powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXI)
listopad 2006

Więzień układu – część 11
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:changer@interia.pl'>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
• • •
– Kanałem plazmy? – ojciec był kompletnie zaskoczony.
– To idealna droga do zewnętrznych sekcji stacji – potwierdził kolonista. Powrót do domu zajął im ledwie godzinę. – Na wszystkie gwiazdy, gdyby ją wykorzystać następnym razem…
– Ale jak, skąd…? – ojciec wciąż patrzył na Arto. – Tam nie ma żadnego wejścia, poza automatycznymi śluzami zewnętrznymi i komorą reaktora! Rozmawialiśmy o tym…
Arto zaczerwienił się. Ze wstydem spuścił głowę. Pamiętał tę rozmowę. Bez niej nigdy by nie wpadł na ten pomysł. Sięgnął za plecy. Zza pasa wyciągnął klucz molekularny. Ilekroć przypominał sobie jak go zdobył, czuł wyrzuty sumienia za swoją podłość. Ukradł go ojcu, gdy był małym pierwszakiem i do jego małych, lepkich rączek przyklejało się, z konieczności, wiele różnych przedmiotów. Klucz był zepsuty, ojciec zabrał go z pracy, by naprawić, a on go ukradł. Nie wiedział dlaczego tak zrobił. Klucz nie był mu wtedy do niczego potrzebny, lecz wstydził się go oddać czy podrzucić.
To przez szkołę i starszaków, tłumaczył sobie. Klucz był ledwie jedną z wielu skrywanych ze wstydem rzeczy, których nie miał odwagi zwrócić ani się pozbyć. Bał się spojrzeć ojcu w oczy. Nie po tym jak się dowiedział o szkole. Dobrze, że matka tego nie widzi, pomyślał. Zefred kazał jej wyjść, twierdząc, że im mniej osób wie o wszystkim, tym lepiej dla nich.
– Ty…? – ojciec wziął klucz do ręki jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Spojrzał na numer ewidencyjny. – Nigdy bym…
Arto zmusił się, by unieść wzrok. Ojciec niespecjalnie się gniewał, lecz czuł się podle.
– Głupi odruch – powiedział. – Nie planowałem tego, a potem bałem się, że… Przepraszam.
Ojciec rzucił klucz na stół, postawił syna przed sobą i złapał mocno za ramiona.
– Do próżni z kluczem! Nie wiedziałeś co ci grozi? Mogłeś tam zginąć, nie pomyślałeś o tym? Tym się zajmowałeś po szkole, dlatego wracałeś tak późno?
– Wszystko wyliczyłem! – zaprotestował. Nawet ojciec nie rozumiał, że nie był taki głupi, by pchać się bezmyślnie do każdej dziury. – Wiem kiedy idą impulsy, wchodzę dopiero gdy kanał jest zimny. Wiem o promieniowaniu i co mi grozi, chodziłem tam najwyżej dwa razy w miesiącu! Potrafię o siebie zadbać, nie ryzykowałem bardziej niż w szkole!
– Myślisz, że wiesz wszystko o wszystkim? – teraz ojciec naprawdę się zdenerwował. – Nie tylko plazma jest niebezpieczna. Krótkie spięcie w cewce wystarczy, by zamienić w piec kilka metrów kanału, bez żadnego ostrzeżenia! Zemdlałbyś w środku, nawet o tym nie wiedząc. Odrobina tlenu więcej niż zwykle i zamieniłbyś się w paliwo na długo nim dopadłaby cię plazma! Ślad by po tobie nie pozostał! I powietrze… łatwo w nim zemdleć! Zaraza, twoja matka miała rację. Za mało na ciebie uważałem, ale niech mnie asteroida trafi jeśli to się nie zmieni!
Przeszedł go zimny dreszcz. Ojciec mógł mieć rację. Nie znał się na kanałach i cewkach, nie wiedział nic o przepięciach, lecz nawet gdyby było inaczej, co by to zmieniło?
– Musiałem zobaczyć statki! Ale nigdy nie wychodziłem z szybu, nawet w stoczni! Jeśli to się uda, już nigdy nie będę robił takich rzeczy, obiecuję!
Ojciec złapał Arto za ramię, przyciągnął do siebie i mocno objął. Odpowiedział tym samym. Wreszcie mógł to zrobić nie martwiąc się o nic, a on znów widział w nim syna, a nie jakieś… coś, rzecz której nie znał i której być może się bał. Poczuł ogromny spokój, był niemal szczęśliwy.
– Mały i głupi, lecz mądry w swej głupocie. Musiałeś aż tak ryzykować, by zobaczyć te swoje statki? Promenada ci nie wystarczyła? Nie byłoby lepiej o wszystkim powiedzieć?
Kolonista odchrząknął i wszystko prysło. Ojciec go puścił. Poirytowany Arto odsunął się na bok. Wszyscy pochylili się nad wbudowanym w blat projektorem. Zefred przesunął nad nim dłonią, uaktywniając panel. Wywołał projekcję ogólnego schematu stacji. Ze względów bezpieczeństwa część informacji dotyczących jej budowy nie była ogólnie dostępna. Ojciec, oparty łokciem o stół, szybkimi ruchami palców wprowadził kod dostępu, usuwając część blokad. Dostęp inżynierski nie usunął wszystkiego, lecz mogli zobaczyć więcej.
Ojciec wyjął ich sekcję ze stacji, powiększył obraz i podświetlił nitki kanałów.
– Na wielki kosmos! – zawołał cicho kolonista. – Ten kanał przechodzi przez wszystkie punkty kontrolne! Niemal przez całą strefę… Trzy czwarte naszej roboty!
– Nigdy nie pomyślał pan, by je wykorzystać? – zdziwił się Arto.
– Nie sądziłem, że wyrzuty są tak regularne. Sądziłem, że sama próba otwarcia tej rury natychmiast zaalarmuje obsługę. Zresztą, to droga jednorazowego użytku. Następnym razem będzie dobrze zabezpieczona.
– Strugi muszą być regularne, inaczej stacja latałaby po orbicie jak pijana, a kontenery, zamiast w wychwytywacze, trafiałyby w jej kadłub – wytłumaczył ojciec. – Nie da się inaczej wyrzucać w przestrzeń ton plazmy i utrzymywać stację na stałej pozycji.
Niemal cały transport w Układzie odbywał się tą drogą. Miotacze masy, wielkie akceleratory magnetyczne, wyrzucały w przestrzeń kontenery, mknące niczym pociski ponad płaszczyzną Układu po precyzyjnie wyznaczonej trajektorii, by trafić w wychwytywacz, czekający nawet na drugim końcu systemu.
– Rozumiem – potwierdził kolonista. – Gdyby był tylko jeden kanał, działałby jak napęd.
– Kanałów jest więcej. Są równomiernie rozmieszczone na obwodzie. Wyrzut następuje jednocześnie po przeciwnych krawędziach dysku, dzięki temu rękaw nie jest narażony na zerwanie, a pozycja stacji jest całkowicie przewidywalna. Drobne wahania w masach strug i zmiany w położeniu stacji są regulowane przez osobne dysze pomocnicze, umieszczone wokół mocowania rękawa.
Kolonista ponownie przyjrzał się schematowi stacji.
– Wygląda ładnie – przyznał.
– Tylko wygląda. Kanały grzewcze są szerokie, lecz przejście tą drogą nie będzie łatwe. Nie dla dorosłych – kilkoma ruchami palców zmienił obraz. Przybliżył wycinek rury, aż pojawiła się jej wewnętrzna struktura. Wskazał na pierścienie otaczające ją z zewnątrz w dużych, regularnych odstępach – Każdy przewód plazmy ma swoją przepustowość. Jeśli natężenie strugi przekroczy poziom bezpieczeństwa, jej ciśnienie może przeważyć nad polem magnetycznym i wypalić sobie w ścianie drogę na zewnątrz. Dlatego na całej długości kanału są zainstalowane specjalne wagi przepływowe.
– W środku nic nie ważę! – Arto się zdziwił. – Jak waga może tam cokolwiek zważyć?
– To nie są zwykłe wagi – ojciec odwrócił głowę w stronę syna – Mierzą masę przesuwającej się materii. Masa to coś, co ma każde ciało, niezależnie czy akurat coś waży czy nie. Waga to tylko siła, z jaką twoje ciało jest przyciskane do podłogi. Nie równa się twojej masie. Każde ciało przyciąga inne ciała. Człowiek nie przyciąga tak silnie jak planeta, lecz induktory wag przepływowych są wystarczająco czułe, by je wykryć i zważyć.
– Ale ja przechodziłem tamtędy tyle razy i nigdy…
– Arto, jesteś za mały, by je uaktywnić. Induktory są nastawione na przepływ masy równej stu kilogramom materii w czasie jednej sekundy. To maksymalne natężenie plazmy jakie może znieść kanał bez ryzyka uszkodzenia. Gdy zostaje przekroczone w trakcie wyrzutu, automat zawiadamia centrum obsługi o groźbie wycieku. Lecz gdy to się zdarzy między strugami…
Arto wzdrygnął się.
– Sto kilogramów? – spytał. – To nie problem. Jeśli wszyscy przecisną się przez wentylację…
– Mylisz masę z wagą. Powiedzmy, że tu, na stacji, ważysz dwadzieścia kilogramów. Lecz jesteśmy w kosmosie, w nieważkości. To nie ty tyle ważysz, to magnograwiony ważą za ciebie. Twoje ciało samo z siebie nie waży tu nic, lecz wciąż ma swoją masę.
– Czyli… ważę dwa razy tyle…?
– Twoja masa jest dwa razy większa niż waga. To tak jak z wodą, nic nie waży, lecz jej masa pozostaje bez zmian. Waga się zmienia, czasem nieznacznie, jak podczas przejścia z jednego pokładu stacji na drugi, lub gwałtownie, jak podczas przyspieszania statku. Dlatego są potrzebne komory zero-inercji. Na stacji natężenie pola jest dostosowane do naszych potrzeb, lecz gdybyś trafił na Ziemię, tak jak tu stoisz, ważyłbyś po dodatkowym kilogramie na każdy własny kilogram ciała. Potrzebowałbyś skafandra niwelującego, inaczej po przejściu kilometra czułbyś się jakbyś biegł przez sto. By to przeszło, musiałbyś przez jakiś miesiąc lub dwa pozostać na zwykłej diecie, bez magnograwionów.
– Innymi słowy – wtrącił Zefred – każdy dorosły, który wejdzie do tunelu, natychmiast uaktywni alarm?
– Nawet starsze dzieci.
Arto przeszedł dreszcz. Gdyby przyszli do rozdzielni choćby pół godziny później, gdyby kolonista postanowił zaczekać aż kanał ostygnie…
– Myślałem, że wszystkie wewnętrzne układy cewki są zsynchronizowane – zauważył kolonista. – Gdy struga nie płynie, induktory powinny pozostać nieaktywne.
– Byłoby tak, gdyby induktory były integralną częścią cewki, lecz ze względów bezpieczeństwa są zamontowane na jej zewnętrznej powierzchni i działają niezależnie. Jeśli mamy tamtędy przejść, wszystkie wagi, na całym odcinku kanału, muszą zostać wyłączone.
– Więc jakoś się zabezpieczyli… Jeśli cykle wyrzutu plazmy są tak istotne dla utrzymania stabilnego położenia stacji, obsługa postara się szybko usunąć przyczyny awarii.
– Niekoniecznie. Wystarczy, że czasowo odetnie kanał po przeciwległej stronie dysku, by wyrównać wektory ciągu. Zresztą… nasza grupa jest zbyt liczna, by przejść kanał w jednym cyklu. Albo przerzucimy ich partiami, albo musimy zablokować kanał.
– Czekanie na następne okno zajmie zbyt dużo czasu. Musimy wyłączyć cały tunel – zdecydował kolonista. – Układy kontrolujące induktory i przepływ strugi muszą znajdować się w tym samym pomieszczeniu co centrum sterowania reaktorami. Gdy dobiorę się do jednego, dobiorę się też do innych. Oba impulsy muszą przechodzić przez ten sam węzeł.
– To bardzo prawdopodobne. Sprawdzę to – potwierdził ojciec.
– Sam to sprawdzę. Wy musicie sprawiać wrażenie, że nic się nie dzieje. Teraz przyjrzyjmy się dalszej części naszej drogi.
Kolonista spróbował przesunąć obraz, lecz zamiast pomieszczeń stacji zobaczyli pustą przestrzeń nad projektorem, przeciętą pasmem kanału.
– Możesz ją wyświetlić?
Ojciec pokręcił głową.
– To strefa bezpieczeństwa. Nie mam odpowiednich uprawnień. Mogłem pokazać kanał, bo zajmuję się takimi rzeczami, lecz strefy bezpieczeństwa…
Kolonista wyjął z kieszeni kartę pamięci i naniósł zawarte w niej dane na schemat. W pustej przestrzeni wokół nitki pojawiła się trójwymiarowa siatka korytarzy i pomieszczeń.
– Wiem jak wygląda sam dok i znam rozkład pomieszczeń w strefie – oświadczył – lecz nic nie wiem o układzie szybów wentylacyjnych na tym poziomie.
– Ja pamiętam drogę! – przejęty i podniecony, Arto klęknął na krześle i oparł się łokciami o stół. – Znam każdy centymetr tych szybów!
Ilość modułów zliczanych przez klucz do miejsca, w którym wychodził pozwoliła ojcu określić położenie drugiej rozdzielni. Arto opisywał całą drogę, ojciec wprowadzał ją na plan. Nie od razu wylot szybu znalazł się w położeniu odpowiadającemu dokowi. Arto zamknął oczy, w skupieniu przypominając sobie całą trasę. Za kilka minut schemat był gotowy.
– Jesteś pewien? – ojciec znowu wątpił. – Jeśli się pomylimy…
– Nie sądzę, by to miało jakieś znaczenie – obronił go Zefred. – Nie musimy planować wszystkiego z zegarkiem na ręku. Niemniej, pewne rzeczy trzeba będzie zmienić. Planowaliśmy, że podstawimy Thetę do jednego z doków wewnątrzukładowych, lecz teraz będziemy potrzebować Alfy tutaj, przy doku… jedenastym? – odczytał z planu.
Ojciec przytaknął.
– Ta Alfa to też prom, czy lądownik? – spytał.
– To statek-matka – Zefred uniósł wzrok znad projekcji planu stacji. – Pierwotnie miał stać gotowy do ucieczki, natychmiast po przechwyceniu mniejszych jednostek. Odcumowanie i konieczne manewry, nawet jeśli zostaną wykonane w pośpiechu, zabierają cenny czas, potrzebny na przechwycenie lądowników z innych sekcji i stacji.
– Jak rozumiem, istnieje ryzyko, że nie przechwycicie wszystkich – ojciec założył ręce – lecz Lerszen jest od nich ważniejszy?
– To chyba dobrze, że mamy pierwszeństwo? – Arto nie rozumiał o czym mówił.
Kolonista spojrzał na niego jakoś dziwnie. Arto się speszył.
– Alfa udaje statek towarowy z awarią śluzy – wyjaśnił po dłuższej chwili. – Mamy trochę towaru, by podtrzymać nasz kamuflaż, lecz większa część ładowni jest pusta, w gotowości na lądowniki, z którymi ma się spotkać na orbicie. Nasza operacja musi być zsynchronizowana z innymi grupami. Każda z tych ucieczek z osobna wystarczy, by postawić w stan alarmu wszystkie stacje i okręty w całym Układzie. Nie będzie drugiej próby. Na szczęście inne grupy są w większości gotowe.
– Bo nie mają u siebie Lerszena – mruknął ojciec.
– Inne grupy? – zdziwił się Arto. – Ilu ludzi z nami poleci?
– Ilu? – Zefred lekko się uśmiechnął. Czyżby duma? – Nasz statek to stara jednostka kolonizacyjna, przystosowana do przewozu kilku tysięcy ludzi. Tylko z tej stacji zbieramy kilkaset osób, w tym kilkadziesiąt z tego sektora.
– Kilka tysięcy? – Arto był przekonany, że koloniści chcą zabrać wszystkiego kilkadziesiąt, może dwieście osób, lecz on mówił o tysiącach! Zrozumiał jego niedawny gniew.
– To kropla w zbiorniku naszych potrzeb, lecz kropla znacząca. Za każdym razem musimy przebudowywać statek, a z każdym da się to zrobić najwyżej dwa razy, to wszystko. Gwiazdolot musi przypominać jednostkę, której położenia kontrola lotów nie jest całkowicie pewna. Musi być identyczny do najdrobniejszego krateru na kadłubie. Skałę da się kuć tak długo póki nie odsłoni to zewnętrznej warstwy ochronnej. Gdybyśmy ją zdarli, przelot stałby się zbyt niebezpieczny. Raz rozpoznany, taki gwiazdolot już nigdy nie zostanie wpuszczony do Układu. Nie stać nas na to, by brać ledwie setkę ludzi. Każda taka operacja jest dla nas niezwykle kosztowna i niebezpieczna. Statek jest przygotowany na to, że coś może pójść nie tak. Nie liczymy na tankowanie przy księżycach gazowych gigantów, jak zwykli astronauci. Zawsze wozimy ze sobą zapas wody na powrót. Pomyśleliśmy o wszystkim. Prawie o wszystkim – dodał, patrząc na Arto.
– A jest gotowy na to, że kontrola lotu może mu wyznaczyć inny dok? Każda sekcja ma jeden dok i jeden kanał. By tą drogą dostać się do doku w innej sekcji musielibyśmy przejść przez reaktor, a on nigdy nie gaśnie! Nie mówiąc już o rozpoznaniu nowej trasy… Też chcecie kogoś przekupić czy zaszantażować, by was skierował gdzie trzeba?
– Według rozkładu statek z naszego doku będzie odczepiony jutro po południu – oznajmił Arto.
– Nawet nie będę pytał skąd wiesz takie rzeczy – ojciec spojrzał na niego krzywo.
– Za wcześnie, o wiele za wcześnie – zamruczał pod nosem kolonista.
– Musimy się zmieścić!
– Jakoś to opóźnię – kolonista uspokoił go gestem ręki. – Tamta załoga będzie współpracować. Użyczyli nam jeden ze swoich lądowników, to i zgodzą się poczekać z odlotem. Gdy nadejdzie czas, zdarzy się cudowne naprawienie śluzy – uśmiechnął się.
– Obaj potraficie zadbać o każdy drobiazg – ojciec wskazał palcem na punkt na schemacie, w którym kończyła się opisana przez Arto trasa. – Znamy już drogę i wiemy, że statek będzie na miejscu, lecz jak się dostać na pokład? Wiesz co się stanie, gdy wejdziemy do doku?
Arto w myśli przyznał ojcu rację. To wszystko, o czym mówili dotąd, było dla niego nieistotne. Tyle potrafił zrobić sam, niemal każdego rozjaśnienia. To droga przez dok była prawdziwym wyzwaniem.
Kolonista znowu skinął głową.
– Pierścień dokujący Alfy przeszedł pewne… modyfikacje. Wy musicie się tylko dostać do doku. Resztę pozostawcie nam.
– A co z płytą blokującą wentylację? – przypomniał Arto. – Widziałem jak ona działa. Jeśli ktoś choćby wychyli się na zewnątrz, przejście natychmiast się zamknie! I nasze pluskwy… – dotknął lewego ramienia.
– Właśnie, co z dziećmi? – zaniepokoił się ojciec. – Jak rozumiem, planujecie uaktywnienie systemu bezpieczeństwa, lecz dziecięce lokalizatory zamienią cały dok w klatkę!
– Zaufajcie mi, to zadziała na naszą korzyść. Z płytą też nie będzie problemu – spojrzał na ojca. – Wystarczą dwa dyfuzytory.
– I to ma nie być problem? – odparł ojciec. – Wiesz co potrafią zrobić takie narzędzia?
– Macie je w stoczni, prawda?
– Całe mnóstwo, lecz nie tak łatwo je wynieść! Każde narzędzie ma zaszyty lokalizator. Nie da się tego tak po prostu usunąć – podniósł klucz ze stołu. – Nawet takie byle co ma zabezpieczenia. Potrzebowałem zgody szefa, by ochrona stoczni wyłączyła jego lokalizator! Musiałem się nieźle tłumaczyć, gdy mi zginął.
Spojrzał na Arto. Chłopiec znów poczuł wstyd.
– Przepraszam – powtórzył jeszcze raz, ale nawet gdyby powtórzył to sto, tysiąc razy, to wciąż by było za mało. – Miałeś kłopoty, przeze mnie…
– Bardzo niewielkie. Kluczy nikt nie kradnie. To specjalistyczne narzędzie, nieprzydatne do niczego z wyjątkiem montażu. Byłem pewien, że zgubiłem go gdzieś po drodze. Mogli mnie przeskanować, niczego by nie znaleźli – odłożył klucz na stół. Popatrzył na narzędzie, potem na syna. – Jeśli ten klucz sprawi, że wydostaniemy się ze stacji, to zamiast słuchać twoich przeprosin sam ci za to podziękuję. Kradzież jest niewielką ceną za wolność, lecz jeśli ze zwykłym kluczem jest tyle problemów to w jaki sposób miałbym wynieść dyfuzytor? Czymś takim można rozbić plaszkło! Już łatwiej zdobyć broń!
– A gdyby… zawinąć je w folię? – zaproponował Arto.
– Ochrona zna takie sztuczki. Skanery przy wejściu zauważą, że mam przy sobie obiekt nie przepuszczający wiązki i każą mnie przeszukać. Może gdyby Lerszen rozpracował je w stoczni… Jeśli mamy ich użyć, najpierw muszą zostać oczyszczone.
– Lerszen nie może pracować w stoczni nad naszymi zabawkami – wyjaśnił Zefred. – Tam ma dostęp do wszystkich narzędzi i tam pilnują go najbardziej. Ostatnim razem o mało nie doprowadziło to do katastrofy. Musi je dostać do domu.
– Do domu? A w czym tam będzie mu łatwiej?
– Tam może zagłuszyć każdą pluskwę. Ma do tego legalne prawo. Może tam zniknąć, może nawet na krótko oszukać automaty i wyjść niepostrzeżenie z domu.
– Więc jak ma je dostać?
Zefred podniósł ze stołu klucz.
– To nam w tym pomoże. To oraz twój syn.
Ojciec spojrzał dziwnie na Zefreda, na klucz, a potem na Arto.
– Chcesz, by tam wszedł? – spytał z niedowierzaniem.
– Tak będzie najlepiej. Pozostaniemy w kontakcie. Długa droga jest bezpieczną drogą, lecz nie zawsze mamy dość czasu, by nią podążać. Postaram się pojawić dzisiaj w stoczni, wtedy dopracujemy szczegóły. Do jutra musimy wszystko przygotować.
– Właśnie. Stocznia – ojciec spojrzał na zegarek. – To zajmie trochę czasu.
– Wymyśl coś. – Kolonista spojrzał na Arto. – Arto, posłuchaj uważnie. Pojutrze przeniesiesz ostatnią wiadomość. Tym razem prześlę karty przez osobę, z którą widziałem się tylko raz. To awaryjny kontakt, właśnie na taką okazję. Przyjdzie do was w odwrotną stronę. Odbierzesz ją od kolegi i oddasz ojcu. Potem koniec. Może to choć trochę uspokoi naszych obserwatorów – odwrócił się do ojca. – W tej wiadomości będzie dokładny termin akcji. W wyznaczonym czasie udacie się do doków. Mamy trzy dni. To musi wystarczyć. Jeśli nie…
Arto zrozumiał wszystko. Być może już nigdy się nie spotkają. Być może aż do czasu ucieczki, być może nawet…
Ojciec podszedł do Arto.
– Nie mów nic matce – poprosił. – O kanałach i… Wystarczy, że mi chodzą ciarki po plecach.
Arto kiwnął głową.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.