Prezentujemy fragment objętej patronatem Esensji powieści Neila Gaimana „Chłopaki Anansiego”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.  | Tytuł: Chłopaki Anansiego Tytuł oryginalny: Anansi Boys Autor: Neil Gaiman Tłumaczenie: Paulina Braiter Wydawca: MAG ISBN: 83-7480-020-8 Format: 344s. 115×185mm Cena: 29,90 Data wydania: 24 lutego 2006 Kup w Merlinie (28,—)
Cześć. Nazywam się Neil Gaiman. Podobnie jak moja ostatnia powieść, „Amerykańscy bogowie”, „Chłopaki Anansiego” opowiadają o ludziach i o bogach, przede wszystkim jednak o rodzinach i o tym, jak w nich przeżyć. W odróżnieniu od „Amerykańskich bogów”, książki długiej i poważnej, „Chłopaki Anansiego” to ten typ powieści, którą czyta się z uśmiechem. To zabawna i straszna historia, nie będąca do końca thrillerem, i nie do końca horrorem, nie pasująca też do szufladki opowieści o duchach (choć występuje w niej co najmniej jeden duch) ani komedii romantycznej (mimo że pojawia się w niej kilka romansów, i z pewnością jest komedią, no, prócz tych strasznych kawałków). Jeśli musicie ją jakoś zaklasyfikować, to jako magiczno- komiczno- rodzinno- obyczajowy- horroro- thrillero- romans- z- duchami, choć w ten sposób pominiecie elementy detektywistyczne i kawałki o jedzeniu. Ale ja tu tylko piszę. |
Było późne popołudnie. Zostali sami.– Gdzie będziesz nocował? – spytała pani Higgler. – Miałem zamiar wynająć pokój w motelu – odparł GrubyCharlie. – Mimo że masz tu dla siebie calusieńką sypialnię i calusieńki dom parę ulic stąd? Nawet go jeszcze nie obejrzałeś. Moim zdaniem twój ojciec chciałby, żebyś się tam zatrzymał. – Wolę być sam. Zresztą źle bym się czuł w domu mojego taty. – Cóż, to nie moje pieniądze wyrzucisz w błoto. Wiesz chyba, że i tak będziesz musiał zadecydować, co zrobić z domem twojego ojca? I wszystkimi jego rzeczami? – Nie obchodzi mnie to – odrzekł Gruby Charlie. – Możemy urządzić wyprzedaż garażową. Wystawić wszystko na eBayu. Wywieźć na wysypisko. – Co to za gadanina? – Pani Higgler grzebała chwilę w kuchennej szufladzie, w końcu wyciągnęła klucz do drzwi frontowych zaopatrzony w dużą, papierową wizytówkę. – Kiedy się przeprowadzał, dał mi zapasowy klucz – oznajmiła. – Na wypadek, gdyby go zgubił albo zamknął w środku, czy coś takiego. Mawiał często, że zgubiłby własną głowę, gdyby nie to, że jest przymocowana do szyi. Kiedy sprzedał dom obok, powiedział mi: „Nie martw się, Callyanne, nie odejdę daleko”. Mieszkał w tym domu odkąd pamiętałam, ale nagle uznał, że jest za duży i musi się przeprowadzić… Nie milknąc nawet na chwilę, poprowadziła go do krawężnika i zawiozła kilka ulic dalej swą rudobrązową furgonetką. W końcu dojechali do parterowego, drewnianego domu. Otworzyła drzwi wejściowe i znaleźli się w środku. Wewnątrz unosił się znajomy zapach – słodkawy, jakby ostatnio pieczono w kuchni czekoladowe ciasteczka. Było też stanowczo za gorąco. Pani Higgler poprowadziła ich do małego salonu i włączyła okienny klimatyzator. Urządzenie zagrzechotało, zadygotało, zapachniało jak mokry owczarek i zaczęło mielić ciepłe powietrze. Wokół sfatygowanej kanapy, którą Gruby Charlie pamiętał z dzieciństwa, piętrzyły się stosy książek. Dostrzegł też zdjęcia w ramkach. Jedno, czarno-białe, przedstawiało matkę Grubego Charliego, gdy była jeszcze młodą kobietą. Miała wysoko upięte włosy, lśniące i czarne, i sukienkę z błyszczącego materiału. Obok stało zdjęcie samego Grubego Charliego w wieku pięciu, sześciu lat. Pozował na nim przed lustrem w drzwiach, toteż na pierwszy rzut oka zdawało się, że z fotogra.i spogląda na nich z powagą dwóch małych Grubych Charliech. Gruby Charlie podniósł książkę ze stosu. Traktowała o włoskiej architekturze. – Interesował się architekturą? – O tak. To była jego pasja. – Nie miałem pojęcia. Pani Higgler wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie otworzył książkę i na stronie tytułowej ujrzał nakreślone wyraźnym pismem nazwisko ojca. Zamknął ją szybko. – W ogóle go nie znałem – rzekł. – Nie tak naprawdę. – Niełatwo go było poznać. Znałam go – ile? – prawie sześćdziesiąt lat i ja także go nie poznałam. – Musi go pani pamiętać z czasów, gdy był chłopcem. Pani Higgler zawahała się. Przez chwilę milczała, zatopiona we wspomnieniach. – Pamiętam go z czasów, gdy ja byłam dziewczynką – odparła bardzo cicho. Gruby Charlie poczuł, że powinien zmienić temat, wskazał zatem szybko fotogra.ę matki. – Ma tu zdjęcie mamy. Pani Higgler siorbnęła głośno. – Zrobili je na statku – oświadczyła – zanim jeszcze się urodziłeś. Na jednym z tych statków, na których można było zjeść obiad i wypłynąć trzy mile poza wody terytorialne, a potem zaczynał się hazard. Później wracali. Nie wiem, czy wciąż istnieją takie statki. Twoja matka mówiła, że wtedy po raz pierwszy w życiu jadła stek. Gruby Charlie próbował sobie wyobrazić, jak wyglądali jego rodzice, nim się urodził. – Zawsze był z niego przystojniak – oznajmiła pani Higgler, zupełnie jakby czytała mu w myślach. – Do samego końca. Miał uśmiech, od którego dziewczynom miękły kolana, i ubierał się bardzo elegancko. Wszystkie kobiety go kochały. Gruby Charlie znał odpowiedź, nim jeszcze zadał pytanie. – A pani…? – Jak możesz pytać o coś takiego szanowaną wdowę? – Znowu pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie czekał na odpowiedź. – Pocałowałam go – powiedziała w końcu. – Bardzo, bardzo dawno temu, nim jeszcze poznał twoją matkę. Umiał świetnie całować. Miałam nadzieję, że mnie odwiedzi, znów zaprosi na tańce. Zamiast tego zniknął. Nie było go… ile? Rok, dwa? A kiedy wrócił, byłam już żoną pana Higglera, a on sprowadził twoją matkę. Poznał ją na wyspach. – Żałowała pani? – Byłam mężatką. – Kolejny łyk kawy. – A zresztą nie można go było nienawidzieć, nie można się było nawet tak naprawdę na niego złościć. No i kiedy na nią patrzył… Do diabła, gdyby kiedykolwiek tak na mnie spojrzał, umarłabym ze szczęścia. Wiesz, że na ich ślubie byłam druhną twojej matki? – Nie miałem pojęcia. Klimatyzator zaczął wyrzucać z siebie chłodne powietrze, wciąż jednak pachniało ono mokrym owczarkiem. – Myśli pani, że byli szczęśliwi? – Z początku tak. – Uniosła wielki plastikowy kubek. Już miała napić się kawy, ale nagle zmieniła zdanie. – Z początku. Jednak nawet ona nie potra.ła zbyt długo zatrzymać go przy sobie. Miał tyle pracy. Twój ojciec miał mnóstwo zajęć. Gruby Charlie usiłował zgadnąć, czy pani Higgler nie żartuje sobie z niego; bez skutku. W każdym razie nie uśmiechała się. – Mnóstwo zajęć? Niby jakich? Wędkowanie z mostu, gra w domino na werandzie? Czekanie na nieunikniony wynalazek karaoke? Wcale nie był zajęty. Odkąd go znałem, nie przepracował ani jednego dnia. – Nie powinieneś mówić takich rzeczy o swoim ojcu! – Ale to prawda. Był nicponiem. Marnym mężem i marnym ojcem. – Oczywiście – przytaknęła żarliwie pani Higgler. – Ale nie możesz osądzać go jak człowieka, Gruby Charlie. Musisz pamiętać, że twój ojciec był bogiem. – Bogiem wśród ludzi? – Nie, po prostu bogiem. – Wymówiła te słowa bez żadnego nacisku, równie spokojnie i beznamiętnie, jakby powiedziała „był cukrzykiem” albo po prostu „był czarny”. Gruby Charlie bardzo chciał zażartować, lecz wyraz oczu pani Higgler sprawił, że nagle nie potra.ł wymyślić niczego zabawnego. – Nie był bogiem – rzekł cicho. – Bogowie są niezwykli, wyjątkowi, mityczni. Czynią cuda i tak dalej. – Zgadza się. Nie powiedziałybyśmy ci póki żył, ale teraz, gdy odszedł, w niczym to nie zaszkodzi. – Nie był bogiem. Był moim ojcem. – Można być jednym i drugim – odparła. – To się zdarza. Zupełnie jakbym sprzeczał się z wariatką, pomyślał Gruby Charlie. Zrozumiał, że powinien się zamknąć, ale jego usta miały inne zdanie. W tej chwili właśnie mówiły: – Proszę posłuchać. Gdyby mój ojciec był bogiem, miałby boskie moce. – I miał, tyle że rzadko się nimi posługiwał. Poza tym był stary. A zresztą, jak myślisz, jakim cudem udawało mu się przeżyć bez pracy? Kiedy potrzebował pieniędzy, grał na loterii albo wybierał się do Hallendale i obstawiał psy albo konie. Nigdy nie wygrywał zbyt dużo, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Tylko tyle, żeby przeżyć. Gruby Charlie w całym swym życiu ani razu niczego nie wygrał, absolutnie niczego. W najróżniejszych zakładach biurowych, w których uczestniczył, mógł zawsze liczyć na to, że jego koń nie wyjdzie z bramki, wybrana drużyna spadnie do ligi, o której nawet nikt nie słyszał, na sportowe cmentarzysko słoni. To go wkurzało. – Jeśli mój ojciec był bogiem, a dodam, że w żadnym razie nie przyjmuję tego do wiadomości, czemu ja także nie jestem bogiem? Twierdzi pani przecież, że jestem synem boga? Tak? – Oczywiście. – Czemu zatem ja nie potrafię obstawiać wygrywających koni, czarować ani czynić cudów? Pociągnęła nosem. – To wszystko odziedziczył twój brat. Gruby Charlie odkrył, że się uśmiecha. Odetchnął głęboko. A zatem to jednak był dowcip. – Ach, pani Higgler. Wie pani przecież, że ja nie mam brata. – Oczywiście, że masz. To ty i on, na tym zdjęciu. Choć wiedział co na nim widnieje, Gruby Charlie zerknął na fotografię. Staruszka oszalała. Po prostu dostała świra. – Pani Higgler – rzekł możliwie najłagodniej. – To ja, tylko ja, w dzieciństwie, i lustrzane drzwi. Stoję obok nich. To ja i moje odbicie. – To ty, a także twój brat. – Nigdy nie miałem brata. – Oczywiście, że miałeś, i wcale za nim nie tęsknię. Ty zawsze byłeś tym dobrym, a on stale sprawiał kłopoty. – Nim Gruby Charlie zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała: – Odszedł stąd, gdy byłeś bardzo mały. Gruby Charlie pochylił się, położył swą wielką dłoń na kościstej ręce pani Higgler, tej, która nie trzymała kubka z kawą. – To nieprawda – rzekł. – Louella Dunwiddy go przegoniła. Okropnie się jej bał. Ale od czasu do czasu tu wracał. Jeśli chciał, potra.ł być czarujący. – Dopiła kawę. – Zawsze chciałem mieć brata – powiedział Gruby Charlie. – Kogoś, z kim mógłbym się bawić. Pani Higgler wstała. – To miejsce samo się nie posprząta – oznajmiła. – W samochodzie mam worki na śmieci. Myślę, że będziemy potrzebowali dużo worków. – Tak – mruknął Gruby Charlie. Tę noc spędził w motelu. Rankiem spotkali się z panią Higgler w domu ojca i zaczęli napychać śmieciami wielkie, czarne worki. Na bok odkładali rzeczy, które zamierzali oddać na Goodwill. Napełnili też pudełko przedmiotami, które Gruby Charlie pragnął zatrzymać z powodów sentymentalnych. Były to głównie zdjęcia z dzieciństwa i z czasów, nim się urodził. Znaleźli też starą skrzynkę przypominającą niewielką skrzynię piracką, pełną dokumentów i starych papierów. Gruby Charlie usiadł na podłodze i zaczął je przeglądać. Pani Higgler wyłoniła się z sypialni, dźwigając kolejny czarny worek wypchany nadgryzionymi przez mole ubraniami. – To twój brat podarował mu tę skrzynkę – oznajmiła niespodziewanie. Po raz pierwszy wspomniała o swych wczorajszych fantazjach. – Bardzo chciałbym mieć brata – odparł Gruby Charlie, nieświadom faktu, że mówi to głośno, póki pani Higgler nie odpowiedziała. – Już ci mówiłam. Ty masz brata. – No tak – mruknął. – A gdzie znajdę tą mityczną postać? Później zastanawiał się, czemu w ogóle zadał to pytanie. Chciał ją udobruchać, podpuścić? A może po prostu powiedział cokolwiek, by zapełnić ciszę? Tak czy inaczej, zadał pytanie, a ona pokiwała głową, zagryzając dolną wargę. – Musisz wiedzieć. To twoje dziedzictwo, twoja krew. – Podeszła do niego i pokiwała palcem. Gruby Charlie pochylił się, wargi starej kobiety musnęły mu ucho, gdy szepnęła: – …potrzebował… po prostu powiedz… – Co takiego? – Mówiła – odparła normalnym głosem – że jeśli będziesz go potrzebował, po prostu powiedz pająkowi. Zjawi się natychmiast. – Pająkowi? – Tak właśnie mówię. Myślisz, że na próżno macham językiem? Ćwiczę płuca? Nigdy nie słyszałeś o mówieniu do pszczół? Gdy byłam dziewczynką na Saint Andrews, nim moi rodzice się tu sprowadzili, mówiło się pszczołom wszystkie dobre wieści. To coś podobnego. Porozmawiaj z pająkiem. Tak właśnie przesyłałam wiadomości twojemu ojcu, gdy znikał. – …Jasne. – Nie odpowiadaj w ten sposób. – W jaki sposób? – Jakbyś myślał, że jestem wariatką, która nie wie co się dzieje. Myślisz, że nie wiem nic o bożym świecie? – Uhm, jestem pewien, że pani wie, naprawdę. Pani Higgler nie dała się ugłaskać, daleko jej było do udobruchania. Zabrała ze stołu kubek z kawą i z pełną dezaprobaty miną zacisnęła na nim dłoń. Gruby Charlie się doigrał i nie zamierzała pozwolić mu o tym zapomnieć. – Wiesz, że nie muszę tego robić – oznajmiła. – Nie muszę ci pomagać. Robię to tylko dlatego, że twój ojciec był kimś wyjątkowym, a twoja matka wspaniałą kobietą. Mówię ci o ważnych sprawach, wstrząsających sprawach. Powinieneś mnie słuchać. Powinieneś uwierzyć. – Wierzę pani – odparł Gruby Charlie najbardziej przekonującym tonem, na jaki było go stać. – Chcesz się tylko podlizać staruszce. – Nie – skłamał. – Naprawdę, daję słowo. W jego głosie dźwięczała szczerość, uczciwość, prawda. Był tysiące kilometrów od domu, w mieszkaniu nieżyjącego ojca, w towarzystwie zwariowanej staruszki bliskiej ataku apopleksji. Gdyby miało ją to uspokoić, powiedziałby, że księżyc to odmiana mało znanego tropikalnego owocu i włożyłby w to kłamstwo całą swoją duszę. Pociągnęła nosem. – W tym właśnie problem z wami, młodymi. Myślicie, że choć niedługo przebywacie na świecie, wiecie wszystko. W moim życiu zapomniałam już więcej, niż ty kiedykolwiek wiedziałeś. Nic nie wiesz o swoim ojcu, o swojej rodzinie. Mówię ci, że twój ojciec to bóg, a ty nie pytasz nawet, o jakim bogu mowa. Gruby Charlie próbował przypomnieć sobie imiona bogów. – Zeus? – podsunął. Pani Higgler parsknęła niczym czajnik, w którym wrze woda. Gruby Charlie zorientował się, że Zeus to raczej błędna odpowiedź. – Kupidyn? Znów parsknęła i tym razem parsknięcie zakończyło się chichotem. – Wyobrażam sobie twojego ojca ubranego wyłącznie w grubą pieluszkę, z wielkim łukiem i strzałami. – Śmiała się jeszcze chwilę, po czym pociągnęła łyk kawy. – W czasach, kiedy był bogiem – oznajmiła – w dawnych czasach nazywali go Anansim. |