– Nasze dzieciaki też wcześnie zaczynają. Właściwie nawet wcześniej niż pani, ale oczywiście ich rodziny żyją w przestrzeni. – Oddał jej dokument. – Proszę. Będzie pani chciała podróżować pod własnym nazwiskiem, prawda? – Tak, panieńskim. Nie było jeszcze czasu na jego zmianę. – Dobrze. Wprowadziłem panią do naszego dziennika. Co do bagażu… – Nie mam wiele. Powiedzieli, że wyślą mi resztę moich rzeczy. Są gdzieś w drodze między statkiem, który opuściłam przed wyjściem na przepustkę, i tym, do którego mnie przydzielono. – Ma pani wszystko, co potrzeba? Możemy wysłać kogoś, jeśli czegoś pani brakuje. – Poradzę sobie – stwierdziła Esmay. Miała tylko kilka cywilnych ubrań, ale nie chciała tutaj robić zakupów… ani wysyłać kogoś, by to zrobił dla niej. – To dobrze. W takim razie może pani od razu wejść na pokład, skoro nie chce pani być widziana na stacji. Nie jesteśmy jeszcze gotowi do złożenia naszych namiotów. Nasza kolejka nadejdzie dopiero za dwa dni i wolałbym – urwał i spojrzał na Basila – nie odlatywać pospiesznie z portu, o ile to nie jest absolutnie konieczne. – Było – wymamrotał Basil. Esmay wyczuła jakieś napięcie między mężczyznami. – Czy to panią zadowala, sera? – Jestem bardzo wdzięczna – powiedziała Esmay. – Teraz odnośnie do zapłaty… Goonar machnął ręką. – Niech pani o tym zapomni. Powiedziałem zarządcy stacji, że nie jesteśmy statkiem pasażerskim, ale nie zamierzam zostawić w potrzebie bohaterki Xaviera… ani też brać za to pieniędzy. To dla mnie sprawa honoru. Esmay nie do końca to rozumiała, ale dowódca Terakian Fortune i jego zastępca zdawali się być z jakiegoś powodu zadowoleni. Basil, jako nadzorujący załadunek, zabrał ją do pomieszczenia wypełnionego sprzętem elektronicznym, a potem przez rurę na pokład statku. Jak się okazało, cywilny statek kupiecki miał własny ceremoniał, który w niczym nie przypominał surowych zasad Zawodowej Służby Kosmicznej. Szczupły młodzieniec w zielonej tunice zaprowadził ją do pokoiku, który miała zajmować w czasie zmiany przeznaczonej na sen, i wskazał mały schowek, do którego mogła wcisnąć swoje przybory toaletowe. Ubrania musiała upchnąć po drugiej stronie korytarza, w szafce już pełnej walizek. Chłopak wydawał się zdecydowanie za młody na pracę na pokładzie statku, i Esmay przez chwilę pomyślała nawet o porywaniu dzieci, ale przypomniała sobie, że Hazel również była bardzo młoda. Najwyraźniej cywilni kupcy zabierają ze sobą w podróż swoje dzieci. – Jesteś synem kapitana? – zapytała. Rzucił jej zdumione spojrzenie. – Ja, sera? Kapitana Goonara? Nie, sera. Goonar nie ma dzieci, wszystkie zginęły. Jestem Kosta Terakian-Cibo, syn ciotki ser Basila ze strony jego matki. To moja pierwsza podróż jako członka załogi, sera. To znaczy nadal się uczę, ale dostaję pełną pensję. – Uśmiechnął się dumnie. Esmay pogratulowała mu, a on podziękował skinięciem. – Jedyny problem w tym, że Ojcowie uważają, iż młodzież nie powinna wydawać wszystkich swoich pieniędzy. Będę musiał poczekać do końca podróży, by kupić nowy odtwarzacz kostek, który sobie upatrzyłem. – I bardzo dobrze. – Basil wyłonił się z bocznego korytarza i spojrzał ostro na chłopca. – Musielibyśmy go skonfiskować, żeby wszyscy na statku nie ogłuchli. Idź już, Kosta, i zostaw damę w spokoju. Zrobiłeś analizę rotacyjną? – Tak, ser Basil. – Chłopak wyciągnął z kieszeni podręczny wyświetlacz i włączył go. – Tu jest bagaż sery, a tu moment obrotowy i… – Dobrze. A dałeś jej książki pokładowe? – Nie, nie byłem pewien… – Oczywiście, że musi się z nimi zapoznać. – Basil spojrzał na Esmay. – Może przejdziemy się do kwestora. Niestety, nie we wszystkich pomieszczeniach zamontowaliśmy czytniki kostek, więc będzie pani musiała czytać wydruk. – To żaden problem – stwierdziła Esmay i ruszyła za nim korytarzem, a potem następnym, automatycznie je mapując. Kwestura mieściła się w średniej wielkości pomieszczeniu pełnym biurek, segregatorów i maszyn biurowych. Basil podszedł do rzędu półek i wyciągnął dwa zniszczone podręczniki, z których jeden opisywał budowę statku, a drugi procedury awaryjne. Jak się zorientowała, Terakian Fortune odpowiadał tonażem mniej więcej małemu krążownikowi, ale był zupełnie inaczej zaprojektowany. W przeciwieństwie do wielkich sferycznych kontenerowców, ładownie Fortune były dostępne dla załogi. Wszystko ładowano i wyładowywano przez dok promowy, który był dostatecznie duży, by przyjąć standardowe kontenery orbitalno-powierzchniowe i same promy. Powierzchnia, którą na krążowniku zajmowało uzbrojenie i amunicja, tutaj wykorzystywana była na ładownie… podobnie jak przestrzeń załogowa w przypadku okrętów wymagających większej obsługi. Esmay trudno było uwierzyć, że tylko dwadzieścia osób może prowadzić taki statek, a jednak w miarę, jak czytała podręcznik, dochodziła do wniosku, że wszystkie zasadnicze stanowiska zostały obsadzone z dostateczną redundancją. Mimo to świadomość, że Fortune nie dysponuje żadnym poważnym uzbrojeniem i ma tarcze tylko niewiele lepsze niż prywatny jacht, sprawiała, że czuła się bezbronna. Broń była najwyraźniej przeznaczona do odstraszania słabo uzbrojonych piratów… a ktoś przeciągnął linie duplikatorów, które na gorszych skanerach mogłyby zostać rozpoznane jako dodatkowe uzbrojenie. Rozległo się pukanie do drzwi. Był to ten sam chłopiec, który ją tu przyprowadził. Kosta? – Sera została tymczasowo przydzielona do drugiej zmiany, co oznacza dzisiaj trzecią kolejkę w mesie – poinformował chłopiec. – Wuj… kapitan Terakian jada w porcie. Druga kolejka właśnie kończy lunch i mam panią zaprowadzić do mesy. – Dziękuję… Kosta? – Tak, sera. – Jego uśmiech poszerzył się. – Terakian-Cibo, ale tego nie musi pani pamiętać. Proszę nazywać mnie Kosta, wszyscy tak do mnie mówią. Słowa „zmiana” i „kolejka” nic jej nie mówiły; czy druga kolejka to jest to samo, co druga wachta? Ale zamiast spytać, poszła za chłopcem do mesy. Na cywilnym statku kupieckim mesa w niczym nie przypominała mesy na okręcie; wyglądała jak mała restauracja w centrum handlowym. Pomieszczenie było duże, mieściło osiem czteroosobowych stołów. Trzydzieści dwie osoby na kolejkę? W takim razie czemu jest więcej niż tylko jedna kolejka na zmianę? – Właściwie tu nie ma przydzielonych miejsc – wyjaśnił Kosta. – Może pani usiąść z nami. – Wskazał na stół, przy którym siadali właśnie dwaj młodzi ludzie. – Jeśli pani chce – dodał tonem, który nie był zbyt zachęcający. Esmay i tak nie miała wielkiej ochoty na siedzenie z grupką młodzieży. – Dziękuję, ale wygląda na to, że jest tu mnóstwo wolnych miejsc – rzekła. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu… – Nie, sera. Przyda mi się trochę czasu na powtórkę przed dzisiejszym testem. Trafi pani sama z powrotem? – Mam nadzieję. Jeśli nie, to po prostu spytam kogoś o drogę. – Każdy pani pomoże, sera – zapewnił ją Kosta. – Proszę tylko zapamiętać C-23, to pani numer. Esmay skierowała się do bufetu na drugim końcu pomieszczenia. Jedzenie ładnie pachniało wieloma przyprawami. Wzięła porcję czegoś przypominającego gulasz i kilka rolad. Postawiła tacę na jednym z pustych stołów i usiadła. Pojemniki ustawione na stole zawierały przyprawy, o których nigdy nie słyszała, oczywiście oprócz soli i pieprzu. Niektóre etykietki były napisane w nie znanych jej językach. – To goolgi jest bardzo dobre z sosem khungi – powiedział ktoś. Przy stole stała ponętna kobieta z czerwonobrązowymi włosami. – Można? – Oczywiście – rzekła. – Jestem Esmay Suiza. – Betharnya Vi Negaro. Pani musi być pasażerką. – Tak, jestem pasażerką. A pani? Nie należy pani do Terakianów? – Nie wszyscy są Terakianami – odpowiedziała kobieta. Ona także wzięła porcję gulaszu. Otwarła buteleczkę z obrazem pędzącego byka na etykiecie i wycisnęła do miski sporą ilość gęstego brązowego sosu. – Nie lubi pani sosu khungi? – Nigdy go nie próbowałam. Nigdy nie jadłam tego rodzaju rzeczy. – Esmay spróbowała łyżkę goolgi i jej usta wypełnił ognisty smak pepperoni. – Robią tu niezłe goolgi, ale zbyt mdłe – stwierdziła kobieta. – Khungi dodaje mu nieco życia. Ogień w ustach Esmay wyraźnie nabrał temperatury. Sięgnęła po szklankę z wodą. – Myślę, że jest wystarczająco pikantne – powiedziała. – Khungi nie dodaje ostrości – wyjaśniła Betharnya – tylko nieco głębi. Powinna pani spróbować choć odrobinkę. Właściwie może to sprawdzić. Wycisnęła kroplę brązowego sosu i wymieszała go z goolgi. Mieszanka w pierwszej chwili niemal spaliła jej podniebienie, ale potem to uczucie gwałtownie minęło. – Czy mogłaby mi pani wyjaśnić, o co chodzi z tymi kolejkami? – zapytała Esmay. – Oczywiście. – Betharnya przełknęła porcję goolgi i wytarła usta. – Rzecz w tym, że w tej chwili mamy trochę za dużo załogi, więc aktualna zmiana je jako pierwsza… żeby szybko wrócić do pracy. Potem je zmiana, która zakończyła pracę. Oni siedzą przy tablicach, podczas gdy pierwsza zmiana zjada posiłek. Załoga zmiany mającej przerwę na sen też może jeść, jeśli chce, ale dopiero w trzeciej kolejności. To jest szczególnie ważne w porcie, gdy większość załogi i tak nie jest na służbie. – To ma sens – przyznała Esmay. – Nigdy wcześniej nie byłam na statku kupieckim. – U nas to się sprawdza – stwierdziła Betharnya. – Nie wiem, jak radzą sobie z tym inni kupcy. – Jak długo jesteście zazwyczaj poza rodzinną planetą? Czy większość czasu spędzacie w przestrzeni? – Różnie… Ja nie widziałam swojej planety od trzech czy czterech standardowych lat, ale niektórzy udają się do domu co roku. Zazwyczaj nie mamy w kosmosie małych dzieci; statki nie dysponują dostateczną przestrzenią. – Kobieta uśmiechnęła się. – Mamy za to młodszych praktykantów, którzy bywają dość hałaśliwi. – Przechyliła głowę, przyglądając się Esmay. – Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o sobie. – Byłam oficerem Zawodowej Służby Kosmicznej. Opuściłam rodzinną planetę, udając się do szkoły wstępnej, potem była Akademia i Flota. Od tego czasu tylko dwukrotnie byłam w domu. – A teraz po opuszczeniu Floty lecisz do domu? – Ja… nie wiem. – Nie chciała o tym rozmawiać ze wszystkimi na statku. – W tej chwili kieruję się na Castle Rock. – Podobnie jak my. Dość okrężną drogą, ale dostaniemy się tam. – Betharnya rozejrzała się, a wyraz jej twarzy uległ zmianie. – Jeśli mi wybaczysz, sera, powinnam wracać… Esmay podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem. W wejściu do mesy zobaczyła ładną blondynkę i jeszcze przystojniejszego mężczyznę. To zdumiewające, że na statku jest tylu pięknych ludzi… którzy wyglądają jak aktorzy. Sirialis Lady Cecelia de Marktos obudziła się wcześnie, i choć nie był to sezon łowiecki, skierowała się do stajni. Najlepszym lekarstwem dla niespokojnego umysłu – przynajmniej w jej przypadku – było spędzenie kilku godzin ze zwierzętami, które nie potrafią kłamać. Z każdym krokiem, który oddalał ją od domu, w którym Miranda – może przypadkiem – zabiła Pedara Orregiemosa, czuła się coraz lepiej. Neil, który kierował stajniami od przynajmniej trzydziestu lat, uśmiechnął się na jej widok. – Słyszałem, że pani przyleciała, lady Cecelio – powiedział. – Jak się ma milady? – To straszna tragedia – powiedziała Cecelia. Tak jak się spodziewała, jego twarz nawet nie drgnęła. – Będzie chciała stąd odlecieć? – zapytał. – Wróci, aby walczyć o swoje dziedzictwo? – Nie, nie sądzę. Harlis… ma inne problemy na głowie. – Nie była pewna, ile może powiedzieć, a ile powinna przemilczeć. – To dobrze. Proszę jej tylko powiedzieć, że naprawiłem to wędzidło, nad którym pracowała. – Wędzidło? |