powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXI)
listopad 2006

Więzień układu – część 11
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
• • •
Wychodząc z domu czuł głęboki żal. Rodzice nie traktowali go już tak, jak dawniej. Nie, nie traktowali go źle. Po prostu… Gdy ojciec zaczął mu tłumaczyć co ma zrobić, Arto poznał, że bierze go za jeszcze głupsze dziecko niż dotychczas. Wystarczył jeden błąd, by uznali go za… pierwszaka. Tymczasem on rozumiał. Koniec z przygotowaniami i ostrożną ucieczką. Od teraz myśleli na bieżąco, bez planu – i musieli się spieszyć. Ojciec wciąż nie rozumiał, że to właśnie to, co jego syn potrafił robić najlepiej ze wszystkiego – i to smuciło go najbardziej.
Dla ojca i dla kolonisty wszystko było proste – miał przejść przez kanał, dostać się do stoczni i wrócić. Lecz dla niego było to bardziej skomplikowane. Tracił rozeznanie w tym, kiedy jest obserwowany a kiedy nie, co jest częścią gry a co przypadkowym sukcesem na drodze do jej oszukania. Jeśli się nie wyrobią, wszyscy zostaną aresztowani. W najlepszym razie będzie to kwestia dwóch tygodni śledztwa. Kolonista nie powiedział lub nie przewidział jednego – lokalizator Arto już mógł być pod obserwacją. Gdy nie pojawi się w szkole, władcy gry, jak zaczął w myśli nazywać obserwatorów szkoły, mogą sprawdzić co w tym czasie porabia.
Dotąd był bezpieczny w tłumie, robiąc to czego od niego oczekiwano. Wierzył, że nigdy przedtem władcy nie zawracali sobie głowy tym, co robił po szkole. To nie było istotne dla gry. Wierzył, bo musiał, bo na tym opierał się cały jego świat. Lecz teraz, gdy wejdzie do tunelu, oni mogą patrzeć. Z wolna zaczął dopuszczać do siebie myśl, że to też mogła być gra, lecz najgorsza pozostała świadomość, iż nie było ważne która wersja jest prawdziwa. Nawet jeśli władcy wiedzieli o jego wyprawach, pozwalając na nie w ramach swojej gry, idąc tam dzisiaj zdradziłby jedyną szansę ucieczki. Kolonista był gotów podjąć takie ryzyko, on nie. Musiał coś z tym zrobić, w tajemnicy, gdyż jedyne znane mu rozwiązanie problemu czekało na niego w miejscu, do którego rodzice nie pozwoliliby mu się zbliżyć.
Musiał wrócić do szkoły. Musiał uwierzyć, że sztuczki Zema, starszaki bawiące się elektroniką oraz podziemie szkoły to coś więcej niż tylko kolejna część gry. Musiał wierzyć, że naprawdę oszukują jej władców.

Wyszedł z domu później, by dotrzeć na czwartą lekcję, gdy Zem będzie już w szkole. Tak samo Anhelo, lecz ich zajęcia zaczynały się o tej samej godzinie. Innego wyjścia nie było.
Nie wątpił, ojciec Iwena potrafiłby zrobić urządzenie działające tak samo jak to, o którym mówił Zem, lecz potrzebował go już, zaraz, dzisiaj, gotowego do działania. Jedynym sposobem na bezpieczny kontakt była szkolna konsola. Przekonał Iwena, by go krył, a sam poszedł na zajęcia.
Gdy mijał wejście do szkoły, ogarnął go strach. Spróbował go stłumić, lecz by to osiągnąć, musiał poznać jego źródło. Z początku myślał, że to świadomość, iż Anhelo też tu jest, lecz to było coś innego.
Ruszył w głąb budynku, rozglądając się, szukając przyczyny. W końcu ją znalazł.
W szkole nic się nie zmieniło. Nie było dorosłych, nie było nowych perceptorów. Zefred miał rację. Całą sprawę wyciszono. Nie było trupa w szkole, więc nie było podejrzenia o morderstwo. Nie było rodziców, którzy robiliby dyrektorowi awantury. Maszyna nie ruszyła; obaj byli ledwie parą wystraszonych dzieciaków, którzy poszli naskarżyć na policję.
Na myśl, że wszystko może się powtórzyć poczuł niepokojące mrowienie pod mostkiem. Oby Anhelo się nie zorientował, oby dał mu czas i oby cena Zema nie była wyższa od tej, jaką mógł zapłacić. Starał się nie szukać prawdziwych perceptorów władców gry, ukrytych gdzieś pod pozorami pozorów. Świadomość, że to wszystko jest tylko grą ciążyła mu na barkach; bał się własnego cienia. Nim tu przyszedł nie wiedział czy zdoła zachowywać się naturalnie, wiedząc, że zniszczone perceptory to tylko przynęta – lecz pięć lat udawania robiło swoje. Cokolwiek uczynili z nim władcy gry, teraz obracało się przeciwko nim.
Dostać się do szkoły było łatwo. Nikt się go nie spodziewał, nikt nie oczekiwał. Widział podążające za nim nienawistne spojrzenia jego wrogów, w myśli już oddające go Ziemi. Towarzyszyły mu ciągle, od kiedy przekroczył próg szkoły, lecz nie zwracał na nie uwagi. Idąc za nauczycielem, przeszedł obok Anhela. Odwrócił się i spojrzał mu prosto w oczy. Od starszaka biło nienawiścią, lecz Arto wiedział, że to on wygrał tę rundę i nie bał się tego pokazać. Anhelo uniósł rękę. Gest był jasny – to tylko na razie. Minie trochę czasu, nim zorganizuje sojuszników, lecz nie potrwa to wiecznie. Arto musiał coś wymyślić, inaczej nie wyjdzie stąd o własnych siłach, lecz to nie był pierwszy raz, gdy wszedł prosto w otwartą śluzę.

„Co się wczoraj stało byłem pewien że cię dopadli a teraz wracasz jak gdyby nigdy nic”.
Arto spojrzał na Derta. Jego najwierniejszy zastępca naprawdę się bał; o siebie, lecz także i o niego. Ani słowem nie wspomniał o Iwenie.
„Dert to już koniec ale muszę jeszcze coś zrobić”.
„Oszalałeś wszyscy nas zobaczą trzymaj się z dala od szkoły albo obejrzysz puszkę od środka”.
„Musiałem wrócić na tę jedną lekcję nie utrudniaj mi tego”.
Rozłączył się. W oknie otarcia nowej rozmowy wpisał sygnaturę Zema, lecz nie od razu uaktywnił połączenie. Myślał, że wie co ma napisać, lecz teraz zaczął wątpić czy Zem zechce mu aż tak bardzo pomóc. Nie posunął się tak daleko, by uratować tych innych. Nieważne jak bardzo zmienił go Dael, wciąż troszczył się przede wszystkim o siebie, jak wszyscy w szkole.
„Potrzebuję twojej pomocy”.
Długo wpatrywał się w napis, nim wysłał wiadomość. Odpowiedź nadeszła zaskakująco szybko.
„Byłem pewien że już zapakowali cię w puszkę młodszaku” – oczekiwał, że właśnie tak będą go dziś witać wszyscy znajomi – „co na kosmos robisz w szkole”.
„Musimy porozmawiać to bardzo ważne spotkajmy się poza szkołą wiesz że nie mogę zostać tu w środku”.
„Tym razem cię załatwią i dobrze to wiesz spodziewałem się że masz więcej rozumu”.
„To moja jedyna szansa na przetrwanie” – napisał. Zawahał się. Ile wiedział Zem? Ile mógł mu wyjaśnić bez narażania na kłopoty? Władcy gry musieli jakoś podglądać ich rozmowy. Co zrobią, gdy odkryją, że wie? – „musimy porozmawiać ale tak by nawet protektorzy nie mogli nas podsłuchać musimy zniknąć” – dopisał i wysłał.
„Niech mnie otchłań jeśli wiem co kombinujesz” – Zem napisał po długiej chwili wahania – „gdybym nie wiedział że chodzi o twoje życie wysłałbym cię w próżnię znajdę cię tam gdzie ostatnio będziemy niewidzialni”.
„Nie nie u mnie tam mogą na mnie czekać spotkajmy się gdzieś indziej wszystko ci wyjaśnię ale tobie i tylko tobie proszę przynieś ze sobą to coś o czym pisałeś wiesz kiedy”.
„Zgoda, ale po lekcjach teraz ciężko mi się urwać po ostatnim bałaganie postaraj się wyjść stąd z życiem tu masz mój adres pilnuj go”.
Nadejście notki o adresie kompletnie go zaskoczyło. Każdy chronił tę informację jak mógł, zakładał alarmy, by pilnować czy ktoś nie szuka takich informacji w sieci – sam się przekonał jak słuszne było takie postępowanie – a Zem tak po prostu mu go przysłał. Chciał wierzyć, że sprawiło to zaufanie, a nie świadomość, iż Arto, nawet gdyby chciał, nie zdąży nikomu zdradzić jego tajemnicy.
Okno się zamknęło. Arto poczuł, że cały jest spięty. Odetchnął, obserwując nauczyciela. Rozmowa tak go pochłonęła, że przestał zwracać uwagę na otoczenie.
Teraz czekało go najważniejsze. Musiał wydostać się z tej klatki. Liczył, że wymknie się na kolejnej przerwie. Nie wierzył, by Anhelo mógł się tak szybko przygotować.
Niezależnie od wyniku, to było jego ostatnie rozjaśnienie w szkole. Rozejrzał się po klasie. Panował spokój. Nikt do nikogo nie pisał, kanał grupy milczał. Wszyscy chcieli jednego – zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć jakby nic się nie stało. Byli razem pięć lat. Prawda, zdradzili go, lecz tych pięciu ciężkich lat nic nie zmieni. Ostatnie dwa były nawet dobre. Jak dadzą sobie radę sami?
Cos go tknęło. Poczuł, że coś jest inaczej. Chłopcy byli przygnębieni, lecz nie wyglądali na zbitych, więc to nie było to. Iwena nie było, lecz brakowało kogoś jeszcze, kogoś z pierwszych ławek, dlatego nie spostrzegł tego od razu.
„Dert gdzie jest kerell” – napisał.
„Nie wiesz co się stało”.
„Nie wiem niby skąd”.
Spojrzał na niego. Dert się bał. Zwiesił głowę. Nie odpowiadał, lecz nie zamknął okna.
„Co się stało powiedz”.
„Kerell nie żyje” – Dert odpisał po chwili.
Arto siedział chwilę nieruchomo, nie rozumiejąc. Nie musiał pytać, by wiedzieć kto. Dlatego Dert tak się przestraszył na jego widok – wierzył, że teraz kolej na Arto.
„Jak dlaczego na kosmos pisz do mnie”.
„Dopadli go wczoraj poza szkołą wszyscy już wiedzą resket zdobył raport”.
Wczoraj. Po tym jak uciekł ze szkoły… Siedział jak sparaliżowany. Konsola wyświetliła informacje o przekazaniu pliku. Nie chciał go otwierać.
Jak to się stało, pytał sam siebie, dlaczego, lecz tej informacji nie mógł uzyskać. Jeszcze przez długi czas ci, którzy coś wiedzieli będą bać się mówić. Z czasem prawda zacznie krążyć po szkole, lecz do tego czasu tylko on i grupa będą znać prawdę.
„Jutro pogrzeb” – kolejna wiadomość była niczym bicz – „przyjdziesz”.
Nawet Dert wiedział, że Anhelo będzie na to liczył. Tylko dlatego zadał to pytanie.
„Nie mógłbym nie przyjść był jednym z nas”.
Jak łatwo to napisał, „był”…
„Dobrze że będziesz powinniśmy go pożegnać wszyscy był dobrym wojownikiem”.
Żal na twarzy Derta był dla Arto niemal nie do zniesienia. Ta jedna rzecz wciąż coś znaczyła, wciąż potrafiła ich poruszyć. Śmierć towarzysza. Nie wiedział co napisać. Nie wierzył, że to prawda, lecz to była prawda.
Gdyby nie wojna, Kerell wciąż by żył. Zginął za niego i za niego mogą zginąć inni. Musiał sprawić, by to się więcej nie powtórzyło.
„Powiesz Iwenowi”.
Czy powie…? Pamiętał jak czuł się Iwen po tym, co Anhelo zrobił mu w łazience. Gdyby się dowiedział, że ktoś przez nich zginął… Emocje podpowiadały, że nie ma prawa odmawiać mu pożegnania towarzysza, lecz chłodna logika, którą kierował się przez ostatnie lata, ostrzegała, by nie popełniał teraz tego błędu.
„On nie może wiedzieć nie wytrzymałby jest zbyt miękki”.
Dert kiwnął smutno głową. Arto nigdy go takim nie widział. Był zatroskany gdy został pobity, był ponury gdy Anhelo pobił Smoka, lecz nigdy nie był smutny. Gdyby tylko wiedział… Nigdy nawet by nie pomyślał o powrocie do szkoły, lecz było za późno.
Pomyślał o Włóczni. Anhelo znów go ujrzał, będzie chciał kolejnego trupa. Musiał mu go dostarczyć.
„Dert weź żimmiego i zbierz najsilniejszych wojowników nie bierz żo nie mów mu nic nie mów o tym nikomu innemu to bardzo ważne spotkamy się na korytarzu na następnej przerwie pomożecie mi uciec jeśli to zrobicie to co się stało z kerellem już nigdy się nie powtórzy”.
Znów łączył nieprzyjemne, lecz konieczne, z pożytecznym. Był pewien, że Anhelo nie będzie im przeszkadzał. Co więcej, będzie z tego zadowolony, o ile jego towarzysze będą przekonujący. Oszukają starszaka jego własnym sprytem i okrutną przewrotnością.
• • •
Przyszli, choć widział jak bardzo bali się do niego podejść. Każdy z nich pamiętał od kogo się zaczęło, każdy widział się na miejscu Kerella. Chciał wierzyć, że zrobili to by mu pomóc, ten ostatni raz.
Nawet się cieszył, że właśnie taki będzie jego koniec w szkole. Wiedział już, że zwolennicy Anhela obstawili wszystkie wyjścia ze szkoły. Czy Dert i jego towarzysze wiedzieli, że byli jego jedyną nadzieją? Że gdyby zostawili go teraz samego, byliby na zawsze bezpieczni?
Stanęli w milczeniu naprzeciwko siebie. Nikt nie wspomniał o Kerellu. Arto rozejrzał się. Bardzo wiele oczu obserwowało ich spotkanie. Bardzo dobrze.
– Opuszczam szkołę – odezwał się pierwszy, cicho, by inni nie słyszeli. – Już tu nie wrócę.
– Ty…? – zdziwienie, strach i groza po równi odbijały się na twarzy Żimmiego. – Anhelo aż tak bardzo…
– Anhelo nie jest najważniejszy. To nie przez niego.
– Idziesz do akademii? – spytał Alsza.
– Nie i to musi wam wystarczyć.
– Ostatnia Przystań? – wyszeptał Grejgy. Zwykle twardy i obojętny, był przejęty na równi z innymi. – Chyba nie…
Nie odpowiedział. Niech myślą co chcą. Może potem zrozumieją i być może będą dumni, że to właśnie jemu się udało. Lecz nawet gdyby domyślili się już teraz, wierzył, że nikt by niczego nie powiedział, nawet Żimmy. Jeśli wszystko się uda, będą milczeć choćby dlatego, że prawda naraziłaby grupę na to samo niebezpieczeństwo, którego chciał im oszczędzić. Dość ich już osłabił, by pozostawiać po sobie więcej problemów.
Wspomniał ostatnią rozmowę z Daelem, te jej fragmenty, które wciąż pamiętał. Jak to się stało, że teraz grał jego rolę? Stali przed nim, jak on wtedy, smutni, zmartwieni i wystraszeni nadchodzącymi zmianami; starsi, lecz rozumiejący równie niewiele. Jednak pewne rzeczy musiały być powiedziane.
Jego wzrok zatrzymał się na Feriszu, by na koniec powędrować do Żora. Anhelo pozbawił go kapitańskiej dumy. Czy pozbawił również ich wierności? Żimmy go słuchał, lecz równie dobrze mógł to robić bo bał się rządzić Smokiem, gdy dookoła wciąż krążył Anhelo .
– Nie wiem co się stanie gdy odejdę, dlatego… – nabrał powietrza. Dla Daela też musiało być to trudne. – Od was zależy czy Smok pozostanie tym, czym był. Współpracujcie ze sobą, jak gdybym wciąż był razem z wami. Nieważne co zrobiliście a czego nie chcieliście zrobić. Po prostu… nie bijcie się między sobą, jak inni.
Spojrzeli po sobie. Nie rozumieli. Wiedzieli, że to jest pożegnanie, lecz nie wierzyli, iż po jego odejściu coś może się wśród nich zmienić. Dael też w to nie wierzył i to był jego błąd. Wierzył, że dzięki temu co powie unikną losu Zema.
– Żimmy, kiedyś zechcesz pobić Derta – Żimmy i Dert spojrzeli na niego jak gdyby mówił od rzeczy, lecz spodziewał się tego. – Zastanów się potem czy warto go niszczyć. Zrób z niego zastępcę. Dert, pomagaj mu tak jak pomagałeś mi. Grejgy, Alsza, pilnujcie ich dla dobra grupy. Ile razy poczujecie, że musicie się bić, bijcie się z innymi, nie ze sobą. Wypowiedzcie komuś bitwę. To pomaga. I… uważajcie na jajcogłowych. Nie bądźcie dla nich jak inni, wtedy wam pomogą – nie zastanawiał się jak o tym pomyślą, jako wojownicy. Chciał, by widzieli ich takimi, jakimi sam ich zobaczył, by docenili co robią tak samo jak on – Rejkert zna mój sposób na oceny, ale Lien jest tak samo dobry – spojrzał na Żimmiego. – Dzięki nim zyskacie dłużników. Wszystko zależy od was.
Zamilkł. Słuchali go z uwagą, choć nie rozumieli.
– Powiedziałeś, że możemy ci pomóc uciec ze szkoły – przypomniał niepewnie Dert.
Arto westchnął. To było najtrudniejsze.
– Pamiętasz Arista? Musicie zrobić mi to samo co on, tylko gorzej, z tego samego powodu. Musicie mnie pobić.
– Nie mówisz poważnie! – zaprotestował Alsza.
– Inaczej to, co stało się z Kerellem może się powtórzyć! Możecie skończyć jak Włócznia!
– Gdy to zrobimy, wtedy będziemy jak Włócznia!
– Mylisz się, Alsza – odpowiedział spokojnie. – Wtedy Anhelo nie będzie was kontrolować. Wyprzedzając go, nie zrobicie tego dla niego. Zrobicie to dla mnie i dla grupy. Anhelo pomyśli, że zwróciliście się przeciwko sobie i wtedy da wam spokój. Musicie mnie pobić i wynieść ze szkoły, jakbyście chcieli mnie zabrać do Ostatniej Przystani. To dla mnie jedyny…
– Nie mogę tego zrobić! – zaprotestował Dert. – Rozumiem, ale…
– Pośpieszcie się – odpowiedział chłodno. – Inni patrzą.
– Nie mogę!
– Jeśli nie zrobicie nic, to tak jakbyście sami oddali mnie Ziemi! – zdenerwował się. – Pojutrze będziecie mieć kolejny pogrzeb! Żimmy, ty zacznij. Masz okazję się zemścić.
Stanął przed nim, gotowy na cios, lecz Żimmy tylko się patrzył. Czy nawet on nie chce mnie uderzyć, pomyślał, po tym wszystkim co mu zrobiłem?
– Nie mogę – powiedział w końcu. – Nie po tym jak Kerell…
– Niedawno potrafiłeś! – wyciągnął gwałtownie rękę, wskazując na gromadzący się niedaleko tłumek. – Oni widzą jak rozmawiamy! Nie macie wyjścia – bardzo się starał, by patrzyć na nich pogardliwie, lecz zbyt mocno się bał tego, że naprawdę nie zechcą tego zrobić. – Na próżnię, co się z wami dzieje? Kilka rozjaśnień temu żywcem byście mnie pokroili a teraz…
– Może teraz za dużo rozumiemy – odpowiedział Dert, patrząc pewnie w jego oczy.
Arto nie miał złudzeń. Tylko Dert coś zrozumiał, choć na swój prosty sposób. Tylko on zastanawiał się nad tym, co się stało. Nie był tak sprytny, lecz miał w sobie cząstkę swojego kapitana, tak jak Arto miał w sobie cząstkę Daela – niewielka, prawie niewidoczna, ale była.
– Nie chcę byście mnie pobili, tylko bili. Na pewno każdy z was chciał mi to zrobić, za coś, kiedyś. Macie szansę odpłacić mi za wszystko. Potem takiej szansy nie będzie. Żimmy, jeśli sobie odpuścisz, to pozostaniesz zwykłym karaluchem! Nie młodszakiem i na pewno nie starszakiem, bo zabraknie ci jaj, by chronić grupę. Nie tego chciałeś?
W oczach Żimmiego zabłysł gniew. Zagryzł wargi. Zacisnął pięść i uderzył kapitana twarz. Mocno, lecz Arto wiedział, że stać go na wiele więcej.
– Coś nie bardzo z twoją siłą – zauważył, prostując się i patrząc na niego spode łba. – Nie wydobrzałeś po tym, jak ci dołożyłem? Myślałem, że…
Tym razem uderzenie było znacznie mocniejsze. Inni z oporem zaczęli się przyłączać. Robili to bez przekonania, lecz na szczęście Żimmy się przełamał. Zaczął katować go równo. Po raz pierwszy Arto cieszył się, że Żimmy jest prawdziwym starszakiem.
Po raz pierwszy cieszył się, że ich lojalność ma tak słabe granice.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.