powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXII)
grudzień 2006

As w rękawie
‹Casino Royale›
Nie obyło się bez wybitych zębów, okrzyków oburzenia ze strony internautów i złośliwych nagłówków gazet. Daniel Craig miał powtórzyć porażkę George’a Lazenby’ego. Tymczasem najnowsze wcielenie Bonda wytrąciło oręż wszystkim krytykantom: „Casino Royale” przedstawia kultowego bohatera jako człowieka, nie gubiąc przy tym tempa i dynamiki mistrzowskiego kina akcji.
Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Craig może tylko zacierać ręce. Opłacało się trochę pocierpieć, bo nowy 007 będzie odtąd stawiany na podium bondowskiego cyklu. Tym bardziej że „Casino Royale” to nie tylko ciekawszy bohater i dynamiczna akcja. Twórcy pozbyli się przekraczających granice absurdu sekwencji, w których Bond posyłał serię z karabinu, prowadził czołg i jednocześnie ratował swoją kolejną dziewczynę. Tym razem wszystko jest bardziej realistyczne, dzięki czemu napięcie, jakie towarzyszy poznawaniu perypetii agenta 007 z początków jego działalności, okazuje się dużo wyższe. Częste zwroty akcji i finezyjnie sfotografowane pościgi idą w parze z interesującymi dialogami. Błyskotliwe one-linery jednocześnie bawią i utrzymują uwagę w scenach dających oddech od nietuzinkowo pomyślanych sekwencji bijatyk, pościgów i wybuchów. Oczywiście, ortodoksyjni wielbiciele cyklu Iana Fleminga mogą powiedzieć, że to już nie jest prawdziwy Bond, bo ten w interpretacji Craiga nie wychodzi już z każdej opresji z nienagannie wygładzonym garniturkiem, nie zwraca uwagi, czy martini jest wstrząśnięte czy mieszane, nie zaciąga każdej napotkanej piękności do łóżka. Zamiast tego zakochuje się i ociera o śmierć. Przestał być hedonistą, a stał się uroczym łajdakiem i zarazem facetem z krwi i kości, walczącym z własnymi emocjami. Ale po dwudziestu filmach trudno oczekiwać, żeby formuła konstruowania cyklu pozostała niezmieniona. Wszystkie kroki podjęte przez autorów „Casino Royale” są nie tyle odważne, co niezwykle odświeżające, bo dzięki przeobrażeniu, jakie przeszedł Bond, seria o agencie Jej Królewskiej Mości nie pada ofiarą całkowitego wyjałowienia, a staje u wrót zupełnie nowej epoki.
Od początku wielką niewiadomą był Daniel Craig. Nikt nie dawał mu większych szans, aż do pojawienia się pierwszych zwiastunów. Teraz nie można mieć wątpliwości: nowy Bond jest producenckim strzałem w dziesiątkę. Choć w starym schemacie kręcenia bondowskich filmów Craig nie do końca pasowałby do roli, tak w tej nowej, szerszej perspektywie potrzebny okazał się aktor nie tylko o pociągającej aparycji i szarmanckim obyciu. Craig nie poraża wyglądem, ale wydobywa ze swojej postaci coś, czego wcześniej widzowie nie mieli okazji poznać – intrygującą, pełną sprzeczności osobowość. Pomaga mu w tym scenariusz, powielający zręcznie tradycyjne bondowskie triki i sztuczki, ale nie popadający w przesadę. Mamy więc dużo akcji, M, piękne kobiety, luksus i wspaniałe samochody ze zgrabnym, srebrnym Astonem Martinem DBS na czele. Nie wolno też zapomnieć o wyrazistym czarnym charakterze. Pozornie Le Chiffre nie wyróżnia się niczym szczególnym z tłumu dziwaków stających w przeszłości w szranki z Bondem. A jednak: żadnych obsesji, stalowych szczęk czy złotych pistoletów. Jedynie psychodeliczne spojrzenie i ascetyczna, a mimo wszystko robiąca wrażenie, gra Madsa Mikkelsena.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W całym projekcie najsłabiej wypada relacja między Bondem a Vesper Lynd, agentką trzymającą pieczę nad pieniędzmi rządowymi przekazanymi 007 na pokonanie Le Chiffre’a w tytułowym kasynie. Początek ich znajomości obfituje w celne sformułowania i zgrabne powiedzonka, niestety, im głębiej w związek, z założenia rzutujący na dalszy stosunek Bonda wobec kobiet, tym bardziej słodko i trywialnie, nie licząc cynicznego finału. Nie do końca przemyślana konstrukcja tego wątku nie deprecjonuje jednak starań twórców. Dzięki uczynieniu z agenta Jej Królewskiej Mości bohatera odczuwającego coś więcej niż tylko pociąg fizyczny do kobiet, dystans między widzem a rzeczywistością filmową wydaje się maleć.
„Casino Royale” wywołuje skrajne emocje: od zachwytu nad potrzebnymi, kontrowersyjnymi zmianami i intrygującą stylizacją na bardziej realistyczne kino akcji, po oburzenie spowodowane odarciem postaci Bonda z tego, do czego przyzwyczaili się widzowie. Pytanie, czy warto ubolewać nad odejściem od starych schematów? Czy nie lepiej cieszyć się nową, sprawdzającą się w praktyce formułą? Możliwe, że cykl wcale nie zaczął w pewnym momencie się psuć. Przeładowanie efektami specjalnymi i absurdami odsłoniło jedynie wyeksploatowanie pomysłów. Dlatego warto pogodzić się z tym, że od tej pory Bond już nie zwraca uwagi, jakie martini pije, i nie mieści się do windy razem ze swoim przerośniętym ego. W końcu to nadal ten sam bohater, obecny w kinie od wielu dekad, ewoluujący razem z upływem czasu.



Tytuł: Casino Royale
Reżyseria: Martin Campbell
Zdjęcia: Phil Meheux
Scenariusz: Neal Purvis, Robert Wade, Paul Haggis
Obsada: Daniel Craig, Eva Green, Mads Mikkelsen, Judi Dench, Caterina Murino, Jeffrey Wright, Giancarlo Giannini, Ivana Milicevic, Isaach De Bankolé, Claudio Santamaria
Muzyka: David Arnold
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Czechy, USA, Wielka Brytania
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 17 listopada 2006
WWW: Strona
Gatunek: sensacja
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

43
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.