Słysząc te słowa, Martinez poczuł na plecach dreszcz. Zastanawiał się przed chwilą, co czuła, widząc zagładę floty – teraz wiedział: w jej zuchwałym okrzyku słyszał rozpacz, wściekłość i żal. Nagle zapragnął objąć ją ramionami i spocząć z nią w jakimś cichym, bezsłownym królestwie, gdzie mógłby ukoić przerażenie tego rozpaczliwego, prowokacyjnego posłania. Absurdalne pragnienie, gdyż prawie jej nie znał, a gdy kiedyś usiłował się do niej zbliżyć, uciekła. Wysiłkiem woli przegnał myśli o Caroline Suli i wrócił do analizy nagrań. Wielokrotnie odtwarzał sobie obrazy eskadr, przemieszczające się względem siebie z prędkością stanowiącą znaczną część świetlnej; widział tory pocisków i pióropusze wściekłego promieniowania, w którym ginęły statki… Coraz bardziej umacniał się w pewnej teorii. Sięgnął po displej mankietowy i wywołał jedynego załoganta, któremu bezwzględnie ufał. – Przywołać załoganta Alikhana. – Słucham, milordzie – nadeszła szybka odpowiedź i na displeju kameleonowego lewego rękawa Martineza ukazała się surowa twarz Alikhana. Alikhan odszedł z floty w wieku trzydziestu lat jako zbrojeniowiec pierwszej klasy. Nosił podwinięte wąsiki i bródkę, ulubione przez wielu starszych podoficerów. Martinez ściągnął go ponownie do służby jako swego ordynansa oraz źródło mądrości i wiedzy praktycznej. Alikhan leżał w fotelu akceleracyjnym. Miał na sobie skafander próżniowy i hełm. – Jesteś sam? – spytał Martinez. – Jestem w zbrojowni, milordzie, z powodu manewrów. Martinez skarcił się w duchu za to, że zapomniał o manewrach wyznaczonych na godzinę 26, po kolacji. Sprawdził chronometr na ścianie i zobaczył, że do ćwiczeń zostało kilka minut. Obecność Martineza nie była niezbędna – te ćwiczenia wyznaczył samodzielnie, brała w nich udział jedynie załoga „Korony”, by podszkolić się przed jutrzejszymi manewrami floty. Polecił Dalkeith, by poprowadziła je ze swymi ludźmi w pomocniczej sterowni. To ona miała jutro dowodzić i trening był bardziej potrzebny jej niż jemu. – Chciałbym, żebyś wszedł do przestrzeni wirtualnej i obejrzał jeden plik – zwrócił się do Alikhana na displeju rękawa. – Nie możesz go nikomu pokazywać. Przyjrzyj się uważnie i powiedz, jakie masz wnioski. – Co to za plik, milordzie? Gdy Martinez poinformował, co plik zawiera, oczy Alikhana rozszerzyły się. – Dobrze, milordzie – odparł. Następnie Martinez wywołał Dalkeith i powiedział jej, że jest teraz odpowiedzialna za ćwiczenia. – Znajdź w archiwum coś dotyczącego dwóch eskadr manewrujących względem siebie, coś, co Do-faq by wybrał. Niech twoi ludzie nabiorą wprawy, ponieważ Do-faq chce ci powierzyć jutrzejsze manewry floty. Pozbawiona wyobraźni zastępczyni miała przynajmniej taką zaletę, że nic jej nie dziwiło. A może wszystko dziwiło ją w równym stopniu? – Tak jest, lordzie kaporze – odparła. Gdy kameleonowa tkanina rękawa wróciła do normalnej ciemnozielonej barwy, Martinez opuścił lewe ramię z ulgą – trzymał je w górze przez dłuższy czas, przy dużej grawitacji, i zmęczyło go to. Wygodniej by mu było w fotelu akceleracyjnym, ale wszystkie takie fotele stały w pomieszczeniach publicznych, a on potrzebował prywatności własnej kabiny. Zapach pomidorów i oliwy dobiegł od strony stolika, gdzie pozostałości kolacji czekały na sprzątnięcie podczas następnego okresu standardowego ciążenia. Łagodne lampy świeciły na ciemnej drewnianej boazerii, zamontowanej przez poprzedniego kapitana „Korony”. Tamten kapitan – Fahd Tarafah – należał do najzagorzalszych fanatyków futbolu i posunął się nawet do tego, że na kadłubie statku wymalował zielone trawiaste boisko z białą linią środkową, biegnącą wzdłuż kadłuba, oraz umieścił motyw piłek odbijających się od boków statku. Poprzednio kabinę Tarafaha dekorowały pamiątki sportowe, puchary, fotografie zwycięskich drużyn, zdjęcia Tarafaha ze znanymi graczami. Była tam również, w szklanej kuli, para ubłoconych butów piłkarskich zakonserwowanych w gazie szlachetnym. Tarafaha wraz ze swą zwycięską drużyną oraz większością oficerów pojmano na samym początku naksydzkiej rebelii i dowódcą „Korony” został Martinez. Miał nadzieję, że gdziekolwiek teraz przebywa Tarafah, pociesza się faktem, że Koronowcy w ostatnich chwilach wolności pokonali „Bombardowanie Pekinu” cztery do jednego. Zdjęcia i inne rzeczy osobiste Tarafaha odesłano jego rodzinie, ale Martinez nie miał czasu umieścić tu własnych drobiazgów. Nagie ściany wyglądały smutno, ozdobione tylko jednym zdjęciem, które Alikhan skopiował z biuletynu, oprawił i powiesił. Przedstawiało Martineza przemawiającego w Konwokacji, w najwyższym organie prawodawczym imperium, gdy wręczono mu Złoty Glob za uratowanie „Korony” przed rebeliantami. Wielka, historyczna chwila. Od tamtego czasu wszystko szło ku gorszemu. Displej pokazywał zastygły obraz ostatnich epizodów bitwy o Magarię, abstrakcyjny obraz rozbłysków, śladów, wskaźników kursów i prędkości, wszystko oszpecone śmiertelnymi radiowymi pióropuszami eksplozji antymaterii. Martinez przesunął oś czasową na początek bitwy i znów uruchomił displej. Caroline Sula ponownie wtargnęła w jego myśli i nie mógł się skoncentrować. Może Sula przesłała wiadomość? Sprawdził. Istotnie. Wiadomość trzy dni pokonywała pustą przestrzeń między nimi. Gdy wywoływał wideo, słyszał w sobie niecierpliwy śpiew oczekiwania. To absurd, myślał. Ledwo ją znam. Sula pojawiła się przed nim w powietrzu. Zamarł na chwilę, podziwiając jej bladą, przezroczystą skórę, jasnozłote włosy i roziskrzone zielone oczy. Elementy oszałamiającego piękna, teraz zakłóconego nieco przez oznaki zmęczenia i bólu. Umysł, ukryty w tej nadzwyczajnej powłoce zewnętrznej, był równie nadzwyczajny. Caroline Sula zdobyła pierwsze miejsce, uzyskała najwyższą ocenę ze wszystkich kandydatów na egzaminach oficerskich. A potem wysadziła pięć statków wroga w bitwie pod Magarią. Ale przecież w tej chwili Martinez nie podziwiał jej umysłu. Jej widok był jak cios w krocze aksamitnym młotem. Patrząc na niego, Sula mówiła: – Jeszcze dziewiętnaście dni przyśpieszania i dotrzemy do… – irytujący biały rozbłysk z symbolem floty, czyli cenzura, ale Sula znowu się pojawiła. – Wszyscy są zmęczeni. Niewiele się kąpią, a ja należę do tego grona. – Współczuję ci z powodu niepowodzeń na manewrach. Szkolenie nowej załogi to nic zabawnego. – Wykrzywiła usta w sugestywnym uśmiechu, błysnęły białe zęby. – Żałuję, że mnie tam nie ma, pomogłabym ci ich ustawić. – Uśmiech zniknął. Wzruszyła ramionami. – Jestem pewna, że ci się uda. Wierzę w twoje władcze zdolności naginania innych do swej woli. To brzmi dobrze, pomyślał Martinez. Takie mam przynajmniej wrażenie. Czasami Sula dobierała słowa w sposób zbyt dwuznaczny jak na jego gust. – Nie możesz jednak odpoczywać – ciągnęła – gdy wszyscy kapitanowie ci zazdroszczą i chętnie ci wytkną najmniejsze potknięcie. Mam przynajmniej nadzieję, że masz na pokładzie paru przyjaciół. Ledwo widocznie zmienił się wyraz jej twarzy, zwłaszcza oczu. – A skoro mówimy o przyjaciołach, jeden z naszych starych znajomych dostał zadanie cenzurowania wiadomości. Chodzi o podporucznika lorda Jeremy’ego Foote’a, którego chyba spotkałeś, gdy był zaledwie kadetem. Więc jeśli w tym liście brakuje jakichś fragmentów, na przykład… – Martinez śmiechem skwitował białe plamy. Wiedział, że Sula specjalnie przekazała w tym miejscu albo tajemnice wojskowe, albo skatologiczne epitety pod adresem wyższych oficerów. Skończył się długi pusty odcinek i znów ukazała się Sula z dwuznacznym uśmiechem na twarzy… – wiedz, że to robota przyjaciela. – Podniosła dłoń, by pomachać na pożegnanie. Skrzywiła się. – Oparzenie się goi. Dzięki, że spytałeś. Ale przy zbyt gwałtownym ruchu sukinsyn kąsa. Pomarańczowy znak końca transmisji wypełnił przestrzeń. Jeremy Foote, pomyślał Martinez. Jasnowłosy prostak z kosmykiem na czole. Bogaty chłopak, którego arogancja i przekonanie o przysługującej mu uprzywilejowanej pozycji graniczyły z niesubordynacją i pogardą. Martinez czuł do niego niechęć od pierwszego spotkania, a kolejne spotkania nie poprawiły wrażenia. Foote nie zawracał sobie głowy egzaminami oficerskimi – tymi, w których Sula okazała się prymuską. Ten rodzaj zajęć był poniżej jego godności. Awansował bezpośrednio na „Bombardowanie Delhi” dzięki kapitanowi, swemu wujowi, zapalonemu żeglarzowi. Kolejne awanse zawdzięczał niewątpliwie innym koneksjom i przyjaciołom w wojsku. Może pozycja Foote’a ucierpiała, gdy wuj-żeglarz poległ wraz z połową swej załogi, ale Martinez sądził, że gwiazda Foote’a znów zabłyśnie. Wysoko postawieni parowie bardzo dobrze dbali o siebie nawzajem. Pocieszał się przynajmniej, że Sula żywi do Foote’a tyle samo sympatii co on. Schował list od niej do pliku, który dawał się otworzyć tylko kluczem kapitana, i powiedział programowi, że chce wysłać odpowiedź. Spojrzał do kamery, przybierając, jak miał nadzieję, oficjalny wyraz twarzy – niewzruszoną maskę dowódcy. – Wyobraź sobie moje zadowolenie, gdy dowiedziałem się, że to porucznik Foote cenzuruje twoje listy – powiedział. – Oczywiście wiem, że ponieważ mam stopień wyższy od niego, Foote nie może mnie cenzurować i nie otworzy tej wiadomości, dopóki mu jej nie pokażesz. Udzielam ci pozwolenia. Jak wiesz, dowodzę eskadrą, która jest wysłana… – przerwał na chwilę dla większego efektu – na niebezpieczną misję. Przeglądałem ostatnio zapis bitwy pod Magarią, w tym nagrania z twojej szalupy. Ponieważ wkrótce będę dowodził statkiem w walce, interesuje mnie twoja ocena akcji. Patrzył w kamerę wzrokiem stanowczym i – miał nadzieję – szlachetnym. – Proszę o szczerą ocenę naszej taktyki i taktyki naszych wrogów. Możesz odpowiedzieć szerzej i – ufam – bez cenzury. Chciałbym, żeby z tej wiadomości porucznik Foote wywnioskował, że nie ma potrzeby skrywania przede mną informacji o bitwie, ponieważ już je mam. Wiem, że tylko sześć statków przetrwało, że zginął kapitan „Bombardowania Delhi”, a statek został poważne uszkodzony, i że resztki Floty Macierzystej wracają na Zanshaa, chcą bronić stolicy. Spojrzał w transmiter z surową pewnością siebie. – Mam nadzieję, że twoja analiza bitwy pomoże w mojej misji i przyczyni się do odbudowy władztwa Praxis oraz pokoju w imperium. Koniec przekazu. Niech Foote to przełknie, pomyślał. Ustawił wiadomość w kolejce do najbliższego przekazu laserowego i włączył displej z bitwą przy Magarii. Znów widział, jak Flota Macierzysta leci na śmierć. Usiłował śledzić fale pocisków, rozpaczliwe kontruderzenie, nagłe załamanie, gdy całe eskadry znikały w ekspandujących, płonących pociskach plazmowych bomb antymaterii. Z interkomu dobiegł sygnał. Martinez odpowiedział, korzystając z displeju mankietowego. – Tu Martinez. Na mankiecie zobaczył twarz swego ordynansa. – Zrobiłem, co pan polecił, lordzie kaporze. – Tak? Jakie wnioski? – To nie moja dziedzina, milordzie. Zwyczajowe u Alikhana ceregiele. Ktoś, kto trzydzieści lat dobrze funkcjonuje w zbrojowni, nie zdradza oficerom swoich prawdziwych myśli. Gdyby Martinez pierwszy przedstawił swój pogląd, Alikhan przyznałby mu rację, a własne opinie zachował dla siebie. – Bardzo mi zależy na twoim zdaniu. Alikhan zawahał się przez chwilę, nim ustąpił. – Dobrze, milordzie. Wydaje mi się, że… eskadry leciały w zbyt ciasnej formacji i leciały za długo. – Dziękuję, Alikhanie. – Martinez skinął głową. – Tak się składa, że mam ten sam pogląd – dodał po chwili. Dobrze, że istniała osoba, podzielająca jego stanowisko, nawet jeśli tej osoby nie mógł wziąć ze sobą na naradę kapitanów. Pożegnał się i wrócił do nagrań bitwy. Dowódcy utrzymywali statki w bliskiej odległości, by jak najdłużej zachować nad nimi kontrolę i by ogień obronny mógł się koncentrować na każdym zbliżającym się ataku. Choć doktryna floty zakładała, że w pewnym momencie formacja powinna się rozpaść – tworząc „rozlot”, by nie dać się zalać salwami wrogich pocisków, to dowódcy przy Magarii do ostatniej chwili odwlekali rozkaz takiego manewru, gdyż oznaczałby utratę kontroli nad statkami. A wtedy koordynacja sił lojalistów byłaby niemożliwa. Każdy statek działałby na własną rękę. Dowódca eskadry Do-faq oraz sam Martinez szkolili swoje załogi właśnie w takich formacjach i manewrach, które spowodowały pogrom przy Magarii. Teraz to rozgryź, pomyślał Martinez. |