powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LIV)
marzec-kwiecień 2006

Autor
Subkultura konwentowa w wydaniu krako(no)wskim
‹Krakon 2006›
Organizatorzy tegorocznego Krakonu postawili sobie za cel przełamanie złej passy poprzednich edycji konwentu oraz odbicie się od dna, jakim był Krakon ubiegłoroczny. Ochrona, akcja „100% bez” oraz kilka innych rzeczy sprawdziły się bez zarzutu. Można zatem uznać Krakon 2006 za udany, chociaż powrót do formy sprzed lat to nie był. Tym razem zaserwowano uczestnikom konwencję „Piraci we wszystkich możliwych wcieleniach”. Byli zarówno ci morscy, jak również kosmiczni i komputerowi. Do wyboru, do koloru.
‹Krakon 2006›
‹Krakon 2006›
Początki
Rok temu także zorganizowano Krakon, napchano do programu całą masę prelekcji dotyczących antyku i starożytności, zrezygnowano z ochrony i zaufano konwentowiczom. I myśleli Organizatorzy, że będzie to dobre. I przybyli ludzie, i bawili się, i grali, i brali udział w prelekcjach, i upijali się do stanów agonalnych. Gdy konwent się skończył, otworzyły się ludziom oczy, a fora i niebiosa zagrzmiały. I dowiedzieli się Organizatorzy, że konwent był zły. I postanowili drugi raz tego samego błędu nie popełnić. Tak powstał tegoroczny Krakon. Kto ma oczy, niechaj czyta.
Poprawienie wizerunku Krakonu nie okazało się wcale takie trudne. Profesjonalna ochrona pilnująca terenu szkoły, akcja „100% bez” zabraniająca wnoszenia i spożywania na terenie konwentu alkoholu (co prawda każdy zlot ma taki punkt regulaminu, ale mało kto się do niego stosuje), dobrze zorganizowany LARP Nieustający, brak wciskanych na siłę punktów programu dotyczących konwencji konwentu oraz nowa szkoła (już nie ta o dziwnej architekturze, przy Blachnickiego, ale inna, przy ul. Złoty Róg, oddalona o 10 przystanków tramwajowych od centrum) spełniły swoje zadanie.
Przybyłych nie trzymano na mrozie przed szkołą, ale pozwolono zostawić swoje rzeczy w świetlicy i ustawić się w zgrabnej, szybko poruszającej się kolejce po akredytację. Wszystko przebiegało sprawnie i bezproblemowo, choć dziwnym trafem (można to zrzucić na sławną klątwę Arkham Couriera, bo wszystkim zajmował się Seji) zabrakło mnie na liście akredytacji prasowej. Sprawa szybko się rozwiązała i zabrawszy ze sobą tendencyjny identyfikator z upieczoną papugą (dopatrzyłem się w tym ostrzeżenia od organizatorów dla przedstawicieli prasy: piszcie o nas dobrze albo znajdziemy was i będziecie wyglądali tak jak ta papuga), darmowy numer Gwiezdnego Pirata (mały prezent od Wydawnictwa Portal) i ulotkę najbliższej pizzerii, ruszyłem na podbój szkoły.
Wachon preleguje o starożytnym piraceniu<br/>Fot. © Szymon Sokół
Wachon preleguje o starożytnym piraceniu
Fot. © Szymon Sokół
Szkoła
Ze znalezieniem miejsca do spania nie było zbyt dużo kłopotów, podobnie jak z orientacją w planie budynku. Były dwie sale prelekcyjne, jedna konkursowa oraz jedna Wydawnictwa Portal, sala gimnastyczna należąca niepodzielnie do bitewniaków, a świetlica do karciarzy (w sobotę pojawili się oni także na wszystkich korytarzach i utrudniali ruch pieszy). Na terenie konwentu działało kilka sklepów (m.in. Bard z pięcioprocentową obniżką na wszystkie produkty oraz sklep Portala, przy którym można było nauczyć się grać w NS Hex i Zombiaki), bufet z bardzo dobrymi parówkami, tawerna „Pod Rozdeptaną Meduzą”, stanowiąca centralne miejsce organizacji LARPa Nieustającego (później zamieniona na tawernę „Pod Latającą Rybą z Madoka” i zaanektowana przez GSoholików), games room, w którym można było wypożyczyć całą masę gier planszowych (popularnością cieszył się „Jungle Speed”, ochrzczony przez niektórych jako „Hapaj totem!”) oraz sala filmowa z pirackimi filmami (nie udało mi się jej zlokalizować). Szkoła była mała, ale nie odczuwało się w niej ciasnoty.
Program
Informator był bardzo przejrzysty i praktyczny, rozpiska wszystkich punktów programu zmieściła się na dwóch stronach. Jeśli chodzi o ich opisy, to nawet jeśli niektórych nie było, zaoszczędzono konwentowiczom sytuacji z roku ubiegłego i opisów typu: „Chcecie wiedzieć o czym będzie ta prelekcja? Zapytajcie Sejiego. Kierunek Trondheim”. Informator ubarwiono pirackim opowiadaniem oraz zgrabną ilustracją na okładce.
Dużo miejsca poświęcono blokowi d20 (czyli uniwersalnej mechanice Dungeons and Dragons i wielu innych systemów; każdy może ją użyć do swego własnego systemu na podstawie Open Game License, który czyni d20 darmową i popularną alternatywą dla mechanik autorskich) oraz produktom Wydawnictwa Portal, nie poświęcając żadnej uwagi jakimkolwiek starszym systemom typu starego Świata Mroku („Stary WoD umarł”, jak mawiali organizatorzy) czy choćby Legendzie Pięciu Kręgów (która doczekała się tylko jednego konkursu). W trakcie konwentu miało miejsce aż dziewięć LARPów (Live Action Role Playing, czyli, mówiąc w skrócie, zabaw polegających na wcielaniu się w różne, zależne od konwencji postaci i dążeniu do osiągnięcia określonego celu; jest to odmiana zwykłej rozgrywki RPG). Jeśli wierzyć organizatorom, poza niedzielnym konkursem Crystalicum odbyły się wszystkie punkty programu.
Lorii jako dama ze skavenem, Sony, Stary oraz sam skaven<br/>Fot. © Szymon Sokół
Lorii jako dama ze skavenem, Sony, Stary oraz sam skaven
Fot. © Szymon Sokół
Wyjeżdżając z domu zastanawiałem się, co będę robił przez cały konwent, skoro nie jestem maniakiem d20, Neuroshimy i Monastyru. Rzeczywistość zweryfikowała moje poglądy. Byłem na 24 prelekcjach, do tego można dodać kilka, na których przesiedziałem dłuższą lub krótszą chwilę. W większości prezentowały one podobny sobie, średni poziom. Nie żebym się przymuszał do siedzenia na którejkolwiek (może tylko na dwóch niedzielnych, kiedy organizm domagał się długiego odpoczynku), ale z drugiej strony niewiele przykuwało mnie do krzesła, nie pozwalając wyjść.
Czwartek
Na samym początku zjawiłem się na prelekcji Mikołaja Juliusza „Wachona” Wachowicza, dotyczącej piractwa w starożytności. Narysowana na tablicy mapa Morza Śródziemnego sprawdzała się bardzo dobrze i ułatwiała orientację w terenie. Później pojawiła się współczesna mapa Europy, którą przyniósł ze sobą jeden z organizatorów. Wbrew pozorom tamten okres nie był czasem spokojnych wód i bezpiecznych szlaków handlowych. Okazało się, że piractwo było wówczas całkiem rozpowszechnione i nawet sam słynny Juliusz Cezar, jako jeszcze zwykły senator, został schwytany przez wywodzących się z Azji Mniejszej piratów. Później, po dojściu do władzy, zgotował im co prawda krwawą łaźnię, ale nawet to nie powstrzymało wilków morskich przed dalszymi napadami. Innym ośrodkiem morskiego rozbójnictwa była oczywiście Kreta, skąd król Minos rządził twardą ręką basenem Morza Egejskiego aż do czasu wybuchu wulkanu na Therze.
Z kubkiem herbaty ruszyłem na prelekcję Jakuba Ćwieka (skądinąd znanego jako autor powieści „Kłamca”) dotyczącą tajemnic Voodoo. Choć nie znalazłem w zapełnionej sali miejsca siedzącego i przyszło mi niestety stać przez całą godzinę, to jednak nie żałuję. Prelegent spisał się na medal i potraktował swój punkt programu bardzo poważnie. Było o tym, dlaczego haitańskie duchy chowa się do tykw, dlaczego niosący te tykwy nie mogą dotknąć stopą ziemi i muszą stąpać po matach, kim są bokorzy i dlaczego są źli, skąd wzięły się na Haiti krzyże, zanim pojawili się tam pierwsi chrześcijanie, oraz o wielu innych rzeczach (niestety, kursu tworzenia słynnych laleczek, które podobno wcale nie są szmaciane, a gliniane, nie było). Prelegent przygotował się naprawdę solidnie i było widać, że wie, o czym mówi.
Kultyści ze swoją świętą księgą – podręcznikiem do Maskarady<br/>Fot. © Szymon Sokół
Kultyści ze swoją świętą księgą – podręcznikiem do Maskarady
Fot. © Szymon Sokół
Prosto z Haiti przeniosłem się do Starego Świata, kierując się na LARP pt. „Wariatkowo”. Meg, Ligana i Eskel spisali się świetnie. Zainteresowanie grą było całkiem spore, szczególnie wziąwszy pod uwagę, że w tym samym czasie organizowany był LARP Wolsunga, który na większości konwentów ściąga zawsze najwięcej chętnych. Każdy uczestnik dostał swój pasek życia, opis swojej postaci i wstępne informacje na temat sytuacji, w jakiej się znalazł. Akcja miała miejsce w domu dla obłąkanych, gdzie pojawiła się jakaś dziwna istota, która zaczęła mordować pacjentów i lekarzy. Niektórzy zdołali umknąć i zamknąć się w niewielkim pomieszczeniu, ale za każdym razem, gdy gasło światło, jeden z nich ginął. Takie na wpół mroczne, na wpół śmieszne (każdy był obłąkany i musiał odgrywać różne choroby psychiczne) klimaty wszystkim przypadły do gustu. Szkoda tylko, że niektóre z postaci kompletnie nie nadawały się do interakcji z innymi. Dla przykładu – mnie przyszło wcielić się w kogoś o enigmatycznym imieniu UFO, kto miał cały czas trzymać się na uboczu i z nikim nie rozmawiać. Po kilku próbach nawiązania ze mną kontaktu większość grających zrezygnowała i pozostawiła mnie samemu sobie. Choć LARP nie zakończył się dla nas szczęśliwie (wszyscy zginęli na skutek otwarcia drzwi, za którymi czaił się potwór), zabawa była przednia.
Piątek
Dzień zaczął się wcześnie, bowiem już o dziesiątej byłem na prelekcji Michała Mirskiego o subkulturze RPG i subkulturze konwentowej. Po wnikliwej analizie terminu „subkultura” wywiązała się zażarta dyskusja na temat tego, czy środowisko erpegowców faktycznie jest na tyle charakterystyczne, by jeden gracz mógł rozpoznać drugiego podczas choćby jazdy autobusem. Zdania były podzielone, bo w końcu nie każdy fan RPG ubiera się na czarno, nosi glany i długie włosy. Jeśli chodzi o subkulturę konwentową, także można poszczycić się pewnymi osiągnięciami, jak choćby specyficznym humorem. Za przykład posłużył tu dowcip:
Przychodzi konwentowicz do sali, w której jest tylko jedna osoba, i pyta: „Czy można się tu gdzieś rozłożyć?”, na co jedyny obecny w sali odpowiada: „Nie, tu nie ma miejsc”.
Tylko bywalcy konwentów potrafią zrozumieć taki humor. Poza tym wszelkiego rodzaju zloty są niesłychanie bezpiecznym miejscem, gdzie pozostawiony bez opieki na środku korytarza podręcznik, torba czy cokolwiek innego nie zniknie i nie zostanie skradzione, a rzeczy znalezione najczęściej są odnoszone do organizatorów.
Po subkulturach poszedłem na trwającą już od godziny prelekcję organizatorów „Wariatkowa”, która dotyczyła bardzo modnego ostatnio Lineage 2. Wszystko było poparte bardzo ciekawymi screenami z gry oraz zapierającymi dech w piersiach filmami. Pod naporem tak solidnych argumentów przestałem się dziwić temu, że na każdym kroku słyszę coś o tej grze, choć wciąż nie jestem na tyle przekonany, by samemu spróbować w niej swych sił. Okazało się przy tym, że występujące w grze krasnoludy są pedofilami, a krasnoludki przypominają ośmioletnie dziewczynki.
Czekał na wydanie d20 Modern…<br/>Fot. © Szymon Sokół
Czekał na wydanie d20 Modern…
Fot. © Szymon Sokół
Pozwoliłem sobie, z braku ciekawszych punktów programu, na godzinę przerwy i szybki posiłek, po czym wpadłem na prelekcję Lesliego o współczesnym szpiegostwie. Na wstępie obalony został mit, jakoby każdy tajny agent był kimś pokroju Jamesa Bonda, wykonywał karkołomne misje dla Jej Królewskiej Mości, a w przerwach zaliczał kolejne laski i popijał martini z wódką (wstrząśnięte nie mieszane, rzecz jasna). Specjalne służby okazały się być tak samo zbiurokratyzowane, jak wszystko inne we współczesnym świecie, a podstawowy model agenta to człowiek od wypełniania kolejnych formularzy i podbijania pieczątek.
Po krótkiej przerwie na herbatę udałem się do sali okupowanej przez Wydawnictwo Portal, by posłuchać, co też nowego powie Trzewik o kolejnych obsunięciach terminów. Mając ustalony plan, opowiedział o wszystkim, co miało wyjść, a nie wyszło, o tym, co ma wyjść, a nie wyjdzie, oraz o tym, co ma wyjść i bardzo prawdopodobne, że wyjdzie. Najbliżej wydania jest gra karciana „Spadamy” oraz kolejne dodatki do Monastyru i Neuroshimy. Ciekawe, czy obsunięcia w terminach będą tak straszne, jak zazwyczaj.
Niezwłocznie z sali Portala udałem się piętro niżej na kolejną prelekcję o Crystalicum. Majkosz także ma ustalony schemat opowiadania o systemie (robi to od ponad roku, więc praktykę mieć musi) i robi to na tyle ciekawie, że przyciąga słuchaczy. Podczas opowieści o różnych nacjach prezentował nam bardzo fajne, utrzymane w mangowym stylu ilustracje, w tym małe, niepozorne zwierzątko, które zabija w ciągu kilku sekund.
Około siódmej wygospodarowałem sobie nieco czasu na lekką kolację, wypad do pobliskiego sklepu (za którym konwentowicze wierni zasadzie „100% bez” spożywali napój energetyzujący) i chwilę odpoczynku od całodziennego biegania po prelekcjach. Ale nie na długo, bo już przed ósmą wysłuchałem końcówki „Podwodnego świata równoległego” Andrzeja Zimniaka. Prelegent, a zarazem autor powieści „Śmierć ma zapach szkarłatu”, opowiadał o swoich doświadczeniach związanych z nurkowaniem w śródziemnomorskich wodach, spotkaniach z rekinami, barakudą i o kilku innych ciekawych rzeczach.
Zaraz po nim zjawił się Paweł „Tredo” Potakowski oraz całkiem spora rzesza zainteresowanych tym, jak może wyglądać dyskusja warsztatowa o tworzeniu postaci. A wyglądała tak, że różni Mistrzowie Gry prześcigali się w tym, jak długo powinno się omawiać z graczem koncepcję bohatera. Niektórzy twierdzili nawet, że do pełnego ukształtowania postaci potrzeba miesiąca (sic!). A ja myślałem, że mój jeden, góra kilka dni będzie czymś niecodziennym.
Dzień zakończyłem pierwszym oficjalnym spotkaniem GSoholików, które miało miejsce w podziemiu, a konkretnie w tawernie „Pod Latającą Rybą z Madoka” . Wymieniliśmy między sobą różne pomysły na prowadzenie Gasnących Słońc, po czym w okolicach północy wszyscy rozeszli się do swoich sal. O tej późnej porze miały miejsce jeszcze trzy LARPy, ale na żaden z nich się nie połasiłem.
Andrzej Zimniak we własnej osobie<br/>Fot. © Szymon Sokół
Andrzej Zimniak we własnej osobie
Fot. © Szymon Sokół
Sobota i niedziela
W sobotnie popołudnie zjawiłem się na kolejnej prelekcji Andrzeja Zimniaka; tym razem dotyczyła ona najbardziej atrakcyjnych propozycji zagłady ludzkości. Pomoc w wykładzie niosła publiczność, w dużej mierze powielając te same schematy dotyczące meteorytów, trzęsień ziemi, efektu cieplarnianego czy wojny atomowej. Sam zaproponowałem nieco odmienną wizję rodem z „Terminatora”, w której naszą zagładą będą nasze twory i SI. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, by zagłada ludzkości przyleciała z kosmosu w postaci małych, zielonych ludzików. Może to i lepiej?
Kolejnym punktem programu odznaczonym w informatorze była prelekcja Wachona o Sekstusie Pompejuszu – rzymskim korsarzu. Choć mój stan pozostawiał wiele do życzenia i nawet herbata zbyt wiele nie pomagała, z chęcią i zainteresowaniem wysłuchałem tej ciekawej i niecodziennej historii.
Na zakończenie dnia już ledwie żywy oglądnąłem pokaz przygotowany przez Maćka Anteckiego, dotyczący różnych dziwnych machin okresu dwudziestolecia międzywojennego. Znalazły się tam dziesięciopłatowe samoloty, rosyjskie próby zrzucania na spadochronach czołgów, same czołgi o bardzo dziwnych konstrukcjach czy pierwsze rakiety przeciwlotnicze. Zaraz po Maćku zjawili się przedstawiciele KGK, którzy zaprezentowali dość nielicznej publiczności wizję Gwiezdnej Kohorty, nowego systemu RPG w klimatach sf. Około północy miałem jeszcze nawet prowadzić jakąś sesję, ale połowa graczy uznała się za zbyt śpiącą, by grać, ja zaś stwierdziłem, że po trzech dniach konwentu i czterech godzinach snu nie mam siły na tworzenie jakiejkolwiek intrygi.
W niedzielę pozwoliłem sobie tylko na dwie prelekcje. Na początku Tredo, lekko nieswój po odbywającej się w sobotę biesiadzie, opowiedział nielicznym przybyłym o niezniszczalnych ciałach świętych, którzy w kilkaset lat po śmierci trzymają się całkiem nieźle. Po tej prelekcji udałem się na konkurs Wojtka Rzadka i spróbowałem swoich sił w znajomości Legendy Pięciu Kręgów i Japonii. Nie poszło mi najlepiej, ale dzięki łutowi szczęścia zdobyłem trzecie miejsce. Tym punktem programu zakończyłem swoją bytność na tegorocznym Krakonie, spakowałem się i jako jeden z ostatnich w mojej sali wróciłem do domu.
Eliminacje do Omnibusa, Puszon ewidentnie ściąga.<br/>Fot. © Szymon Sokół
Eliminacje do Omnibusa, Puszon ewidentnie ściąga.
Fot. © Szymon Sokół
Okiem uczestników
Zdania konwentowiczów na temat Krakonu są podzielone. Dużej części starszych graczy brakowało prelekcji, które byłyby poświęcone innym systemom niż d20, a niektórzy byli nawet skłonni lepiej oceniać ubiegłoroczny program. Solą w oku wszystkich byli battlowcy, którzy rozłożyli się na wszystkich korytarzach, blokując swobodne przejścia. Na karciarzy, upchanych w świetlicy, chyba nikt nie narzekał. Teren konwentu nie został wyposażony w żaden prysznic, co wielu fanatyków czystości uznało za minus. Wiele osób narzekało także na lokalizację: w końcu dziesięć przystanków do najbliższej knajpy to lekka przesada, szczególnie biorąc pod uwagę zakaz picia na konwencie. Jeśli już wspomniałem o akcji bezalkoholowej, bardzo wielu uczestników na nią narzekało. Nie wiem, skąd wzięło się przekonanie, że dobry konwent bez picia obyć się nie może.
Jak zrobić konwent, żeby odbił się od dna?
Na tegorocznym Krakonie bawiłem się całkiem dobrze. Oczywiście program mógłby być zapełniony ciekawszymi prelekcjami, blok d20 można by ograniczyć, nie mówiąc już o prelekcjach Wydawnictwa Portal. Wydaje mi się, że znalezienie ludzi, którzy przygotowaliby mniej lub bardziej ciekawe punkty programu, dotyczące kilku starszych systemów, nie stanowiłoby problemu, tym bardziej że miałem okazję rozmawiać z paroma, którzy byli gotowi się tym zająć. Konkursy były całkiem ciekawe i różnorodne, można było zdobyć kilka nagród i zarazem dobrze się bawić (jak choćby na konkursie „Legend w stronę Japonii” Wojtka Rzadka, gdzie udało mi się zająć trzecie miejsce).
Cały konwent prezentował się lepiej niż w roku ubiegłym, choć jeszcze nie najlepiej. Pozostaje nam czekać na Krakon 2007 z nadzieją, że będzie jeszcze lepszy.



Organizator: GGFF, KKMF „Dżabbersmok”
Cykl: Krakon
Miejsce: Kraków
Od: 23 lutego 2006
Do: 26 lutego 2006
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

89
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.