Wielu przeciwników Stephena Kinga zarzuca mu, że najlepsze lata twórczości ma dawno za sobą, a nowsze książki wydawane są jedynie po to, żeby jeszcze pomnożyć jego niemały majątek. Jeśli nawet jest w tym ziarnko prawdy, nie można oprzeć się wrażeniu, że wszystko, co sygnowane jest nazwiskiem ‘Króla’, czyta się z zapartym tchem. Nie inaczej jest ze „Sztormem stulecia”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że gdyby King postanowił wydać w formie książkowej swoje rachunki z pralni, to i tak sprzedałyby się w wielomilionowym nakładzie. „Sztorm stulecia” to z pewnością nie zbiór paragonów, ale daleko mu także do zwykłej powieści. Jest to ni mniej, ni więcej, tylko scenariusz miniserialu, który można było (także w Polsce) obejrzeć w publicznej telewizji albo z DVD czy kasety wideo. Mimo że forma jest trochę niezwykła, sama treść nie powinna być dla znawców prozy Kinga żadnym zaskoczeniem. Akcja rozgrywa się na małej wysepce Little Tall, gdzieś u wybrzeży stanu Maine. Właśnie w tym miejscu, zwykle zorganizowana i zżyta społeczność będzie musiała zmierzyć się ze złem, które pojawia się pod postacią tajemniczego mężczyzny. Nie dość, że wraz z jego przybyciem ludzie zaczynają ginąć w niejasnych okolicznościach, to jeszcze nad wyspę nadciąga największy sztorm w historii miasteczka. Przybysz powtarza do znudzenia: „Dajcie mi to, czego chcę, a odejdę”, a mieszkańcy muszą zdecydować, czy są gotowi poświęcić wszystko, aby przeżyć, czy przeciwstawią się i wspólnie pokonają zło. W książce znaleźć można to, co u Kinga najlepsze. Opowieść wciąga, a fabuła obfituje w wiele wysokiej klasy zwrotów akcji. Bohaterowie są ciekawi, zróżnicowani i co najważniejsze – wielowymiarowi. Każdy z mieszkańców skrywa tajemnice, żadnego nie można nazwać po prostu „dobrym” czy „złym”. Cały scenariusz jest napisany żywym, barwnym językiem, a King nie stroni od żartów nawet w opisach scenografii. Bardzo zaskoczyło mnie także rozwiązanie akcji. Przyzwyczajony do wrodzonego optymizmu autora, spodziewałem się czegoś zupełnie innego… ale nic więcej nie powiem, żeby nie psuć nikomu zabawy. Nie można jednak stwierdzić, że jest to książka bez wad. Najważniejszą z nich jest sama forma, która wielu może nie przypaść do gustu. Osoby nieprzyzwyczajone do czytania scenariuszy mogą mieć początkowo kłopoty z wczuciem się w akcję. Można też zarzucać Kingowi powtarzanie tych samych pomysłów w kolejnych książkach. Ile to jeszcze razy będziemy czytać o małym miasteczku w Maine, w którym nagle coś zaczyna straszyć? Ile razy zło przyjmie postać mrocznego mężczyzny z ironicznym uśmiechem? Oczywiście to, co jedni uznają za wadę, fani talentu Kinga potraktują jako zaletę. Oni nie będą się zastanawiać, po co w ogóle scenariusz został wydany w formie książkowej. Nie posądzą też swojego idola o autoplagiat. Będą cieszyć się każdą kolejną, wypełnioną akcją i świetnymi dialogami stroną „Sztormu stulecia”. Nie ma się też co oszukiwać – to dla nich została wydana ta książka i ich do zakupu nie muszę namawiać (bo pewnie i tak już dawno ją nabyli). Cała reszta czytelników powinna się chwilę zastanowić. Jeżeli nie lubisz „Lśnienia”, a nazwa „Miasteczko Salem” kojarzy ci się tylko i wyłącznie z czarownicami, nie kupuj „Sztormu stulecia”. Jeśli zaś przepadasz za niezwykłymi historiami z dreszczykiem i nie straszne ci filmowe scenariusze – dodaj do oceny 10% i biegnij do sklepu – na pewno nie będziesz zawiedziony.
Tytuł: Sztorm stulecia Tytuł oryginalny: Storm Of The Century Autor: Stephen King Tłumaczenie: Łukasz Praski ISBN: 83-7469-267-7 Format: 360s. 151×231mm; oprawa twarda Cena: 39,— Data wydania: 11 kwietnia 2006 Ekstrakt: 70% |