawy z Iraku. Trauman stał na mównicy ubrany w popielaty garnitur, a na widocznym za jego plecami ekranie czerniał złowieszczy kształt książki. Uderzająca była zmiana, jaka zaszła w tym człowieku. Jego twarz jakby poczerwieniała, oprócz tego rzucały się w oczy okropne strupy. Mariusz pogładził ręką własną ranę, tę samą, którą odkrył niedawno przeglądając się w lustrze. Domyślił się, iż Trauman nie mogąc się powstrzymać, skorzystał z zaproszenia do czerwonego tunelu. Po raz kolejny miał przed oczyma dowód jego zgubnego wpływu na ludzkie ciało. Z zamieszczonych na stronie informacji wynikało, że środowiska naukowe wyśmiały kontrowersyjne teorie Traumana, a co się tyczy samej książki to często pojawiały się opinie, że jest po prostu zwykłym fałszerstwem. Niestety, nim zdążono przeprowadzić jakiekolwiek ekspertyzy, tak samo książka, jak i Trauman, przepadli bez śladu. W tym samym czasie urwał się kontakt z jego asystentem. Mariusz potarł zmęczone oczy i odchylił się na krześle. Kafejkę wypełniało posępne wycie szalejącego za oknami wiatru. Grubas, który obsługiwał serwer, gdzieś zniknął i przez krótką chwilę Mariusz poczuł się jak ostatni człowiek na Ziemi. Szybko jednak wrócił do dalszych poszukiwań. Zapoznając się z teorią Traumana zaczynał odkrywać prawdziwą wartość czarnej książki. Istnieje bardzo stara legenda, mówiąca o tym, że niegdyś ludzie nie miewali koszmarów, a ich sny były zawsze wesołe i pełne spokoju. Trwało to do czasu, kiedy pojawiła się książka. Nikt nie wiedział skąd się wzięła, ani w jakim języku została napisana. Jedni twierdzili, że jest to dzieło jakiegoś sumeryjskiego maga, inni uważali, że autorem książki jest sam diabeł. Ci nieliczni, którym udało się ją zobaczyć, rychło popadali w szaleństwo lub też przepadali w nieznane. Odnotowano też kilka przypadków samozapłonu. Księga Koszmaru, jak ją zaczęto nazywać, stanowiła przejście pomiędzy światem realnym a wymiarem niewyobrażalnego koszmaru. Działała na zasadzie bramy – aby wejść musisz ją otworzyć, licząc się z tym, że to, co znajduje się wewnątrz, będzie się mogło stamtąd wydostać. Wymiar koszmaru, nazywany często Czerwonym Tunelem, przyciągał badaczy chcących zgłębić jego tajemnicę. Nielicznym udawało się wykraść z tunelu jakieś dziwne artefakty, dające im nadnaturalne możliwości. Książka wpadała więc nie tylko w ręce szalonych okultystów, ale też chrześcijańskich zakonów. Trauman usilnie twierdził, że odbył niejedną podróż do tunelu i że jego zbadanie będzie stanowiło przełom w naszym pojmowaniu rzeczywistości. Monitor zgasł. Mariusz gorączkowo rozejrzał się po szarym wnętrzu kafejki. Grubasa nigdzie nie było. Za oknami szalała już nawałnica, młócąca potężnymi podmuchami trzeszczące okna. Podszedł do drzwi zaplecza, zapukał i otworzył. Wewnątrz nikogo nie było. Zdziwił się, ponieważ nie widział, aby chłopak wychodził na zewnątrz. Zaczytał się jednak tak bardzo, że mógł tego nie zauważyć. Trzask. Wszystkie monitory włączyły się jednocześnie, buchając karmazynową poświatą. Mariuszowi, przenoszącemu przerażone spojrzenie z jednego komputera na drugi, zawirowało przed oczami. Na każdym z ekranów widać było czerwony tunel. Cichy i nieruchomy. Absurdalny obraz wyglądał niczym zdjęcie; żadnego ruchu, żadnych postaci, po prostu tunel. W panice zaczął wyłączać komputery, ale obraz wciąż trwał. Rozejrzał się jeszcze raz próbując odnaleźć grubasa. Nikogo tu oprócz niego nie było. Wrzeszcząc pochwycił jeden z monitorów i rzucił nim o ścianę. Chwilę później biegł już w strugach ulewnego deszczu.
|