powrót do indeksunastępna strona

nr 9 (LI)
listopad 2005

Wiatr ze Wschodu
Edycja 31
Znakomita mikropowieść kijowianki Jany Dubinianskiej, kontrowersyjna "Omega" Andrieja Walentinowa oraz debiutancki zbiór krótszej formy autorstwa pochodzącego z Kazachstanu Ałana Kubatijewa - czyli kolejna wizyta w krainie rosyjskojęzycznej fantastyki.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
1. Dużo dobrego spodziewałem się po debiutanckim zbiorze Ałana Kubatijewa Wieter i smiert’. Debiutanckim, zawierającym jednakże utwory pochodzące z przeszło dwudziestoletniej kariery literackiej autora. Niestety, poza znakomitym, znanym zresztą i nas opowiadaniem Wy lietitie kak chotitie!... (czyli Ptaki muszą latać z solarisowej antologii Zombi Lenina), oraz brawurowo, chwilami wręcz obrazoburczo wyśmiewającej (w dodatku w realiach alternatywnej historii krajów byłego ZSRR) wszelkiego rodzaju terenowe gry rpg noweli Rukopis’, najdiennaja w parkie, w zasadzie żaden tekst jakoś nie zdołał wzbudzić mego zainteresowania: ani tytułowy utwór o wskrzeszonym z martwych przez Obcego niedoszłym japońskim kamikadze z okresu drugiej wojny światowej, ani napisana w manierze charakterystycznej dla dziewiętnastowiecznej prozy nowela W poiskach gospodina P., historii alternatywnej, w której Puszkin wychodzi zwycięsko ze słynnego pojedynku, który w naszej rzeczywistości położył kres jego żywotu i geniuszowi, ani żaden z pozostałych ośmiu utworów. W sumie – przeczytać można, choć o wielkiej strawie duchowej trudno w tym wypadku mówić.
2. Przyznać muszę, że nieczęsto znajduję coś interesującego w dwumiesięczniku “Połdien’. XXI wiek”, wydawanym pod egidą Borysa Strugackiego. Ale jeśli już się coś trafi – jest to od razu strzał z grubiej rury.
Tak jest również w przypadku jednego z tekstów z lipcowo-sierpniowego numeru tego pisma – mikropowieścią kijowianki Jany Dubinianskiej Wiza dlia wdowy.
To moje drugie podejście do prozy tej autorki. Pierwszy raz był przy okazji lektury najnowszej jej powieści – Projekt „Missouri”; niestety, nie zdołałem przebrnąć owego dzieła do końca. Wizę… czytałem za to z zapartym tchem, tak, jak mi się to już dawno nie zdarzyło. I to nie tylko ze względu na oryginalny pomysł i niesamowitą jego realizację, ale przede wszystkim za niesamowitą grę na uczuciach czytelnika. Me nieskore raczej do burzliwych porywów serce ściśnięte było w trakcie lektury niczym w czułych objęciach imadła, ba, pod koniec poczułem się nawet na tyle dziwnie, że naprawdę niewiele brakowało, a jakaś łza wzruszenia zakręciłaby mi się gdzieś w kąciku oka. Może nie powinienem się do tego przyznawać, do tych emocji, ale… Cóż poradzę na to, że tak właśnie było?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Oto gdzieś na bazie rakiet balistycznych (Dubinianskaja niedwuznacznie sugeruje, że chodzi o bazę natowską) dochodzi do poważnej awarii. Traf (choć sugestia jest taka, że różnie mogło być z owym trafem) chciał, że akurat w pobliżu znalazł się oddział ukraińskiego (?) specnazu – z poświęceniem życia ratują bazę i, być może, cały świat przed skutkami nuklearnej katastrofy. Wszyscy – poza jednym – uczestnicy akcji umierają w wyniku choroby popromiennej, nie do końca jednak: z niewiadomych przyczyn na miejscu zdarzenia zostają ich „odbicia”, wierne kopie, mogące jednak żyć tylko i wyłącznie w rejonie byłej bazy. Kierowani wyrzutami sumienia natowcy budują wokół bazy całe miasto, w którym ze swoimi zmarłymi mogą spotykać się członkowie rodzin. Po przejściu poniżającej nieraz i długotrwałej procedury – czego się jednak nie robi, by znów spotkać się ze swoim ukochanym mężem, synem czy ojcem?
I to o tym właśnie jest ta historia. O uczuciu, łączącym kobietę z mężczyzną, którego zabrał jej okrutny los. O tym, co jest w stanie znieść człowiek dla drugiego człowieka. Choć mąż Wiki był tym jedynym, który przeżył, wypadek zmienił go na tyle, że Wika postanowiła wyruszyć do f-zony, by odnaleźć tego prawdziwego Igora, którego pamiętała sprzed katastrofy, tego, którego kochała bez pamięci.
W f-zonie panuje atmosfera niczym w świecie Pory deszczów braci Strugackich. Non stop leje, wszystko jest szaro-bure, odpychające. Ludzie, pasożytujący (bo i tacy się znaleźli, i to nie tylko dlatego, że wikt i opierunek gościom zapewniają za friko budowniczowie miasta) na dotkniętych nieszczęściem bliźnich, mało, delikatnie rzecz ujmując, sympatyczni…
Czyli mamy tu wszystko, co tygrysy lubią najbardziej!
I trudno powiedzieć, czy to w wyniku wrażenia wywołanego lekturą utworu Dubinianskiej, czy po prostu reszta tekstów zamieszczonych we wspomnianym numerze „Połdiena” po prostu była słaba... Na tym jego omówienie zakończę.
3. Najnowsza powieść znanego u nas z napisanej wspólnie z małżeństwem Diaczenków i H.L. Oldim dwutomowej Granicy Andrieja Walentinowa, historyka mieszkającego i pracującego w Charkowie, nosi jakże nieskomplikowany tytuł Omega. Na tym brak komplikacji się kończy; sam do końca nie jestem przekonany, czy to w tym wypadku zaleta, czy wada owego dzieła, choć skłaniałbym się raczej do tego drugiego stanowiska.
Akcja Omegi toczy się na dwóch planach: pierwszy z nich, o wiele ciekawszy mym skromnym zdaniem, osadzony jest na Krymie, okupowanym przez wojska NATO. Ukraina nie dogadała się z Rosją na temat przyszłości półwyspu, sytuacja pomiędzy sąsiadami stała się cokolwiek napięta... Powtarza się sytuacja z terenu byłej Jugosławii, gdzie wojska państw zachodnich pod pretekstem zapobieżenia dalszemu rozlewowi krwi wkroczyły i de facto zaczynają pełnić rolę okupanta; tak przynajmniej odbiera ją znaczna część tubylców. Część Ukraińców nie może się z tym pogodzić i podejmuje, beznadziejną jak by się mogło wydawać, walkę partyzancką.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Znaleźć tu można wiele odwołań do sytuacji we wspomnianej już Jugosławii i Iraku. Walentinow jawi się jako przeciwnik mieszania się obcych w wewnętrzne – przynajmniej w przekonaniu autora – sprawy niepodległego państwa, zwłaszcza gdy jedynym argumentem stojącym za interwentem jest ślepa siła. Sporo satysfakcji musiało przynieść mu opisanie działań oddziału partyzanckiego watażki o pseudonimie Arlekin (co chwila myliłem go z jego serbskim odpowiednikiem, słynnym Arkanem; ciekawym, czy to świadomy zabieg autora): ataków na natowskie konwoje czy egzekucji pewnej pani prokurator z haskiego trybunału...
W skład wojsk interwencyjnych weszły także oddziały polskie. Jesteśmy jednak jedyną nacją, do której zarówno sam autor, jak i bohaterowie jego powieści odnoszą się z sympatią. Jakżeby zresztą mogło być inaczej, skoro sami Polacy uznali swą obecność w tym miejscu i czasie za historyczną pomyłkę, i starają się jak tylko mogą, by stanowić dla miejscowych jak najmniejsze obciążenie?
Równolegle obserwujemy drugi wątek – bohaterem jest ten sam (?) Arlekin, tyle tylko że ze świata, w którym interwencji na Krymie nie było. Jest za to narkotyk, pozwalający na cofnięcie się w czasie, powrót do któregoś z wybranych momentów swego życia. Podróż trwa kilka, kilkanaście godzin, i ogranicza się do prostego przeżycia fragmentu własnej przeszłości. Przynajmniej tak się wszystkim początkowo wydaje. Z czasem zaczynają się jednak pojawiać dowody na to, że podczas takiej narkotykowej jazdy możliwe jest dokonanie zmian w przyszłości. Niektórzy twierdzą również, że można na stałe przenieść się do powołanej w ten sposób do istnienia rzeczywistości...
Wydaje się, że z czasem oba wątki łączą się, choć – technicznie rzecz biorąc – do końca pozostają od siebie oddzielone. Rzucane tu i ówdzie sugestie nie pozostawiają – mym zdaniem – co do tego wielu wątpliwości. Która z rzeczywistości jest tą prawdziwą? Czy ta z farmakologicznie wspomaganymi wizytami w przeszłości, czy ta z okupowanym Krymem?
Ciekawy w sumie pomysł ginie, niestety, w nadmiarze słownictwa. Omega jest wyraźnie za długa, sprawia nieodparte wrażenie, że autor, podpisawszy umowę na tekst o określonej objętości, z umowy tej owszem, wywiązał się, kosztem jednak atrakcyjności fabuły. Szkoda – skrócenie tekstu o jakąś połowę z całą pewnością wyszłoby mu na korzyść. A tak – do mych (i tysięcy innych czytelników) rąk trafiło dzieło, którego kolejne karty przychodziło mi wielokrotnie przerzucać ze znaczną irytacją.
powrót do indeksunastępna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.