– Niestety, los chciał inaczej. – Zem mówił dalej. – Dael nie zdążył otworzyć wam oczu. Byliście za mali, a on odszedł za szybko. Nie poznaliście szkoły takiej, jaką on widział, ani jaką chciał ją zobaczyć. Gdy już zaczynaliście coś rozumieć, gdy Dael zaczął do was docierać, gdy niemal byliście gotowi… – pokiwał głową. – Wtedy zginęli jego rodzice – odpowiedział za niego. – Głupi wypadek – Zem przytaknął. – Mógł zdarzyć się każdemu. Gdyby był wtedy z nimi, skończyłby tak samo. Może to byłoby nawet lepsze, dla niego, dla nas, dla was… lecz przeżył i miał czas, by zadecydować. Nim odszedł, zostawił was pod naszą opieką. To był błąd. Arto przypomniał sobie coś z ich ostatniej rozmowy. Czy Dael nie powtarzał zawsze, że będzie go uczyć? Lecz ani słowem nie wspomniał, że byli inni… – Dael was uczył. Uczył ciebie. Dlaczego ty nas nie uczyłeś? – Nigdy nie miałem tej wiary co on. Nikt z nas jej nie miał. A gdy odszedł… gdy zrobił to z własnej woli, niektórzy z nas poczuli się zdradzeni. Nie myśleliśmy o jego planie, nie w taki sposób, w jaki on by chciał byśmy myśleli – uśmiech Zema był dziwnie gorzki, jak grymas. – Minął rok, Dael milczał i zrozumieliśmy, że więcej się nie odezwie. Wtedy zaczęliśmy go nienawidzić. Dael ostrzegał, że każde dobre uczucie, jak przyjaźń czy miłość, łatwo zmienia się w nienawiść i gniew. Nie wierzyłem mu, lecz tak się stało, a ja nawet nie dostrzegłem kiedy. Zostawił nas niekompletnych, na wpół obudzonych, otworzył nam oczy, lecz nie wyjaśnił co widzimy. Zostaliśmy sami, słabi przez wiedzę, jaką nam przekazał. Wolność, uczucia, przyjaźń… Zem stanął. Oparł się plecami o ścianę. Pochylił głowę. Mówił z trudem, niemal z wysiłkiem. Arto ledwie zauważył, że ich ochrona się zatrzymała i odwróciła do nich plecami. Całą swoją uwagę skupił na Zemie. Na jego oczach Zem, wielki wojownik, jeden z władców szkoły i przywódca Żółtoskórych, zaczął się zmieniać. Mówił i wyglądał jak zwykły jajcogłowy czy słabeusz. Ten widok go przerażał. Po niedawnym uczuciu bezpieczeństwa nie został nawet ślad. – Nie wiem który z nas wpadł na ten chory pomysł – Zem mówił bardzo cicho. Arto musiał podejść bliżej, by go słyszeć. – Może nawet ja sam. Jeśli tak było, tej winy nie zmażę z siebie nigdy. To było jak… jak jakieś szaleństwo, zbyt wyrachowane na rozpacz. Postanowiliśmy, że zniszczymy jego plan, tak jak pomagaliśmy go rozpocząć. Tyle czasu starałem się to zrozumieć… – pokręcił głową. Długie, proste włosy rozwiewały się na boki. – Czasami, gdy dziecko dostanie coś, co staje się dla niego cenne, a potem to coś nagle się zepsuje, wtedy chce to zniszczyć, z czystej złośliwości, aby kogoś zmartwić lub zwrócić na siebie uwagę. Niektórzy z nas mogli poczuć zazdrość, że wy byliście dla niego ważniejsi. Zbyt łatwo uwierzyliśmy, że bez niego to się nie uda. Zdradziliśmy go. Ja go zdradziłem. Obiecałem was chronić, a tymczasem… Coś powoli wkradało się do świadomości Arto, jakieś przeczucie, jeszcze nie zdefiniowane, zbyt zamazane, by je rozpoznać, choć już przerażało swoim kształtem. Umysł na własną rękę składał elementy, zanim świadomie spróbował się nad tym zastanowić. Jakaś jego część już wiedziała, co Zem stara się mu powiedzieć, lecz nie potrafiła – lub nie chciała – przekazać tego do jego rozumu; czaiła się tylko gdzieś na krawędzi świadomości, ostrzegając. Świadomość była skupiona na słowach Zema, lecz reszta… Arto obawiał się zagłębiać w tę układankę. Chciał poczekać do chwili, gdy Zem skończy o niej mówić, lecz Zem nagle zamilkł. – Nie rozumiem… – bał się odezwać, lecz musiał. Zesztywniał gdy Zem szybkim ruchem chwycił go za ramiona i przyklęknął, patrząc mu w oczy. – Myślisz, że ja to rozumiem? – powiedział przez zaciśnięte zęby. Mówił szybko, sycząc jakby słowa sprawiały mu ból. – Myślisz, że łatwo mi o tym mówić? To był błąd, tak, lecz byliśmy zbyt mali, głupi i ślepi, aby to zrozumieć. Wierzyliśmy, że znaleźliśmy sposób na to, by zranić tego, kto zranił nas, bez zastanawiania się nad tym, że Dael wcale tego nie chciał, że mogliśmy zostać zranieni tylko dlatego, że on nas takim uczynił. Jak łatwo przyszło nam posunąć się tak daleko! Jak… jak to było możliwe? Jak słaba była ta granica, do dzisiaj nie rozumiem, nie wiem… Arto przestał oddychać. Bał się poruszyć jakimkolwiek mięśniem. Zem przerażał go bardziej niż Anhelo. Przecież wiem o czym mówi, powiedział sobie, ale nie chcę wiedzieć. Podświadomość szeptała, że jednak rozumie i nie może kłamać samemu sobie, lecz Arto nie chciał zgadywać. Chciał, musiał to usłyszeć. Oczy, w które patrzył nie były w Zemie jedyną rzeczą zabarwioną przez krew. Zem musiał ujrzeć jego strach i wątpliwości. Puścił go, niemal odepchnął od siebie i wstał, pełen gniewu. – Powinieneś się mnie bać, młodszaku, o tak, lecz nie teraz, tylko wtedy. Jeszcze się nie domyśliłeś? Herry, Herry był jednym z was, a Anhelo jednym z nas! Układanka mówiła prawdę. Od morderstwa się zaczęło i na morderstwie musi się skończyć – to przemknęło mu przez głowę – moim morderstwie, na mnie. Łańcuch zdarzeń, proste włókno, początek i koniec. U Anhela wszystko się odwróciło; jego uczucia stały się zaprzeczeniem, wyrosłym z nienawiści. Arto był inny i to go drażniło, bo kiedyś był taki sam. Wolał zabić niż przyznać, że to, co łączyło Iwena z Arto było tym samym, co kiedyś łączyło Anhela z Daelem. Sny, jego sny – dlaczego tak często był w nich Anhelo? Dlaczego Dael był w pobliżu, gdzieś obok, lub tuż za rogiem? Zem zamknął oczy, skrzyżował ręce na piersi i odetchnął. Arto stał i czekał. Czy Zem kiedykolwiek podzielił się z kimś tą potworną tajemnicą? Jego emocje były potężniejsze, groźniejsze. Wierzył, że Zem nie chciał go skrzywdzić, lecz jeśli Arto potrafił rzucić się bez powodu na Charko, czy Zem, ten prawdziwy Zem, nie mógłby się nagle rzucić na niego? Przerażony, bezwiednie cofnął się krok do tyłu. – Taki potwór jak Anhelo nie rodzi się sam, młodszaku. My odebraliśmy ten poród. Byłem razem z nim, gdy to zrobił. Wszyscy byliśmy – czy czerwone oczy mogą się zamienić w plastal? – W jednej minucie Herry stał tam, ufny, bo pamiętał, że Dael był naszym… towarzyszem. Tak bardzo nam wierzył, że gdy Anhelo kazał mu zdjąć zbroję, nawet nie zapytał po co. On… patrzył na nas jak na Daela, a chwilę potem to, co z niego zostało leżało na dole. Anhelo go popchnął, a my patrzyliśmy. Herry uderzył głową w barierkę i spadł. Nie wiedział co się dzieje, nie miał szansy zrozumieć. Spojrzenie czerwonych oczu stało się jeszcze twardsze. Już i tak były wąskie, teraz zwęziły się jeszcze bardziej. Arto drżał, lecz nie spuszczał z niego wzroku, w obawie przed tym, co mógłby z nim zrobić. Milczał, lecz nawet gdyby chciał, nie mógłby wydusić słowa. – Nie masz pojęcia w jaką nieskończoną wieczność może się zamienić dziesięć sekund. Uciekliśmy dopiero, gdy odezwał się sygnał w pluskwie Herrego. Nigdy nie zrozumiałem, dlaczego Dael wybrał Anhela, dlaczego mnie, dlaczego kogokolwiek, dlaczego byłem z nimi, tam, wtedy… To mogłeś być ty! – Arto poczuł zimny dreszcz na plecach – Nie wybieraliśmy. Padło na niego. A potem… dopiero potem, przeraziłem się. Ja i dwóch innych pierwsi zrozumieliśmy swoją straszliwą pomyłkę. Czwarty z nas… To go prześladowało. Nie wytrzymał, rok później skończył w akademii. Byłem z nim, gdy wyjął swoją pluskwę. Powiedział, że chce znowu usłyszeć ten dźwięk, lecz by tym razem to było po niego. Oni się załamali. Ja… chyba też, i Anhelo. Lecz jego to odmieniło. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Herry był planetarianinem, ani że rodzice Anhela mieli problem z urzędnikiem z dołu. Los, tylko los mógł to połączyć. Jak chorą satysfakcję mu to dało… Zem wyprostował się i oparł o ścianę. Znieruchomiał, zamknął oczy. Milczał. Przypominał sobie, czy odwrotnie – wymazywał? – Ilu…? – wydusił Arto, nie potrafiąc dokończyć pytania. – Ilu? – Zem powiedział sztucznie, jakby Arto spytał się ile widzi plam na ścianie – Było was dwunastu, Arto. Teraz zostało tylko pięciu. – Pięciu… – Zem pierwszy raz nazwał go po imieniu, lecz Arto nie zwrócił na to uwagi. Pięciu, z dwunastki – tylko o tym myślał. Był jednym z tych, którzy przeżyli, aż do dzisiaj. Jutro, pojutrze, może nas być tylko czterech, pomyślał. Nas, ich… Im także Zem opowiadał o Herrym? – Wszyscy jesteście kapitanami – głos Zema znów był spokojny. Powoli wracał do siebie – Wszyscy się wyróżniacie. Dael miał rację. Bez niego nie stałoby się tak jak zamierzał, lecz byłoby lepiej, nawet jeśli każdy z was na swój sposób go rozczarował. Ja, ty, Anhelo, jesteśmy tacy sami: dotknięci, nie! naznaczeni jego ideami i przeklęci, bo zrozumieliśmy je inaczej niż należało. – A inni? – to nic, że Zem znowu stał się taki jak zawsze, on już wiedział, że to taka sama maska jak jego własna, choć to, co skrywała, było znacznie gorsze. – Zrobiłem wszystko, byście o niczym nie wiedzieli, zwłaszcza o nas – popatrzył bacznie na Arto. – Jednak Dael wierzył, że sami potrafilibyście się odszukać. Nie wszystkich znasz. Może ich odnajdziesz, jeśli się rozejrzysz, choć nie jestem pewien czy powinieneś to robić. Arto pomyślał. Przecież był ktoś, kogo zawsze sobie cenił. Inny kapitan, w którym widział wiele z samego siebie i który też wiedział jak organizować swoją grupę. – Pilp? Uśmiech Zema wydał mu się dziwny. Nie pasował, był jak oszustwo, lecz oszustwo o którym wiedział, które znał i rozumiał. Uspokoił się trochę bardziej. – Trzej pozostali są młodsi od was. Nie pamiętają Daela tak dobrze jak wy. Dla nich jest ledwie bajką z dzieciństwa. Żaden nie wie o pozostałych. Tylko ty znasz całą prawdę. – Bo wkrótce dołączę do Herrego – powiedział zimno. – Bo to się nie skończyło. Zem kiwnął poważnie głową. – Nie od razu zacząłem działać. Długie miesiące nie byłem sobą. Potem przypomniałem sobie, że obiecałem was bronić, a zamiast tego przyczyniłem się do śmierci. Anhelo nie przestał. Przez to, że nic nie robiłem, przyczyniłem się do dwóch kolejnych. Nie tak postępowali moi przodkowie! Wtedy jeszcze nie byłem Żółtoskórym, ale czułem, że to moja jedyna szansa. Przejąłem swoją grupę i zacząłem wojnę z Anhelem. Przekonałem innych, że Anhelo zagraża szkole. Widzisz, w tamtych czasach nikt nie zabijał wojowników. To on zaczął. Zanim zacząłem działać, dopadł kolejną dwójkę, potem kolejną. Zaczął nabierać wprawy, lecz policja zaczęła coś podejrzewać. To go powstrzymało, a mi pozwoliło działać. Wy byliście tylko nieświadomymi pionkami w grze, lecz nawet gdyby… Anhelo zebrał wokół siebie innych morderców. Nie mogąc polować na was, znalazł sobie inny cel, lecz nigdy nie spuścił was z oka, nawet na chwilę. Zawsze czekał na wymówkę. – A ja mu ją dałem… Iwen. Inny cel, dużo innych celów. Skazał się gdy postanowił mu pomóc. Zakręciło mu się w głowie. Zbyt wiele nowych wiadomości… – Gdy stary przywódca Żółtoskórych skończył szkołę, wybrał mnie na swojego następcę. To też nie był przypadek. Dzięki temu mogłem lepiej spełniać naszą obietnicę. Dla nas obietnica dana komuś, kto już nie żyje, to święta sprawa, coś ponad wasz honor wojownika. My to rozumiemy – wskazał na jedną z wyczekujących grup. – Moi towarzysze są dobrym narzędziem, a ja jestem dla nich dobrym przywódcą. Z ich pomocą, z pomocą moich sojuszy i mojej grupy utrzymywałem równowagę między nami a Niebiańskimi Wrotami i ich sojusznikami – na chwilę zamilkł, myśląc o czymś. – Jak wiele wiesz o Włóczni? – Tyle co wszyscy – przyznał szczerze. – To była robota Anhela i… Myślę, że to on wydał tamtą dwójkę, choć… – Nie masz dowodów? – twarz Zema wykrzywił nienaturalny grymas. – Ja je mam. W tamtym czasie Anhelo był słusznie podejrzewany przez policję o inne morderstwo, ale był zbyt dobry, by było to coś więcej niż podejrzenie. Popełnił błąd i dorośli zaczęli mu się przypatrywać. Śledził go każdy perceptor w zasięg którego wszedł, latały za nim automaty. Nie tylko nie mógł zabić, nie mógł nawet nikogo uderzyć. By się oczyścić, posłużył się Włócznią. Zmusił ich do morderstwa. Młodszaki same się postarały, by wszystko wyglądało na wypadek. Nie było to trudne. Erst był trochę głupi, dorośli łatwo uwierzyli, że sam wlazł gdzie nie powinien. Lecz Anhelowi nie o to chodziło. Sprawił, że podejrzenia padły na dwóch wojowników z Włóczni, którzy się załamali. Postarał się, by dorośli oskarżyli ich nie tylko o wypadek z Erstem, lecz także o morderstwo popełnione przez niego. Tamci dwaj byli zbyt załamani, by zaprzeczać. Ich czyn zniszczył ich od środka, było im wszystko jedno czy skażą ich za jedno zabójstwo, czy za dwa. Rząd zabrał ich do akademii, razem z rodzeństwem, rodziców zesłano do kopalni na Arielu, a Anhelo przestał być obserwowany – spojrzał na Arto. – Czy teraz rozumiesz? Zszokowany, zdobył się tylko na to, by kiwnąć głową. Nic dziwnego, że od tego zdarzenia Włócznia nie była tą samą grupą. Chłopcy stali się bardziej ponurzy i zdenerwowani. Ciążyło na nich piętno morderców i choć niewielu spoza Włóczni o tym wiedziało, każdy z nich nosił je w sobie. Było tylko kwestią czasu nim wszyscy trafią do Akademii lub staną się tacy jak Anhelo. – Ja o tym wiem, wszystko, i mam dowody. Anhelo wie o tym, że wiem i że w każdej chwili mogę go usadzić, lecz wie też, iż ja wiem, że wtedy wyjawi prawdę o Herrym, o tym, że ja tez tam byłem. Obaj mamy wiele do stracenia, możemy zniszczyć się nawzajem, jednak Anhelo rozumie, że on straci najwięcej. Jemu grozi kara za morderstwo, podczas gdy ja wywinę się ledwie współudziałem. Jego za to zabiją, mnie poślą do akademii. Nie wiem co jest gorsze… – Za takie informacje można polecieć prosto do puszki! – szepnął Arto. – Ale ja i tak już w niej siedzę, więc dla mnie to żadna różnica… – Wspomnij o tym komuś a sam pomogę ci się w niej położyć – Zem ostrzegł beznamiętnym głosem. – Radzę ci uważać z tą wiedzą. Nie zamienisz jej na broń. Rozjaśnienie, w którym poszedłbyś z tym na policję byłoby twoim ostatnim. Nie masz dowodów w ręku, dorośli, by ci uwierzyć, musieliby najpierw sprawdzić prawdziwość zeznania. Anhelo nie czekałby aż skończą, a wraz z tobą umarłaby cała sprawa. Dla niego skończyłaby się najwyżej nieprzyjemnością kilkumiesięcznej obserwacji, a z tym umie sobie poradzić. Zem mówił prawdę. Informacja, poparta dowodami, mogłaby go zniszczyć, lecz Arto ich nie posiadał, a nawet gdyby, Anhelo mógłby coś w porę spostrzec. Wtedy los jego i Nowego byłby przypieczętowany. Dowodami byłyby dopiero ich wypadki. Być może zapłaciliby za to także inni chłopcy z jego grupy. Historia Włóczni mogłaby się stać historią Smoka. Anhelo był dość sprytny, by zatrzeć ślady. Nie bez powodu tyle lat pozostawał bezkarny. – Oczywiście, że nikomu o tym nie powiem! – zarzekł się. – Ale jeśli to mi nie pomoże… – To po co o tym mówię? To proste. Pomagam ci zrozumieć twojego wroga, sposób jego działania, myślenia, metody rozwiązywania problemów. Dla mnie odkrycie prawdy o Włóczni było kluczem do zrozumienia jego motywów, naszą małą, prywatną Wojną Wtyczek. Pomogło mi także stworzyć równowagę między nami. Wiem coś, czego nikt wiedzieć nie powinien. Niewielu o tym wie, a ci co jakimś sposobem wiedzą, wolą milczeć. Anhelo skutecznie zamyka usta tym, co wiedzieć nie powinni. Mamy swoją cichą umowę, rozejm, który daje mi przewagę w działaniu, lecz nie dotyczy on nikogo spoza mojej grupy i naszych starych układów z czasów Daela. Nie obejmuje nawet moich towarzyszy skóry, lecz oni tego nie potrzebują. Anhelo nie może tknąć ciebie palcem, tak jak nie może tknąć Pilpa i innych. Gdyby to zrobił, następnego rozjaśnienia miałby na głowie policję. Dobrze wie, że bym to zrobił. Lecz ta umowa dotyczy tylko jego własnych palców i tylko uczniów Daela. Nic nie stoi na przeszkodzie, by Anhelo osobiście dobrał się do twojej grupy, czy zabił cię rękoma swoich sojuszników. To przed nimi musimy cię strzec. Teraz Arto zrozumiał dlaczego Anhelo odmówił sobie przyjemności zabicia go własnoręcznie. Znalazł źródło bierność Niebiańskich Wrót wobec Zema. Flara mogła robić z nimi co chciała, ale na jak długo? Kiedy sprawy zajdą tak daleko, że… Zacisnął oczy. Zem musiał mieć chwilę słabości, że mu o tym odpowiedział. A może to było jego poczucie winy… – Gdzie była moja nietykalność, gdy omal nie zabił mnie w łazience? – zaprotestował. Barki Zema opadły. – Kilka rozjaśnień wcześniej podjąłem pewne kroki, by… to zakończyć. Próbowałem coś zrobić, lecz nie wiedziałem, że było już za późno na półśrodki. Naciągnąłem naszą umowę, by zmusić go, by z ciebie zrezygnował. On odpowiedział tym samym. Wiedział, że ten jeden raz ma do tego prawo. Gdybyś wtedy tylko patrzył, nie mógłby cię tknąć. Jednak… – …to była moja inicjatywa – odgadł. – Dałem mu pretekst. Cała wasza równowaga trwała do chwili, gdy… gdy wybrał sobie nowy cel, a ja… stanąłem w jego obronie. – Nasza cicha umowa nie obejmowała przypadków, gdy jeden z was będzie go zaczepiał. – Zem wykrzywił się w dziwnym uśmiechu. – Nie przyszło mi do głowy, że możecie być tacy głupi, ale nie przewidziałem wielu innych rzeczy… Anhelo nie mógł tego znieść. Nawet ja nie wiedziałem, że może odebrać to tak osobiście. Zraniłeś go zbyt głęboko, rozdarłeś bliznę, o której myślał, że dawno się zagoiła. Gdy zginiesz, będzie to także moja wina. Chas i jego stopnie były tylko wymówką, by się z tobą skontaktować. Chciałem dać ci protektorat, lecz inny, ponad te zwykłe. Przykro mi, młodszaku, lecz nie zdołam temu zapobiec. Nie mogłem zapobiec żądzy, jaką poczuł Anhelo, gdy dowiedział się, że do szkoły trafił planetarianin, ani temu co zrobiłeś, by go przed nim bronić. To był tylko bezsilny gest, który… Ale o tym nie mogłeś wiedzieć. Nasza umowa to już przeszłość, traci na ważności z każdym rozjaśnieniem. Mnie i Anhela wiąże zbyt wiele spraw, by jeszcze się nią przejmował. Arto nie odpowiedział. Zem ukrywał coś więcej. Widział dziesiątki sposobów na nagięcie umowy i dziesiątki pytań dlaczego nie postąpił w ten czy inny sposób. Gdyby Zem naprawdę chciał pomóc, to jakoś by zdołał, nieważne jak gęsta sieć zależności splatała ich ze sobą. Zawsze jest jakieś wyjście, powiedział sobie, zawsze, lecz ty go nie szukasz. Zrozumiał, że nawet znajomość Zema z Daelem nie czyniła go innym od reszty uczniów – jedynie wyjątkiem, kimś lepszym, lecz niczym więcej. Zem przejął się tym, co robił Anhelo, lecz Arto już wiedział, że to tylko uczucie. Zem nie myślał tak, jak chciał tego Dael i jak Arto właśnie zaczął myśleć. Nie potrafił zrozumieć, że wiedza to nie wszystko, nie był gotowy do prawdziwego poświęcenia. Zem, ja zaczynam rozumieć o co chodziło Daelowi. Ty tego nie potrafisz. Może rzeczywiście byłeś za stary na jego dar. Poczuł dojmujący żal, jakiego nie czuł od wielu lat, za wszystkim, za Daelem, za innymi, za tymi siedmioma, i za Pilpem. Za tym, co już się stało i tym, co stanie się z nimi. – Mogłeś mnie ostrzec! – niemal zawołał. – Dlaczego mi pozwoliłeś pobić Pilpa? – A co miałbym zrobić? Co ty mógłbyś zrobić? Oddałbyś mu młodszaków i przeprosił? Moi przodkowie mawiali, że żaden płatek śniegu nie pada w niewłaściwe miejsce. Może to ułatwi ci twoją drogę. Arto opuścił głowę. Zem miał rację. Gdy już zgodził się na propozycję Karrosa nie było nic, co mógłby zrobić, by wyjść z tego z twarzą. Jednak nie pomogło mu to ani trochę. Nie potrafił podejść do swojego losu jak Zem – z akceptacją. Nie chciał się poddać. Westchnął. Poczuł się mały i słaby. To nie musi się stać w szkole, ale to się stanie. Zem nie pozostawiał mu żadnych złudzeń. – Wiem, to wszystko nie brzmi dobrze – przyznał Zem. – Nie daję ci wielkiej szansy, bo jej nie widzę. Jednak… W pewnym sensie, mogę ci pomóc. – Jestem skończony – odpowiedział, zrezygnowany. – Sam tak powiedziałeś, na początku. – Nie powiedziałem, że cię ocalę. To niemożliwe. Popatrz na nas. Obaj myśleliśmy, że coś znaczymy, bo rządziliśmy, nie mieliśmy sobie równych i mieliśmy układy – dlaczego Zem wciąż mówił w czasie przeszłym, pomyślał Arto, czyżby i on…? – Lecz to się nie liczy. Prawdziwą potęgą jest sama szkoła. Ona może zniszczyć każdego. Dla niej nawet najsilniejszy starszak, czy cała grupa, jest niczym. Anhelo skierował ją przeciwko wam swoimi kłamstwami, prośbą, groźbą, nawet impulsami. Przelał na ciebie całą złość, jaką wciąż czuje do Daela. Niszcząc ciebie, czuje satysfakcję, że krzyżuje jego plany, nawet jeśli od dawna nie ma już żadnego planu. Im dłużej mu uciekasz, tym jego gniew staje się większy. W końcu odbierze mu rozum. On nie pozwoli ci żyć, nawet jeśli musiałby rozwalić całą stację, ze sobą i z tobą w środku. Mimo to, chcę spróbować. Przegram, wiem, lecz jestem to winien Daelowi i wierzę, że twój przykład może coś zmienić. Mogę pomóc ci wytrzymać, tak długo aż nasi wrogowie odejdą od zmysłów. Arto wspomniał podobny konflikt, sprzed dwóch lat. Część szkoły stanęła przeciwko jednemu z uczniów. Tylko część, lecz to wystarczyło. Wielu go ganiało. Chłopiec marnie skończył. Miał wtedy trzy lata więcej niż Arto dzisiaj. Zrozumiał prawdziwe znaczenie słów, które powiedział Anhelowi w twarz. Nie chodziło o ich znaczenie; mógł mu powiedzieć cokolwiek innego, liczyło się kto i jak to powiedział. To wtedy podpisał na siebie wyrok śmierci. Od tej chwili Anhelowi zależało na Iwenie tylko dlatego, że Arto go bronił. – Chcesz to tylko wydłużyć! – zawołał. Robił wyrzuty starszakowi, wiedział o tym, lecz zrobiło mu się tak wszystko jedno, że nie mógł się powstrzymać. Z dziwną obojętnością uświadomił sobie, że Zem chce go wykorzystać. – Do tego się to sprowadza. Do wydłużenia – potwierdził Zem. – Nie wygramy z całą szkołą. Jesteśmy silni, lecz nie aż tak. Mamy wpływy i znajomości, lecz sam już wiesz, że to nic nie znaczy. Jednak… możemy ułatwić ci życie. – Myślisz, że jeśli dość długo pozostanę przy życiu, rozwścieczę Anhela tak bardzo, że gdy mnie dopadnie to popełni błąd – powiedział z chłodną pewnością w głosie. – Że moja… nasza śmierć nie będzie wyglądała na wypadek. – Też o tym myślałem – Zem włożył ręce do kieszeni. – Wykorzystam każdy jego błąd, jeśli to ocali pozostałych. Cała szkoła skorzysta na odejściu Anhela. – Chcesz pomóc mi, musisz też Iwenowi. – Taki mam zamiar. Oczywiście, nikt o niczym nie może wiedzieć, nawet on. Mogę cię bronić pod pozorem utrzymania ładu w szkole. Postaramy się aby wasza droga częściej była czysta, ułatwimy poruszanie się poza szkołą. Zatroszczymy się, by nikt nie odkrył gdzie mieszkacie i nie zaczaił się na was pod drzwiami, jak my dzisiaj. Zwrócimy wam honor, na tyle, na ile zdołamy, lecz reszta zależeć będzie od was. Arto zastanowił się czy taka wymówka da się utrzymać, gdy będzie potrzebował pomocy Żółtoskórych także poza szkołą. Czy wtedy Zem ujawni prawdziwe zamiary, czy pozostawi go samemu sobie? – To wystarczy – odpowiedział po chwili wahania. – Dziękuję. Zem wyprostował się. Na jego barkach nie było już tego niewidzialnego ciężaru, który dźwigał kilka chwil temu. Odszedł już kilka kroków, gdy Arto przypomniał sobie o robaku. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że zepchnął tę sprawę głębiej, lecz nie zapomniał. Zema mógł wykluczyć. Mając Resketa, nie potrzebował robaków. Lecz jeśli jakieś robaki wciąż tkwiły w jego konsoli, ktoś inny mógł widzieć ich rozmowy na lekcji i poznać, że wyrzucenie z grupy jest zwykłym oszustwem. – Zaczekaj! – zawołał. – Konto Janusa… to stare konto Daela, czy tak? Zem zatrzymał się, odwrócił. Pokiwał głową, jakby się spodziewał tego pytania. – Stworzył je, by was obserwować. Skasowałem je tydzień po jego odejściu, lecz robaki odtworzyły je w innym miejscu, w nieznany mi sposób. Ich transmisje są jedynym śladem pozwalającym na jego wykrycie. Ono musi tkwić gdzieś w rdzeniu systemu, gdzie nawet Kosa nie potrafi się dogrzebać. Dlatego je zostawiłem. Byliśmy wtedy pod obserwacją Kosy i… Potem wykorzystałem je, by mieć was na oku. Niestety, to samo robił Anhelo. To miało sens. Tylko czy Dael nie przewidział, że w końcu znajdą tego prostego robaka? Co więcej, skoro Zem skasował Janusa, dlaczego robak pozostał aktywny, dlaczego odtworzył konto? Nie powinien się jakoś wyłączyć, usunąć czy zawiesić? Chyba że… Dael oczekiwał, że pójdą tym śladem i odkryją siebie nawzajem? Czy konto Janusa miało być impulsem rozpalającym ich współpracę? Jeśli tak, to już jest historia. Robak nie wrócił, sprawa została zakończona, na dobre. Anhelo nie wykorzysta Janusa, by go tropić. – A wtedy, gdy dałeś mi pliki o pluskwie, nie znalazłeś w mojej konsoli czegoś dziwnego? Opowiedział co znalazł Rejkert i czego się obawiał, lecz nie wspomniał o koloniście. Był podejrzanym, lecz nie on jeden potrafiłby to zrobić. I nie miał motywu. – Jeśli ten jeden robak, w mojej konsoli, pochodził od Daela, to skąd wziął się ten drugi, w konsoli Iwena? – skończył, rozkładając ręce. – Był tam na długo zanim zdobyłem pluskwę, zanim nawet pomyślałem, że mógłbym cokolwiek z nią zrobić! To mogłaby być robota Anhela… ale po co, jeśli obaj mieliście dostęp do Janusa? Myślałem o Kosie, ale czy jej robaki dają się tak łatwo wykrywać? To bez sensu! Zem chwilę milczał, ważąc odpowiedź. – Masz rację – przytaknął po dłuższej chwili. – Gdyby to byli oni, niczego byś nie zauważył. Anhelo spróbowałby podłożyć coś lepszego, jeśli nie za pierwszym, to za drugim razem. – Więc mogę mieć…? – Arto zmroziło. – Nie. Gdy przesłałem ci pliki, twój system był czysty. Nie widzę powodów, dla których ktoś miałby ci wtykać aż tak skomplikowane robaki, bym nawet ja nie mógł ich wykryć. Każda taka próba, za wyjątkiem Kosy, ściągnęłaby uwagę Protektorów. Oni śledzą sieć w poszukiwaniu skomplikowanych robaków, bo zwykle oznacza to, że Podziemie jest w pobliżu. Ufam, że dobrze pilnujesz plików, które ci dałem? – Skasowałem je parę rozjaśnień później – przyznał. Gorycz tamtej porażki była niczym wobec tego, co czuł dzisiaj. – Jeśli chciałeś mnie chronić, dlaczego mi je dałeś? Zem na chwilę przymknął oczy. Z zadowolenia, czy z niedowierzania? – Nie pozostawiłeś mi wyboru. Każdy myślący uczeń wchodzi kiedyś w okres, gdy zaczyna się interesować swoją pluskwą. Ci, którzy zaczynają wcześniej, jak ty, są szczególnie zagrożeni. Brak ci doświadczenia, brak wiedzy, by zrozumieć. Dałem ci je, byś nie zadawał niewłaściwych pytań niewłaściwym osobom. Tak było bezpieczniej, dla ciebie i dla mnie. Nie uprzedziłem cię o pluskwach zabezpieczających nasz towar, gdyż były one testem. Byłem ciekaw czy naprawdę jesteś taki sprytny jak mówił Dael. Gdybyś nie zdał… Arto spojrzał na niego, zaskoczony. Myślał, że sam przekonał Zema, by mu pomógł w tej sprawie, tymczasem on to wszystko ustawił! Jak śmieszne stały się dla niego dawne obawy o to, co Zem mógłby z nim zrobić. Wystarczyło tylko poprosić… – Myślałem, że coś odkryję – przyznał. – Wiem, pomyliłem się. Gdyby coś tam było, już byś o tym wiedział. O ile lepiej by się teraz czuł, gdyby nie ta próba. Wszystko potoczyłoby się inaczej. Wciąż marzyłby o ucieczce, wciąż wierzyłby, że to możliwe. Mając zagłuszacz od Arista, zacząłby snuć nowe plany. Nie zauważyłby co się dzieje z Iwenem. Anhelo dalej by go męczył, lecz nie próbowałby go zabić. I może, w końcu, by się znudził. Tyle błędów, przez jedną decyzję… – Nie uwierzyłbyś mi na słowo. Na wielki kosmos, byłeś tak zdesperowany, że zapytałeś mnie, prawie nieznanego starszaka, o największą tajemnicę szkoły! Bałeś się, i słusznie. Gdyby na moim miejscu był ktoś inny… To wyjście wydało mi się najlepsze. – To Dael wyciągnął je z Urzędu – odgadł. – Tak, to był on. Wyjął je z systemu, z prawdziwego Głównego Systemu Rządu, ale już wcześniej podobne, mniej kompletne pliki krążyły po szkole. Dael nauczył mnie jak je aktualizować, lecz nigdy nie potrafiłem się zmusić, by to zrobić. Ryzyko jest ogromne, młodszaku, a ja go nie potrzebuję. Tak jak ty. Zem jeszcze raz spojrzał na Arto, po czym odszedł razem ze swoimi wojownikami, znikając w bocznym korytarzu równie cicho jak się pojawili. Arto został sam. Przez długą chwilę stał tam, gdzie go pozostawili. Nie dziwił się już, że nie rozumie Żółtoskórych. Oni byli zupełnie innymi ludźmi. Okrutnymi, to prawda. Dość o tym słyszał, by w to nie wątpić, lecz tam, gdzie każdy jest okrutny, prawdziwym okrucieństwem jest rozumieć zbyt wiele. Wierzył, iż Zem zaakceptuje jego decyzję o odejściu ze szkoły. Nie czuł, by podjął ją choćby o rozjaśnienie za wcześnie. Anhelo nie odpuści, nieważne czy tam wróci czy nie, lecz poza szkołą nie będzie miał sojuszników. Arto miał Zema. |