 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KLC: Słuchajcie, dowcip polega na tym, że to, o czym rozmawiamy, jest z jednej strony jakąś tam masową sztuką, ale przede wszystkim jest maszyną do robienia pieniędzy. Za komiksami, za filmami o superbohaterach nie stoją jacyś tam artyści, marzyciele, którzy chcą śpiew duszy swojej udręczonej odzwierciedlić bądź to na papierze, bądź to na ekranie. To są bardzo duże zespoły, firmy, które... DG: ...wyspecjalizowały się w robieniu kasy. KLC: Tak jest. Przed każdym odcinkiem serialu czy filmem przeprowadzane są drobiazgowe analizy, co może, a co nie może się w nim znaleźć itd. W związku z tym nie należy do zjawiska superbohaterów podchodzić jak do kultury wysokiej, awangardy... TK: Boże broń. KLC: Boże broń. Jeżeli przystępujemy do analizy, to cały czas ze świadomością, że jest to popkultura nastawiona na robienie pieniędzy. TK: W takim razie dwie sprawy. Może to była siła starych filmów, że były pojedyncze. Szedłeś, mogłeś potem iść na następny film, ale nie było obowiązku, bo kolejny odcinek nijak się nie wiązał z poprzednim. A druga sprawa - może tak jak w komiksach doczekamy się nurtu indie w kinie, filmów takich jak "Niezniszczalny". Filmów skończonych, zaskakujących i przez to mocniejszych w swojej wymowie. KLC: Tego bym bardzo chciał. Powiem wam, że jestem zauroczony "Iniemamocnymi" z tego względu, że jest to z jednej strony film dla masowego widza tak, że już bardziej nie można, a z drugiej strony to bardzo fajne artystyczne cacuszko dla maniaków komiksowych, takich jak ja na przykład. TK: Mnie się nie podobało. KLC: Nie znasz się (śmiech). Mnie ten film rozłożył na łopatki. W prawie każdej scenie byłem w stanie coś dla siebie znaleźć. Natomiast "Niezniszczalnego" cenię bardzo wysoko. Niestety, mam wrażenie, że kiedy nasi recenzenci pisali o tym filmie, to chyba nie bardzo wiedzieli, o czym piszą, ponieważ - znacie to z pewnością - pojawiały się głosy, które narzekały na otwarte zakończenie i na to, że ten film miałby sens i zamykałby się w logiczną całość, gdyby bohter zginął w basenie podczas pierwszej akcji. No ja przepraszam... KLC: Wróćmy do "Batmana", bo trochę się rozdrobniliśmy. Zaczęliśmy rozmowę od tego, co każdy z nas wyrzuciłby z filmu. Powiedz teraz, co tak podobało ci się w pierwszych trzydziestu minutach? TK: Nie przekonuje mnie facet w stroju Batmana i tyle. KLC: To po co poszedłeś na film o Batmanie? TK: Niejako z obowiązku. Głupio byłoby mi jako człowiekowi, który zajmuje się komiksem, nie zobaczyć tego filmu. Nie żebym widział wszystkie filmy o superbohaterach. A po "Sin City" jestem dodatkowo uczulony, bo ten akurat film nie podobał mi się maksymalnie. Dla mnie była to porażka. KLC: Ja czekam cały czas na wersję reżyserską. Mówię szczerze, czytałem scenariusz wersji reżyserskiej, który bardzo mi się podobał, i w momencie, w którym dostałem do tłumaczenia scenariusz kinówki, zagotowało się we mnie. Koniec dygresji.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
TK: Kontynuując wątek. Naczytałem się recenzji autorstwa ludzi niekoniecznie związanych z komiksem, które bardzo chwaliły "Batman - Początek". A ja nie jestem z niego specjalnie zadowolony. To dobry film, który można spokojnie obejrzeć, ale nie zabija. DG: Mnie film nie zabił, natomiast zabił te osoby, które były ze mną w kinie. Wyszedłem z poczuciem pewnego niedosytu, ale one - nie znając historii Batmana - wyszły zachwycone. Wow, jakie fajne, te komiksy nie są takie głupie. Prawda? KLC: Prawda. DG: Dla mnie niedosyt polegał na tym, że spodziewałem się dużo większego widowiska, o czym już wspominaliśmy. Natomiast pozytywnie zaskoczyło mnie urealnienie postaci Batmana, i to przez konstruowanie gadżetów i przez głupawe żarty w stylu "po co było tyle pompek, skoro nie potrafisz podnieść belki". TK: Do żartów jeszcze wrócimy, tymczasem Kolec powiedz, dlaczego nie podobało ci się pierwsze pół godziny. KLC: Chodzi o to, o czym wspomniał Daniel. Poszliśmy na ten film nastawieni na realizm, prawda? To jest między innymi jeden z powodów, dla których nie cierpię "Batmanów" Tima Burtona. Jak pamiętacie, w latach 80. Batman przeżył niesamowitą rewolucję, - DKR, potem "Rok Pierwszy", potem posypały się różne "Zabójcze Żarty", "Azyl Arkham" itd. Nagle okazało się, że historie o Batmanie można opowiadać w inny sposób niż przy użyciu groteski, przerysowania, karykatury itd. W roku 1989 przychodzi Tim Burton i kręci jakieś takie coś, nie wiadomo co. Potem, systematycznie z każdym kolejnym filmem, "Batman" pogrąża się w oparach absurdu i nagle w roku 2005 przychodzi Christopher Nolan i kręci "Batmana" takiego, jaki on był w latach 80. Mam wrażenie, że my, którzy znamy to podłoże komiksowe, możemy w tym momencie odetchnąć troszkę z ulgą i powiedzieć "lepiej późno niż wcale". Natomiast osoby, które znają Batmana tylko z ekranu, mogą być tym realistycznym podejściem naprawdę zaskoczone. TK: Ja myślę o tym filmie jako o Batmanie na nowy wiek, chociaż nie do końca mi się podoba, jak mówiłem. Ale w takim razie rewolucja, o której mówisz, przyszła za późno dla nas. KLC: Tak, troszkę tak. TK: Jest o 20 lat spóźniona. KLC: Myślę, że film powinien się spodobać osobom, które komiksów nie czytały. Chociaż w recenzjach pojawiały się pytania, po co to kręcić w tonacji realistycznej, skoro to jest i tak nierealistyczne. Tego się nie przeskoczy, prawda? Właśnie dlatego pierwsze pół godziny, z tymi bajkowymi ninjami, cholernie mi się nie podobało. Nastawiłem się rzeczywiście na realizm trochę millerowski, trochę z "Long Halloween" czy innych rzeczy. Ale początek filmu mi się spodobał - Bruce Wayne w więzieniu na Dalekim Wschodzie... Totalne zaskoczenie - co on tu robi!? A potem nagle przychodzi Qui-Gon Jinn z "Gwiezdnych Wojen", przy czym tym razem jest po Ciemnej Stronie Mocy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
DG: I mówi "młody padawanie, ja cię wszystkiego nauczę, będzie fajnie". KLC: Dokładnie! Pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę. I trochę mi entuzjazm zelżał. Na szczęście potem, kiedy akcja przeniosła się do Gotham City, odetchnąłem z ulgą. Wreszcie się zaczął ten "Batman", na którego czekałem. DG: A ja w tym momencie właśnie trochę się zdenerwowałem, ponieważ pojawiła się moja ukochana aktorka... KLC: Hyhyhy. DG: ...poziom adrenaliny od razu mi się podniósł, bo myślałem, że krzyknie do niego "Dawson, Dawson". I kolejna opowieść o osobie towarzyszącej. Moja dziewczyna jest prawnikiem... KLC: No trudno, wybaczamy. DG: ...no i jak ona zobaczyła tę cudowną dzierlatkę w roli zastępcy prokuratora generalnego, to buchnęła śmiechem. Mi się to udzieliło, bo sobie pomyślałem - dążymy do realizmu, a mamy osobę, która kompletnie nie spełnia wymogów. KLC: Wiecie co, podejrzewam - taki mój luźny domysł niepoparty żadnym dowodem - że tą postacią miał być Harvey Dent. Natomiast pewnie któryś producent z Warner Bros. poskrobał się w głowę i pomyślał - sami faceci są w tym filmie, a gdzie kobiety? Potrzebujemy kobiety! I dlatego w jakimś momencie zamiast Denta pojawiła się Katie Holmes. DG: To oczywiste - babka musi być! Jucha, babka i trochę humoru, nie? KLC: Ta jest. TK: No to w takim razie humor i aktorzy. KLC: Właśnie. W "Batmanach", wszystkich czterech, tak naprawdę są dwie postaci, które pojawiły się we wszystkich produkcjach - komisarz Gordon i Alfred. Przyznaję się szczerze, że strasznie mi przeszkadzali, jeden i drugi. Ponieważ Alfred komiksowy, jakkolwiek pomocny paniczowi Bruce′owi, jest facetem o niesamowicie ciętym języku, który przejawia zdrowy dystans do tego... TK: ...i tu tego nie ma. KLC: A u Burtona było? W czterech poprzednich "Batmanach" mieliśmy do czynienia z takim dobrotliwym dziadkiem, który chodził sobie... DG: ...pogłaskał po główce. TK: ...przylepił plastry. KLC: Tak, postukał młoteczkiem, ewentualnie naprawił samochód i to wszystko. Z kolei zamiast komisarza Gordona pojawiał się jakiś starszy pan z mocna zadyszką i widać było, że nie powinien jeść tłustych potraw, powinien natomiast bardzo na siebie uważać, bo ma wysoki poziom cholesterolu. Przy czym kompletnie nie przypominał komisarza Gordona takiego, jakiego znamy. Bardzo mi tych dwóch facetów przeszkadzało. Na "Batmanie" Nolana odetchnąłem z ulgą. Zawsze wyobrażałem sobie w roli Alfreda Anthony′ego Hopkinsa, zresztą nie tylko ja, bo producenci złożyli mu propozycję, ale odmówił. I tak w obsadzie znalazł się Michael Caine. I przynajmniej odrobinę ciętego języka w tym filmie zauważyłem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
TK: Odrobinę. Za mało. KLC. Niemniej jednak on mu pomaga. Przepraszam, nie może go cały czas tłuc po głowie. Druga sprawa - Gary Oldman jako komisarz Gordon też mi się podobał, chociaż oczywiście - jestem wredna małpa - ja się lubię czepiać. Strasznie mi zaszwankowała scena, w której mały Bruce Wayne siedzi po zabójstwie swoich rodziców na posterunku, pojawia się mundurowy, a ja myśle - kurna, przecież tu coś jest nie tak. Wszyscy wiedzą przecież, że Gordon przyjechał do Gotham City z Chicago i go tam jeszcze wtedy nie było. TK: Wszyscy wiedzą? KLC: No nie, przepraszam. Może podejdę do zjawiska z innej strony. Nie wiem, czy znacie komiksy o Asteriksie, które pokazują bohaterów w latach dziecinnych. Tam źródłem komizmu jest to, że Asteriks i Obeliks są chłopcami, natomiast Panoramiks i Geriatriks, który u nas jest Długowieczniksem, wyglądają dokładnie tak samo, jak w zwyczajnych odcinkach, czyli są po prostu starymi dziadkami. Zauważcie, że w momencie, w którym Wayne jest dzieciakiem, który opłakuje swoich rodziców, to komisarz Gordon i Alfred wyglądają dokładnie tak samo. To mi zazgrzytało. DG: Możemy to złożyć na karb tego, że imperium Wayne′a wynalazło jakiś... KLC: Nie zapłacili charakteryzatorowi. TK: Wracając do aktorów. Naczytałem się w recenzjach dużo piania nad fantastycznymi małymi rolami jak ta Hauera, Freemana... KLC: Mnie rozwalił Tom Wilkinson, ponieważ kojarzyłem tego aktora zazwyczaj z rolami łagodnych dobrotliwych starszych panów. Chociażby "Goło i wesoło", czy "Zakochany bez pamięci". Tymczasem on tutaj gra pełnokrwiste bydlę. Jest to rola, z którą w życiu bym go sobie nie skojarzył i bardzo mi się w tej roli podoba. TK: No dobra, ale czy wcielanie się tych aktorów w role, do których nie byli dopasowani w naszej wyobraźni, to jest taka specjalna zaleta? KLC: Przyznaję, że chętnie zobaczyłbym Morgana Freemana wreszcie w jakiejś negatywnej roli, bo mam tego już trochę dosyć... W każdym filmie wygląda jak św. Józef, oczywiście gdyby św. Józef był czarny. I tutaj, niestety, też taki jest. Natomiast do aktorstwa bym się tu nie przyczepiał. Właśnie wydaje mi się, że wizytówką dobrego filmu superbohaterskiego, każdego dobrego filmu, jest to, jakich aktorów udało się reżyserowi zgromadzić i jak ich poprowadził. Dlatego na przykład nie przekonuje mnie "Hellboy", który ma tylko jednego dobrego Rona Perlmana, a cała reszta niech się wbije w beczkę po śledziach.... TK: Ulubiony film Daniela, uważaj! DG: Właśnie nie ulubiony, ja nie dooglądałem do końca. KLC: ...nie przekonuje mnie "Daredevil", który też pod względem aktorskim jest katastrofą, bo tak naprawdę tylko postacie negatywne wzbudzają jakieś tam emocje. Natomiast dwoje głównych bohaterów to absolutnie bezpłciowa para. Miary goryczy dopełnia "Elektra" - nie wiem, po co ten film nakręcono. Jeśli powiecie mi: "dla kasy", to ja wam powiem tak. Producenci z Marvela zdążyli (a przynajmniej powinni) nauczyć się, że bardziej opłacają im się filmy zrobione dobrze, takie jak "Spider-Man", niż pawie typu "Elektra". W związku z czym jeżeli robią film dla kasy, to powinni wiedzieć, że warto nad filmem, aktorami, fabułą - popracować. Dlatego tłumaczenie "dla kasy" do mnie nie przemawia. TK: Moim zdaniem "Batman - Początek" zebrał zbyt wiele niezasłużonych pochwał. Aktorzy nie są super-hiper, dialogi nie zapadają w pamięć, a fabuła mogłaby być lepsza. KLC: Mogę zgodzić się z tym, że Nolan chciał chwycić zbyt wiele srok za ogon. Jego film jest po części kryminałem, po części opowieścią o ninjach, po części - z przymrużeniem oka - dramatem psychologicznym, komedią... DG: ...filmem romantycznym. |