powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 Przeciw wszystkim
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– A więc pański kuzyn próbował pana rozerwać, a panu to się nie podobało – wrócił do tematu śledczy.
– Cóż, właściwie dobrze się bawiłem. Lubię teatr, zwłaszcza przedstawienia muzyczne. Było całkiem przyjemnie, ale zachciało mi się spać i postanowiłem spędzić kolejną noc na dole, w hotelu. Basil nalegał, żeby wrócić na statek. Kiedy byliśmy już na promie, powiedział mi, że wziął dodatkowy ładunek – trupę teatralną.
Powieka śledczego drgnęła, ale jego twarz zachowała wystudiowany wyraz obojętności.
– Czy to właśnie powiedział pan władzom na Fallettcie?
– Nie, oczywiście, że nie. – Goonar wydął policzki. – Wyglądało to tak: Basil przeniósł nas do kolejki odlotów z certyfikowanym ładunkiem. Gdybym zaczął robić problemy, moglibyśmy tam utknąć na całe miesiące, a mam na pokładzie terminowy ładunek, między innymi dla tutejszej stacji, i musiałbym płacić potężne kary za opóźnioną dostawę. Gdybyśmy nie byli w kolejce, nie byłoby tak źle, ale już w niej tkwiliśmy. Mógłbym spokojnie zadusić Basila, ale to by w niczym nie pomogło.
– Czyli świadomie zaakceptował pan nielegalny ładunek, łącznie z pasażerami.
– Można tak powiedzieć. Tymczasem Benignity skłoniło lokalny rząd do wstrzymania startu promów ze stacji. Mówili coś o skradzionych przedmiotach lub uciekinierach… ale nie określili dokładnie, o kogo lub o co chodzi. Zauważyłem, że sporo statków opuściło stację, zanim w układzie pojawiła się misja dyplomatyczna Benignity… a nie powinni o niej wiedzieć, chyba że powiedział im zarządca stacji. On jest Consellinem… i statki, które odleciały, należały do jego klanu. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale nie wyglądało to na zwykłe poszukiwanie skradzionych przedmiotów. Nie jestem taki zielony i wiem, że kiedy coś zostaje nielegalnie przewiezione przez granicę, ich policja zazwyczaj kontaktuje się z naszą.
– A więc co się naprawdę działo?
– Nie wiem. Powiedziałem kierowniczce trupy aktorskiej, że nie chcę o niczym wiedzieć i że zgłoszę to, jak tylko dolecimy do jakiegoś bezpiecznego miejsca.
– A ile wie ta ekipa ochroniarzy z Falletty?
– Nic nie wiedzą o naszym ładunku – odpowiedział Goonar. – Uznałem, że im mniej ludzi o tym wie, tym lepiej.
– Rozumiem – stwierdził śledczy. – A dokąd zamierza pan dostarczyć zbiegów… jeśli rzeczywiście są zbiegami?
– Dokąd pan zechce. W każdym razie nie zamierzam ich u siebie trzymać.
– Ależ musi pan to zrobić – odpowiedział oficer. – W każdym razie to właśnie proponuję. Nie chcemy, żeby Benignity kręciła się nam tu pod nogami. I tak mamy dość problemów. Gdzie planował pan następny postój?
– Trinidad, potem Zenebra i Castle Rock…
– Świetnie. Zabierze ich pan do Castle Rock i dostarczy do Dowództwa Floty.
– Nie mogę tego zrobić! – Goonar nie musiał udawać niezadowolenia. – My nie… Terakianowie nie… nie załatwiają spraw dla Floty. Jesteśmy neutralni.
– W tej chwili nikt nie jest neutralny. – Mężczyzna pochylił się w jego stronę. – Niech pan posłucha, kapitanie. Gdyby naprawdę był pan neutralny, zostawiłby pan tam tych ludzi. Gdyby nie dbał pan o to, kto wygra następną wojnę, spełniłby pan żądania Benignity. Nie jest pan neutralny, jest pan uczciwy, a to wielka różnica. Mam do pana zaufanie. Podobnie jak pan uważam, że Benignity nie może dostać tego, czego tak mocno pragnie, i ufam, że dostarczy pan zbiegów do Dowództwa Floty, ponieważ nie sądzę, żeby ktokolwiek zrobił to lepiej.
– Ale… jeśli przekonają się, że ci ludzie znów im umknęli, będą wiedzieli, że są na naszym statku. Będziemy celem ich ataku.
– Możemy spróbować coś na to poradzić. Niech myślą, że wysadził pan zbiegów u nas. Może pan na przykład pozbyć się ekipy ochroniarzy z Falletty. Jak długo nie będą wiedzieć o pozostałych…
– Są przekonani, że tamci są normalną załogą Terakianów.
– W takim razie o co chodzi?
– Benignity wie, jak liczna jest załoga naszych statków.
– Wątpię. Ja w każdym razie nie wiem. Ani ZSK, ani większości systemów politycznych to nie interesuje, oni zajmują się raczej tylko dokumentami tych, którzy przylatują na stację czy lecą na planety.
• • •
W trakcie przelotu z Corrigan na Trynidad Goonar znalazł wreszcie czas, aby porozmawiać z Simonem. Mężczyzna wyglądał dokładnie tak, jak opisał go Basil: średni wiek, krótkie, siwiejące włosy i łysinka na czubku głowy, nie wyróżniająca się niczym twarz, przeciętna sylwetka… i bardzo inteligentne brązowe oczy.
– Jestem Goonar Terakian – przedstawił się. – Kapitan tego statku. Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego nie powinienem pana wyrzucić w przestrzeń za kłopoty, które pan na mnie sprowadził? – Nie zamierzał tego zrobić, ale uznał, że może w ten sposób wydobędzie jakieś informacje z człowieka, który wyglądał na zdecydowanie zbyt opanowanego.
– Byłby to grzech – odpowiedział wolno Simon. – Nie wiem, w co pan wierzy, ale czy nie uważa pan, że wyrzucanie ludzi w przestrzeń jest złem? – Zdawał się kompletnie nie przejmować taką możliwością, zupełnie jakby nie wierzył, że Goonar mógłby kogokolwiek wyrzucić, albo nie dbał o to, co się z nim stanie.
– Oczywiście, że jest złem, ale wkradanie się na pokład statków i narażanie je na kłopoty z władzami też jest złem.
– Nie jestem pewien, czy to jest złe, a w każdym razie nie tak złe, jak wyrzucenie kogoś w przestrzeń.
Goonar poczuł, jak palą go uszy, a to był zły znak. Odetchnął wolno, próbując zachować spokój i nie myśleć o tym, co miałby ochotę powiedzieć Basilowi.
– Simonie, Terakian i Synowie zawsze unikali przewożenia zbiegów…
– W takim razie czemu nie pozwoliłeś mnie zabrać na Fallettcie?
– Kiedy już znalazłeś się na pokładzie, stałem się za ciebie odpowiedzialny. Nie zamierzam wpuścić obcych na swój statek, ale nie mogę także pozwolić, żebyś zniszczył nam reputację, na którą pracowaliśmy od pokoleń. Muszę wiedzieć, czemu jesteś zbiegiem, i muszę cię uprzedzić, że zamierzam cię przekazać władzom po dotarciu do Castle Rock.
– Jestem heretykiem – oświadczył Simon. – Przynajmniej oni tak mnie nazywają. Ja wolę określać siebie mianem oświeconego teologa.
– To sprawa… religijna? – Simon skinął głową, a Goonar zmarszczył brwi. – Nie wiedziałem, że Benignity tak bardzo dba o religię.
Oczy Simona rozszerzyły się ze zdziwienia.
– Ty nie… nie wiesz, że tylko u nas przetrwała prawdziwa wiara?
Goonar zamrugał.
– Która prawdziwa wiara? Znam tuzin sekt – dwa tuziny – i każda z nich uważa, że wyznaje prawdziwą wiarę.
– I to właśnie jest złe w Familiach Regnant – powiedział żarliwie Simon. – Zbyt wiele sekt, zbyt wiele systemów wiary, nie opartych na prawdzie.
– A w Benignity jest tylko jedna? – zapytał Goonar.
– Tak, oczywiście. Przynajmniej oficjalnie. Przypuszczam, że tu i ówdzie zdarzają się grupki zwolenników innych wyznań…
– A więc… jeśli uważają cię za heretyka, to oznacza, że oderwałeś się od prawdziwej wiary?
– Oni tak uważają – potwierdził Simon. – Ale nie ja.
Kolejny szaleniec religijny. Goonar przypomniał sobie młodego pijaka w barze na stacji Zenebra, i choć tamten był znacznie bardziej paskudny niż Simon, i tak zaliczył ich do tej samej grupy. Przynajmniej na razie.
– A dlaczego oni tak bardzo chcą cię złapać? – zapytał. Musi wiedzieć, czy Fortune będzie w niebezpieczeństwie po dostarczeniu Simona do Castle Rock.
– Ponieważ byłem spowiednikiem Przewodniczącego. Jego ostatnim spowiednikiem.
Goonar szukał w pamięci znaczenia tego słowa, ale w końcu się poddał.
– Kto to jest spowiednik?
– Kapłan, któremu wyznaje się swoje grzechy. W tajemnicy, co oznacza, że kapłan nigdy nie może nikomu powiedzieć, czego dowiedział się na spowiedzi. Nie byłem spowiednikiem Przewodniczącego, ale akurat znalazłem się w pałacu, gdy jego spowiednik zachorował. W takiej sytuacji kapłan jest kapłanem, więc… – Rozłożył dłonie.
– A więc jesteś heretykiem…
– Wtedy jeszcze mnie nie ogłoszono heretykiem. Widzisz, udałem się do miasta, aby porozmawiać z moimi przełożonymi, wyjaśnić im, dlaczego oni – lub ich poprzednicy – źle zinterpretowali odpowiednie pisma… ale jeszcze tego nie zrobiłem.
– Rozumiem – stwierdził Goonar, chociaż niczego nie rozumiał, ale pragnął, by Simon skończył już swoją opowieść.
– Cóż, wtedy wysłuchałem ostatniej spowiedzi Przewodniczącego, a potem on został stracony.
– Stracony?! – Goonar nie zamierzał mu przerywać, ale nie mógł się powstrzymać.
– Tak. Nie mogę ci powiedzieć, dlaczego, ponieważ zdradził mi to w czasie spowiedzi. W każdym razie został zabity, a kilka dni później, po wysłuchaniu mojego oświadczenia, kościół uznał, że jestem heretykiem. Byłem nim przynajmniej od dwóch lat, odkąd zacząłem pracować nad swoimi tezami. To oznacza, że ostatnia spowiedź Przewodniczącego została wysłuchana przez heretyka, a to nie jest czymś normalnym. Widzisz, przestraszyli się, że zdradzę tajemnicę spowiedzi, ponieważ jestem heretykiem.
– Aha. Uważają, że Przewodniczący zdradził ci jakieś tajemnice, których nie ujawniłbyś, gdybyś nie był heretykiem?
– Tak. Boją się, że wiem o rzeczach, o których nie wie – nie powinien wiedzieć – nikt inny, ponieważ były Przewodniczący dokonał ostatecznej spowiedzi, a to oczywiście oznacza między innymi informacje o wewnętrznych działaniach rządu.
– A czy on rzeczywiście dokonał ostatecznej spowiedzi? – zapytał Goonar. – I skąd byś wiedział, gdyby tego nie zrobił?
– Bóg by wiedział – odpowiedział Simon. – Bóg by wiedział, a doświadczony kapłan zazwyczaj też to wie. Poświadczyłem, że Przewodniczący dokonał takiej spowiedzi.
– Czyli… oni ci nie ufają, że zachowasz tajemnicę spowiedzi, a ty natychmiast uciekasz na terytorium wroga?
– Nie od razu. Próbowałem im wyjaśnić, że traktuję moje śluby bardzo poważnie i że nigdy nie zdradzę tajemnicy spowiedzi. Ale było jasne, że mi nie wierzą, a szczególnie nie ufał mi nowy Przewodniczący. Ja… jestem gotów umrzeć za swoją wiarę, kapitanie Terakian, ale nie za nieporozumienie. Więc uciekłem. Zawsze wiele podróżowałem, nauczając i prowadząc badania, więc wiedziałem, jak to dyskretnie zrobić. Planowałem ucieczkę na teren Republiki Guerni, która wyjątkowo liberalnie traktuje religię, a ponadto dysponuje fantastycznym zbiorem źródeł, w których mógłbym znaleźć więcej materiałów na poparcie mojej tezy. Ale wtedy trafili na mój ślad.
– Jak znalazłeś się w trupie teatralnej? – zapytał Goonar.
– Bóg mnie prowadził – odpowiedział Simon. Goonar chciał jeszcze zapytać go o szczegóły, ale uznał, że to może poczekać do innej okazji.
Stacja Trynidad
Recepcja w sektorze Zawodowej Służby Kosmicznej stacji Trynidad pełna była spieszących się, zatroskanych przedstawicieli Floty, próbujących znaleźć połączenia z przydzielonymi im statkami, i równie spieszących się i zatroskanych przedstawicieli Floty, którzy próbowali nad nimi zapanować.
Esmay Suiza-Serrano weszła do budki identyfikacyjnej i czekała na sygnał potwierdzający, że jest tym, kim powinna być. Zamiast tego usłyszała, jak drzwi zamykają się za nią, i zobaczyła, że małe błyskające światełko, które powinno przybrać barwę zieloną, rozbłysło czerwienią. Mechaniczny głos powiedział: „Proszę nie opuszczać budki i pozostać na miejscu do czasu otwarcia zamka przez personel bezpieczeństwa. Proszę nie opuszczać budki i pozostać na miejscu…”.
Szum za jej plecami umilkł. Odwróciła się do wyjścia i wtedy zobaczyła wymierzoną w nią broń oraz bardzo groźnie wyglądającego strażnika w pancerzu.
– Ręce na głowę, przejść tutaj.
Widząc skierowaną w jej stronę broń, Esmay wolała się nie spierać. Wiedziała, że nie popełniła żadnego przestępstwa, ale to nie był czas na mówienie tego, więc posłusznie podniosła w górę ręce i wyszła z budki.
Na zewnątrz czekało jeszcze dwóch strażników z bronią w gotowości. Jeden z nich zabrał jej walizkę, a pozostali dwaj poprowadzili ją znacznie cichszym niż sala recepcyjna korytarzem.
– Tutaj. – „Tutaj” było małym pomieszczeniem, w którym została starannie przeszukana przez strażniczkę, w obecności uzbrojonego personelu bezpieczeństwa i umieszczonych w rogach skanerów.
– Może pani usiąść – powiedziała w końcu oficer. Esmay usiadła, coraz bardziej zaniepokojona.
– Czy coś jest nie w porządku ze skanem identyfikacyjnym? – zapytała.
– Nic takiego – odpowiedziała oficer. – Proszę czekać. – Wyszła, zostawiając strażników. Ten z jej torbą zniknął.
Czas mijał. Esmay myślała o wszystkich tych rzeczach, które mogłaby powiedzieć – zaszła jakaś pomyłka, o co chodzi, czemu mnie tu trzymacie – i milczała.
Potem głęboko westchnęła i zaczęła się zastanawiać, czy jej dawni wrogowie, przyjaciele Casei Ferradi, nie wrobili jej w jakieś przestępstwo. W końcu do pokoju wpadł wściekły komandor i rzucił na stół teczkę z dokumentami.
– Mam rozkaz wydalić panią z dniem dzisiejszym z Zawodowej Służby Kosmicznej!
– Co?! Co tu się dzieje?
– Myślę, że pani bardzo dobrze wie, poruczniku Suiza. – Jej nazwisko zabrzmiało w jego ustach jak przekleństwo. – I byłoby najlepiej, gdyby pani przyjęła zwolnienie bez dalszych protestów.
Wbrew sobie podniosła głos.
– Pan wybaczy, komandorze, ale zgodnie z prawem mam prawo się dowiedzieć, o co zostałam oskarżona, i mieć możliwość obrony.
– W czasie wojny, jak pani dobrze wie, zamiast sądu wojennego można zastosować uproszczone orzecznictwo. Ale jeśli woli pani siedzieć w areszcie Floty przez najbliższy rok, aż zdołamy zebrać sąd, poinformuję admirała o pani życzeniu.
– Chcę poznać zarzuty – powiedziała Esmay. – Nie zrobiłam niczego złego.
– Tak? A jak pani nazwie uwiedzenie wnuka admirał Serrano, wbrew przepisom zabraniającym związków oficerów Floty z Oblubienicami Ziemi Suizów? Zresztą poinformowała pani Flotę o swoim statusie Oblubienicy dopiero ponad rok po tym, jak się pani nią stała… co też stanowi złamanie przepisów.
– Ale to było spowodowane tym bałaganem z Nowym Teksasem…
– I ukryła pani polityczne znaczenie swojej rodziny już na etapie zgłaszania się do Akademii.
– Nieprawda!
– A potem zmusiła pani chłopca, aby ożenił się z panią.
– On nie jest chłopcem… a ja go nie zmusiłam…
– Według mnie pani udział w ratowaniu córki lorda Thornbuckle’a był oczywistym spiskiem, mającym na celu osiągnięcie politycznego wpływu w tamtej rodzinie.
– Co?! Powinnam była pozwolić jej umrzeć?
– Powinna była pani zostać na tej swojej zacofanej planecie i sadzić ziemniaki razem z waszymi prymitywnymi wieśniakami. We Flocie nie ma miejsca dla takich ludzi jak pani. – Nachylił się ku niej, patrząc jej prosto w oczy. – Dostaje pani dokumenty zwolnienia, czyli znacznie więcej niż to, na co pani zasługuje. Nie obchodzi mnie, czy dotrze pani do domu, czy nie. Nie obchodzi mnie, czy przeżyje pani następną godzinę. Ale jeśli na tej stacji sprawi pani choćby najmniejsze kłopoty, osobiście wepchnę panią do śluzy i otworzę ją na próżnię. A wypowiadam się w tej sprawie również w imieniu mojego przełożonego, admirała Serrano. Czy to jasne?
Jasne było to, że wszelkie kłótnie są bezsensowne. Esmay wzięła swoją kostkę kredytową – przynajmniej ją oddali – mając nadzieję, że nie widać, jak bardzo jest roztrzęsiona. Spojrzenia żołnierzy były mniej zjadliwe; albo nie wierzyli w te kłamstwa, albo nic nie słyszeli.
Gdy tylko przeszła na cywilną stronę stacji, wcisnęła się w ekranowaną budkę łączności, by dać sobie czas do namysłu. Admirał Serrano. To musiała być Vida Serrano, ale… ale kapitan Atherton na Rosa Gloria powiedział, że zaakceptowała ich małżeństwo. Zmieniła zdanie? Dlaczego? Sprawdziła stan swojego konta i wywołała aktualne ceny biletów do domu. Może się tam dostać tylko okrężną drogą, a to zajmie jej całe miesiące i nie będzie miała szansy na oczyszczenie się z zarzutów. Spojrzała na tabele cen biletów do Castle Rock. Przez najbliższe trzy tygodnie nie odlatywał tam żaden statek pasażerski, a ona wolała nie zostawać na stacji przez trzy tygodnie, biorąc pod uwagę fakt, że lokalne władze będą szukały pretekstu, żeby ją aresztować.
Przejrzała listę statków w porcie; jedyna nazwa, która brzmiała trochę znajomo, to Terakian. Ta dziewczyna, Hazel, schwytana razem z Brun, miała podobne nazwisko. Terakian? Takeris? Nawet jeśli się myli, przynajmniej może zapytać.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

70
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.