Amerykanie zawsze lubili się bać, dlatego straszne filmy i seriale zajmowały specjalne miejsce w ich kulturze. Jednorazowe fabuły były – jak sama nazwa wskazuje – jednorazowym kopem adrenaliny. Serie miały natomiast tę zaletę, że przerażały co tydzień i o tej samej porze. Gatunkowe tasiemce, typu „Twilight Zone” czy „Opowieści z krypty”, już od dawna nie pojawiają się w telewizji. Długotrwały post przerywa „Masters of Horror”, będący naprawdę ciekawym przedsięwzięciem. Ciekawszym nawet niż seks, golizna, flaki i poseł Gosiewski razem wzięci, o których oczywiście też w którymś epizodzie napomknę.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Masters of Horror: Incident On and Off a Mountain Road Na pierwszy ogień poszedł reżyser kultowy, niebędący przy tym twórcą powszechnie znanym. Don Coscarelli do panteonu horrorowych twórców trafił dzięki tetralogii „Phantasm”, którą samodzielnie wymyślił i zrealizował. U nas cykl ten nie zdobył niestety popularności, bo któż by chciał oglądać film, którego przetłumaczony tytuł brzmi „Mordercze kuleczki”? Kto jednak widział, powinien potwierdzić, że polska nazwa nie oddaje nawet jednego promila fantazyjności, jaką zawiera cała historia. Przerażający gigant wykradający zwłoki z cmentarzy, horda obleśnych karłów i tytułowe śmiercionośne kulki to zestaw dość zaskakujący, nawet jak na film grozy. Wkrótce jednak okaże się, że to fabularne szaleństwo jest wyznacznikiem stylu Coscarelliego. Cały zbiór motywów przewodnich idealnie widać w jego ostatnim wyczynie kinowym, który nie trafił do nas nawet na krążku. O „Bubba Ho-tep” wystarczy tylko przeczytać, by mieć pewność, że racjonalnie, to można ocenić najwyżej jego napisy tytułowe. Rzecz dzieje się w dość niezwykłym domu starców. Wyjątkowym za sprawą dwóch staruszków, spokojnie oczekujących przyjścia kostuchy. Jednym z bywalców domu seniora jest sam prezydent JFK, którego gra nieżyjący już Ossie Davis. Tym, którzy jeszcze nie załapali żartu, powiem, że Ossie Davis był aktorem o czarnym kolorze skóry. Drugim wiekowym lokatorem jest mój horrorowy faworyt Bruce Campbell, a dokładniej jego filmowe alter ego, czyli Elvis Presley. Większość zaskakujących momentów odnosi się więc do ich historii po rzekomych „zejściach” ze światowej sceny. Kennedy został po prostu objęty programem ochrony świadków, a Presley zamienił się na życia ze swoim sobowtórem. To jednak nie koniec, bo w scenariuszu jest jeszcze miejsce dla  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
prowodyra wszystkich problemów, tytułowej demonicznej mumii (tytuł odnosi się do egipskich imion, np. Imhotep, wymawiany też jako Ii-em-Hotep). Coscarelli miesza tu swoje ulubione składniki, bo komizm przeplata się z grozą, a sen z jawą. Nawet amerykańscy krytycy mieli problem z zakwalifikowaniem „Bubby…”, stąd wiele wyróżnień na festiwalach filmów śmiesznych i strasznych. W „Masters of Horror” Coscarelli zrezygnował jednak ze swoich upodobań, wyłączając z autorskiego odcinka groteskę i oniryzm. Młoda kobieta Ellen (śliczna Bree Turner) pędzi w środku nocy swoim błyszczącym samochodem po pustej trasie. Moment nieuwagi i dziewczę uderza w stojące na środku drogi auto. Pojazd okazuje się opuszczony, a jego właścicielka jest wleczona za włosy przez dziwnego jegomościa. Dziwnego, to trochę mało powiedziane, bo facet wygląda, jakby potwora Frankensteina narysował Frank Miller i odział go w płaszczyk po monstrum z „Jeepers Creepers”. Ellen okazuje się być dość hardym stworzeniem i postanawia utrudnić życie potężnemu twarzowcowi. Ucieka więc do lasu, a z własnej garderoby i znalezionych gałązek tworzy niesamowite maszyny wojenne, na które sam mistrz MacGyver patrzyłby z zazdrością. Wyjaśnienie jej talentu manualnego przychodzi wraz z kolejnymi retrospekcjami z jej życia małżeńskiego. Okazuje się, że małżonek jest miłośnikiem surwiwalu, chcący przygotować żonę na przyjście „tych wszystkich, którzy kiedyś nam na pewno zagrożą”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Fabuła przez cały odcinek idzie dwutorowo, by na końcu połączyć się w jedno (ale z podwójnym dnem) zakończenie. „Incident On and Off a Mountain Road” jest raczej tradycyjnym horrorem, który garściami czerpie z „Teksańskiej masakry” czy z „Wzgórza mają oczy” i wariacji na ich temat. Wiele było już filmów o dziwakach żyjących na zapomnianych przez cywilizację terytoriach, którzy czyhają na pozbawione map drogowych ofiary. Nowelka Coscarelliego nie wnosi nic do samego tematu, ale nie jest też jałową kalką. Moonface (bo tak nazywa się monstrum) jest postacią dość oryginalną. Wszystkim swoim ofiarom przewierca na wylot oczy, po czym instaluje je (ofiary, nie oczy) na drewnianych krucyfiksach i wstawia do przydomowego ogródka. Ma też słabość do policyjnych syren, których dźwięk odtwarza podczas wykańczania ludzkich zdobyczy. Sama Ellen też może się poszczycić sporą nieszablonowością, bo z minuty na minutę staje się inną kobietą, by w finale jej metamorfoza przeszła najśmielsze oczekiwania widzów. Jednak największą ciekawostką jest osoba, a raczej aktor grający dziadka żyjącego w piwnicy Moonface’a. W postać staruszka Buddy’ego wcielił się wielki (nie tylko z powodu niespełna dwóch metrów wzrostu) Angus Scrimm. Człowiek ten zagrał Freddy’ego Kruegera serii „Phantasm”, czyli Tall Mana. Tu pokazano go jako zniszczonego przez życie starucha, a przecież w „Morderczych kuleczkach” wystarczyło kilka jego słów, by serce zabiło mocniej. Jego przerażający głos wykorzystał nawet Wes Craven w produkowanym przez siebie „Wishmasterze”. Warto więc, choćby dla tego hołdu, zapoznać się z pierwszym odcinkiem serii „Masters of Horror”. |