powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LVIII)
sierpień 2006

Szare mury
Muzeum Powstania Warszawskiego
W jaki sposób w ekspozycji muzealnej może przydać się dziura w ścianie? A wisząca pod sufitem płachta płótna? Podświetlany sierp i młot? Nie chodzi bynajmniej o jakieś dziwne happeningi awangardowych malarzy, lecz o Muzeum Powstania Warszawskiego – nowoczesne i multimedialne, jak rzadko które w Polsce.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Muzeum Powstania Warszawskiego mieści się niedaleko centrum Warszawy, za dużym i pełnym przestrzeni Rondem Daszyńskiego, przez co jest widoczne z daleka, szczególnie dzięki wielkiemu symbolowi Polski Walczącej wymalowanemu na wieżyczce. Sam budynek utrzymany jest w tonacji stalowoszarej, kojarzącej się z żelaznym pancerzem. Od razu po przekroczeniu drzwi wejściowych zaczynamy odczuwać nastrój tamtych czasów: pomieszczenie będące kasą i szatnią jednocześnie ma wielkie, drewniane, przedwojenne szafy i na odrapanych ścianach napisy w rodzaju „Hitler kaput”.
Akurat był 11 listopada i w muzeum kłębiły się tłumy zwiedzających. Z tego powodu w pierwszej chwili nieco trudno było mi się połapać w ilości i kierunku kolejek, gdyż kasa biletowa – w postaci młodzieńca z kasą fiskalną i szufladą – znajdowała się przy kontuarze szatni i nie była nijak oznakowana, a ludzie stojący w celu pozbycia się płaszczy skutecznie ją zasłaniali. Po nabyciu biletu (około 40 cm długości, papier kredowy, po obu stronach reprodukcje zdjęć i grafik z powstania) należało ustawić się w drugiej kolejce, tym razem do wejścia.
Przyznam, że będąc przyzwyczajona do „tradycyjnych” muzeów, czyli pustych, białych i cichych korytarzy, w których co kilka metrów coś wisi na ścianie lub stoi jakaś gablotka, przez chwilę nie mogłam otrząsnąć się ze zdumienia. Pierwsze wrażenie było takie, jakbym znalazła się na zapleczu teatru: labirynt, półmrok, efekty dźwiękowe, porozstawiane w nieładzie dekoracje i stosy rekwizytów… Po uważniejszym przyjrzeniu się labirynt okazał się dużą halą, nieład był pozorny, a oświetlenie, mimo że niby gubiło w mroku różne zakątki, w rzeczywistości doskonale punktowo oświetlało wszystkie części ekspozycji. Skojarzenie z teatrem wywołały porozstawiane w hali sztuczne fragmenty ścian i murów wyglądające jak po bombardowaniu, pomalowane na ten sam stalowoszary kolor, co cały budynek. Służą one zarówno do powieszenia zdjęć i eksponatów, jak i do oddzielenia poszczególnych części ekspozycji. Z głośników słychać „Marsz Mokotowa”, „Warszawiankę” i inne piosenki, a co jakiś czas wizg pocisków i wybuchy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Szlak zwiedzania odtwarza całą historię powstania – od przygotowań aż do jego upadku i późniejszych represji. Ekspozycja jest niezwykle pomysłowa i urozmaicona. Na przykład mijamy dziurę w ścianie, niby to wybitą pociskiem, z poszarpanymi cegłami dookoła, a w głębi jest monitor, na którym wyświetlana jest na wideo relacja jakiegoś staruszka-powstańca. Tuż przy wejściu stoją staroświeckie telefony, nad nimi zdjęcia kombatantów, a przy telefonach guziczki, które wciska się, żeby usłyszeć relację danej osoby na wybrany temat. Na ścianach oprócz plakatów i obwieszczeń, zrobionych tak, że wyglądają, jakby naprawdę wisiały tam tygodniami na słońcu i w deszczu, umieszczono na wysokości ręki pliki kartek z kalendarzy, takich na każdy dzień roku, które można sobie wziąć. Jest na nich data – np. 26 sierpnia – godzina wschodu słońca i księżyca, średnia temperatura dobowa (wszystko autentyczne), a pod datą i informacją, kto obchodzi imieniny, tam, gdzie w kalendarzach tego typu znajduje się np. przepis na szarlotkę, widnieje krótki opis walk i innych ważnych wydarzeń z danego dnia. W ten sposób można sobie skompletować kalendarz całego powstania.
Są slajdy pokazywane przez „okularki” w ścianie, na kształt przedwojennego fotoplastykonu. Są wrażliwe na dotyk monitory, na których można obejrzeć np. lotnicze zdjęcie Warszawy z okresu walk, zdjęcia, kopie różnych dokumentów itp. Powstańcze opaski, zamiast w jakiejś nudnej gablotce, wyeksponowane są na szklanej ścianie szybu windy, co wygląda, jakby unosiły się w powietrzu. Oczywiście, tradycyjne gablotki również są w użyciu, jednak stanowią zdecydowaną mniejszość.
Bardzo spodobał mi się pomysł na ukrycie przed wzrokiem dzieci szczególnie drastycznych fotografii: zostały one umieszczone w stojących tu i ówdzie betonowych ocembrowaniach wysokości ok. 110 cm, tak, że przez przypadek nie zobaczy ich nawet osoba dorosła, bo nad taką „studzienką” trzeba się nachylić.
Na jednej ze ścian udających mur kamienicy wisi zegar wskazujący godzinę wybuchu powstania – wskazówka sekundowa się porusza, co daje złudzenie, że zegar chodzi. Byłam poruszona tym pomysłem, a mój podziw jeszcze wzrósł, kiedy zorientowałam się, że jest to kopia autentycznego zegara, uwiecznionego na zdjęciach dokumentalnych z powstania. Zobaczyłam w zakątku zrobionym na małe kino z lat 30., na filmie zmontowanym z autentycznych ujęć, nakręconych w większości przez samych powstańców. Wprawdzie nie zawiera on jakichś drastycznych scen ani treści (oprócz ogólnej atmosfery przygnębienia, ale jak wiadomo, Powstanie Warszawskie nie jest tematem optymistycznym), ale mimo to – może przez tę swoją autentyczność i pokazywanie wielu scen z życia codziennego powstańców i ludności Warszawy – zrobił na mnie niesamowite wrażenie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Podobnie jak film, również ekspozycje tematyczne znajdują się w miejscach o odpowiednim wystroju: na przykład materiały dotyczące szpitali polowych są wystawione w sterylnie białej salce z podwieszoną pod sufitem płachtą z czerwonym krzyżem; autentyczne protokoły z ekshumacji zwłok (zalaminowane w grubych i zrobionych na „wiekowe” kawałkach plastiku) leżą stertami na stole w bardzo ponurym namiocie z czarnego koca; część ekspozycji, która opowiada o ewakuacji kanałami jest umieszczona w wąskim, ceglanym korytarzyku udającym kanał, a końcowy etap, opowiadający o powstaniu „Polski lubelskiej” w 1944 roku, radzieckich represjach i propagandzie, mieści się w wąskim, pomalowanym na czerwono korytarzu, z wielkim, trójwymiarowym, podświetlanym sierpem i młotem na ścianie (żałowałam, że nie mam aparatu, bo w zagięciu sierpa najspokojniej w świecie wylegiwało się jakieś chyba bardzo znudzone dziecko).
W muzeum funkcjonuje też kawiarnia z wystrojem i słodyczami z epoki: eklerki, kawa zbożowa (czy jest marmolada z buraków, nie sprawdzałam); można w niej kupić czekolady Wedla w opakowaniach będących reprintami przedwojennych papierków. Jest „typowy” pokój z konspiracyjną radiostacją oraz podziemna drukarnia – raz w tygodniu przychodzi tam drukarz i na oczach zwiedzających drukuje powstańcze ulotki, które można sobie wziąć. Duże wrażenie zrobiła na mnie zawieszona na wysokości około 4 metrów wielka płachta płótna, na której wyświetlane są zdjęcia różnych budynków przed i po powstaniu (oczywiście to drugie, to już wypalony szkielet), przerywane zdjęciem wybuchu bomby rozwalającej coś w gruzy. W zakątku między „zrujnowanymi” ścianami są też przykryte szklanymi płytami groby powstańców i cywilów, np. symboliczny krzyż namalowany na gruzowisku zburzonego domu.
Zwiedzałam muzeum ponad trzy godziny, ale gdyby ktoś chciał wysłuchać każdej nagranej relacji, obejrzeć każdy film i wszystkie slajdy, to spokojnie mógłby tam siedzieć przez cały dzień. Jest ono zaplanowane i urządzone w niezwykle przemyślany sposób (na przykład kącik przedszkolny, w którym rodzice mogą zostawić swoje maluchy) – przymiotnik „fantastyczny” wydaje się być nieco nie na miejscu, więc może podsumuję, że ekspozycja jest niesamowita. Chciałabym, żeby w Polsce było więcej takich muzeów, zwłaszcza dotyczących bardziej optymistycznych epizodów z naszej historii…
powrót do indeksunastępna strona

61
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.