– Inwestycje Konfliktowe to droga postępu! Głośny aplauz uderzył w szkło dachu jak skrzydła gołębi z przestrachem zrywających się z miejsca. W całej sali kobiety i mężczyźni zerwali się z miejsc, klaszcząc energicznie. Zebrał się tu cały oddział IK Shorn Associates. Chris zauważył, że najmłodsi wykazywali najwięcej entuzjazmu. Twarze wręcz nim emanowały, a oczy i zęby błyszczały w późnopopołudniowym świetle słońca wpadającym przez dach i duże okno. Wyglądali na gotowych bić brawo aż ich ręce zaleją się krwią. Pozrzucani w tym polu czystego entuzjazmu starsi koledzy klaskali wolniej, w spokojniejszym rytmie, nachylając się ku sobie i wymieniając komentarze pomimo hałasu. Louise Hewitt urwała i oparła się o mównicę, czekając na wyciszenie się sali. Chris zasłonił się dłonią i ziewnął potężnie. – Tak, tak. – Hewitt uspokajająco pomachała rękami. Sala uspokoiła się. – Mówią, że to ryzykowne, nazywają je niepraktycznymi i niemoralnymi. Słyszeliśmy to samo zrzędzenie, które ekonomia wolnorynkowa ciągnie za sobą niczym kulę u nogi od samej chwili poczęcia. Ale nauczyliśmy się ignorować te głosy. Nauczyliśmy się, i wciąż się uczymy, składając kolejne lekcje i dodając wizje oraz sukces za sukcesem. A każdy z nich uczy nas wciąż na nowo i z większą siłą jednej bardzo prostej prawdy. Kto ma pieniądze – dramatyczna pauza, szczupła ręka w czarnym stroju wyciągnięta z zaciśniętą pięścią – ma władzę. Chris stłumił kolejne ziewnięcie. – Ludzie toczą wojny od kiedy zapisujemy historię. One tkwią w naszej naturze i naszych genach. W ciągu ostatniej połowy stulecia ruchy pokojowe i rządy tego świata nie zakończyły wojen. Po prostu nimi zarządzały i to robiły to źle. Nie zastanawiając się nad opłacalnością, pompowały pieniądze w konflikty i armie partyzanckie w innych krajach, a potem w zawiłe procesy pokojowe, które najczęściej wcale nie poprawiały sytuacji. Robiły to partyzancko, dogmatycznie i nieskutecznie. Miliardy stracone na źle ocenionych wojnach, na które żaden rozsądny inwestor nawet by nie spojrzał. Olbrzymie, niepraktyczne armie narodowe i niezgrabne międzynarodowe sojusze. Krótko mówiąc, potężne dziury pochłaniające fundusze naszych systemów ekonomicznych. Setki tysięcy młodych ludzi zabitych w różnych częściach świata, których nazw nie potrafili nawet właściwie wymówić. Decyzje podejmowane wyłącznie na podstawie dogmatów politycznych i doktryn. Ten model już się skończył. Hewitt znów urwała. Tym razem zapadła pełna emocji cisza, pełna gotowości do braw, tak samo jak fala upału niesie ze sobą obietnicę burzy. Zbliżając się do końca przemówienia, głos Hewitt opadł prawie do normalnego tonu konwersacyjnego. Jej słowa zwolniły i nabrały prawie zadumy. – Na całym świecie ludzie wciąż odkrywają sprawy, za które warto ginąć i zabijać. A kim my jesteśmy, by z nimi dyskutować? Czy żyliśmy na ich miejscu? Czuliśmy to co oni? Nie. Nie nam mówić, że nie mają racji. Nie do nas należy sądzenie czy wtrącanie się. W Shorn Investments interesują nas tylko dwie rzeczy. Czy wygrają? Czy będą wypłacalni? Podobnie jak w innych dziedzinach, Shorn zainwestuje powierzony kapitał tylko tam, gdzie będziemy mieć pewność dobrego zysku. Nie sądzimy. Nie moralizujemy. Nie marnujemy. Zamiast tego oceniamy i inwestujemy. I zarabiamy. To właśnie znaczy być częścią Inwestycji Konfliktowych Shorn. Sala jeszcze raz wybuchła brawami.
– Dobre przemówienie – skomentował Notley, wprawną ręką nalewając szampana do rzędu kieliszków. – Podobnie jak info prasowe, dzięki obecnemu tu Philipowi. Powinno ładnie nas ustawić na przegląd licencji osiemnastego. – Cieszę się, że ci się podobało. – Hewitt podniosła pełen kieliszek i rozejrzała się po zgromadzonych partnerach. Nie licząc stojącego przy niej Philipa Hamiltona, pięciu przyglądających się jej mężczyzn i trzy kobiety składało się na pięćdziesiąt siedem procent kapitału Shorn Associates. Każde z nich mogło sobie pozwolić na zakup jachtu poświęcając temu mniej uwagi niż ona kupieniu butów. Nie było wytwarzanego na ziemi przedmiotu, którego ktoś z tej ósemki nie mógł sobie kupić. Prawie czuła to bogactwo, tuż poza zasięgiem ręki, jak bekon smażący się w kuchni sąsiada. Bogactwo, którego pożądała jak seksu. Pragnęła z intensywnością ściskającą w żołądku. Notley zakończył rozlewanie i podniósł własny kieliszek. – No cóż, za lokalne wojny na całym świecie. Niech wciąż się tlą. I gratulacje z powodu świetnych kwartalnych wyników, Louise. Za lokalne wojny. – Lokalne wojny! – Lokalne wojny – powtórzyła toast Hewitt i napiła się z kieliszka. Na autopilocie prześliznęła się przez uprzejmą rozmowę, a udziałowcy zaczęli stopniowo oddalać się w głąb sali, szukając własnych oddziałowych akolitów. Hamilton zauważył jej spojrzenie i prawie niezauważalnie skinął głową. Wymamrotał jakąś wymówkę i odszedł, zostawiając ją z Notleyem. – Wiesz – powiedziała cicho – całkiem dobrze byłoby nie mieć w pierwszym rzędzie usypiającego Faulknera. Ma zbyt wysokie mniemanie o sobie, Jack. – Oczywiście. Nigdy nie byłaś w jego wieku? – Jest tylko pięć lat młodszy ode mnie. Zresztą, zawsze miałam to. – Hewitt odstawiła swój kieliszek na gzyms i obiema dłońmi podniosła piersi, jakby je oferując. – Nic tak nie redukuje profesjonalnego szacunku jak para cycków. Notley z zakłopotaniem odwrócił wzrok. – Och, daj spokój Louise. Nie wciskaj mi znów tego starego feministycznego… – W tym interesie fakt bycia kobietą zmusza do brutalności, Jack. – Hewitt opuściła ręce. – Wiesz, że to prawda. Musiałam wywalczyć sobie każdy centymetr drogi do partnerstwa. W porównaniu z tym, Faulkner dostał wszsytko na tacy. Jeden duży strzał, trafił w wyobraźnię Przydziałów i Awansów, i jest ustawiony. Tylko spójrz na niego. Nawet się dzisiaj nie ogolił. Wskazała w stronę baru, gdzie Chris pogrążony był w rozmowie z grupą kobiet i mężczyzn w jego wieku. Nawet z tej odległości widać było meszek zarostu na jego twarzy. Kiedy mu się przyglądali, osłonił kieliszkiem kolejne ziewnięcie. – Daj mu spokój, Louise. – Notley ujął ją za ramię i odwrócił. – Jeśli może robić dla nas to, co dla Hammetta McColla, wybaczę mu okazjonalne nieogolenie się. – A jeśli nie? Notley wzruszył ramionami i napił się szampana. – Wtedy nie zostanie tu długo, prawda? Odstawił swój kieliszek, poklepał ją po ramieniu i odszedł w stronę grupy ludzi w garniturach. Hewitt została w miejscu aż przy jej boku bezgłośnie pojawił się Hamilton. – I co? – zagaił. – Nie pytaj.
Po drugiej stronie sali Chris pogrążony był tymczasem po same uszy w klasycznym koszmarze imprezowym. Zakotwiczył na brzegu grupy luźno znajomych ludzi, słuchając uprzejmie, choć bez śladu zainteresowania ich rozmów o nieznanych sobie ludziach i miejscach. Szczęki bolały go od powstrzymywanego ziewania i jedyne czego pragnął, to urwać się cicho i wrócić do domu. Piątego dnia w nowej pracy? Nie sądzę, stary. Z nudów podszedł do baru po nowego drinka, na którego wcale nie miał ochoty. Kiedy stał czekając, ktoś go szturchnął. Obejrzał się. Mike Bryant, z szerokim uśmiechem, klonem Liz Linshaw i trzymaną w rękach tacą pełną drinków. – Hej, Chris. – Bryant musiał prawie krzyczeć, żeby być słyszalnym w tłumie. – Jak ci się podoba Hewitt? Mówi jak burza, co? Chris bez zaangażowania pokiwał głową. – Tak, bardzo inspirujące. – Nie żartuj. Naprawdę bierze człowieka. Kiedy pierwszy raz usłyszałem jak przemawia, pomyślałem, że zostałem osobiście wybrany by przewodzić całej pieprzonej krucjacie dla inwestycji globalnych. Simeon Sands sektora finansowego. – Mike wykonał znośną imitację znanego z satelitów demagoga. – Alleluja, wierzę! Mam wiarę! . A poważnie, to przyjrzyj się wykresom produktywności po każdym jej kwartalnym przemówieniu. Skacze przez sufit, stary. – Dobra. – Hej, może się przyłączysz? Siedzimy tam pod oknem, widzisz? Zebrałem przy tych stołach paru najnędzniejszych analityków pod słońcem. Prawda, Liz? Stojąca przy Bryancie kobieta roześmiała się. Rzucając jej spojrzenie Chris uświadomił sobie nagle, że to nie klon. – Och tak, przepraszam. Liz Linshaw, Chris Faulkner. Chris, pewnie znasz Liz. No, chyba że nie masz telewizora. – Miss Linshaw. – Chris wyciągnął dłoń. Liz Linshaw roześmiała się i ucałowała go w oba policzki. – Mów mi Liz – powiedziała. – Już cię poznaję. Z akt Przydziałów i Awansów z tego tygodnia. To ty załatwiłeś Edwarda Quaina w 41, prawda? – Uch, tak. – W tamtych czasach byłam tylko niezależną dziennikarką na kanale z pirackiego satelity. Niezły strzał. Nie sądzę, żeby coś tej klasy zdarzyło się przez ostatnie osiem lat. – Przestań, zaczynam się czuć stary. – Może byście tak przestali flirtować i wzięli trochę tych drinków – zażądał Bryant. – Mam tam do napojenia tuzin spragnionych bydlaków. Czego się napijesz, Chris? – Uch, Laphroaig. Bez lodu. – Yyyasne. We trójkę zanieśli szkło do stolików i rozstawili je. Bryant rozpychał się i przesuwał ludzi żartując i rzucając groźbami, aż udało mu się wywalczyć miejsce dla Chrisa i Liz przy swoim stole. Podniósł swój kieliszek. – Za lokalne wojny – powiedział. – Niech nigdy nie wygasną. Odpowiedział mu chór potwierdzeń. Chris wylądował obok wysokiego, szczupłego dyrektora z okularami w stalowych oprawkach, emanującego aurą naukowca, który przygląda się wszystkiemu przez mikroskop. Chris poczuł falę irytacji. Pretensjonalne okulary zawsze stanowiły dyżurny obiekt ataków Carli. Pieprzona elegancja biedaków wybuchała na widok reklam. Cholerna sztuczna ludzka niedoskonałość. Za chwilę modne będzie rozbijanie się wszędzie w pieprzonym wózku. To cholernie obraźliwe. Chris w zasadzie się z nią zgadzał. Jasne, na wewnętrzną stronę szkieł można było wyświetlić obraz z terminala, ale nie o to chodziło. Carla miała rację, to była kwestia elegancji. A czemu u diabła udawać, że nie stać człowieka na operację korekcyjną, skoro wszystko co się nosiło emanowało bogactwem? – Nick Makin – powiedziała wąska twarz zza okularów, wyciągając w bok długą rękę. Uścisk zadawał kłam wątłej sylwetce. – Ty jesteh Faulkner, phawda? – Zgadza się. Mike Bryant nachylił się nad stołem w ich stronę. – Nick był w zeszłym roku naszym najlepszym analitykiem handlowym. Przewidział ten letni przewrót w Gwatemali i to wbrew wszelkim naszym modelom walk partyzanckich. To był prawdziwy wyczyn dla Shorn. – Gratulacje – powiedział Chris. – Ach. – Makin machnął ręką. – To było w zeszłym sezonie. Nie mogę bez końca się tego trzymać. Jest już nowy kwartał. Czas na świeże mięso. Kolejne nowe podejście. A skoro o tym mowa Chris, czy to nie ty jesteś tym gościem, który w zeszłym roku w Hammett McColl zwolnił z haczyka konkurentkę do awansu? Może to tylko złudzenie, ale cały stół nagle z uwagą zaczął słuchać tego młodzieńca o wyglądzie rekina ze starannie maskowaną wadą wymowy. Prawdopodobnie. Chris zerknął na Bryanta. Potężny blondyn też się przyglądał. – Słyszałeś o tym, co? – Tak. – Makin uśmiechnął się. – Wydawało się to. Dziwne, wiesz? – Cóż – Chris wykrzywił się w sztywnym uśmiechu. – Nie było cię tam. – Nie. Na szczęście dla Elysi Bennett, powiedziałbym. Wciąż gdzieś się tam khęci? – Tak przypuszczam. Wiesz, Nick, zazwyczaj nie przejmuję się zbytnio przeszłością. Jak powiedziałeś, to nowy kwartał. Bennett była dwa lata temu. – Mimo wszystko. – Makin rozejrzał się wokół stołu, najwyraźniej zbierając poparcie. – Takie podejście musi prowokować dużo wyzwań. Cholera, sam bym pojechał przeciw tobie po phostu dla doświadczenia, gdybym uznał, że później też najdą cię takie sentymenty. Znaczy się, gdybym przeghał. Chris uświadomił sobie nagle, że Makin jest pijany, i napompowana alkoholem agresja czeka tylko na sygnał. Spojrzał na swoją szklaneczkę na stole. – Przegrałbyś – powiedział cicho. Teraz nie była to już wyobraźnia. Zgiełk rozmów wyraźnie przycichał, w miarę jak dyrektorzy tracili zainteresowanie dyskusjami i stawali się widzami. – Wielkie słowa. – Makin przestał się uśmiechać. – Jak na kogoś, kto nie załatwił nikogo od prawie czterech lat. Chris wzruszył ramionami, kątem oka pilnując spoczywającej na stole lewej ręki Makina. Skatalogował swoje opcje. Sięgnąć i przytrzymać rękę. Wyrwać mu mały palec i zabrać na pamiątkę. – Prawdę mówiąc – powiedział chropawy głos – myślę że to dość skromne słowa jak na kogoś, kto załatwił Edwarda Quaina. Uwaga wszystkich przeskoczyła na drugą stronę stołu. Liz Linshaw siedziała opierając głowę ze zmierzwionymi blond włosami na ręce o długich palcach. Machnęła trzymanym w drugiej dłoni papierosem. – To – mówiła dalej – był ojciec wszystkich wzorcowych strzałów. Nikt nie przypuszczał, żeby Eddie Quain miał wrócić do pracy. No, chyba że w formie oleju. Ktoś się roześmiał nerwowo. Kto inny podjął śmiech, z większą pewnością, i wesołość nabrała siły wokół stołu. Dołączył się Bryant. Chwila minęła. Chris rzucił Makinowi jeszcze jedno ostre spojrzenie, a potem sam zaczął się śmiać. Pochłonął go wieczór.
|