powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (LI)
listopad 2005

Król Lisów
Raymond E. Feist
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
Kiedy tydzień później Tal wchodził na parkiet w Akademii Mistrzów, galeria dla widzów była wypełniona do ostatniego miejsca. Odkąd największy szermierz świata powrócił do Roldem, obserwacja ćwiczeń i pojedynków stała się ulubioną rozrywką ogromnej ilości młodych kobiet przebywających w stolicy. Wiele córek arystokratów, a także spora liczba młodych żon znajdowało wymówkę, żeby zrobić sobie przerwę w codziennych sprawunkach i ulec niezrozumiałemu pociągowi do miecza.
Przez tydzień, od czasu gdy wrócił z polowania, ćwiczył codziennie i szukał okazji, by zmierzyć się z księciem Matthewem. W końcu udało mu się ustalić, że książę zawsze czeka, aż on opuści Akademię i dopiero wtedy wchodzi na parkiet sali treningowej. Kawaler ocenił, że próżny mężczyzna nie chce, aby sława mistrza turnieju zaćmiła jego własne powodzenie. Któregoś dnia zdecydował się więc przełożyć godziny ćwiczeń i zjawił się w Akademii Mistrzów po południu, zamiast zgodnie ze swym zwyczajem – o poranku.
Hawkins oddał pozdrowienia wszystkim szermierzom potykającym się na parkiecie, włączając w to także instruktorów, darzących go szacunkiem należnym mistrzowi. Dzisiejszego dnia mistrzem pojedynku był Wasyl Turkow, główny szermierz i instruktor, który miał za zadanie rozstrzygać wszelkie spory. Inni nauczyciele pracowali ze studentami w różnych punktach wielkiej sali, a mistrz pełnił funkcję sędziego pojedynków w centrum.
Podłoga sali stanowiła drewnianą mozaikę, skomplikowany wzór, co, gdy przyjrzeć mu się dokładnie, okazywał się sprytnym oznaczeniem pól ćwiczebnych. Parkiet otaczały potężne kolumny z drewna, wypolerowanego dotykiem tysięcy dłoni. Podtrzymywały one ozdobny, wysoki sufit. Tal spojrzał do góry i zobaczył, że strop odświeżono. Teraz był biały z wymalowanym złotymi liśćmi, girlandami i wieńcami otaczającymi wielkie dachowe świetliki, przez które promienie słoneczne zaglądały do pomieszczenia. Wzdłuż jednej ze ścian, pomiędzy kolumnami, biegła galeria dla widzów. Pozostałe ściany zajmowały ogromne okna, sięgające od podłogi do sufitu. Wpadały przez nie potoki światła.
Do Talwina podszedł Wasyl i wziął go za rękę.
– Kiedy nie przyszedłeś dzisiaj rano, pomyślałem, że zrobiłeś sobie dzień odpoczynku, kawalerze. – Rzucił spojrzenie na zatłoczoną galerię. – Jeżeli pójdzie tak dalej – stwierdził – będziemy musieli znów ustawić tymczasowe trybuny.
Podczas turnieju o tytuł Mistrza Akademii wznoszono tymczasowe siedziska przed oknami, by pomieścić jak największą liczbę widzów, których nigdy nie brakowało.
Hawkins uśmiechnął się.
– Przychodzę tu tylko, żeby poćwiczyć, mistrzu.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się także i skinął głową.
– A zatem wyszukam ci jakiegoś przeciwnika. – Zerknął na kilku młodych ludzi kręcących się w pobliżu, chętnych, aby skrzyżować miecze ze zwycięzcą turnieju w Akademii Mistrzów. Ruchem ręki przywołał jednego z nich. – Anatolu, ty będziesz pierwszy!
Tal nie miał pojęcia, kim jest ten człowiek, ale młodzian podszedł do niego bez wahania. Ukłonił się mistrzowi, a potem Talwinowi.
– Rapiery! – krzyknął mistrz Wasyl. – Trzy punkty do zwycięstwa!
Obaj mężczyźni mieli na sobie ciężkie, przeszywane kaftany, które zakrywały ich od szyi aż do krocza, oraz obcisłe nogawice i ciżemki na skórzanej podeszwie. Nałożyli siatkowe hełmy pozwalające im oddychać, a także widzieć przeciwnika, ale chroniące głowę i twarz od przypadkowych uderzeń. Zbliżyli się do siebie i ustawili na pozycji.
Podszedł do nich mistrz i stanął między nimi, wyciągając swój miecz. Każdy z walczących uniósł broń do góry, dotknął nią miecza mistrza, a następnie opuścił, ustawiając ostrze w najdogodniejszej pozycji. Potem mistrz cofnął swoją broń i pojedynek się rozpoczął.
Tal ćwiczył pilnie przez rok, kiedy pozostawał w Saladorze. Oczywiście Akademia Szermierzy nie była tak znana i renomowana jak Akademia Mistrzów, a więc nie dostarczała mu wystarczającej liczby przeciwników na odpowiednim poziomie, ale uczęszczający tam studenci nie pozwolili kawalerowi zapomnieć swoich umiejętności.
Potrzebował trochę czasu, aby je odświeżyć, gdyż na Wyspie Czarnoksiężnika mógł trenować tylko z Kalebem, a ten nie przebywał tam stale. Spędzał wiele czasu wypełniając zadania, przydzielane mu przez rodziców. A poza tym, chociaż był doskonałym myśliwym i najlepszym z łuczników, Talwin zdawał sobie sprawę, że szermierka nie stanowi najmocniejszej strony przyjaciela.
Jeszcze wcześniej młody szlachcic przebywał dość długo w towarzystwie najemników i stracił wiele ze swej szermierczej finezji. Najemnicy nie starali się ładnie wyglądać w walce, traktowali miecz jako narzędzie, które zapewniało im przetrwanie. Talwin miał całkowitą pewność, że mistrz akademii nie będzie patrzył z zadowoleniem, jak kopie oponentów w krocze, wkłada im palce w oczy i odgryza uszy, co było nagminnym postępowaniem ludzi walczących o przetrwanie za wszelką cenę. Zdał sobie sprawę, że większość młodych mężczyzn, którzy latami ćwiczyli swe umiejętności w Akademii Mistrzów, nigdy nie wyciągnie miecza i nie zaatakuje w gniewie. Cywilizowane życie roldemskiego szlachcica toczyło się raczej spokojnie i wytwornie.
Młody Anatol został szybko rozbrojony, bo chociaż radził sobie całkiem nieźle z mieczem, brakowało mu talentu szermierza. Pozostali trzej przeciwnicy również prędko odpadli z konkurencji, więc Tal zdecydował się opuścić parkiet.
Jednakże nie udał się prosto do przebieralni, lecz podszedł do stołu w kącie sali, zastawionego całą baterią przekąsek i napojów. Na jego środku stała kryształowa waza, napełniona wodą zaprawioną plasterkami cytryny. Kawaler polubił ten napój, kiedy już przyzwyczaił się do lekko cierpkiego smaku. Na ozdobnych półmiskach leżały świeże owoce, sery, chleb, pasztety i wędzone mięso. Butelki piwa i wina także czekały w pogotowiu na tych, co zdecydowali się zakończyć dzisiejszy trening. Wziął puchar z cytrynową wodą z rąk sługi i w zamyśleniu zaczął przyglądać się sali, żując niespiesznie kawałek jabłka.
Obok Tala stał jeden z wielu służących zatrudnionych w akademii. W danej chwili był zajęty dbaniem o to, aby jedzenie na półmiskach przez cały czas wyglądało na świeże i nienaruszone. Talwin zastanowił się nad cenami żywności i doszedł do wniosku, że Akademia Mistrzów nie może przynosić dużego dochodu. Każdy szlachcic mógł skorzystać ze szkoły za darmo, by nauczyć się władania orężem. Mieszczanie i ludzie niskiego stanu musieli zapłacić za szkolenie złotem, ale cena nie była zbyt wygórowana. Wielu zresztą decydowało się na to z różnych powodów. Jednym słowem to królewski dwór dźwigał na swoich barkach ciężar utrzymania akademii.
Przez chwilę młodzieniec dumał bezczynnie nad bogactwem, którym dysponuje król Karol. Wyszukał w pamięci czytaną niegdyś książkę o życiu krondorskiego kupca Ruperta Averego i rozważył wysokość kwot, o których mówił autor, mający skłonności do przesady i bufonady. Kiedy siedział sam w małej chatce na Wyspie Czarnoksiężnika, będąc jeszcze Szponem Srebrnego Jastrzębia, sądził, że kupiec przypisuje sobie tak wielkie zasługi w historii Królestwa, gdyż jest pyszałkiem i zwyczajnie zmyśla. Teraz, gdy na własne oczy przekonał się, jak ogromny jest pałac Roldem i jak wiele kosztuje utrzymanie dworu, nie wspominając o wyposażeniu armii i marynarki, Tal zdał sobie sprawę, jak naiwnym dzieckiem był Szpon. Gdzieś z głębin pamięci usłyszał dawno zapomniane słowa: „Dobrze jest być królem”. Nie pamiętał wprawdzie, który z jego nauczycieli je wymówił, ale Szpon wtedy przyznał mu rację.
Przez krótką chwilę myślał, że już prawie zrozumiał apetyt na władzę księcia Kaspara.
Nagle zauważył, iż na parkiet wchodzi kolejna spora grupka szermierzy i nawet bez specjalnego przypatrywania się wiedział, że to przybył książę Matthew. Talwin ponownie przemyślał swój plan, tak jak to czynił tysiące razy podczas ubiegłego tygodnia, poczynając od dnia, kiedy go stworzył. Teraz był najlepszy moment. Książę Kaspar miał wobec niego dług wdzięczności za uratowanie życia, a król patrzył przychylnym okiem, więc istniała szansa na uniknięcie katowskiego topora lub potajemnej nocnej kąpieli w brudnych portowych wodach.
Sącząc wodę z cytryną, ruszył powoli w kierunku miejsca, gdzie stał książę, otoczony przez swoich towarzyszy. Matthew był próżnym mężczyzną nie zważającym na fakt, że blisko trzydziestki dorobił się pokaźnego wybrzuszenia na wysokości pasa, chociaż reszta jego sylwetki pozostawała nadal szczupła i kształtna. Sprawiał komiczne wrażenie wielkiego gada, który usiłuje strawić jeszcze większą zdobycz. Książę ciągle jednak starał się ze wszystkich sił zamaskować niedostatki figury, opinając się ciasno kaftanem watowanym dodatkowo na ramionach. Miał krótkie włosy, mocno natłuszczone i sczesane do przodu tak, aby zasłonić szybko postępującą łysinę. Górną wargę pokrywał fantazyjny wąsik. Tal pomyślał, że jego pielęgnacja musi zajmować mężczyźnie dobrych kilka godzin dziennie. Książę nosił także małe, zdobne lorgnon, zrobione z lekko purpurowego kwarcu importowanego z Queg. Przykładał je do oczu, kiedy chciał coś dokładnie obejrzeć, jakby kolorowe szkiełko pozwalało mu na wydobycie większej ilości detali.
Talwin czekał w pobliżu, aż zostanie dostrzeżony, a potem się skłonił.
– Ach, kawalerze – książę odezwał się pierwszy. – Jak to dobrze, że wróciłeś. Wybacz, że nie przywitałem się z tobą podczas przyjęcia, ale byłem niedysponowany.
Pogłoski w pałacu mówiły, że książę przesadził nieco z winem, wieczór przed galą z okazji powitania Kaspara, i nie odważył się opuszczać swojej garderoby w pałacowym apartamencie. Istniała szansa, że nie zdołałby powstrzymać swoich podrażnionych jelit w porę, gdyby nagle się zbuntowały.
– Moja strata, wasza wysokość. Dobrze, że już czujesz się lepiej.
– Czy już walczyłeś? – zapytał książę.
– Właśnie skończyłem, wasza wysokość.
– Ach, cóż za szkoda. Miałem nadzieję na jakiegoś poważnego przeciwnika.
Książę był kiepskim szermierzem, ale z powodów politycznych rzadko kiedy przegrywał w pojedynkach. Tal nie miał wątpliwości, że ów przez dłuższy czas nie opuszczał przebieralni i zażywał delikatnego masażu, czekając, aż posłaniec doniesie mu o tym, że kawaler skończył już ćwiczenia.
– To żaden kłopot, wasza wysokość. Jeszcze nie opuściłem parkietu, więc z radością dotrzymam ci towarzystwa, jeżeli życzysz sobie ze mną powalczyć.
Kilku towarzyszy księcia wymieniło spojrzenia. Nawet w najlepszej formie Matthew nie był żadnym przeciwnikiem dla Talwina, którego akurat bolałby brzuch albo głowa. Niektórzy pomyśleli, że zwycięzca turnieju w Akademii Mistrzów nie ulegnie krewniakowi króla, szczególnie że Hawkins nie przegrał do tej pory żadnego pojedynku. Jeżeli taka sytuacja się utrzyma, z pewnością ponownie zdobędzie tytuł i stanie się bezdyskusyjnym mistrzem szermierzy całego świata.
Książę Matthew uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Och, co za szkoda. Już umówiłem przeciwników.
W pobliżu stało trzech młodych szermierzy. Jednym z nich był Anatol i to właśnie on z uśmiechem wyskoczył naprzód.
– Wasza wysokość, z radością odstąpię swoje miejsce, żebyś mógł poćwiczyć z mistrzem.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Anatol natychmiast zamieniłby się w dymiącą kupkę popiołu.
– Jak to miło z twojej strony, młodzieńcze – odparł Matthew. – Z pewnością to sobie zapamiętam.
Tal z trudem powstrzymywał się od szczerzenia zębów.
– Może rozgrzejesz się z pozostałymi szermierzami, wasza wysokość, a ja tymczasem skończę moją cytrynową wodę? Kiedy już z nimi skończysz, z radością będę z tobą walczył jako ostatni przeciwnik.
Książę uśmiechnął się, gdyż propozycja Talwina pozwalała mu na uratowanie twarzy. Wygra swoje dwa pierwsze pojedynki, a po nich zwycięstwo Mistrza Akademii nie będzie już żadnym wstydem. A kto wie, może szlachcic spróbuje zyskać jego względy i pozwoli mu zremisować. Z pewnością robił tak już wielokrotnie wcześniej.
Tal podszedł ponownie do bufetu i poczęstował się kolejnym kawałkiem jabłka. Książę szybko pokonał swoich oponentów. Przegrali walki w dość przekonywujący sposób.
Talwin odstawił puchar z wodą i powrócił na parkiet.
– Gratulacje, wasza wysokość. Prawie się nie spociłeś.
W rzeczywistości książę sapał jak stary, zgoniony koń, który biegł pod górę przez cały dzień.
– To miło… z twojej strony…, że tak… mówisz… kawalerze.
– Powiedzmy, że walczymy do siedmiu? To da nam obu niezły trening.
Mistrz Wasyl popatrzył na niego zwężonymi oczami. Walka do siedmiu oznaczała siedem wyraźnych uderzeń. Zazwyczaj walczono do trzech. Kawaler wygrałby bez żadnych trudności. Teraz będzie musiał uderzyć księcia co najmniej czterokrotnie, a nie dwu czy trzykrotnie. Matthew został osaczony w dokładnie taki sposób, w jaki młodzieniec to sobie zaplanował. Nie mógł odmówić.
– Oczywiście – zgodził się królewski kuzyn.
– I, jeżeli będziesz tak wyrozumiały – dodał Hawkins. – Już obaj walczyliśmy rapierami. Chciałbym poćwiczyć nieco cięższą bronią. Szable? A może długie miecze?
Wszyscy w zasięgu słuchu zamilkli nagle. Książę Matthew nie radził sobie zbyt dobrze z rapierem, ale inną bronią posługiwał się jeszcze gorzej. Ciężkie kawaleryjskie ostrze wymagało szybkich, silnych ataków, a miecz piechoty wytrzymałości. Książę wybrał więc mniejsze zło.
– A więc szable, kawalerze.
Tal Hawkins podszedł do jednego ze służących krążących po parkiecie i wziął od niego hełm i miecz, podczas gdy adiutant księcia przyniósł ćwiczebną szablę. Do Tala zbliżył się mistrz Wasyl.
– Co ty sobie myślisz, kawalerze? Co zamierzasz?
– Pomyślałem sobie, że nadszedł czas, aby upuścić nieco powietrza z tego napompowanego bufona, mistrzu Wasylu.
Mistrz pojedynku znieruchomiał, osłupiały. Nie znał dobrze kawalera Hawkinsa, ale dotychczasowe obserwacje pozwalały mu wierzyć, że jest on młodym człowiekiem o wyjątkowej ogładzie. Potrafił oczarować prawie każdą kobietę, z jaką miał do czynienia i sprawić, że większość mężczyzn z przyjemnością zostawała jego przyjaciółmi. Ale teraz stał przed nim, gotów upokorzyć królewskiego krewniaka.
– Przecież to kuzyn króla, kawalerze! – wysyczał Wasyl.
– To prawda. Ta świnia nikomu nie pozwala o tym zapomnieć – odparł Talwin, starając się, aby w jego głosie nie zabrakło jadu. – Miejmy to już za sobą.
Kiedy tylko zajęli pozycje, zorientował się, że może zrobić z przeciwnikiem co tylko zechce, zranić go, upokorzyć, a nawet zabić. Mimo ochronnej kamizeli i hełmu, ćwiczebna szabla, chociaż miała stępione krawędzie, w rękach mistrza mogła poczynić wielkie spustoszenie. A Tal był przecież niekwestionowanym mistrzem.
Wasyl niechętnie zajął swoje miejsce i uniósł broń.
– Na miejsca, panowie!
Obaj mężczyźni zbliżyli się i skrzyżowali ostrza, a kiedy Wasyl krzyknął, że mogą zaczynać, książę wyprowadził szybki, lecz nieco rozpaczliwy cios z wysoka.
Młodzieniec odbił szablę bez widocznego wysiłku. Książę Matthew już na początku ciosu stracił równowagę i adwersarz powinien bez wahania zripostować uderzeniem w ramię albo inną odkrytą część ciała, aby zdobyć punkt. Zamiast tego cofnął się o krok.
– Dlaczego nie spróbujesz tego ponownie, wasza wysokość? – zapytał głosem, który niebezpiecznie balansował na krawędzi drwiny. Wyglądało to tak, jakby zmieniał pojedynek w lekcję szermierki.
Kawaler zajął pozycję, opuścił szablę wzdłuż boku i czekał, podczas gdy książę podbiegał i cofał się z ostrzem w pogotowiu. Matthew spróbował uderzyć ponownie w ten sam sposób, ale cios wyszedł jeszcze bardziej niezdarnie niż poprzednio i także tym razem Tal bez wysiłku odbił ostrze. Książę Matthew znów stracił równowagę i całkowicie się odsłonił, więc Talwin mógł zdobyć punkty lekkim uderzeniem i zakończyć pojedynek. Zamiast tego wyprowadził na tyle silny cios w żebra przeciwnika, że wydobył z piersi Matthewa stęknięcie bólu.
– Punkt dla kawalera Hawkinsa! – oznajmił Wasyl, patrząc na Tala z czymś pomiędzy pytaniem a wściekłością w oczach.
Z ciężkim westchnieniem książę Matthew zdołał się jakoś wyprostować. Lewą rękę przyciskał do brzucha w miejscu, gdzie bolały go obite żebra.
– Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy, wasza wysokość? – zapytał Talwin udając niepokój.
Przez chwilę obawiał się, że książę zwymiotuje z bólu, gdyż jego głos brzmiał tak, jakby przełykał między poszczególnymi słowami.
– Nie… wszyst… ko… w porządku… kawalerze.
– A więc walczmy dalej – radośnie zasugerował Tal.
Przez chwilę wydawało się, że książę zrezygnuje, ale zamiast tego przyjął pozycję szermierczą.
– Bądź ostrożniejszy, wasza wysokość, i nie odsłaniaj się tak bardzo – pouczył go przeciwnik.
Podszedł do nich mistrz Wasyl, ledwie kryjąc gniew. W zasadzie nie mógł nic zrobić. Jako mistrz pojedynku był w stanie przerwać każde starcie z dowolnej przyczyny. Na przestrzeni lat musiał uciekać się do swej władzy kilkakrotnie, szczególnie wtedy, kiedy doświadczony szermierz zbyt ostro sobie poczynał z początkującym kolegą. Teraz jednak miał do czynienia z księciem, krewniakiem króla z Domu Roldem, więc przerwanie pojedynku tylko pogrążyłoby królewski ród w poniżeniu, gdyż Tal wyraźnie pastwił się nad przeciwnikiem.
Talwin zaliczył na swoje konto dwa równie brutalne ciosy i gdy książę ponownie ustawił się na linii, mistrz Wasyl nachylił się nad młodzieńcem.
– Kawalerze, myślę, że już wystarczy! – wyszeptał.
– Jeżeli jego wysokość chce zrezygnować, nie mam nic przeciwko temu – odparł Tal, zawierając w swoim głosie tak wiele pogardy, jak to tylko było możliwe. Mówił na tyle głośno, że był słyszany w promieniu kilku metrów wokoło, tak że zebrani doskonale zrozumieli jego wypowiedź.
Książę Matthew był człowiekiem bardzo dumnym, pomimo że korzeni tego uczucia należało szukać w próżności, a nie w rzeczywistych postępkach i umiejętnościach. Kiedy się odezwał, brzmiało to tak, jakby połykał łzy.
– Nie mam zamiaru rezygnować.
– Dobrze powiedziane, wasza wysokość – pochwalił radośnie młody szlachcic. – Sprawmy, aby widzowie na galerii na długo zapamiętali nasz pojedynek, dobrze?
Wasyl pozwolił im zacząć. Książę Matthew tym razem się nie poruszył, tylko czekał, aż Tal pierwszy zaatakuje. Talwin zamarkował cios i książę zareagował. Szybkim ruchem młodzieniec wytrącił szablę z rąk monarszego krewniaka, a następnie uderzył końcem swojego ostrza tuż pod osłonę szyi i zrzucił hełm z głowy przeciwnika. Potem skoczył za plecy księcia i wymierzył mu mocny cios płazem. Prosto w pośladki. Tłum zareagował natychmiast. Westchnienia zaskoczenia mieszały się z gwizdami i szyderczymi piskami. Cios był na tyle silny, że Matthew upadł na kolana z rękami wyciągniętymi do przodu. Jego twarz przybrała kolor purpury, a w oczach zaszkliły się łzy, wywołane bólem poprzednich uderzeń. Ostatni cios sprawił, że zapłakał otwarcie i mimo najszczerszych wysiłków zupełnie przestał nad sobą panować.
Adiutanci podbiegli do poniżonego pana i pomogli mu się podnieść. Tal odwrócił się doń plecami i po prostu odszedł, dokładając kolejną cegiełkę do upokorzenia. Kilka kobiet, siedzących na galerii, które do tej pory przychodziły do Akademii Mistrzów w nadziei podchwycenia spojrzenia Talwina, teraz wstało i oddaliło się nie kryjąc pogardy.
Mistrz Wasyl dogonił Tala.
– Czy ty zupełnie straciłeś rozum? – zapytał z rozpaczą.
– Wręcz przeciwnie – odparł uśmiechając się promiennie do starszego mężczyzny. – Naprawdę, mistrzu Wasylu.
– Gdybym był tobą, kawalerze – powiedział Wasyl niskim, ostrzegawczym głosem – rozważyłbym pomysł dalekiej podróży. I to natychmiast. Czy jesteś zwycięzcą turnieju Akademii Mistrzów, czy nie, zrobiłeś sobie właśnie bardzo niebezpiecznego wroga. Książę jest znany z wielu czynów i dokonań, ale przebaczanie do nich nie należy.
Arystokrata powiódł spojrzeniem po sali i napotkał wzrok księcia Matthewa. Pod łzami bólu, gniewu i upokorzenia dostrzegł w jego oczach nienawiść.
– Tak, wierzę, że masz rację – odrzekł Tal. Pozwolił, by w jego głosie znów zabrzmiała drwina i mówił na tyle głośno, aby słyszeli go widzowie, stojący w pobliżu. – Ale sądząc po dzisiejszym pojedynku, wcale nie jest aż tak niebezpieczny, jak mówisz.
Mistrz pojedynku nie wiedział, co ma odpowiedzieć, więc odwrócił się w ponurym milczeniu i odszedł. Talwin ruszył w kierunku odległego rogu sali, gdzie czekali na niego Pasko i Amafi. W przeciwieństwie do Amafiego Pasko natychmiast się zorientował, co właśnie zaszło.
– Wasza wielmożność, czy ty masz skłonności samobójcze? – zapytał swego pana zabójca.
– Nie, raczej nie. Dlaczego pytasz?
– Bo teraz książę będzie chciał cię zabić. – Uśmiechnął się szeroko. – I ma wystarczająco wiele złota, więc mógłbym rozważyć, a przynajmniej przymierzyć się do próby zdrady.
Talwin zaśmiał się znów – na tyle głośno, żeby stojący w pobliżu pomyśleli, że jest zadowolony z upokorzenia księcia i świetnie się bawi.
– A więc nie zdradzaj mnie, a ja się przymierzę, a przynajmniej rozważę podwyższenie twojej pensji.
– Dobrze, wasza wielmożność.
Kiedy szli do przebieralni, Pasko zbliżył się do Tala.
– Bądź ostrożny – szepnął. – Zanim jeszcze pojedynek się skończył, agenci Matthewa już opuszczali akademię z wieścią o jego upokorzeniu. Zrobiłeś sobie potężnego wroga.
Kawaler powoli wypuścił powietrze, jakby uwalniał się od napięcia, które do tej pory miażdżyło mu płuca.
– Zatem sądzę, że nadszedł czas, aby wyszukać sobie potężnego przyjaciela.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

53
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.