powrót do indeksunastępna strona

nr 10 (LXII)
grudzień 2006

Więzień układu – część 12
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Chłopcze, jesteś tam? – mężczyzna podszedł bliżej, ciągle gapiąc się na kratkę wentylacyjną. – Na zarazę, nie mam czasu na zabawę! Nie jestem z Kosy. Przysłał mnie Wilan, twój ojciec. Pracujemy razem. Mam jego identyfikator. Widzisz?
Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę szybu, tak, by z jego wnętrza wyraźnie było widać trzymany w niej przedmiot. Mówił prawdę, to był identyfikator ojca, lecz mógł go zdobyć na różne sposoby. Ukrywanie się i tak nie miało sensu. Arto zbliżył się do kratki, pozwalając, by nieznajomy go zobaczył. Teraz dostrzegł, że trzymał on w drugiej ręce jakąś dużą paczkę.
– Potrafi to pan udowodnić?
– Zaraza, nie! Niby jak miałbym to zrobić?
– Gdzie jest mój ojciec? – spytał podejrzliwie.
– Został w składziku. Nie potrafi pracować, gdy nie widzi swoich rąk ani nóg – mężczyzna uśmiechnął się. Uniósł pakunek. – To dla ciebie. Nie bój się, w stoczni nie ma czujników.
Arto pozostał niespokojny i nieufny, lecz uniósł kratkę i opuścił na dół wolny koniec włókna. Chwilę potem ciągnął w górę ciężki pakunek, odkrywając, iż jest on zbyt duży, by przenieść go przez kanał za jednym razem.
– Mam ci przekazać, byś zaniósł to prosto do Lerszena – powiedział mężczyzna. – Rozumiesz? Uważaj co z tym robisz. Większość z tych rzeczy nigdy nie powinna się znaleźć poza stocznią. Są bardziej niebezpieczne niż broń.
Kiwnął szybko głową. Mężczyzna zniknął. Arto wystraszył się, że odejdzie.
– Potrzebny mi jeszcze jeden klucz! – zawołał trochę zbyt głośno. – To bardzo ważne!
– Klucz?! Niech mnie, jeśli wiem co kombinujecie – mężczyzna się nie pojawił. – Zaczekaj!
Arto zamknął kratkę. Pakunek okazał się być workiem pełnym szczelnie owiniętych narzędzi, łatwych do podzielenia na dwie porcje. Odwiązał włókno. I tak musiał czekać nim kanał ostygnie po kolejnym impulsie.
Leżał już kilka minut, gdy jego uszu dobiegło ciche piśniecie. Ściągnął rękaw koszulki, odsłaniając przypiętą do ramienia maskę. Jedno ze światełek migotaniem potwierdzało odebranie sygnału. Odetchnął z ulgą. System nie mógł tak szybko wysłać kolejnego impulsu, zatem nie wywołał go w drodze przez kanał i nie wywoła, gdy wkrótce znów do niego wejdzie. Miał czas, by się ze wszystkim bezpiecznie wyrobić.
Nieznajomy zjawił się równie nagle jak za pierwszym razem. Arto bez słowa opuścił włókno i wciągnął dodatkowe zawiniątko.
– Ojciec nie był zachwycony – ostrzegł mężczyzna. – Teraz już idź. Masz na siebie uważać.
Dopiero teraz uwierzył, że nieznajomy naprawdę pomaga ojcu. Ile razy by mu tego nie tłumaczył, dla niego nie liczyło się, że nie robił tego po raz pierwszy.
– Niech pan mu powie, że wszystko jest w porządku – odpowiedział nim się wycofał.
• • •
Iwen chodził już parę dobrych godzin po promenadzie, z nadajnikiem maski ukrytym pod rękawem. Choć starał się zachowywać swobodnie nie potrafił powstrzymać się od ciągłego gapienia się naokoło. Za bardzo bał się, że ktoś ukradnie mu sam nadajnik.
Jak dotąd tarcza na pasku odezwała się tylko raz. To był dobry znak. Zasadę działania maski zrozumiał lepiej niż Arto, jednak jego przeciągająca się nieobecność zaczęła go niepokoić. Pamiętał ile trwa jeden impuls. Arto powinien już wrócić, chyba, że coś go zatrzymało. Jeśli automaty zaczną go szukać, myślał, nawet maska mu nie pomoże. A jeśli…
Stał przy szybie, lecz tym razem nie patrzył się na Ziemię. Oparł się o nią plecami, nasłuchując i wypatrując Arto. Mijali go różni przechodnie. Wśród nich było wielu starszych chłopców. Nie zwracał na nich uwagi, aż do chwili, gdy w jednym z nich, stojącym kilkadziesiąt metrów dalej, rozpoznał kogoś, kogo już widział, kogoś ze szkoły.
Nie oszukiwał się. Prawdopodobnie nie mieli już przyjaciół. Wróg czy ktoś neutralny? Rozejrzał się, dostrzegając dwie kolejne znajome twarze. Patrzyli na niego, nie tylko oni, lecz tych kilku innych nie rozpoznawał.
Znaleźli go.
Siląc się na spokój, nieśpiesznie odszedł od szyby. Minął pas zieleni, kierując się w stronę tłumu, wędrującego po przeciwnej stronie gigantycznego korytarza. Skrył się za roślinami i odwrócił, patrząc zza liści czy tamci idą za nim. Szli, co więcej, od boku zbliżała się para kolejnych nieznajomych starszaków.
Wmieszał się w grupkę przechodzących przy witrynach kolonistów, próbując niepostrzeżenie wejść do któregoś ze sklepów czy jakiejś sali. Dorośli nie zwracali uwagi na dzieci, lecz to równie dobrze ułatwiało ucieczkę jak i pościg. Przez chwilę miał wrażenie, że widzi Anhela, lecz nie był do końca pewny czy to był naprawdę on. Pochylił się i podbiegł do przodu, próbując zgubić napastników, lecz gdy się odwrócił, tamci wciąż patrzyli w jego stronę. Byli zbyt dobrzy.
Kluczył jak tylko mógł, zastanawiając się czy dorośli jakoś nie zareagują, by w końcu zrozumieć, że dla nich wygląda to na kolejną dziecięcą zabawę. Nikt mu nie pomoże, dopóki nie zaczną go bić, a tego chciał uniknąć. Był pewien, że nie odważą się zabić go tutaj, wśród ludzi, lecz Anhelo mógł już wymyślić coś nowego, jakiś sposób, by go gdzieś zawlec.
Jego strach rósł w miarę skracania się odległości do starszaków. W końcu osaczyli go pod ścianą. Gdzie by się nie ruszył, wpadłby na któregoś z nich. Zamarł, przerażony. Tamci byli już blisko. Teraz wyraźnie widział Anhela, z jego rozszerzającym się, nienawistnym uśmiechem. Już prawie go mieli, gdy nagle satysfakcja znikła z twarzy Anhela, niczym zdmuchnięta przez słoneczną erupcję, ustępując miejsca grymasowi nienawiści. Jego towarzysze cofnęli się i znikli w tłumie. Anhelo pozostał dłużej, rozglądając się na boki. Idąc za jego wzrokiem, Iwen zaczął szukać przyczyny zmiany jego nastawienia. Kręcąca się w pobliżu grupka Azjatów rozglądała się wokół, niby przypadkowo, lecz patrzyli wszędzie, tylko nie na niego. Kilku zbliżyło się leniwie, ostentacyjnie gapiąc się na Anhela. Starszak wycofał się dopiero, gdy dzieliło go od nich ledwie kilkanaście metrów.
Odetchnął, uspokojony. Nie wiedział co się dzieje, rozumiał tylko, że mają obrońców.
– Wróciłem – kilkanaście minut później znajomy głos zabrzmiał w tkwiącej w jego uchu słuchawce. – Wyłącz maskę i wracaj domu.
Nie mógł odpowiedzieć. By nie zwracać na siebie uwagi nie nakleił mikrofonu. Rozejrzał się, licząc, że Arto jest gdzieś blisko, lecz mógł być równie dobrze w sklepie obok jak i pół kilometra dalej i kilka sekcji wyżej.
Wciąż czujny, udał się prosto ku najbliższej windzie. Kilku Azjatów ruszyło jego śladem.
• • •
Lerszen ostrożnie wyjmował pakunki z plecaka, jeden po drugim, niczym granaty. Ważył je w ręce, wodząc wolną dłonią po ich powierzchni, szukając znajomych kształtów. Wiedział co jest w środku bez rozpakowywania. Ułożył je na stole, jeden przy drugim. Wreszcie usiadł. Odkąd przyszli na minutę nie włączył zagłuszania, co przyprawiało Arto o dreszcz niepokoju.
– Wiele ryzykowałeś, Arto – odezwał się po dłuższej chwili. – Szkoda, że nadaremnie.
– Ale to nasza jedyna szansa! – zawołał nie rozumiejąc. – Przecież pan to potrafi!
– Nie w tym rzecz, co potrafię lecz w tym, co jestem w stanie zrobić. Potrzebuję komory ekranującej. Do swojej się nie dostanę, a bez niej nie wyciągnę ani jednej szpili!
– A zakłócanie? – spytał Iwen.
– Jeśli pozostawię to włączone, mały, za godzinę pojawi się u nas banda ponurych urzędasów gotowa zdemolować nam mieszkanie. Oni tylko czekają na okazję – wskazał na pakunki. – Potrzebuję kilku godzin i spokojnego miejsca. Bez komory, jak tylko je odwinę…
– Chodzi o ekranowanie? – Arto spytał z przejęciem. – Mogę pomóc! Znam miejsce, gdzie można bezpiecznie odsłonić każdą pluskwę! Mogę nawet ogłupić automaty…
– Co to za miejsce?
– Osłona reaktora, całkiem niedaleko!
– Nie mamy wielkiego wyboru – Lerszen jednym ruchem ręki zagarnął pakunki do plecaka. – Ty prowadzisz. Ty – wskazał palcem na syna – zostajesz tutaj. Bez dyskusji – rzucił plecak Arto. – Automatami sam się zajmę.
• • •
Nawet dla niego kryjówka była ciasna i niewygodna, lecz Lerszen zdawał się być przyzwyczajony do pracy w ograniczonej przestrzeni. Sprawnie umocował lampę, rozłożył wokół narzędzia oraz przyrządy i zabrał się do pracy. Arto obserwował w przygaszonym świetle jak rozwija pierwszy kokon. Zawierał niepozornie wyglądający, podłużny przyrząd, z niewielką rękojeścią, przechodzącą w talerz wielkości dłoni.
– To jest dyfuzytor? – spytał.
– Oto on. Bardzo niebezpieczny w niewłaściwych rękach.
– Mogę zostać?
– Wolałbym nie – Lerszen położył przyrząd na prostokątnej, srebrzystej podstawce. – Ale jeśli naprawdę musisz…
Więc został. Na usta cisnęło mu się wiele pytań, lecz milczał. Obserwował jak z pomocą pary haczyków Lerszen zdjął obudowę przyrządu, odsłaniając wnętrze zalane błękitną poświatą jakiegoś pola. Jego ruchy były pewne i precyzyjne. A jednak… Tak wiele zależało od jednego dorosłego. Dla Arto była to bardzo niepokojąca myśl.
Lerszen odłożył haczyki i boczną część obudowy. Końcówką czegoś w rodzaju szpikulca dotknął punktu na wewnętrznej części obudowy. Poświata przygasła i znikła. Lerszen odłożył narzędzie. Zaczepił Arto wzrokiem.
– Nie najlepsze uczucie, nie wiedzieć co się dzieje, co? – spytał. – Miałem to przez wiele lat.
To jedno ich łączyło. Na pewnym etapie życia obaj spostrzegli, że otaczający ich świat i ludzie nie zawsze wyglądają na takich, jakim starają się wyglądać. Rzecz której nie można zmienić, można się tylko pogodzić – lub popaść w paranoję.
– Ale w końcu pan zrozumiał?
– W końcu tak. I wcale nie było mi z tym dobrze. Wolałem nie wiedzieć, lecz było za późno.
– A teraz?
– Teraz jest tak samo jak wtedy, poza tym, że ludzie nie lubią, gdy mówię co wiem. Cena za szczerość – wykrzywił się w grymasie uśmiechu.
Wziął do ręki coś, co wyglądało jak pierścień z doczepionymi długimi drutami. Rozłożył je na boki i unieruchomił zatrzaskami. Powstały czwórnóg ustawił nad przyrządem. Sięgnął po szczypczyki, ostrożnie zbliżył je do wnętrza urządzenia i zacisnął. Końcówki szczypczyków zetknęły się, tworząc iskierkę światła. Lerszen zagłębił je we wnętrzu przyrządu, zacisnął i lekko pociągnął, wydobywając pluskwę.
Była duża, na oko ze trzy razy większa od tej z magazynu. Z tłumionym niepokojem Arto obserwował jak Lerszen przenosi ją na kawałek przygotowanej folii ekranującej. Obawiał się pluskiew, jak każdy, lecz wiedział, że aby je kontrolować, musi najpierw nauczyć się panować nad własnymi lękami. Lerszen musiał dobrze rozumieć tę lekcję. Traktował ją jak kolejną część, choć wymagającą starannego traktowania.
Ze zdziwieniem obserwował jak Lerszen rozwinął leżące obok niewielkie zawiniątko. Szczypczykami wydobył z niego inną pluskwę i włożył do wnętrza przyrządu.
– Wymienia pan jedną pluskwę na inną? – spytał, nie wytrzymując z ciekawości.
Lerszen sięgnął szczypczykami do zawiniątka i wydobył kolejną. Sięgnął w jego stronę, gestem dając do zrozumienia, by sam się jej przyjrzał. Arto ostrożnie przejął od niego szczypczyki, nie upuszczając trzymanego w nich obiektu.
– To atrapa – wyjaśnił. – Samo wyjęcie szpili… po waszemu pluskwy… to tylko część zadania. Narzędzia, takie jak dyfuzytor, blokują się automatycznie, gdy poczują, że coś jest nie tak.
Zupełnie jak moja pluskwa, pomyślał, patrząc z bliska na atrapę. Słabe światło kryło jej większą część w cieniu. Próbując przyjrzeć się jej całej, poruszał szczypczykami, oświetlając ją ze wszystkich stron.
– Najpierw musiałem zmostkować pole przekaźnikowe, by ogłupić wewnętrzne układy kontroli – Lerszen dotknął szpikulcem wnętrza przyrządu. Poświata znów zajaśniała delikatnym blaskiem – Szczypczyki, które trzymasz, wysyłają przy zaciśnięciu impuls szokowy, ogłuszający prawdziwą szpilę. Pozwalają ją usunąć, lecz bez niej dyfuzytor pozostałby bezużyteczny – odstawił czwórnóg i zakrył wnętrze obudową – Atrapa jest szpilą ze zmodyfikowanymi układami lokalizatora. Udaje, że łączy się z systemem i potwierdza, że wszystko jest w porządku.
Zupełnie jak maska, pomyślał, wciąż przypatrując się atrapie, albo nauczyciel w szkole.
– Mógłby pan… zamienić moją pluskwę na jedną z tych? Proszę, wytrzymam! To żaden problem, niech tylko…
Lerszen położył dłoń na jego barku i mocno uścisnął.
– Nie wątpię, nie wątpię – powiedział uspokajająco. – Nikt nie lubi nosić obroży ze smyczą. Widzisz… To nie pomoże. Szpila wewnątrz narzędzi służy do ich odnajdywania, zabezpiecza je przed wyniesieniem z pracy. Twój lokalizator ma cię pilnować, sprawić, by system wiedział, że wciąż tu jesteś. Nie oszukasz go w ten sposób.
Arto spuścił głowę. Dobrze było pomarzyć. Może później, gdy uciekną…
– Interesuje cię elektronika? Mógłbym cię poduczyć. Mówią, że jesteś zdolny.
– Jeszcze nie wiem czym się zajmę – nagle ogarnął go smutek. Oddał szczypczyki Lerszenowi. Czym mógłby się zająć, po takiej szkole? Rozumiał wyjaśnienia Lerszena, lecz czy to znaczyło, że ma talent? I do czego?
– Można jakoś unieruchomić pluskwę z narzędzi bez jej wyjmowania? Rozkodować, nie wiem…
– Można to zrobić, lecz musisz znać kod danego urządzenia. Nie mamy czasu, by rozpracować każdą szpilę z osobna. Zresztą, nigdy nie wiadomo co jeszcze drzemie w tym małym diabelstwie.
– Czy w szkołach na dole uczą takich rzeczy? Czy chodził pan do… takiej szkoły?
– Takiej jak twoja? Nie, mój mały, ale swoje przeszedłem. Zajmując się pewnymi rzeczami odpowiednią wiedzę zbierasz gdzieś po drodze, nie wiedząc kiedy i gdzie. Twoją szkołę znam jedynie z suchych raportów. Nigdy tam nie byłem. Nawet rząd nie wie o wszystkim, co się u was dzieje. Trzyma to w tajemnicy i korzysta z tego, reszta ich nie interesuje.
– Więc skąd, jak…?
– Gdzie istnieje przymus, tam istnieje i opór. Zaś opór jest najskuteczniejszy, gdy opiera się na szantażu. Nie wiedzieliśmy o niczym. Te informacje same to nas trafiły. Wtedy zrozumiałem o co w tym chodzi i wycofałem się. To walka, w której wy cierpicie najwięcej. Istnienie szkół każdemu jest na rękę. Nikt ich nigdy nie chciał zniszczyć i nikt tego nigdy nie zrobi. Wszyscy liczą, że po opuszczeniu fabryki żołnierzy wybierzecie właśnie ich stronę.
– A rodzice? Zwykli dorośli?
– Tak… oni mogliby chcieć… lecz nigdy się nie dowiedzą. Odwracają głowę gdy tylko zaczynasz do nich mówić, bo tak jest bezpieczniej. Zwykli dorośli chcą po prostu żyć własnym życiem. Ruszają ich tylko problemy, które wzbudzają pierwotny lęk, jak próby podsłuchiwania ich za pomocą waszych lokalizatorów. Kiedyś wierzyłem, że mogę to zmienić, lecz odkryłem, że tu, w środku, niczego nie da się ruszyć. Otrzymałem od losu swoją część trudów i błędów. Dlatego odchodzę. Tu ledwie garstka ludzi może i próbuje naprawdę coś zmienić. Na zewnątrz ledwie garstka chce, by wszystko pozostało tak jak jest. To ważne, by trzymać się tego, co czujesz, nieważne jakim kosztem.
Sięgając po kolejny przyrząd spojrzał na Arto. Znał to spojrzenie u dorosłych, ale nigdy go nie rozumiał. Na krótko poczuł się jakby Lerszen przejrzał jego umysł.
– Wiedział pan, a jednak nic nie zrobił?
– To taka sama selekcja jak u was. Wy, jeśli mówicie, kończycie w akademii. My za to samo lądujemy w kopalni, lub znikamy.
– Mógł pan uprzedzić Iwena! Byłoby mu łatwiej…
– Ale mi byłoby trudniej. Nie zrozumiesz dlaczego stchórzyłem. Nie potrafisz, tak jak ja nie potrafiłbym Iwenowi wyjaśnić dlaczego mu to robię. Nie martw się – w głosie Lerszena zabrzmiała nuta determinacji. – Pewne rzeczy muszą się skończyć.

Reszta pracy przebiegała w milczeniu. Arto chciał odejść, lecz został. Lerszen stał się dla niego uzupełnieniem Zefreda – mógł mu zaufać. Stosik pluskiew rósł szybko. Na koniec Lerszen zawinął je razem w folię i ukrył w zanadrzu, jakby chował identyfikator.
– Szpil pozbędę się sam – zebrał swoje narzędzia. – Zabierz dyfuzytory i wracaj do domu, zanim ktoś coś zauważy. Są czyste. Oddaj je ojcu. Pamiętaj, musi je schować poza domem.
– Nie będą bezpieczniejsze u pana? Jeśli jesteśmy obserwowani…
– Nasz towarzysz z gwiazd na pewno nauczył go jak sobie poradzić z takimi drobiazgami. W razie kłopotów to my jako pierwsi trafimy za plaszkło.
– Więc może zostawić je tutaj…?
– Zaryzykujesz? Kosa może odkryć, że tu byłem.
Arto kiwnął głową. Podniósł odłożoną na bok parę pakunków i wyczołgał się do wentylacji.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.