Zapraszamy do lektury wywiadu z Romualdem Pawlakiem, autorem opowiadań i powieści fantastycznych. Z pisarzem rozmawiała Agnieszka Kawula.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Skoro jest dobrze, to później musi być źle. A jak jest wspaniale, to będą wieszać. (Z dzieła Sarturusa z Szopinberga „O rozkoszy bycia obywatelem Imperium”) |  |
Agnieszka Kawula: „Czarem i smokiem” został przyjęty raczej pozytywnie, ale trafiają się też opinie, że „Książka miła, ot, tak do poczytania, ale nie wzbudza żadnych emocji, lekka i przyjemna, w sam raz na wakacje”. Chciałeś stworzyć taką literaturę, nazwijmy ją „wagonową”? Romuald Pawlak: Przyjęcie było bardzo pozytywne, aż mnie zaskoczyło. Ale owszem, to czytadło. Nie jest to książka pozbawiona podtekstów, z takim stwierdzeniem się nie zgodzę, niemniej – czy autor każdą książką powinien zbawiać świat? Miałem ochotę napisać coś zabawnego, ponieważ we mnie jest co najmniej dwóch autorów: taki z „Innych okrętów”, piszący serio, i taki lubiący czasem opowiedzieć zabawną historię, która pozwoli się pośmiać, a nie rości sobie pretensji do nawracania. Bo widzisz, ja nawracanie zostawiam komu innemu. Za to brakuje mi dobrze napisanych czytadeł. Takich, żeby podczas jazdy pociągiem mieć do czytania coś, co nie obraża moich komórek nerwowych, ale jednocześnie nie każe co zdanie rozszyfrowywać trudnych słów. AK: Nie brakuje też głosów niezadowolenia: Główny bohater nie jest zbyt zajmujący, podstawowym motorem jego działań jest ciągłe mszczenie się na tych, którzy mu podpadli, co po pewnym czasie staje się dosyć nużące. Ledwo udało mi się przebrnąć przez ten tom. RP: Każda książka zbiera głosy również osób rozczarowanych jej treścią, więc i moja się kilku takich doczekała. Ale co mam na to odpowiedzieć? Wystarczy wziąć „Czarem i smokiem”, a teraz i „Wojnę balonową” do ręki, żeby już po lekturze okładki zobaczyć, że to czytadła, a nie mierzenie się z Największymi Problemami Wszechświata. Jeżeli ktoś szuka u mnie „poważnej” literatury, powinien sięgnąć po „Inne okręty”, albo zaczekać do jesieni, na zbiór opowiadań. A inną sprawą jest to, że ja lojalnie uprzedzam na okładce, że to jest cykl. Każdy z tomów staram się tak pisać, żeby dawał się czytać jako pojedyncza książka. Niemniej, z góry wiadomo, że wszystkie tomy złożą się na całość. AK: Masz rozpisany jakiś plan, co ma się wydarzyć w kolejnych tomach? RP: Nie tylko plan, ja mam nawet napisaną ostatnią scenę. Tak, piszę na podstawie notatek, stąd wiem, dokąd prowadzę. Oczywiście to nie jest taka ścisła wiedza, że w tomie nr 4, w rozdziale piątym, bohater idzie do łóżka z Annabell. Ale kluczowe rzeczy były obmyślone zanim oddałem wydawcy tom pierwszy. AK: Ile części planujesz? Pisać tak długo, aż się znudzi czytelnikom? RP: Nie, cała historia zamyka się w czterech tomach. Trzeci, „Smocze gniazdo”, powinien wyjść w zimie, o ile nie zawalę terminu.  | Zabijajcie moich przyjaciół, a z wrogami sam sobie poradzę. Albo zginę z honorem, nie od ciosu w plecy. (Mądrość Sarturusa z Szopinberga) |  |
AK: Kolejny cykl rozpoczęty, drugi tom można czytać… A gdzie się zapodział Fillegan? Pamiętam, że zapowiadałeś kilka tomów z tego cyklu, czyżbyś zarzucił pisanie o tym panu na dobre? RP: Fillegan… sam nie wiem. Materiał jest na dysku, ale waham się, czy go publikować. O przerwaniu wydawania cyklu zadecydowały względy raczej pozaliterackie, niemniej – istotne. A teraz… Czy jest sens do tego wracać? Zastanawiam się na przykład, czy dziś Fillegan nie zostałby uznany za gorszą wersję Rosselina i jego smoka? Po co mi to? AK: Bo sporo czytelników zawiodło się, że nie ma kontynuacji. RP: Owszem. To jest sytuacja mało komfortowa zarówno dla czytelników, jak i dla mnie. Rozważam taką opcję, żeby „Rycerza” plus długie fragmenty reszty cyklu, w tym opowiadania publikowane kiedyś na łamach „Fantasy”, zebrać w jeden grubaśny tom i po Bożemu zamknąć tę historię.  | Kiedy cos się dzieje, trzeba albo uciekać, albo łapać za miecz. (Mądrość Sarturusa z Szopinberga) |  |
AK: A propos historii, gdzie jest zapowiadana przez Ciebie opowieść o Zakonie Maltańskim? Nie tak dawno odgrażałeś się, że powstanie powieść stricte historyczna, a tu ni widu, ni słychu… RP: Historia nigdzie się nie podziała, wręcz przeciwnie, ma się bardzo dobrze. Tyle że takie teksty pisze się wolniej – albo przynajmniej ja je tak piszę. Na razie zrealizowałem zamysł książki, w której historia łączyłaby się z fantastyką – jesienią wyjdzie książka, gdzie znajdziesz opowiadanie o rycerzach zakonnych, a także innych średniowiecznych klimatach. A powieść mam zamiar skończyć do końca roku. Jest więc nadzieja, że w przyszłym roku się ukaże. AK: Nie obawiasz się, że z historią może Ci po prostu nie wyjść? Jednak z „Innymi okrętami” miało być lepiej niż było, a ludzie raczej kojarzą Cię z nowym cyklem albo ze starym Filleganem. RP: Wiesz, z perspektywy czasu widzę, że z „Innymi okrętami” wcale nie jest tak źle. Owszem, zebrały trochę recenzji krytycznych w fandomie. Ale sprawdź sobie, co napisał recenzent „Polityki”. On chwali dokładnie to, co odstręczyło miłośników „strzelanek”. Kiedy patrzę na to teraz, również na sprzedaż, to widzę, że recenzje rozminęły się ze sprzedażą. A ponadto, tę książkę kupiło sporo ludzi w ogóle nie czytających fantastyki, za to lubiących powieści historyczne. Mogę podać odwrotny przykład: świetne recenzje, kiepska sprzedaż. To uczciwie powiem, że jeżeli już muszę wybierać, to wolę mieć wiernych czytelników niż dobre recenzje. AK: To może trzeba było posłać powieść innemu wydawcy, mniej kojarzącemu się z fantastyką? Tak jak na przykład powieść Huberatha „Miasta pod skałą” wydana przez Wydawnictwo Literackie. RP: Mając dzisiejszą wiedzę rzeczywiście, zaniósłbym do wydawnictwa nie związanego z fantastyką. Ale mimo wszystko nie żałuję, że wydałem tę książkę w Runie. Bo chociaż moje drogi z tym wydawcą się rozeszły, to jednak Ania Brzezińska i Edyta Szulc nie zniechęciły mnie do pisania takiej fantastyki historycznej, namawiając np. do pisania głupich horrorów. Wręcz przeciwnie, miałem poczucie, że warto dalej się w takich klimatach grzebać – a to ważne. Większy wydawca, nie widząc oszałamiającego sukcesu pierwszej książki, różnie by mógł zareagować. AK: No dobrze, a co z tym baniem się? RP: Jasne, że boję się, że mi nie wyjdzie. Byłbym idiotą, gdybym zaprzeczył. Ale to mnie nie paraliżuje. Tym bardziej, że powieść historyczną można napisać na kilka sposobów, zaadresować do którejś z kilku grup czytelników. A jeśli spojrzysz na to, co napisałem do tej pory, to zobaczysz, że próbuję sił w kilku konwencjach literackich. Zmierzam do tego, że jeżeli nie wyjdzie w jednej, takiej awanturniczo-psychologicznej, jaką jest „Płaszcz we krwi” (tak ostatecznie będzie się nazywać ta powieść), zawsze mogę przenieść akcenty. I zamiast powieści historycznej zrobić krwawą awanturniczą jatkę, w której zakon został opętany przez Diabła. AK: W opowieściach o pogodniku na pierwszy plan wysuwa się humor, historia, która tak lubisz trochę ginie… RP: Nic nie ginie… Cykl o Rosselinie i jego smoku jest w pierwszej warstwie czytadłem. Ale w drugiej – wcale nie. Spójrz na pierwszy tom – toż to klasyczna (no, prawie…) przypowieść o zemście. I sporo czytelników odnalazło nawiązania historyczne do pewnej epoki – bo one gdzieś tam tkwią sobie spokojnie… A całość ma pewien głębszy sens. Myślę, że ostatni tom będzie dla wielu czytelników prawdziwym zaskoczeniem.  | Od braku rozumu gorsza jest tylko wilgoć i smoczy ogon w zasięgu wzroku. (Myśl Rosselina) |  |
AK: Dobrze, odpuszczam ci i czekam na te opowiadania… Interesuje mnie, kiedy narodziło się ukochane zwierzątko domowe Rosselina – Filippon? RP: O matko! Żebym to ja wiedział… Smoki w moich tekstach pojawiają się same z siebie. Nawet jeżeli chcę wrzucić tygrysa, zawsze i tak na końcu zamienia się on w smoka. Filippon pojawił się niemal natychmiast, gdy zacząłem się zastanawiać nad tym światem – jeszcze nie miałem konkretnej fabuły, tylko pomysł na świat i na to, co chcę powiedzieć. I tak naprawdę najpierw pojawił się smok, a potem dopiero Rosselin, choć nie mogę wyjaśnić dlaczego, gdyż za wiele bym ujawnił z dwu pozostałych tomów. AK: Można powiedzieć, że cykl mocno promuje przyjaźń, za to w miłości już bywa różnie. Rosselin w „Wojnie balonowej” niby kocha rudowłosą narzeczoną, ale jednak robi wszystko, żeby się nie ożenić. To po co ów mag pakował się w taki związek, skoro ewidentnie widać, że woli być wolnym ptakiem? RP: Przyjaźń jest tu ważna, ale nie cukierkowa. Nie ma przyjaźni bezwarunkowej, moim zdaniem. Bezwarunkowa bywa miłość. Ale przecież nie międzygatunkowa, tego by jeszcze brakowało… I smok, i mag są egoistami, nic więc dziwnego, że mają rozbieżne interesy. A że Rosselin kocha Annabell, ale jednocześnie nie czuje się gotów do osiadłego życia? Przecież to normalne. On jest młody, a dopiero niedawno wszedł w wielki świat, trochę wciąż jest nim zachłyśnięty. Nawiasem mówiąc, nie znajdziesz ani jednego słowa, że on swojej dziewczyny nie kocha, wręcz przeciwnie. Idzie tylko o to, że ona go kocha i chce ślubu, a on się wykręca, bo mu wystarcza miłość. Jakie to znajome i ludzkie, prawda? Przecież w tej chwili chyba z połowa związków w Polsce tak wygląda. AK: Czyli poniekąd rzeczywistość dostarcza ci pomysłów do tworzenia tego cyklu… Są tu jakieś historie z życia wzięte, wkomponowane w pawlakowy świat? RP: We wszystkim, co piszę, ukrytych jest sporo prawdziwych osób, emocji, historii z życia wziętych… Ja tak naprawdę przetwarzam, mało wymyślam. Na przykład czytelnikom „Wojny balonowej” może się wydawać, że projektant wnętrz chodzący ze swoim żółwiem to mój wynalazek. A tymczasem widziałem popularnonaukowy film o zwierzętach trzymanych przez ludzi w miastach. Pewien nowojorczyk wyprowadzał takiego drapieżnego żółwia na ulice. I zwierzę naprawdę ścigało damy z umalowanymi na czerwono paznokciami u stóp. Ukradłem to. Podobnie z wplataniem rzeczy historycznych – po co mam wymyślać jakieś anegdoty, gdy wystarczy wykorzystać te znane? AK: Postaci mają swoje pierwowzory z Twojego otoczenia? RP: Nie mogę się przyznać, kto jest kim, bo mnie wyprocesuja do ostatniej literki, ale owszem – po moich książkach chadzają żywi ludzie. Rzadko wzięci dosłownie, prędzej z kilku osób biorę interesujące mnie cechy i lepię z nich konkretną postać. Ale bywa, że zmieniam tylko drobne szczegóły.  | Susza ma tendencję do przechodzenia w pożar. Chociaż nie każda. Czasem susza wymaga potopu, czyli tendencję ma dokładnie odwrotną. Jak widać, wszystko jest względne. (Rozważania filozoficzne Rosselina) |  |
AK: Zastanawiam się nad postacią Rosselina. Z jednej strony ten bohater bywa nielogiczny, dzięki czemu ładuje się w kłopoty, czasem zanim coś przemyśli, podejmuje działania, a z drugiej strony pojawiają się jego myśli natury filozoficznej. Skąd u takiego lekkoducha takie rozważania i zamiłowanie do Sarturusa z Szopinberga? RP: Ludzie to nie automaty i to, że coś wiesz, nie oznacza, że postąpisz w sposób wyrozumowany, bo często emocje biorą górę. I to nie tylko w literaturze, spójrz na wydarzenia historyczne, ile tam nieracjonalnych, nieprzemyślanych działań, podyktowanych impulsem, albo wynikłych z błędnej oceny. Już pomijam, że korzystam z konwencji sowizdrzalskiej, która mnie rozgrzesza, ale gdyby decydowała racjonalność – nie miałabyś literatury, tylko jakąś „sterylną” rzeczywistość. W życiu tak to nie funkcjonuje. A wspomniany filozof, którego z takim uwielbieniem cytuje Rosselin, istniał naprawdę. Wypowiadał się szeroko o wolnej woli, o moralności i podobnie poważnych sprawach. Ale gdy krytycy zwrócili mu uwagę, że nie przestrzega w życiu sformułowanych w swych księgach zasad, odparł: - A czyż filozofowie muszą żyć zgodnie z głoszonymi przez siebie regułami? AK: Artur Schopenhauer, jeden z Twoich ulubionych filozofów… RP: Tak. Wywarł na mnie spory wpływ, porównywalny jedynie z Zofią Kossak i Ursulą Le Guin. Dążąc do pewnego ideału, miał zarazem świadomość ludzkich ograniczeń.  | Chcesz zepsuć zupę, daj chłopu sól. Daj babie magię, a świat cały zepsuje (Jeden z poglądów Rosselina) |  |
AK: Potrafisz się śmiać z tego, co napisałeś? A może też testujesz na znajomych to, co już napisałeś, czy aby na pewno jest śmieszne? RP: Pewno chcesz prawdy i tylko prawdy, co? AK: Tylko prawda nas wyzwoli. RP: Ja się świetnie bawię pisząc te komediowe historie. Śmieję się z nich. Może dlatego też polubili je czytelnicy, bo to nie przymus ani zimna kalkulacja decydowały o napisaniu „Rycerza bezkonnego” czy „Czarem i smokiem”, ja naprawdę mam takie chore poczucie humoru. Ale testuję swoja drogą. Na razie jestem niezadowolony z efektu, bo nikt nie rozpuknął się ze śmiechu. Ale może przy jakiejś następnej książce? AK: Mnie niewiele brakowało. Wiele razy jadąc trójmiejską, jakże szybką kolejką miejską parskałam ze śmiechu, co budziło dziwne reakcje wśród współpasażerów. Niektórzy kręcili głowami z politowaniem, inni śmiali się ze mnie. Tak dobrze bawiłam się tylko przy Don Kichocie, to nie wystarczy? Jeszcze rozpuknięcia Ci trzeba? RP: To wystarczy, nie łaknę krwi. Dobra zabawa też wydaje mi się wiele warta.
Imię: Romuald Nazwisko: Pawlak |