powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LIII)
styczeń-luty 2006

Chłopaki Anansiego
Neil Gaiman
Prezentujemy fragment objętej patronatem Esensji powieści Neila Gaimana „Chłopaki Anansiego”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Było późne popołudnie. Zostali sami.– Gdzie będziesz nocował? – spytała pani Higgler.
– Miałem zamiar wynająć pokój w motelu – odparł GrubyCharlie.
– Mimo że masz tu dla siebie calusieńką sypialnię i calusieńki dom parę ulic stąd? Nawet go jeszcze nie obejrzałeś. Moim zdaniem twój ojciec chciałby, żebyś się tam zatrzymał.
– Wolę być sam. Zresztą źle bym się czuł w domu mojego taty.
– Cóż, to nie moje pieniądze wyrzucisz w błoto. Wiesz chyba, że i tak będziesz musiał zadecydować, co zrobić z domem twojego ojca? I wszystkimi jego rzeczami?
– Nie obchodzi mnie to – odrzekł Gruby Charlie. – Możemy urządzić wyprzedaż garażową. Wystawić wszystko na eBayu. Wywieźć na wysypisko.
– Co to za gadanina? – Pani Higgler grzebała chwilę w kuchennej szufladzie, w końcu wyciągnęła klucz do drzwi frontowych zaopatrzony w dużą, papierową wizytówkę. – Kiedy się przeprowadzał, dał mi zapasowy klucz – oznajmiła. – Na wypadek, gdyby go zgubił albo zamknął w środku, czy coś takiego. Mawiał często, że zgubiłby własną głowę, gdyby nie to, że jest przymocowana do szyi. Kiedy sprzedał dom obok, powiedział mi: „Nie martw się, Callyanne, nie odejdę daleko”. Mieszkał w tym domu odkąd pamiętałam, ale nagle uznał, że jest za duży i musi się przeprowadzić…
Nie milknąc nawet na chwilę, poprowadziła go do krawężnika i zawiozła kilka ulic dalej swą rudobrązową furgonetką. W końcu dojechali do parterowego, drewnianego domu. Otworzyła drzwi wejściowe i znaleźli się w środku. Wewnątrz unosił się znajomy zapach – słodkawy, jakby ostatnio pieczono w kuchni czekoladowe ciasteczka. Było też stanowczo za gorąco. Pani Higgler poprowadziła ich do małego salonu i włączyła okienny klimatyzator. Urządzenie zagrzechotało, zadygotało, zapachniało jak mokry owczarek i zaczęło mielić ciepłe powietrze.
Wokół sfatygowanej kanapy, którą Gruby Charlie pamiętał z dzieciństwa, piętrzyły się stosy książek. Dostrzegł też zdjęcia w ramkach. Jedno, czarno-białe, przedstawiało matkę Grubego Charliego, gdy była jeszcze młodą kobietą. Miała wysoko upięte włosy, lśniące i czarne, i sukienkę z błyszczącego materiału. Obok stało zdjęcie samego Grubego Charliego w wieku pięciu, sześciu lat. Pozował na nim przed lustrem w drzwiach, toteż na pierwszy rzut oka zdawało się, że z fotogra.i spogląda na nich z powagą dwóch małych Grubych Charliech.
Gruby Charlie podniósł książkę ze stosu. Traktowała o włoskiej architekturze.
– Interesował się architekturą?
– O tak. To była jego pasja.
– Nie miałem pojęcia.
Pani Higgler wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie otworzył książkę i na stronie tytułowej ujrzał nakreślone wyraźnym pismem nazwisko ojca. Zamknął ją szybko.
– W ogóle go nie znałem – rzekł. – Nie tak naprawdę.
– Niełatwo go było poznać. Znałam go – ile? – prawie sześćdziesiąt lat i ja także go nie poznałam.
– Musi go pani pamiętać z czasów, gdy był chłopcem.
Pani Higgler zawahała się. Przez chwilę milczała, zatopiona we wspomnieniach.
– Pamiętam go z czasów, gdy ja byłam dziewczynką – odparła bardzo cicho.
Gruby Charlie poczuł, że powinien zmienić temat, wskazał zatem szybko fotogra.ę matki.
– Ma tu zdjęcie mamy.
Pani Higgler siorbnęła głośno.
– Zrobili je na statku – oświadczyła – zanim jeszcze się urodziłeś. Na jednym z tych statków, na których można było zjeść obiad i wypłynąć trzy mile poza wody terytorialne, a potem zaczynał się hazard. Później wracali. Nie wiem, czy wciąż istnieją takie statki. Twoja matka mówiła, że wtedy po raz pierwszy w życiu jadła stek.
Gruby Charlie próbował sobie wyobrazić, jak wyglądali jego rodzice, nim się urodził.
– Zawsze był z niego przystojniak – oznajmiła pani Higgler, zupełnie jakby czytała mu w myślach. – Do samego końca. Miał uśmiech, od którego dziewczynom miękły kolana, i ubierał się bardzo elegancko. Wszystkie kobiety go kochały.
Gruby Charlie znał odpowiedź, nim jeszcze zadał pytanie.
– A pani…?
– Jak możesz pytać o coś takiego szanowaną wdowę? – Znowu pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie czekał na odpowiedź. – Pocałowałam go – powiedziała w końcu. – Bardzo, bardzo dawno temu, nim jeszcze poznał twoją matkę. Umiał świetnie całować. Miałam nadzieję, że mnie odwiedzi, znów zaprosi na tańce. Zamiast tego zniknął. Nie było go… ile? Rok, dwa? A kiedy wrócił, byłam już żoną pana Higglera, a on sprowadził twoją matkę. Poznał ją na wyspach.
– Żałowała pani?
– Byłam mężatką. – Kolejny łyk kawy. – A zresztą nie można go było nienawidzieć, nie można się było nawet tak naprawdę na niego złościć. No i kiedy na nią patrzył… Do diabła, gdyby kiedykolwiek tak na mnie spojrzał, umarłabym ze szczęścia. Wiesz, że na ich ślubie byłam druhną twojej matki?
– Nie miałem pojęcia.
Klimatyzator zaczął wyrzucać z siebie chłodne powietrze, wciąż jednak pachniało ono mokrym owczarkiem.
– Myśli pani, że byli szczęśliwi?
– Z początku tak. – Uniosła wielki plastikowy kubek. Już miała napić się kawy, ale nagle zmieniła zdanie. – Z początku. Jednak nawet ona nie potra.ła zbyt długo zatrzymać go przy sobie. Miał tyle pracy. Twój ojciec miał mnóstwo zajęć. Gruby Charlie usiłował zgadnąć, czy pani Higgler nie żartuje sobie z niego; bez skutku. W każdym razie nie uśmiechała się. – Mnóstwo zajęć? Niby jakich? Wędkowanie z mostu, gra w domino na werandzie? Czekanie na nieunikniony wynalazek karaoke? Wcale nie był zajęty. Odkąd go znałem, nie przepracował ani jednego dnia.
– Nie powinieneś mówić takich rzeczy o swoim ojcu!
– Ale to prawda. Był nicponiem. Marnym mężem i marnym ojcem.
– Oczywiście – przytaknęła żarliwie pani Higgler. – Ale nie możesz osądzać go jak człowieka, Gruby Charlie. Musisz pamiętać, że twój ojciec był bogiem.
– Bogiem wśród ludzi?
– Nie, po prostu bogiem. – Wymówiła te słowa bez żadnego nacisku, równie spokojnie i beznamiętnie, jakby powiedziała „był cukrzykiem” albo po prostu „był czarny”.
Gruby Charlie bardzo chciał zażartować, lecz wyraz oczu pani Higgler sprawił, że nagle nie potra.ł wymyślić niczego zabawnego.
– Nie był bogiem – rzekł cicho. – Bogowie są niezwykli, wyjątkowi, mityczni. Czynią cuda i tak dalej.
– Zgadza się. Nie powiedziałybyśmy ci póki żył, ale teraz, gdy odszedł, w niczym to nie zaszkodzi.
– Nie był bogiem. Był moim ojcem.
– Można być jednym i drugim – odparła. – To się zdarza. Zupełnie jakbym sprzeczał się z wariatką, pomyślał Gruby Charlie. Zrozumiał, że powinien się zamknąć, ale jego usta miały inne zdanie. W tej chwili właśnie mówiły:
– Proszę posłuchać. Gdyby mój ojciec był bogiem, miałby boskie moce.
– I miał, tyle że rzadko się nimi posługiwał. Poza tym był stary. A zresztą, jak myślisz, jakim cudem udawało mu się przeżyć bez pracy? Kiedy potrzebował pieniędzy, grał na loterii albo wybierał się do Hallendale i obstawiał psy albo konie. Nigdy nie wygrywał zbyt dużo, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Tylko tyle, żeby przeżyć.
Gruby Charlie w całym swym życiu ani razu niczego nie wygrał, absolutnie niczego. W najróżniejszych zakładach biurowych, w których uczestniczył, mógł zawsze liczyć na to, że jego koń nie wyjdzie z bramki, wybrana drużyna spadnie do ligi, o której nawet nikt nie słyszał, na sportowe cmentarzysko słoni. To go wkurzało.
– Jeśli mój ojciec był bogiem, a dodam, że w żadnym razie nie przyjmuję tego do wiadomości, czemu ja także nie jestem bogiem? Twierdzi pani przecież, że jestem synem boga? Tak?
– Oczywiście.
– Czemu zatem ja nie potrafię obstawiać wygrywających koni, czarować ani czynić cudów?
Pociągnęła nosem.
– To wszystko odziedziczył twój brat.
Gruby Charlie odkrył, że się uśmiecha. Odetchnął głęboko. A zatem to jednak był dowcip.
– Ach, pani Higgler. Wie pani przecież, że ja nie mam brata.
– Oczywiście, że masz. To ty i on, na tym zdjęciu. Choć wiedział co na nim widnieje, Gruby Charlie zerknął na fotografię. Staruszka oszalała. Po prostu dostała świra.
– Pani Higgler – rzekł możliwie najłagodniej. – To ja, tylko ja, w dzieciństwie, i lustrzane drzwi. Stoję obok nich. To ja i moje odbicie.
– To ty, a także twój brat.
– Nigdy nie miałem brata.
– Oczywiście, że miałeś, i wcale za nim nie tęsknię. Ty zawsze byłeś tym dobrym, a on stale sprawiał kłopoty. – Nim Gruby Charlie zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała: – Odszedł stąd, gdy byłeś bardzo mały.
Gruby Charlie pochylił się, położył swą wielką dłoń na kościstej ręce pani Higgler, tej, która nie trzymała kubka z kawą.
– To nieprawda – rzekł.
– Louella Dunwiddy go przegoniła. Okropnie się jej bał. Ale od czasu do czasu tu wracał. Jeśli chciał, potra.ł być czarujący.
– Dopiła kawę.
– Zawsze chciałem mieć brata – powiedział Gruby Charlie. – Kogoś, z kim mógłbym się bawić.
Pani Higgler wstała.
– To miejsce samo się nie posprząta – oznajmiła. – W samochodzie mam worki na śmieci. Myślę, że będziemy potrzebowali dużo worków.
– Tak – mruknął Gruby Charlie.
Tę noc spędził w motelu. Rankiem spotkali się z panią Higgler w domu ojca i zaczęli napychać śmieciami wielkie, czarne worki. Na bok odkładali rzeczy, które zamierzali oddać na Goodwill. Napełnili też pudełko przedmiotami, które Gruby Charlie pragnął zatrzymać z powodów sentymentalnych. Były to głównie zdjęcia z dzieciństwa i z czasów, nim się urodził. Znaleźli też starą skrzynkę przypominającą niewielką skrzynię piracką, pełną dokumentów i starych papierów. Gruby Charlie usiadł na podłodze i zaczął je przeglądać. Pani Higgler wyłoniła się z sypialni, dźwigając kolejny czarny worek wypchany nadgryzionymi przez mole ubraniami.
– To twój brat podarował mu tę skrzynkę – oznajmiła niespodziewanie. Po raz pierwszy wspomniała o swych wczorajszych fantazjach.
– Bardzo chciałbym mieć brata – odparł Gruby Charlie, nieświadom faktu, że mówi to głośno, póki pani Higgler nie odpowiedziała.
– Już ci mówiłam. Ty masz brata.
– No tak – mruknął. – A gdzie znajdę tą mityczną postać? Później zastanawiał się, czemu w ogóle zadał to pytanie. Chciał ją udobruchać, podpuścić? A może po prostu powiedział cokolwiek, by zapełnić ciszę? Tak czy inaczej, zadał pytanie, a ona pokiwała głową, zagryzając dolną wargę.
– Musisz wiedzieć. To twoje dziedzictwo, twoja krew. – Podeszła do niego i pokiwała palcem. Gruby Charlie pochylił się, wargi starej kobiety musnęły mu ucho, gdy szepnęła: – …potrzebował… po prostu powiedz…
– Co takiego?
– Mówiła – odparła normalnym głosem – że jeśli będziesz go potrzebował, po prostu powiedz pająkowi. Zjawi się natychmiast.
– Pająkowi?
– Tak właśnie mówię. Myślisz, że na próżno macham językiem? Ćwiczę płuca? Nigdy nie słyszałeś o mówieniu do pszczół? Gdy byłam dziewczynką na Saint Andrews, nim moi rodzice się tu sprowadzili, mówiło się pszczołom wszystkie dobre wieści. To coś podobnego. Porozmawiaj z pająkiem. Tak właśnie przesyłałam wiadomości twojemu ojcu, gdy znikał.
– …Jasne.
– Nie odpowiadaj w ten sposób.
– W jaki sposób?
– Jakbyś myślał, że jestem wariatką, która nie wie co się dzieje. Myślisz, że nie wiem nic o bożym świecie?
– Uhm, jestem pewien, że pani wie, naprawdę.
Pani Higgler nie dała się ugłaskać, daleko jej było do udobruchania. Zabrała ze stołu kubek z kawą i z pełną dezaprobaty miną zacisnęła na nim dłoń. Gruby Charlie się doigrał i nie zamierzała pozwolić mu o tym zapomnieć.
– Wiesz, że nie muszę tego robić – oznajmiła. – Nie muszę ci pomagać. Robię to tylko dlatego, że twój ojciec był kimś wyjątkowym, a twoja matka wspaniałą kobietą. Mówię ci o ważnych sprawach, wstrząsających sprawach. Powinieneś mnie słuchać.
Powinieneś uwierzyć.
– Wierzę pani – odparł Gruby Charlie najbardziej przekonującym tonem, na jaki było go stać.
– Chcesz się tylko podlizać staruszce.
– Nie – skłamał. – Naprawdę, daję słowo.
W jego głosie dźwięczała szczerość, uczciwość, prawda. Był tysiące kilometrów od domu, w mieszkaniu nieżyjącego ojca, w towarzystwie zwariowanej staruszki bliskiej ataku apopleksji. Gdyby miało ją to uspokoić, powiedziałby, że księżyc to odmiana mało znanego tropikalnego owocu i włożyłby w to kłamstwo całą swoją duszę.
Pociągnęła nosem.
– W tym właśnie problem z wami, młodymi. Myślicie, że choć niedługo przebywacie na świecie, wiecie wszystko. W moim życiu zapomniałam już więcej, niż ty kiedykolwiek wiedziałeś. Nic nie wiesz o swoim ojcu, o swojej rodzinie. Mówię ci, że twój ojciec to bóg, a ty nie pytasz nawet, o jakim bogu mowa. Gruby Charlie próbował przypomnieć sobie imiona bogów.
– Zeus? – podsunął.
Pani Higgler parsknęła niczym czajnik, w którym wrze woda.
Gruby Charlie zorientował się, że Zeus to raczej błędna odpowiedź.
– Kupidyn?
Znów parsknęła i tym razem parsknięcie zakończyło się chichotem.
– Wyobrażam sobie twojego ojca ubranego wyłącznie w grubą pieluszkę, z wielkim łukiem i strzałami. – Śmiała się jeszcze chwilę, po czym pociągnęła łyk kawy.
– W czasach, kiedy był bogiem – oznajmiła – w dawnych czasach nazywali go Anansim.
powrót do indeksunastępna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.