– Nie chcą się ruszyć! – Machnęła z irytacją ręką w stronę Gardier. Ciekawe, pomyślała, czy ktoś doceni ironię sytuacji: barbarzyńscy Syprianie uniemożliwiają cywilizowanej obywatelce Ile-Rien zastrzelenie więźnia. Niektórzy z byłych niewolników obserwowali sytuację, prawdopodobnie licząc, że Tremaine się jednak uda. Ander i Basimi oraz reszta rieńskich wojskowych patrzyli z niedowierzaniem. Dlaczego oni wszyscy uważają, że to zły pomysł? – Nie możemy ich zostawić, za dużo o nas wiedzą! Co nam w takim razie zostaje? – Na pewno nie to – przemówił Giliead zbyt, jak dla Tremaine, beznamiętnie. – To nie są czarnoksiężnicy – przekonywał cierpliwie. – I są bezradni. – Trzymał broń z dala od siebie, okazując wyraźnie obrzydzenie dla przedmiotu, który ewidentnie uważał za magiczny, ale tak, żeby Tremaine nie mogła go mu odebrać. – To ich wypuśćcie, a ja się nimi zajmę, kiedy będą uciekać. – Jednak jej nieopanowana furia zaczęła słabnąć. Tremaine wiedziała, że zazwyczaj nie do końca panuje nad swoimi reakcjami, ale teraz chyba trochę przesadziła. Odgarnęła włosy i popatrzyła w bok. Ilias przewrócił oczami i wrócił do starszej Parscyjki, której pomagał podnieść się na nogi, zostawiając ostateczne załatwienie sprawy Gilieadowi, który spokojnie przyglądał się Tremaine. Gdyby stwierdził na głos: „Wyraziłem moje zdanie w tej sprawie i nie mam zamiaru dłużej na ten temat dyskutować” nie powiedziałby tego jaśniej. – Tremaine, pozwolisz, że ja się tym zajmę? – zaproponował jadowicie Ander. Zdumienie mu już minęło, ustępując miejsca irytacji, która stanowiła płaszczyznę emocjonalną, na jakiej się zazwyczaj porozumiewali. – Mogę? Tremaine założyła ręce na piersiach i powiedziała: – Niech lepiej ktoś to szybko załatwi, albo zrobimy to moim sposobem. Mając obok siebie Gilieada, który na pewno odebrałby jej każdą następną strzelbę, nie mogła wesprzeć siłą swojej groźby, ale liczyła na to, że w ferworze sporu nikt na to nie zwróci uwagi. Rozmowa odbywała się po syrnajsku i tylko Ander i Syprianie orientowali się, o co w niej chodzi, gdyż Florian zeszła już na dół i zajmowała się nakłanianiem pierwszej grupy więźniów do wymarszu. Ander odwrócił się do Gardier, zaciśnął palce na tłumaczu i krzyknął: – Wstawać! Drugi raz prosić nie będę! Może przekonał ich groźny wyraz twarzy Andera, ale Tremaine przypuszczała, że to raczej ją wolałby zrzucić do morza. Dwóch Gardier podniosło się niezręcznie na nogi, a za nimi reszta. Ten, który wystąpił w ich imieniu uczynił to jako ostatni i z największą niechęcią, a rieński żołnierz, Deric, ponaglił go szturchnięciem lufą strzelby. Pozostali żołnierze Andera otoczyli ich ciasnym kręgiem, i zaczęli prowadzić do schodów, w ślady ostatniej grupy uchodźców. Ander zatrzymał się koło Tremaine, która spodziewała się, że wygłosi jakaś ironiczną uwagę, ale on stwierdził tylko: – Przynajmniej się podnieśli. Naprawdę im się wydawało, że mówiłaś serio. Kiedy ruszył dalej, Tremaine zakryła sobie oczy ręką. Trzeba to było zrobić, choćby po to, żeby pokazać Anderowi. Zna ją już od tylu lat, dłużej niż ktokolwiek z tu obecnych poza Gerardem, i nic o niej nie wie. Podniosła głowę i jej spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Gilieada. Przez usta Syprianina przemknął cień uśmiechu, a Tremaine doznała nagłego uczucia, że wszystko zrozumiał. Basimi, trzymający pod pachą zapakowane w pudło radio, wskazał na strzelbę: – Ee, proszę pani, czy mógłbym prosić… – Tak, oczywiście? – Tremaine przetarła sobie twarz, usiłując zebrać myśli. – Chce dostać swoją strzelbę – zwróciła się po syrnajsku do Gilieada. Giliead oddał broń, a wtedy podszedł do nich Ilias. Popatrzył wymownie na Tremaine, która warknęła: – Lepiej nie zaczynaj. Ilias nie podjął dyskusji i zwrócił się do Gilieada: – Zabieramy Ixiona? Giliead powoli wypuścił powietrze z płuc, a kiedy patrzył na zawinięty w płótno kształt, leżący na popękanych kamiennych płytach dziedzińca, jego twarz przybrała ponury wyraz. Strażnik, który Gerard nałożył na ciało, nie zostanie naruszony, gdy ktoś podniesie ciało czarnoksiężnika, ale Tremaine za nic w świecie nie podjęłaby się tego zadania, a mina Iliasa wskazywała na to, że nie ma zamiaru się tym zajmować. Oboje patrzyli, jak Giliead bierze ciało i przerzuca je sobie przez ramię. Tremaine pośpiesznie podążyła za Iliasem i resztą na brzeg kanału. Torba z kula znajomo obijała się jej o biodro. Mam wrażenie, że dopiero co robiłam coś podobnego. A, faktycznie. Pochmurne niebo szybko stawało się coraz ciemniejsze, a kanał zmienił się w mroczny tunel, gdyż zwisające nad nim gałęzie zabierały resztkę dziennego światła. Giliead niosący Ixiona, wyprzedził długi rząd wędrujących wąską kamienną półką uchodźców, wskakując do kanału i brodząc po pas w wodzie, żeby porozmawiać z Halianem. Ander i reszta rieńczyków prowadziła więźniów Gardier w pobliżu czoła pochodu. Basimi, niosący ciężkie radio i strzelbę, którą sobie przewiesił przez ramię, znajdował się tuż przed Iliasem. Tremaine zaproponowała mu wcześniej, że może od niego wziąć broń, ale z jakichś powodów jej oferta nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Większość uchodźców posuwała się szybko. Nieśli rannych, pomagali sobie nawzajem, obawiając się ponownego schwytania. Od czasu do czasu ktoś jednak zostawał z tyłu, oszołomiony nagłością wydarzeń lub tak bardzo poszkodowany przez długą niewolę, że utracił zdolność pojmowania, co się dookoła dzieje. Ilias wchodził wtedy do wody, żeby odprowadzić ich do towarzyszy, albo po prostu skierować we właściwą stronę. – O tych, co idą o własnych siłach nie musimy się tak bardzo niepokoić – powiedział do Tremaine, wspinając się na kamienną ścieżkę. Ociekał mętną wodą, a na ramionach i piersi miał ślady mchu. – Jeżeli trzeba ich nieść, to niebezpieczeństwo, że potem zamrą jest znacznie większe. Tremaine chwyciła go za rękaw koszuli, bardziej żeby zachować równowagę niż pomóc Iliasowi, gdyż on znacznie lepiej utrzymywał się na śliskich kamieniach. – Jak to „zamrą”? Jej znajomość syrnajskiego osiągnięta dzięki zaklęciu a nie nauce, pozwalała jej wszystko doskonale rozumieć, ale w tym wypadku nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Ilias wyprostował się, otrząsnął sobie mokre włosy z oczu i ruszył za pozostałymi. – No, kiedy ktoś zostanie schwytani przez czarnoksiężnika, albo jeżeli rzuci on klątwę na wioskę, to ludzie potem nie potrafią z tym żyć. Przestają rozmawiać, nie poznają swoich krewnych, nie jedzą i nie piją, chyba że się ich do tego zmusza. Nigdy się z czymś takim nie spotkałaś? – Aha, już wiem, o co ci chodzi. – Tremaine przez chwilę przetrawiała te informacje, a wnioski nie bardzo się jej spodobały. Jeżeli reszta Syprian tak samo zareaguje na kontakt z magia, to przyszłe kontaktów między miastami Syrnai a emigracyjnym rządem Ile-Rien staną pod znakiem zapytania. Rodzina Andrien zaakceptowała obcych przybyszów, ale przede wszystkim dlatego, że Tremaine, Florian, Ander oraz Giliead i Ilias nawzajem ratowali sobie życie kiedy wszyscy szukali się w podziemnym mieście. Zaś matka Gilieada, Karima, musiała wcześniej pogodzić się z tym, że jej syn został Naczyniem Wybranym i dzięki temu łatwiej niż inni przyjęła do wiadomości możliwość, iż czarnoksiężnicy mogą być sojusznikami. Tremaine doskonale pamiętała, że syn Haliana, Nikanor, obecny prawodawca Cineth starał się nawet na nich nie patrzeć. – Czy jest coś, co powinienem wiedzieć? – zapytał Basimi, odwracając się do nich. Tremaine i Ilias rozmawiali po syrnajsku, więc nic nie zrozumiał. Był to żylasty mężczyzna o surowych rysach, który jako jeden z nielicznych zgłosił się na ochotnika, by wrócić z Anderem do tego świata w celu dokładniejszego zbadania bazy Gardier. Tremaine nie widziała o nim nic poza ty, że w odróżnieniu od Rulana prawdopodobnie nie był zdrajcą. – Nic godnego uwagi – powiedziała. Pierwsi z uciekinierów musieli znaleźć się w zatoczce znacznie wcześniej. Kiedy Tremaine w końcu wspięła się na skarpę nad kanałem, uderzył ją znienacka silny wiatr. Idący za ostatnimi z maruderów, Basimi borykał się z ciężarem radia. Ilias zatrzymał się i z niepokojem popatrzył na pokrywające niebo ciężkie chmury. – To nie jest normalne – mruknął. Tremaine przypomniała sobie upiorną burzę, która zatopiła Statek Pilotowy, w rezultacie czego po raz pierwszy trafili na tę wyspę. Obeszła głazy i zobaczyła małą, piaszczystą zatoczkę i coś znacznie bardziej upragnionego: dwie motorowe szalupy zacumowane na płyciźnie. Były to solidne łodzie, liczące około czterdziestu stóp długości, pomalowane dla kamuflażu na szaro, tak samo jak „Rawenna”. Miały stalowe kadłuby, silniki diesla i płócienne, składane dachy. Zwieńczone pianą fale chlustały między nimi, a wiatr miótł ostro kłującym piaskiem. Kolejna szalupa, już pełna ludzi, walczyła z przybojem między wysokimi skałami, zmierzając do wielkiego, bezpiecznego statku, zakotwiczonego za zasłoną gęstej mgły w pobliżu zatoczki. A przynajmniej Tremaine miała nadzieję, że tam już będą bezpieczni. Nie widziała nigdzie Nilesa, ale Gerard i paru mężczyzn w krótkich granatowych kurtkach z czerwonymi wyłogami stanowiących część munduru polowego rieńskiej marynarki wojennej pomagało uchodźcom wsiadać do pierwszej z szalup. U swego boku miał także Florian. Tremaine przebiegła po piasku, czując jak wiatr szarpie jej włosy, a kiedy znalazła się już przy nich, usłyszała, jak Florian zwraca się do Gerarda: – Czy to jest burza eteryczna? Mrużąc oczy, dziewczyna wpatrzyła się w szybko przesuwające się po niebie gęste chmury, a jej blada twarz nosiła wyraźne ślady przemęczenia. Żeby ją usłyszano, musiała przekrzykiwać huk fal. – Obawiam się, że tak. – Gerard odwracał głowę, żeby uchronić twarz przed morską pianą. Był to wysoki mężczyzna, który niedawno przekroczył czterdziestkę. Miał ciemne włosy, lekko już przyprószone siwizną. W tej chwili nosił ubranie, które dostał od Syprian: sfatygowane ciemne spodnie i luźną, wymazaną błotem białą koszulę z zielonym pasem; był też czarnoksiężnikiem i opiekunem Tremaine zanim dorosła na tyle, żeby sama zajmować się sprawami rodziny Valiarde. – My nie potrafimy w tak szybkim tempie zmobilizować sił natury, ale przecież się już przekonaliśmy, że Gardier są do tego zdolni. Florian rzuciła zbliżającej się Tremaine pełne niepokoju spojrzenie. – Czy to już wszyscy? Ander już zapakował Gardier do innej szalupy. – Jesteśmy ostatni – odparła Tremaine, rozglądając się za Syprianami. Skupili się pod skałami, a Giliead, wsparłszy się pod boki, coś im tłumaczył. Ilias stał obok niego. To nie wygląda najlepiej, pomyślała z przygnębieniem Tremaine. Zauważyła, że Giliead nie ma już zawiniętego w płótno pakunku. – Gdzie jest Ixion? Zabrali go na którąś z łodzi? – Na tę drugą. – Gerard skinął w stronę szalupy, walczącej z falami trochę dalej od nich. – Ty też nią popłyniesz. Wolę, żeby kula znajdowała się jak najbliżej niego. – Jadą, czy nie? – Florian osłoniła sobie dłonią oczy przed bryzgami słonej wody, obserwując z niepokojem Syprian. – Wiem, że uważają silniki naszych statków za wytwór magii, ale to ich jedyna szansa. – Pójdę zobaczyć. – Potykając się w mokrym piasku Tremaine ruszyła w stronę sypriańskiej grupy. Arites, młody mężczyzna o rozwichrzonej fryzurze, który był sypriańskim poetą, stał razem z Dyani, przybraną córką Gyana. Była to drobna dziewczyna o związanych w koński ogon ciemnobrązowych włosach. Gyan patrzył z powagą, a Halian z trudem hamował zniecierpliwienie i gniew. Reszta wydawała się wahać między niepewnością a buntem. – Nie zrobię tego – mówił jeden z nich z uporem. Wzrostem dorównywał Gilieadowi, ale miał ciemniejsze włosy i spłaszczony nos boksera. – Źle zrobiliśmy, pozwalając rzucić klątwę na „Szybkiego” i proszę, co się z nim stało… – To wina kreatury Ixiona – zaprotestował Gyon. Tremaine była zadowolona, że mają go po swojej stronie. Był to starszy mocno zbudowany starszy mężczyzna o pogodnej twarzy. Łysiał, ale zostały mu jeszcze resztki siwych włosów. Reszta załogi bardzo go szanowała. – A dzięki klątwie Gerarda wydostaliśmy się z niewoli… – Ale nie możesz domagać się, żebyśmy wsiedli na magiczny statek! – On wcale nie jest magiczny – zaprotestowała tępo Tremaine. – Światła, silniki, to wszystko działa dzięki parowym turbinom i… – Urwała z irytacją, kiedy zauważyła, że zaczęła mówić po rieńsku, gdyż w syrnajskim brakowało ekwiwalentów tych pojęć. – Cholera! – Ja już byłem na tym magicznym statku – zaczął cierpliwie Ilias. – To nie jest… – Nie masz nic do stracenia – warknął jego oponent. Ilias, którego twarz przybrała kamienny wyraz, cofnął się o krok, jakby wycofywał się z grupy. Tego już było Gilieadowi za wiele. Spojrzał z pogardą na protestującego mężczyznę. – Ja jadę. Jeżeli ktoś chce zostać, przyślemy po was pomoc. O ile oczywiście wyjce i czarnoksiężnicy Gardier pozwolą wam ujść z życiem. – Zaczekaj. – Halian wbił wzrok w ich przeciwnika i powiedział, tak cicho, że Tremaine ledwo go usłyszała w narastającej wichurze. – To znaczy, że ty teraz jesteś kapitanem, Dannor? – Może powinien – wtrącił się ktoś. Nie odrywając wzroku od Haliana, Dannor uderzył mówiącego w twarz. – Kiedy będę potrzebował, żebyś się za mną wstawiał, to ci powiem. – Tremaine! – zawołał Gerard od strony szalup. – Musimy ruszać! – Jedźcie! – odkrzyknęła. – Wsiądziemy do drugiej szalupy. – Mam nadzieję. Czuła, że kula miota się w torbie i nie wiedziała, czy jest to reakcja na ich spór czy narastającą nawałnicę. – Rzecz w tym, Dannor – powiedział łagodnie Halian – że albo się nim staniesz, albo nie. Dannor oddychał ciężko, patrząc, jak człowiek pokonany. Tremaine przypomniała sobie, że Halian był kiedyś dowódcą wojennym w Cineth. Wydawało się, że Dannor wie, dlaczego Haliana wybrano na to właśnie stanowisko, i wcale nie chce tego na nowo sprawdzać. Popatrzył w stronę, gdzie za zasłoną gęstej mgły kotwiczyła „Rawenna” i na zamykające zatoczkę czarne skały. O piasek uderzyły krople deszczu i rozległ się grzmot. – Halian, ja… Twarz Haliana nie złagodniała. – Naprawdę myślisz, że żądałbym od was tego, gdyby istniało jakieś inne wyjście? Gerard przedarł się przez fale przyboju i ruszył ku nim. Jedna z szalup odpływała. Tremaine dostrzegła, że Florian obserwuje ich z rufy, przytrzymując się słupka, gdyż łodzią nieźle rzucało. Ostatnia szalupa, na której znajdowało się tylko dwóch rieńskich marynarzy, czekała jeszcze. Tremaine chciała już powiedzieć Gerardowi, żeby wracał, kiedy znienacka w twarz bryznęło jej piaskiem i coś mocno pchnęło ją w plecy. Upadła na mokrą plażę. Zaraz jednak poczuła, że Gerard stawia ją na nogi, a kiedy już znalazła się w pionie, torba z kulą obiła się o jej brzuch. – Au – zaprotestowała słabo. Dzwoniło jej w uszach, huczało w głowie i bolały ją zęby. Po wszystkim, co przeszła, to wydało się jej szczególnie nie fair. – Co się stało? Gerard powiedział coś, ale jego głos nie przedarł się przez dzwonienie w jej uszach. Giliead wstawał już, a Ilias przekręcił się na wznak, wciąż ogłuszony. Tremaine zrezygnowała z prób usłyszenia Gerarda i rozejrzała się, szukając źródła eksplozji. Ze zdumieniem przekonała się, że w wielkiej skale, przy której stali, brakowało sporej części wierzchołka. Czuło się też zapach spalenizny, jak po uderzeniu pioruna. Tremaine wskazała w na rozwaloną skałę, szarpiąc Gerarda za rękaw i usiłując w ten sposób zwrócić jego uwagę. – Jesteśmy pod obstrzałem! Gerard machnął ręką ku łodzi, krzycząc coś co dla Tremaine brzmiało jak brzęczenie znajdującego się dosyć daleko komara. Ilias podniósł się z trudem na nogi i razem z Gilieadem pomogli wstać Halianowi. Ten zaś zaczął popychać pozostałych w stronę brzegu. Tremaine sięgnęła po Dyani, ale Gerard chwycił obie dziewczyny za ręce i pociągnął ku wodzie. Coś błysnęło im nad głowami, rozjaśniając szare niebo, a Tremaine drgnęła. – Co to jest? – zapytała znowu. Głos Gerarda nadal wydawał się dochodzić z bardzo daleka, ale teraz zrozumiała, co krzyczy. – To błyskawica, eteryczna błyskawica. Gardier wyprodukowali tę burzę, a błyskawice skierowane są na nas. Cholera. Tremaine podniosła wzrok, potykając się, kiedy kolejny błysk przeszył niebo. Mężczyźni w łodzi ponaglali ich rozpaczliwym machaniem rąk. – Na nas? – Rozejrzała się i stwierdziła z ulgą, że wszyscy Syprianie są z nimi; nikt nie pozostał z tyłu. Dannor i Halian na pół nieśli Gyana. – Na wszystkie istoty ludzkie – wyjaśnił Gerard. – To dlaczego jeszcze żyjemy? – spytała Dyani, z przerażeniem obserwując błyski przebiegające po szarym niebie. – Kula je odpycha! Dyani prawdopodobnie niewiele z tego zrozumiała, ale Tremaine poczuła się trochę lepiej. Arisilde, zamknięty we wnętrzu kuli, bronił ich przed zaklęciami Gardier. Wbiegli do morza i chłód wody wytrącił Tremaine z oszołomienia. Przedarli się przez fale do szalupy. Tremaine chwyciła za reling i poszukała wzrokiem Iliasa. Przekonała się, gdzie jest, kiedy chwycił ją wpół i przerzucił przez burtę. Pokład był już kompletnie mokry. Reszta uciekinierów również dostała się do środka, a Tremaine razem z Gerardem i Dyani podtrzymywali Gyana, podczas gdy Halian pomagał mu przejść przez reling. Starszy mężczyzna miał czerwoną twarz i ciężko oddychał; Tremaine przeraziła się, że może dostał ataku serca. Potem jednak zobaczyła krew, sklejającą siwe włosy na tyle jego głowy i zrozumiała, że musiał go trafić odłupek skały. Giliead dostał się do łodzi jako ostatni. Uruchomiono silnik, którego warkot przyprawił Syprian o dreszcz przerażenia i szalupa powoli zaczęła przedzierać się przez fale, zabierając ich wreszcie z wyspy. |