powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXI)
listopad 2006

Zgaś światło…
‹Ludzkie dzieci›
Nie jest to miłe i przyjemne kino, utrwalające widzów w przekonaniu o urodzie życia. Clive Owen stwierdził podczas festiwalu w Wenecji, że „Ludzkie dzieci” to połączenie rozrywki i ważkiego przesłania. Pierwsza uwaga wydaje się niezbyt trafiona, ponieważ film Alfonso Cuaróna to przygnębiająca opowieść o brudnym świecie niedalekiej przyszłości, pozbawionym nowoczesności i sterylności, a powoli pożerającym ludzką rasę i pożeranym za sprawą rozkładu jakichkolwiek wartości. Wizja niemiła, bo autentycznie wstrząsająca.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Cuarón uderza ze zdwojoną siłą, bo nie bawi się w kreowanie ugrzecznionego i wygładzonego portretu przyszłości, a wyciąga na wierzch wszystkie niepokoje społeczne – te głęboko ukryte, jak i te rozdmuchane przez media. To historia, w której ludzie nie rodzą się od osiemnastu lat, a jedna ciąża, jedno dziecko i jedna nadzieja stają się początkiem przemiany. Pytanie, czy owa przemiana będzie długotrwała i w generalnym rozrachunku znacząca, bo światło lepszego jutra pojawiające się w finale wcale nie determinuje pomyślnego rozwoju wydarzeń i nagłego zatrzymania rozpędzonego procesu rozpadu i gnicia rzeczywistości. Na szczęście film Cuaróna nie stara się być tylko słuszną polityczno-socjalną agitką, a poruszającym ostrzeżeniem i cynicznym pytaniem o sens istnienia ludzkości. Dzięki porzuceniu hollywoodzkich szablonów i patetycznych chwytów ustępujących miejsca intrygującej surowości, „Ludzkie dzieci” to film nie analizujący przyczyny, a koncentrujący się na konsekwencjach ludzkich czynów. I nie chodzi tu o zachowanie czy podejmowane działania, ale samo istnienie człowieka i wpływ jego niejednoznacznej natury na świat, w którym żyje.
Autorzy tej przykrej wizji posługują się w jej tworzeniu nie tylko zaskakującą fabułą, ale przede wszystkim klasycznymi narzędziami budowania szczególnej atmosfery. Niesamowite, tonące w szarych barwach zdjęcia Emmanuela Lubezkiego nadają przedstawianym wydarzeniom agresywnego, nieprzyjaznego charakteru. Ich dokumentalna stylizacja widoczna zwłaszcza w trzecim akcie eksponuje chaos, w jakim pogrąża się filmowa rzeczywistość. Oko kamery jest wszędzie tam, gdzie być powinno: tuż przy bohaterach, w centrum anarchii, wojny, przemocy. Osiadająca na szkle obiektywu krew budzi nieodparte wrażenie, że oto oglądamy reportaż z niedalekiej przyszłości. Znakomita praca operatorska Lubezkiego słusznie została doceniona na festiwalu w Wenecji, bo już dawno zdjęcia tak silnie nie wpływały na odbiór filmu jako całości, zwielokrotniając cios emocjonalny przygotowany przez reżysera.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W historii o ludziach najważniejsi są oczywiście bohaterowie. A ci odchodzą od filmowych stereotypów. Postacie są zdolne do czynów, o które byśmy ich nie posądzali, a brutalne otoczenie ma znaczący wpływ na ich charaktery. O ile w większości hollywoodzkich produkcji można domyślić się, jak zostanie rozwiązana fabuła, który z bohaterów przetrwa, a który odda życie za sprawę, tak w „Ludzkich dzieciach” nie ma reguły określającej schemat wydarzeń. I tylko widzowie zaznajomieni z powieścią Phyllis Dorothy James, na której oparto film Cuaróna, nie będą zaskoczeni. Chyba że zmianami wprowadzonymi w procesie tłumaczenia książki na język kina.
Aktorsko celuloidowa wizja świata jutra koncentruje się na postaci Clive′a Owena. To przez pryzmat jego bohatera, Theo Farona, obserwujemy rozpad wszelkiego porządku i zanik podstawowych emocji. Dzięki Theo twórcy sięgają po okazję opisania człowieka funkcjonującego bez złudzeń bądź nadziei, zgorzkniałego, pozornie zahartowanego bezlitosną przeszłością, tak naprawdę wciąż rozpamiętującego bolesne doświadczenia. Theo znajduje w zadaniu chronienia jedynej ciężarnej dziewczyny na planecie pewien rodzaj katharsis, spełnienia, poczucia przydatności. Owen udowadnia, że nie dobiera projektów przypadkowo: ponownie gra szorstką, cyniczną postać, skrywającą pod pancerzem nieprzystępności delikatne uczucia. I znowu wypada doskonale. Jest jeszcze świetny Michael Caine, klasa sama w sobie. Jego postać wprowadza do filmu ironiczne poczucie humoru i zdystansowanie do świata. Jednak Caine nie zaskakuje, bo przecież przyzwyczaił już widzów do znakomitych ról.
Niestety, w beczce miodu mamy jak zawsze łyżkę dziegciu. „Ludzkie dzieci” zostały mistrzowsko sfilmowane, sugestywnie wystylizowane w postapokaliptycznym klimacie. Tymczasem, jak to zwykle bywa z konfrontacją literatury i kina, to drugie ustępuje miejsca pierwszemu, gdy chodzi o nowatorskie podejście do stereotypów. W filmie Cuaróna pojawia się zastanawiająca refleksja nad kondycją człowieka, ale twórcom nie udało się zapobiec przemyceniu kilku klisz lub niepotrzebnej w tym przypadku lekcji tolerancji. Cóż, jak widać, ta historia jest jak człowiek. Wspaniały twór, w którym jednak nie wszystko gra, jak powinno.



Tytuł: Ludzkie dzieci
Tytuł oryginalny: Children of Men
Reżyseria: Alfonso Cuarón
Zdjęcia: Emmanuel Lubezki
Scenariusz: Alfonso Cuarón, David Arata, Timothy J. Sexton
Obsada: Clive Owen, Julianne Moore, Michael Caine, Chiwetel Ejiofor, Charlie Hunnam, Danny Huston, Pam Ferris, Peter Mullan, Claire-Hope Ashitey, Oana Pellea, Paul Sharma, Jacek Koman
Muzyka: John Tavener
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Kanada, USA, Wielka Brytania
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 27 października 2006
Czas projekcji: 109 min.
WWW: Strona
Gatunek: SF
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

49
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.