powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LII)
grudzień 2005

Autor
Anatomia fascynacji
‹Moja droga Wendy›
Droga Wendy! Napisałem o Tobie scenariusz. A raczej tekst o fascynacji Tobą, może nawet o obsesji na Twoim punkcie. Zawiera wszystko, co mnie od zawsze intrygowało, a zarazem przerażało. Zawiera to, o czym wielokrotnie mówiłem w swoich filmach. Nie brak tu problemów, które odwiecznie poruszam. Akcję usytuowałem w mojej wyobrażonej Ameryce. I wiesz co zrobiłem? Oddałem ten scenariusz do nakręcenia koledze – Thomasowi Vinterbergowi.
Zawartość ekstraktu: 50%
‹Moja droga Wendy›
‹Moja droga Wendy›
Zapodział się gdzieś w wielkim świecie reżyser Thomas Vinterberg. Po zgodnym z dogmiastymi założeniami „Festen” (1998), przy użyciu całego wachlarza dostępnych środków zrealizował love story obleczone w otoczkę science fiction – „Wszystko dla miłości” (2003). I poniósł, delikatnie mówiąc, porażkę, podkopującą już na starcie jego pozycję w hollywoodzkim środowisku. Skruszony, wrócił odnowić kopenhaskie śluby czystości. I jak na prawdziwego przyjaciela przystało, Lars von Trier wyciąga pomocną dłoń do kolegi po fachu i współtwórcy manifestu „Dogma 95”.
Punktem wyjścia fabuły „Mojej drogiej Wendy” jest broń. Broń-fetysz. Broń jako przedmiot uczuć. Broń będąca symbolem siły. Broń apoteozowana i kochana. Broń jako znak przeciwstawienia się losowi i światu. Broń jako obiekt urzeczenia. Broń dająca dumę. Broń, narzędzie wytworzone przez istotę ludzką, ale dające niemalże boską siłę sprawczą, decydujące o śmierci bądź życiu tego, w kogo jest wymierzone. W filmie Vinterberga broń dostaje się w ręce młodych dzieciaków przytłoczonych życiem, szarzyzną otaczającej rzeczywistości, niezaradnych.
Czy to zapowiedź krwawej jatki? Dla tych ludzi broń ma zbyt wiele znaczeń, żeby posłużyła do banalnego wybicia w pień wszystkich mieszkańców małego, sennego miasteczka. Za bardzo są przywiązani do jej metafizycznej wartości, zabijanie ludzi byłoby zbyt pospolite. W końcu poniekąd ta broń daje im indywidualność, tożsamość i rolę w świecie. Pozwala im budować ich własny mały, hermetyczny świat. Dlatego „dandysów” broń bardziej intryguje w osobistym, ideologicznym wymiarze, niezgodnie z jej „naturalnym” i tradycyjnym przeznaczeniem. Może poza pierwiastkiem pewności siebie, jaki zyskują młodzi, zaczynając nosić lufy ze sobą. Do czego jej używają? Do strzelania do celu, do tarczy. Ale nie to wybija się na pierwszy plan. Służy im przede wszystkim do wielbienia, podziwiania, kontemplowania, poznawania.
Co prawda von Trier nigdy nie był w USA, ale doskonale zna realia tego kraju, co zawsze pokazuje w swych filmach. Na zdjęciu przedstawiciel czarnej mniejszości w typowym dla tej grupy nakryciu głowy.
Co prawda von Trier nigdy nie był w USA, ale doskonale zna realia tego kraju, co zawsze pokazuje w swych filmach. Na zdjęciu przedstawiciel czarnej mniejszości w typowym dla tej grupy nakryciu głowy.
Czy zatem „Moja drogą Wendy” można potraktować jako znaczący głos w dyskusji o miejscu broni w dzisiejszych czasach i ustawiać obok „Słonia” czy „Zabaw z bronią”? Nie sądzę. Światem przedstawionym u Vinterberga rządzi umowność. Jest to umowność sprawiająca wrażenie bardzo natarczywej fikcji, dalece odrealnionej. Zakomponowanej w przestrzeni iście teatralnej, ograniczonej, z akcją rozgrywającą się na jednej ulicy i poszczególnymi scenami usytuowanymi w siedzibie „dandysów”. W filmie Vinterberga występuje również duże przesunięcie w znaczeniu symboliki broni. Przecież przez długi czas nie jest ona przedmiotem groźnym i niebezpiecznym, niosącym ujście nienawiści. Nie rozważa się faktu zaistnienia broni w rękach młodego człowieka jako zagadnienia o rozbudzaniu się w nim buntu i chęci poskładania świata na nowo. Nie gloryfikuje się przemocy. A nawet nie zderza się młodzieńczej niewinności i beztroski ze złem, jakie może broń wyrządzić. „Moja droga Wendy” nie interesuje się tą płaszczyzną, bo jednak w wielu elementach jest tylko mocno wyimaginowaną inscenizacją, której koniec łatwo przewidzieć. Fabuła rozbija się o fascynację bronią na tle uczuciowym, miłosnym. Łatwo związać jedno z drugim – miłość z zaślepieniem i bezgranicznym oddaniem, mogącymi doprowadzić do tragedii.
Tym większe zamieszanie może wzbudzić zakończenie całej historii. Uwyraźnia zamotanie twórców w temacie i formule końcowego przesłania. Czyż nie nasuwa się na myśl odmienne zakończenie? Skoro dandysi tak bardzo kochają broń, tak wiernie są jej oddani, to dlaczego nie popełnią swoimi „ukochanymi” mordu na sobie? Doszło by do romantycznego, wewnętrznego spojenia z miłością życia. Ale nie, w końcu musi ziścić się przestroga, że każdy, kto trzyma w ręku broń, nie zawaha się jej wkrótce użyć zgodnie z przeznaczeniem. Musi się spełnić przepowiednia o łatwości dostępności pukawek, o lekkości pociągania za spust z byle powodu. I na koniec trzeba zdemitologizować tę okropną Amerykę, która tę broń tak łatwo udostępnia i w której życie zdaje się znaczyć mniej niż gdzie indziej, bo Bogiem może być każdy. Obowiązkowo trzeba ten komponent wetknąć, gdyby ktoś ośmielił się zapomnieć w trakcie filmu, że scenariusz jest autorstwa Larsa von Triera.



Tytuł: Moja droga Wendy
Tytuł oryginalny: Dear Wendy
Reżyseria: Thomas Vinterberg
Zdjęcia: Anthony Dod Mantle
Scenariusz: Lars von Trier
Obsada: Jamie Bell, Bill Pullman, Chris Owen, Thomas Bo Larsen, Alison Pill
Muzyka: Benjamin Wallfisch
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: Dania
Dystrybutor: SPI
Data premiery: 18 listopada 2005
Czas projekcji: 105 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

72
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.