powrót do indeksunastępna strona

nr 07 (LIX)
wrzesień 2006

Jak nie kijem go, to rękawem
‹Shinobi›
Zastanawiam się, co właściwie oznacza termin „magia kina” w czasach, kiedy za pomocą kilku kawałków krzemu można zrealizować niemal dowolną wizualną fanaberię. Być może najtrafniej odnosi się on do filmowych atrap alternatywnych światów, z ich alternatywnymi prawami przyrody i logiki – im bardziej odmiennie od ziemskiego ekosystemu, tym bardziej „magicznie”. Ale ta sytuacja wygląda trochę tak, jakby Aleister Crowley przeistaczał się w Davida Copperfielda.
Zawartość ekstraktu: 50%
‹Shinobi›
‹Shinobi›
„Shinobi” co prawda nie posiada rozmachu „Władcy Pierścieni” ani nawet „Harry’ego Pottera”, ale prawo grawitacji cieszy się tu zdecydowanie mniejszymi przywilejami niż prawo pięści. Przede wszystkim niechybnie narzuca się wrażenie, że twórca filmu, Shimoyama Ten, starał się „podpiąć” pod komercyjny i artystyczny sukces fantastyczno-historycznych fresków swoich chińskich kolegów, Anga Lee i Zhanga Yimou. Wyszło mu to przeciętnie.
W swojej gruboskórności nie poczułem się oszołomiony dokonaniami obu wymienionych twórców z Państwa Środka, więc tym bardziej nie porwało mnie napakowane surrealistycznymi burdami romansidło Japończyka. Jednak w ocenie „Shinobi” nie użyję wyrazu „kaszana”, nie tylko dlatego że nie wypada rzucać mięchem. Powstrzymuje mnie od tego również dyskretne zauroczenie Japonią („dyskretne” – eufemistyczne określenie słabej znajomości tematu). Już sama mowa ojczysta Murakamiego może przyprawić o dreszcze. Z jednej strony wyróżnia ją ujmująca gracja, szacowna powaga, z drugiej dialogi brzmiące jak wymiana sierpowych za podbródkowe – czysty masaż dla ucha. Budząca respekt fonetyka japońszczyzny to dobry akompaniament dla motywów samurajsko-nindżowskich oraz problematyki (no dobra, pojęcie ciut za mocne w przypadku „Shinobi”) honoru, poświęcenia i „świętego obowiązku”. No i tragicznej miłości.
Shinobi to wojownicy należący do dwóch rodów, wzajemnie zantagonizowanych na mocy jakiegoś mitycznego ustanowienia. Ponieważ są oni istnymi demonami rozpierduchy, Hattori Hanzo (legendarny ninja, wierny poddany szoguna Tokugawa) swojego czasu narzucił im umowę o zawieszeniu broni. W roku 1614, pod pretekstem rozstrzygnięcia kwestii dziedzictwa władzy, rozejm zostaje zniesiony – oba klany mają wyłonić po pięciu najlepszych wojowników, którzy staną ze sobą do walki.
Dramatyzm historii opiera się na miłości łączącej liderów obu bojówek – piękną Oboru i pięknego Gen-no-suke. Jednak konflikt mięta vs powinność nie wyczerpuje humanistycznych treści filmu. Gen-no-suke próbuje przekonać bezlitosne maszyny do zabijania, że przelew krwi w imię mglistych racji nie ma sensu. Idzie mu to kiepsko, dzięki czemu możemy z zapartym tchem poobserwować wyczyny faceta masakrującego przeciwników magicznymi rękawami. Sam zakochany defetysta rozbija nindżowski oddział, surfując po jakichś krzywiznach czasoprzestrzennych (jak można domniemywać) i pozbawiając przeciwników cennych sekund, ech...
Ale nie jest (aż tak) źle: romans nie zawiera nadmiaru biszkoptów z bitą śmietaną, w iście tragicznym konflikcie racje jednostkowe kończą tak jak z reguły w świecie rzeczywistym – ta odrobina realizmu rekompensuje wolne żarty z praw fizyki i przewidywalność sporej części fabuły (wiadomo, kto się ostatnie z walecznych piątek). Ale chyba głównie owe wolne żarty czynią „Shinobi” wartym seansu. Hmm, na DVD?



Tytuł: Shinobi
Reżyseria: Shimoyama Ten
Zdjęcia: Masasai Chikamori
Scenariusz: Kenya Hirata
Obsada: Yukie Nakama, Jô Odagiri, Renji Ishibashi
Muzyka: Tarô Iwashiro
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: Japonia
Dystrybutor: Vision
Data premiery: 18 sierpnia 2006
WWW: Strona
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 50%
powrót do indeksunastępna strona

34
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.