powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LIV)
marzec-kwiecień 2006

AutorAutor
Halo, chciałbym nawiązać dialog: Hustle & Flow
‹Hustle & Flow›
Czy rzeczywiście życie alfonsa jest na tyle ciężkie, by było godne dramatycznej fabuły? Czy filmowy bohater musi przestrzegać pewnych zasad, by jego los był godzien zainteresowania? W dzisiejszym odcinku: „Hustle & Flow”. Piotr Dobry ocenił film na 50%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 90%.
Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.
Zawartość ekstraktu: 70%
‹Hustle & Flow›
‹Hustle & Flow›
Piotr Dobry: Chciałbym dziś porozmawiać o filmie, którego fenomenu nie rozumiem. „Hustle & Flow” spodobał się w USA zarówno widzom jak i krytykom, odtwórcę głównej roli, Terrence’a Howarda, nominowano do Oscara, a ze statuetką za piosenkę „It′s Hard Out Here for a Pimp” wyszli producenci Three 6 Mafia. Tymczasem, mimo iż kino czarnych, jak wiesz, to od zamierzchłych czasów mój konik, film mnie rozczarował. A Tobie jak się podobał?
Bartosz Sztybor: Podobał mi się bardzo i nie dziwi mnie jego fenomen. Chociaż może trochę dziwi, a raczej jest niespodziewany, bo kino czarnych było zawsze niszą. Ważne jednak, że się spodobał i uważam, że całkowicie słusznie. Bardzo dobry film.
PD: Dla mnie jest niespodziewany nie dlatego, że kino czarnych to nisza, bo większość wczesnych filmów Spike’a Lee, Singletona, braci Hughes, zyskiwało jeszcze większą renomę niż teraz „Hustle & Flow”, a dlatego, że takich historyjek mieliśmy już w kinie na pęczki i co więcej, w żadnej z nich, o ile dobrze pamiętam, bohaterem nie był taki skończony dupek.
BS: Bez przesady z tą większą renomą kina czarnych z początku lat 90. One dopiero później wypływały jako filmy kultowe, ale nie były hitami w dniu premiery. A Twoje kolejne stwierdzenie bym troszkę przerobił, bo właśnie takiej historii sobie nie przypominam, a właśnie skończonych dupków było na pęczki.
PD: Możesz wymienić choć dwóch bardziej skończonych od bohatera Howarda? A filmy, o których mówimy, były hitami już prawie zaraz po premierze. Nie w sensie marketingowym, ale w sensie uznania krytyków i widzów.
BS: Socrates z „Zawsze na dnie” i bohaterowie „Menace II Society”, a to tylko mały promil całości. A tylko niektóre były hitami, ale większość była nawet gnojona. Wymieniony przeze mnie „Menace II Society” był nawet zjechany jako rasistowski i prowokujący przemoc. Dopiero później dopisano do niego ideologię. Dodam tylko, że to nie był wyjątkowy okaz i podobne sytuacje się zdarzały.
PD: Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Poza tym, co Ty mi tu podajesz? Prosiłem o bohaterów z podobnych filmów, czyli o kolesiów, którzy mają jakieś marzenia do spełnienia, przechodzą drogę od zera do bohatera, a my, widzowie, jesteśmy postawieni w roli kibiców. W „Hustle & Flow” zaś nie miałem komu kibicować.
BS: Wydawało mi się, że poprosiłeś o przykład dwóch jakichkolwiek bohaterów z nowego kina czarnych. A jeśli chodzi Ci o podobnych, to Socrates idealnie spełnia ten warunek. Natomiast w „Hustle & Flow” nie chodziło głównie o kibicowanie głównej postaci czy w ogóle jakiejkolwiek postaci, bo przecież nie na tym musi polegać każda fabuła. Powiedz po prostu, że nie spełniła Twojego kryterium zaangażowania w „dzieło”, bo chyba o to przede wszystkim Ci chodzi.
PD: Nie o to mi chodzi. W „Hustle & Flow” natomiast chodzi jak najbardziej o kibicowanie głównemu bohaterowi w jego dążeniu do zostania raperem. Fabuła nie zawsze musi na tym polegać, to prawda, ale przeważnie na tym jednak polega. Kibicujesz bohaterowi, utożsamiasz się z nim, angażujesz się w jego historię, interesują cię jego losy... Jak zwał, tak zwał, w każdym bądź razie kino, jak zresztą każda ze sztuk, nie polega na beznamiętnym przyglądaniu się. I wcale nie chodzi o jakieś wielkie sympatyzowanie, bohater może pochodzić z zupełnie innej bajki niż ty, mieć nawet skrajnie inne poglądy, wszystko zależy od umiejętności chwytania konwencji, rozgraniczania prawdy od fikcji, zabawy od powagi itp. Wydaje mi się, że ja taką umiejętność posiadam, ale tutaj wchodzi jeszcze w grę coś takiego jak... powiedzmy, kodeks. Bohater, choćby nie wiem jak daleko odstawał od powszechnie przyjętych norm, musi jednak przestrzegać pewnych zasad. Dlatego kibicuję Leonowi Zawodowcowi czy Ghost Dogowi, mimo iż są mordercami, dlatego mogę nawet polubić Julesa Winnfielda z „Pulp Fiction”, dlatego nieobojętny jest mi los Socratesa z „Zawsze na dnie”, na którego, nie wiedzieć czemu, się powołałeś, skoro poznajemy go jako złoczyńcę, który po wyjściu z pierdla szczerze pragnie odkupienia. Te wszystkie postaci mają zasady! Nasz Djay ich nie ma. Jest alfonsem, mizoginem, prostakiem i samolubem! Leon miał Matyldę, Socrates chłopca, któremu zastąpił ojca, nawet Ghost Dog miał te swoje gołębie. Djay natomiast jest skoncentrowany tylko na sobie, brak mu jakichkolwiek zasad. Chce tylko nagrać przebojową piosenkę. Za wszelką cenę.
BS: Powiedziałeś: utożsamiasz się z nim oraz angażujesz się i interesują cię jego losy. Masz tutaj trochę racji, bo bohater, którego losy są absolutnie nieinteresujące, jest bohaterem złym. Ale bohater, z którym się nie utożsamiasz czy mu nie kibicujesz, nie jest bohaterem złym, a tylko takim, który ma inny niż odbiorca system wartości czy ten Twój kodeks. Brak tychże – w moim wypadku – nie oznacza całkowitej dyskwalifikacji obrazu, a po prostu inne do niego podejście. I zgadzam się, że kino nie polega na beznamiętnym przyglądaniu się, bo od tego są video-arty, ale powtórzę po raz kolejny: dyskomfort w utożsamieniu się nie oznacza beznamiętnego odbioru. Ty troszeczkę inaczej odbierasz filmy, bo jednak musisz poczuć jakąś moralną czy uczuciową więź z bohaterem, a dla mnie jest to po prostu jakiś dodatkowy pozytyw. Odnośnie podanych przez Ciebie przykładów filmowych, to można spokojnie dodać do nich „Hustle & Flow”. Zwróć uwagę na to, że kibicujesz Leonowi-romantykowi a nie Leonowi-zabójcy. Podobnie utożsamiasz się z Ghost Dogiem-przyjacielem a nie Ghost Dogiem-zabójcą i wreszcie pragniesz, by Jules doznał oświecenia a nie został potępiony. Dlatego nie musiałeś kibicować mizoginii, prostactwu i samolubstwu Djaya. Mogłeś z rozpalonymi polikami czekać na jego przemianę, która w końcu następuje. Skreśliłeś go, bo zachowywał się jak dupek, ale przed napisami końcowymi nie był już taką samą osobą. Ja, między innymi, na to czekałem i jestem ukontentowany.
Film nie dostał nominacji do Oscara, bo opowieść o związku trzech facetów, dwóch czarnych i jednego białego, okazała się przegięciem nawet dla wyjątkowo liberalnej w tym roku Akademii.
Film nie dostał nominacji do Oscara, bo opowieść o związku trzech facetów, dwóch czarnych i jednego białego, okazała się przegięciem nawet dla wyjątkowo liberalnej w tym roku Akademii.
PD: Nie zauważyłem u niego tej przemiany, a końcowy happy end jeszcze bardziej mnie rozsierdził. Życzyłem mu wszystkie, co najgorsze, szczerze mówiąc. I nie wmawiaj mi, że dla Ciebie moralna czy uczuciowa więź z bohaterem to tylko „jakiś tam dodatkowy pozytyw”. Przypominam Ci, że nie spodobał Ci się „Brokeback Mountain”, bo nie uwierzyłeś w miłość między Jackiem a Ennisem, zaś od takiego „Bliżej” odrzuciły Cię na kilometr bezuczuciowe i bezduszne postaci.
BS: W „Brokeback Mountain” nie uwierzyłem w jakąkolwiek więź między postaciami, co psuje przecież cały odbiór filmu, który na tej więzi – że tak brzydko powiem – żeruje. Jeśli chodzi o „Bliżej”, to Ciebie odrzucały postaci, z którymi nie mogłeś się utożsamiać, a mnie po prostu odrzucił film jako całość. Był po prostu fabularnie nieinteresujący. Jeśli natomiast nie zauważyłeś przemiany, to też dobrze, bo ja „Hustle & Flow” odebrałem na kilka sposobów i właśnie jeden z nich wykluczał happy end i przemianę bohatera, ale niósł za sobą piekielnie interesujący morał. A odnośnie tego „jakiegoś tam dodatkowego pozytywu”, to źle się wyraziłem. Rzeczywiście jest to istotne (nawet bardzo), ale chodziło mi raczej o to, że nie może zaważyć na odbiorze całości.
PD: No proszę Cię, skoro „Bliżej” był fabularnie nieinteresujący, to co można powiedzieć o „Hustle & Flow”? Niby na ile sposobów go odebrałeś? Brak więzi z bohaterem istotnie nie powinien znacząco wpływać na odbiór całości, ale tu, na mój gust i smak, zostały przekroczone granice, o których już mówiłem. Bohater-dupek bez żadnych zasad. I to w żadnym tam ambitnym kawałku, piętnującym na przykład wyzucie moralne, a prostej historyjce typu „from zero to hero”, która już sama przez się narzuca kibicowanie bohaterowi. Dla mnie to paradoks.
BS: Ale w przedstawionym tu „from zero to hero” właśnie chodzi o ten paradoks. Opcja pesymistycznej interpretacji wiąże się właśnie z bohaterem dupkiem, który ma pasję. Tylko że w tym wypadku pasja została pokazana inaczej niż we wszystkich produkcjach „od zera do bohatera”, a jest bliższa wizji artysty szaleńca. Można to więc odebrać jako przykrą opowieść o tym, że nie da się nic osiągnąć, idąc gładko przez życie, bo na swej drodze trzeba zostawić kilka trupów. Trzeba walczyć, gryźć i kopać. Poświęcać siebie i innych, ale dążyć do spełnienia marzeń. Jest to złe i nieetyczne, ale czy nie jest to przeraźliwie bliskie prawdy? Mogłeś to spróbować tak odebrać, a może by Ci się spodobało. Jest to jednak tylko jedna możliwość, a cała ich reszta wykluczą permanentną dupkowatość bohatera.
PD: To opowiedz mi o tej całej reszcie, bo ta interpretacja do mnie nie trafia. Nie tylko mogłem spróbować to tak odebrać, ale nawet tak to – również, jakby mimochodem – odebrałem, bo chyba dla większości widzów jest to przysłowiowa kawa na ławę. Tyle że co z tego ma wynikać? Jak jakiś palant, jeden z drugim, ma taki sposób na życie, to już sprawa tych palantów, nie moja. Jeśli to chciał przekazać Craig Brewer, to mogę się tylko uśmiechnąć z politowaniem, bo ani to interesujące, ani odkrywcze.
BS: Ty się uśmiechnąłeś z politowaniem, bo nie było to interesujące, a ja byłem zachwycony. Ale spróbuję teraz opowiedzieć Ci może nie o całej, ale jakiejś reszcie. Można do tego podejść jak do potencjalnego kawałka hiphopowego. Słuchasz takiej muzyki od bardzo dawna i w jakiś sposób ją cenisz. A przecież część tych kawałków dotyczy „dymania dziwek”, „chłostania kobiet po tyłkach” czy nawet „zabijania swoich żon”. Raperzy oczywiście nie traktują tych tekstów zupełnie serio, a tworzą sobie taki muzyczny etos alfonsa, gangstera czy kogokolwiek innego, i wokół niego kreują taki swój sztuczny świat. „Hustle & Flow” jest więc przeniesieniem tego fantastycznego czy wręcz bajkowego etosu na taśmę filmową. Nie trzeba więc brać tego na poważnie, a spojrzeć na to z perspektywy kultury afroamerykańskiej.
PD: W tym miejscu ubliżasz kulturze afroamerykańskiej. Kawałków hiphopowych słucham od zawsze dla melodii, soczystych bitów, fajnych porównań i punchline’ów, ale na pewno nie dla treści. Pewnie, że to tylko taki etos, ale co innego imprezowy numer, w którym dla mnie najważniejszy jest jednak bujający bit, a co innego film, od którego oczekuję przede wszystkim wciągnięcia mnie w wykreowany świat. „Hustle & Flow” zainteresował mnie tylko scenami – wyśmienitymi, przyznaję – w domowym studiu nagraniowym. Klimatyczne, emocjonujące i przywołujące przyjemne wspomnienia z moich własnych nagrywek za czasów Afirmacji. Ale cała reszta była niestety do chrzanu. I interpretować w taki sposób, jak Ty to robisz, można sobie do woli, można nawet odebrać ten film jako postmodernistyczny western, ale nie zmienia to faktu, że na głównej płaszczyźnie mamy tu banalną opowiastkę z życia alfonsa, który chce być raperem, taką bardziej hardcore’ową „8. milę”. I nie mam nawet nic przeciw brakowi oryginalności, tyle że po prostu, wybacz, wolę już niedowartościowanego Eminema od faceta, który wszystkie kobiety ma za szmaty, do wszystkich kobiet, włączając swoją ciężarną dziewczynę, zwraca się per „dziwko”... To jest przegięcie nawet jak na osobliwą afroamerykańską mentalność. Kuriozalna była dla mnie scena w sklepie muzycznym, gdy Djay kazał swojej „podwładnej” zrobić fellatio obleśnemu staruchowi-sprzedawcy tylko dlatego, że nie miał pieniędzy na drogi mikrofon. Nawet nie to, że w ogóle nie miał kasy – mógł wziąć sprzęt minimalnie słabszy, ale wolał mieć ten trochę lepszy za cenę, jakiej nie musiał nawet ponieść on, tylko ta biedna prostytutka. Zresztą zobacz, jak tu w ogóle ukazana jest płeć piękna – wszystkie bohaterki są dziwkami, a jedyna, która nie jest – Elise Neal – jest czarnym charakterem, bo wadzi swojemu mężowi Anthony’emu Andersonowi na drodze do „wolności” i „spełnienia marzeń”. On oczywiście zwierza się Djay’owi, że tak naprawdę, to ona jest świetną żoną, ale jako największą jej zaletę wymienia to, że potrafi zdziałać cuda w łóżku. Reżyser i scenarzysta zarazem wtrącił w ten film swoje osobiste doświadczenia (jego żona jest byłą striptizerką), niestety niezbyt fortunnie, bo nad wyraz płytki z niego facet. Przynajmniej w moim mniemaniu, bowiem uważam, że kobieta to też człowiek.
Pierwotnie film planowano jako sequel 'Fanatyka', a główną postacią miał być nie alfons, a biała dziwka, która na końcu okazuje się nazistką i morduje wszystkich czarnych w okolicy.
Pierwotnie film planowano jako sequel 'Fanatyka', a główną postacią miał być nie alfons, a biała dziwka, która na końcu okazuje się nazistką i morduje wszystkich czarnych w okolicy.
BS: Nie rozumiem, czemu uważasz, że filmowa wizja musi przedstawiać światopogląd reżysera. A nawet jeśli przedstawia, to czemu masz pretensje, że nie jest to Twój światopogląd. Jeśli chodzi o to, co powiedziałeś o muzyce, to się zgadzam, ale przecież powiedziałem, że powyższa interpretacja tyczy się perspektywy afroamerykańskiej. Tak więc w grę wchodzi przede wszystkim tekst kawałków, czyli analogia jest zachowana. Postmodernistyczne westerny nie wchodzą w grę, bo to już jest jawna nadinterpretacja. Natomiast ja – może błędnie – próbuję w jakiś sposób przedstawić Ci najróżniejsze pozytywne aspekty filmu, których może nie zobaczyłeś bądź nie chciałeś zobaczyć (do której opcji bardziej się skłaniam). Jeśli chodzi o podejście do kobiet, to – wbrew pozorom – twórca oddał hołd płci pięknej. Każda kobieta przedstawiona jest jako męczenniczka z głębokim sercem, która skłonna jest przebaczyć i poświęcić się nawet dla największej szuji. Tych stosunków nie można traktować według wyznaczników zwykłej polskiej rodziny. To jest trochę jak z żonami czy kobietami kloszardów i żuli, które dostają od nich często po twarzy, ale jednak zawsze się z nimi trzymają. Trudno coś takiego sobie wyobrazić i poczuć jakieś emocje, ale mi się udało i cieszę się, że pozytywnie odebrałem „Hustle & Flow”. Jest tutaj pokazany kawał afroamerykańskiej kultury, jakiego wcześniej nie widziałem. Fakt, że historia jest banalna, nie ma tu żadnego znaczenia, bo nie ona jest najważniejsza. Najważniejsze są te drobne szczególiki, które dla każdego antropologa byłyby kopalnią wiedzy, a dla widza są zbiorem świetnych ciekawostek.
PD: Ale co Ty tu pieprzysz o antropologii i ciekawostkach, skoro sam przed chwilą przyznałeś, że film ten jest tylko subiektywną wizją bądź wyrażeniem światopoglądu jednego faceta. Jaka perspektywa, jaki kawał afroamerykańskiej kultury?! Środowisko alfonsów całkiem interesująco sportretowali bracia Hughes w dokumencie „American Pimp”, a tu mamy tylko banalną fabułkę o jednym bezwartościowym śmieciu. I jeszcze kiedy – na dodatek posługując się takim a nie innym bohaterem – reżyser usiłuje mi wmówić, jak ciężkie jest życie alfonsa, to mogę tylko wzruszyć ramionami.
BS: To wzruszaj ramionami. Ja Ci tego nie bronię. Mówię tylko, że dzięki „Hustle & Flow” poznałem kolejny, spory kawałek kultury, która jest moją pasją. A bracia Hughes z tego niby wielkiego dokumentu zrobili kolorowy festyn, który nie miał żadnej wartości poznawczej.
PD: No tak, festyniarze Hughes oczywiście gówno wiedzą, a „Hustle & Flow” ma wielką wartość poznawczą, bo jest filmem Craiga Brewera, nowego głosu Czarnej Ameryki... Ta kultura jest też moją pasją i ten film nie powiedział mi o niej nic nowego, a tylko zniesmaczył utrwalaniem stereotypów z bounce’owych teledysków.
BS: Ale czemu Ty jesteś taki opryskliwy? Mówię tylko, że „American Pimp” był słabym dokumentem, jak na wyznaczniki dokumentu. Taki odpowiednik „Blokersów” Latkowskiego. A „Hustle & Flow” jest pod względem kulturoznawczym bardzo ważnym filmem. Drwisz sobie, że Brewer jest głosem Czarnej Ameryki, ale facet ma do tego predyspozycje. Jeśli odebrałeś całe zjawisko negatywnie, to oznacza, że jednak pokazał Ci jakiś istotny problem. Ciemną uliczkę, w której znalazła się kultura afroamerykańska, i okazało się, że te stereotypy mogą nie być tylko stereotypami.
PD: W ciemnej uliczce ta kultura znajduje się nie od dziś, więc co nowego Brewer mi pokazał? Stereotypy skądś się przecież biorą i nigdy nie twierdziłem, że amerykańscy murzyni są święci. Raczej jest zupełnie na odwrót, ale tak skrajne przypadki, jakie pokazuje Brewer, nie są reprezentatywne dla całej kultury. On zaś nie jest godnym jej reprezentantem i chyba nawet nie chce być, bo teraz kręci dramat o miłosnym trójkącie z Samuelem L. Jacksonem i Justinem Timberlake’em, a pierwsze kroki w kinie stawiał też w tematyce cokolwiek niezaangażowanej. Dopatrzyłeś się tutaj jakichś ważnych spostrzeżeń socjologicznych, które, de facto, prawdziwi twórcy kina czarnych prezentowali już dawno temu, i strugasz wielkiego oczarowanego, że niby film wielopłaszczyznowy, z miejsca klasyk, łakomy kąsek dla antropologów i tym podobne bzdury. A to jest tylko prosty, rozrywkowy kawałek wyprodukowany przez Johna Singletona i MTV w celu zwabienia głównie białych nastolatków, podnieconych „afroamerykańską kulturą”, którą „znają” z ramówki wspomnianego kanału...
BS: No i bardzo dobrze, że jest rozrywkowy, bo ten aspekt również zauważyłem i także dlatego jestem oczarowany. A Brewer nie chce reprezentować całej kultury, a jedynie jej wycinek. Wyraźnie powiedziano, że jest to Dirty South, które pod względem kultury wyraźnie się wyróżnia z całej reszty. A nie rozumiem, co ma do rzeczy jego przeszłość czy najbliższa przyszłość? Chcesz pokazać, że nie jest głosem pokolenia? Wspominani często bracia Hughes też zrobili jeden film fabularny będący głosem pokolenia, kultury czy czegokolwiek innego, więc to nie jest żaden wyznacznik. No i w końcu nie było twórcy mówiącego kiedyś o tych wszystkich rzeczach, o których wspomniał Brewer.
Niech no tylko dorwę tego skurwysyna, który nasikał mi do shake'a...
Niech no tylko dorwę tego skurwysyna, który nasikał mi do shake'a...
PD: No, na szczęście Spike Lee miał od zawsze tyle oleju w głowie, by nie dumać nad ciężkim żywotem alfonsa. Zaś bracia Hughes dla afroamerykańskiej kultury zrobili więcej niż tylko jeden film fabularny, bo prócz „Menace II Society”, nakręcili też przecież afroamerykańskiego „Łowcę jeleni”, czyli „Martwych prezydentów”, wyprodukowali znakomity „Scratch”. Że też masz czelność porównywać do nich Brewera, który o Dirty South mówi tyle, co standardowy klip Lil’ Jakiegośtam...
BS: „Dead Presidents” nie był filmem tak bardzo skupionym na kulturze afro, bo raczej angażował całą multikulturową Amerykę. Podobnie jest ze „Scratchem”, którego głównym bohaterem był bodajże DJ Shadow.
PD: „Dead Presidents” opowiada przede wszystkim o rasistowskiej Ameryce lat 60. i 70. Terrence Howard, nawiasem mówiąc, i tam miał świetną rolę. „Scratch” pokazuje hiphopowców jako pasjonatów, w bardzo pozytywnym świetle. Można by rzec, że „Hustle & Flow” jest jego skrajnym biegunem. Dla mnie, który zaliczyłem gro pozycji z nurtu kina czarnych, czytałem odpowiednie książki i publicystykę, ten obraz w żaden sposób nie wpływa na postrzeganie czarnych. Ale już na przykład mój ojciec, jeśliby przypadkiem na ten film trafił, skomentowałby na pewno, że to „kolejny durny film o tych popaprańcach, jakby ich mało na Vivie puszczali...”. Słowem, dla ludzi niezaznajomionych bliżej z kulturą afroamerykańską, ten film jest w równym stopniu niebezpieczny, utrwalający stereotypy, co teledyski 50 Centa. Zupełnie inaczej niż filmy Hughesów czy Spike’a Lee.
BS: No ale przecież mówiłem, że należy się kierować perspektywą afroamerykańską. A Lee czy bracia Hughes też często opierali się na stereotypach, tylko że wychodzili od nich inaczej niż Brewer. Chociaż „Hustle & Flow” powinno się odbierać tak samo, jak odbiera się „Crooklyn” Spike’a Lee, bo to bardzo podobna konwencja.
PD: Tylko pozornie. Spike Lee w swoich filmach zawiera masę spostrzeżeń kulturowych, społecznych, bardzo często popartych dokumentacją historyczną. Brewer zrobił zaś tylko dłuższy teledysk w klimatach dirty-southowych. I pomijając, że nie jest on na pewno reprezentatywny dla całej Czarnej Ameryki, to nie jest on nawet, jak twierdzisz, reprezentatywny dla całego Dirty Southu. Bo gdyby tak było, należałoby za pewnik przyjąć sytuację analogiczną do starego dowcipu: jeśli murzyn urodzi się na południu, to ma tylko dwa wyjścia – albo zostanie raperem, albo zostanie alfonsem. Murzynka zaś jest w jeszcze gorszej sytuacji, bo może tylko zostać dziwką.
BS: Ale czy nie widzisz, że to jest rzeczywisty problem tamtego regionu?
PD: Jakiegoś procentu na pewno, choć tak skurwiałych charakterów jak nasz Djay nawet w tym niewielkim procencie jest tylko ułamek.
BS: Ja czuję, że jednak więcej.
PD: Ja czuję, że Ty tylko czujesz i w ogóle za bardzo się wczułeś w ten film.
BS: To na pewno. Ale żałuję, że Ty się nie wczułeś.
PD: Też żałuję, że nie okazał się takim, jakim myślałem, że będzie. Nie dano mi szansy się wczuć, nie moja wina.
BS: Twoja, bo to Tobie się nie spodobał.
PD: Żeby nastąpiła reakcja, musi być akcja. Najpierw to Brewer nakręcił słaby film, dopiero potem ja go obejrzałem.
BS: Ale poziom filmu jest pojęciem subiektywnym, a Twoja subiektywna wizja jest – biorąc pod uwagę Twoją perspektywę – w gruncie rzeczy obiektywna.
PD: Poniekąd prawda. Choć jako postmodernistyczy western nie jest to film zły.



Tytuł: Hustle & Flow
Reżyseria: Craig Brewer
Zdjęcia: Amy Vincent
Scenariusz: Craig Brewer
Obsada: Terrence Howard, Anthony Anderson, Taryn Manning, Taraji P. Henson, DJ Qualls, Paula Jai Parker, Elise Neal, Isaac Hayes, Ludacris, Al Kapone
Muzyka: Scott Bomar
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: USA
Czas projekcji: 116 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 70%
powrót do indeksunastępna strona

75
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.