 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przytomność odzyskał już w ich kryjówce. Usiadł. Jego spojrzenie natrafiło na lśniące w półmroku oczy, wciąż pełne nienawiści, lecz zmieszanej z czymś nowym. Siedzący metr przed nim Żimmy z uwagą wpatrywał się w byłego kapitana. – Jesteśmy kwita – słowa były zimne, lecz spojrzenie mówiło co innego. Nie musiałeś tego robić. Musiałem, Żim, pomyślał. Nie moja wina, że wciąż nie potrafisz nad sobą panować. – Żegnaj, Żimmy – odpowiedział. – Proszę, oszczędź Derta. On jeden rozumie. Żimmy wstał. Bez słowa zniknął w jednym z szybów. Arto zaczął badać w jakim jest stanie. Z tyłu głowy czuł jak rośnie mu guz, gdzieniegdzie czuł siniaki. Ani jednego złamania! Zezłościł się. Obeszli się z nim jak z pierwszakiem! Za takie pobłażanie wrogowi sam by ich pobił. Jeśli dla gapiącego się tłumu będzie to równie przekonujące… Niełatwo im przyszło zrozumieć, że teraz był ich wrogiem. Niechcący mógł sprowadzić na nich katastrofę. Sam niełatwo się z tym pogodził. Lecz zaraz pomyślał, iż sami Protektorzy uwiarygodnią jego oszustwo. Gdy uciekną, Kosa sama zatrze wszelkie ślady, wymaże z systemu, jakby naprawdę go zabili. Wtedy przestanie mieć znaczenie czego Anhelo się domyśla, a czego nie. Tego kłamstwa nawet on nie przejrzy. Odebrał mordercy ostatnią wymówkę do napadania na Jeźdźców Smoków. Przestaną płacić za wybryki byłego kapitana. – Więc tylko ja rozumiem – nagłe stwierdzenie poderwało Arto na nogi. Odwrócił się. Przy szybie za jego plecami, oparty o ścianę kryjówki, stał Dert. – Pobiłeś Żimmiego, potem oddałeś mu dowództwo, a dzisiaj zamarzyło ci się, by dał ci lekcję. Rozumiem dlaczego wybrałeś jego, nie mnie. Zawsze byłeś… mądry. Ale nie tym razem. – Tym razem też – odpowiedział. Dert splótł ręce na piersi. – Widziałeś jego oczy? – spytał. – Wciąż cię nienawidzi, ale za bardzo boi się całej reszty, by to teraz okazać. – Mylisz się. On nie nienawidzi mnie, tylko swojego strachu. Ja byłem tym, który mu go pokazał. Uświadomiłem mu, że choć jest u nas kimś ważnym to w środku boi się wszystkiego. Dert, on tak bardzo nienawidzi tego uczucia, że gdy odejdę, może zacząć nienawidzić ciebie i… nawet o tym nie wiedzieć, tak jak nienawidził mnie. Biedny Żimmy, pomyślał, wyobraziłeś sobie, że skoro trafiłeś do młodszaków, to możesz przekreślić całą swoją przeszłość i staniesz się przez to odważny. Przykro mi, lecz to niczego zmieniło. Jesteś taki sam jak w swojej starej grupie. Może teraz mi wybaczyłeś. Może i nienawidzisz, choć wciąż szanujesz, lecz teraz to już nieważne. Dert nie odpowiedział. Stał, wciąż poważny, jakby chciał o coś zapytać, lecz za bardzo bał się odpowiedzi. – Powiedz prawdę – odezwał się wreszcie. – Chcę wiedzieć. Idziesz do akademii? – Nie wiem co ze mną będzie – potrząsnął głową – ale dla was to powinno skończyć się dobrze, nawet jeśli Żimmy zacznie się rządzić. Nie daj mu się pokonać, inaczej Jeźdźcy Smoków przepadną. Was, pomyślał. Znowu was, nie nas, lecz tym razem na zawsze. Tu, w ich kryjówce, skończyła się jakaś ważna część jego życia. Dert wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Arto, wiem, że jesteś mądry, najmądrzejszy – przyznał. – Powtarzałeś, że grupa jest najważniejsza, ale nigdy nawet nie pomyślałeś, że grupa sama może wybrać którego z nas chce. Jeśli Żimmy zamieni się w starszaka, siądziemy na niego ostro i będziemy bić aż zmądrzeje. Nie da rady nam wszystkim. Arto także się uśmiechnął. Dert miał słuszność. Udało mu się stworzyć coś nowego. To nic, że ich ostatnia narada była klęską. Poprzednie nauczyły ich, że grupa może rządzić się sama. Przynajmniej tak długo aż nie rozbije jej coś z zewnątrz, pomyślał, wspominając Pilpa. – Zaopiekujesz się moim kotem? – spytał. – Może Lien go weźmie? – Nie zginie, obiecuję. Wstał. Dert podszedł do niego i bez słowa wyciągnął rękę. Uścisnęli się, po raz ostatni. Niespodziewanie dla siebie Arto przyciągnął go i objął. Dert nie był zaskoczony. Odpowiedział tym samym. Ze wszystkiego co zostawiał za sobą, z całej szkoły, tylko jego jednego będzie mu brakować, za to będzie brakować najbardziej. – Będę na pogrzebie – szepnął. – To będzie nasz ostatni raz, razem. Potem odejdę, na zawsze. Odsunęli się od siebie. Dert spuścił głowę, zmieszany i zawstydzony. Jeszcze raz spojrzał na Arto, po czym odszedł. Arto został tam jeszcze chwilę. Skończył się malować i zgasił światło, wiedząc, że już nigdy tu nie wróci. Najpierw poszedł do rozdzielni, potem udał się na miejsce spotkania. Czekał kilka godzin. Pierwsi znów pojawili się Żółtoskórzy. Szybko i sprawnie zabezpieczyli wszystkie przejścia, zagłuszając, a potem niszcząc wszystkie perceptory. Wyszedł z bocznego korytarza i wtedy dostrzegł samego Zema. Jeden z Żółtoskórych podszedł do swojego przywódcy. Wyciągnęli do siebie dłonie; Żółtoskóry przyłożył prawą dłoń do lewej dłoni Zema, zakrył obie lewą dłonią i wystukał coś na niej, niczym na wirtualnej klawiaturze projektora. Z kolei Zem wziął dłoń tamtego w swoje dłonie. Arto obserwował uważnie ich ręce, lecz niewiele mógł dostrzec. Przez chwilę twarz Żółtoskórego wyrażała skupienie, wreszcie kiwnął głową i bez słowa odszedł na bok. Patrzył na Zema. Zem odpowiedział spojrzeniem. Arto podszedł bliżej. – Gdybyś do mnie nie napisał, sam uwierzyłbym w to, co mówią – powiedział Zem – lecz to nie będzie działać długo. – Tak długo jak długo Anhelo uzna mnie za martwego – odpowiedział. Uśmiechnął się smutno. – Może nigdy nie pozna prawdy. – Jeśli ją pozna, twoi towarzysze tego pożałują. Anhelo nie lubi być oszukiwany. Towarzyszący Zemowi Żółtoskórzy odsunęli się na odległość, z której nie mogli niczego słyszeć. Oni nigdy się nie wahali. Nie interesowało ich o czym rozmawia ich przywódca i dlaczego zadaje się z jakimś młodszakiem. – Wiesz o tym tylko ty, moja grupa i oni – patrząc mu w oczy skinął głową w kierunku jego obstawy. – Tylko oni widzą mnie żywego. Dla innych jestem martwy. Zem przymknął oczy, jakby sama myśl, że może ich wydać była dla niego obrazą. Miał mnie chronić, pomyślał Arto, czując gorycz, lecz Kerella nie chciał ocalić. – Dlaczego? – zapytał z żalem, choć jeszcze minutę temu nie chciał o tym mówić – Dlaczego pozwoliłeś, by Anhelo… Odkąd pamiętał, takie rzeczy nie robiły na nim wrażenia. Nic nie robiło na nim wrażenia, lecz los Kerella nieodmiennie ściskał mu gardło. Z trudem przełknął ślinę. To nie było to samo co projekcje martwego ciała Herrego. Tamta śmierć go nie obchodziła, lecz ta… – Przykro mi z powodu twojego towarzysza – twarz Zema zamieniła się w zagadkę – ale na to nikt nie mógł poradzić. Anhelo musi zabijać. Uzależnił się od władzy jaką to daje. On wariuje, młodszaku, powoli odchodzi od zmysłów, lecz wciąż jest bardzo inteligentny i potrafi się maskować. Wie jak zaspokoić swoją żądzę. Im więcej trudności staje na jej drodze, tym większą satysfakcję sprawia mu osiągnięcie celu. – Więc gdy znikłem ze szkoły… – …zaspokoił ją na pierwszej osobie, jaka mu się nawinęła i skojarzyła z tobą i tym drugim młodszakiem, planetarianinem. Nie zdołałbyś go powstrzymać, najwyżej zginąłbyś za niego. Może to, co dzisiaj zrobiłeś zdoła go uspokoić. Być może zrobią to inne grupy. Tak dużo ofiar w tak krótkim czasie, to może zaniepokoić dorosłych. Lecz jeśli inne grupy nie zareagują… Zem umilkł. Arto niemal tego nie zauważył. Próbował zrozumieć dlaczego musiało do tego dojść. Kerell był wymarzonym celem dla Anhela. On i Orfius często oddzielali się od grupy. Orfiusa znało wielu. Handlował ze starszakami; gdyby Anhelo spróbował się do niego dobrać, ktoś mógłby go ocalić. Lecz Kerell był nikim. Wystarczyło ich rozdzielić… Czy musiał zginąć? Jeśli to wszystko było tylko grą, dlaczego władcy gry nic nie robili? Odpowiedź była tylko jedna – bo tak chcieli! Te zapchlone szczury chciały, by szkoła stała się jeszcze bardziej brutalna i bezwzględna, a on nie rozumiał dlaczego. Czy inni musieli umierać tylko dlatego, by pozostali wyrośli na lepszych żołnierzy? Najbardziej bolało go to, że, przy całym swoim sprycie, nie potrafił się temu przeciwstawić. Anhelo był bezczelny w tym co robił, bo wiedział. Było mu dobrze z tym, że tamci chcą, by robił to, co robił, że chcieli, by był właśnie taki i korzystał z tego, nie dbając, że władcy gry widzą każdy jego ruch. Jak bezkarnym musiało go to uczynić – i jak zależnym od władców gry! Być może inni mordercy w szkole żyli w strachu, że zostaną wykryci, lecz nie on – i to czyniło go najlepszym. Wiedział, że ci z góry go chronią. Stał się ich narzędziem. Gdyby spróbował się zmienić, pewnie zostałby skasowany, więc musiał to robić dalej, chcąc czy nie chcąc, tyle że on tego chciał. Póki był sprytny, póki nie zwracał na siebie nadmiernej uwagi, jego drobne błędy były maskowane. Anhelo nie był aż tak dobry, by Kosa, czy nawet policja, nie odkryła wszystkiego. Ktoś musiał zacierać za nim ślady, pomagać stać się lepszym. Kerell zginął, bo tamci spisali go na straty. Gdyby wcześniej nie znienawidził tych bezwzględnych, tajemniczych tyranów, kryjących się za maskami nałożonymi na inne maski, zrobiłby to teraz. Bezsilność i brak możliwości zemsty były tak głębokie, że ledwie powstrzymał się, by z pięściami rzucić się na najbliższą ścianę. – Ja… muszę go pożegnać – powiedział cicho. Myślał, że Zem nie usłyszał, lecz starszak odwrócił głowę w jego stronę. – Postaram się by nikt, kto mógłby cię zdradzić, nie zbliżył się nawet do miejsca pogrzebu – obiecał. – Lecz jeśli ktoś spróbuje to zrobić, będzie to oznaczać, że Anhelo coś podejrzewa. Bał się, że się o tym dowie. Bał się tym mocniej, że wiedział, iż nic więcej nie zdoła zrobić. Nawet Zem nie ochroni Smoka. Ile mógłby ich pilnować? Miesiąc, dwa? I co potem? Musiał zniknąć. Musiało wyglądać to tak, jak gdyby wtedy zginął. – Musi w to uwierzyć, na kilka rozjaśnień. Potem zniknę ze stacji – w taki, czy inny sposób, pomyślał. – Mógłbyś… stworzyć fałszywy raport o mojej śmierci? Gdyby brat Resketa puścił go po szkole… – Zrobię co się da, lecz nie obiecuję, że Anhelo się na to złapie. Jeśli sprawdzi te informacje u źródła, wtedy wszystkiego się domyśli. Masz jakąś swoją projekcję? Coś, co by się dało przerobić na wiarygodnego trupa? – Przyniosę jak tylko znajdę – obiecał z ulgą. Zem kiwnął głową. Włożył ręce do kieszeni. – Pytałeś o maski na pluskwę. Co kombinujesz? Arto rozejrzał się dookoła. Nie minie wiele czasu nim zjawią się automaty naprawcze, by wymienić uszkodzone perceptory. Nie wątpił, że ich zniszczenie kupi im trochę więcej czasu, lecz jego ilość była ograniczona. Tymczasem on zwlekał, bo nie był pewien czy to wystarczy. – Nikt nas tu nie usłyszy – zapewnił Zem. – Dopóki zajmują się tym moi ludzie. Z trudem przekonał się, że Zem wie co mówi. Zresztą, czy to miało jakieś znaczenie? Władcy gry i tak musieliby wiedzieć o tym urządzeniu. To jeszcze nie krzyżowało jego planu. Przecież nie wiedzieli do czego mu ono potrzebne – o ile nie mieli innych sposobów, by go śledzić. Wtedy pokazałby im tylko, że już wie… Energicznie potrząsnął głową. Gubienie się w takich domysłach prowadziło donikąd, przekonywał się tylko, że nic już nie ma sensu, a w to nie potrafił uwierzyć. – Naprawdę potrzebuję tej rzeczy – powiedział. – Jeśli naprawdę zależy ci bym przeżył… – Mówiłem ci, że one nie działają w dokach. Nie uciekniesz. – Pamiętam o tym. – Lecicie na wcześniejszy urlop? Nie odpowiedział. – Więc akademia…? Arto z rezygnacją przyjął do wiadomości, że od dziś będzie to druga rzecz o której pomyśli każdy uczeń, który go rozpozna. – Nie idę do akademii! – odpowiedział twardo. – Nie jestem pierwszakiem, wiem co robię! Proszę, pożycz mi to urządzenie, tylko na jedno rozjaśnienie! Zapłacę… – To ryzykowne, a my nie potrzebujemy impulsów. Muszę wiedzieć do czego ci to potrzebne. Wtedy mógłbym ci pomóc, także w inny sposób. Arto sięgnął do dużej kieszeni na udzie. Klucz molekularny idealnie do niej pasował. Zem ze zdziwieniem wziął go do ręki. Ostrożnie zacisnął dłoń na rękojeści. – Dam to w zamian za pożyczenie tej… maski. Potrzebuję obu rzeczy naraz, ale jutro wieczorem oddam ci obie. Nie był pewien czy dobrze robi. Pamiętał że będzie potrzebował klucza do ucieczki, lecz to była jedyna rzecz, którą mógł zainteresować Zema. Był pewien, że skoro ojciec zna sposób na wyniesienie tych dyfuzytorów, jeden klucz molekularny nie sprawi mu większej różnicy. Zem zważył przyrząd w dłoni. Uruchomił, spojrzał na wyświetlacz. Uniósł go w górę i przesunął w dół, celując w ścianę i obserwując zmieniające się cyferki. Wydobył niewielkie urządzenie w kształcie pierścienia, nasunął je na palec, przesunął wzdłuż klucza, schował je i oddał klucz Arto. – Czy jest bezpieczny? – spytał cicho. – Mam go od kilku lat i nie trzymam pod reaktorem. Jest czysty, nie ma aktywnych pluskiew. – To wiem – Zem przymknął na chwilę oczy, zastanawiając się nad propozycją. Kiwnął głową. – Zgoda. Prawdziwe narzędzia są dla nas bardzo cenne. Z kieszeni wydobył dwie szerokie tarcze, każda ze ściąganym paskiem. Jedna z nich była właściwie siatką, druga – zwartym talerzem. – Używasz tego na własne ryzyko. Daj się z tym złapać a wylądujesz w akademii – ostrzegł. Pokazał pasek ze zwartym talerzem. – To jest właściwa maska. Nakładasz ją tak, by pluskwa znalazła się dokładnie pod środkiem tej tarczy. To – wskazał na drugie – jest nadajnik. Udaje pluskwę, którą zagłusza maska. Musi ją nosić inna osoba. Nieważne czy ma własną pluskwę czy nie, nadajnik sprawi że system będzie widział ciebie kilka metrów od niej. By zaczęła działać, najpierw musisz założyć maskę na ramię i przytknąć do niej tarczę nadajnika – położył oba urządzenia na sobie. – Wtedy kod twojego lokalizatora zostanie przepisany do nadajnika maski. Gdy lokalizator zostanie wywołany, nadajnik wykorzysta te dane do stworzenia jego imitacji w systemie – podał mu oba urządzenia. – Gdy nałożysz maskę, ukryj ją dobrze pod rękawem i nie paraduj przed perceptorami. To samo dotyczy osoby z nadajnikiem. Ktoś może się w końcu do czegoś dogrzebać. Arto wziął oba paski do ręki, tak delikatnie jakby mógł je zniszczyć samym dotykiem. – Możesz zatrzymać oba urządzenia – dodał Zem. – To dobra wymiana. Zawahał się. Rozumiał z grubsza jak działa maska, lecz nie znał wszystkich szczegółów. – Czyli to pozwoli mi zniknąć z systemu – powiedział. – A czujniki? – Tu zasada jest inna. Gdy uaktywnisz któryś ze zwykłych czujników, maska pozwoli mu odebrać sygnał z pluskwy, lecz sprawi, że do systemu dotrze on innym kanałem łączności. To wystarczy, by komputer potraktował sygnał nie jako alarm, lecz żądanie zlokalizowana pluskwy przez rodziców. Te sygnały są identyczne, różni je tylko droga, którą docierają do sieci. W odpowiedzi komputer wyśle sygnał, który odbierze nadajnik maski. System uzna, że znajdujesz się w zupełnie innym miejscu i czujnik, który uaktywniłeś, przestanie cię widzieć, ale nie będzie cię traktował jak dorosłego, lecz jak obiekt, który ma prawo przebywać w tym miejscu – uśmiechnął się lekko. – To dziura w systemie, której dorosłym chyba nigdy nie uda się załatać. Oczywiście czujniki działające inaczej rozpoznają cię jako dorosłego, ze wszystkimi konsekwencjami. Arto zrozumiał. Zem wciąż myślał, że wybiera się do doków. – Czy to… naprawdę pozwala zniknąć, całkowicie i… przed każdym? – spytał niepewnie. – Nie wiem jak dorośli mogliby obejść takie zabezpieczenie. Maskowany lokalizator zostaje zagłuszony, a jego funkcje przejmuje nadajnik. Jego najważniejszą częścią jest sztuczna pluskwa, nie tak skomplikowana jak ta prawdziwa, ale wystarczy, na pewien czas. To urządzenie oślepi każdego. Każdego – podkreślił. Arto poczuł jak jego serce gwałtownie przyspieszyło. Spojrzał prosto w czerwone oczy Zema. Zdawały się przewiercać Arto na wylot. – Obserwatorzy…? – szepnął. – Władcy gry…? – Niczego nie zauważą. Jeśli zaszedłeś tak daleko, powinieneś to wiedzieć. Obaj musieli zrozumieć, że myślą o tym samym. Odzyskał nadzieję. Jeśli Zem rozumiał, iż to tylko gra, jego sztuczki mogły naprawdę działać! Był głupi, myśląc, że sam może oszukać system. Prawdziwa walka toczyła się stale, na wyższych poziomach szkoły. Ta gra ma sens tylko wtedy, gdy nie wiemy, że gramy, pomyślał. Jeśli Zem wie, to znaczy, że już w nią nie gra. Niemal natychmiast pomyślał o konsekwencjach. Jeśli mówienie dorosłym o szkole prowadzi do akademii, to gdzie może doprowadzić odkrycie gry? – Czy Dael… zaszedł tak daleko? Zem odwrócił wzrok. – Być może znacznie dalej. Dwa rozjaśnienia przed wypadkiem uprzedził nas, że tamci mogą go wyjąć. Widziałem się z nim jeszcze raz, lecz nic więcej o tym nie wspomniał. – Wyjąć… ze szkoły? – Nie wiem czy chodziło tylko o szkołę. Sam już nie wiem, być może udziela mi się jego paranoja… Niewielu wiedziało, że miał wujka w Podziemiu. Nigdy go nie spotkał, znikł gdy był jeszcze bardzo mały, ale… każdy wie, że Protektorzy lubią się mścić na rodzinie. Może nie powinien mi wtedy o tym wspominać, być może ja nie powinienem mówić tego tobie. Młodszaku, powiem ci jedno. Dobrze jest wiedzieć, lecz tylko do pewnego poziomu. Dalej wiedzieć jest już niebezpiecznie. Zem miał rację. Jak można było wiedzieć tak wiele i udawać, że nie wie się nic? Jak mógłby iść do magazynu, wiedząc, że go obserwują? Czy dlatego Zem potrzebował jego grupy, dlatego sam nie chodził do magazynów? Lecz czy sam fakt, że przestał to robić nie pokazywał władcom gry że coś wie? Czy istniał jakikolwiek sposób, by zachowywać się tak, by nie dać niczego po sobie poznać – i nie zwariować? Nie zauważył jak znieruchomiał. Jego umysł zawirował, a on sam poczuł się jak gdyby wyszedł z ciała i patrzył na wszystko skądś z boku. Gdyby wiedział wcześniej o tym wszystkim, gdyby wiedział jeszcze miesiąc temu, chyba zaszyłby się pod reaktorem, bojąc się wyjść. A jednak, kolonista wiedział o wszystkim, wiedział nawet więcej – i nie bał się działać. Powinienem mu bardziej zaufać, pomyślał, nawet jeśli mówi mi tylko tę część prawdy, którą chce bym poznał. Ma powód by to robić. Teraz to rozumiem. Lecz wiedząc tak wiele, można się pogubić w szczegółach. Można o czymś zapomnieć. Przemógł się by poruszyć głową. Spojrzał na trzymane w dłoni podzespoły maski. – Ile będę miał czasu? – Maska działa tak długo jak długo kody wprowadzone do nadajnika pozostają aktualne. Nie potrafi on przekodować sygnałów przekazywanych przez system do prawdziwej pluskwy. Zapamiętuje kod awaryjny i zawarty w pluskwie kod podstawowy, jaki ma użyć na następnej sesji, lecz nie odczytuje algorytmów jakie wykorzystuje przy kodowaniu. To nie jest możliwe. Po trzech sygnałach system zorientuje się że coś jest nie tak. Jeśli będziesz chciał zniknąć na dłużej, będziesz musiał wrócić i przeładować pamięć, stykając ze sobą nadajnik i maskę. – A bez przeładowania? – Całkowita niewykrywalność trwa kilka godzin. Sześć możesz uznać za w pełni bezpieczne. Dwie, trzy następne zwykle też, lecz jeśli masz pecha i pierwszy sygnał zostanie przesłany zaraz po tym jak założysz maskę, wtedy twoja zabawa nie potrwa aż tak długo. Maska i nadajnik ostrzegają gdy odbiorą wezwanie od systemu. – Zem nacisnął niewielki przycisk na krawędzi ażurowego talerza. Rozległ się cichy, piskliwy dźwięk. – Niestety, czas transmisji jest zaszyty w algorytmie. Tylko prawdziwa pluskwa potrafi go rozkodować. – To znaczy, że będę wiedział kiedy system wysyła sygnał, lecz nie będę wiedział kiedy wyśle następny? – Tak. Po drugim sygnale twój czas zacznie się kończyć. Więc wszystko co mi pozostaje to mieć nadzieję, że sygnał nie nadejdzie gdy będę w kanale, pomyślał. Wtedy ten drugi okaże się trzecim. – Druga osoba nie jest potrzebna do działania maski, prawda? – Do działania nie – zgodził się Zem – Ona jest potrzebna do tego, by system widział, że się poruszasz. Sygnały kontrolne, takie jakie mogą wysłać twoi rodzice, nie są kodowane. Jeśli znikasz na godzinę, możesz zostawić nadajnik w domu, lecz jeśli na dłużej… Jeśli policja wtedy cię sprawdzi, zauważy, że siedzisz ciągle w tym samym miejscu. Jakie dziecko wytrzyma w jednym miejscu przez sześć godzin? – A jeśli dorośli wsadzają do pluskiew coś, o czym nie wiesz? – Wierz mi, młodszaku, sprawdziliśmy taką możliwość. Byłem w wielu miejscach i robiłem rzeczy, na które nawet oni – podkreślił – by mi nie pozwolili. Nie możesz tylko zgubić czasu, ani zapominać gdzie nie wolno wchodzić. Arto odruchowo spojrzał na zegarek. Kilka godzin wystarczy. – Dziękuję. – Zależy mi na tym, byś przeżył, nieważne gdzie. Wiesz dlaczego. Odwrócił się i odszedł razem ze swoją świtą. Arto odszedł w drugą stronę. Więc Zem wiedział. Ilu jeszcze, oprócz niego? Musiało ich być wielu, być może tak wielu, że w tej grze zaczęli oszukiwać samych władców… Czy aby na pewno? Na ile rzeczy władcy gry pozwalali swoim graczom? Czy w grze, która polegała na odkrywaniu jej reguł, dało się oszukiwać? O co naprawdę chodziło tym ludziom, niewidzialnym, a jednak decydującym o wszystkim? Jeśli pozwalali na morderstwo… Nagle zadrżał. Letnie powietrze przeszyło jego ciało sięgającym aż do szpiku mrozem. Zem wiedział. To go zmieniło, dość, by władcy to dostrzegli, a mimo to pozostał w szkole. Jak Anhelo… A co jeśli obaj byli do czegoś potrzebni? Myśl była zbyt przerażająca. Spróbował ją odrzucić jeszcze zanim zdołała się uformować – bezskutecznie. Jak głęboko ta gra sięgała w ich życie? Jak bardzo była skomplikowana? Przecież w każdej grze najlepszym graczem był ten, który zdobywał jak najwyższy poziom… Czy to, co robił i co zamierzał zrobić miało kiedykolwiek jakikolwiek sens, poza graniem? |