powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LII)
grudzień 2005

Więzień układu – część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Oczekując na kolejne zajęcia, Iwen obserwował jednego z wojowników, w zamyśleniu mnącego w dłoni kawałek mieniącej się kolorami żelmasy. Pierwszy raz widział jak jeden z nich robi coś dla zabawy, nie krzywdząc przy tym innego dziecka. Czy to możliwe, spytał sam siebie w myśli, że oni wszyscy gdzieś w głębi siebie są zwykłymi dziećmi, lecz szkoła stłumiła to w nich i ukryła tak głęboko, że sami nie wiedzą, dlaczego czasem pociąga ich zwykła, z pozoru bezsensowna czynność? Nawet Iwenowi, choć zgrywał samotnika, zdarzało się wdawać w gry z dziećmi, z którymi jeszcze kilka tygodni temu był na przysłowiowe noże. Gdy już pogrążał się w zabawie, nie liczyło się, kto w niej uczestniczy. Powstała więź istniała dotąd, aż ten drugi nie próbował jej niechcący zerwać. Jakże często taki spontaniczny kontakt utrwalał się na tyle że przełamywał jego niechęć do wiązania się z miejscowymi, wbrew wiecznie żywej świadomości, że za jakiś czas, może za tygodnie…
Z początku po cichu liczył, że tu będzie podobnie, lecz teraz już wiedział, że tak się nie stanie. Nic nie uświadomiło mu tego lepiej niż krzyk jakiegoś młodszego chłopca i widok, jaki zobaczył, gdy się odwrócił. Paru wojowników Smoka przeciągało młodszaka. Była to jedna z wielu popularnych w ich wieku gier. Parzysta liczba wojowników, tym razem czterech, chwytała wrzeszczącą ofiarę za ręce i ciągnęła z całych sił w swoją stronę. Zwycięzca miał prawo opodatkować ofiarę. Zabawa równie okrutna jak szkoła, uznał, zaniepokojony łatwością, z jaką zaczął przywykać do takich widoków.
Młodszak darł się, by go puścili. Grupka wojowników Smoka ochoczo zaczęła dopingować towarzyszy. Dwaj jajcogłowi spoglądali na nich ze skrywaną niechęcią. Tuż obok Arto rozmawiał z Uberem. Zachowywał się jakby nic się nie działo. Dla niego, wychowanego w szkole od małego, taka zabawa zdawała się równie niewinna jak siłowanie na ręce.
Jedna z rywalizujących par puściła młodszaka. Przeciwnicy wraz z ofiarą zwalili się na podłogę, stając się obiektem krótkotrwałych drwin. Szybko wstali i zabrali się za ofiarę.
– Czas zatroszczyć się o podatek, Nowy – Iwen usłyszał za sobą szorstki i zniecierpliwiony głos kapitana. – Jesteś słaby, nie wywalczysz go, ale…
– Podatek? – odwrócił się, zaskoczony. Arto stał tuż za nim. Jego mina mówiła wiele o tym, co sądzi o łatwości, z jaką go podszedł.
Od kilku dni czuł, że kapitan wkrótce przydzieli mu jakieś zajęcie. Teraz, gdy tak się stało, poczuł nagły lęk. Nie chciał robić z innymi tego, co zrobiły z nim tamte starszaki.
Na swój sposób, Arto musiał rozumieć targające Iwenem wątpliwości.
– To twoje pierwsze zadanie – wyjaśnił tym swoim chłodnym, spokojnym tonem. Tylko do niego odzywał się w taki sposób. – Nie możemy wiecznie za ciebie płacić. Najwyższy czas, byś nauczył się, jak sobie radzić w szkole. Zajmij się tym na następnej przerwie.
– Mam napadać na młodszaków?
Arto się skrzywił. Odgadł, o co mu chodzi, lecz z jego twarzy nie mógł odczytać czy to go cieszy, dziwi, czy ma mu to za złe, czy jest mu wszystko jedno.
– Są inne sposoby. To zależy od ciebie. Przydzieliłem ci kilku młodszaków. Możesz ich pobić albo przekonać, że jak nie będą się stawiać, to nawet nie będą mieć siniaków. Rób obchód nie częściej niż raz w tygodniu. Taką mamy umowę. Orfius wytłumaczy ci resztę.
Iwen kiwnął głową. Chciał odejść, lecz Arto złapał go za ramię i przyciągnął do siebie. Patrzył na niego, z uwagą nie mniejszą od tej, z jaką oceniał go przed jego walką.
– Widzę, co wyprawiasz, Nowy – powiedział cicho. – Chcesz zostać kotem jak jajcogłowy, lecz oni są użyteczni, rozumiesz? Myślisz, że zrobisz sobie z naszej grupy wygodne legowisko. Nie jesteś już na dole. Nie będziesz uciekał za nasze plecy i za darmo prosił o ochronę. Chcesz ją dostać, to walcz i pracuj dla grupy. Twoja niezależność może imponować Orfiusowi czy Kerellowi, ale póki nie zrozumiesz, dlaczego istnieje grupa, póki nie nauczysz się robić tego, co my, nikt nie zwróci na ciebie uwagi, choćby cię kroili na naszych oczach.
Iwen zmarszczył brwi. Starał się wyglądać naturalnie, lecz czuł, że ponosi go złość.
– Odczep się! Zdobędę podatek – odburknął gniewnie. – Nie będziecie za mnie płacić!
Arto nie dał się wholować w jego plan. Rozstawianie innych po kątach, zwłaszcza rozstawianie jego, zaczęło go drażnić, nieważne jak bardzo słuszne i logiczne wydawały się polecenia. A były i słuszne, i logiczne, to tylko Iwen był stale na „nie”, a wyrozumiałość kapitana, niczym lekceważące napominanie dziecka przez dorosłego, od dawna zaczęła wychodzić mu bokiem. Dla niego Arto wcale nie był taki dorosły, za jakiego się uważał.
– Chcesz ochrony, zapracuj na nią, jak jajcogłowy – brak emocji w głosie kapitana był gorszy niż gniew. – Daj coś w zamian, to wszystko. Nie musisz być jednym z nas, ale nie spodziewaj się, że będziemy cię traktować lepiej niż ich. Jajcogłowi też są tylko użyteczni.
Kapitan puścił go, z odrazą odpychając jego ramię. Równie dobrze mógł go spoliczkować. Ze złości Iwen aż poczerwieniał na twarzy. Odwrócił się i odszedł bez słowa. Kapitan postawił sprawę jasno, niemniej Iwen czuł, że decyzję jak głęboko ma wejść w grupę pozostawił wyłącznie jemu. A niby jak miał zdecydować? Wiedział jak działa szkoła. Decyzja mogła być tylko jedna.
Został sam na sam ze swoimi myślami. Nie były najlepsze. Od samego początku podatek mu się nie podobał, zwłaszcza gdy od niego go pobierali. Podobał mu się jeszcze mniej wiedząc, że wkrótce będzie robił to samo.
• • •
Nie było w tym nic, co mógłby polubić. Wiedział, że robi źle, lecz musiał to zrobić, niezależnie od tego, co o tym myślał. Pocieszył się, że nie będzie musiał krzywdzić tych chłopców bardziej niż to było konieczne. Tylko tyle, ile muszę, by mi nie stała się krzywda, powtarzał sobie. Lecz to nie umniejszało poczucia winy.
Przedsmak fachowości, z jaką wojownicy Smoka wykonywali swoją robotę, zaznał już przy pierwszej ofierze ich „obchodu”. Była to bardziej ofiara Orfiusa niż jego, jednak nie protestował. Dostał w opiekę pięciu. Orfius już z daleka wskazał pierwszego z nich.
– Zaopiekuję się nim dla ciebie – oświadczył. – Obserwuj uważnie. Następny będzie twój.
Orfius lubił działać z zaskoczenia. To osłabiało opór ofiary. Podszedł ostrożnie do młodszaka i nim ten zdążył go zauważyć, brutalnie pchnął go twarzą na ścianę, mocno przygniatając kark lewym przedramieniem. Wolną dłonią złapał za rękę, wykręcił ją i przycisnął do pleców właściciela, rzucając go na kolana.
– Stęskniłeś się? Nie bój się, my nie zapominamy. – Zdjął rękę z jego karku, złapał za włosy, obrócił jego głowę w stronę Iwena i przycisnął bokiem do ściany. – Widzisz go? Od dziś będzie cię obsługiwał. Jak mu się nie spodobasz, pomożemy mu cię wychować. Jasne?
Młodszak ze strachem pokiwał energicznie głową. Grubasek odwrócił go plecami do ściany i cofnął się o krok. Młodszak rozstawił nogi i wzniósł ramiona, niczym przestępca z projekcji. Orfius szybko go przeszukał. Lubił dominować nad ofiarą. W porównaniu ze starszakami zdał się łagodny niczym rodzice wobec niemowlęcia, lecz Iwen był przekonany, że młodszak posłuchałby ich równie sprawnie gdyby byli łagodniejsi.
Przejrzeli drobiazgi swojej ofiary. Łup należał do Iwena. Nie chciał nic zabierać, lecz Orfius skinięciem głową i zmarszczonymi brwiami dał do zrozumienia by robił, co należy. Wybrał kilka rzeczy, resztę pozwolili mu schować. Na koniec Orfius zeskanował identyfikator.
– Nie jest goły. Idziemy na zakupy – uśmiechnął się z zadowoleniem. – Masz na coś ochotę?
– Zjadłbym coś – przyznał.
– Dobrze. Idziemy do automatu. On stawia – Grubasek skinął głową na młodszaka.
Iwen, wbrew sobie, złapał go za ramię i popchnął przed siebie. Musiał grać twardziela, więc grał, myśląc przy tym ile minie czasu, nim zacznie mu to sprawiać przyjemność.
• • •
Dorosły mógł trzymać swój identyfikator wszędzie – czy w kieszeni, czy w domowej szufladzie; byle tylko był dostępny dla sieci. Przy zakupie opłata była pobierana zdalnie, przez wbudowany weń lokalizator. W przypadku dzieci do zakupów potrzebny był nie tylko sam identyfikator, lecz także jego właściciel. Ich lokalizator był zamknięty wewnątrz ciała, więc system rozliczający sprawdzał, czy jest ono w pobliżu karty. Tłumaczyły to względy ochrony dzieci przed kradzieżami. Iwen właśnie miał się przekonać jak bardzo to się nie sprawdzało.
– Co wybierasz? – spytał Orfius.
Pod ścianami podłużnej sali stały liczne automaty, głównie z żywnością i napojami, lecz były także inne, jak te z pigułkami. W pobliżu kręciło się wielu chłopców w różnym wieku, każdy w towarzystwie co najmniej dwóch starszych od siebie. Kilka grup czyhało w pobliżu wejścia. Ich spojrzenia prowadziły ich odkąd tu weszli, przyprawiając Iwena o ciarki. Jeśli chciałby kupić dla siebie coś trwałego, szkolny sklepik był ostatnim miejscem, do którego powinien się udać.
Sięgnął dłonią w stronę panelu wyboru jednego z automatów. Orfius złapał ją, nim zdołał dotknąć palcem wybrany symbol.
– Nowy, co ty robisz?
– Wybieram, nie?
Orfius przewrócił oczami i spojrzał na sufit, niczym w niemej prośbie by kosmos wybaczył Nowemu ignorancję.
– Ależ z ciebie Nowy – szarpnął młodszaka za rękę, przyciągając bliżej. – On musi wybrać. Jak myślisz, skąd automat wie z czyjej karty ma pobrać impulsy?
Orfius miał rację. Jego uwaga przypomniała mu, że opłata pobierana jest zdalnie. Automat sprawdzał odcisk palca, DNA i siatkówkę oka kupującego, po czym wysyłał do sieci informację o transakcji. Zapamiętywał wszystkie operacje i przesyłał swoje dane kilka razy na dobę, by uniknąć oszustw z zakłócaniem transmisji. Jeśli sam wybierze, to sam za to zapłaci.
Cofnął się. Orfius wsunął identyfikator młodszaka do kieszeni na piersi jego właściciela, poklepał i ponaglająco pchnął w stronę maszyny.
– No, dalej. Widziałeś, co wybrał. Chcesz pomocy?
Młodszak odwrócił się i zmierzył Iwena hardym spojrzeniem, od stóp do głów. Iwen splótł palce i rozprostował je, aż strzeliły w stawach. Młodszak szybciutko zajął się swoją robotą. Dopiero wtedy pozwolił mu odejść. Pierwsza kradzież, w majestacie szkolnego prawa. Lecz spojrzenia starszaków, opartych o ścianę w pobliżu drzwi, szybko skierowały jego myśli gdzie indziej.
– Bez obaw, Nowy – uspokoił go Orfius. – Kto przyszedł na zakupy, nie może zostać opodatkowany. Takie są zasady.
Zasady. Jak miło, że wreszcie na coś się przydały. Mimo zapewnień Orfiusa, Iwen poczuł ulgę dopiero, gdy znaleźli się trzy skrzyżowania od sklepiku.
– W szkole na dole tego nie uczą, co? – Orfius szturchnął go lekko w ramię. – Spodobało ci się?
Nie bardzo, odpowiedział w myśli, lecz wolał nie mówić tego na głos. Miał nadzieję, że pozostała czwórka też nie będzie protestować.
– Nie było to trochę za… brutalne? – spytał. – Nie wystarczyłoby, gdybyśmy go…
– Strach poprawia pamięć i nie pozwala się stawiać. Zaczniesz się litować, to zrobią się bezczelni. Odwrócisz się i zaraz będą o tobie mówić, że jesteś beksą. Albo pozwolisz im na to, albo im przyłożysz.
– A zasady kapitana?
– Zasady kapitana mówią, by nie bić bez potrzeby – Orfius wskazał kciukiem za siebie. – To jest potrzebne. Następnego robisz ty. Nowy, musisz się nauczyć. Bez tego nie przeżyjesz.
– Ktoś próbował?
Orfius westchnął.
– Możesz być pierwszy, jak chcesz. Pomagam ci, ale to tylko na razie. Niedługo będziesz musiał sobie radzić sam. Wiesz, lubię ci pomagać… Nie jesteś taki jak inni, ale… mam sprawy do załatwienia. Jak każdy.
– Oprócz mnie.- Nawet Iwen nie uważał, by odbieranie podatków należało do ważnych spraw. Nie po tym, co powiedział mu kapitan.
– Nie myśl sobie, że tak będzie zawsze. Nie po to Arto cię przyjął. Gdy poznasz szkołę, nie będziesz miał czasu na zbijanie bąków.
Iwen nie wiedział tylko, jak długo minie, nim pozna szkołę. A raczej, nim Arto uzna, że ją poznał.
• • •
Orfius i Kerell wciąż trzymali się w pobliżu, a nawet zaczęli towarzyszyć Iwenowi. Kolejna przerwa zapowiadała się zwyczajnie, do chwili, gdy Kerell nagle się zatrzymał i syknął ostrzegawczo.
– Grubasek, uważaj – szepnął. – Idzie twój starszak.
Orfius zaklął cicho. Kerell skinął głową za siebie. Dopiero wtedy Iwen dostrzegł dwójkę starszaków. Oto, dlaczego niektórzy chłopcy mówili na Kerella „Patrzałka”. Jak on ich dostrzegł, skoro wcześniej byli za ich plecami?
Tamci mieli około szesnastu lat i byli dużo wyżsi. Musieli widzieć ich wcześniej. Cierpliwie czekali, aż się zbliżą. Po raz pierwszy odkąd tu był, Iwen stanął przed starszakami i nie wylądował na ścianie.
– Ty, mały szczurze! – powiedział jeden na przywitanie. – Jesteś mi coś winien! Zmusiłeś mnie, abym cię szukał po całej szkole. Lepiej dla ciebie, abyś to miał przy sobie.
– Oczywiście, że mam! – Orfius stanął przed nim ze spokojem. – My nie oszukujemy. Szukałem was, ale…
– Nie mądrzyj się, tylko dawaj. Nie mam czasu na takich jak wy.
Starszak nie był specjalnie zły, lecz to nie oznaczało, że wszystko skończy się tak jak ich wczorajsze podatki. Iwen poczuł, że Kerell ciągnie go za rękę.
– Chodź, Nowy – usłyszał. – Nic tu po nas.
– Kolejna sprawa między nami a starszakami? – zapytał. – Nie powinniśmy pomóc? Jesteśmy grupą czy nie?
Kerell spojrzał na niego dziwnie. Odwrócił się. Starszak patrzył na niego ze złością.
– Chcesz się przyłączyć, mała pchło? – spytał, poirytowany.
Iwen nie wiedział, co odpowiedzieć. Już powiedział zbyt wiele. Kerell próbował mu uświadomić, że to nie należało do właściwego zachowania, że nie okazywał należnego szacunku. Wiedział, że starszak zmiażdżyłby go, nawet się przy tym nie męcząc, jednak czuł się zobowiązany, by coś zrobić, najlepiej coś, co nie skończyłoby się bólem.
Z kłopotów wybawił go Kerell. Złapał go po prostu za rękę i odciągnął w głąb korytarza. Iwen pozwolił się prowadzić, aż do bezpiecznej odległości.
Kerell zatrzymał się.
– Zwariowałeś, Nowy? – spytał ze złością. – Chcesz się bić ze starszymi? Grubasek niczego ci nie wyjaśnił?
– Wyjaśnił – przytaknął. Odwrócił się, szukając ich wzrokiem – Ale…
W szkole panowało powszechne przekonanie, iż starszakom nie da się dołożyć. Myślał tak każdy wobec wszystkich starszych od siebie o ponad rok. Choć Arto złamał zasadę, nie zdołał przełamać tej wiary – lub doświadczenia, które potwierdzało tych parę wyjątków.
– To tylko interes między nimi a Grubaskiem. Wolę nie wiedzieć, o co chodzi…
– Kapitan o tym wie?
– Mam nadzieję. Grubasek jest naszym kupcem. Jeśli musimy robić zwykłe interesy ze starszakami, on się tym zajmuje.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

35
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.