 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sojusznik naszych sojuszników Jeśli któryś z artykułów zamieszczonych przez Mackiewicza na łamach „Gońca” mógł wzbudzić oburzenie i niesmak polskiego społeczeństwa, to właśnie ten poświęcony sojuszowi angielsko-radzieckiemu. Ukazał się on 10 sierpnia 1941 roku, a więc zaledwie w kilkanaście dni po podpisaniu układu Sikorski-Majski. ZSRR przestał już być „sojusznikiem naszych sojuszników”, a stał się bezpośrednio „naszym sojusznikiem”. Każdy atak na państwo sowieckie podważał zatem linię polityczną rządu polskiego na emigracji i jego krajowej ekspozytury. Dziennikarzem zainteresować się musieli (o ile nie zrobili już tego wcześniej) działacze politycznego pionu Armii Krajowej. Wszedł więc Mackiewicz na bardzo niebezpieczną dla siebie samego ścieżkę. Czy zdawał sobie z tego sprawę? W październiku roku 1941 współpraca Mackiewicza z „Gońcem” urwała się. Ale o Mackiewiczu nie zapomniano. W konspiracyjnej, wydawanej przez wileńską AK, „Niepodległości” (w numerze 10 z datą: 1 XII – 15 XII 1942) ukazał się „Komunikat Sądu Specjalnego R.P.”, w którym czytamy: „Wrogowie nasi prowadzą z nami wojnę totalną, chcąc zniszczyć nie tylko Państwo Polskie i jego siłę zbrojną, ale i Naród Polski. Walczą z naszym narodem z całą bezwzględnością, pragnąc złamać jego kościec moralny, odporność duchową i wiarę w odbudowę Niepodległości. – W walce tej mają na Ziemiach Wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej gorliwych pomocników w administracji litewskiej i białoruskiej, rekrutującej się z różnych szumowin i znikczemniałych aktywistów, wysługujących się każdemu nowemu panu. Wykorzystując ciężką sytuację materialną ludności polskiej, dążą przez pozbawienie nas pracy w ojczyźnie, do usunięcia elementów najbardziej wartościowych, licząc na to, że element mniej duchowo odporny zjednają sobie obietnicą pracy lub zarobku i użyją do rozsadzenia wewnętrznej spójności Narodu. Wrogowie wydają w Wilnie swoją gazetę, drukowaną w języku polskim Goniec Codzienny. Gazeta ta ma na celu szerzyć defetyzm w społeczeństwie polskim, przygotowując je systematycznie do oswojenia się z życiem w niewoli”. W dalszej części notatki (autorem jej był Lucjan Krawiec, kolporter „Niepodległości” i jeden z jej redaktorów) podano listę skazanych za zdradę i współpracę z okupantem sowieckim i niemieckim. Po wojnie (1948 i 1949) Krawiec twierdził, że znaleźli się na niej także Mackiewicz i Ancerewicz. Było to (rozmyślne bądź przypadkowe) kłamstwo, bowiem – jak stwierdza Jerzy Malewski – na żadnej liście skazanych przez Sąd Specjalny (z list drukowanych w „Niepodległości” w okresie od lipca 1942 do marca 1943 roku) nigdy nie wymieniono ich nazwisk. Ponownie zajęto się „Gońcem” w numerze 12 „Niepodległości” (z datą 15 I – 1 II 1943 r.). Ukazała się wtedy notatka (autorstwa Jerzego Wrońskiego) zatytułowana „Pod pręgierzem. Trzej panowie z Gońca”. Autor, zwyczajem pism konspiracyjnych, nie podający swego nazwiska, pisał: „Wróg nasz wszelkimi drogami dąży do osłabienia naszej odporności, do złamania naszego ducha i uczynienia z nas stada pokornych niewolników, służących interesom brunatnych panów. Jedną z takich dróg jest gadzinowa prasa, pozostająca na usługach okupanta i sącząca jad wrogiej propagandy w dusze polskie. Znalazło się niestety na bruku wileńskim trzech szubrawców, co za judaszowe srebrniki niemieckie zgodzili się na tę szkodliwą dywersję przeciw własnemu narodowi i wydają szmatławiec drukowany w polskim języku: Goniec Codzienny, przez ludność Wilna słusznie podogońcem niemieckim przezwany. Na rozkaz Propaganda-Abteilung piszą w nim artykuły na zadany temat, dorabiają komentarze do ohydnych antypolskich komunikatów propagandowych, umieszczają wszelkie kłamstwa i fałsze niemieckie, mające na celu poderwanie autorytetu sprzymierzonych z nami państw oraz wiary w nasze zwycięstwo. Chwalą sprawiedliwość okupantów i raj przez nich wytworzony, zachłystując się wdzięcznością za wyzwolenie naszego kraju itd. Któż są ci trzej panowie oddający te podłe usługi naszym katom? To pan Czesław Ancerewicz, nędzny dziennikarzyna z Białegostoku, wydający tam przed wojną kołtuńskiego brukowca; – to pan Józef Mackiewicz, wielomówny literat i polityk bez zasad i moralno-obywatelskiego oblicza, za czasów smetonowskich serdeczny przyjaciel litewskich okupantów i z ich poduszczenia ideolog lokajskiego ruchu prolitewskiego oraz główny filar redakcyjny Gazety Codziennej, będącej na usługach i żołdzie szowinistów litewskich. Trzecim kamratem jest pan Kotlarewski, Rosjanin z pochodzenia, zwykły kanciarz, który zawsze się tam znajdzie, gdzie zwęszy grubszy zarobek. Za grube setki tysięcy marek, płynących do kieszeni tych szubrawców, zdradzają oni interes własnego narodu, ale mylą się bardzo, jeśli sądzą, że zbrodnie te pozostaną bez kary. Dla propagatorów i czcicieli brunatnego terroru w Polsce Odrodzonej nie będzie miejsca. Chyba… na szubienicy”. Artykuł ten jest, z kilku względów, znamienny. Jeśli notatka zamieszczona w numerze 10. „Niepodległości” mogła być ostrzeżeniem pod adresem redaktorów „Gońca”, to ta z numeru 12. jest już jawną groźbą i zapowiedzią wyroku śmierci, który prawdopodobnie został już wcześniej wydany. Skazanie Ancerewicza nie nasuwa wątpliwości (został on zastrzelony przez Sergiusza Piaseckiego 16 marca 1943 roku, gdy modlił się na klęczniku w kruchcie kościoła św. Katarzyny w Wilnie), nie wiadomo jednak dlaczego skazano Mackiewicza. Dlaczego właśnie wtedy? Jak można sądzić, notatka Wrońskiego w „Niepodległości” mogła być uzasadnieniem tego wyroku (choć jego treść nigdy nie została opublikowana). Jeżeli tak było w rzeczywistości, skazano Mackiewicza za współpracę z „Gońcem” – i to skazano zapewne w końcu roku 1942, choć już od października 1941 nie zamieścił on w tym piśmie ani jednego tekstu. Nie trzeba dodawać, że wiadomości dotyczące byłego dziennikarza „Słowa”, pochodzące z „Trzech panów z Gońca” były – w momencie ich opublikowania – wierutną bzdurą. Nie był bowiem Mackiewicz, jak dowiódł tego bezspornie Jerzy Malewski, ani redaktorem, a już tym bardziej współwłaścicielem tej „gadzinówki”. „Goniec” był pismem urzędowym (innych wtedy nie było), wydawany mógł być tylko przez rząd bądź odnośne instancje propagandy III Rzeszy, ale nie przez spółki prywatne. Nie mógł więc Mackiewicz czerpać z wydawania gazety krociowych zysków, o co go oskarżano. Jak na artykuł zareagował sam Mackiewicz? W roku 1970 pisał: „Doniesiono mi zaraz, że autorem artykułu jest niejaki Wroński, za poprzedniej okupacji sowieckiej gorliwy współpracownik Prawdy Wileńskiej. Za niemieckiej: wtyczka komunistyczna i gorliwy współpracownik podziemnej Niepodległości polskiej”. Mackiewicz był święcie przekonany o bolszewickiej intrydze i przez cały okres powojenny trzymał się tej wersji. Wróćmy jednak do ówczesnych wydarzeń. W rok po zakończeniu wojny głos w tej sprawie zabrał Sergiusz Piasecki: „(…) na początku 1943 roku, za okupacji niemieckiej – oświadczył – ukazała się w piśmie podziemnym Niepodległość wzmianka o Trzech panach z , tytuł przytaczam z pamięci. Byli tam wymienieni: Czesław Ancerewicz, jeszcze ktoś i Józef Mackiewicz. Insynuowano wszystkim współpracę z Niemcami i robienie na tym grubych pieniędzy. – Wnet potem zaczął krążyć list otwarty Józefa Mackiewicza, protestujący przeciwko temu, gdzie J.M. wykazywał, że nie tylko nie robił kapitałów, lecz żyje w skrajnej biedzie, że nie drukował nic bez swego podpisu [Jeśli to fakt, tym bardziej wydają się dziwne powojenne zaprzeczenia Mackiewicza, jakoby w ogóle drukował w „Gońcu” – przyp. S. Ch.], że nie popiera Niemców ani nie występuje przeciw Polakom, że czuje się tą wzmianką pokrzywdzony itd. Nie wszystko pamiętam. List był śmiały, szczery i poważnie narażał Mackiewicza, który wypowiedział się ostro przeciw Niemcom, a prasę Polski Podziemnej nazwał bohaterską. – Nieco później dowiedziałem się, że jest wydany przez Sąd Tajny wyrok śmierci na Mackiewicza i Ancerewicza”. Zaskakujące, że o tym „liście otwartym” nie wspomniał nigdy publicznie po wojnie sam Mackiewicz. Zeznania Piaseckiego jednak w wielu miejscach wydają się wiarygodne, więc i tę informację możemy przyjąć raczej jako pewną. „Niedługo potem do Egzekutywy – zeznawał dalej Piasecki – wpłynął wyrok śmierci na Mackiewicza. Wówczas ostro zaprotestowało kilku członków Organizacji, uważając, że wyrok nie jest oparty na ścisłych danych, lecz na osobistych animozjach pewnych ludzi, ze względu na działalność polityczną, antysowiecką Józefa Mackiewicza. [To potwierdzałoby jego tezy – przyp. S. Ch.] Sprawa zatoczyła szeroki krąg. W obronie Mackiewicza wystąpiło zdecydowanie wielu członków Organizacji. Między innymi: Michał, Zygmunt Andruszkiewicz, Roman. Udowodniono, że jeden z oskarżycieli Mackiewicza był czerwony i współpracował w piśmie bolszewickim. [Musi tu chodzić o Wrońskiego – przyp. S. Ch.] Ukazał się list Mackiewicza do Sądu Tajnego, który czytałem. List był pełen oburzenia. Podawał przekonywujące dane co do absurdalności wyroku itd. Pamiętam, że Mackiewicz zaznaczył, że to są intrygi jego przeciwników politycznych z obozu bolszewickiego. Że nie zamierza ukrywać się przed wyrokiem ani się osłaniać autorytetem władz. [To prawda, Mackiewicz prowadził nadal ten sam tryb życia i gdyby wyrok chciano na nim wykonać, zapewne nie byłoby z tym większych problemów – przyp. S. Ch.] Że jest Polakiem i patriotą polskim. Cała jego wina, to nienawiść bolszewików i jaskrawe wystąpienia przeciw nim. Lecz przeciw narodowi polskiemu nigdy nie występował. Nie podaję cytatów, bo ich nie pamiętam. Podaję aurę listu, który mi dał do przeczytania Zygmunt Andruszkiewicz, współpracownik Michała. Michał, który ze mną stale się kontaktował, polecił mi przekazać jego rozkaz Egzekutywie, aby wyroku na Mackiewicza nie wykonywać. Rozkaz ten spełniłem”. Jak dalej wspomina Sergiusz Piasecki, w tym samym czasie Andruszkiewicz aresztowany został przez Gestapo, co było dla AK poważnym ciosem. Otrzymał potem od „Michała” rozkaz, by zbadać biurko Andruszkiewicza w Urzędzie Mieszkaniowym, gdzie ów pracował jako kierownik rejonu. Akcję tę, omal nie zakończoną wsypą, zorganizował Piasecki w pierwszym dniu Zielonych Świątek 1943 roku. „Wraz z innymi materiałami obciążającymi Andruszkiewicza – zeznawał – wykradłem z jego biurka (…) formalne odwołanie wyroku na Józefa Mackiewicza. [Wśród dokumentów wykradzionych wówczas przez Piaseckiego były również materiały, jakie Mackiewicz przywiózł z Katynia, ale o tym Piasecki mógł nie wiedzieć – przyp. S. Ch.] Wszystko, co zdobyłem, wręczyłem Michałowi. W tymże czasie Michał polecił mi skontaktować się przez Romana z Mackiewiczem, aby ratować Andruszkiewicza. Wówczas właśnie po raz pierwszy spotkałem się z Józefem Mackiewiczem. Wywarł dobre wrażenie. Chętnie i energicznie zabrał się do pracy nad zwolnieniem Andruszkiewicza. Ja z nim kontaktowałem się raz lub dwa. Michał często. Nie patrząc na usilne starania, Andruszkiewicz zginął w Gestapo. Lecz Mackiewicz zrobił, co mógł, aby go z polecenia Komendy ratować. Następnie się dowiedziałem, że Mackiewicz z polecenia Komendy pojechał do aktualnego wówczas Katynia i przywiózł sporo materiałów dla Komendy ze sprawy katyńskiej. Tym samym Mackiewicz nie tylko nie był zdrajcą lub współpracownikiem Gestapo, lecz stał się wykonawcą rozkazów Komendy”. Sprawę wyjazdu do Katynia zostawmy na razie na boku, zajmiemy się nią nieco dalej. W tym fragmencie zeznań Piaseckiego niezwykle cenną jest informacja o „formalnym odwołaniu wyroku na Mackiewicza” (co miało miejsce jeszcze późną wiosną 1943 roku). Jeśli było formalne odwołanie, musiało też być jego formalne zatwierdzenie. Tu powstają dwa bardzo ważne pytania: Kto zatwierdził? A kto odwołał?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Uporządkujmy fakty. O dacie wydania wyroku nie da się powiedzieć nic pewnego. Według oświadczeń Lucjana Krawca (pracownika „Niepodległości”) zapadł on albo przed 15 września 1942, albo przed 1 grudnia 1942 roku. Zdaniem Adama Galińskiego (ówczesnego członka podziemnej Rady Wojewódzkiej i późniejszego ostatniego delegata rządu na okręg wileński) wyrok zapadł na początku roku 1943. Nieco wcześniej bowiem – w końcu roku 1942 – zebrała się Wileńska Rada, na której Komendant Okręgu, pułkownik Aleksander Krzyżanowski-„Wilk”, zreferował zarzuty przeciw Ancerewiczowi i Mackiewiczowi i dopiero potem rozpoczęły się czynności przygotowawcze i procesowe. Rada zarzut zdrady głównej uznała za udowodniony (od głosu wstrzymał się jedynie przedstawiciel arcybiskupa wileńskiego Jabłrzykowskiego) i przekazała sprawę „Wilkowi” do dalszego postępowania. Ten zaś, jak twierdzi Galiński, miał obu oskarżonych ostrzec, domagając się od nich przerwania współpracy z „Gońcem”, co jakoby nie odniosło skutku. Teza Galińskiego, dotycząca ostrzeżenia Ancerewicza i Mackiewicza, wydaje się mało prawdopodobna, gdyż coś takiego sprzeczne było ze statutem Wojskowych Sądów Specjalnych (WSS). „Wilk” przekazał sprawę dalej Sądowi Specjalnemu, który wydał na obu dziennikarzy wyrok śmierci „za zdradę przez kolaborację z okupantem”. Wyrok następnie zatwierdzony został przez Komendanta Okręgu i skierowany do wykonania. Ancerewicza, jak wiemy, zastrzelono 16 marca 1943 roku. Wyrok na Mackiewicza został odwołany. Kiedy jednak opisywane wydarzenia dokładnie miały miejsce, nie wiadomo. Nie wiadomo też, jaką rolę miał w całej sprawie pełnić artykuł „Trzech panów z Gońca”, który ukazał się w chwili, kiedy wyroki były już prawdopodobnie wydane. Może był ich uzasadnieniem, a może próbą wywarcia nacisku na Sąd Specjalny. Wspomnienia Witolda Swierzawskiego, przedwojennego działacza endeckiego, a w czasie wojny członka Okręgowej Rady Politycznej w Wilnie, wnoszą nieco jasności do sprawy. Przytoczył je w swej książce o Łupaszce Dariusz Fikus: „Opowiadał mi Witold Świerzewski [powinno być: Swierzawski – przyp. S. Ch.] (…) o wydanym na Józefa Mackiewicza wyroku śmierci za współpracę z Gońcem Codziennym. (…) Wyrok w 1942 r. mówił o najwyższej karze. (…) Trzeba przyznać, że język tego artykułu [chodzi o „Trzech panów z Gońca”, „Niepodległość”, nr 12 – przyp. S. Ch.], uzasadniającego wyrok [a więc jednak uzasadnienie! – przyp. S. Ch.] nie wzbudza zaufania i sympatii. Również łatwość, z jaką szafowano wtedy wyrokami wywoływała, nawet wtedy, pewne zdziwienie i Niepodległość musiała się gęsto tłumaczyć z tej obfitości najwyższych kar”. Swierzawski wspominał, jakoby razem z Mackiewiczem i Ancerewiczem skazani byli wówczas także między innymi były dyrektor wileńskiej elektrowni Juliusz Glatman i były dziennikarz Feliks Dangel (za współpracę z Niemcami) oraz Stefan Jędrychowski, Henryk Dembiński, Anatol Mikułko i Teodor Bujnicki („za współpracę ze Związkiem Sowieckim na szkodę Polski”). Lista ta opublikowana została w numerze 10. „Niepodległości” (z datą 1 XII – 15 XII 1942) z pominięciem nazwisk Ancerewicza i Mackiewicza. Byłby to kolejny dowód na potwierdzenie tezy, że wyrok zapadł już przed 1 grudnia 1942 roku, co znów stałoby w sprzeczności z oświadczeniem Galińskiego, który twierdził, że dopiero w końcu roku (więc pewnie w grudniu?) zebrała się Rada Wojewódzka, mająca oddać sprawę w ręce „Wilka” i – za jego pośrednictwem – Sądu Specjalnego. Jeśli wyrok rzeczywiście zapadł przed 1 grudnia 1942 roku, dlaczego nie poinformowała o tym „Niepodległość”? Jerzy Malewski stawia tutaj następującą hipotezę: „Wyrok śmierci na Józefa Mackiewicza mógł zapaść w drugiej połowie 1942 r. Mackiewicz zostałby wówczas skazany razem z kilkunastoma osobami oskarżonymi o kolaborację z Niemcami i Sowietami. Nazwiska jego nie wymieniono jednak na liście skazanych (Niepodległość nr 10), ponieważ – pod wpływem protestów opinii publicznej (ciekawe jednak kogo?) – Komendant Okręgu, płk. Wilk, zawiesił lub odroczył wykonanie wyroku. – Z kolei, ponieważ redaktorzy Niepodległości byli przekonani o bezwzględnej konieczności wykonania wyroków na Ancerewiczu i Mackiewiczu, dali wyraz swemu stanowisku dwoma tekstami w numerze 12 pisma (luty 1943 r.). Pierwszy [pt. „Od Redakcji” – przyp. S. Ch.] był ogólną apologią miecza sprawiedliwości, który musi spaść już zaraz. (…) – Natomiast drugi (…) przysłowiowym wskazaniem palcem, a jego przesłanie było bez wątpienia następujące: oprócz osób skazanych za współpracę z Niemcami i wymienionych w numerze 10/1942 na karę śmierci, wyroki powinny być jeszcze wykonane na: Czesławie Ancerewiczu, Józefie Mackiewiczu i Rosjaninie Kotlarewskim”. I dopiero wówczas, wiosną 1943 roku, jak sądzi Malewski, pod wpływem nacisków lewicy politycznej w wileńskim BIP-ie, którą reprezentowała „Niepodległość”, wyrok został zatwierdzony przez „Wilka” i skierowany do wykonania. Ancerewicz wtedy już nie żył. Wykonania wyroku na Mackiewiczu odmówiła jednak komórka do zadań specjalnych wileńskiego Kedywu, członkiem której był Sergiusz Piasecki. Być może decyzję o egzekucji wstrzymał osobiście Witold Swierzawski. Z kolei na skutek interwencji niektórych członków Kedywu i ludzi znających Mackiewicza „wyrok został formalnie odwołany” na przełomie marca i kwietnia 1943 roku, o czym także wspomina Piasecki. „Nie pomylę się chyba – napisał Malewski – twierdząc, że do skazania i wykonania wyroku na Mackiewiczu dążył pion polityczny wileńskiej organizacji AK (a ściślej: jej pion propagandowy – „Niepodległość”; organ BIP-u), natomiast powstrzymał egzekucję – jej pion wojskowy” . Jak można sądzić, wyrok na Mackiewicza zapadł na podstawie „Statutu Wojskowych Sądów Specjalnych” (z listopada 1941 roku), który obowiązywał wstecz i podlegać mogły mu przestępstwa popełnione po 4 grudnia 1939 roku. Jakie były jednak podstawy kwalifikacji tego wyroku? Być może sędziowie z roku 1942 oparli się tutaj na „Kodeksie Moralności Obywatelskiej” (z drugiej połowy 1941 r.), na podstawie którego „karze śmierci podlegała również osoba, która podejmowała działania w celu osłabienia ducha obronnego narodu”. Pod tę zasadę można by podciągnąć artykuł z „Gońca” pt. „To dopiero byłaby klęska…”, ostro krytykujący układ angielsko-sowiecki i porozumienie Sikorski-Majski. Ale dlaczego wówczas zwlekano przez ponad rok z przeprowadzeniem procesu? Odbył się on w czasie, kiedy Mackiewicz od dawna już z „Gońcem” nie współpracował. Może więc prawdziwa była wersja (Piaseckiego i samego Mackiewicza) o intrydze komunistycznej. Malewski sądzi, iż skazano go z przyczyn politycznych, a wiązało się to bezpośrednio z powstaniem wiosną 1942 r. organu wileńskiego BIP-u „Niepodległość” i „oczywistą niechęcią członków redakcji (J.[erzego] Dobrzańskiego, J.[erzego] Wrońskiego, L.[ucjana] Krawca) do postaci Mackiewicza (…). Publikacje Mackiewicza w Gońcu z lata i jesieni 1941 r., otwarta krytyka polityki rządu Sikorskiego wobec ZSRR (…) mogły stać się w drugiej połowie 1942 r. wystarczającym powodem wszczęcia procesu przeciw pisarzowi. (…) Ale (…) publikacje z 1941 r. nie tłumaczą, dlaczego wyrok zapadł półtora roku później i dlaczego wszystkie okoliczności tej sprawy (…) są do dziś tak zagmatwane. Przypuszczam, że najtrafniej rzecz określił Swierzawski: u podstaw sprawy Mackiewicza z końca roku 1942 tkwiły jakieś wileńskie porachunki. Tyleż polityczne, co być może również osobiste”. Trzeba pamiętać, że był przecież Maciewicz wrogo nastawiony do ZSRR jako sojusznika polskiego, a więc także sojusznika jego siły zbrojnej – Armii Krajowej.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nieco światła rzucają na tę sprawę upublicznione dopiero przed kilku laty dokumenty znajdujące się obecnie w byłym Archiwum KGB w Wilnie, które zdają się potwierdzać (jeśli nie przesądzają sprawy) tezę Mackiewicza o intrydze komunistycznej, mającej doprowadzić najpierw do wydania nań wyroku śmierci, a następnie do jego fizycznej likwidacji. Pisarz, podejrzewający niektórych redaktorów „Niepodległości” o współpracę z wywiadem sowieckim, za najważniejszą „czerwoną” wtyczkę w zespole redakcyjnym podziemnej gazety uważał Jerzego Wrońskiego, o którym wiedział, że w latach radzieckiej okupacji Wilna ten współpracował z koncesjonowaną przez Sowietów „Prawdą Wileńską”. Tymczasem – jak zaznacza Sławomir Andruszkiewicz (potomek Zygmunta Andruszkiewicza) – „czerwonych było zresztą więcej…”. Tu rodzi się pytanie: kto jeszcze? Dokumenty znajdujące się w wileńskim Archiwum KGB bezspornie wskazują na Lucjana Krawca – autora między innymi „Komunikatu Sądu Specjalnego R.P.” (w numerze 10. „Niepodległości” z grudnia 1942 roku). Warto więc bliżej przyjrzeć się tej postaci, która tak mocno zaważyła na całym późniejszym życiu Józefa Mackiewicza. Przed wojną – nie wiadomo wprawdzie jak długo – był Krawiec członkiem rządowego Obozu Zjednoczenia Narodowego (popierającego mocarstwową politykę marszałka Rydza-Śmigłego). W czasie sowieckiej okupacji Litwy trafił nawet do więzienia NKWD w Wilnie – aresztowany został 12 lipca 1940 roku, wypuszczony na wolność natomiast 6 stycznia (to data formalnego zamknięcia śledztwa, widniejąca na teczce Krawca w NKWD). Wydarzenie to miało miejsce w niespełna trzy tygodnie po złożeniu przez Stefana Jędrychowskiego – wówczas delegata do Rady Najwyższej ZSRR oraz współpracownika „Prawdy Wileńskiej” i „Nowych Widnokręgów”, a przed wojną jednego z członków, współpracującej ze „Słowem”, grupy „Żagary” (Jędrychowski był już wtedy obok Henryka Dembińskiego i Teodora Bujnickiego zdeklarowanym komunistą) – osobistego oświadczenia na jego temat (co miało miejsce 18 grudnia 1940 roku). W Archiwum KGB zachował się zarówno oryginał, jak i rosyjskie tłumaczenie tego dokumentu, w którym Jędrychowski – późniejszy członek PKWN i PRL-owski minister – poddaje analizie postępowanie Krawca w roku 1939. Analiza ta jest na tyle pochlebna, że NKWD niebawem wypuszcza Lucjana Martynowicza Krawca na wolność. „Krawca Lucjana, nauczyciela, znam mniej więcej od roku 1931 – napisał w swoim oświadczeniu Jędrychowski. – Należał wtedy do Legionu Młodych, a poprzednio wiem, że był członkiem P.P.S. W P.P.S. nigdy nie należał do grupy reakcyjnych wodzów tej partii i nie miał tam żadnego wpływu. Mam wrażenie, że po prostu uwierzył on w prawdziwość haseł propagandowych, głoszonych przez tę partię. (…) Do Legionu Młodych wstąpił w tym okresie, w którym organizacja ta uprawiała daleko idącą demagogię socjalną, rzucając nawet hasła pseudorewolucyjne. Krawiec należał do tych, którzy się złapali na lep tej demagogii, a gdy przekonał się o reakcyjnym obliczu i charakterze faszystowskim tej grupy, usunął się od współpracy z nią”. Najciekawsze informacje dotyczą jednak późniejszego okresu i działalności politycznej Krawca. „W okresie po jego ustąpieniu z Legionu Młodych – analizował dalej Jędrychowski – w latach 1934-1939 zawsze uważaliśmy [Kto uważał? Osoba piszącego zdaje się nie pozostawiać co do tego żadnych wątpliwości – przyp. S. Ch.] Lucjana Krawca za jednego z tych przedstawicieli inteligencji pracującej, na których można liczyć przy tworzeniu jednolitego frontu lub ludowego frontu. Wśród nauczycieli szkół średnich, gdzie takich ludzi było mało, Krawiec był jednym z najbardziej postępowych. W 1939 tworząc jednolitofrontowy blok wyborczy przy wyborach do Rady Miejskiej, my, grupa jednolitofrontowych działaczy (gdyż partii komunistycznej wtedy nie było), wykorzystywaliśmy Krawca w akcji wyborczej”. Tych słów zlekceważyć już na pewno nie można, dowodzą bowiem bezsprzecznie, że jeszcze w II Rzeczypospolitej Krawiec miał bliskie kontakty z komunistami i – najprawdopodobniej stwierdzenie to nie będzie nadużyciem – był jednym z nich. Znamienny jest jednak również ostatni akapit oświadczenia Jędrychowskiego: „Wydaje mi się, że Lucjan Krawiec mógłby być pożytecznym pracownikiem sowieckim i że pracowałby lojalnie dla dobra naszej socjalistycznej ojczyzny, gdyby miał dobre kierownictwo”. Oczywiście, słowa te nie przesądzają, że był Krawiec agentem komunistycznym (po roku 1941), ale każdy, kto poznał sowieckie realia, każdy, kto zetknął się z NKWD (a Mackiewiczowi było to dane), musiałby nabrać podejrzeń. Musiałby także wiele sądów wydawanych przez Krawca – jeszcze w trakcie wojny, jak i już po jej zakończeniu – poddać weryfikacji. |