powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Kšatrápavan
Autor pisze o tekście:
Kšatrápavan to mikropowieść, nawiązujaca w nazewnictwie i sposobie przedstawienia mechanizmów władzy do państwa perskiego w starożytności.
– Wczorajsza wycieczka była jedynie próbą wywiedzenia w pole naszych przeciwników. Zastosowaliśmy jedno z najnowocześniejszych dokonań naszych naukowców i, jak się okazało, wszystko poszło zgodnie z planem. Doniesiono mi, że rewizja w pańskim pokoju również… – Adrian drgnął. – Chyba mi pan wybaczy tę drobną niedogodność? – spytał, dostrzegając jego reakcję. – To było konieczne…
– Do czego?
– Do legendy, którą chcemy panu stworzyć – zakomunikował oficer.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
1.
Kiedy rozległ się dzwonek, niezadowolony zwlókł się z kanapy, by sięgnąć po odłożonego na stolik pilota. Mrucząc pod nosem, przerwał projekcję holograficznego pornosa i chwiejnym krokiem – po dłuższym odpoczynku zawsze z trudem dochodził do siebie – opuścił niewielkie pomieszczenie, służące mu za sypialnię. W kabinie nawigacyjnej panował półmrok, zapalił więc światło i odczekał chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do jarzeniowej poświaty.
– Sugeruję przejście na sterowanie ręczne – poinformował go głosem spedalszczonego playboya po czterdziestce pokładowy komputer. – Zbliżamy się do lądowiska oznaczonego jako cel podróży…
– Za ile minut wylądujemy? – spytał Adrian.
Maszyna przemieliła w swoim elektronowym mózgu pytanie, po czym pewnym siebie głosem oznajmiła wyniośle:
– Nie powinno zająć to więcej niż pół godziny!
– Dobrze – mruknął ni to w odpowiedzi, ni to do siebie. Głośniej zaś zakomenderował: – A teraz, z łaski swojej, wyłącz się. I nie waż się odezwać wcześniej niż po szczęśliwym lądowaniu!
– Jak pan sobie życzy – odparł beznamiętnie komputer, przyzwyczajony już widocznie do takich impertynencji ze strony dowodzącego statkiem. Adrian, choć bardzo się starał, nie dostrzegł w głosie maszyny nawet cienia urazy.
Stary model! Ponoć komputery najnowszej generacji przemawiały do pilotów głosem niezwykle popularnej przed kilkudziesięcioma laty aktorki Julii Roberts, przeżywającej swój niespodziewany renesans ostatnio, kiedy jej klon zaczął występować w cieszących się wielkim uznaniem w całej Galaktyce wirtualnych filmach pornograficznych. Zawsze milej posłuchać kobiety, aniżeli święcącego ogromne triumfy w zamierzchłych czasach Johna Forsythe’a.
Adrian nie zdecydował się jednak do tej pory na kupno najnowocześniejszego sprzętu, obawiając się, że głos boskiej Julii mógłby go w przestrzeni kosmicznej nazbyt rozpraszać.
Lądowanie przebiegło bez najdrobniejszych nawet zakłóceń. Mimo to dopiero po wyłączeniu silników odetchnął z ulgą. Zbyt wiele widział w swoim życiu katastrof, aby grzeszyć nadmiarem pewności siebie. Nie był już najmłodszy i cenił swoją skórę.
– Dotarliśmy na miejsce – poinformował go zaklęty w mechanizm komputera John Forsythe.
– Wiem, do cholery! – burknął Adrian. Nigdy nie lubił gadać po próżnicy i zawsze irytowało go, że ta, jakże pożyteczna, cecha ludzkiej natury nie została zaszczepiona maszynom. – Masz teraz dwadzieścia cztery godziny wolnego. Spożytkuj ten czas – dodał, opuszczając kabinę sterowniczą.
Po otwarciu luku przywitała go uśmiechnięta, nieogolona twarz robotnika pracującego na lotnisku.
– Witamy na Kserksesie! – oznajmił robotnik. Uśmiechnąwszy się ponownie, tym razem od ucha do ucha, postraszył kaskadą nierównych, od dawna zżeranych przez próchnicę zębów.
– Dużo tu macie turystów?
– Panie pułkowniku – nie wiedzieć dlaczego, robotnik tytułował Adriana w taki właśnie sposób – nie nadążamy z przyjmowaniem statków!
– Powinieneś wystąpić w reklamówce, a połowa z nich od razu zrezygnowałaby ze spędzania wczasów na waszej planetce – stwierdził Adrian, na co robotnik skrzywił się tylko nieznacznie, nie bardzo wiedząc, czy został właśnie obrażony, czy pochwalony.
– Zatankuj do pełna! – rozkazał Adrian, rzucając wciąż bardzo niepewnemu siebie robotnikowi elektroniczną kartę dostępu do statku. – Startuję jutro o tej porze – dodał, zeskakując z trapu na betonową płytę, którymi wyłożone było całe lądowisko.
– Jutro? – usłyszał za plecami zdumione pytanie tubylca. – To niemożliwe, pułkowniku.
Adrian odwrócił się na pięcie tak szybko, że zdołał jeszcze kątem oka złowić kolejną wyjątkowo parszywą minę robotnika, którego właśnie w tej chwili zaczął podejrzewać o brak piątej klepki.
– A to dlaczego? – spytał, dla większego efektu cedząc słowa.
– Jutro jest nasze święto narodowe! – wymamrotał prężąc się z dumy robotnik. – Dzień wolny od pracy.
– Co to za święto? – zainteresował się Adrian.
– Sto pięćdziesiąta rocznica urodzin Założyciela Dworu Cesarskiego, pierwszego monarchy Kserksesa! – wyrecytował wyuczoną na pamięć formułkę.
– To wy tu macie cesarza? – zapytał z niedowierzaniem „pułkownik”.
– Mieliśmy – odparł robotnik. – Teraz rządzi nami prezydent Dariusz. Ale kto wie… Podczas kursów politycznych wykładowca wspominał, że być może w niedalekiej przyszłości naród ogłosi go cesarzem…
Mówił coś jeszcze, ale Adrian przestał go słuchać. Chciał na tej planecie pozostać tylko przez jeden dzień i nawet jeśli nagle się okaże, że z przyczyn od niego niezależnych pobyt ten będzie musiał przedłużyć do dwóch dni, nie oznaczało to automatycznie, że ma zamiar zaśmiecać sobie umysł niepotrzebnymi informacjami dotyczącymi ustroju politycznego Kserksesa.
Zdążył już jednak pożałować, że właśnie to miejsce wybrał sobie na uzupełnienie zapasów paliwa.
Po zgłoszeniu swego przybycia młodej i ładnej, ale już znudzonej życiem, urzędniczce w sali przylotów, Adrian udał się do nocnego baru, położonego nieopodal terminalu. Mimo że czuł się zmęczony długą podróżą, postanowił najpierw napić się czegoś mocniejszego. Pił niewiele; zazwyczaj tylko podczas postojów. A że zdecydowaną większość czasu spędzał w przestrzeni kosmicznej – chroniczny alkoholizm mu nie groził.
Siadając na wysokim stołku przy barze, zamówił pięćdziesiątkę czystej.
– Koniecznie zmrożona, nie z lodem – wyjaśnił barmanowi.
Po chwili stanęły przed nim dwa oszronione kieliszki wypełnione niewinnie wyglądającym przezroczystym płynem.
– Od razu na drugą nogę – wytłumaczył barman. – Od firmy. W końcu mamy jutro święto – dodał, gwoli ścisłości.
Adrian bez słowa opróżnił zawartość kieliszków. Otrząsnął się, po czym zamówił jeszcze pół litra miejscowej, nie wiadomo tak naprawdę z czego pędzonej, wódki zwanej korzenną, i zajął miejsce w oddalonym od centrum sali zacisznym boksie.
Nie było mu jednak dane długo cieszyć się samotnością.. Jak potężny żaglowiec, dopłynęła do jego stolika i przycumowała wysoka ciemnowłosa piękność. Gestem dała znak kelnerowi, który natychmiast stanął u jej boku z pustym kieliszkiem w dłoni. Postanowił go na stoliku i, sięgnąwszy po kupioną przez Adriana półlitrówkę, napełnił naczynka.
– Osobliwe maniery – stwierdził Adrian, gdy został już z kobietą sam na sam.
– Nie martw się – odparła brunetka. – Jeżeli przyjmiesz moją propozycję, ta inwestycja – zerknęła na swój kieliszek – na pewno ci się zwróci.
– A jeśli odmówię…?
– Stracisz! I to podwójnie. – Miał wrażenie, że przez twarz kobiety, którą oceniał na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, przemknął, dla mniej bacznego obserwatora niemal niedostrzegalny, grymas niezadowolenia.
“Zdradziłaś się, koleżanko – pomyślał. – A to cię może drogo kosztować”.
– Chcesz mnie namówić na budowę domków jednorodzinnych dla kolonistów na Ganimedzie? – zapytał, nie starając się nawet ukryć ironii w swoim głosie.
– Nie spodziewałam się, że interesuje cię branża budowlana… – odcięła się równie skutecznie. Uśmiech miała uroczy, w czym dużą zasługę miały równe i idealnie białe drobniutkie zęby.
– Nie odrzucam żadnej okazji dorobienia do emerytury. – Sięgnął po kieliszek. – Prosit! – Wypił jednym haustem. Nieznajoma poszła w jego ślady, nie krzywiąc się nawet, czym, zupełnie niechcący, zaimponowała staremu kosmicznemu wilkowi.

2.
Nie znosił kobiet, które tuż po odbytym stosunku sięgały po papierosy. Alisa na szczęście do tej grupy pań się nie zaliczała. Zebrała za to z podłogi swoje porozrzucane niezdarnie rzeczy i zniknęła w łazience, skąd wyszła po paru minutach kompletnie ubrana.
Adrian obserwował ją z rosnącym niedowierzaniem, kiedy schylała się, aby teraz pozbierać z podłogi jego ciuchy. Wszystkie, równo poskładane, położyła na fotelu.
– Ubierz się! – nie zabrzmiało to jak prośba, ale rozkaz. Prawdopodobnie dlatego posłuchał i momentalnie poderwał się z tapczanu. – Nie będę dyskutowała o interesach z gołodupcem – wyjaśniła.
Nieco skrępowany jej przenikliwym wzrokiem, najszybciej jak potrafił wskoczył w spodnie i niedbale zarzucił na siebie koszulę. Wreszcie usiadł naprzeciw Alisy, na drugim końcu ławy.
– Sprawa jest prosta i… – zaczęła kobieta.
– Legalna? – wszedł jej w zdanie.
– Nie jest nielegalna – odparła Alisa po chwili zastanowienia. – Choć jeśli cię złapią, nie wróżę tobie i twojej żonie, jeżeli ją masz, spokojnej starości w domku z ogródkiem na Terze – dodała z naciskiem.
– Co to za towar? – zapytał.
– Towar? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Byłeś zdolny pomyśleć, że zajmuję się kontrabandą? – Jej mina sugerowała skrajne obrzydzenie.
– Więc co to jest? – Teraz udało się jej już zaintrygować go na dobre.
– Dziecko.
– Dziecko?! – Niewiele brakowało, aby udławił się własną śliną. – Chcesz z mego statku zrobić przytułek dla sierot?!
– Jeszcze jeden zbędny komentarz, a rozstaniemy się w ciągu kilku sekund! – zagroziła, płynnym ruchem podrywając się z fotela. Jej głos w niczym nie przypominał szczebiotania, jakim obłaskawiała go przez kilka nocnych godzin.
Adrian ruszył za nią, chwycił za rękę i poprowadził z powrotem na fotel.
– Po prostu chciałem dać ci do zrozumienia, że gdybym lubił dzieci, miałbym własne – wytłumaczył.
– Jedyne, co masz zrobić, to wywieźć ją z Kserksesa.
– T-to j-jest dziewczynka?! – te trzy słowa ledwo przeszły mu przez gardło.
– Chyba nie jesteś pedofilem? – zainteresowała się Alisa. – Na naszej planecie nie jest to wprawdzie karalne, ponoć nawet prezydentowi zdarzało się zaciągać do łóżka nieletnich chłopców, ale na pewno moralnie naganne!
Adrian powiódł wzrokiem w stronę okna, przez które widać było piękne rozgwieżdżone niebo.
– Gdzie tkwi haczyk? – spytał.
– W pochodzeniu dziewczynki – odpowiedziała brunetka.
– To znaczy?
– Jest w linii prostej ostatnim żyjącym potomkiem Założyciela Cesarskiego Rodu – wyjaśniła Alisa.
Adrian podrapał się po głowie. O czymś podobnym wspominał mu wprawdzie robotnik na lądowisku, ale słuchał go wtedy bardzo nieuważnie. – Przecież to prezydenta mają ogłosić cesarzem, czy jakoś tak… – próbował sobie co nieco z tamtej rozmowy przypomnieć.
– Jeżeli Dariusz zdecyduje się jutro, w dniu święta narodowego, na koronację, życie Arweny zawiśnie na włosku.
“Więc dziewczynka ma na imię Arwena” – zanotował w pamięci. Swojej córki na pewno by tak nie nazwał. Ale to przecież dziecko z cesarskiego rodu…
– A wy, kimkolwiek jesteście, chcecie zachować ją przy życiu jako kartę przetargową…? – próbował dociec przyczyn propozycji, jaką przed chwilą mu złożono.
Alisa nie musiała potwierdzać. Nie musiała go też dłużej przekonywać. Wystarczyło, że położyła na stoliku mieniącą się najprzeróżniejszymi barwami kartę bankomatową – jego elektroniczny klucz do prawdziwego szczęścia!
Nim odeszła, zapytał jeszcze:
– Dlaczego ja?
– Bo i tak nie masz zamiaru już tu wrócić – odpowiedziała szczerze.
Został sam. Noc zbliżała się dopiero do połowy, więc postanowił z pożytkiem wykorzystać godziny, które pozostały do świtu, więc z powrotem, tym razem jednak już się nie rozbierając, wszedł do łóżka.
Budzik zadzwonił znacznie wcześniej, niż Adrian zwykł wstawać– czy to na statku, czy też podczas dni, kiedy odpoczywał na stałym lądzie. Wyrwany ze snu, zaklął głośno i przewrócił się na drugi bok. Nie wstałby zapewne, gdyby nie zaskakujące przeczucie, że w pokoju poza nim jest ktoś jeszcze.
Kto?
Otworzył oczy i przez dłuższą chwilę przyzwyczajał wzrok do panującego w pomieszczeniu mroku. W kącie pokoju – nie mógł się mylić – majaczyła czyjaś postać. Dyskretnie sięgnął po broń ukrytą pod poduszką. Nigdy nie rozstawał się ze swoim przyjacielem magnum 0.38, nawet w tak intymnych miejscach i sytuacjach.
Zachowując się najciszej, jak potrafił, zrzucił z siebie lekką puchową kołdrę i usiadł, stopami dotykając chłodnej podłogi. Jeszcze dwie, trzy sekundy i stanie oko w oko z tajemniczym i nieproszonym gościem.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że osobą, do której wycelował właśnie ze swojej armaty, była młoda – „na oko” czternasto- albo piętnastoletnia – dziewczyna.
– Cholera! – zaklął, nie zważając na wiek „gościa”. – To ty?
– A kogo pan się spodziewał? – odpowiedziała pytaniem, starając się jednocześnie nadać swemu głosowi ton pewności.
– Matki Boskiej Ostrobramskiej! – rzucił. Miał ochotę ustroić swoją wypowiedź jeszcze kilkoma słownymi „kwiatkami”, ale tym razem, choć z dużym trudem, powstrzymał się.
– Niech pan da spokój – stwierdziła beznamiętnie dziewczynka. – Obywatele Kserksesa są urodzonymi ateuszami. – Nawet to jej słownictwo, takie wyszukane, zaczęło go drażnić.
– Teraz rozumiem, dlaczego szanowna panienka tak bardzo pragnie stąd wyjechać – wyznał. Ateizm nie mieścił się bowiem w jego światopoglądzie; na tyle niewytłumaczalnych rzeczy napatrzył się w swoim życiu, że istnienie Boga traktował jako dogmat.
Dziewczęca trzpiotowata wesołość ustąpiła teraz miejsca powadze i zadumie.
– To nie jest kwestia mojego widzimisię, ale racji stanu – odparła Arwena.
Adrian dopiero teraz zdał sobie sprawę, że do tej pory przez cały czas trzymał magnum wycelowane w Arwenę. Uczynił przepraszający gest ręką i odłożył broń na łóżko. Jednocześnie zabrał się za staranne zapinanie guzików koszuli. Paradowanie z nagą, mocno owłosioną klatką piersiową przed – nawet jeżeli nieoficjalną – cesarzową planety, na której gościł, na pewno nie zostałoby uznane za przejaw dobrych manier.
– Usiądź – zaproponował, wskazując fotel, na którym kilka godzin temu siedziała Alisa.
Dziewczynka skwapliwie skorzystała z propozycji.
Adrian dopiero teraz, ubrawszy się do końca, zapalił nocną lampkę wmontowaną w tylne oparcie łóżka. Wreszcie mógł przyjrzeć się dziewczynce dokładniej. Sprawiała wrażenie nad wiek rozwiniętej.
“Ile w rzeczywistości ma lat? – zastanawiał się. – Dwanaście, trzynaście… – szacował”.
Arwena widziała jego taksujący ja wzrok, ale dzielnie zniosła to upokorzenie, z którym często nie radzą sobie nawet dojrzałe kobiety.
– Masz jakieś bagaże? – zapytał, kiedy już obejrzał ją od stóp do głowy.
Pokręciła głową, że nie.
– To tylko niepotrzebnie wzbudziłoby podejrzenia kontrolerów lotu – wyjaśniła i aż głupio mu się zrobiło, że to ona, niedoświadczona gówniara, musiała mu zwracać uwagę na podstawowe przecież sprawy w jego zawodzie.
Podciągnął nieco kołdrę i prześcieradło, by usiąść swobodnie na brzegu łóżka. Minę miał zasępioną.
– Jakiś problem? – spytała Arwena.
– Nie będziemy mogli skorzystać z mojego statku – odparł. – Macie dziś podobno jakieś święto, dzień wolny od pracy.
Musiało ją urazić słówko „jakieś”, bowiem na jego dźwięk spurpurowiała na swojej młodziutkiej, delikatnej twarzyczce.
– Owszem, święto – potwierdziła z naciskiem. – Alisa doszła do wniosku, że właśnie tego dnia nikt z kontroli naziemnej lotów nie będzie sobie zaprzątał głowy jednym niesubordynowanym pilotem z dalekiej planety. Telewizja będzie w tym czasie nadawać bezpośrednią transmisję z koronacji Dariusza. Wszyscy obywatele Kserksesa zasiądą przed odbiornikami…
“Problem jest w czym innym, mądralo – pomyślał Adrian. – Jeśli ten kretyn na lotnisku odłożył tankowanie do jutra, nie wzniesiemy się nawet sto metrów nad ziemię”.
Ale głośno wolał tego nie mówić, dochodząc chwilę później do wniosku, że nie ma takiej ślepej uliczki, z której on nie znalazłby wyjścia.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

45
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.