Redaktorów działu filmowego znów zapytaliśmy, do kogo powędrują i do kogo powinny powędrować tegoroczne nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Zapraszamy do zapoznania się z Oscarowymi typami Esensji.
Obawiam się, że to będą śmiertelnie nudne Oscary. Z ciekawych momentów zapowiada się tylko na początku drugoplanowa rola męska (Clooney czy Giamatti?), długo później przemówienie Altmana (powie im, żeby się wypchali? zapyta jak się czują nagrodziwszy przed nim Kevina Costnera?) i na końcu najlepszy film. Cała reszta jakoś nie wydaje mi się mieć w tym roku znaczenia. Dziwne, bo w sensie nominacji to najlepsze Oscary od lat. A może własnie o to chodzi – właściwie ktokolwiek wygra, no prawie ktokolwiek, ten na to zasługuje, bo nie ma wśród nagrodzonych populistycznych propozycji kompletnie z księżyca.
Choć wszystkie nominowane filmy są co najmniej dobre, nie ma wśród nich moim zdaniem żadnego filmu pozbawionego błędów. „Tajemnica Brokeback Mountain” wygra dlatego, że to film A przy okazji ostentacyjne przeciąganie narracji w czasie pierwszej godziny jest relatywnie mało ważnym problemem przy skali sukcesu filmu – nie sukcesu finansowego, tylko artystycznego. Wolałbym jednak sukces „Monachium”, bo choć to film z grubszymi problemami, to jednak pokazuje nam Spielberga zupełnie nieznanego, niesentymentalnego i po prostu dorosłego.
Hoffman dostanie Oscara za świetną rolę, bo po pierwsze, aktorzy w Akademii lubią nagradzać za role, w których można sobie poszaleć, a po drugie cenią doskonałe ekranowe imitacje znanych osób. Sam nagrodziłbym Ledgera, bo po pierwsze (w odróżnieniu od Hoffmana) nie miałem pojęcia, że ma w sobie taką rolę, a po drugie, jego postać (czyli jego rola) została mi w głowie znacznie dłużej, niż Capote Hoffmana. Żałuję, że nie znam roli Terrence’a Howarda.
Nie znam wszystkich nominowanych w tym roku ról, ale z tych które znam, Witherspoon zrobiła na mnie największe wrażenie. Nie tym, że świetnie gra – to zaskoczyło tylko obserwatorów, którzy nie wiedzieli „Freeway”, czy „Election”. Zrobiła na mnie wrażenie m.in. mistrzowskim wokalem i swobodą, z jaką śpiewała.
Najlepszy aktor drugoplanowy
Dostanie: George Clooney
Powinien dostać: Jake Gyllenhaal
Clooney dostanie drugoplanowego Oscara za wszystko, co związane jest z „Good Night, and Good Luck”, ale i za to, że w „Syrianie” zagrał jedną z najlepszych ról w karierze. W tryby może mu wejść jedynie Paul Giamatti, którego Akademia skrzywdziła w tej dekadzie już kilka razy i może się z tego powodu poczuć winna (globalnie oczywiście – w sensie, że ponad 20% jej głosujących z osobna).
Najlepsza aktorka drugoplanowa
Dostanie: Rachel Weisz
Powinna dostać: Rachel Weisz
Dawno już kobietka zasłużyła na wyróżnienie, a tutaj jest szpicą filmu bardzo poważanego. Jest przy okazji jego emocjonalnym centrum. A poza tym to po prostu świetna rola. Chętnie widziałbym też remis – z Catherine Keener, która świetnie zagrała nietypową dla siebie rolę, pozbawioną kojarzonej z nią drapieżności i żmijowatości.
Dostanie: Ang Lee
Powinien dostać: Ang Lee
W tej kategorii nagradza się nie tylko za jeden dany film, ale czasami i za całokształt. Ang Lee pokazuje od lat, że potrafi niemal wszystko, a w każdym razie że ma na tyle odwagi, żeby wszystkiego spróbować i na tyle umiejętności, żeby zawsze zrealizować film co najmniej ciekawy. Pomysł z „Tajemnicą…” był karkołomny, a wynik jest znakomity. To drugi najlepszy film Lee obok „Burzy lodowej”. Dlatego nagroda jest przesądzona.
Dostanie: Wallace & Gromit: Klątwa królika
Powinien dostać: Wallace & Gromit: Klątwa królika
Gromit wygra, bo Nick Park zawsze wygrywał, nawet kiedy przegrywał (tylko raz przegrał – sam ze sobą, jako dwukrotnie nominowany w jednej kategorii). Poza tym to świetny film.
Dostanie: Rodrigo Prieto (Tajemnica Brokeback Mountain)
Powinien dostać: Emmanuel Lubetzki (The New World)
To jasne, że zdjęcia w filmach Malicka nie mają sobie równych. Wygra jednak Brokeback, bo obok obrazków ładnych była w tych zdjęciach powściągliwość zmieszana z dociekliwością, typowa dla Anga Lee. Jeśli można powiedzieć, że zdjęcia były współczujące, to w Brokeback właśnie takie były.
Najlepszy scenariusz oryginalny
Dostanie: Paul Haggis (Miasto gniewu)
Powinien dostać: bez typu
Haggis dostanie za zangażowanie (ważny temat filmu). Także za to, że nakręcił film dobry, ale jako reżyser nagrody nie dostanie. Sam nie mam własnego typu, bo nie widziałem dwóch z pięciu filmów, a trzy znane mi nie zasługują od razu na Oscara za scenariusz.
Najlepszy scenariusz adaptowany
Dostanie: Diana Ossana i Larry McMurtry (Tajemnica Brokeback Mountain)
Powinien dostać: Jeffrey Caine (Wierny ogrodnik)
Brokeback dostanie siłą rozpędu (i dobrze, to bardzo dobry scenariusz). Niemniej to „Wierny ogrodnik” wydaje mi się tekstem trudniejszym i ciekawszym formalnie. Np. pomysły z ciągłym wykorzystywaniem w opowieści uprzedzeń (rasowych, fabularnych) widza zrealizowano tutaj świetnie.
Najlepsze efekty specjalne
Dostanie: King Kong
Powinien dostać: King Kong
Wzruszyła mnie i rozbawiła komputerowo generowana małpa. Co więcej dodawać? King Kong to szczyt osiągnięcia kinowych efektów komputerowych. Jedno oczko wyżej niż Gollum. To wymaga nagrody.
Z samych nominacji jestem dużo bardziej zadowolony niż przed rokiem. W wielkiej piątce nie znalazł się tym razem żaden słaby film. Oczywiście nie miałbym nic przeciwko wymienieniu „Capote” na „Historię przemocy”, „Syrianę” czy „Jarhead”, ale nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej. Wyłączając tylko niezłego „Capote”, pozostałe cztery filmy prezentują jak dla mnie podobny, bardzo wysoki poziom i tym samym mam jako kibic wyjątkowo ciężki orzech do zgryzienia. Oscara dostanie „Tajemnica Brokeback Mountain” i nie będzie to dla mnie w żadnym wypadku rozczarowanie, choć wolałbym widzieć nagrodzone „Miasto gniewu”, głównie dlatego, że ma najmniejsze szanse z całej piątki i o ile intelektualnie nieco odstaje od pozostałych, tak emocjonalnie bije je wszystkie na głowę. A o emocje w kinie chodzi przede wszystkim.
Ze statuetką dla najlepszego aktora pierwszoplanowego wyjdzie Philip Seymour Hoffman. Szkoda, że to prawie na 100% pewne, bo jego Capote to rola dobra, ale przeceniana. Ja będę kibicował Davidowi Strathairnowi. Nie obraziłbym się też, gdyby wygrał Heath Ledger. A jak on, to i Jake Gyllenhaal za drugi plan. Tu bardzo podobał mi się też William Hurt, chociaż tak jak Gyllenhaal powinien być nominowany za plan pierwszy, tak przypadek Hurta mógłby wreszcie skłonić Akademików do wprowadzenia kategorii najlepszego epizodu. Obie role są świetne, lecz nieporównywalne pod względem włożonej w nie pracy. Ścisły drugi plan (jak zresztą wszyscy w „Syrianie”) reprezentuje za to George Clooney. Dobra rola, ale przyznam, że wolałbym go widzieć ze statuetką za reżyserię. Raz, że stając za kamerą dopiero po raz drugi, nakręcił dzieło niemal wybitne; dwa, że „Good Night, and Good Luck” przegra z „Tajemnicą Brokeback Mountain” w najważniejszej kategorii najlepszego filmu; trzy, że Ang Lee Oscara już ma, co prawda nie za reżyserię, ale za najlepszy film nie anglojęzyczny, „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka”. Na podobnej zasadzie pragnąłbym zobaczyć Roberta Elswita z nagrodą za zdjęcia, choć prawdopodobnie powędruje ona do Rodrigo Prieto, tak jak laury za scenariusz adaptowany zgarną Larry McMurtry i Diana Ossana, mimo że bardziej zasługuje na nie John Olson za przerobienie, nie bojąc się niemałej ingerencji w treść, dobrego komiksu na znakomity materiał filmowy. Byłaby to słuszna nagroda pocieszenia dla filmu Cronenberga i takąż nagrodę pocieszenia powinien też dostać Stephen Gaghan za scenariusz oryginalny do „Syriany”. Nie widzę dla niego godnego przeciwnika w tej kategorii, podobnie jak nie widzę godnej przeciwniczki dla Rachel Weisz za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą. Zagrozić mogłaby jej chyba jedynie Frances McDormand, gdyby nie fakt, że Oscara już ma, co jury na pewno weźmie pod uwagę. Nagrodę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej otrzyma Felicity Huffman, głównie dlatego, żeby dziennikarze mogli się później popisywać rymowankami w leadach tekstów, że aktorami roku zostali Hoffman i Huffman. Ja sympatyzuję tu z jedną z najbardziej uzdolnionych i wszechstronnych aktorek młodego pokolenia – Keirą Knightley. A jeśli już mowa o sympatiach, to bardzo chciałbym zobaczyć Tima Burtona ze statuetką za „Gnijącą panną młodą”. Choć nagrodzenie Nicka Parka też nie będzie dla mnie zawodem, to jednak Park ma już 3 Oscary za filmy krótkometrażowe, a dla Burtona – co tyleż nieprawdopodobne, co niesprawiedliwe – jest to dopiero pierwsza nominacja w karierze!
Oscar za efekty specjalne powędruje do Joe Letteriego – nikt nie ma w tym roku szans w starciu z „King Kongiem”. Jest też oczywiste, że statuetkę dostanie po raz szósty (45 nominacji na koncie!) guru John Williams. Szkoda tylko, że za „Wyznania gejszy”, bo powinien za „Monachium”. Ale chyba każdy chciałby stanąć przed takim dylematem…