powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LIV)
marzec-kwiecień 2006

Więzień układu – część 4
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:changer@interia.pl'>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik

Pluskwa
Od samego rana wszystko zdawało się iść po myśli Arto. Minęła połowa zajęć, a Nowy ni razu nie ujrzał Anhela na oczy. Sieć działała sprawnie, lecz Nowy chodził nadąsany, niemal wściekły, że mu pomagają. W myśli Arto machnął na to ręką. Jego ziemski honor, czy o czym tam na dole sobie myślą, obchodził go mniej niż skóra Nowego. Jak wszystko ucichnie, szybko dojdzie do siebie. Nie zaprzątał sobie tym głowy, pozwalając by sprawy biegły w swoim własnym kierunku.
Skupił się na innej rzeczy. Od rana narastał w nim niepokój. Przyczyną był Zem. Nie martwił się umówionym na dzisiaj spotkaniem, lecz swoim postanowieniem. Rozmowa z nim mogła mu zaoszczędzić miesięcy zbędnych i niebezpiecznych prób. Od tego mogło zależeć jak bardzo zaryzykuje.
Jakby tego było mało, pojawiły się nowe problemy. Żeby było weselej, wiązały się z rozwiązaniem sprawy równie mocno zaprzątającej jego umysł.
„Naprawdę znalazłeś janusa” – odpisał z niedowierzaniem.
„Znalazłem” – potwierdził Lien. Niemal widział dumę z jaką to napisał, choć był odwrócony plecami do kapitana – „a raczej to co z niego zostało rejkert zrobił co mógł więc spróbowałem czegoś innego poprosiłem mikela o pomoc to on wyszukał go swoim programem”
Sprytnie, bardzo sprytnie. Poszedł do tych którzy mieli odpowiednie umiejętności. Co ważniejsze, potrafił nakłonić Mikela do współpracy. Arto przychodziło to z trudem. Może jajcogłowi lepiej potrafią się dogadać między sobą, jak wojownik z wojownikiem?
Lien jest skuteczny, przyznał. Wtajemniczył go w sprawę ledwie dziś rano, właściwie nawet nie licząc na wynik, od tak, by mu pokazać, że mu zależy – a tu taka niespodzianka. Rejkert zawsze działał sam, był sam sobie centrum dowodzenia i podwładnymi. Gdy problem go przerastał, zacinał się. Lien na odwrót – gdy wiedział że sam czegoś nie zrobi, szukał kogoś, kto mu pomoże, i wiedział do kogo się zwracać. Jego dwaj najlepsi jajcogłowi chadzali zupełnie innymi drogami. Warto było połączyć ich umiejętności, lecz najpierw musiał ich jakoś pogodzić. Rejkert nie poczuje się szczęśliwy, gdy się dowie, że Lien zrobił to, nad czym on bezskutecznie się męczył…
„Więc pisz co znalazłeś”
„To stare konto dobrze ukryte i zabezpieczone nie udało nam się tam wejść nic o nim nie wiemy poza tym ze istnieje wydaje się mało aktywne nie wiem kto je założył ale dogrzebałem się do zapisów wejścia”
„Do kogo prowadzą”
„Nigdy byś nie zgadł”
„Anhelo”
„Nie to jest najlepsze są tam też ślady po zemie i jakichś dwóch innych osób ale tych kodów nie znalazłem w sieci”
Wiadomość przepłynęła przez okno i pojawiła się w jego górnej części, a on wciąż ją czytał, jeszcze raz i jeszcze raz. Czego tam szukał Zem? Sprawdzał go?
„A te dwie pozostałe są lepiej ukryte niż janus czy po prostu nie istnieją” – spytał.
„Chyba to nie to nie mogliśmy ich wyśledzić za pomocą plików myślę że to też mogli być anhelo i zem tylko weszli na konto janusa z innych komputerów znaczy te które wykryliśmy mogły być połączeniami dokonanymi spoza szkoły a te nie wykryte to po prostu ochrona systemów grupy starszaki potrafią maskować wejścia z wnętrza swoich systemów”
„Bez sensu weszliby na konto spoza systemu tylko po to by zostawić ślad”
„Ja tylko zgaduję pewnie się mylę ale to pomysł równie dobry jak każdy inny”
Równie dobry jak to że była to Kosa, pomyślał. Co ma wspólnego Zem, Anhelo, i ja? Co ich łączyło z Janusem? Co mnie łączyło z Janusem? Nawet go nie znałem!
„Rejkert mówił coś o innych informacjach które wchodziły na janusa”
„Też je widzieliśmy nie znaleźliśmy nadawców miały tylko adres celu adres nadawcy został usunięty nawet nie wiedziałem że to jest możliwe to beznadziejna sprawa”
„Napisz jeśli znajdziesz coś jeszcze” – napisał.
„Tak zrobię lecz wątpię by dało się więcej wycisnąć jak chcesz znaleźć janusa to szukaj informacji poza siecią”
I tak właśnie zrobię, pomyślał spoglądając pod projektor, gdzie stał plecak napchany do pełna towarem dla Zema. Tak zrobię. I wiem kogo pytać. Lecz pluskwa jest najważniejsza.
• • •
Była przerwa, a on wciąż myślał o pluskwie. Nie poprawiał mu nastroju zarzucony na plecy plecak. Chciał się go pozbyć jak najszybciej. Niczym magnes, przyciągał uwagę wszystkich starszaków. Nie zaskoczyło go gdy kątem oka spostrzegł grupę, chyba siódmaków, wyraźnie zdążającą w jego stronę. To mógł być Mira i jego kumple, lecz nie odwrócił głowy. Ich zemsta, tu i teraz, była ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował. Niby przypadkiem uniósł lekko prawą dłoń, udając że poprawia plecak, tak by łatwo dostrzegli grzbiet z wyrysowanym na niej znakiem Gwiezdnej Flary – dużego koła z długim, zwężającym się ku czubkowi, łukowato wygiętym promieniem. Starszaki rozpoznały symbol i zatrzymały się. Uśmiechnął się w duchu, lecz jego twarz nawet nie drgnęła. Nie chciał ich prowokować. Nie zwykł paradować bezczelnie ze znakiem protektoratu, wyzywająco patrząc na silniejszych od siebie. Protektoraty przychodziły i odchodziły, za to satysfakcja krótkowzrocznych głupców była niezmiennie bolesna.
Dotarł na miejsce przed Zemem, lub tak mu się wydawało. Zem mógł go obserwować, upewniając się, że nie ciągnie za sobą warkocza. Arto już sprawdził czy nikt mu go nie zapuścił, lecz Zem mógł mieć także inne, własne powody by go sprawdzać.
Zem pojawił się niedługo później. W jednym z jego towarzyszy Arto poznał chłopca, którego poprzednio wziął za zastępcę. Drugiego nie znał; z wyglądu nie był ani mniej, ani bardziej groźny niż pierwszy. Sam nie wziął ze sobą nikogo.
– Masz towar? – bardziej stwierdził niż spytał zastępca Zema.
Zignorował go, nie zwracając uwagi na starą grę. Spojrzał na Zema. Zastanawiał się czy nie oskarżyć go o podłożenie robaka. Był ledwie pętakiem bez dowodów, lecz miał powód by grać ostro.
– Oszukaliście nas – odpowiedział twardo. – Towar był zabezpieczony. Pluskwami!
Twarz Zema ani drgnęła. To wystarczyło. Wiedział o wszystkim!
– Był? – spytał zastępca. – Masz go czy nie?
Powoli zdjął plecak i podał go Zemowi. Zem nawet nie drgnął. Stał dalej, z rękoma w kieszeniach. Nawet nie spojrzał na plecak, za to wciąż gapił się na Arto. Towar odebrał drugi z wojowników. Otworzył niespiesznie plecak i zaczął grzebać w środku.
– Jest wszystko – zapewnił Arto. – Skaner spisał się bardzo dobrze.
– A co, wiesz jak go używać? – wojownik z plecakiem, nie podnosząc wzroku, wykrzywił się w ironicznym grymasie.
– Byle pierwszak mógłby się tego nauczyć w kilka minut – odparł z udawaną niedbałością. Chcesz się bawić w mądralę? Żebyś się nie zdziwił. – To dobry skaner, choć ma mały zasięg wyszukiwania. Ale mogę się nie znać. My, piątaki, nie mamy dostępu do takich narzędzi.
Dzięki, Lien, za te informacje. Wiadomości nigdy za dużo.
Starszak uniósł głowę. Przestał grzebać w plecaku. Na jego twarzy malowało się tępe zdumienie osiłka. Zem pozwolił sobie na lekkie skinienie głowy. Zastępca wyrwał plecak z rąk towarzysza, w milczeniu kończąc inspekcję. Skinął głową.
– Możecie zatrzymać skaner, jak było w umowie – powiedział. – Pamiętaj. Gdy wpadniecie, to wasz kłopot. My – podkreślił – nie mamy z nim nic wspólnego.
Arto spojrzał na obserwującego go Zema. Wiedział co zrobił Żimmy? Teraz to nieważne. Czuł, że dla niego rozmowa dobiegła końca. Musiał zacząć działać.
– Oczywiście – odpowiedział, wciąż wpatrując się w Zema. – Wiem, że proszę o wiele, ale chciałbym… jeśli to możliwe… porozmawiać na osobności. Tylko we dwójkę.
Zem wciąż patrzył na niego. Jego twarz się nie zmieniła, nie było nawet śladu zaskoczenia.
– Nie za dużo oczekujesz? – warknął na niego drugi towarzysz Zema. – Nie pozwalaj sobie…
Zem uniósł lewą dłoń. Jego towarzysz natychmiast zamilkł.
– Dlaczego? – krótkie pytanie było pierwszym wypowiedzianym przez niego słowem. Po co on w ogóle przychodzi na spotkania, skoro tylko milczy i kiwa głową?
– Jak mówiłem, były… kłopoty z waszym zamówieniem – wyjaśnił ostrożnie. – Gdybym wiedział więcej, ułatwiłoby mi to pewne sprawy.
Zastępca spojrzał pytająco na swojego kapitana. Zem kiwnął głową. Oboje odeszli, choć z ociąganiem, niechętni by ich kapitan poniżał się osobistym pokazywaniem młodszakowi jego miejsca w szkole. Arto odetchnął. Wprawdzie Zem był starszakiem, lecz w prywatnej rozmowie nawet oni stawali się bardziej swobodni.
– Naprawdę przepraszam za to – zaczął. – Wiem, że znasz się na… pewnych rzeczach. Dlatego potrzebne są wam te części. I dlatego pytam – Zem spokojnie kiwnął głową. Arto uznał to za zezwolenie. – Jak długo mogę trzymać pluskwę z magazynu, zanim dorośli wykryją jej brak?
Zem spojrzał na niego uważnie, czujniej niż wcześniej. Przedtem po prostu go obserwował; teraz przeszywał go wzrokiem.
– Masz ją przy sobie?
– Owinąłem w folię i ukryłem w bezpiecznym miejscu. Ale…
– Nie wiesz czym się bawisz, młodszaku. To bardzo niebezpieczna gra.
– Wiem co robię. Nie wiem tylko kiedy czujniki zauważą jej brak. Cztery godziny, sześć? Prędzej czy później niż nasze?
Zem nie odpowiedział od razu.
– Sporo wiesz, jak na piątaka, ale to nic wobec tego, co wiedzieć powinieneś, jeśli chcesz choćby trzymać coś takiego w ręku.
– Dlatego pytam! Muszę wie… Chcę wiedzieć jak bezpiecznie obchodzić się z pluskwami.
– Słusznie. Dobry handlarz nie sprzedaje towaru bez instrukcji obsługi – Zem zamknął oczy, dumając nad czymś. – Masz skaner. Wiesz, że są lepsze, ale dla was wystarczy. Nie wiem po co ci pluskwa, lecz póki będziesz się z nią właściwie obchodził, nikomu nie zagrozi.
Zem przerwał na chwilę. Arto milczał.
– Pluskwy zabezpieczające nie działają w taki sposób jak nasze. Możesz ją trzymać wiecznie i nikt niczego nie zauważy. Nie zgłaszają się do centrali, lecz reagują na opuszczenie określonego obszaru. Gdy wyciągniesz ją na wierzch, poza magazynem… – Zem splótł dłonie – wtedy uaktywnią każdy czujnik w zasięgu nadajnika. Nasze nadają na dwa kilometry, ich na dziesięć. Automaty otoczą cię w dwie minuty.
– To akurat wiem – przytaknął. – Wiem też, że pod reaktorem pomocniczym żadne czujniki jej nie zauważą.
– Tak – czyżby Zem się lekko uśmiechnął? – Jeśli wejdziesz między ekrany, możesz ją wyjąć z ukrycia. Lecz ekrany nie istnieją bez powodu.
– Wiem.
Słyszał o promieniowaniu, izotopach i o tym, że aby mu to zaszkodziło, musiałby spędzać w tamtym pomieszczeniu przynajmniej kilka godzin dziennie, a nawet wtedy ujawniłoby się to dopiero po kilku latach. Mimo to nie ryzykował.
– Pluskwy, te magazynowe, są nie tyle zabezpieczeniem, co rodzajem kontroli. Zabezpieczeniem są zatrzaski. Nasze pluskwy są bardziej złożone i służą innemu celowi. Tamte są bardzo prymitywne. Dorośli umieszczają je w paczkach, by śledzić ich drogę przez sieć transportową. Każda skrzynka ma swoją pluskwę, nawet ta zwyczajna, tylko one mają ją wbudowaną w ściankę. Jedynie drogie i… unikalne rzeczy posiadają osobne zabezpieczenie dla każdej paczki. Na nie czujniki są szczególnie wrażliwe.
Arto miał rację, Zem był właściwym człowiekiem. Postanowił, że zaatakuje teraz.
– Wiem do czego potrzebujesz tych części – powiedział. Kłamał i zgadywał, lecz czuł, że ma rację. Zawsze wierzył swojemu przeczuciu.
– Tak? Więc do czego służą? – czyżby głos Zema stał się ostrożny?
– Wiem do czego chcesz je wykorzystać, a nie to jak ich używać. Bawicie się pluskwami. Prawdziwymi pluskwami.
Wiele nad tym myślał, lecz nic innego nie przyszło mu do głowy. Powiedział to spokojnie, jakby chodziło o zwykłą rzecz, a przecież oskarżył Zema o coś, co powszechnie uważano nie tylko za ekstremalnie niebezpieczne dla sprawcy, lecz także za zbrodnię przeciwko szkole.
Zem milczał. Nieodgadnione, czerwone oczy nie zdradzały o czym myślał. Musiały dostrzec skrywany strach Arto. Zem był bardziej doświadczony. W rozmowie z nim czuł się tak, jak musieli czuć się chłopcy z jego grupy, lecz oni wiedzieli, że nie zrobi im krzywdy.
Cisza przedłużała się. Czy Zem się z nim bawi? Czy zastanawia się co mu zrobić, czy naprawdę myśli nad odpowiedzą?
– Chyba nie masz zamiaru wyjmować swojej pluskwy?
– Nie twój interes! – powiedział odruchowo, nie przygotowany na tak osobiste pytanie. Dopiero potem uświadomił sobie do kogo to powiedział. Od głowy do brzucha przeszył go lodowaty strach. Zdrętwiał, oczekując na reakcję. Było już za późno, by cofnąć tę bezczelność.
– Twój też nie – odparł powoli Zem.
Nie atakował. Nie poruszył się. Nie było w nim nawet odrobiny gniewu. Czy nie zareagował, bo rozumiał jak delikatny to temat, czy…?
– Nie. Ale muszę wiedzieć! – Arto poczuł przypływ energii. – Nikomu nic nie powiem, ale muszę wiedzieć! Możesz mnie bić, kopać ile chcesz, ale muszę…
Zem podniósł rękę. Arto zamilkł.
– Więc masz odwagę jeszcze się do mnie odzywać. Dobrze. Zobaczymy czy starczy ci jej, by iść dalej. Udostępnij mi na lekcji swoją konsolę. Pełny dostęp.
Zem odwrócił się i odszedł pośpiesznie. Arto postanowił zaryzykować, po raz ostatni.
– Znasz Janusa? – zawołał za odchodzącym Zemem. – Szpiegowałeś mnie przez jego konto?
Zem zatrzymał się. Odwrócił głowę. Jego kamienne spojrzenie było zagadką. Milczał.
– Kim jest Janus? – rozpaczliwie powtórzył pytanie. Zem bez słowa ruszył w swoją stronę. Jego zastępca natychmiast do niego dołączył.
– Zlać go? – powiedział, dość głośno by Arto to usłyszał.
– Zostaw. Idziemy.
Odeszli.
Arto starał się ukryć drżenie, już nie tylko strachu ale i podniecenia. Wolał go nie gonić. Już i tak narozrabiał. Zem mógł mieć go dosyć, lecz po jego spojrzeniu zrozumiał, że to słowo nie było mu obce. Miał szczęście. Odpowiedź mogła być bardzo bolesna. Jaki to miało związek z Zemem? Co go łączyło z Anhelem? Gdyby był na jego miejscu, też nie przyznałby się, że ma z nim coś wspólnego. Zem wprawdzie nie był mordercą, ale… był Żółtoskórym. Konto Janusa było dobrze zabezpieczone, lecz dawno nie używane. Właściciel już dawno opuścił szkołę. Obaj korzystali z niego, by podglądać go przez robaka. Po co? Czy to możliwe, by…?
A w otchłań z tym tajemniczym Janusem! Starszaki często zawłaszczały sobie konta byłych uczniów. Ktokolwiek to był, skoro dostali się tam przed nim, nie miał tam czego szukać. Miał pluskwę, miał swoją szansę na ucieczkę, po stokroć ważniejszą – o ile to była szansa.
Czy powinien odsłonić przed Zemem system grupy? Po co mu dostęp? Z konsoli kapitana mógłby zrobić z ich systemem co tylko by chciał. Do czego mu to było potrzebne? Stał tak przez minutę, nim uświadomił sobie, że całe ciało ma wciąż sztywne. Spróbował się rozluźnić. Ruszył powoli w stronę klasy. Jego grupa będzie się martwić, zwłaszcza Żimmy. Zem działał na niego w szczególny sposób. Był dla niego zagadką i przez to Żim bał się go podwójnie.
Przez całą drogę w jego głowie tłukła się tylko jedna myśl. Po co? Dopiero pod samymi drzwiami dołączyły do niej inne. Poszło mu dziwnie łatwo. Zem zbyt chętnie i zbyt dużo, jak na starszaka, mówił o pluskwach.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.