Głos w słuchawce dousznej Gammisa Tureka powiedział to, co ten spodziewał się usłyszeć: – …nieoczekiwany atak na naszych obywateli. Oburzające. Nie wolno tolerować… Ależ będą to tolerować. Nie podejmą żadnych efektywnych działań, jednocześnie wylewając z siebie powódź słów, ponieważ wiedzieli to samo, co on – że w rzeczywistości nie mogą nic zrobić. Ich śliczne Siły Kosmiczne, takie błyszczące i dumne, nie zrobią nic, gdyż nie miały środków, aby działać poza własnym systemem. Ich kaprzy, tak znienawidzeni i budzący postrach, nie mogą zrobić nic, ponieważ brakuje im struktur dowódczych. Slotter Key postępowało z resztą sektora na swój własny sposób: arogancko. Posługiwali się kombinacją szachowej ostrożności – wykorzystując kaprów do akcji pozasystemowych, co było tańsze od utrzymywania floty kosmicznej z prawdziwego zdarzenia – i często szydząc z zasad, regulujących podejmowanie takich działań. Żaden system planetarny nie przyjdzie im z pomocą tylko dlatego, że jedna z ich najbogatszych korporacji padła ofiarą terrorystycznego ataku. Czas na pełny zwrot. Zmianę kierunku. Najwyższa pora, aby Slotter Key uświadomiło sobie, że – podobnie jak Transport Vattów – nie dysponuje żadnymi możliwościami odwetu. Może to być niewiele znaczące wydarzenie na peryferiach większej wojny, lecz ten drobiazg dawał istotną satysfakcję któremuś z sojuszników. Nie miał wątpliwości, że w ciągu pięciu – sześciu lat Siły Kosmiczne Slotter Key staną się czynnikiem, z którym będzie trzeba się liczyć, lecz jeszcze nie teraz, a to właśnie chwila teraźniejsza miała znaczenie. – Słuchaj no – warknął na rozmówcę, przerywając mu w pół słowa. – Nic nie zrobicie. Czasy się zmieniły, a Vattowie dobrze nam posłużą jako ostrzeżenie dla innych. Trzymaj się od nich z daleka. Nic im nie dawaj. Każdego, kto znajdzie się zbyt blisko nich, czeka taka sama katastrofa. – Ale to nasi… – Wspierali ciebie i twoją partię – oczywiście, że o tym wiem. Uważają, że jesteś im coś winien. No cóż, nie będzie to pierwsza obietnica, której nie dotrzymasz. – Gammis dysponował całą listą, na wypadek, gdyby kiedykolwiek okazało się to potrzebne. – Ale… – Jeśli wystąpicie przeciwko nam – oświadczył Gammis – zniszczymy nie tylko Vattów, lecz całe Slotter Key. Mamy okręty. Mamy broń. Zapytaj swoje Siły Kosmiczne – śmiało, nie krępuj się. Powiedzą ci. Mamy wielu sojuszników, których ucieszy widok dymiącego krateru w miejscu twojego prezydenckiego pałacu, jak to miało miejsce w przypadku kwatery głównej Vattów, i którzy z radością przyjmą śmierć twoich rodaków od chorób i głodu. – Urwał; stremowany głos w słuchawce milczał. Pozwolił sobie na złagodzenie tonu. – Poza tym, jest coś pozytywnego w uwolnieniu was od handlowej dominacji Vattów. Jeśli Vattowie upadną, handel nie umrze… po prostu ktoś inny zacznie czerpać zyski z ich plantacji tiku… Milczenie trwało. Gammis liczył sekundy. Złapią przynętę, tylko jak długo będą się nad tym zastanawiać? – Vattowie – odezwał się tym razem spokojny głos – niczym nie zasłużyli sobie na coś takiego. Gdybyście zaatakowali kaprów… – Uderzenie w niewinnego stanowi bardziej wymowne ostrzeżenie – oświadczył Gammis. Nie, żeby Vattowie byli absolutnie niewinni. Przez te wszystkie lata głupio wspierali InterStellar Communications, zgłaszali obecność podejrzanych statków i osób… a poza tym, to jeden z nich ich zdradził, nalegając, aby to właśnie z Vattów uczynić przykład dla innych. Na dłuższą metę osoba ta zostanie zlikwidowana jako niegodna zaufania, na razie jednak była przydatna i warto było oddać jej tę przysługę. – Nic nie zrobisz – powtórzył. – Jeżeli chcesz, żeby twój rząd przetrwał. – Nie wiem, jak mamy to wytłumaczyć… – stwierdził głos. – Wymyślisz coś. – Gammis przerwał połączenie. – Zachowają się? – zapytał jego zastępca. – Czy puszczą farbę? – Za jakiś czas pękną – odparł Gammis. – Vattowie mają na swoim świecie sporo zwolenników. Lecz nie uda im się tego rozgłosić. Choć jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy… – zachichotał, a jego zastępca odwzajemnił uśmiech. Tak właśnie powinni byli zrobić od samego początku. Zamieszanie na Sabine było wielkim błędem; Gammis świadomie ignorował fakt, że sam głosował za zniszczeniem platform. Tym razem… tym razem mieli lepszy plan. Wiedział, że koalicja nie będzie trwać wiecznie, wytrzyma jednak przez czas wystarczający do powalenia InterStellar Communications na kolana i umocnienia ich potęgi. Nie musieli zabijać wszystkich Vattów, niezależnie od tego, co bełkotał tamten idiota. Wystarczyło zabić wystarczająco wielu, za jednym zamachem lub w krótkim okresie czasu, by przerazić pozostałych: powiązanych i niezależnych od Vattów przewoźników, Slotter Key i rządy innych planet. Koniec z małymi napaściami i sporadycznymi rajdami. Jedna wielka, paraliżująca, budząca grozę, tajemnicza eksplozja… Uśmiechnął się jeszcze promienniej. Wyobrażał sobie tę szaleńczą przepychankę, panikę na korytarzach Gildii Kapitańskich, rządowych biur i siedzib korporacji w całym sektorze. Każdą jedną osobę, usiłującą domyślić się: kto, dlaczego i co jeszcze może się wydarzyć? Tylko on i jego sojusznicy znali odpowiedź. Zanim się zorientują – o ile w ogóle – będzie już za późno. Wiedział wszystko o prezydencie Slotter Key; prezydent Slotter Key nie znał nawet jego imienia. Pewnego dnia poznają je wszyscy. Ky zameldowała się w Gildii Kapitańskiej i zaniosła torbę do pokoju; eskorta zaczekała na dole. Rozpakowanie się i odświeżenie zajęło jej tylko parę minut. Najpierw zaniesie dokumenty do Biura Rozwoju Ekonomicznego, a potem złoży kurtuazyjną wizytę w przedstawicielstwie Slotter Key. Przy odrobinie szczęścia będzie miała wolne popołudnie i może rozejrzeć się za jakimś ładunkiem do przewiezienia. Załadowała sobie listę ostatnich wysyłek, lecz towary eksportowe Belinty nie bardzo pasowały do jej wyobrażeń o rynkowych zainteresowaniach Leonory. Lastway pozostawało dla niej zagadką; z danych można było wywnioskować, że tamtejszy rynek przeżywał dramatyczne wzloty i upadki, w zależności od tego, co przywiózł ostatni statek. W Biurze Rozwoju Ekonomicznego wręczyła papiery znudzonemu urzędnikowi i otrzymała potwierdzenie przelewu reszty kwoty na konto Vattów. Była już w drodze do przedstawicielstwa, gdy zwrócił się do niej ochroniarz: – Kapitanie, pilna wiadomość z Gildii Kapitańskiej. Pani statek chce się z panią skontaktować, a nie ma pani implantu. – Zadzwoń do przedstawicielstwa i uprzedź ich, że mogę się spóźnić – powiedziała Ky. – Idziemy do Gildii Kapitańskiej. Kilka minut później znalazła się w zabezpieczonej kabinie komunikacyjnej w lobby Gildii Kapitańskiej i rozmawiała z Quincy, przebywającą na pokładzie Gary’ego Tobai. – Zwolnij – powiedziała w końcu. – Myślałam, że to byli zwykli złodzieje, a teraz mówisz mi o sabotażu? – Tak utrzymuje tutejsza policja. Usiłowanie sabotażu. Znaleźli nasze cargo – część dostawy na Leonorę – w zsypie. Są pewni, że to ten sam kontener – zgadza się ID na taśmie. Lecz w kontenerze, dostarczonym przez tamtego typka, znajdowała się bomba zegarowa. Twierdzą, że wystarczyłaby do rozwalenia całego statku. Oraz tej części stacji, gdzie dokujemy. Gdybym nie zauważyła – mało brakowało, był przecież zwykłym ładowaczem – moglibyśmy wszyscy zginąć! – Ale zauważyłaś, dzięki czemu żyjemy – stwierdziła Ky. Zakręciło się jej w głowie. Sabotaż nie był czymś niezwykłym, a poplecznicy Paisona mogli uznać, że mają motyw. Wiedzieli – jak każdy, kto śledził wiadomości – dokąd udała się po opuszczeniu systemu Sabine. Sądziła jednak, że Belinta nie jest zbyt odpowiednim miejscem na zasadzkę. Niewielki światek na uboczu, z małym ruchem i wyizolowanym, podejrzliwym społeczeństwem. Gdzie indziej taki zamach byłby tańszy i łatwiejszy do zorganizowania. – Chcą, żebyśmy odlecieli – oznajmiła Quincy. – Twierdzą, że to dla naszego własnego bezpieczeństwa, ale widać jak na dłoni, że są przerażeni. Podobnie jak Quincy, sądząc po jej minie i tonie. I nic dziwnego. – Dobry pomysł – uznała Ky. – Kiedy skończymy załadunek? – Za sześć do ośmiu godzin. – Tyle właśnie zajmie mi powrót na stację – orzekła Ky. – Chyba, że wyczarteruję przelot. – Czy w tych okolicznościach taki wydatek można będzie zaklasyfikować jako niezbędny? – Powiadomię konsula, że wydarzyło się coś ważnego i muszę osobiście dopilnować załadunku. – Nie zapomnij zgłosić tego do zarządu – powiedziała Quincy. – Do zarządu? – Każde fizyczne zagrożenie dla statku Vattów musi być natychmiast zgłoszone przez ansibl. Jeśli uznają, że nie jest to sprawa lokalna, ostrzegą pozostałe jednostki. – Nieco skrajna reakcja – oceniła Ky. – Uważam, że ma to związek z Sabine; nie powinno dotykać nikogo innego. – Gdybyś miała implant Vattów, uruchomiłaby się procedura alarmowa, kapitanie. Piractwo, sabotaż – cokolwiek. Natychmiast zgłoś się do kwatery głównej – zrobiłabym to sama, gdybym w ciągu godziny nie zdołała nawiązać z tobą łączności. – Nadal możesz… – zaczęła Ky. – Nie, to zadanie kapitana; będą chcieli otrzymać meldunek od ciebie. – Powinnam wstrzymać się do powrotu na statek i otrzymania raportu policji – upierała się Ky. – Zadadzą mi pytania, na które nie będę znała odpowiedzi. – Natychmiastowe powiadomienie jest absolutnym priorytetem – odparła Quincy. – Tak zaprogramowano implanty. Gdyby zrobiła to, co planowała, nigdy nie miałaby implantu Vattów. Lecz nie był to najlepszy czas na takie rozmyślania. – W porządku. Zaraz do nich zadzwonię, a potem sprawdzę, jak szybko zdołam do was wrócić. Odcumuj nas, jak tylko załadujesz statek. Czy policjanci wystawili straże wokół naszego doku? – Tak. Jeden wciąż tam sterczy. To już jakaś pomoc. Przynajmniej taką miała nadzieję. – Wrócę możliwie najszybciej – obiecała i rozłączyła się. Pora zadzwonić do domu. Procedury dostępu do ansibla Belinty przebiegały prawidłowo, światełka zapalały się we właściwej kolejności. Nie miała pojęcia, która była godzina w biurach siedziby Vattów, lecz nie miało to większego znaczenia. W dziale łączności dyżurowano przez całą dobę. Zielone światełka zamrugały trzykrotnie i ekran zaświecił się, nie pokazując jednak żadnego obrazu. – Siedziba Transportu Vattów – rozległ się głos. – Ta rozmowa pochodzi z Belinty. Kapitan Kylara Vatta, zgadza się? – Tak – potwierdziła Ky. Nie wyglądało jej to na standardową procedurę. – Czy wysyłacie obraz? Ekran jest pusty. – Proszę przygotować implant na pilną transmisję danych – przemówił głos, nie odpowiadając na pytanie. – Nie mam implantu – odparła Ky. – Co się dzieje? Miałam zgłosić zagrożenie… – Uch… proszę mówić. Proszę opisać zagrożenie. – W tle usłyszała inne głosy, zupełnie jakby nie uruchomiono ekranowania. Nie rozumiała jednak, co mówią. – Nieznane osoby, podające się za pracowników doków, próbowały wnieść na mój statek ładunek wybuchowy – wyjaśniła. – Statek jest bezpieczny i nieuszkodzony, lecz udało się im zbiec. – Zrozumiałem – odrzekł głos. – Mamy tutaj trudną sytuację, kapitanie. Wysyłamy ostrzeżenie do wszystkich statków: możliwe, że zagrożony jest cały personel Vattów. – W jaki sposób? – spytała Ky. – Ja… nie jestem uprawniony do przekazywania takich informacji – odrzekł głos. – Czy może pan połączyć mnie z moim ojcem? – poprosiła Ky. Dowie się od niego więcej, niż od jakiegoś łącznościowca. – Z Gerardem Vattą? Albo z moim wujkiem? – Uch… obawiam się, że w tej chwili jest to niemożliwe – odparł głos. – Dlaczego? – chciała wiedzieć Ky. – Przecież ma telefon czaszkowy. – Jest… – Chwila ciszy. – Jest czasowo niedostępny. Wiadomość od pani zostanie przekazana natychmiast i jestem pewny, że zechce skontaktować się z panią. Przeszedł ją chłód. – Co się dzieje? – zapytała. – Wspomniał pan o zagrożeniu – co się stało? – Kapitanie… – Kolejna pauza. – Nie mogę nic powiedzieć. Mamy tutaj Sytuację. – Czy wszystko w porządku z najwyższym kierownictwem? – upewniała się Ky. – Tak sądzę. – W głosie nie brzmiała pewność, tylko wątpliwość. – Lecz nie jest pan pewny… – To jest… – Ekran ściemniał, a światełko połączenia zmieniło kolor na żółty i zaczęło mrugać. Na monitorze pojawił się napis: UTRATA SYGNAŁU. CZY CHCESZ PONOWIĆ POŁĄCZENIE? T/N. Ky odchyliła się na krześle; czuła przyspieszony puls. Cokolwiek się wydarzyło, wydarzyło się – niezależnie od tego, jak błyskawiczna była łączność, coś zaszło i teraz należało do przeszłości. Nie mogła na to nic poradzić. Spróbuje zadzwonić bezpośrednio do taty – było to znacznie droższe, lecz w tej chwili pieniądze nie miały znaczenia. Uchyliła drzwi kabiny, chcąc dać znać ochronie, że zamierza wykonać jeszcze kilka rozmów, zanim jednak otworzyła je do końca, ujrzała trzy zamaskowane postacie, wchodzące do lobby z bronią w rękach. Przekomarzający się z recepcjonistką ochroniarz obrócił się na pięcie, lecz za późno: oboje byli martwi, zanim któreś z nich zdążyło nacisnąć guzik alarmu. Ky zanurkowała z powrotem do kabiny, nie zamykając jednak drzwi, gdyż wówczas uruchomiłby się napis ZAJĘTE. Zamarła. – Który pokój? – usłyszała pytanie jednego z napastników. Mamrotanie, po czym ten sam głos: – Na górze. – Chwila spokoju. Obróciła się i wyjrzała przez szczelinę. Jedna z postaci kucała nad ochroniarzem i przetrząsała mu kieszenie. To przekreślało jej szanse na dobiegnięcie do drzwi i wezwanie pomocy. Niemal czuła uderzenie w plecy, gdyby tego spróbowała. Niemniej jak tylko przekonają się, że nie ma jej w pokoju, przeszukają budynek, nie pomijając kabiny łączności. W środku nie było niczego, co nadawałoby się do użycia w charakterze broni. Z kabiny nie można było wykonywać połączeń lokalnych, a poza tym i tak nie funkcjonowałaby, dopóki Ky nie zamknęłaby drzwi, podświetlając jednocześnie napis na szczycie. Wszystko to przemknęło jej przez głowę kaskadą logiki, prowadzącą do jednego wniosku – a ona była już w ruchu, gdy go sobie uświadomiła. Zamaskowana postać, przeszukująca martwego strażnika, kucała tyłem do niej… wystarczyło jej pięć kroków, by przebyć lobby. Po trzech zauważył coś i obrócił się, lecz Ky biegła tak szybko, że pospiesznie oddany strzał chybił. Spadła na niego. Najpierw rozbrojenie – broń wyfrunęła mu z dłoni i potoczyła się po podłodze. Jej cios w gardło napotkał twardą powierzchnię – nosił zbroję pod ubraniem. Zrewanżował się paskudnym kopnięciem. Ky zwinęła się w uniku, dostrzegając ruch ręki przeciwnika w stronę biodra. Druga broń! Zamiast próbować temu zapobiec, rzuciła się ku martwemu strażnikowi, wyszarpnęła mu w przelocie broń i odtoczyła się na bok, wypalając jednocześnie napastnikowi prosto w zamaskowaną twarz, zanim zdążył się uzbroić. Rozpoznała przeszywający ją spazm emocji, ostry i słodki, po którym nastąpiła fala poczucia winy: tylko nie to. Otrząsnęła się z niego. Mijały sekundy. Zdążyli już dotrzeć na jej piętro. Zaraz otworzą drzwi do jej pokoju. A ilu czekało na zewnątrz, na wypadek, gdyby jednak zdołała uciec? Gdyby miała implant, mogłaby wezwać pomoc. Ky przechyliła się przez ladę recepcyjną do telefonu. W słuchawce zaszumiało; wdusiła przycisk alarmu. Ciche, rytmiczne buczenie… trzy, cztery, pięć. Za recepcją znajdowało się biuro – nigdy nie była w środku, lecz szybkie spojrzenia, jakie rzucała, gdy wchodziła tam recepcjonistka, zdradzały standardowe pomieszczenie do pracy, które mogło – ale nie musiało – być wyposażone w osobne wyjście. Korytarz po lewej prowadził do jadalni, a stamtąd do kuchni i prawdopodobnie tylnego wyjścia, które również mogło być obstawione przez zabójców. Niemniej biura, jadalnie i kuchnie oferowały mnóstwo kryjówek. Które…? Nagle zaszumiała winda i ruszyła ze szczękiem na dół. Zamachowcy? Czy jakiś niewinny gość? Dopiero teraz pomyślała o innych kapitanach, którzy mogli tutaj przebywać. Było ich dwóch, ale wcale nie musieli pozostawać w swoich pokojach. Obiegła ladę i rzuciła okiem na leżącą bezwładnie na podłodze recepcjonistkę oraz na ekran monitora. Winda zatrzymała się, a jednocześnie usłyszała tupot stóp na schodach. Nie miała czasu, by zanurkować w korytarz. Skoczyła do biura pełnego biurek, szaf i półek zawalonych materiałami biurowymi. Następne drzwi prowadziły do mniejszego pomieszczenia, pełniącego funkcję schowka na pościel i środki czystości. Weszła tam, upewniła się, że żadna zwierciadlana płaszczyzna nie ukaże jej nikomu na zewnątrz, po czym położyła się za kartonami z papierem toaletowym. Głosy na zewnątrz: – Piet nie żyje… ktoś uruchomił alarm. – Głupiej dziwki nie było w pokoju… może to ona? – Nieważne. Nie ma czasu – zmywamy się. – Piet? – Zostaw go. Idziemy. |