Czy Bruce Willis to największy kozak od czasów Tuhaj-Beja? Czy więcej jest filmów o zagubionych karłach, czy o gangsterzących obszczymurach? Oto kolejna beznadziejna merytorycznie dyskusja, z której jedynie niezorientowani w warzywnictwie mogą się nauczyć rozróżniać groszek od grochu. Reszta niech nie czyta, bo skończy znerwicowana jak część kolegów z Esensji. W dzisiejszym odcinku: „Osaczony”. Piotr Dobry ocenił film na 50%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 80%.  |  | ‹Osaczony› |
 | Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego. |  |
Bartosz Sztybor: Wybrałem „Osaczonego”, bo Bruce Willis to największy kozak we współczesnym kinie. Oprócz tego, nazwisko reżysera (Siri) przywodzi mi od razu na myśl nazwisko twórcy „Złodzieja rowerów” (Sica). A według Ciebie każdy film odnoszę właśnie do tego włoskiego klasyka. Masz rację? Piotr Dobry: Mam. Rację rozumu. Ile Ci ukroić? Z 90% pewnie? Siri z Sicą ma tyle wspólnego, co Heston z He-Manem. A Willis był największym kozakiem, ale jakieś 300 lat temu. BS: Nie zgadzam się z Tobą, Piotr. Willisa 300 lat temu nie było jeszcze na świecie, więc to, co piszesz, jest absurdem. Co do Hestona i He-Mana – obaj chodzą okrakiem jak John Wayne. PD: Wayne’a w to nie mieszaj. To był dopiero kozak. 300 lat temu, dziś i za 300 lat. BS: Dobra, w końcu nie mógłby się w żaden sposób obronić. Poczekaj. No właśnie, przecież nie żyje. PD: Miałeś dziś jakiś zły dzień? Pytam, bo przecież nie masz takiego dowcipu od urodzenia. Ty, zaraz, pewnie czytałeś „Co jest grane”? BS: Oj, naczytałem się, naczytałem. Ale od tamtego czasu minęło już kilka spłuczek. Ale nie zmieniajmy tematu, bo znowu zamiast rozmowy o filmie będziemy mieszać z gównem Felisów i Mossaków. Powiedz mi pierwej, jak odnosisz się do „Osaczonego”? PD: Bez pogardy, ale i bez zachwytu. Jak do każdego sprawnie zrealizowanego przeciętniaka klasy B. BS: I fakt, że wychowywałeś się na takim kinie, w żaden sposób Cię nie poruszył? PD: A kto Ci powiedział, że wychowywałem się na takim kinie? BS: Nie interesuj się. PD: Kiedy ja chcę wiedzieć. BS: Mogę zdradzić tylko osobę, bo całej sytuacji ujawniać się boję. PD: (przewraca oczami) BS: (kręci głową i lewą ręką dotyka prawego sutka) PD: Czemu się macasz po sutku? BS: Daję Ci znaki, co chcę uzyskać za informację. Machniom? PD: Mach co? BS: No widzisz. Mówiłem, że wychowywałeś się na filmach klasy B, a nie na polskiej klasyce, jak każdemu dziecku przystało. PD: Mach co? BS: Jakbym powiedział „Miyagi”, to od razu byś skapował. PD: Nie podniecaj się, tylko wyjaśnij. BS: Machniom – w „Czterech pancernych” się tak zabawiali. PD: Widziałem wszystkie odcinki po kilka razy, a tego nie pamiętam. Zawsze zajarasz się jakimś gównem, byle tylko przypozować na oryginała. BS: No bo jestem. Nikt kogo znasz, nie potrafi sztuczki z kciukiem. PD: Nie znam też nikogo, kto nawiedzałby mnie o 12 w nocy, by pod pretekstem gadania o „Osaczonym” pieprzyć głupoty. BS: No bo Ty mi mówisz, że to kino klasy B. Wyobraź sobie, że to nie wszystko, bo mówisz, że to przeciętny film. A ja, weź to po uwagę, jestem gorącym fanem tego filmu. Może i jest trochę w stylu filmów klasy B, ale nie jest to wadą. PD: Ależ dla mnie nie jest wadą B klasa tego filmu, tylko jego przeciętniactwo. BS: No i tutaj zaczynają się schody, bo ja tego przeciętniactwa bym ze świecą nie znalazł. PD: To już nie mój problem, że patrzysz i nie widzisz. BS: Mój też nie, że nie ma, a dostrzegasz PD: Jest. Poza niezłą warstwą techniczną nic tu ponad średnią się nie wybija. Ani fabuła, z minuty na minutę głupsza, ani postaci. BS: Postaci może nie są wyjątkowe, ale aktorstwo stoi na bardzo dobrym poziomie – szczególnie młodzieży. A głupia fabuła… Od kiedy Ci to przeszkadza „złodzieju życia”? PD: Młodzież gra przyzwoicie, ale to film Willisa. I jego zbolałą, cierpiętniczą minę obserwujemy najczęściej. To już nie jest ironizujący John McClane z zestawem zabawnych spojrzeń, tylko postać-o-identycznym-wyrazie-twarzy-przez-bite-100-minut a la Steven Seagal. A głupia fabuła zawsze mi przeszkadza, kiedy nie idą za nią emocje, piersi Angeliny Jolie czy cokolwiek równie wspaniałego.  | Bruce Willis, Rumer Willis i Azor Willis. Jeszcze tylko Paweł T. Willis i cała rodzina w komplecie! |
BS: Przecież lubisz cierpiętników. Jezus ma u Ciebie dychę, nieprawdaż? Po prostu nie lubisz Willisa, tyle. Ja albo nie zwróciłem uwagi na ten sam zestaw min, albo w ogóle mi nie przeszkadzał. Nie kombinuj z cyckami, bo głupia fabuła nie ten jeden raz Ci nie przeszkadzała. Zastanawiam się, co tak naprawdę w „Osaczonym” było odpychające. Bo w powyższe argumenty nie uwierzę. PD: Bardzo lubię Willisa, ale kiedy nazywasz go największym kozakiem we współczesnym kinie, nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. To że Tobie nie przeszkadzało przejechanie całego filmu na jednym wyrazie twarzy, niczego nie dowodzi. Mnie irytowało i tyle. Bardziej jednak wnerwiał mnie scenariusz, który pod względem postępującego naciągania mógłby śmiało iść w konkury z Misterem Fantastikiem. Te ciężkie nielogiczności mógłbym jeszcze oczywiście przełknąć, ale nie dostałem na popitę niczego w zamian. Po pierwszych 20. minutach byłem jak Ty gorącym fanem tego filmu, ale już chwilę potem zostałem bardzo niemile zaskoczony. Wątek z porywaczami chcącymi wyrwać poprzez Willisa krążek DVD z kolekcji Kevina Pollaka był idiotyczny i zupełnie niepotrzebny. Bez niego z pewnością oceniłbym „Osaczonego” trochę wyżej, ale po co roztrząsać, co by było, gdyby… BS: Ja Ci nie kazałem nic roztrząsać. Film ze świetnym początkiem, takim samym zakończeniem i porządnym środkiem nie może być przeciętny. Odnośnie Willisa – wymień mi większego kozaka, jest paru następców, ale nikt na razie nie dorasta. Wątek DVD był całkiem spoko, bo uruchamiał wątek chłopca-pomocnika, a ten był już bardzo fajny. PD: Co Cię tak urzekło w tym durnym zakończeniu? Odnośnie Willisa i jego kozaków, to większe ma choćby Will Smith. Który zresztą nosi kozaki z dużo nowszej kolekcji, te Willisa dawno się już przetarły i nie widzę powodów ekscytowania się teraz wzorcem filmu sensacyjnego, który obowiązywał na początku lat 90. Dlatego też wątek DVD był głupi – cofał nas o 15 lat wstecz, do modelu pt. „Jest 426 osób, którym mogłoby się to przydarzyć, są wśród nich nawet osoby bardziej do tego odpowiednie z logicznego punktu widzenia, no ale, ni z gruszki, ni z pietruszki, musi paść na Bruce’a”. BS: Teraz żeś przywalił. Gdyby nie padło na Willisa, to nie byłoby filmu. Tak można podsumować każdą produkcję tyczącą jakiegoś problemu. Nie rozumiem Twojej gadki z kozakami. Jeśli miała być śmieszna, to przykro mi – ZONK. I nie jest to żaden wzorzec z początku lat 90., bo żaden – ze znanych mi – nie rozwijał się tak zaskakująco. PD: Dobra, Chajzer, nie spinaj się tak. Jasne, że byłby film, gdyby nie padło na Willisa – z lepszym scenarzystą potoczyłby się po prostu innym torem, zostawiając ten beznadziejny wątek porwanej rodziny, który wygląda na dodany sekundę przed rozpoczęciem zdjęć, bo Rumer Willis bardzo chciała zagrać z tatą. I weź się zastanów, co Ty bredzisz, zanim na dobre się zapędzisz w rejony bez powrotu. Mam uwierzyć, że „Osaczony” był najbardziej zaskakującym filmem sensacyjnym, jaki w życiu widziałeś? Co mi jeszcze ciekawego powiesz? Że do tej pory jesteś zły, że „Commando” nie został nominowany do Oskara w 12. kategoriach? BS: Z „Commando” źle trafiłeś, bo tego filmu akurat nienawidzę. Źle też trafiłeś z moim niby bredzeniem, bo nigdy nie powiedziałem, że jest to najbardziej zaskakujący film sensacyjny, jaki w życiu widziałem. W ogóle źle trafiasz. Nie wiem, w jaki sposób dorobisz się dziecka. Ja Ci nie pomogę. PD: Dokładnie powiedziałeś, że żaden ze znanych Ci filmów nie rozwijał się tak zaskakująco. Teraz łapiesz za słówka, co czynisz zawsze, kiedy czujesz, że toniesz. Pytam więc, jak sołtys krowę na rowie – co Cię tak w „Osaczonym” zaskoczyło? I co zachwyciło, bo na razie wiem tylko tyle, że obecność Twojego idola Willisa, największego kozaka od czasów Tuhaj-Beja. BS: Nie łapię za słówka, tylko Ty odczytujesz to, co powiedziałem, na swój sposób. Dlatego zawsze muszę uściślać, bo zazwyczaj kumaty nie jesteś. Zaskoczyło mnie wiele. Od świetnego formalnie początku, przez nieoczekiwany rozwój postaci, aż po nieprzewidywalne zakończenie. PD: Zaraz, zaraz, zostawmy początek (który i mi się, jak już wspomniałem, podobał), bo mowa była o zaskakującym rozwinięciu. Któraż to postać więc tak nieoczekiwanie się rozwinęła? I dlaczego „nieprzewidywalne” każesz mi utożsamiać z „dobrym”? BS: Dobrym? Niekoniecznie. Nieprzeciętnym? Na pewno. Wspominałem już o dobrym aktorstwie pary Tucker – Foster, i to właśnie ich przemiana jest dość zaskakująca. Z minuty na minutę ich sytuacja się pogarsza, chociaż tak nie musiało być. Młodzieńcza głupota i temperament napędzają ich negatywne wibracje. Nie byłem w stanie przewidzieć większości ich zachowań. Stąd zaskakujące rozwinięcie. PD: Przecież już mówiłem, że chłopcy byli nieźli. Tyle że przerysowani za mocno. Ja jakoś byłem w stanie przewidzieć ich zachowania. Może dlatego, że w przeciwieństwie do Ciebie, widziałem już wcześniej kilka filmów ze strugającymi gangsterów obszczymurkami, którym sytuacja wymyka się spod kontroli… BS: No jasne, w „Opowieściach z Narnii” nieźle dały czadu te obszczymury. PD: Takich motywów było 150, nie tylko w kinie akcji. W tym 149 równie zaskakujących co „Osaczony”, także wszystkich nie pamiętam, za wszystkie bardzo żałuję. I żeby nie było – nie jestem przeciwnikiem tego filmu. To niekiedy denerwująca, ale ogólnie dość miła bezmózga rozrywka, o której zapomina się już podczas końcowych napisów. Bez emocji pozytywnych, ale i bez specjalnie negatywnych. Klasyczna piątka tetryczna. BS:Tetryków do tego nie mieszaj. Mam energię, żeby pokonać Ciebie, ale całej szajki nie dam rady. Nie ta siła przebicia. Bo coś mi mówi, że Twoja ocena i tak będzie niebem w porównaniu z tym, co zrobią tetryczne Kaduki.  | Heyah! My nie opowiadamy bajek… |
PD: A mi się właśnie wydaje, że większość odbierze go podobnie, jak ja. Jako niegroźnego przedstawiciela tych filmów, które można obejrzeć, jak się nie ma nic ciekawszego do roboty, ale nie trzeba. Konrad w Cinemie pojechał kciukiem w bok, więc jednego sojusznika będę mieć na pewno. BS: Co nie zmienia faktu, że ja będę skazany na ostracyzm. PD: Co zresztą człowiekowi, którego ulubionym bokserem jest Dudley Błażejczak-Speelagondry, nie powinno w ogóle przeszkadzać. Lubisz się wyróżniać i często podkreślasz swą odmienność. BS: Oj, zalatuje hipokryzją. PD: Jakiś przykład? BS: Jakiś przykład? PD: Na moją hipokryzję, papuga. BS: Jeśli chcesz… PD: Nie, zadałem to pytanie, bo nie chcę… BS: To podaj mi jakiś przykład czegoś innego. PD: Mickey Rourke jako ulubiony aktor. Nie dostrzeganie magii kina np. w „Dróżniku” czy ostatnio „Charlim i fabryce czekolady”. Nienawiść do grochu i sałaty. Jesteś odmieńcem! BS: Mickey Rourke… to było głośne rozważanie. Ale i tak jest w ścisłej czołówce. Nie rozumiem, o co Ci chodzi z magią kina. Ostatnio, jak coś mi się nie podoba, to mówisz, że jej nie dostrzegam. Uściślając – „Dróżnik” ma u mnie tyle, ile u Ciebie „Osaczony”. Nie wiem jak Ty, ale ja widziałem wiele filmów o zagubionych karłach. „Charlie…” magię ma niewielką, a jest bardziej przewidywalny i ma gorsze zakończenie niż „Osaczony”. Sałata nie ma smaku, więc nie wiem, jak mogę ją lubić. A groch chyba jadam, ale aktualnie nie mogę do nazwy dopasować wyglądu. PD: Taka kulka zielona, z marchewką gotowaną często podawana. Ile widziałeś filmów o zagubionych karłach? „Charlie…” jest bardziej przewidywalny, ale raz, że to urocza bajka dydaktyczna, która thrillerem być ambicji nie ma ani przez chwilę, a dwa, że to zupełnie inna bajka, a jak już ustalaliśmy kilkakrotnie w długich i za każdym razem coraz bardziej bezowocnych dyskusjach, nie da się do wszystkich gatunków jednej miarki przyłożyć. BS: Taka zielona kulka to GROSZEK, a nie GROCH. Jaki dupek, o ja nie mogę. Tak, nie lubię groszku, zwanego paradoksalnie zielonym. Filmów o karłach widziałem kilkadziesiąt. Nie dobiję do Twoich setek produkcji o obszczymurach, ale karły się słabo sprzedają – to dlatego. W „Charlim…” uroczy jest tylko Freddie Highmore i wiewiórki. Thrillerem może i nie miał być, ale bardziej do mnie trafia dydaktyzm „Osaczonego”. Jeśli chodzi o to mierzenie, to jednak można i ja chyba tak nawet robię. O właśnie, Piotr, nie szcza się do własnego basenu, bo to trochę niewłaściwe. PD: Mądrości ludowe zachowaj dla zmanierowanych kumpli z offu. Groszek to nasienie jednej z odmian grochu, cymbale, gdybyś sięgał poza czubek własnego nosa, to byś się domyślił. O „Charliego…” nie zamierzam się sprzeczać, wystarczająco dziwne jest dla mnie to, że w ogóle można wyżej postawić takiego mechanicznego produkcyjniaka jak „Osaczony”. O właśnie, wymień mi proszę wartości dydaktyczne, jakie w nim znalazłeś. Chcę się trochę pośmiać, bo ponuro się zrobiło odkąd nadymałeś się jak Augustus Gloop. BS: Nie jestem ogrodnikiem – nie znam się na warzywach. Wiem jedno – groszek a groch, w polskiej kuchni, to dwie zupełnie różne rzeczy. A i w naturze zapewne też, bo w końcu groszek i groch są wymieniane osobno, jako rośliny strączkowe. Groszek może być po prostu nazwą jakiejś odmiany grochu, ale nie musi być to groszek zielony, o który Ci chodziło. Dlatego nie rzucaj cymbałami, bo podstaw do tego nie masz. Jak mogę stawiać „Charliego…” niżej od mechanicznego produkcyjniaka? Może dlatego, że ten sam „Charlie…” jest jeszcze większym produkcyjniakiem niż „Osaczony”. Mylące jest tylko nazwisko twórcy, bo w końcu Burton uważany jest raczej za artystę niż mechanika. Jeśli chodzi o dydaktyzm, to bardziej do mnie trafia przedstawienie tragicznych konsekwencji młodzieńczej głupoty niż nafaszerowania dzieciaka gumą do żucia. Jak chcesz, to się śmiej – ale to będzie raczej śmiech z Gogola. PD: Raczej z żigola. Jeśli dydaktycznym przekazem „Charliego…” jest dla Ciebie nafaszerowanie dzieciaka gumą, to jednak mam podstawy, by nazywać Cię cymbałem. BS: To takie same podstawy mam i ja, bo jak inaczej nazwać człowieka, który nie potrafi odczytać przenośni? PD: Jakoś w stosunku do „Osaczonego” jej nie użyłeś. Coś wybiórczo i niekonsekwentnie operujesz tymi metaforami. Odmówić Ci fantazji jednak nie sposób – „nafaszerowanie dzieciaka gumą” to przecież kwintesencja błyskotliwego skrótu myślowego… BS: Skrót myślowy to już nie moja wina, tylko reformy edukacji i nowej matury. W stosunku do „Osaczonego” nie używałem metafor, bo to główny temat naszej rozmowy i konieczne było mówienie wszystkiego wprost. „Charlie…” to poboczny wątek i można go skwitować metaforą czy skrótem myślowym. PD: Jeśli nie ma się w zanadrzu żadnych sensownych argumentów, to faktycznie tak jest łatwiej. BS: Wreszcie, po tylu godzinach sporów przyznałeś mi rację. PD: Myślałem, że udowodnisz mi w jakikolwiek sposób wielkość „Osaczonego”, wskażesz jakiś element, który mogłem przeoczyć, ale niestety… BS: Prędzej obraziłbym Raya Charlesa – gdyby żył – środkowym palcem, niż coś Ci udowodnił. PD: Ależ przecież udowodniłeś mi różnicę między groszkiem zielonym a grochem! Możesz być z siebie dumny. BS: (kręci głową potakująco i lewą ręką dotyka prawego sutka)
Tytuł: Osaczony Tytuł oryginalny: Hostage Reżyseria: Florent Emilio Siri Zdjęcia: Giovanni Fiore Coltellacci Scenariusz: Doug Richardson Obsada: Bruce Willis, Kevin Pollak, Jonathan Tucker, Ben Foster, Jimmy Bennett, Michelle Horn, Marshall Allman, Serena Scott Thomas, Rumer Willis, Hector Luis Bustamante, Kim Coates, Johnny Messner Muzyka: Alexandre Desplat Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Niemcy, USA Data premiery: 16 września 2005 Czas projekcji: 113 min. Gatunek: sensacja Ekstrakt: 60% |