Zaczęła się lekcja. Arto wpatrywał się w swoją konsolę na wpół niewidzącym wzrokiem. Był podzielony w środku. Czy może narażać grupę dla własnych celów? Pod reaktorem czekała pluskwa, a on potrzebował o niej jak najwięcej informacji. Lecz zawsze był lojalny wobec grupy. Żądał tego od innych i sam nie mógł się z tego wykluczyć. Czy Zem chciał się zemścić za ich rozmowę? Co by zrobili bez systemu? Ilu wojowników miało jakiekolwiek pojęcie na temat jakichkolwiek zajęć? Lecz dla kogoś, kto miał dość rozumu, by manipulować przy pluskwach i pozostać w szkole, ich systemy obronne nie byłyby żadnym wyzwaniem. Wiele razy, na polecenie kapitana, Rejkert niszczył systemy innych grup. W wojnie komputerowej jego pozycja wśród jajcogłowych z innych grup była prawie tak wysoka jak Arto wśród innych kapitanów, lecz atak Zema przeszedłby przez ich obronę jak powietrze przez otwartą śluzę. Gdyby tego zechciał, jajcogłowi z Flary rozbiliby ich system na atomy, a oni mogliby na to jedynie bezradnie patrzeć. Odszukał konsolę Zema, dotarł do poleceń rdzenia systemu i podłączył bezpośrednio do sieci swojej grupy. „Idę dalej” – napisał.
Przez długą chwilę nic się nie działo. Zem nie odpowiadał, lecz połączenie pozostawało aktywne. Rejkert spojrzał na niego pytająco. Widział co się dzieje, zawsze wiedział o wszystkim co dzieje się z systemem, lecz nie reagował, bo rozpoznał kapitański kod dostępu. Arto skinął mu głową. Będzie musiał jakoś mu to wytłumaczyć, lecz jeszcze nie wiedział jak. Mijały minuty. System wciąż działał jak należy. Zem wciąż był na linii. Nagle na projektorze zaczęły otwierać się dziesiątki okien, tysiące stron tekstu, schematów, opisów i symulacji. Dane techniczne, plany układów, parametry pluskwy, jej budowa, wszystko to przelatywało przed jego zdumionymi oczami, zapisując się do pliku. Dostrzegł sygnaturę archiwum. Agencja Bezpieczeństwa Układu. To tam pracowali wszyscy Protektorzy. Z przerażenia skulił się na krześle, na szczęście nauczycielka była zajęta swoją konsolą. Szkoła nagle znikła, a on wisiał w próżni, jak podczas przeprawy kanałem. Mylił się. Można wiedzieć za dużo. Za informacje, jakie oglądał, Protektorzy zabiłby go na miejscu. Rejkert zbladł jak ściana. Lien także. Obaj mieli dostęp do jego osobistych plików. Zauważyli transfer z zewnątrz i zaczęli przeglądać to, co nadeszło. Byli jajcogłowymi. Rozumieli schematy lepiej od niego. Natychmiast ich odciął. Jak bardzo im ufał? Czy aż tak bardzo? Miał nadzieję, że Rejkert nie spróbuje włamać się do jego plików. Wobec jego umiejętności był całkowicie bezbronny. Znaczek końca transferu zamigotał między oknami. Zdjęty paniką, niepewnym ruchem ręki zamknął wszystkie okna. Za moment otworzyło się kolejne. Przeraził się, że to kolejne dane, że będzie ich tyle, że zapchają pamięć, przydzieloną jego grupie przez szkolny komputer, i przeleją się do publicznej pamięci szkoły, lecz to była tylko wiadomość od Zema. „Jeśli rozumiesz choć dziesiątą część to jesteś geniuszem nie trzymaj tego w szkole ani sekundy dłużej niż musisz zabierz to do domu na jakąś konsolę bez dostępu do sieci”
„Dalczgeo mi ot dłaeś” – odpisał, z trudem trafiając palcami we właściwe klawisze.
„To moja sprawa ja też nienawidzę tego paskudztwa pewnie nawet bardziej niż opiekunki pomocy z ciebie mieć nie będę ale może w przyszłości zdołasz ją pokonać”
Arto przypomniał sobie o robakach. Strach go sparaliżował. A jeśli jest ich więcej, takich których nikt nie potrafił wykryć? Dwie minuty siedział bezwładny niczym worek wody, nim zdołał wziąć się w garść. „Czy to bezpieczne ktoś mógł coś zobaczyć”
„A myślisz że co zajęło mi tyle czasu nie ruszaj tego pliku nie przenoś po prostu go skopiuj wtedy sam usunie po sobie wszelkie ślady pamiętaj masz tylko jedną próbę nie robię tego za darmo wciąż możemy potrzebować kogoś do załatwiania różnych rzeczy”
Wiedział co to oznacza. W jakiś niepojęty sposób on, zwykły piątak, wszedł do grona prawdziwych władców szkoły, jako dostawca części do robienia rzeczy, o których samo myślenie było niebezpieczne. Okno się zamknęło, lecz Arto natychmiast otworzył nowe. „Zaczekaj przepraszam powiedz czy da się tak zrobić bym znikł”
„Można skonstruować urządzenie które działa jak transmiter pomiędzy pluskwą a czujnikami pośredniczy w przesyłaniu sygnałów między nimi a co ważniejsze nie wymaga ich rozkodowania takie coś potrafi sprawić że system będzie cię widział w innym miejscu niż jesteś dla pluskwy to on jest czujnikiem a dla czujnika jest pluskwą i sam decyduje jaki sygnał do nich dotrze rozumiesz o czym piszę”
„Tak to genialne ale czy możliwe”
Chyba wciąż musiał być w szoku, skoro rozmawiał z Zemem jakby był jego klasowym jajcogłowym. I Zem mu odpowiadał. Nie chciał przerywać tej nitki, jeszcze nie teraz. „Za dużo byś chciał wiedzieć nie pytałem ciebie o twoje metody poprawiania ocen”
Oceny? O czym on pisał? W porównaniu z tym zmiana ocen była niczym! „Powiem ci wszystko co wiem”
„Nie trzeba nie mamy czasu na takie rzeczy jesteś mi sporo winien młodszaku”
Nie mógł nie zauważyć, że Zem ani razu nie starał się go obrazić. Rozmawiał z nim w ten sposób niemal od pierwszego spotkania. Z jakiegoś powodu traktował go jak równego sobie, tak długo jak długo tego nie nadużywał. Zachowywał się niemal jak… nauczyciel. „Będziemy dla ciebie chodzić po co zechcesz i kiedy zechcesz powiedz mi tylko czy z czymś takim będę mógł wejść naprawdę wszędzie”
„Nie są miejsca gdzie czujniki są podpięte pod inną sieć która działa na innej zasadzie ale tam nie masz po co wchodzić”
Arto znał odpowiedź na następne pytanie jeszcze zanim je wysłał. To by było zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Jednak musiał spytać. „Co to za miejsca”
„Więzienia doki placówki kosy wszystkie te o najwyższym stopniu bezpieczeństwa tam nie ma czego szukać teraz już wiesz pamiętaj gdy się to rozniesie będę wiedział przez kogo a wtedy lepiej znajdź sobie ostatnią przystań bo w porównaniu ze mną będzie to przyjemność dalej chcesz o coś pytać”
Jego rozczarowanie nie było wielkie. Domyślał że już że zwykłymi sposobami nie zdoła przejść przez śluzę doku. Potrzebował nowej techniki oszukiwania czujników i zamierzał ją znaleźć. Poczuł dreszcz. Wszedł w to tak nagle, a teraz nie miał odwrotu. Czy chciał mieć odwrót? Zaryzykował wszystko, co mógł i dostał wszystko co chciał. „Nie to wszystko przysięgam niczego nie zdradzę nikomu”
„Oby nie jestem mordercą ochłoń trochę potem się z tobą skontaktuję nieprędko ale czekaj”
Zem się rozłączył. Będę czekać. Spojrzał na Rejkerta i Liena. Obaj ledwie wytrzymywali na swoich miejscach. Czekali na wyjaśnienia. „Zapomnijcie o wszystkim” – napisał do obu – „to poważna sprawa”
„Na próżnię masz pojęcie co to znaczy poważna sprawa” – Rejkert naprawdę się bał. Wiedział o robakach, więc bał się podwójnie – „wyjście w przestrzeń bez skafandra byłoby mniej poważne te pliki to czysta śmierć w co ty nas wciągasz”
„To moja sprawa będziecie bezpieczni jak długo będziecie się trzymać z daleka”
Ich strach pogłębił jego własny. Zrozumiał, że jajcogłowi wcale nie byli tacy bezbronni jak myślał. Mieli władzę nad czymś równie cennym jak siła, towar czy impulsy – nad informacją. „Co się właściwie stało” – Lien był bardziej konkretny. To się działo w jego świecie, świecie komputerów i musiał wiedzieć dlaczego – „wiem co widziałem o co chodzi”
„Od dzisiaj pracujemy dla gwiezdnej flary ale na razie to tajemnica” – rozłączył się.
Wyłączył się ze wszystkich rozmów o zwykłym priorytecie. Chciał zostać sam. Chciał pomyśleć, lecz nim się zorientował, już otwierał otrzymane pliki. To było silniejsze od niego. Zawierały wszystko – szczegółowe opisy modeli pluskiew, poprawek wprowadzanych do każdej kolejnej generacji, ich struktura, charakterystyka, oprogramowanie, opis protokołów transmisji łączności, jej szyfrowania i zdalnego przeprogramowywania pluskwy przez system nadzorczy. Niewiele rozumiał, zwłaszcza na początku. Użyte terminy były mu obce, lecz dostrzegł pewne zależności – te, o których wiedział lub się domyślał, oraz inne, o których nie miał pojęcia. Jego poszukiwania się skończyły. Dotarł do źródła zawierającego całą potrzebną mu wiedzę, by pojąć jak beznadziejnie naiwny był jego plan ucieczki. Będzie go musiał zmienić, może nawet zacząć od nowa, lecz część dotycząca pluskwy pozostała aktualna, teraz nawet bardziej niż rano. Od tej próby miało wiele zależeć. Pewne rzeczy się nie zmieniły. Doki były dla niego jedyną drogą na zewnątrz. Jeśli nie zdoła przejść tędy, nie zdoła przejść nigdzie. Pozostaną mu tylko dwa inne wyjścia, te z koszmarów. Żadne z nich nie wchodziło w rachubę. Choć wystraszony, ostatnie zajęcia spędził na przeglądaniu plików. Próbował zmusić się, by je zostawić, lecz nie był w stanie oderwać od nich oczu. Data widniejąca na sygnaturze wskazywała, że pobrano je ponad trzy lata temu, prosto z głównej bazy danych. Od tego czasu nie były aktualizowane. Już samo pobieżne przejrzenie opisów zupełnie go skołowało. Swój eksperyment przełożył na jutro. Próba dotarcia na miejsce, w takim stanie, mogłaby się skończyć tragicznie. Wrócił do domu, podenerwowany i zniecierpliwiony, jakby siedział na plazmie. Cokolwiek by nie robił, o czym by nie myślał, czym by się nie próbował zająć, jego umysł wciąż krążył wokół pozostawionych w szkole plików. Karta pamięci, którą zwykł nosić przy sobie, nie miała dość pojemności, a Arto bał się, że próba częściowego ich przeniesienia zostanie odczytana jako kopiowanie i archiwum się skasuje. Mógł je pobrać przez sieć stacji, lecz podczas transferu ktoś lub coś mogłoby wykryć czym są. Kosa posiadała automatyczne programy do odnajdywania wykradzionych plików, przed nimi nawet zabezpieczenia Zema mogły okazać się niewystarczające. Sieć szkolna była w pełni dostępna dla systemu.
Zaciemnienie zamieniło się w koszmar bezsennego oczekiwania na moment, w którym usunie zagrożenie. Na drugie rozjaśnienie, niewyspany, natychmiast po wejściu do systemu przeniósł plik na nową kartę. Wszystko odbyło się dokładnie tak jak napisał Zem. Pierwotna kopia pliku została usunięta razem z wszelkimi śladami jego istnienia, rejestrami przeprowadzonego transferu i jego źródłem – każda operacja była daleko poza umiejętnościami Rejkerta. Zem zabezpieczył się najlepiej jak potrafił, a najlepszym zabezpieczeniem było zabezpieczenie Arto przed wpadką. Nie pamiętał, by jakiekolwiek rozjaśnienie dłużyło mu się tak bardzo jak dzisiaj. Nigdy wcześniej ochota, by opuścić zajęcia nie była tak silna, a jednak czekał, choć nie zwracał uwagi na to, co się działo. Nieświadomie wyłączył się ze wszystkiego; rozmowy na kanale grupy przestały istnieć, choć otwarte okienko widniało niemal dokładnie naprzeciwko jego oczu. Inni jak zawsze taktownie niczego nie dostrzegali. Gdyby na środku klasy pojawił się Podziemiowiec z bombą, pewnie nawet by go nie zauważył. Choć ich nie przeglądał, jego myśli krążyły wyłącznie wokół plików i planu, który zamierzał zrealizować.
Wypełniona danymi karta towarzyszyła mu w drodze do skrytki, po pluskwę, a potem przez kanał, prosto do doku pasażerskiego. Mały kawałek plastiku zdawał się ważyć więcej niż jeszcze dziś rano, gdy zabierał go z domu. Ciążył mu niczym zbroja u Nowego. Co było bardziej ryzykowne – posiadanie takich danych przy sobie, czy wchodzenie tam, gdzie szedł? Ilekroć nad tym myślał, dochodził do wniosku, że jednak to pierwsze. Mimo to nie zawrócił do domu. Musiał wykonać ten eksperyment już dzisiaj. Instynkt kusił go, by włączyć zagłuszacz automatów, lecz rozsądna część jego osobowości ostrzegała, że to może zaalarmować system. Zastosował więc najlepszą metodę ukrywania napięcia – zachowywał się tak jak zwykle. Chłodny, zwiększający czujność dreszcz emocji towarzyszył mu przez całą drogę. Wszelkie obawy znikły bez śladu gdy tylko zaczął działać. Ile czasu na działanie pozostawi mu system? Czy pluskwa z magazynu jest wystarczająco podobna do jego własnej, by to sprawdzić? Spojrzał przez kratę na cumujący przy śluzie gwiazdolot. O tej porze załoga siedziała na wachcie, albo włóczyła się po stacji. Po doku nie kręcił się nikt poza obsługą i strażnikami. Skalista powierzchnia widocznego za szybą giganta przyciągała jego wzrok. Z tego miejsca jego największe marzenie – być po tamtej stronie – wydawało się łatwe do osiągnięcia. Kolonialne gwiazdoloty były poza kontrolą Kosy czy Protektorów. Były własnością prywatną i jako takie chroniła je karta kolonialna, nadrzędna wobec jakiegokolwiek systemu planetarnego, w tym i Układu. Na zewnątrz jego władza była ograniczona przepisami, których koloniści drobiazgowo przestrzegali. Jej złamanie, jak słyszał, groziłoby gigantycznym buntem. Arto zawsze był gotowy do działania. Znał każdy metr kanału plazmy i szybu wentylacyjnego, ustawienie każdego obiektu przy śluzie pasażerskiej, nawet imiona i nazwiska strażników, którzy byli w jej pobliżu. Znał schematy, według których drążono korytarze, uczył się jak odszukiwać te właściwe, by trafić tam gdzie chciał. Wierzył, że załoga przyjęłaby go na pokład. Wierzył, że każdy człowiek z zewnątrz byłby skłonny pomóc uciekinierowi. Tylko koloniści pilotowali gwiazdoloty. Nikt, kto założył rodzinę, nie chciał zostać pilotem. Astronauci byli ludźmi samotnymi, a samotny człowiek z Układu marzył tylko o tym, by go opuścić i nigdy nie wracać. Gdyby śluza została już zatrzaśnięta, gdyby centrala lotów dowiedziała się o jego ucieczce już po odczepieniu statku, miałby dość czasu, by się ukryć. Ze schematów ojca wiedział, że są miejsca na statku, w które nikt by nie zaglądał, jak sekcja reaktora – przestrzeń pomiędzy nim a jego zewnętrzną osłoną, podobna do miejsca, gdzie ukrył pluskwę, tylko sto razy groźniejsza. Gdy włączano reaktor, zalewało ją zabójcze promieniowanie, lecz póki statek nie zaczynał się rozpędzać, nie wszystkie reaktory były włączone. Zezwolenie na uruchomienie emitera uzyskiwało się dopiero po przejściu przez orbitę Jowisza – nazywano ją orbitą ciągu głównego. Póki Kosa nie przeszukałaby statku, takiego zezwolenia by nie dostali, lecz karta nakazywała zwolnić zatrzymany statek najpóźniej po upływie dwóch ziemskich dób, niezależnie od podejrzeń, jeśli przez ten czas nie znaleziono niczego, co uzasadniałoby aresztowanie. Gdyby w tym czasie nie zdołali go znaleźć, Centrala musiałaby im zezwolić na opuszczenie układu. Co z tego, że wiedzieliby, że tam jest. Jeden dzieciak nie był wart rewolucji. Z ukrycia wyszedłby po odejściu Kosy, lecz pokazałby się załodze dopiero, gdy rozpoczęłaby przyspieszanie. Sam nie przeżyłby przeciążenia, musiałby się ujawnić, lecz gdy emiter działałby na pełnej mocy, nie chciałoby się im zawracać. O wszystkim zadecydowałby kapitan statku. Gdyby poświęcił kilka dodatkowych miesięcy na zatrzymanie się i powrót, Arto byłby skończony, lecz wierzył, że żaden kolonista nie podjąłby takiej decyzji. Nie po tym, jak opowiedziałby im swoją historię. Na pokładzie zawsze były zapasowe komory inercyjne, a załoga miałaby dość współczucia – cokolwiek oznaczało to zasłyszane kiedyś słowo. Rozumiał je na tyle, by wierzyć, że przez nie załoga by go nie oddała. Jego sympatia dla kolonistów była w szkole czymś dziwnym. Dla uczniów koloniści byli tymi złymi dorosłymi. W wiadomościach stale rozpowiadali jak to sprzeciwiają się zwierzchnictwu Układu, buntują się i walczą z Flotą – to wystarczyło, by stali się czymś gorszym. Lecz nie dla niego. Nienawidził Floty, rządzących nią polityków i admirałów; koloniści – ich wrogowie – byli mu naturalnymi sprzymierzeńcami.
By zrealizować swój plan, najpierw musiał przejść przez dok. Dostać się doń nie było trudno, gorzej z wydostaniem się po drugiej stronie. Wydawałoby się, że wszystko, co musiał zrobić, to wyskoczyć z ukrycia, gdy statek przygotowywał się do odlotu i wbiec na jego pokład tuż przed uszczelnieniem śluzy. Niestety, między Arto tkwiącym w szybie a Arto przebiegającym przez zamykającą się śluzę znajdował się dryfujący przez kosmos martwy Arto, albo Arto w akademii. Wejście do doku z pluskwą w ramieniu uaktywniało automatyczne systemy ochrony, zatrzaskujące wszystkie przejścia. Znalazłby się w więzieniu bez wyjścia. Bez pluskwy skończyłby jeszcze gorzej. Dziś bardziej niż kiedykolwiek dziękował swojej przezorności za to, że nigdy nie próbował jej wydłubać. Od dawna podejrzewał istnienie tu dodatkowego systemu, wykrywającego temperaturę ciała, zmiany powietrza wskutek oddychania, ruch, niemal niesłyszalne dźwięki poruszania się – wszystko, co można było wymyślić. Dzieci były wyjątkiem, więc sygnał identyfikacyjny pluskiew blokował ich działanie, lecz dorosły bez uprawnień do przebywania wewnątrz śluzy miał mniej szczęścia. System awaryjny odpalał ładunki na krawędzi pierścienia, odrzucając go na zewnątrz, wraz ze statkiem. Załodze nic nie groziło, śluza każdego pojazdu zamykała się automatycznie pod wpływem gwałtownego spadku ciśnienia. Lecz śluza doków nie miała chronić uciekinierów, tylko ich niszczyć. Inne wyjścia zamykały się automatycznie, zaś pechowy zbieg wylatywał w kosmos. Kosa nie ukrywała, że próba ucieczki kończy się śmiercią. To zmniejszało liczbę ryzykantów. System blokowały osobiste nadajniki, informujące automatykę o posiadaniu zezwolenia na wejście do doku. Miał go każdy kolonista oraz strażnicy śluz. Jego zdobycie leżało jednak daleko poza możliwościami Arto. Urządzenia tego typu, przypominające zwykłe identyfikatory dorosłych, były wypchane zaawansowanymi systemami sprawdzania czy znajdują się w posiadaniu prawowitego właściciela. Już łatwiej by mu było sfałszować identyfikator do wyłudzania impulsów – a nawet to było trudniejsze od wydobycia z siebie własnej pluskwy. Fałszywa karta zezwolenia działała tu podobnie jak dziecięcy lokalizator – tylko dlatego, że Kosiarze zawsze chcieli wiedzieć gdzie przyszły więzień zdobył zastrzeżone urządzenie. Co by Arto nie wymyślił, na koniec system potraktowałby go albo jako dziecko, chwytając lecz pozwalając żyć, albo zabiłby go jako dorosłego. Pluskwa z magazynu podsunęła mu inne rozwiązanie. Mógłby mieć i nie mieć pluskwy, mógłby przeżyć i pozostawić śluzę otwartą – o ile zdobyty lokalizator był wystarczająco podobny do jego własnego. Wciąż nie wiedział jak mógłby to zrobić, ale najważniejsze, że miał szansę, o której dawno myślał, że ją stracił. Czy jeśli załoga będzie w doku, statek pozostanie na miejscu? Ich nadajniki zezwalały im wejść, lecz alarm automatycznie je unieważniał. Co się wtedy stanie? Czy ich nadajniki zablokują śluzę? A jeśli któryś będzie w kanale pomiędzy śluzami, lub stanie w drzwiach jednej z nich? Zwykłe drzwi miały zabezpieczenia, nie zamykały się gdy stał w nich człowiek. Czy te także? A może też podlegają czujnikom? Miał tyle rzeczy do sprawdzenia, że szybko zapomniał o wcześniejszych porażkach. Wierzył, że dokumenty podpowiedzą mu jak skierować jeden układ czujników przeciwko drugiemu, sprawić, by zgłupiały, nie zabijając przy tym nikogo. Tak czy inaczej, będzie miał tylko jedną szansę. Wydobył z kieszeni pluskwę. Tuż przed wyprawą zdjął z niej kilka warstw folii i pomalował całość na jaskrawy, czerwony kolor. Ostrożnie podpełzł do kratki, mijając ukrytą na dnie szybu wysuwaną płytę, służącą do odcięcia doku od systemu wentylacyjnego. Rzadko to robił. Bał się, że nieostrożny ruch wywoła alarm i płyta przetnie go na pół. Ostatnio wiele ryzykował. Wierzył, iż warto. Spojrzał w dół, starając się kryć swoje lewe ramię, by nie znalazło się na jednej linii z którymś z pary czujników. Rozejrzał się – nikogo nie było. Wsunął wrzecionko z pluskwą w złożone dłonie i kilkanaście razy potarł nimi o siebie. Wyjął grubą słomkę, wsunął do niej wrzecionko i wetknął jej drugi koniec między otwory w kracie szybu. Dmuchnął. Wrzecionko upadło na środku pomieszczenia. Czerwień folii była doskonale widoczna na jasnoszarej podłodze doku, nawet niezbyt bystry dorosły od razu je zauważy. Cofnął się za przesłonę szybu. Rozłożył nogi i ramiona, starając się uczepić czegokolwiek, na wypadek gdyby się mylił. Ryzykował, że uciekające powietrze wyssie go na zewnątrz, ryzykował że zostanie złapany, lecz nadzieja była wszystkim co mu pozostało. Zadrżał, słysząc głosy zbliżających się ludzi. Dwóch czy trzech astronautów, nie widział ich dobrze, przeszło przez dok i weszło na pokład statku. Niczego nie zauważyli. Mijały minuty, dziesiątki minut. Nic się nie działo. Arto zaczął się niepokoić. Nie miał wiele czasu. W końcu rodzice zaczną go szukać, wywołają jego pluskwę, a wtedy system zauważy gdzie jest. Z rosnącą niecierpliwością podpełznął do kraty. Wrzecionko wciąż leżało tam, gdzie upadło. Z rezygnacją zawrócił i na powrót przylgnął do powierzchni szybu. Dał sobie jeszcze dwadzieścia pięć minut. Do tego czasu kanał ostygnie. Następne okno będzie dopiero za godzinę. Nie mógł tyle czekać. Niecałe dziesięć minut później coś zaczęło się dziać. Ktoś z obsługi odprowadzał kogoś na statek. Rozmawiali. Uniósł się lekko na rękach, by dostrzec więcej. Dorosły w ubraniu kolonisty podziękował i wszedł na statek. Poczuł rozczarowanie, lecz na krótko. Strażnik rozejrzał się z przyzwyczajenia. Arto niecierpliwie przysunął się do kraty. Czy zauważy? Zauważył. Podszedł bliżej. Zaczął go błagać w myśli, by rozwinął folię. Zobacz co to jest, zaklinał, przecież tym się zajmujesz, sprawdzaniem wszystkiego. Prawie wyszeptał swoją prośbę. Jakby słysząc ją w swoim umyśle, strażnik pochylił się, leniwie sięgając po znaleziony drobiazg. Zaczął powoli odwijać folię. Arto cofnął się. Strażnik nie rozwinął jej do końca. Wszystko stało się jednocześnie. Nim przegroda szybu z hukiem odcięła go od doku, przed oczami Arto mignęła zatrzaskująca się śluza. Kilka centymetrów bliżej i niechybnie straciłby głowę. Ułamek drgnięcia powieki wystarczył. W panice rzucił się do tyłu. Strach trząsł całym jego ciałem. Nigdy nie przebył tak szybko drogi dzielącej go od kraty doku do kanału plazmy. Przez całą drogę towarzyszyła mu rozpacz. Jak mógłby pokonać takie zabezpieczenia? Jak mógł choćby o tym myśleć? Nie miał żadnych szans. Płyta zamykała się zbyt szybko, nie zdążyłby się nawet wyczołgać na zewnątrz. Nawet jeśli obecność astronautów rzeczywiście zablokowałaby śluzę, on nie zdołałby tam dotrzeć. To był koniec jego planów. Zostanie tu na zawsze. Przejrzenie dokumentów projektu gwiazdolotu i porównanie go ze starą wersją zajęło Wilanowi trochę czasu. Buris miał rację. Plany zostały zmienione. Takie rzeczy zdarzały się często, choć nie zawsze na taką skalę. Wchodziły nowe technologie, czasem już po zatwierdzeniu projektu, wtedy usprawniano go na bieżąco, w stoczni. Lecz kto i po co kazał wzmocnić osłony? Taka zmiana, bez równoległych poprawek w układzie sztucznego ciążenia, była zupełnie bez sensu! Projekt zmieniono stosunkowo niedawno, między dniem, gdy po raz ostatni sprawdzał przebieg prac, a dniem dzisiejszym – czyli w ciągu ostatniego miesiąca. Przestał być na bieżąco, dał się pochłonąć swojemu projektowi, zaniedbując obowiązki, a przecież takie zmiany wpływały na powodzenie jego zamysłów. Kiedy dokładnie wprowadzono poprawkę? Plik otwierało dziennie kilka osób, by zapisać w nim dokonane postępy. Wykorzystywał tę lukę by wprowadzać do projektu te ze swoich zmian, których nie sposób było ukryć. System nie zapamiętywał kto i kiedy wprowadził jakie informacje. Mógł to zrobić którykolwiek z inżynierów z zespołu, a nawet przełożeni. To zdało mu się najbardziej prawdopodobne. Patrząc na konsekwencje, musiał to być jakiś bezmyślny, biurokratyczny wybryk. Biurokratycznym wybrykiem nie była na pewno kolejna wykryta modyfikacja, równie korzystna dla jego zamiarów. Drobna przeróbka napędu usprawniła działanie emitera, podwyższając średnią oczekiwaną moc wiązki. Dzięki niej gwiazdolot mógł osiągnąć prędkość większą niż zamierzona w pierwotnym projekcie. Do rekordu wciąż mu było daleko, długodystansowe regatowce biły go o kilka dziesiątych procent C, niemniej zmiana była uzasadniona. Budowali zwiadowcę, a te z założenia powinny być szybkie. |