powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LVII)
lipiec 2006

Powrót Wygnańca
Raymond E. Feist
Fragment powieści
Zapraszamy do lektury pierwszych pięciu rozdziałów powieści Raymonda E. Feista „Powrót Wygnańca”. Powieść, będąca trzecim tomem trylogii „Konklawe Cieni” ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rozdział pierwszy
Więzień
Jeźdźcy byli coraz bliżej.
Jeszcze wczoraj Kaspar cieszył się tytułem księcia Olasko. Teraz czekał, gotów na wszystko, poruszając lekko łańcuchami. Zaledwie chwilę wcześniej został przeniesiony na tę zapyloną równinę przez białowłosego maga, który zanim zniknął, zdobył się jedynie na kilka suchych pożegnalnych słów. I zostawił byłego władcę całkiem samego, podczas gdy banda nomadów zbliżała się w zastraszającym tempie.
Kaspar nigdy jeszcze nie czuł się tak pełen sił i życia. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, wziął głęboki oddech i lekko ugiął kolana. Jeźdźcy rozproszyli się i ustawili w półkolu. Domyślił się, że uważają starcie za dość ryzykowne, chociaż stał przed nimi sam, bosy i pozbawiony wszelkiej broni. Jeżeli nie liczyć ciężkich łańcuchów z obręczami i zamkami.
Jeźdźcy zwolnili. Książę naliczył ich sześciu. Nosili obco wyglądające stroje – luźne płaszcze w kolorze indygo, a pod spodem białe kaftany przepasane biczami. Szerokie szarawary włożyli w czarne skórzane buty. Na głowach mieli turbany, których wolne końce opadały aż na prawe ramię. Domyślił się, że luźno zwisający koniec może być szybko umocowany z lewej strony, a tym samym osłania nos i usta przed wszechobecnym pyłem, wzniecanym przez nagłe podmuchy wiatru. Albo po prostu umożliwia ukrycie twarzy właściciela. Stwierdził, że ubiór przypomina raczej strój etniczny niż jakiś rodzaj munduru. Mężczyźni posługiwali się całą gamą śmiercionośnej broni.
Ich przywódca przemówił w języku, którego Kaspar nie rozumiał, chociaż słowa brzmiały mu dziwnie znajomo.
– Nie przypuszczam, byście znali język Olasko? – zapytał książę.
Mężczyzna, który zdaniem Kaspara był przywódcą oddziału, powiedział coś do towarzyszy, machnął ręką, a potem rozparł się w siodle i zaczął się przyglądać. Dwaj podwładni zsiedli z wierzchowców i ruszyli w kierunku księcia, wyciągając broń. Trzeci odplątał od pasa skórzany bat, który najwyraźniej miał służyć jako pęta dla przyszłego więźnia.
Olaskanin pozwolił, aby łańcuch opadł lekko, opuścił ciężko ramiona, jakby godził się z przeznaczeniem. Były władca natychmiast zorientował się, co zamierzają napastnicy. Wyciągnął wnioski ze sposobu, w jaki się zbliżali. Byli to doświadczeni wojownicy, twardzi, spaleni słońcem nomadzi, zapewne mieszkający w namiotach, ale z pewnością nie odebrali wojskowego przeszkolenia. Jeden rzut oka pozwolił Kasparowi wybrać odpowiednią strategię. Żaden z jeźdźców nie sięgnął jeszcze po łuk.
Pozwolił, aby mężczyzna dzierżący skórzany bat podszedł bliżej, i w ostatniej chwili kopnął go mocno. Trafił napastnika prosto w klatkę piersiową. Wiedział, że zaatakowany nomada jest najmniej niebezpieczny ze wszystkich trzech, którzy się zbliżali. Następnie Kaspar rozhuśtał łańcuchy i uderzył nimi prawie natychmiast. Zbliżający się z prawej strony, uzbrojony w miecz, mężczyzna najwyraźniej uważał, że jest poza zasięgiem księcia. Dostał prowizoryczną bronią prosto w twarz. Kaspar usłyszał trzask łamanej kości. Napastnik w milczeniu osunął się na ziemię.
Ostatni szermierz zareagował szybko. Uniósł miecz i krzyknął kilka niezrozumiałych słów, które mogły być obrazą, zawołaniem bitewnym albo wezwaniem jakiegoś obcego boga. W każdym razie przybysz nie wiedział, co znaczą. Były władca zdawał sobie sprawę, że zostały mu trzy, może cztery sekundy życia. Zamiast uciekać przed przeciwnikiem, rzucił się nań i uderzył go mocno całym ciałem; miecz przeciął powietrze.
Udało mu się wepchnąć ramię pod pachę wojownika, a kiedy chybiony cios wytrącił nomadę z równowagi, książę przerzucił go przez plecy. Mężczyzna poleciał daleko i ciężko wylądował na twardej ziemi – powietrze opuściło jego płuca ze świstem. Kaspar podejrzewał, że nomada złamał sobie kręgosłup.
Raczej wyczuł, niż zobaczył, że dwaj łucznicy właśnie sięgają po strzały, więc skoczył naprzód i przetoczył się po ziemi. Kiedy wstawał, dzierżył miecz najbliżej leżącego napastnika. Wojownik, co trzymał wcześniej rzemienny bat, próbował podnieść się na nogi i także wyciągnąć ostrze, ale książę był już przy nim i uderzył mężczyznę w głowę płazem. Nomada upadł na plecy nie wydając nawet jednego dźwięku.
Kaspar nie był może tak doskonałym szermierzem jak Talwin Hawkins, ale przez większość życia trenował walkę mieczem jako żołnierz i w bezpośrednim starciu czuł się jak ryba w wodzie. Ruszył w kierunku trzech jeźdźców, z których dwóch uzbrojonych było w łuki, a jeden w smukłą lancę. Ostatni z napastników wycelował oręż w Olaskanina i wbił pięty w brzuch wierzchowca. Zwierzę z pewnością nie było koniem szkolonym do bitwy, ale dobrze je ujeżdżono. Skoczyło naprzód jak sprinter z linii startowej i książę ledwie uniknął stratowania. Mężczyzna prawie trafił go lancą w pierś i tylko szybki unik w lewo ocalił atakowanemu życie. Gdyby koń stał metr czy dwa dalej w momencie startu, znalazłby się przy nim tak szybko, że Kaspar nie byłby w stanie zrealizować swego zamiaru. Książę obrócił się wokół własnej osi i lewą ręką złapał jeźdźca za luźny płaszcz na plecach. Przeciwnik został ściągnięty z siodła.
Kaspar nie czekał, aż mężczyzna uderzy o ziemię, lecz obrócił się ponownie, żeby stawić czoła bliższemu z łuczników, który właśnie usiłował naciągnąć łuk. Rzucił się do przodu i lewą dłonią złapał nomadę za kostkę. Pchnął, a następnie pociągnął mocno – łucznik wylądował na ziemi, podobnie jak jego kompan.
Były władca odwrócił się na pięcie i spojrzał na ostatniego z nomadów, zerkając kątem oka, czy powaleni nie próbują wstać. Dwukrotnie omiótł pole walki spojrzeniem, zanim zaakceptował to, co zobaczył. Wstał powoli i pozwolił, żeby miecz wysunął mu się z dłoni.
Ostatni z łuczników spokojnie odjechał parę kroków dalej. Milcząc siedział w siodle i celował grotem strzały prosto w Kaspara. Sytuacja była beznadziejna. Nawet jeżeli napastnik był kiepskim łucznikiem, książę nie mógłby uniknąć strzały wycelowanej prosto w jego klatkę piersiową.
Mężczyzna uśmiechnął się i pokiwał głową. Powiedział coś, co szlachcic odebrał jako słowa aprobaty, po czym spojrzał na to, co działo się za plecami pokonanego.
Nagle jeden z jeźdźców, których z taką łatwością pozrzucał z siodeł, z wielką siłą wbił łokieć w kark Olaskanina, obalając go na kolana. Usłyszał brzęk żelaza i spróbował się obejrzeć. Domyślił się, że z tyłu ktoś nadchodzi, niosąc jego łańcuchy. Zanim zdołał obrócić głowę, zimne żelazo uderzyło go w szczękę. Pod jego czaszką eksplodował jasny ogień. Chwilę później pogrążył się w nieprzeniknionej czerni.
• • •
Bolała go szczęka. Podobnie jak szyja i reszta ciała. Kaspar przez moment czuł się całkowicie zdezorientowany, a potem przypomniał sobie starcie z nomadami. Zamrugał, chcąc odzyskać ostrość wzroku, po czym zdał sobie sprawę, że jest noc. Spróbował się poruszyć. Z różnorodności odczuć bólowych wysnuł wniosek, że jeźdźcy musieli spędzić sporo czasu na maltretowaniu go po tym, jak stracił przytomność. Najwyraźniej pragnęli w ten sposób skrytykować jego interpretację rozkazu poddania się.
Uznał, że raczej nie zabił żadnego z napastników, w przeciwnym bowiem razie skończyłby z poderżniętym gardłem. Uświadomił sobie, że szansa na pokonanie sześciu wrażych jeźdźców była i tak niewielka. Ale wiedział także, że wśród ludzi pokroju nomadów dobry, wyszkolony wojownik miał więcej szans na przetrwanie i zyskanie szacunku niż zwyczajny wieśniak czy sługa. Z wysiłkiem spróbował się podnieść, co nie było łatwe, gdyż związano mu ręce na plecach skórzanym rzemieniem.
Rozejrzał się dookoła i odkrył, że leży za namiotem. Więzy na nadgarstkach zaciągnięto bardzo umiejętnie. Dla pewności przywiązano go także do masztu namiotu mocną liną, na tyle długą, że mógł odejść na metr czy dwa od płóciennej ścianki. Jednak nie był w stanie się wyprostować, gdyż linę zbyt mocno napięto. Szybka inspekcja masztu wykazała, że prawdopodobnie udałoby mu się go wyrwać, ale jeżeli by to uczynił, zawaliłby namiot, a tym samym poinformował swoich gospodarzy, że zamierza ich opuścić.
Nadal miał na sobie ubranie, w którym go pojmali. Zrobił szybki przegląd uszkodzeń ciała i stwierdził, że nic mu nie złamano ani zanadto nie nadwerężono.
Siedział cicho i zastanawiał się nad swoją sytuacją. Jak do tej pory wydawało się, że prawidłowo ocenił motywy postępowania napastników. Nie mógł zbyt wiele dojrzeć zza ścianki namiotu, lecz zorientował się, że obóz nie należał do dużych. Zapewne przebywało w nim tylko sześciu jeźdźców i ich rodziny. Być może nieco więcej. Widział jednak prowizoryczną zagrodę dla koni, więc mógł oszacować, że każda osoba w obozie posiada co najmniej dwa, jeżeli nie trzy wierzchowce.
Z drugiej strony namiotu dobiegły go ciche głosy. Wyprostował się i zaczął nasłuchiwać obcego języka. Oparł się o maszt. Zdawało mu się, że rozpoznaje pojedyncze słowa.
Kaspar miał talent do nauki języków. Jako następca tronu, od najmłodszych lat musiał szkolić się w obcych mowach krajów ościennych, więc płynnie i bez akcentu posługiwał się językiem królewskim, którym mówiono w Królestwie Wysp, oraz całą gamą odmian roldemskiego, używanych w jego rodzinnym Olasko i okolicach. Doskonale władał dworską odmianą języka Keshu, a także nauczył się podstaw quegańskiego, który wywodził się z keshańskiego, powstając na skutek wyodrębnienia Królestwa Queg z Imperium Wielkiego Keshu dwa wieki temu.
Podczas swoich podróży poznał narzecza i języki, jakimi posługiwano się na terytoriach wielu księstw i królestw. I to, co słyszał teraz, wydawało mu się dziwnie znajome. Zamknął oczy i pozwolił swoim myślom wędrować bez celu, jednocześnie pilnie przysłuchiwał się toczącej się rozmowie.
Nagle usłyszał słowa: ak-kawa. Acqua! Akcent był ciężki, a intonacja zupełnie inna, ale słowo w quegańskim oznaczało wodę! Rozmówcy mówili o tym, że muszą zatrzymać się gdzieś, żeby nabrać wody. Słuchał dalej, pozwalając, żeby słowa przepływały przez jego umysł i nie starał się ich zrozumieć. Po prostu przyzwyczajał uszy do rytmu zdań, akcentów, wzorców intonacji i dźwięków nowej mowy.
Przez godzinę siedział słuchając obcego języka. Z początku rozpoznawał co setne słowo. Potem jedno na pięćdziesiąt. Kiedy już mógł zidentyfikować jedno na tuzin, usłyszał zbliżające się kroki. Osunął się na ziemię i udał, że ciągle jest nieprzytomny.
Zbliżało się do niego dwóch ludzi. Jeden z nich powiedział coś do drugiego ściszonym głosem. Książę zrozumiał słowa „dobry” i „silny”. Po tej uwadze nastąpiła szybka wymiana zdań. O ile dobrze zrozumiał, jeden z mężczyzn upierał się, że należy go zabić, dopóki nie odzyskał przytomności, gdyż może im sprawić więcej kłopotów, niż jest wart. Drugi nomada twierdził, że jeniec ma dużą wartość, ponieważ jest silny i dobrze walczy, chociaż zademonstrował tylko technikę walki mieczem, zanim go obezwładniono.
Kaspar musiał wykorzystać najgłębsze pokłady silnej woli, aby się nie poruszyć, gdy poczuł, jak jeden z wojowników szturcha go butem, aby sprawdzić, czy wzięty do niewoli człowiek rzeczywiście jest wciąż nieprzytomny. Potem obaj odeszli.
Książę czekał, a kiedy już zyskał pewność, że go nie usłyszą, zaryzykował lekkie uniesienie głowy i spojrzał za oddalającymi się mężczyznami. Dostrzegł tylko ich plecy, nim schowali się za namiotem.
Usiadł.
Z trudem usiłował skoncentrować się na tym, co właśnie usłyszał i jednocześnie zaczął walczyć z pętami. Obawiał się, że tak bardzo zapamięta się w pragnieniu wolności, iż nie usłyszy kroków zbliżających się ludzi. Wiedział, że pierwszej nocy ma najwięcej szans na ucieczkę, bo jego prześladowcy myślą, że ciągle jest nieprzytomny. Nie miał nad nimi wielkiej przewagi. Oni najprawdopodobniej doskonale orientowali się w topografii okolicy i byli doświadczonymi tropicielami.
Jedyne, co mu pozostało, to zaskoczenie. Kaspar był na tyle dobrym myśliwym, że wiedział, do czego zdolna może być ścigana zwierzyna. Potrzebował co najmniej godziny przewagi, a najpierw musiał uwolnić się od rzemieni, które unieruchomiły mu nadgarstki.
Poddał się niedorzecznemu pragnieniu przetestowania więzów. Przekonał się, że zawiązano je na tyle mocno, że odczuwa ból, kiedy próbuje rozsunąć ręce. Nie mógł zobaczyć pęt, ale czuł, że zrobiono je z nie wyprawionej skóry. Gdyby udało mu się je zmoczyć, mogłyby się rozciągnąć i wtedy jakoś by je zsunął.
Po krótkiej chwili bezskutecznych zmagań zwrócił uwagę na linę, którą przywiązano go do masztu. Wiedział, że nie istnieje wielka szansa, aby ściągnąć ją z kołka, nie zawalając przy tym całego namiotu, lecz nie miał innego wyjścia. Przyjrzał się dokładnie linie oraz masztowi z obu stron, po czym doszedł do wniosku, że nie uda mu się nic zrobić z rękami związanymi na plecach.
Olaskanin siadł i czekał. Mijały godziny i odgłosy obozu powoli cichły. Usłyszał kroki i raz jeszcze udał nieprzytomnego. Ktoś przyszedł, by rzucić nań okiem, zanim położą się spać. Odczekał jeszcze trochę, aby nabrać pewności, że mieszkańcy namiotu zapadli już w sen. Dopiero wtedy usiadł. Popatrzył na niebo i ujrzał miliony obcych gwiazd. Podobnie jak większość członków nadmorskiego ludu z Olasko potrafił nawigować na podstawie gwiazd, zarówno na lądzie, jak i oceanie. Teraz jednak widział zupełnie inne konstelacje. Będzie musiał polegać na podstawowych umiejętnościach, zanim przywyknie do nowego nieboskłonu. Wiedział, w którym miejscu zaszło słońce, gdyż zapamiętał odległą skałę, przypominającą spiralę, oświetloną czerwienią ostatnich promieni słońca. A to oznaczało, że wie także, gdzie jest północ.
Aby dotrzeć do domu, musiał kierować się na północny wschód. Kaspar studiował mapy i znał położenie Novindusu względem Olasko. Musiał określić punkt, w którym się znajduje, by odnaleźć miejsce zwane Miastem Nad Gadzią Rzeką. Wtedy będzie miał największą szansę, by dotrzeć do Olasko. Pomiędzy Novindusem a resztą świata praktycznie nie istniał handel, jeżeli jednak jakiekolwiek statki wyruszały na inne kontynenty, to właśnie z tego portu. Stamtąd może udałoby mu się dopłynąć do Wysp Zachodzącego Słońca, a potem do Krondoru. Kiedy już znajdzie się w Królestwie Wysp, dotrze do domu choćby na piechotę, jeśli tak będzie trzeba.
Sądził, że prawdopodobnie nie uda mu się wrócić do domu, ale cokolwiek miało się wydarzyć, wolał zginąć w drodze, niż zdać się na łaskę swoich prześladowców.
Dom, pomyślał z goryczą. Jeszcze dzień wcześniej był w domu i rządził poddanymi, potem został pojmany w swojej własnej cytadeli i pokonany przez byłego sługę, którego uważał za martwego. Spędził noc w łańcuchach rozważając nad dramatyczną zmianą losu. Spodziewał się, że o świcie zawiśnie na szubienicy.
Zamiast tego Talwin Hawkins, jego dawny podwładny, wybaczył mu i skazał na wygnanie na ten odległy kontynent. Kaspar nie był pewny, co tak naprawdę się wydarzyło podczas minionych kilku dni. Zastanawiał się, czy rzeczywiście był w pełni sobą przez ostatnie lata.
Słyszał rozmowę strażników, toczącą się za zamkniętymi drzwiami pomieszczenia, w którym oczekiwał na egzekucję. Leso Varen, doradca i mag, zginął podczas bitwy w cytadeli. Czarnoksiężnik pojawił się na jego dworze parę dobrych lat temu i obiecał mu wielką moc w zamian za ochronę. Na początku jego obecność stanowiła tylko niewielkie zakłócenie codzienności, a sam mag od czasu do czasu okazywał się przydatny.
Książę wziął głęboki oddech i ponownie skoncentrował się na obmyśleniu planu uwolnienia się z więzów. Jeszcze znajdzie czas na zastanawianie się nad przeszłością, zakładając, że uda mu się przeżyć kilka następnych godzin.
Kaspar był potężnym mężczyzną o niespotykanej sile, choć na pierwszy rzut oka wcale się taki nie wydawał. W przeciwieństwie do większości mężczyzn o takiej samej budowie dbał o kondycję. Wypchnął powietrze z płuc i wysunął ramiona do przodu. Jednocześnie podciągnął wysoko kolana i wepchnął głowę pomiędzy uda. Z wysiłkiem przecisnął stopy pomiędzy związanymi rękami. Kiedy wyciągał ramiona coraz dalej, czuł, jak więzadła protestują bólem, lecz w końcu udało mu się przełożyć ręce do przodu.
Podczas tego zabiegu prawie przewrócił namiot. Zmusił się do położenia na ziemi, zmniejszając tym samym naprężenie liny i masztu. Przyjrzał się dokładnie węzłom. Więzy rzeczywiście wykonano z surowego rzemienia. Zaatakował je zębami. Zmoczył pierwszy węzeł śliną i zaczął go rzuć, aż skóra nieco zmiękła. Przez długie minuty zmagał się z pętlami i supłami, aż nagle rzemień puścił i Olaskanin miał już wolne ręce.
Zaczął przebierać palcami i rozcierać nadgarstki. Wreszcie odważył się wstać, wolno i ostrożnie. Zmusił się do powolnego, miarowego oddechu, po czym zakradł się przed wejście do namiotu. Wyjrzał zza płóciennej ścianki i zobaczył pojedynczego strażnika. Siedział plecami do ogniska, rozpalonego po przeciwnej stronie obozu.
W głowie Kaspara galopowały myśli i pomysły. W swoim życiu, pełnym doświadczeń, nauczył się jednego: brak decyzji potrafi wyrządzić większe szkody niż zły wybór. Mógł spróbować uciszyć wartownika i zyskałby kilka godzin przewagi nad pościgiem, który z pewnością za nim podąży. Mógł także po prostu odejść i mieć nadzieję, że strażnik nie przyjdzie sprawdzić stanu więźnia przed świtem. Lecz cokolwiek zdecyduje, musi działać już teraz!
Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, ruszył w kierunku mężczyzny. Ufał swym instynktom. Ryzyko było warte potencjalnej nagrody. Strażnik mruczał pod nosem jakąś prostą piosenkę, zapewne po to, aby nie zasnąć. Książę podkradł się i stanął za plecami nomady.
Może sprawiła to nieznaczna zmiana oświetlenia, cichy dźwięk, a może po prostu intuicja. Kiedy Kaspar stanął pomiędzy nim a ogniskiem, mężczyzna się odwrócił. Uciekinier zamachnął się i uderzył go z całej siły w głowę, tuż za uchem. Wartownik zachwiał się, a jego oczy uciekły w głąb czaszki. Były władca uderzył ponownie, tym razem w szczękę. Mężczyzna zaczął osuwać się na ziemię, książę złapał go w ostatniej chwili.
Wiedział, że jego wolność może potrwać zaledwie kilka sekund. Błyskawicznie pozbawił strażnika nakrycia głowy i miecza. Na nieszczęście mężczyzna miał mniejsze stopy niż Kaspar. Książę nie mógł zabrać jego butów.
Przeklął żołnierza, który zabrał mu buty w noc, gdy go wtrącono do więzienia. Nie mógł przecież uciekać na bosaka. Jego stopy nie przywykły do takiego podróżowania i nie znał terenu, przez który przyjdzie mu się przedzierać, ale już na pierwszy rzut oka ziemia wyglądała na jałową i kamienistą. Przypomniał sobie niewielki zagajnik, rosnący samotnie na wzgórzu na północnym wschodzie, wątpił jednak, czy zdoła się w nim skutecznie ukryć. Nie wiedział, jakie inne kryjówki znajdują się w pobliżu. Nie miał okazji na przyglądanie się okolicy, gdyż został zaatakowany przez tubylców, kiedy tylko znalazł się na obcej ziemi. Jedyną szansą na ucieczkę było zdobycie pary butów i odejście od obozowiska nomadów, jak najdalej i jak najszybciej, zanim się obudzą. Musiał wdrapać się na kamieniste wzgórza, żeby prześladowcy nie mogli go ścigać konno.
Przez krótką chwilę stał w ciszy, a potem pobiegł w kierunku największego namiotu. Trzymając miecz w pogotowiu, delikatnie odsunął na bok płachtę zasłaniającą wejście. Usłyszał dobiegające ze środka chrapanie. Wyglądało na to, że wewnątrz śpi dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Niewiele widział w mroku, więc postanowił zaczekać, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. W końcu dostrzegł także trzecią postać, spoczywającą niedaleko, po lewej stronie namiotu; sądząc po wielkości było to dziecko.
Kaspar ujrzał parę butów, stojącą obok małej skrzyni, gdzie mogły znajdować się cenne przedmioty, należące do wodza. Książę ostrożnie ruszył w tamtym kierunku, z kocią gracją, rzadką u tak potężnie zbudowanego mężczyzny. Cicho podniósł buty i uznał, że rozmiar z grubsza mu odpowiada, a następnie zawrócił ku wyjściu z namiotu. Nagle zatrzymał się. Okazja była zbyt pociągająca. Nomadzi mieli nad nim wielką przewagę i z pewnością uda im się go schwytać, o ile nie zadba o to, by zyskać kilka dodatkowych punktów. Ale jak? Podczas gdy się zastanawiał, mijał cenny czas; czas, który został zmarnowany, a przecież uciekające minuty pozwoliłyby mu oddalić się na większą odległość od obozu.
W naturze Kaspara leżała umiejętność podejmowania decyzji. Rozejrzał się po mrocznym wnętrzu. Zobaczył broń wodza umieszczoną w zasięgu ręki na wypadek kłopotów, czyli dokładnie w tym miejscu, gdzie się jej spodziewał. Przeszedł obok śpiącej pary i wziął sztylet przywódcy. Był długi, o szerokim ostrzu, wyraźnie zaprojektowany do jednego celu; aby skutecznie uderzyć w brzuch podczas bezpośredniego starcia. Broń wyglądała dość topornie i przypominała nieco sztylety noszone przez nomadów z pustyni Jal-Pur w Imperium Wielkiego Keshu. Zastanowił się przelotnie, czy ci ludzie mają ze sobą coś wspólnego. Język ludów z Jal-Pur nie wywodził się z keshańskiego, ale z kolei quegański był dialektem Keshu, a język nomadów z Novindusu wykazywał pewne podobieństwo do mowy Queganów.
Były książę Olasko wziął sztylet i podkradł się bliżej do wyjścia. Spojrzał na małą sylwetkę, ledwie widoczną w mroku. Było zbyt ciemno, aby rozróżnić czy to chłopiec, czy dziewczynka. Włosy śpiącego dziecka sięgały ramion, a twarz była odwrócona. Szybkim ruchem rzucił sztylet w dół, przebijając płócienną podłogę. Ostrze wbiło się w ziemię. Cichy dźwięk sprawił, że dziecko się poruszyło, lecz nie obudziło.
Opuścił namiot. Rozejrzał się szybko dookoła i zauważył to, czego potrzebował – napełniony wodą bukłak. Chwyciwszy go, popatrzył tęsknie na konie, ostatecznie jednak zignorował je. Wierzchowiec dałby mu większą szansę na przetrwanie, ale próba osiodłania z pewnością ściągnęłaby na głowę połowę obozowiska. Poza tym ostrzeżenie pozostawione w namiocie mogło przemówić do tych surowych ludzi, lecz kradzież konia na pewno zniweczyłaby efekt osiągnięty dzięki oszczędzeniu dziecka.
Wyszedł z obozu i ruszył ku porośniętym rzadkim lasem wzgórzom. Zanim go schwytano, zdążył zobaczyć, że tam gdzie uciekał, rozciągała się kamienista wyżyna. Miał nadzieję, że jeźdźcy zrezygnują z pościgu ze względu na trudne warunki. Może ich trasa wiodła w innym kierunku, więc nie mogli sobie pozwolić na opóźnienia, a może ostrzeżenie Kaspara skłoni ich do wycofania się.
Jeżeli tylko wódz nomadów nie jest głupcem, z pewnością zrozumie pozostawioną wiadomość. Sztylet wbity tuż przy śpiącym dziecku mówił: mogłem cię zabić, a także twoją rodzinę, kiedy spaliście. Ale was oszczędziłem. A teraz zostaw mnie w spokoju.
A przynajmniej miał nadzieję, że przywódca tak to właśnie zrozumie.
• • •
Świt zastał Kaspara wysoko w górach, wspinającego się na osypisko skalne. Poza widzianym już wczoraj małym zagajnikiem nie napotkał żadnej kryjówki na swojej trasie. Książę desperacko rozglądał się za jakimkolwiek schronieniem.
Ciągle widział obóz, rozłożony na równinie poniżej. Teraz jednak namioty wyglądały tylko jak małe kropki na dnie rozległej doliny. Z miejsca, w którym stał, widział, że dolina leży w centrum rozległej równiny. Z jednej strony otaczały ją poszarpane wzgórza, z drugiej zaś znajdował się płaskowyż. Przed nim, w sporej odległości od krańca doliny, wznosiły się wysokie góry. Okryte śniegiem szczyty wskazywały, iż góry nie są łatwe do przebycia. Jako żołnierz, Kaspar podziwiał doskonale wybrany przez nomadów punkt obronny. Pomyślał, że w miejscu obozu powinno się zbudować fortecę. Ale kiedy rozejrzał się dokładniej, doszedł do wniosku, że w okolicy nie ma nic, co warto byłoby bronić.
W dolinie najwyraźniej brakowało wody. Mijane drzewa nie należały do żadnego znanego mu gatunku. Były powykręcane, miały czarną, twardą korę i kolce. Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że nie potrzebowały zbyt wiele wilgoci, aby przetrwać. Wszędzie, gdzie spojrzał, widział kamienie i pył. Dolina leżąca poniżej oraz gładko toczone głazy powiedziały mu, iż kiedyś płynęła tamtędy rzeka. Trzęsienie ziemi albo drastyczna zmiana klimatu sprawiły, że woda wyschła. Suche koryto pełniło teraz funkcję drogi dla konnych nomadów, łączącej dwa nieznane mu miejsca.
Z odległych dźwięków wywnioskował, że odkryto jego ucieczkę. Powrócił więc do prób pokonania skał. Czuł zawroty głowy, ogarniała go słabość. Nie jadł od co najmniej dwóch dni, jeśli prawidłowo ocenił upływ czasu. W środku nocy zawleczono go, zakutego w łańcuchy, przed oblicze Talwina Hawkinsa i jego sprzymierzeńców, a już o świcie przybył tutaj. Naprawdę znalazł się po drugiej stronie świata.
Potrzebował jedzenia i odpoczynku. W kieszonce na bukłaku znalazł odrobinę czegoś, co chyba było suszonym mięsem, oraz twarde suchary. Planował jednak, że zje to dopiero wtedy, gdy znajdzie chwilę, by odetchnąć. Teraz zależało mu tylko na tym, aby odsadzić się od prześladowców na jak największą odległość.
Dotarł do grani wzniesienia, po którym biegła wąska ścieżka. Podciągnął się na kamieniach, po czym odwrócił na moment, żeby spojrzeć na odległy obóz. Zwinięto namioty. Ludzie i konie, wyglądający na małe kropki, poruszali się w umiarkowanym tempie. Nie widział żadnych oznak pościgu. Kaspar odpoczął chwilę, by złapać oddech, i przyjrzał się ścieżce.
Była szersza niż szlak wydeptany przez zwierzynę. Uklęknął i przyjrzał się nawierzchni. Ktoś zadał sobie trud, aby dobrze ubić ziemię. Poszedł zatem ową ścieżką. Wznosiła się nieznacznie, prowadząc go coraz dalej od obozu. Niebawem po prawej zobaczył potężną skałę, która nosiła ślady obróbki narzędziami. Nawis skalny częściowo chronił przed słońcem, więc książę usiadł pod nim i zjadł suchary z odrobiną suszonego mięsa. Wypił około jednej trzeciej wody z bukłaka i postanowił nieco odpocząć.
Najwyraźniej udało mu się uciec. Wyglądało na to, że przywódca nomadów prawidłowo odczytał wiadomość. Nie podążali za nim żadni jeźdźcy, jego tropem nie szli zwiadowcy. Był wolny i nikt go nie ścigał.
Powietrze było suche. Wznoszące się słońce ułatwiało mu orientację. Ścieżka, którą szedł, stanowiła kiedyś drogę wojskową. Wyglądała na opuszczoną, lecz nie domyślał się przyczyny. Teren wokoło był surowy i nieprzyjazny, więc prawdopodobnie żaden władca nie rościł sobie do niego pretensji. Może droga służyła niegdyś jakiemuś narodowi, co już dawno temu opuścił tę niegościnną ziemię.
Wiedział, iż niebawem upał stanie się nie do wytrzymania, więc zaczął szukać schronienia. Niestety w zasięgu wzroku nie widział nic zachęcającego. Postanowił zatem iść dalej starą wojskową drogą, gdyż roztaczał się z niej widok na spory fragment krajobrazu. Pozwolił sobie na ostatni, solidny łyk wody, a potem zatkał bukłak. Nie miał pojęcia, na jak długo woda musi mu wystarczyć i kiedy odnowi zapasy.
Urywki rozmowy, podsłuchanej ubiegłej nocy, sugerowały, że woda jest bardzo cennym towarem dla nomadów. Zakładał, że przenoszą obóz w pobliże nowego źródła, więc zdecydował się iść szlakiem równoległym do ich trasy.
Minęła kolejna godzina i Kaspar zauważył, że dystans pomiędzy nim a niedawnymi prześladowcami zwiększa się. Co prawda prowadzili konie, ale przemieszczali się po płaskim terenie, a książę musiał starannie wybierać drogę pomiędzy luźnymi kamieniami. Ścieżka zazwyczaj biegła prosto przez kilkanaście metrów, nie więcej. Na jego trasie co chwila wyrastały osypiska, skalne szczeliny i wielkie głazy, naniesione przez lawiny ze wzgórz. Raz musiał zejść w dół sześć metrów, żeby ominąć zawalony odcinek.
Kiedy nadeszło południe, był wyczerpany. Zdjął koszulę i zawiązał tkaninę wokół głowy, robiąc prowizoryczny turban. Nie pamiętał skąd posiada te informacje, ale jako chłopiec słyszał od kogoś, że ciało może długo opierać się słonecznym promieniom, jeżeli tylko głowa jest zakryta. Wypił jeszcze trochę wody, a następnie przeżuł twarde mięso. Było suche i nie miało wiele tłuszczu, za to sporo soli. Z trudem poskromił pragnienie i pozwolił sobie jedynie na niewielki łyk po posiłku.
Siedział i rozglądał się po okolicy.
Był myśliwym. Może nie tak doskonałym jak Talwin Hawkins, lecz wiedza i intuicja łowiecka pozwalały mu poznać, że znajduje się w opłakanej sytuacji. Nawet jeżeli deszcz kiedykolwiek padał w tej nieprzystępnej krainie, musiały być to opady sporadyczne i nieregularne. Książę nie widział żadnych roślin poza rachitycznymi drzewami, wyrastającymi tu i ówdzie pomiędzy skałami. Kamienia, na którym siedział, nie okalały nawet pojedyncze ździebełka trawy. Kiedy go odwrócił, przekonał się, że na zacienionej stronie nie rosły porosty ani mech. Ta kraina była sucha przez większą część roku.
Popatrzył wzdłuż grani, którą podążał, i stwierdził, że ścieżka biegnie na południe. Na wschodzie nie było nic prócz usianej skałami równiny, a na zachodzie rozciągała się jałowa dolina. Postanowił iść drogą jeszcze przez jakiś czas i poszukać czegokolwiek, co pozwoli mu przeżyć. Nomadzi szli na południe. Nawet nie znając terenu, mógł być pewien, że rdzenni mieszkańcy tego kraju kierują się w stronę wody. Ażeby przetrwać, potrzebował płynu.
Kaspar na chwilę obecną wyznaczył sobie jeden cel: przeżycie. Książę miał wiele ambitnych planów; chciał wrócić do Opardum i zażądać tronu Olasko, a także zemścić się na byłych podwładnych w jego twierdzy – zdradzieckim kapitanie Quentinie Havrevulenie i Talwinie Hawkinsie. Kiedy szedł dalej, wpadła mu do głowy pewna myśl. Ci dwaj mężczyźni tak naprawdę nie byli zdrajcami, bo przecież to on sam zesłał ich do więzienia na wyspie zwanej Fortecą Rozpaczy. Ale pal licho subtelności – książę marzył o tym, by zobaczyć ich martwych.
Będzie musiał zebrać lojalną armię i odbić cytadelę z ich rąk. Zapewne Talwin zmusił jego siostrę, Talię, do małżeństwa, aby na tej podstawie rościć sobie prawa do tronu, a Havrevulen prawie na pewno został dowódcą armii Olasko. Lecz dawny książę Olasko znajdzie ludzi, co pamiętają, kto jest prawowitym władcą. Gdy już pomogą mu odzyskać utracony tron, nagrodzi ich hojnie.
Kiedy były władca szedł kamienistą ścieżką, myśli kłębiły się w jego głowie, plan gonił za planem. Kaspar wiedział, że zanim wdroży owe pomysły w życie, musi pokonać kilka przeszkód. Fakt, że aktualnie przebywa po drugiej stronie świata, wcale nie był najmniej istotną z nich. A to oznaczało, że będzie potrzebował statku z załogą, a to z kolei oznaczało, że potrzebuje złota. Ażeby mieć złoto, musi znaleźć sposób, aby je zarobić lub ukraść. Zatem musi znaleźć jakąś cywilizację albo coś, co za takową uchodzi na tym kontynencie. Dotarcie do ludzi zapewniało przetrwanie.
Rozejrzał się wokoło. Słońce stało w zenicie. Pomyślał, że na chwilę obecną przetrwanie jest praktycznie nierealne. W zasięgu wzroku nic się nie poruszało, za wyjątkiem małej chmurki kurzu, która znaczyła trasę nomadów.
Jednakże wiedział, że zatrzymywanie się jest równoznaczne ze śmiercią. Postanowił iść, dopóki starczy mu sił.
Szedł więc dalej przed siebie.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.