Trzeba to powiedzieć szczerze: „Lux perpetua” rozczarowuje. Momentami aż trudno uwierzyć, że powieść wyszła spod pióra Andrzeja Sapkowskiego, arcymistrza polskiej fantasy. Trudno również pozbyć się wrażenia, że pisarz był już husycką trylogią serdecznie znudzony i chciał po prostu czym prędzej zakończyć cykl. Przejściowa słabość? Wypadek przy pracy? Pozostaje mieć nadzieję…  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W połowie listopada do księgarń w całym kraju trafiła jedna z najbardziej oczekiwanych powieści 2006 roku – „Lux perpetua” Andrzeja Sapkowskiego. Tysiące wiernych fanów ruszyło więc na zakupy. Egzemplarze znikały z półek w rekordowym tempie. Nawet „Gazeta Wyborcza”, umiarkowanie przychylna literaturze fantasy, zamieściła na swych łamach pochlebną recenzję autorstwa Wojciecha Orlińskiego. Chciałoby się rzec, finis coronat opus. Niestety jednak, z czystym sumieniem powiedzieć się tego nie da. Symptomy twórczego wypalenia widać było w prozie Sapkowskiego już od dawna. Coraz mniej świeżych pomysłów, błyskotliwych dialogów, ciekawych interakcji między bohaterami. Zastanawiająca nieporadność fabularna, notoryczne uciekanie się do rozwiązań w stylu deux ex machina. Coraz więcej nietrafionych dowcipów i taniego efekciarstwa. Wreszcie ewidentne niekonsekwencje względem poprzednich tomów cyklu, jak choćby w przypadku Pomurnika, który w „Lux perpetua” z lubością przypomina biskupowi Konradowi, że jest jego nieślubnym synem (czego nigdy w poprzednich częściach trylogii nie czynił). Wszystkie wyżej wymienione słabości ujawniły się już w „Bożych bojownikach”. W ostatniej odsłonie husyckiej trylogii osiągają one swe apogeum. Nici fabularne, które autor trzymał dotąd w garści, wymykają mu się teraz z ręki. Przez ponad 400 stron akcja rozłazi się, pozbawiona sensu i składu. Reynevan, Szarlej, Samson Miodek oraz Urban Horn miotają się po Czechach, Śląsku i południu Niemiec. Husyckie rejzy palą i pustoszą, docierając aż pod Drezno. Biskup wrocławski i Pomurnik intrygują zapamiętale. Tyle tylko, że nic z tego nie wynika. Fabuła nie posuwa się do przodu, a kolejne potyczki, porwania, cudowne ocalenia i szalone ucieczki prędko zaczynają nużyć. Nie prowadzą bowiem do żadnych definitywnych rozstrzygnięć, a jedynie odsuwają je w czasie. Powieść ratuje trochę ostatnie sto kilkadziesiąt stron. Zapadają znaczące decyzje, ważni bohaterowie rozstają się ze światem. Wydarzenia, które mają miejsce, nieodwracalnie odmieniają losy głównych osób dramatu. Zawiedzie się jednak ten, kto oczekuje brawurowej kulminacji podobnej do tej na zamku Stygga w ostatnim tomie „Sagi o wiedźminie”. Tym razem autor po prostu zamyka kolejne wątki – jeden po drugim. Metodycznie, na zimno, bez emocji. Jakby chodziło tylko o to, by żaden zarysowany w poprzednich tomach konflikt nie pozostał bez rozstrzygnięcia. Ten bohater ginie, ów ocali życie, jeszcze inny uda się w ostatnią, wymarzoną podróż. Sposób ukazania starcia pod Lipanami wypada bardzo blado w porównaniu z brawurowym, różnorodnym narracyjnie opisem bitwy pod Brenną w „Pani Jeziora”. Nawet scena pożegnania dwóch najbliższych przyjaciół jest tak beznamiętna, że nie porusza w czytelniku żadnej czułej struny. Wreszcie pojawia się upragniony napis „Koniec tomu trzeciego i ostatniego”. Niestety, zamiast satysfakcji z lektury i nadziei na więcej, przychodzi ulga. To już koniec, więcej nie będzie. Jak napisał prorok Izajasz, syn Amosa, wielokrotnie w „Lux perpetua” cytowany: expectavimus lucem et ecce tenebrae. Oczekiwaliśmy światła, a oto ciemność. Można westchnąć, odłożyć książkę na półkę i potraktować ją jako potknięcie wybitnego pisarza. Wypadek przy pracy wywołany twórczą niemocą. A potem spokojnie powrócić do bardziej udanych dzieł Sapkowskiego, pochodzących z czasów, gdy autor nie miał jeszcze problemu ze skleceniem skrzącego się humorem dialogu czy aranżacją dramatycznego zwrotu akcji. Na spotkaniu z czytelnikami Andrzej Sapkowski oznajmił, że chce na jakiś czas odpocząć od pisania. „Lux perpetua” pokazuje, że jest to bardzo dobry pomysł. Twórcze wyjałowienie ujawniło się w pełnej okazałości. Najwyższa pora zająć się czymś innym, zregenerować siły. Mistrz literatury spod znaku magii i miecza nie musi zawsze trwać na stanowisku. Jest wielu innych, którzy gotowi są go zmienić, jak choćby Witold Jabłoński, znacznie ciekawiej opisujący średniowieczny Śląsk w swym cyklu „Gwiazda Wenus, gwiazda Lucyfer”. Czy też Anna Brzezińska, królowa polskiej fantasy, której każda kolejna powieść jest lepsza od poprzedniej. „Lux perpetua” otrzymuje ocenę 40%. Po Sapkowskim można się było spodziewać dużo, dużo więcej. Niestety, tym razem nie zdołał sprostać oczekiwaniom, jakie rozbudził w ciągu dwudziestu lat swej pisarskiej kariery. Należy mieć nadzieję, że po przerwie znów chwyci za pióro i stworzy dzieło na miarę „Sagi o wiedźminie”. Czego sobie i wszystkim miłośnikom prozy Sapkowskiego życzę.
Tytuł: Lux perpetua Autor: Andrzej Sapkowski Cykl: Trylogia husycka ISBN-10: 83-7054-189-5 Format: 594s. 125×195mm Cena: 43,50 Data wydania: 15 listopada 2006 Ekstrakt: 40% |