Światło w ubikacji było przytłumione, przefiltrowane przez wysokie okna wbudowane w skośny dach. Chris umył dłonie w onyksowej umywalce i przyjrzał się swojemu odbiciu w dużym, okrągłym lustrze. Patrzące na niego szare jak Saab oczy były czyste i pewne. Tatuaże z kodem kreskowym na policzkach odbijały ciemną barwę, dorzucając do niej ślad jaśniejszego błękitu. Niżej kolor niebieski powtarzał się w tkaninie garnituru i na powykręcanych wzorach krawata Susany Ingram. Koszula świeciła bielą kontrastującą z jego opalenizną, a kiedy się uśmiechnął, srebrny ząb odbił światło pomieszczenia w prawie słyszalny sposób. Może być. Wciąż dobiegał go dźwięk lejącej się wody, więc zamknął kran. Zerknął w bok i zobaczył innego mężczyznę myjącego ręce dwie umywalki dalej. Nowoprzybyły był duży, z długimi kończynami i torsem w idealnie wymodelowanym garniturze, z długimi, gęstymi włosami ściągniętymi w koński ogon. Wiking w garniturze od Armaniego. Chris prawie rozejrzał się w poszukiwaniu topora bojowego, który powinien stać oparty o umywalkę po drugiej stronie mężczyzny. Zamiast tego z umywalki wyłoniła się jedna z jego dłoni i Chris z nagłym wstrząsem zauważył, że była dosłownie pokryta krwią. Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał mu w oczy. – Mogę w czymś pomóc? Chris potrząsnął głową i odwrócił się do suszarki do rąk na ścianie. Za sobą usłyszał jak woda przestaje lecieć z kranu i mężczyzna dołączył do niego przy suszarce. Chris przesunął się trochę robiąc mu miejsce i ścierając z dłoni resztki wilgoci. Suszarka pracowała dalej. Drugi mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. – Hej, ty musisz być ten nowy. Strzelił mokrymi palcami. Chris zauważył, że wciąż były na nich ślady krwi, podobnie jak w zagłębieniu dłoni. – Chris cośtam, prawda? – Faulkner. – Właśnie, Faulkner. – Wsunął dłonie pod strumień powietrza. – Właśnie przeszedłeś z Hammett McColl? – Zgadza się. – Mike Bryant. – Wyciągnął dłoń. Chris zawahał się krótko patrząc na krew. Bryant zauważył jego spojrzenie. – Och, tak. Przepraszam. Właśnie miałem starcie z bezfirmowcem, a wytyczne Shorn wymagają odzyskania ich plastiku jako dowodu zabicia. Czasem można się pobrudzić. – Też miałem dziś rano bezfirmowca – odruchowo stwierdził Chris. – Tak? Gdzie to było? – M11, w okolicach skrzyżowania osiem. – Tunel. Tam go załatwiłeś? Chris kiwnął głową, pod wpływem impulsu decydując się nie wspominać o nierozstrzygającej naturze starcia. – Miło. No wiesz, bezfirmowcy nie dadzą ci wiele, ale pewnie rzecz w reputacji. – Pewnie tak. – Idziesz do Inwestycji Konfliktowych, prawda? Sekcja Louise Hewitt. Ja też siedzę na pięćdziesiątym trzecim. Mieliła twój życiorys przed paroma tygodniami. Te rzeczy, które robiłeś w Hammett McColl jakiś czas temu to naprawdę grubsze sprawy. Witaj na pokładzie. – Dzięki. – Odprowadzę cię na górę jeśli chcesz. Też się tam wybieram. – Świetnie. Wyszli na szeroką krzywiznę korytarza i odsłonięty przez szklaną ścianę widok na dystrykt finansowy z wysokości dwudziestego piętra. Bryant zdawał się napawać nim chwilę zanim skręcił w korytarz, wciąż próbując zetrzeć z dłoni upartą plamkę krwi. – Dali ci już samochód? – Mam własny. Przerobiony. Moja żona jest mechanikiem. Bryant zatrzymał się i obejrzał na niego. – Poważnie? – Poważnie. – Chris podniósł lewą dłoń i pokazał noszoną na palcu matową obrączkę z metalu. Bryant przyjrzał się jej z zainteresowaniem. – Co to, stal? – Załapał nagle i uśmiechnął się szeroko. – Z silnika, prawda? Czytałem o tych rzeczach. – Tytan. Wyciągnęła to z komory odpowietrznika starego Saaba. Musiała dopasować wielkość, ale poza tym… – Tak, zgadza się. – Mężczyzna emanował prawie dziecięcym entuzjazmem. – Zrobiliście to nad silnikiem, jak tamten facet z Mediolanu w zeszłym roku? – Znów strzelił palcami. – Jako on się nazywał, Bonocello czy jakoś tak? – Bonicelli. Tak, praktycznie w ten sam sposób. – Chris próbował nie zdradzić głosem irytacji. Jego ślub na ołtarzu z bloku silnika odbył się dobre pięć lat wcześniej niż włoskiego kierowcy, ale w prasie samochodowej przeszedł prawie niezauważony. O Bonicellim pisano przez całe tygodnie, w pełnym kolorze. Może miało to jakiś związek z faktem, że Silvio Bonicelli był dobrze zapowiadającym się młodszym synem dużej Florentyńskiej rodziny kierowców, a może z tym, że nie żenił się z mechanikiem, a byłą aktorką porno i promowaną na wschodzącą gwiazdę piosenkarką pop. Może także z faktem, że Chris i Carla zrobili to z minimum rozgłosu na tyłach AutoNapraw Mela, a Silvio Bonicelli zaprosił koronowane głowy korporacyjnej Europy na ceremonię odbywającą się w uprzątniętym warsztacie koło nowej fabryki Lancii w Mediolanie. Na tym polegał trik z arystokracją korporacyjną dwudziestego pierwszego wieku. Kontakty rodzinne. – Ożenić się ze swoim mechanikiem. – Bryant znów się uśmiechał. – Człowieku, rozumiem kiedy może się to przydawać, ale muszę powiedzieć, że podziwiam twoją odwagę. – Tu naprawdę nie chodziło o odwagę – spokojnie odpowiedział Chris. – Byłem zakochany. Jesteś żonaty? – Tak. – Zauważył, że Chris patrzy na jego obrączkę. – Och. Platyna. Suki handluje obligacjami dla Costermana. Ostatnio przeważnie pracuje z domu i pewnie zrezygnuje, jeśli dorobimy się następnego dzieciaka. – Masz dzieci? – Tak, tylko jedno. Arianę. – Dotarli do końca korytarza i rzędu wind. Kiedy czekali, Bryant wygrzebał z kieszeni portfel. Otworzył go ukazując imponującą kolekcję kart kredytowych i zdjęcie atrakcyjnej kobiety o kasztanowych włosach trzymającej dziecko o twarzy elfa. – Zobacz. Zrobiliśmy je na jej urodzinach. Miała roczek. Prawie rok temu. Szybko rosną. Ty masz jakieś? – Nie, jeszcze nie. – Cóż, mogę ci tylko powiedzieć, żebyś nie czekał za długo. – Bryant zamknął portfel w chwili przybycia windy i pojechali na górę w życzliwym milczeniu. Winda konwersacyjnym tonem informowała o każdym mijanym piętrze, opisując w zarysie aktualne projekty Shorn. Po chwili Chris odezwał się, bardziej by zagłuszyć windę, niż cokolwiek innego. – Macie tu własne lekcje walki? – Co, bez broni? – Bryant wyszczerzył zęby. – Spójrz na ten numer, Chris. Czterdzieści jeden. Tu w górze nie walczysz rękami o awans. Louise Hewitt uważa to za szczyt złego smaku. Chris wzruszył ramionami. – Tak, ale nigdy nie wiadomo. Kiedyś uratowało mi to życie. – Hej, żartuję. – Bryant poklepał go po ramieniu. – Oczywiście, w sali gimnastycznej mają kilku korporacyjnych instruktorów. O ile dobrze pamiętam szotokan i TaeKwonDo. Sam ćwiczę czasami szotokan, żeby utrzymać się w formie, no i nigdy nie wiadomo kiedy może się trafić do wydzielonych stref. – Mrugnął. – Wiesz, o czym mówię? W każdym razie, jak mawia jeden z moich instruktorów, studiowanie sztuki walki nie nauczy cię bicia się. Chcesz cię nauczyć tego łajna, idź na ulicę i się bij. Tylko tak możesz to naprawdę złapać. – Uśmiech. – Przynajmniej to właśnie mi mówią. Winda znieruchomiała. – Piętro pięćdziesiąte trzecie – oznajmiła lekko. – Oddział Inwestycji Konfliktowych. Proszę się upewnić, że dysponują państwo siódmym kodem dostępu. Życzę miłego dnia. Wyszli do niedużej poczekalni, gdzie zadbany oficer ochrony ukłonił się Bryantowi i poprosił Chrisa o dokumenty. Chris wyciągnął plakietkę z kodem kreskowym wręczoną mu w recepcji na poziomie ziemi i poczekał na jej przeskanowanie. – Słuchaj, Chris, muszę lecieć. – Bryant kiwnął głową w stronę korytarza po prawej. – Jakiś śliski dyktatorzyna łączy się o dziesiątej na przegląd budżetu, a ja wciąż nie mogę zapamiętać nazwiska jego ministra obrony. Wiesz, jak to jest. Zobaczymy się na przeglądzie kwartalnym w piątek. Później zazwyczaj razem gdzieś wychodzimy. – Jasne. Do zobaczenia. Chris przyglądał się odchodzącemu z pozorną swobodą, jednak kryła się pod nią ta sama ostrożność, z jaką potraktował tego ranka wyzwanie bezfirmowca. Bryant zdawał się szczerze przyjazny, ale w odpowiednich warunkach było tak prawie ze wszystkimi. Nawet ojciec Carli w odpowiedniej sytuacji konwersacyjnej mógł się wydawać rozsądnym człowiekiem. A ktoś, kto zmywał krew z dłoni w taki sposób jak Mike Bryant, nie był osobą, którą Chris chciałby mieć za plecami. Ochroniarz oddał mu przepustkę i wskazał na podwójne drzwi z przodu. – Sala konferencyjna – powiedział. – Czekają na pana.
Twarzą w twarz ze starszym partnerem Chris ostatni raz znajdował się w Hammett McColl, gdy składał rezygnację. Vincent McColl miał pokój o wysokich oknach, wyłożony ciemnym drewnem i jedną ścianą zastawioną regałem z książkami, które wyglądały na przynajmniej stuletnie. Na ścianach zawieszono portrety znamienitych partnerów z osiemdziesięcioletniej historii firmy, a na biurku stało w ramce zdjęcie jego ojca ściskającego dłoń Margaret Tatcher. Podłoga wyłożona była woskowanymi klepkami osłoniętymi dwustuletnim tureckim dywanem. Sam McColl miał siwe włosy, ubierał się w garnitur niemodny od pokoleń i nie pozwalał zainstalować w swoim biurze videofonu. Całe miejsce stanowiło kaplicę uświęconej tradycji, co było dziwne jak na człowieka, którego głównym zadaniem było kierowanie oddziałem Rynków Rozwijających się. Jack Notley, najwyższy rangą przedstawiciel Shorn Associates w Inwestycjach Konfliktowych nie mógł stanowić większego przeciwieństwa McColla nawet, gdyby przybył wprost z odwróconego wszechświata równoległego. Był masywnym i potężnie wyglądającym mężczyzną z krótko i niezbyt starannie przyciętymi czarnymi włosami, które zaczynały dopiero lekko siwieć. Dłonie miał czerwonawe, z grubymi palcami, ubrany był w oryginalny garnitur Susany Ingram, który pewnie kosztował tyle co oryginalny Saab, a osłonięte nim ciało pasowałoby doskonale na ring bokserski. Miał grubo ciosane rysy twarzy, a pod prawym okiem widać było długą, nierówną bliznę. Oczy miał ostre i bystre. Tylko drobna sieć zmarszczek wokół nich wskazywała na jego czterdzieści siedem lat. Idąc przez pełen światła i pastelowych barw pokój Chris pomyślał, że Notley wygląda jak troll na wakacjach w krainie elfów. Jak mógł się spodziewać, uścisk dłoni miał potężny. – Chris. Świetnie, że wreszcie do nas dołączyłeś. Wejdź. Chciałbym, żebyś poznał parę osób. Chris uwolnił palce i poszedł za szerokimi plecami trolla przez pokój do miejsca, gdzie w centralnym wgłębieniu mieścił się szeroki stolik kawowy, para wygiętych pod kątem prostym sof i podejrzanie samotny fotel przewodniczącego zebraniu. Przy obu końcach sofy siedzieli mężczyzna i kobieta, oboje młodsi od Notleya. Spojrzenie Chrisa automatycznie skupiło się na kobiecie na sekundę zanim Notley odezwał się i wskazał na nią. – To Louise Hewitt, kierownik oddziału i partner wykonawczy. To ona jest prawdziwym mózgiem tego, co tu robimy. Hewitt podniosła się z sofy i wyciągnęła się, by podać mu dłoń. Była dobrze wyglądającą, zmysłową kobietą która bardzo starała się po sobie nie pokazać, że jest już wyraźnie po trzydziestce. Jej strój wyglądał na Daisuke Todoroki – głęboko rozcięta czarna spódnica do kostek i bluza o prostym kroju. Jej buty nie miały większego obcasa. Włosy miała proste i czarne, związane z tyłu w sposób eksponujący bladą twarz z minimalnym makijażem. Niczego nie próbowała dowodzić uściskiem dłoni. – A to Philip Hamilton, młodszy partner w oddziale. Chris odwrócił się do siedzącego na drugim końcu sofy mężczyzny o zwodniczo miękkim wyglądzie. Hamilton miał słabo zarysowany podbródek i tłuste ciało, przez które wyglądał niechlujnie nawet w czarnym jak węgiel Ingramie, ale bladobłękitne oczy niczego nie pomijały. Nie podniósł się z miejsca, ale wyciągnął wilgotną dłoń i wymamrotał powitanie. Chris pomyślał, że w jego głosie kryła się hamowana niechęć. – No dobrze – odezwał się jowialnie Notley. – Nie jestem tu tak naprawdę nikim więcej niż figurantem, więc chwilowo oddam inicjatywę Louise. Usiądźmy i, napijesz się czegoś? – Zielona herbata, jeśli macie. – Oczywiście. Myślę, że możemy zamówić dzbanek. Może być plantacja Jiang? Chris kiwnął głową, pod wrażeniem. Notley podszedł do dużego biurka pod jednym z okien i stuknął w telefon. Louise Hewitt usiadła w nieskazitelnej pozie i spojrzała na Chrisa. – Dużo o tobie słyszałam, Faulkner – powiedziała neutralnie. – To dobrze. Wciąż neutralnie. – Tak się składa, że nie wyłącznie dobrze. Jest jedna czy dwie sprawy, które chciałabym wyjaśnić, jeśli nie masz nic przeciw. Chris rozłożył dłonie. – Proszę bardzo. Teraz tu pracuję. – Tak. – Wąski uśmiech zdradził mu, że zauważyła oddany cios. – Cóż, może moglibyśmy zacząć od twojego pojazdu. Rozumiem, że odrzuciłeś ofertę firmowego wozu. Masz coś przeciw domowi BMW? – No cóż, myślę że mają skłonność do przesadzania z pancerzem. Poza tym nie. To była bardzo hojna oferta. Ale mam własny pojazd i wolałbym raczej trzymać się tego co znam, jeśli wam to nie przeszkadza. Czuję się z nim pewniej. – Przerabiany – odezwał się Hamilton jakby wymieniał nazwę choroby psychicznej. – O czym mowa? – Notley wrócił, siadając w fotelu. – Ach, twoje kółka, Chris. Tak, słyszałem, że ożeniłeś się z kobietą, która ci je złożyła. To prawda, tak? – Zgadza się. – Chris przejechał wzrokiem po twarzach otaczających go osób. W twarzy Notleya wyczytał dobrotliwą tolerancję, w Hamiltona niesmak, a u Louise Hewitt absolutnie nic. – To musi was mocno wiązać – powiedział w zamyśleniu Notley, jakby do siebie. – Uch, tak. To prawda. – Chciałabym porozmawiać o incydencie z Bennett – głośno powiedziała Louise. Na ułamek sekundy Chris spojrzał jej w oczy, a potem westchnął. – Szczegóły wyglądają w zasadzie tak, jak je przedstawiłem. Musieliście wtedy o tym czytać. Bennet startowała do tego samego stanowiska analityka co ja. Walka trwała do tej podniesionej części M40. Zepchnąłem ją z drogi na zakręcie i utknęła na krawędzi. Ciężar samochodu prędzej czy później i tak by ją ściągnął, jechała podkręconym Jagiem Mentorem. Notley burknął coś w stylu też-takim-jeździłem. – W każdym razie zatrzymałem się i zdołałem ją wyciągnąć. Samochód zleciał kilka minut później. Kiedy dowiozłem ją do szpitala, była półprzytomna. Myślę, że uderzyła głową w kierownicę. – Szpital? – Głos Hamiltona wyrażał uprzejmą niewiarę. – Przepraszam. Zawiozłeś ją do szpitala? Chris popatrzył na niego. – Tak. Zawiozłem ją do szpitala. To jakiś problem? – Cóż – Hamilton roześmiał się. – Powiedzmy, że ludzie tutaj mogą to tak odbierać. – A co by było, gdyby Bennet zdecydowała się jeszcze raz walczyć o miejsce? – zapytała ponuro Hewitt, równoważąc rozbawienie młodszego partnera. Chris pomyślał, że brzmiało to na przygotowany tekst. Wzruszył ramionami. – Jak, z połamanymi żebrami, prawym ramieniem i urazami głowy? Z tego co pamiętam, nie była w stanie zrobić czegokolwiek poza ciężkim oddychaniem. – Ale doszła do siebie, prawda? – nieśmiało zapytał Hamilton. – Wciąż pracuje i nadal w Londynie. – W Hammett McColl – potwierdziła Hewitt, wciąż bez zaangażowania. Chris zrozumiał, że cios nadejdzie od strony Hamiltona. – Dlatego odszedłeś, Chris? – zaatakował młodszy partner głosem zabarwionym drwiną. – Nie miałeś jaj by dokończyć sprawę? – Myślę, że to co próbują powiedzieć Louise i Philip – wtrącił się Notley tonem wujka na przyjęciu urodzinowym – że nie rozwiązałeś sprawy. Czy nie do tego się to sprowadza, Louise? Hewitt ukłoniła się uprzejmie. – To prawda. – Zostałem w HM jeszcze dwa lata po Bennett – powiedział Chris pilnując swoich nerwów. Nie spodziewał się tego tak wcześnie. – Tak jak się spodziewałem, uznała swoją klęskę. Sprawa została rozwiązana w sposób satysfakcjonujący i mnie i firmę. Notley uspokajająco zamachał rękami. – Tak, tak. Może w takim razie jest to bardziej kwestia kultury korporacyjnej niż winy. To co cenimy tu w Shorn to, jak by to ująć? Cóż, tak. Stanowczość, będzie chyba najlepszym słowem. Nie lubimy niezakończonych spraw. Mogą się później obrócić przeciw tobie i nam. Jak możesz się sam przekonać widząc zakłopotanie, jakie wywołuje w nas sprawa Bennett. Znaleźliśmy się, jakby to po powiedzieć, w dwuznacznej sytuacji. Nie zdarzyłoby się to, gdybyś rozwiązał tamtą sprawę w sposób ostateczny. To rodzaj dwuznaczności jakiego bardzo staramy się unikać w Shorn Associates. Nie pasuje do naszego obrazu, zwłaszcza na polu o tak ostrej konkurencji jak Inwestycje Konfliktowe. Z pewnością to rozumiesz. Chris rozejrzał się po twarzach, licząc przyjaciół i wrogów, których najwyraźniej już się dorobił. Wykrzywił twarz w uśmiechu. – Oczywiście – powiedział. – Nikt nie lubi dwuznaczności.
|