 | Ilustracja: Rafał Kulik |
– Tylko kaptur byś zdjęła, bo się zgrzejesz – dorzucił Marcin Łuczyński, który (by pozostać w klimacie wybranym przez sąsiada) miał prezencję Nerona. Z tego samego filmu, rzecz jasna – Peter Ustinov, wypisz, wymaluj. – Nie da rady. Niestety, ten avatar nie jest dopracowany, nie wiem, jak u innych. – Dobra – Konrad przyjął do wiadomości powody wizualnej ułomności koleżanki. – Cieszę się, że wszyscy zdążyli, mimo iż wezwanie było nagłe. Powiódł spojrzeniem po reszcie redakcji, żeby stwierdzić, co tam komu jeszcze brakuje. – Michał, jesteś… coś się kolory spieprzyły chyba…. jesteś cały siny! Michał Chaciński, z fizjonomią Dennisa Quaida, siedział na krześle z wielkim soplem narosłym pod nosem. Dwa mniejsze zdobiły mu uszy niczym kolczyki, a całą twarz miał koloru niebieskiego. – A niby czego się spodziewałeś? – zapytał o dziwo pewnym głosem. – Mówiłem, że nie chcę „Pojutrze” na pierwszy strzał, że wolałbym jakieś spokojne wprowadzenie do tej technologii, coś lekkiego i niegroźnego dla życia, a nie ładować się w sam środek totalnego przyrodniczego kolapsu. Do tego okazało się, że kompletnie zrypali moduł z przestrzenią neutralną i nie do końca poprawnie działa reduktor efektów groźnych dla życia. Chciałem troszkę poćwiczyć regulację i nagle zrobiło mi się strasznie zimno. Wrażenie było niesamowite, nie powiem. Spróbował oderwać sopel z nosa, ale nic to nie dało. – Ze mną już wszystko w porządku, ale chyba rzeczywiście stan awatarów się nie czyści – wskazał palcem na kawałek lodu, tak jakby cała reszta redakcji do tej pory go nie zauważała. – A swoją drogą te niedociągnięcia z regulacją mogą być niebezpieczne dla życia. Cholera wie, co się stanie, jeśli ni z tego ni z owego ciało uwierzy umysłowi. – Nie matriksuj tutaj – z uśmiechem pokręcił głową Konrad. – Święte słowa! – odezwał się Piotr Dobry, który wyglądałby dostojnie i poważnie jako odziany w zbroję Jeremy Irons, gdyby nie pewien feler. – Ooo! – stwierdził głośno Konrad. – A kolega Dobry dla odmiany czerwony jak rak! – Święte słowa z tą przestrzenią neutralną! – zawołał rycerz drugiej krucjaty. – Ja pierdzielę, nie sądziłem, że pod murami Jeruzalem będzie taki chajc! Trzy opcje dali: rycerza, giermka i mnicha, a mnie oczywiście musiało podkusić, żeby na łeb założyć hełm garnkowy. Jak w piecu! Tuż po rozpoczęciu projekcji myślałem jedynie o całej baterii wentylatorów. A próba przejścia na mod neutralny, żeby operować w filmie wyłącznie na poziomie wizualnym, jak w kinie, też nic nie dała. Wreszcie sprawę zakończyłem chamskim abortem, a i tak zdążyłem spiec avatara. Jeśli tak ma wyglądać prawdziwe królestwo niebieskie, to dziękuję uprzejmie. – Sam chciałeś, pamiętasz? – stwierdził Konrad. – Ile się nasłuchałem tego twojego: „Ja chcę odbyć pąć pokutną!”. A ja na przykład „Troję” bardzo sobie chwalę… – Bo nie trafiłeś na spieprzoną wersję! – obruszył się Jeremy Irons. – Poza tym, jakbym miał dostęp do opcji „Engage Bryzeida”, to też bym sobie chwalił, cwaniaczku. – Dobra, słuchajcie – przerwał wymianę zdań Artur Długosz, który z racji zajmowania się rozsyłaniem gratisów lubił przybrać avatar Deana Corso z „Dziewiątych Wrót”. – Musimy wam coś oznajmić. Kolegium zostało zwołane nie po to, żeby się tu dzielić wrażeniami z filmów przerobionych na technologię „Virtual Reality – Complete Reception”. Na to przyjdzie czas, jak już skompletujecie swoje teksty – w tej liczbie także na utyskiwania, że nie bardzo działa odłączanie albo redukcja bodźców termicznych, czy zapachowych. – O tak, tak – przytaknął Konrad. – Troja po rzezi śmierdziała jak nieszczęście… – A przeszedłbyś się raz w pobliże Rogów Hattin – dodał od siebie Piotrek, przy każdym większym ruchu podzwaniając łuskową zbroją. – Dalibyście spokój – wtrącił Winicjusz. – Zawyżacie poziom dyskusji! – Wini? A ty kiedy zarobiłeś na swój token? – zaciekawił się Eryk Remiezowicz, „zrobiony” na Dana Browna. – Zapytaj moją eksmałżonkę, panie „Kod Leonarda"… – Khem, khem! Panie i panowie! – Artur ponowił próbę powrotu do głównego tematu spotkania. – Jako redakcyjne szyszki zajęliście się wszyscy tym wirtualnym ciasteczkiem, a w tak zwanym międzyczasie mamy problem. – Jaki znowu problem? – zdziwił się Sebastian Chosiński, który – podobnie jak Artur Długosz – spoglądał na wszystkich twarzą Johnny’ego Deppa, tyle że tym razem okoloną długimi włosami, z czołem przewiązanym czerwoną apaszką, czarnymi wąsami i brodą splecioną w warkoczyk. – Z tego, co mi wiadomo, nie ma ani okruszka roboty, który by leżał odłogiem – stwierdził kapitan Jack Sparrow. – Nasi techniczni nawet strony administracyjne już prawie całkiem na VR-a przerobili, na korytarze i te fajne szufladki. – Problem w tym, że burzą nam się redakcyjni wyrobnicy – odpowiedział Konrad. – Nie wy jedni macie ochotę na zabawę. Pojedynczy sprzętowy token kosztuje tyle, co dobry samochód, więc żeby z tej technologii korzystać, ludzie walą do nas po gratisy drzwiami i oknami. Chcą obiecanych nagród, jak rzymski lud chleba i igrzysk, a my ciągle musimy podnosić normy urobkowe, żeby tych, którym przypadną w udziale, nie było więcej niż dwóch, trzech w miesiącu. – No i co z tego? – poczuwając się do odpowiedzi na wzmiankę o rzymskim ludzie cesarz Neron wzruszył ramionami. – To z tego, że to jest już stachanowszczyzna! Trzeba popełnić prawie dwadzieścia tekstów w ciągu miesiąca, żeby mieć możliwość zdobycia tokenu. W dodatku tym zespołom przysługują tylko aktualne produkcje, bo tokeny archiwalne z remasterowanymi przez producentów starymi filmami dystrybuujemy tylko wśród kapituły redakcyjnej. A z tego powodu resztę krew zalewa! – Powtórzę: no to co z tego?! – ten, który spalił Rzym, wzruszył ramionami. – Daruj, Konrad, ale mnie to w ogóle nie rusza. Nie było tu onych zespołów wtedy, gdy wszyscy pracowaliśmy wokół tego za darmo. Teraz, jak poczuli możliwość załapania się… – O, nie, nie! – Naczelny energicznie pomachał ręką. – Nie wmówisz mi, że to są ludzie bez bakcyla. Nikt normalny, bez szlachetnej chęci, nie torturowałby się tak. – …i kto to mówi… – mruknął ubrany w strój rzymskiego legionisty Winicjusz. – Czyli co? Mamy bunt na pokładzie? – po raz pierwszy zabrał głos Wojciech Gołąbowski, prawą ręką delikatnie chwytając za długi, fantazyjnie zawinięty wąs królujący na twarzy Salvadora Dalego. – No, coś na kształt – przytaknął Artur. – I trzeba coś z tym zrobić. – Wziąć ich za mordę – wzruszył ramionami Peter Ustinov, co – zważywszy na historyczne konotacje – specjalnie nikogo nie zdziwiło. – Albo lepiej zorganizować im pracę. Pilnować jakości tekstów, znacznie podnieść poprzeczkę. Niech sobie nie myślą, że starczy ilość i katrożnicza praca, żeby móc się czegoś domagać. Warto wsiąść im na ambicję, zażyć ich z mańki. „Trzeba psychologicznie, Jajec!” – że zacytuję klasyka w bałamuceniu ludzi. – Tak? – zapytał Konrad. – A podejmiesz się tego? Piotrek? Wojtek? Tomek? Ktokolwiek? – Patrzysz tak na nas, jakbyśmy całymi dniami leżeli do góry torpedą i nic wokół interesu nie robili – obruszył się Jeremy Irons tonem niezbyt pasującym do chrześcijańskiego rycerza. – Sorry, ale jesteśmy zawaleni robotą. – Jak wszyscy! – głośno skwitował tę oczywistość Konrad. – Ale ktoś musi wziąć na siebie koordynację pracy recenzentów… – A kto uciągnie osiemnaście dywizji?! – zaoponował Winicjusz. – Czego się śmiejesz, Marcinie? – Bo mi się strasznie to militarne określenie podoba – odparł cesarz Neron, tłumiąc wesołość. – Zawsze można ich było nazwać kongregacjami – wtrącił Eryk. – A wam, Brown, to tylko kościelne sprawy w głowie – z uśmiechem skwitował Winicjusz. – Panowie, znowu zbaczacie z tematu – po raz kolejny zaprotestował Artur. – Konradzie, a rozważałeś… – zaczął Salvador Dali. – Tylko się z Artim nie obruszajcie, bo wszyscy, jak tu siedzimy, mamy do waszej roboty ogromny „szaconek"… – Mów dalej – uśmiechnął się Konrad. – Nie przestawaj… – Bo pomyślałem… Mam taki pomysł… Tego jeszcze nigdy nie próbowaliśmy… – Wyduś wreszcie! – niezawodny w moderowaniu Artur nie zawahał się ponaglić jednego z najgenialniejszych malarzy w historii sztuki białego człowieka. – Dobra, to powiedzcie, czy na to idziemy, bo nie chcę później słuchać uwag, że to był tylko mój koncept. Rozgorzała bardzo długa dyskusja, podczas której szala przechylała się raz za, to znów przeciw podsuniętemu pomysłowi – z godnymi najprzedniejszego thrillera zwrotami akcji i napięciem. Była ona namiętna i donośna. Wzięli w niej udział nie tylko wymienieni dotąd członkowie kapituły, ale także ci, którzy dopiero potem zabierali głos (nie sposób też pominąć roli znakomicie symulowanego echa katedry). Ilość uczestników narady łatwo można sobie wykoncypować, dość rzucić okiem na stronę ze składem redakcji. Niestety, nie ma tu miejsca, by przytoczyć słowa każdego i każdego avatar należycie opisać. Dyskusja, jako się rzekło, była długa. Aż w końcu zza wielkiego, krwistego księżyca widniejącego tam, gdzie normalnie, w kompletnej katedrze znajdowałaby się apsyda, wychynęła jaśniejąca oślepiającym blaskiem gwiazda. Zaraz potem jakiś dziwny facet, z kosturem w ręku, wrósł w świątynię, zmieniając się w wysoką kolumnę, rosnącą strzeliście i przechodzącą w żebro sklepienia na wysokości dachu. Taką to oryginalną formę powiadamiania, że powoli zbliża się północ, sprezentowali użytkownikom systemu „VR-Cathedral” jego twórcy. Ponoć za to właśnie dostali nominację do Oscara. Konrad zarządził opiniujące głosowanie. Wniosek uzyskał większość. Obaj Naczelni pożegnali wszystkich, sami zaś pozostali przy stole. Mieli podjąć ostateczną decyzję. Redakcyjny administrator przetarł oczy po raz kolejny. Była druga nad ranem, a on patrzył na stronę, którą miał zawiesić na polecenie obu redaktorów naczelnych „Esensji”, w trybie pilnym, jeśli dobrze interpretował polecenie: „Wrzuć to na jednej nodze!”. Spojrzenie raz jeszcze pobiegło mu na początek treści ogłoszenia: „Nasza redakcja pięknie się rozrosła, a większość ludzi, którzy tworzyli ją na początku, jest przytłoczona zadaniami związanymi z pisaniem głównych, światłych i wiekopomnych esensyjnych tekstów. A zatem: jeśli lubisz pracę polegającą na koordynacji działań wielkich zespołów redakcyjnych, podzielonych na osiemnaście dywizji; jeśli potrafisz gasić konflikty, łagodzić buchające uszami i innymi otworami emocje; jeśli cierpisz na bezsenność albo połowicę masz tak brzydką, że już nigdy więcej nie legniesz z nią w jednym łożu, a na coś nockę trzeba zarwać; jeśli uważasz, że życie bez trosk i zgryzot, bez nerwów i tyrania po godzinach to łatwizna wyzbyta sensu…” Zgodnie z narzuconym odgórnie terminem na stronie „Esensji” pojawił się nowy link: „Drogi potencjalny redaktorze naczelny!” |