powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (LI)
listopad 2005

Więzień układu
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Gdy znowu spojrzał na ich przywódcę, na twarzy chłopca igrał lekki uśmieszek. Zawsze to jakaś odmiana. Myślałeś, że będę uciekał, gdy wy rzucicie się na mnie z pięściami? Że będę się bronił? Więc nic z tego. Skoro to nie ma sensu, nie będę się męczył. Oto jestem na waszej łasce, jak tego chcieliście od początku. Róbcie ze mną, co chcecie.
Choć patrzył na niego uważnie, nie był w stanie ocenić o czym myślał. Nieprzeniknione oczy skrywały wszelkie emocje – jeśli jakieś odczuwał. Jest jak kawał plastali, pomyślał, nie bez zazdrości. Twardej i niezniszczalnej. Jak bym wyglądał, gdybym mógł na siebie spojrzeć takimi oczami? Co bym widział? Przestraszonego tchórza czy… desperata?
– To nie działa w ten sposób – odpowiedział mu chłopiec. – Nie w mojej grupie. My nie bijemy nowych.
Iwen zauważył jak mówił o swojej klasie. My. Nie – oni, lecz – my.
– Więc co mam zrobić? – spytał.
Nie spuszczając wzroku z Iwena, chłopiec nieznacznie kiwnął głową w stronę kolegów.
– Walczyć. Wybierz kogoś. Niekoniecznie teraz, niekoniecznie dzisiaj. Może być jutro, a nawet pojutrze. Lecz jeśli spróbujesz…
– Nie będę niczego próbował! – przerwał mu hardo. – Chcę ciebie, tu i teraz!
Chciał to zrobić raz a dobrze. Wymierzył w dowódcę. Nieważne czy wygra, czy przegra, czy tamten pobije go tak mocno, że będzie to czuł przez następne dni, Iwen zyskałby tym szacunek i uznanie reszty klasy. Lecz jego prosty plan nie miał się ziścić.
– Możesz wybrać każdego oprócz mnie – usłyszał w odpowiedzi. – Takie są zasady. Jestem kapitanem. Kapitan nie zajmuje się nowymi.
– Więc je zmień! – warknął, zaciskając pięści i stawiając gardę. – No chodź! Boisz się?
Spróbował zagrać mu na ambicji, ale tamten tylko pogardliwie się uśmiechnął. On nie tylko wygląda na opanowanego, pomyślał, on jest opanowany. Całkowicie. Musiał wymyślić coś innego.
– W innej klasie kapitan sam by się tobą zajął i może, może – podkreślił chłopiec – zdołałbyś wrócić do domu o własnych siłach. Nie wyglądasz na takiego, który mógłby mi cokolwiek zrobić.
– Przekonajmy się! – odpowiedział zaczepnie. Pewność tamtego chłopca zaczęła go irytować.
– U nas nie jest jak w innych klasach – głos kapitana wciąż był spokojny, lecz teraz przybrał ton cierpliwości i uporu rodzica, wyjaśniającego małemu dziecku dlaczego nie może bawić się nożem. Nie upokarzał go, tego chyba nie chciał, jedynie pouczał. – Nie jestem tu po to, by cię zniszczyć, a ty nie walczysz o miejsce w stadzie.
– Więc po co ta walka?
– To próba. Nieważne czy wygrasz, czy przegrasz, ważne jak to zrobisz. Możesz zrezygnować i wtedy damy ci spokój, ale robiąc tak pokażesz wszystkim, że jesteś nic niewartym śmieciem. Chcę wiedzieć, czy przyjęcie cię nie będzie błędem. Jeśli potem wciąż będziesz miał ochotę by zmierzyć się ze mną, to podejmę twoje wyzwanie, ale tylko wtedy. Tylko, gdy zrozumiesz, że jestem kapitanem, bo jestem najsilniejszy.
Na to Iwen nie znalazł odpowiedzi. Argumenty kapitana były chłodne, lecz słuszne.
Opuścił ręce. Kiwnął głową i spojrzał na jego towarzyszy. Nie chcieli puścić go bez walki, więc nie zamierzał marnować więcej czasu. Zaczął oceniać ich siłę i możliwości, szukając dla siebie odpowiedniego przeciwnika.
Oceniał ich uważnie. Nie szukał najsłabszych; taki wybór wywołałby jedynie pogardę, lecz zbyt silny przeciwnik nie dawał szansy na zwycięstwo, a Iwen chciał wygrać. Co innego przegrać z najsilniejszą osobą w klasie, a co innego z kimś, kto jest silny, ale już nie tak ważny. To pierwsze mogło zapewnić mu spokój, to drugie nie gwarantowało braku innych chętnych.
Jego spojrzenie zatrzymało się na najwyższym z chłopców. Nad jego czołem, po lewej stronie, ścięte krótko jasnobrązowe włosy stawały się białe niczym mleko, tworząc łatę wielkości połowy dłoni. Wyglądała na zrobioną sztucznie, lecz to nie umniejszało jej efektowności. Chłopiec wyglądał na silnego, a w jego oczach czaiło się coś, co Iwen nazywał „obietnicą mordu”. Nawet biała łata wyglądała wyzywająco. Przez chwilę patrzył mu prosto w twarz. Gdyby nie wiedział, kto im przewodzi, wybrałby właśnie jego. Lecz już wiedział.
– Wybieram ciebie – wyciągnął rękę w stronę chłopca podobnego wzrostu i postawy co jego własna. Włosy miał krótkie, jak większość chłopców. Był szczupły, lecz wysportowany; nie wyglądał na słabeusza ni na siłacza.
Chłopiec zawsze siadał w trzecim rzędzie pod prawą ścianą. Dla Iwena była to kolejna wskazówka. Logicznie myśląc, kapitan winien zarezerwować sobie najlepsze miejsce. Obok niego siedział ten wysoki, wyzywający chłopiec. Zatem tylne rzędy były w jakiś sposób uprzywilejowane i przysługiwały najsilniejszym. Te z przodu były dla najsłabszych – i dla nowych.
Kapitan skinął głową. Chłopiec bez słowa wystąpił do przodu. Reszta cofnęła się, dając im miejsce. Kątem oka Iwen zauważył jak trzech z nich, nie czekając na polecenie, oderwało się od grupy i zajęło stanowiska obserwacyjne, pilnując czy nie zbliża się ktoś obcy. Byli dobrze zorganizowani, uznał. Wejście do takiej grupy mogło okazać się korzystne.
Cofnął się, niepewny jak ta walka ma wyglądać. Skoro tyle rzeczy było tu innych, wolał poczekać i obserwować, co zrobi wybrany przez niego chłopiec.
– Na co czekasz? – spytał tamten, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. – Rozbieraj się. Nie walczymy w zbroi. Takie są reguły – spojrzał na kapitana, który przytaknął w milczeniu.
Zrozumiał, co miał na myśli. Na stacji było ciepło. Wszyscy uczniowie, z wyjątkiem Iwena, mieli na sobie lekkie koszulki z krótkimi rękawami. Nawet tym muszę się wyróżniać, pomyślał ze złością. Rękawy jego pancernej koszuli sięgały aż do nadgarstków. Pod nią nosił, chroniący go od otarcia, lekki podkoszulek.
Nagle przypomniał sobie, że tylko dzięki tym długim rękawom jego ręce zachowują precyzję ruchów. Bez nich, gdy sięgał po jakiś przedmiot, często strącał go z miejsca zamiast chwycić. Bez stroju będzie szybszy, silniejszy, lecz o wiele bardziej niezgrabny. Znów przeszył go impuls strachu, tym razem o to jak wpłynie to na walkę, ale wycofać się nie mógł. Jego ciało potrzebowało tygodni na dostosowanie – o wiele więcej niż mógł oczekiwać od tego pewnego siebie chłopca. Nie mógł się wycofać, nie po tym jak go wyzwał do walki. Powiedział dzisiaj – i dzisiaj musiał to zakończyć.
Przesunął palcem wzdłuż piersi i brzucha, dając zamkowi sygnał do rozsunięcia się. Ściągnął koszulę; jego przeciwnik zrobił to samo. Dopiero wtedy Iwen spostrzegł, że chłopiec nosił kaftan bez rękawów, wprawnie utkany z grubego, twardego, lecz elastycznego włókna konstrukcyjnego. Był tak doskonale dopasowany do kształtu ciała, że wcześniej nie było widać, by chłopiec nosił coś pod koszulką. Zdziwił się. Czyżby on także nosił strój kompensacyjny? Lecz niemal od razu przypomniał sobie, że włókno konstrukcyjne nie reagowało na sztuczne ciążenie. Nie ważyło nic, jak woda, jak jego ciało.
Chłopiec stanął przed nim. Oddychał głęboko, spokojnie, przygotowując się do walki. Po jego gołym torsie Iwen mógł lepiej ocenić jego możliwości. Jego mięśnie nie były wiele większe niż jego własne, tyle że barki wydały mu się trochę węższe. Uznał, że dobrze wybrał.
Jeden ze stojących przy Iwenie chłopców sięgnął po jego ubranie. Gdy podał mu koszulę, ręce dziecka poleciały w dół. Zdejmując podkoszulek, Iwen pomyślał z niepokojem, że dla niego musi ważyć tyle co połowa jego ciała – a mimo to zdołał utrzymać taki ciężar…
– Hej! Niezła zbroja!
Odwrócił się. Chłopiec rozpostarł przed sobą jego koszulę. Z trudem trzymał ją w powietrzu. Za chwilę odebrał mu ją ktoś inny. Koszula zaczęła krążyć między rozszeptanymi dziećmi, szybko wędrując z rąk do rąk.
– To nie zbroja tylko strój kompensacyjny – wyjaśnił.
– Jasne – lekko ironiczny ton odpowiedzi powiedział mu, że chłopcy i tak wiedzą swoje. – Też bym taki chciał. Dają je każdemu na Ziemi?
– Tylko gdy ją opuszczamy i jedziemy na stację.
Chłopcy zdawali się puszczać jego słowa mimo uszu.
– Może nie jest tam lepiej niż u nas – zauważył drugi.
– Nie dziwne, że Nowy wciąż w tym chodzi. Naprawdę niezła zbroja.
– Strasznie ciężka! Ja bym w czymś takim nie wytrzymał.
– Racja. Zbyt by mnie obciążała. Wolę swoją.
Iwen uznał, że nie warto się silić na wyjaśnienia. Niech im będzie, że to jego zbroja. Zapamiętał jak o nim mówili – Nowy. Postanowił szybko to zmienić. Nie był Nowy. Miał imię. W tej szkole było coś, co sprawiało, że bał się być Nowym.
Stanął przed rywalem, tak samo goły od pasa w górę. Po zdjęciu koszuli poczuł się lekki, lecz pamiętał, że ta lekkość jest złudna. Przygotował się na to, że to górna część jego ciała nie będzie się zachowywać tak jak zawsze. Tylko spodnie i ciężkie buty trzymały go teraz przy podłodze – jego jedyne oparcie.
Kapitan dołączył do reszty chłopców, pozostawiając im wolne pole do walki. Zrozumiał, że to był znak do jej rozpoczęcia.
– Nowy, zapamiętaj jedno – usłyszał jeszcze. – Nie wolno uderzać poniżej pasa. Nie jesteśmy starszakami.
Kiwnął głową, że zrozumiał. Nigdy nie postępował w ten sposób. Też miał swoje zasady.
Odwrócił się do przeciwnika, lecz tamten był szybszy. Zaatakował niemal natychmiast. Wymierzył precyzyjne, błyskawiczne kopnięcie w jego głowę. Iwen ledwo zdążył się odchylić; przed oczami mignęła mu poprzecznie rowkowana podeszwa buta.
Pierwszy raz spotkał się z tak szybkim atakiem, pierwszy raz widział, by ktoś tak sprawnie walczył nogami. Poczuł strach, że może nie dać sobie rady. Precyzja ruchów jego przeciwnika, sposób w jaki atakował, to wszystko było dla niego nowe. Dotąd używał tylko pięści i to mu wystarczało. Jeśli ktoś kogoś kopał, robił to, gdy przeciwnik już leżał. Tutaj był to element walki, którego zupełnie nie znał. Nie zamierzał naśladować przeciwnika. Mocniej zacisnął trzymane przed twarzą pięści, stawiając gardę. Zauważył, że chłopiec wykorzystuje ręce, by zachować równowagę podczas kopnięcia. Jeśli znajdzie się wtedy przy nim i uniknie trafienia, będzie miał szansę. Jego nogi były zasłoną; jeśli znajdzie się za nią, będzie mógł go uderzyć.
Przeciwnik zaatakował ponownie, w ten sam sposób. Błąd. Iwen doskoczył, chcąc go dopaść nim stanie na obu nogach, lecz jego wróg był przygotowany na to, że może chybić. Jego stopa odbiła się lekko od podłogi. Iwen pochylił się, pozwalając by przeleciała nad nim. Na krótką chwilę znalazł się poza linią obrony.
Uderzył szybko, raz za razem. Prawa pięść poszybowała prosto, trafiając w okolice żołądka, lewą wymierzył w górę, w oko. Zwykle to wystarczyło, by zakończyć bójkę. Mięśnie nieobciążone masą ciała, zwiększyły jego siłę. Odrzut związany z nieważkością lekko odepchnął Iwena do tyłu. Trafił, lecz skutek ataku nie był taki jakiego oczekiwał. Jego przeciwnik zachwiał się wprawdzie i cofnął, jednak nie stracił równowagi. Stanął pewnie na obu nogach, potrząsnął głową. Przymrużył trafione prawe oko, ale nawet się nie skrzywił.
Nie dając mu czasu na ochłonięcie, Iwen zamachnął się od boku, najpierw prawą, potem lewą pięścią. Tak jak się spodziewał, przeciwnik z łatwością odbił pierwsze uderzenie, lecz ku przerażeniu Iwena jego lewa pięść minęła się z twarzą wroga. Za późno odkrył, iż nieważkie ciało nie pozwoli mu na szybkie zmiany kierunku ruchu. Siła bezwładu pociągnęła go do przodu. Nim stracił równowagę, poczuł wbijające się w brzuch kolano.
Siła trafienia odrzuciła go do tyłu, mocniej i dalej niż spodziewał się tego przeciwnik. To dało mu czas by zerwać się na nogi. Ból był ogromny, nie potrafił go znosić tak dobrze jak tamten chłopiec. Czuł, że już przegrał, że pozwolił się osłabić, lecz nie chciał się poddać.
Przeciwnik nie dał mu czasu na myślenie. W milczeniu, uparcie niczym maszyna, zaatakował ponownie. Obrócił całe ciało, nadając kopnięciu jak największą siłę. Iwen spróbował odskoczyć, lecz ciało, oszukane lekkością, reagowało zbyt wolno i nie dość precyzyjnie. Potknął się i zamiast na nogach, wylądował na pośladkach. Zaparł się rękoma, próbując odbić się od podłogi, lecz przeciwnik był już przy nim. Spróbował kopnąć go w bok. Przeciwnik łatwo schwycił jego stopę i przekręcił ją w dół. Przeszywający ból w kostce zmusił Iwena by obrócił się na brzuch – i to był koniec jego walki.
Spróbował unieść się na rękach. Przeciwnik tylko na to czekał. Gdy Iwen klęknął, skoczył mu na plecy, siadł na krzyżu i wpił kolana między klatkę piersiową a biodra. Silne kleszcze unieruchomiły Iwena w swoim uścisku, na wpół dusząc. Wtedy chłopiec zaczął go bić.
Skulił się, czując mocne trafienie w lewy bok. Niemal natychmiast drugie ognisko bólu rozlało się w jego prawym boku, pozbawiając go tchu. Dokładnie wymierzane ciosy trafiały go bez litości, jakby był kukłą a nie żywym dzieckiem. Każdy był przeraźliwie mocny, każdy przenikał do samego wnętrza ciała.
Starał się nie paść na ziemię, lecz już po trzecim uderzeniu zwinął się z bólu, dotykając czołem podłogi. Próbował chronić boki ramionami, wspierając się dłońmi o podłogę, lecz wiedział, że nieważne jak bardzo zaciśnie zęby, nie wytrzyma długo. Że wystarczy jeszcze chwila i zacznie płakać.
Nie chciał się tak upokorzyć, by ryczeć przed nimi jak zwykły mazgaj, lecz ból był zbyt dotkliwy. Niemal poddając się mu pomyślał jeszcze, że może o to im chodzi. Może chcą zobaczyć ile zniesie nim się rozbeczy. Zaciskając powieki, gorzko uznał, że nie potrzeba do tego aż tak wiele siły.
– Dosyć – głos kapitana był stanowczy, nieznoszący sprzeciwu. – Wystarczy. Bebre, zostaw go.
Przeciwnik puścił go bez chwili wahania. Iwen zwalił się bezwładnie na bok, prosto na obite żebra. By uniknąć bólu przetoczył się na plecy, wciąż trzymając ramiona kurczowo przyciśnięte do boków. Nabrał powietrza do płuc, lecz zagłębiające się w pierś tępe ostrza zmusiły go do wydechu. Oczy go piekły, czuł w nich wilgoć, ale nie płakał. To była jego jedyna myśl – że zdołał to znieść jak mężczyzna.
Jego dotychczasowy wróg pochylił się nad nim, wyciągając rękę.
– Bez urazy, Nowy – powiedział. – To tylko walka.
Chłopiec powiedział to jak gdyby chciał, by Iwen coś mu pożyczył. Tak tutaj się przepraszają, pomyślał. Zapamiętał to. Bez słowa kiwnął głową. Widział po jego oczach, że nie zrobił tego by zadać mu ból. Brakowało w nich błysku nienawiści, jakże często czającego się w spojrzeniach jego dotychczasowych przeciwników.
To było dziwne. Czy jedno dziecko mogło pobić drugie tak systematycznie, zupełnie bez złości? On by nie potrafił. Od początku walki czuł strach. Mógł go maskować, mógł próbować opanować na tyle by nie wpłynął na jego słowa, czyny, decyzje, lecz on wciąż w nim był. Strach łatwo zamieniał się w inne uczucia, jak gniew – i nienawiść.
Zmusił się, by pochwycić jego dłoń. Chłopiec, zwany Bebrem, pociągnął go w górę i pomógł wstać. Mimo promieniującego z boków bólu starał się stać prosto i nie kulić jak zbite zwierzę. Znów musiał zacisnąć zęby, żeby nie jęknąć.
Z twarzy uczniów znikła żądza, którą widział przez cały dzień. Zaakceptowali mnie, pomyślał z ulgą. Przynajmniej większość z nich. Może nie będzie tu tak źle.
Jeden z chłopców podał mu ubranie. Nakładanie go było dla niego torturą, ale zniósł to mężnie. Nie chciał pokazać słabości. Tylko raz się skrzywił, gdy musiał przełożyć podkoszulek przez głowę. Spazmatyczny, krótki oddech wydobył z niego cichy jęk. Był pewien, że każdy go usłyszał.
– Na Ziemi bijemy się inaczej – powiedział, zasuwając zamek koszuli.
– Zapewne – kapitan grupy stanął przed nim. – Mam na imię Arto. Mówię to abyś wiedział na kogo się powołać w razie kłopotów z innymi. Dla ciebie na razie jestem kapitanem. Przyjmę cię do naszej grupy jako wojownika. Od teraz należysz do Jeźdźców Smoków.
Powiedział to tak jakby Iwen nie miał nic do gadania. To mu się nie spodobało.
– A jak odmówię? – spytał.
Dookoła rozległ się szmer. Kilku chłopców znacząco popukało się w głowę. Znowu poczuł na sobie spojrzenia innych.
– Na Ziemi rzeczywiście musi być inaczej – odpowiedział kapitan. – Inaczej nie zadawałbyś takich pytań. Tutaj liczy się tylko grupa. Sam jesteś niczym. Możemy zostawić cię w spokoju, ale w szkole jest wielu takich, którzy szybko by się tobą zajęli. Wierz mi, nie chcesz zostać sam. Wtedy walki jak ta będą cię czekać codziennie. Będzie ich więcej i będą na poważnie.
Więc to nie było na poważnie? Iwen zdziwił się, lecz nic nie powiedział.
– Zastanów się – ciągnął kapitan, tym samym spokojnym, pewnym głosem, jakim rozmawiał przed walką. – Przyjmując cię, muszę wiedzieć, że można na ciebie liczyć. W zamian obiecujemy ci obronę, taką samą, jaką ma każdy z nas i szacunek, jeśli zdołasz na niego zasłużyć.
– Gdybym wygrał, byłbym wart więcej? Byłbym godny szacunku?
Kapitan znowu pozwolił sobie na lekki uśmieszek. Pozwolił sobie to było dobre określenie. Zdawało się, że mimo młodego wieku kontroluje twarz równie dobrze jak rządowi politycy z projekcji w wiadomościach.
– Nie było ważne kto wygra. To by niczego nie zmieniło. Pokazałeś, że potrafisz znosić ciosy i że łatwo się nie poddajesz, ale to musi potrafić każdy wojownik. To czyni cię tylko jednym z nich i niczym poza tym. Szacunek wymaga znacznie więcej, sam się o tym przekonasz. Ważne byś zapamiętał, co jest naprawdę ważne.
– A co jest ważne?
– Jesteśmy jednością, by się bronić. Nauczymy cię jak przetrwać w szkole, byś stał się lepszy, silniejszy, dla dobra grupy. Grupa jest tak silna jak ci, którzy ją tworzą. Liczy się ponad wszystko inne. To jest ważne. Zapamiętaj to.
– Grupa jest równie słaba jak najsłabszy – odparował, ciekaw jak kapitan na to zareaguje.
– Słabi nie mają u nas czego szukać – zdecydowany, twardy i bezlitosny ton kapitana powiedział mu więcej niż słowa. – Słabych odrzucamy. Kto odstaje, ten wylatuje. Teraz ty jesteś najsłabszy. Możesz stać się silniejszy i zostać z nami albo pozostać słaby i samotny. Taki wybór ma każdy.
– Będę z wami. Nie będę słaby.
– Być może. To się okaże.
Kapitan wyciągnął rękę. Iwen odruchowo zrobił to samo. Chłopiec przycisnął swoje przedramię do jego przedramienia i uścisnął je dłonią, w pobliżu łokcia. Odpowiedział uściskiem. Gest braterstwa. Znał to. Coś takiego istniało niemal wszędzie, choć gdzie indziej mogło nie oznaczać aż tyle.
– Od teraz jesteś jednym z nas – oznajmił kapitan. – Wojownikiem. Zachowuj się jak na wojownika przystało. Dzielnie przyjmuj ciosy i nie uciekaj przed starszakami.
Nie wspomniał ani słowem o pojedynku, lecz Iwen już rozumiał, że nie byłby dla niego żadnym wyzwaniem. Jego przeciwnik nie wyglądał na specjalnie silnego, a mimo to Iwen zebrał ciężkie lanie. Co mógłby mu zrobić on, najsilniejszy chłopiec w grupie? Dostrzegł logikę w jego decyzji. Ich kapitan, jego kapitan, nie był pierwszym lepszym osiłkiem trzymającym klasę w szachu swoją siłą. Robił coś więcej, z czym Iwen nigdy wcześniej się nie spotkał.
– Nazywam się Iwen – powiedział. – Iwen Norrenson.
– Będziesz Nowym. Przez jakiś czas, aż udowodnisz, że jesteś godny swojego imienia.
Kapitan skinął głową i odszedł na bok. Wokół niego zebrała się grupka pięciu chłopców. Zaczęli cicho rozmawiać, Iwen wiedział o kim, lecz teraz patrzyli na niego inaczej. Trochę go to uspokoiło, ale tylko trochę.
Przynajmniej przestał się ich bać. Co więcej, czuł wielką ulgę, że przetrwał walkę. Ból wciąż był dotkliwy i doprowadzał go prawie do łez, ale zagryzał wargę i od czasu do czasu mrugał wciąż wilgotniejącymi oczami. Bycie zbitym nie było przyjemne, lecz ze słów tamtego chłopca wywnioskował, że to dopiero początek. Jeśli uczniowie tak silni jak oni działali razem, to musiał istnieć ku temu dobry powód. Może już wkrótce będzie musiał na nich polegać, by bronić się przeciwko temu, co zmusiło ich do połączenia sił.
Nie szukał przyjaciół. Od dawna przestało mu na tym zależeć, a to miejsce wydało się ostatnim, w którym mógłby ich znaleźć. Nieważne gdzie trafił, wszędzie był sam. Lubił być sam i nie zamierzał tego zmieniać. Liczyło się to, że zyskał towarzyszy.
Cała klasa działająca jak jedna grupa, polegająca wzajemnie na sobie… To było więcej niż miał kiedykolwiek. To mu imponowało.

Chłopcy zaczęli się rozchodzić. Iwen uznał, że nie ma na co czekać. Zrobił swoje i mógł wracać do domu. Na promenadę nie miał już ochoty. Rozejrzał się za swoją torbą, podniósł ją i ruszył powoli w swoją stronę.
– Nowy, zaczekaj! – usłyszał za sobą czyjeś wołanie. Odwrócił się.
Jego były przeciwnik podbiegł do niego. Iwen postanowił zaczekać. Był ciekaw, czego od niego chce. Wiedział jedno – nie chce się z nim więcej bić. Nigdy.
– Nazywasz się Bebre, prawda? – spytał. – Czy do ciebie mogę mówić po imieniu?
– Oczywiście – chłopiec uśmiechnął się lekko, z nieznaczną wyższością. Ten uśmiech zaskoczył Iwena. Nie był przyjazny, lecz nie był też złośliwy ani nieprzyjemny. – Możesz do nas mówić po imieniu, do wszystkich, tylko nie do kapitana. Jeszcze nie teraz.
– Przepraszam za twoje oko – powiedział, dostrzegając opuchliznę wokół oka Bebra.
– W porządku – Bebre tylko machnął ręką. – To nic w porównaniu z tobą. Za dwie godziny nie będzie po tym śladu.
Iwen zdziwił się, ale nic nie odpowiedział. Czekał na to, co Bebre miał mu do powiedzenia.
– Słuchaj… Chciałbym wyjaśnić ci kilka rzeczy, tak na wszelki wypadek. Nie wiem jak to jest tam u was na dole, ale u nas są… reguły. Jesteś teraz jednym z nas, dlatego chcę cię uprzedzić… zanim narobisz sobie kłopotów.
– Kłopotów? – nie udawał zdziwienia. Powoli ruszył przed siebie. – Co to za reguły?
– O, jest ich wiele – Bebre szedł obok niego. Patrzył to na Iwena, to na korytarz przed sobą. – Kapitan na pewno przydzieli ci kogoś, kto ci wszystko wyjaśni, abyś niechcący nie ściągnął na nas uwagi dorosłych. Chcę tylko byś wiedział o dwóch rzeczach, zanim się rozejdziemy.
Bebre wyraźnie nie czuł się najlepiej rozmawiając z Iwenem. Został przyjęty do grupy, lecz nie było to równoważne z akceptacją. Inni chłopcy wydawali się być ze sobą zżyci; on psuł tę atmosferę. Tym bardziej był ciekaw dlaczego Bebre chciał z nim rozmawiać.
– Co to za rzeczy? – spytał, chcąc ułatwić rozmowę.
– Więc… ta walka tak naprawdę była tylko próbą i niczym więcej. Nie dla mnie, ale może dla ciebie… Wiesz, niektórzy nie potrafią znieść porażki, zwłaszcza starszaki. Arto nie pozwala nam bić się między sobą, bo to nas osłabia. Jeśli… jeśli czujesz do mnie złość, to możemy się zmierzyć, ale tylko na treningach. To, co się tutaj stało… Tylko ten jeden raz to było na poważnie. Musiałem…
Nikt nie lubił przegrywać. To wiedział każdy. Iwen nie zamierzał się mścić.
– Jesteście grupą. Jesteśmy grupą – poprawił się szybko. – Rozumiem to Bebre i naprawdę nie chcę się z tobą bić – uśmiechnął się, lecz ukłucie w piersi zamieniło uśmiech w grymas. – A na pewno nie dopóki nie poznam sposobów, w jaki walczycie. Nie umiem kopać jak ty.
– Nikt tego nie umie! – Bebre uśmiechnął się z dumą. – Jestem w grupie mistrzem kopniaków! Uczę tego innych, dlatego mówią na mnie Nóżka. Wiesz, jeśli chcesz, mogę ci kiedyś pokazać jak używać nóg.
– Naprawdę? – Iwena zdumiało jak szybko Bebre zapomniał o całej sprawie. Pozazdrościł mu tego, bo sam tak naprawdę wciąż miał mu za złe tę walkę. Nie mógł zapomnieć jak brutalnie i beznamiętnie okładał go pięściami. Tego też będzie się musiał nauczyć – jak zapominać.
– Oczywiście. Pamiętasz, co powiedział Arto? Każdy z nas czyni grupę silniejszą. Jeśli nauczysz się walczyć lepiej, wtedy wszyscy będziemy silniejsi.
Oczywiście, pomyślał Iwen. To ma sens. Z tego samego powodu nie mogą trzymać do siebie urazy. Wszystko dla dobra grupy. Kapitan każe, wojownik to robi. Kapitan mówi: dość – wojownik bez wahania spełnia polecenie. Kłócić się mogą później, gdy zagrożenie minie. To było niczym historie wyjęte prosto ze starych projekcji o dawnym wojsku. Na swój sposób, zaczynało go to fascynować.
– A ta druga sprawa? – spytał.
Bebre zmieszał się i spojrzał pod nogi.
– Mówię to tylko by się upewnić – powiedział niepewnie. – Nie pomyśl, że biorę cię za karalucha, ale… Są rzeczy, o których nie mówimy. Nikomu, nawet rodzicom.
Iwen zatrzymał się, zdziwiony.
– Boisz się, że naskarżę?
– Nie wiem jak to jest na Ziemi – Bebre zaczął mówić szybko, tłumacząc się. Patrzył prosto na Iwena. – Nigdy tam nie byłem. Nikt z nas tam nie był. Urodziliśmy się tutaj i nie wiemy jakie tam są szkoły. Może jest tam lepiej, może gorzej, ale my nigdy, nigdy nie mówimy dorosłym o tym, co się dzieje. Cokolwiek się dzieje, nigdy, rozumiesz?
Iwen rozumiał.
– Jasne – odpowiedział. – Rodzice mają dość własnych kłopotów.
– To nie chodzi tylko o to. Zobaczysz… czasami szkoła może być naprawdę zła, ale nawet wtedy nie wolno im o tym mówić. Nieważne jak źle jest teraz, zawsze może być jeszcze gorzej. Starszaki się o to postarają.
Bebre uznał, że powiedział już wszystko, co chciał. Bez pożegnania zawrócił w stronę głównego korytarza. Iwen wciąż stał. Zastanowiło go to, co usłyszał, zwłaszcza ostatnie słowa. Bebre był bardzo poważny, a przecież mu nie groził. Nie wydawał się bać tego, że naskarży na niego i że Bebre będzie miał przez to kłopoty. Bardziej zdawał się dbać o to, by to on ich nie miał. To brzmiało jak dobra rada, choć dla niego wydawała się dość dziwaczna.
Lecz przyjęli mnie do grupy, pomyślał, ruszając przed siebie, a grupa opiekuje się wszystkimi, którzy do niej należą. W tym mną, nawet jeśli jeszcze mnie nie zaakceptowali. Jego rada na pewno nie miała mi zaszkodzić.
Iwen uznał, że niezależnie od tego jak dziwnie to wyglądało, powinien się do niej zastosować. Jakoś ukryje wszystko przed rodzicami. Wciąż byli zbyt zajęci ciągłymi problemami z pracą. Było ich jeszcze więcej od kiedy znaleźli się na stacji. A siostra… To mój prawdziwy problem, uznał. Trudno. Jak zacznie gadać, to jej przyłożę. Może jest starsza, ale to w końcu tylko dziewczyna.
Powinien milczeć. Ale nie dlatego że tak mu powiedział Bebre. Rodzice dość mieli własnych kłopotów, by dodawać im swoich.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.