Chyba mam alergię na Bruce’a Willisa. Nie jestem pewny, czy „alergia” to trafne określenie, ale lepsze nie przychodzi mi do głowy. Nie wątpię w jego aktorski talent, a jednocześnie tuż pod naskórkiem postaci odgrywanych przez Bruce’a Willisa widzę to, co powinno zostać uniewidocznione: Bruce’a Willisa.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mam wrażenie, że Bruce uśmiecha się „podprogowo” czy raczej podskórnie, nawet gdy wbije sobie drzazgę pod paznokieć. Gdyby uśmiechał się z błyskotliwą ironią albo zwyczajnie dobrodusznie, wszystko byłoby ok. Ale nie, Bruce uśmiecha się po cwaniacku, w stylu wiecznie zadowolonego z siebie macho, fetyszyzującego kowbojki, cygara i country (choć właściwie swojego czasu nagrał płytę w stylu blues/R&B, „The return of Bruno” – słyszałem: szajs). Rekapitulując: Bruce Willis jest jak dla mnie nieco „cheesy” (polski odpowiednik tego poręcznego epitetu niesłusznie urąga mieszkańcom prowincji, dlatego wybrałem znakomicie brzmiący angielski wariant). Jeśli to fobia, nie zamierzam się z niej leczyć – zwyczajnie dopełnię swoich dni, czując rezerwę wobec Bruce’a Willisa, jednocześnie niezmiennie ceniąc „Pulp Fiction” i „12 małp”. Jednak wszystkie (niechby i wyimaginowane) usterki Willisa to pikuś wobec usterek „16 przecznic”. Właściwie ocenianie filmu Donnera jest jak tropienie sprawnych trybików w wadliwym, rdzą przeżartym mechanizmie. A przecież Richard Donner to stary wyga, odpowiedzialny między innymi za takie generatory wysokiego napięcia, jak „Zabójcza broń” czy „Omen”. „16 przecznic” to film, w którym Bruce stara się nie uśmiechać, ponieważ gra styranego, kuśtykającego i trunkowego policjanta, odliczającego dni do emerytury. Glina ów, Jack Mosley, zostaje obarczony obowiązkiem przeeskortowania świadka z aresztu do sądu. Odległość od startu do mety to tytułowe szesnaście przecznic, czyli niezbyt wiele. Jednak czas nagli, bo zeznania muszą zostać złożone przed godziną dziesiątą. Kłopot w tym, że z zeznań może wyniknąć zbyt wiele nieprzyjemności dla wysoko postawionych funkcjonariuszy policji. Resztę łatwo przewidzieć: promieniejący morale policyjny kuternoga decyduje się chronić świadka-bandziora przed własnymi ziomkami, a przebudzone sumienie (tak, szczegóły w kinie) daje mu takiego kopa, że mimo kuśtyków dociera do celu, nadając nowego znaczenia pojęciu „brawura”. Aż dziw bierze, że nie zostaje schwytany przez służby porządkowe, ponieważ porusza się po boleśnie utartych szlakach scenariuszowych. Świadek w wykonaniu Mosa Defa budzi sprzeczne uczucia – przyznam nieśmiało, że we mnie dość pozytywne. Dlaczego nieśmiało? Kto usłyszy jak gada Mos Def, ten zrozumie. Jego wściekle nosowy akcent, który bawi, a zarazem irytuje to chyba najbardziej charakterystyczny element filmu. Gwoździem do trumny chałtury Donnera jest zakończenie – nie psując, mam nadzieję, nikomu zabawy wyjawię jedynie, że Mosley załatwia swojego oponenta „na Michnika”. Proszę wybaczyć, ale ja nie jestem Rywin, żeby to łyknąć.
Tytuł: 16 przecznic Tytuł oryginalny: 16 Blocks Reżyseria: Richard Donner Zdjęcia: Glen MacPherson Scenariusz: Richard Wenk Obsada: Bruce Willis, Mos Def, David Morse, Jenna Stern, David Sparrow, Richard Wenk, Richard Donner Muzyka: Klaus Badelt Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: Niemcy, USA Data premiery: 11 sierpnia 2006 Czas projekcji: 105 min. Gatunek: sensacja Ekstrakt: 30% |