Tekst „ Co po H-H…” przeczytałem z zainteresowaniem przechodzącym w radykalną irytację. Oto kolejny „miłośnik muzyki” kolekcjonujący płyty od kilku miesięcy czuje się na siłach skrytykować cały gatunek muzyczny. Iście tytaniczny wysiłek. W swym prostactwie przypomina to wojenki nastoletnich metalowców z hip-hopowcami. Choć w pewien sposób rozumiem autora – sam jestem zwolennikiem „żywego grania” i trudno mi się przekonać do samplingu, bitów i rymowania, ale długie lata kolekcjonowania płyt przekonały mnie, że nawet w tak przesiąkniętym komercją gatunku jak hip-hop można odnaleźć wiele naprawdę znakomitych i ambitnych produkcji. Zacznijmy od głównego zarzutu – autor pisze: „w lutym kupiłem pierwszy w życiu sprzęt CD i od tej pory maniakalnie kolekcjonuję płyty. Nie to żebym wcześniej w ogóle nie słuchał muzyki, ale mój zbiór kaset był raczej skromny, ostatnio coraz rzadziej do nich zaglądałem, a nieznajomym z mieszaniną zażenowania i poczucia inności przyznawałem, że jestem muzycznym dyletantem”. Jak rozumiem, kupno odtwarzacza i zbieranie płyt przez pół roku automatycznie czyni autora specjalistą w dziedzinie muzyki, a jego dotychczasowe dyletanctwo ulatuje pod naporem znakomitej muzyki nabywanej hurtowo? Czy może wypływa to z (często przywoływanego w tekście) poczucia inności? Akapit rozpoczynający się od słów: „Jak zrozumieć sukces hip-hopu?” jest w zasadzie jedną wielką generalizacją i dowodem na to, że autor muzycznym dyletantem jest nadal. Jak można budować swą opinię na temat całego gatunku muzycznego mając za podstawę piosenki zasłyszane „z radia, z TV, z samochodowych sub-wooferów”? Oczywiście, wiele osób tak czyni i nikogo to nie dziwi. Jednak jeśli osoba taka deklaruje się jako kolekcjoner płyt, miłośnik muzyki i, co gorsza, upublicznia swe poglądy, czy nie jest to po prostu brak profesjonalnego podejścia? Każdy poważniejszy fan muzyki, prędzej czy później odnajduje się w pozycji krytyka, problem pana Wernera polega na tym, że nastąpiło to zbyt wcześnie. Należy postawić sprawę jasno: od czasu wydania „Nevermind” Nirvany (a nawet od lat 60.) rock i jego wszelkie odmiany nie są muzyką elitarną. Dowodem na to są takie zespoły, jak Nickelback, Blink 182 czy Matchbox 20, szturmem wdzierające się na dzisiejsze listy przebojów, podczas gdy jakość ich muzyki jest mocno wątpliwa. Zarzut komercyjności jako głównej przywary hip-hopu (w porównaniu do rocka) jest w związku z tym nietrafny. „Generalnie teksty stopniem wyszukania zwykle nie odbiegają od melodii. Zręcznie operują uproszczeniami, dziecinnymi rymami, treściową kliszą i formalnym szablonem”. Pomijając już drugie niepotrzebne użycie słowa „generalnie” w tekście (co jest ostatnio przywarą większości użytkowników naszego języka, aspirujących do miana intelektualistów), profesjonalizm autora znów pada pod naporem braku wiedzy na opisywany temat. Szukając na własnym podwórku – wykonawcy z wytwórni Asfalt prezentują niezmiennie wysoki stopień jakości tekstów. Twórczość O.S.T.R.-a jest szeroko dyskutowana i na różne sposoby interpretowana na forum wytwórni. O.S.T.R. (student II roku Akademii Muzycznej w Łodzi w klasie skrzypiec, notabene) sam uczestniczy w tych dyskusjach tłumacząc i wskazując ścieżki, jakimi biegły jego myśli podczas pisania tekstu. Wspomnieć należy też znakomicie humorystycznego Łonę (vide na przykład „Rozmowa z Bogiem”) czy melancholijne (i perfekcyjne muzycznie) przemyślenia Fisza. Zarzut, że „hip-hopowcy nader chętnie pozują do zdjęć (w teledyskach i na plakatach) na tle omdlewających na ich widok panienek i luksusowych samochodów” ma wszelkie zalety poza oryginalnością. Czyż w podobnych „plenerach” nie fotografowali się swego czasu Guns N’ Roses? I czyż wtedy pisma nie pęczniały od przeciwników hair-metalu wskazujących na komercyjność i hedonizm niesiony przez ten gatunek? Owszem, stwierdzenie „Kasa rulez” jest prawdziwe dla około 99% ludzkości i nic w tym dziwnego, że łapie się do tej grupy większość zespołów, tak rockowych jak i hip-hopowych. „Popularność wynika właśnie z prostoty, łatwości odbioru, pozorów głębi, a jednocześnie przekonania, że każdy może coś tu osiągnąć – wystarczy pecet i kilka złotych myśli”. W tym momencie na myśl przychodzi mi przełom lat 70. i 80. Czy zamieniając słowo „pecet” na „czterościeżkowy magnetofon” nie otrzymujemy opisu ruchu punkowego? Czy nie dla ideałów ogólnodostępności i prostoty setki tysięcy ludzi na całym świecie nie przychodziły oglądać występów grup: Bad Brains, Wire lub Minor Threat, czy polskich: Brygady Kryzys, TZN-Xenna, i zakładały swoje kapele, tworząc całą scenę od podstaw? Rzecz w tym, że hip-hop też zaczynał od podziemia – dopiero gdy koncerny dostrzegły w tej muzyce potencjał finansowy zaczęliśmy oglądać wysyp beznadziejnych, lecz popularnych grup hip-hopowych. Jest to tak oczywiste, że wypada zdziwić się, skąd u autora tak zaawansowany idealizm towarzyszący spojrzeniu na rocka i brak porównania go z losem teraźniejszego hip-hopu? Dalej następuje wytknięcie hip-hopowi schematyczności i jednostajności – odpowiadając na te argumenty chciałbym prosić autora, aby zapoznał się z utworem zespołu Dälek pt. „Classical Homicide”. Posiada on, tak jak i cała twórczość Dälek, w warstwie muzycznej elementy noise’u i industrialu; odznacza się również znakomitym tekstem. Zespół ten wydaje płyty w wytwórni Ipecac (www.ipecac.com). Przykładów takiej niecharakterystyczności mógłbym podać dużo, poprzestanę jednak na wyliczeniu znakomitych zespołów, o których autor tekstu (sądząc po wymowie tegoż) na pewno nie słyszał: A Tribe Called Quest, De La Soul, Mos Def, Common, The Roots. Godne polecenia są projekty łączące hip-hop z rockiem, takie jak kolaboracja House of Pain z Anthraxem czy soundtrack do filmu „Judgment Night”. Zdanie z ostatniego akapitu: „Dojście do Queens of the Stone Age zajęło mi sporo czasu – ale bez obaw, to jest możliwe i nie boli.” brzmi dość śmiesznie. Nie umniejszając twórczości QotSA, nie jest to muzyka do której trzeba „dotrzeć”, jest dość łatwo przyswajalna. Znacznie lepiej wyglądałoby przytoczenie wcześniejszego zespołu Josha Homme’a – Kyuss. A jeszcze bardziej zrozumiałe byłoby przywołanie zespołów pokroju Bardo Pond, Melvins, Chrome czy Polvo – rzeczywiście podczas pierwszego przesłuchania odrzucających, lecz swą ukrytą jakością wynagradzających kolejne przesłuchania. Reasumując, jest to tekst z gatunku „negatywnie reakcyjnych”. Możliwe, że autor pisał go z chęcią wywołania żarliwej dyskusji, lecz jego pierwsza wypowiedź w tejże zabrzmiała nie jak głos profesjonalisty, ale jak krzyk niedoświadczonego dziecięcia. |