powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LIV)
marzec-kwiecień 2006

1632
Eric Flint
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Rozdział 8
Pierwsze zebranie „gabinetu” Mike’a odbyło się godzinę później w klasie Melissy Mailey. Mike rozpoczął posiedzenie od utknięcia. W punkcie z gatunku martwych.
– Na miłość boską, młody człowieku! – zdenerwowała się Melissa. – Czemu po prostu nie powiesz, że chcesz, żebym ja – jedyna kobieta w tym pomieszczeniu, poza Rebeką – została sekretarką. Żebym robiła notatki.
Mike spojrzał na nią z wahaniem. Melissa Mailey była wysoką, szczupłą kobietą. Miała bardzo krótkie włosy, których kolor dobrze komponował się z jej staromodnym szarym żakietem i długą sukienką. Jej orzechowe oczy były dokładnie tak samo przeszywające, jak w odległych czasach, kiedy to nie był przygotowany do lekcji i starał się wydukać coś w odpowiedzi na trudne pytanie. W każdym calu przypominała ostrą i wymagającą dyrektorkę. Ten wygląd to wcale nie były pozory. Melissa Mailey cieszyła się sławą – bądź niesławą, w zależności od opowiadającego – osoby o ciętym języku i żelaznej dyscyplinie.
Miała też opinię najbardziej zajadłego i nieubłaganego liberała w Grantville. „Cholernego, nieodpowiedzialnego radykała”. Jako studentka college’u była członkinią ruchu na rzecz przestrzegania praw obywatelskich. Dwukrotnie aresztowana, raz w Mississippi, raz w Alabamie. Będąc młodą nauczycielką, wzięła udział w marszu przeciwko wojnie w Wietnamie. Znowu dwukrotnie aresztowana, raz w San Francisco, raz w stanie Waszyngton. Pierwsze aresztowanie kosztowało ją utratę posady nauczycielskiej. Drugie aresztowanie miało identyczny skutek. Urodzona i wychowana jako bostońska intelektualistka, skończyła w małym miasteczku w Wirginii Zachodniej, bo nikt inny nie chciał jej zatrudnić. W pierwszym roku pracy namówiła kilka dziewcząt, żeby wraz z nią uczestniczyły w marszu na Waszyngton, domagając się poprawki o równouprawnieniu. Podniosła się wielka wrzawa, ludzie żądali jej dymisji. Utrzymała posadę, lecz odtąd stąpała po bardzo cienkim lodzie.
Ale Melissa jak zawsze miała to gdzieś. Rok później znowu została aresztowana. Tym razem za obrażenie stanowego policjanta podczas jednej z pikiet ASG w trakcie wielkiego strajku w latach 1977-1978. Kiedy wyszła z więzienia, górnicy urządzili dla niej w licealnej stołówce przyjęcie powitalne. Zjawiła się połowa uczniów wspólnie z rodzicami. Udało jej się nawet wymknąć w środku zabawy na parking, gdzie napiła się z górnikami.
Melissa Mailey wreszcie znalazła swój dom, ale wciąż była tak samo nieustępliwa i zgryźliwa.
– Posłuchaj, Melissa – wymruczał Mike. – Wiem, że to nie wygląda zbyt dobrze, ale musimy mieć dokładne zapiski, a…
Na twarzy Melissy wykwitł uśmiech. Nie był to zbyt częsty obrazek. Na swój chłodny sposób był to uśmiech olśniewający.
– Daj spokój – powiedziała. – Oczywiście, że musimy prowadzić skrupulatne zapiski. – Ponownie się uśmiechnęła. – Jesteśmy przecież Ojcami Założycielami. I Matkami. Nie wypada nie mieć dokładnych zapisków. Ja to wiem, jestem nauczycielką historii. Historycy skazaliby nas na wieczne potępienie.
Uśmiech zniknął. Spojrzenie Melissy wędrowało po ludziach zgromadzonych w pomieszczeniu. Jej mina wyrażała niezłomne przekonanie, że zapiski sporządzone przez mężczyzn byłyby niechlujne.
Gdy jej wzrok padł na Rebekę, jeszcze bardziej zmarszczyła czoło. Młoda żydowska uciekinierka siedziała na skraju krzesła z nerwowo splecionymi na podołku rękami, odsunięta od reszty o dobrych kilka kroków.
Melissa podniosła się i pokazała władczo palcem na miejsce tuż obok swojego krzesła.
– Młoda damo – oznajmiła – proszę przyjść tutaj z krzesłem. Natychmiast.
Jeśli bostoński akcent Melissy, wciąż bardzo wyraźny, sprawiał Rebece jakieś trudności, nie dała tego po sobie poznać. Bez ociągania, jak tysiące uczennic przed nią, posłuchała nie znoszącego sprzeciwu głosu.
Melissa obdarzyła ją uśmiechem.
– Zuch dziewczyna. Pamiętaj: zgoda buduje, niezgoda rujnuje.
– Może wreszcie zrobicie coś pożytecznego, co? – zwróciła się teraz do mężczyzn. Wskazała na długie stoły ustawione w rzędzie pod ścianą. – Ustawcie je na środku pokoju. Zróbcie z nich wielki stół konferencyjny. A potem zabierzcie te śmieszne deski i przynieście nam jakieś prawdziwe krzesła. Ed wam pokaże, gdzie są. Od dzisiaj chyba będziemy się tutaj spotykać, więc równie dobrze możemy nieco zadbać o to miejsce.
Odwróciła się na pięcie i żwawo pomaszerowała w stronę szafki.
– A tymczasem ja zaprezentuję cuda współczesnej techniki. – Po czym rzuciła przez ramię: – Stenografia. Ha!
W pokoju zapanowało nagłe ożywienie, a po chwili na samym środku skleconego naprędce „stołu konferencyjnego” pojawił się duży i sprawiający wrażenie kosztownego magnetofon.
Melissa włączyła taśmę, nagrała godzinę i datę, po czym zwróciła się do Mike’a.
– Jest pan na antenie, panie przewodniczący.
Mike odchrząknął.
– Dobra. Pierwszą rzeczą, którą chcę się zająć, jest ta cała „konwencja konstytucyjna”. Jest to oczywiście bardzo ważne, na dłuższą metę chyba wręcz najważniejsze. Ale w tym momencie mamy zbyt wiele naglących spraw do omówienia, żeby poświęcać na to czas.
Kątem oka dostrzegł, że Melissa ściąga brwi, więc pospiesznie dodał:
– Moja propozycja jest taka, żebyśmy utworzyli małą podkomisję, która będzie się tym zajmować. Kiedy opracuje już jakiś projekt, wtedy możemy go omówić. Póki co jednak skoncentrujemy się na najpilniejszych sprawach.
– Jak dla mnie w porządku – powiedział Nat Davis. – I tak nie wiedziałbym, od czego zacząć. Kogo chcesz w tej podkomisji?
Pierwsze dwa nazwiska Mike wymienił od ręki.
– Melissę i Eda. Ona jest nauczycielką historii, a on kiedyś uczył wiedzy o społeczeństwie. Jeszcze jedna albo dwie osoby.
Wszyscy popatrzyli po sobie. Melissa przełamała impas.
– Willie Ray. Dawno temu, w epoce kamienia łupanego, przez kilka kadencji był członkiem Izby Reprezentantów. Ma trochę praktycznego doświadczenia, nawet jeśli wtedy był takim samym kanciarzem. – Wszyscy zaczęli chichotać, jedynie Hudson zaśmiał się tubalnie. – I powinien być jeszcze doktor Nichols.
Nichols wytrzeszczył ze zdumienia oczy.
– Dlaczego? – zapytał. – Nie mam pojęcia o prawie konstytucyjnym. – Przekrzywił głowę. Było w tym geście zarówno zdziwienie, jak i lekka podejrzliwość. – Jeśli to dlatego, że jestem jedynym…
– Oczywiście, że dlatego, że jesteś jedynym czarnym w tym pokoju! – ucięła Melissa. Spojrzała wyzywająco na Nicholsa, a potem na resztę mężczyzn. – Dorośnijcie wreszcie. Wszyscy. Nie zaproponowałam go ot tak sobie. Istnieje bardzo prosty powód, dla którego powinniśmy zgłosić kogoś, kto symbolizuje nieco inną przeszłość niż ta, w której żyli nasi przodkowie. Niezależnie od tego, czy zna się na prawie, czy nie, przypuszczam, że doktor Nichols będzie bardziej niż ktokolwiek inny pomny doświadczeń minionych stuleci.
Mike nie był pewien, czy podziela rozumowanie Melissy, ale szybko doszedł do wniosku, że sam czułby się nieco pewniej, wiedząc, że Nichols przyłożył rękę do procesu tworzenia ich nowej konstytucji.
– Mnie to nie przeszkadza. James, zgadzasz się?
Nichols wzruszył ramionami.
– Pewnie, czemu nie? – I wyszczerzył zęby: – Przecież nie samymi flakami człowiek żyje.
Kiedy śmiech już umilkł, Mike przeszedł do najważniejszych spraw. Zaczął od kierownika elektrowni.
– Słuchaj Bill, tak jak ja to widzę, elektryczność jest kluczem do wszystkiego. Dopóki będziemy mieli prąd, dopóty nasza przewaga nad mieszkańcami tego świata będzie kolosalna, poczynając od nowoczesnych urządzeń, a na komputerach kończąc. Tak więc jak długo będziemy mieli prąd i co możemy zrobić, żeby go utrzymać?
Bill przeczesał palcami swoje rzadkie włosy.
– Nie wiem, na ile się w tej tematyce orientujecie, ale prawda jest taka, że konstrukcja elektrowni wykorzystujących obieg wodno-parowy nie zmieniła się specjalnie przez ostatnie lata. To są w gruncie rzeczy proste maszyny. Jeśli tylko będziemy mieli węgiel i wodę, elektrownia będzie działać tak długo, dopóki nie wyczerpią się nasze skromne zapasy części zamiennych. A to może nastąpić za jakieś półtora roku do dwóch lat. Później będziemy już na dobre wyłączeni.
Potrząsnął głową. Ten gest łączył w sobie smutek i lekkie rozbawienie.
– Mamy węgiel zmagazynowany na pół roku. Woda nie jest żadnym problemem. Przedtem czerpaliśmy ją z Monongaheli. Ognisty Krąg przeciął, rzecz jasna, wszystkie rury, ale okazało się – to się nazywa ślepy traf! – że mniej więcej w tym samym miejscu jest inna rzeka. Nie tak duża, ale wystarczy.
– Wciąż nie rozumiem, o co chodzi z tymi częściami zamiennymi – odezwał się Frank. – Nie możemy ich wyprodukować? Mamy w mieście trzy warsztaty mechaniczne.
Porter pokiwał głową.
– Nie w tym rzecz, Frank. Chciałbym, żeby to było takie proste! Właściwie to mamy cztery warsztaty, gdyż w elektrowni jest nasz własny zakład. – Zerknął na Piazzę. – A jak już o tym mowa, to właśnie sobie przypomniałem, że licealne centrum szkolenia technicznego też ma niezły warsztat.
Piazza skinął głową. Porter zwrócił wzrok na Davisa, właściciela warsztatu mechanicznego.
– Wytłumacz im, Nat.
Nat Davis był pulchnym mężczyzną dobrze po pięćdziesiątce. Kiedy wydął policzki, podobieństwo do żaby stało się tak uderzające, że Mike omal nie wybuchnął śmiechem.
– Nie ma szans, moi mili. Bill ma rację. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście, mógłbym zrobić masę części, na przykład wałki – do wyboru, do koloru, ale niektóre elementy, takie jak koła zębate, panewki czy uszczelnienia mechaniczne wymagają specjalistycznego sprzętu. Nie sądzę, żeby w okolicy był ktoś, kto dałby sobie z czymś takim radę. Musiałby spędzić nad tym lata. Po prostu nie mamy odpowiednich narzędzi.
Zapadła cisza.
– Półtora roku – mruknął Ed. – Góra dwa lata. – Na jego twarzy malowały się smutek i złość.
Mike pochylił się do przodu, stukając palcem w blat stołu.
– Myślę, że sytuacja nie jest aż tak dramatyczna. Pamiętajcie, że nie musimy polegać na tej konkretnej elektrowni. Wystarczy nam jakaś elektrownia.
Nagle Porter podniósł głowę.
– Masz rację, Mike! – wykrzyknął. Potem zaśmiał się z zażenowaniem. – Nasza elektrownia mogłaby dostarczać prąd do całego hrabstwa Marion. Ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi, wliczając w to cały przemysł w Fairmont. W tej sytuacji damy radę zasilać Grantville przy użyciu byle strumyczka.
Ogarnęło go podniecenie.
– Cholera jasna! Mike ma rację! – Widząc puste spojrzenia członków gabinetu, Porter pospieszył z wyjaśnieniami. – Przypomnijcie sobie, co mówiłem. Podstawowa zasada, na której opiera się działanie elektrowni zasilanej węglem, jest stara jak świat. Możemy zbudować nową elektrownię. – Zachichotał rozbawiony. – A właściwie starą. Zapomnijcie o wysokoobrotowych turbinach i panewkach. Na nasze dość skromne potrzeby wystarczy stary, dobry silnik parowy.
Spojrzał na Nata.
– Mam nadzieję, że damy radę coś takiego zbudować, co?
Zanim Davis zdążył odpowiedzieć, Willie Ray Hudson wybuchnął śmiechem.
– Masz nadzieję? Bill, ja sam znam w tym miasteczku przynajmniej czterech facetów, dla których budowanie silników parowych to hobby. – Stary farmer uśmiechał się od ucha do ucha. – No wiesz, coroczny festiwal „Ropa i gaz”. – Wzruszył ramionami. – Nie budowali wprawdzie jeszcze niczego o rozmiarach, jakie nas interesują, ale znają wszystkie zasady.
Hudson walnął dłonią w stół.
– I to jest kolejna rzecz! Nie zapominajmy, że cały ten teren zaczynał od gazu ziemnego i ropy, zanim jeszcze otworzono kopalnie. – Farmer wskazał na podłogę. – Siedzimy na gazie ziemnym. Ja swoją farmę zasilam bezpośrednio gazem, który mam pod ziemią. Skończyłem z benzyną; wszystkie swoje pojazdy przerobiłem tak, że jeżdżą na gaz. A przedsiębiorstwu gazowemu nie płacę za to złamanego grosza. Tak więc oto mamy kolejne źródło energii!
– Macie rację! – Frank dołączył do grona rozradowanych. – Właśnie sobie zdałem sprawę, że całe miasto ogrzewane jest z tych złóż gazu. Nawet liceum. Dobrze mówię, Ed?
Dyrektor kiwnął głową, ale na jego twarzy widać było troskę.
– Tak, ale… – Spojrzał na podłogę. – Czy on wciąż tam jest?
Po raz pierwszy zabrał głos Greg Ferrara.
– Wydaje mi się, że tak, Ed. – Nauczyciel przedmiotów ścisłych zrobił przepraszającą minę. – Oczywiście nie mam pewności, ale zbadałem wszelkie możliwe pozostałości po Ognistym Kręgu. Według mnie to coś – cokolwiek to było – wycięło idealne koło. Ziemia, drzewa, nawet szyny kolejowe i kable zasilania zostały przecięte jak żyletką.
Wszyscy wbili teraz spojrzenia w podłogę.
– Nie jestem w stanie wyobrazić sobie czegoś, co zdarłoby tylko powierzchnię planety. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że Ognisty Krąg przeniósł całą półkulę. A właściwie to kulę, tylko że górną połowę stanowiła atmosfera.
Ferrara umilkł i zaczął lustrować płytki na podłodze, jak gdyby mógł z nich wyczytać odpowiedź.
– Mogę się mylić, rzecz jasna, ale byłbym wielce zdziwiony, gdyby się okazało, że promień pod naszymi stopami ma inną długość. Pięć kilometrów w dół, w samym środku może nieco więcej. To znacznie głębiej niż jakiekolwiek złoża gazu czy ropy, do których chcemy się dostać. To samo dotyczy pokładów węgla.
– Wkrótce się przekonamy – powiedział stanowczo Mike. – Quentin, musimy postawić tę opuszczoną kopalnię na nogi. Za sześć miesięcy skończą się zapasy elektrowni. Do tego czasu musimy już zacząć wydobycie.
Były kierownik kopalni spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Ale to należy do… – Urwał i roześmiał się. – A, chrzanić ich. Teraz mogą sobie poszczekać na łamanie prawa własności.
Do chropawego śmiechu Quentina wnet dołączyły inne głosy. Opuszczona kopalnia znajdowała się trochę ponad trzy kilometry od miasteczka. Była praktycznie nowa. Największa kompania węglowa w Stanach Zjednoczonych wybudowała ją, uruchomiła na kilka miesięcy, po czym zamknęła. Przedsiębiorstwo oświadczyło, że powodem jest „niesprzyjająca sytuacja rynkowa”. Nikt w miasteczku – wliczając w to Quentina, który zarządzał konkurencyjną kopalnią – nie miał wątpliwości, że kopalnia była zwykłym przekrętem podatkowym.
Frank wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Słuchaj, Quentin. Ja wezmę nożyce, ty przynieś piłę. Ożywimy to dziadostwo w mgnieniu oka.
– Nie, nie ty, Frank – powiedział Mike łagodnie, lecz zdecydowanie. – Niech Ken Hobbs się tym zajmie. On jest ze starej szkoły górnictwa, pewnie pamięta czasy łopaty i kilofa. A prawdopodobnie będziemy musieli do tego wrócić. Nie sądzę, żeby przedsiębiorstwo zostawiło tam na dole jakieś kombajny albo maszyny ścianowe.
Nie czekał, aż Frank zacznie protestować.
– Potrzebny mi jesteś tutaj, Frank, a nie zakopany setki metrów pod ziemią. Musimy tu stworzyć prawdziwą małą armię, a w przeciwieństwie do mnie, ty jesteś prawdziwym weteranem prawdziwej wojny.
Frank spojrzał na niego, potem na Quentina Underwooda, później na Jamesa Nicholsa, a wreszcie na Eda Piazzę. Każdy z nich walczył w Wietnamie.
– Niech mnie szlag trafi – powiedział w zadumie. – Kto by pomyślał? Wojna wietnamska wreszcie została uznana za wojnę na serio.
Pozostali weterani zaśmiali się. Quentin skierował wzrok na Mike’a.
– A ja? – zapytał. – Mnie też chcesz wpakować w mundur?
Mike potrząsnął głową.
– Nie obraź się, Quentin, ale ty służyłeś na lotniskowcu. Mnie są potrzebni ludzie z doświadczeniem bojowym na lądzie. James był w piechocie morskiej, ale jest jednym z zaledwie dwóch lekarzy, jakich mamy. Ed…
Niski, korpulentny dyrektor roześmiał się.
– Tylko nie ja! Cały okres służby spędziłem jako pier… – Przerwał, zerkając ostrożnie na Melissę. Kobieta uśmiechnęła się i pogroziła mu palcem. – Gryzipiórek. Moje największe wojenne przeżycia to znalezienie się na przedmieściach Sajgonu w samym środku strzelaniny między policją a jakimiś cinkciarzami. Tobie się przyda weteran z krwi i kości, taki jak Frank.
Jackson skrzywił się.
– Mike, służyłem w jedenastej dywizji kawalerii pancernej. Nie zauważyłem, żeby gdzieś w mieście stały zaparkowane czołgi.
Oczy Nicholsa rozszerzyły się nieco.
– Byłeś w Blackhorse? To dobra jednostka.
Frank skinął uprzejmie głową.
– Marines też byli dobrzy. A tak w ogóle to w której jednostce byłeś? – Potrząsnął głową. – Zresztą nieważne. Później o tym pogadamy.
– Oczywiście mam jakieś doświadczenie w taktykach piechoty – zwrócił się do Mike’a – ale to nie są rzeczy, z którymi będziemy mieli tutaj do czynienia. – Parsknął. – Nawet nie mogę wezwać bombowców.
– To i tak znacznie więcej doświadczenia niż w moim przypadku, Frank – odparł Mike. – Jedyne walki, jakie widziałem podczas służby, to bójki w knajpach. – Przebiegł wzrokiem po twarzach osób znajdujących się w pomieszczeniu. Gdy odezwał się ponownie, jego głos był śmiertelnie poważny.
– Panie i panowie, zbudowanie armii jest naszym priorytetem. Bez niej będziemy tylko kolejnym miastem do splądrowania. Mam zamiar skorzystać z pomocy każdego byłego żołnierza, który tylko wpadnie mi w ręce. Na szczęście dotyczy to większości górników w średnim wieku. Ale – wybacz, Frank – czas powoli daje znać o sobie. Potrzebni mi będą raczej jako kadra szkoleniowa dla młodszych górników i całej reszty młodych ludzi, którzy nie będą niezbędni do czegoś innego. I…
Zaczerpnął głęboko powietrza.
– Będziemy musieli werbować ochotników. – Kolejny głęboki wdech. – Właściwie to będzie mi potrzebny każdy z tych chłopaków, którzy za miesiąc kończyliby liceum.
Jego słowa wywołały gwałtowny sprzeciw ze strony Eda Piazzy i Melissy Mailey. Ed z oburzeniem bełkotał coś o swoich dzieciach, a Melissa zwyczajnie napadła na Mike’a. Unikała wprawdzie określenia „podżegacz wojenny”, ale na tym jej dobroć się kończyła.
Mike przeczekał burzę w milczeniu. Kiedy protesty zaczęły przycichać, otworzył usta, żeby wreszcie coś powiedzieć.
Ale uprzedził go Greg Ferrara.
Nie wygłupiaj się, Melissa. I ty też, Ed. Uważam, że Mike ma absolutną rację. Większość górników ma już swoje lata; wiecie o tym równie dobrze jak wszyscy. Przez ostatnie dziesięć lat młodych górników przyjmowano jak na lekarstwo. Redukcja. Cholera jasna, połowa górników, którzy u nas pracują, jest w wieku Franka. Od późnej czterdziestki wzwyż. Nie możecie oczekiwać, że mężczyźni w tym wieku wezmą całą walkę na siebie. A przynajmniej nie na długo.
Ed i Melissa gapili się na swego kolegę z kadry nauczycielskiej z wytrzeszczonymi oczami. Ich myśli były oczywiste: „Zdrajca”.
Na widok ich miny nauczyciel przedmiotów ścisłych uśmiechnął się smutno.
– Przykro mi, ale takie są fakty. Każde państwo w dziejach ludzkości po wybuchu wojny opierało się na młodym pokoleniu. Nie rozumiem, dlaczego w naszym przypadku ma być inaczej.
Spojrzał na Mike’a.
– Znam tych chłopców, Mike. Każdy z nich zgłosi się na ochotnika. Nawet dzieciaki z indywidualnego toku nauczania.
Powstrzymał gestami gotową do wybuchu Melissę.
– Spokojnie! Z całą pewnością nie powołamy do wojska kogoś takiego jak Joe Kinney. – Mike przytaknął zdecydowanym kiwnięciem głowy. Joe Kinney był uroczym osiemnastolatkiem, ale umysłowo był na poziomie pięcioletniego dziecka i nie zanosiło się na poprawę.
Greg wskazał głową na Nicholsa.
– Doktorzy Nichols i Adams mogą wybrać chłopców, którzy nie nadają się do wojska. Ale większość z nich da radę służyć i będzie służyć. Na czas trwania, jak podczas drugiej wojny światowej.
Wyprostował swe szczupłe ramiona.
– A część nauczycieli powinna się zgłosić na ochotnika, żeby ich wprowadzić. Jak podczas wojny secesyjnej. Zacznijmy ode mnie. Jestem pewien, że Jerry Calafano również się zgłosi. I Cliff Priest, i Josh Benton.
Dyrektor szkoły kiwnął półprzytomnie głową. Priest i Benton byli młodszymi wuefistami, Calafano był nauczycielem matematyki tuż przed trzydziestką. On i Ferrara byli bliskimi przyjaciółmi, a przy okazji fanatykami szachów.
Melissa zaczęła coś mówić – miał to być sprzeciw, sądząc po pierwszych wydukanych sylabach – ale przerwała i tylko ciężko westchnęła.
– Boże – wyszeptała. – Boże święty. – Jej oczy zwilgotniały. W tych łzach był smutek kobiety, która pomogła wychować kolejne pokolenia dzieci, a teraz musi patrzeć, jak one maszerują, podobnie jak wiele pokoleń przed nimi, prosto w paszcze psów wojny. „Nie brać jeńców!”.
Mike uszanował jej smutek chwilą ciszy. Potem przeszedł do kolejnych spraw.
– W porządku, Greg, doceniam twoją ofertę i ją przyjmuję. Byłoby lepiej, gdyby kilku nauczycieli zaciągnęło się razem z dzieciakami. Byłoby znacznie lepiej. – Przez chwilę jego myśli przeskoczyły na inny temat. Pamiętał, że Ferrara wraz z grupą uczniów zainteresowanych naukami ścisłymi założył klub techniki rakietowej. Dostrzegał w tym pewne możliwości…
Później. Spojrzał na Williego Raya.
– Willie, chcę, żebyś zgromadził wszystkich rolników i ustalił plan produkcji żywności. Przeprowadź inwentaryzację naszych zapasów, zorientuj się, czego będziemy potrzebowali… – Urwał. Hudson zaczął kiwać głową, zanim jeszcze skończył pierwsze zdanie. Staruszek był urodzonym organizatorem, dlatego Mike mógł spokojnie już nic więcej nie mówić.
Zwrócił się więc do Quentina.
– Frank porozmawia z Kenem Hobbsem i kilkoma starszymi górnikami. Może uda się też ściągnąć kilku emerytów. Włamcie się do tej opuszczonej kopalni i zobaczcie, na czym stoimy. Będzie też problem z transportem węgla. Co prawda tory prowadzą z kopalni prawie pod samą elektrownię, ale z tego, co wiem, nie ma w pobliżu żadnej lokomotywy. Być może trzeba będzie użyć ciężarówki.
– I tu dochodzimy do problemu z zapasami benzyny – rzekł do Dreesona. – Musimy sprawdzić, ile mamy rezerw w podziemnych zbiornikach stacji benzynowych, a także oleju napędowego i ropy. I oczywiście we wszystkich innych źródłach, czyli głównie w bakach naszych samochodów.
Zawiesił głos i zacisnął usta.
– Nie widzę innego wyjścia. Poczynając od dzisiaj, musimy kategorycznie zabronić ludziom wykorzystywania pojazdów do transportu osobistego. Obecnie całe paliwo należy do podstawowych zasobów wojskowych.
– Jasne! – skinął głową Quentin i spojrzał na Williego Raya. – Czy ciężko byłoby się przerzucić na gaz ziemny?
– No pewnie! – wtrącił Ed, nie dając mu szansy na odpowiedź. – Moglibyśmy przerobić kilka szkolnych autokarów. Zapewnilibyśmy miastu komunikację autobusową. Od niektórych starszych osób trudno byłoby wymagać, żeby całą drogę do spożywczego pokonywały pieszo. – Jego lotny umysł zdawał się żyć własnym życiem i skakał z tematu na temat. – I tak oto dochodzimy do problemu sklepów spożywczych. Nie możemy już dłużej zamrażać sprzedaży. Tylko w jaki sposób uporamy się z kwestią racji żywnościowych? I co będzie z naszym pieniądzem? Nie sądzę, żeby waluta amerykańska była w tym momencie cokolwiek warta.
Dreeson momentalnie włączył się do rozmowy z propozycją wykorzystania miejskiego banku („to w 85 procentach własność społeczna, zgadza się?”) jako nowej izby rozrachunkowej. Quentin wyraził zgodę. Melissa powiedziała coś o ochronie biedniejszych mieszkańców, a Nat Davis przyłączył się z troską o miejscowych biznesmenów. „Nie chodzi mi, rzecz jasna, o nieobecnych. Do diabła z nimi. Ale ja pracowałem całe życie…”. Ed i Dreeson natychmiast zapewnili go, że prawo własności będzie respektowane, ale wymogi wspólnego dobra…
Mike odchylił się w krześle, niemal wzdychając z ulgą. Wybrał ten zespół pod wpływem impulsu, wiedziony raczej instynktem niż świadomym rozumowaniem. Cieszył się, widząc, że jego zmysł walki sprawdza się na tej arenie równie dobrze, jak w znacznie mniej skomplikowanym świecie boksu.
• • •
Trzy godziny później spotkanie dobiegło końca. Wciąż jeszcze zostało wiele do zrobienia – cała faktyczna praca i planowanie – ale przynajmniej ustalili już wstępny podział zadań.
Generalne dowództwo polityczne i wojskowe: Mike Stearns.
Szef sztabu: Frank Jackson.
Koordynator wszystkich planów i człowiek do wszystkiego: Ed Piazza. W tym czasie dotychczasowe obowiązki Eda przejąłby wicedyrektor liceum, Len Trout.
Kierowanie pracami nad projektem konstytucji nowego… narodu? Melissa Mailey.
Zarządzanie miastem, racjami żywnościowymi, finansami itd.: burmistrz – a któżby inny? – Henry Dreeson.
Opieka medyczna i system sanitarny: James Nichols z pomocą Grega Ferrary w chwilach, kiedy Greg nie będzie pochłonięty obowiązkami nieoficjalnego „ministra do spraw kompleksu zbrojeniowego” (który w tym momencie wcale nie był taki kompleksowy).
Prąd i energia: Bill Porter oraz Quentin Underwood.
Rolnictwo: Willie Ray Hudson.
A na koniec…
• • •
Rebeka siedziała cicho przez całe zebranie i bardzo uważnie słuchała. Naturalnie sporej części rozmów nie rozumiała, ale kiedy Mike chciał jej wyjaśnić jakiś nieznany termin, potrząsnęła głową i zdecydowanym ruchem dłoni kazała mu kontynuować zebranie. Bez wątpienia Rebeka świetnie rozumiała priorytety. „Wyjaśnienia będą później. Teraz najważniejsze jest przeżycie”.
Na widok tego gestu Mike poczuł satysfakcję, i to olbrzymią. Urok i egzotyczne piękno kobiety są oczywiście mile widziane, tak samo jak inteligencja, lecz Mike – podobnie jak wielu mężczyzn, którzy urodzili się i wychowali w ubogiej górzystej krainie – najbardziej cenił sobie trzeźwe spojrzenie na życie. Czuł, że z każdą chwilą coraz bardziej go ciągnie do Rebeki. Nie miał pojęcia, czy uczucie to jest odwzajemnione, jednak właśnie wtedy i właśnie tam zdecydował, że się tego dowie.
Rebeka Abrabanel nie odzywała się aż do samego końca, po czym odchrząknęła i cicho zapytała:
– Nie jestem pewna, czego właściwie oczekujecie ode mnie? – W jej angielskim pobrzmiewała dziwna mieszanka niemieckiej chropowatości i czegoś hiszpańskiego, ale mówiła płynnie i bezbłędnie gramatycznie.
Mike zawahał się, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu rzucił pierwszą myśl, która przyszła mu do głowy:
– Właściwie, panno Abrabanel, chciałbym, żeby pani była moim doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego.
Rebeka zmarszczyła czoło.
– Rozumiem twoje słowa, to znaczy każde z osobna, ale nie jestem pewna… – Przekrzywiła lekko głowę. – Czy możesz mi wytłumaczyć, co właściwie mam robić?
Melissa Mailey parsknęła śmiechem.
– To bardzo proste, panno Abrabanel. Rób dokładnie to samo, co robi każdy doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, odkąd tylko pamiętam. – Wskazała palcem na Mike’a. – Kiedy tylko zapyta cię, co zrobić z danym problemem, powiedz mu: „Zrzuć bombę”.
Jej odpowiedź nieco zdezorientowała Rebekę, ale nawet w połowie nie tak bardzo, jak ryk śmiechu, który wypełnił pomieszczenie. Kiedy śmiech przycichł, Mike podniósł się i wyciągnął ramię.
– Czy pozwoli pani odprowadzić się do domu, panno Abrabanel? Mógłbym to wyjaśnić po drodze.
Rebeka z uśmiechem skinęła głową i wstała. Ledwie wyszli z sali i przeszli trzy kroki szkolnym korytarzem, a już szła z Mike’iem pod rękę.
Frank przemknął chyłkiem do drzwi i wyjrzał za nimi. Następnie odwrócił się i chichocząc, rzekł do Melissy:
– Proponuję, żebyś w tej swojej nowej konstytucji dosyć łagodnie potraktowała kwestię podziału władzy. Niepotrzebny nam tak zaraz na wejściu kolejny skandal na wysokich stanowiskach.
Melissa uniosła ze zdumieniem brwi.
– Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi, Frank? Ja z całą pewnością nie widzę nic złego w tym, że głowa państwa odprowadza do domu doradcę do spraw bezpieczeństwa narodowego. – Na jej twarzy pojawił się grymas. – Ale właściwie to niezły pomysł, żeby napisać to czarno na białym. Doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego musi być kobieta.
Greg Ferrara skrzywił się.
– Jasne, słaba płeć. Jak Katarzyna Wielka albo kobiety z rodu Medyceuszów. Albo… Jak ona miała na imię? No wiecie, ta królowa angielska, która kazała wszystkich spalić na…
Melissa nonszalancko machnęła ręką.
– To wyjątki, młody człowieku. Wyjątki! Nie wszystko może być idealne. Ale my przynajmniej mamy szczyptę zdrowego rozsądku. – Zmarszczyła czoło. – Nie żebym przypuszczała, że panna Abrabanel nie będzie zwolennikiem lekkiego bombardowania.
Zmarszczki na jej czole pogłębiły się.
– Ja chyba też, gdyby przyszło co do czego. Możemy zacząć od połowy zamków w Europie. – Zamyśliła się. – Odwołuję to. Zacznijmy od dziewięćdziesięciu procent, a potem się pomyśli.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.