powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LII)
grudzień 2005

Nocą w Telewizyjnym Mieście
Paul di Filippo
Opowiadanie ze zbioru ‹Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2005›
Prezetujemy opowiadanie Paula di Filippo „Nocą w Telewizyjnym Mieście”, pochodzące z antologii „Kroki w Nieznane”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Solaris. Książka jest objęta patronatem medialnym „Esensji”.
Tytuł: Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2005<br/>Redakcja: Konrad Walewski, Lech Jęczmyk<br/>Wydawca:  <A href='http://www.solaris.net.pl' target='_blank'>Solaris</A><br/>ISBN: 83-89951-34-7<br/>Format: 512s. oprawa twarda<br/>Cena: 45,—<br/>Data wydania: 6 grudnia 2005<br/><a href='http://www.merlin.com.pl/frontend/cart/1,434809?skad=ikoymhuviz' target='_blank'><font color='#CC0000'><b>Kup w Merlinie (41,50)</b></font></a><br/><br/>W pierwszej połowie lat 70. „Kroki w nieznane” pod redakcją Lecha Jęczmyka były prawdziwym oknem na świat. Ukazało się sześć tomów, stanowiących wybór najlepszej ukazującej się na świecie fantastyki. W 1976 roku, z powodów politycznych, almanach zamknięto.<br/>Teraz przywracamy ten tytuł polskim czytelnikom, do Lecha Jęczmyka dołączył amerykanista – Konrad Walewski. Obaj przedstawiają kilkanaście arcyciekawych opowiadań wybitnych współczesnych autorów fantastyki, pokazując ewolucję gatunku i jego wyjście poza sztywne ramy klasycznej science fiction. W tomie znajdziecie najlepszych współczesnych autorów, wielu z nich uważa się za pisarzy pozagettowych.<br/>„Kroki w nieznane” to ponad 500 stron dobrej literatury, tom w twardej oprawie, będący ozdobą każdej kolekcji, a także dający możliwość zapoznania się z najsłynniejszymi współczesnymi pisarzami.<br/>Tom zawiera następujące opowiadania i nowele.<ol><li>Ted Chiang „Siedemdziesiąt dwie litery”</li><li>John Crowley „Zniknęli”</li><li>Pat Cadigan „Prawdziwe oblicza”</li><li>Suzy McKee Charnas „Koncert muzyki Brahmsa”</li><li>Cory Doctorow „Craphound”</li><li>Władimir Wasiljew „Skromny geniusz kolei podziemnej”</li><li>Greg Egan „Moralność wirologa”</li><li>Michael Blumlein „Szczurze mózgi”</li><li>Paul McAuley „Asystent doktora Luthera”</li><li>Elizabeth Hand „W miesiącu Athyr”</li><li>Paul Di Filippo „Nocą w Telewizyjnym Mieście”</li><li>Kathleen Ann Goonan „Słoneczniki”</li><li>China Miéville „Koniec Z Głodem”</li><li>Paul Park „Turysta”</li><li>Kir Bułyczow „Fatalny ślub”</li><li>Kelly Link „Wielki rozwód”</li></ol>Tom opatrzono w noty o autorach, wstęp Lecha Jęczmyka i posłowie Konrada Walewskiego, spis treści tomów z lat 70.
Tytuł: Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2005
Redakcja: Konrad Walewski, Lech Jęczmyk
Wydawca: Solaris
ISBN: 83-89951-34-7
Format: 512s. oprawa twarda
Cena: 45,—
Data wydania: 6 grudnia 2005
Kup w Merlinie (41,50)

W pierwszej połowie lat 70. „Kroki w nieznane” pod redakcją Lecha Jęczmyka były prawdziwym oknem na świat. Ukazało się sześć tomów, stanowiących wybór najlepszej ukazującej się na świecie fantastyki. W 1976 roku, z powodów politycznych, almanach zamknięto.
Teraz przywracamy ten tytuł polskim czytelnikom, do Lecha Jęczmyka dołączył amerykanista – Konrad Walewski. Obaj przedstawiają kilkanaście arcyciekawych opowiadań wybitnych współczesnych autorów fantastyki, pokazując ewolucję gatunku i jego wyjście poza sztywne ramy klasycznej science fiction. W tomie znajdziecie najlepszych współczesnych autorów, wielu z nich uważa się za pisarzy pozagettowych.
„Kroki w nieznane” to ponad 500 stron dobrej literatury, tom w twardej oprawie, będący ozdobą każdej kolekcji, a także dający możliwość zapoznania się z najsłynniejszymi współczesnymi pisarzami.
Tom zawiera następujące opowiadania i nowele.
  1. Ted Chiang „Siedemdziesiąt dwie litery”
  2. John Crowley „Zniknęli”
  3. Pat Cadigan „Prawdziwe oblicza”
  4. Suzy McKee Charnas „Koncert muzyki Brahmsa”
  5. Cory Doctorow „Craphound”
  6. Władimir Wasiljew „Skromny geniusz kolei podziemnej”
  7. Greg Egan „Moralność wirologa”
  8. Michael Blumlein „Szczurze mózgi”
  9. Paul McAuley „Asystent doktora Luthera”
  10. Elizabeth Hand „W miesiącu Athyr”
  11. Paul Di Filippo „Nocą w Telewizyjnym Mieście”
  12. Kathleen Ann Goonan „Słoneczniki”
  13. China Miéville „Koniec Z Głodem”
  14. Paul Park „Turysta”
  15. Kir Bułyczow „Fatalny ślub”
  16. Kelly Link „Wielki rozwód”
Tom opatrzono w noty o autorach, wstęp Lecha Jęczmyka i posłowie Konrada Walewskiego, spis treści tomów z lat 70.
No superancko, bączki, walicie mi światłem po gałach! Nie widzicie, że nigdzie się nie wybieram? Trzeba wam Hubble’a do tego? Jestem jak nadprzewodnik, total zero oporu. Weźcie sobie na wstrzymanie!
Co tam, bączku, mamroczesz? Turbinka w plecaku ci rzęzi, nie możesz się przebić z sygnałem. Jak tu wlazłem? Normalnie, po ścianie. Ale już mi dendryty zdychają, więc nie wiem, kurwa, jak stąd zejść!
Była sobota, dzień jakich wiele. Dosłownie kilka godzin wcześniej, o szóstej wieczorem, siedziałem w barze metamlecznym „Luz Blus”, gdzie użalałem się nad sobą z paru naprawdę ważnych powodów. Upadłem tak nisko, że głupia bakteria mogłaby patrzeć na mnie z góry. Czemu? Bo nie należałem do żadnego składu, nie miałem lufki ani hajsu. Przyszłość widziałem raczej w czarnych kolorach. Czułem się tak dennie, że chętnie bym odjechał na najgorszym mózgojebcu, jakim truli w tym barze.
Zagadałem do stolika, żeby dał mi listę. No tak, te same kocie szczyny i wywary z robaków, choć była jedna nowość o nazwie Drętwa Dziewiątka. Zamówiłem na próbę i zaraz dostałem zimne, spienione mleko z cynamonową posypką. Wypiłem wszystko w dwóch łykach, cały ten obrzydliwy przecier z neurotrofin i białek transportujących, konglomerat makrocząsteczek łańcuchowych – pomysł jakiegoś walniętego biomagika na niebiańskie delicje w plastikowym kubku. Poczułem się tak, jakby ktoś mi zalał oczy paliwem do wahadłowców, a mimo to widziałem przed sobą przyszłość wstrętniejszą niż wygolony zad szczura.
No właśnie, w barach metamlecznych nie przymulisz się dobrym psychotropem ani przypalaczem, co najwyżej dostaniesz jakąś kiłę dla dzieci, holobity dozwolone od lat zero w górę. Marzy ci się towar spod lady? Chcesz porządnego kopa? Musisz należeć do składu, najlepiej takiego, w którym robi na legalu kumaty doktorek z dobrym sprzętem. Może być Fermenta, Wellcome, Cetus. Ortho też ujdzie w tłumie.
Ale jak się rzekło, nie byłem w żadnym składzie i nie zapowiadało się, by ktoś chciał mnie przyjąć. Nie żebym miał się pakować do pierwszego lepszego, gdy przyjdzie zaproszenie. Niektóre składy są dla mnie niestrawne.
No więc tak sobie siedziałem z głową nabitą ciekłym tlenem, całkiem jak Challenger przed startem, zdołowany wydaniem resztki hajsu na kiepskiego drinka. Zlizywałem cynamon z brzegu kubka, gdy do środka wparzył mój kumpel Casio.
Casio miał z piętnaście lat, a więc był ode mnie trochę młodszy, do tego biały, chudy i bardziej zapryszczony od robotnika w fabryce dioksyn. Gdyby w końcu zaczął używać Epikremu, miałby skórę czystą jak normalny człowiek. Nosił koszulkę z imipolexu, która puchła w różnych miejscach, jakby kłębiły się pod nią jakieś śluzorośla, pergaminowe spodnie i z dziesięć żelowych bransoletek na lewej ręce. W brązowe włosy wszczepił kilka światłowodów.
– Siemka, Dez. – Potarliśmy się pięściami. – Jak żyjesz?
Casio też nie należał do żadnego składu, ale jego to chyba tak nie dołowało. Zawsze uśmiechnięty, zadowolony, wyluzowany. Może zawdzięczał to swojej muzyce, która była dla niego całym życiem, dawała mu jakiś punkt oparcia. Nigdy nie widziałem go w złym humorze. Czasem to mam ochotę wydusić z niego, co tam w sobie kisi.
– Szkoda gadać, bączku… Życie jest puste jak przeczyszczony brzuch tajwańskiego niemowlaka z z-wirusem.
Casio przysunął sobie krzesło.
– Poprztykałeś się z Chuckie?
Jęknąłem. Sam nie wiem, po co go ściemniałem o mnie i o Chuckie. Musiałem być wtedy ostro sfazowany.
– Z łaski swojej zapomnij, co mówiłem o Charlotte, okej? Nic między nami nie było. Nic, kumasz?
Casio zrobił głupkowatą minę.
– Nic? Co ty bredzisz? Myślałem, że to twoja najlepsza lufka, tyle o niej gadałeś…
– Ale ty mieszasz, bąku. Byliśmy nawaleni w trzy dupy!
Z jego koszulki wylazła długa, falista łodyga, z której na końcu zrobiła się kulka. Później toto się schowało.
– Kurna, Dez, dopiero teraz mi mówisz? Kiedy już obskoczyłem całe TV City z radosną nowiną?
Żołądek mi spuchł jak biceps przekoksowanego mięśniaka i podszedł pod samo gardło.
– Bąku, nie… Powiedz, że to nieprawda…
– Kurna, Dez, przepraszam…
No i siedziałem w gównie po uszy, klocki pływały mi koło nosa. Widziałem to wyraźnie, jak naszą M31 przez teleskop Hubble’a.
Chuckie była lufką Turbo, a ten – frontmenem Body Artists, ci zaś – najlepszym składem w Telewizyjnym Mieście. Liczyłem się dla nich tyle co brud pod nogami, zawsze zresztą bosymi.
Wstałem od stolika, bo w barze zrobiło mi się jakoś duszno. Wszyscy wiedzieli, że tutaj zawijam.
– Muszę się dotlenić, Casio. Idziesz ze mną?
– Jasne.
Na T Street – szerokim jak Park Ave bulwarze, biegnącym z północy na południe, głównym deptaku w mieście (ciągnął się od 59 do 72 ulicy) – roiło się od obywateli i zielonych, morfów i golów. Pewnie szukali serca sobotniej nocy, jak w piosence tego chrypiącego grzyba. Światła wielkiego miasta błyskały na wszystkie możliwe sposoby, ale samo TV City wydawało się dziś jakieś stare pod neoneonowym czerwono-bursztynowo-zielono-niebieskim makijażem. Minimetropolii nad brzegami rzeki Hudson stuknęła trzydziestka i chociaż było to nic w porównaniu z resztą Nuevo Yorku, powoli zaczynała już dziadzieć. Wyobraziłem sobie, że mam prawie dwa razy tyle lat co teraz. No tak, też już będę wapniakiem.
Wrzuty porobione na wszystkich bez wyjątku powierzchniach z miejscem do malowania wcale nie poprawiały wizerunku miasta. Co z tego, że ekipy porządkowe rozpylały na grafach robaki żrące farbę. Grafficiarze ze składów dalej mazali. Przeczytałem z Casio parę fajnych tekstów:
GENETYKA W SŁUŻBIE DLA FIUTA
PAL GAŁY
JEDNA DZIAŁKA I ZWAŁKA
ZGÓDŹ SIĘ, ZGŁOŚ SIĘ, ZGRAJ SIĘ
SYNU, SYNTETYZUJ SYNAPSY
NEURONY NA WYMIAR DLA KAŻDEGO KLIENTA
ZBURZ TEN MUR
AKSONOWA REWOLUCJA!
PODPOMPUJ RECEPTORY
– Dez, gdzie idziemy? – zapytał Casio i dał mi żelową bransoletę, żebym miał co żuć.
– Byle gdzie – odpowiedziałem niewyraźnie, mieląc w ustach metabolizującego pot symbionta o smaku truskawkowym. – Połazimy trochę, może zdarzy się coś fajnego.
Zastanawiałem się w kółko, czy jak wrócę na chatę, powita mnie Turbo ze swoim składem, żeby podziękować mi za opowiadanie farmazonów o jego lufce.
Zaraz napatoczyliśmy się na gościa, który przy krawężniku wysiadł z auta i zajrzał pod maskę. Dłubał śrubokrętem w ceramicznych bateriach, jakby chciał je naprawić w ten przedziwny sposób.
– Niezła bryczka, 132 konie mechaniczne? – zagadał do niego Casio. – Z fabryki w Malezji?
– No – odparł facet z ponurą miną.
– Słyszałem, że to straszne barachło.
Facet się wnerwił i pogroził nam śrubokrętem.
– Won stąd, śmierdziele! Nikt was nie pytał o zdanie!
Casio zdjął złotą żelową bransoletę i rzucił nią w faceta.
– Uciekaj! – krzyknął.
No i uciekliśmy. Zatrzymaliśmy się dopiero za rogiem, cali zdyszani.
– Co to było? – spytałem.
– W sumie nic złego. Zgniłe jaja z superklejem.
Nieźleśmy się uchachali.
Później śledziliśmy dwóch golów. Mieli na sobie rządowe garnitury, więc pewnie jeszcze niedawno siedzieli w obozie dla internowanych – jednym z tych, co pływają gdzieś na oceanie. Myśleliśmy, że wysępimy od nich trochę hajsu, ale machnęliśmy ręką, bo jakoś tak dziwnie gadali:
– Gibamy na favelę?
– Zluzuj! Zjadłbym coś z ekspresu.
– Skąd weźmiemy?
– Szarpniemy.
– I pójdziemy w kabaty? Irytujesz mnie, bronko. Z mangi się urwałeś?
Potem tropiliśmy pulpeta. Nie dało się powiedzieć, czy to on, ona, czy jeszcze co innego. Nawkładało to na siebie tyle jedwabiu, że swobodnie mogłoby nim doposażyć klub spadochroniarski, a toczyło się bezpłciowo jak kaczka. Weszło do wypasionego hotelu Helmsley przy 65. Na spotkanie z klientem, jasna sprawa.
– Nie trawię pulpetów – stwierdził Casio. – Po co tyle żreć, skoro nikt cię nie zmusza? Zdrowia szkoda.
– Ciebie też nikt nie zmusza do hodowli głupich pryszczy.
Casio poczuł się dotknięty.
– Dez, to nie to samo. Ja wcale ich nie chcę. Tylko zapominam o kremie.
Sprawiłem mu przykrość i głupio mi się zrobiło. Obraziłem mojego jedynego zmiennika, choć był przy mnie, gdy próbowałem wyczaić, jak inteligentnie pograć z Turbo i jego składem.
Położyłem mu rękę na plecach.
– Sorki, bączku. Wykasuj na czysto, co ci powiedziałem, i chodź się zabawić. Zostało ci trochę hajsu?
– Jakieś resztki.
– To na co czekamy? Kaska musi być w ruchu, żeby coś z niej było, es verdad? Uderzymy do „Arsenku Galu”?
Casio zaraz odzyskał dobry humor.
– Fantastiko! Dziś grają Nerveless. Może Ginko pozwoli mi się dosiąść.
– No i git. Idziemy!
Nad nami kręciła się psiarnia z plecakami odrzutowymi, złożona z prywatnych i publicznych brudnych harrych. Dysze dmuchały nam po głowach ciepłym powietrzem, chociaż byli wysoko. Stojąc w tych swoich latających klatkach, łapy na dżojstikach, sowie oczy na ful, patrolowali całe miasto. Jeśli tacy zobaczą, że rozkręca się zadyma lub ktoś robi dziwne rzeczy, desantują się z góry, by spacyfikować delikwentów łaskotnicami lub nawet latarami, zależy od rozwoju sytuacji.
„Arsenek Galu” zajmował mały kawałeczek pustego budynku o powierzchni miliona stóp kwadratowych. Dawniej mieściła się w nim siedziba sieci telewizyjnej – jednej z wielu, którym miasto zawdzięczało swą nazwę. Odkąd niezależne sieci zostały wchłonięte do metamedium, pomieszczenia czekały na lokatorów. Teoretycznie, nadal nikt ich nie wynajmował; klub wrąbał się tu nielegalnie.
Po zapłaceniu za wjazd anabolicznemu byczkowi z twarzą zakapiora weszliśmy do środka.
Klub miał ściany z imipolexu, które świrowały jak koszulka Casio: biomorficzne fale i wypustki odstawiały chaotyczny taniec. Na scenie Nerveless rozkładali sprzęt, bo była młoda godzina, gdzieś koło ósmej. Dopiero drugi raz widziałem Ginka, ale poznałem go po zielonej skórze i liściastych włosach. Casio wszedł na scenę, żeby z nim pogadać, ja usiadłem przy stoliku pod ścianą i zamówiłem fiku-piwko.
Casio szybko wrócił.
– Ginko mówi, że dam sobie radę z megabopami.
Fiku-piwko było lekarstwem na stresy, więc prawie zapomniałem o swoich problemach.
– Gitowo, zmienniku. Słuchaj, walnij sobie browca, w sumie to twoja kaska.
Casio więc usiadł i chwilę rozmawialiśmy o starych, dobrych czasach, gdy codziennie w ogólniaku szamało się mnemotropiny jak draże śmietankowe.
– A pamiętasz, jak na rozdaniu świadectw ktoś wsypał małposkoczka do kanapek?
– Jasne! Nigdy nie widziałem, żeby tylu dorosłych naraz wariowało. Panna Spencer chciała chodzić po dachu…
– Było się młodym, co nie?
– Byłem młodszy od ciebie, Dez. Miałem jedenaście lat, a ty już dwanaście, pamiętasz?
– Tamte czasy poszły się paść, Casio. Jesteśmy dorośli i mamy masę problemów. – Gdy wyskoczyłem z tym superodkrywczym tekstem, wszystkie moje zmartwienia zalały mnie jak fale oceanu wybrzeże Kalifornii podczas Kataklizmu.
Casio dobrze mi życzył, jasna sprawa, ale pomóc to on mi raczej nie mógł. Pewnie dlatego wstał i powiedział:
– Dobra, Dez, idę grać. – Odszedł na kilka kroków od stolika i nagle został przyciągnięty z powrotem na krzesło, jakby miał gumkę przylepioną do dupy.
– Weź no poczekaj – powiedziałem. – Koszulka ci się zrosła ze ścianą. – Wyciągnąłem podręczną latarę i laserem przeciąłem ściennego strąka, który wczepił się w materiał koszulki.
Casio podziękował i odszedł.
Wolno sączyłem resztki fiku-piwka i patrzyłem, jak muzycy sprawdzają sprzęt. Kiedy rozkręciły się rykraki, buczały megabopy i wszyscy się wcisnęli w kombinezony perkusyjne, zapodali swoją oryginalną kompozycję Efferent Ellie.
Po czterdziestu pięciu minutach i jeszcze dwóch fiku-piwkach, które szefostwo z kulturką postawiło przyjacielowi zespołu, zgrywałem już z Casio i Nerveless. Dźwięki przelatywały przeze mnie, jakbym się nagrzał, nie wiem, muzotropami jakimiś. Tupałem nogą i trząsłem łbem jak jełop bez osłon mielinowych. Byłem już tak wgrany, że nie zauważyłem, jak Turbo wchodzi do „Arsenku” i lezie do mnie ze swoim składem.
Kiedy skończył się utwór i przejrzałem na oczy, zobaczyłem ich wszystkich: Turbo i jego ulubioną lufkę Chuckie, która obejmowała go ramieniem, a także Jeetera, Hake’a, Pabla, Monę, Vala, Ziggy’ego, Peppera, Gatesa, Zane’a plus paru nieznanych mi typków.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.