Wściekłość przyszła, jak ten deszcz na cmentarzu – bez zapowiedzi, zupełnie nagle. Rzucił się na dresiarza, chcąc schwycić go za kurtkę. Niestety, przeleciał przez chłopaka, jak duch przez ścianę. To było do przewidzenia, ale Piotr nie chciał przewidywać, miał ochotę dowalić mordercy. Druga próba, tak samo nieudana, tylko podjudziła gniew. Nie mógł nawet przywalić w mur. Bezsilnie zacisnął pięści i wypluł z siebie serię przekleństw.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Najpierw włączył się węch, zupełnie jakby ktoś nagle wsadził wtyczkę do kontaktu. Pachniało ziemią. Później coś zaiskrzyło w bębenkach i Piotr usłyszał ciszę sporadycznie przerywaną świstem wiatru. Chwilę pracował nad obudzeniem oczu. W końcu mu się udało, podniósł powieki. Było ciemno. Choć ciemność zachowywała się jakoś dziwnie, dała się poprzebijać szpilką i przepuszczała przez siebie punkciki światła. Ale zaraz… No tak, to przecież niebo. Piotr wstał, dziwiąc się sprawności swojego ciała. Przyjrzał się butom, zerknął na zabłoconą kurtkę, dopiero później poczęstował spojrzeniem okolicę. Był na cmentarzu. Chyba na samym jego środku. Ocknął się za strzelistą płytą nagrobną. Wiedziony ciekawością, obszedł grób i zerknął na epitafium. – Wojciech Kołacki – przeczytał na głos. Chwilę stał, spoglądając na pląsające po marmurze liście. Pożółkli tancerze przemknęli po nagrobku w nieskładnych podskokach tylko po to, by wylądować w kałuży. – Gdzie ja jestem? Na cmentarzu, to jasne. Ale dlaczego? Dlaczego na cmentarzu, dlaczego byłem nieprzytomny i dlaczego nic nie pamiętam? Spojrzał na grób owego Kołackiego, szukając śladów krwi. Przeszło mu przez myśl, że może poślizgnął się i wyrżnął głową o płytę, a teraz ma amnezję. Nie, chyba raczej nie, nagrobek był czysty, no i głowa nie bolała. – Na cmentarz przychodzi się w jednym celu – Piotrowi myślało się lepiej na głos – by złożyć hołd zmarłym. Zatem na którymś z pobliskich grobów musi być znajome nazwisko. Może jak je zobaczę, to sobie przypomnę, co zaszło? Tak bywa podczas amnezji… Przerwał monolog, bo uświadomił sobie, że ludzie z amnezją nie pamiętają niczego, nawet swojego imienia. On pamiętał. Nazywał się Piotr Galicki i miał lat… nie, wieku nie mógł sobie przypomnieć. – To sen – wypowiedział na głos największy banał na świecie, zaraz jednak zaprzeczył – nie, to nie sen. To zbyt dziwne jak na sen. We śnie nierealna jest rzeczywistość, nie sam śniący, a tutaj popaprany jestem ja. Okolica jest przecież całkiem normalna – cmentarz jak każdy inny. Rozejrzał się, by potwierdzić swoje przypuszczenia i stwierdził, że z rzeczywistością też jest coś nie w porządku. Niby stał na cmentarzu, niby była gwiaździsta noc, wiał wiatr, a liście posłusznie opadały z rosnących pomiędzy grobami drzew, ale coś było nie tak. Zrozumiał co, gdy ponownie spojrzał na grób Kołackiego. Nagrobki były czyste. Żadnych kwiatów, zniczy, niczego. Zupełnie niczego. Tylko te niesforne liście. Piotr przeniósł spojrzenie na ziemię i dostrzegł, że piasek jest równo zagrabiony. Tak równo, że aż niemożliwie. Poszukując choćby najmniejszej nieregularności, wyszedł na ścieżkę. Tu też nie dostrzegł żadnych śladów, tylko prościutkie, wydrapane grabiami rowki. Co więcej, ścieżka nie kończyła się. Ginęła gdzieś we mgle, zupełnie jak w kiepskim filmie grozy. – Niech to diabli – mruknął. – Nie kuś losu. Piotr zdumiał się, jakby go ktoś uderzył w twarz. Rozejrzał się, szukając źródła piskliwego głosu. Po dłuższej chwili zrozumiał, że to, co z początku wziął za przycupniętą na jednym z grobów kamienną figurkę, figurką nie było. Owo coś wstało, poprawiło czerwoną, zupełnie niestosowną na cmentarzu sukienkę i wyszło z cienia na ścieżkę. W świetle księżyca zobaczył dziewczynkę w czerwonej kiecce sięgającej do łydek i – pasującej bardziej do motocyklisty – skórzanej kurtce, też czerwonej. Mała miała na twarzy krzykliwy makijaż z rodzaju takich, które robi się podwędzonymi mamie kosmetykami. – Wzywać diabła na cmentarzu? – pokręciła głową, aż jej zafalowały czarne loczki. – Oszalałeś? – Chyba tak – zmierzył ją uważnym spojrzeniem. – Kim jesteś? Uśmiechnęła się i choć twarzyczkę miała dziecinną, to w uśmiechu tym nie było nawet odrobiny infantylności. – Kimś, kto zna całe twoje życie. Popatrzył na nią jakby była rzeczywiście tym posążkiem, za jaki ją wziął na początku. – Bzdura. – Dlaczego? – Bo ty jesteś gówniara, a ja mam lat… – No właśnie, ile? – Nie wiem ile, ale na pewno więcej od ciebie. A to znaczy, że nie możesz znać całego mojego życia. A zresztą skąd mogłabyś je znać, skoro widzę cię po raz pierwszy? – Kolejny mądrala mi się trafił – westchnęła teatralnie i ruszyła dróżką, szurając po dziecięcemu stopami. Piotr z zadowoleniem obserwował jak jej buty niszczą porządek zagrabionej ścieżki. Podeszła do jednego z grobów, usiadła i poklepała zachęcająco marmur. Długo się nie zastanawiał, skorzystał z niecodziennego zaproszenia. – To co chcesz wiedzieć? – zapytała, trącając go łokciem. – Od razu zaznaczam, że na pytanie kim jesteś, nie odpowiem. – Gdzie jestem? – Cholera, zawsze zapominam, na to też. – No to nie mam pytań. – Rzeczywiście oszalałeś – pokiwała poważnie głową, drapiąc lakierkami ziemię. – A: „Co się ze mną stało?”. To trzecie z najczęściej zadawanych pytań w twoim stanie. Na nie odpowiem. – No dobra. Co się ze mną stało? – Umarłeś. – To żeś mnie, cholera, zaskoczyła. Uśmiechnęła się, jakby jej kto wręczył nową zabawkę. – To najpopularniejsze kłamstwo w twoim stanie. No chyba, że nie kłamiesz. Wtedy to będzie najoryginalniejsza odpowiedź, a takie warte są odnotowania w księdze. – Jakiej znowu księdze? – Ewidencyjnej, przecież nie w moim pamiętniku. – Po diab… – Hamuj się. – Po cholerę komuś jakaś ewidencja? – A coś myślał, że jesteś pierwszym i ostatnim sztywniakiem? Piotr zerwał się z grobu, zaciskając pięści. Dopiero teraz zauważył, że siedział na Janie Nowickim. – Nie jestem żadnym pieprzonym sztywniakiem! – Jesteś, jesteś – odparła spokojnie. – Gówno prawda! Śnię i zaraz się obudzę! – Spróbuj. Spróbował. – I co? – zapytała z udaną ciekawością. Posłał jej spojrzenie kata. – No dobra, nie śnię. Jestem na jakimś cmentarzu, bardzo czystym, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Mam amnezję. Pamiętam tylko jak się nazywam, ale zaraz dowiem się czegoś więcej. Dojdę do końca tej ładnie zagrabionej ścieżki, później będzie brama, za bramą jakieś miasto. W mieście są budki telefoniczne, w budkach książki, w książkach nazwiska i adresy. Znajdę swój i… – Oj Piotrek, Piotrek – choć siedziała, spojrzała na niego z wyższością. – Drugi raz cię zapytam: oszalałeś? – Nie, kurwa, nie oszalałem! Miał tego dosyć. Odwrócił się i pobiegł ścieżką. Dopiero po kilku minutach uświadomił sobie, że znała jego imię. Nie musiał się nawet cofać. Wyszła zza wysokiego grobu tuż obok niego. Wskoczyła w kałużę, w charakterystyczny dla dziecka sposób, rozchlapując wodę dookoła. Jakimś sposobem woda nie zmoczyła jej sukienki. Mała uśmiechnęła się, pozwalając swoim lakierkom tonąć. – Ciężko kapujesz, wiesz? – W mojej sytuacji każdy by ciężko kapował. – Nie każdy. Miałam kiedyś takiego klienta, fantastę. Sam się domyślił, że zginął. Podobało mu się. – Mnie się nie podoba. – A to czemu? – Po prostu. – A powinieneś być wniebowzięty. Nie dosłownie, rzecz jasna. Odpowiedział złym spojrzeniem, jak wściekły pies. – Nie gap się tak. Nie żyjesz i koniec. Swojego życia nie pamiętasz, nie masz więc czego wspominać, a co za tym idzie, żałować. Do tego dochodzi brak tego wkurzającego pytania. – Jakiego? – Czy istnieje życie po śmierci. Tu miała rację. Piotr popatrzył na nią uważnie. – Jedno mi wciąż nie pasuje. – Mówiłam ci już: pytaj. – Skoro nic nie pamiętam, to skąd wiem co to jest – weźmy na przykład – cmentarz? – A stąd, że śmierć wymazuje ci wspomnienia, a nie wiedzę. Nie pamiętasz czy kiedykolwiek byłeś na jakimś cmentarzu, ale co to jest cmentarz wiesz doskonale. Do niczego byś się nie przydał, gdybyś nie wiedział. Popatrzył na nią wnikliwie. – Tak, tak, mądralo – pokiwała głową – jesteś tutaj, bo możesz się przydać. – Ciekawe komu? – Bardzo żałuję, ale nie mogę ci powiedzieć. Nachmurzył się ponownie. Widząc jego minę, przewróciła oczami. – Co znowu? – To że nie żyję… – Powtarzasz się. – Daj mi, cholera, skończyć! Nie żyję, tak? No to czemu mam coś robić? Może chciałbym sobie odpocząć. Wiesz, rest in peace, wieczny odpoczynek i takie tam. – Ależ proszę bardzo – machnęła ręką w stronę grobów – wybierz sobie nagrobek, najlepiej taki duży, żeby ci nogi nie wisiały i się połóż. Zimno nie jest, tylko trochę wieje. Może będzie padać, ale to ci nie zaszkodzi. Z cukru nie jesteś, nie rozpuścisz się. – Nie o tym mówię. Chodzi mi o święty spokój. Po śmierci chyba mi się należy? – Bynajmniej. Ciągle myślisz logicznie, słuchaj zatem logicznego wytłumaczenia. Wieczny odpoczynek należy się – według ciebie – po wysiłku. Z twojego rozumowania wynika, że wysiłkiem było twoje życie. Tyle tylko, że ty swojego życia nie pamiętasz, a co za tym idzie, nie czujesz się zmęczony. A skoro nie czujesz się zmęczony, to po co ci odpoczynek? – Może po prostu tak chcę? – Mówiłam ci już. Połóż się i odpoczywaj. Zobaczymy jak długo wytrzymasz. Tutaj nie zaśniesz. Będziesz się – wybacz określenie – diabelnie nudził. Ale masz wybór. Albo spędzasz swój czas bezproduktywnie, albo produktywnie. Albo masz cel, albo plączesz się w bezsensownych domysłach, których nikt nie ukróci, a przynajmniej nie za darmo. Jesteś Piotr, ale nie święty, więc żadnych przywilejów nie oczekuj. Popatrzył na nią w zadumie, choć właściwie nie dumał, bo nie miał nad czym. Nietrudno było zrozumieć, że jego wyborem pokierowano w najlepszy z możliwych sposobów. Spraw, by coś się nie opłacało, a zmusisz każdego do posłuszeństwa. Wzruszył ramionami i zapytał tonem człowieka, który chce się upewnić: – Czyli mam tu jakąś robotę? – Masz. – A kto jest moim szefem? Może on? – wskazał palcem w górę. – A może on? – wskazała palcem w dół. – Cholera, tyle razy powtarzałam, żeby im nie zostawiać wiedzy o Piekle i Niebie! Ale nie, mnie się nie słucha! A czemu?! Bo wyglądam, jak wyglądam! – Tupnęła gniewnie nóżką. Piotr obserwował ją z lekkim rozbawieniem. – Kim ty właściwie jesteś? – Mówiłam ci już. Kimś, kto zna całe twoje życie. – Chodzi mi o imię. – Imię przyjmujemy takie, jakie wybiorą nam klienci. A dokładniej, jest to pierwsze określenie, jakim nas raczycie. – Czyli? Westchnęła. – Nazwałeś mnie „gówniarą”. Niech więc tak będzie. Jestem Gówniara. – Jaja sobie robisz? – Niestety nie. To jest wasz jedyny przywilej. Możecie nadawać imiona swoim pośrednikom. Podrapał się po głowie w zakłopotaniu. – Przykro mi, nie wiedziałem. – Nie szkodzi. Pamiętasz tego fantastę? – Tego co mu się śmierć podobała? – Nie innego. On na mój widok krzyknął: O kurwa! Piotr parsknął śmiechem. Ciekawe czy za życia pomyślałby, że po śmierci można się uśmiać, w dodatku na cmentarzu. Gówniara w tym czasie rozchlapywała kałużę bucikami. – No dobra – Piotr otarł łezkę z oka – a jakie jest twoje zadanie? – Jak wspomniałam, jestem pośredniczką. Moje zajęcie jest prościutkie. Mam uświadamiać klientów co do ich pracy. – No to uświadamiaj. – Więc chodźmy. Podskoczyła w kałuży ostatni raz, jakby na pożegnanie i ruszyła ścieżką. Piotr sunął za nią, skrupulatnie niszcząc podeszwami równo zagrabiony piasek. Gówniara założyła ręce za plecami i rozglądała się pilnie. Nie przeszkadzało jej to w notorycznym zmienianiu kroku – raz grzecznie szła, jakby odmierzając długość ścieżki, raz podskakiwała. Zdawało się, że wycieczka po cmentarzu sprawia jej niezły ubaw. Mlecznobiały tuman wciąż uciekał w dal. Dróżka zdawała się nie mieć końca, podobnie jak las krzywo powbijanych w ziemię nagrobnych płyt. Czasami mijali skrzyżowania. Przy jednym przystanęli. Piotr o nic nie pytał, bo wiedział, że odpowiedzi same przyjdą. Zupełnie nagle niebo zakryły grafitowe chmury. Deszcz lunął momentalnie, jakby go ktoś włączył. Krople wystukiwały szalony rytm na nagrobkach. Raz dwa rozprawiły się z zagrabioną ścieżką. Kałuż przybywało w tempie zastraszającym. Gówniara zerknęła w niebo, nie przejmując się tym, że deszcz rozmywa jej krzykliwy makijaż. – Pokazówka – mruknęła z niesmakiem. Deszcz się obraził. W jednej chwili dał sobie spokój. Zdaje się, że ktoś na górze zakręcił kurek, pomyślał Piotr. Zrobiło mu się zimno w przemoczonych ciuchach. Gdy przez dłuższą chwilę nic się nie działo, zapytał: – No i co? Gówniara wyjęła różową chusteczkę i zaczęła wycierać resztki makijażu z twarzy. – Sprawdziłeś kieszenie? – Nie. – To sprawdź. Te w kurtce. |