Szybko wrócił do domu, lecz nawet tam nie zaznał spokoju. Przebrał się do snu, lecz zamiast się położyć, zaczął chodzić z jednego końca sypialni w drugi. Jak to wyniosą ze stacji? A jak on chciał się z niej wydostać? Statek i te przeróbki! Stąd ekrany, napęd, dodatkowa przestrzeń… Wszystko zaplanowane w szczegółach! Wzmocniona powłoka nie tylko ograniczała moc pola rdzenia w statku – była ekranem dla wiązki skanującej! Ktoś postanowił ekranować cały statek! Prosty sposób na ukrycie kontrabandy – lecz taka akcja wymagała pomocy kogoś z wewnątrz, ze stoczni! Któregoś z inżynierów… Był na tropie prawdziwych przemytników. Zacisnął pięści. Oto co było grane. Nie chodziło o to, by zabezpieczyć zawartość przed działaniem kosmosu, jak pierwotnie sądził, lecz by ukryć ją przed wykryciem przez skanery. Mógł jedynie spróbować znaleźć tego, kto za tym stał, choćby po to, by pogratulować mu zwycięstwa, tuż przed tym jak upodobni jego twarz do powierzchni asteroidy. Każdy, kto miał dostęp do projektu wykonawczego, będącego w trakcie realizacji – a mógł to być już wyłącznie ktoś ze stoczni, gdyż wraz ze skierowaniem projektu do realizacji dostęp do niego tracili wszyscy projektanci – mógł z łatwością wykryć jego próbę zdobycia reaktora, domyślić się jego zamiarów – i uniemożliwić je. – To nie twoja wina – powiedziała Ene. – Pracowaliście razem, to wszystko. Sam odpowiada za swoje życie. Wilan zatrzymał się i odwrócił. Zupełnie o niej zapomniał – i to po tym jak spędzili ze sobą cały wieczór! Na szczęście żona uznała, że jego zdenerwowanie, podobnie jak aromat alkoholu, jaki roztaczała jego marynarka, zostało spowodowane przez Hemula. – To nie to – odpowiedział. Chciał dodać coś jeszcze, lecz tylko machnął ręką. – Muszę chwilę pomyśleć. – Byle nie długo – przypomniała łagodnie. – Dopiero co ułożyło ci się w pracy. Nie psuj tego. Nie zacznij się spóźniać. Praca… Wilan położył się do łóżka, lecz nie przestał myśleć. Wiedział, że nie zaśnie łatwo. Sięgnął po tabletki. Czekając aż zaczną działać, układał w głowie znane fakty. Zlecenia modyfikacji i zablokowania zdobycia reaktora mógł dokonać którykolwiek z jego inżynierów – wraz ze sporą liczbą ludzi nadzorujących pracę stoczni, jak Hesin i jego przełożeni. I to wszystko bez wprowadzania sygnatury, bez pozostawiania jakichkolwiek śladów! Ślad mógł pozostać jedynie w przypadku próby pobrania reaktora – lecz ten nie był potrzebny do przemytu. Nie znajdzie niczego, choćby stanął na rzęsach. Ładunek miał dotrzeć do celu, lecz zamiary Wilana mogły w tym przeszkodzić. Ktokolwiek nad tym czuwał, delikatnie dał mu do zrozumienia, że to nie jego miejsce. Kto mu pomagał? Hemul? Prawda, został zwolniony, lecz do tego czasu mógł zrobić swoje. Czy to stąd wzięły się te tajemnicze oskarżenia? Miał dostęp, miał możliwości, a jako magazynier mógł pomóc w przerzucie. Wadą tego planu było jego zbyt wczesne wyrzucenie z pracy, lecz może był ktoś jeszcze, kto miał kontynuować zamiary – i być może dlatego Kosa niczego nie wyjawiła. Być może szukała jego pomocnika… Jeśli tak, nawet gdyby Hemul był winny, kradzieże nie ustaną. A co z Lerszenem? Czy dlatego tak chętnie wykonał modyfikację programu komputera, nie zadając ani jednego pytania, bo było mu to tak samo na rękę jak jemu? I tak musiał dostosować oprogramowanie do swoich celów, więc czemu nie zrobić tego z polecenia szefa? Musiał być dobry, uznał, skoro pomimo obserwacji był w stanie robić takie rzeczy i uniknąć wpadki. W razie czego, to Wilan miałby kłopoty… Ktokolwiek to był, wiedział jak usunąć Wilana z gry. Pomyślał o Rikadzie, reaktorze, komorach i o tym jak mało czasu mu pozostało. Przegrał pojedynek. Nie wierzył, by dał jeszcze radę – chyba że odkryje kto za tym wszystkim stoi i zdoła ubić z nim targu. A jeśli się nie zgodzi… Buris podsunął mu świetną myśl. On wiedział jak nakłonić Wilana do współpracy. Teraz Wilan wiedział dość, by zrobić to samo z przeciwnikiem. Od samego rana uważnie obserwował Lerszena. Ile by nad tym nie myślał, elektronik pozostawał najbardziej prawdopodobnym kandydatem. Nawet jeśli się myli… Lerszen był odizolowany od zespołu. Nikomu nie powie, że ich nadzorca ugania się za gwiezdnym pyłem, kręcąc się niczym pies za własnym ogonem. Wściekłość, niepohamowany gniew i wola zemsty kazały mu działać natychmiast. Po raz pierwszy pomyślał, że bomba, której tak wszyscy się obawiali, nie miała wybuchnąć, lecz odwrócić uwagę. Musiał sprawdzić czy to, co uważał za oczywiste, wciąż jest oczywiste. Nie zwlekając złapał Burisa i zabrał go ze sobą, oficjalnie pod pozorem inspekcji kadłuba, prywatnie – by się upewnić, że nikt postronny nie wykrył jego przeróbek, a naprawdę – by wypytać go o każdy szczegół, który mógł zauważyć. Buris często kręcił się po korytarzach, sprawdzając strukturę ich powierzchni. Mógł widzieć jak ktoś coś modyfikował. Odkrywał jedną nielegalną modyfikację za drugą. Było ich tak wiele, iż sam nie mógł się nadziwić, że niczego nie spostrzegł. Usprawiedliwiała go jedynie nieznajomość większości podzespołów – znał się ledwie na tym, co należało do jego specjalizacji, plus drobiazgi, których nauczył się podczas przerabiania kadłuba dla swoich potrzeb. Wykryte przeróbki w niczym nie przypominały jego własnych. Przemytnikom nie zależało na żywych ludziach, lecz na towarze, na ukryciu go przed wścibską wiązką skanera stacji. Wiedząc czego szuka, porównując rzeczywisty stan pomieszczeń i podzespołów z dokumentami budowy, Wilan nie miał wielkich trudności z odnalezieniem, jak wierzył, sporej części tych przeróbek. Przez cały czas dyskretnie obserwował reakcję Burisa. Czy wiedział, że elementy, którym poświęcał najwięcej uwagi, nie były dziełem jego szefa? Czyje przeróbki zwróciły jego uwagę, w konsekwencji zdradzając Burisowi jego plan? Buris cały czas zachowywał się zwyczajnie, na ile pozwalała na to sytuacja. Całe dnie bez powodzenia usilnie namawiał Wilana do zrobienia czegokolwiek dla planu. Nic dziwnego, że tak nagłe zainteresowanie wzbudziło w nim nieufność. Na twarzy widział wypisane wątpliwości – czy szefowi przeszło, czy coś wymyślił, czy postanowił wszystko usunąć? Wilan sam nie wiedział czy mu przeszło. Poszukiwania potwierdziły jego obawy – statek był przygotowany do przemytu. Odkrycia spisywał w swojej prywatnej konsoli. Nie wiedział co z tym zrobi, niemniej ta wiedza mogła okazać się cenną bronią w dalszej walce. Jeśli przeciwnik wiedział o jego planie, dlaczego nie usunął jego przeróbek? A może nie wiedział? Gdy skończył, zwolnił Burisa i rozważył całą sprawę od początku, na chłodno. Potem przemyślał wszystko jeszcze raz. Niewiele to zmieniło. Wiedział już dlaczego, lecz ze wszystkim innym tkwił w tym samym miejscu, co kilka dni wcześniej. By to zmienić w tajemnicy przed Burisem ustawił kilkanaście prostych czujników obserwacyjnych. Nie liczył na wiele. Jeśli Lerszen był w to wmieszany, nie da się podejść tak łatwo. Parę godzin później Wilan został sam na sam z Lerszenem. Pod pozorem testów, włączył aparaturę emitującą silny impuls elektromagnetyczny. Upewnił się, że automaty zostały czasowo zneutralizowane i podszedł do pracującego Lerszena. Elektronik był tak zajęty robotą, że nie zauważył spojrzeń swojego przełożonego. Wilan odchrząknął. – Nie czujesz, że coś się dzieje? – spytał ostrożnie. – Coś się dzieje? – Lerszen ani na moment nie przerwał swojej pracy. – Ktoś z nas nie jest tym, za kogo uchodzi. Ktoś tu oszukuje, gra w bardzo niebezpieczną grę… i to coś więcej niż automaty. Lerszen odłożył narzędzia, odwrócił się i rozejrzał. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Wilan z zakłopotaniem podrapał się w kark. – Pamiętasz naszą rozmowę? Nie wiesz komu zależało, bym… nie wykonał próby z reaktorem? – spytał, kładąc nacisk na słowo „próba”. – Próby? – Lerszen stał się czujny. – Nie rozumiem… – Myślę, że rozumiesz. Statek… – zawiesił znacząco głos, wskazując na ściany pomieszczenia. Lerszen westchnął. Chciał coś powiedzieć, lecz się zawahał. Wilan cierpliwie czekał. – Słuchaj… Wiem, co mówicie między sobą, ale wiele rzeczy nie wygląda na to, czym naprawdę są. Ostrożność nauczyła mnie jednego. Nie pchaj się, dopóki cię nie zaproszą. Jeśli myślisz, że coś się dzieje, obserwuj to, lecz nie rób nic, dla własnego bezpieczeństwa. Działaj dopiero, gdy będziesz pewny, że wiesz co robisz. Ton głosu Lerszena odebrał Wilanowi ochotę na dalsze pytania. Wiedział co chciał wiedzieć – to nie Lerszen. Coś planował, był tego pewien, lecz nie miało to nic wspólnego ani ze statkiem ani z przemytem. Wyłączył maszynę. Opuszczając pomieszczenie czuł się jakby wciąż czegoś nie rozumiał – lub coś mu umykało, coś, co niemal miał w dłoni, lecz gdy ją rozwierał, by na to spojrzeć, ulatniało się niczym garść powietrza w próżni. Coś podpowiadało mu, że nie patrzy tam, gdzie powinien. Obawy o syna mogły nie być tak nieuzasadnione, jak próbował sobie wmówić. Jednak nie potrafił się zmusić, by wtrącić się do jego życia. To takie dorosłe, przenosić swoje problemy na innych. Do czasu, gdy to się zmieni, obiecał sobie nie zmieniać niczego, u nikogo. Skręcił na główny korytarz, wpadając wprost na rozdrażnionego Burisa. – Rozmowa, już – szepnął stanowczo. Niemal zagonił Wilana do najbliższego ekranowanego pomieszczenia. Zamknął właz, oparł się plecami i uczepił rękoma, blokując swoim ciałem. – Dobra, o co chodzi? – zaczął, nie dając Wilanowi dojść do głosu. – Po co się do niego odzywałeś? I o czym… – Śledzisz mnie? – zripostował. – A powinienem? Mów o co chodzi! Coś ze statkiem? Więc powiedział. W miarę jak mówił, Buris zaczął wolno pływać po pomieszczeniu. Lekko pochylony, z lewą ręką ułożoną w poprzek torsu, prawym łokciem opartym na lewej dłoni, prawą obejmując brodę w okolicy ust, wyglądał jak starożytny posąg zadumy. – Teraz rozumiesz? – spytał kończąc. – Szukałem przeróbek, ale nie swoich! – Wiedziałem! – zawołał Buris. – Znów coś kombinujesz! To mi się podoba! Ale to nie może być Lerszen. Nie wygląda na przemytnika. Mam go stale na oku. Jak i reszta zespołu, pomyślał Wilan. Jak ja. Czy w takich warunkach mógłby dokonać tych wszystkich rzeczy? Czy miał odpowiednią wiedzę i motywy? Lerszen nie opuściłby Ziemi tylko z powodu przemytu. Był zbyt oczywistym kandydatem na aresztowanie, miał rodzinę. Od niego pierwszego zaczęłoby się śledztwo. Szukali niewłaściwego człowieka. – Od kiedy to ktoś musi wyglądać na przemytnika, by nim być? – Tak tylko powiedziałem. Nie mówiłeś o tym nikomu? – Zwariowałeś? Komu i po co? Lerszen wyglądał na najbardziej podejrzanego… – Sam widzisz, że to nie on! – słowa Burisa zabrzmiały groźnie. – Trzymaj się od niego z daleka! Uprzedzałem cię, jest niebezpieczny. – Bo lubi mówić? – Zwraca uwagę. Sam powiedziałeś, to niebezpieczne dla nas i całego planu. – Planu…? Jakiego planu? Dobra, w tym jednym miałeś rację. Koniec z Lerszenem, ale także koniec z moim planem, z tego samego powodu! – Poważnie myślisz o przerwaniu robót? Nie wydajemy się przeszkadzać tym… ktokolwiek to jest. Gdy zdobędziemy komory i reaktor, nikt nie zdoła nam przeszkodzić… – A jeśli ten „ktokolwiek to jest” znów się wtrąci? Ja bym się wtrącił. Buris, jeszcze jedna, jedyna wpadka i wylatuję z roboty! Zrozum, on ma przewagę. Pewnie ma już wszystko gotowe, a nam potrzeba kilku zastrzeżonych podzespołów. Kilka ruchów palcami nad projektorem i ujawni każdą nasza próbę, pozostając anonimowym! To się robi zbyt niebezpieczne. Każdy nasz krok jest krokiem w tył! – Ale… – Koniec planu! Jeśli dziś uwierzyłeś, że coś się zmieni… Przepraszam, ale wolę się poddać, teraz, niż trafić do więzienia. To nie są zwykłe okoliczności, to nie jest dobry czas na ucieczkę! Nie wtedy, gdy tuzin automatów może czyhać na mnie za każdym rogiem statku. – Ejże! Może udałoby się ich nakłonić do współpracy? Wiesz, oni by nam pomogli, my im… To nie był zły pomysł, uznał. Lecz co stałoby na przeszkodzie, by ich potem wysłać w przestrzeń, zamiast pozwolić odlecieć? Do więzienia by ich nie posłali, za dużo wiedzieli o zamiarach konkurencji, niemniej rezultat mógł się okazać odwrotny od zamierzonego. – Nie miałbym nic przeciwko, lecz to nie zależy ode mnie. Nawet nie wiem kto to może być. Buris zastanawiał się chwilę w milczeniu. – Wiesz… tak sobie myślę… Nie znam się na takich rzeczach, ale to o Hemulu i tej wywózce może mieć sens. Miał możliwości… – Nie widziałeś co się z nim teraz dzieje – Wilan machnął ręką. – Odwiedź go sam, to się przekonasz. Nie był gotowy na wpadkę. Jest ostatnią osobą, która mogłaby brać w tym udział. – A oskarżenia Kosy? – Oddalone! Nie popuściliby gdyby był naprawdę winny. – Może zrobił swoje nim Rikad go wyrzucił, dlatego zabrakło im dowodów? Zaraz! Niech mnie… Może sam Rikad go wyrzucił, by to ukryć? – On? – twarz Wilana wykrzywił ironiczny uśmieszek. – Nie zaryzykowałby stanowiskiem. Zresztą, takie rzeczy mało go obchodzą. Równie dobrze to może być Susumi. Czy jej rodzinie powodzi się tak dobrze tylko dlatego, że oboje pracują, ona i jej mąż? A wszystkowiedzący Rubio, jego kompani i tajemnicze kontakty? Tych troje boi się Lerszena bardziej niż ktokolwiek inny, wierzą, że samą swoją obecnością sprowadzi kłopoty. Jakieś podobieństwa, do kogoś z tego pokoju? Celowo wyolbrzymił problem, lecz już gdy kończył mówić, zaczął się zastanawiać czy niechcący nie miał racji. Czy naprawdę nie wiedział kto mógł za tym stać? Każdy w stoczni miał możliwości i motywy, mniej lub bardziej oczywiste. Choćby impulsy. – Do mnie? – żachnął się Buris. – Wiesz, Rubio mówił mi o twojej podejrzliwości, ale aż dotąd mu nie wierzyłem. Do przemytu wystarczy jeden reaktor, ten który już jest w środku. Gdybym to był ja, usiadłbym zadowolony z dobrze wykonanej roboty, zamiast ryzykować kontakty z Podziemiem! – Sam zacząłeś – zwrócił mu uwagę. Podpłynął do włazu. – Jak powiedziałem, rezygnuję z planu, do czasu aż nie znajdę tego, kto za tym stoi lub tobie się powiedzie. Opuścił pomieszczenie, nie czekając na odpowiedź.
Resztę zmiany spędził na swojej pracy, odganiając każdą myśl o spiskach i konspiracji. Został na dłużej, czekając aż wszyscy inżynierowie opuszczą kadłub. Wtedy wrócił do zastawionych czujników, tylko po to, by się przekonać, że wszystkie znikły bez śladu. Żaden nie wszczął alarmu, żaden nie przesłał nawet bitu informacji. Może to był błąd. Zastawiając swoje pułapki oznajmił konkurentowi, że wie. Ale może teraz konkurent zechce z nim porozmawiać. Przez następne trzy rozjaśnienia, zgodnie z obietnicą, Arto regularnie chodził na wizyty do Rous. Pozbył się bioinduktora, obrażenia powoli się goiły, lecz Rous stale ostrzegała, że to jeszcze nie koniec. – Możesz sobie myśleć – przestrzegała – że skoro nie czujesz bólu to wszystko jest w porządku. Ale tak nie jest. Arto tylko kiwał głową. Wiedział o tym tak samo dobrze jak ona i też nie lubił być bity. Od czasu ich aresztowania coś się jednak zmieniło – drobiazgi sprawiające, że czuł się inaczej. Dalej była szkoła i dalej musieli tam chodzić, ale poza nią… Nikt nie był uradowany z tego co zrobili, lecz ich rodzice, może poza jego ojcem, byli zadowoleni z tego, że zaczęli trzymać się razem. Nawet siostra Iwena już nie patrzyła na niego tak, jak kiedyś. Nie odzywała się do niego, przynajmniej na tyle zrozumiała reguły szkoły, ale mógłby przysiąc, że na swój sposób jest mu wdzięczna. Oczywiście, pomyślał, gdy ostatni raz spojrzeli na krótko na siebie, prosto w oczy, musiałem aż dać się niemal zabić, by ktoś taki jak ona zmienił o mnie zdanie. Ale takie już są dziewczyny. Nic nie rozumieją. Dziwiło go tym bardziej, że przekonywał je tylko trup, tymczasem on wciąż żył, a ona mimo to była gotowa mu dziękować.
Grupa przestała ćwiczyć. Jedynie najbliżsi sobie koledzy spotykali się, dwójkami lub trójkami, na prywatnych treningach. Jeźdźcy Smoków coraz bardziej przypominali inne grupy. Słabli, tracili poczucie jedności, stali się rozbici i niezgrani, lecz z zewnątrz niczego nie było widać. Szczęśliwie, po ostatnim zwycięstwie nikt nie próbował ich wyzywać. Wciąż trwały walki o schedę po Dzikim Pazurze, rozjaśnienie w rozjaśnienie liżącym coraz to nowe rany. To dawało mu czas, jakiego potrzebował na przywrócenie porządku. Musiał odzyskać grupę, nim inni rozszarpią między sobą resztki spadku po Pilpie i poczują świeżą krew, tym razem smoczą. Potrzebował chwili spokoju, kilku rozjaśnień bez Anhela, lecz coraz słabiej wierzył, iż ten luksus będzie mu dany. Wciąż jakoś udawało im się go unikać, lecz szpiedzy zaczęli go ostrzegać, iż starszak traktuje sprawę bardzo poważnie. Plan Arto zdawał się działać, lecz nie liczył, by rezultaty pojawiły się od razu. To był wyścig na długi dystans. Nim maszyna ruszy, Anhelo będzie wściekły, a oni – całkowicie bezbronni. Omijali ich wszyscy. Nawet Egino bał się go zaczepić, by odebrać podatek. Czuł, że najbliższe rozjaśnienia mogą się okazać decydujące.
Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak przyszedł od najmniej oczekiwanej strony. Byli we trójkę – on, Iwen i Dert. Jak inni, przez kilka rozjaśnień po zdarzeniu w łazience drugi zastępca trzymał się od nich z daleka, lecz wkrótce doszedł do siebie i znów zaczął im towarzyszyć. Milczał, lecz sama jego obecność poprawiała Arto samopoczucie. Wierzył, że skoro on wrócił, wrócą także inni, to tylko kwestia czasu. Arto pierwszy spostrzegł Arista. Nowa funkcja całkowicie go odmieniła. Był bardziej pewny siebie, chodził z wysoko uniesioną głową. Arto zszedł mu z drogi i wyminął, lecz Aristo zatrzymał się i zawołał go obraźliwie. W szkolnych obyczajach nie liczyły się układy, przysługi ni znajomości. Tak było od zawsze. – Ej no, zaczekaj, szczurku! – ostrzegł Aristo. – Musimy pogadać. Odwrócił się, badając nastrój starszaka. Nie był najlepszy. Dert czekał, Iwen chciał podejść, lecz Arto gestem ręki dał mu do zrozumienia, by trzymał się z daleka. Aristo pchnął Arto na ścianę i złapał za przód koszulki, trzymając mocno przed sobą. Typowy manewr otwierający przypadkowe, niezaplanowane spotkanie z młodszakiem. Arto poczuł gniew. – Czego chcesz? – spytał. Aristo nie musiał się tak zachowywać. – Jakieś problemy z… – Czego chcę? Myślisz, że nie wiem, co wyprawiasz? Aristo wydawał się jakiś nieswój. Jego rozdrażnienie… Arto nie był w stanie określić skąd się nagle wzięło, lecz nie on był jego powodem. Nie bezpośrednio. – Nic nie… Niespodziewanie dla Arto, Aristo uderzył go nasadą dłoni. Plama palącego ciepła rozlała się obok mostka, uniemożliwiając nabranie powietrza do płuc. – Zadarłeś z Anhelem, młodszaku. Unikasz go. Uciekasz? Po krótkiej walce z ciałem Arto złapał oddech. Był wściekły i nie zamierzał tego kryć. – Nie uciekam! – wydyszał. Nie zgrywał silnego, lecz nie wysilał się na uprzejmości. – Nie udawaj, że nie wiesz, co się dzieje! To jest na poważnie, Aristo. Dałem ci przywództwo a… – Łamiesz zasady, szczurze! Nie pozwolę ci na to! – słysząc to Arto zrozumiał, że coś jest nie tak. Nie chodziło o to, że nazwał go po imieniu. Nic, co powiedział nie miało znaczenia. To musiało się stać. Słowa były ledwie wymówką, i to bardzo, bardzo słabą. – Anhelo złamał je pierwszy! – odpowiedział, spoglądając mu prosto w oczy. Co go trafiło? Czy jego też…? Aristo puścił go i wbił kolano w podbrzusze. Arto osunął się na kolana. Mocny kopniak w bok klatki piersiowej pozbawił go tchu. Przewrócił się na podłogę. – Robię co chcę – usłyszał nad sobą – a tobie nic do tego. Ani Anhelowi. Mam go gdzieś i ciebie mam gdzieś – powtórzył głośniej. – Między nami wszystko skończone. Żadnych więcej interesów. Radzę ci zachowywać się tak, jak powinieneś, z należnym nam szacunkiem. Arto nawet nie jęknął. Leżał tak jak upadł, wiedząc, że jest za wcześnie, by wstać. Iwen próbował wyrwać się trzymającemu go Dertowi. Pokręcił lekko głową. Iwen przestał się szarpać, lecz Dert go nie puścił. Całe szczęście, że milczał. Aristo nie traktował tego poważnie, lecz mógłby, gdyby Iwen zareagował. – Masz poważne kłopoty, szczurze. Zastanów się dobrze co robisz. Potraktuj to jako ostrzeżenie, dla ciebie i tego twojego karalucha. Następnych nie będzie. Kopnął Arto w brzuch i spojrzał w bok, na Iwena. Podszedł do niego, powoli. Iwen cały zesztywniał. Dert puścił go i odsunął się krok do tyłu, udając, że patrzy w inną stronę. Na niego Aristo nawet nie spojrzał. Uderzył Iwena pięścią, odwrócił się do Arto, spojrzał na niego zimno, po czym odszedł. Iwen zgiął się wpół. Niemal upadł, lecz Dert w porę go pochwycił. Arto wstał o własnych siłach. Rozejrzał się. Dość oczu widziało całe zdarzenie, by wieść o nim dotarła do właściwych uszu. Nie wątpił na czyjej głowie się znajdowały. Nie było źle. Aristo nic im nie zrobił, lecz to nie ciało najdotkliwiej odczuło ciosy. Każdy trafił prosto w jego dumę. Nie był pewien co się właściwie stało, czy Aristo chciał go pobić, czy… ostrzec? Nieważne intencje, pomyślał, łapiąc oddech, dla mnie to było ostrzeżenie, nawet jeśli nie o to ci chodziło. Coś się dzieje, coś niedobrego, i wiem kto za tym stoi. Nagle, gdy wszystko zdawało się iść tak dobrze, Arto uświadomił sobie, że może przegrać. Wojna z Anhelem wcale się nie kończyła, jak myślał przez ostatnich parę rozjaśnień. Ona się dopiero zaczynała. Anhelo planował kontratak. Być może już go rozpoczął. Widząc pojawiających się wrogów, sam zaczął zdobywać zwolenników. Jakim kopalniakiem musiał być, by uwierzyć, że Anhelo się podda! Powinien to przewidzieć! Broniąc Iwena, stracił trzeźwość umysłu. Tu i teraz, w korytarzu, zdecydował, że musi to odwrócić. Musi stać się takim, jakim był kiedyś, sprawnym, dokładnym, pewnym w działaniu, przewidującym każdy ruch przeciwnika, nim ten zdoła o nim pomyśleć. Dert i Iwen podeszli do niego. Iwen szedł sam, choć wciąż był lekko zgięty wpół. – Nie rozumiem – powiedział Dert. – Myślałem, że Aristo… – Też tak myślałem – przerwał mu. Jego głos znowu brzmiał pewnie, choć jeszcze nie w pełni nad nim panował. – Więc co się stało? – A co się mogło stać? – oparł się plecami o ścianę i uśmiechnął gorzko. – Anhelo podjął walkę. To wojna, Dert. On się łatwo nie podda. Od teraz, pomyślał z rezygnacją, będę musiał uważać nie tylko na wrogów, lecz także na sojuszników, by wiedzieć którzy zaczynają się od nas odwracać. – Ilu takich sojuszników ma Anhelo? – spytał Iwen. – To nie sojusznik – wyjaśnił, starając się ukryć gorycz. – To strach. Aristo nie chciał mnie zbić, chciał pokazać, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. – Rozumiem. Ilu jeszcze przerazi stawka o jaką walczy? Ilu uzna, że oddane dawno temu przysługi nijak się mają do ryzyka? Ilu jeszcze przestraszy się Anhela? Przecież odbierał pierwsze sygnały. Strach Żimmiego i reszty, strach pomagających mu młodszaków. To zaczęło się już wtedy, lecz on nie widział w tym zagrożenia, a jedynie utrudnienie w realizacji swojego planu. Tymczasem rozpad Smoka mógł się okazać czymś więcej, ledwie wstępem do rozpadu czegoś o wiele większego. Rozpadu jedności szkoły. Dopiero teraz uświadomił sobie w pełni co rozpoczął. Próbował wszcząć totalną wojnę w całej szkole, wojnę, która musiała ją podzielić, stawiając linię między wojownikami jak Anhelo, a całą resztą. Dotąd panował niepisany rozejm. On go naruszył. Tym razem, jeśli przegra, to nie z własną grupą.
Zaczął działać z większym zdecydowaniem. Baczniej obserwował jak jego siatka reaguje na polecenia. Zauważył, że kilku chłopców zaczęło go unikać. Nie odpowiadali na wezwania. Zapamiętał ich. Jeszcze im przypomni, dlaczego powinni go słuchać, ile byli mu winni. Gdy cofnie im ochronę, ich dawni wrogowie uzyskają szansę na tak długo wyczekiwaną zemstę. Zdwoił czujność. Polecił wszystkim obserwować, rozpuścił swoje oczy i uszy, czekając na to, co zobaczą i usłyszą. Na następnych lekcjach znowu wiele pisał. Znowu do starszaków. Tym razem pisał ostrożniej i tylko do niektórych. Napisał do Zema – i Zem odpowiedział. |