Pod klasą sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. W korytarzu z drzwiami do sali lekcyjnej kręciła się para starszaków, lecz Arto był pewien, że w pobliżu kryją się inni. – Zaraza! – zaklął, cofając się za róg. Przywarł plecami do ściany. Niespodziewane ciche syknięcie przyprawiło go o gwałtowne bicie serca. Zamarł. W ich stronę szło trzech wojowników. Gdy ich rozpoznał poczuł ulgę. Chas przewodził parze wojowników z Gwiezdnej Flary. Dopiero teraz Arto uświadomił sobie, że wśród wojowników, którzy chcieli ich dziś złapać, nie było ani jednego z grupy Zema. Żaden z nich nie brał też udziału we wcześniejszej napaści na Smoka. Uprzytomnił też sobie coś jeszcze – żaden z wojowników Anhela nigdy nie zaatakował własnoręcznie nikogo z Gwiezdnej Flary… Arto nie miał złudzeń; Zem nie robił tego bez powodu. Zaczął się mocno zastanawiać jak daleko może sięgać lojalność Zema i jaki interes ma w tym Flara. Byli pretekstem do wznowienia dawnych porachunków z Anhelem? Niech i tak będzie. Zbyt wiele rzeczy nagle zmieniło się na gorsze. Z pewnym fatalizmem pomyślał, że to także mogłoby się zmienić. Skoro waliło się wszystko… Chas lekko kiwnął głową. – Spokojnie, pętaku, nie jesteśmy od Anhela – oświadczył niedbale. Większość starszaków nie dostrzegała różnicy między napięciem a strachem. Chas nie był wyjątkiem. – Kapitan chciał, bym wam pomógł wrócić na lekcje, więc pomagam. Z was już i tak trupy, ale… – wzruszył ramionami i wykrzywił twarz w ironicznym grymasie. – Wypełniam rozkaz. Wreszcie jakaś dobra wiadomość. W tej chwili powód mało go obchodził. – Możecie nam pomóc wyjść ze szkoły? – spytał Iwen. Chas pogardliwie spojrzał na Iwena, jakby dopiero co go zauważył. Dla nich powrót na zajęcia był tak oczywistą decyzją, że nawet nie pytał czy nie woleliby zwyczajnie uciec. Iwen mógł prosić o taką pomoc bez obawy o utratę twarzy, lecz Arto, choć chciał tego samego, nie mógł go poprzeć. Kosmos jeden wie co Zem mógłby sobie pomyśleć. Szkoła była bezwzględna; Zem trochę mniej, ale też miał swoje granice. – Wracamy do klasy – odpowiedział szybko. – Nieważne co sobie myślicie, Anhelo tak łatwo nie wpakuje nas do puszki. Oceny będą zrobione, jak się umówiliśmy. Jeźdźcy Smoków zawsze wypełniają zobowiązania, nawet gdy zmienia się ich kapitan. – Oby – odpowiedź Chasa była co najmniej chłodna. Ani słowem nie wspomniał o ucieczce przed Anhelem. Zem twardo ich trzymał. Gorzej, że przez to wszystko Chas może go znienawidzić. W jego sytuacji nie było nic gorszego niż wróg w ostatniej sojuszniczej grupie. Chas skinieniem głowy wskazał na skrzyżowanie. Trójka starszaków ruszyła powoli, w gotowości do ostrej bitki zaciskając i rozprostowując palce. Arto i Iwen wyszli zaraz za nimi. Zasadzkowicze gapili się na nich, nie wiedząc co robić. Ochroniarze z Gwiezdnej Flary byli typowymi osiłkami, chłopcy od Anhela – wojownikami z pierwszych rzędów. W końcu ich wrogowie cofnęli się, dołączając do dwójki kolegów, ukrytych dotąd na drugim końcu krótkiego korytarza. Arto był pewien, że będą tam czekać aż do samej przerwy. Anhelo nie podaruje im puszczenia ofiary bez walki, nieważne kto im pomagał.
Pośpiesznie weszli do środka. Cichy odgłos zamykających się za nimi drzwi do złudzenia przypominał Arto dźwięk zasuwających się plaszklanych szyb policyjnej celi. Zadrżał, czując na plecach niepokojący chłód. Nauczycielka spojrzała na zegarek. Arto uświadomił sobie ile ostatnio zaliczyli spóźnień i nieobecności. Niektórzy wojownicy byli w jeszcze gorszej sytuacji. Nauczyciele patrzyli z pobłażaniem na sporadyczne nieobecności, lecz tolerowali je tylko do pewnych granic. Po ich przekroczeniu zawiadamiali rodziców. Arto był bardzo blisko tej granicy. Jakby Anhelo nie był dostatecznym problemem, pomyślał ze złością. Oczyścili się trochę po wyjściu z szybu, lecz nie mieli dość czasu, by zrobić to jak należy. – Dwadzieścia minut – oznajmiła nauczycielka. – Nie za późno? Arto odetchnął z ulgą, przypominając sobie, że teraz mieli zajęcia z astronautyki. Brał w nich aktywny udział, swoją wiedzą robiąc dobre wrażenie na nauczycielce. – Przepraszamy – odpowiedział z pokorą. Iwen tylko spuścił głowę. Nauczycielka spojrzała na wykaz ostatnich zajęć. – Ostatnio to jakaś plaga – powiedziała, odznaczając ich nieobecność. Niestety, spóźnienie pozostało. – Siadajcie na miejsca. Arto odwrócił się i spojrzał po klasie. Jego stare miejsce pozostało wolne. Żimmy nie spisał mnie na straty, pomyślał siadając, choć już pewnie wie, że musiałem uciekać. Czuł wstyd, że musiał to zrobić i nienawiść do Anhela, że go do tego zmusił. Odgonił emocje i przesunął dłoń nad konsolą, uaktywniając projektor. Natychmiast przyszła do niego wiadomość od Derta. Moment później do ich kanału dołączył Żimmy. „Na kosmos byłem pewien że już po was” – napisał Dert. – „słyszałem że zdołaliście się wydostać ale nie wierzyłem to w końcu anhelo” .
„Mało brakowało ale daliśmy radę” – odpisał. – „wiesz że uciekaliśmy” .
Obawiał się jak zareaguje grupa. Jego dawni oponenci zamilkli następnego rozjaśnienia po tym jak pokonał Żimmiego. Jeszcze dziś rano wielu bało się do niego podejść, czy choćby się odezwać. Teraz będzie jeszcze gorzej. Dziś uciekał, po raz pierwszy odkąd był pierwszakiem. Zrobiłem to tylko dwa razy odkąd tu trafiłem, pomyślał. Dziś był trzeci. Tłumaczył sobie, że chodziło o coś więcej niż zasady czy honor, lecz wstyd pozostał, ten najgorszy, bo przed samym sobą. „Gdyby nie to już byście nie żyli obaj” – napisał Żimmy. – „może to w łazience to był wypadek może wtedy chciał nowego chciał iwena” – poprawił się szybko. – „ale teraz to co innego teraz chciał przede wszystkim ciebie nie jego nie rozumiem o co mu chodzi” .
„Do próżni z dowództwem musimy cię obronić dla nas to tylko kilka złamań a tu chodzi o twoje życie” – odpisał z przejęciem Dert.
Jeszcze raz spojrzał na tekst, który przeskoczył do górnej części okienka. Tu chodziło o życie. Tylko ja tak myślałem, gdy Anhelo polował na Iwena. Gdy chodzi o mnie, wszyscy się przejmują. Ale zaraz pomyślał o tym inaczej. Może, mimo wszystko, coś nas łączy. Może, mimo wszystko, coś nas łączy, z wyjątkiem Iwena, ale to tylko dlatego, że jest z nami tak krótko. Spojrzał w jego stronę. Iwen przygarbił się nad konsolą, coś pisząc. Dochodził do siebie. Na kanale ogólnym rozgorzała dyskusja o ich powrocie. Arto obserwował ją, nie biorąc udziału. Zamiast niego zrobił to Iwen. Lakonicznie opisał co się naprawdę stało, ani słowem nie wspominając co się stało po tym, gdy skryli się w wentylacji. Towarzysze z grupy, ci sami, którzy nie tak dawno gardzili Nowym, teraz z przejęciem chłonęli każde słowo jakie napisał. Po wyrazie ich twarzy Arto poznał, że wielu wojowników nie pisze tego, co naprawdę myśli. Znów się bali. Sam bał się na równi z nimi. „Nic nie zrobicie” – odpisał Żimmiemu i Dertowi – „a sami oberwiecie” .
„Więc będziemy was pilnować całą grupą” – odpisał Żimmy. – „gdy będziemy razem nie będzie im tak łatwo” .
Arto pokręcił głową. Żimmy, nie niszcz kamuflażu, który wam dałem. „Anhelo ma kilka grup za sobą nie damy im rady coś wymyślę dajcie mi trochę czasu” .
Wyszli z kanału rozmowy. Okno się zamknęło. Nie mieli żadnego pomysłu. Dotąd to kapitan je miał, oni je tylko wykonywali. Pojął, że to oduczyło ich samodzielnie myśleć. Wkrótce będą musieli przypomnieć sobie jak się to robi. Pomyślał o sobie i Iwenie. Trudno. Jakoś wytrzymamy tę lekcję. Potem… Jedna rzecz była dobra w powrocie do klasy. Tu miał czas, by w spokoju zastanowić się nad sytuacją, porozmawiać z towarzyszami, może z Zemem… nie, jego nie będzie niepokoił. Nie chciał nadużywać jego pomocy w chwili, gdy tak rozpaczliwie jej potrzebował. Musieli jakoś wyjść ze szkoły, żywi. Mieli dziś jeszcze dwie lekcje, lecz pozostanie na nich byłoby samobójstwem. Gdy wrócą na korytarz, ich ochrony już tam nie będzie. Chas wyraźnie go ostrzegł. Nauczycielka miała rację, to była plaga. Przez wojnę wielu uczniów spóźniało się na lekcje. Nikt nie chciał mieć więcej kłopotów niż już miał, za wyjątkiem upartych ponad granice rozsądku wojowników Niebiańskich Wrót. Oni będą czekać. Sprawdził gdzie ma lekcję Gwiezdna Flara. Trzy konsole pozostawały nieaktywne – znak, iż Chas jeszcze nie dotarł do swojej klasy. Nawet gdyby chciał im pomóc na kolejnej przerwie, Arto i Iwen będą musieli wyjść na korytarz na długo nim się zjawi. Zrezygnowany uświadomił sobie, że są zdani tylko na siebie, a klasa stała się pułapką. Chwilę gapił się niewidzącym wzrokiem w projektor, próbując myśleć, lecz jego umysł całkiem się wyłączył. Przytłaczający brak jakiejkolwiek myśli prześladował go całe dzisiejsze rozjaśnienie. Co mógł zrobić, by ujść z życiem? Jego myśli pobiegły ku beksom. Jak one unikały bicia? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nie obserwował ich ani nie ganiał, dla niego one po prostu nie istniały. Teraz zrozumiał, że jedynym ratunkiem było ich naśladowanie. Wydawałoby się, iż najbardziej oczywistym sposobem dorwania beksy było zaczajenie się na nią przy wejściu do klasy – a jednak wiedział ze słyszenia, że ten sposób nie działał. Dlaczego? Zaczął gorączkowo wyszukiwać w pamięci wszystkiego, co o nich wiedział, lecz nieważne jak mocno się starał, nie był w stanie odkryć tej tajemnicy. Po prostu nie miał takich wspomnień. Musiał kogoś o to spytać. Logicznym wyborem wydawał się Żimmy. Będąc w starej grupie często urządzał polowania na beksy, lecz właśnie dlatego uznałby pomysł ich naśladowania za niegodny i zacząłby namawiać go do spróbowania czegoś innego. Mógłby zrobić coś na własną rękę, nawet kosztem innych, byle tylko jego były kapitan nie wyszedł na jedną z beks. Wybrał Derta. Arto czuł, że łatwiej zrozumie dlaczego od dziś muszą się zachowywać jak one, a całą rozmowę zachowa w tajemnicy. Wyjaśnił mu wszystko i spojrzał na niego, niepewny reakcji. Dert odpowiedział spojrzeniem i z powagą skinął głową. Zrozumiał. „Wiesz sam też nigdy nie zwróciłem na to uwagi” – odpisał.
„A znasz jakąś” – w normalnych okolicznościach sugerowanie wojownikowi, że zna beksy było jawną obrazą, lecz to nie były normalne okoliczności.
„Nie skąd miałbym chcesz się radzić beksy” – widział jak Dert pisząc to kręcił głową.
„A mam jakieś wyjście” .
„Niby nie” – przyznał – „ale z takimi nawet jakbyś chciał to nie pogadasz” .
„Nie rozumiem” .
„Nie rozumiesz bo ich nie znasz nie dasz rady złapać takiej przez sieć bo nikt ich do siebie nie podłącza a na korytarzu nawet się do takiej nie zbliżysz bo zaraz ucieka one boją się wszystkich nawet własnego cienia” .
Aż do dziś Arto nie zdawał sobie sprawy, że beksy są poza systemem. Nie posiadały żadnych kontaktów, żadnych źródeł informacji, były odcięte od wszystkich i wszystkiego. Arto miał wszystko, o czym mogły marzyć, lecz dziś dałby wiele za ich wiedzę. „Prawda” – odpisał i zamknął okno.
Musiał poradzić sobie sam. Musiał coś wymyślić. Przecież nie jestem kopalniakiem, uznał. Skoro beksa na to wpadła, ja też to potrafię. Muszę się tylko bardziej skupić. Jak im udaje się przetrwać? Czuł się jak kot ganiany po korytarzu przez sadystycznych wyrostków. To uczucie było przerażające. Bał się go, a przecież czuł się tak od niedawna, zaś beksy wytrzymywały z tym latami. Już wiedział jak to jest być jednym z nich – ganianym, prześladowanym bez litości na każdym kroku, a jednak, mimo tego wszystkiego, nie poddawały się. Nie od razu. Przez lata wytrzymywały więcej niż on, twardy wojownik, był w stanie znieść przez jedno rozjaśnienie. Gardząc nimi popełnił ogromny błąd. Beksom należał się podziw. „Arto co teraz” – otworzyła się wiadomość od Iwena. – „będą na nas czekać pod salą jak tylko skończy się lekcja” .
Iwen nie wiedział zbyt wiele o szkole, lecz nie był głupi. Był przestraszony, lecz szybko doszedł do tych samych wniosków, co Arto. Dlaczego nie mogę znaleźć rozwiązania? Może źle myślę? Tu jesteśmy bezpieczni. Starszaki nie wejdą do środka sali. Dlaczego? Nauczycielka! Anhelo nie odważy się zaatakować na oczach dorosłych! Uczucie radości i spokoju rozpłynęło się po całym jego ciele. Rozluźnił się. Znalazł rozwiązanie. Reszta będzie łatwa. „Nie martw się iwen” – odpisał. – „mam pomysł na pewno się uda zaufaj mi i trzymaj się blisko wytrzymamy wrócimy do domu” .
„Ale co potem co jutro co pojutrze arto ja już tu nie wracam nieważne co się stanie zostaję w domu potrafię tak wytrzymać i tydzień” .
Tydzień – i co potem? Opiekunka przyczepi się najprędzej za miesiąc. Nie, to niemożliwe, by wszystko zawsze szło źle. Może rodzice zdążą z ucieczką zanim Opiekunka wyśle pismo. Nie odpisał od razu. Iwen miał rację, szkoła stała się zbyt niebezpieczna. Groźba śmierci stała się zbyt realna, by nawet on mógł ją znieść. Do dziś wierzył, że wytrzyma, bo Anhelo ograniczy się tylko do bicia. Lecz już nie zamierzał się ograniczać. Musiał wybierać. Wybrał życie. Może z czasem wszystko ucichnie. Jeśli sojusznicy porzucą Anhela to nawet szkoła da się znieść. Zdane same na siebie, Niebiańskie Wrota nie wyłapią wszystkich mrówek. Nawet nie znali połowy tych chłopców. Młodszaki pouciekały, bo przestraszyły się bicia swoich rówieśników. Odbudowałby siatkę i nikt by nie widział, że istnieje. Wszystko byłoby tak jak dawniej, potrzebował tylko trochę czasu. Może akurat tygodnia. „Chyba nie mamy wyjścia” – odpisał. – „ja będę udawał że chodzę do szkoły a ty siedź w domu będę przychodził od czasu do czasu tylko pamiętaj nie mów nic tak długo jak się da” .
Lekcja dobiegła końca. Wyszli razem z innymi, lecz przystanęli kilka metrów dalej. Na korytarzu nie było wielu uczniów, za to ci, którzy byli zdawali się tylko czekać, by się do nich dobrać. Zignorowali ich i czekali. Reszta chłopców z grupy też ich zauważyła. Rozglądali się, niepewni co się stanie. Wielu z obawą spoglądało na Arto. Dert szybko ocenił sytuację. Rzucił Arto zaniepokojone spojrzenie. Arto nie zareagował, jego twarz pozostała spokojna i bez wyrazu. Miał nadzieję, że Dert to zapamięta. Od dziś poza klasą byli sobie obcy. Grupa odeszła. Dert dyskretnie napomniał tych, co się ociągali, tak, by nikt tego nie zauważył, co nie było trudne. Pełne nienawiści oczy starszaków wlepione były prosto w Arto. Reszta grupy przestała dla nich istnieć. Nauczycielka zamknęła drzwi i odeszła. Gdy ruszyła, oni ruszyli za nią. Trzymali się blisko, nie aż tak, by iść obok, lecz dość, by wrogowie nie odważyli się ich zaczepiać. Na twarzach prześladowców pojawił się cień zrozumienia. Kilku zaczęło odgrażać się, gestami dając do zrozumienia, co go czeka. Ignorował ich. Byli bezsilni i dobrze o tym wiedzieli. Nauczycielka zatrzymała się na skrzyżowaniu, wdając się w pogawędkę z innym nauczycielem. Stanęli pod ścianą i czekali. Iwen bał się, lecz był opanowany. Arto pozostał spokojny. Był na tyle pewny swego, że miał ochotę zaśmiać się swoim prześladowcom w ich wściekłe twarze, lecz opanował ten odruch. Kopalniana satysfakcja. Po co ich drażnić? Niech się zniechęcą. Rozmowa trwała kilka minut. Gdy nauczyciele się rozeszli Arto zdecydował, że teraz pójdą za tym drugim. Kiwnięciem głowy dał znać Iwenowi, że zmieniają przewodnika. Nie zamierzał bezczynnie stać pod pokojem nauczycielskim, a to tam, jak sądził, kierowała się nauczycielka. Wprawdzie wokół pokoi nauczycielskich rozciągała się strefa bezpieczeństwa, istniała nawet szansa, że natknęliby się tam na nauczyciela, z którym mieli mieć kolejną lekcję, lecz Arto zamierzał wydostać się ze szkoły jeszcze na tej przerwie. W ślad za dorosłym zeszli piętro niżej. Widząc, że nauczyciel nie idzie tam, gdzie by sobie tego życzył, Arto znowu zmienił przewodnika na idącego szybkim, pewnym krokiem dorosłego. Zdawał się zmierzać w konkretne miejsce, znajdujące się poza budynkiem, niczym człowiek śpieszący się po pracy do domu. Nie mylił się. W pobliżu wyjścia Arto złapał Iwena za rękę i przyspieszył, zbliżając się do dorosłego. Wyszli z nim niemal ramię w ramię. Już na zewnątrz przebiegli w stronę pobliskiego zaułka, do najbliższego szybu wentylacyjnego. Byli bezpieczni. Arto przeprowadził Iwena na wyższy poziom. Wyszli w mało uczęszczanym korytarzu, zaraz po tym, jak sam upewnił się, że nikt ich nie widzi. Niedaleko przechodziło główne przejście, zawsze pełne dorosłych, tuż obok znajdowały się wejścia do wind międzypoziomowych. Tu się rozdzielili i każdy pojechał na swój poziom. Uciekali jak zwykłe szczury, wyssane, nic niewarte karaluchy – o tym nie mógł zapomnieć. Ledwie kilka korytarzy dzieliło go od domu. Minął kolejne skrzyżowanie, gdy nagle z szybu wentylacyjnego wyskoczyło dwóch starszych chłopców. Zrozumienie co się dzieje zajęło mu całą sekundę. Odwrócił się – jak się spodziewał, kolejni dochodzili z bocznych korytarzy, odcinając drogę ucieczki. Więc stało się, pomyślał, dowiedzieli się gdzie mieszkam. Co z Iwenem? Na niego też się zasadzili? Nie mógł liczyć na pomoc. W sekcji dla bogaczy żyło mniej ludzi niż na zatłoczonych poziomach z tańszymi mieszkaniami. Tu nikt niczego nie zauważy, aż będzie za późno. Stanie się krótką wzmianką w wieczornych wiadomościach stacji – młodociana ofiara bandyckiego napadu. Cofnął się, gorzko myśląc, że jeśli taki ma być jego koniec, zawieść niemal pod drzwiami własnego domu, to postara się, żeby nie dostali go łatwo. Stanął w lekkim rozkroku i rozluźnił mięśnie, czekając aż podejdą, lecz oni także stali i czekali. Coś tu jest nie tak, uzmysłowił sobie, spostrzegając, iż wojownicy byli w różnym wieku, pochodzili z różnych grup – i wszyscy bez wyjątku byli Azjatami. Żółtoskórzy. To było gorsze niż Anhelo. Dziwne. Według tego, co donieśli mu ostatni wierni informatorzy, wojna zdawała się ich nie obchodzić. Przyjrzał się ich nieporuszonym, plastalowym, pozbawionym emocji twarzom, przybierając taki sam wyraz. Nie patrzyli jak gdyby chcieli się bić, lecz nie ufał temu przeczuciu. Nie potrafił czytać z ich oczu. Były inne. Z bocznego korytarza wyszedł ktoś jeszcze – postać, której twarzy się nie zapomina. – To nie tak jak myślisz – Zem zatrzymał się w odległości wystarczającej, by Arto nie poczuł się zagrożony, lecz nie dość, by czuł się bezpieczny. Trzymał ręce w kieszeniach. Zem wyciągnął je i wzniósł palcami do góry, pokazując, że nie ma na nich pierścieni. – Przyzwyczajenie – wyjaśnił. Zachowywał się spokojnie, lecz Arto pozostał czujny. – Wcześnie skończyłeś zajęcia. Chciałem się upewnić, że wiesz co robisz – znacząco dotknął lewego ramienia. – Jedyną rzecz, jaką mogę – odpowiedział z niechcianą nutą desperacji. – Trzymam się z daleka. Zem długo taksował go spojrzeniem, jakby zastanawiał się co powiedzieć. Tymczasem Arto myślał tylko o jednym – dlaczego zaczaili się właśnie tutaj? Każdy jak mógł ukrywał informację gdzie mieszka. Czy Zem chciał pokazać, że wie wszystko, nawet to? – Nie przez przypadek twoje poprawianie stopni jest najskuteczniejsze – Zem przemówił. – Rozumiesz ludzi. Znasz się na nich, jak ja, jak Anhelo. Potrafisz nimi kierować, lecz on jest bardziej doświadczony. Nie wiem, czy to takiej cechy szukał w tobie Dael, gdy zdecydował cię uczyć. Nigdy mi tego nie powiedział. Napięcie pomogło Arto opanować zdziwienie, lecz czuł, że oczy i tak go zdradziły. Zem mówił zagadkami, lecz mówił też o Daelu. Zem odrobinę opuścił głowę. Przymknął oczy, jakby się zamyślił, wspominał, lecz Arto był pewien, że wciąż widzi dość. Zem był mistrzem obserwacji. – Obiecałem mu, że będę cię chronił – Zem podjął swoją opowieść – lecz nie jestem już w stanie spełnić tej obietnicy. Zawiodłem. Mogę jedynie wyjaśnić dlaczego ci pomagam, dlaczego Anhelo tak na tobie siadł i za co musisz umrzeć. Poczuł spływający po ciele zimny dreszcz. Nic, nawet stojący przed nim Anhelo, nie przeraziłby go tak jak ostatnie słowa Zema. Powiedział je z takim spokojem, że nawet umysł Arto przyjął to za coś nieuchronnego. – Muszę…? – nie zdołał ukryć drżenia głosu. – Nie jestem bez winy, lecz duch Daela wie, że nie próbowałem go ponownie zdradzić. Młodszaku, nie wiedząc o tym przekroczyłeś granicę, którą wam wywalczyłem. To uczyniło cię celem – wyciągnął przed siebie dłoń, w zapraszającym geście. – Przejdźmy się. Wszystko jest przygotowane. Nikt nas tu nie podejrzy i nie podsłucha. Opowiem ci o wszystkim już teraz, byś zrozumiał i spróbował się z tym pogodzić. Zem skinął dłonią na towarzyszy i rzucił kilka szybkich, niezrozumiałych dla Arto słów. Mowa Żółtoskórych. Wojownicy skłonili się i rozeszli w milczeniu, równie cicho i szybko jak się pojawili. Kilku udało się w głąb tunelu, którym zamierzał iść Arto. Zem powoli ruszył za nimi, mijając go. Arto poszedł za nim, trzymając się jego boku. Chłopcy z przodu wyprzedzili ich, lecz wkrótce zwolnili, dostosowując krok do kroku Zema, choć ani razu nie spojrzeli za siebie. W podobnej odległości, z tyłu, podążali inni. Utrzymywany dystans wystarczył, by nie słyszeć ich niezbyt głośnej rozmowy, pozwalając szybko zareagować na niespodziewane zdarzenie. Choć otaczały go starszaki, Arto poczuł się bezpiecznie. Pozostał tylko niepokój. Czy Zem chciał mu powiedzieć, iż nie zamierza mu więcej pomagać? Zem milczał. Szedł powoli przed siebie, z rękami splecionymi za plecami. Czekał na pytanie, które, jak wiedział, Arto chciał mu teraz zadać. Nigdy nie sądził, że ktoś może mu udzielić odpowiedzi na to pytanie. Że Zem… – Znałeś Daela? – spytał niepewnie. Jego twarz znieruchomiała, przygotowana na nowe, zaskakujące rzeczy. – Wiesz co się z nim stało? Czy on…? – Znałem go na długo nim ty poznałeś jego, młodszaku – Zem patrzył gdzieś przed siebie. – Co stało się potem… Wiem tyle co i ty. Sam wiesz co się dzieje w akademii. Wątpię, byś mnie pamiętał. Widzieliśmy się tylko raz, a ty byłeś ledwie dwojakiem. Szkoda. Może wtedy… wszystko skończyłoby się inaczej. Arto spojrzał na towarzyszących im Żółtoskórych wojowników. Teraz nie wątpił, że Zem znał Daela. Właściwie, zaczął się zastanawiać dlaczego wcześniej go o niego nie zapytał. – Czy Dael… wiedział o was? O Żółtoskórych? – pozwolił sobie na odrobinę śmiałości, sprawdzając jak dalece szczera jest ich rozmowa. – Wtedy nie byłem jednym z Żółtoskórych, jak nas nazywacie. Mój poprzednik miał z nim… wspólne interesy. Obaj sądzili, że ten drugi jest kimś więcej niż się wydaje. Obaj na swój sposób się pomylili, choć razem byli jak Jin i Jang. Dael nie był jednym z nas, lecz podziwiał to jak trzymamy się razem. Rozumiał nasze zwyczaje, dlaczego staramy się być inni i dlaczego właśnie w ten sposób. Wy, Białoskórzy, zwykle nie próbujecie zrozumieć, dlatego nie pojmujecie tak wielu rzeczy. Szkoły, na przykład. – Szkoły? – Arto wyrwało się bezwiednie. Rozmowa była bardzo szczera, lecz rozumiał, iż to Zem ją kontroluje. Na razie mówił, Arto miał tylko słuchać. – Pokazaliśmy mu to wszystko, co ty dopiero poznajesz. On pokazał nam ją taką, jaka może być, lecz wtedy nikt się tym nie przejął. Myślę, że z pewnych miejsc nie da się zobaczyć całości obrazu. Siedzący na górze nie widzą co się dzieje na dole. By to zrobić trzeba się przenieść gdzieś indziej, wyjść na zewnątrz, a nie każdy to potrafi. Nie każdy chce próbować. Dael zrozumiał, że sam niczego nie zmieni i że inni nie zobaczą tego, co on. Dlatego mnie wybrał. Wyciągnął do mnie rękę. – Pomógł ci? – zagadki, same zagadki, pomyślał. Może później ułożą się w jakąś całość, lecz na razie niczego nie rozumiał. – Nikt nie rodzi się przywódcą. Nie każdy, kto może nim być ma szansę nim zostać. Byłem w poważnych kłopotach. – Zem spojrzał na niego nagle, odwracając głowę. Jego włosy zafalowały, przesuwając się na chwilę w bok. Bez mrugnięcia okiem wbił swoje spojrzenie w zaskoczonego Arto, który odpowiedział tym samym. Zem przesunął palcem pod oczami i znowu splótł ręce na plecach. – Moje oczy są takie przez zarazę. Zakażenie jakimś szczepem, na szczęście lekkie. Przeżyłem, lecz choroba pozostawiła we mnie swój ślad. Abym mógł widzieć, lekarze wyhodowali i wszczepili mi nową parę siatkówek i tęczówek. Rodziców nie było stać na pełną regenerację, dlatego te części mojego ciała nie są identyczne z tymi, które mi usunięto. Są czerwone od krwi, której nie maskują barwniki, jak w twoich oczach. Zem był u prawdziwego lekarza i nie trafił do akademii? Arto zajrzał w jego oczy. Skupił się na nich. Chciał dostrzec w nich coś z tego, o czym mówił, lecz Zem odwrócił wzrok. Znów zaczął patrzeć gdzieś przed siebie. – Przez kilka miesięcy po operacji ledwo widziałem obraz na projektorze. Byłem wtedy jajcogłowym, bardzo dobrym, lecz stałem się bezużyteczny. Byłem w połowie po tamtej stronie, młodszaku, choć nie tak daleko jak ty. Arto zatrzymał się. Nic nie wprawiłoby go w większe zdumienie. – Byłeś…? – powiedział głośniej niż chciał. Idący przed nimi wojownicy musieli to usłyszeć, lecz nie dali po sobie niczego znać. Zem także się zatrzymał. Odwrócił się do Arto. – Tak trudno ci w to uwierzyć, po tym co sam starałeś się zrobić? Arto nie od razu zrozumiał. – No tak… Trenuję jajcogłowych… Trenowałem, gdy byłem w grupie – poprawił się. – Ale żeby wojownik… – i kapitan, dodał w myśli, przywódca Żółtoskórych… To nie to samo! – Wciąż jesteś w grupie – przypomniał Zem. – Przede mną nie musisz tego ukrywać. Szanuję cię za tę decyzję. Oddać dowództwo… Niewielu w szkole by tak postąpiło, zwłaszcza w twojej sytuacji. – Skąd wiesz? – nawet się nie silił, by ukryć zdenerwowanie. Spiął się cały. Skąd Zem wiedział aż tyle? Nagle zrozumiał – Resket… Zem lekko się uśmiechnął. – Resket nie jest szpiegiem. Nigdy nie był jednym z nas. Jego rodzina… Twój wojownik starał się ciebie chronić, choć wiedział tylko tyle, ile uznałem za stosowne. Resket był bliżej nas i lepiej nas rozumiał. Wystarczyło, bym go przekonał, że potrzebuję jego pomocy, by ci pomóc. Zrobiłeś wielką rzecz, sprawiając, że chłopcy z twojej grupy są ci tak wierni. – Nie dość, by nie oszukiwać mnie za plecami, lub pomóc gdy ich potrzebowałem – stwierdził z wyrzutem, skierowanym bardziej na siebie niż na nich. – Zamiast tego najeżyli ogony i zaczęli bać się o swoje własne jaja. Zem znów ruszył przed siebie. – Taka jest szkoła. Tego nienawidził w niej Dael. To o wiele bardziej skomplikowane niż myślimy. On zdawał się coś z tego rozumieć, dlatego zaczął ode mnie. Stałem się jego pierwszym eksperymentem. – Eksperymentem? W jakim sensie? – W takim, jakim widzisz. Zawdzięczam mu swoje umiejętności, a przez to moją pozycję w szkole, tak jak ty. Trenował mnie i powstrzymał przed zmianą w wyrzutka, a pewnie i w beksę. Przekonał mnie, że mogę i potrafię walczyć. Na tym polegał jego eksperyment: chciał sprawdzić czy jajcogłowy może się stać prawdziwym wojownikiem. Kto wie, może gdyby je ja, nie wpadłby na ten wariacki pomysł? Dziś myślę, że on po prostu musiał spróbować. Tak bardzo starał się zmienić szkołę, że w końcu znalazł na nią sposób. Zmienić szkołę? Zdumiał się. Tak, to mogło być wyjaśnieniem zagadki. Dael walczył z dorosłymi. Był inny niż inni. Sprawił, że Arto został dobrym kapitanem. Nie wiedział jak, choć to na nim odbył się ten eksperyment. Czy to samo chciał zrobić ze szkołą? – Było nas już sześciu, gdy Dael wybrał dwunastu młodszaków, każdego z innej klasy – ciągnął Zem. – Ty byłeś jednym z nich. Mieliście zostać kapitanami, których potrzebował. Z nami mu nie wyszło. Twierdził, że byliśmy już za starzy, zbyt przywykli do szkoły. My byliśmy eksperymentem, młodszaku, wy mieliście być właściwym planem. Uczył was, a my staliśmy się obserwatorami. To wy mieliście zmienić szkołę, przejść przez nią jak ożywczy podmuch świeżego powietrza przez korytarz, dając młodszakom nowy wzór do naśladowania. Współpraca zamiast walki. Był jednak pewien warunek. Jeśli zmiana miała być trwała, wasza współpraca musiała powstać sama z siebie, bez jego pomocy. Żaden z was nie mógł wiedzieć ani o nas, ani o pozostałych. Arto zadrżał. Więc się nie mylił. Zem był dziwny, w taki sam sposób jak on. I takich jak ja jest dwunastu, pomyślał. Kim oni są? Czy ich znam? Jeśli są kapitanami, to na pewno. Muszę ich znać. Potem o to zapytam. Muszę zapytać. |