Zamieszczamy fragment opowiadania „Profesjonalny zabójca smoków” Ewy Białołęckiej otwierającego trzecią i zarazem ostatnią część zbioru „Róża Selerbergu” zatytułowaną „Saga o ludziach MOD-u”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej Runa.  | Tytuł: Róża Selerbergu Autor: Ewa Białołęcka Wydawca: RUNA ISBN: 83-89595-26-5 Format: 336s. 125×185mm Cena: 27,50 Data wydania: 2 czerwca 2006 WWW: Polska strona Kup w Merlinie (25,50)
Kiedy jest się niekonwencjonalnym arystokratą, eksporterem kocimiętki, szczęśliwym posiadaczem nietypowego personelu dworskiego oraz pary bliźniąt w najpotworniejszej fazie dojrzewania, należy być baaardzo ostrożnym, gdyż życie jest pełne pułapek i groźnego koloru różowego. Homo hominis sapiens aqua minerale – jak mawia landgraf von Selerberg, któremu przydarzyły się te i kilka innych rzeczy. Co zrobił selerberski kowal z połówką krowy? Jakie artykuły można znaleźć w czasopiśmie „Nowoczesny Barbakan”? Co to jest wilkołąk? Ile razy i dlaczego miga wiosna, oraz czym zajmują się rusały? Na te pytania można znaleźć odpowiedzi w zbiorze opowiadań pt. „Róża Selerbergu”. Poza wesołą rodzinką von Selerberg, wystąpią także gościnnie kudłate smoki z Lengorchii w wersji bieżnikowanej (czytaj: odświeżonej).
„Przyczajony rycerz, ukryty smok” czyli romantyczno-prześmiewcza wyprawa poszukiwawcza; zagwarantowane smoki, skarby, zbójcy i bonus w postaci kota. Tradycja przeznacza siódmemu synowi niezwykłe przygody i czyny nadzwyczajne. Nigdy nikomu nie przyszło do głowy spytać owego bohatera, czy jest mu to na rękę. Eril Stagmont wolałby żyć sobie cicho i spokojnie jako syn czwarty, piąty, albo wręcz jako jedynak – poza zasięgiem oka ironicznej Fortuny. Niestety, mimo wielu środków ostrożności, nie zdoła umknąć przeznaczeniu. Pewnego dnia budzi się ze strasznym kacem, dowiadując się z przerażeniem, iż właśnie poręczył słowem, honorem (i pieniędzmi), że zabije grasującego w okolicy smoka.
„Saga o ludziach MOD-u” czyli sceny z życia smokobójców. „Podaj swój PESEL, przebrzydła poczwaro!!!” Panta rhei. Minęły już romantyczne czasy, kiedy rycerz samowtór z giermkiem stawał walecznie przeciw smoczej bestii. Dziś zarówno smok, jak i smokobójca mają numery ewidencyjne. Smoker płaci daninę skarbówce, a smok nie robi tego tylko dlatego, że wykazuje zerowe przychody. Co jednak się dzieje, kiedy smok nielegalnie dokona zaboru mienia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub w podobny sposób przekroczy prawo? Wtedy do akcji wkraczają chłopcy (lub dziewczyny) z Miejskiego Oddziału Drakonizacyjnego! |
Wójt wsi Lubawa stał na ulicy szumnie zwanej Główną i, zadzierając głowę, z niejakim trudem odcyfrowywał litery na szyldzie. – M… – O… – D… – Mod. – Wójt zmarszczył krzaczaste brwi i z frasunkiem podrapał się po potylicy. Jako człowiek bywały w świecie znał słowo „moda” i wiedział, że oznacza kiecki, czepeczki i takie tam różne fatałaszki, stanowiące treść życia jego żony i córek. Źle trafił? Wszak dopytywał się w mieście o smokobójcę i wszyscy kierowali go właśnie tutaj. Nawet wywieszka się zgadzała – smok był na niej wymalowany jak ta lala, całkiem do prawdziwego podobny. Ale co miała moda do smoków czy smoki do mody? Smoki w kieckach nie chodzą. Może miastowi kpili sobie z kmiotka i to jednak krawiec? Raz kozie śmierć, wójt postanowił wejść do środka. Zadyndolił dzwoneczek, trącony drzwiami. Wewnątrz było więcej smoków, co wójt dostrzegł z niejaką ulgą. Znaczy się tu nie krawiec i nie szewc, choć podobnież tradycja taka, że szewce mogą być za smokobójców. Ciekawostka, że rzadko który z tej tradycji korzystał… Smoki wisiały wszędzie na ścianach: wymalowane na kartonach, rzezane w drewnie, a nawet wypchane pakułami – same łby, rzecz jasna, bo całe smoczysko to, ho- ho, ani by się w izbie nie pomieściło. – Domokrążcom dziękujemy! Wójt aż podskoczył z zaskoczenia, bo zapatrzywszy się na owe dziwności, nie spostrzegł panienki za stołem, póki się nie odezwała. A głosik miała taki, że szkło mógłby ciąć. Grzecznie uchylił kapelusza. – A to i ładnie, że panienka im dziękuje. Wszak fach to ciężki, tak łazić cały boży dzień – powiedział. – Nie potrzebujemy sznurówek! – rzuciła znów panienka nerwowo, patrząc na torbę podróżną, którą wójt dzierżył pod pachą. – Mnie też na nic, bo ja buty wciągane mam. – Tupnął obcasem. – Ja wedle tego, no… smoka. Panienka poderwała się z miejsca, a przybysz zobaczył ze zgorszeniem, że nie ma na sobie kiecki czy spódnicy, jak nakazywała przyzwoitość, tylko skórzane portki. – Nijakiego odszkodowania nie będzie! Smok i smok! Czy już każdy w tym pieprzonym mieście myśli, że jak mu zginie kura, to zrobił to Ciapek?! – wydarła się, aż wójtowi w uszach zadzwoniło. – Zarejestrowany jest legalnie! I grzeczny! Od rana tu siedzi, nigdzie sam nie lata! – Palec wrzaskliwej panienki wskazał kąt, gdzie na sienniku spał duży kosmaty pies. Psisko, słysząc swoje imię, zastrzygło uchem i poklepało ogonem w ścianę. – No właśnie, zawsze wszystko na mnie – odezwał się pies, otwierając jedno czerwone oko. – Ja już normalnie mam dość. Podniósł się, przeciągnął, ziewając, i dopiero wtedy mężczyzna zobaczył, że wysuwa pazury jak wielki kot, a z grzbietu sterczy mu skrzydło – tylko jedno, na dodatek jakby krzywe i niewydarzone. Wójt mało nie rzucił o podłogę kapeluszem. – Ja też mam dość, kurna bladź! Nie o tego tu kundla mnie się rozchodzi, ino o mojego smoka. Paniusia w portkach zaraz stanęła prawie na baczność i wytrajkotała: – Czym możemy służyć? Miejski Oddział Drakonizacyjny świadczy usługi w szerokim zakresie. Proszę opisać zaginionego smoka, czy miał znaki szczególne, czy był zarejestrowany w naszej kartotece… – Ale… – chciał wtrącić nieszczęsny wójt. – …numer ewidencyjny, miejsce zaginięcia. Ewentualnie rejestracja hodowli… – Smok woła mi zeżarł! – wrzasnął wójt. Dziewczyna i kaleki smoczek zrobili identycznie zaskoczone miny. – No, Luśka, normalnie tu się kroi cuś grubszego – powiedział mały smok. – Smok? Wół? Nie może być. Panie, toż to zombak musiał być. – Właśnie – potwierdziła panienka, nazwana Luśką. – Zombak, wywern albo i w ostateczności pofrunka. Pan sobie popatrzy na plansze. Tak wyglądał? A może tak? Pan żeś go widział w ogóle? – No żeby tak całkiem blisko, to nie – odpowiedział wójt mniej pewnie. – Swój rozum mam, by pod pysk smoku nie podłazić. Ale widzi mi się, co ani taki nie był, ani taki też nie… – Pokazywał kolejno palcem na łuskowaty łeb wywerna i knurzy szablastozębny ryj zombaka. – Latający on jest. – To może to? – zapytała panienka z nadzieją, podsuwając mu obrazek z pofrunką. – Eeee… nie, takie małe to nie było. – Panie, małe, bo na obrazku wymalowane. Patrz pan na ludzika z boku dla porównania. Klient rozzłościł się raptem. – A wam to się zdaje, że jak ze wsi, to głupi! Oczy mam! Mówię przecie, że za mały. Taka popierdułka to by może kota połkła, a z bydlęcia ostał się jeno łeb i kołatka. Co nie zeżarł, to gdzieś zawlókł. Mnie woła, sąsiadowi kozę, gęsi tyż się nie moglim doliczyć. I mnie się widzi, co ten zasrany złodziej był taki jak ten tu mądrala – wójt wskazał młodego smoka – ino większy. Pracowniczka MOD-u i jej czterołapy kolega popatrzyli na siebie z rezygnacją. – Jakiś niezarejestrowany bęcwał albo staruszek z demencją robi szkody w terenie – zawyrokował Ciapek. – Poślemy z panem kogoś – powiedziała Luśka, biorąc ze stołu jakieś papiery i przeglądając je szybko. – Ciapek, kto jest wolny? Brysk Trzy Trawki? – Urlop okolicznościowy. Żeni się – odparł Ciapek natychmiast. – Skonan Oberżyna? – Na zjeździe hodowców pofrunki miniaturowej, jako konsultant. Wraca za tydzień. – Jednooki Kocur? Ifryt? Pierwiosnek? – W terenie. – Bezlitosna Luana? – Rodzi za dwa miesiące, masz to w jej karcie – warknął Ciapek. – Faktycznie… To kto został, u licha? – Mikel… – bąknął smok, spuściwszy uszy. Oboje popatrzyli na wójta Lubawy jak gdyby z lekką konsternacją. – Mikel… Aha… – zastanowiła się Luśka. – Mikel… Świetnie, niech będzie Mikel. – A coś z nim nie tak? – zapytał wójt podejrzliwie. – Skąd?! Wszystko w porządku! Profesjonalista! Z dyplomem! – zaprzeczył Ciapek gorliwie. Aż nazbyt gorliwie. – To ja przygotuję dokumenty! – Luśka zakrzątnęła się. – Pan tu siądzie, proszę. Funkcjonariusz Ciapek, sprowadzić smokera Mikela w celu przyjęcia zadania. Czworonogi funkcjonariusz zawrócił do tylnych drzwi, w których wycięto otwór z klapką. Kiedy mijał wójta, ten przysiągłby, że zwierzak mruknął cicho: – Tylko nie pozwól mu śpiewać. |