Jak przystało na film Miyazakiego, „Ruchomy zamek Hauru” zawiera sporo niesamowitych pomysłów, kilka dziwnych postaci i zupełnie niezwykły klimat, który sprawia, że pamięta się go jeszcze długo po wyjściu z kina. Miłośnikom twórczości tego reżysera nie trzeba filmu polecać. Wszystkim innym polecam go gorąco.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Hayao Miyazaki, japoński twórca filmów animowanych, zaczyna być w Polsce znany nie tylko fanom anime. Jego „znakiem firmowym” są niezwykłe pomysły – takie, które na dobrą sprawę mogłyby pochodzić ze snów: autobus będący jednocześnie kotem, krwiożercze stado latających papierowych ludzików, pająkoręki palacz w łaźni dla bogów albo rozciągające się po horyzont płytkie morze-jezioro powstałe po kilkudniowym deszczu. W jego filmach, w przeciwieństwie do produkcji Disneya, absolutnie nie da się na pierwszy rzut oka określić, która postać jest dobra, a która zła – właściwie można zaryzykować stwierdzenie, że takiego czarno-białego podziału w ogóle tam nie ma. Postacie zdające się być wrogami głównych bohaterów mają swoje racje i często przy bliższym poznaniu okazują się całkiem porządne. Właścicielka fabryki niszczącej las to jednocześnie uczciwa pracodawczyni i obrończyni skrzywdzonych kobiet. Czarownica Yubaba jest wprawdzie chciwa i niemiła, jednak dotrzymuje słowa; jest także czułą (nawet jeśli nadopiekuńczą) matką. Podobne niespodzianki czekają na widza w „Ruchomym zamku Hauru”. Obraz powstał na podstawie powieści Diany Wynne Jones. Zapowiedzi prasowe w większości przypadków streszczają fabułę filmu jako „historię młodej dziewczyny, która zostaje przez Wiedźmę z Pustkowia zmieniona w staruszkę i wstępuje na służbę do czarnoksiężnika Hauru”. Jest to dość dokładny opis, lecz jednocześnie sprawia on, że widz idąc do kina zapewne spodziewa się – na bazie pewnych ogólnokulturowych skojarzeń – że rzeczona wiedźma będzie omszałą staruchą w łachmanach i z haczykowatym nosem, czarnoksiężnik zaś – dziadkiem z długą brodą i być może jeszcze spiczastym kapeluszem w gwiazdy. Nic bardziej mylnego. Wiedźma wygląda jak elegantka z lat 30. ubiegłego wieku (elegantka o pokaźnej tuszy, należy dodać), a czarnoksiężnik... ach, o tym za chwilę.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
O ile poprzednie pokazywane w naszych kinach filmy Miyazakiego zwykle rozgrywały się w Japonii lub przynajmniej jakimś baśniowym kraju mocno na Japonię stylizowanym („Księżniczka Mononoke”), o tyle akcja „Ruchomego zamku” przenosi nas do świata, który jest tyleż europejski, co całkowicie fikcyjny. Miłośnikom konwencji zwanej steampunkiem z pewnością przypadną do gustu parowe pojazdy, śmigłowe skutery, gigantyczne pancerniki oraz bombowce poruszające się dzięki wiosłującym w powietrzu przegubowym, stalowym „płetwom”. Typowe dla steampunku jest też połączenie takiej techniki z realiami XIX-wiecznymi (co widać choćby po modzie). W świecie tym trwa z niewiadomego powodu wywołana wojna, w której biorą udział zarówno armie, jak i pozostający na usługach króla magowie, czary są tam bowiem niemal na porządku dziennym. Nawiasem mówiąc, wygląd żołnierzy mocno kojarzy mi się z monarchią austro-węgierską, choć doprawdy nie wiem czemu. Wojna wprawdzie jest dalekim tłem akcji, ale ma duży wpływ na życie i działania bohaterów, a reżyser kilkoma nienachalnymi, lecz budzącymi niekłamaną grozę scenami umie pokazać jej okrucieństwo. Główna bohaterka, Sophie, to cicha, nieśmiała i zakompleksiona dziewczyna, pracująca w sklepie z kapeluszami. Kiedy zostaje zamieniona w staruszkę (właściwie bez powodu, z czystej złośliwości) po początkowym szoku bardzo szybko – o dziwo – akceptuje swoją nową postać i jako Babcia Sophie wyrusza na poszukiwanie Wiedźmy, by prosić ją o zdjęcie czaru. Stopniowo przybywa jej pewności siebie – zaczyna się zachowywać z typową dla niektórych staruszek bezpośredniością podszytą pewną dozą ciepłej apodyktyczności. Kiedy trafia do zamku Hauru, nie jest ani trochę speszona, lecz spokojnie informuje małoletniego pomocnika czarnoksiężnika, że od tej pory to ona będzie tu gotować i sprzątać. I robi to tak skutecznie, że nie sprzeciwia jej się ani demon ognia (niezwykle sympatyczny gostek, będący na usługach Hauru z powodu pewnego czaru), ani nawet sam gospodarz, choć wywraca mu mieszkanie praktycznie do góry nogami. Nabyte wraz z przemianą zdecydowanie, opanowanie i odwaga przydadzą jej się zresztą w kulminacyjnych momentach akcji, gdyż dane jej będzie przeżyć wiele – niekiedy bardzo dramatycznych – przygód.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Hauru to postać, której nie sposób nie polubić wręcz od pierwszego wejrzenia: wesoły, śmiały, wydaje się wszystko traktować z zaraźliwą wręcz beztroską, choć z czasem okazuje się, że nie do końca jest taki, jakim się wydaje. W dodatku jaki przystojny... wcale bym się nie zdziwiła, gdyby kilka dziewczyn z widowni się w nim zakochało ;-) Na szczęście twórcom polskiego dubbingu udało się znaleźć odpowiedniego seiyuu i nie zepsuć postaci przesłodzonym, egzaltowanym głosikiem, jak to miało miejsce z mistrzem Haku w „Spirited Away”. Oprócz sympatycznych bohaterów i wciągającej akcji, mocnym punktem filmu jest strona wizualna. Jak to zwykle z dobrymi anime bywa, tło jest malowane niezwykle starannie i oszałamia bogactwem szczegółów oraz urodą – mnie szczególnie zapadło w pamięć mroczne wnętrze zagraconego, obrośniętego pajęczynami wnętrza zamku oraz scena, w której bohaterowie znajdują się ponad chmurami wyzłoconymi od dołu światłem zachodzącego słońca. Bardzo pięknie potrafi ten film mówić o uczuciach, i to nie tylko o miłości (jednej z głównych osi akcji), ale też o przyjaźni, przywiązaniu i sympatii – okazuje się, że można nimi obdarzyć najdziwniejsze istoty. Najlepszym chyba podsumowaniem jest scena, w której kilkuletni „uczeń czarnoksiężnika” patrząc ufnie na Babcię Sophie mówi: „Jesteśmy rodziną, prawda?...”. Dodatkową niespodzianką jest zakończenie – powiem tylko tyle, że znając „Mononoke Hime” oraz „Spirited Away”, spodziewałam się czegoś zupełnie, ale to zupełnie innego.
Tytuł: Ruchomy zamek Hauru Tytuł oryginalny: Hauru no ugoku shiro Reżyseria: Hayao Miyazaki Scenariusz: Hayao Miyazaki Muzyka: Joe Hisaishi Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: Japonia Data premiery: 16 września 2005 Czas projekcji: 119 min. Gatunek: animacja, fantasy Ekstrakt: 90% |