Według Wilana, w swojej ostrożności Rubio posuwał się o wiele za daleko. Spojrzenia Kandera i Palo uzmysłowiły mu jak szybko ta paranoja zaraża pracowników. – Nie widzę zagrożenia. Zamkną mnie za samą rozmowę? – Za rozmowę nie – zauważył Palo. – Ale nie słuchaj go za często, bo będziesz miał kłopoty. – Bo co? Puszczą za mną automaty? Jesteśmy na stacji, nie na Ziemi. Tu można i mówić, i słuchać. Nie wyglądał groźnie, prawda? Macie konkretne dowody? – Dowody? – z tonu głosu Pala Wilan wywnioskował, że nie mieli. – Nie traktujecie go za ostro? – starał się. by jego głos brzmiał tak samo neutralnie jak zwykle. – Za długo żyliście na Ziemi. Boicie się każdego słowa, które pochodzi z zewnątrz, a nie z mediów. Nie lepiej wiedzieć co się dzieje? To nie przestępstwo. – Może, lecz takie mamy czasy – Rubio pociągnął z torebki. – Wypada być ostrożnym, nawet jeśli do przesady. – Rób co chcesz, Wil – Kander zwykle mało mówił, lecz takiego tematu nawet on nie potrafił przemilczeć. – Ale nie przesadzaj. Nie chcielibyśmy stracić przełożonego. Gadali jak pijany technik nad przeciekającym reaktorem. To nie była zmowa milczenia. Ludzie nie chcieli się narażać i na swój sposób mieli rację. Taka wiedza w niczym nie pomaga, jedynie utrudnia życie. Lecz jeśli to potrwa dłużej, podejrzenia zaczną zżerać cały zespół. – Polityka nie może być jedynym tematem, na jaki Lerszen chce rozmawiać. Nie musicie go unikać, po prostu powiedzcie mu, że nie chcecie o tym mówić. Lerszen jest w zespole, powinien nauczyć się współpracować. Nie zrobi tego, gdy będzie sam. – Mawiają, że ma własnych znajomych – odparł Rubio. – Minąłeś się z jednym w drzwiach. Wilan wzruszył ramionami. Każdy ich miał. Od czasu do czasu każdy człowiek, mający dość impulsów i woli, załatwiał sobie coś, czego, teoretycznie, załatwiać nie powinien. – Trudno mu się dziwić, skoro nawet wy trzymacie się od niego z daleka. Was najmniej bym o to posądzał. Wszyscy trzej zamilkli, zainteresowani trzymanymi w rękach woreczkami. Wilan postanowił przerwać tę niezręczną ciszę, zanim uznają, że trzyma stronę Lerszena. – Rubio, wiesz coś o sprawie z Hemulem? – spytał. – Podobno Kosiarze mieli wobec niego jakieś podejrzenia. W co się wpakował? – Nie patrz na mnie – odparł Rubio. – Nic o tym nie wiem. – Sądzimy, że nie miało to nic wspólnego ze stocznią – dodał Palo. Pomyślał o tym, co odkrył, o możliwych związkach z Hemulem i o tym komu mógł się okazać niewygodny. Lerszen też nie musi być tak niewinny jak uważał. – Dlaczego nic nie powiedział? – Cała sprawa przeciągnęła się dłużej niż zwykle. W końcu… – Rubio pokręcił głową. Szybko zapomniał o Lerszenie. – Wiem, że żona go porzuciła. Zabrała dziecko i gdzieś poleciała. Nieźle go to przynitowało. – Twardo się trzymał – przyznał Palo. – W pracy nic nie było po nim widać. – Podobno oskarżenie było poważne – dodał Rubio. – Tak słyszałem. – Nie słyszałeś nic ponadto? – spytał Wilan. – Nikt nic więcej nie wie. Trochę to dziwne. – Dziwniejsze niż Lerszen? Rubio spojrzał na niego, zastanawiając się czy żartuje, czy znów mu coś wypomina. – Powiedziałbym, że tak samo. Tak samo? Przeglądając dane z perceptorów, z kilku tygodni poprzedzających włamanie, Wilan nie znalazł nic, do czego można by się było przyczepić z czymś aż tak poważnym, by usprawiedliwić zwolnienie. Za zaniedbania Hemulowi groziła najwyżej nagana, nic więcej. Nie brał żadnych narkotyków, nawet tych legalnych, nie wspominając o handlu. Co innego Kosa mogła znaleźć? Nic nie przychodziło mu do głowy. Arto wszedł do swojego pokoju. Usiadł na łóżku, lecz zamiast odprężenia poczuł dotkliwy chłód. Polecił komputerowi podwyższyć temperaturę i włączyć muzykę, taką starą, sprzed wieków, nie te nowoczesne hałaśliwe kawałki, którymi dorośli próbowali się ożywić przy pracy. Znał sztukę rozluźniania się i wyciszania umysłu. Była to kolejna z rzeczy, które czyniły go lepszym w walce, lecz czasem to nie wystarczało. Ostrożnie położył się na plecach, jak najmniej zginając się w pasie. Ból zelżał gdy tylko przestał się poruszać, lecz wróci, gdy spróbuje ściągnąć zbroję. Postanowił, że jej nie zdejmie. Nie miał na to siły i nie wiedział czy rano zdoła ją na siebie naciągnąć – jeśli się obudzi. Wziął w ręce leżący przy łóżku kawałek gęstej żelmasy. Bawił się nim bezwiednie, gapiąc się w sufit i zastanawiając nad tym co się wydarzyło. Pragnął zemsty. Oczyma wyobraźni widział jak oddaje Anhelowi ból, który ten mu zadał. Oddał się tej kuszącej myśli. Chwilę pastwił się nad dobrze związanym wrogiem, pozwalając oglądać go w akcji nieodłącznym, równie dobrze związanym kompanom Anhela. A potem byłaby ich kolej… Zrozumiał dlaczego jajcogłowi tak chętnie oddawali się niespełnionym marzeniom o zemście. To przynosiło spokój, lecz u niego pogłębiało jeszcze poczucie bezsilności, ani na milimetr nie przybliżając do czegokolwiek. Spojrzał na kawałek żelmasy, z zaskoczeniem stwierdzając, że zamienił bryłkę w coś na kształt pistoletu. Zmiął ją w kulę i odłożył. Zemsta swoją drogą. Może poczekać. Najważniejsze to dożyć odpowiedniej okazji. Usłyszał cichy dźwięk. Spojrzał na ścianę. Lili wychyliła się zza obluzowanej kratki szybu wentylacji, szykując się do zeskoku na łóżko. Nie wiedział którędy tam wchodziła, lecz na pewno nie dostawała się tam z domu. To była jej droga powrotna. – Jesteś wreszcie. No chodź! – gdy skoczyła, ujął ją delikatnie i postawił na swoich udach. Kotka usiadła i nadstawiła głowę do podrapania. Chwilę potem ułożyła się i zaczęła lizać, cicho pomrukując. Pomyślał, że uczniowie w szkole przypominają czasem koty. Niektóre schodzą innym z drogi, a niektóre, te silniejsze, przeganiają słabsze z miejsca na miejsce. Też miały swoje zasady, podobne do zasad szkoły. Nie zbliżaj się do nieznanych kotów. Schodź silniejszym z drogi. Kryj się, jeśli widzą cię nieznajomi. Kot nie był silnym zwierzęciem, lecz zawsze dawał sobie radę – bo był sprytny. Znał drogi ucieczki i liczne, bezpieczne kryjówki. Arto tę naukę zastosował do siebie. Dzięki temu w miarę bezboleśnie przetrwał pierwsze, najtrudniejsze miesiące szkoły. Czuł, że teraz powinien opanować inną kocią lekcję. – Tyle muszę się od was nauczyć – szepnął, drapiąc Lili pod brodą. – Powiesz mi skąd mam wiedzieć kiedy się wycofać? Ty to wiesz, prawda? – westchnął. – Szkoda, że nie potrafisz mi powiedzieć. Czuł, że to dobrze, iż zwierzęta są w pobliżu ludzi. Były czymś innym od maszyn, automatów i chłodnego plastiku ścian stacji. Zwłaszcza koty. Lubił je za to, że potrafiły radzić sobie ze wszystkim. Co by się nie działo, kot zawsze wychodził cało. No, prawie zawsze. Kto jak kto, on wiedział o tym doskonale. Nie każdy je lubił. Kuleczki latającego kociego moczu, w miejscach, gdzie urządzały sobie toalety, nie były czymś, co dało się lubić. Lecz na wszystko był sposób. Automaty wychwytujące wodę okazały się doskonałym rozwiązaniem także i tego problemu. Same koty były dość sprytne i inteligentne, by poradzić sobie ze zdobywaniem wody. Szybko uczy się celnym uderzeniem łapą zmuszać dozowniki wody do wyrzucenia kulki cieczy. Były też użyteczne, tępiły szczury i inne drobniejsze szkodniki, nawet muchy. Nic dziwnego, że dorośli tolerowali koty. Tu i ówdzie instalowali przystosowane do kocich potrzeb dozowniki. Ludzie i zwierzęta nauczyli się żyć obok siebie, w nowych warunkach. Kilka pokładów poniżej tego, na którym mieszkał, znajdował się opuszczony zaułek, a w nim stary, nieużywany, od dawna nie naprawiany kawał systemu wentylacji, jeszcze z czasów wielkiej przebudowy stacji. Szeroki szyb przebijał się tam przez ścianę nośną stacji – płytę grubą na kilkanaście metrów, sięgającą aż do samego rdzenia, utrzymującą na sobie ciążenie pokładów. Pozostawiono ją nietkniętą, by nie osłabiać konstrukcji. Na stacji było wiele takich miejsc. W nich, nie niepokojone przez nikogo, dzikie koty zakładały swoje legowiska. Obserwacja lokatorów tego kawałka szybu dawała Arto wiele do myślenia. Zwrócił na nich uwagę, gdy trafił do szkoły i zderzył się z jej twardymi, niepisanymi zasadami. Koty pomogły mu je uznać. Miały podobne; to tam zaobserwował, jakie przynoszą korzyści. Tyle że nawet kot miał swojego ulubionego towarzysza zabaw. Dzieci w szkole – nie. Kotka ziewnęła szeroko i zwinięta w kłębek na jego nogach. Zazdrościł jej tak prostego życia. Najbardziej podziwiał koty za to, że nic nie było w stanie ich zmusić do zrobienia tego, czego nie chciały. Ludzi łatwo było oszukać i nakłonić do działania. Tym zamierzał się zająć jutro. Liczył, że Anhelo ma więcej wrogów niż przyjaciół. Ostrożnie położył kotkę na łóżku. Pokręciła się chwilę dookoła, pokazując swoje niezadowolenie, po czym zasnęła na nowo. Przesiadł się na krzesło i uruchomił konsolę. Nie docenił przebiegłości, siły i uporu przeciwnika. Dał czas Anhelowi, by zareagował pierwszy, by zaczął wojnę na swoich zasadach. Teraz Arto zamierzał wprowadzić własne. W grę wchodziły dwa wyjścia z sytuacji. Albo jemu i Iwenowi przydarzy się wkrótce tragiczny wypadek, albo Anhelo trafi do akademii. Skupił się na tym drugim. Wyświetlił listę mrówek. Mało kto dostrzegał, że mały młodszak może, bez zwracania na siebie uwagi starszych, wejść tam, gdzie nie mogli inni. Wyposażony w sprzęt i wiedzę starszych uczniów mógł wypełnić zadanie z pozoru niemożliwe do zrealizowania. Arto potrafił znaleźć informatora i pośredników, przez których potrzebne informacje spływały do jego uszu, choć nikt nie potrafił zlokalizować źródła przecieku. Ustalił kto z kim będzie się komunikował i w jakich okolicznościach. Gdy skończył, wyciągnął na wierzch listę dłużników ze starszych klas. Bogata kolekcja nazwisk mogła się okazać ich jedyną szansą na przeżycie, lecz musiał ostrożnie rozważyć komu ile powiedzieć. Jedno niewłaściwe słowo mogło zamienić potencjalnego sojusznika w urażonego wroga. Listę otwierały nazwiska kilku jedenastaków. Twarz wykrzywił mu dziki, złośliwy uśmiech. Aż dotąd uznawał te przysługi za martwe. Ciężko by było nakłonić tak starszych starszaków do zrobienia czegokolwiek dla kogoś tak nieistotnego jak on, lecz w nowej sytuacji wypełnienie jego prośby będzie tym, czym dla niego wyciśnięcie podatku od dwojaka. Dla nich mogło się okazać przyjemnością samą w sobie. Miał też wielu stałych klientów. Jedna z grup miała tylko dwóch jajcogłowych. Była wyjątkowo silna w swojej kategorii, lecz uzależniona od dobrego korektora. Zdawali wyłącznie dzięki niemu. Byli też inni. Może brat Rejkerta dałby się namówić na rozbicie systemu Niebiańskich Wrót? Kolekcja chętnych do wdarcia się do ich systemu była więcej niż bogata… Na zakończenie zajrzał do prowadzonej od dwóch lat historii szkolnych konfliktów. Właściwe słowa, wpadając do właściwych uszu, potrafiły rozbić niemal każdy sojusz. Odgrzebana po latach sprawa często sprawiała, że grupy szły na pięści. Anhelo lubił deptać po odciskach; Arto szczerze dziękował mu za głupotę w robieniu wrogów, zastanawiając się jak to zorganizować. Zamierzał pociągnąć za każde włókno, jakiego mógł sięgnąć. Straci przez to wiele znajomości, może nawet zyska wrogów, lecz nie takich, którzy zechcą go zabić. Musiał ich tylko przekonać, że żywy jest dla nich bardziej użyteczny. Plan nie dawał gwarancji powodzenia. Najważniejszym czynnikiem niepewności było pytanie, które wszyscy będą sobie zadawać. Dlaczego ten mały młodszak, ten Arto co tak wiele potrafi, poszedł na pierścienie z Anhelem? A potem, gdy się dowiedzą, zapytają siebie – dlaczego chronił tego Nowego, dzieciaka, który jest nikim? Jeśli uznają, że mięknie… Jego przyszłość zależała od reakcji wszystkich uczniów, tych samych, którzy, dobrze o tym wiedział, nie byli w stanie zrozumieć motywów jego postępowania. Rossie wróciła późno, nawet jak na nią. Iwen niespecjalnie się dziwił odgłosom kłótni, jakie przez ostatnich dwadzieścia minut dochodziły do jego uszu z dużego pokoju. Drzwi były zamknięte, lecz tym razem nawet nie musiał przytykać uszu, by wszystko słyszeć. Znów było o niebezpieczeństwie, lecz pojawiły się też nowe elementy, dotyczące stacji. Rodzice jeszcze raz wyjaśniali jaka jest a jaka nie jest Ziemia i stacja, zwłaszcza podczas zaciemnienia i kto tu jest rodzicem, a kto jeszcze dzieckiem. Jak zwykle, skończyło się na niczym. Wreszcie Ros weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi i wprowadzając blokadę. Nie to żeby rodzice kiedykolwiek próbowali za nią iść, po prostu lubiła w ten sposób stawiać na swoim. Musiało jej brakować trzaskania starymi, ziemskimi drzwiami. – Niezła przemowa – stwierdził. Ros łypnęła na niego wściekłym spojrzeniem. – Znowu podsłuchiwałeś? – Nie musiałem – uśmiechnął się dziko. – Nie tym razem. – No to się ciesz – odparła. – Przynajmniej miałeś darmową zabawę. Na pewno nie taką, jak w szkole, ale zawsze. To było podłe i poniżej pasa. Zamilkł, czując jak zbiera mu się na płacz. Moja wina, powtórzył, i jeszcze siostra będzie mi to wypominać. – Niech to gwiazdy, tak mi przykro – Ros spostrzegła swój błąd. Podeszła do niego i przyklękła. – Przepraszam, mały, naprawdę… – Daruj sobie – odpowiedział z żalem. – Powiedziałaś to. Zadowolona? – Byłam wściekła! Nie na ciebie, tylko na nich – wskazała gdzieś za siebie. – Ten twój kapitan… Żyje? – Żyje – odpowiedział, aż nadto głośno. Ros siadła obok niego. Podciągnęła kolana pod brodę. Już nie wyglądała tak dorosło. Znowu stała się małą dziewczynką, równie wystraszoną jak on sam. – Wiem co mówią o tym starszaku, Iw. Same paskudne rzeczy. Nie wierzę, że chodzę z kimś takim do tej samej szkoły! Na Ziemi dorośli już dawno by go zabili. – Albo dali medal i zrobili kapitanem w akademii – głupie, beznadziejnie głupie stwierdzenie, ale całkiem możliwe, że tak by się stało. – A ty wpadłeś w jego łapska i mówiłeś mi, że jakoś to będzie! Teraz widzę, że nie zaczepiłam go ani o dzień za wcześnie. Na pewno o kilka dni za późno. – Jak coś mu się stanie, będziesz za to winna. – Winni będą ci, którzy pozwalają takiemu chodzić po korytarzach – popatrzyła na niego. – Źle oceniłam tego twojego Arto. Może z wierzchu lubi wyglądać na… chama, ale… Może nie jest takim dzieciakiem, za jakiego go wzięłam. Chama? Znowu miała lekcję historii? – Nie wiem dlaczego to zrobił – przyznał. – To, co Anhelo z nim wyprawiał… Należało się mi. – A niby za co tobie się to należy, co? Bo pochodzimy z Ziemi!? – prychnęła wściekle. –Słuchaj, Iw. Arto zrobił to, co powinien zrobić prawdziwy, dorosły mężczyzna, czyli bronić swoich towarzyszy i przyjaciół. – Wcale nie musiał! Nie krzyknął tylko dlatego, że rodzice by to usłyszeli, lecz w środku wciąż się gotował. – Tak czy inaczej, podziękuj mu ode mnie, i przeproś. Także za to, że się stąd wynosimy. – Co? – Iwen zsunął się z łóżka i klęknął przed nią – Wynosimy…? Ros się zmieszała. – Nic ci nie powiedziałam. To wielka, wielka tajemnica, rozumiesz? Nie wiem na pewno, ale… Słyszałam jak tato pytał mamę, czy złożyła już podanie o zgodę na transfer na Marsa. Myślę, że dziadek, ten dziadek, maczał w tym palce. Najdłużej za miesiąc opuścimy stację. Tyle tylko wiem. Może… Może ojciec chce szukać pracy tam, gdzie go jeszcze nie znają… w każdym razie długo tu nie zostaniemy. Kłamie. Iwen to widział. Potrafił to poznać niemal przez sen. Ona coś wie i teraz kłamie, bo powiedziała za dużo. – Mówiłaś rodzicom, co? – spytał – Dlatego chcą stąd… – Nic im nie mówiłam, ty uparty, zakuty młodszaku! – powiedziała dziwnie ostro, łapiąc go za dłonie. – Nie opuściliśmy Ziemi bez powodu, to wszystko, ale to już wiesz, bo nie raz o tym rozmawialiśmy. Bądź więc tak miły i skup się na tym, by do tego czasu przeżyć, dobrze? Dziwne. Dotąd ciągle powtarzała, by się zastanowił i powiedział o wszystkim rodzicom. Teraz nagle chciała, by wytrzymał… – Możesz mi pomóc? – Oczywiście! Tobie i twojemu szlachetnemu, acz wciąż troszkę głupiemu kapitanowi – odepchnęła od siebie jego dłonie. Wstała. – Za kogo mnie masz, za siostrę bez serca? My, dziewczyny, mamy swoje sposoby, zwłaszcza na starszaków. – Będziecie się z nimi bić? – sama myśl wprawiła go w osłupienie. Babska bitwa…? – Po co od razu bić? – Ros uśmiechnęła się łobuzersko – Każdy walczy jak może. Ciekawe, jak znoszą post – zachichotała i wyszła. Oczywiście, z ręcznikiem. Pod prysznic. Nie wie o nowym limicie wody? Nieważne. Miesiąc. Najwyżej miesiąc. Mógł mieć nadzieję. Lecz co z Arto? Powiedzieć Ros, że był u nich, w domu? A jeśli uzna, że skoro coś już powiedzieli, to ona może dokończyć? I kto tu kogo chroni? Był zupełnie skołowany. Już samo poczucie winy wystarczało, by czuć się paskudnie. Radziło sobie całkiem nieźle, cały dzień wyżerając go od środka, a jakby było tego mało, miał jeszcze zagadki. Co Ros wiedziała? Wierzyła, że naprawdę może pomóc czy też… Na próżnię, chyba nie chce mnie poświęcić dla jakiegoś nie wiadomo czego, co wymyślili rodzice? Nie, oczywiście, że nie. To przez szkołę tak zaczynam myśleć. Głupi pomysł. Właśnie, szkoła. Arto da sobie radę. Jest u siebie. Gdy zniknę, znikną jego kłopoty. Ma je przeze mnie. Choć po dzisiejszym… Czym dla siebie byli? Przyjaciółmi, tak powiedziała Ros. Chciał w to wierzyć. Mogła sobie mówić, że Arto zrobił to z obowiązku. Iwen wiedział jak wygląda w tej szkole obowiązek. To musiało być coś więcej. |