 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Więc tak naprawdę niczego się nie uczycie? – Uczyć się? – Orfius prychnął pogardliwie. – Tylko jajcogłowi się uczą. Po to ich trzymamy. Wskazał na jednego z chłopców z grupy, który stał w asyście dwóch innych, silniejszych. Zupełnie jakby go pilnowali, pomyślał Iwen. Nietrudno było dostrzec linię, dzielącą uczniów w całej szkole na dwie bardzo nierówne części. Znaczną większość stanowili wojownicy, reszta składała się z jajcogłowych i beks. O tych ostatnich ledwie słyszał; w ich klasie nie było ani jednej. Niewiele więcej wiedział o jajcogłowych, poza tym, że zajmowali dwa pierwsze rzędy stanowisk. Nie wiedział, skąd brało się to przezwisko i dlaczego mało kto mówił im po imieniu, lecz domyślał się, że ma to coś wspólnego z organizacją grupy. Stali na korytarzu szkoły. Mimo iż dookoła pełno było dzieci, czyniony przez nie hałas był słabszy od znanego mu z przerw w ziemskich szkołach. Nikt tu nie biegał, nie ścigał się po korytarzach. Młodsi chłopcy przemykali się chyłkiem, czujnie obserwując otoczenie niczym przestraszone zwierzątka. Robili wszystko, by omijać ich z daleka. Zapamiętał – należy schodzić z drogi starszym od siebie. Teraz, zamiast obserwować, Iwen bacznie słuchał Orfiusa. Jak oświadczył, kapitan polecił mu zostać jego niańką. Miał mu wyjaśnić „pewne sprawy” – a w miarę jak Iwen słuchał, te sprawy stawały się coraz ciekawsze. Chłopcy przezywali Orfiusa Grubaskiem, co zdało mu się dziwne. Był wprawdzie pucołowaty i niewysoki, lecz szczupły, z jasnymi, przedzielonymi łagodnym przedziałkiem, krótkimi, sterczącymi włosami i błękitnymi oczami. Nie wyglądał na szczególnie silnego; siedział w drugim rzędzie, przed Bebre, zaraz za jednym z jajcogłowych. Kapitan przeniósł miejsce Iwena do tego samego rzędu, a zatem mieli podobną, niską, rangę – Orfius był wojownikiem w sam raz do niańczenia nowego. – To oni słuchają nauczyciela i robią jego zadania – wyjaśniał dalej Orfius. – Wszystko, co robią przesyłają na twój projektor. Jeśli chcesz być jednym z nich, to proszę bardzo – dodał ironicznie. – Podobno byś się nadał… choć ledwo. Dobry wojownik nie zajmuje się nauką i odrabianiem lekcji. Nie mamy na to czasu. Teraz zrozumiał panującą w klasie zależność. Jajcogłowi odpowiadali za dobre oceny wszystkich uczniów, zaś w zamian wojownicy bronili ich przed innymi. Coś za coś. Każdy robił, co potrafił najlepiej. Niezależnie od obaw, jakie żywił wobec tego miejsca, taka szkoła zdała mu się spełnieniem marzeń. – Jak to robicie? Nie zauważyłem niczego… – Gdybyś zauważył, znaczyłoby, że coś jest nie tak, a to się jeszcze nigdy nie zdarzyło. – Nie zdarzyło? Nigdy? Ani razu? – Nigdy – Orfius uśmiechnął się i pokręcił głową. – Jak to działa? – A kogo to obchodzi? Chcesz być wojownikiem czy nie? To jest zajęcie jajcogłowych. Jak coś zepsują, to… – ręką wykonał gest wyrzucania czegoś do kosza. Nie musiał mówić nic więcej. W grupie nie było miejsca na błędy. – Ale… nauczyciel widzi co robisz na projektorze! Obraz jest przezroczysty… – A właśnie, że nie widzi! – Orfius uśmiechnął się łobuzersko. – Projektory są jakby… podzielone. Po jednej stronie jest jeden obraz, a po drugiej inny. Po drugiej stronie projektor wygląda… wygląda… No, jest tam to, co ma u siebie twój opiekun. Jak się pomyli, wiesz do kogo iść. Po swojej stronie możesz robić, co chcesz. To jakiś układ podwójnej projekcji. Orfius sprawiał wrażenie, że nic z tego nie rozumie. Iwen rozumiał trochę więcej, ale tylko trochę – dość, by wiedzieć, że to skomplikowane. – Zwykły projektor może robić takie rzeczy? – To jakaś zabawa światłem – Orfius podrapał się w głowę. – Projektor też to robi, ale… Wiesz, jak chcesz wiedzieć, o co chodzi, idź do jajcogłowych. Chociaż… nie wiem, czy nawet oni potrafią to wyjaśnić. Rada wydała mu się rozsądna, lecz na razie Iwen wolał ograniczyć swoje kontakty do już poznanych dzieci. Świadomie zaczął budować wokół siebie ochronny krąg towarzyszy, którzy zniechęcą innych do zaczepek. Technika tyleż cyniczna, co skuteczna. – Ktoś musi coś wiedzieć – zauważył. – Ktoś musiał to stworzyć. – Pewnie uczniowie przed nami. Wiem, że tak jest od dawna. Starszaki mogą wiedzieć więcej, ale radzę ci ich o to nie pytać. Nie odzywaj się do nich, chyba że cię zaczepią. Iwen obiecał sobie, że posłucha tej rady. Niemniej, odgadł szybko, że niezależnie od tego jak działa układ podwójnej projekcji, posiada on pewien słaby punkt. – A co się stanie jak nauczyciel stanie mi za plecami? Wtedy zobaczy to, co ja. – Nie. To działa automatycznie. Program śledzi nauczyciela i odwraca drugi obraz w jego stronę. On nie może zobaczyć tego, co naprawdę robisz, nawet gdy stoi tuż za tobą. – Ale… ja też niczego nie będę widział! – Widzisz? Zaczynasz rozumieć – Orfius uśmiechnął się. – Gdy dorosły cię zajdzie, nikt ci nie pomoże. Nie możesz zwracać na siebie uwagi. Rozumiał. Nic dziwnego, że miejsca z tyłu były najcenniejsze. Te z przodu były dla jajcogłowych – i nowych. – Kto to wymyślił? Chyba nie dorośli? – No co ty, dorośli mieliby pomagać się oszukiwać? Orfius popukał się w czoło i szeroko uśmiechnął. – To robota jajcogłowych. Ciągle wynajdują nowe sztuczki. Tworzą nowe programy i dołączają je do innych. Starszaki są w tym dobre. Są tu najdłużej i wiedzą najwięcej, ale nie lubią się dzielić. Wolą zabrać coś siłą niż handlować. Iwen zastanowił się nad tym. – Jeśli to jajcogłowi uważają na lekcji, to moje oceny zależą od nich, nie ode mnie? – Zobaczysz jak zrobią za ciebie testy lub pomogą przy odpowiedzi – Orfius szturchnął go lekko. – Tak wstawiają błędy, że nauczyciele nie widzą, że zrobiła je ta sama osoba. Dorośli nie mają pojęcia, co potrafimy – dodał z dumą. Wciąż, pomyślał Iwen, to nie musi być najlepsze z możliwych rozwiązań. Tylko jajcogłowi znali się na sieci, nikt inny nie rozumiał jak ona działa, to zaś ograniczało możliwości jej wykorzystania. Iwen wolał zrozumieć to, czego używał – i być może dlatego nigdy nie nauczył się walczyć tak dobrze jak oni. Był po części jajcogłowym, po części wojownikiem – a na dobrą sprawę ani jednym, ani drugim. Czuł, że nadeszła chwila wyboru. – Taki wojownik to co robi? – spytał Orfiusa. – Tylko się bijecie z innymi wojownikami? – Zwykle tak, ale mamy też inne zajęcia. Musimy chronić jajcogłowych i dbać o zapasy, o impulsy dla starszaków… – zastanowił się. – Ale najważniejsza jest siła grupy. Wojownik to najważniejsza funkcja w całej szkole. – Myślałem, że to nauczyciele są najważniejsi. – Dorośli się nie liczą! – Orfius lekko się zirytował. – O niczym nie wiedzą. – Jak to? Nie wiedzą o niczym? – Orfius pokręcił głową. Brwi Iwena uniosły się w zdumieniu. – Nikt im nic nie mówi? Zupełnie nic? Ani razu? Orfius tylko kręcił głową. Iwen nie mógł uwierzyć, by to wszystko działo się za plecami dorosłych. Ktoś musiał od czasu do czasu coś powiedzieć. Były lokalizatory, perceptory… Nawet jeśli uszkodzone, to ich obecność o czymś świadczyła. Chyba że… Zaczął mieć niejasne przeczucie, że dobrze zrobił, od początku trzymając język za zębami. Gaduły i skarżypyty nigdzie nie były popularne, ale czuł przez skórę, że tu chodziło o coś więcej. Tajemnica mogła być głębsza niż z początku przypuszczał, poważniejsza niż bójki między jakimiś gangami czy grupami, nawet jeśli były bardziej ostre niż ta wczorajsza. Gdzieś w jego umyśle zapaliło się ostrzegawcze światełko. Jeśli dzieci tak sprawnie oszukiwały nauczycieli, do czego jeszcze mogły być zdolne? Wspomniał nauczycielkę. Może rzeczywiście dorośli nic nie wiedzą? – A spróbowałby który co powiedzieć! – odparł hardo Orfius. – Zwykle skarżą się ci najmłodsi: pierwszaki, dwojaki i trojaki, ale oni nic nie wiedzą o szkole. Jak tylko oberwą, lecą do rodziców. Wtedy zjawiają się dorośli i obserwują tych, których taki karaluch wskaże. Czasami obserwują też innych. Wtedy naprawdę musisz się uczyć i uważać na wszystko, co robisz. I nauczyciele karzą tych, co pobili skarżypytę, takiego nędznego karalucha… – Karalucha? – Tak. Karaluch to słabeusz, coś bez wartości, co dba tylko o siebie i nie uznaje zasad. Wierz mi, Nowy, marny jego los. Taki obrywa od każdego. Nigdy nie wie, kiedy czeka go zasadzka. – Ale co to ma do mówienia czegokolwiek dorosłym? – Jeszcze nie wiesz? – zdumienie Orfiusa było szczere. – Skarżenie się szkodzi wszystkim. Dla takiego nie ma litości, musi się nauczyć trzymać język za zębami. Jak się nie zamknie za pierwszym razem, obrywa jeszcze mocniej. Orfius machnął ręką w kierunku jakiegoś sześcioletniego malucha. Chłopiec zatrzymał się w miejscu, z paniką w oczach. Dopiero widząc, że nie zwracają na niego uwagi, ze strachem powoli zawrócił i odszedł. Nie odbiegł, mimo że się bał. Iwen zapamiętał to – nie należy uciekać przed starszakami. Nie wiedział dlaczego, lecz skoro sześciolatek mógł to zrozumieć, to on powinien tym bardziej. W milczeniu trawił to, co usłyszał. Dotąd wszystko było zwyczajne, każda szkoła niemal taka sama. Tu były reguły, tam ich nie było. Póki ich nie pozna, nie będzie mógł czuć się bezpiecznie. – Oni dopiero się uczą, więc obrywają tylko trochę, jak ty wczoraj. Ale ty, Nowy, wyglądasz na takiego, co ma swój honor – Iwenowi wydało się, że ujrzał na twarzy Orfiusa coś na kształt uznania. – Nie chciałeś się skarżyć rodzicom. – Nie myślałem, że to ważne – to akurat była prawda, choć nie tak, jak rozumiał to Orfius. Przeczucie go nie zawiodło. Nie powinien szukać pomocy ani u rodziców, ani u nauczycieli. Cokolwiek się będzie działo, musiał radzić sobie sam. Zauważył coś jeszcze – chłopcy z grupy mówili sobie wszystko. Tylko Bebre mógł im zdradzić, że nie chciał skarżyć. – Tylko najmłodsi lecą do rodziców – powiedział pogardliwie Orfius. – Prawdziwy wojownik nie może się tak poniżać. Nowy, nie jesteśmy pierwszakami. Orfius znowu nazwał go Nowym. Nie on jeden. Nowy to, Nowy tamto – zaczynało go to drażnić, ale ukrywał swoją niechęć, by ich nie prowokować. Dzieci lubiły powtarzać nielubiane przezwiska. Ci z tylnych ławek zdawali się być takimi, którzy to robią, może z wyjątkiem Arto. Przezwisko kilka razy dziennie przypominało mu o Ziemi i o tym, że naprawdę jest tu nowy. Nienawidził ciągłego bycia Nowym, jeszcze raz i jeszcze, bez końca. Te przezwisko stawiało go poza grupą. – Jak długo będziecie mówić na mnie „Nowy”? – spytał, niby od niechcenia. – Jak długo on będzie tak na mnie wołał? – Kapitan? Nie wiem. Pewnie aż coś z ciebie wyrośnie. – A ty? Wciąż nazywają cię Grubaskiem. – Bo gdy byłem pierwszakiem, byłem najgrubszy – Orfius uśmiechnął się. Nie był to uśmiech złośliwy czy gorzki. Orfius akceptował swoje przezwisko, a może nawet lubił. Teraz nie był, zauważył Iwen w myśli, ale przezwisko pozostało. Świetnie. Będę Nowym aż do końca szkoły. Chyba że przyjdzie ktoś nowszy albo znów się przeprowadzimy. Może tym razem nie byłoby to takie złe. – Tobie to nie przeszkadza? – Nie. Czemu? – Tak pytam… – Przezwiska są normalne. Każdy ma jakieś. Przydają się, zwłaszcza podczas wypraw. – A Żimmy, ten wysoki chłopak? Mówicie na niego „Dziadek”. Wydaje się starszy od was. Dziwne przezwisko. Wcale nie wyglądał na dziadka. Przypomniał sobie swoich dziadków. Jednego już prawie nie pamiętał, poza tym, że go nie lubił, a drugiego nie widział już od bardzo, bardzo dawna. Tak samo było z babciami. Jego ziemscy koledzy znali swoje babcie i dziadków, nawet pradziadków i prababcie. Mieszkali blisko nich lub z nimi. A on… jego domem była cała Ziemia. Czuł się tym zmęczony. – Bo jest starszy; ode mnie o półtora roku. Ty lepiej tak do niego nie mów. Nie wtedy, gdy może to usłyszeć. Żimmy to prawdziwy starszak i… czasem zachowuje się jak starszak. Iwen nie wiedział, co to znaczy: „zachowywać się jak starszak”, ale nie był pewien, czy chce się tego dowiedzieć akurat na sobie. Czy jemu też powinien schodzić z drogi? Uznał, że nie, że to by była oznaka słabości. Obaj należeli do tej samej grupy. Nie byli sobie równi, jednak w grupie nikt nie schodził drugiemu z drogi. – Myślałem, że wszyscy są w tym samym wieku. – Na początku tak, ale czasem… Dwa lata temu opiekun Dziadka coś pokręcił. Przez niego nie zdał ze swoją klasą i trafił do nas. – Kapitan go przyjął? – Nie od razu – pytanie wprawiło Orfiusa w zakłopotanie. – Na początku nieźle się ze sobą spięli. Starszaki są zwykle silniejsze i jak trafiają do klasy młodszaków, to uważają, że muszą dowodzić. Nowy…, znaczy Żimmy, też tego próbował. Iwena ukłuło wahanie w głosie Orfiusa, gdy nazwał Żimmiego Nowym, to jak się poprawił. Dotąd to Żimmy był nowy, lecz teraz przezwisko należało się jemu. Pozbycie się go zajęło Żimmiemu dwa lata. On nie zamierzał tak długo czekać. Przypomniał sobie spojrzenie Żimmiego, gdy szukał przeciwnika do swojej pierwszej walki. Żimmy chciał, by wybrał właśnie jego. Gdyby Iwen nie wiedział, że to Arto jest kapitanem, pewnie spełniłby milczące życzenie jego oczu. Żimmy wyglądał najgroźniej ze wszystkich. Był bardziej dziki, bardziej agresywny i wyższy od każdego innego chłopca z klasy, lecz Iwen już wiedział, że to nie ten wysoki chłopiec jest tu najważniejszy. Dotknął dłonią lewego boku. Wciąż go bolał, choć wczoraj wziął po kryjomu aż dwie tabletki przeciwbólowe. Dwie dodatkowe łyknął dziś rano – te były ostatnie. Matka skończyła medycynę, zauważy znikanie tabletek. Musiał nauczyć się walczyć z bólem. Tym bardziej ciekawiło go jak radzą sobie z tym inni, jak poradził sobie Bebre, lecz pytając o takie rzeczy wyszedłby na słabeusza. – Arto pokonał starszaka? – Dokładnie tak było! Żimmy go wyzwał, ale Arto był silniejszy. Nie od jakiegoś tam słabeusza, ale od samego Dziadka! – w głosie Orfiusa brzmiał wyraźny podziw. – Potem się zaprzyjaźnili. Arto to najlepszy kapitan w całej szkole. Słowa Orfiusa potwierdziły wczorajsze domysły Iwena. Nie chodziło o siłę. Oni nie bali się kapitana, oni go szanowali. Wyczulony zmysł obserwacyjny Iwena pokazał mu więcej niż dostrzegała większość chłopców z grupy, choć byli tu dłużej niż on. Orfius mógł sobie wierzyć, że Żimmy uległ sile ich kapitana i może tak było dwa lata temu, lecz dziś słuchał go z własnej woli. Jak ktoś taki zgodził się słuchać poleceń kogoś młodszego od siebie? Iwen zrozumiał, że Arto nie był byle tępym wojownikiem. W jakiś nieznany mu jeszcze sposób scalał grupę w jedność. Znalazł sposób na Żimmiego – czy znajdzie i na niego? Iwen nawet nie myślał nad takim rozwiązaniem. Nikomu się nie podporządkowywał, za wyjątkiem rodziców, a i to nie zawsze. – Naprawdę jest najlepszy? – spytał. – Muszą być silniejsi od niego. – Och, ale nie ma sprytniejszych! U nas nie jest tak jak u innych. Pamiętasz, co ci wczoraj powiedział? To jest prawda. – Prawda o czym? – O bójkach w grupie. Arto jest mądry. Wie, że takie bójki nas osłabiają. Lepiej współpracować niż się bić. Dla Iwena nie było to niczym nowym. Prawie nie zwrócił uwagi na to stwierdzenie. Prawie, gdyż w porę uświadomił sobie, że tu jest inaczej. Tu rządziła siła, na współpracę nie było miejsca – chyba że była to współpraca wymuszona. – Nikt inny tak nie robi? – No… nie. Kilku kapitanów naprawdę rządzi grupą, a nie tylko… No wiesz. Ale jest ich bardzo, bardzo niewielu, a Arto jest od nich lepszy. – Orfius, jestem tu nowy – przypomniał – więc nie wiem. Jak jest w innych grupach? Skąd to wiesz? – Z różnych rozmów… i od szpiegów – Orfius nie był pewien, czy powinien powiedzieć wszystko, ale mówił, bo tak kazał kapitan. – Żimmy czasem coś opowiada i słyszałem trochę od innych. Inni kapitanowie traktują swoje grupy jak młodszaków i robią z nimi co chcą. Walczą razem i razem na nas napadają, ale potem biją się między sobą. Każdy martwi się o siebie. Arto, on nami dowodzi, wiesz, trochę jak w wojsku i… myślę, że tak jest dobrze. Jesteśmy silniejsi, inni nas szanują, jajcogłowi mają spokój, więc mamy lepsze oceny – poklepał Iwena po ramieniu. – Mówię ci, Nowy, trafiłeś do najlepszej grupy w całej tej szczurzej norze. Chodź, zaraz zacznie się lekcja. Nauczyciele nie lubią jak się spóźniamy. Iwen mechanicznie ruszył za nim, rozważając w myślach wszystko, co usłyszał. Arto był inny niż reszta dzieci, ale jak daleko ta inność sięgała? Postanowił go obserwować. Iwen na razie był tu nikim, ledwie Nowym bez wartości, a Arto był kapitanem. Jeśli miał coś znaczyć w grupie, jeśli miał znaleźć w niej spokój i ochronę przed resztą dzieci, stanie się tak tylko za zgodą kapitana. Nie mógł się do niego zbliżyć, ale mógł obserwować, tak jak Arto obserwował jego, w tym samym celu – by się przekonać na ile może na nim polegać.
Na następnej lekcji jego konsola została włączona do systemu grupy. Iwen wreszcie mógł zobaczyć jak wyglądała nauka w nowej szkole. Dokładniej – jak nie wyglądała. Z początku otrzymywał wiele ostrzegawczych notek o swojej nieostrożności. Parę razy zwrócił na siebie uwagę nauczyciela. Pouczali go, lecz bez złośliwości, pamiętając, że pewnych rzeczy jeszcze nie poznał. Wciąż czuł granicę między sobą a resztą klasy, ale to było naturalne. Za mało o sobie wiedzieli. Byli wprawdzie razem, należał do nich – jak to wczoraj ujął kapitan – lecz to nie czyniło go jednym z nich. Do tego dnia Iwen, trafiając do nowej klasy, starał się niczym nie wyróżniać. Tutaj, jeśli chciał sobie wyrobić imię, musiał postępować odwrotnie. Zaczął szukać czegoś, co zwróciłoby ich uwagę – i znalazł. Posiadał coś, czego nie miał nikt inny, a co wzbudzało żywe zainteresowanie niemal wszystkich uczniów. Posiadał wspomnienia o Ziemi. Choć zawsze była w pobliżu, była tak samo nieznana dla nich, jak stacja dla niego. Nie trwało długo nim to zrozumiał, nim ktoś na kanale ogólnym zadał mu pytanie: jak to jest na dole. Odpowiedział – i dostał następne pytanie, i kolejne. Inni zaczęli dołączać do rozmowy. Zanim Iwen się spostrzegł, był w centrum uwagi. Pisali tak szybko, że ledwo nadążał odpisywać. Rzadko kiedy był w stanie przeczytać wiadomość nim ta przepłynęła w górę okienka wiadomości. Z trudem orientował się w sieci krzyżujących się wątków. Jeszcze nigdy tak intensywnie nie używał panelu projekcji klawiatury, lecz odpowiadał, uznając zaspokojenie ich ciekawości za doskonałą okazję do zacieśnienia kontaktów z grupą. Wykorzystywał ją, by wejść między nich, by choć na chwilę zapomnieli, że jest Nowy, nawet jeśli wciąż się tak do niego zwracali. Opowiadając o sobie, stawał się mniej obcy. Czasami rzucał własne pytanie, wplatając je w treść rozmowy, wymieniając jedną wiedzę na drugą. Cały czas bacznie szukał jakichkolwiek wiadomości z konsoli kapitana. Na próżno. Rzucił jakąś wymówkę by oderwać się od pytań i zaczął obserwować rozmowy, myśląc, że kapitan milczy, bo nie chce konkurować w dyskusji. Liczył, że Arto wreszcie się odezwie, lecz tak się nie stało. Iwen zrozumiał, że nie jest przyczyną jego milczenia. Arto nie uczestniczył w dyskusji, robili to za niego zastępcy. Przyjrzał się wprowadzanym przez nich uwagom i zadawanym pytaniom, uznając, że większość z nich nie pasuje ani do ich zainteresowań, ani do pełnionej funkcji. Wiedział, komu najprędzej przypisałby ich autorstwo. To nie był przypadek. W dyskusjach na kanale ogólnym zastępcy odgrywali rolę pośredników kapitana. Podziw Iwena dla kapitana wzrósł jeszcze bardziej. Uderzyła go dorosłość tego rozwiązania. Doskonały kompromis, pomyślał z uznaniem, przypominając sobie słowo, którego ojciec tak nie lubił. Na przerwie Arto rozmawiał z każdym, był jednym z nich, lecz na lekcji odcinał się od nich, komunikując się przez pośredników. To podkreślało jego rangę, nie izolując od otoczenia. Arto był zarówno towarzyszem, jak i dowódcą, wiedział, jak uczestniczyć w ich zwykłych, dziecięcych rozmowach, nie tracąc respektu, jakim go otaczali, pozostając kolegą.
Nawiązywanie kontaktów przez konsolę szło mu łatwo, lecz na przerwie Iwen starał się unikać innych dzieci. Nie dlatego że tak chciał, po prostu robił tak z przyzwyczajenia. Wciąż łapał się na tym, że znów to robi, aż w końcu pomyślał, że może nie jest gotowy, by to zmienić. Ale będzie musiał. Samotność nie była już czymś, co dodawało powagi i pozwalało zachować dystans – tu była powodem obaw wśród jego nowych towarzyszy. Czuł, że nie pozwolą mu pozostawać samemu, choćby dla dobra grupy – i jego samego, jak powtarzał kapitan, ile razy zobaczył, że stoi z dala od innych. Po części sami byli sobie winni. Nie próbował ich zagadywać, a oni nie próbowali rozmawiać z nim, lecz nawet jeśli jego koledzy nie podchodzili do niego i nie próbowali wciągnąć do swoich rozmów, zaczął czuć się wśród nich nieco swobodniej. Wiedział, że jedna lekcja to za mało by się zaprzyjaźnili, ale nie był już nieznajomym. Nowym może, lecz nie obcym. Z tą optymistyczną myślą, pogrążony w zadumie, podążał powoli korytarzem, szukając klasy, w której miały odbyć się jego kolejne zajęcia. Jeszcze nie zapamiętał rozkładu pomieszczeń w szkole. Zwykle mijało kilka miesięcy nim nauczył się odszukiwać sale bez patrzenia na oznaczenia. Przeprowadzki wyrobiły w nim zmysł orientacji, lecz czasem to nie wystarczyło, by zapoznać się z nowym miejscem, tym bardziej, że nowa szkoła była duża. Chodziło do niej kilkanaście tysięcy uczniów, a nie była największą na stacji. – Hej, ty! – głos wybił się ponad cichy gwar, docierając do jego świadomości. Dochodził gdzieś z tyłu i należał do jakiegoś starszaka. – Ty, mały śmieciu, chodź tu! Nie zareagował. Głos mógł być skierowany do kogokolwiek, jednak Iwen stał się czujny. Powstrzymał się przed spojrzeniem do tyłu, koncentrując się na stawianych krokach. Wciąż szedł powoli, bez pośpiechu, spoglądając na drzwi kolejnej sali, udając, że nic nie usłyszał. – Słuchaj, ty mały gnojku, ty, w tej długiej koszuli! Albo przyjdziesz sam, albo my pójdziemy po ciebie. A wtedy… W głosie zabrzmiała wyraźna groźba. Iwen nie miał już wątpliwości, chodziło o niego. Zatrzymał się i odwrócił powoli, starając się zachować spokój mimo przyspieszonego bicia serca. Było ich trzech, starszaków o jakieś trzy lata starszych i kilkanaście centymetrów wyższych od niego. Stali wyczekująco, z założonymi rękoma, poirytowani jego opieszałością. To się nie może skończyć dobrze, ocenił. Będą kłopoty. Ale zaraz pojawiła się inna myśl. Nigdy nie uciekaj przed starszakami. – Tak, do ciebie mówię, szczurzy bobku! Co tak świecisz oczami, jak kot w ciemnym korytarzu? Nie było po co się stawiać. Podszedł do nich powoli, nie na tyle by ich zdenerwować, ale dość, by nie pomyśleli, że mu zależy. Niech będzie jak chcecie, uznał niechętnie, ale nie zamierzam całować was po tyłkach. Stanął przed tym, który do niego mówił, zakładając, że przewodzi tej bandzie. Miał ciemnobrązową skórę i mocno zaczesaną w górę czuprynę, tworzącą czub. Nadawała ona jego głowie wygląd kropli deszczu lub czarnego płomienia – obie rzeczy nie do ujrzenia na stacji. Przezornie poczekał, aż tamten odezwie się pierwszy. – Masz szczęście. Nie widziałem cię wcześniej, a znam wszystkich pętaków z tej sekcji. Nowy? – Tak jakby – Iwen posłał mu zmęczone spojrzenie. – Niezły połów! – drugi z trójki starszaków uśmiechnął się złośliwie. – Nowi zawsze coś mają. – Chodzę do klasy Arto. Smoczy Jeźdźcy – Iwen uznał, że warto powołać się na swoją grupę. – Ach tak? – na starszaku nie zrobiło to żadnego wrażenia. – Nie wiedziałem, że dostał nowego. Dobra, pewnie nie znasz jeszcze naszych zasad – podkreślił dwa ostatnie słowa. – Jak mnie zadowolisz, to dziś ci podaruję, ale następny raz masz lecieć biegiem jak cię zawołam, jasne? Na wszelki wypadek, Iwen kiwnął głową, tyle by pokazać, że usłyszał, a nie, że tak będzie robił. – No, mały, pokaż, co masz – rzucił drugi. Iwen spojrzał na niego, nie rozumiejąc. – Co, nie wiesz co robić? Jesteś pierwsze rozjaśnienie w szkole, czy co? Sam mam cię przeszukać, jak pierwszaka? Twoje rzeczy, pryszczu! – Nic nie mam – odpowiedział gniewnie. – Zresztą, to moja sprawa. Co cię to…? Błąd. Ledwo dostrzegł ruch przywódcy bandy, gdy ten złapał go za koszulę i przysunął do siebie. – Podatek szkolny, pchło! – syknął. – Nie nauczyłeś się szacunku dla starszych? Zaraz się tym zajmiemy. I nie pyskuj mi tu, śmieciu! Starszak rozejrzał się, szukając czegoś. Nauczycieli, zrozumiał Iwen. Starszak zasłaniał mu widok. Przez chwilę miał nadzieję, że któryś z dorosłych będzie w pobliżu, lecz gdy tamten znów spojrzał na niego zrozumiał, że miał pecha. Starszak pchnął go w stronę ściany. Iwen niemal stracił równowagę. Jakoś zdołał utrzymać się na nogach. Przywarł plecami do gładkiej, pionowej powierzchni. Dookoła nich zrobiło się pusto. Omijający ich uczniowie rzucali pośpieszne spojrzenia i natychmiast odchodzili. Iwen spojrzał w bok, szukając drogi ucieczki. – Chcesz uciekać, karaluszku? – starszak podszedł niespiesznie, wyczekująco. – Dalej, zrób mi tę przyjemność. Nauczę cię, dlaczego nie ucieka się przed starszakami. Iwen przypomniał sobie, co Orfius mówił o karaluchach. Ucieczka nie wchodziła w grę. Wyprostował się i dumnie podszedł do starszaka. Powinnością młodszaka jest znosić razy starszych. Niech i tak będzie. Może się znudzą i dadzą mi spokój. – Możesz mnie bić i okradać – powiedział stanowczo – ale nie obrażaj. |