– Konstablu, cóż za niespodzianka – odrzekł nie odwracając się nawet. Konstabl Dennis Drogan podszedł do Hawkinsa i z uśmiechem skinął mu głową. – Jestem rad widzieć cię znów, kawalerze – oznajmił. – Co cię tu sprowadza? – zapytał Tal. Dennis, mężczyzna w średnim wieku, o szerokich barach, miał głowę, która wydawała się idealnie okrągła. Włosy przycinał bardzo krótko i zdawał się nieświadom efektu. W dodatku fryzura odsłaniała także lewe ucho, na wpół odgryzione podczas jakiejś bójki w czasach młodości. Nos mężczyzny wyglądał na wielokrotnie łamany i składany na przestrzeni lat. Talwin z łatwością rozpoznawał w nim zabijakę – twardego, bezlitosnego i niebezpiecznego. A co więcej Drogan uosabiał królewskie prawo w mieście. – Mój wujek ciągle jest Kwestorem w pałacu – wyjaśnił z uśmiechem – więc ja także oficjalnie należę do królewskiego dworu. – Ach, oczywiście, ale miałem raczej na myśli, co cię sprowadza na to przyjęcie? Drogan położył rękę na ramieniu młodzieńca i delikatnie popchnął go w kierunku drzwi. – Ty, kawalerze. – Ja? – Tal podążył bez sprzeciwu za niższym od siebie mężczyzną. – Dlaczego? – Ponieważ kiedy jesteś w mieście, ludzie nabierają irytującego zwyczaju i padają trupem. Uznałem, że dobrze będzie zamienić z tobą słowo, zanim znów zaczniesz kolekcjonować ciała. Talwin nawet nie próbował udawać niewiniątka, lecz nie wydawał się urażony opinią Drogana. – Dennisie, nigdy nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi, ale raczej pozostawaliśmy w koleżeńskich stosunkach. Wiesz, że za każdym razem, kiedy padał trup, to moje życie było naprawdę zagrożone. Co miałem niby zrobić? Odsunąć się i powiedzieć sobie, że jak zacznę się bić, to konstabl się zdenerwuje, więc lepiej żeby to mnie zabili i będzie po kłopocie? Uścisk na ramieniu Tala stwardniał na tyle, aby przekazać zainteresowanemu zniecierpliwienie rozmówcy, jednocześnie nie powodując bólu. – Oczywiście, że nie. Pod żadnym względem. Jeżeli twoje życie jest zagrożone, powinieneś się bronić. Sugeruję tylko, żebyś spróbował nie wystawiać swego życia na zbyt duże ryzyko za często. – Zrobię co się da – obiecał młodzieniec, na wpół rozbawiony, na wpół zirytowany. – To wszystko, o co mogę cię prosić. Wyślizgnął się z uścisku mięsistej dłoni konstabla i wreszcie wyszedł z pałacu. Na zewnątrz goście czekali na swoje powozy. Przedarł się przez tłum i wyszedł przez jedną z furtek dla pieszych. Odszedł zaledwie kilka metrów od bram pałacu, schodząc ze wzgórza aleją, przy której stały rezydencje bogaczy i arystokracji, kiedy ktoś ruszył za nim. – Dobry wieczór, Tal – powiedział znajomy głos. – Dobry wieczór, Quincy – odrzekł nie patrząc na rozmówcę. Już w tłumie w pałacu zauważył kupca z Bas-Tyry. – Uroczy wieczór, nieprawdaż? Kawaler zatrzymał się i zaczął się śmiać. – Przecież nie zaczaiłeś się na mnie przed pałacem, żeby rozmawiać o pogodzie, mój przyjacielu. Quincy także się zatrzymał. – Cóż, zobaczyłem cię jak wychodzisz i przechwytuje cię konstabl. Wiedziałem, że raczej przyszedłeś na piechotę i nie będziesz czekał na powóz, więc wyszedłem tuż przed tobą i czekałem, aż się pojawisz. – Jak się miewasz, Quincy? – zapytał Tal patrząc na starego znajomego, oświetlonego jedynie słabym światłem latarni. Quincy de Castle przekroczył już trzydziestkę, a może nawet dobiegał czterdziestki i łysiał raczej szybko. W jego rysach nie było nic uderzającego, z wyjątkiem oczu, które bardzo przypominały oczy orła. Tal u nikogo nie widział podobnego spojrzenia. Kupiec miał na sobie modne, choć nie ekstrawaganckie ubranie – kaftan o grafitowym odcieniu, z szerokimi klapami i jaskółczym ogonem. Pasujące kolorem spodnie wpuścił w wysokie do kolan buty. Młody mężczyzna wiedział, że to ostatni krzyk mody w Królestwie Wysp, ale w Roldem takie ubiory nosiło się rok temu. – Całkiem dobrze. – Widzę, że niedawno wróciłeś z Wysp. Ruszyli przed siebie. – Tak, mam przestarzałe ubranie. Dopiero co przyjechałem i nie miałem czasu na obstalowanie nowego stroju. Poza tym całe to oddanie modzie i stylowi wydaje mi się nieco… bezsensowne. Jeżeli ktoś uważa, że jestem gorszy, bo noszę ubiór modny rok temu, to niech sobie tak uważa. To tylko da mi nad nim przewagę, kiedy dojdzie do negocjacji. Quincy był jednym z bardziej przebiegłych kupców w mieście. Pochodził z Bas-Tyry, drugiego pod względem znaczenia miasta we Wschodnich Królestwach. Specjalizował się w luksusowych towarach doskonałej jakości. W rezultacie pośród jego klientów znajdowała się sama śmietanka – miejscowa arystokracja i bogate mieszczaństwo. Nawet król niejednokrotnie coś u niego nabywał, więc automatycznie zapraszano go na niemal wszystkie większe przyjęcia w mieście. Talwin podejrzewał także, że de Castle jest agentem króla Wysp. Było w nim coś takiego, co sprawiało, że młodzieniec zachowywał przy nim pełną uwagę. Coś bardzo „niekupieckiego” w zachowaniu. – Rozumiem – powiedział Tal. – Lubisz mieć przewagę w interesach, ale to zrozumiałe, że szukasz okazji tam, gdzie możesz ją znaleźć. Powiedz mi więc, czego chcesz ode mnie? – Dlaczego myślisz, że wiążę z tobą jakiekolwiek plany? – zapytał Quincy z uśmiechem. – Ponieważ to do ciebie niepodobne, żebyś krył się w ciemnościach i wyskakiwał na mnie z mroków nocy. Nie powiesz mi chyba, że się spotkaliśmy przypadkowo. – Raczej nie. Posłuchaj, przejdę do rzeczy. Po pierwsze chcę cię zaprosić na małe spotkanie do Dawsona za pięć dni. Zapraszam kilku znajomych na kolację i drinka, a potem może pogramy w karty albo w kości. – Wystarczyłoby, gdybyś zawiadomił mojego służącego. – Jest jeszcze drugi powód – odparł de Castle, kiedy skręcili za róg i ruszyli stromą alejką w dół, w kierunku apartamentu Tala. – Jutro wybierasz się na polowanie z księciem Kasparem, mam rację? – Przekupujemy usługujących do stołu, mam rację? Quincy zaśmiał się głośno. – W pałacu dobrze wiedzą, że okruszki informacji o tym i owym mogą sprawić, że ich posiadacz będzie cieszył się zasłużoną nagrodą. A więc to prawda? – Tak. Jutro o wschodzie słońca wybieram się na polowanie z księciem i jego drużyną. A dlaczego to cię interesuje? – Jeżeli jesteś w łaskach księcia, chciałbym, żebyś mnie przedstawił. – Po co? – zapytał Tal przystając na chwilę. – Ponieważ z nim trudno się umówić. Łatwiej jest uzyskać audiencję u króla, niż spotkać się z księciem Kasparem. – To tylko dlatego, że sprzedajesz królowej klejnoty po kosztach. – Nie tracę na tym pieniędzy, a zyskuję znacznie więcej, bo dostęp do towarzystwa. Ale nie do Kaspara. – Ale dlaczego tak ci zależy na spotkaniu z księciem? De Castle milczał przez chwilę, następnie podjął marsz, gestem nakazując Talwinowi, aby szedł za nim. – Handel z Olasko jest… nieco utrudniony – rzekł, gdy szli. – Tak jakby wszystkie kupieckie faktorie w księstwie postanowiły robić interesy w… ten sam sposób. Wysyłają agentów do Rillanon, Roldem, Bas-Tyry, Ran, na południe do Keshu, lecz jeżeli ja wyślę jednego z moich ludzi do Opardum, mógłbym go równie dobrze posłać na wakacje. Ponieważ nikt nie podejmuje ofert handlu. To zawsze ich agenci w naszych miastach, na ich warunkach, podpisują kontrakty. Wszystko albo nic. – Czy to są złe oferty? – Nie. Gdyby tak było, nie interesowałbym się tą sprawą. Bardzo często robi się z nimi doskonałe interesy. Podstawą handlu jednak są regularne szlaki kupieckie i bezproblemowy przepływ towarów. To sprawia, że rynek żyje własnym życiem. Albo handlujesz, albo bankrutujesz… Nic na to nie poradzę, ale czuję, że takie kupieckie zasady, pozostające w sprzeczności z dotychczasowymi, doprowadzą do zmarnowania wielu okazji. Wydaje mi się, że gdybym mógł omówić to z księciem Olasko, przekonałbym go, aby porozmawiał z możniejszymi domami handlowymi, a nawet pozwolił mi odwiedzić jego dwór… A gdybym został przyjęty na dworze księcia, mógłbym z łatwością dostać się do głównych handlowych konsorcjów, takich jak Kasana albo Bracia Petrik, a oni potraktowaliby poważnie moje propozycje i zastrzeżenia. Hawkins słuchał i kiwał głową, jakby zgadzał się z rozmówcą. Jednakże w głębi serca rozważał, czy umieszczenie agenta w Opardum miałoby podwójne korzyści. A gdyby udało mu się nawiązać kontakt z doradcą księcia, król Wysp miałby swoją parę oczu i uszu na dworze niespokojnego i kłopotliwego sąsiada. – Zobaczę, co się da zrobić – stwierdził Tal. – Ale w obecnej chwili nie liczyłbym na wiele. – Dlaczego? – Ponieważ książę chce mi zaproponować miejsce na swoim dworze, a ja zamierzam odrzucić jego propozycję. – Ale dlaczego, na wszystkich bogów, miałbyś to robić? – Ponieważ służenie innym nie leży w mojej naturze – skłamał. Wiedział, iż przed kolacją u Dawsona za pięć dni, połowa Roldem usłyszy, że Hawkins odrzucił propozycję Kaspara i nie przyjął posady na jego dworze. – A poza tym mam inne perspektywy, które bardziej mi odpowiadają. – Cóż, postaraj się go zbytnio nie obrazić – rzekł drwiąco Quincy. – Zrobię co w mojej mocy. Dotarli wreszcie do uliczki, gdzie mieszkał Tal i rozdzielili się. Talwin poszedł szybko do swojego apartamentu, w którym czekali na niego Pasko i Amafi, zabijając czas grą w karty. – Panie – powiedział Pasko, wstając, kiedy Tal wszedł do mieszkania. – Obudź mnie na godzinę przed świtem – poinstruował go, przemierzając pokój w drodze do drzwi sypialni. – I przygotuj ubranie na polowanie. – Polowanie? – Tak. Książę Olasko zaprosił mnie, abyśmy razem zamordowali kilka bezbronnych zwierzątek, a ja się zgodziłem. Jutro jadę na polowanie z księciem – zwrócił się do Amafiego. – Kiedy wrócę, odwiedzimy kilka domów i posiadłości w pobliżu. I przedstawimy cię miastu jako mojego ochroniarza i osobistego strażnika. – Co wasza miłość rozkaże – odparł Petro. – Rozłóż sobie posłanie w kącie – polecił mu Pasko. – Tu będziesz spał. – Pokazał Amafiemu miejsce na podłodze, w pobliżu drzwi do sypialni Tala. – Ja śpię w kuchni. Potem fałszywy sługa poszedł za Talwinem do sypialni i zamknął za sobą drzwi. – Wszystko poszło dobrze? – zapytał szeptem, rozwiązując tasiemki fantazyjnie sznurowanego kaftana. – Wystarczająco dobrze – odrzekł Tal, również szeptem. – Znając reputację Kaspara, zwierzęta nie będą aż tak bezbronne, jak powiedziałem. Spodziewam się raczej czegoś w stylu lwa albo wielkiego odyńca. – Wygląda mi na takiego człowieka – zauważył Pasko. – Co myślisz o naszym nowym przyjacielu? – Kiepsko gra w karty. – Kiepsko gra, czy kiepsko oszukuje? – Jedno i drugie. – Co jeszcze? – zapytał, kiedy mężczyzna ściągał mu przez głowę lnianą koszulę. – Jest niebezpieczny jak naładowana kusza. Bardzo niebezpieczny, mimo utyskiwań na starość i brak refleksu. Może być użyteczny, ale uważaj, by się nie pokaleczyć. – Wezmę to pod uwagę. – Tymczasem będę na niego uważał – oświadczył Pasko. – Złożył przysięgę. – Może rzeczywiście w nią wierzy – odparł przebiegle stary sługa. – Ale nie będzie pierwszym mężczyzną w historii tego świata, który złamał dane słowo. – Kazałem mu przysiąc w świątyni Lims Kragmy. Pasko milczał przez chwilę, ściągając buty z nóg młodzieńca. – Niektórzy ludzie nie boją się nawet Bogini Śmierci. – Czy on ci się takim wydał? – Nie, ale czy Nakor wydał ci się niebezpieczny, kiedy go zobaczyłeś po raz pierwszy? – Rozumiem, do czego zmierzasz. Tymczasem nie spuszczaj go z oka. – Tal ściągnął nogawice i bieliznę, po czym wślizgnął się pod puchowe kołdry, okrywające wygodne łoże. – A teraz idź sobie, bo muszę się wyspać. – Tak, panie – rzekł Pasko i wyszedł z sypialni sztywnym krokiem starca. Talwin leżał cicho przez chwilę. Myślał intensywnie i sen nie nadchodził. Przez lata miał tylko jeden cel. Chciał pomścić śmierć swoich rodaków. Ze wszystkich, co przyczynili się do zagłady Orosinich pozostało przy życiu jedynie dwóch mężczyzn: kapitan do zadań specjalnych, pozostający pod rozkazami Kaspara, Quentin Havrevulen oraz sam książę Olasko. Szpon pozabijał już wszystkich innych. Siłą narzucił sobie spokój, stosując jedno z uspokajających ćwiczeń umysłowych, które poznał na Wyspie Czarnoksiężnika i w końcu udało mu się zasnąć. Nie zaznał jednak odpoczynku nawet wtedy. Męczyły go koszmary i obrazy miejsc z przeszłości. Widział swoją wioskę w górach, swoją rodzinę: matkę, ojca, siostrę, brata i dziadka; dziewczynę, o której marzył jako młody chłopak – Oko Niebieskoskrzydłej Cyraneczki. W jego śnie siedziała na pniu, z nogą założoną na nogę, ubrana w prostą, letnią sukienkę ze skóry jelenia. Na jej ustach gościł delikatny uśmiech. Przebudził się z bolesną tęsknotą, chociaż sądził, że pozbył się tych wspomnień już lata temu. Przewrócił się na drugi bok i próbował zasnąć ponownie, ale znów sny nie dawały mu odpocząć. Całą noc miotał się na posłaniu i nie czuł się ani trochę wypoczęty, kiedy przed świtem przyszedł Pasko i obudził go na polowanie z księciem. |