powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Dzieje Tristana i Izoldy inaczej
ciąg dalszy z poprzedniego numeru
Tristan, wybrany przez księcia jako najlepiej zorientowany w sprawach materiałów wybuchowych, poszedł sprawdzić tajemniczy przedmiot, natomiast reszta Drużyny cofnęła się, z niecierpliwością oczekując frunących w ich stronę fragmentów rycerza. Zawiedli się srodze, po niecałych pięciu minutach Tristan wrócił w jednym kawałku, trzymając w dłoniach otwartą szkatułkę. Wyjął z niej bogato zdobioną księgę i podał Ryszardowi.
– Wygląda na scenariusz – powiedział.
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek

Księga dziesiąta
Rzeczywistość mityczna ver. 1.02 beta demo upgrade freeware
Po serdecznym wyściskaniu Godfryda, Emerald przedstawił Drużynie swoich towarzyszy. Choć nie było tam wielkich nazwisk, przekazywanych nam przez ludowe opowieści, od razu było widać, która cholerna banda z Sherwood jest prawdziwa.
– Zwisa mi fakt, że nie nazywam się Robin Hood – mówił uśmiechnięty Emerald, od jakiegoś czasu przywódca zbójców – Zwisa mi również to, że historia moje czyny przypisze jakiemuś niedorozwiniętemu dupkowi. Ci, co trzeba, będą wiedzieli.
Ryszard długo i wylewnie dziękował byłemu giermkowi za pomoc udzieloną w ostatniej chwili, co zdaniem władcy bardzo podnosiło napięcie, a to książę niezwykle lubił. Potem ludziska wymyślają niestworzone opowieści – dumał sobie – o tym, że mam nadprzyrodzoną moc, że mogę w każdej chwili przywołać na ratunek magicznych sprzymierzeńców i wyjdę cało z każdej, najgorszej opresji. Uwielbiam to.
Tristanowi zakręciła się łezka, że nie ma tu starego ślepca, który od razu znalazłby odpowiednie słowa i wysmażył niezły kawałek epopei. O’Merry kochał wręcz takie wydarzenia, zgodne w każdym szczególe z logiką eposu.
Napad orków poczynił większe straty materialne niż ludzkie. Spaliło się kilkanaście namiotów, niektóre z żywnością, której zapasy i tak nie były wielkie, poza tym stracono trochę koni, spłoszonych w chwili ataku. Pewnie gotują się teraz w orkowym garze – myślał zrozpaczony Fulko, przez utratę wierzchowca zdegradowany z ułana na piechura. Zabitych i ciężko rannych wymagających dobicia było niewielu, migiem opatrzono lekko ranionych. Ryszard nakazał jak najszybsze uporanie się z robotą, zebranie manatków i oddalenie się z tego miejsca, by nie prowokować następnego ataku.
Władca omawiał plany na przyszłość z Henrykiem i Wodzem.
– Merlin bawi się z nami – stwierdził gorzko – Chciałem zwykłej walki, choćby nierównej, nawet gdyby ich było pięciokroć więcej od nas – ale walki, spotkania na bitewnym polu, twarzą w twarz. A on się tylko bawi.
– Tak bym tego nie ujął – w głosie Henryka brzmiało powątpiewanie – Załatwiliby nas, gdyby nie niespodziewana pomoc zbójców. Tych orków było zbyt wielu jak na zwykłe igraszki. Nie przeceniaj sił Merlina, tak liczny oddział to i dla niego duża strata. Po co wysłał te siły, nie wiem i nie próbuję zgadywać. Ale to nie zabawa.
– Nie zabiliby wszystkich – twardo odpowiedział Ryszard – Nie mnie, nie ciebie, nie Tristana. Nie tych, którzy z całego serca obiecali mu śmierć, którzy naprawdę się liczą. Wiem, co mówię.
– No dobrze, przyjmijmy, że jest, jak mówisz. Bawi się z nami. Będzie tak nas szarpał, zabijał po kilkunastu. I co zrobisz za miesiąc, za dwa, gdy zostanie przy tobie garstka ludzi?
– A czy potrzebuję więcej? – posępny głos księcia wywoływał dreszcze – Czy potrzebuję Celtów, Uryny i błędnych rycerzy? Czy pięciuset ludzi łażących w kupie ma większe szanse znalezienia kryjówki Merlina niż kilkunastu?
– Ale, mój panie – Henryk nie chciał odpuścić – jak dotąd atakowali nas kawalerzyści, orkowie, wpadaliśmy w pułapki czasowe, pola czasoprzestrzenne, obszary o zmienionej entropii. Jak sam powiedziałeś, nie spotkaliśmy poważnego przeciwnika, wielkiej armii, którą bez wątpienia zebrał Merlin. Gdzie potwory z piekła rodem? Co zrobisz, gdy zjawią się potwory?
– Mam, kurwa, Tristana.
Drużyna kontynuowała podróż w kierunku północnym, przynajmniej tak im się zdawało. Celtowie zachęcali do szybszego marszu, obiecując gorące powitanie w ich siedzibach. Ryszard powątpiewał, czy to dobry pomysł.

– Wpierdolili nam – mówił dowódca orków, stary, szpetny na pysku weteran, próbując zrobić coś z dyndającym kikutem ręki, przeszkadzającym w marszu – a miało być zupełnie inaczej. To my mieliśmy być tym razem bohaterami pierwszoplanowymi, to z naszego punktu widzenia miała być opisywana walka. I mieliśmy zwyciężyć! Reżyser nas oszukał.
– Reżyser nie żyje – bąknął jego adiutant – Nie powinno się lekceważyć skalnych trolli.
– To wszystko przez tych nadętych Yedi – odezwał się jeden z oficerów, macając bandaże na rozbitym łbie – Zakłócili Tao. Zadzierali głowy, jakby byli nie wiadomo kim, pieprzonymi władcami Imperium. I też dostali po dupie, co do jednego. Niepotrzebnie godziłeś się na zabranie ich ze sobą. Tym razem trzeba było nie słuchać Merlina.
– Możesz być pewien, to był ostatni jego rozkaz, jakiego posłuchałem – odpowiedział dowódca – Spadamy stąd, jak najdalej na południe, zanim zaczną się tutaj prawdziwe jatki.
Tak zrobili. Znaleźli świetną kryjówkę w górach, w głębokich jaskiniach, gdzie bez przeszkód rozwijali alternatywny model cywilizacji. Nikt już, oczywiście poza dzieciakami słuchającymi bełkotu bezzębnych starców opowiadających wnukom straszne historie, odtąd nie słyszał o orkach. A szkoda.

W tajnej bazie Merlin oglądał empegi z niedawnej bitwy.
– Znów nam się udało! – powiedział do Graala, stojącego przed magicznym zwierciadłem i wydłubującego pryszcze łyżeczką – Są na granicy załamania. Wystarczy poddusić ich jeszcze odrobinkę – a potem spotkają moją prawdziwą armię. I będzie to ostatni widok w ich życiu.
– A co tam z naszą nieocenioną Uryną? – zapytał Śmierdziel.
– Jest już prawie nasza. Dzielna, przeczysta moralnie i nieprzekupna Uryna wreszcie zbliża się do zajęcia właściwego miejsca w tej historii, nawet o tym nie wiedząc. To naprawdę zabawne.
Czarownik zamknął przeglądarkę i uruchomił program taktyczny.
– Czy wszystkie oddziały już gotowe? – zapytał Graala – Nie będzie żadnych niespodzianek z pułapkami? Wiesz, że nie zniosę kolejnej porażki spowodowanej przez jakiś twój bezmyślny błąd czy głupie niedopatrzenie. Byłbym wtedy bardzo, bardzo zły.
– Wszystko przygotowane, panie. Osobiście sprawdziłem każdy promiennik i generator. Pogubią się w cholerę, jak to wszystko uruchomimy. Ostatnia bitwa odbędzie się dokładnie w tym miejscu i w taki sposób, jak zostało zaplanowane. Martwi mnie tylko sprawa łączności, Merlinie. Może jednak powinniśmy spróbować założyć tam kilka kamer i nadajników, gdyby coś poszło nie tak, skoro magiczna komunikacja będzie niemożliwa?
– Nie! – zdecydowanie odparł mag – Myślisz, że twoje sprytne urządzenia są silniejsze niż moje pole? Pamiętasz samolot? Nie wierzę już w te nowoczesne wynalazki. Poczekamy na osobiste relacje. Przecież nic się nie może stać. Potwory ich zmiażdżą.

Na noc zatrzymali się na łysym pagórku wznoszącym się nad okolicą. Książę chciał być zabezpieczony przed nagłymi, zaskakującymi atakami; słowa Henryka przemawiały do niego bardziej, niż chciał i mógł publicznie przyznać. Może Celtowie faktycznie coś knują, ale dopóki Drużyna jest atakowana, walczą jak inni. Może Uryna rzeczywiście marzy o przejęciu dowodzenia, lecz gdy rzucają się na nich wrogowie, zabija ich jak reszta, walcząc przecież o swoje życie. I może piechota będzie nic nie warta w ostatecznej rozgrywce, gdy tylko błyskawiczny szturm w pełnym galopie ocali jeźdźców przed kulami magicznego ognia, ale na razie ich piki są nieocenione. A Merlin nasyłając kolejne bandy, zabijając po kilku, kilkunastu, wreszcie osiągnie sukces. Jak ten gówniarz Ender zostanę z siedmioma statkami przeciw dziesiątkom tysięcy, a wtedy jeden strzał Tristana nie wystarczy. Nie mam Małego Doktora, który uleczyłby nas z kłopotów. Henryk ma cholerną rację.
Tak naprawdę to nikogo nie mogę być pewien. Tristan zwieje, jak tylko natrafi na ślad tego kociaka, Izoldy. Odkąd nie ma z nami O’Merry’ego, który wywierał na niego dobroczynny wpływ, jego postępowaniem znów rządzi durna pała. Roland w każdej chwili może rozpłynąć się we mgle, przenieść się do swoich czasów – ja też, cholera! – no i wielki, bolesny jak wrzód na dupie problem, Lancelot, dzielny rycerzyk Artura. Co jemu może strzelić do łba? A ja kiedyś myślałem, że to w mojej Brytanii jest bajzel. Czy w moich czasach gościowi, który dowodząc dwunastką niedorozwiniętych umysłowo rycerzy zagarnął dwa sioła przyszłoby do głowy mianować się Najwyższym Królem? Nazywać zdobyczną ruderę, w której pomieszkiwał z żoną i bachorami wójt jednej z tych wiosek, swym zamkiem? Zatrudniać bardów i rozsyłać ich po całej krainie, by rozsiewali kłamliwe rymy o odwadze, bogactwie i szlachetności władcy? To się nie mieści w głowie.
I jeszcze to niespodziewane pojawienie się Achillesa, poprzedzone zniknięciem O’Merry’ego. Nawet dobrze się stało, bo Grek przyniósł wiadomości o ślepcu i Tristan pozostał z nami, a wyglądało przez chwilę, że go stracę. Ale takie spontaniczne przeniesienia? Czy kiedykolwiek wrócę jeszcze do domu, skoro świat popieprzył się tak mocno? Bogowie, nie wytrzymam dłużej tej niepewności. Muszę z kimś pogadać. I wiem, cholera, z kim.
Wyszedł z namiotu i odnalazł Rolanda, stojącego na warcie.
– Nie miałem dotąd sposobności porozmawiać z tobą o sprawie, która nas łączy – powiedział bez ogródek – O naszym istnieniu poza własnym czasem. Nie boisz się tego, takiej niepewnej egzystencji?
– Nie, mój książę – odparł Roland – Dlaczego miałbym się bać? To darowany mi czas, dodatkowe chwile, które mogę spędzić tak, jak chcę, bez oglądania się na Historię. Mogę robić to, co lubię. Taka ekstra premia, bonus sprezentowany przez niewiadomą siłę. I tak wiem przecież, że kiedyś powrócę do ósmego stulecia i zginę pod Roncevaux.
– Czy na pewno? Jesteś pewien, że wrócisz? A nawet jeśli tak się stanie, to co, jeśli przeniesie cię bezpośrednio tam, do wąwozu? Nie myślałeś o tym? Jeżeli znikniesz stąd i w jednej chwili pojawisz się tam, z rozpłataną czaszką, otoczony setkami wrogów?
– Nie wiem, książę. Wolałem o tym nie myśleć za często, bo miałem z tego tylko ból głowy. Miałbym od razu zginąć? Tym bardziej zależy mi na tym, co mam tu i teraz. Zobaczyć i poznać jak najwięcej. A co potem – zobaczymy. Karol i Saraceni z pewnością nie uciekną. A ty, Ryszardzie?
Książę milczał przez chwilę, jakby walcząc z czymś, co przeszkadzało mu mówić swobodnie.
– Mnie ciągle prześladują sny o Poitou – powiedział wreszcie – Boję się, że nie zdążę wyjść z austriackiego pierdla, wrócić do Anglii, pokosztować życia w moim prawdziwym świecie. Boję się, że od razu będę pod tym zagubionym zamkiem ze strzałą w plecach. I zdechnę jak pies. To mnie paraliżuje.
– Nie martw się, książę – rzekł Roland – To tutaj to też prawdziwe życie. Baw się nim, jak ja.
– Gdyby to było takie proste – westchnął Ryszard.

Przy ogniskach kulili się zziębnięci rycerze. Na niebie wisiał księżyc w pełni, nad wyspy nadciągnął wyż, co zwiastowało pierwsze przymrozki. Godfrydowi, pociągającemu z bukłaka mocny, rozgrzewający kości miód nagle wydało się, że są obserwowani. Rozejrzał się ostrożnie dookoła.
– Hej, Tristanie, tam, w krzakach! Widziałem błysk ślepiów! – krzyknął.
Tristan w mgnieniu oka chwycił karabin i posłał w kępę krzaków pocisk zapalający. Krzewy ogarnął ogień, w środku coś głośno skrzeknęło, ognista, zamazana postać wypadła z kępy i pognała w stronę rzeki, a rycerze patrzyli za nią oniemiali z zaskoczenia. Podwojono natychmiast warty, ale przez resztę nocy w obozie panował spokój.
Tymczasem złorzecząc gulgotliwie Gollum wypełznął powoli z rzeki, oglądając zniszczone, prawie całkiem zwęglone ubranie. „Glum, glum, pomyślmy. Od tego passskudnego Merlina dostaliśmy tysiąc funtów za szpiegowanie Drużyny, tak, Gollumek lubi brzęczące pięknie złoto, ale te śliczne, cudowne szaty utkane z pajęczyn Szeloby chroniące mnie przed, glum, glum, złymi promieniami sssłońca, kosztowało mnie prawie tyle samo, glum. Nie, nie opłaca mi się ten interes. Gollum wraca do Szczeliny Zagłady, może wreszcie mu się poszczęści i znajdzie, ja znajdę Pierścień. On tam gdzieś musi być, ten lichy, słaby ogień nie mógł go zniszczyć, glum”.
Z głową tuż przy samej ziemi, trwożliwie wypatrując srebrnej tarczy księżyca wyglądającej zza chmur, stwór szybkim krokiem podążył leśnymi ścieżkami w stronę pokrytych popiołami równin Mordoru.

Obudzili się przemarznięci do szpiku kości. Jesień była już w pełni, a przecież cały czas posuwali się na północ, naprzeciw nadciągającej zimie. Achilles mruczał pod nosem greckie przekleństwa, niezbyt zadowolony ze zmiany złych warunków na gorsze, zastanawiając się pewnie, po cholerę była ta cała wędrówka Dorów na południe, do słonecznej Grecji, skoro i tak trafił z powrotem prawie pod biegun. Jego ojciec mógł nie wychodzić z szałasu, na to samo by wyszło. Natomiast Celtowie byli zadowoleni, chodzili uśmiechnięci, czując bliskość rodzinnych stron.
– Dlaczego, kurde, mnie to spotkało? – mruczał pod nosem antyczny heros.
– Chodzą słuchy – Lancelot usłyszał jego słowa – że strasznie opieprzałeś się pod Troją, może bogowie ukarali cię za lenistwo? Słyszałem nawet, że ścigałeś się z żółwiem i przegrałeś.
– Ohydna potwarz – odrzekł Achilles – To był podstęp, pieprzony Zenon z Elei zrobił mnie w trąbę. Zamiast zwyczajnego żółwia, sukinsyn podstawił specjalnie szkolonego żółwia wyścigowego. Cholernie szybko przebierał łapkami.

Skończyły się monotonne równiny, teren stał się pofałdowany, usiany mniejszymi i większymi pagórkami, poprzecinany wąwozami. Ryszard wietrząc zasadzkę nakazał maksymalną ostrożność, co chwilę rozsyłał zwiadowców dla wybadania drogi. Posuwali się bardzo wolno, oszczędzając siły na ewentualne starcie, cały czas wypatrując przeciwników. Uryna, jak zwykle, wlokła się na szarym końcu, nie zamierzając pomóc czarami w badaniu gościńca. Już od kilku dni ona i Ryszard nie zamienili ani jednego słowa. Książę przewidywał, że to musi się źle skończyć.
Od czoła pochodu dobiegł go jakiś hałas, podniesione głosy. Wbił ostrogi w boki konia, by sprawdzić, co jest przyczyną tego gwaru. Podjechał do niego jeden z rycerzy idących w przedniej straży.
– Coś leży na drodze, jakaś skrzynka. Drewniana – powiedział.
– Drewniana skrzynka, powiadasz? – Ryszard skrzywił się z niesmakiem – Uważajcie, to może być prezent od naszego nieocenionego unabomberowego Merlina, choć raczej nie podejrzewałbym go o tak inteligentną zagrywkę.
Tristan, wybrany przez księcia jako najlepiej zorientowany w sprawach materiałów wybuchowych, poszedł sprawdzić tajemniczy przedmiot, natomiast reszta Drużyny cofnęła się, z niecierpliwością oczekując frunących w ich stronę fragmentów rycerza. Zawiedli się srodze, po niecałych pięciu minutach Tristan wrócił w jednym kawałku, trzymając w dłoniach otwartą szkatułkę. Wyjął z niej bogato zdobioną księgę i podał Ryszardowi.
– Wygląda na scenariusz – powiedział.
– Scenariusz? Dawaj szybko – książę nerwowo przewracał stronice – Fakt, to scenariusz. Jeśli chodzi o ścisłość, nasz scenariusz.
Zsiadł z konia, odszedł na pobocze, wgłębiając się w treść księgi. Po dłuższej chwili przywołał do siebie członków Rady. Nawet Uryna zdecydowała się podejść.
– Wydupczyli nas – powiedział Ryszard z marsem na czole – Ten śmieć, który dostaliśmy do ręki przed podpisaniem kontraktu, to był… śmieć. Wredna podpucha. To jest prawdziwy scenariusz. Wszystko się, cholera, zgadza. Każda dziwna rzecz, która nam się przydarzyła. I według niego już za parę stron dostaniemy potężnie w dupę, tak mocno, że już się nie pozbieramy. To będzie koniec Drużyny. Koniec każdego z nas, a Merlin z Graalem zatryumfują.
– To co robimy? – zapytał Henryk.
– Jak to co? Jeszcze pytasz? Idziemy dalej! Nie zerwiemy kontraktu, nawet nieuczciwego. Spróbujemy zwyciężyć, to wszystko.
– Czy możemy jakoś się zabezpieczyć? Znamy jakieś szczegóły? – dopytywali się rycerze.
– Nie, cholera. Potraktowali to bardzo zdawkowo: Ryszard i Drużyna napotykają wrogów i zostają wyeliminowani. Straty sto procent. Żadnych miejsc, mapek, opisu wojsk, nazwisk bohaterów. Zupełnie nic. Zbierać się, no już!
Dwie mile dalej natknęli się na niekończący się niski mur z wielkich głazów spojonych zaprawą, ciągnący się w obie strony aż po horyzont, poprzecinany bramami.
– Na kałdun Obeliksa, tego tutaj nigdy nie było! – powiedział Conan Barbarzyńca – Dziwne.
Przeszli przez jedną z bram, wkraczając w nieznane.

Kilkanaście mil od tego miejsca, ukryty w jaskiniach swej bazy, Merlin opętańczo chichocząc zacierał ręce.
– Przeszli przez Wrota! Jesteś już mój, dzielny książę!
– Przeszli? – zdziwił się Graal – Pomimo znalezienia tego nieszczęsnego scenariusza poszli dalej?
– Znam tego sukinsyna na wylot – odpowiedział czarownik – Honor nie pozwalał mu się zatrzymać. I przez to zginie, nie on pierwszy i nie ostatni. Królewska duma! No dalej, na co czekasz? Włączaj przekaźniki!
– Już teraz, panie? Może odczekamy jeszcze trochę, póki widzimy, co się dzieje, zobaczymy, co dalej… panie, nikt nam nie doniesie, jak przebiega akcja, odkąd zdradził Gollum…
– Przeklęty stwór! – warknął czarownik na wspomnienie tego wypadku – Wiedziałem, cholera, ze wyrywanie go ze Śródziemia to kiepski pomysł, ale znów mnie podkusiłeś! A przecież w służbie pana Mordoru Gollum też kiepsko się sprawdził! No i ucieka sobie teraz spokojnie z moim tysiącem funciaków. Włączaj, do cholery!
– Ale, panie…
– Wiesz co, Śmierdzielu? Czasami mam ochotę wsadzić cię w imadło i wycisnąć ten wielki pryszcz, który wyrósł ci na szyi zamiast głowy. Powtarzam, nic się nie może stać. Są nasi, łączność jest już niepotrzebna. Włączaj!
– Nie podoba mi się to. Wcale – mruczał Graal, uruchamiając aparaturę.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

55
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.