O geju czy o biseksualiście? Bliżej „Tajemnicy Brokeback Mountain” czy „Cudownych lat”? Banalny czy niebanalny? W dzisiejszym odcinku: „C.R.A.Z.Y.”. Piotr Dobry ocenił film na 90%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 80%.  | Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego. |  |
 |  | ‹C.R.A.Z.Y.› |
Bartosz Sztybor: Kompanie mój drogi. Jako, że post już się rozpoczął i należy zachować umiar we wszystkim, postanowiłem wybrać najbardziej energiczny film tego roku. Nie jest to na pewno religijna przekora, a zwykła chęć zachęcenia ludzi do doświadczenia odrobiny radości w tym dość posępnym okresie. Spróbuj się więc zmierzyć z „C.R.A.Z.Y.”. Piotr Dobry: Ponad dwugodzinny, kanadyjski, ale z Québecu, a więc francuskojęzyczny, wprowadzony przez Gutek Film, który ostatnio nie miał zbyt dobrej passy. Przyznam, że na seans poszedłem tylko dlatego, że zawsze lepiej siedzieć w kinie niż w pracy, a tu taka niespodzianka! Siódmy film w tym roku, którego obdarowuję dziewiątką, a mamy dopiero marzec. Przez cały 2005 tylko pięć filmów zasłużyło u mnie na taką ocenę. Jestem w szoku. BS: To prawda. Ja też jest zaskoczony jak nigdy. Spodziewałem się typowego Gutek Joint, w którym wszystko niby będzie spoko, ale na końcu ojciec poleci w ślimaka ze swoim synem, a córka zacznie się onanizować odciętą nogą matki. Na szczęście czegoś takiego nie było, a „C.R.A.Z.Y.” jest jednym z lepszych zakupów mistera Romana. PD: Powiem więcej – bodaj od czasu „Interstate 60” nie widziałem tak dobrego filmu niezależnego. Brak oskarowej nominacji w kategorii filmu obcojęzycznego jest dla mnie dowodem na słuszność tezy, że Amerykanie raczej nie przepadają za Kanadyjczykami. Kolejny dowód – 8,5 na IMDB przy sporej liczbie głosów (ponad 1200) – ta średnia powinna zapewniać miejsce w pierwszej 30-tce wszech czasów, ale „C.R.A.Z.Y.”, o dziwo, się nie łapie. Strasznie się cieszę, że dziś postanowiłeś pogadać właśnie o tym filmie, bo jemu należy się jak największa promocja, a wszystko wskazuje na to, że przejdzie bez echa. Oczywiście nie to, byśmy wiele mogli, ale jeśli tylko kilka osób po naszej dyskusji się skusi, będę zadowolony. BS: To ja miałem chyba większe szczęście do filmów niezależnych, bo między „Interstate 60”, a „C.R.A.Z.Y.” widziałem parę równie interesujących. Jeśli chodzi o IMDB, to nie ma się co doszukiwać teorii spiskowej, bo na listę wszech czasów jest dopuszczony film z minimum 10000 głosów (albo nawet więcej). Ale teza, że Amerykanie nie lubią Kanadyjczyków, jest faktem. Kanadyjczycy nie pozostają im dłużni, bo delikatnie wsadzają szpilki kulturze amerykańskiej. PD: Nie masz racji, co do Top 250 IMDB, bo ostatnio przeglądałem tę listę i znajdują się na niej filmy, które nie mają nawet 3000 głosów. Więc jest w tym niewątpliwie jakiś spisek. Co do subtelnego przyszpilania jankesów się zgadzam, aczkolwiek nie to stanowi dla mnie największą siłę tego filmu. Może warto przybliżyć czytelnikom, o czym on właściwie opowiada, bo opis dystrybutora może przerazić. Otóż „C.R.A.Z.Y.” jest filmem o czwartym (w kolejności płodzenia) z piątki braci, który od najmłodszych lat czuje się inny od pozostałych. Przebiera się w ciuszki mamy, czuje pociąg do chłopców. Jednocześnie wciąż to w sobie tłamsi pod presją twardego, bardzo męskiego ojca... Hmm, właśnie zdałem sobie sprawę, że mój opis niewiele odbiega od opisu dystrybutora. W każdym bądź razie temat, który człowiek – znając gutkowe preferencje – z miejsca klasyfikuje jako przygnębiający, egzystencjalny dramat, jest tu podany z humorem, niesamowitą lekkością i w błyskotliwej formie, nie gubiąc przy tym wcale mądrości i ciepła. Jednak można!  | Na Esensji gadają o naszym filmie, a Ty śpisz?! |
BS: Kurczę, nie chcę się z Tobą wykłócać tu o IMDB, ale mają tam jakieś specjalne metody na umieszczanie filmów na liście wszech czasów i to nie jest spisek. Przyszpilanie jankesów może nie jest tu najważniejsze, ale jest to przecież wątek najbardziej dyskretny i tym samym najłatwiejszy do przeoczenia. Najbardziej eksponowany jest tutaj element outsiderstwa, niekoniecznie gejostwa, i o tym przede wszystkim jest „C.R.A.Z.Y.”. PD: Tak, jest tu outsiderstwo rodem z „Brokeback Mountain”, tyle że głównego bohatera można postrzegać jako geja, ale można też jako biseksualistę, czym twórcy dają nam wyraźnie do zrozumienia, że nie o głos w sprawie gejów (podobnie zresztą jak u Anga Lee) głównie tu chodzi. Część seksuologów od lat twierdzi, że 80% społeczeństwa to biseksualiści. Sądzisz, że jesteś bi? BS: Nie wyskakuj z porównaniem do „Brokeback”, bo się zaraz pokłócimy. To jest zupełnie inny typ... wszystkiego. Motyw z biseksualizmem czy po prostu eksperymentalnym okresem dojrzewania głównego bohatera jest pokazany doskonale. Prawie zawsze jak zaznacza się, że on może być gejem, gdzieś w tle (na plakacie, w oprawie muzycznej) pojawia się androgeniczny David Bowie. Niby drobny detal, ale rzeczywiście nie wiemy, czy Zachary nie jest po prostu „ofiarą” ówczesnego młodzieżowego trendu. Odnośnie mojego biseksualizmu, to nie wiem. Szczerze mówiąc, to nie wyobrażam się z innym facetem. Ale jak byłem mały, to zakładałem na uszy klipsy mojej mamy, więc kto wie? PD: Też nosiłem klipsy mamy i robiłem inne dziwne rzeczy, ale wiek dojrzewania rządzi się swoimi prawami i w sumie cieszę się, że dalej to nie zaszło. Dlaczego mam nie porównywać z „Brokeback Mountain”? Ja tu jednak widzę wspólne mianowniki – outsiderstwo, wewnętrzna szarpanina, niezrozumienie ze strony ogółu. Ale „C.R.A.Z.Y.” zahacza też o inne tematy, choćby właśnie o ten najciekawszy, najbardziej skomplikowany, jednocześnie najpiękniejszy i najtrudniejszy w życiu każdego człowieka okres dojrzewania, docierania się, poszukiwania tożsamości. Mamy tu również wpływ muzyki – towarzyszącej nam przecież od dzieciństwa – na kształtowanie się osobowości. Mamy wspaniale ukazane relacje syna z ojcem. To są jedne z moich ulubionych tematów w kinie, zebrane w dodatku w jedną spójną, przekonywującą całość. Już dawno nie miałem po seansie uczucia, że chciałbym ten film obejrzeć ponownie, choćby zaraz. BS: Też wyszedłem i chciałem od razu wrócić. W ogóle wprowadził mnie ten film w dziwny nastrój. Czułem się jakby przytłuczony inaczej, nawet nie potrafię tego wyjaśnić, ale nieczęsto się zdarza, bym tak właśnie się poczuł. W ogóle na „C.R.A.Z.Y.” powinni pójść wszyscy, którzy w dzieciństwie oglądali serial „Cudowne lata"”. Praktycznie taka sama stylistyka i dość podobna fabuła, choć w kanadyjskiej kinówce trochę bardziej liberalna. PD: To jest ciekawe porównanie. Ja na tę chwilę nie kojarzę żadnego punktu odniesienia. We fragmentach tak – choćby „Donnie Darko”, „Zło”, „Napoleon Dynamite” – ale jako całość jest to rzecz, wydaje mi się, bardzo nietuzinkowa. Myślę, że prócz miłośników „Cudownych lat”, na ten film powinno się wybrać także całe pokolenie 30-40-letnich krytyków filmowych. Taki „Jarhead” im się nie spodobał, bo to był według nich „Full Metal Jacket 2”, a na soundtracku leciał Kanye West. „C.R.A.Z.Y.” zaś, nawet jeśli nie wstrzeli im się w serducha fabułą, to muzyką na pewno. BS: Oj, muzyką to powinien się wstrzelić idealnie. Chociaż nie wiem czy wszyscy słuchali Aznavoura albo Patsy Cline, bo Rolling Stones i Ziggy Stardust w płytotece pewnie byli. Wymieniłeś parę tych filmów, ale jedyny wspólny motyw to outsiderzy i częściowo dojrzewanie. Trochę to zbyt ogólnikowe. Nie wiem, czy te filmy bym zestawił obok siebie.  | Pierwszych pięciu chłopaków, którzy puszczą maila o treści: CRAZY na film@redakcja.esensja.pl, wygrają kolację przy świecach z tym aktorem. |
PD: Kiedy ja właśnie nie chcę ich od razu stawiać w jednym rzędzie. Ale do fragmentarycznych porównań mam chyba prawo, prawda? I nawet nie tyle o przekaz mi idzie, co o pojedyncze sceny – na przykład gdy Zac zaczął napieprzać tego biednego blondyna, od razu przed oczami pojawił mi się Erik Ponti ze „Zła”. No i nie da się ukryć, że zarówno „C.R.A.Z.Y.”, jak i „Napoleon Dynamite” czy „Donnie Darko” należą do niespecjalnie jeszcze popularnego gatunku, który ja nazywam „artystycznym kinem rozrywkowym”. Wiesz o co chodzi – masz z tego dobrą zabawę i jednocześnie materiał do większych lub mniejszych rozważań. Plus bądź to wysmakowana, bądź oryginalna, odbiegającą od standardów forma. BS: Artystyczne kino rozrywkowe? Hmm... No, nie lubię tak dzielić, ale jeśli już, to tak, masz trochę racji. Wspomniałeś o formie, a ta jest naprawdę wyborna. Potrącenie przez samochód, upuszczenie dziecka, powtarzający się motyw ze śpiewem ojca czy pustynna przechadzka po Jerozolimie, to elementy świetnie nakręcone i wbijające się w pamięć. PD: To jak u Cezara z kośćmi, które zostały rzucone. Dziecko zostało puszczone i już wiedziałem, że to nie będzie zły film. Nawet te ryzykowne nawiązania religijne się obroniły. BS: Ryzykowne nawiązania się obroniły, ale tak z perspektywy czasu zastanawiam się, czy one były w ogóle potrzebne. Do świetnego filmu zakradło się przez to trochę banału. PD: Co konkretnie masz na myśli? Mi ta analogia do Jezusa, motyw z urodzinami w Boże Narodzenie, bardzo się podobał. Był punktem wyjścia do kilku błyskotliwych dialogów i wielu komicznych sytuacji. Motyw uzdrowiciela podobnie. BS: Ja nie mam nic do tego, ale chodzi o samą symbolikę. Pokazywanie często krzyża czy innych figurek religijnych. PD: No cóż, to film naszpikowany symbolami. Z jednej strony plakat Davida Bowie, z drugiej krzyż. Zauważ, że rodzina najpierw wynosi Zaca pod niebiosa, potem wierzy, że jest on uzdrowicielem, a następnie chce go „ukrzyżować”. A on, wcale nie z przekory, a z przeznaczenia, wybiera drogę Bowiego. Niegłupie i bezpretensjonalne. Może i przy tym nieco banalne, ale co dziś nie jest banalne? Najwięksi spryciarze, jak Charlie Kaufman, sprzedają takie banały pod przykrywką awangardy. Ja wolę postawienie sprawy jasno. BS: Ale o Bowiem już mówiliśmy, że to świetne, ale to jednak inny rodzaj symbolu niż krzyż. Mówienie o popkulturze to trochę co innego, niż mówienie o religii. Tylko geniusze mówią o Bogu, nie popadając w banał. Vallee geniuszem nie jest. Twoje tłumaczenie też nie usprawiedliwia tej „krzyżowej” symboliki, bo ona jest po prostu zbędnym dodatkiem. Bez niej odbiór byłby taki sam, a może i trochę lepszy. Nie twierdzę, że od razu byłby to film genialny, bo symbolika na szczęście nie ma tendencji do irytacji. Mam jednak wrażenie, że historia trochę sztucznie się napusza, co absolutnie jej nie jest potrzebne, bo broni się bez żadnych banalnych pierdół. A Kaufman wcale nie sprzedaje banałów, bo ma mnóstwo ciekawych spostrzeżeń. Jest bardzo dobrym obserwatorem, a w ogóle to trochę za bardzo szarżujesz z tym rozdawaniem banałów. Za bardzo rozszerzasz pojęcie. PD: Ja nie widzę tutaj ani nic zdrożnego, ani przesadnie banalnego w przedstawieniu religii. To zestawienie Jezusa z Bowiem wydaje mi się wręcz zamierzone – obaj są dziś symbolami popkultury. Vallee nie jest geniuszem, ale całkiem zgrabnie mówi o skomercjalizowaniu wiary. A jakie ciekawe spostrzeżenia ma Kaufman? BS: Ale tu nie chodzi o pokazanie Jezusa jako ikony popkultury, bo ma się to nijak do samego filmu. Powiązanie bohatera z Jezusem po prostu nie musiało być dodatkowo obudowane przez pokazanie kilkudziesięciu zbliżeń krzyża. Żadnej komercjalizacji wiary też tu nie dostrzegłem, ale to Twój punkt widzenia. Było tu raczej znudzenie religią w okresie dojrzewania. A Kaufman wiele mi fajnych rzeczy uświadomił. A nawet jeśli to były banały, to podał to w taki sposób (jego oryginalny punkt widzenia), którego wcześniej nie znałem. PD: Owszem, było tu także znudzenie religią, ale jej komercjalizacja również – rodzinne celebrowanie, kiedy wszyscy tylko udają, że jest OK, a tak naprawdę nikt nie rozumie drugiego; uzdrowicielska moc Zaca traktowana na zasadzie „pomyśl o kuzynie, a na pewno wyzdrowieje”. Głównie nawiedzona matka wydała mi się osobą potraktowaną ironicznie, taką gorliwą chrześcijanką, która jednak nie kuma, o co tak naprawdę chodzi w wierze. Oczywiście to tylko mój punkt widzenia, który muszę sobie jeszcze – przy drugim seansie – dokładnie przeanalizować. Być może przeceniam ten film, ale wątpię.  | Premier Marcinkiewicz swoim epizodem w tym bezbożnym filmie bardzo naraził się braciom Kaczyńskim. |
BS: Dla Ciebie komercjalizacja, dla mnie dewocja. Ale nie zmienia to faktu, że to bardzo dobry film. Ja tam jestem całkowicie na tak i mógłbym o nim jeszcze wiele powiedzieć. Jest w ogóle w nim też wiele scen symbolicznych, ale właśnie niebanalnych, takich dyskretnych (o czym wspominałem). PD: Dewocja łączy się z komercjalizacją, czego najlepszym przykładem polski box-office filmów o papieżu. Zaś co do symboliki – nie wspomnieliśmy jeszcze o tytule. „C.R.A.Z.Y.” to jednocześnie tytuł piosenki Patsy Cline, inicjały pięciu filmowych braci, a także stan ducha wszystkich – bo nie tylko Zaca – ważniejszych bohaterów. No i sama konwencja filmu, sam sposób opowiedzenia tej historii. Niektórzy powiedzą „banał”, ja mówię „fajne”. BS: Może łączyć się z komercjalizacją, ale nie musi i nie wiem, co ma do tego film o papieżu. PD: Prawie wszystkie zjawiska mogą, ale nie muszą się łączyć. Czepiasz się czy to złota myśl na wzór Kaufmana? Producenci filmów o papieżu zbijają kokosy głównie na dewotach – tak to się łączy. Oczywiście same dewoty na nie nie chodzą – sam byłem z ciekawości na pierwszym filmie o papieżu, drugim, może wybiorę się na trzeci. Ale na czternasty to już pójdą prawie same dewoty, a i tak inwestycja się opłaci. BS: Będąc na „Pasji” – bo na filmach o papieżu nie byłem – nie widziałem żadnych dewot. PD: „Pasja” to był manifest wiary. Niewykalkulowany. Poza tym, możesz mi powiedzieć, po czym rozpoznajesz w kinie czy na ulicy dewotę? BS: A skąd wiesz, że niewykalkulowany? I dlaczego w takim razie „Jan Paweł II” ma być wykalkulowany? Zostaw na chwilę swoje sympatie z boku i pomyśl obiektywnie. Pod względem potencjału dewocji, to taki sam typ filmu. A dewotę rozpoznaję po oczach, tak jak każdy inny typ ludzi. PD: Wyjątkowo kiepski żart. Pod względem potencjału dewocji i pod względem wykalkulowania „Pasja” różni się od filmów o papieżu choćby tym, że opowiada o kimś zmarłym (chwilowo) 3000 lat temu, a nie kilka miesięcy. U Gibsona nie ma mowy o żerowaniu na popularności tematu, smutku ludzi. Jakoś tak przed „Pasją” nie widziałem gazet z płytami CD, DVD, kalendarzami, albumami i innymi insertami z Jezusem. BS: Żart? Nie rozumiem rozgraniczeń między śmiercią 2000 lat temu, a rok temu. Religia i Jezus zawsze były tematami topowymi i może Gibson nie chciał żerować (w to wierzę), ale nie mów mi, że nie wiedział, jaki to jest chwytliwy temat. Kontrowersja i religia – takie tematy zawsze lubiły siebie i pieniądze. Płyty z papieżem były z jednej strony chęcią zarobku, ale też szacunkiem do praw rynku. Popyt i podaż idealnie w tamtym okresie współgrały. Nie pochwalam tego, ale i nie ganię ludzi, którzy kupowali takie rzeczy. Zdziwiłbyś się bardzo, bo z tego co wiem, to nie była reprezentacja dewot. A przed „Pasją” nie musiało być żadnych płyt z Jezusem, bo wystarczyły krzyże, sprzedawane już od wielu lat. PD: Nie no, co innego krzyż, a co innego „Życie na gorąco”. Ja też nie ganię ludzi, bo są tylko ludźmi (nawiasem mówiąc, podziwiam Twoją rozległą wiedzę, sięgającą nawet dogłębnych analiz rynku prasowego), ale różnicę między nagłym popytem a zimną kalkulacją zaznaczyłem Ci już kilka minut temu. Dziesiąta wydana pośmiertnie płyta 2Paca nie była tak dobra jak pierwsza. BS: To fakt, była lepsza. Ale nie ciągnijmy już tych nieinteresujących wywodów. Podsumowując – dla Ciebie „C.R.A.Z.Y.” jest filmem świetnym, a dla mnie bardzo dobrym, ale dla nas obu jest to na pewno największe zaskoczenie tego roku, a może i kilku ostatnich miesięcy. PD: Fakt.
Tytuł: C.R.A.Z.Y. Reżyseria: Jean-Marc Vallée Zdjęcia: Pierre Mignot Scenariusz: Jean-Marc Vallée, François Boulay Obsada: Michel Côté, Marc-André Grondin, Danielle Proulx, Pierre-Luc Brillant, Émile Vallée, Mariloup Wolfe, Jean-Louis Roux, Francis Ducharme, Jean-Marc Vallée Muzyka: David Bowie Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: Kanada Data premiery: 10 marca 2006 Czas projekcji: 127 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 80% |