– Wiem o tym – przyznał niechętnie Arto. Po przedwczorajszym nawet Iwen to rozumiał – ale rodzice nie potrzebowaliby nas, gdyby nie mieli kłopotów. A to znaczy… Kiwnął głową w stronę najbliższego rozbitego perceptora, tkwiącego na ścianie, tuż pod sufitem. Jasne, uznał Iwen. Rodzice są obserwowani. My pewnie też. To już wiem. Zaczął rozumieć za co Arto tak nienawidził swojej pluskwy. Mylił się. Nie chodziło tylko o udaremnioną ucieczkę. Pluskwa zmuszała dzieci do posłuszeństwa. – To nic – Ros nawet tam nie spojrzała. – Wystarczy, że ja będę w szkole. Mi nic nie grozi, a wy możecie się spotykać poza szkołą. – To nie to samo. Możemy przestać do niej chodzić, ale w ten sposób zwrócimy na siebie uwagę. Nie możemy narażać wszystkiego tylko przez szkołę. – Tylko przez szkołę? – spytała ironicznie. – Więc co? Masz inne propozycje? Ros zmieszała się. Gdzieś znikła okazywana im wyższość. Przestała atakować i zaczęła myśleć. – Nie wiem co robić – przyznała. – Przedwczoraj słyszałam tyle strasznych rzeczy, że nie byłam pewna czy wyjdziecie z tego żywi. – W domu nie możemy zostać. Nie możemy powiedzieć o szkole, bo wyjdzie na to samo. Nie możemy udawać, że do niej chodzimy, bo Kosa może coś zauważyć. Nie bez powodu powiedzieli mi o wszystkim. Nie bez powodu musimy się w to bawić. Boją się, że zwrócimy na siebie uwagę. Dlatego musimy udawać, że nic się nie stało, za wszelką cenę. – Musimy? – Iwen nie wytrzymał. Rozpaczliwie nie wierzył w brak innego wyjścia. – Iwen, szkoła to mój teren – uspokoił go. – Znam ją, może nie taką jaka stała się teraz, ale to też wystarczy. Wciąż są tam starszaki, które zechcą nam pomóc, nawet jeśli… jeśli nie robią tego dla mnie, tylko dla siebie. Musimy tam wrócić, bo jest tam Gwiezdna Flara i Zem… – I my. Dziewczyny – Ros popatrzyła na Arto nieco łagodniej. – Wciąż nie wierzysz, że możemy wam pomóc? Jakoś dotąd nie widziałem tej twojej pomocy, Ros, pomyślał Iwen. – Jak? – Arto musiał myśleć tak samo. – Dalej będziecie odpędzać swoich chłopaków, jeśli będą nas ganiać? To nie wystarczy, nawet gdyby zrobiły tak wszystkie dziewczyny w całej szkole. To ich tylko rozwściecza. Arto stał się zbyt przygnębiony, by dłużej złościć się na Ros. Wciąż jej nie lubił, lecz tak rozpaczliwie potrzebował pomocy, że nie miał nic przeciwko temu, żeby przyjąć ją nawet od kogoś takiego – od dziewczyny. – Nie wiem – przyznała Ros. – Tego już nie spróbujemy. Ale coś wymyślę. – Też nie chcę tam wracać – przyznał Arto. – Nie teraz, kiedy… Ale damy sobie radę, zobaczycie. Arto wcale nie szedł do szkoły z taką pewnością siebie na jaką wyglądał. Była ona tylko dla Iwena lecz, paradoksalnie, odkrycie jej pozorów było dla niego uspokajające. Nie on jeden się bał, a to znaczyło, że Arto nie zachowuje się jak byle głupek, nieświadomie pchający się w niebezpieczeństwo. Wiedział, że ono tam jest, znał jego rozmiary, lecz przede wszystkim miał także wiarę w powodzenie, której jemu tak bardzo brakowało. – Jak? – spytał. – Co chcesz zrobić? Jak możemy… – Tak samo jak przedwczoraj, Iwen. Tak samo jak wyszliśmy. Iwen przystanął. – Chcesz się trzymać dorosłych – stwierdził. – I perceptorów – Arto skinął głową w stronę ściany. Iwen zrozumiał, choć nie od razu uwierzył. Nie w sam pomysł, bo ten był dobry, lecz w to, że Arto na tyle się przełamał, by to zrobić. Przedwczoraj Arto robił różne rzeczy, lecz każda sprawiała mu ból równie fizyczny jak wyrywanie zęba. Przez pięć lat uczył się sam załatwiać szkolne problemy, bez pomocy dorosłych. Nawet Iwen wiedział jak się taka pomoc kończyła. Dotąd obie rzeczy były ich wrogami. Teraz będą ich cichymi sprzymierzeńcami. – Czy to się uda? – Musi – Arto wzruszył ramionami. – Anhelo nie odważy się zaatakować w obecności nauczycieli. A nawet… nawet jeśli, wtedy nam i tak się nic nie stanie, a jego zamkną w areszcie, i to na o wiele dłużej niż nas. Może nawet pójdzie do więzienia, albo do akademii – spojrzał mu w oczy. – Beksy to wytrzymują, my też możemy. Mam gdzieś co będą o nas mówić. Musimy tylko dotrwać do końca, a potem… Potem nie będzie już szkoły, pomyślał Iwen. Jeszcze kilka dni i będzie koniec. Im więcej Wilan dowiadywał się o Lerszenie, tym mocniej czuł, że będzie on nie lada kłopotem. Co więcej, z niepokojem zauważył, że tylko on, aż dotąd, nie miał wobec niego żadnych podejrzeń. Nawet Buris coś wiedział, choć nie chciał lub bał się mówić. Musiał to sprawdzić. Jeśli Kosa obserwowała Lerszena… Wystarczy jeden głupi przypadek, by wszystko otchłań wzięła. Wilan nie zamierzał pozostać ostatnim nieświadomym. Po ostrzeżeniach Zefreda obiecał sobie, że nie będzie o nic pytał Burisa. Nie ufał już żadnemu z nich, wyraźnie czuł, że jego podejrzliwość zamienia się w chorobę, lecz nic nie mógł z tym zrobić. Nie chciał też znowu ciągnąć Rubia za język. Wybrał Susumi. To ona wpadła parę lat temu na pomysł cichego prześwietlania każdego nowego pracownika, co dość szybko stało się tradycją, a swego czasu przerodziło się nawet w zakładową wojnę szpiegowską. Wtedy też Susumi prześwietliła Burisa. Wilan łatwiej niż inni dodawał dwa do dwóch, lecz, nie licząc Lerszena, ostatniego nowego mieli dwa lata temu, a od trzech przestało go to interesować – dość, by wypaść z obiegu. Jeśli ona nic nie znalazła, tym bardziej nie znajdzie on. Złapał ją podczas podłączania systemów napędu. Pęki przewodów energetycznych i sterujących zwieszały się wszędzie dookoła, wyślizgując się z zaczepów, w które je wkładała. Ręce aż po łokcie miała ukryte w lekkich, prostych wysięgnikach przedłużających rękę. Zamontowana na końcu urządzenia pięciopalczasta końcówka chwytna wiernie naśladowała ruchy dłoni operatora, przesyłając do rękawicy wrażenia czuciowe. Miałeś za krótkie ręce? Brakowało ci trzeciej, czy czwartej? Wystarczyło pójść do magazynu i założyć dodatkową, sterowaną neuronowym interfejsem. Lewą, skróconą ręką Susumi zacisnęła klamrę, wydłużając prawą, by pochwycić pęk trzy metry dalej, naciągając go tak, by zmieścił się w prowadnicę. W dwóch wolnych palcach mechanicznej dłoni trzymała ciężką zaciskarkę, gotowa wykorzystać pierwszy moment posłuszeństwa przewodów, by przygwoździć je na przeznaczonych im pozycjach. Była kosmicznie zręczna, pomyślał, obserwując jak stara się zapanować nad setką przewodów jednocześnie. Głośne przekleństwa ostrzegły go, iż miała szczerze dość problemów z montażem. Nie był to najlepszy moment, lecz sprawa była pilna. – O co chodzi? – wyraźna irytacja zmieniła się w lekkie zdziwienie, gdy zobaczyła kto ją zaczepił. Wilan nie zwykł przeszkadzać im w pracy. Susumi nie przerwała czynności, jedynie na moment odwróciła głowę w jego stronę. – Skończyłaś sprawdzać tego nowego, Lerszena? Ciekawi mnie co odkryłaś. – Dopiero teraz? Co za nagłe zainteresowanie – zaironizowała. – Skończyłam to tygodnie temu! Wreszcie coś dotarło, tak? – Wiesz coś? Ledwo co spięty pęk przewodów rozsypał się na wszystkie strony, zwieszając się girlandami wokół tylnego podzespołu napędowego. Susumi opuściła ręce i zaklęła cicho. Uderzenie zaciśniętego w pięść wysięgnika o podłogę przypomniało jej o stanie kończyny. Nie uderzyła nią ze złością w panel chyba tylko dlatego, że za nią stał Wilan. Mimo wykształcenia i wysokich umiejętności, Susumi czasem mówiła i zachowywała się jak zwykły technik, zwłaszcza gdy pracowała w manipulatorach. Rozluźniła dłoń; wysięgnik skrócił się do rozmiarów ręki. Wytarła dłonie, pochwyciła zaciskarkę z rozwierających się palców maszyny i na chwilę włączyła polaryzację kombinezonu, oczyszczając go z pyłu. Praca przy przewodach nie była tak czysta, jak mogłoby się wydawać. Osad z płynu po syntezie pokrywał wszystko wokół cienką warstwą lepkiego kurzu. – Najpierw były dziwne plotki – Susumi zawsze szybko przechodziła do rzeczy. W nerwowym odruchu jeszcze raz wytarła dłonie. Nie odłożyła trzymanego w ręce dużego i ciężkiego przyrządu, a że miała w zwyczaju żywo gestykulować, odsunął się krok do tyłu, a potem drugi, na wypadek gdyby wysięgnik nagle się wydłużył. – O kłopotach w poprzedniej pracy, obserwacji i takie tam. Potem ta bomba… Jak zawsze, Rubio słyszał co nieco od znajomych, więc zaczęliśmy grzebać. No dobra, ja zaczęłam. Wiesz co? Było tego dużo. Za dużo. Niby nic, ale… W młodości Lerszen sporo podróżował, lecz ktoś bardzo się postarał, by daty jego odlotów pokrywały się z głośnymi akcjami przeciwko Podziemiu. Więcej, konto jego rodziny nigdy nie przelewało się impulsami, lecz powoli, choć z trudem, jakoś zdołali się tu przenieść. Wiesz o czym mówię? – Mów dalej – kiwnął głową. – Jakby tego było mało, idąc dość starannie zawoalowanym tropem, w jego aktach znalazłam odniesienie do procesu w sprawie pewnego zamachu, w który był zamieszany. Wilan sam nigdy nie próbował dostać się do czyichkolwiek akt, lecz słyszał, że nie było to nadzwyczajnie trudne. Nie były publicznymi dokumentami, lecz, z drugiej strony, nie obejmowała ich żadna nadzwyczajna tajemnicą. Sposobów było niemal tyle, ile mieli ich Kosiarze na wyszukiwanie ludzi, którym się takie akta należały. – Został uniewinniony? – odgadł. – Jakiś ty domyślny! Gdyby go skazali, byłby w kopalni! Ale nie to jest ważne. Takich uniewinnień są miliardy, lecz każde z nich zachowuje się w tajemnicy. Kosa dba o to, by jej pomyłki nie wychodziły na jaw. A tu nagle coś takiego… leży to sobie w zwykłych aktach, które nawet nie były utajnione! Po co to wszystko? Nie był pewien, chociaż… Minęło kilka tygodni, a zespół wciąż trzymał Lerszena w izolacji. Drobne przecieki i zawoalowane aluzje sprawiały, że każdy patrzył na niego jak na Podziemiowca, choć nikt nie mógł wskazać przekonującego dowodu. Jak wspaniale ułatwiało to obserwację… – Chcą go oczernić? Czy to aż takie proste? – Wil, niech mnie kometa jeśli ty choć odrobinę znasz się na ludziach. To świetliście dość! Jest też coś jeszcze. Jego żona. – Jego… na przestrzeń, co ona ma do tego? Pomyślał o znajomości Ene. Pomyślał, że tak naprawdę nie wie nic o Lerszenie. Gwarancja, że Zefred nie zechce wyciągnąć stąd przestępcy, być może specjalisty od podkładania bomb? Zero. Pamięć o znalezisku w magazynie wciąż była świeża. Przed paranoją ratował go tylko brak wyjaśnienia, dlaczego Lerszen miałby podkładać bombę pod swój kamuflaż. Czy częściowa prawda to wciąż prawda, czy już zręczne kłamstwo? – Och, nic wielkiego… Patrzyłam na daty złożenia i rozpatrzenia złożonych przez nią podań. Nigdzie, w całym Układzie, nie załatwia się takich spraw w takim tempie! Wygląda to mocno nielegalnie, ale nie szły za tym równie mocne impulsy. Gdy odrzuciłam łapówki, spróbowałam się dowiedzieć kim ona jest. Wiesz co znalazłam, poza danymi osobowymi? – Nic… Więc to taka śluza… Ktoś dobrze się napracował nad przeciekami, by napędzić ludziom stracha. Wiedział co oznacza brak informacji. Gdyby stał za tym Zefred, usunąłby również dane o Lerszenie. To zrobił ktoś inny. – Trochę więcej niż nic, ale niewiele. Jej kartę studencką. Poszłam tym tropem. Nieźle się jej powodziło. Ukończyła renomowaną marsjańską uczelnię, jedną z tych wyłącznie dla młodzieży z bardzo wpływowych domów. Wil, jeśli Kosa lub Protektorzy starają się ukryć czyjąś tożsamość, zwykle fabrykują jakiś życiorys, lecz nie w jej przypadku. To kolejne ostrzeżenie! Czytaj między wierszami, Wil. Oto w jaki sposób można powiedzieć, że dana osoba ma mocne plecy i wpływową rodzinkę, bez wskazywania kogokolwiek palcem! Naturalnie, takiej rodzinie czy osobie musiało zależeć na zniknięciu Lerszena. Takie powiązanie byłoby kompromitującą przeszkodą w karierze, furtką do szantażu… Więc dlaczego Lerszen wciąż żył? Nieważne z kim zawarł umowę, nie obejmowała ona tych, którzy nieopatrznie wdepną w ich tajemnicę. Gdy ci na górze rozgrywali swoje interesy, upadały kolonie i całe stacje. Zawahał się. Zefred zapomniał mu powiedzieć o takim drobiazgu? Jeszcze nie było za późno, by się wycofać. Lecz myślał o tym ledwie przez krótką chwilę. – I… ona i Lerszen? Zaraza! Nie wierzę, na wielki kosmos, ja w to nie wierzę! Jak, mając takie plecy, można mieć takie kłopoty? – Powiedz mi jak się dowiesz. Wszyscy myślą, że Lerszen to chodząca bomba. Jego ogólne dane są zbyt dostępne, a te niedostępne są bardziej niedostępne niż zwykłe niedostępne dane. Rozumiesz o co mi chodzi? Kiwnął głową. Susumi była jedną z tych osób, które zawsze są na nie. Im usilniej starano się jej wmówić, że sprawy są oczywiste, tym mocniej wierzyła, że ktoś coś ukrywa. – Dlaczego mam wrażenie, że chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? – spytał. – Bo chcę. W całej sprawie jest tyle smaczków, że najbardziej pikantna wenusjańska kuchnia zda ci się mdła i bez wyrazu. Lerszen urodził się na Wenus, Rous na Marsie, ale to pewnie już wiesz. Lecz założę się, iż nie wiesz o tym, że akt ich ślubu został autoryzowany na Argo. – Na tym Argo? – spytał, zdezorientowany. Bezsprzecznie, wygrała ten zakład. – Tym samym, który…? – Tak, na tym samym, który został zniszczony przez Podziemie. Lerszen był oskarżony o coś, co stało się niemal w tym samym czasie. Problem w tym, że Podziemie nagle wtedy przycichło. Nie było żadnych innych tak dużych akcji, by udział w nich wart był odnotowania. Sprawdziłam datę odlotu kosmolotu. Wierzę, że Lerszen był wtedy na pokładzie. Akt ślubu nosi datę ledwie kilka dni starszą od daty katastrofy, więc jego żona także tam była. – Zaraz… Był o to oskarżony? – Wiem do czego zmierzasz – Susumi pogroziła narzędziem – lecz się mylisz. Lerszen był wtedy w Podziemiu, znaczy sądzę, że był, lecz nie mógł być w to zamieszany. W katastrofie zginęło zbyt wielu bogaczy, zbyt wiele ważnych osobistości, by mógł wyjść z tego z głową na karku. Nieważne kim był i kogo znał, za sam cień podejrzenia o współudział posłaliby go prosto do kopalni, gdzie po kilku dniach nastąpiłby wypadek. Rozumiesz? Rozumiał. I tak nigdy nie lubił wenusjańskiej kuchni. Zawsze miał po niej zgagę; była za ostra, podobnie jak afery polityczne, ale po nich czekałoby go coś gorszego niż zgaga. – Ty w to nie wierzysz? Susumi wreszcie zablokowała wysięgniki. Wojowniczo pokiwała narzędziem. – Lerszen wygląda na dobrego człowieka, a ja znam się na ludziach – gdy tylko to powiedziała, przypomniał sobie jak nie tak dawno temu sam w to wierzył. – Nie jest terrorystą, raczej idealistą, nie do końca rozumiejącym co się dzieje, więc dla mnie ta sprawa śmierdzi tym bardziej. Skąd taki człowiek miałby mieć taką przeszłość, przy takich znajomościach? Jakim cudem to przeżył? I dlaczego wygląda to tak, jak gdyby Kosa, a może sami Protektorzy, pozwalali nam dowiedzieć się o wszystkim? Nie zwykli ujawniać ilu przestępców trzymają na wolności, w zamian za ich wiedzę i umiejętności. – Wszystko zostało sfabrykowane? Susumi założyła ręce, brudząc kombinezon. – Właśnie to mnie martwi najbardziej, że to wszystko jest autentyczne. Być może to tylko wychwytywacz do złapania czegoś większego. Wil, Kostucha naprawdę lata dookoła Lerszena. Mówię to tylko tobie i mam nadzieję, że zachowasz to w tajemnicy. Brakuje tu tylko Protektorów, ale gdy oni wkraczają, wtedy już… – gest wokół szyi nie pozostawiał żadnych wątpliwości. – Czasami… boję się tego, lecz… na zarazę, jestem wściekła! Manipulują nami, a my się temu poddajemy! Chcą, byśmy się od niego trzymali z daleka i, na próżnię, my to robimy! Boimy się, że wsadzą szpiega do naszego zespołu. – Ty nie. – Ty też. Ja, bo gwiżdżę na Kosę, a ty dlatego, że aż do dziś nie miałeś o niczym pojęcia. Zapamiętaj sobie, to tylko człowiek – pogroziła narzędziem. – Mam gdzieś co robił kiedyś. Niech sobie będzie byłym Podziemiowcem. Póki zachowuje się normalnie i nie naraża nas na nic, nie będę go unikać. Nikt mi nie wmówi, że ktoś stale obserwowany przez automaty jest w stanie skonstruować i podłożyć bombę. Nie dopóki ci, co go obserwują, sami tego nie zechcą! Cała Susumi. Nie bała się niczego, lecz tym razem czuła przez skórę, że powinna. – Mogłaś powiedzieć mi wcześniej – zauważył. – Próbowałam, nie słuchałeś! Nie mogłam czymś takim walić prosto ze śluzy! Na przestrzeń, to tylko podejrzenia, nawet jeśli wyjątkowo przejrzyste. Gdyby na ich podstawie któryś odważył się powiedzieć, że Lerszen to przestępca, albo co grosza Podziemiowiec, sama wykopałabym jego dupę przez najbliższą śluzę! Szczerze ci radzę, nie mów o tym swojemu kumplowi, Rikadowi. Gotów go zwolnić, jak Hemula, a jeśli to zrobi… Po tym jak znów mu pogroziła nie miał wątpliwości co do intencji. Nie lubił, gdy w jego pobliżu ktoś wymachiwał ciężkimi narzędziami. – Cóż, dzięki za szczerość. Jak się dowiesz więcej, tym razem daj mi znać. – Niech mnie zaraza jak tego nie zrobię, ale daj mi wreszcie pracować. Jak chcesz, porozmawiamy o tym wieczorem. – Będę czekał w barze. Odchodząc Wilan zaczął rozważać czy nie warto znów zakraść się do gabinetu Hesina, by sprawdzić to, co właśnie usłyszał. Dawno tego nie robił, nie miał też powodów, by nie wierzyć Susumi na słowo. Jak dojść do tego kto za tym stoi? Kim był ten ktoś na górze, który ciągnął za włókna? Jakiś polityk, bogata rodzinka, a może korporacja? Czy Flota odgrywała w tym jakąś rolę? To było prawdopodobne. Korpus Ochrony każdej stacji składał się z żołnierzy Floty, wyspecjalizowanych w zwiadzie elektronicznym i temu podobnych rzeczach. Jeśli to Kosa maczała w tym palce, Flota musiała o tym wiedzieć. Pomyślał o obejmującym stację łańcuchu dowodzenia. Choć Korpus podlegał bezpośrednio Centrali Stacji – rządzonej przez pełnomocnika korporacji dzierżawiącej stację od rządu – często współpracował zarówno z policją, jak i z Urzędem Opieki. Mógł też wykonywać nieoficjalne rozkazy od któregoś z admirałów, działając na oba fronty. Centrala odpowiadała za bezpieczeństwo stacji i powstrzymywanie uciekinierów, lecz czy rząd zostawiłby wszystko jedynie w rękach korporacji? Nie od tego byli na stacji Protektorzy. Jeden z nich, w randze co najmniej Starszego Protektora, nadzorował wszystkie ważniejsze decyzje Centrali. Nie mógł na nie wpływać, nie bezpośrednio, lecz wiedział gdzie z tym iść. Sytuacji nie rozjaśniała sama Kosa – dbała o bezpieczeństwo stacji, lecz choć zarządzała strefą doków, system lokalizatorów podlegał na równi jej jak i Protektorom – jawna furtka do obustronnej wymiany informacji. W tej pozornej komplikacji, jak teraz odkrył, tkwiło źródło stabilizacji. Istniała specjalizacja w ramach agend, zachowano kierowany strumień przepływu informacji i subtelną wzajemną kontrolę nad poszczególnymi podzespołami. Koniec końców to Protektorzy, teoretycznie pozbawieni wszelkich uprawnień, mieli nadrzędną rolę w podejmowaniu decyzji, zaś Protektorzy to Rząd. Tylko Kosa, choć technicznie była tworem Floty i Rządu, podlegała bardziej korporacjom niż im. Władcą włókien mógł być równie dobrze polityk, jak i admirał. Czyżby szykował się przewrót, a ewakuacja Lerszena miała kogoś powstrzymać od wzięcia w nim udziału? A może na odwrót, miała uwolnić czyjeś ręce? Może ktoś chciał po cichu wyłączyć go z gry? Czy… nie, to było niemal niemożliwe, lecz czy rząd wszedł w układ z kolonistami, a Kosa próbowała do niego nie dopuścić? Ludzie już tacy są, pomyślał. Gdy się im powie połowę prawdy, wierzą, że to wszystko i nie pytają o drugą. W jednym Zefred miał rację. Wilan nie mógł i nie chciał się wycofać, ale mógł zażądać wyjaśnień. Ten dzień, jak się wkrótce przekonał, od początku nie miał należeć do udanych. Kolonista nie zjawił się na umówionym spotkaniu. Coś musiało się stać. Zefred nie był człowiekiem, który się spóźnia czy zapomina. Szczęśliwie lub nie, los nie pozwolił Wilanowi zbyt długo zagryzać się podejrzeniami. Pół godziny od umówionej pory spotkania dopadł go jeden z pracowników, z informacją, iż zwariował jeden z robotów transportujących sprzęt i części wewnątrz kadłuba. – Przecież ma zabezpieczenia i zdalne wyłączanie – przypomniał Wilan. – W czym…? – Już nie! Zabezpieczenia pozostały, ale układ zdalnego sterowania i logika poszły w kosmos! Wilan ściągnął wargi. Jeśli Susumi denerwowała zwykła rozmowa podczas pracy, ta wiadomość doprowadzi ją do furii.
Trzy godziny ganiali robota po korytarzach statku, nim zdołali go wyłączyć. Spadający panel, który uszkodził maszynę, przy okazji rozwalił także sekcję łączności, dostarczając zespołowi niezapomnianych wrażeń. W wersjach robotów pracujących na pokładach gwiazdolotów najważniejsze układy były zdublowane; tam podobny wypadek nigdy by się nie zdarzył, jednak w stoczni pracowały zwykłe, tanie roboty. Mieli wprawę, lecz i tak musieli uważać, by półtonowy automat niechcący nie rozsmarował kogoś na ścianie podczas niezgrabnych prób wyminięcia. Co z tego, że zabezpieczenia uniemożliwiające skrzywdzenie człowieka pozostały sprawne, skoro układy logiki robota były w strzępach? Zgodnie z prawem serii, gdy skończył się jeden problem, zaczął się następny. Pomoc medyczna już bandażowała otarcia u tych, którzy zdołali wejść na robota i wykonać misję. Wilan obserwował techników wywlekających unieruchomionego robota przez śluzę gdy, korzystając z zamieszania, przyczepił się do niego Buris. Miał nowy pomysł co zrobić z komorami i wyrzucał mu, że nie chciał go wypróbować. Robot wciąż tarasował wejście do kadłuba, więc zaczął się o to wykłócać na środku sali. Miał przynajmniej dość oleju w głowie, by mówić tak, by nikt nie potrafił się domyślić o co chodzi. – Co szkodzi spróbować? – zachęcał Buris. – Budowa nie potrwa długo a kto wie, to może się udać. Nie musisz wierzyć, po prostu pomóż. Dotąd Wilan udawał, że stracił wiarę. Dzisiaj udawać nie musiał. Jego gadanie zaczynało mu działać na nerwy. Już zaczynał wychodzić z siebie, gdy pojawił się Zefred. – Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział, podchodząc jak gdyby nigdy nic – jeśli miałby pan czas, jest coś o czym… – Mam czas – rzucił Wilan, spoglądając na umilkłego nie wiedzieć czemu Burisa. Długo przyglądał się Zefredowi, nim posłał Wilanowi pytające spojrzenie. Wilan nie odpowiedział; wziął Zefreda pod ramię i odciągnął na bok, daleko od pełnej ludzi śluzy i jeszcze dalej od Burisa. Chwilę udawali rozmowę o sprawach technicznych, by wejść do kadłuba zaraz po tym jak unieruchomiona maszyna została dotaszczona do windy.
|