powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LVI)
czerwiec 2006

Nas niewielu
David Weber, John Ringo
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Dobrze, Eleanor, słuchamy – powiedział Roger i opadł na oparcie fotela. Przez ostatni miesiąc był zajęty doprowadzaniem oddziału do porządku i maskowaniem śladów walki w porcie, nie mógł więc poświęcić ani chwili na planowanie, co mają dalej robić. To było zadanie dla jego sztabu, i oto nadeszła pora, aby się przekonać, co ów sztab wymyślił.
– Mamy do czynienia z wieloma problemami – powiedziała Eleanora, włączając swojego pada i przygotowując się do odznaczania kolejnych punktów. – Pierwszy to wywiad, a raczej brak takowego. Jeśli chodzi o wiadomości z Imperial City, dysponujemy jedynie oficjalnymi biuletynami informacyjnymi i dyrektywami, które przyleciały na ostatnim imperialnym statku z zaopatrzeniem. Pochodzą sprzed blisko dwóch miesięcy, więc wszystko, co się wydarzyło od tamtej pory, to dla nas informacyjna próżnia. Nie mamy też żadnych danych na temat stanu marynarki, oprócz podanych do publicznej wiadomości zmian w dowództwie Wielkiej Floty i faktu, że Szósta Flota, zazwyczaj dość skuteczna, ostatnio robiła wrażenie, że nie potrafi sobie poradzić ze zwykłą zmianą miejsca stacjonowania, i wisi bezczynnie w głębokiej przestrzeni. Nie mamy żadnych przesłanek, komu moglibyśmy zaufać, a więc nie możemy nikomu wierzyć, a zwłaszcza dowódcom marynarki, którzy objęli zwierzchnictwo po przewrocie. Drugi problem to kwestia bezpieczeństwa. Wszyscy jesteśmy w Imperium poszukiwani listami gończymi za pomoc udzieloną księciu w rzekomym zamachu stanu. Jeśli ktokolwiek z ocalałych z DeGloppera przejdzie przez imperialne procedury celne albo chociażby zwykły skan w jakimś porcie, dzwonki alarmowe rozdzwonią się aż po samo Imperial City. Stronnictwo Adouli musi uwierzyć, że książę od dawna nie żyje, aby przestali go poszukiwać za coś, czego nie zrobił. Tak czy inaczej, jedno pozostaje pewne: bez kamuflażu nikt z nas nie może postawić stopy na żadnej imperialnej planecie, będziemy też mieli poważne problemy z dostaniem się w jakiekolwiek miejsce przyjazne Imperium. Trzeci problem to oczywiście samo nasze zadanie. Będziemy musieli obalić obecny rząd oraz odbić pana matkę wraz z replikatorem macicznym, a ponadto nie dopuścić do interwencji marynarki.
– „Kto ma orbitę, ten ma planetę” – zauważył Roger.
– Chiang O’Brien – przytaknęła Eleanora. – Widzę, że pan zapamiętał.
– Mój prapradziadek Lord Dagger, który miał łatwość wysławiania się – Roger zmarszczył brew – mawiał też: „Jedna śmierć to tragedia, milion to statystyka”.
– To akurat zaczerpnął z o wiele starszego źródła, ale uwaga pozostaje słuszna. Jeśli Wielka Flota stanie po stronie Adouli, a przy obecnym dowódcy to pewne, nie wygramy, niezależnie od tego, kogo lub co będziemy mieli po swojej stronie. Musimy też pamiętać o szalonych problemach z uwolnieniem Cesarzowej. Pałac to nie jest zwykły kompleks budynków, to najmocniej ufortyfikowana budowla poza Bazą Księżycową albo Kwaterą Główną Obrony Ziemi. Może wygląda na łatwy do zdobycia, ale tak nie jest. Ponadto możemy być pewni, że Adoula zasilił Osobisty Pułk Cesarzowej własnymi opryszkami.
– Nie będą już tacy dobrzy – zauważył Julian.
– Nie sądzę – odparła ponuro Eleanora. – Cesarzowa może nienawidzić Adouli i nim gardzić, ale jej ojciec traktował go inaczej i nie pierwszy raz Jackson został ministrem marynarki. Umie odróżnić dobrego żołnierza od złego, a przynajmniej powinien, i przy ściąganiu uzupełnień będzie polegał na swym doświadczeniu. Sam fakt, że jego żołnierze pracują dla złego człowieka, niekoniecznie oznacza, że muszą być złymi żołnierzami.
– Będziemy się o to martwić, kiedy przyjdzie pora – powiedział Roger. – Rozumiem, że nie zamierza pani jedynie recytować mi litanii złych wiadomości, które już znam?
– Nie, ale chcę, żeby wszystko było absolutnie jasne. Nie będzie nam łatwo i nie mamy żadnych gwarancji sukcesu, ale mamy pewne atuty. Co więcej, nasi wrogowie też mają poważne problemy. Według wiadomości, jakie posiadamy, w parlamencie już zaczynają padać pytania o przedłużające się odosobnienie Cesarzowej. Premierem jest wciąż David Yang, i chociaż konserwatyści księcia Jacksona wchodzą w skład jego koalicji, on sam i Adoula w żadnym razie nie są przyjaciółmi. Moim zdaniem jednym z ważniejszych powodów, dla których tak desperacko na pana polują, Roger, jest to, że Adoula wykorzystuje „militarne zagrożenie” z pana strony jako pretekst, aby umocnić swoją pozycję ministra marynarki i zrównoważyć wpływy Yanga jako premiera.
– Może i tak – powiedział Roger z wyraźnym gniewem w głosie – ale Yang jest o wiele bliżej Pałacu niż my i musi zdawać sobie sprawę, co się dzieje. Yang może sądzić, że nie żyję, ale cholernie dobrze wie, kto stoi za przewrotem i kto kieruje moją matką, a mimo to niczego w tej sprawie nie zrobił.
– Niczego, o czym byśmy wiedzieli – dodała Eleanora. Roger spojrzał na nią ze złością, ale potem skrzywił się i machnął ręką. Było jasne, że jego gniew nie minął – książę Roger ostatnio bardzo często się gniewał – ale widać też było, że zgadza się ze swoją szefową świty.
Przynajmniej na razie.
– Z czysto wojskowego punktu widzenia – podjęła po chwili O’Casey – wydaje się oczywiste, że Adoula, mimo stanowiska zwierzchnika imperialnych sił zbrojnych, nie był w stanie wymienić wszystkich oficerów marynarki na swoich ludzi. Założę się, że na przykład kapitan Kjerulf jako szef sztabu Wielkiej Floty nie przytakuje wszystkiemu, co się tam dzieje. To samo dotyczy Szóstej Floty i admirała Helmuta.
– Nie będzie na to wszystko patrzył z założonymi rękami – powiedział z przekonaniem Julian. – Żartowaliśmy kiedyś, że Helmut codziennie rano modli się do wiszącego nad jego łóżkiem obrazka Cesarzowej. Poza tym on jest… no, jasnowidzem. Jeśli coś tam śmierdzi, on na pewno zacznie węszyć, możecie być pewni. A Szósta Flota stanie za nim. Dowodzi nią od lat, to jakby jego osobiste lenno. Nawet jeśli wyślą mu następcę, mogę się założyć, że gdzieś po drodze będzie miał „wypadek”.
– Niektóre z cech admirała Helmuta odnotowano w raportach, które widziałem – wtrącił Temu Jin. – Jako cechy negatywne, dodam. Napisano tam również, że „z bardzo dużą gorliwością” pilnuje, żeby jedynie oficerowie spełniający jego osobiste wymagania, nie tylko w zakresie kompetencji wojskowych, trafiali do jego sztabu, dowodzili jego eskadrami nosicieli i krążowników, a nawet statków flagowych. Jego osobiste lenna są powodem nieustannej troski IBI i Inspektoratu. Jedynie wyraźna lojalność admirała wobec Cesarzowej i Imperium zapobiegła usunięciu go z zajmowanego stanowiska. Osobiście zgadzam się z oceną jego osoby przez plutonowego Juliana.
– Jest jeszcze jedna, ostatnia możliwość. – Eleanora przymknęła oczy, jakby coś w myślach obliczała. – Najbardziej… interesująca ze wszystkich, chociaż w tej chwili niewiele na ten temat wiemy.
Przerwała, a Roger prychnął.
– Nie musisz przybierać pozy „tajemniczego wróża”, żeby zaimponować mi swoją kompetencją, Eleanoro – powiedział sucho. – Może więc zdradzisz nam, jaka to możliwość?
Kobieta zamrugała, a potem posłała mu uśmiech.
– Przepraszam. Chodzi o to, że spora część byłych żołnierzy Osobistego Pułku Cesarzowej przeprowadza się na Starą Ziemię. Oczywiście wielu bierze kredyty kolonizacyjne i wyjeżdża do odległych układów, ale większość pozostaje na planecie. Po latach służby w Osobistym, jak sądzę, zaścianki wydają im się trochę mniej kuszące niż dla zwykłego emerytowanego marine. A żołnierze Osobistego Pułku Cesarzowej, czy na służbie, czy na emeryturze, zawsze są bezgranicznie lojalni wobec Cesarzowej. Są też… sprytni i mają dobre pojęcie o polityce Imperial City. Będą wyciągać własne wnioski. Nawet jeśli nie wiedzą, że Roger był na Marduku w tym czasie, kiedy rzekomo miał przeprowadzać zamach stanu, będą podejrzliwi.
– Jeśli im się udowodni, że byłem tam, a nie w okolicach Układu Słonecznego… – zaczął Roger.
– Wtedy wybuchną – dokończyła Eleanora, kiwając głową.
– Ilu? – spytał książę.
– Stowarzyszenie Osobistego Pułku Cesarzowej liczy trzy tysiące pięciuset byłych członków żyjących na Starej Ziemi – odparł Julian. – Archiwa Stowarzyszenia wymieniają ich według wieku, stopnia w chwili odejścia na emeryturę lub ze służby oraz specjalizacji. Podają także ich adresy korespondencyjne i elektroniczne adresy kontaktowe. Część z nich to aktywni członkowie, część nie, ale wszyscy figurują na liście. Wielu jest… sporo za starych na mokrą robotę, ale wielu jeszcze się do tego nadaje.
– Czy ktoś zna któregoś z nich? – spytał Roger.
– Ja znam paru byłych dowódców i sierżantów – odparła Despreaux. – Pułkowym starszym sierżantem sztabowym Stowarzyszenia jest Thomas Catrone. Spotykaliśmy się czasami przy różnych okazjach, ale w naszej sytuacji to się nie liczy. Kapitan Pahner go znał; Tomcat był jednym z instruktorów szkolenia podstawowego.
– Catrone będzie pamiętał Pahnera jako zasmarkanego rekruta, o ile w ogóle będzie go pamiętał. – Roger zastanowił się przez chwilę, potem wzruszył ramionami. – No dobra, pewnie nawet wtedy nie był zasmarkany. Czy mamy jeszcze jakieś atuty?
– Ten – powiedziała Eleanora, zataczając ręką szeroki łuk. – To jest okręt szpiegowski Świętych i ma, szczerze mówiąc, niewiarygodne wyposażenie, między innymi modyfikatory ciała do celów szpiegowskich. Za ich pomocą możemy przeprowadzić modyfikacje, które nam posłużą jako kamuflaż.
– Będę musiał obciąć włosy, prawda? – Roger skrzywił się, co można było uznać za uśmiech.
– Pojawiły się nieco dalej idące sugestie. – Eleanora wydęła usta i zerknęła na Juliana. – Zaproponowano – aby mieć pewność, że nikt pana nie rozpozna i żeby mógł pan zachować długie włosy – żeby pan zmienił płeć.
– Co?! – wykrzyknęli jednocześnie Roger i Despreaux.
– Proponowałem też, żeby Nimashet również zmieniła płeć – wtrącił Julian. – W ten sposób…
Przerwał, kiedy Kosutic wbiła mu łokieć w brzuch. Roger zakaszlał, unikając spojrzenia Despreaux, ona zaś tylko popatrzyła wilkiem na Juliana.
– Uznaliśmy jednak wspólnie – podjęła szefowa świty, spoglądając znacząco na plutonowego – że tak daleko idące zmiany nie będą konieczne. Urządzenia mają bardzo duże możliwości, więc wszyscy przejdziemy niemal całkowitą modyfikację DNA. Skóra, płuca, układ trawienny, gruczoły ślinowe – wszystko, co może zostać sprawdzone pobieżnym skanem. Nic nie możemy poradzić na wzrost, ale cała reszta się zmieni. A więc nie ma powodu, żeby nie mógł pan zatrzymać włosów. Będą innego koloru, ale tej samej długości.
– Włosy nie są ważne – powiedział Roger, marszcząc brew. – I tak zamierzałem je ściąć jako… prezent, ale nie było okazji.
Armand Pahner nie znosił włosów Rogera od chwili ich pierwszego spotkania, ale pogrzeb odbył się pospiesznie, w samym środku zamieszania spowodowanego naprawą okrętu i usuwaniem z powierzchni planety wszelkich śladów bytności Brązowych Barbarzyńców.
– Ale w ten sposób może je pan zatrzymać – powiedziała lekkim tonem Eleanora. – W przeciwnym razie skąd będziemy wiedzieli, że pan to pan? Tak czy inaczej, problem modyfikacji ciała mamy rozwiązany. Okręt ma też inne atuty. Szkoda, że nie możemy nim wlecieć głęboko w przestrzeń Imperium.
– Nie ma takiej możliwości – powiedziała Kosutic, kręcąc stanowczo głową. – Nawet jeśli by się nam udało go połatać, wystarczy, że jakiś średnio kompetentny celnik dobrze mu się przyjrzy, i od razu się zorientuje, że to nie jest zwykły frachtowiec.
– A więc będziemy musieli go porzucić albo sprzedać komuś, kto na pewno zachowa to w tajemnicy.
– Piratom? – Roger skrzywił się i zerknął przelotnie na Despreaux. – Nie chciałbym w żaden sposób wspierać tych mętów. Poza tym nigdy bym im nie zaufał.
– Toteż po przemyśleniu odrzuciliśmy ten pomysł – odparła Eleanora. – Z obu tych powodów, jak również dlatego, że będziemy potrzebowali dużej pomocy, której piraci po prostu nie byliby w stanie nam udzielić.
– A więc kto?
– Oddaję głos agentowi specjalnemu Jinowi – odpowiedziała szefowa świty.
– Zakończyłem analizowanie informacji, których nie usunięto z komputerów okrętu – powiedział Jin, uruchamiając własny pad. – Nie jesteśmy jedyną grupą, którą interesowali się Święci.
– Nic dziwnego – prychnął Roger. – To istna plaga.
– Ten okręt – ciągnął Jin – wprowadzał agentów oraz zespoły do działań specjalnych na terytorium Alphan.
– Aha. – Roger zmrużył oczy.
– Na czyje terytorium? – zapytał po mardukańsku Krindi. Ponieważ osobiste implanty komputerowe ludzi potrafiły automatycznie tłumaczyć, językiem zebrania był diasprański dialekt mardukańskiego, znany wszystkim tubylcom. – Przepraszam, ale to jest jakieś nowe ludzkie określenie.
– Alphanie są jedyną nie zdominowaną przez ludzi międzygwiezdną organizacją polityczną, z którą mamy kontakt – powiedziała Eleanora, przybierając ton wykładowcy. – W skład Sojuszu Alphańskiego wchodzi dwanaście planet; ich mieszkańcy to ludzie, Althari i Phaenurowie. Phaenurowie to istoty jaszczuropodobne, które wyglądają trochę jak atul, ale mają tylko dwie nogi i czworo ramion i są pokryte łuskami jak flar-ta. Są też empatami – to znaczy, że umieją odczytywać uczucia – a także telepatami. I bardzo chytrymi negocjatorami, których nie da się okłamać. Althari to rasa wojowników wyglądających trochę jak… No cóż, u was nie ma ich odpowiednika, ale wyglądają jak wielkie niedźwiadki koala. Są bardzo opanowani i honorowi. Wojownikami są głównie kobiety, podczas gdy mężczyźni są raczej inżynierami i robotnikami. Miałam już do czynienia z Alphanami i wiem, że jest to… trudna kombinacja. Trzeba wykładać karty na stół, bo Phaenurzy natychmiast odkryją, że kłamiesz, a Althari stracą dla ciebie cały szacunek, jeśli takowy mają.
– Z punktu widzenia naszych celów najważniejsze jest to, że posiadamy informacje, których Alphanie potrzebują – podjął wątek Jin. – Chcą znać zarówno stopień spenetrowania ich planet przez Świętych – gdy się dowiedzą, będą raczej zaskoczeni, jak mniemam – jak i prawdę o tym, co się dzieje w Imperium.
– Nawet jeśli chcą to wiedzieć i my im powiemy, to wcale jeszcze nie znaczy, że nam pomogą – zauważył Roger.
– Nie – zgodziła się Eleanora, marszcząc brew – ale są jeszcze inne powody, dla których mogliby to zrobić. Nie powiem, że na pewno nam pomogą, ale to nasza jedyna nadzieja.
– Czy ma pani jakieś propozycje, jak mamy spenetrować Imperium? – spytał Roger. – To znaczy zakładając, że przekonamy Alphan, aby nam pomogli.
– Tak – powiedziała O’Casey i wzruszyła ramionami. – To nie mój pomysł, ale uważam, że jest dobry. Z początku mi się nie podobał, ale jest bardziej sensowny niż wszystko inne, co wymyśliliśmy. Julian?
Podoficer wyszczerzył w uśmiechu zęby.
– Restauracje – powiedział.
– Co? – Roger zmarszczył brew, niczego nie rozumiejąc.
– Ten pomysł podsunął mi Kostas, niech spoczywa w pokoju.
– Co Kostas ma z tym wspólnego? – zapytał Roger niemal ze złością. Służący był dla niego jak ojciec, a rana po jego śmierci wciąż się jeszcze nie zagoiła.
– Chodzi o te niewiarygodne dania, które wyczarowywał z bagiennej wody i nieświeżych atul – odparł Julian z uśmiechem, tym razem pełnym czułości i smutku. – Rany, cały czas nie mogę uwierzyć w te jego przepisy! Myślałem o nich i nagle przyszło mi do głowy, że Stara Ziemia ciągle szuka „nowości”. Bez przerwy powstają tam restauracje oferujące nowe, nieziemskie – dosłownie – jedzenie. Będzie to wymagało cholernie dużych nakładów, ale cokolwiek wymyślimy, i tak będziemy mieli z tym problem. A więc zrobimy tak: otworzymy w Imperial City sieć nowych, modnych, najbardziej eleganckich lokali podających „autentyczne mardukańskie jedzenie”.
– Zawsze chciałeś coś takiego zrobić – powiedział Roger. – Przyznaj.
– Nie, proszę posłuchać – odparł z zapałem Julian. – Nie przywieziemy tylko samych Mardukan i mardukańskie jedzenie. Ściągniemy wszystko, cały kram. Atul w klatkach, flar-ta, basiki, akwaria z rybami coll. Co tam, przywieziemy Patty! Urządzimy wielkie otwarcie nowej restauracji w Imperial City, takie, że będzie o nim mówić cała planeta. Będzie parada jeźdźców na civan i Diaspranie z tacami atul i basików przybranych jęczmyżem. Rastar będzie siekał mięso w lokalu, tak żeby każdy mógł to zobaczyć. Nie będzie ani jednego człowieka, który by o tym nie słyszał.
– Metoda na „skradziony list” – powiedziała Kosutic. – Nie kryć się, tylko afiszować. Czekają na księcia Rogera, który będzie próbował zakraść się do Imperium? Do diabła, wjedziemy do miasta, dmąc w trąby.
– A wie pan, że restauracja jest świetnym miejscem na spotkania? – spytał Julian. – Kto będzie się przejmował grupą byłych żołnierzy Osobistego Pułku Cesarzowej, którzy urządzają sobie spotkania w najnowszej, najmodniejszej restauracji na planecie?
– I w ten sposób będziemy mieli cały Osobisty Pułk Basik w samym sercu stolicy – powiedział Roger.
– Właśnie – przytaknął Julian, parskając śmiechem.
– Ale jest jeden problem – zauważył książę, znów uśmiechając się tylko połową ust. – To wszystko są marni kucharze.
– To i tak będzie haute cuisine – odparł Julian. – Kto się pozna? Poza tym możemy ściągnąć kucharzy z Marduka. Albo lojalnych wobec nas, albo takich, którzy nie będą wiedzieli, co się dzieje. Tyle tylko, że zostali wynajęci, żeby polecieć na inną planetę i gotować. Pamięta pan ten lokal w Przystani K’Vaerna, nad samą wodą, którego właścicielami są rodzice Tor Flaina? To rodzina doskonałych kucharzy. Takich, którym możemy zaufać, skoro już o tym mowa. A zresztą ilu ludzi mówi po mardukańsku? Na początku udało nam się dogadać tylko dzięki tootsom pana i pani Eleanory. Do tego dochodzi Harvard.
– Harvard?
– Tak, Harvard, o ile pan mu ufa – odparł poważnie Julian.
Roger zastanowił się przez chwilę. Harvarda Mansula, reportera Międzygwiezdnego Towarzystwa Astrograficznego, znaleźli w celi w twierdzy Krathów, którą marines zdobyli. Był wzruszająco wdzięczny za uratowanie go i oddanie mu w stosunkowo dobrym stanie jego ukochanego tri-cama Zuiko. Od tamtej pory nie odstępował Rogera nawet na krok. Nie ze względów bezpieczeństwa, ale dlatego, jak sam szczerze przyznał, że była to jedna z najciekawszych historii wszechczasów. Uwięziony na odludziu książę walczy z barbarzyńcami i ratuje Imperium… zakładając oczywiście, że ktoś z nich przeżyje.
Roger był przekonany, że Mansul nie robi tego wszystkiego tylko dla sławy. On po prostu był lojalny wobec Imperium i wściekły z powodu tego, co się tam działo.
– Chyba mogę mu zaufać – powiedział w końcu. – A czemu?
– Harvard twierdzi, że jeśli wyślemy go przodem, będzie w stanie zamieścić dobry artykuł – może nawet na głównej stronie – w Miesięczniku MTA. Ma ciekawy materiał, a Marduk to jedno z miejsc typu „aż trudno uwierzyć, że takie planety jeszcze istnieją”, które MTA uwielbia. Jeśli przybędziemy zaraz po ukazaniu się jego artykułu, będziemy mieli wspaniałą reklamę. Harvard jest skłonny nam pomóc. Oczywiście wstrzyma się z ujawnieniem najważniejszego, ale już może zacząć przygotowywać dla nas grunt. To będzie nam bardzo potrzebne.
– Dlaczego mam wrażenie, że kapitan Pahner nam się przygląda – powiedział Roger z krzywym uśmiechem – łapie się za głowę i woła: „Wy wszyscy poszaleliście! To nie jest plan, to katastrofa!”?
– Bo to nie jest plan – odparła rzeczowo Kosutic. – To zalążek planu, i rzeczywiście jest szalony, gdyż cały ten pomysł jest szalony. Dwanaścioro marines, kilka setek Mardukan i jeden spadkobierca Domu MacClintock mają przejąć władzę w Imperium? Żaden plan, który nie byłby szalony, nie uratuje ani pana matki, ani Imperium.
– Niezupełnie – powiedziała ostrożnie Eleanora. – Jest jeszcze jedno wyjście, które pozwoliłoby nam osiągnąć jedno i drugie: rząd na uchodźstwie.
– Pani Eleanoro, rozmawialiśmy już o tym. – Julian potrząsnął głową. – To się nie uda.
– Może i nie, ale trzeba wyłożyć wszystkie karty na stół – powiedział Roger. – Sztab ma za zadanie przedstawić szefowi wszystkie możliwości, więc chcę i tę usłyszeć.
– Lecimy do Alphan i mówimy im wszystko, co wiemy – podjęła Eleanora, oblizując wargi. – Robimy z tego wielkie przedstawienie. Opowiadamy wszystko każdemu, kto tylko chce słuchać, zwłaszcza przedstawicielom organizacji politycznych. Przy okazji przekazujemy im dane zdobyte na tym okręcie. W parlamencie natychmiast pojawiają się pytania o stan zdrowia pana matki. Po czymś takim byłoby jej o wiele trudniej umrzeć na skutek „wyczerpania spowodowanego żalem i długotrwałą udręką”. Mamy do pomocy Harvarda, znanego przedstawiciela imperialnej prasy, i innych, którzy przyjdą do nas, kiedy coś się zacznie dziać. Mogę zagwarantować, że ta historia przyciągnie wielu ludzi.
– I będziemy mieli wojnę domową – powiedział Julian. – Stronnictwo Adouli zabrnęło za daleko, żeby się teraz wycofać, a nie poddadzą się bez walki. Oni kontrolują dużą część marynarki i korpusu i mają na własność Osobisty Pułk Cesarzowej. Kiedy to zrobimy, Adoula albo zabarykaduje się w Imperial City i ogłosi stan wojenny w Układzie Słonecznym, a wtedy różne floty zaczną swoje wewnętrzne spory, albo, co może być nawet gorsze, ucieknie do swojego sektora z nowo narodzonym dzieckiem, a to po śmierci pana matki będzie oznaczać wojnę domową między dwoma pretendentami do Tronu.
– Część marynarki stanie po jego stronie niezależnie od tego, co zrobimy – dodała Eleanora.
– Nie, jeśli zbijemy króla – odparował Julian.
– To nie szachy – rzuciła z uporem O’Casey.
– Chwila. – Roger podniósł rękę. – Jin?
Agent uniósł brew, a potem wzruszył ramionami.
– Zgadzam się – powiedział – że wojna domowa oznacza, iż Święci zajmą tyle układów planetarnych, ile tylko zdołają. Ale dodatkowym plusem planu, o którym żaden z moich przedmówców nie wspomniał, jest to, że bylibyśmy wszyscy stosunkowo bezpieczni. Adoula nie mógłby nas tknąć, gdybyśmy byli pod ochroną Alphan. Jeśli zaoferują nam pomoc, to staną za nami murem, gdyż oni bardzo poważnie traktują takie rzeczy. Mógłby pan żyć pełnią życia, niezależnie od tego, czy Adoulę udałoby się obalić, czy nie.
– Nie wspomnieli o tym, bo to nie wchodzi w grę – powiedział Roger z zaciętą miną. – Oczywiście, to kuszące wyjście, ale pozostawiliśmy za sobą zbyt wielu poległych, żeby myśleć o zaniechaniu naszego obowiązku, bo tak jest „bezpieczniej”. Jedyne pytanie, które się liczy, brzmi: co jest naszym obowiązkiem? A jak pan odpowie na to pytanie?
– Nie ma na nie jasnej odpowiedzi – rzekł Jin. – Nie mamy dość informacji, by wiedzieć, czy plan penetracji Imperium i kontrprzewrotu jest choćby w przybliżeniu wykonalny. – Przerwał i wzruszył ramionami. – Jeśli okaże się, że Adouli nie można zaszachować, a my wciąż nie zostaniemy wykryci, będziemy mogli się wycofać, wrócić do Alphan – zakładając, że cały czas mamy ich poparcie – i ruszyć z planem B. Ale jeśli zostaniemy złapani – co jest wysoce prawdopodobne, zważywszy na fakt, że IBI nie jest głupie – Alphanie będą mieli prawo ujawnić całą historię. Nie pomoże to ani nam, ani pana matce, ale najprawdopodobniej bardzo zaszkodzi Adouli.
– Nie – powiedział Roger. – Przyjmiemy ich pomoc pod jednym warunkiem: jeśli nam się nie powiedzie, to będzie koniec.
– Dlaczego? – spytał Julian.
– Odebranie władzy Adouli i uratowanie matki to są ważne rzeczy. Przyznam nawet, że chciałbym przeżyć i jedno, i drugie, ale co jest najważniejszą częścią naszego zadania?
Rozejrzał się po zgromadzonych i pokręcił głową, kiedy wszyscy odpowiedzieli mu mniej lub bardziej zdziwionymi spojrzeniami.
– Zaskoczyliście mnie – powiedział. – Kapitan Pahner odpowiedziałby w sekundę.
– Bezpieczeństwo Imperium – odparł Julian, kiwając głową. – Przepraszam.
– Rozważałem nawet pomysł całkowitego zaniechania prób odzyskania Tronu – kontynuował Roger, przyglądając się im wszystkim z uwagą. – Jedyny powód, dla którego zamierzam spróbować, jest taki, że zgadzam się z matką, iż dalekosiężna polityka Adouli byłaby dla Imperium jeszcze bardziej niebezpieczna niż kolejny przewrót czy nawet wojna domowa. Jeśli damy mu dość czasu, jest gotów dla osobistej potęgi złamać konstytucję, i temu właśnie musimy zapobiec. Dobro Imperium to zadanie priorytetowe, o wiele, wiele ważniejsze niż dopilnowanie, żeby na Tronie siedział MacClintock. Jeśli nam się nie uda, nie będzie nikogo innego, oprócz Adouli, kto byłby w stanie zapewnić trwanie Imperium. Nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale lepsze niż rozpad na kawałki, które byłyby łatwym łupem dla Świętych, Raiden-Winterhowe czy każdego innego, kto wkroczyłby w tę próżnię władzy. Mówimy o trzystu pięćdziesięciu miliardach ludzi. W porównaniu z poważną wojną domową, w której brałoby udział z pół tuzina frakcji, które na pewno zaraz by się pojawiły, Era Daggerów wyglądałaby jak zasrany piknik. Nie. Jeśli nam się nie uda, to trudno, ale nasza śmierć musi przejść bez echa, jak każda inna. To mało bohaterskie, ale dla Imperium najlepsze. I tak się stanie. Czy to jasne?
– Jasne – powiedział Julian, przełykając nerwowo ślinę.
Roger oparł łokieć na poręczy fotela i gwałtownie potarł czoło, zamykając oczy.
– A więc polecimy do Alphan, wymienimy u nich okręt na mniej rzucający się w oczy…
– I na kupę forsy – wtrącił Julian. – Jest tu sporo technologii, której chyba jeszcze nie mają.
– I na kupę forsy – zgodził się Roger, wciąż trąc czoło. – Potem zabierzemy Osobisty Pułk Basik, Patty, kilka atul i basików, i co tam jeszcze…
– Kilka ton jęczmyżu – podpowiedział mu Julian.
– I otworzymy sieć restauracji.
– Przynajmniej jedna musi być w Imperial City – zauważył Julian. – Może nad starą rzeką; kiedy odlatywaliśmy, właśnie podnosili standard tamtej okolicy.
– A potem jakoś to wykorzystamy, żeby opanować Pałac, zaszachować Wielką Flotę i nie dopuścić, żeby Adoula zabił moją matkę – dokończył Roger. – Czy taki jest nasz plan?
– Tak – odpowiedziała Eleanora cichym głosem, wbijając wzrok w stół.
Roger spojrzał w sufit, jakby szukał tam natchnienia. Potem wzruszył ramionami, sięgnął do tyłu i zaczął się bawić kucykiem, rozglądając się po pomieszczeniu.
– W porządku – powiedział wreszcie. – Do roboty.
powrót do indeksunastępna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.