powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LIV)
marzec-kwiecień 2006

Więzień układu – część 4
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:changer@interia.pl'>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
• • •
Dziś mieli wyprawić się do magazynu. Przygotowania trwały od dawna. Arto odłożył inne sprawy, starając się skupić na tej jednej. Plan musiał być doskonały. Za pomyłkę mogła grozić akademia. Wprawdzie dorośli byli głupi, lecz ryzyko istniało zawsze. Każdy o tym pamiętał, nawet starszaki. Każdy traktował to bardzo poważnie, bardziej niż wysypisko. Tylko dlatego wpadki zdarzały się tak rzadko. Na wysypisku mogli uciekać. Gdyby zaczęli uciekać w magazynie, będzie to znaczyć, że zawiedli. Tam nie liczyła się zwinność, lecz spryt. Nie każdy potrafił być sprytny. Do tego potrzebne było skupienie.
Tym bardziej zirytowało go, gdy na przerwie podeszła do niego jakaś dziewczyna, starsza o kilka lat. Obserwowała go już wcześniej, ale starał się nie zwracać na nią uwagi. Gapiła się tak wyzywająco, tak bezczelnie, że zaczął ją ignorować. W końcu nie wytrzymała. Szybkim krokiem ruszyła w jego stronę i mocno pchnęła w ramię.
– Hej, ty! – jej głos był bezczelnie stanowczy. – Ty jesteś Artoro?
– A czego ty, na próżnię, chcesz od niego, dziewczyno? – odparł za niego jeden z chłopców, zagradzając jej drogę. Ostatnie słowo wymówił z pogardą. Arto przyjrzał się jej niechętnie. Chciała się bić czy jak? Była starsza, ale przede wszystkim była dziewczyną. Jakiś szacunek mu się należał.
Uznała odpowiedź za potwierdzenie. Nawet nie spojrzała na tego, który to powiedział. Kiwnęła głową w stronę towarzyszy Arto.
– Każ im odlecieć – poleciła. – Musimy porozmawiać. Sami – podkreśliła.
Arto ogarnęła złość. Nie dość, że dziewczyna, to jeszcze rozkazuje! Spojrzał na nią jeszcze raz, z wyższością, choć przewyższała go wzrostem, rozważając czy aby nie dać jej nauczki. Tylko czy jest sens dawać nauczkę dziewczynie?
– Niby o czym? – spytał z nieskrywanym zniecierpliwieniem. – Kim ty, na kosmos, jesteś?
Nie odpowiedziała, patrząc chłodno. Jego towarzysze patrzyli to na niego, to na nią. Jedni byli zaskoczeni, inni rozbawieni. Potoczył po nich wściekłym, ostrzegawczym spojrzeniem, by sobie nie wyobrażali, iż byle dziewczyna może mu rozkazywać.
– Słuchaj, nie chcesz mówić, to nie. Ja nie mam dzisiaj czasu – odpowiedział niedbale. Nie zamierzał być uprzejmy. Takie zachowanie było poniżej wszelkich granic przyzwoitości. – Właściwie, nie mam go wcale dla kogoś takiego jak ty…
– Dzieciaku, zamknij się i rób co mówię, dobra? – warknęła. Tego mu było trzeba, wściekłej baby. – Nie chodzi o mnie, pajacu. Każ im zjeżdżać, to pogadamy. To twoi służący czy nie?
Za dzieciaka powinienem jej przywalić, uznał. I za służących. Ale inni zaczęliby zaraz gadać, że bije się z byle kim. Spojrzał na towarzyszy, rozkładając ręce.
– Zostawcie nas samych, bo się nie odczepi. Może to potrwa krócej, niż skopanie jej tyłka.
Roześmieli się, pokręcili głowami i odeszli na bok. Żimmy stał najdłużej. W milczeniu uniósł brew. Arto pokręcił głową. Żimmy poszedł za innymi. Stanęli niedaleko, obserwując.
Arto założył ręce i wyczekująco spojrzał na dziewczynę.
– Jestem Rossie Norrenson – oświadczyła. – Iwen jest moim bratem, kojarzysz? Pewnie nie. Nie wydajesz się szczególnie bystry. Nie podoba mi się to, co się z nim dzieje.
– A co się niby dzieje? – odpowiedział jej równie twardo. Nawet jeśli Nowy jest jej bratem, to jeszcze nie powód, by się wtrącać.
– Co ty, ślepy jakiś? Nie widzisz, co się dzieje?
– Twój brat ma kłopoty, ale niczego mi nie mówi. Niby czego chcesz ode mnie?
– Abyś się tym zainteresował! – rzuciła sucho. – Nie obchodzą mnie wasze dziecinne regułki. Co z ciebie za kapitan, jak nie dbasz o swoją grupę? Sama mam się tym zająć, czy co?
Zacisnął pięści. Nie zamierzał pozwalać, aby jakaś dziewczyna uczyła go co ma robić. Stąpasz po świetliście cienkim włóknie, ostrzegł w myśli, pozwalając, by cała złość wymalowała się na jego twarzy.
– Interesuję się tym – warknął wściekle. – Staram się odkryć, kto się na niego uwziął.
– Ach, więc tydzień wystarczył – stwierdziła ironicznie. – Wielki, sławny Arto był w stanie zauważyć, że ktoś bije Iwena! Wielki sukces! – jej twarz się zmieniła. Zapłonął na niej gniew. – Ułatwię ci. Ten kretyn, którego szukasz, to Anhelo Lousse, dzieciaku, z klasy 9c. Zdaje się, że jego grupa nazywa się Niebiańskie Wrota.
Arto nie był aż tak wściekły, by nie dotarło do niego znaczenie jej słów. Anhelo znany był ze swojej brutalności, bezwzględności i… Wiedział, co o nim mówiono, wierzył w to, ale nie wiedział, ile w tym prawdy.
– Co, zaniemówiłeś?
– Myślę! – polubownie uniósł rękę. Niech to śluza, a dzisiaj wyprawa do magazynu…
– Ach, nareszcie jakaś odmiana. Dobra. Wiesz już kto, więc radzę ci byś się tym zajął.
Jasne. Zająć się Anhelo. Proste. Jest starszy tylko o cztery lata. Może jeszcze przy okazji stłuc kilku jedenastaków? Siostra Nowego najwyraźniej nie wiedziała, kiedy należy się zamknąć. Znowu poczuł złość.
– Bo co? Może naskarżysz? Wy, dziewczyny, jesteście takie… dziecinne!
– Znalazł się dorosły!
– Zrób to, a zobaczysz, co zrobią z wami starszaki. Będziesz mogła przyszykować sobie i bratu ładną, wygodną puszkę – prychnął pogardliwie. – Nie macie pojęcia, jak się to załatwia.
– A czy taki głupi, zarozumiały kociak może cokolwiek wiedzieć? Myślisz, że dziewczyny się skarżą? Szczurzy bobek! Jesteś beksą, czy może zwyczajnie i po prostu za tępy, by zrozumieć, co to znaczy dbać o kogoś? – pokazała mu zaciśniętą pięść. – Radzę ci, abyś zajął się tym, co do ciebie należy albo ja zajmę się tobą!
Arto spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem wybuchnął szczerym śmiechem. Po prostu nie mógł przestać. Kilku przechodzących uczniów aż się odwróciło. Była tak bardzo zabawna udając starszaka, myśląc, że jest starszakiem, że nie mógł się powstrzymać.
Ros sapnęła gniewnie. Jej rzekomo nagły ruch ręki był dla Arto przeraźliwie wolny. Odskoczył, wciąż się śmiejąc, unikając siarczystego policzka.
– Siostrzyczko, jesteś za wolna! – spróbował się opanować, lecz szeroki uśmiech wciąż rozciągał mu usta. – Lepiej wracaj do swoich koleżanek i chłopaka, bo jeszcze ktoś cię skrzywdzi!
W jej oczach zapłonął dziki błysk gniewu. Arto nie zwrócił na to uwagi. Dziewczyny nie potrafiły walczyć. W porównaniu z nią Nowy był mistrzem, ona po prostu jeszcze o tym nie wiedziała. Siostrzyczko, nie jesteś na Ziemi, stwierdził w myśli, tu są sami prawdziwi twardziele a nie dziewczynki w spodniach. Nawet twój chłopak, jeśli znajdzie się taki, który chce mieć coś wspólnego z taką jak ty, nie tknie mnie palcem. Gdyby inni się dowiedzieli, że biega za młodszakiem, bo tak kazała mu jego dziewczyna…
Ros pogroziła mu zaciśniętą pięścią.
– Lepiej uważaj! – syknęła. – Ciesz się, że cię potrzebuję. Inaczej pokazałabym ci, że kobiety z Ziemi potrafią poradzić sobie z takim bezczelnym karzełkiem jak ty! Jeszcze się doigrasz! – odwróciła się na pięcie i odeszła.
I kto tu był bezczelny?
– W każdej chwili, siostrzyczko! – zawołał za nią. – Jak jesteś taka mocna, to sama się o niego zatroszcz!
Odwróciła się w jego stronę, lecz nie zatrzymała. Gdy znikła na schodach, rozejrzał się dookoła. Odetchnął głęboko. Już się nie uśmiechał. Dziewczyny, pomyślał z pogardą. Nadają się tylko do tego, by z nimi handlować. Wolał sobie nie wyobrażać jak wyprawiają się do magazynów. Były takie zarozumiałe i pewne siebie, jakby to, że wyglądają na dorosłe sprawiało, że rzeczywiście takimi się stają. Według niego były ledwie mało sprytnymi, choć wyrośniętymi dziećmi.
Rozmowa wzbudziła sensację wśród młodszaków. Kilkanaście par ciekawskich oczu obserwowało każdy jego ruch. Kilku młodszaków od razu pobiegło na górę, w ślad za dziewczyną. Dostrzegł dwóch ironicznie uśmiechniętych wojowników z Gwiezdnej Flary. Na wielki kosmos, taki wstyd! Musi nauczyć Nowego jak postępować z siostrą. Lecz ani przez chwilę nie wierzył, że to on ją przysłał.
Anhelo… Nie bez powodu nazywali go Aniołem Śmierci. Nie bez powodu lubił to przezwisko. Nie bez powodu zmienił nazwę swojej grupy na Niebiańskie Wrota. Tamten chyba nazywał się Herry, przypomniał sobie. Mówili, że to był wypadek, lecz wszyscy dobrze wiedzieli kto był z nim tamtego rozjaśnienia na Przystani. Dwóch innych nie wytrzymało; sami poszli na drugą stronę, kilkunastu innych trafiło przez niego do akademii. I była jeszcze Włócznia. Od Anhela uciekał każdy, kto mógł, nawet rówieśnicy z grupy. Zostali przy nim tylko tacy jak on; niewielu, ale byli. Każdy miał nadzieję, że nigdy nie będzie miał z nimi do czynienia. Robaki mogły być jego dziełem. Mógł pilnować Nowego i obserwować reakcję jego kapitana. To było logiczne, lecz Rejkert twierdził, że robaki nie były identyczne…
Rozumiał, że Nowy jest nowy, ale dlaczego nie przyszedł z tym do niego? Gotów był poświęcić życie za jego szacunek? Zdziwił się, gdy złapał się na tej myśli. Nie mój, uznał, lecz grupy, ale nie mógł zapomnieć jak czasem Nowy mu się przyglądał. Poczuł, że w jakiś dziwny sposób mógł być odpowiedzialny za to, co się stało.
Zaczął obawiać się, że udzielenie Nowemu pomocy może okazać się zbyt kosztowne, lecz nie chciał go tak od razu wyrzucać. Jeszcze nie. Dopiero jak nie będzie miał wyjścia. Nikt nie będzie wtrącać się do jego grupy, nawet Anhelo.
Ruszył w stronę klasy. Niemal natychmiast został otoczony przez towarzyszy. Coś usłyszeli? Ich wesołość nijak się miała do ponurego nastroju, w który sam wpadł. Tylko Żimmy był poważny. Nic nie mówił. Tak, on musiał słyszeć.
– Dobrze słyszałem, kapitanie? – spytał jeden z wojowników. – To siostra Nowego?
– Potrzebuje opiekunki? – zachichotał inny. – Nasze niańki nie wystarczają?
Arto odwrócił się gwałtownie. Twarz chłopca usiana była piegami niczym przestrzeń gwiazdami. Linia, jaką tworzyły pod oczami, przypominała Drogę Mleczną. Teraz konstelacje jego piegów były poprzestawiane przez zmarszczki lekko złośliwego uśmiechu.
– Kopalniany kloc! – siła gniewu sprawiła, że nawet gdyby to wykrzyczał, nie sprawiłby tym takiego wrażenia. Chłopiec zesztywniał. Zapamiętam cię, Alsza. Przypomnę ci wszystko, gdy sam będziesz miał kłopoty.
Zatrzymali się, nie rozumiejąc jego złości.
– Jeśli któryś będzie się nabijać z Nowego za to, że ma taką głupią siostrę – ostrzegł – to tak mu przyłożę, że będzie sklejał twarz taśmą. Nie jego wina, zrozumiałe?
Jeden z chłopców kiwnął głową. Kerell.
– Jasne, kapitanie. Też jest nowa. Nie wie, co się dzieje.
– Dokładnie – potwierdził. – Nowy jest od niej mądrzejszy, więc to nie dziedziczne – uśmiechnęli się lekko, lecz jemu nie było do śmiechu. – Ale jego kopalniana siostra na coś się przydała. Wiem już kto na nim siedzi. Anhelo.
Kilku wbiło wzrok w podłogę, nagle zainteresowawszy się czubkami swoich butów. Kilku spojrzało po sobie. Ktoś gwizdnął, cicho, lecz przeciągle.
– No to nieźle. Z takim niewiele możemy zrobić.
– Nowy jest już trupem.
– No chyba. Tu nie pomoże nawet Gwiezdna Flara…
– Nie każdy, kogo dopadł Anhelo zaraz lądował w puszce – Arto spróbował ich uspokoić. – Może zanim oddamy Nowego Ziemi spróbujemy mu pomóc? Będziemy musieli go pilnować. I obserwować Anhela – czy mu się zdało, czy na kilku twarzach zauważył strach? – Jak obaj będą blisko siebie, będziemy ogłaszać alarm… – wzrok Arto natrafił na Kerella. Coś go tknęło. Orfius też był razem z nimi. Rozejrzał się, klnąc się w duchu, że wcześniej o tym nie pomyślał. – Gdzie Nowy? Kto go widział ostatni?
Chłopcy zaczęli się rozglądać. Nowego rzeczywiście nie było, podobnie kilku innych wojowników, lecz na nich nikt nie polował.
– Nie stójcie tak, tylko go znajdźcie! – rozkazał, głośniej, niż zamierzał.
Wszyscy się rozbiegli, niektórzy z wyraźną niechęcią. Zapamiętał ich. Potrzebował wojowników, na których mógł polegać. Ochrona z Gwiezdnej Flary rozglądała się niepewnie, nie wiedząc co robić. To już ich problem. Nie potrafili upilnować Nowego, to niech się martwią jak upilnować innych.
Już chciał odejść, gdy Żimmy go zatrzymał.
– Ty poważnie o tym Nowym? – spytał cicho. – Porywasz się z pięściami na plaszkło!
– Śmiertelnie poważnie. Miałeś go pilnować!
– A widziałeś kiedy i gdzie zniknął? Był z nami jeszcze niedawno. Przegapiłem go, ale to się więcej nie powtórzy. Jednak…
Arto rozumiał. Sam też miał wątpliwości, lecz to właśnie najbardziej ich różniło. Żimmy zbyt łatwo się wycofywał. Od pierwszej klasy uczył się, że lepiej jest zrezygnować. Arto się nie poddawał, nie bez walki. Poza tym, musiał przyznać, że żal mu było tak po prostu stracić Nowego. Zapowiadał się na niezłego wojownika, no i Arto ciekawiło jego zachowanie.
– Może to nic poważnego – odparł. – Nowy jest jednym z nas. Zrobię dla niego tyle samo, co dla każdego innego. Tyle samo, co dla ciebie, nie mniej i nie więcej. Nie utrudniaj tego.
Nie czekał na odpowiedź. Odwrócił się i odszedł. Słowa nie zabrzmiały tak jakby tego chciał, lecz był zbyt zdenerwowany, by miało to dla niego jakieś znaczenie.

Tym razem Nowy szybko się znalazł. Nic mu nie było, przynajmniej fizycznie. Siedział skulony pod drzwiami klasy, przyciskając kolana do piersi, niczym beksa. Gdy zauważył, że nad nim stoi, spojrzał na kapitana i wtedy Arto zobaczył jego strach i z trudem skrywane łzy. To nie był ani strach beksy, ani łzy bólu. Nowy nie był pobity.
Arto już to widział. Tak samo patrzyły straszone przez niego młodszaki, tylko one nie wyglądały aż tak źle. Nie straszył ich aż tak bardzo, tłumaczył sobie, tylko, gdy oszukiwali. Prawie ich nie bił. Czy to o to chodziło? Czy miał się zmierzyć z efektem działania swojej własnej broni? Ktoś, kto zabił i uniknął policji nie może być głupcem.
– Nowy, co się dzieje? – spytał. – Wiem, kto się do ciebie przyczepił, ale nie wiem jak…
– Nic – odparł szybko Nowy i przełknął ślinę. – Nic się nie dzieje.
– Przestań robić ze mnie durnia! Twoja siostra wszystko powiedziała. Masz pojęcie co ci grozi? To tak chronisz swojego młodszaka? Przynosisz wstyd całej grupie!
Nowy oparł czoło na kolanach. Milczał.
– No co jest? Taki z ciebie samotny Tułacz?
Arto przygarbił się, ramiona opadły w dół. Nie docierał do niego, co gorsza nie miał pomysłu, jak sobie z tym poradzić. Nigdy nie zastanawiał się, jak metoda zastraszania działa z drugiej strony. To się wymykało spod kontroli. Zamierzał od teraz dobrze go pilnować, lecz grupa wciąż była ważniejsza od jednego wojownika. A dla grupy najważniejszy był magazyn.

Pierwszą rzeczą, którą robił na każdej lekcji, było uruchomienie podprogramu instalującego na konsolach system grupy. Zamierzał jeszcze raz przemyśleć wszystkie sprawy dotyczące ich dzisiejszej wyprawy, lecz gdy jego palce dotknęły wirtualnych klawiszy, myślał znów o Nowym. Co z nim zrobić? Powinien odebrać mu ochronę Wela, lecz to mogłoby go jeszcze bardziej załamać. Niechciany protektorat zaczynał go uwierać, jednak skoro go dał, musiał go wypełnić. Tyle że protektor sam potrzebował ochrony. Nowy, ty mnie jeszcze wykończysz, na zimną plazmę, ty i te twoje sekrety. Dlaczego, dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
Zaczął wysyłać wiadomości, na osobnych kanałach. Do wyprawy potrzebował jedynie kilkunastu chłopców, tych którzy się na tym najlepiej znali. Reszta była wolna. Dlaczego, na nieskończoną pustkę, siostra Nowego musiała go zaczepić właśnie dziś? Nie miał jej za złe tego co opowiedziała, lecz to jak to zrobiła. Gdyby nie pyskowała, gdyby po prostu, jak każda inna dziewczyna, poprosiła o rozmowę zamiast żądać jej jakby był jej chłopakiem – po jaką próżnię starszaki z nimi łażą, z takimi babami? – wtedy nie zwróciłby na to uwagi. Lecz ona musiała zgrywać ważną, bo była z dołu. Wariatka. Po jaką nieskończoną otchłań starszaki zadają się z dziewczynami, po co biją się o nie, jakby były zdobyczą równie cenną co dobry magazyn? Po co obnoszą się z chodzeniem akurat z tą, a nie inną? Nie zamierzał tak zgłupieć.
Kilkanaście minut później wszystko było gotowe. Wszystkie mrówki, których nie potrzebował Rejkert, miały obserwować Anhela i ostrzegać, gdy znajdzie się w pobliżu Nowego. Wiedział, że będą się bały na niego spojrzeć, lecz zamierzał zmusić je do posłuszeństwa. Protekcja, jaką im dawał była warta o wiele więcej, niż takie nic nie znaczące ryzyko. To powinno wystarczyć. Anhelo widząc kłopoty, często dawał za wygraną. Niech sobie poszuka innego, łatwego łupu. Jeźdźcy Smoków trzymają się razem.
Lecz dlaczego Nowy? Jeśli to wszystko było zwykłym przypadkiem, mógłby już uznać sprawę za zakończoną. Dotąd nie wnikał w przyczyny, dla których Anhelo robił to, co robił. Nie szukał w sieci publicznych informacji na jego temat. Mając problemy z dorosłymi, na pewno założył w systemie programy ostrzegające o zainteresowaniu jego osobą. Lecz Anhelo sam zaczął – dostateczny powód, by przejrzeć wszystko, co tylko Arto mógł znaleźć na jego temat. Wypyta kilka osób, nawet jeśli będą unikać odpowiedzi. Musiał sprawdzić ile z tego słyszał to plotki, a ile może okazać się prawdą. Sprawdzi to, nawet jeśli Anhelo będzie mu patrzył na ręce.
Okienko rozmowy z Nowym, jakie nagle się otworzyło, było ostatnią rzeczą, jaką spodziewał się ujrzeć. Spojrzał na niego. Wreszcie zaczął dochodzić do siebie.
„Przepraszam za siostrę” – przeczytał – „chyba bym ją zabił gdybym wiedział że to zrobi”
„To tylko dziewczyna” – odpisał – „na niczym się nie zna”
„Możesz mieć przez nią kłopoty”
„Przez kogoś takiego nie żartuj dziewczyny są nikim byle nie próbowała mnie więcej zaczepiać jeszcze będę ją musiał pobić”
Nie widział na pewno, lecz Nowy chyba się uśmiechnął.
„Ty to rozumiesz nie jesteś jak inni ale inni mogą mnie nazwać beksą”
„Pomogę im zrozumieć”
„Zajmę się młodszakiem naprawdę już mi lepiej przepraszam nie przyniosę wstydu”
„Pamiętaj mi zawsze możesz powiedzieć co się dzieje wiem że boisz się anhela ja wiem jak to działa sam tak robię pamiętasz z młodszakami”
„Więc przestań to robić przestań jeśli ci na mnie naprawdę zależy nie wiesz jak to jest”
„Wiem lepiej niż myślisz nie robię tego dla przyjemności”
„Jesteś po prostu okrutny nie rozumiesz jak to jest”
Nowy zamknął okno. Znowu się przygarbił. Czy ja robię coś nie tak? Czego ty chcesz, Nowy? Abym ich bił, kopał tak długo, aż zaczną mnie słuchać? Wtedy też będą się mnie bać. To, co robię jest lepsze. Boją się mnie tylko wtedy, gdy wiedzą, że mnie zawiedli.
„Wróć wcześniej do domu i nigdzie nie wychodź jutro wszystko będzie dobrze” – napisał. Wysłał wiadomość i od razu zamknął okno. Jeśli Nowy poczuje chęć do rozmów, to się sam odezwie. Na razie niech przemyśli to, co mu napisał. Na razie niech trzyma się grupy.
• • •
Po lekcjach ruszyli do akcji. Zwykle nazywali to wyprawą, czasem wprost – włamaniem. Nie kradzieżą – kradzieże zdarzały się głównie na promenadzie i potrafił ich dokonać byle pierwszak. Włamanie było czymś o wiele bardziej skomplikowanym. Wymagało planu. Dorośli też próbowali się włamywać, lecz byli tacy niezdarni, ich metody były tak prymitywne, brak przygotowania tak kompletny, za to zachłanność tak wielka, że rzadko kiedy kradli bezkarnie.
Czołgając się szybem wentylacyjnym, Arto jeszcze raz analizował w myśli szczegóły planu. Czy pomyślał o wszystkim, czy niczego nie przeoczył? Tym razem ryzyko było wyższe. Nawet rozmowa z Zemem nie wydawała mu się tak ryzykowna, jak wypełnianie zawartej z nim umowy. Nie chodziło tylko o wpadkę podczas wyprawy. Jeśli dorośli poznają, że coś się stało, stracą magazyn na długie miesiące, być może i na rok. A nie był to byle jaki magazyn. Zdobycie nieformalnej kontroli kosztowało ich wiele trudów, tak samo uzyskanie od poprzednich właścicieli sposobu na dostanie się do środka. Nie wyprawiali się do niego zbyt często. Dorośli nie byli zbyt podejrzliwi. Mogli bezpiecznie handlować zdobyczą.
Dobrze znali swój teren. Znali rozkład czujników, liczbę strażników, plan pomieszczenia – wszystko. Tym razem niewiadomą stanowił komputer. Miesiąc temu Rejkert odkrył, że dokonano w nim zmian, więc przed dwoma tygodniami kapitan zlecił Orfiusowi zakup programu, który potrafiłby go automatycznie zablokować. Dziś mieli go wypróbować.
Zabawa z komputerami i z siecią była robotą dla jajcogłowych. Rejkert był zajęty, więc jego miejsce zajął Lien Kires – drugi jajcogłowy w grupie. Mówili na niego Bystrzak. To on miał się podłączyć do pobliskiego zdalnego przekaźnika sieci, wpuścić program i wymierzyć w cel. Niedoświadczony Lien przejął się zadaniem – stając się potencjalnie nieuważnym – lecz program, według zapewnień starszaków, sam miał się zająć większością napotkanych przeszkód. Arto bardziej się obawiał, że Lien zapomni wejść do banku danych, w tej krótkiej chwili, gdy komputer będzie odsłonięty, lecz wciąż funkcjonujący, by skopiować spis inwentarza. Spis miał być dowodem, gdyby się okazało, iż pewnych części, tych dla Zema, nie było w magazynie.
• • •
Dotarli do celu. Arto był na przedzie kolumny, Żimmy trzymał się tuż przy nim. Szyb był wystarczająco szeroki, by zmieścili się obok siebie. W milczeniu doczołgali się do wylotu i unieśli kratę. Starali się nie wychylać, aby ich pluskwy nie znalazły się w zasięgu czujników. Szyby wentylacyjne były od nich wolne, lecz dalej było ich pełno. Czujniki były tak zaprogramowane, by strzegły określonego obszaru – i niczego poza nim. Wszystko, co znajdowało się poza strefą, choćby o milimetr, było ignorowane.
Czasem szyb nie wystarczył, by dotrzeć do celu. Tak było w przypadku magazynów. Wyloty miały tam ledwie po dwadzieścia centymetrów i były umieszczone na suficie, wiele metrów nad podłogą. By jeszcze bardziej utrudnić włamanie, magazyn otoczono pustym korytarzem, okazyjnie patrolowanym przez strażników. Nie było żadnej innej drogi, poza przejściem przy stróżówce.
Większość magazynów miała jednak luki. Ten miał trzy. Pierwszą były wyloty szybu, prowadzące na okrężny korytarz – lecz nikt nie budował magazynu z myślą o włóczących się po wentylacji dzieciach. Drugą był brak czujników we wnętrzu magazynu, jednak to była konieczność – silne pole rampy magnetycznej szybko by je zniszczyło. Trzecią luką było istnienie niewielkich, pancernych, dawno zaspawanych drzwi na tyłach magazynu – i tylko ta jedna luka była błędem, który dorośli winni byli przewidzieć. Owszem, unieruchomili je, lecz nie do końca – dziś masa spajająca była tylko wypełnieniem ze sztucznego tworzywa, zastąpionym dawno temu przez innych uczniów, którzy dziś pewnie mieli własne dzieci. Niewielu interesowało się jak tego dokonali; drzwi były po prostu spreparowane, to wszystko co musieli i chcieli wiedzieć. Arto korzystał z ich osiągnięć, z zachwytem podziwiając rezultat. Pozostało im tylko oszukać czujniki i odciągnąć strażników.
Kto wpadł właśnie na taki sposób dostania się do środka? Kto układał takie plany? Prawie każdy magazyn w sektorze był rozpracowany, czasem nawet na kilka sposobów, lecz Arto nie przypominał sobie, by ktoś kiedyś wymyślił nowy sposób. Wyglądało to jak gdyby było tak od zawsze. Nawet on jedynie nieznacznie zmodyfikował plan, który wykorzystywali poprzedni właściciele magazynu. Tłumaczenie, że nowe sposoby są zbyt czasochłonne w opracowaniu i ryzykowne w sprawdzaniu nie wyjaśniało sytuacji. W kilku magazynach dorośli zabezpieczyli luki; lecz ich właściciele, zamiast znaleźć nową drogę do środka, zwyczajnie je porzucili. Nikt nie próbował ich zdobyć, nikt nie zajmował się ich rozpracowaniem – bo nikt już tego nie potrafił, jakby z roku na rok uczniowie w szkole stawali się coraz głupsi.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.