Wiosną 1944 roku rozpoczęła się dla Józefa Mackiewicza trwająca cały rok ucieczka przed radzieckim „wyzwoleniem”. Zakończyło ją dotarcie do Mediolanu. Ale nim to nastąpiło, Mackiewicz musiał wiele przejść i zobaczyć, ratując swe życie przed śmiercią z rąk komunistów.  | Józef Mackiewicz |
Pierwszym etapem na drodze Józefa Mackiewicza do wolności była Warszawa, w której pisarz znalazł się w końcu maja 1944 roku. Był zaskoczony, czemu dał wyraz Czesław Miłosz, pisząc: „Ostatnie rozdziały Nie trzeba głośno mówić [rok wydania: 1969] dają miarę różnic aury pomiędzy Wilnem a Warszawą, tak jak je odczuwał przybyły z Wilna latem [powinno być wiosną – przyp. S. Ch.] 1944 roku Mackiewicz. I obraz Warszawy, zwariowanej, lekkomyślnej, obojętnej na strzelaniny tu i ówdzie, dumnej ze swego bohaterstwa, wesołej, bo blisko zwycięstwo, jest u niego poprawny. Dla Mackiewicza była to beztroska dzieci, które nie chcą wiedzieć, że jeszcze chwila, a nic nie zostanie z ich zabawek, tak jak nic nie zostało z Wilna”. „Alarm” – wołanie na puszczy Mackiewicz wiedział już znacznie więcej, jak powinni wiedzieć wszyscy, którzy przeżyli okupację sowiecką na Kresach w latach 1940-41. To pozwalało mu patrzeć na wydarzenia z innej perspektywy – był to obraz rzetelniejszy i dużo bardziej realny. W Warszawie dostrzegał Mackiewicz ludzi niczego jeszcze nieświadomych, przez parę lat okłamywanych przez propagandę akowskiego podziemia (mówiącą o „sojuszniku naszych sojuszników”) i oszukiwanych nadal, kiedy nadszedł już najwyższy czas na mówienie prawdy i ratowanie się przed kolejnym bolszewickim potopem. Miłosz pisał dalej: „Mackiewicz po przyjeździe do Warszawy wyraził życzenie spotkania się ze mną i z Januszem Minkiewiczem. Odbyliśmy długą rozmowę. Z jego strony było to powtarzane na różne sposoby pytanie: jak to jest możliwe? Więc teraz, kiedy jasne dla każdego, że alianci są daleko, nic? Żadnej próby dogadania się, choćby w ostatnim momencie, z przegrywającymi Niemcami, skłonnymi już do ustępstw? Teraz przecie można by było wydawać pismo, żeby mówić głośno prawdę o okupacji sowieckiej, tłumioną przez polskie podziemnie, na usługach Londynu, a pośrednio Moskwy. Słuchaliśmy go z niedowierzaniem, jak się słucha człowieka niespełna rozumu. Powiedzieliśmy mu, że nie ma żadnego rozeznania w tutejszych nastrojach, że nikt by z takim pisarzem nie współpracował, że kolaborantom, Emilowi Skiwskiemu i Feliksowi Rybickiemu [chodzi chyba o Burdeckiego, towarzysza Skiwskiego z „Przełomu” – przyp. S. Ch.], nikt nie podaje ręki, a on, gdyby zaczął wydawać takie pismo, zostałby napiętnowany jako zdrajca. (…) Był to wówczas człowiek zrozpaczony i być może bardziej zrozpaczony niż Minkiewicz i ja, bo my zachowywaliśmy jakieś nadzieje” – zakończył Miłosz. Nic dziwnego, że po takim przyjęciu przez swoich dawnych kolegów ze „Słowa” i „Gazety Codziennej”, nic im Mackiewicz nie wspomniał o wydawanym przez siebie w Warszawie piśmie – zatytułowanym adekwatnie do sytuacji – „Alarm”. Ostrzegało ono przed zbliżającą się okupacją radziecką. Pismo się nie zachowało, choć – jak wspomina żona pisarza – niektóre jego egzemplarze wywiózł na Zachód Wacław Studnicki, miał je Mackiewicz jeszcze w Londynie, przepadły dopiero w czasie jego przeprowadzki do Monachium. Roman Korab-Żebryk, żołnierz AK na Wileńszczyźnie, dorzucił także swoje „trzy grosze” w liście do redakcji „Tygodnika Powszechnego” w 1989 roku pisząc: „W 1944 roku ukazała się w Warszawie nakładem niemieckiego koncernu prasowego Nowy Kurier Warszawski prohitlerowska książka Józefa Mackiewicza pt. Burza nad miastem o wydźwięku antysemickim, obecnie rzadkość bibliofilska”. Z tezą tą rozprawił się Jerzy Malewski: „Bardzo chciałbym tę rzadkość zobaczyć. Z tytułem tym zetknąłem się po raz pierwszy. Nie odnotowuje go żadna bibliografia druków okupacyjnych: ani pod nazwiskiem Mackiewicza, ani pod jego inicjałami (J.M.), ani też w indeksie tytułów. Wynika z tego, że Korab-Żebryk wymienia książkę, której nie ma w żadnych zbiorach publicznych w Polsce”.  | Warszawa w 1944 Źródło: www.warszawa.ap.gov.pl/dtland |
Powstanie warszawskie w ogniu krytyki Jeszcze w maju 1944 roku, a więc krótko po swoim przybyciu do Warszawy, spotkał się Mackiewicz z pułkownikiem Wacławem Lipińskim (oraz z dwiema innymi osobami z jego kręgu). Na spotkaniu tym omawiano konieczność wydania białej księgi dokumentów dotyczących sowieckiej okupacji wschodnich terenów II Rzeczypospolitej. Mackiewicz zapoznał swoich rozmówców z dokumentami zgromadzonymi przez Litwinów, które przywiózł z Litwy, i sam zobowiązał się opracować dokumenty dotyczące Wilna. Wręczył też Lipińskiemu maszynopis swej książki poświęconej sowieckiej okupacji Litwy, który – po jej przeczytaniu – miał oświadczyć, iż „książka jest doskonała” i zgodził się z tezą Mackiewicza o „inności psychicznego aspektu okupacji sowieckiej w zestawieniu z okupacją niemiecką”. Zamordowany w kwietniu 1949 roku we Wronkach przez UB, pułkownik Lipiński był wówczas – od roku 1943 – bliski w swoich poglądach Mackiewiczowi. Sprzeciwiał się akcjom wymierzonym w cofające się siły niemieckie, ponieważ uważał, że w ten sposób marnowane są siły polskie, które będą niezbędne do walki z nadciągającym okupantem sowieckim. Krytykował więc politykę wschodnią rządu londyńskiego, jak i późniejszą decyzję o wybuchu Powstania Warszawskiego. Był jednym z nielicznych ludzi w Warszawie, tym bardziej w AK, którzy – zdaniem Mackiewicza – realnie patrzyli na sytuację i potrafili trafnie ocenić nadciągające ze wschodu niebezpieczeństwo. Ludzi takich było jednak w kierownictwie AK zdecydowanie za mało. Pozostał Mackiewicz w Warszawie prawie do wybuchu powstania. „Dnia 30 lipca 1944 roku – po latach wspominał – przyjaciel mój namawiał, bym został. Staliśmy wtedy na chodniku Alei Jerozolimskich w Warszawie, a jemu się zdawało, że się waham. Przez Wisłę z Pragi ciągnęły czołgi niemieckie w odwrocie”, pod miasto podchodziła Armia Radziecka. Mackiewicz znów wolał nie ryzykować i podjął decyzję o wyjeździe z Warszawy. „I tak się zaczął ten odwrót z miasta do miasta, jak spadanie z drzewa, gdy się człowiek łapie po kolei za każdą gałąź” – napisał. I uciekł ponownie, zostawiając za sobą walczącą w ostatnim, konwulsyjnym podrygu Warszawę. Po drodze do Krakowa zatrzymali się Mackiewiczowie w Częstochowie, przed obrazem Matki Boskiej. „Obraz Matki Boskiej pozostał nietknięty; wisiały wota i ciężkie, ociekające srebrem świeczniki; w krużgankach i korytarzach cicho było, tą wilgotną ciszą historycznych murów, tym spokojem wieków, majestatem starości, który zbyt dużo rzeczy widział, by mu się przyszło wzruszać widokiem nowych z naszej perspektywy, ale nie z perspektywy tego, co już się nieraz przewalało u stóp Jasnej Góry”. Tym razem byli to uciekinierzy, niekończące się sznury uchodźców: Ukraińców, Polaków oraz Kozaków znad Donu, Kubania i Dniepru, w wędrówce których nie było w gruncie rzeczy „celu innego poza tym jednym, że pozostawanie na miejscu było jeszcze bardziej bezcelowe”. Jesienią 1944 roku znalazł się wreszcie Mackiewicz w Krakowie. Tu jeszcze bardziej zaskoczony został wszechobecnymi nastrojami prosowieckimi i dezorientacją polskiej inteligencji, oczekującej z ogromnymi nadziejami ostatecznej klęski hitlerowców i „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną, choć całkowicie nieświadomej realiów tego „wyzwolenia”. Owładnięty pasją naprawiania świata, w którym złem największym był według niego komunizm, postanowił i tutaj otworzyć ludziom oczy na prawdę. Nawiązał więc współpracę z prezesem Rady Głównej Opiekuńczej (RGO) hrabią Adamem Ronikierem, który założył podówczas w Krakowie tzw. Biuro Studiów. Była to zakonspirowana instytucja pomagającą Polakom i zajmująca się studiami nad polską myślą polityczną. Z braku funduszów i wielu innych trudności organizacyjnych udało się wydać jedną tylko broszurę w nakładzie 500 egzemplarzy. Był to tekst Mackiewicza pt. „Optymizm nie zastąpi nam Polski” (październik 1944), w którym autor powtarzał ostrzeżenia sformułowane nieco wcześniej w „Alarmie” i krytykował złudzenia wobec, jak to się mówiło oficjalnie, „partnerskich” intencji Stalina. Jeden z egzemplarzy broszury (a może sam maszynopis) Mackiewicz przewiózł przez Austrię i Włochy do Londynu, po czym – w roku 1952 – przekazał redaktorowi emigracyjnych „Wiadomości”, Mieczysławowi Grydzewskiemu. W czasie pobytu w Krakowie skontaktowali się z Mackiewiczem, prosząc o spotkanie, twórcy „Przełomu”, „drobnego pisemka, jedynego w kraju, poza propagandowymi urzędówkami niemieckimi w języku polskim, stojącego na gruncie nowego ładu Hitlera”. Do spotkania takiego doszło dwukrotnie – po raz pierwszy w hallu stołówki dla urzędników niemieckich przy ul. Długiej (na spotkanie przyszli: Skiwski, Burdecki i jego żona); po raz drugi – w listopadzie 1944 roku – w kawiarni „Pani” przy ul. św. Jana. Na to spotkanie przybył wraz z Mackiewiczem pewien polityk, nazwiska którego Mackiewicz nie ujawnił (zaznaczył jedynie, że przed wojną był „politykiem młodszego pokolenia z obozu konserwatywno-katolickiego”, po wojnie zaś „ideologiem proreżimowej opozycji”). „Przełom” „miał być wyrazem szczerej wypowiedzi, dlatego artykuły w nim podpisywano pełnym imieniem i nazwiskiem. W rezultacie stoczyło się od razu do tuby propagandowej, ściśniętej cenzurą odpowiedniej Stelle… hitlerowskiego czynownictwa Generalnej Guberni, co w systemie totalitarnego szaleństwa nie było trudne do przewidzenia. W każdym numerze powtarzały się dwa tylko nazwiska J.E. Skiwski i Feliks Burdecki. Przełom nie zamieszczał adresu ani redakcji, ani administracji, zadawalając się numerem skrzynki pocztowej”. Swoje życie osobiste twórcy pisma musieli przenieść w najgłębsze podziemie, ukrywając się przed polskim podziemiem. Stali na gruncie apologii Hachy, czyli idei „ratowania substancji narodowej” (tzw. hachizmu). Mackiewicz w rozmowie z nimi stwierdził, że drukowane przez „Przełom” artykuły przynoszą ogromne szkody narodowi, gdyż „wszystko, co piszą Niemcy lub pozwalają pisać pod swą cenzurą, czytane jest przez 99% kraju na opak. Że przeto uprawiając propagandę antysowiecką, sprowadzają ją ponownie do filosowieckiej. Że najmniejszą szkodę przynoszą nam ich artykuły głupie, a największą dobre i słuszne. Czy zatem, z tego punktu widzenia, nie zgodzą się panowie, że ich akcja antysowiecka jest nie tylko z gruntu niecelowa, ale w praktyce szkodliwa?”  | Wiedeń w 1945 Źródło: www.wien.gv.at |
Tymczasem Armia Czerwona szykowała się do ofensywy styczniowej. 18 stycznia 1945 roku, w ostatniej fazie ataku na Kraków, Mackiewiczowie opuścili miasto drogą na Kalwarię. Przez most Zwierzyniecki na Wiśle nie chcieli przepuścić ich Niemcy, musieli przechodzić po lodzie. „O tym, co się działo – napisał Mackiewicz po trzech latach – rozmawiałem z pewnym znajomym w drodze, trochę później już, siedząc nad rowem w śniegu. – Czemu się pan zżyma – powiedział. – Sam słyszałem, jak czekano Niemców w roku 1941, żeby przepędzili bolszewików z Ziem Wschodnich. Tu czekają bolszewików, żeby przepędzić Niemców. To jasne i to jest zupełnie to samo. – Nie, to nie jest to samo [– odparł Mackiewicz. –] Wtedy, w roku 1941, wojna się dla nas rozpoczynała, otwierając nieobjęte horyzonty nowych możliwości, stwarzając nadzieje, chociażby były złudą tylko. Teraz, w roku 1945, wojna się kończy, zamykając horyzonty nowym możliwościom. Nie ma już nadziei, a złudzenia mogą mieć tylko ślepi albo głupcy”. Droga na Kalwarię była jedyną możliwą drogą ucieczki, całe miasto bowiem otoczone zostało już przez Armię Czerwoną. Pytano jednak: dokąd właściwie uciekać? – i odpowiadano, najczęściej ze wzruszeniem ramion: „Na zachód, jak najdalej na zachód i ciągle dalej”. Mackiewiczowie postanowili pojechać do Wiednia. „Niemcy w ostatnich miesiącach przed katastrofą przedstawiały naprawdę niezwykły konglomerat, coś pośredniego pomiędzy więzieniem i wschodnim bazarem – wspominał Józef Mackiewicz. – No i oczywiście, polem bitwy. Nigdy chyba Europa na przestrzeni swych dziejów nie przeżyła podobnej wędrówki nie jedno-, a wielokierunkowej, krzyżującej się w jej centrum. Od Pirenejów do Wołgi, od Hammerfestu do Cypru, Sycylii”. Tym centrum w początkach roku 1945 były ziemie polskie. Wszechobecny chaos i panika zarazem ułatwiały, jak i utrudniały ucieczkę, łatwiej jednak było się przemknąć. Na dworcu w Boguminie kolejarz Czech za ćwiartkę wódki kupił Mackiewiczom normalne bilety kolejowe do Wiednia. Tak dojechali do stolicy Austrii, anektowanej przez Hitlera w marcu 1938 roku. Wysiadając na dworcu w Wiedniu z pociągu „nie mieli nic”: „Nie mieliśmy przede wszystkim doświadczenia. Mieliśmy: jedynie adres datujący się sprzed trzech lat, znajomej Rosjanki na Porzellangasse 49, dwa litry wódki, kupionej na terenie Czech, i trochę tytoniu. Brudni, nie goleni, głodni (…)”. Rosjanka pozwoliła się im umyć, przebrać, nakarmiła ich i zaprowadziła do małego hotelu Eggerlaender przy Franz Josef Bahnhof. Tu po przekupieniu portiera (tytoniem, papierosami i – „dla chorego ojca” – wódką) otrzymali Mackiewiczowie na dwa tygodnie pokój numer 38 na drugim piętrze. Był luty 1945 roku. Ze „zdrajcami” do Andersa Ale nie Wiedeń był celem ich podróży, chcieli uciekać dalej – do Włoch. Wpadł Mackiewicz na pomysł, aby wyjechać wraz z grupą Tatarów, na tatarskich papierach. Jak do tego doszło? Wyjaśniła to żona pisarza Barbara Toporska: „Obrona praw politycznych obywateli ojczyzny (…) zaowocowała dla nas w sposób niespodziewany w styczniu 1945 r. w Wiedniu. Tatarzy. O ile pamiętam, to pan Smajkiewicz, Tatar, i to z sowieckiego Mińska, wystąpił z inicjatywą, że panu Mackiewiczowi należy się za jego stosunek do prześladujących i prześladowanych bezpłatna pomoc. Czyli włączenie do ekipy pod zmyślonym szyldem Osttuerkmenische Waffen SS, szykującej się do dalszej ucieczki na zachód na spotkanie wojsk alianckich. A więc do Włoch”. „Osttuerkmenische Waffen SS” (czyli „Wschodnio-turkmeńska SS”) to było wielkie kłamstwo. Udało się jednak organizatorom całej wyprawy uzyskać w Wiedniu trzy wagony, którymi w drugiej połowie 1945 roku grupa ponad 180 osób (w tym kilku Tatarów krymskich, litewsko-polskich, kilku Karaimów z Trok, kilku Gruzinów, jeden Azer, poza tym eleganckie panie z Warszawy, Wilna i Krakowa oraz, oczywiście, Mackiewiczowie) ruszyła w stronę Włoch. Do Innichen, na starą granicę niemiecko-włoską, transport przybył dopiero po tygodniu, ponosząc – w wyniku częstych bombardowań – krwawe straty. Przez Villach wjechano do włoskiej miejscowości Tarriso, ale tu pociąg się zatrzymał – droga była tak zniszczona, że nie można było jechać dalej. Wówczas przypomniano sobie o innej trasie, wzdłuż doliny rzeki Drawy do stacji granicznej w Innichen. Zawrócono na teren Austrii – do Spittal nad Drawą. W tej miejscowości odstawiono pociąg na boczny tor dla przepuszczenia ważnych transportów wojskowych. Po parogodzinnym oczekiwaniu dworzec zbombardowany został przez lotnictwo amerykańskie. W dalszą drogę ruszono dopiero pod osłoną nocy. Gdy następnego dnia rano transport dotarł do stacji Steinfeld, znów został zaatakowany przez alianckich lotników. Wiele osób zginęło. Po wyjściu żywcem ze Steinfeld, poprzez Lienz, Innichen, Bolzano i Trydent – wszędzie byli bombardowani – dotarli do Mediolanu. Miasto znajdowało się jeszcze w rękach niemieckich, a po ulicach wciąż krążyła włoska policja faszystowska. Mackiewiczowie udali się w Mediolanie do faszystowskiej kwestury, gdzie od ręki wydano im odpowiednie papiery i kartki żywnościowe. Tłumaczył to Mackiewicz następująco: „Polak, była to najświetniejsza legitymacja, jaką się można było posługiwać. (…) Za czasów republiki faszystowskiej wszyscy Włosi kochali Polaków. Tzn. ogromna większość mieszkańców kochała Polaków, że są wrogami Niemców, faszystowska zaś mniejszość kochała Polaków, że są wrogami bolszewików. Nieznajomość języka ratowała przed pomyłką mówienia rzeczy niewłaściwych”. Sytuacja ta zmieniła się w kwietniu roku 1945, kiedy Włochy zostały wyzwolone. „Faszyści poczęli nas nienawidzieć jako jawnych sprzymierzeńców demokracji – pisał Mackiewicz – reszta Włochów znienawidziła nas wkrótce jako wrogów bolszewizmu. Notoryczne uprzejmości coraz częściej przeistaczały się w pojedyncze afronty”. Do czasu też mieszkali Mackiewiczowie w mieszkaniu komunisty-partyzanta przy via Tiziano, jednak po wkroczeniu wojsk alianckich przenieśli się do Rzymu, gdzie – od lipca roku 1945 – na zlecenie Biura Studiów II Korpusu Mackiewicz opracowywał dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej. |