 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wilan skończył pracę wcześniej niż zwykle, lecz wciąż był jednym z ostatnich ze swojej zmiany, którzy opuścili stocznię. Zamierzał szybko zrzucić roboczy kombinezon i wpaść na kilka minut do baru. Niemal tam nie zaglądał, odkąd zaczął bawić się w planowanie, choć dla reszty zespołu było to niemal zwyczajem. Czas skończyć ze statkiem i powrócić do ekipy. Lecz w przebieralni już ktoś na niego czekał. Buris. – Już wychodzisz? – spytał. – Czekałem w kadłubie, ale się nie pojawiłeś. Nie zamierzasz pracować dziś przy statku? Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał mu o tym powiedzieć. Czuł, że będzie to raczej prędzej. Wszedł, pozwalając drzwiom się zamknąć. – Buris, to już skończone. Nie dostaniemy reaktora. Zamówienie zostało cofnięte. Jeśli spróbuję złożyć nowe, skończy się na poważnych kłopotach. Myślał, że Buris będzie rozsądny. Mylił się. Gdy Wilan spróbował go wyminąć, złapał go za kombinezon. – Nie wierzę – głos Burisa był groźny. – Na przestrzeń, po prostu nie wierzę! Chcesz się mnie pozbyć! Słuchaj, jeśli próbujesz… – Niczego nie próbuję! Nie muszę! – Wilan odrzucił jego ręce i odepchnął do tyłu. Niemal ryknął mu w twarz – Bez reaktora statek nie będzie miał dość mocy. Albo polecimy za wolno, albo komory przestaną działać i zginiemy. To koniec! Z planu próżnia. Rozumiesz to, czy mam ci to inaczej wytłumaczyć? – Spróbuj. Wyjaśnij mi, dlaczego po tylu trudach i ryzyku nagle mamy zrezygnować? Dlaczego ty twierdzisz, że mamy zrezygnować? – Ja twierdzę? Naszej pracy? Akurat ty nie narobiłeś się wiele! Wiesz ile czasu i starań kosztowały mnie przygotowania? Mnie? Nie wiem czy będę miał taką szansę jak ta – wskazał gniewnie palcem w stronę doku. – To może ostatni z małych kadłubów, jaki tu buduję. Następny będzie okręt wojenny, a takie wyposażamy w pełni, bo wyrusza w podróż wraz z załogą! – złapał zaskoczonego Burisa za kombinezon i potrząsnął nim mocno, wyładowując złość. – Budowa takiego okrętu trwa najmniej trzy lata! Jest dziesięć, może dwadzieścia razy taki jak ta skała, a my będziemy go budować od zera, bez asteroidy jako szkieletu, płyta po płycie! Trzy przeklęte, długie lata! Co z tego, że miał rację. Nie chciał jej mieć, nie tym razem. Puścił go, zacisnął pięści i uderzył wiszącą obok skrzynkę automatu dozującego wodę. Coś zadudniło w środku. Przez zamkniętą komorę przeleciała struga cieczy, rozlewając się w powietrzu niczym garść koralików. Sekundę później z bocznego otworu wyskoczyło kilka małych, kulistych automatów. Zebrały latającą wodę i znikły wewnątrz skrzynki. Nie zamierzał mówić Burisowi o obcych modyfikacjach. Mógłby narobić kłopotów. Nie rozumiał, że sprawa już jest przegrana, że walczą z kimś, kto jest lepszy i być może robi takie rzeczy dłużej. Próbując go dorwać Buris może popełnić głupstwo, za które zapłacą obaj. Oparł rękę o skrzynkę i położył na niej głowę. Zamknął oczy. Tyle starań i wszystko na nic. Zaraza! Gdyby było więcej czasu, gdyby zaczął wcześniej… Jedyną korzyścią, jaką z tego wyniósł była świadomość, że może pracować dwa razy ciężej niż teraz. Bez problemu utrzyma tę robotę przez wiele kolejnych lat. – Myślałeś, że próbuję cię oszukać? – odwrócił się do milczącego Burisa. – Więc proszę. Załatw reaktor. Wyślij zapotrzebowanie! Zobaczysz co się zacznie dziać. – Niech to zaraza! – Buris zaklął. Nie wyglądał na takiego co łatwo się poddaje. – Musi być inny sposób… – Jaki? Taki jak tamtego głupca, który usmażył się w puszce? A może chcesz ryzykować konserwację? Po wyrazie jego twarzy poznał, że nawet on nie posunie się tak daleko. – Miałem na myśli inny sposób ucieczki, w tym samym kadłubie. – Bez reaktora? – Jeden już mamy – Buris założył ręce. – Jeden to za mało – Wilan odczepił się od skrzynki automatu i siadł na ławce. – Znasz się na bilansie mocy statku? Jak rośnie jej zużycie wraz z osiąganą prędkością? Znasz charakterystykę krzywej wydajności emitera? – Trochę. – Jeśli się podepniemy pod reaktor, emiter nie otrzyma optymalnego poziomu mocy – palcem wykreślił w powietrzu kilka linii, rysując niewidzialny wykres. – Pole zero-inercji też ma swoje natężenie, jak emiter. Im większe przeciążenie, tym więcej energii potrzeba, by je zniwelować. Dokładniej, do podtrzymania samego kokonu zero-inercji potrzeba jej dwa razy tyle, co do przyspieszenia jej zawartości zgodnie z przyspieszeniem statku. Już jedna komora zżera jej dość, a my mówimy o minimum czterech! Reszta urządzeń też potrzebuje energii. Z jednym reaktorem będziemy wolniejsi. Nie osiągniemy poziomu dziewięćdziesięciu ośmiu, ale… Nie liczyłem dokładnie, ale na oko będziemy mieć osiemdziesiąt pięć C. Zwykły, najwolniejszy krążownik wyciąga dziewięćdziesiąt dwa. Jak myślisz, ile minie czasu, nim zauważą, że nas nie ma? Lub naszych dzieci? Co z tego, że krążowniki są większe. Każdy z nich miał dwa emitery, silniejsze niż ten na pokładzie, każdy zasilany dwoma niezależnymi reaktorami. Według osiągalnych dla niego danych, w Układzie było około dziesięciu krążowników, większość w naprawie, lecz dwa były w pełni sprawne. Nawet jeśli wystartują pół roku po nich, do celu dotrą przed nimi. Buris nawet się nie zastanawiał nad odpowiedzią. – Gdy one znikną, będą o tym wiedzieć w jeden dzień. Gorzej im będzie dojść co się stało… – Długo im zajmie skojarzenie naszego zniknięcia z momentem odczepienia kadłuba? Góra miesiąc, tyle im daję, choć równie dobrze może minąć tydzień. Wtedy to będzie wyścig. Bez drugiego reaktora nie dotrzemy do celu przed nimi. Bez niego… – oparł głowę o ścianę. Zamknął oczy i dokończył z rezygnacją – bez niego oni będą na nas czekać. Dzięki nam Flota będzie miała ćwiczenia w warunkach bojowych. Prawdziwe przechwycenie wrogiej jednostki. To się ich kapitanowie ucieszą. Przez chwilę panowała cisza. – Za szybko się podajesz – Buris siadł obok. – To tylko jedna rzecz. – Czasem wystarczy tylko jedna rzecz. To jest ta jedna. – Nie wierzę. Nie widzisz tego właściwie. Miałeś plan, wszystko przemyślałeś, pracowałeś przy nim stertę czasu i teraz jesteś tym tak zmęczony, że nie widzisz wyjścia. Ale ono na pewno gdzieś jest! Wciąż mamy dostęp do sprzętu stoczni, wciąż mamy możliwości i nikt wciąż się w tym nie połapał. Stać nas na więcej niż Fila. Buris przynajmniej miał wiarę. Wilan ją stracił, może chwilowo, a może na dobre. Nie mógł słuchać jak Buris robi sobie złudne nadzieje, gdy tymczasem wszystko będzie tam sobie leżało. Ukryte komory i dokonane modyfikacje dotąd były niezbędną częścią ryzyka. Teraz należało je usunąć. – Mylisz się. Będzie nam trudniej. Mieliśmy spadki wydajności. Pewnie nadgonimy termin, ale ktoś na górze może sobie zażyczyć zmian personalnych. Proponowałbym ci skupić się nad poprawianiem swoich wyników i zacieraniem śladów. Mamy na pokładzie dwie nielegalne komory inercyjne. Musimy się ich pozbyć. – Zaraz, zaraz! Ja się jeszcze nie poddaję! Mamy problem tylko z jedną rzeczą. Skupmy się na tym jak ją ominąć zamiast spisywać wszystko na straty, co? Wyobraź sobie, że wszystko idzie zgodnie z planem i one tam mają być… – Przestań robić ze mnie durnia! – Wilana irytował ten uparty i niczym nieuzasadniony optymizm. – Mamy dwa problemy. Pierwszy to brak komór, drugi to brak reaktora. Pokaż mi nowy reaktor, wtedy przestanę się martwić. Typowo złodziejska sprawa, pomyślał. Mamy nielegalny towar i brak nam pasera, więc trzęsę się ze strachu przed policją. Świetliście dobre porównanie. – Dobra, ukryjemy je. To ja je pakowałem, w razie czego wszystko będzie na mnie. Gdzieś widziałem kilka dużych, pustych skrzyń. Zapakuję je do środka i postawię gdzieś z boku. Nawet jak ktoś je otworzy, no to co? Pomyliłem się. Zamiast komór wyniosłem skrzynie ze złomem. Wielka rzecz. – A jak ktoś sprawdzi komory i pozna, że wszystkie działają? – Błąd aparatury pomiarowej – wzruszył ramionami. – Albo usterka gdzieś na linii. Zdarza się. Kazałeś zerwać stare przewody i wymienić przekaźniki, więc nikt tego nie sprawdzi. Właściwie czemu nie. To się mogło udać. – Też nieźle kombinujesz – przyznał. – Marnujesz swój talent. – Ja się nie poddam. Może znajdę sposób. Mamy jeszcze trochę czasu. – Reaktory są tylko w magazynie – przypomniał. – Wyciągniesz je stamtąd, tak aby nikt się nie połapał? Nie – poprawił się. – Najmocniej przepraszam. Jest jeszcze ten na statku, sprawdzony, zaplombowany i zabezpieczony na drogę. I zawsze pozostają pomocnicze reaktory stacji. Spróbujesz wyjąć jeden, tak, by nikt niczego nie zauważył? Buris spojrzał na niego, zły. – Mógłbyś sobie nie żartować – sapnął. – Myślę nad poważnymi sposobami. Wilanowi opadły ręce. Buris nie przyjmował do wiadomości prostej rzeczy – sam pomysł zdobycia reaktora był niepoważny. – Więc myśl dalej – wstał, zamierzając się wreszcie przebrać. – Powiedz mi jak ci się uda. Zawieszam cały plan. Kombinuj z komorami co chcesz, ale dobrze ci radzę, lepiej rzucić to wszystko w otchłań. Przebrał się. Buris wciąż siedział i myślał. – Idę do baru – oświadczył mu na koniec – porozmawiać z chłopakami, jak robiłem to zanim zacząłem zamęczać się po godzinach dla niemożliwego. Możesz dołączyć, ale najpierw zapomnij o reaktorach. Może nikt nie uzna tego za dziwne, że właśnie wtedy, gdy mamy opóźnienia, ja przestaję do późnych godzin wysiadywać w pracy. A co mi tam, nadrobimy te straty. Kiedy tylko zechcę. U wejścia minął się z pośpiesznie wychodzącą osobą. Od razu dostrzegł Lerszena. Siedział przy stoliku w rogu, sam, choć w lokalu było wielu inżynierów z ich zmiany. Niemal na drugim końcu sali zauważył Rubia, wraz z jego zwyczajowymi partnerami barowych dyskusji – Kanderem i Palo. Rubio gestem zaprosił go do siebie. Kiwnął głową, lecz chwilę potem uniósł dłoń, dając znać, że dosiądzie się później. Zignorował zdziwione spojrzenie Rubia i podszedł do Lerszena. Choć zespół wyraźnie go unikał, po ludziach chodziły plotki, że Lerszen rozumie pewne sprawy i nie boi się o nich mówić. Pamiętał o automatach, lecz dziś było mu wszystko jedno. Lerszen zauważył go dopiero gdy stanął po drugiej stronie stolika. Nic nie zamówił, nic nie pił, po prostu tu siedział, na wpół zamyślony. Jego samotność wyglądała na niechcianą. – Mogę się dosiąść? – spytał. – To wolny układ, jak mówią – Lerszen uśmiechnął się smutno i ironicznie. Wilan usiadł naprzeciwko. Rozejrzał się. – Może nie powinieneś się trzymać z boku. – Nie powinienem? To nie ja się trzymam z daleka od innych, tylko inni trzymają się z daleka ode mnie. Nie mogę ich za to winić. To tylko ludzie. Nikt nie przepada za osobami, które są śledzone. To żadna tajemnica. Niektórzy, nawet tutaj, nie lubią ludzi, którym nie podoba się to, gdzie żyją i którzy nie boją się krytykować. Wolność słowa to bardzo niewygodna rzecz dla naszego Rządu. Zatem Lerszen wiedział. Kosiarze pilnowali go, bo był nowy, czy może, poza zawodową podejrzliwością, mieli jakiś inny, naprawdę dobry powód? – Siedzisz sam, bo nie podobasz się Kosie i mówisz za dużo? – To wystarczy, by wystraszyć ludzi. Na dole wywalali mnie z roboty, byle nie słuchać co mówię. Tu ludzie są bardziej tolerancyjni, lecz mają ziemską mentalność. To ich gubi. Ci, którym moje gadanie nie jest na rękę, nie mogą mnie stąd legalnie usunąć, więc wysyłają na mnie swoich małych szpiegów. Myślą, że jak ktoś mówi, że system mu się nie podoba to zaraz pobiegnie podkładać bombę. Ot i cała historia. Nie potrzeba wielkiej przestrzeni, by mnie wyizolować – popatrzył uważniej na Wilana. – Dziwię się, że chcesz ze mną rozmawiać. Wilan sam się temu dziwił. Obrócił lekko głowę, zahaczając wzrokiem o siedzących po drugiej stronie lokalu współpracowników. Dostrzegł ich ukradkowe spojrzenie. – Nigdy nie próbowałeś siedzieć cicho? – spytał, odwracając się do nich tyłem. Lerszen powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem, by zaraz potem wbić je w swoje dłonie. – Co jest warte gadanie jednego człowieka? – uśmiechnął się gorzko. – Gdybyś wiedział jak ten system zżera ludzi, pomimo tej rzekomej swobody… Popatrz na nas, popatrz na naszą pracę. Bezrobotni studenci mówią, że jesteśmy elitą. Że mamy pacę nie dlatego, że jesteśmy bardziej wytrzymali, czy mamy doświadczenie, lecz jesteśmy dość sprytni i inteligentni, by ją utrzymać. Jednak ci z góry, z zarządu korporacji, nie pozwalają byśmy czuli się jak elita. Gdy jesteś poniżany przez warunki pracy, nie czujesz się wyróżniony. Nie stawiasz żądań – wyprostował się, splótł dłonie. Uniósł głowę, spoglądając na Wilana. – Masz do mnie sprawę? Nie jestem osobą, z którą gawędzi się bez powodu. Wilan poczuł się zmieszany, jakby to była jego wina. W ledwie dostrzegalny sposób Lerszen zmienił się w uważnego i czujnego słuchacza. – Wyjaśnisz mi o co chodzi z zakazem dostępu do reaktorów? Dlaczego…? – Ach tak, wezwanie do gabinetu. Zleceniodawcy krzywo patrzą na opóźnienia, ale to tylko wymówki. Oni też podlegają pewnym narzuconym im regułom. Koncesjonowanie budowy gwiazdolotów to tylko jeden z elementów całości, która stanowi podstawę funkcjonowania obecnego systemu. Jak myślisz, dlaczego miasta kolonialne są takie niewielkie? Gdy tylko rozmowa zaczęła schodzić na kolonie, Wilan zaczął się nerwowo rozglądać. Nie był pewien czy chciał o tym rozmawiać. Automaty pewnie kręciły się w pobliżu, ale machnął na nie ręką. Niech podsłuchują. Nikt nie zarzuci mu winy. – Nie znam wszystkich powodów – przyznał. – Czy tanie statki kolonizacyjne i te zakazy mają z tym coś wspólnego? Znowu chodzi o przemysł? O to, by nie powstała konkurencja dla Układu? Duże miasta to duży potencjał gospodarczy, zapotrzebowanie, które trzeba zaspokoić. Reaktory to energia. Duże miasta potrzebują dużo dużych reaktorów. – Tak. Energia jest kluczem do rozwoju, a Rząd jest twardym klucznikiem. Nie chodzi tylko o przemysł. Duże miasta łatwiej kontrolować niż dziesiątki niewielkich osad, porozrzucanych po całej planecie. Wystarczy, że zamiast kilkunastu małych reaktorów kolonia dostanie jeden duży. Niech teraz wybuchnie tam rewolta. Gdy przylecą okręty, żołnierze nie będą musieli uganiać się za partyzantami. A niech sobie biegają po planecie! Wszystko, co istotne dla przetrwania kolonii, znajduje się w jednym miejscu. Terroryści? Tam, na zewnątrz, podkładanie bomb pod cokolwiek poza garnizonami, to własnoręczne podrzynanie sobie gardła. Mając tak zaawansowaną elektronikę i dziesiątki dział wymierzonych z orbity prosto w miasto, wojsko z łatwością przywróci kontrolę nad kolonią. – Teoretycznie, koloniści mogą robić z planetą co zechcą – zauważył Wilan. – Nic im nie broni budować czegokolwiek z dala od miasta… – Ale to skazuje ich na energię słoneczną – odparł Lerszen. – Bateria takich ogniw mogłaby zasilić farmę lub małe miasteczko, lecz nie ośrodek przemysłowy. Orbitalne elektrownie też niewiele pomogą. Te technologie są mało wydajne, od wieków nikt nie próbował ich rozwijać. Koloniści próbują je odświeżyć, unowocześnić, lecz jak na razie straty na liniach przesyłowych są ogromne. Brak im technologii, by przemieszczać energię, a nie mają jej dość, by pozwolić sobie na straty. Często liczą każdy megawat, jaki uzyskują. Wilan kiwnął głową ze zrozumieniem. Mając ograniczoną liczbę reaktorów, rozsądnie było skupić je i przemysł na jednym miejscu, by straty były jak najmniejsze. Jednak to sztucznie stłaczało ludzi w miastach, nie pozwalało im rozsypać się po powierzchni planety, która, jak Arakin, pozostawała dzika i niemal bezludna. Dotąd nie interesował się jak to działa. To był błąd. Może też miałem ziemską mentalność, pomyślał, lecz czas się jej pozbyć i przejrzeć złożoność systemu. – Energia jądrowa nie jest żadną alternatywą – ciągnął Lerszen. – Kiedyś była podstawą podboju kosmosu, lecz dziś to rozwiązanie tylko dla upartych. Jest tak mało wydajna, że… Równie dobrze koloniści mogliby latać na drewnie. Uśmiechnął się. Wiedział, to nie było śmieszne, raczej tragiczne, a jednak całkowicie się zgadzał ze stwierdzeniem Lerszena. Tej technologii nie rozwijano odkąd ludzkość nauczyła się budować reaktory słoneczne. Za dużo odpadków, za dużo pracy przy oczyszczaniu rudy. To nie to samo co wycięcie bloku lodu z jakiegoś księżyca lub komety o nieco czystszym składzie, czy destylacja brudnej wody. Nie to samo co wlanie jej do dziury i filtrowanie wydmuchiwanego powietrza. Energia z reaktorów słonecznych była zupełnie czysta.
Wilan zapomniał o Rubiu i jego towarzyszach. Stoczniowy komputerowiec wytłumaczył mu jak prosty i skuteczny był ekonomiczny mechanizm kontroli kolonii. Dziel i rządź – mówili starożytni. Władze Układu dzieliły i rządziły skutecznie od kilku wieków, rozprowadzając konieczne dla istnienia kolonii systemy, lecz niechętnie dzieląc się sposobami ich wytwarzania. Trzymając w garści technologie produkcji komór fuzji – najbardziej istotnego i złożonego elementu reaktora – Ziemia kontrolowała nie tylko przemysł, lecz całą infrastrukturę i transport kolonii. Teoretycznie koloniści mogli budować tyle kosmolotów ile chcieli. To gwarantowały im prawa kolonialne. Lecz nawet kosmolot potrzebował źródła zasilania. Oczywiście – reaktora słonecznego. Cała cywilizacja opierała się na fuzji. Niestety, wśród gwiazd brakowało technologii, które by umożliwiały wytworzenie precyzyjnych, molekularnie dopasowanych warstw o atomowych grubościach. Najmniejsza usterka w strukturze wystarczyła, by zaburzyć impuls grawitacyjny, ściskający cyklicznie plazmę do rozmiarów koniecznych do zainicjowania i utrzymania syntezy. Pole magnetyczne ulegało odkształceniu, plazma docierała do ścianek urządzenia i wszystko próżnia brała. Wilan zaczął się zastanawiać, czy przy swoich umiejętnościach byłby w stanie sam zbudować komorę. Kto wie, może z odpowiednimi narzędziami, i z pomocą fachowców… Lerszen spojrzał na zegarek. Wstał. – Czas na mnie – oznajmił. – Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze porozmawiamy, o ile nie wystraszą cię tematy moich opowieści – kiwnął głową w stronę współpracowników, po czym ruszył do wyjścia. Wilan odwrócił się. Rubio słabo starał się ukryć swoje ukradkowe spojrzenia. Ostatnie było bardziej znaczące niż ukradkowe. Porzucił stolik Lerszena i dosiadł się do nich. – Co się stało, Rubio – zagadnął. – Popsuł ci się humor? – Dziwię ci się. Ostrzegałem cię przed Lerszenem. |