Łatwo nie docenić Herzoga, zwłaszcza, gdy on sam chce być niedoceniony. Nie odzywa się, robi co mu karzesz, nie narzeka, wtapia się w tło. Popychasz go raz i drugi, dajesz mu w twarz, a on nic. Wtedy prychasz z pogardą i odwracasz się do niego plecami. A on wtedy jednym ciosem uzbrojonej w tygrysie pazury łapy gruchocze ci kręgosłup. Rachefort zdołał nie dopuścić Herzoga do mnie przed rozprawą i wbrew procedurom prawnym zdołał też zataić przed nim dowody oskarżenia, zasłaniając się ustawą o stanie wyjątkowym. Ale wpadł w pułapkę tryumfalizmu – pierwszego dnia rozprawy z rozpędu rzucił na szalę wszystkie swe argumenty. Tym samym, odsłonił się całkowicie i dał Herzogowi dwadzieścia cztery godziny na przygotowanie kontrataku. Rachefort odwrócił się do niego plecami. Teraz, drugiego dnia rozprawy, miała na niego spaść pazurzasta tygrysia łapa.
Herzog przyniósł na salę dużą płachtę białej tektury z wypisanymi na niej pięcioma zarzutami i ustawił ją pod ścianą, tak, by była widoczna dla wszystkich. Parę sekund podumał nad nią, po czym wskazał pierwszy z zarzutów. – Włamanie na teren instytucji państwowej – powiedział. – Czyli na teren depozytu sądowego okręgu Prowansji. Dowód prokuratury to film kamery przemysłowej oraz to, że spłonął jeden z magazynów. Do spłonięcia dojdziemy. Na razie zajmijmy się filmem. Mój świadek to Cohny Mahler. – Tego świadka nie ma na liście dowodów obrony – zerwał się z miejsca Rachefort. – W rzeczy samej, lista dowodów obrony jest pusta. Wnioskuję o natychmiastowe wydanie wyroku. – Obrona nie mogła przygotować dowodów wcześniej, bo poznała zarzuty i dowody oskarżenia dopiero wczoraj – powiedział Herzog, po czym zamachał wyciągniętą z kieszeni karteczką. – Czyniąc zadość procedurze, również wczoraj przesłałem listem poleconym listę moich dowodów. Tu jest potwierdzenie z urzędu pocztowego. – Listem poleconym? – wytrzeszczył oczy Rachefort. – Ale taki list dojdzie najwcześniej dziś po południu! – Procedura nie została naruszona – powiedział przewodniczący składu. – To było ryzyko strony oskarżającej. Trzeba było to przewidzieć i albo przekazać kopię aktu oskarżenia wcześniej, albo w odpowiednim czasie wnieść o odroczenie. Zezwalam na dowód z zeznań świadka – przewodniczący stuknął młotkiem. – Niech pan usiądzie, panie komendancie. Na salę wszedł człowiek o nazwisku Cohny Mahler. Przyjęto od niego przysięgę, pouczono o odpowiedzialności za składanie fałszywych zeznań, po czym zaprowadzono do miejsca dla świadków. Przyjrzałem mu się dobrze i jedno było dla mnie pewne: nigdy wcześniej go nie widziałem. – Czy zna pan oskarżonego? – Herzog wskazał mnie Mahlerowi. – Jasne! To Mick Moriarty, mój stary kumpel. – Skąd się znacie? – Z czasów służby w Korpusie. On latał na helikopterach, jako specjalista na kontrakcie. Ja pomagałem serwisować maszyny w Aleppo. – Gdzie jest Aleppo? – W północnej Syrii. – Oskarżony Moriarty nigdy nie służył w Syrii! – zerwał się z miejsca Rachefort. – To prawda – potwierdził Herzog. – Mógłby pan to wyjaśnić? – Ależ oczywiście! Stary Miki służył parę miesięcy w Kurdystanie, na granicy naszego sektora. W papierach ma wpisany Kurdystan, ale latał raczej w okolicach górnego Eufratu. Ich baza serwisowa była w Van w Turcji, ale do Aleppo mieli bliżej. Dlatego, gdy tylko mogli, wpadali do nas, zamiast do Turków. – Czy widział pan pana Moriarty’ego w ostatnim czasie? – Tak. Przejeżdżał jakiś tydzień temu obok depozytu i zatrzymał się, by spytać, czy jest jakaś praca. Poznałem go, pogadaliśmy chwilę… Zachęcał mnie do udziału w wyborach, ale ja nie mam stałego pobytu, tylko tymczasowy. Dopiero co mnie wypuścili z obozu przejściowego. Nie mogę głosować. Obiecałem mu, że w sprawie tej pracy, popytam się u szefa. – I co, spytał pan szefa? – zerwał się z miejsca Rachefort – Ktoś to może potwierdzić? – Nie spytałem, bo szef wyjechał – odpowiedział spokojnie Mahler. – Wraca dopiero pod koniec tygodnia. Wtedy się spytam. – Skąd pan jest? – spytał Rachefort. – Z Drezna, w Niemczech. – Czemu nie wrócił pan do siebie po wojnie? – A wie pan, co się teraz dzieje we wschodnich Niem…? – Pytanie nie ma związku ze sprawą – Herzog wszedł Mahlerowi w zdanie. – Jeśli pan Rachefort chce się popytać o prywatne życie świadka, niech umówi się z nim na wódkę w Klubie Weterana. – Jestem byłym żołnierzem Korpusu, nie wpuszczą mnie do Klubu Weterana – wtrącił Mahler. – Bo to nie miejsce dla takich przybłęd jak wy! – zawarczał Rachefort, ale natychmiast zacisnął zęby, zdając sobie sprawę z tego, że za dużo powiedział. – Jeżeli jedyną przyczyną, dla której oskarżenie kwestionuje zeznania świadka, jest jego pochodzenie narodowe, to Sąd nie uznaje tego argumentu. Zeznania świadka dopuszczam jako dowód w sprawie. Herzog podszedł do kartonu i postukał końcówką pióra w ostatni zapis zarzutu pierwszego: świadome zaprószenie ognia. Sięgnął po kartkę: – Oto fragment aktu oskarżenia odnoszący się do tego punktu: „Na miejscu pożaru znaleziono włókna, które dzięki badaniom laboratoryjnym określono jako pochodzące z kombinezonu lotniczego, wzór tkaniny używany w ostatnich latach wojny. Jak widać na zdjęciach z kamery, kombinezon taki miał na sobie oskarżony, gdy przejeżdżał koło depozytu na kilka godzin przed pożarem. Materiał jest bardzo charakterystyczny i chemicznie znakowany, co pozwala dokładnie ustalić rodzaj kombinezonu. Całość produkcji tego typu wycofano z magazynów armii francuskiej i przeznaczono dla lotników Korpusu w ostatnich latach wojny. Ponad wszelką wątpliwość włókna z kombinezonu należały więc do oskarżonego, co udowadnia jego obecność przy magazynie depozytu w czasie pożaru”. Herzog odłożył dokument, po czym podniósł rękę. – Ten wywód jest nielogiczny i można by go obalić wytykając po prostu niekonsekwencje ciągu myślowego. Ale po kolei. Kolejny raz wzywam świadka obrony, Cohnego Mahlera. Był pan serwisantem w Aleppo w czasie wojny. Co pan serwisował? – Układy paliwowe w helikopterach i samolotach śmigłowych. – Pewnie widział pan dużo pilotów. – Jak piasku na pustyni. – To prawda, że nosili ten sam model kombinezonu? – Oczywiście. Wszyscy taki sam, tyle że różne rozmiary. Były tak podobne, że piloci często sami coś zmieniali, by móc je rozróżnić. A to flagę naszyli do góry nogami, a to jakiś monogram kazali wyhaftować na kołnierzu… – Oskarżenie zdaje się sugerować, że był tylko jeden taki kombinezon na cały Korpus. Co pan na to? – To nieprawda. Osobiście co najmniej dwukrotnie widziałem czterosilnikowy samolot transportowy wyładowany po dach kontenerami z takimi kombinezonami, które przywożono z magazynów alianckich spod Salonik. – Czyli jeśli w tej chwili mamy we Francji około pół tysiąca osób, które w różnym czasie służyły w lotnictwie Korpusu, możemy zakładać, że każda z nich ma u siebie taki kombinezon? – Moim zdaniem, jak najbardziej. Zwłaszcza, że każdy z pilotów miał ich po dwa, nawet po trzy. Zdarzało się też, że korzystali z nich mechanicy i inny personel pomocniczy. Ja sam mam jeden taki w domu. Herzog kiwnął głową na znak, że skończył. Z miejsca zerwał się Rachefort. – Mieli po dwa? Nawet po trzy? – Tak – Mahler kiwnął głową. – Czemu więc oskarżony nie ma już ani jednego? Czy nie dlatego, że spalił go usuwając dowód? Mahler spojrzał na Herzoga, po czym wzruszył ramionami. – A skąd ja mam to wiedzieć? – Wszyscy piloci mają taki kombinezon, czasem nawet dwa, czasem trzy. A oskarżony nie ma żadnego. Nie ma, bo spalił go na oczach moich i innych świadków. To jest właśnie dowód! – Kolejny świadek obrony – wszedł mu w słowo Herzog. – Kapitan Florentino. – Kto? – zdumiał się Rachefort. – Floren… Kto? Przecież ja go znam… O, cholera, ale numer! Kogo jeszcze Herzog wyciągnie z kapelusza jako świadka, może matkę Racheforta? Na salę wszedł Florentino. W garniturze, krawacie i świeżej koszuli, był właściwie niemal nie do poznania. Nie spojrzał ani na mnie, ani na Racheforta, a jego twarz była niczym z kamienia. – Ile lat służył pan w Korpusie? – spytał go Herzog. – Od chwili powstania, od początku wojny. Zaczynałem jako młodszy chorąży, w chwili rozwiązania Korpusu byłem kapitanem. – Zna pan pana Moriarty’ego? – Tak. W Boliwii i Kurdystanie lataliśmy jednym śmigłowcem, jako pilot i drugi pilot. – O, kurwa twoja mać… – wyrwało się zaskoczonemu Rachefortowi. Dopiero teraz dowiedział się, że jeden z jego zaufanych był towarzyszem broni jego ulubionego wroga. Ha ha, trzeba było uważniej czytać akta osobowe, panie Bystry. – Ile kombinezonów z reguły miał pilot w Korpusie? – Z reguły dwa. Jeden na sobie, drugi w praniu. Taki był przydział regulaminowy. – Wracał pan do Francji razem z panem Moriartym, tak? – Tak. Wracaliśmy tym samym samolotem. – Ile kombinezonów miał ze sobą pan Moriarty? – Naszą bazę ewakuowano drogą lotniczą, koledzy nie brali kombinezonów w ogóle lub brali jeden, o ile mieli go na sobie. Kazano nam wziąć minimum bagaży, by nie przeciążać samolotów. Mick wział tylko jeden. Ja nie zabrałem żadnego. – Co się stało z tymi, które zostały? – Spaliliśmy razem ze wszystkimi rzeczami, jakie zostawały w Boliwii. Budynki też puściliśmy z dymem. – Dlaczego? – By nie korzystali z nich po nas partyzanci. – Oskarżenie twierdzi, że pan Moriarty spalił własny kombinezon, w celu zamaskowania dowodów. Co pan na to? – To nieprawda. – Dlaczego pan tak twierdzi? – Bo Mick nie zabrał swego kombinezonu z obozu przejściowego. Jego kombinezon nie jest zniszczony. – Kłamiesz, zdrajco! – zerwał się wściekły Rachefort. – Dowód w sprawie: jedyny kombinezon pilota Moriarty’ego, przywieziony przez niego z Boliwii pół roku temu – powiedział Herzog, wyciągając z kartonowej torby poskładany, brązowy kombinezon. Rozłożył go i zaprezentował sfatygowany i nieco poplamiony stój: na piersi widniała naszywka z moim nazwiskiem, kombinezon miał też kapitańskie dystynkcje. Herzog wywrócił kołnierz na lewą stronę. – Proszę zwrócić uwagę na wybity numer. Nie da się go usunąć ani zmodyfikować, nie niszcząc kombinezonu. Oto wyciąg z archiwów, przysłany dziś rano dalekopisem z archiwów działu zaopatrzenia Ministerstwa Spraw Wojskowych: kombinezony tej serii przeznaczono dla personelu Korpusu w Boliwii. Pewnie, że ten kombinezon był w Boliwii, ale to nie ja go nosiłem, ale Florentino. Przez noc koledzy musieli odpruć jego naszywkę z nazwiskiem i przyszyć moją. Jak się zastanowić, to żaden wielki problem. Niewielka maszyna wyszyje ci dowolny napis w czterdzieści sekund. A co do stopnia, to przecież Florentino był mi równy rangą. Do zeznań Florentino dołożył swoje Mahler, który stwierdził, że tak, cholera, faktycznie, ten kombinezon wygląda identycznie jak ten, który miałem na sobie tamtego dnia. Herzog zwinął kombinezon w rulon, zapakował w folię, po czym położył na stole. – Oddaję kombinezon do dyspozycji sądu i na każde żądanie przedstawię pisemne oświadczenia nie mniej niż czterdziestu oficerów byłego Korpusu z obozu pod Marsylią, którzy potwierdzą, że jest to kombinezon oskarżonego. Proszę przeprowadzić na nim ekspertyzę w poszukiwaniu mikrośladów, które na pewno na nim się znajdą, jeśli ktoś miał ten strój na sobie w czasie zaprószania jakiegokolwiek pożaru. A których tam nie ma. Po czym podszedł i skreślił z tektury pierwszy zarzut.
– To już są banały – powiedział, wskazując na pozostałe zarzuty, wypisane na kartonie. – Teraz pójdzie już szybko. Wnoszę o odrzucenie zarzutu wdarcia się do domu prywatnego z przyczyn braku dopełnienia przesłanek formalnych. – Proszę uzasadnić – powiedział przewodniczący. – Oto zaświadczenie z biura meldunkowego o tym, kto jest właścicielem domu, do którego rzekomo wdarł się oskarżony – Herzog przeczytał na głos zaświadczenie, w którym podano imię i nazwisko Anne-Claire. – Ponieważ przestępstwo naruszenia domicylu jest ścigane nie z urzędu, ale na wniosek poszkodowanego, tylko osoba zameldowana i zamieszkująca pod danym adresem może wnosić o ściganie sprawcy. Do aktu oskarżenia nie dołączono takiego dokumentu. Z powodu braku wniosku o ściganie, brak podstaw do prowadzenia postępowania karnego. – Chwila! Ja też tam mieszkam i to ja wnoszę o ściganie tego bandyty! – zawołał Rachefort. Herzog z namaszczeniem przyjrzał się zaświadczeniu, potem demonstracyjnie odwrócił na drugą stronę, by i tam sprawdzić. – Nie widzę tu pana nazwiska. Czy wbrew temu, co deklaruje ten oficjalny dokument wydany przez właściwy organ administracji publicznej, twierdzi pan, że jest pan współwłaścicielem, lub że jest pan na stałe zameldowany pod tym adresem? Rachefort zbladł, po czym z powrotem usiadł. – Proszę odpowiedzieć na to pytanie – powiedział przewodniczący. – Nie, nie jestem, ale stale tam zamieszkuję. – A ja stale zamieszkuję w hotelu przy Rue de Cap Janet. Czy to czyni mnie jego właścicielem? – Darujmy sobie te retoryczne figury, panie Herzog – wtrącił się przewodniczący. – Rozumiem puentę. Jeżeli oskarżenie nie dysponuje wnioskiem o ściganie ze strony właściciela domu, zarzut zostaje odrzucony z przyczyn formalnych. Herzog skreślił z listy kolejny punkt. – Z pozostałych, najważniejszym jest akt terroru związany z wzięciem zakładnika. Akt oskarżenia podaje nazwisko owego zakładnika. Jest ono tożsame z nazwiskiem właściciela domu, w którym przebywał oskarżony w chwili aresztowania. Jednak oskarżenie nie ma wśród dowodów zeznań rzekomego zakładnika. Dlaczego? – Nie muszę odpowiadać na to pytanie – odparł Rachefort. – Terroryzm jest ścigany z powództwa publicznego, nie prywatnego. – Nie musi pan, ale proszę zdać sobie sprawę z tego, że brak zeznań poważnie osłabia pana argumentację – mruknął przewodniczący. – Dysponujemy zeznaniami żandarmów biorących udział w szturmie. Naszym zdaniem, to wystarczy. – Zapytam wprost. Czy zwracał się pan o te zeznania? – spytał Herzog. – Nie muszę odpowiadać na to pytanie. – Nie musi pan, ale jeśli pan nie odpowie, zwrócę sprawę prokuraturze dla uzupełnienia postępowania dowodowego i wyznaczę kolejną rozprawę za trzy miesiące – zdenerwował się przewodniczący. – Proszę nie nadużywać mojej życzliwości. Rachefort zacisnął zęby i w defensywnym geście skrzyżował ręce na piersi. Cholera, jeśli pójdzie w zaparte, sędzia odłoży rozprawę o te trzy miesiące, a ja je spędzę w areszcie. A kto mi zaręczy, że potem Herzogowi będzie się chciało mnie bronić? Albo że nie odkryją, że połowa dowodów obrony to wielka mistyfikacja oparta na solidarnych kłamstwach weteranów byłego Korpusu? Jednak Herzog nie dał mu takiej szansy. – Pozwoli pan, ja odpowiem na to pytanie. Również obrona zwracała się do właścicielki domu z prośbą o zeznania. Prośba nasza został odrzucona. Żadna ze stron nie dysponuje więc zeznaniami właścicielki z tej prostej przyczyny, że nie chce ona ich nikomu złożyć. – A więc mamy sytuację patową – westchnął prokurator. – Nie. In dubio pro rero, panie prokuratorze. Wątpliwości rozstrzygamy na korzyść oskarżonego.
Rachefort, słysząc to, zerwał się na równe nogi. – Zaraz, jakie wątpliwości? Mamy przecież zeznania żandarmów! – Zeznania, owszem, mamy. Ale czego one dowodzą? Przyjrzyjmy się im jeszcze raz. Herzog złożył wniosek o ponowne przesłuchanie sierżanta dowodzącego szturmem, ze względu na brak wyjaśnienia istotnych okoliczności sprawy. Rachefort wniósł sprzeciw, przewodniczący odrzucił go i kazał wezwać sierżanta. Herzog od razu wziął go w obroty. – Opisał pan już wydarzenia tamtego dnia, związane ze szturmem na dom. Ale wróćmy do początku. Czy może mi pan powiedzieć, skąd otrzymał pan informację, że w domu istnieje sytuacja kryzysowa związana z przetrzymaniem zakładnika? – Nie bardzo rozumiem… – sierżant starał się grać idiotę. – Czy ktoś z obywateli zadzwonił na policję z prośbą o pomoc? – Nie. – Czy może uliczny patrol zauważył zbrojne wtargnięcie do domu? – Nie. – Nie? – Herzog stał się bardziej natarczywy. – To skąd się tam, do cholery, wzięliście ze swym zespołem szturmowym, sierżancie!? Pod wpływem jawnego tonu rozkazu w głosie Herzoga, żandarm odruchowo wyprostował się do pozycji zasadniczej. – Dostałem taki rozkaz. – Od kogo? – Od pana Racheforta. – Kim jest pan Rachefort? – To tamten pan, co tam siedzi. Oficer w Bezpieczeństwie. – Na jakiej podstawie wydał on taki rozkaz? Czy miał jakieś konkretne ku temu powody? – Nie wiem. Niech pan się go spyta. – Ale pytam pana. Nie wie pan? To czemu pan ten rozkaz wykonał? A gdyby kazał szturmować dom sąsiedni, też by pan to zrobił? A zaatakować Ratusz tego miasta? Słyszał pan o tym, że byli już tacy, którzy mówili, że wykonywanie rozkazów zwalnia z wszelkiej odpowiedzialności? Sierżant zawahał się. – Powiedział nam, że to jego dom… Herzog podsunął mu pod nos zaświadczenie z biura meldunkowego. – Kłamał. Herzog odwrócił się do Racheforta. – Czy pan wie, że nieuprawnione, samowolne użycie sił policyjnych lub zbrojnych Republiki Francji jest przestępstwem? Rachefort wstrząsnął głową i rozejrzał się wokoło. – Czy ja dobrze słyszę? Kto tu jest oskarżony? Ja czy tamten przybłęda? – Pana status jako oskarżyciela posiłkowego opiera się na tym, że określił się pan jako osoba pokrzywdzona – bezlitośnie wytknął Herzog. – Jeśli cała sprawa nie była oparta na realnym dowodzie, ale na pana kaprysie, to może faktycznie na ławie oskarżonych siedzi nie ta osoba, która powinna? – Obrona nie może zadawać mi pytań! – wysyczał przez zaciśnięte zęby Rachefort. – Ale ja mogę – powiedział przewodniczący, którego cała ta sprawa zaczynała chyba wciągać. – Jeżeli nie uzasadni pan interwencji swych ludzi w cudzym domu, fakt ten pociągnie za sobą określone konsekwencje. – Chroni mnie prawo stanu wyjątkowego! Na te słowa nawet prokurator się skrzywił. Rachefort nie mógł wybrać gorszego argumentu wobec francuskiego sędziego, niż chronienie się za ustawą. Przewodniczący natychmiast zesztywniał. – Stanem wyjątkowym może się pan zasłaniać przed prasą lub złodziejami ulicznymi, ale nie przed wymiarem sprawiedliwości Republiki! Może i mamy stan wyjątkowy, ale nie przypominam sobie, by zniesiono ostatnimi czasy Konstytucję lub kodeks postępowania karnego. Zapytam wprost i pod pełną pana odpowiedzialnością za fałszywą odpowiedź: czy interwencja miała jakiekolwiek podstawy? Rachefort milczał, rozglądając się wokoło, jakby szukając ucieczki. Założyłbym się o swój zegarek, że oddałby półroczny żołd, by móc teraz zadzwonić do prefekta po pomoc. – Śledziliśmy zdrajcę… –wysyczał wreszcie przez zęby. – Ma pan na myśli oskarżonego? – Nie… Jeden z funkcjonariuszy Bezpieczeństwa zdradzał szczegóły naszych operacji ludziom z zewnątrz… Śledziłem go wraz z zespołem, by ustalić jego kroki… – Jaki to ma związek z oskarżonym? – Pobity przez Moriarty’ego funkcjonariusz to właśnie ów zdrajca. To dlatego znaleźliśmy się pod domem i dlatego go szturmowaliśmy. Obecność Moriarty’ego była dla nas zaskoczeniem. Celem szturmu było aresztowanie porucznika Millana. Zatkało mnie. O, kurwa, ale numer! A więc szpiegiem Herzoga był sam Millan! A więc w Bezpieczeństwie działa cała zakamuflowana grupa byłych funkcjonariuszy Korpusu, niezadowolonych z komendantury Racheforta! – Dlaczego próba aresztowania zamieniła się w oblężenie? – Millan był pod obserwacją od dłuższego czasu. On to w końcu zauważył. Musiał, przecież to fachowiec. Naszym zdaniem, skontaktował się wtedy ze swym rozkazodawcą, a ten kazał mu się ukryć, zniszczywszy jednak wcześniej dowód na Moriarty’ego, czyli ten kombinezon. Nie zdążyliśmy zatrzymać go po drodze, a potem potrzebowaliśmy kilku minut, by przed szturmem ewakuować sąsiednie domy. Jednak tuż przed atakiem ktoś wybił okno i zagroził masakrą. Wnioski były oczywiste – zakładnicy. – Rozkazodawcą? Kogo pan ma na myśli? – spytał przewodniczący. – Naszym zdaniem wśród funkcjonariuszy Bezpieczeństwa istnieje zakamuflowana grupa dywersyjna, sabotująca nasz plan reform wewnętrznych. Jej szefa nie udało się nam jeszcze ustalić – mówił Rachefort przez zaciśnięte zęby. Przewodniczący zastanowił się chwilę, ale kiwnął głową. – W świetle ustawy o stanie wyjątkowym akceptuję to jako uzasadnienie szturmu i nie odrzucam oskarżenia w tym punkcie. Proszę obrońcę o kontynuowanie. Herzog skrzywił się lekko, ale podszedł do sierżanta, który nadal stał w miejscu dla świadka. – Jakie słowa padły po tym, gdy od wewnątrz domu stłuczono okno? Sierżant zamyślił się. – Ktoś zawołał, żebyśmy nie zbliżali się, bo wiedzą, że otoczyliśmy dom. – Co jeszcze? – To wszystko… – A gdzie ta rzeź, ci zakładnicy, o których mówi oskarżyciel posiłkowy? – Nie przypominam sobie… – zawahał się sierżant. – Były jakieś negocjacje? – Nie. – Jakieś żądania, konkretne groźby? – Nie. – Co więcej, oblężenie rozpoczęto, by aresztować nie Moriarty’ego, ale funkcjonariusza Millana? A propos, od kiedy to Żandarmeria Narodowa ma prawo aresztowań funkcjonariuszy Bezpieczeństwa? Przecież potrzeba zezwolenia z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, by dokonać zbrojnego aresztowania funkcjonariusza. – Millan nie był już wtedy funkcjonariuszem – powiedział sierżant. – Pan komendant wyjaśnił nam przed szturmem, że w wyniku postępowania wewnętrznego, niejawnym rozkazem zwolniono go z wykonywania obowiązków. Ta wiadomość zaskoczyła nawet Herzoga. Natychmiast zerwał się na nogi. – A więc Millan nie był w posiadaniu praw i obowiązków oficera Bezpieczeństwa w chwili wydarzeń, o których mowa w akcie oskarżenia? – Nie był – potwierdził radośnie sierżant. – I dlatego właśnie nie musieliśmy… Herzog nie słuchał dalej, tylko odwrócił się w stronę przewodniczącego. – Wysoki Sądzie, przygotowałem długą listę okoliczności łagodzących wobec czynu oskarżonego, z których część już przytoczyłem. Ale widzę, że nie będzie ona konieczna. Niniejszym wnoszę o odrzucenie zarzutu pobicia z przyczyn formalnych. – Na jakiej podstawie? – Takiej samej, jak w przypadku wtargnięcia do domu. Naruszenie nietykalności funkcjonariusza państwowego jest przestępstwem ściganym publicznie, ale nie zwykłe pobicie. Skoro pan Millan był w chwili bójki osobą prywatną, tylko on może wnosić o ściganie. W dokumentach procesu nie widzę takiego wniosku. – Racja. Dawno nie widziałem tak żałośnie przygotowanego materiału dowodowego – skwitował przewodniczący. Prokurator wymienił szeptem kilka uwag z Rachefortem, ale ten wściekle pokręcił głową. Nie było szans, by Millan wniósł o ściganie mnie za pobicie. Skoro był człowiekiem utajnionej grupy weteranów, i skoro Rachefort tylko czyhał, by go ukrzyżować za zdradę, to moje uniewinnienie było w jego interesie. – Oskarżenie wycofuje zarzut pobicia funkcjonariusza… pana Millana – ogłosił prokurator. Herzog z uśmiechem satysfakcji ruszył w stronę kartonu, by skreślić ostatni zarzut. – Moment! A co ze mną? – zaprotestował Rachefort – Mnie też zaatakował, a ja byłem i jestem funkcjonariuszem państwowym! – To prawda – kiwnął głową przewodniczący. Herzog obejrzał się na Racheforta. – Myślałem, że pan sobie tego oszczędzi. Ale dobrze. Wrócił do sierżanta, nadal stojącego w miejscu dla świadków. – Był pan obecny w chwili, gdy oskarżony zaatakował dowodzącego akcją? – Tak. Kopnął go w brzuch, a potem usiłował ponowić kopnięcie. – Czy pamięta pan, co spowodowało ten wybuch agresji? Sierżant spojrzał niepewnie na Racheforta. – Owszem… – Co? – Pan oficer uderzył tamtą panią w twarz… – Nazywajmy rzeczy po imieniu. Czy prawdą jest więc, że oskarżony stanął w obronie kobiety bitej przez oficera Racheforta w jej własnym domu? Prokurator jęknął z rezygnacją i odsunął się jak najdalej od zdruzgotanego przebiegiem rozprawy Racheforta. We Francji sędzia prędzej da ci napluć sobie do kawy, niż skaże kogoś za stawanie w obronie kobiety.
|