powrót do indeksunastępna strona

nr 7 (XLIX)
wrzesień 2005

 Ci wspaniali mężczyźni w swych latających strojach Batmana
Człowiek Nietoperz, ten wytwór amerykańskiej mitologii lepiej zakorzeniony w świadomości przeciętnego Amerykanina niż postacie z mitów greckich, powrócił na celuloid za sprawą filmowej magii Christophera Nolana. Powrócił we wspaniałym, widowiskowym i mądrym stylu. Warto jednak pamiętać, że przed filmem „Batman – Początek” Człowiek Nietoperz wielokrotnie odwiedzał ekrany telewizorów i kin.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gdyby pominąć najnowsze dzieło Nolana, ekranizacje komiksów o Człowieku Nietoperzu podzielić można na trzy etapy. Pierwszy, to lata 40. i 60. – okres swobodnego, niedogmatycznego (a więc często nijak mającego się do komiksowego pierwowzoru) przenoszenia Batmana na ekrany telewizorów i kin. Lata 70. i wczesne 80. nie przynoszą niczego nowego. Po długiej przerwie Mroczny Rycerz trafia do kin dopiero w 1989r., za sprawą reżysera Tima Burtona. Ten film i następny (również Burtona) to drugi wyraźnie nakreślony etap celuloidowej kariery Nietoperza. Ostatni - to dwa filmy w reżyserii Joela Schumachera. Obrazy Burtona i Schumachera dzieli zaledwie kilka lat, niemniej różnica w podejściu obu reżyserów do tematu, różnica w odbiorze ich filmów, w ich artystycznym i widowiskowym przekazie jest na tyle wielka, że nie można stawiać pomiędzy nimi znaku równości.
Kochamy seriale o nietoperzach
Po raz pierwszy telewizyjny show-biznes zainteresował się Batmanem już na początku lat 40. W 1943r. telewizja wyemitowała pierwszy serial, którego kolejne odcinki bardzo swobodnie traktowały papierowy pierwowzór. Producenci zdobyli sympatię wśród dziecięcej widowni, niemniej serial, po 15 wyemitowanych odcinkach, zszedł z anteny bez większego echa.
Do historii przeszły jednak dwa fakty. Po pierwsze: czarny charakter, dr Tito Daka (grany przez amerykańskiego aktora J. Carrola Naisha), był Japończykiem. Warto pamiętać, że serial pojawił się zaledwie półtora roku po Pearl Harbor i niecały rok po Morzu Koralowym i Midway. Machina propagandowa zaangażowanych w wojnę na Pacyfiku Stanów Zjednoczonych nie przepuszczała żadnej okazji, by dogryźć Japonii. Rasistowskie sceny wycięto dopiero po latach, gdy serial wyszedł na VHS. Drugą wartą przytoczenia ciekawostką jest pojawienie się po raz pierwszy wielkiego zegara z kukułką, pamiątki po dziadku Bruce′a, który był atrapą/wejściem do Jaskini Batmana. Element ten, tak w komiksie jak i w kolejnych ekranizacjach, na stałe wszedł do świata Człowieka Nietoperza.
Niewiele zmieniło się w podejściu do tematu w o sześć lat późniejszym serialu Batman & Robin. W 1949r. Człowiek Nietoperz ponownie niczym specjalnym się nie wyróżnia. Fabuła, choć wyzbyta już polityczno-nacjonalistycznych naleciałości (vide skośnooki „zły”), nadal razi banalnością. Powszechnie uważa się, że ten nowy projekt był kontynuacją serialu z 1943r., w którym jedyne, co się zmieniło (prócz obsady i reżysera) to… tytuł. Powstało 15 odcinków. Po pierwszym sezonie projekt zarzucono.
Na kolejną przygodę z celuloidem Batman musiał czekać aż 17 lat. W połowie lat 60. sieć telewizyjna ABC popadła w nie lada tarapaty. Problemy finansowe sprowadziły stację na dno rankingów oglądalności. Szefowie ABC szukali czegoś, co pozwoli im wybić się z marazmu. Idea przeniesienia na ekrany telewizorów opowieści o komiksowym bohaterze miała sens. Tym bardziej, że większość dorosłych z lat 60. wychowała się na historiach o Supermanie czy Batmanie. Sam Człowiek Nietoperz był wtedy znany i lubiany. Popularnością wyprzedzały go jedynie Superman i Dick Tracy. Niestety, tak Żelazny Człowiek jak i komiksowy prywatny detektyw nie byli dostępni dla ABC za sprawą skomplikowanej sytuacji z prawami autorskimi. Wybór tedy padł na Batmana.
Do realizacji zadania wybrano doświadczonego producenta Williama Doziera. Był on podówczas znany z wielu popularnych programów telewizyjnych. Nim rozpoczął pracę w ABC był prezesem wytwórni Screen Gems. Dozier zapoznał się z oryginalnym komiksem i stworzył podstawowe założenia nowego projektu. Jego celem było zainteresowanie serialem tak dzieci, główną grupę docelową, jak i dorosłych. Chciał to osiągnąć poprzez stworzenie serialu bardzo serio, ale jednocześnie naszpikowanego całą masą zabawnych gagów i sporą ilością autoparodii. Tak, by dzieci mogły ekscytować się przygodami swego superbohatera, dorośli zaś – zaśmiewać się do łez z jego przygód.1)
Scenariusz do pilotowego odcinka „Batmana” napisał przyjaciel Doziera – Lorenzo Stemple Jr. Do serialu wybrano nieopatrzonych i nieznanych szerszej publice aktorów. W Bruce’a Wayne’a wcielił się Adam West, pomocnika Batmana, Robina, zagrał Burt Ward. ABC zorganizowała pokaz próbny odcinka pilotowego. Wynik nie na żarty przeraził szefów stacji. Wyselekcjonowane do pokazu osoby nazwały serial kompletną pomyłką. Niemniej, prace nad kolejnymi odcinkami były już na tyle zaawansowane, że nie zdecydowano się zarzucić projektu. Wyniki pokazu próbnego utrzymano w tajemnicy. Rozpoczęcie emisji serialu poprzedzone było długotrwałą i intensywną kampanią reklamową ze słynnym hasłem „Batman is Coming”. Każdy telewidz miał wiedzieć, że ABC przygotowuje prawdziwy hit. I choć sami twórcy serialu, z Williamem Dozierem na czele, podłamani marnym wynikiem pokazów testowych, w żadnej mierze nie wierzyli w to, że Batman odniesie sukces, seria hitem się okazała.
Dzieło Doziera z miejsca podbiło serca widzów – młodzi z zapartym tchem śledzili przygody bohaterów, dorośli zaś zachwycali się estetyką wyrafinowanego kiczu. Kiczu, który stał się wizytówką serialu. Do legendy przeszły sceny tzw. „Bat Climb”, w których Człowiek Nietoperz wraz z Robinem wspinają się na budynki. By ograniczyć koszty, sceny te kręcono za pomocą banalnego triku filmowego – kamerę przewracano o 90 stopni, tak, że aktorzy, którzy w rzeczywistości szli po ucharakteryzowanej na ścianę budynku podłodze, na ekranie telewizora wydawali się niezłomnymi wspinaczami.
Nieodłącznym elementem tych scen było okno, z którego wyglądały i konwersowały z Batmanem takie gwiazdy jak Jerry Lewis, Dick Clark czy Andy Devine w stroju… Świętego Mikołaja. Kolejka do okna w scenach „Bat Climb” była imponująca. Chciały z niego wyglądać wszystkie gwiazdy ówczesnego show-biznesu. Dobitnie świadczy to o wysokiej pozycji serialu w ówczesnym medialnym rankingu popularności.
Batman stacji ABC przeszedł do historii jako najbardziej wystawny serial tamtych czasów, jeden z pierwszych zrobionych w kolorze. Sama jaskinia nietoperza kosztowała 800 tysięcy dolarów. Na ówczesne czasy suma astronomiczna! Serial miał trzy sezony. W dwóch pierwszych pokazywany był dwa razy tygodniowo, w ostatnim, w związku ze spadkiem zainteresowania, tylko raz. Pierwszy sezon swój sukces zawdzięczał zabawnej autoparodii i estetyce skrajnie złego smaku. Drugi – swoją siłę oparł na dziesiątkach znanych twarzy, które przewinęły się przez serial w rolach drugo- i trzecioplanowych. Długie kolejki gwiazd i gwiazdeczek show-biznesu ustawiały się by, choć na chwilę, pokazać się w Batmanie. Problemy zaczęły się wraz z nadejściem trzeciego sezonu. Zabrakło pomysłu na przyciągnięcie widowni. Kicz w końcu się opatrzył, znane twarze były chwytem na jeden rok. Ale co potem? Oglądalność spadała na łeb na szyję. Trzeci sezon był zarazem ostatnim.
Pop-poprawny Batman
Godne podziwu notowania serii po pierwszym sezonie zaowocowały filmem kinowym Batman w reżyserii Lesliego H. Martinsona z 1966r. Film miał o wiele większy budżet niż jego telewizyjny pierwowzór. Obraz, co ciekawe, pozbawiony był promocji w samych Stanach Zjednoczonych. Za całą promocję wystarczył pierwszy rok emitowania hitowego serialu.
Dzieło Martinsona nie odbiegało zbytnio kiczowatą estetyką od serii Doziera. Podobnie też jak serial, nie miało wiele wspólnego z komiksowym pierwowzorem. Dlaczego? Konrad Godlewski analizuje: „Autonomiczni herosi komiksu – jak Dick Tracy, Flash Gordon czy Superman – narodzili się […] w latach 30. Kino (wespół z telewizją) szybko się o nich upomniało. Flash Gordon trafił przed kamerę już w 1936 roku, Dick Tracy w 1937, a Superman w 1941r. Tę pierwszą falę ekranizowanych komiksów cechowała nonszalancja, z jaką filmowi scenarzyści traktowali rysunkowe źródło. O Kapitanie Ameryce zekranizowanym w 1944r. mówiono, że tylko imię kapitana zgadza się z komiksem. Tę epokę kończą Batman (1966) [chodzi oczywiście o film Martinsona, przyp. Ł.K.] i Barbarella (1968). Ubranego w wypchany trykot Batmana Stephen King nazwał po latach "koszmarnym pop-Batmanem", a komiksowa kosmonautka Barbarella, która stała się symbolem wyemancypowanej kobiecości (nie stroniła od przygód z mężczyznami, a nawet androidami i kosmitami), w filmie Rogera Vadima została zamieniona w… nieuświadomioną dziewicę.”2) Polityczna poprawność amerykańskiej telewizji robiła nie lada spustoszenie w świecie nie zawsze skromnych, ładnych i dobrych superbohaterów.
Na domiar złego, przez tego koszmarnego „pop-Batmana” i jego „pop-poprawnych” przyjaciół ucierpiały same komiksowe pierwowzory. Batman z mrocznego, niepokojącego kryminału, zaczął przeradzać się, wzorem swojej telewizyjnej ekranizacji, w infantylną historyjkę dla najmłodszych, w autoparodię wcześniejszych (i dużo późniejszych) motywów. Konrad J. Zarębski: „[…] właśnie z okazji tej premiery [ekranizacji z 1966r.] pisano, że grający Nietoperza Adam West nosi najbardziej błyszczące majtki w dziejach kina.”3)
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Powrót Mrocznego Rycerza
W przypadku opowieści o Batmanie tendencja ta poczęła się odwracać w latach 70. Tajemnicę i grozę do świata Człowieka Nietoperza przywrócili tacy rysownicy jak Neal Adams i Gene Colan. Jednak prawdziwy zwrot nastąpił dopiero w latach 80. W 1986r. na rynku ukazała się graficzna powieść Franka Millera The Dark Knight Returns (Powrót Mrocznego Rycerza). Wielki artystyczny i komercyjny sukces.
W Powrocie… starzejący się Batman miota się między własnym szaleństwem i nienawiścią a niepokojem o fatalną kondycję Stanów Zjednoczonych. „Komiks straszył obrazem Ameryki podzielonej na zwalczające się kasty, rządzonej przez prezydenta ogarniętego demencją (karykatura Ronalda Reagana), w której dawni idole – superbohaterowie zajęci są wzajemnymi […] przepychankami. Nikt nie dostrzega prawdziwej groźby ze strony ZSRR. Krytycy uznali ten komiks za jeden z najważniejszych albumów lat 80. Frank Miller pokazał, że nawet w przygodach superbohatera można zawrzeć interesującą krytykę społeczną.”4) Komiks o Batmanie odrodził się. Banalną, kiczowatą opowiastkę o facecie przebranym za nietoperza na powrót, po niemal ćwierć wieku, przestawiono na tory mroczniejsze, ciekawsze dla dorosłego czytelnika, poważniejsze.
Wykorzystując popularność Powrotu Mrocznego Rycerza, rok później Frank Miller wystartował z nową opowieścią – Batman: Year One z rysunkami Davida Mazzuchellego. Komiks, choć nie tak dobry jak Powrót… na dobre przypomniał szerszej publiczności o istnieniu, zakurzonego już trochę, Batmana. Czas był ku temu wielki, gdyż zbliżały się akurat pięćdziesiąte urodziny Mrocznego Rycerza. Z tej okazji, w 1989r., na ekrany kin wkroczył Batman Tima Burtona.
Reżyser, który nie potrafi robić tradycyjnych filmów i taki, który potrafi
Kolejne cztery kinowe wcielenia Człowieka Nietoperza nakręcone zostały przez dwóch reżyserów – Tima Burtona i Joela Schumachera. Dwaj całkowicie odmienni reżyserzy, którzy stworzyli różne obrazy. By zrozumieć, na czym polega różnica między Batmanem Burtona i Schumachera najpierw warto zapoznać się z sylwetkami obu twórców. Są kluczem do zrozumienia ich twórczości.
Jeden z pierwszych autorskich i aktorskich filmów Tima Burtona opowiadał o chłopcu, który, niczym literacki doktor Frankenstein, chce ożywić swojego zmarłego psa. Jako prowokację odebrali to szefowie Disneya, koncernu, w którym Burton pracował. Półgodzinną fabułę uznali za szarganie legendy Lessie (sic!) i nie dopuścili do dystrybucji. Dla zdruzgotanego powszechnym niezrozumieniem Burtona ta porażka w istocie oznaczała wypłynięcie na szerokie wody przyszłej kariery. Ekscentrycznego reżysera niepotrafiącego robić tradycyjnych filmów zatrudniła wytwórnia Warner Bros. Tam nakręcił Wielką przygodę Pee-wee, opowieść o mężczyźnie w średnim wieku, który nie może, i nie chce, dorosnąć. Potem był Sok z żuka, szalona historia o zmarłym małżeństwie długo niezdającym sobie sprawy z własnej śmierci. Burton był w swoim żywiole. Kręcił kino autorskie w wielkiej wytwórni. Marzenie każdego reżysera. Przy czym tylko Burton marzył na tyle silnie i wytrwale, by te majaki przeobrazić w rzeczywistość.
Po sukcesie Soku z żuka nakręcił dwie części Batmana. Pomiędzy nimi zaś lirycznego i melancholijnego Edwarda Nożycorękiego z tytułowym bohaterem – człowiekiem sztucznie stworzonym przez szalonego doktora. Edward wewnętrznie jest dobry i czysty, jedynie jego cielesna powłoka budzi niepokój – przedwcześnie zmarły doktor nie zdążył stworzyć dla niego normalnych rąk, zamiast nich Edward ma potężne nożyce. I jak wszyscy wykreowani przez Burtona celuloidowi bohaterowie, nie wyłączając tu Człowieka Nietoperza, nie potrafi odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości. Wyobcowanie, strach przez codziennością, poczucie głębokiego niezrozumienia, wszystko to łączy postacie z obrazów tego filmowego odmieńca.
Najważniejszy jego film powstał jednak już po Batmanach i Edwardzie… Jacek Szczerba pisze: „…Burton wydaje mi się facetem, który pojął, że najlepszą pożywką dla jego niewątpliwej inteligencji nie jest Dostojewski, lecz amerykańska kultura popularna, bo na niej wyrósł, ona ukształtowała jego wyobraźnię. Klucz do osobowości Burtona to, jak mi się zdaje, film Ed Wood, którego bohater, najgorszy reżyser w historii Hollywood, zostaje w pewnym sensie zrównany z geniuszem – Orsonem Wellesem. Ed Wood jest apoteozą złego smaku, za którym stoi miłość do kina. To nic, że Wood nie ma talentu, jest przecież tak samo prawdziwy w tym, co robi, jak autor Obywatela Kane.5)
Może przez swe ścisłe więzi z amerykańską popkulturą Burton, ekscentryk i filmowy odmieniec, zdecydował się nakręcić film o ikonie tejże popkultury – Batmanie. Choć komercyjny rys na tej komiksowej postaci był bardziej niż widoczny, choć zalatywało tu od początku hollywoodzką superprodukcją, Burton ochoczo zabrał się do dzieła.
Dodać wypada, że i potem, w drugiej połowie lat 90., nie uciekał od hollywoodzkiego blichtru. Nakręcił wtedy prześmiewczą komedię Marsjanie atakują, wystawny, niemal barokowy horror Jeździec bez głowy, w końcu słabą Planetę małp, która „… była mało udanym remakiem filmu z 1968 roku. Sam Burton zastrzegał się, że nie jest to remake, lecz nowa wersja tamtej opowieści, ale niewiele to pomogło. Czar tamtego filmu wyparował, Burton pogubił się” pisze Barbara Hollender.6) Jak na wieczne dziecko przystało, pogubił się w labiryncie molocha jakim jest amerykański przemysł filmowy. Dopiero początek nowego tysiąclecia sprawił, że Burton niejako wrócił do korzeni. Wrócił w wielkim stylu ekranizacją książki Duża ryba.
Kim zaś jest Joel Schumacher? Jest wyrobnikiem kina. Ale wyrobnikiem w dobrym tego słowa znaczeniu. Kiedy Burton rzeźbi filmową materię wedle swojej przesiąkniętej popkulturą, niesamowitej wyobraźni, Schumacher, wzorem fabrycznego rzemieślnika, prowadzi swoje obrazy ściśle wytyczoną trasą, według jasno określonych zasad jak zrobić widowiskowy film, by szefowie wytwórni byli zadowoleni, a publika zbytnio nie wybrzydzała. Krytyków w tym zestawieniu Schumacher pod uwagę nie bierze. Burton z pewnością też nie. Tyle że nad filmami Burtona, a przynajmniej ich większością, krytycy rozpływali się w zachwytach. Nad analogicznym dorobkiem Schumachera przechodzą do porządku dziennego bez większych emocji.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

66
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.