powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LVI)
czerwiec 2006

Objawienie
Carol Berg
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział 5
Każde z pięciorga szanowanych mężczyzn i kobiet w Radzie uosabiało jeden z wyjątkowych talentów wykorzystywanych w walce z demonami. Catrin, najmłodsza spośród nich, gdyż miała zaledwie trzydzieści lat, reprezentowała tych, którzy szkolili Strażników. Maire była przedstawicielką Tkaczek, które troszczyły się o bezpieczeństwo ezzariańskich osad, Talar tych, którzy szkolili Aife, Caddoc Poszukiwaczy, a Kenehyr Pocieszycieli.
Siedemdziesięcioletnia Maire była mądrą, bystrooką Tkaczką, bliską przyjaciółką mojej matki. Znała mnie od chwili narodzin i to ona przeprowadzała próbę, po której znalazłem się wśród valyddarów – urodzonych z mocą. Choć nigdy nie uczyniłaby nic, co zachwiałoby jej prawością, na pewno nie zwątpiłaby we mnie bez niepodważalnego dowodu. Ufałem ocenom Maire bardziej niż własnym.
Kenehyr, pulchny, wesoły mężczyzna, niegdyś pełnił funkcję Pocieszyciela. Jego melydda była tak silna, że spojrzeniem umiał powalać drzewa… ale tylko wtedy, gdy nic go nie rozpraszało. Zawsze potrzebował Poszukiwacza, potężnego wojownika, który zapewniłby mu bezpieczeństwo, gdyż Kenehyr nie potrafił zajmować się więcej niż jedną rzeczą na raz i miał tak łagodny charakter, że nie zauważyłby niebezpieczeństwa, nawet gdyby nastąpiło mu na palce. Kenehyr również znał mnie przez większość życia w Ezzarii. Jak Ysanne i Catrin, on także przekonywał ziomków, że moje życie stanowi spełnienie przepowiedni, a wobec tego jeśli pozwolą mi na powrót, wcale nie pochwalą zepsucia. Był również jednym z najbardziej liberalnych Ezzarian i z pewnością nie zwątpiłby w moje słowa, nawet gdyby ujrzał w moich oczach ogień demonów.
Talar i Caddoc to zupełnie inna sprawa. Ostatniego dnia ezzariańskiej niepodległości, trzeciego dnia wojny z Derzhimi, Strażnicy, Poszukiwacze i Pocieszyciele, ci z nas, którzy umieli walczyć, prowadzili potyczki. Wiedzieliśmy, że nasz opór jest daremny. Musieliśmy utrzymać się jak najdłużej, by królowa i najsilniejsi z valyddarów zdążyli opuścić Ezzarię, zabierając ze sobą wszystkie cenne księgi i manuskrypty oraz broń wykorzystywaną do walki z demonami. Dopiero wtedy mieliśmy podjąć próbę uratowania pozostałych. Udało nam się ocalić królową, księgi i część mentorów, ale poza tym zawiedliśmy. Tylko niewielu zdołało podążyć za królową i odbudować swoje życie w górach na północ od Capharny. Inni, tak jak ja, trafili w niewolę. Widziałem tak wielu umarłych, że trudno mi było uwierzyć, iż ktokolwiek przeżył. Ale setki Ezzarian wycofały się do lasów, gdy wokół nich zaciskał się krąg okupacji Derzhich.
Nie pozostało im nic. Setki lat ukrycia i izolacji oznaczały, że nie mieliśmy sojuszników, którzy mogliby zapewnić nam schronienie. Derzhi okupowali ziemie najbliżej północnej granicy i wysyłali drużyny myśliwych i drwali głęboko między drzewa. Ezzarianie wiedzieli, że nie wolno im się ujawnić i dlatego musieli utrzymywać się przy życiu tylko dzięki temu, co udało im się upolować lub zebrać. Nie mieli ksiąg, magicznej broni i pozostało im niewielu mentorów, którzy mogliby szkolić innych. Żyli, nie mając nadziei na powrót do zadań, które uważali za swój święty obowiązek, gdyż brakowało im Strażników, nie mieli też pojęcia, czy królowej i innym udało się dotrzeć w bezpieczne miejsce. Zaczęli walczyć między sobą i lekceważyć zwyczaje, które w obliczu takiego niebezpieczeństwa straciły znaczenie.
Ale Talar, Aife o przeciętnym talencie, wzięła sprawy w swoje ręce. Nie pozwoliła, by trudy życia i rozpacz traktowano jako usprawiedliwienie dla braku dyscypliny. Łajała pozostałych, przypominając im, że taka słabość pomaga demonom. Opowiadała historie o Verdonne i jej długiej walce, by ochronić mieszkańców ziemi przed zazdrością nieśmiertelnego małżonka, i mówiła, że skoro śmiertelna kobieta wytrzymała ataki boga, Ezzarianie także zdołają przetrwać. Choć umierała z głodu, piła wyłącznie deszczówkę i spożywała tylko jedzenie, które zostało wyhodowane, złapane lub oczyszczone na sposób naszych przodków. Prowadziła rytuały oczyszczenia i odnalazła kilka młodych kobiet, których umiejętności wystarczyły, by spróbowały rzucić zaklęcia Tkaczki dla ochrony obozów. Kazała tenyddarom nauczyć wszystkich, nawet valyddarów, sztuki polowania i zbierania, i ganiła tych, którzy próbowali wykorzystywać melyddę, by ułatwić sobie życie, miast oszczędzać moc na wojnę z demonami. Jej zdecydowanie zawstydziło innych, skłoniło ich do podążania za jej przykładem i znów pojednało skłóconych uciekinierów. Wrócili z wygnania pełni dumy, że dochowali wiary prawom i zwyczajom, które uważali za dar bogów.
Ci z nas, którzy przeżyli inną grozę i inne rodzaje wygnania, radowali się ich siłą i podziwiali ich determinację. Lecz kiedy Talar i jej poplecznicy odkryli, że zostałem przyjęty z powrotem w szeregi społeczności, choć przecież na pewno byłem skażony, wpadli we wściekłość. A gdy w dodatku powiedziałem, że zacząłem myśleć inaczej o nieczystości i zepsuciu… że być może wiąże się ono mniej z wodą, którą się pije, a bardziej z duszą… nie zyskałem ich sympatii.
Wiedziałem, że zostanę wezwany przed oblicze Rady, by odpowiedzieć na zarzut zdrady, ale nie spędzało mi to snu z powiek, gdyż miałem za sobą Kenehyra i Catrin, a być może także i Mairę. Rada Mentorów mogła przyjąć wyrok jedynie większością czterech głosów na pięć. Zamiast zamartwiać się polityką, musiałem porozmawiać z Catrin o tym, co widziałem, o demonie, jakiego jeszcze nie znaliśmy.
• • •
Zanim wzeszedł księżyc, odzyskałem panowanie nad sobą i skierowałem się do domu mojej mentorki, by opowiedzieć jej o tym niezwykłym spotkaniu. Catrin mieszkała w chacie, którą jej dziadek wybudował w młodości, kiedy był najpotężniejszym Strażnikiem w całej Ezzarii. Wzniósł ją na szczycie wzgórza, w niewielkim zagajniku, gdyż Tkaczka rzucała zaklęcia ochronne wśród drzew i żadnemu z Ezzarian nawet by przez myśl nie przeszło, by osiedlić się z dala od nich. Ale z ganku Catrin rozciągał się widok na falujące sklepienie lasu, smużki dymu z rozrzuconych domów i światła, które migotały wśród liści niczym świecące ryby w głębi oceanu.
– Czy zastałem Catrin? – spytałem zaspanego ucznia, który otworzył mi drzwi. Sterta ksiąg, zwojów i poplamionych arkuszy papieru na biurku za jego plecami świadczyła, że chłopak uczył się długo w noc.
– Została wezwana – wyjaśnił, ziewając szeroko. – Nie jestem pewien dokąd. Powiedziała, że nie wróci późno. Jesteś tu mile widziany, jak zawsze, mistrzu.
– Dziękuję, Howelu, ale raczej nie, chyba że… Czy jest Hoffyd? – Mąż Catrin, spokojny Uczony, był moim bliskim przyjacielem.
– Nie ma go w domu prawie od trzech tygodni.
– Czyżby jego siostra się pochorowała? – Wątłego zdrowia, kapryśna siostra Hoffyda Ennit mieszkała w pobliskiej wiosce i tylko ona potrafiła wyciągnąć mojego przyjaciela z domowych pieleszy.
– Nie, panie. Pani Catrin nie chciała wyjawić, dokąd się udał, nawet pannie Ennit, a panna Ennit zamęcza nas teraz wszystkich na śmierć swoimi pytaniami.
Niezwykłe. Ze wszystkich Ezzarian Hoffyd najmniej nadawał się na uczestnika spisku.
– Może ukrywa się przed Ennit, jak sądzisz?
– Pewnie tak. – Chłopiec wyszczerzył się w uśmiechu.
Widok ksiąg Howela sprawił, że zmieniłem zdanie i postanowiłem zaczekać na Catrin, wykorzystując okazję, by przejrzeć kilka dzienników, w których Galadon opisał swoje spotkania z demonami. Na Howelu najwyraźniej zrobiło wrażenie, że zabrałem się za lekturę bez wyraźnych rozkazów Catrin, i sam pilnie wrócił do pracy.
Przejrzałem trzy grube, oprawione w płótno księgi, które obejmowały jakieś piętnaście lat kariery Galadona jako Strażnika, lecz wszystkie notatki, tak starannie zapisane równym pismem mojego starego mentora, dotyczyły tego, o czym już wiedziałem. Żadna z nich nie wspominała o spotkaniach, które nie przebiegały w znajomy sposób. Miast tego wyciągnąłem duży tom, w którym Catrin trzymała kopie „Zwoju rai-kirah” i „Zwoju proroctwa”. Oryginały znajdowały się pod opieką Ysanne, przechowywane w sztywnych papierowych cylindrach w kamiennej skrzyni, lecz kopie Catrin były dokładne i ilustrowane tak samo jak oryginały.
Czytałem przez godzinę, z trudem koncentrując wzrok na zawiłych literach, starając się rozszyfrować archaiczny język, który właściwie poznawałem od nowa, zamiast powtarzać w głowie słowa tak, jak nauczyłem się ich podczas szkolenia. Być może ciągłe powtórki sprawiły, że jakieś słowo znikło lub zostało przekręcone. Ale nie odnalazłem żadnych zmian. Historia demonów, ostrzeżenia przed skażeniem, inkantacje i rytuały, kwiecisty styl proroctwa o wojowniku o dwóch duszach brzmiały tak samo, jak je zapamiętałem. Znów zadziwiła mnie niewielka objętość manuskryptów – w sumie dwadzieścia stron. Niewiele, by wyznaczyć trasę wyścigu, nie mówiąc już o losach świata.
Gdy przesunąłem palcami po starannie przerysowanym szkicu skrzydlatego wojownika na jednym z marginesów, poczułem znajome mrowienie ramion, jakby do zdrętwiałej kończyny wróciła zdolność odbierania bodźców. Czemu odczuwałem je tak wyraźnie, skoro tylko za portalem zyskiwałem skrzydła? W pismach Ezzarian nie było wzmianki o przeobrażeniu, a tym bardziej wyjaśnienia tego fenomenu. Dopóki nie doświadczyłem tego w wieku osiemnastu lat, mieliśmy tylko ten rysunek i pogłoski, że coś takiego jest możliwe.
W komnacie Catrin, gdy moje siły życiowe opadły do minimum, zamknąłem oczy, znieruchomiałem i skoncentrowałem się na tym uczuciu. Podsycałem je łagodnie oddechem świadomości, jak zamarzający człowiek dmucha na ostatni żarzący się węgielek. Gardło mnie bolało. Serce wypełniała głęboka tęsknota, tak przeszywająca, że oczy wypełniły mi łzy. Moje żyły pulsowały melyddą, a jednak przeobrażenie nie nadeszło, choć było o włos. W moim ciele nie wybuchnął ogień, duszy nie przepełniła chwała.
Wypuściłem powstrzymywany oddech, szarpnąłem głową i zawstydziłem się, że okazałem chciwość i szukałem osobistej przyjemności w darze, który miał służyć walce z demonami. Zmusiłem się do tego, by spojrzeć na kartkę, lecz lampa już przygasała, a ja nie mogłem się skoncentrować. Młody Howel osuszył zapisaną stronicę własnym policzkiem, a kiedy go trąciłem, osunął się z krzesła na pasiasty dywanik przed wygasłym kominkiem. Okryłem go kocem, po czym zdjąłem buty i usiadłem wygodnie na krześle w najdalszym rogu komnaty, przy otwartym oknie, przez które wpadało nocne powietrze pełne aromatu wilgotnej koniczyny i mięty.
Właśnie przymknąłem powieki, kiedy usłyszałem otwierające się drzwi.
– Już miałem się poddać – mruknąłem sennie, usiadłem i spróbowałem oczyścić głowę. – Przybyłem złożyć raport, jak nakazał mój mentor. Pozwól, niech zbiorę myśli… filiżanka czegoś gorącego mogłaby mi w tym pomóc… a potem opowiem ci najdziwniejszą historię, jaką kiedykolwiek słyszałaś.
– Nic mi dzisiaj nie opowiesz, Seyonne – odparła Catrin, wychodząc z ciemnego przejścia. W jej głosie nie było ciepła. – Wkrótce nadejdzie właściwy czas na składanie wyjaśnień.
Za Catrin do komnaty wsunęła się Fiona, a później inna kobieta, zwodniczo pulchna i dobrotliwa jak na jedną z najpotężniejszych czarodziejek w Ezzarii, czyli Maire, i trzech mężczyzn. Jednym z nich był Caddoc – wysoki, chudy, ponury mężczyzna, którego twarz przysłaniały długie kosmyki białych włosów. W pozostałych rozpoznałem strażników świątynnych, eiliddarów o różnych powołaniach, którzy posiedli pewne umiejętności walki. W Ezzarii zbrodnie wielkiego formatu zdarzały się niezwykle rzadko, tacy jak oni zajmowali się zatem pilnowaniem intruzów i uciszaniem Ezzarian, którzy za dużo wypili albo pokłócili się między sobą.
Na ich widok natychmiast ochłonąłem.
– O co chodzi?
– Zostaliśmy poinformowani – Caddoc wystąpił do przodu – że złamałeś przysięgę, pozwalając demonowi utrzymać panowanie nad ofiarą. Nie rzuciłeś mu wyzwania. – Niemal wypluł te słowa. – Jak na to odpowiesz?
Spojrzałem na Catrin, lecz nie zdołałem odczytać wyrazu jej twarzy. Nosiła maskę mentora – nie okazywała gniewu, strachu ani troski. Czekała.
– To nie takie proste.
– Nie próbujemy cię osądzać, Seyonne – wtrąciła cicho Maire. – Chcemy tylko usłyszeć twoją wersję, zanim zadecydujemy, jak postąpić.
– A ci mężczyźni przyszli tutaj, by mnie aresztować? – Nie mieściło mi się to w głowie. Przez ostatnich dziesięć lat dokonano tu zaledwie jednego aresztowania. A pojmać Strażnika… To było nie do pomyślenia.
– Jak odpowiesz na te zarzuty? – Głos Caddoca był szorstki niczym jego włosy, skóra i płaszcz. – Nie zabiłeś demona. Nie wygnałeś go. Czyli że przegrałeś w walce albo… w ogóle nie rzuciłeś wyzwania.
– Catrin…
– Nie jesteś aresztowany, Seyonne. Ale dopóki ciążą na tobie tak poważne oskarżenia, nie wolno ci z nikim rozmawiać do czasu, aż sprawa zostanie rozpatrzona. Musisz to zrozumieć.
– Nie mam prawa do rozmowy nawet z własnym mentorem?
– Nie. – To Caddoc mi odpowiedział.
– W takim razie nie ma znaczenia, co powiem. – Usiadłem na krześle i na ich oczach metodycznie zacząłem się ubierać. – Będę w domu.
Skierowałem się w stronę drzwi, ignorując pozostałych, którzy stali wokół niczym kamienne filary świątyni. Ale kiedy mijałem Fionę, kręcącą się przy drzwiach, zatrzymałem się. Wpatrzyła się we mnie, jakby rzucając wyzwanie, bym ją uderzył.
– Zastanów się nad tym, co dziś zobaczyłaś, Fiono – poradziłem. – Myśl, czuj i pamiętaj. Kiedy nadejdzie czas, byś się odezwała, powiedz, jakie zło wyczułaś, gdy otworzyłaś portal. Powiedz, jakie szaleństwo odnalazłaś, by wpleść je w swoją tkaninę. Dowiedz się od Poszukiwaczy tego, czego nam nie powiedzieli. Chcę zrozumieć to tak samo jak wszyscy i ufam, że przekażesz mi wszystkie informacje, jakie uda ci się zgromadzić.
Choć dochodziła północ, Ysanne nie było w domu. Bez wątpienia słyszała o moich kłopotach. Pewnie uznała, że pójdzie spać gdzie indziej. Mogła udać się w wiele miejsc – do domu przyjaciół i towarzyszek albo do komnat gościnnych w innych częściach rezydencji. Zapaliłem dziewięć świec na kamieniu żałobnym i przez chwilę przy nim siedziałem, wdychając słodki dym i myśląc o moich ukochanych rodzicach i siostrze z nadzieją, że kiedyś odnajdę swoje dziecko błąkające się w lasach życia po życiu i zapewnię mu opiekę, jaką mi zawsze dawali. Potem zgasiłem płomienie i położyłem się spać, ignorując dwóch mężczyzn, którzy stali w środku, tuż za drzwiami, by upewnić się, że nikt, nawet królowa, nie będzie ze mną rozmawiać. Zasypiając, zastanawiałem się nad tym, co zrobią z młodym Howelem, który nie wiedział, że skaziła go rozmowa z jedynym Strażnikiem Ezzarii.
• • •
Rada zebrała się trzy dni później, jak tylko dołączył do nich Kenehyr, który przybył ze swojego domu w południowej Ezzarii. Takie zarzuty nie mogły czekać. Spędziłem te dni na ćwiczeniach, choć tym razem samotnych, nie z Catrin i jej uczniami. Poza tym czytałem o demonach wszystko, co udało mi się znaleźć w bibliotece królowej. Było tego rozpaczliwie mało. Nie znalazłem nic, żadnej wzmianki o demonach, które tylko pragnęły poznać świat.
Kiedy siedziałem nad manuskryptem po raz kolejny informującym mnie, że demony żywią jedynie pragnienie, by siać zło i śmierć, młody Drych przyniósł mi wieść o spotkaniu Rady. Był zdenerwowany i podekscytowany. Mówił cicho, jakby strażnicy nie mogli tego usłyszeć.
– Co się dzieje, mistrzu? Czy to normalne, że musisz się tłumaczyć przed Radą? Ja na przykład źle wypadam przed tak wielką liczbą słuchaczy. Poza tym poinformowano mnie, że nikomu nie wolno z tobą rozmawiać, dopóki nie otrzyma pozwolenia. Nie rozumiem tego, jesteś najlepszym… najsilniejszym Strażnikiem, jakiego kiedykolwiek mieliśmy.
– Nie martw się tym. – Wzruszyło mnie, że jego wiarą nie zachwiało to, co usłyszał. – Po prostu o wszystkich niezwykłych spotkaniach należy opowiedzieć mentorowi. Czasem i Rada chce o nich usłyszeć, żebyśmy wszyscy mogli dowiedzieć się czegoś nowego. Szczególnie teraz gdy wszystko zmienia się w porównaniu z tym, co znaliśmy w przeszłości. Zawsze musisz być gotów nauczyć się czegoś nowego, pozostać czujnym i słuchać głosu rozsądku. Poza tym każdy z nas ma ograniczone możliwości, ja także, a my czasami o tym zapominamy. Kiedy nadejdzie twój dzień, poradzisz sobie doskonale.
Żałowałem, że nie mogłem omówić tej sprawy z Catrin, lecz jej pozycja w Radzie oznaczała, że nie miałem prawa kontaktować się z nią przed przesłuchaniem, nawet gdyby wolno mi było swobodnie rozmawiać z innymi. Ale była inteligentna i bystra. Pokieruje wszystkim tak, by obyło się bez komplikacji.
• • •
Cała piątka siedziała w półokręgu w skromnej komnacie o wysokim sklepieniu, dużych oknach i lśniącej podłodze z dębowych desek. Mnie wskazano miejsce na prostym krześle; usiadłem twarzą do Rady. Poza tym w komnacie nie dostrzegłem innych mebli. Żadnych draperii, gobelinów, dywanów, stołów czy podnóżków. Wypełniał ją tylko ciepły blask słońca. Szmer drewnianych nóg krzeseł szurających po podłodze odbijał się echem w pustce, aż wszyscy usiedliśmy i ciszę przerywało tylko brzęczenie pszczół i od czasu do czasu krzyk sójki za oknem.
Przesłuchanie rozpoczęła Talar. Siwe włosy splotła w kok na czubku głowy, jej gładka brązowa skóra opinała się na wysokich kościach policzkowych, a kształtna szczęka zaciskała się złowrogo.
– Seyonne, Strażniku Ezzarii, zostałeś wezwany przed oblicze Rady, by odpowiedzieć na najpoważniejszy z zarzutów…
Wymienienie wszystkich moich przewinień zajęło jej sporo czasu. Pierwsze polegało oczywiście na tym, że pozwoliłem demonowi pozostać w ofierze i nie rzuciłem mu wyzwania. Kolejnym było zabicie handlarza niewolników, ofiary demona. Później następowała przygotowana przez Fionę lista rytuałów, których dopełnienia zaniedbałem, podejrzanych nauk i pomniejszych błędów. Jedynym prawdziwym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że wśród nich wymieniono i przegraną walkę.
Siedząca na lewo od Talar Catrin w tym punkcie przerwała jej recytację.
– Chyba zgodziliśmy się co do tego, że o tym nie wspomnimy. Przegrana w walce z demonem nie jest zbrodnią. Przeciwnie, Strażnik powinien się wycofać, jeśli przewiduje klęskę. Bezpieczeństwo jego i Aife jest ważniejsze niż duma.
Kenehyr pokiwał głową, a na jego pomarszczonej twarzy malował się niepokój. Głos zabrała natomiast Maire.
– Wiemy o tym, Catrin, i z pewnością nie uznamy tego za dowód zdrady. Warto jednak przyjrzeć się wszystkiemu, co zdarzyło się w ciągu kilku ostatnich dni, i być może określić schemat zachowania Strażnika w odpowiedniej perspektywie. Ale rzeczywiście, przegrana nie powinna być przedmiotem zarzutów. – Te słowa skierowała do Talar, która sztywno skinęła głową i coś zanotowała.
W tym momencie uznałem, że czeka mnie długi dzień. Straciłem nadzieję, że szybko przystąpimy do omawiania szczegółów interesującej nas wszystkich walki, a potem Rada bezzwłocznie przeprowadzi głosowanie i ukarze mnie naganą, ostrzegając, że w przyszłości powinienem większą wagę przywiązywać do rytuałów i tradycji, skoro nasze jej rozumienie jest aż tak ograniczone. Szkoda, bo liczyłem, że popołudnie i wieczór spędzę z Kenehyrem, który przez wiele lat blisko współpracował z naszymi najlepszymi Uczonymi i o opętaniu przez demony wiedział chyba najwięcej ze wszystkich Ezzarian.
Miast tego czekał mnie dzień przerzucania się argumentami. Będę musiał wyjaśniać, dlaczego uznałem, że wytarcie podłogi po walce nie jest konieczne, i dlaczego, skoro jednokrotna recytacja inkantacji zamykającej działa kojąco i leczniczo, nie rozumiem, że lepiej wygłosić ją trzy razy? Przez cały czas będę musiał zachowywać się uprzedzająco grzecznie i unikać sugestii, że to wrogość Fiony nie pozwala jej uczciwie ocenić mojego postępowania. Choć zapiski prowadziła skrupulatnie i rzetelnie, jej interpretacja zawsze była najgorsza z możliwych.
I rzeczywiście, dopiero późnym popołudniem dobrnęliśmy do sedna sprawy. W południe przyniesiono nam jedzenie i wino. Stanąłem z posiłkiem przy jednym z okien. Kilka razy zauważyłem, jak Catrin mnie obserwuje. Oczywiście nie podeszła, by ze mną porozmawiać, ale oczekiwałem jakiegoś znaku, jakiegoś uspokajającego gestu. Na próżno. Nie zrobiła nic. Czułem się więcej niż odrobinę niepewnie.
Po kwadransie wróciliśmy do pracy. Członkowie Rady przesunęli się wyczekująco na krawędzie krzeseł, gdy Talar zażądała najważniejszego.
– Opowiedz nam o ostatnim spotkaniu z demonem, Strażniku.
Musiałem zignorować rosnący niepokój i podczas opowiadania wykorzystać wszystkie zmysły. Próbowałem przypomnieć sobie każdy szczegół, słowo, doznanie, każdy smak, zapach i dźwięk, i przekazać to pięciorgu ludziom, którzy mieli wydać wyrok, by przeżyli to tak jak ja. Chciałem, by słyszeli, widzieli i dziwili się tak jak ja. Każda mijająca chwila coraz bardziej utwierdzała mnie w przekonaniu, że moje doświadczenie było w wielu aspektach równie ważne jak walka z władcą demonów i stanowiło przepowiednię, której nie mogliśmy zignorować.
– Żadnego zła! – Chrapliwy śmiech Caddoca drażnił mi uszy. – Uznałeś, że masz prawo dokonać oceny w takiej sprawie. Ciekawe, że podjąłeś decyzję dopiero, kiedy istota pokazała ci swoje umiejętności posługiwania się mieczem.
– Nie wstydziłbym się przegranej walki – odparłem. – Skoro uwzględniliście w tej opowieści bitwę, którą przegrałem, weźcie ją przynajmniej pod uwagę. Sprawdziłem, że tego rai-kirah nie pociąga zło, zatem jego zniszczenie nie przyniosłoby nam korzyści. Pokażcie inne dowody mojego tchórzostwa, jeśli uważacie, że zabrakło mi odwagi.
– Nikt nie oskarża cię o tchórzostwo – przypomniała mi Talar.
Maire pochyliła się do przodu, jej długi siwy warkocz odcinał się ostro na tle powłóczystej czerwonej sukni.
– Z twojej opowieści wynika, że demon się ciebie spodziewał. Wiedział, że przeobraziłeś się za portalem. Twierdził, że bardzo chciał cię poznać i że będzie cię pamiętać. Czy to cię nie martwi?
– Demony zawsze mówią takie rzeczy… – Ale kiedy to powiedziałem, znów usłyszałem w głowie ten głos… Następnym razem, gdy się spotkamy… – To nie była groźba. Nie miał w sobie zła, Maire, tylko ciekawość i wiedzę. Znał mnie jako Strażnika; po tak wielu spotkaniach, które odbyłem w tak krótkim czasie, i ogromnej ilości demonów, jakie odesłałem, sądzę, że to było nieuniknione.
– Wiedział, że zabiłeś władcę demonów?
– Tak. – Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Miał też świadomość, że nie jestem taki jak Rhys, który sprzedał się władcy demonów. Wyraził zadowolenie, że zabiłem… jak on go nazwał?… Naghidda.
– O co chodzi?
– Przypomniałem sobie, że wymienił imię władcy demonów. Naghidda. – Dopiero gdy wypowiedziałem to miano, zrozumiałem jego znaczenie. Prekursor. Czemu wypowiedział to imię… i czemu w moim umyśle zabrzmiało ostrzeżenie?
– Dlaczego się nie bałeś, Seyonne? Wyjaśnij mi to. – Tkaczka rzeczywiście pragnęła to pojąć. – Stałeś przed demonem, który twierdził, że cię zna i że spodziewa się znów cię spotkać, bo chciałby określić, co was łączy. Czy nie tego próbowaliśmy uniknąć przez tysiąc lat? Powiedz mi, dlaczego cię to nie zaniepokoiło.
Caddoc nie pozwolił mi dojść do słowa, choć szczerze mówiąc i tak nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie.
– Czy potrzebny nam bardziej wyraźny znak zepsucia? – syknął. – Będziemy czekać, aż sprowadzi nam na głowy legiony demonów, nim wysłuchamy ostrzeżenia? Nawet jeśli on sam się oszukuje…
Maire odchyliła się do tyłu i zaczęła szeptać do Kenehyra. Caddoc się tym nie przejął i perorował dalej. Nie słuchali mnie. Usiadłem na krześle i oparłem głowę na dłoni. Jak ich przekonać?
– W ilu bitwach wziąłeś udział w ciągu ostatniego miesiąca, Seyonne? – Catrin zadała pierwsze pytanie tego długiego popołudnia. Inni zamilkli, słysząc jej cichy głos.
– W niezliczonych – odpowiedziałem bez zastanowienia. – Co najmniej dwudziestu pięciu.
– A w poprzednim miesiącu?
– Nie wiem. Dziesięciu. Piętnastu.
– Dokładnie w dwudziestu trzech. A wcześniej dwudziestu. W ciągu ostatnich trzynastu miesięcy walczyłeś w dwustu pięćdziesięciu bitwach. Liczba dotąd nieosiągalna dla Strażników, którzy już pięć bitew w miesiącu uważali za ogromny ciężar. – Pochyliła się do przodu. – Ile walk w tym czasie przegrałeś?
– Jedną. Tylko jedną. – Nie rozumiałem, do czego zmierza. Wszyscy członkowie Rady znali te fakty. Ze względu na wojnę i brak Strażników nie miałem innego wyjścia. Nie chciałem, żeby kontynuowała, by pozostali nie myśleli, że się uskarżam.
– A w ilu walkach utraciłeś ofiarę… spowodowałeś jej śmierć?
– Tylko w jednej.
– A w ilu walkach… teraz lub wcześniej… napotkałeś demona, z którym nie chciałeś walczyć?
– Tylko tym razem, ale…
– Powiedz nam, Seyonne, mój drogi przyjacielu, co stało się z twoją żoną trzy tygodnie temu.
– Catrin… – O co jej chodziło?
– Przysięgałeś, że będziesz odpowiadał zgodnie z prawdą i podasz wszystkie interesujące nas szczegóły, by pomóc nam wyjaśnić stawiane ci zarzuty i byśmy zrozumieli motywy twojego postępowania. I dlatego proszę cię, żebyś powiedział Radzie, co działo się w tym czasie w twoim domu.
Znała tę opowieść i wiedziała, że ponownie nie przejdzie mi przez gardło. Moje dziecko było demonem. Prawo i tradycja wymagały, byśmy odrzucili nawet wspomnienia o nim, by świadomość jego zepsucia nas nie skaziła. Ale nie umiałem udawać i przysięgałem mówić prawdę, niezależnie od tego, czy chcieli ją usłyszeć, czy nie.
– Nasze dziecko urodziło się opętane przez demona – zacząłem głosem zimnym i równym. Słowa zabrzmiały szorstko w pełnej oczekiwania ciszy. Wówczas dopełniłem zbrodni, nie obwiniając bogów za ten dylemat i jego straszliwe rozwiązanie. – A moja żona postąpiła zgodnie z ezzariańskim prawem i je zabiła.
Moja przyjaciółka nie ustąpiła. Nie mówiła do Rady, lecz do mnie. Choć czułem wstrząs i oburzenie innych na sali, patrzyłem tylko na Catrin.
– A teraz, Seyonne… wiem, że będzie to trudne i ciężko mi o to prosić… – Jakby cokolwiek mogło być trudniejsze niż słowa, do których wypowiedzenia mnie zmusiła. – … Proszę cię, byś zdjął koszulę.
– Nie! – Zerwałem się z krzesła, przerażony, pełen niedowierzania. – To nie ma związku…
– Zrobisz, co ci kazano, Strażniku, albo zawiesimy to przesłuchanie. – Talar wstała i spojrzała na mnie z góry, choć ona również zerkała na Catrin, oczekując wyjaśnień.
Jeśli przesłuchanie zostanie zamknięte bez wyroku, na resztę mojego życia położy się cień nierozwianych podejrzeń. Z pewnością Catrin ma jakiś plan. Ale czy musi przy tym aż tak bardzo naruszać moją prywatność? Przypominać sprawę Ysanne i dziecka… i żądać, bym pokazał ślady wieloletniej niewoli? Nie mieściło mi się w głowie, że zakładała, iż współczucie zmusi Talar lub Caddoca do zmiany zdania. Przecież w ten sposób wykaże tylko to, co dla nich stanowiło powód, żeby uznawać mnie za niegodnego miana Strażnika – taka kara mogła spaść wyłącznie na kogoś, kto został nieodwracalnie skażony. Kopała mój grób.
– Proszę cię ponownie, Seyonne. Zdejmij koszulę i odwróć się. Tylko na chwilę.
Zaciskając zęby i wymyślając pięćset metod na to, by uświadomić jej, jak obrzydliwa jest taktyka, którą przyjęła, zsunąłem ciemnoczerwoną koszulę i pozwoliłem im zobaczyć ślady po rzemieniu Derzhich. Każdy fragment ciała moich pleców pokrywały blizny, a przekreślony krąg wypalony na ramieniu – znak niewoli – świecił niczym czerwone słońce w złocistym blasku wypełniającym komnatę, godny towarzysz królewskiego piętna wyciśniętego na twarzy.
Zamknąłem oczy i próbowałem opanować wściekłość, a walka, jaką toczyłem w głębi umysłu, była tak zażarta, że niemal nie usłyszałem cichego rozkazu Catrin.
– Możesz się ubrać i wyjść z sali. – Choć jej słowa przepełniał smutek, będzie potrzebowała czegoś więcej, by zadośćuczynić takiej zdradzie.
Znów naciągnąłem na ramiona miękki len i zamknąłem za sobą drzwi, nadal jednak nie pojmowałem, co się dzieje. Jak tylko członkowie Rady udzielą mi nagany, na jaką będą nalegać Talar i Caddoc, miałem zamiar wziąć na bok Catrin i Kenehyra, i znów spróbować im wszystko wyjaśnić. Spojrzałem na Fionę, która weszła do komnaty tuż po mnie. Później krążyłem po długim korytarzu, przeklinając siebie i kobiety w swoim życiu, które najwyraźniej oszalały. Miałem ochotę tłuc głową w mur, bo brakowało mi słów, i ciągle powtarzałem argumenty, które zamierzałem wykorzystać, by wpłynąć na wyrok, tak się przynajmniej oszukiwałem. Pragnąłem, by zrozumieli, co czułem w towarzystwie tego demona.
Pół godziny później Fiona skończyła zeznawać i wyszła z komnaty przesłuchań. Trzymała się z dala ode mnie, siadając przy oknie po drugiej stronie korytarza. Może wyczuwała, że najbardziej na świecie pragnąłem złamać jej ten sztywny kark. Dopiero gdy po godzinie ponownie wezwano mnie do środka, zbliżyła się do mnie i spróbowała zacząć rozmowę. Jej twarz była zimna jak zwykle.
– Mistrzu Seyonne, ja…
– Zostaliśmy wezwani. Nie ma czasu na grzeczności – przerwałem, gestem zapraszając ją, by weszła przede mną. Nie znosiłem, kiedy mówiła do mnie „mistrzu”.
Członkowie Rady siedzieli na swoich krzesłach tak samo jak wcześniej, a na ich twarzach nie malował się najmniejszy ślad wahania czy rozważań. Talar zawsze wyglądała na skwaszoną, więc nie uznawałem tego za zły znak. Maire przymknęła oczy. Catrin tkwiła na swoim miejscu nieruchoma jak kamień. Tym razem zebranym towarzyszyła Ysanne, siedząca na krześle o wysokim oparciu. Jako królowa musiała potwierdzić każdy wyrok wydany przez Radę. Jej twarz nie zmieniła wyrazu, kiedy napotkała moje spojrzenie. Równie dobrze mógłbym być jej obcy.
Oczywiście to Talar ogłosiła wyrok.
– Seyonne, synu Joelle i Garetha, nie zostałeś uznany winnym zdrady… – przerwała, by zaczerpnąć tchu, co oznaczało, że ja nie mogłem tego zrobić, gdyż najwyraźniej jeszcze nie skończyła, a w oczach zebranych nie dostrzegałem ulgi ani radości. – … jednak złamałeś przysięgę Strażnika, pozwalając, by demon zachował panowanie nad ludzką duszą. Nie rzuciłeś mu wyzwania. Musimy zatem uznać, że moc twego umysłu osłabła, czy to z powodu skażenia, nadmiernego obciążenia obowiązkami, czy też innych spraw, o których nie nam się wypowiadać…
– Nie – zawołałem. – Nie jestem…
– I dlatego zdecydowaliśmy, że od dzisiejszego dnia świątynia Verdonne będzie dla ciebie zamknięta. Nie wolno ci brać udziału w walce z demonami, ani w tym świecie, ani za portalem stworzonym przez Aife. Nie masz też prawa szkolić żadnego z uczniów, pomagać im ani doradzać, póki Rada nie uzna, że odzyskałeś pełnię władzy nad sobą.
Chłód mojej duszy zmienił się w lód. Zabroniono mi pracować? Niemożliwe. Nawet pomijając moją rozpacz… co z Ezzarią? Co z ofiarami, które pozostaną bez pomocy?
– Nie możecie tego zrobić – powtarzałem, ale ona nie przerwała.
– Ponieważ żaden mieszkaniec Ezzarii nie może próżnować, zgłosisz się do Pedra, który przydzieli ci nowe obowiązki. Ze względu na twoją… niezwykłą… sytuację, uznawaną nawet przez tych spośród nas, którzy uważają, że jesteś zdolny, by odpowiadać za swoje czyny, będziesz regularnie spotykać się z Caddokiem. Mamy nadzieję, że po odpowiedniej terapii pewnego dnia zdołasz ponownie stanąć w szranki z demonami jako Strażnik.
Siedziałem oszołomiony. Nie potrafiłem w to uwierzyć. Miałem być wdzięczny, że nie zostałem wygnany z Ezzarii albo znów odizolowany, co oznaczałoby śmierć za życia, jakiej doświadczyłem po powrocie z niewoli? Członkowie Rady zniszczyli mnie tak jak niegdyś Derzhi. Zabronili mi czegoś, co umiałem robić lepiej niż ktokolwiek w historii. Nigdy już nie wolno mi było przekroczyć granic portalu, poczuć płomienia w ramionach ani ekstazy, gdy wiatr wypełniał mi skrzydła i unosił mnie w górę wśród czarów. Jaki bóg był tak okrutny, że oddał mi życie na dwa krótkie lata i znów mi je odebrał?
A co miałem robić zamiast tego? Zgłosić się do Pedra. Chcieli zmusić mnie do pracy w polu, jak tenyddarów, pozbawionych melyddy – jak mojego ojca – by tacy jak ja mieli co jeść, wypełniając swoje zaszczytne powołanie. To jeszcze mógłbym przełknąć. Nie czułbym wstydu, dzierżąc w dłoniach pług zamiast miecza i zwierciadła. Ale pozwolić, by Caddoc zaglądał do mojego umysłu… by mi doradzał, szukał przyczyn mojego odstępstwa, rzucał na mnie zaklęcia i odsłaniał moje myśli, mój strach, pragnienia… szukając zepsucia. Na to nie mogłem pozwolić… i nie zamierzałem tego robić.
– Nie skomentujesz wyroku, mój synu? – spytał Kenehyr. – Jeśli to, co powiedziałeś, jest prawdą, nie możesz pozwolić, by ci ludzie cię uciszyli.
Spojrzałem na niego jak na idiotę… a potem zerknąłem na Catrin. Nie spuściła wzroku. Czworo z pięciorga. Kenehyr nie głosował przeciwko mnie. To do Catrin, mojej przyjaciółki i mentorki, należał czwarty decydujący głos.
Teraz czekał mnie już tylko jeden cios. Odwróciłem się do Ysanne.
– A ty, pani? Czy odwołanie się do twojej mądrości ma jeszcze sens?
Moja żona siedziała wyprostowana na krześle, nieruchoma, jakby wyrzeźbiona z tego samego dębu co mebel. Bez drgnienia powieki oznajmiła:
– Nie widzę powodów, by sprzeciwiać się wyrokowi Rady. Tracisz stanowisko Strażnika. Twoja przysięga jest nieważna.
Na ponurej twarzy Talar odmalowała się satysfakcja, a na jej bezbarwnych wargach pojawił się ślad uśmiechu.
Wyszedłem z komnaty. Z rezydencji. Z osady. Promienie popołudniowego słońca migotały wśród drzew. Skowroni język właśnie zakwitł i jego jaskrawoniebieskie szpikulce sięgały mi do kolan. Żółte deszczokwiaty błyszczały wśród trawy niczym gwiazdy na zielonym niebie. Wiosna przechodziła w złociste lato, lecz tego pogodnego popołudnia niosłem w sobie tylko mrok. Przysięga Strażnika towarzyszyła mi od zawsze, była kompasem, który wyznaczał kurs wśród przerażenia, talizmanem, którego trzymałem się w największej głębi cierpienia i upadku. Teraz znikła, a ja czułem, jak ciężar lat, ran i smutku zaczyna wgniatać umocnienia mojej duszy.
– Seyonne! Zaczekaj! – zawołała za mną Catrin, lecz nie zareagowałem. Nie mogłem, bo wszystko, co do mnie należało, rozpadało się niczym krajobraz za ginącym portalem. – Musisz mnie wysłuchać! – Ale ja nie miałem na to ochoty. W pewnej chwili ruszyłem biegiem przed siebie, a gdy w końcu się zatrzymałem, znalazłem się bardzo daleko od dawnego życia.
powrót do indeksunastępna strona

35
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.