 | ‹Daredevil› |
KLC: ...też. I tak naprawę nie bardzo wiadomo, do jakiej szufladki go włożyć. Natomiast chciałem zwrócić uwagę na jedną rzecz. To tak naprawdę pierwsza udana produkcja na koncie DC Comics, ponieważ w ostatnich latach rynek kina superbohaterskiego zdominował Marvel. Prawie każdy tytuł z ostatnich lat, jaki wymienimy, należy do Marvela. W tym momencie strasznie mnie dziwi długoletnie milczenie DC Comics, ponieważ oni - teoretycznie - są w idealnej sytuacji. Siedzą w kieszeni u potentata filmowego Warner Bros., nie muszą szukać sponsora, podpisywać kontraktów z wytwórniami filmowymi, chodzić i żebrać. Mają materiał, tylko brać, filmować i zarabiać. Tymczasem okazuje się, że w ostatnich latach zostali kompletnie z rynku filmowego wysiudani i zobaczcie, czym próbowali Marvela przebić. Pierwsza próba - "Catwoman", po naszemu "Kobieta-Kot". Boże, co to było! Powiedzcie mi, co to było! TK: Bałem się na to iść. KLC: Ja się na to wybrałem, oczywiście. Jak niektórzy chodzą z obowiązku na filmy o Batmanie, to ja z obowiązku wybrałem się na "Kobietę-Kota". I cierpiałem naprawdę bardzo poważnie, ponieważ jest to film, który absolutnie - w najmniejszym nawet stopniu - nie zgadza się z oryginałem. Poczynając od tego, że bohaterka jest kimś innym i ma fatalną fryzurę z serii "kiczowate lata 80.". DG: I ma fajną czapkę. KLC: Jako lekarstwo po tej idiotycznej, przerysowanej groteskowości "Kobiety-Kota", zaaplikowałem sobie normalny zeszyt z serialu "Catwoman", który wychodzi w USA. I co my tam mamy? Akcja toczy się w ciągu jednej nocy. W pewnym momencie na jakimś dachu Gotham City spotykają się Catwoman i Batman. Rozmawiają w najlepsze, po czym stwierdzają - "na cholerę nam w ogóle te peleryny, wszystkie kostiumy, zróbmy sobie wolne na jedną noc". I poszli na randkę. Cały odcinek tak naprawdę opowiada o tym, jak Selina Kyle i Bruce Wayne idą sobie do kina, kawiarni, na spacer, rozmawiają, jest miło i sympatycznie... Czyta się to fantastycznie. Tego mi brakuje w tych filmach. To jest realizm, o którym mówiliśmy w opowieściach o superbohaterach. Przyznaję się do tego, że jeżeli chodzi o komiksy, najbardziej lubię te momenty, kiedy się nic nie dzieje. Największym wyzwaniem dla scenarzysty jest pokazać codzienność, chwile odpoczynku. Nie jest żadną sztuką zaś pokazać, jak ten zły i dobry się tłuką. To każdy potrafi. Dlatego też bardzo podobają mi się w "Ultimates" wszystkie te interwały pomiędzy pojedynkami. Zwłaszcza scena, kiedy bohaterowie siedzą w jednym pokoju i zgadują, kto by ich zagrał, gdyby zrobili o nich film. Mistrzostwo świata. Podobnie w "Kaznodziei". W ostatnio wydanym u nas "Krew i whisky" tak naprawdę nic się nie dzieje i to jest najfajniejsze, bo postaci siedzą, rozmawiają, jest gra emocji pomiędzy nimi. TK: Czy coś takiego w filmie nie byłoby zbyt banalne? KLC: Zapominamy o jednej rzeczy. Komiks jest zawsze taniej zrobić niż film. W związku z tym wydawnictwo prędzej łyknie jakiś niebanalny pomysł - to wyjdzie w jednym miesiącu, a w następnym opowie się jakąś inną historię i zobaczy się, czy sprzedaż spadnie czy nie. Natomiast w momencie, kiedy mamy zrobić film, mamy do wydania grube miliony, które mają się zwrócić. Decyduje o tym wielu ludzi, którzy bardzo długo myślą, czy taki pomysł ma szansę sprzedania się. Boję się, że gdybyśmy chcieli nakręcić niebanalny film o superbohaterach, zostalibyśmy spuszczeni z wodą przez wykładających pieniądze. Argumentacja mogłaby wyglądać tak: kochani, zanim przejdziemy do opowiadania historii niebanalnych, to cały czas musimy robić filmy po linii i na bazie. Komiksy niebanalne funkcjonują na potężnej nadbudowie, na którą składają się te wszystkie banalne do bólu wcześniejsze historie. Nie byłoby DKR, gdyby nie kilkadziesiąt lat superbohaterskich nawalanek.  | ‹Batman Forever› |
TK: Sytuacja DC Comics jest szczególna, bo DC ma w sobie chociażby imprint Vertigo. KLC: Przechodzimy do kolejnej adaptacji firmowanej przez DC, czyli "Constantine"? TK: Jeszcze nie. Myślałem o serializacji takich komiksów, jak choćby "Y the last man". Pieniądze byłyby mniejsze, ale i publiczność, do której celowałby taki serial, byłaby inna. KLC: Ja nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby ktoś zrobił miniserial lub film na podstawie komiksu "100 naboi". Ot, choćby odcinek "Co ma wisieć, nie utonie" podbudowany odpowiednią ścieżką dźwiękową i z konkretną obsadą. Mam zresztą swojego idealnego kandydata do roli agenta Gravesa, jest to John Spencer. Polecam zobaczyć na imdb.com - to twarz agenta Gravesa. TK: Wróćmy do "Constantine′a". To film schrzaniony. KLC: W ostatnim okresie mamy do czynienia z trzema uderzeniami DC Comics na rynek filmowy. TK: I dwa są trafione. Na pewno trafiony jest "Batman - Początek" i poniekąd "Constantine", acz niekoniecznie dla mnie. KLC: Zaczęło się od totalnej klapy "Kobiety-Kota". Porażka. Uderzenie numer dwa to właśnie nasz ulubiony "Hellblazer" przemianowany na "Constantine". Podejrzewam, że to jest mniej więcej tak, jak z filmem "Liga Niezwykłych Dżentelmenów". Komentarze dzielą się na dwie grupy. Pierwsza - nie czytałem komiksu i w związku z tym nic mi nie przeszkadza, niezły film, dobrze się oglądało, momentami się pośmiałem, momentami się przestraszyłem i było ok. Komentarz numer dwa - czytałem komiks i jakbym dorwał ich wszystkich, jakbym im wyrwał... Rzeczywiście, zarówno "Kobieta-Kot" jak "Constantine" mają to do siebie, że śladowo zachowują zgodność z oryginałem. Chociaż jeśli chodzi o postać Hellblazera, to przyznaję, że byłem bardzo źle nastawiony do tego filmu, kiedy usłyszałem, że główną rolę ma zagrać Keanu "Drewniana Twarz" Reeves, TK: ...brunet... KLC: ...i Amerykanin. No i tak naprawdę nie widzę w filmowym Constantine tego zimnego sukinsyna, który mi się tak podobał w komiksie. TK: Ja chyba przyuważyłem go w filmie dwa razy. KLC: Tego typu antybohater nie nadaje się na wzór dla młodzieży. A Rachel Weisz z "Constantine" to ten sam typ postaci, co Katie Holmes w "Batman Początek". Fajna dzidzia na okładki miesięczników filmowych i wszystko. TK: A tak kończąc wątek "Batman - Początek", to na dobrą sprawę mało w nim smaczków, przynajmniej w porównaniu z takim "Spider-Manem 2". KLC: Jeżeli o mnie chodzi, to wielką przyjemność sprawiało mi wyłapywanie rozmaitych podobieństw do "Roku pierwszego". Mimo że Nolan twierdzi, że to nie jest "Rok pierwszy" i w ogóle nic z tych rzeczy. Jednak jest w tej opowieści bardzo dużo sygnałów świadczących o tym, że panowie reżyser i scenarzysta ten komiks czytali. DG: Bardzo wnikliwie. KLC: Jest i powrót z włóczęgi, jest przyjaźń z komisarzem Gordonem, jest postać Flassa, jest komisarz Loeb...  | ‹Constantine› |
DG: Jest rozgrywka z mafią i są nietoperze. KLC: Przywoływacz nietoperzy z buta i oczywiście zakończenie z Jokerem, które według niektórych krytyków z "Gazety Wyborczej" świadczy o tym, że jest to nawiązanie do Tima Burtona. Problemem "Batman - Początek" jest to, że jest za bardzo skoncentrowany na postaci Batmana. Natomiast o jego przeciwnikach, np. Strachu na Wróble, praktycznie niczego nie można się dowiedzieć. Poza tym, że jest to obłędnie piękny aktor, który zakłada worek po kartoflach na głowę i coś tam ludziom aplikuje. DG: Tu się wtrącę. On nie jest obłędnie piękny w stylu bożyszczów takich, jak Ben Affleck, ale ma w sobie coś niepokojącego, psychotycznego. KLC: Kandydował do roli Batmana i przepadł, ale spodobał się reżyserowi na tyle, że postanowił go obsadzić w roli Stracha. DG: Nowy wątek. Premiera "Batman - Początek" zbiegła się u nas z premierą pewnego wręcz owianego mitem komiksu... KLC: Jezu, mówisz o komiksie "Cicho Sza"? DG: Tak, mówię o komiksie "Hush". Chcielibyśmy o nim troszkę napomknąć. Ja wobec niego mam bardzo mieszane uczucia. Gdy kilka lat temu wyszabrowałem go od mojej kuzynki ze Szwecji, to wgniótł mnie w fotel, bo nie znałem zbyt dobrze języka angielskiego. KLC: Świeże spojrzenie nieobciążone znajomością tematu! DG: Wtedy byłem młody i głupi. Teraz przeczytałem to ponownie i jest to jeden wielki bełkot po prostu... KLC: Brawo. To typowa saga "z dużej chmury mały deszcz". Nie ma się absolutnie czym ekscytować. Kolejne podejście wydawnictwa DC na zasadzie "pokażemy wam sagę o Batmanie, jakiej jeszcze nie widzieliście". Tymczasem to zwyczajna superbohaterska nawalanka tłuczona w komiksach od lat. Jeph Loeb jako scenarzysta ma dla mnie jedną zasadniczą wadę. Przede wszystkim, jeśli chodzi o Batmana, w historyjkach typu "Long Halloween" czy "Hush" wpuszcza na scenę zupełnie niepotrzebnie całe mnóstwo pobocznych postaci, które kompletnie nie popychają akcji do przodu a rozdymają tylko objętość. To ćwiczenie na zasadzie "ile postaci ze świata Batmana uda mi się wrzucić do jednej historii". TK: Może Loeb znalazł idealną metodę na pisanie scenariuszy. Kończąc, spróbujmy krótko polecić kilka najlepszych historii z Batmanem.  | ‹Hush #1› |
DG: Dla mnie w czołówce jest "Rok pierwszy", który mimo wieku wcale się nie zestarzał, w przeciwieństwie do takiego "DKR", który mnie znudził. Drugą historią jest szorciak z albumu "Batman Black & White" autorstwa Paula Pope′a - "Złamany nos". Najlepszy polski Batman to jednak historia Teda Mckeevera "Machiny". No i oczywiście "Zabójczy żart" Alana Moore′a. Zostaje jeszcze "Sanctum"... KLC: Czyli pierwsza historia Mignoli z Hellboyem, ale bez Hellboya, do czego Mignola sam się przyznaje we wstępie do albumu "Art Of Hellboy". Tak w ogóle jeszcze wracając do filmu "Batman - Początek". Zauważyliście, że bohaterka grana przez Katie Holmes dowiaduje się, kim jest Bruce Wayne, a jednak z nim zostaje? Batman jest przecież skazany na samotność. TK: Ciekawe, na ile odcinków podpisała kontrakt i czy ją jeszcze zobaczymy. DG: Może ją po prostu strasznie kręci facet przebierający się w fatałaszki. Acz ja bym się bardzo cieszył, gdyby w kolejnym filmie okazało się, że Holmes odeszła i mamy nową cizię. KLC: Podobnie jak było w "Powrocie Batmana" i... …kto dotarł do tego punktu naszej rozmowy niech wie, że ciągnęła się ona jeszcze dosyć długo, a powyższy skrypt został drastycznie pocięty dla dobra Czytelników. Jeśli dostaniemy maile z prośbami o pełną wersję, to oczywiście z pełnym poświęceniem przepiszemy resztę nagrania. Tymczasem jednak krótko polecamy komiksy: Kolec – „Transmetropolitan”, „100 naboi”, „Invisibles” (jak już się rozkręcą), „Kingdome Come” (ale nie w polskiej cenie); Daniel – „Blankets”, „I never liked you"; Tomek – prócz wymienionych – „Y the last man”. Od sequela „Batmana” oczekujemy większej ilości efektów specjalnych i nowoczesnego Jokera zagranego przez Dawida Bowie albo Tima Rotha. Nie obrazilibyśmy się też za „Batmana” w reżyserii takiego Guya Ritchie czy innego niezależnego reżysera. Dziękujemy i polecamy się na przyszłość. Idziemy coś zjeść. |