Podczas gdy Don o niewzruszonej twarzy Billa Murraya wsiadał w kolejny samolot, wynajmował kolejny samochód, żeby stanąć twarzą w twarz z własną przeszłością, zastanawiałam się, czy ta prosta historia ma faktycznie wiele kolejnych warstw, czy też Jim Jarmusch subtelnie kpi sobie z widzów. Trudno dociec, bo całe “Broken Flowers” to nierozwiązywalny sen intelektualisty.  |  | ‹Broken Flowers› |
Dlaczego film Jarmuscha nie da się sklasyfikować, jednoznacznie ocenić czy zinterpretować? Ponieważ reżyser opowiada niczym niewyróżniającą się historię kobieciarza w sposób oryginalny. Tak zwyczajny, że aż nietypowy. Sprzeciwia się klasycznemu nurtowi współczesnego, szybkiego kina, sklejając poszczególne fragmenty o mało czytelnej wymowie w sugestywną całość. Zdarza się jednak, że przekorna ścieżka twórcza okazuje się prowadzić na manowce. Bo Jarmusch zmusza do myślenia, nie dając odpowiedzi; nie próbuje jednak zaangażować, tylko tworzy skomplikowany obraz odbierany na kilku płaszczyznach. Pokazuje nam film do analizy – w którym odniesienia do rzeczywistości i zwyczajności są aż nadto widoczne – a nie do przeżywania. Można to traktować jak wadę lub zaletę, jednak zaistniała wątpliwość i koegzystujący z nią dystans wobec pseudożyciowości opowiadanej historii zostawia ślad na dialogu twórca-widzowie. Niektórzy, zaślepieni doskonałością warsztatu reżysera, wspaniałą grą aktorów, paradoksalnym pomysłem, żeby typowość zamieniać w świeżość, pokochają szczerze “Broken Flowers”. Inni zauważą dokuczliwe usterki w warstwie interpretacyjnej i dotkną pustki, która jest problemem nie tylko głównego bohatera. Jarmusch sprytnie skonstruował fabułę filmu. Sugeruje tylko różnorodne problemy i tematy, uporczywie skrywając je za szablonowością filmowej narracji. Wprowadza w nastrój codzienności, cichego spokoju pełnego drobnych chwil wartych zauważenia i zapamiętania. A wszystko po to, by uśpić naszą czujność. Dzięki sennej narracji patrzy się na “Broken Flowers” jak na fragment wyrwany z czyjegoś życia. Konstrukcja filmu dopasowuje się do przesłania, jakie reżyser w sposób niezwykle zawoalowany zawarł w scenariuszu. Obraz i oko obserwatora skupiają się na trwaniu, pełnym nieznaczących wiele szczegółów, których zazwyczaj nikt nie zauważa, pędząc w pogoni za kolejnymi sprawami. Tymczasem Jarmusch wraz ze swoimi aktorami zatrzymuje się, obserwuje, analizuje, choć wiele do badania nie ma. Próbuje uchwycić naturę życia, mimo że jest to niewykonalne. Zastanawiające jest to, że “Broken Flowers” to film uznający przede wszystkim teraźniejszość. Na końcu Bill Murray  | Myśl o tym, gdzie jest szpikulec do lodu, nie dawała Billowi spokoju. |
wypowiada na głos całe motto filmu, ale trudno uwierzyć, że teza tej historii jest tak oczywista, tak bezpardonowo podana pod nos. Podobno przeszłość minęła i nie warto się z nią mierzyć, przyszłość dopiero nadejdzie i nie wiadomo, co przyniesie. Liczy się tylko tu i teraz. Czy jednak tak nieskomplikowana formułka może być finalnym wnioskiem reżysera? Przyszłość za moment stanie się chwilą bieżącą, która z kolei przeobrazi się w przeszłość. Można z tego łatwo wysnuć, że twórca “Poza prawem” wodzi widza za nos, a tak naprawdę daje do zrozumienia, że należy dbać o każdą sekundę, żeby przeżyć godnie swoje życie i potem nie musieć ze smutkiem czy zniechęceniem przygotowywać się do konfrontacji z niechlubną przeszłością. Po seansie przychodzą do głowy liczne hipotezy, także taka, w której zakładamy, że tematem “Broken flowers” jest przemijanie, przejście od młodości do starości. W każdym ze stadiów ludzkiej egzystencji inne wartości okazują się priorytetowe, a Jarmusch potrafi to przekazać mimochodem, po cichu, aby każdy uszczknął z bogatej tematyki filmu, ile zechce. Główny bohater Don nie zmienia się, jak zazwyczaj zmieniają się ludzie po podróży, czy to metaforycznej, czy dosłownej. Podróż jedynie wydobywa to, co od dawna tkwiło w duszy Dona: świadomość opuszczenia, samotności, transformacji, jakiej dokonuje w każdym niemiłosierny upływ czasu. I to właśnie w “Broken Flowers” sprawdza się najlepiej: refleksja pełna niedomówień. Nieprzerwany potok zastanowień męczy i cieszy zarazem, bo każdy widz może dorobić sobie własną interpretację, która będzie prawidłowa. Do powyższych pozytywów trzeba dodać świetne aktorstwo, nie tylko Murraya, a także wyrazistych, wprost przerysowanych kobiet Dona. Ponadto operator Frederick Elmes współtworzy senną atmosferę filmu ekspresywnymi, plastycznymi zdjęciami, w których ważny jest i detal, i generalny odbiór. Dlaczego więc Jarmusch tak usilnie chcąc udowodnić, że z klisz da się zbudować coś nowego, brnie w przeglądzie stereotypowych ludzkich postaci, nie budując więzi między widzem a bohaterem? Zdaje się działać z premedytacją. Przedstawienie przeciętnego, obcego nam człowieka, który jest bierny, zagubiony i samotny. A jego przeciętność przypomina, że na starość każdy z nas może taki być.
Tytuł: Broken Flowers Reżyseria: Jim Jarmusch Zdjęcia: Frederick Elmes Scenariusz: Jim Jarmusch Obsada: Bill Murray, Jeffrey Wright, Sharon Stone, Frances Conroy, Jessica Lange, Tilda Swinton, Julie Delpy, Christopher McDonald, Chris Bauer, Pell James, Chloë Sevigny, Homer Murray Muzyka: Mulatu Astatke Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Francja, USA Data premiery: 16 września 2005 Czas projekcji: 105 min. Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 70% |