powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LIII)
styczeń-luty 2006

Bramy strachu
Andrzej Ziemiański
ciąg dalszy z poprzedniej strony
French wrzucił niedopałek do muszli, spuścił wodę i oddychając głęboko, żeby usunąć z ust zapach dymu, wyszedł z toalety. Nie sądził, że aż tak zdenerwuje się egzaminem. Rano, choć było to zupełnie irracjonalne, nie mógł się oprzeć pokusie zajrzenia do kilku podręczników. Teraz pocił się
w swoim starannie wyczyszczonym najlepszym ubraniu i nie mógł powstrzymać myśli, że zaprzepaścił coś, co do niego należało.
– I co? – Podszedł do Mike’a. – Kogo wywołali?
– Feutchera. Kilka minut temu, więc chyba już kończą.
– Strasznie się grzebią.
– Nie masz co narzekać w twojej sytuacji. Przed tobą jest już tylko Forsdyke. A ile ja muszę czekać? Jestem na „W”.
French obejrzał się. Zgromadzeni za ogrodzeniem szkoły rodzice byli równie zdenerwowani. Większość kobiet stała razem i czekała tuż za płotem. Trochę dalej, samotnie lub w małych grupkach, spacerowali mężczyźni, ciągnąc za sobą chmury tytoniowego dymu. Poza obsługą egzaminacyjną do środka wpuszczono tylko skromną ekipę filmową. Ci jednak stali z boku, obojętnie czekając na moment rozdawania kart.
– Powinni uruchomić drugą kabinę. – Mike spojrzał na zegarek. – Nie wiedziałem, że robienie wody z mózgu trwa aż tyle.
– Właśnie uruchamiają – powiedział ktoś z tyłu.
– Roger Forsdyke. – Ciemnowłosy mężczyzna w drzwiach sali kontrolnej podniósł do oczu małą kartkę. – I Peter French.
– Jasny szlag! – French wyjął ręce z kieszeni i niepewnie ruszył przed siebie.
Minął obojętnego na wszystko technika, ziewających ukradkiem porządkowych i z trudem opanowując drżenie, wszedł do hallu szkoły. Trudno było nie trafić do właściwej sali – strzałki, kolorowe sznurki i rzędy krzeseł blokujące dostęp do korytarzy naprowadziłyby nawet ślepego. Tuż przed wejściem do głównej sali jakaś wysoka, dość ładna kobieta skinęła na niego ręką.
– Ale ja…
– Wiem. – Popchnęła go w stronę położonych z boku drzwi. – Tu jest druga maszyna.
Uderzył go brak jakiejkolwiek obsługi w stosunkowo małym, zawalonym pospiesznie ustawioną aparaturą pomieszczeniu. Lawirując wśród pustych kontenerów i metalowych waliz, kobieta zaprowadziła go do kabiny na środku, posadziła na chybotliwym krześle i kilkoma wprawnymi ruchami umocowała na głowie elektrody.
– Wyprostuj się. – Włączyła jakieś urządzenie.
Jej długie palce ledwie dotykały umieszczonych na stole operatorskim kontaktów.
– Nie oddychaj.
Jak na badaniu – przemknęło mu przez głowę.
– Już możesz. – Podniosła się lekko. Szybko zdjęła opasujące czoło druty. – Dziękuję.
– To wszystko? – spytał zaskoczony.
– Masz ochotę na coś jeszcze?
Odruchowo rozejrzał się po pokoju. Nie mógł zrozumieć, że coś, od czego tak wiele zależy, może trwać tak krótko.
– Ale… – przełknął ślinę. – Tam obok trwa to co najmniej kilka minut.
– Mam po prostu lepszy sprzęt. – Otworzyła drzwi. – Spokojnie – dodała, widząc wyraz jego twarzy. – Będę uważać przy dodawaniu wyników.
– Słucham?
Ona jednak dawała już znak czekającemu technikowi.
French jak struty powlókł się w stronę toalet. Niestety, wszystkie były zajęte, tak że paczka papierosów pozostała w kieszeni. Wrócił na boisko, ale jakoś nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wolno przemaszerował przed ogrodzeniem, za którym wciąż czekali rodzice. Czemu tak się denerwują? Wzruszył ramionami. Ci z uczniów, którzy dostaną mniej niż sześćdziesiąt punktów, a więc przytłaczająca większość, wrócą przecież do rodziców i albo pójdą do pracy, albo będą się dalej uczyć. Nieliczni z wyższą lokatą od razu, nawet bez pożegnania, pojadą do ośrodka adaptacyjnego w Tentwood. Co dalej? Tego nikt nie wiedział.
W grupie chłopców czekających na egzamin wybuchło jakieś zamieszanie.
Ci, którzy mieli już to za sobą, wałęsali się bez celu, czekając na wyniki. French rozluźnił kołnierz koszuli i podszedł do stojącego pod ścianą człowieka z kamerą.
– Cześć! Z jakiej stacji jesteście?
– Z żadnej. To ekipa kroniki. – Krępy mężczyzna spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Chciałbyś zapalić?
– Skąd pan wie?
– Sam też kiedyś przeżywałem to wszystko. – Poklepał się po kieszeniach.
– Masz pecha, chłopcze. Skończyły mi się papierosy.
– Ja mam.
– Ach, po prostu szukasz miejsca? Chodź.
Wsiedli do zaparkowanej pod oknami sekretariatu szkoły furgonetki.
– Ciągle jeszcze się boisz?
– Trochę. – French podsunął mu paczkę. – Zna pan tę kobietę, która prowadzi testy w drugiej kabinie?
– Mary Enders? Znam.
– Czy ona… to znaczy chciałem spytać…
– Myślisz, że coś popsuje – przerwał mu kamerzysta. – Tak?
– Właśnie. To trwało tak krótko.
– O ile wiem, pani Enders przez całe życie nie miała stosunku z mężczyzną… Ach, obyczaje się zmieniły, więc trzeba dodać, że nie miała go również z kobietą. Ale myślę, że w swojej specjalności jest dobrym fachowcem.
French zaciągnął się za głęboko i zaczął kaszleć.
– Zżerają cię nerwy?
– Nie. Chociaż, może trochę. – Spojrzał na wyposażenie wozu. – Ma pan chyba ciekawą pracę.
– W pewnym sensie.
– No, ale może pan stwarzać różne wartości – przypomniał sobie fragment jakiejś książki.
– Pokazywanie prawdy chcesz nazwać tworzeniem?
– Jeśli nie, to dlaczego pan to robi?
– Bo dobrze sprzedaje się prawdę, tylko prawdę i niecałą prawdę. Cała prawda nikogo nie interesuje. Jest nudna i nieefektowna.
French zmrużył oczy.
– Gauntry miał chyba inne zdanie na ten temat.
– Czytałeś Gauntry’ego, chłopcze? – Kamerzysta zamyślił się na chwilę. – Sądzę, że się mylił. Chyba nie mają racji ci, którzy porównują kamerę filmową do fallusa, mimo że obydwie rzeczy mogą tworzyć jakąś wielkość. Choćby z tego prostego powodu, że kamera jest obsługiwana świadomie, a fallus mimo wszystko jest w sporej części niezależny.
French uśmiechnął się lekko.
– Wywody Gauntry’ego są…
– To błąd – tamten wyprzedził jego myśl. – Trzeba mówić jasno i prosto. Nie wierzę, że nie można wytłumaczyć zasad działania komputera tubylcowi z buszu. Myślę jednak, że udałoby się to bardzo niewielu ludziom.
– Ciekawie się pana słucha.
– Tak?
French zdusił niedopałek w popielniczce zrobionej z nakrętki od słoika.
– Chyba już muszę iść. Mogą mnie zaraz wywołać.
– Nie możesz się doczekać?
– Nie, to nie to.
Otworzył drzwi.
– Obecna sytuacja jest jakby podsumowaniem tego, czego najbardziej nie lubiłem w szkole.
Kamerzysta skrzywił się lekko.
– A czego najbardziej nie lubiłeś w szkole? – zapytał z nutą ironii.
– To trudno powiedzieć tak w jednym zdaniu.
– Więc próbuj w kilku.
French potarł brodę.
– Oni starali się wpoić mi przekonanie, że powinienem być grzeczny… W szerokim sensie, oczywiście – wyminął pytanie. – Tymczasem jeśli jestem grzeczny, z góry stawiam siebie na przegranej pozycji. Oni mnie wtedy niszczą.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Może uważają, że jeśli ktoś jest grzeczny, musi być od razu słabszy. Oni nienawidzą ludzi, którzy nie włażą im na głowę i którzy nie chcą zniszczyć ich samych.
Kamerzysta również zdusił niedopałek.
– A kim są ci „oni”, chłopcze? – spytał. – O kogo ci konkretnie chodzi?
– Naprawdę pan nie wie? – roześmiał się French.
– Nie.
– Dobrze. Pokażę panu.
Wspiął się na stopień furgonetki i wyciągnął rękę.
– Widzi pan tę kobietę z torbą na skrzyżowaniu? A tego faceta przy kiosku? Albo ludzi w autobusie, tamtych przed sklepem i tych przy ogrodzeniu… To właśnie są oni.
Zeskoczył na ziemię.
– Dziękuję za pomoc. – Machnął ręką.
Pierwsza część egzaminu musiała się skończyć, bo grupa czekających pod drzwiami na wezwanie gdzieś znikła. Wszyscy uczniowie siedzieli pod ścianami, na otaczających boisko murkach i barierkach. Nikt nie chodził w kółko ani nie rozmawiał, czuło się jednak rosnące zdenerwowanie.
French podszedł do Mike’a.
– Co jest grane? Skończyli już?
– Tak. Ta druga kabina przemieliła prawie wszystkich.
– Są już jakieś wyniki?
– Wyczytali dwóch pierwszych z listy. – Lekkie kiwnięcie głową wskazywało kierunek, w którym należało patrzeć.
– Coś ciekawego?
– Pięć, jedenaście. Fatalnie.
French rozejrzał się wokół.
– Dali już im…
– Czekaj. – Mike podniósł się z ziemi. – Idą.
Ten sam co poprzednio technik wyszedł przed budynek szkoły. Powiódł spojrzeniem po obecnych, potem podniósł trzymaną w ręku listę. French spokojnie słuchał powoli wyników. Drgnął, kiedy technik doszedł do „F”.
– Feutcher, dwadzieścia dziewięć punktów.
Feutcher? Ten zawsze zamyślony i niepotrafiący nigdy szybko odpowiedzieć na pytanie chłopak? Udało mu się.
– Forsdyke, siedem.
Znowu szok. Tym razem French spodziewał się dużo większej liczby.
– Grane, dwanaście.
– Co jest?
Gryząc wargi z niecierpliwością, z trudem doczekał końca listy. Starając się zachować spokój, podszedł do technika.
– Przepraszam, chyba mnie pan przeoczył.
– Nazwisko?
– Peter French.
Gruby palec szybko przejechał po gęsto zadrukowanej stronie.
– Nie. Na pewno będziesz w drugiej grupie.
– Powinienem być w tej.
Technik jeszcze raz sprawdził listę.
– Przykro mi, ale musisz poczekać.
– Dlaczego?
– Kilka zapisów wymaga powtórnego sprawdzenia.
– Ale dlaczego ja? – Z trudem panował nad głosem.
– To normalna procedura, jeśli coś jest niejasne. Przepraszam, spieszę się.
French, wściekły, powlókł się na jedyną, w tej chwili już wolną ławkę. Ze złością obserwował pospieszne rozdanie identyfikacyjnych kart, potem spotkania z rodzicami, szlochy, rzadziej okrzyki radości. Technik pojawił się jeszcze trzykrotnie. Żadne z wykrzykiwanych nazwisk nie było tym, na które czekał. Żaden z wyników nie przekraczał dziesięciu.
Mniej więcej po godzinie boisko i plac przed szkołą opustoszały zupełnie. Za ogrodzeniem czekali już tylko rodzice Frencha. On sam od dawna zobojętniały siedział ciągle w tym samym miejscu.
Kiedy otworzyły się drzwi, nawet nie podniósł głowy.
– Hej, ty, chodź do środka.
Powoli podciągnął nogi.
– Po co?
– Nie wiem. Chodź.
Podniósł się ociężale i ruszył za technikiem. Wbrew oczekiwaniom minęli salę kontrolną, w której ekipa egzaminacyjna zaczynała już pakować swój sprzęt. Zatrzymali się dopiero przed gabinetem dyrektora.
– Wejdź. – Technik popchnął go lekko.
Mały pokój był pełen dymu, w środku jednak siedziała tylko jedna osoba.
– Siadaj. – Mary Enders wskazała mu fotel.
Nie wiedział, jak się zachować.
– Widzisz, chłopcze – zaczęła niepewnie – miałam z tobą pewne trudności.
– Tak? – Coś dusiło go w gardle.
– Przeprowadziłam aż pięć testów na twoim zapisie i… – Zwolnionym, jakby wystudiowanym ruchem strzepnęła popiół. – I wszystkie się różniły.
– Coś nie w porządku?
– Najpierw otrzymałeś dziewięćdziesiąt punktów.
Bezwiednie zacisnął ręce na poręczy fotela.
– Potem sto czternaście. – Zbliżała do oczu jakąś kartkę. – I dalej kolejno: trzysta sześćdziesiąt, dwieście osiemdziesiąt trzy i dziewięćdziesiąt sześć.
French wstrzymał oddech.
– Czasami zdarzają się różnice w kolejnych odczytach. – Dopiero teraz zauważył dziwny, złocistozielony odcień lakieru na jej paznokciach. – Wtedy wyciąga się średnią, ale… Nigdy dotąd różnice nie były tak duże.
Przez chwilę słychać było tykanie zegara w drugim pokoju.
– No cóż, na szczęście kodeks przewiduje taką możliwość. Zamiast liczby wpisuję ci „N”, czyli inteligencja niemożliwa do dokładnego określenia.
– Co to znaczy?
– Jest to równoznaczne z otrzymaniem – zawahała się – dużej liczby punktów.
French opadł na poduszki. Zupełnie nagle poczuł, że jest mu gorąco.
Mary Enders spokojnie składała papiery na biurku.
– Ochłonąłeś już? – spytała po chwili.
– T… tak.
– Mogę cię zabrać do Tentwood?
Odetchnął głęboko.
– Oczywiście.
– Doskonale. Mam nadzieję, że nie urządzisz mi płaczliwej sceny z rodzicami?
– Nie. Czy mógłbym jednak…
– Wiesz, że nie. – Wstała i wyszła zza biurka. – Wyjdziemy od tyłu. Jeśli cię już nie zobaczą, domyślą się, jak ci poszło.
– Wiem.
Położyła mu rękę na ramieniu.
– W takim razie chodźmy, panie French.
– Proszę?
– Powiedziałam „panie French”. Przecież jesteś już pełnoletni.

Luckhard zdążył już uporządkować swoje papiery i właśnie zastanawiał się, komu przekazać prowadzenie badań, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
– Tak?
– Bardzo przepraszam, panie profesorze. – Niski człowiek z odznaką służb informacyjnych uśmiechnął się przymilnie. – Nie chciałbym przeszkadzać, ale…
– O co chodzi?
– Zapomniał pan o kontroli.
Luckhard spojrzał na zegarek.
– Ach tak. Rzeczywiście.
– Jeszcze raz przepraszam, ale komputer sygnalizuje nam opóźnienie już od kilku minut.
– Drobiazg. Zaraz to zrobię.
Zaczekał, aż drzwi znowu się zamkną, i wstał ociężale. Złapał się na irracjonalnej myśli, że od pewnego czasu uważa się już za umarłego, którego nie obowiązują żadne terminy. Tak czy owak, kontrolowanie go w tej sytuacji było bezsensowne… Szlag, i tak wymażą mi te myśli – ból głowy coraz bardziej utrudniał mu skupienie się na czymkolwiek.
Drżącymi rękami włożył obcisły hełm i włączył komputer. Kiedy się obudził, ktoś był w jego pokoju. Odwrócił głowę.
– Kilka kontroli dziennie… – Martha Lubbock zdjęła hełm. – Wykończysz się.
– Jak tu weszłaś?
– Normalnie.
– Bez mojej wiedzy?
– Mam swoje sposoby. – Usiadła mu na kolanach, opierając nogi w krótkich szortach na biurku.
Położył rękę na jej udzie. Pocałował lekko, potem mocniej.
– Ciągle cię boli? – szepnęła.
– Co…? Ach tak. Ciągle.
Ciężka dłoń przesunęła się do góry, szarpnęła cienki zielonkawy materiał i wsunęła się pod koszulkę Marthy. Dotknął policzkiem jej nosa.
– Nie wiem, czy wiesz, ale dzisiaj jesteś bardzo miły – uśmiechnęła się.
Nic nie odpowiedział. Siedział w swoim ulubionym fotelu, całował jedną z najpiękniejszych dziewczyn, jakie widział w swoim życiu, i nie czuł nic. Pieścił ją zupełnie automatycznie. Zszokowany swoją reakcją, a raczej jej brakiem, podniósł głowę.
– W co się dzisiaj pobawimy?
Jej smukłe palce, błądzące dotąd po włosach, przesunęły się do przodu.
– Masz ochotę na coś specjalnego?
Rozpięła mu kołnierzyk.
– Na coś bardzo specjalnego?
Długie, ostro zakończone paznokcie delikatnie drażniły odsłoniętą skórę.
– A może…
– Wstań.
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Co?
– Wstań.
Podniosła się lekko.
– Mam się rozebrać?
– Nie.
Luckhard zapalił papierosa.
– Czy coś się stało?
– Nie.
Martha powoli wsunęła dół cienkiej koszulki z powrotem za pasek szortów.
– Czy…
– Nic nie mów – mruknął. – Bądź cicho choć przez chwilę.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem, które po chwili przeszło w zaciekawienie. Uśmiechnęła się znowu.
– Droczysz się?
Wstał i chwiejąc się na nogach, podszedł do panoramicznej szyby zagradzającej drogę na taras.
– Coś nie w porządku?
Oparł dłonie na szklanych drzwiach, potem pchnął je lekko.
– Pamiętasz naszą rozmowę sprzed kilku dni? Kiedy powiedziałem ci o moim wynalazku?
– Tak.
Wyszli na taras, Luckhard oparł się o metalową barierkę, starając się nie patrzeć w dziesięciopiętrową przepaść.
– Wtedy wszystko było inaczej.
– Co się zmieniło?
Wzruszył ramionami.
– Jestem chory.
– Coś poważnego? – W głosie Marthy zadrgały nuty niepokoju. Chciała dotknąć jego ramienia, ale cofnął rękę.
– Nieważne. Jestem… jak by ci to powiedzieć…
– Nie możesz pracować?
– Pracować? To również nieważne. – Pochylił głowę. – Nie wiem dlaczego, ale teraz nie mogę pogodzić się z faktem, że zostanę zapomniany. Że moje nazwisko zostanie wykreślone z akt po śmierci. Nikt nie będzie wiedział…
– O czym ty mówisz? Jaka śmierć?
Popatrzył na nią z jakimś rodzącym się z desperacji uśmiechem. Cofnął się kilka kroków.
– Jaka? Zaraz zobaczysz.
Ze zręcznością, o którą trudno byłoby go podejrzewać, przesadził barierkę, z trudem lokując stopy na wąskim gzymsie. Lewą ręką trzymał się metalowej rury, prawą schował do kieszeni.
– Stój!
Martha targnęła się do przodu, ale zaraz zamarła w bezruchu.
– Proszę cię, nie rób tego.
Luckhard odchylił się do tyłu na długość ramienia. Jakiś niedbale przypięty do paska kluczyk oderwał się i szybował teraz kilkunastopiętrową trasą w dół.
– Proszę…
– Dlaczego?
Zrobiła jeszcze jeden krok i znowu stanęła, widząc, jak rozluźnia chwyt.
Wiedziała, że go nie utrzyma, nawet gdyby zdążyła doskoczyć.
– Dlaczego? – powtórzył.
– Jeśli masz ochotę odegrać się na kimś, to wybierz kogoś innego! Nie mnie!
Lekki powiew wiatru rozrzucił jej włosy.
– Nie chcę na to patrzeć. – Kucnęła, zasłaniając twarz obiema rękami. – Nie będę!
Luckhard podciągnął się bliżej barierki.
– Teraz naprawdę wszystko się zmieniło – powiedział cicho. – Tamtego wieczoru byłem normalnym człowiekiem. Mogłem snuć plany, żartować, mogłem…
Myśl, która nagle przeszyła mu mózg, sprawiła, że najpierw znieruchomiał, a potem przesadził barierkę, lądując na tarasie.
– Martha!
Dziewczyna ciągle kurczowo zasłaniała głowę.
– Martha! – Chwycił ją za ramię. – Czy pamiętasz dokładnie, o czym wtedy mówiliśmy?
Podniosła głowę.
– Ty idioto! Ty durniu, jeśli jeszcze raz…
– Pamiętasz moje żarty na temat przełamania systemu? – przerwał jej brutalnie. – Kiedy mówiłem, że mógłbym za pomocą mojego środka…
Zachłysnął się.
Martha patrzyła zdziwiona.
– No, powiedz coś!
– Jak mogę pamiętać coś takiego? Przestań się wreszcie wygłupiać.
– Jestem cholernie poważny.
Powoli, jakby nie dowierzając otoczeniu, stanęła na nogi.
– Przestań. Jeśli mówiłeś coś takiego, to przecież komputer wymazał nam to z pamięci przy pierwszej kontroli. Tak jak wymaże nam to, o czym teraz mówimy
Luckhard puścił ją nagle. Bezwładnie zaczął się cofać, aż dotknął plecami ściany.
– A ja pamiętam – szepnął. – Pamiętam mimo tych wszystkich badań.
– Wariat! – Martha odwróciła się szybko i prawie biegiem wypadła na korytarz.
Luckhard osunął się na posadzkę. Dopiero teraz zrozumiał sens uparcie powracających od kilku dni myśli. Coś, najprawdopodobniej spowodowane przez chorobę zmiany w mózgu, uodporniło go na kontrole. Przecież… Wyjął chustkę z tylnej kieszeni i starannie osuszył czoło. Co za traf, przecież… Nie mógł uporządkować galopujących w głowie skojarzeń. Myśleć i planować na każdy temat. Przez dłuższy czas. A poza tym… Rzucił chustkę na ziemię. Lekki powiew wiatru poruszył nią, szarpnął mocniej, a potem poniósł poza taras. Patrzył, jak zwijana i podrzucana, cały czas zmieniając swój kształt, leci gdzieś w dal.
W jego laboratorium leżała spokojnie duża próbka najsilniejszego preparatu hipnotycznego, jaki znała cywilizacja.
Drżącymi rękami wyjął i zapalił papierosa, osłaniając płomień zapałki połą koszuli. Myśl, że nieprawdopodobny splot przypadków uczynił z niego jedynego człowieka, który mógł złamać nieprzełamywalny system, nie dawała mu spokoju. Świadomość, że to on właśnie jest teraz jedynym wolnym człowiekiem, że nie musi przepaść wraz z własnym końcem, oszałamiała go coraz bardziej. Wiedział jednak, że ma zbyt mało czasu.
powrót do indeksunastępna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.