powrót do indeksunastępna strona

nr 8 (L)
październik 2005

 W obronie hip-hopu
Bardzo cenię sobie publicystykę w Esensji, w szczególności recenzje książek i filmów, na których można polegać. Sięgam po literaturę, którą polecacie; oglądam rekomendowane przez Was filmy. Jednak artykułowi pana Witolda Wernera pt. „Co po H-H…”, brakuje, ośmielę się stwierdzić, właściwego Wam profesjonalizmu. Zamiast oczekiwanej rzetelnej analizy hip-hopu, otrzymujemy narzekanie i garść ogólników ubranych w ładne słowa. Za mało, jak na Wasz magazyn.
Spróbuję w paru słowach ustosunkować się do artykułu pana Wernera, nie tylko po to, by stanąć w obronie hip-hopu (zaznaczam, że nie jestem specjalnym wielbicielem tego gatunku; wolę jednak rock), lecz także, a może przede wszystkim, by pokazać, że autor dość nierzetelnie potraktował podjęty w artykule temat.
Pan Werner deklaruje się jako miłośnik różnych odmian rocka, wymieniając metal, punk, hard, progres. Gloryfikuje ten gatunek muzyki, twierdząc, że rock jest wszechstronny, wielonurtowy, antykonwencjonalny w wykorzystaniu wokalu, nie zawęża pola widzenia i z założenia zmierza do stworzenia czegoś nowego. Na przeciwnym biegunie stoi marność nad marnościami, czyli hip-hop, „muzyka przerażająco pusta, (…) w warstwie tekstowej żenująco prostacka”. Monotonny rytm, powtarzalność, to cechy hip-hopu wg pana Wernera. Autor „Co po H-H…” wymienia kilku wykonawców szeroko pojętego rocka, najpewniej własnych ulubieńców. Jako przykład hip-hopowej nędzy otrzymujemy zaś… Trzeba dobrze poszukać w tekście, by znaleźć Peję i Eminema. Cóż, nie za wiele tego jak na najpopularniejszy obecnie gatunek muzyczny.
Hip-hop żenująco prostacki w warstwie tekstowej? Zajrzyjmy na rockowe poletko. Oto Metallica – jedna z kapel wymienionych przez pana Wernera i fragment „liryki” z utworu „Whiplash”, pochodzącego z albumu „Kill’Em All”:
“Bang your head against the stage
Like you never did before
Make it ring make it bleed
Make it really sore
In a frenzied madness
With your leathers and your spikes
Heads are bobbing around
It is hot as hell tonight.”
Rzeczywiście głębokie. Świadomie wybrałem pierwszy album Metalliki, na którym większość tekstów jest podobna do cytowanego wyżej. Na płytach późniejszych jest już bardziej ambitnie, lecz przecież to „Kill’Em All” jest przez wielu fanów oceniany – razem z płytą „Master of Puppets” – najwyżej w całym dorobku zespołu.
Inny przykład: Deep Purple. Ciekawy jestem, czy autor ma świadomość o czym traktuje tekst do jednego z najbardziej znanych utworów tej rockowej kapeli, mianowicie do świetnego „Smoke on the water”. Otóż opisuje on pożar w Montreaux, w trakcie którego spalił się sprzęt nagłaśniający zespołu. Próżno by szukać w tej piosence poezji i głębokich przemyśleń. Tekst „Smoke on the water” to nic więcej, jak lakoniczna kronika pewnych wydarzeń.
Zostawmy rockowe teksty, przyjrzyjmy się muzyce.
Czytałem kiedyś analizę kompozycji zespołu Metallica (przyczepiłem się do nich, bo sam ich lubię :) przeprowadzoną przez pewnego profesora akademii muzycznej, niestety nie pamiętam nazwiska ani tytułu opracowania. Jego autor stwierdził między innymi, że owszem, członkowie Metalliki to doskonali instrumentaliści, lecz proponowane przez nich kompozycje są w gruncie rzeczy oparte na bardzo prostych, powtarzanych wielokrotnie fragmentach muzycznych, słabe melodycznie i pozbawione wyrafinowanych aranżacji. Autor dowodził, że panowie z Metalliki wykorzystują we wszystkich utworach kilka schematów muzycznych, nie wykraczających poza inne ówczesne rockowe/metalowe dokonania, jednak wyróżniających się ostrzejszym brzmieniem, gwałtownością, szybkim tempem. Pamiętam – nie ze wszystkimi tezami profesora się zgadzałem (do dziś uważam, że Metallica np. świetnie operuje nastrojem), jednak ogólna ocena zawarta w analizie była trafna. Podobnie krytycy wypowiadali się na temat muzyki Deep Purple: monotonne, mechaniczne, choć doskonałe instrumentalnie wykonanie. Zresztą, prawdę powiedziawszy, monotonna rytmika i powtarzalność motywów, to cechy wielu rockowych utworów… No, chyba że mówimy o kapelach jak King Crimson albo nawet wzmiankowany przez pana Wernera zespół Queen, których dzieła cechują się większym wyrafinowaniem. Tylko czy grana przez nich muzyka to jeszcze rock? Definicje, etykiety, w nich cały kłopot. Ale o tym za chwilę.
Jak zrozumiałem, pan Werner jest także miłośnikiem muzyki punkowej. Jednocześnie nie podoba mu się hip-hop, gdyż uważa ten gatunek za prostacki. Skwituję to następującym przykładem: jednemu z najsłynniejszych w historii zespołów punk rockowych, Sex Pistols, przyświecała w trakcie ich niezbyt długiej, acz burzliwej kariery zasada – maksimum skandalu i prowokacji, minimum umiejętności muzycznych. I na tym prawdziwy punk rock się opiera: na uproszczonych, wręcz prymitywnych, trzyakordowych kompozycjach, hałaśliwym, odpychającym brzmieniu.
Tyle przykładów z ulubionego przez autora „Co po H-H…” gatunku muzycznego. Co oferuje nam hip-hop?
Hip-hop wywodzi się bezpośrednio z rapu, albo inaczej: hip-hop jest pewną kulturą, której zasadniczym elementem jest rap w muzyce. Jak można wyczytać w rozmaitych źródłach, hip-hop narodził się na początku lat 70. i rozwinął się szybko w latach 80. Jednym z pionierów tego nurtu był niejaki Afrika Bambaataa. Współpracował między innymi z Jamesem Brownem i Johnem Lydonem.
Osobiście znam i cenię muzykę późniejszych twórców hip-hopu, takich jak: Guru, The Roots, Beastie Boys, Cypress Hill, The Fugees czy House of Pain. Z polskich wykonawców – Fisz albo Paktofonika. O muzyce żadnego z tych wykonawców nie można powiedzieć, że jest pusta, prostacka – nic nie warta. Przykładowo, jak można usłyszeć w introdukcji do kultowego albumu Guru, „Jazzmatazz” to „an experimental fusion of hip-hop and jazz”. I tak jest w istocie. Podobnie, choć może mniej jazzowo, a bardziej mainstreamowo sprawa się ma z dziełami The Roots. Jazz i soul, żywe instrumenty i elektronika, sample i beaty. Rap połączony z tradycyjnym śpiewem, najczęściej kobiecym. Z kolei Beastie Boys i Cypress Hill nierzadko sięgają po rockowe instrumentarium. O Beastie Boys, choć reprezentują hip-hop, można przeczytać np. w dostępnej na polskim rynku encyklopedii nu-metalu, w której, obok Faith No More figurują jako prekursorzy tej, bądź co bądź, rockowej odmiany muzyki.
Dlaczego tam? Dlaczego obok Faith No More? Dlatego, że gatunki muzyczne przenikają się, rock czerpie z hip-hopu, hip-hop z jazzu itd. A owo usilne klasyfikowanie muzyki, właściwe krytykom, to dopiero jest – skorzystam z ładnego określenia pana Wernera – zawężanie pola widzenia. Niedawno odbył się w Polsce koncert duetu Rahzel (słynny beatboxer z The Roots) – Mike Patton (były wokalista Faith No More). Imprezę uznano za jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku, a na widowni spotkali się i bawili razem miłośnicy hip-hopu i ostrego rockowego grania…
Wartościowanie muzyki według etykiet wymyślanych przez różnej maści recenzentów może zwieść na manowce, tak jak zwiodło chyba autora „Co po H-H…”. Nie można powiedzieć, że hip-hop jest zły czy dobry, tak jak nie można powiedzieć, że rock jest zły czy dobry. Tylko szeroko pojmowana muzyka może być kiepska, przeciętna, wybitna itd. Truizmy – ale w kontekście artykułu pana Wernera, warte przypomnienia.
Co więcej, o ile dobrze zrozumiałem, pan Werner wyprowadził swoją generalną ocenę hip-hopu na podstawie tego, co usłyszał w radio. To jest nie tylko zawężanie pola widzenia (wszak dla kogoś, kto interesuje się muzyką, powinno być wiadome, że małe są szanse, by trafić w radio na coś godnego uwagi); to przykład nierzetelności, o której wspomniałem na początku. Pisząc tekst krytyczny, trzeba sięgnąć do źródeł, trzeba dokładniej zapoznać się z materią, z którą się ma do czynienia. Jak sam autor „Co po H-H…” przyznaje, płyty CD kolekcjonuje dopiero od lutego, a jego zbiór kaset był raczej skromny. Z całym szacunkiem, ale to trochę mało, trochę krótko, by dobrze poznać muzykę, by ją oceniać.
Wspomina pan Werner pewną licealistkę, dziwiąc się, że nie słyszała nie tylko o Queen lub Deep Purple, ale nawet o Dire Straits czy Metallice. Parę linijek dalej konstatuje mentorskim tonem: „ja też byłem małolatem i słuchałem różnych głupot. Dojście do Queens of the Stone Age zajęło mi sporo czasu – ale bez obaw, to jest możliwe i nie boli.”
Szanowny panie, pańska znajoma miała prawo nie słyszeć o wymienionych kapelach. Dwa lata temu była wszak licealistką, czyli młodą dziewczyną, a członkowie wspomnianych zespołów, to starsi panowie, którzy najlepsze lata mają już dawno za sobą. Deep Purple w muzyce jest dziś dla młodzieży tym, czym Żeromski w literaturze. Kto dzisiaj czyta Żeromskiego? Dire Straits największe sukcesy święcili w połowie lat osiemdziesiątych; Metallica jakoś się trzyma, ale oni robią teraz filmy o wychodzeniu z nałogów, które nie interesują chyba nikogo poza najwierniejszymi fanami. A Queen? Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, by był to przykład zespołu, „który powinien znać każdy szanujący się fan muzyki”. Pana znajoma tylko to potwierdziła.
Fakt, że licealistka wypowiadała się na temat hip-hopu, natomiast nie słyszała o koryfeuszach sceny rockowej nie powinien dziwić. Gdy ja byłem licealistą, królował grunge. Wielu młodych ludzi nie widziało świata poza Nirvaną, Pearl Jam, Alice In Chains i nie słyszało, bądź też nie chciało słyszeć o innej muzyce, innych wykonawcach. I to jest normalne; i to jest typowe. Teraz – czy się nam to podoba, czy nie – najlepsze czasy rocka minęły. Nastał czas hip-hopu. Dziś to jest muzyka młodych ludzi, której nie należy lekceważyć, wrzucając do worka z głupotami. W jednym miejscu przyznam panu Wernerowi rację: zaryzykuję stwierdzenie, iż rzeczywiście im człowiek starszy, tym dojrzalsze ma spojrzenie na muzykę. Lecz nie koniecznie musi to być droga, jaką pan Werner sugeruje. Dziś oprócz Queens of the Stone Age i wielu innych rockowych kapel słucham np. The Roots, Massive Attack, Mingusa…
A jeśli chodzi o ciszę, której nadejście wieszczy pan Werner na końcu artykułu. Cisza – cisza nie jest zła.
powrót do indeksunastępna strona

134
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.