powrót do indeksunastêpna strona

nr 9 (LI)
listopad 2005

Obywatelski obowi±zek
ci±g dalszy z poprzedniej strony
Zapewne realizowa³by swoje za³o¿enie, wij±c siê po pylistej posadzce, chwilami skoml±c i pop³akuj±c, gdyby nie ostry zgrzyt i nastêpuj±cy po nim ¶widruj±cy pisk nienaoliwionych zawiasów. Radek nienawidzi³ dra¿ni±cych d¼wiêków – drapania metalem po szkle, gdy na rodzinnych obiadach jego ciotka miesza³a widelcem cukier w kompocie, czy pisku suchej kredy przeci±ganej po tablicy – zawsze zagryza³ zêby i przymyka³ oczy. Tak¿e i teraz przykry dla uszu odg³os jeszcze bardziej pog³êbi³ migrenê.
Z najwy¿szym trudem, pomimo b³yskawic bólu przelatuj±cych przez czaszkê, odwróci³ siê na drug± stronê. Maleñkie okienko zostawi³ za plecami. Patrzy³ teraz w ciemne wnêtrze pomieszczenia, na ten fragment piwnicy, który gin±³ w mroku.
Powieka jednego oka powoli puch³a, przypominaj±c pi³eczkê do golfa. Radek móg³ przekonaæ siê na w³asnej skórze, co czuj± bokserzy po d³ugiej walce, bogatej w otwarte wymiany ciosów. Kula opuchlizny kojarzy³a mu siê z ogromnym guzem i choæ nie czu³ jej, cieñ obrzmienia by³ doskonale widoczny z perspektywy obu oczu.
Gdy spojrza³ w czerñ przed sob±, zobaczy³ co¶. Niewyra¼ny, poruszaj±cy siê kszta³t. Mo¿e by³o to tylko wyobra¿enie, gra ¶wiat³a i cienia na têczówce, mo¿e nie. Gdy parali¿uj±cy ból zaiskrzy³ ponownie, wymuszaj±c dr¿enie w miê¶niach kolana, ch³opak jêkn±³, przymykaj±c zdrow± powiekê.
Zacz±³ g³êboko oddychaæ. Powoli i mocno. Skupi³ siê na powietrzu wypuszczanym, a nastêpnie ³apczywie wci±ganym do p³uc. Tylko w ten sposób móg³ zwalczyæ ból lub chocia¿by odizolowaæ go. Choæ poturbowane cia³o przy ka¿dym ruchu klatki piersiowej dawa³o o sobie znaæ, ta forma autohipnozy powoli przynosi³a zamierzony efekt.
Wtem, bardzo blisko swojej g³owy, us³ysza³ przeci±g³e szuranie. Radek wstrzyma³ oddech i ponownie otworzy³ oko. D¼wiêk ciê¿kich kroków nie by³ imaginacj±, podobnie jak widziany wcze¶niej niewyra¼ny zarys w ciemno¶ci.
Dwa metry przed sob± ch³opak zobaczy³ czyje¶ nogi. Czarno-bia³e tenisówki, takie, jakie mo¿na kupiæ za kilkana¶cie z³otych na ka¿dym targu lub w sklepie obuwniczym, zatrzyma³y siê w szerokim rozkroku. Oko ch³opaka wêdrowa³o coraz wy¿ej, badaj±c zakrzywienia bia³ych sportowych spodni z dresu, przyklejonych do tych¿e butów za pomoc± srebrnej ta¶my klej±cej. Jeszcze wy¿ej szeroka bluza, w podobny sposób przytwierdzona do spodni. W miejscu, gdzie Radek oczekiwa³ g³owy l¶ni³a du¿a, zaparowana kula, w której odbija³ siê zniekszta³cony obraz piwnicznego okienka. Garbowany przewód wystaj±cy z boku niczym pêpowina, bieg³ za plecy postaci.
„Astronauta – pomy¶la³ Radek z mieszanin± strachu przesi±kniêtego irracjonalnym rozbawieniem – pieprzony astronauta”.
Radek zmru¿y³ oko chc±c dok³adnie zobaczyæ, co postaæ trzyma³a przed sob± w d³oniach: by³ to, l¶ni±cy grafitem, prostok±tny m³ot, osadzony na d³ugim, drewnianym trzonku.
Gdy us³ysza³ dwa niewyra¼ne s³owa dobiegaj±ce z wnêtrza kuli, wróci³ pamiêci± do wydarzenia, które rozegra³o siê trzydzie¶ci minut przed tym, nim zapali³ ostatniego papierosa na ulicy przed domem prawnika.

… Ch³opak w jasnopomarañczowej czapeczce za³o¿onej ty³ na przód, cmokn±³ palcami.
– Proszê – powiedzia³ piskliwym g³osem. Radek sklasyfikowa³ g³os jako falset dwunastolatka z nadchodz±c± wielkimi krokami mutacj±.
Sta³ w kolejce w osiedlowym sklepiku spo¿ywczym. Spogl±da³ na wystawê – b³yszcza³y tam kolorowe opakowania cukierków. Ch³opaczek stoj±cy w kolejce za nim, ponownie szarpn±³ Radka za bluzê. Wbi³ wzrok w ziemiê i wyszepta³.
– Te s± najlepsze. Jad³em je kiedy¶ u babci… Bardzo proszê, dobrze? – spojrza³ w kierunku Radka wzrokiem pe³nym anielskiej pokory.
Radek kiwn±³ g³ow±, na co malec zareagowa³ z entuzjazmem. Skoczy³ do góry, patrz±c z satysfakcj± na pozosta³ych, najwidoczniej ma³o zainteresowanych sytuacj±, klientów.
– Dziêkujê – ch³opiec zatar³ rêce. – W domu rzadko mam s³odycze.
– Wiem – odpowiedzia³ Radek tonem pe³nym nostalgii. Popatrzy³ w u¶miechniêt± twarz s±siada. Iskierki rado¶ci, które zapali³y siê w jego oczach, by³y nadto widoczne.
…Iskierki
Gdy zwraca³ twarz w kierunku sprzedawczyni wyczekuj±cej zamówienia, obraz zatrzyma³ siê jak stopklatka w filmie.
…Iskierki
Wzrok spocz±³ na jednym z artyku³ów. Zogniskowa³ siê na nim, niczym luneta karabinku snajperskiego na celu, a ca³o¶æ artyku³ów wokó³ sta³a siê mg³±.
…Iskra
Wszystko zamar³o, do g³owy Radka nie dochodzi³y ¿adne d¼wiêki czy zapachy. Wszystko zastyg³o, jakby kosmos na chwilê zatrzyma³ siê w miejscu.
…Iskra
I nagle ruszy³o, jak sun±ca w dó³ kolejka górska w weso³ym miasteczku: –S³ucham pana, co podaæ… – Naprawdê wielkie dziêki za to… – Halo, proszê pana…? – Jeste¶ spoko kole¶, wiesz..?
– Eeee, tak – potrz±sn±³ energicznie g³ow±, wyrzucaj±c z niej krótk± wizjê przypominaj±c± senn± marê. Odrobinê nieprzytomny wzrok spotka³ wyczekuj±ce spojrzenie ekspedientki. – Proszê pó³ kilo tych…
– Ptasie mleczka! – wykrzykn±³ malec, przyklejaj±c palce do szybki, za któr± tkwi³y wybrane przez niego smako³yki.
– Tak. Oprócz tego pó³toralitrow± wodê mineraln± niegazowan±, najlepiej ¯ywiec jak jest, oraz… – spojrza³ w miejsce wewn±trz gabloty – oraz…

– Mhasz czhekholadê? – zapyta³ astronauta. Potê¿ne d³onie w gumowych rêkawicach zacisnê³y siê mocniej na ciemnym drewnie uchwytu m³ota. Zaparowany, spryskany ¶lin± he³m skutecznie zniekszta³ca³ d¼wiêki. Pomimo tego g³os by³ nie tyle niewyra¼ny, co raczej bulgocz±cy.
Radek otworzy³ usta. Dopiero w tej chwili poczu³ krew krzepn±c± na wargach. Mia³a mdl±cy posmak miedzianego drutu.
– Mhasz czhekholadê? – powtórzy³a spokojnym g³osem postaæ, unosz±c na wysoko¶æ barków rêce zaci¶niête na rêkoje¶ci – S³yhszysz?
– S³yszê – odpowiedzia³ ch³opak. Zrobi³ to ca³kowicie bezmy¶lnie, wiedziony jakim¶ impulsem z wnêtrza.
Gdy Radek us³ysza³ swój g³os, zarazem tak obcy od tego, do jakiego by³ przyzwyczajony przez cale dotychczasowe ¿ycie, ocuci³ siê z maligny. Spojrza³ trze¼wiej na otaczaj±c± go sceneriê i ponownie zmierzy³ tajemnicz± postaæ, stoj±c± na wyci±gniêcie rêki.
Przez krótk± chwilê, to nie ból by³ najwa¿niejszy, nie pod jego dyktando przez g³owê ch³opaka przebiega³y my¶li.
Zda³ sobie sprawê, ¿e wci±¿ jest w posiad³o¶ci Jarmu³kowskiego. Spad³ ze schodów, zlecia³ jak kamieñ w przepa¶æ, której nie powinno tu byæ. Gdy zerkn±³ wzd³u¿ linii cia³a, zauwa¿y³ poblisk± ¶cianê. ¦ledzi³ wzrokiem jej zabrudzony tynk, a¿ gdzie¶ wysoko, dobre dwa, mo¿e trzy metry wy¿ej zauwa¿y³ co¶, co przypomina³o Radkowi tunel – w rzeczywisto¶ci ci±gn±ce siê w górê schody, które niespodziewanie koñczy³y siê wysoko nad powierzchni± piwnicy. Na samym jego krañcu, w j±drze ciemno¶ci wype³niaj±cej korytarz, spostrzeg³ jasny kwadrat otwartych na o¶cie¿ drzwi – takich, jakie zostawi³ kilka chwil wcze¶niej.
Tam, gdzie znajdowa³ jedn± odpowied¼, pojawia³o siê kilka pytañ. „Spad³em ze schodów” – wyja¶ni³ sobie ze stoickim spokojem. „Dlaczego?” „Kim jest ten kto¶ w poklejonym ta¶mami stroju i kasku na g³owie?” „To jaki¶ okropny sen” – stara³ siê oponowaæ. „To czemu tak cholernie boli? Czemu pod³oga jest zimna, a moja krew gêsta i ciep³a?”
– Mhasz czhekoladê? – warkn±³ ponownie astronauta. W jego pytaniu kry³o siê wiêcej wrogo¶ci ni¿ zaciekawienia.
M³ot wzniós³ siê powolnym ruchem ponad kask astronauty. Postaæ zmieni³a pozycjê o kilka centymetrów, ustawiaj±c siê naprzeciw pot³uczonej g³owy ch³opaka.
Radek pomy¶la³, ¿e to co¶ nie zapyta kolejny raz.
Siêgn±³ zwiotcza³± rêk± do tylnej kieszeni.
Je¶li jeszcze przed chwil± zastanawia³ siê, czy jego nadzwyczajne umiejêtno¶ci umar³y ¶mierci± naturaln±, teraz by³ pewien jednego. Mo¿e nie przewidzia³ upadku z wysoko¶ci ani spotkania z jakim¶ pokrêconym fanem Miros³awa Hermaszewskiego, lecz Iskra ujawni³a siê jeden, byæ mo¿e ostatni raz – w momencie, w którym nigdy by siê jej nie spodziewa³. W sytuacji, w której powinien j± zlekcewa¿yæ. Na szczê¶cie, mimo wszystkich problemów, jakie nawarstwi³y siê w okresie ostatnich dni, Radek znów nie zbagatelizowa³ PiF.
Pomy¶la³, ¿e Przeczucie i Fart mo¿e teraz po raz kolejny uratowaæ jego skórê. Tym razem dos³ownie.
Wyci±gn±³ pomiêty, p³aski batonik czekoladek. Wyczu³ palcami, ¿e prostok±tna tabliczka jest pêkniêta na pó³. Niewa¿ne. Nawet nie kojarzy³ nazwy produktu, pamiêta³ tylko, ¿e po prostu j± kupi³. Zaraz po tym, jak zafundowa³ s±siadowi pomadki, Radek w³o¿y³ batonik do tylnej kieszeni. Zaplanowa³, ¿e zje go wieczorem, a pó¼niej… Pó¼niej po prostu zapomnia³.
Teraz tabliczka mlecznej czekolady, prezentuj±ca na swojej obwolucie afrykañskie zwierzêta: nosoro¿ce, papugi i zebry, tkwi³a pomiêdzy dr¿±cymi palcami, wyci±gniêta sztywno w kierunku gotowej do uderzenia postaci.
Astronauta zamar³ zdziwiony, najwyra¼niej pewny tego, ¿e cios bêdzie nieuchronny. Koñcówka m³ota unosi³a siê chaotycznym ruchem w powietrzu, dwie sekundy lotu ponad zakrwawion± i spocona twarz± Radka. Przyrz±d wci±¿ drga³ na ró¿ne strony, gdy z he³mu astronauty doby³y siê ciche westchnienia, dziwny zlepek bulgocz±cych d¼wiêków; kakofonia, z jak± Radek spotka³ siê pierwszy raz w ¿yciu.
W koñcu postaæ powoli i z uwag± opu¶ci³a m³ot. ¯elazna koñcówka uderzy³a z g³uchym stukotem w beton.
Astronauta stoj±c na sztywno wyprostowanych nogach nachyli³ siê, opieraj±c ciê¿ar cia³a na rêkoje¶ci. Zaparowana kula zbli¿y³a siê do twarzy Radka tak, ¿e ch³opak móg³ rozró¿niæ zniekszta³cone rysy twarzy. W miejscu, gdzie znajdowa³y siê nos i usta, na szybce osadza³a siê mglista pokrywa pary, skraplaj±ca siê u nasady kasku przymocowanego do bluzy zwojami srebrzystej ta¶my klej±cej.
Przez chwilê obie postacie trwa³y bez ruchu.
Serce Radka bi³o jak szalone, jednak stara³ siê nawet nie drgn±æ. Patrzy³ w mlecznobia³± przestrzeñ he³mu, próbuj±c dojrzeæ oczy. Gdyby popatrzy³ w nie, byæ mo¿e szybciej odczyta³by intencje w³a¶ciciela m³ota.
Sam astronauta przez dobre pó³ minuty nachyla³ siê nad obola³ym cia³em Radka, ignoruj±c wyci±gniêt± w b³agalnym ge¶cie rêkê. W koñcu obróci³ g³owê i zbli¿y³ j± ku stercz±cej w powietrzu d³oni. He³m ponownie przekrêci³ siê w stronê twarzy ch³opaka, po czym astronauta chwyci³ ³apczywie niebiesk± tabliczkê, odskoczy³ dwa kroki do ty³u i przysun±³ j± do kuli. D³oni± w gumowej rêkawicy obraca³ na wszystkie strony. Radkowi wydawa³o siê, ¿e dos³ysza³ kolejn± seriê d¼wiêków, tym razem pe³nych zdziwienia. M³ot trzymany pomiêdzy kciukiem a palcem wskazuj±cym prawej rêki balansowa³ niczym hu¶tawka.
Radek odetchn±³, dziêkuj±c Bogu za kolejn± dan± mu chwilê. W tej sytuacji, w towarzystwie kogo¶ zapewne niespe³na rozumu, wymachuj±cego ponad g³ow± potê¿nym m³otem, by³o to wiêcej ni¿ oczekiwa³.
– Czhekholadaaa! – wrzasn±³ astronauta i ruszy³ w stronê Radka.
Ch³opak zamkn±³ oczy. W tej chwili mózg straci³ panowanie na pêcherzem, który sta³ siê ca³kowicie odrêbnym, aktywnym zale¿nie od w³asnego widzimisiê organem. Radek jêkn±³ gotowy do p³aczu – najwiêkszego poni¿enia, którego pocz±tkiem by³a struga ciep³ego moczu na wewnêtrznej stronie nogi – i doszczêtnego ub³ocenia swojej godno¶ci, byle tylko nie sta³o siê to, czego siê najbardziej obawia³ w my¶lach.
Zamkn±³ oczy i poczu³ wstrz±s. Nie by³o jednak cierpienia, poza pulsuj±cym bólem obitych ko¶ci i rozciêæ na skórze, powsta³ych wcze¶niej wskutek upadku.
Poczu³, ¿e unosi siê w powietrzu. Astronauta nie mia³ go zamiaru zabiæ, przynajmniej na razie. Gdy otworzy³ zdrow± powiekê, zauwa¿y³, i¿ postaæ jedn± rêk± trzyma go za bluzê. Drug±, w której tkwi³y uchwycone pomiêdzy palcami m³ot i czekoladka, beztrosko wymachiwa³.
Astronauta trzyma³ go jak nic niewa¿±cego szczeniaka. Radek zauwa¿y³, ¿e ca³± drogê w kierunku ciemnego fragmentu piwnicy, osobnik ani razu nie zachwia³ siê, nie poprawi³ uchwytu ani nie jêkn±³. By³ niezwykle silny.
Ch³opak nie protestowa³. By³ zbyt s³aby na walkê i nadto wycieñczony, by próbowaæ okazaæ niezadowolenie z upokarzaj±cej pozycji.
W rzeczywisto¶ci mia³ to wszystko gdzie¶. Jarmu³kowskiego, Chojdera, trefne schody, a nawet piwnicznego Gagarina z m³otem.
Znale¼li siê przy drewnianych drzwiach – to w³a¶nie ich pisk przeszy³ piwnicê kilka chwil wcze¶niej.
Astronauta rzuci³ Radkiem jak niepotrzebnym tobo³kiem i chwyci³ metalow± klamkê. Drzwi otwar³y siê na o¶cie¿. Ciemne pomieszczenie przypomina³o ka³amarz pe³en atramentu.
Radek stwierdzi³ z satysfakcj±, ¿e ból przestaje dra¿niæ. To prawdopodobnie efekt szoku. Je¶li spada siê ze schodów, których w rzeczywisto¶ci nie ma tam, gdzie byæ powinny i boli jak cholera, to, co najwy¿ej, mo¿na siê zdziwiæ. Je¶li jednak porywa ciê cz³ekopodobny stwór w kasku astronauty, wymachuj±cy m³otem i pytaj±cy o ³akocie, wówczas szok to jedyny akceptowalny stan umys³u.
– Czhe..kho..la..da – bulgota³ astronauta przechodz±c przez próg.
Radek ponownie poczu³ jak palce zaci¶niête na bluzie zwalniaj± uchwyt i chwilê potem wyl±dowa³ na ziemi. Tym razem, zamiast przestraszyæ siê upadku, zdziwi³ siê tym, z jakim skutkiem on nast±pi³. Spad³ na co¶ drobnego i miêkkiego. Przeczesa³ d³oni± pod³o¿e i doszed³ do szybkiej konkluzji, ¿e le¿y na piasku.
Astronauta krz±ta³ siê w ciemno¶ci po jego lewej stronie, wci±¿ wydaj±c bulgoty i inne nieartyku³owane d¼wiêki.
Ch³opak us³ysza³ cichy trzask a zaraz potem szum, charakterystyczny dla ¶wietlówek tu¿ po zapaleniu.
Uniós³ delikatnie tu³ów, pomagaj±c sobie przy tym ³okciami. Rozgarnia³ ch³odny piasek – jego dotyk by³ po prostu cudowny. Radek nie móg³ wyrzuciæ z g³owy skojarzenia z nadba³tyck± pla¿± i charakterystycznym momentem dnia spêdzonego na niej: krótko przed zachodem s³oñca, gdy wci±¿ jest jeszcze jasno, a coraz zimniejszy wiatr znad morza zmusza do opuszczenia pla¿y.
W chwili, kiedy rozb³ys³y lampy, Radek zda³ sobie sprawê, jak zasch³o mu w gardle. ¦lina zmieszana z krwi± z trudem przecisnê³a siê przez suchy, zwê¿ony prze³yk. Rozejrza³ siê dooko³a. Po raz drugi tego dnia, wprost nie móg³ uwierzyæ w to, co widzi.
Pod³u¿ne ¶wietlówki umiejscowione nisko na ¶cianach – na oko oceni³, ¿e pó³ metra nad ziemi± – rzuca³y na pod³o¿e jednostajne, pomarañczowo-czerwone ¶wiat³o. By³o ono tak intensywne, i¿ Radek nie móg³ patrzeæ bezpo¶rednio nawet w najbardziej oddalone rozjarzone szklane obudowy. Za plecami, w tle piaskowej p³aszczyzny, zauwa¿y³ pod³u¿ny, zwê¿aj±cy siê ku górze kszta³t. Nieco bli¿ej zanotowa³ zarys sporego przedmiotu, którego konstrukcja nasunê³a mu skojarzenie paj±ka na ko³ach.
Z intensywnym poblaskiem jarzeniówek kontrastowa³ wyra¼ny kszta³t stoj±cego w pobli¿u astronauty, schylaj±cego siê nad prostok±tnym pude³kiem wystaj±cym ze ¶ciany. Niedbale rzucony m³ot le¿a³ w pomarañczowej po¶wiacie u jego stóp. Jedn± rêk± majstrowa³ co¶ na czarnym kokpicie, za¶ w drugiej, lu¼no opuszczonej d³oni, wci±¿ trzyma³ batonik.
Piasek.
Radek westchn±³, rozgl±daj±c siê dooko³a. Nie zwa¿a³ na ból miê¶ni ani na pulsuj±ce uk³ucia w d³oni, któr± siê podpiera³.
Znajdowa³ siê na olbrzymiej pustyni. Piasek, zabarwiony na czerwono i pomarañczowo dziêki dzia³aniu potê¿nych lamp, siêga³ wszêdzie, gdzie tylko skierowa³ wzrok. Przypomina³ krwisty dywan rozci±gniêty w ciemno¶ci jakiego¶ wielkiego, wywo³uj±cego zawroty g³owy pomieszczenia. Grota, jaskinia, czy ogromna piwnica – nie mia³o to znaczenia – efekt otaczaj±cej go zewsz±d pustej przestrzeni by³ przera¿aj±cy.
Astronauta wyda³ z siebie jeszcze jeden bulgot, odszed³ od budki prze³±czników, stan±³ w rozkroku i popatrzy³ w sufit.
Radek odchyli³ g³owê do ty³u, tak¿e spogl±daj±c w kierunku stropu.
W akompaniamencie cichego syku ¿arówek, w ciemno¶ci nad nimi zaczê³y rozb³yskiwaæ ¶wiate³ka. Wiêksze i mniejsze, mlecznobia³e lub o soczystym, ¿ó³tawym odcieniu. Dziesi±tki, setki. Niczym ¶wieczki na torcie najstarszego cz³owieka ¶wiata; lub widziane z wysoko¶ci, zapalaj±ce siê naraz ¶wiat³a wielkiej metropolii; albo…
Gwiazdy.
Nad jego g³ow± zapala³y siê ca³e gwiazdozbiory, potê¿ne konstelacje jasnych ¶wiate³ek symbolizuj±cych nocny firmament.
Rzuci³ okiem na astronautê, który ze skupieniem wpatrywa³ siê w sztuczne niebo. Setki l¶ni±cych punkcików odbija³y siê w sferze jego he³mu.
– Co to jest? – Radek zdoby³ siê nad odwagê, z trudem wypowiadaj±c te trzy krótkie s³owa. W gardle drapa³o jak cholera, jego g³os by³ cichy i niewyra¼ny, przypominaj±cy skrzek.
Astronauta odwróci³ siê w jego stronê i podszed³ bli¿ej.
Z pocz±tku Radkowi wydawa³o siê, ¿e tajemnicza postaæ jest bardzo wysoka. W rzeczywisto¶ci, gdy popatrzy³ na ni± w intensywnym ¶wietle jarzeniówek, astronauta okaza³ siê ni¿szy. By³ na pewno mniejszy od Radka, jednak jego postura mog³aby zaimponowaæ niejednemu sympatykowi si³owni.
Astronauta zbli¿y³ siê i kilkoma szarpniêciami oswobodzi³ kask ze zwitków srebrnej ta¶my. Chwyci³ go obiema d³oñmi (w prawej, pomiêdzy palcem serdecznym i wskazuj±cym, wci±¿ b³yszcza³o opakowanie czekolady „egzotycznej jak safari”) i zdj±³ powolnym ruchem. Jego twarz w pomarañczowym ¶wietle jarzeniówek nie by³a zbyt wyra¼nie widoczna, podobnie jak wcze¶niej, gdy kry³a siê za zaparowan± powierzchni± kasku. Teraz jednak Radek zauwa¿y³ dodatkowe szczegó³y, które dos³ownie zmrozi³y go do szpiku ko¶ci.
– Mhars – odpowiedzia³ astronauta lekko przekrzywionymi, nienaturalnie napêcznia³ymi ustami. He³m – jak wcze¶niej wydawa³o siê Radkowi – wcale nie zniekszta³ca³ bulgocz±cego g³osu wydobywaj±cego siê g³êboko z gard³a.
Mê¿czyzna odrzuci³ kosmiczny he³m – przeturla³ siê on po ma³ej wydmie i znieruchomia³. Jasne kreski ¶wietlówek, ci±gn±cych siê równym pasmem wokó³ ¶cian, odbija³y siê w jego powierzchni, rzucaj±c nieregularne b³yski przypominaj±ce refleksy s³oñca w zaokr±gleniach szk³a butelki. Podniós³ d³oñ z batonikiem w górê, bli¿ej twarzy. Wówczas na zdeformowanych ustach pojawi³ siê wyraz, który Radek zinterpretowa³ jako u¶miech. Gêste, sko³tunione w³osy o kasztanowym kolorze – choæ mog³o to byæ tylko wra¿enie spowodowane barw± ¶wiat³a – opada³y na czo³o krótkimi, nieregularnymi pasmami. Radek przez chwilê walczy³ z w³asn± niepewno¶ci±, zaintrygowany tym, czy uleg³ z³udzeniu, czy te¿ rzeczywi¶cie lewa cze¶æ twarzy astronauty by³a cofniêta w g³±b czaszki – je¿eli nie oszukiwa³y go zmys³y, to jeden z policzków sprawia³ wra¿enie wklês³ego. Efekt deformacji pog³êbia³ szpakowaty nos, rzucaj±cy nieregularny cieñ.
Radek zamkn±³ oczy nie mog±c znie¶æ tak obrzydliwej fizjonomii.
Mê¿czyzna wróci³ po m³ot, wypróbowanym chwytem zakleszczy³ jedn± z d³oni na bluzie Radka, podniós³ go i powtarzaj±c formu³kê „Czhe-kho-lad-da” ruszy³ przed siebie.
Radek wisia³ nisko nad powierzchni±, od stóp do kolan nogi ry³y w piasku, zostawiaj±c dwa pod³u¿ne ¶lady. Intensywny, dra¿ni±cy oczy poblask ¶wietlówek uniemo¿liwia³ mu spogl±danie przed siebie. Kiedy jednak opuszcza³ g³owê patrz±c w dó³, efekt zastosowania lamp przechodzi³ wszelakie wyobra¿enia. Wydawa³o siê, ¿e nogi astronauty w rzeczywisto¶ci przedzieraj± siê przez pomarañczowo-rdzawe zwa³y piasku, przez odleg³± pustyniê – monotonn± pustkê jasno o¶wietlonej, martwej ziemi.
Mê¿czyzna zatrzyma³ siê i spróbowa³ postawiæ Radka w pionie. Ch³opak by³ zbyt s³aby, a gdy impuls bólu dotar³ z uszkodzonego kolana do mózgu, przewróci³ siê z g³o¶nym jêkiem.
Astronauta powtórzy³ zabieg, opieraj±c go o co¶, co okaza³o siê zauwa¿on± wcze¶niej dziwaczn± paj±kowat± maszyn±.
Ch³opak chwyci³ zimn± metalow± ramê, lustruj±c budowê pojazdu.
Pomimo bólu, zdziwienia i zaskoczenia, nie potrafi³ ukryæ emocji zwi±zanych ze skojarzeniem, jakie wywo³a³ ów obraz. Gdyby nie uci±¿liwie swêdzenie zadrapañ na twarzy oraz pieczenie opuchniêtej wargi, prawdopodobnie zdoby³by siê na u¶miech.
Powoli mroczna uk³adanka, w któr± bez w³asnej zgody, jako jeden z elementów zosta³ wci±gniêty kilkana¶cie minut wcze¶niej, rozwi±zywa³a siê. Choæ wydawa³o mu siê to nieprawdopodobne, poszczególne fragmenty zaczê³y siê pokrywaæ, tworz±c surrealistyczny, zupe³nie niewyobra¿alny witra¿. Jaka¶ czê¶æ ¶wiadomo¶ci nie chcia³a zaakceptowaæ rzeczywisto¶ci, z jak± musia³ siê mierzyæ. Radek wszak¿e w tym wzglêdzie móg³ okre¶liæ siebie jako jedn± z bardziej elastycznych osób – mia³ wszak¿e w tej kwestii do¶wiadczenie. Czym by³o jego PiF? Dla postronnej osoby czym¶ zupe³nie niewiarygodnym. Czym, jak nie aktem ¶lepej wiary okresu dzieciêcego, mia³y byæ jego modlitwy i czêste wizyty w ko¶ciele?
A teraz, kilka, a mo¿e kilkadziesi±t metrów poni¿ej gabinetu Jarmu³kowskiego, po¶ród czerwonej pustyni, opiera³ siê o pojazd, który przypomina³ Radkowi wykonan± rêkami przedszkolaka nieudoln± replikê sondy kosmicznej. Takiej, jaka kilka lat wcze¶niej zdo³a³a bezpiecznie wyl±dowaæ na Marsie, o czym w relacji na ¿ywo informowa³ pierwszy program TVP. Co do zamys³u konstruktora nie mog³o byæ w±tpliwo¶ci – analogie by³y nadto widoczne. Radek nie pamiêta³ nazwy pojazdu – tak w ogóle szczegó³y owego epizodu posz³y w niepamiêæ – jednak sama sytuacja, pompowana przez publicystów jako balon „najwiêkszego medialno-kosmicznego wydarzenia ubieg³ego wieku”, jako¶ wbi³a mu siê w pamiêæ. Zw³aszcza kszta³t malutkiej sondy i pierwsze zdjêcia z powierzchni odleg³ej Czerwonej Planety.
Ów pojazd, z³o¿ony z cienkich metalowych rurek skrêcanych ¶rubami lub w niektórych czê¶ciach podwozia spawany, przypomina³ wielko¶ci± quady, na jakich pomykali pla¿ami dzielni ratownicy ze S³onecznego Patrolu. Sze¶æ rowerowych kó³ o grubych oponach ze skomplikowanymi wzorami bie¿ników, umieszczono na trzech, nisko zawieszonych osiach podtrzymuj±cych siedzisko za pomoc± hydraulicznych resorów – takich, które montowano w najbardziej ekskluzywnych wersjach rowerów górskich. Za oparcie kierowcy s³u¿y³ ma³y pomarañczowy fotelik z plastiku, prawdopodobnie zapo¿yczony z traktora-kosiarki, jakie Radek wielokrotnie widywa³ na prospektach reklamowych kolekcjonowanych przez Bolca – niedosz³ego z³odzieja sprzêtów gospodarczych. Siedzisko umiejscowiono na geometrycznej osi pojazdu. Drobna, rajdowa kierownica, instalowana przez zapaleñców w „sportowych” wersjach „Maluchów” sterowa³a przedni±, ruchom± osi± pojazdu. Z ty³u, tu¿ za fotelem, do centralnej p³yty metalowego szkieletu przymocowano du¿y kosz o kwadratowym kszta³cie, w tej chwili pusty.
W³a¶nie na niego wskaza³ astronauta.
Radek, przy sporej pomocy mê¿czyzny o zniekszta³conej twarzy, wgramoli³ siê na tyln± czê¶æ siedzenia, opieraj±c plecy o druciany koszyk. Jêkn±³ dwa razy, prostuj±c strzaskan± nogê na jednej z zewnêtrznych chromowanych rurek biegn±cych niczym zderzak dooko³a pojazdu.
Astronauta zamrucza³ ¿ywo – Radek dawno obstawi³, ¿e lepiej wyjdzie s³uchaj±c szpetnego w³a¶ciciela kilkukilogramowego m³ota ni¿ bawi±c siê w protesty i oci±ganie. Jak widaæ gospodarz podziela³ jego zdanie.
Radek wyci±gn±³ dr¿±c± rêkê w kierunku postrzêpionego materia³u jeansów. W³o¿y³ palce w wilgotne rozdarcie na kolanie i wyczu³ gor±c±, wrêcz pulsuj±c± opuchliznê. Pojedyncze sznureczki materia³u lepi³y siê od krwi, zostawiaj±c na rêce ch³opaka ¶lady w postaci cieniutkich linii. Niezno¶ny ból nie pozostawia³ w±tpliwo¶ci, co do stopnia rozbicia kolana. Modli³ siê, aby która¶ z ko¶ci nie by³a z³amana.
Nadgarstek równie¿ nie prezentowa³ siê najlepiej. Jednostajny i têpy ból promieniowa³ u nasady przedramienia.
Pot³uczona g³owa, zawroty i nudno¶ci martwi³y ch³opaka jednak znacznie bardziej.
Znajdowa³ siê w stanie, w którym jedynie szybka pomoc mog³a przeciwdzia³aæ dalszym komplikacjom.
Astronauta wgramoli³ siê na pojazd, a Radek poczu³ jak maszyna nachyla siê jeszcze bardziej. Resory zapiszcza³y. Astronauta burkn±³ co¶ i klepn±³ ch³opaka w g³owê. Radek zacisn±³ zêby i odwróci³ siê, ponownie oczekuj±c najgorszego.
Mê¿czyzna o zniekszta³conej twarzy nachyli³ siê jednak nad kierownic±, opieraj±c nogi na peda³ach. Wybulgota³ jaki¶ wyraz, którego Radek oczywi¶cie nie zrozumia³, po czym przeniós³ ciê¿ar cia³a na lew± nogê, wprowadzaj±c pojazd w ruch.
Rowerowe ko³a zabuksowa³y na pod¶wietlonym piasku, po czym wehiku³ ruszy³. Radek wci±¿ obraca³ siê, patrz±c za plecy. Z tej niewygodnej pozycji zdo³a³ rozpoznaæ prawdopodobnie punkt docelowy podró¿y.
Kilka metrów dalej czeka³a na nich piramida. Nowiutkie ceg³y l¶ni³y w jasnym blasku jarzeniówek zamontowanych po ¶cianie przeciwleg³ej do tej, w której mie¶ci³y siê skrzypi±ce drzwi.
Budowla, osadzona na planie kwadratu o boku d³ugo¶ci niemal piêciu metrów, wygl±da³a doprawdy imponuj±co. Poszczególne, nak³adane warstwowo ceg³y zbli¿a³y siê do siebie ze wszystkich stron, spotykaj±c na szczycie mieszcz±cym siê w przybli¿eniu trzy metry ponad powierzchni± podziemnej pustyni. Wszystko zosta³o wykonano z idealn± precyzj± i je¶li stawiaj±cy ów monument murarz nie by³ profesjonalist±, to czas i wysi³ek po¶wiecony na pracê musia³ byæ ogromny.
Radek jednak nie zdziwi³ siê. W miejscu – a mówi±c precyzyjniej – w ¶wiecie, w jakim siê znalaz³, móg³ oczekiwaæ ka¿dej rzeczy. Ceglana piramida nie by³a ¿adnym novum po¶ród skrz±cych siê na czerwono piasków, które pokonywa³ pojazdem kosmicznym kierowanym przez astronautê o zdeformowanej twarzy.
Nagle Radek zda³ sobie sprawê, ¿e tak naprawdê nie boi siê. Spogl±daj±c na pod³u¿ne ¶lady, jakie zostawia³y ko³a pojazdu, zerkaj±c ponad pomarañczow± mgie³kê ¶wietlówek na rozpo¶cieraj±c± siê nad g³owami ciemno¶æ wype³nion± delikatnymi ¶wiate³kami nibygwiazd i s³ysz±c sapanie dobiegaj±ce od strony kierowcy – które móg³by okre¶liæ nawet jako zabawne – poczu³ fascynacjê. Nie mia³ zielonego pojêcia, na co natkn±³ siê w piwnicy gnomowatego prokuratora. Sytuacja wydawa³a siê tak absurdalna, i¿ Radek po prostu przyj±³ j± do wiadomo¶ci. I gdyby nie ból…
Pojazd zatrzyma³ siê.
Astronauta zwinnym ruchem zsun±³ siê z krzese³ka.
– Czego chcesz? – pisn±³ Radek widz±c wyci±gniêt± w jego stronê d³oñ w rêkawicy. Pomimo oddzia³ywania mieszanki zaciekawienia i niedorzeczno¶ci, nie móg³ zlekcewa¿yæ osobnika, który przez kilka pierwszych chwil znajomo¶ci wywija³ nad jego g³ow± ciê¿kim metalowym m³otem. W pewnym sensie, fizycznie, by³ ubezw³asnowolniony. Jednak potrafi³ jeszcze gadaæ, a sprawna gadka od zawsze by³a dobrym instrumentem do radzenia sobie w sytuacjach, w których wyj¶cia nie by³y oznakowane krzykliwymi neonami z napisem „TUTAJ!”.
– Czego ode mnie chcesz? – powtórzy³, bacz±c jednocze¶nie, aby ton g³osu nie ujawnia³ wyrzutu. Wiedzia³, i¿ zniekszta³cony ¶wirus móg³by to odebraæ jako zachêtê do ostatecznego wywiniêcia swoim m³otkiem. – Jestem ranny, nie widzisz? Potrzebujê pomocy.
Astronauta sta³ vis-à-vis pojazdu spogl±daj±c br±zowymi oczami w twarz Radka.
– O co ci chodzi, cz³owieku? Spad³em tam ze schodów, nie rozumiesz? Pomó¿ mi siê st±d wydostaæ.
ci±g dalszy na nastêpnej stronie
powrót do indeksunastêpna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrze¿one
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.