– Dzięki resztkom dawnej czujności i odpowiedniemu sprzętowi – wskazał na korytarz wyjściowy. – Jedna z tamtych zabawek przegania automaty, druga wykrywa ruch. – Niewiele by ci to pomogło, gdyby ktoś tu wszedł, chyba że potrafiłbyś zniknąć. – Zniknąć? – i Buris nagle zniknął. Nie poruszył się, po prostu znikł Wilanowi z oczu. Kamuflaż optyczny! Wilan rozejrzał się po pomieszczeniu. Były tu perceptory, choć teraz nieczynne, lecz one nie potrafiły wykryć emisji energii. Tak było w całej stoczni. Maszyny wytwarzały dość własnego pola, by oślepić każde takie urządzenie. Jeśli kiedykolwiek chciał mieć pewność, że nikt i nic go nie zobaczy, uzyskał ją teraz. Zefred osobiście odłączył perceptory w magazynie od sieci, Buris też musiał się zabezpieczyć, a gdyby tego było mało, sześcianik kolonisty zakłócał ich pracę. Ciekawe czy Buris miał przy sobie podobny? Buris pojawił się w tym samym miejscu, w którym siedział wcześniej. – Wiem kiedy przegrywam. Gdybyś sam nie korzystał z podobnych zabawek, nigdy byś mnie nie znalazł. Dla kogo pracujesz? Kosa, Protektorzy? – Tylko dla siebie. Myślałem, że znasz mnie choć na tyle. A może twoja paranoja nie pozwala ci uwierzyć, że mogę nie mieć z nimi nic wspólnego? – Dla siebie, ech? – spojrzał nieufnie. – Jeśli tak, powinieneś mnie puścić. – Pracuję dla siebie, lecz nie jestem sam. Przekonaj mnie, że nie zaufałem niewłaściwej osobie. Dla kogo ty pracujesz? – Jeszcze się nie domyśliłeś? – zdziwienie kolonisty zawsze było udawane, lecz Buris chyba aż tak daleko nie zaszedł. Jego uniesione brwi wyglądały bardzo przekonywująco. Wilan przyznał mu w myśli rację. Był głupi, zaiste był! Powinien na to wpaść dużo, dużo wcześniej, ale aż do teraz nie zwrócił na to uwagi. Buris siedział w tym o wiele głębiej niż myślał po ostrzeżeniach kolonisty. Owszem, czuł, że jest z nim coś jest nie tak, lecz gdy zaczął pracować nad statkiem, czuł to wobec każdej osoby. Jego umysł zbyt często wszczynał alarm bez powodu, więc przestał zwracać na niego uwagę. – Nie wiedziałem, że Podziemie ma kogoś w stoczni – stwierdził ironicznie. – Nie wiedziałem, że jesteśmy aż tak ważni. – Myślałeś, że Podziemie to tylko żołnierze? Ktoś musi im dostarczać sprzęt i materiały. Drobnica, jak ja. Ktoś, kto wie co robić, umie i zrobi to za niewygórowaną sumkę – uśmiechnął się do siebie, patrząc na swoje stopy – lecz w razie kłopotów nikt nie będzie za nim płakał – uniósł głowę. – Wiesz co jest najzabawniejsze? Połowa z tego o co mnie teraz posądzasz to nie moja robota. Te skrzynie – poklepał tę na której siedział – są otwierane gdzieś po drodze. Wiedziałbym, gdyby to działo się tutaj. Czasem brakuje kilka drobiazgów, czasem nie. Co mi tam – machnął ręką. – Każdy kradnie jak może. Nie mój problem, jak długo mnie nie złapią i nie oskarżą. Wilan spojrzał w stronę wejścia. Schował depolaryzator. Ani chciał go używać, ani wierzył, by Buris spróbował sztuczek. Każdy z nich miał dość haków na drugiego, by to poczuć. – Dobrze odegrałem swoją rolę, co? – Buris też się uspokoił. – Byłeś bardzo przekonujący – stwierdził Wilan, zastanawiając się czy kiedykolwiek nauczy się poznawać na ludziach, czy też na zawsze pozostanie beznadziejnym przypadkiem. – Co wspólnego miał reaktor, mój reaktor, z twoimi kolegami po fachu? Przeszkadzał w przemycie? Nie mogłeś od razu wydusić o co ci chodzi? – I co miałbym powiedzieć? Wil, stary, pamiętam co mówiłeś o Podziemiu, ale widzisz, ja jestem jednym z nich? Nawet ci się nie dziwię. Media od lat wsadzają nas do jednej skrzyni z przestępcami, wywrotowcami i zamachowcami, a ludzie w to wierzą, bo nie chce im się myśleć. Nawet nasi znajomi z innych organizacji wolą wszystko zwalić na nas. W Układzie działa z tuzin różnych dużych organizacji, plus dziesiątki mniejszych, takich co pojawiają się nagle i szybko zostają wyłapane. Ledwie kilka istnieje dłużej niż kilkadziesiąt lat i liczy się naprawdę. Wiedziałeś, że Podziemie ma już dwa wieki? – Ale jak…? – Taka jest nasza natura. Informujemy ludzi o ciemniej stronie działalności Rządu. Nie podkładamy bomb, nie porywamy ludzi ani statków. Nasze ataki to głównie włamania do komputerów, wykradanie lub niszczenie jakichś rzeczy czy tajnych projektów… Mnie o to nie pytaj. Do tego potrzeba sprzętu. Ja – wskazał kciukiem na siebie – jestem nikim, lecz jest nas wielu i działamy razem. To dlatego jesteśmy najniebezpieczniejsi dla Rządu i dlatego obwinia nas on o wszystko, nawet o plamy na Słońcu. – Nie jesteście niewinni! Przekazujecie informacje prawdziwym zamachowcom. To wy mówicie im gdzie i jak uderzyć, zdradzacie zabezpieczenia… – Niektórzy tak robią – Buris kiwnął głową. – Czasami dla kolonistów, czasami dla siebie, dla impulsów. Czasem zdarza się coś większego, jak porwanie czy ta historia Argo… lecz tamto to był wypadek. Rząd sam tak to pociągnął, byle tylko nie ustąpić. Tak czy inaczej, wszystko, co złe, to wina Podziemia. Nikt nie zastanawia się nad tym skąd się biorą plotki, które ludzie z takim przekonaniem powtarzają między sobą. Kto ujawnił, że Rząd próbuje rozszerzyć sieć podsłuchową? Politycy? Ha! To my utrzymujemy równowagę między tym co robi Rząd i tym co chcieliby zrobić zwykli ludzie! Nie kreujemy się na zbawców i też popełniamy błędy. Czasami nasze metody nie różnią się wiele od tego, co robią Protektorzy, ale trudno robić inaczej, gdy ma się takiego wroga. – I nie wiecie, że to przez was są te wszystkie zabezpieczenia? – Wilan z oburzeniem wskazał na najbliższy perceptor, obserwujący ich martwym spojrzeniem swoich analizatorów. – Wasze istnienie jest dla Rządu dobrą wymówką, by nas śledzić, podsłuchiwać sieć i podglądać gdy tylko jest to możliwe! Z trudem opanował gniew. Gdyby nie perceptory nie musieliby teraz tańczyć na włóknie, doprowadzając całą operację do końca. Chociaż… kto wie czy Lerszen, kolonista, on sam czy nawet Buris nie byli tylko nieświadomymi narzędziami w tym rzekomym bałaganie? – Wil, wierz sobie w co chcesz, mi to obojętne – Buris wzruszył ramionami – lecz zastanów się nad tym. Co jeśli Rząd mógłby nas zniszczyć, w każdej chwili? Co stałoby się z całą tą siecią? Wraz z końcem Podziemia Rząd straciłby wiele wymówek, nie sądzisz? Wiele bym dał, by wiedzieć za iloma zamachami stoją sami Protektorzy. Sam mam wątpliwości. Każdy je ma. Trudno ich nie mieć. Co byśmy nie robili, ludzie przywykają do wszystkiego. Nie wierzą, gdy próbujemy ich ostrzec. Nie ufają już nikomu, nawet tym, co mówią prawdę. Protestują dopiero wtedy, gdy coś zmieni ich życie na gorsze, lecz wtedy jest już za późno. Ich protest jest osamotniony i skazany na porażkę. Póki system jest znośny, póki daje dość swobody, by nie widzieć go na co dzień, siedzą w nim cicho i robią co do nich należy. Może poza nielicznymi, ale to wyjątki. – Jak ty. – Nie jak ja! – Buris podniósł głos. – Właśnie o to chodzi, że ja też zacząłem przywykać! Myślisz, że dlaczego jestem już tym zmęczony? – Buris, ty naprawdę masz paranoję – uznał, nie wierząc, że sam to powiedział. – Czy jest ktoś, ktokolwiek, komu jeszcze ufasz? To twoje… zajęcie… – Paranoję? – Buris spojrzał na niego dziko. – Gdyby nie ja, ci z ochrony już dawno by cię mieli! Nasza wspólna zabawa nieźle mnie ubawiła, ale trzymając cię przy sobie, utrzymując przy grze, kontrolowałem twoje ruchy. Wiedziałem co zamierzasz, wiedziałem co podejrzewasz, nawet gdy mi o tym nie mówiłeś. Cieszyłem się gdy postanowiłeś się wycofać, lecz gra musiała toczyć się dalej, inaczej nabrałbyś podejrzeń. Myślisz, że nie widziałem jak mój udawany upór zniechęca cię do powrotu do tego śmiesznego planu? Beze mnie automaty już dawno by coś zwęszyły! Zwłaszcza po historii z Lerszenem. – Ach, więc teraz jesteś nie tylko bohaterem ludzkości, lecz także moim cichym opiekunem? A Rubio jest pewnie Protektorem… – Nie traktuj mnie jak głupka! – ryknął Buris. Zerwał się i wycelował palcem w Wilana. – Nie wiesz w co się wpakowałeś, więc nie drażnij jedynej osoby, która ci pomaga wyjść z tego cało! Myślisz, że Protektorzy tak bardzo są potrzebni do inwigilacji? – zatoczył ręką. – Po co, skoro Kosa ma komputer, perceptory i automaty? Jak z nimi wygrasz, agenci Kosy czy Protektorzy stają się najmniejszym problemem. Są ludźmi! Ty nie potrafisz oszukiwać ani jednych, ani drugich. Ja tak – Buris uspokoił się. – Gdy mnie podszedłeś… pomyślałem, że może już nie jestem tak dobry, ale… – machnął ręką. Po reakcji Burisa Wilan wiedział jedno – prawda bywa zbyt względna, w rezultacie czego staje się tym, w co ktoś wierzy. Buris wierzył właśnie w to, a że dotąd zawsze był o krok przed nim, iż wiedział dość o Lerszenie i potrafił przez lata niepostrzeżenie okradać magazyny stoczni, skutecznie oszukując automaty, Wilan nie miał prawa wątpić, że jest głupi czy naiwny. Wiedział też kiedy się wściec. Jego gniew przywrócił Wilanowi rozsądek. – Dlaczego, Buris? Buris znów usiadł. – To… skomplikowane. Nie ty jeden wpadłeś na ten pomysł z gwiazdolotami. My robimy to od dawna. Nie, nie wysyłamy ludzi, tylko wyposażenie. Dobrze odgadłeś, planujemy przemyt, od samego początku. Twój plan mógł narazić nasze przedsięwzięcie. Gdy zacząłeś węszyć… Czułem, że coś odkryłeś. Jeśli chodzi o te sprawy, nie jesteś taki głupi jak z początku myślałem. Dlatego… Zamiast czekać aż popełnisz błąd i narobisz zamieszania, wolałem zabrać się za to razem z tobą. Wilan zacisnął zęby. Nie był pewien czy go udusić, czy stłuc na miazgę pięściami. – Wcale nie zamierzałeś uciec, czy tak? To całe przedstawienie… – Wierzyłem, że ci się uda! – zaprzeczenie Burisa było dziwnie stanowcze. Ospałość, z jaką mówił i działał na co dzień, gdzieś się ulotniła. – Umiesz myśleć i nieźle kombinować. Pomysł był dobry, naprawdę mogłeś… Zrozum. Rodzina… to mój problem. To dobry kamuflaż, lecz… ciężko go utrzymać i nic nie czuć. Liczyłem, że nam pozwolą… Przyznaję, z początku nie wierzyłem, że to się może udać, ale twoja zabawa w niczym mi nie przeszkadzała. Wiedziałem o wszystkim, od jakichś trzech miesięcy. Ile zauważyłby ktoś wyposażony w odpowiedni sprzęt? Z czasem tak cię to wciągnęło, że zacząłeś popełniać błędy. Ktoś mógł to zauważyć, mógł zacząć ci się przyglądać i wtedy by zauważył, że ja też coś robię. Problemy były tylko kwestią czasu. Zaczęły się dokładnie wtedy gdy Kosa zaczęła obserwować Lerszena nie tylko poza stocznią, ale także w pracy. Coś musiałem zrobić. – To była twoja robota? – niemal wysyczał. – To ty podłożyłeś bombę? – Zaraza! Dobrze wiesz, że nigdy nie miała wybuchnąć! Liczyłem, że się wystraszysz i rzucisz wszystko w kosmos, ale gdzie tam! Wcale cię nie ruszyło, choć to ty ją znalazłeś. – Naprawdę wierzyłeś, że byle bomba skłoni mnie do porzucenia planów? Och, ależ jestem ślepy! Od początku chciałeś w to wrobić Hemula! – wycelował oskarżycielsko palec. – Mógł coś zauważyć, więc wholowałeś go w tę bombę! Moja rezygnacja miała być tylko dodatkiem! Łatwo było Wilanowi wybaczyć mu jego gierki. Robił swoje, starając się nikomu nie zaszkodzić. Lecz tego, że oberwało się za to Hemulowi wybaczyć Burisowi nie mógł. Twarz Burisa stężała; usta ściągnęły się w wąską, prostą linię, oczy zapłonęły gniewem. – Ofiary są konieczne – wycedził. – Ty po prostu nic nie rozumiesz! Nie znasz ludzi, nie wiesz kto… Gdy odszedł, atmosfera w stoczni zaraz się oczyściła! Wszyscy stali się spokojniejsi, podskoczyła wydajność… Wszyscy uwierzyli, że jego zaniedbanie umożliwiło podłożenie bomby. Wszyscy, tylko nie ty! Gdybym powiedział prawdę, wtedy zacząłbyś mnie obserwować. Historia z projekcją była dobrym wyjściem. Myśl, że mam na ciebie haka skupiła twoją uwagę na mnie i nie pozwoliła szaleć. Miał rację. Wilan potrafił być podejrzliwy. Od dziś nawet wobec własnego dziecka. – Gdyby nie to, pewnie już byś siedział – ciągnął Buris. – Nie wiedziałeś za co się zabrałeś! – Chroniąc mnie, chroniłeś własny tyłek – podsumował. – Z początku. Potem… Może się uśmiejesz, ale potem uwierzyłem, że to się może udać. Pomyślałem… Skoro przerzucamy towar, to dlaczego nie ludzi? Wtedy… wtedy moje kłamstwo stało się prawdą. Nie wiem czy jeszcze wierzę w to co robię, czy robię to z przyzwyczajenia i dla korzyści. Brzmi to dość egoistycznie, wiem, lecz takie jest życie. Takie się staje, prędzej czy później. – Więc co się stało? – spytał, nie rozumiejąc. – Dlaczego…? – Dlaczego zabronili mi cię stąd wypuścić? Zdecydowali tak, gdy po stoczni nagle zaczęły latać automaty. Przez Lerszena – machnął ręką. – Och, już kiedy tu się zjawił wiedziałem, że będą problemy. Nie opuściłby tak nagle Ziemi bez powodu, nie po tylu latach. Nie wiem czego tu szuka, ale rozkaz przyszedł z góry i musiałem go wykonać. Lubię cię, naprawdę. Tym gorzej przyszło mi wbijać ci nóż w plecy. Wilan ledwo się powstrzymał, by nie rzucić się na niego i nie zacząć dusić. Poświęcił tyle czasu, tyle ryzykował… Po tym co przeszedł, po wszystkich wątpliwościach, rezygnacji… i on był temu winien! Chwilę potem przyszło otrzeźwienie. Buris mógł być manipulowany na równi z nim. Może od początku mieli go nie puścić, tylko go o tym nie poinformowali? Nie tylko ja tu grałem, pomyślał uspokajając się. To nie moja gra okazała się najpodlejsza. Czy Lerszen także wiedział o przemycie? Buris nie wyglądał na kogoś, kto mógł to wiedzieć. Zdawał się nie wiedzieć, że Wilan wciąż może opuścić stację. – Więc stworzyłeś ten problem, tak? By go chronić? – Nie ja i nie tylko jego. Także siebie. Afera z twoją ucieczką, w połączeniu z kłopotami Lerszena, mogłaby mnie wystawić. Nie martwiło mnie to póki chciałem zabrać się z tobą, dopiero potem… Zresztą, cały czas zostawiałem sobie otwartą śluzę, że może jednak… – Wspomniałeś o Podziemiu, by w razie czego mieć wiarygodną wymówkę. Wykopałbyś nagle reaktor i komory… a ja, jak ostatni idiota, byłbym ci za to wdzięczny! – Nie chodziło mi o twoją wdzięczność. Wciąż miałem nadzieję – Buris oparł łokcie na kolanach, złożył dłonie i pokiwał głową. – Starałem się ich nakłonić do przemyślenia decyzji, ale nie mogłem złamać rozkazu. Ujawnienie twojego zamówienia było dla mnie jasnym znakiem. Ty byś tego nie zrozumiał. Podziemie, to prawdziwe, wybiera tylko takich ludzi, których odpowiedzialność i poświęcenie nie budzą wątpliwości. To nawet rodzaj zaszczytu – uśmiechnął się ze smutkiem. – Przykro mi, Wil, lecz oni potrzebują tego statku. Ja sam nie miałbym nic przeciwko, lecz ładunek… Części mogą zniknąć po cichu, lecz z ludźmi tak się nie da, zwłaszcza z całą rodziną. Wy dotarlibyście do celu i uciekli bez problemu, lecz po zatrzymaniu statku przepadłby cały ładunek, a tu, na Ziemi, zaczęłoby się śledztwo. Nawet nie wiesz jak bardzo jest on cenny dla tych, którzy na niego czekają. Być może tak cenny, że Kosiarze woleliby rozwalić cały statek, gdyby tylko się dowiedzieli. Domyślał się jego ceny. Przemyt… Gotów był się założyć o powodzenie ucieczki, że z części, jakie polecą tym statkiem na Absolom, złożą broń lub narzędzia potrzebne do jego własnej pracy. Zefred nigdy nie mówił gdzie osiądą, mówił tylko o kolonii, do której miał dotrzeć statek, lecz Wilan był pewien, że to tam jest ich ostatnia przystań. Zresztą, nawet jeśli się mylił, nie mógł i nie chciał niczego zmienić. To były wyższe racje, dobro jednostki przeciwko dobru ludzkości. – To nie byłem ja, jeśli to cię pocieszy – Buris rozłożył ramiona i wstał. – Ja tylko miałem się do ciebie przykleić i uważać, byś nie narobił kłopotów. To inni zadecydowali. Nie czułem się z tym dobrze wtedy i nie czuje się z tym dobrze teraz. Wiedziałem, że muszę cię tu zatrzymać, ale… są rzeczy ważniejsze niż ucieczka kilku osób. Czy wiesz, że… – urwał. – Wiem co? Jesteś tak lojalny Podziemiu, że na ich rozkaz zniszczyłeś mój plan! Buris nie odpowiedział. Zachowywał się jakby naprawdę żałował tego, co się stało. Podziemie Podziemiem, lecz to trwało lata. Nic dziwnego, że zaczął się sypać. – Więc masz mnie, jak na talerzu – powiedział po chwili Buris. – Wiesz wszystko. Co teraz? Dobre pytanie. Obecność Burisa krzyżowała jego plan. Z drugiej strony Buris, gdyby chciał, mógłby się go już dawno pozbyć, lecz czekał. Ocalił jego skórę i rodzinę. Do śluzy z Zefredem! Czas przerwać krąg podejrzeń i oskarżeń i zacząć rewanż. – Zastanawiam się czy masz w sobie dość przyzwoitości, by mi pomóc bez pytania swoich przełożonych o zdanie. Jeśli nie mi, to chociaż Lerszenowi. To, zdaję się, wasz bohater. – Lerszenowi? – Buris spojrzał na niego, zaskoczony. – A co on…? – Ach, więc teraz to ty nic nie wiesz! Buris długo się wahał. Uważnie przyglądał się Wilanowi, jakby sprawdzał czy wie o czym mówi. Wilan robił to samo, w tym samym celu. – Może myślisz, że jako Podziemiowiec wiem o wszystkim co się dzieje na stacji – odezwał się w końcu. – Nic z tego. Przełożeni mówią mi tylko tyle ile uznają za konieczne i ani słowa więcej. To na wypadek wpadki i neuroskanu. Takie czasy, nawet trupa zmuszą do mówienia. Jednak… Słyszałem plotki. Jedni mówili, że Lerszen ma wrócić do pracy, ale jak? Jest spalony! Zaczynają go obserwować gdy tylko przekroczy próg drzwi swojego domu. Więc tak sobie pomyślałem… Może ktoś chce zabrać go w gwiazdy? Wiesz coś o tym? – Wierzysz, że powiedziałbym ci cokolwiek, po tym wszystkim? – tym razem Wilan wolał zastosować się do rady kolonisty. – Sprawa jest prosta. W twoim i waszym interesie leży, by mi pomóc. Muszę coś zrobić. Jeśli mi się nie uda, na pewno mnie zeskanują, lecz wtedy i bez niego dopilnuję, by ten statek nigdzie nie poleciał. Żadnych pytań, masz robić co ci każę. A na wypadek gdybyś czegoś próbował – spojrzał znacząco na schowaną niedoszłą broń – uprzedzam, że są ludzie, którzy wiedzą gdzie jestem i co zamierzam zrobić. Buris chwilę siedział w milczeniu. – Więc co mam zrobić? – spytał, wstając. Arto podczołgał się do kratki, ciągnąc za sobą pusty plecak. Spojrzał na zegarek. Tłumaczenie Iwenowi co ma robić trwało tak długo, że spóźnił się na zaplanowane okno między impulsami. W dodatku musiał upewnić się czy nikt go nie śledził. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, nie ufał nikomu i niczemu. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Poustawiane w pobliżu skrzynie ograniczały jego widoczność, lecz także zasłaniały przed ciekawskimi spojrzeniami ludzi z głębi stoczni. Na dole nikogo nie było. Postanowił czekać, wierząc, że ojciec spróbuje jeszcze raz. Odczepił zaczepy kratki, lecz pozostawił ją na swoim miejscu. Leżał tak kilkanaście minut, coraz bardziej obawiając się najgorszego. Nawet nie dostrzegł, gdy jego oddech stał się płytki i urywany. – Hej, chłopcze! – drgnął, zaskoczony i zdezorientowany. Nieznajomy, dochodzący znikąd głos sprawił, że uderzył głową w szyb. Nie odpowiedział. Myślał tylko o tym, że coś poszło nie tak. Słyszał o niewidzialnym przebraniu i o tym, że zwykle używało go Podziemie i Protektorzy, a już na pewno nie jego ojciec. Cofnął się, ostrożnie szukając zza kraty tego kto go wołał. Na dole nikogo nie było. Nagle na jego oczach między skrzyniami pojawił się potężnie zbudowany dorosły. Arto nie raz widział go kręcącego się po stoczni; pracował tu, lecz to było wszystko co o nim wiedział. Cofnął się bardziej, kryjąc się w szybie, lecz nieznajomy patrzył prosto do jego wnętrza. |