powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXIII)
styczeń-luty 2007

Autor
Orient Express: (1) Krety, pancerniki i wampiry
‹Trylogia Infernal Affairs›, ‹Vampire Hunter D›, ‹Yamato›, ‹2009: Utracona pamięć›, ‹Il Mare›
Otwieramy nowy cykl. Bracia – gangster i policjant – mierzący do siebie z pistoletów w trzymającej w napięciu kulminacji, kobiece duchy z opadającymi na twarz włosami, i ciosy mieczem, po których struga krwi sięga drugiego piętra, będą tu na porządku dziennym. Słowem – kino dalekowschodnie na stałe zagości na łamach „Esensji”. W pierwszym odcinku między innymi o „Infernal Affairs”, „Yamato”, „Vampire Hunter D”, „2009: Lost Memories” i „Il Mare”.
Miło mi ogłosić start na łamach „Esensji” nowej inicjatywy. Zachęcony z jednej strony coraz większym zainteresowaniem polskich dystrybutorów kinem Azji, a z drugiej strony wiedząc, że zdecydowana większość ciekawych filmów z tamtego obszaru do nas nie dociera, zdecydowałem się na otwarcie na łamach „Esensji” cyklu poświęconego popularnemu kinu Dalekiego Wschodu. Dalekiego – oznacza to, że dotykającego kinematografii Japonii, Korei, Chin, Hongkongu, być może też Tajlandii. Miłośnicy Bollywood czy kina irańskiego nie odnajdą w tej rubryce swych ulubionych tytułów (obydwaj wielbiciele kina tureckiego również). Kino popularne – bo jednak najczęściej będę pisał o horrorach, thrillerach, filmach sensacyjnych, fantastycznonaukowych, kinie sztuk walki, z rzadka jedynie zapuszczając się na inne obszary.
Jak to będzie wyglądało? Podzieliłem tekst na trzy główne moduły. W każdym odcinku postaram się zrobić mały przegląd tego, co ciekawego z wymienionych wyżej kinematografii ukazało się ostatnio na polskim rynku DVD lub w kinach, o ile dany tytuł nie był jeszcze szerzej w „Esensji” omawiany (rubryka „Na polskim rynku”). Postaram się również przybliżać tytuły dotychczas u nas niedostępne, DVD nabyte w azjatyckich sklepach internetowych (rubryka: „Moja importowana filmoteka”). Będę ten wybór starał się zawsze uzupełnić przeglądem newsów filmowych z tamtego regionu (rubryka: „Skośnym okiem”), a w przyszłości być może opisywaniem ciekawszych książek o azjatyckiej kinematografii.
Zapraszam na pierwszą odsłonę.
Na polskim rynku
W bieżącym wydaniu trzy tytuły, pięć filmów. Na początek ważne, głośne lub po prostu ciekawe pozycje z ostatnich miesięcy – dwa filmy japońskie, trzy hongkońskie. Kino gangsterskie, animowane i wojenne.
Zawartość ekstraktu: 90%
‹Trylogia Infernal Affairs›
‹Trylogia Infernal Affairs›
Infernal Affairs – Trylogia
Zacząć wypada od czegoś ważnego, od niewątpliwego wydarzenia na rodzimym rynku DVD. Na fali popularności (nie przesadnej – ale zawsze) „Infiltracji” Martina Scorsesego trafiła na nasz rynek hongkońska trylogia „Infernal Affairs”, czyli film będący pierwowzorem gangsterskiego dzieła z DiCaprio i Damonem oraz dwie jego kontynuacje (prequel i sequel). Dzięki temu polski widz może zapoznać się wreszcie z najciekawszym przykładem kina gangsterskiego ostatnich lat.
Bowiem „Infernal Affairs” to dzieło nietuzinkowe. Prym wiedzie oczywiście pierwsza cześć, którą nieliczni mieli okazje widzieć w kinach w roku 2005 (nieliczni – bo jednak mody na popularne kino z Hongkongu nie ma i nie było). Miejmy nadzieję, że rozgłos wokół filmu Scorsesego (szykują się nawet Oscary) zwiększy zainteresowanie filmem dwóch reżyserów z Hongkongu. Ta opowieść o rywalizacji dwóch „kretów” – jednego w hongkońskiej policji, drugiego w Triadzie – to film niezwykle precyzyjny, o doskonale symetrycznej fabule, łączący w sobie dobre tempo (z kilkoma niezłymi scenami akcji) i odpowiednio pogłębioną psychologię bohaterów. „Infernal Affairs” świetnie znajduje złoty środek między złożonością fabuły, a prostotą opowieści (inaczej mówiąc, film jest wystarczająco złożony, aby dawać powody do analizowania treści, ale dość prosty, aby widz się nie pogubił). Wykorzystując nowoczesne gadżety i szybki montaż, w opowieści pozostaje ludzki i tradycyjny. Mówi bowiem przede wszystkim o stanie duszy swych bohaterów – ludzi przeżywających owo tytułowe piekło, całe życie skazanych na udawanie kogoś innego. Ten wątek mocno rozwinął zresztą Scorsese i chwała mu za to – to, wraz z kreacją Leonardo DiCaprio, jest największą zaletą jego filmu. Ale niestety na innych polach amerykański remake przegrywa mocno z pierwowzorem. Przede wszystkim na polu wiarygodności – o ile nie mam wątpliwości, że Triada jest tak potężna, a jej interesy tak rozwinięte, że potrafi wprowadzać swych ludzi w szeregi policji (a pamiętajmy, że był to plan rozciągnięty na lata), o tyle w przypadku kilkudziesięcioosobowej irlandzkiej mafii w Bostonie wygląda to już mało wiarygodnie. Drugim problemem jest zakończenie – w filmie azjatyckim ciekawe, interesujące moralnie, zadające pytanie o możliwość zmiany człowieka w postać, którą udaje, o możliwość uczynienia z kłamstwa prawdy. Twórcy „Infiltracji” wyraźnie przestraszyli się takich tropów i szybko wszystkie ważne postacie usunęli.
Dwie następne części „Infernal Affairs” nie dorównują pierwszej, ale jest to nadal bardzo dobre kino policyjne (czy też gangsterskie – zależy, z której strony patrzymy). Część druga to prequel – dowiadujemy się, jak szpiedzy (grani tu przez innych aktorów niż Andy Lau i Tony Leung, odtwarzające główne role w części pierwszej i trzeciej) rozpoczęli swą służbę, ale tym razem wcale nie oni odgrywają tu główną rolę. „Infernal Affairs II” to historia dziwnej przyjaźni inspektora policji Wonga i szefa mafii Sama (znanych z części pierwszej), a także ich rywalizacja z młodym i ambitnym gangsterem Hau (który zresztą jest przyrodnim bratem Yana – gliniarza udającego gangstera). Dobre kino gangstersko-psychologiczne, z kilkoma efektownymi pomysłami inscenizacyjnymi godnymi Michaela Manna i świetną, wzorowaną wyraźnie na „Ojcu chrzestnym” sceną równoległej egzekucji szefów rodzin mafijnych.
Część trzecia to dość dziwny sequel. Dziwny, bo przepleciony licznymi retrospekcjami, ujawniającymi nieznane dotąd fakty z życia Yana, Minga (szpieg udający gliniarza), inspektora Wonga i gangstera Sama. To też część o najbardziej skomplikowanej strukturze (zwłaszcza dla tych widzów, dla których wszystkie chińskie twarze wyglądają podobnie), z pewnością warto obejrzeć ją więcej niż raz, aby poukładać wszystkie wątki. Ming (będący tu ponownie zdecydowanie głównym bohaterem i znów odgrywany przez Andy Laua), po usunięciu Sama, stara się zerwać z przeszłością i budować swe życie jako lojalny i uczciwy policjant. Przeszłość jednak ma to do siebie, że potrafi dogonić teraźniejszość… Film gangsterski wart głębszej refleksji – absolutnie jednak nie da się go oglądać, nie znając dokładnie fabuły dwóch części wcześniejszych (w paru miejscach scen retrospektywnych można znaleźć pewne sprzeczności wobec pierwszej części – na przykład zanegowany jest fakt, że po śmierci inspektora Wonga nikt w policji nie wiedział o misji Yana – ale nie psuje to seansu). „Infernal Affairs III” kończy się nawiązaniem do początkowej sceny całego cyklu. Krąg się zamyka, historia zakończona. Historia, której na pewno nie można przegapić.
Filmy wydany w ładnym opakowaniu, po rozsądnej cenie, ale gdy się wie, że w Azji można dostać piękne wydanie kolekcjonerskie, gdzie na sześciu płytach oprócz filmów znaleźć można mnóstwo dodatków, to jednak trochę żal, że jedyne materiały dodatkowe na wydanych u nas płytach to zwiastuny innych pozycji dystrybutora…
Zawartość ekstraktu: 80%
‹Vampire Hunter D›
‹Vampire Hunter D›
Vampire Hunter D
Urocza animowana jazda w postmodernistyczną otchłań. Wydana u nas anime „Vampire Hunter D” to efektowne połączenie kina grozy, SF, fantasy, filmu kostiumowego i romansu, doprawione elementami westernu… W dalekiej przyszłości trwa wojna między ludźmi i wampirami. Jak to z wampirami bywa, górują nad ludźmi siłą i dodatkowymi możliwościami, stąd konieczność pojawienia się zawodu łowcy – specjalizowanego najemnika, polującego na istoty nocy. Jednym z nich jest tytułowy „D”, pół człowiek, pół wampir, od setek lat niestrudzony w swych misjach. Otrzymuje nowe zlecenie – ma uwolnić córkę majętnego człowieka, Johna Elbourne’a. To samo zlecenie dostaje też konkurencyjna ekipa zabójców wampirów – braci Markus. Sprawa okazuje się niełatwa nie tylko dlatego, że ów wampir, Meier Link, należy do bardzo potężnych Dzieci Nocy. Większym problemem jest to, że Charlotte Elbourne wcale nie chce być ratowana…
Nie ma w tym filmie może wielu fabularnych zaskoczeń ani zaskakujących artystycznych koncepcji, ale właśnie dzięki świetnie podanemu miksowi przeróżnych popkulturowych gatunków ogląda się to wybornie. Bardzo udaną postacią jest główny tytułowy bohater – który z pozoru przypomina Blade’a, ale w rzeczywistości dużo bliższy jest wiedźminowi Geraltowi. Tak jak on, zabija na zlecenie. Tak jak on, zawieszony jest między dwoma światami – ludzi i potworów. Tak jak on, traktowany jest przez obydwie rasy z rezerwą, jeśli nie z nienawiścią. Wreszcie tak jak Geralt, jest w stanie zrozumieć racje tych, których powszechnie uważa się za potwory. Jedna z ciekawszych anime dostępnych na polskim rynku, mogę ją polecić z czystym sumieniem miłośnikom wszelkiej odmiany fantastyki. Warto też wspomnieć, że jest ekranizacja powieści Hideyukiego Kikuchiego „Demon Deathchase” – trzeciej części przygód Łowcy Wampirów o imieniu „D”.
Zawartość ekstraktu: 40%
‹Yamato›
‹Yamato›
Yamato
Film „Yamato” bez wątpienia trafić może w Polsce nie tyle do kinomanów, ile do fascynatów historii wojny na Pacyfiku, których zawsze w naszym kraju było, o dziwo, niemało i do których sam się zresztą zaliczam. Sięgając po „Yamato” oczekuję więc wcale nie tak wiele – zapierających dech w piersiach zdjęć najsłynniejszego japońskiego pancernika, ale przede wszystkim batalistyki pierwszej klasy. Zdjęcia, w małej, niestety, ilości, ale otrzymuję. Batalistykę również – ale dla niej mogę zacząć oglądać film w setnej minucie, a zakończyć w minucie sto trzynastej. A resztę sobie darować.
Bo „Yamato” to film zmarnowanych szans. Można było z niego zrobić widowisko. Dwie godziny ostatniego rejsu superpancernika, atakowanego przez roje samolotów, kolosa opędzającego się od pszczół, ale zmuszonego, by im finalnie ulec. A wszystko ukazane w jakiś pomysłowy sposób, z dalekimi planami ukazującymi okręt na morzu, w jego potędze, ale też w maleńkości wobec oceanu, w zbliżeniach na ludzi podczas walki, ale cały czas zachowując wizję całości. Niestety, naloty pokazywane są tylko na dużych zbliżeniach, pokazujących prawie cały czas tę samą scenę – eksplozja, kilku marynarzy rozrzuconych po pokładzie.
Jeszcze gorzej jest, gdy spojrzymy na przesłanie filmu. Tu również był potencjał. Można było zagrać „Titanikiem” – nie ma niezatapialnych kolosów, im większa pycha ich twórców, tym boleśniejszy późniejszy upadek. Można było – i to chyba najciekawszy pomysł – szukać analogii do samej Japonii, biorąc pod uwagę, że nazwa okrętu to również miano kraju. Wtedy „Yamato” jawi się jako parabola japońskiego zaangażowania w wojnę w jej schyłkowej fazie – bezsensownej, nic nikomu niedającej ofiary, służby fałszywym ideałom. Zwyciężyła jednak koncepcja „samurajska” – marynarze idą na śmierć, bo tak trzeba. I już.
„Yamato” to japońskie „Pearl Harbor”, z wszystkimi przywarami właściwymi dla amerykańskiego filmu – patetycznością, nadęciem, wprowadzaniem banalnych wątków osobistych i tylko fragmentem ekscytującej akcji. Co gorsza – fragmentem dużo krótszym niż w wersji amerykańskiej. W sumie duże rozczarowanie.
Rozczarowują również materiały dodatkowe, w których otrzymujemy jedynie zwiastun i zaledwie materiał tekstowy „Koniec ery pancernika”, choć tutaj bez wątpienia aż prosi się, by pokazać jakiś film dokumentalny – być może gdzieś zachował się materiał pokazujący „Yamato” lub bliźniaczego „Musashi”, a jeśli nawet nie, to wiele pancerników uwieczniono na taśmie filmowej. Całość ratuje jedynie dołączona do wydania mała książeczka „Historia superpancerników typu »Yamato«”. Dla osoby, która ma na półce metr książek o wojnie na Pacyfiku, nie jest to może jakaś nowość, ale jednak solidna, 80-stronicowa, ładnie ilustrowana pozycja.
Moja importowana filmoteka
W tym miesiącu rubryka dalekowschodnia będzie dość skromna – tylko dwa filmy, nie najnowsze, na dodatek omawiane przeze mnie kiedyś pokrótce na łamach śp. „Cinemy”. „2009: Lost memories” jednakże ładnie komponuje się z „Yamato” – z tą różnicą, że zamiast patetycznej historii japońskiej opowiada patetyczną historię koreańską (koreańskiego kina jeszcze dziś nie było – a być oczywiście musi), prezentując właściwy ostatnio dla dalekowschodnich produkcji narodowy szowinizm. Z kolei w tym roku, podobnie jak w przypadku „Infernal Affairs”, mogliśmy obejrzeć amerykańską wersję koreańskiego „Il Mare” – mówię tu oczywiście o „Domu nad jeziorem” z Keanu Reevesem i Sandrą Bullock – warto więc przypomnieć, że oryginał kładzie film Agrestiego na łopatki.
Zawartość ekstraktu: 60%
‹2009: Utracona pamięć›
‹2009: Utracona pamięć›
2009: Lost Memories
„Zagubione wspomnienia” (jak to często bywa w kinie Azji – ładny tytuł), wysokobudżetowa, efektowna produkcja SF, zaczyna się całkiem obiecująco. W 1909 roku udaremniony został zamach na japońskiego gubernatora Korei, jednego z wybitniejszych japońskich polityków przełomu XIX i XX stulecia, Ito Hirobumi. To postać autentyczna, naprawdę zginął zabity przez koreańskiego bojownika o niepodległość, An Jung-geuna. Ta zmiana pociągnęła za sobą dramatycznie odmienny przebieg historii w porównaniu do tej, którą znamy. Japonia zajęła Koreę, w 1936 stanęła w II wojnie światowej po stronie USA, w 1945 bomba atomowa spadła na Berlin. Po wojnie Japonia została stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa Ligi Narodów (ONZ oczywiście nie powstało). Korea nigdy nie odzyskała niepodległości, w 1988 r. zamiast w Seulu olimpiada odbyła się japońskiej Nagoi, a w 2002 r. organizatorem piłkarskich mistrzostw świata była sama Japonia (ciekawe – oznacza to, że nasza drużyna nie mogła wtedy dostać batów od Korei, a Edyta Górniak nie miała gdzie zaśpiewać słynnego hymnu – nasza historia też potoczyła się inaczej). W 2009 Korea od stu lat jest pod bezwzględną japońską okupacją, ale działają w niej terrorystyczne organizacje niepodległościowe, zwalczane z całym okrucieństwem przez japońska policję. Koreańczycy mają określony cel swych działań – pragną zdobyć pewien artefakt pozwalający przenieść się w czasie sto lat wstecz. Wcześniej (choć przy filmach o podróżach w czasie takie określenie nie jest najszczęśliwsze) uczynili to Japończycy – to ich ingerencja uniemożliwiła zamach i zmieniła historię.
Film ma niewątpliwy potencjał. Oparty jest na chwytliwym pomyśle, aż prosi się o rozwinięcie przyczyn, dla których po tej małej z pozoru zmianie tak inaczej potoczyły się losy świata. Pojawia się również pytanie o słuszność takiej zmiany, która uniemożliwiła tragedię Hiroszimy i Nagasaki. „2009: Lost Memories” pozwala na ciekawą wizualizację Korei pod władaniem Japończyków, zadaje pytanie o sens działalności terrorystycznej. Jest to jednak przede wszystkim kino akcji (jakiego wiele kinematografii na świecie nie byłoby w stanie stworzyć – warto to odnotować), wyraźnie inspirowane „Matrixem”, z wieloma fabularnymi uproszczeniami i nielogicznościami. Film jest także przeładowany patosem, podkreślanym przez wzniosłą muzykę, sceny w zwolnionym tempie, patriotyczne koreańskie deklaracje. Nie zabraknie w nim też typowych i bardzo przewidywalnych wątków dotyczących nawrócenia koreańskiego funkcjonariusza służącego Japończykom i obowiązkowego finałowego pojedynku dwóch dawnych przyjaciół, którzy musieli stanąć po różnych stronach barykady – motyw właściwy dla kina z Hongkongu, ale, jak widać, nie tylko.
Najciekawsze jednak w „Lost Memories” będzie spostrzeżenie, jakiego kina oczekuje współczesny koreański widz, bo to jednak on jest tu głównym odbiorcą, i, zapewne, jakie kino w tym kraju ostatnio się pojawia i pojawiać będzie. 50 proc. spośród najbardziej kasowych filmów koreańskich w ich rodzimym kraju w ostatnich latach to właśnie produkcje w różnym stopniu poruszające kwestie narodowe (jedną z nich jest wydany już w Polsce na DVD film wojenny „Braterstwo broni”). Co ciekawsze, wiele z tych filmów (np. tegoroczny dramat historyczny „Hanbando”) rozgrywa nadal silne w Korei antyjapońskie resentymenty. Koreańczycy, po latach cierpień i niewoli, dwóch bardzo krwawych wojen zeszłego stulecia, obecnie pragną dzieł pokazujących wielkość ich podzielonego narodu, dzieł „ku pokrzepieniu serc”. „2009: Lost Memories” jest jednym z najbardziej spektakularnych przykładów takiego kina. Kina silnie ideologicznego, tu ubranego w atrakcyjną, sensacyjną formę – i tylko dlatego akceptowalnego dla zachodniego widza.
Zawartość ekstraktu: 80%
‹Il Mare›
‹Il Mare›
Il Mare
Fabułę „Il Mare” znają wszyscy, którzy oglądali latem „Dom nad jeziorem” z Sandrą Bullock i Keanu Reevesem. Dwoje młodych ludzi nawiązuje korespondencję za pomocą małej skrzynki przy domu na plaży. Już wkrótce wyjdzie na jaw pewna zadziwiająca przypadłość tej skrzynki – przekazuje ona listy, mimo że korespondujące ze sobą osoby dzieli… dwuletnia różnica w czasie.
Tym razem nie ma żadnych wątpliwości – pomimo tego, że próbuje dość dokładnie kopiować fantastyczną opowieść, amerykański remake przegrywa z koreańskim pierwowzorem na praktycznie każdym polu. Po pierwsze – od strony artystycznej. Dzieło koreańskie jest po prostu śliczne, nastrojowe, przepięknie wręcz sfotografowane, z ładną muzyką i bardzo ładną aktorką (Jun Ji-hyun). Wszystko to w wersji amerykańskiej jest tylko próbą naśladowania (okej, może Sandra Bullock nie próbuje naśladować koreańskiej aktorki), blado wypadającą na tle azjatyckiego filmu. Amerykanie również w ogóle nie przejęli się logiką podróży (czy też komunikacji) w czasie, która jest niezwykle istotna dla oryginału. „Il Mare” bowiem jest świetnym materiałem do analiz dla badaczy czasowych paradoksów, ale też dość skutecznie się broni przed nielogicznościami (wysnułbym tu tezę o poważniejszym stosunku do fantastycznego tła, w przeciwieństwie do twórców hollywoodzkiego melodramatu). Pojawia się tu znany w SF motyw pewnych „mocy”, które przeciwdziałają zmianom w przeszłości, a co za tym idzie – również paradoksom. Amerykanie wprowadzają natomiast bezsensowną scenę spotkania obojga bohaterów i kończą film w banalny, romantyczny sposób, jakże różny od niejednoznacznej końcówki „Il Mare” (choć przyznam, że Koreańczycy również przestraszyli się najlepszego logicznie zakończenia, wykluczającego jednak happy end).
Tak jak w przypadku „Infernal Affairs” warto obejrzeć remake, bo Scorsese stara się być kreatywny, a aktorzy dają popis, tak nie ma żadnego powodu, aby sięgać po „Dom nad jeziorem” po seansie „Il Mare”.
Skośnym okiem
A na koniec garść wieści.
I. Koniec roku i początek następnego to oczywiście czas przyznawania nagród. Nawet w Azji. Za kilka lat z pewnością uda mi się odgadnąć, które nagrody są mniej, a które bardziej ważne.
Ogłoszono nominacje Japońskiej Akademii Filmowej. Oto niektóre kategorie:
Najlepszy japoński film:
Memories of Tomorrow (Ashita no Kioku)
YAMATO (Otoko-tachi no YAMATO)
Suite Dreams (The Uchoten Hotel)
Love and Honor (Bushi no Ichibun)
Hula Girls (Hula Girl)
(jak widać, Japońska Akademia nie podziela moich sądów – „Yamato” zgarnął też większość nominacji w kategoriach technicznych)
Najlepszy film animowany:
Arashi no Yoruni
Tales from Earthsea (Gedo Senki)
The Girl who Conquered Time (Toki wo Kakeru Shojo)
Brave Story
Meitantei Konan Tantei tachi no Requiem
Wreszcie najlepszy film zagraniczny:
Miasto gniewu
Kod da Vinci
Sztandar Chwały
Piraci z Karaibów: Skrzynia Umarlaka
Hotel Ruanda
„Kod da Vinci” wśród najlepszych?! Jednak różnice kulturowe są duże…

II. Nominacje do prestiżowej (podobno) nagrody Blue Ribbon:
Najlepszy film japoński:
„Memories of Tomorrow”, „Murder of the Inugami Clan”, „Kamiya Etsuko no Seishun”, „Kamome Diner”, „Memories of Matsuko”, „Suite Dreams”, „Saga no Gabai Bachan”, „The Letter”, „DEATH NOTE”, „Nada Soso”, „Sinking of Japan”, „A Hardest Night”, „Professor and his Beloved Equation”, „Honey and Clover”, „HANA”, „Love and Honor”, „Hula Girls”, „Machiaishitsu”, „Brothers Mamiya”, „What the Snow Brings”, „Sway”
Najlepszy film zagraniczny:
„Letters from Iwo Jima”, „King and the Clown” (koreański kandydat do tegorocznego Oscara), „Capote”, „The Host” (koreański przebój SF ostatnich miesięcy), „Good Night and Good Luck”, „Miasto gniewu”, „Casino Royale”, „Kod da Vinci”, „Słońce” (film Sokurowa o cesarzu Hirohito, można go było u nas zobaczyć na Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu), „Riding Alone for Thousand Miles”, „Sztandar chwały”, „Wierny ogrodnik”, „ Piraci z Karaibów: Skrzynia Umarlaka „, „Diabeł ubiera się u Prady”, „Tajemnica Brokeback Mountain”, „Hotel Ruanda”, „Mission: Impossible III”, „Wiatr buszujący w jęczmieniu”, „Lot 93”, „World Trade Center”
Przyznacie, że trochę dziwne zestawienie? „Kod da Vinci” konkuruje z filmem Sokurowa?
Aby nie przeciążać czytelnika, pozwolę sobie pominąć liczne nominacje aktorskie (ze znanych nam twarzy pojawia się tam chyba jedynie Ken Watanabe – ten z „Ostatniego samuraja” i „Wyznań gejszy”).
Ogłoszenie zwycięzców 13 lutego.

III. Większość koreańskich nagród Blue Dragon zgarnął „The Host” – efektowny „monster movie”, thriller SF z elementami horroru i komedii z potworem-pasożytem w roli głównej. Fajny kraj ta Korea, skoro takie filmy zgarniają nagrody, nieprawdaż? Wyobraźcie sobie, że w Polsce w rywalizacji filmu o megarobaku-mutancie z najnowszym dziełem Zanussiego jury w Gdyni przyznaje nagrodę temu pierwszemu…
Chodziły kiedyś pogłoski, że Gutek miał ściągnąć „Hosta” do Polski – ale ostatnio jakoś ucichło…
Więcej o Niebieskich Smokach: The Korea Society film journal

IV. Najbardziej kasowe rodzime filmy w Japonii w ostatnim roku to:
  1. Tales from Earthsea
  2. Umizaru 2 – Test of Trust
  3. Suite Dreams
  4. Death Note the Last Name
  5. Sinking of Japan
  6. Yamato
  7. Pocket Monster
  8. Doraemon
  9. Nada Soso
  10. Meitantei Konan
Zwycięski film w tej klasyfikacji to ekranizacja powieści Ursuli K. Le Guin w wersji animowanej. Co ciekawe – reżyserem jest syn Hayao Miyazkiego – Goro (Le Guin podobno chciała, by był to sam Hayao). Niestety, według krytyków dzieło syna nie dorasta do pięt filmom ojca.
Gdy spojrzymy na listę filmów spoza Japonii, na które lubili chodzić mieszkańcy kraju Kwitnącej Wyspy, okazuje się, że nie są aż tak bardzo różni od nas:
  1. Harry Potter i Czara Ognia
  2. Piraci z Karaibów: Skrzynia Umarlaka
  3. Kod Da Vinci
  4. Opowieści z Narni: Lew, Czarownica i Stara szafa
  5. Mission: Impossible III
  6. Mr. and Mrs. Smith
  7. Plan lotu
  8. Kurczak Mały
  9. World Trade Center
  10. King Kong
Jak widać, różni nas głównie kwestia popularności filmów o papieżu i ekranizacji Grocholi – ale w sumie trudno się dziwić…

V. W grudniu miała miejsce premiera kolejnego filmu Park Chan-wooka (tego od „Oldboya” i „Pani Zemsty” – to pierwsza część mojego cyklu, więc jestem litościwy i wyjaśniam niektóre oczywistości). Film ma frapujący tytuł „I’m a Cyborg, But That’s OK” („Ssaibogeu-jiman gwoenchanha” – Jestem cyborgiem, ale niech będzie). Dzieło to jednak odbiega mocno od poprzednich filmów tego reżysera i jest dramatem w realiach szpitala psychiatrycznego wraz z bardzo dziwną love story między dwojgiem pacjentów. W każdym razie, Park Chan-wook następny film ma zamiar nakręcić o wampirach.
Na pierwszy raz chyba wystarczy… Do zobaczenia za miesiąc.



Tytuł: Trylogia Infernal Affairs
Tytuł oryginalny: Infernal Affairs Trilogy
Reżyseria: Wai Keung Lau, Siu Fai Mak
Zdjęcia: Christopher Doyle, Yiu-Fai Lai, Wai Keung Lau, Man-Ching Ng
Scenariusz: Felix Chong, Siu Fai Mak
Obsada: Andy Lau, Tony Leung Chiu Wai, Anthony Wong, Kelly Chen, Edison Chen, Leon Lai
Muzyka: Kwong Wing Chan
Rok produkcji: 2006
Kraj produkcji: Chiny, Hong Kong, Singapur
Czas projekcji: 300 min.
Parametry: Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1
WWW: Strona
Gatunek: sensacja
Ekstrakt: 90%

Tytuł: Vampire Hunter D
Tytuł oryginalny: Banpaia hantâ D
Reżyseria: Yoshiaki Kawajiri, Tai Kit Mak
Zdjęcia: Hitoshi Yamaguchi
Scenariusz: Yoshiaki Kawajiri
Muzyka: Marco D'Ambrosio
Rok produkcji: 2000
Kraj produkcji: Hong Kong, Japonia, USA
Czas projekcji: 103 min.
Parametry: Dolby Digital 5.1; format: 1,78:1
WWW: Strona
Gatunek: akcja, animacja, horror
Ekstrakt: 80%

Tytuł: Yamato
Tytuł oryginalny: Otoko-tachi no Yamato
Reżyseria: Junya Sato
Zdjęcia: Yoshitaka Sakamoto
Scenariusz: Junya Sato
Obsada: Takashi Sorimachi, Shido Nakamura, Hisashi Igawa, Kimiko Yo, Yû Aoi
Muzyka: Joe Hisaishi
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: Japonia
Czas projekcji: 145 min.
Parametry: Dolby Digital 5.1; format: 2,35:1
WWW: Strona
Gatunek: wojenny
Ekstrakt: 40%

Tytuł: 2009: Utracona pamięć
Tytuł oryginalny: 2009: Lost Memories
Reżyseria: Si-myung Lee
Zdjęcia: Hyun-chul Pak
Scenariusz: Si-myung Lee, Sang-hak Lee
Obsada: Kil-Kang Ahn, Masaaki Daimon, Shohei Imamura
Muzyka: Dong-jun Lee
Rok produkcji: 2002
Kraj produkcji: Korea Południowa
Czas projekcji: 136 min.
Gatunek: akcja, dramat, SF, thriller
Ekstrakt: 60%

Tytuł: Il Mare
Tytuł oryginalny: Siworae
Reżyseria: Hyun-seung Lee
Zdjęcia: Kyung-Pyo Hong
Scenariusz: Eun-Jeong Kim, Ji-na Yeo
Obsada: Jung-Jae Lee, Ji-hyun Jun, Mu-saeng Kim
Muzyka: Hyeon-Cheol Kim
Rok produkcji: 2000
Kraj produkcji: Korea Południowa
Czas projekcji: 95 min.
Gatunek: dramat
Ekstrakt: 80%
powrót do indeksunastępna strona

75
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.