Czy matematyka ma szansę zastąpić fantastykę? Nauki ścisłe zdają się być blisko odpowiedzi na niektóre pytania zadręczające filozofów i twórców, choć do owych odpowiedzi prowadzą bardzo osobliwe drogi. Może niedługo, zmęczeni wątpliwościami, zamiast ku pisarzom i słowu zwrócimy się do monitorów i liczb. Miałem ostatnio przyjemność zetknąć się z książką M. Hellera „Początek jest wszędzie” i, mimo mojej totalnej matematycznej amatorszczyzny, tekst okazał się dla mnie w miarę przystępny. Ale nie to jest najważniejsze. Dzięki tej lekturze dowiedziałem się, czym jest teraz matematyka. Ukończywszy liceum, nie zastanowiłem się nawet przez chwilę, czemu miałyby służyć całki czy różniczkowanie. I nagle pewien człowiek traktuje te obliczenia jak „2+2”, niemal nie przywiązując do nich wagi. Pośród wywodów na temat skomplikowanych (i zbyt często przeze mnie niezrozumianych) teorii matematycznych i geometrycznych struktur były one niczym wymiana bezpieczników dla mechanika samochodowego. Żeby nie było wątpliwości: książka mnie nie zafascynowała, najwyżej lekko zaciekawiła. Przyznaję, autorowi udało się zarazić mnie swym (szczególnego rodzaju) entuzjazmem. Ale nie mam oczywiście zamiaru brać się teraz za poważną matematykę, jestem tego jeszcze bardziej pewien niż przed lekturą „Początku…”. Przekonałem się, że nauki ścisłe już dawno temu wzniosły się na wyżyny abstrakcji kompletnie niezrozumiałej dla laików. Jakby tego było mało, autor sam przyznaje, że niektóre sprawy nie muszą być zrozumiałe nawet dla profesorów, którzy po prostu zdają się na prawidła matematyki i badają problemy, których sami nie ogarniają. Czy może być lepsze pole do popisu dla fantastyki, kiedy naukowcy stają się bezradni wobec swych teorii, nie mając narzędzi, by je zweryfikować? Na wstępie pan Heller porównuje matematyków z filozofami i od razu podaje sztywną granicę między owymi dziedzinami wiedzy. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu (sam autor świadomie i otwarcie w tym pomaga), że kosmologia i filozofia stawiają teraz podobne pytania, korzystają jedynie z innej terminologii i innych środków. Słowo „fantastyka” nie pojawiło się tam ani razu, ale czy słusznie? Czy fantastyka nie szuka odpowiedzi na te pytania? Fakt, że nie jest nauką w ścisłym tego słowa znaczeniu: brak standardowej terminologii, ściśle określonego obszaru badań (to akurat nie do końca prawda, o czym potem), metodologii itd. sprawia, że fantaści skazują samych siebie na pojedyncze natchnienia. Nie mają bowiem żadnych możliwości sprawdzenia swych teorii w rzeczywistym świecie. Wystarczy wyobrazić sobie sympozjum na temat zasady działania mocy Jedi… Fantastyka ma więc zasadniczą wadę: nie podaje odpowiedzi, pozostawiając odbiorcę samemu sobie, z własnymi refleksjami i przemyśleniami. Z estetycznego punktu widzenia jest to prawidłowe podejście, gdyż wyjaśnianie technicznych kwestii byłoby nużące. Z kolei prawienie morałów robiłoby z odbiorcy idiotę. Druga cecha fantastów: stawiają pytania, na które w nauce jest jeszcze za wcześnie lub nie ma możliwości ich zbadania „klasycznymi” metodami. Poruszają kwestie społeczne, psychologiczne, filozoficzne i w końcu: matematyczne, które okazują się wyjątkowo ciężkostrawne dla samych uczonych, jednak zadziwiająco lekkie dla twórców. Czy taki „Powrót z gwiazd” Lema nie byłby dobrym materiałem na pracę magisterską z socjologii? Albo „Odyseja kosmiczna 2001” dla psychologa? Proszę zauważyć: nie dla samych twórców fantastyki, tylko dla przedstawicieli nauk ścisłych. Wspomniane we wstępie niedopowiedziane pomysły nie mogą zostać „dopowiedziane”, w każdym razie nie w obrębie fantastyki, gdyż jej zadaniem nie jest tłumaczenie otaczającego świata. Tak jak paliwem wielu martwych dziedzin literatury były współczesne im problemy, tak dzisiaj paliwem fantastyki są problemy już dawno przez nią samą zasygnalizowane i stawiane ponownie przez następne pokolenia. Sądzę, że istotą rzeczy jest niemożność wyjścia poza pytanie. I nie tylko ze wspomnianych przeze mnie względów estetycznych, ale przez brak narzędzi służących do odpowiedzi. Jedyne, co można zrobić, to napisać felieton czy klasyczną rozprawkę na temat konkretnego zagadnienia (chociażby zasady działania betryzacji w „Powrocie z gwiazd”). Tym jednak fantastyka już się nie zajmuje. Odpowiedź stanowi pole dla nauki. Przyznaję, że odpowiednio postawione pytanie może być najlepszą odpowiedzią. Przykładowo, pytając: „Czy, biorąc pod uwagę podzielenie, upadek moralny i ogólnie niski poziom wiedzy ludzkości, jesteśmy gotowi na spotkanie z wysoko rozwiniętą cywilizacją spoza naszego układu planetarnego?”, twórca może w swoim dziele powiedzieć dość wyraźnie „tak” lub „nie”. Tylko jakie miałby dowody na poparcie swej teorii? Nie ma pojęcia o tym, jacy obcy mogliby do nas przybyć i jak nas zmienić. Zarówno narzędzia, jak i przedmiot badań istnieją tylko w jego wyobraźni. Oczywiście, autor może przeczytać wiele książek o podstawach socjologii, kontaktach międzyludzkich i reakcji na nieznane otoczenie. Ale nie musi tego robić, gdyż historia przybycia obcych nie stanie się przez to bardziej wiarygodna. W dodatku masa pobocznych problemów, takich jak stosunek obcych do ludzkości czy ich własna „osobowość”, zapewne skutecznie rozproszy uwagę tak autora, jak i odbiorcy. W dodatku jest to ciekawsze niż przemyślenia głównego bohatera – nawet jeśli byłby biskupem misji najbiedniejszej części Etiopii. PS. Pierwszy rozdział przytoczonej przeze mnie pozycji można przeczytać tutaj. |