Basil wydał z siebie odgłos, z którego interpretacją Goonar nie miał problemu, ponieważ przez jego mózg przeleciała ta sama myśl. Włączył ekran komunikacyjny przy fotelu i poprzez stanowisko pilota podłączył się do lokalnej sieci. Siedem statków na stacji. Siedem to szczęśliwa liczba… czasami. Ale kiedy dokowali cztery dni temu, było ich znacznie więcej. Trzy statki przylatujące. Trochę się odprężył. Wylatujących – jedenaście. Zmarszczył czoło i sprawdził czasy odlotów. – Zauważyłeś? – powiedział do Basila, wskazując na ekran. – Co? Nie. Poczekaj, powinno ich być więcej na górze. – Racja. Porównaj czasy odlotów… z pierwszymi danymi skanu o misji dyplomatycznej Benignity. – O cholera. Kurczaki pierzchają przed jastrzębiem. – A ty usadziłeś nas na ziemi, z dala od statku. Śliczny tłusty kurczak pod pikującym jastrzębiem. – Goonar wiedział, kto będzie winny, jeśli Terakian i Synowie stracą statek. W końcu to on jest kapitanem i powinien kontrolować sytuację. Jednak zanim wuj zrobi z niego mielonkę – jeśli do tego czasu w ogóle przeżyje – mógłby rozerwać Basila na strzępy. – Przepraszam – powiedział nieobecnym tonem Basil. – Wiesz, że zarządca stacji tam na górze jest agentem Consellinów? – Nie, i jeśli myślisz, że ta informacja powstrzyma mnie… – Te statki, które odleciały, oznaczone są jako należące do Consellinów. Goonar poczuł wstyd, że nie zauważył tego od razu. – Masz rację. Czy to oznacza, że Consellinowie prowadzą jakąś rozgrywkę z Benignity? – Nie wiem, ale Betharnya może wiedzieć, jeśli zdołamy ją stąd bezpiecznie wywieźć. – Teraz nie mamy zbyt wielkiej szansy. – Ale w tej samej chwili odezwał się pilot. – Starty odblokowane. Przesunęli nas do przodu w kolejce, ponieważ poprzedni prom ma jakieś problemy. Gotowi do startu? – Tak – odpowiedział Goonar. Prom podskoczył i skręcił na dojazd do głównego pasa startowego. Z dala po prawej stronie widać było główny terminal, otoczony przez mrugające światełka innych promów i samolotów dalekiego zasięgu. Gdy znów skręcili, rzekł do pilota: – Jas, mamy coś na ogonie. – Wiem – padła odpowiedź. Potem Goonar połączył się z kontrolą lotów. Startujący prom orbitalny Terakian i Synowie, dwóch pasażerów, ID 328Y. Startujący prom automatyczny Terakian i Synowie, ładunek po kontroli, manifest 235AX7. – Sprawdzam, 328Y. Możesz startować. Interkom w kabinie wyłączył się. Goonar spojrzał na Basila, który odwrócił się i wyglądał przez okno. – Basilu, co ci wiadomo o promie, który leci zaraz za nami? – Mam nadzieję – odpowiedział Basil, przyglądając się swoim paznokciom – że to prom towarowy. – Wiesz, że niezgłoszenie obecności pasażerów jest według prawa lokalnego i Familii przestępstwem. – Ich prom sunął po prawym brzegu pasa startowego. Goonar pochylił się, by wyjrzeć przez okno po lewej stronie. Drugi pojazd sunął tuż za nimi w najbezpieczniejszej dla sprzężonego autopilota odległości, niemal niewidoczny z głównego terminala. – Wiem. – Basilu, czy na tamtym promie są pasażerowie? – Nie wiem. Może. Nie było sensu kłócić się przed dotarciem do stacji. Jeśli w ogóle tam dotrą… Goonar odchylił się do tyłu, pchnięty w fotel przez przyspieszenie. Oba statki rozpoczęły stromą wspinaczkę, gdy tylko oderwały się od ziemi, a potem Jas odsunął prom towarowy – nie oświetlony i prawie niewidoczny – na bezpieczną odległość. Opuścili atmosferę bez żadnych problemów. Goonar podpiął się do konsoli komunikacyjnej pilota, aby podczas zbliżania się do stacji móc usłyszeć bezczelne wyjaśnienia, jakie Jas zaserwuje kontroli lotów. – Szef przeniósł nas na listę szybkiego startu, więc pomyślałem, że podciągnę prom towarowy na autopilocie. W innym wypadku musiałbym wysłać na dół Reubena, żeby go tu przyprowadził. – Któregoś dnia ktoś z was rozbije jeden z tych autopromów i zabije nas wszystkich. – Nie dzisiaj – odpowiedział Jas. – Zamierzam zadokować go bezpośrednio do Fortune. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa dla stacji. – Co z jego dokumentami? Jas wysłał ten sam numer manifestu i kody odprawy. – W porządku. Tylko zachowaj ostrożność. – Niczego nie poczujecie. Gdy tylko znaleźli się na pokładzie Fortune, Goonar skierował się wprost na mostek. Tak jak się spodziewał, ochrona stacji chciała dokonać inspekcji autopilotowanego promu i jego ładunku. Była to standardowa procedura i prawdopodobnie nie miała nic wspólnego z misją dyplomatyczną Benignity ani ich liniowcem zadokowanym po drugiej stronie stacji. Goonar zgłosił protest – ładunek przeszedł już przez cło na dole, kosztowało go to dużo czasu i pieniędzy, może stracić okno startowe – aby nie wzbudzać podejrzeń nietypowym zachowaniem. Kiedy uznał, że nadeszła odpowiednia chwila, poddał się z wdziękiem. Ekipa ochrony stacji przyszła najpierw na mostek, gdzie wręczył im wydruk manifestu i przydzielił młodszego oficera, aby odprowadził ich do promu, bezpiecznie tkwiącego w swoim doku. – Tylko żadnego obijania się – powiedział do dziewczyny. – Musimy zdążyć na okno startowe. Następną godzinę spędził na papierkowej robocie związanej z odlotem. Jeden z ładowaczy nie zapłacił za naprawę i musiał autoryzować transfer funduszy na pokrycie rachunku. Innego – jak zwykle Georga – wciąż nie było na pokładzie, a to znaczyło, że pogrążył się gdzieś w dyskusjach filozoficznych. Georg dobrze sobie radził z alkoholem i kobietami, ale nie z dreszczem podniecenia wywołanym znalezieniem innej osoby gotowej rozmawiać o Bogu i duszy. Goonar wiedział z doświadczenia, że ochrona stacji nie będzie miała pojęcia, gdzie można prowadzić takie dyskusje, i że będzie musiał sam do tego dojść. Zawsze można obstawiać uniwersytety, ale na tej stacji była tylko szkoła techniczna i dwuletnie studium artystyczne. Oczywiście Georga znaleziono w kawiarni tuż obok studium. Goonar połączył się z patrolem ochrony stacji i poprosił ich o przysłanie go na pokład. – Kapitan Terakian? – spytał szef grupy dokonującej inspekcji po jego powrocie na mostek. – Tak. – Eee… nie znaleźliśmy żadnych uchybień, sir, ale zarządca stacji mówi, że statek Benignity poprosił o szczegółowe przeszukanie w związku z kradzieżą jakichś obiektów. – Mężczyzna wyglądał na zakłopotanego. – Wiem, sir, że Terakian i Synowie to poważni kupcy, i jestem pewien, że nie macie na pokładzie własności Benignity, ale… – A czemu zarządca stacji Familii płaszczy się przed Benignity? – zapytał Goonar. Na pewno udusi Basila przy pierwszej nadarzającej się okazji. – Czy ten facet z Benignity, kimkolwiek jest, zgłosił pod moim adresem jakieś formalne zarzuty? Mężczyzna zaczerwienił się jeszcze bardziej. – On… Nie wolno mi nic powiedzieć, sir. Goonar zagryzł wargę. – W takim razie złożę oficjalny protest do zarządcy stacji i Kwatery Głównej ZSK oraz we właściwym sądzie. – Odwrócił się do komputera i wywołał obszerne pliki prawne. Kilkoma ruchami infopręta wprowadził dane i wysłał pierwszy plik do zarządcy stacji. Po minucie czy dwóch ekran komunikacyjny rozświetlił się i ukazała się twarz zarządcy. – Co pan robi, Terakian? – Usiłuję bronić swoich praw – odpowiedział. – Chce pan, żebym poddał się nieuzasadnionemu przeszukaniu na wniosek obcego rządu, który nie ma nawet cienia dowodu na to, że mój statek lub załoga ma cokolwiek wspólnego z przedmiotami, które rzekomo ukradziono. Nie dał mi pan żadnego powodu do współpracy, jeśli nie liczyć uzbrojonych ludzi na moim mostku. – Nie nadymaj się tak – powiedział mężczyzna. Jego oczy powędrowały w bok, jakby patrzył na kogoś stojącego obok kamery. – Jeszcze mnie pan nie widział nadętego. Jesteśmy szanowaną firmą i handlujemy tu od ponad czterdziestu lat. Wszyscy jesteśmy obywatelami Familii, a to jest port Familii. Jeśli oddał go pan Benignity, Flota z pewnością chciałaby o tym wiedzieć. Podobnie jak obywatele, którym wciąż wydaje się, że mają jakieś prawa. – Próbuję załatwić sprawę po przyjacielsku… – zaczął zarządca. – Oskarżając nas o złodziejstwo? To nie jest dobry sposób postępowania z Terakianem i Synami. Zauważyłem, że wszystkie statki należące do klanu Consellinów odleciały. Czy je też pan dokładnie przeszukał, czy ma pan swoich faworytów? – Odlecieli, zanim otrzymaliśmy prośbę o przeszukanie. I wcale nie twierdzimy, że pan coś zrobił. Za bardzo się pan awanturuje… – W obronie mojego statku i dobrego imienia rodziny będę się awanturował jak diabli, bo mam do tego prawo. – Oni tylko chcą, żebyśmy sprawdzili każdy statek, który zabiera ładunek z planety. Zaproponowali nam pomoc. Goonar poczuł dzwonki alarmowe wzdłuż całego kręgosłupa. – Benignity powiedziała, że nam pomoże? Jak? – Zaoferowali nam własny personel ochrony, który dokładnie wie, czego mają szukać. – Chce pan, żebym wpuścił na pokład obce wojsko, aby przeszukali statek?! – zapytał lodowatym tonem Goonar. – Jest pan zdrajcą! – To nie wojsko, to… bardziej policja. Goonar prychnął. – Są z obcego państwa, niezależnie od tego, jak ich pan nazwie. Nie, żaden obcy nie postawi nogi na statku Terakianów, żeby później na nas napaść. Absolutnie się nie zgadzam. – Nalegam. – Może pan nalegać dotąd, aż zgasną gwiazdy. Nie. Jeśli chce pan, żeby ochrona stacji – a ja osobiście sprawdzę ich obywatelstwo Familii – rozgrzebywała mi statek, szukając Bóg wie czego, to co innego. Ale nikt z Benignity nie wejdzie na mój pokład. Koniec, kropka. – To niemądra decyzja, kapitanie. – Osoba, na którą wcześniej zerkał zarządca, weszła teraz w pole widzenia kamery. Był to jakiś oficer w nie znanym Goonarowi mundurze, który nie przypominał zwykłego munduru floty kosmicznej Benignity. – Oszczędzi pan sobie – i nam – oraz innym… kłopotów, jeśli zgodzi się pan na to przeszukanie. W innym przypadku… – Grozi pan cywilnym obywatelom Familii? – Goonar nie musiał już podsycać swojego gniewu. – Co, ukryliście na granicy systemu flotę inwazyjną? – Nie potrzebujemy stosować tak prymitywnych metod – odpowiedział mężczyzna. – Jeśli nie wpuści nas pan na pokład, nie opuści pan żywy tej stacji. – Hej, jedną chwilkę! – Zarządca stacji zerwał się z miejsca, ale szybko usiadł z powrotem. Goonar nie widział broni, ale to, co zobaczył, wystarczyło. Zerknął przez ramię na dowódcę grupy ochrony, który był tak samo zaskoczony jak on, powiedział „przepraszam” i dał sygnał. Załoga Terakianów przeszła tylko zwykłe przeszkolenie w zakresie tłumienia zamieszek, ale nie mieli żadnych problemów z rozbrojeniem zaskoczonej ekipy ochrony. Jak powiedział Goonar, znali Terakianów i ta rodzina nigdy nie sprawiała kłopotów. – Nie możecie tego zrobić – rzekł z oburzeniem dowódca grupy, gdy skrępowano go taśmą. – Przykro mi – odpowiedział Goonar – ale nie zamierzam wpuścić na pokład tego statku żadnej ekipy Benignity. Nie tak dawno temu dokonali inwazji na Xaviera. Nie zamierzam pozwolić im na przejęcie tego statku i użycie go do infiltracji przestrzeni Familii. Wszyscy znają statki Terakianów… Dowódca szerzej otworzył oczy. – Myśli pan, że oni właśnie to szykują? – A po co by wysyłali tak zwaną misję dyplomatyczną na nic nie znaczącą planetę? Czemu wstrzymywaliby wychodzące statki i przeszukiwali każdy z nich? Szukają odpowiedniego. Jesteśmy niezależną firmą handlową i mamy wielką kubaturę, a nasz ładunek mogą po prostu wyrzucić przed skokiem, żeby zrobić sobie więcej miejsca. – Ale… – Nie zbliżaliśmy się nawet do przestrzeni Benignity, więc skąd mielibyśmy mieć coś należącego do nich? Nie, oni chcą tego statku albo podobnego. Mogą mnie zestrzelić, nie dbam o to. – Tak naprawdę bardzo się tym przejmował, ale ubarwienie faktów w służbie prawdy, jak mówiono w jego rodzinie, nie było kłamstwem. – Nie pozwolę im wykorzystać mojego statku. – Ja… rozumiem. Po rozbrojeniu i skrępowaniu całej grupy ochrony podszedł do nich Basil. – Nieczęsto przylatują tu do was statki Benignity, prawda? – zapytał. – A taki z misją dyplomatyczną, który mógłby rozkazywać zarządcy stacji? – Powiedzieli nam, że w ciągu ostatnich czterech tygodni przylecieli do nas jacyś szpiedzy. Grupa aktorów, którzy występowali w Benignity, uciekła ze skradzionymi przedmiotami, i wszelkie ślady prowadzą tutaj. – Grupa aktorów? – Basil zmarszczył brwi, jakby poważnie się nad tym zastanawiał. – Co trupa teatralna mogłaby ukraść na tyle wartościowego, by spowodować pościg? – Tego nie powiedzieli. Osobiście nie sądzę, żeby aktorzy mieli dostęp do czegoś tak cennego. – Chyba że… – powiedział Basil, przeciągając słowa. – jakiś zbieg – powiedzmy, że polityczny – próbowałby ukryć się między aktorami, a oni przeszmuglowaliby go za granicę… – To niedorzeczne! – zaprotestował Goonar. – Czemu aktorzy mieliby przyjąć zbiega politycznego… czy kogokolwiek obcego? To tak, jakby statek Terakianów zbierał hołotę z doków. Mamy dosyć rozumu, oni pewnie też. Zresztą nie wierzę, żeby chodziło o coś innego niż to, że Benignity pragnie zdobyć statek, którym mogłaby poruszać się w przestrzeni Familii. – Tak, to miałoby sens – stwierdził Basil. – Spójrz na to z punktu widzenia Benignity… – Właśnie to robię – oświadczył Goonar – i widzę jedynie chęć wykorzystania mojego statku. Ale ja mówię „nie”. – Słuchajcie – odezwał się dowódca grupy ochrony. – Pozwólcie mi porozmawiać z zarządcą. Jestem pewien, że nie macie żadnej kontrabandy… a on może nie zdawał sobie sprawy z tego, co planuje Benignity. – Musiałby być idiotą – stwierdzili równocześnie Goonar i Basil – żeby myśleć, że mówią prawdę. – Pozwólcie mi z nim porozmawiać. Przecież nie chcecie nas porwać. Narobicie sobie kłopotów. – Nie chcę ryzykować utraty statku – oświadczył Goonar, ale kiwnął głową do jednego z ludzi, aby rozciął taśmę krępującą ochroniarza. Mężczyzna stanął przed ekranem. – Niech pan słucha, sir. Kapitan Terakian jest przekonany, że Benignity chce porwać jego statek. Uważa, że to właśnie dlatego upierają się przy przeszukiwaniu statków przed odlotem, że szukają odpowiedniego pojazdu do infiltrowania przestrzeni Familii. – To śmieszne – stwierdził dowódca Benignity. – Tylko ktoś winny mógłby wymyślić taki stek kłamstw. Goonar wszedł w pole widzenia kamery. – Nie jest kłamstwem, że wasi ludzie zaatakowali Xaviera. A jeśli o mnie chodzi, to najgorsze, czego się dopuściłem, było walnięcie po pijaku chorążego Floty, gdy byłem jeszcze młodym szczawiem. Oficer Benignity wbił w niego wściekłe spojrzenie, a Goonar odpowiedział mu tym samym. Już niejeden raz wytrzymywał wzrok prawdziwych ekspertów w tej dziedzinie – między innymi ojca i Basila – i nigdy nie dał się zastraszyć. Prawdę mówiąc, udało mu się przekonać nawet samego siebie do tej historii, co spowodowało, że wręcz emanował patriotycznym gniewem. W końcu oficer Benignity westchnął i przeniósł wzrok na dowódcę ochrony. – Czy dokonaliście inspekcji wszystkich pomieszczeń? – Nie, tylko doku promu i przyległych ładowni. – Co było w tym automatycznym promie? – To samo, co w manifeście: zapieczętowane kontenery, oznaczone kodami agenta spedycyjnego. – Otwieraliście je? – Nie wszystkie. – Oficer ochrony, który w czasie trwania tej rozmowy robił się coraz bardziej ponury, w końcu wybuchnął. – Słuchaj no, nie jest pan moim dowódcą, a ja znam Terakianów i wiem, że są w porządku. Poza tym nie widzę powodu, żebym miał za was odwalać brudną robotę. Zapadła długa cisza. Goonar próbował skierować swoją złość na Basila za to, że wpakował ich w takie tarapaty, na Benignity, i najwyraźniej to mu się udało, bo dowódca Benignity po jego ostatnim gniewnym spojrzeniu nieco spuścił z tonu. – No dobrze, kapitanie Terakian, może pan odlecieć. Przypuszczam, że weźmie pan ze sobą tych beznadziejnych przedstawicieli ochrony stacji. – Nie, jeśli nie zechcą – odpowiedział Goonar. – Ale ponieważ wygląda na to, że w tej chwili to pan dowodzi stacją, pewnie wolą wybrać odlot. – Zerknął na oficera ochrony, którego twarz zbladła na myśl o skutkach opuszczenia stacji. – Nie chcemy skrzywdzić cywilów – oświadczył dowódca Benignity. – Tak samo jak na Xavierze – odpowiedział Goonar. – Możemy zostać? – zapytał oficer ochrony. – Nie zamierzam pozwolić obywatelom Familii wpaść w łapy Benignity, jeśli sami nie mają na to ochoty. – Goonar mówił nieco teatralnie i miał nadzieję, że dowódca Benignity uzna, że taki jest z natury. A może rzeczywiście był. Rodzina zawsze twierdziła, że prawdziwy charakter człowieka ujawnia się w takich sytuacjach. – Niech pan zapyta swoich ludzi. |