powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXIII)
styczeń-luty 2007

Mroczne nasienie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:cydienne@tlen.pl'>Joanna Petruczenko</a>
Ilustracja: Joanna Petruczenko
Pierwszy raz od dawna wiem, jaka jest pora dnia. Nie powiedziano mi; poczułem. Wyniesiono mnie z celi do jakiejś chłodnej, przyjemnie suchej komnaty. Podobno władca zarządził przeniesienie, bo w moim lochu nie było okien. Przyszło dwóch ludzi i zabrali mnie na górę. Kiedy mnie tam postawiono, omal się nie przewróciłem. Czułem pod stopami dywan, miękki i ciepły jak rozgrzana letnim słońcem trawa. Trawa? Skąd to skojarzenie? Znów zacząłem się zastanawiać. Czy kiedykolwiek czułem pod stopami miękką, ciepłą trawę, czy w ogóle stąpałem po ziemi innej, niż ubita glina mego wilgotnego lochu? Teraz nie umiem sobie przypomnieć, ale wraz ze światłem przychodzą wspomnienia.
Mógłbym pisać na jego cześć hymny, gdybym pamiętał alfabet i umiał go odpowiednio użyć. Nie widzę światła; ja je czuję. Kiedy ludzie Karhala wyszli, wstałem i chwiejnym krokiem zbliżyłem się do okna. Otworzyłem je i poczułem nocny wicher znad Doliny Uilen. Ten zapach nocy, te białe, chłodne promienie księżyca! Wystawiłem twarz na światło i zdawało mi się, że nawet moje puste powieki chłoną je jak sucha gleba wodę. Chciało mi się krzyczeć, lecz nie mogłem wydobyć z siebie ani dźwięku. Nie obchodziły mnie wymyślne potrawy, wina. Pragnąłem tylko światła. Całe lata, może i dziesięciolecia siedziałem w lochu, pozbawiony życiodajnych promieni. Poczuć je znaczyło więcej, niż ujrzeć. Gdybym ujrzał światło, może nie czułbym takiego zachwytu.
Poprosili, bym zamknął okno, więc z żalem położyłem się do łóżka. Zostawiono mi jednak świecę. Wpatruję się w nią cały czas. Choć moje oczy nie widzą, czuję ją wszystkimi innymi zmysłami. Płonie. Jest ciepła. Daje światło. Niedużo, ale ja nie wybrzydzam. Chcę czuć światło, dotykać go, wąchać. Jest mi tak dobrze. Jakbym powracał do życia. Jakbym od nowa czuł swoje człowieczeństwo, stracone gdzieś na dnie lochu. To jest uczucie nieporównywalne z czymkolwiek. Ten, który przez lata był pogardzany, wyśmiewany, nazywany obłąkanym, wreszcie wyszedł spod ziemi.
Teraz leżę i trzymam dłoń nad wątłym płomieniem świecy. W mojej głowie pojawiają się myśli, tak nowe i nieznane, że zaczynam się bać. Jakby przemawiały do mnie setki głosów. W celi panowała cisza. Teraz czuję, jak ze światłem wraca do mnie mój umysł, myśli kłębią się, mnożą. Światło. Światło. Dlaczego zabrali mi światło? Po to, żebym nigdy już nie mógł myśleć?
Słyszę kroki na korytarzu, ciężkie i powolne. Nie chcę z nikim rozmawiać; zbyt dawno nie rozmawiałem sam ze sobą. Naciągam kołdrę na głowę i zamykam oczy. Sen przyniesie zrozumienie.
Taką przynajmniej mam nadzieję.

– Nic z tego nie rozumiem – stwierdził Harawaszcz, drapiąc się za ogromnym, porośniętym starczym meszkiem uchem.
Karhal westchnął zrezygnowany. Harawaszcz nigdy nie słyszał o bezimiennym więźniu; ba, nawet nie wiedział o istnieniu tego ciemnego lochu, w którym obłąkany siedział. Teraz, siedząc przy słabym świetle księżyca docierającym przez niewielką dziurę w murze, wpatrywał się w drzwi, usiłując odczytać tajemnicze napisy. Wyglądało to jednak nieciekawie; argal najwyraźniej nie znał tajemnego języka, którym posługiwał się rzeźbiarz. Przeklinał cały czas Thallonitów i powtarzał dobrze znane porzekadła o ciekawości i cierpliwości, których Karhal nawet nie słuchał. Po co go było zostawiać przy życiu, zastanawiał się wódz, wpatrując się uporczywie w drzwi lochu.
– Nie wiesz, za co tam siedział? – zapytał zniecierpliwiony.
– Nawet o nim nie słyszałem! – zawołał Harawaszcz. – Co mam ci powiedzieć, co? Nie więzimy za politykę, tacy idą od razu do piachu. Mogliście zapytać nadzorcę więzień, zanim tak mądrze go zabiliście. Nie mamy spisu powszechnego więźniów. Większość skazanych siedzi w kamieniołomach, robotę odwalają. Tu tylko zasłużeni mieli okazję mieszkać.
– A ten napis… wiesz chociaż, co to za język? – dopytywał się Karhal.
– Tak, wiem – mruknął argal. – Tajemny, kapłański. Kiedyś go znałem. Ale to nie jazda konna. To można zapomnieć, jeśli się nie używa. Musiałbym przestudiować księgi i nauczyć się jeszcze raz.
– To się nauczysz – wzruszył ramionami władca. – Ale czy to wszystko, to na pewno jeden język? Bo mi się zdaje, że prawie rozumiem to tutaj, pośrodku…
– Tak, bo ten napis jest w innym języku niż reszta. To starothalloński z domieszką athernańskiego – odrzekł Harawaszcz. – Tak zwana mowa starszych. – Włożył palce w bruzdy. – Fuj – mruknął z obrzydzeniem – jakaś lepka…
Umilkł, spoglądając dziko na Karhala. Wódz zastygł w bezruchu, niespokojnie się rozglądając. Wyglądało na to, że argalowi coś przyszło do głowy.
– Świeca – zawołał. – Dawajcie świecę! Albo pochodnię jakąś! – Jeden ze strażników stojących za drzwiami głównego korytarza przybiegł szybko, wręczając mu swą pochodnię. – Jak mogłem zapomnieć? To tylko wygląda na starothalloński. Uderz mnie, jak stąd wyjdziemy.
– O co chodzi? – zapytał Karhal.
– Ta lepka maź – wyjaśnił Harawaszcz – to maść widzenia. Używa się jej do szyfrowania napisów. Wiesz, masz do wysłania wiadomość, a wróg czeka pod bramą. Pokrywasz pismo maścią i wysyłasz nocą. Jeśli przechwycą, zobaczą jakiś niezrozumiały język i tyle tego było. A sojusznik zapala świeczkę i widzi wszystko. Oczywista, jeśli oni nie polegają tylko na księżycu, plan bierze w łeb – zachichotał. – Ale Athern miał tak głupich wrogów, że jeszcze się to nie zdarzyło.
– Tak głupich, że aż go podbili – zauważył wódz. – Magia – dodał pogardliwie.
– Magia – kiwnął głową argal. – Teraz widzę… ten środkowy napis jest po athernańsku, choć faktycznie z domieszką thallońskiego. Reszta to, niestety, już nie sprawka maści.
– A zatem…?
– „Mroczne nasienie zła wykiełkowało” – przeczytał Harawaszcz. – To fragment hymnu do Proroka Światła. Wiele to nam nie mówi, chociaż zawsze coś.
– Mów za siebie – warknął Karhal. – Mnie to w ogóle nic nie mówi. Jaki prorok?
– Prorok Światła. Panie! Ktoś przecież rządzi tym światem – odrzekł argal, wyraźnie poruszony niewiedzą Karhala. – Nie mogłeś nie słyszeć świętych przepowiedni! Kto, twoim zdaniem…
– Moim zdaniem światem rządzi ten, kto ma największą władzę, siłę i rozum – odciął się władca. – I na pewno nie jest to żaden prorok. Ale może się mylę. Jestem tylko władcą Thallonu i Athernu, dwóch największych i najpotężniejszych królestw w dziejach naszego świata. Dosyć tego. Gadaj szybko i zwięźle co to za historia.
Harawaszcz aż się zakrztusił.
– Za grosz poszanowania dla religii, typowe thallońskie podejście – mruknął. – Historia nie jest krótka. Nasz świat powstawał całe wieki. W skrócie jednak mogę ci powiedzieć. Było ośmiu Proroków, a władał nimi Prorok Światła. To oni stworzyli świat, dali mu Przepowiednie i pokierowali losami ludzkości na początku, póki człowiek sam nie nauczył się kierować swym losem. Dali niektórym z ludzi moc, by korzystali z niej, broniąc świata. Ludzie wierni Prorokom muszą składać przysięgę, że nigdy nie pozwolą zgasnąć światłu. Ot, cała nasza religia – dodał, nie kryjąc sarkazmu. – W tym hymnie znajduje się przepowiednia, wygłoszona przez wybrańca światła.
– To mroczne nasienie? – upewnił się Karhal, łagodniejąc nieco. – Rozumiem, że to zapowiedź jakiegoś nieszczęścia?
– Nie wiem – wzruszył ramionami Harawaszcz. – Ja znam ten hymn tylko tak… urywkami… – spojrzał na władcę nieco zmieszany. – Jestem wysokim argalem, nie wykonuję obowiązków kapłańskich. Kapłanów wybiliście, oni by wiedzieli więcej. Ale mogę poszukać w księgach…
– To poszukaj wreszcie! – zdenerwował się znowu Thallonita. – Co z tego, że możesz, skoro tego nie robisz?! Nie trzymam cię tu z sympatii, Harawaszcz. Jesteś, bądź co bądź, Athernitą, wrogiem. Zachowuj się jak niewolnik, bo nim teraz jesteś. Poszukaj w księgach hymnu, tych wszystkich zapisów, tajemnych alfabetów. Znajdź cokolwiek, co naprowadzi nas na jakikolwiek trop! Inaczej twoje istnienie przestanie się nam opłacać. Jasne?
Argal wpatrywał się ponuro w ziemię. Najwyraźniej nie spodobała mu się tyrada Karhala. Władca patrzył na niego z pogardą. Takie nic! Z ziemi go wygrzebali, przy życiu zostawili, a on? Stary, porośnięty mchem niewdzięcznik. I oni, Thallonici, mają szanować starców! Nie wolno mi go wystawiać na widok publiczny, pomyślał, jeszcze żołnierze zwątpią. I co on tak teraz stoi i się gapi w tę podłogę? Języka zapomniał, czy w ogóle łba? O ile coś w tym łbie było. Przecież teraz nikt już nie stwierdzi. Mądrzy się kapusta, a głowa pusta. Karhal przypomniał sobie, że słyszał od ojca, iż na Wyspach Zmierzchu ludzi zabija się w wieku pięćdziesięciu lat, gdyż uznaje się, że wtedy zaczynają przeszkadzać, a wręcz szkodzić społeczeństwu. Kiedyś te dzikie ludy wydawały mu się okrutne, lecz teraz był gotów przyznać im rację.
Tylko ciekawość nie pozwala mi go zabić, przyznawał w duchu władca. Może się jeszcze ten nierób na coś przyda. Może stanie się cud, spadnie z nieba jakieś olśnienie, od proroka czy innego szarlatana, który namącił w głowach Athernitom. Wysoki argal, też coś…
– Panie – odezwał się Harawaszcz, spostrzegając zamyślenie wodza. – Nie każesz swoim strażnikom zaprowadzić mnie do biblioteki?
Karhal spojrzał na niego niechętnie.
– A żebyś wiedział, że każę – odrzekł. – I nie wytkniesz stamtąd nosa, póki nie znajdziesz czegoś na temat tego bezimiennego. Daję ci na to słowo Thallonity.
Harawaszcz zbladł ze strachu.

Czekam na Karhala, władcę Thallonu i Athernu, wielkiego wodza i bohatera. Wiele zdążyłem o nim usłyszeć, nim mnie ubrano w miękkie, ciepłe szaty i zaprowadzono do jakiegoś pomieszczenia. Choć na nazwę jego kraju reaguję z niesmakiem, samego Karhala staram się szanować. Przychodzi mi to zresztą z łatwością – nie jest trudno szanować, a nawet kochać człowieka, który podarował mi światło po wiekach spędzonych w ciemności. Wystawiam twarz do słońca przedzierającego się przez grube, ciężkie zasłony. Każdy promień przywraca mnie do życia, coraz więcej niepokojących myśli pojawia się w mojej głowie. Lata mroku uśpiły mój umysł. Cieszę się z każdej myśli, choćby najbardziej obcej i budzącej najwyższy strach. Sen nie przyniósł jeszcze zrozumienia, lecz uporządkował nieco wszystkie te słowa, które nagle, nie wiedzieć skąd, zaczęły mi przychodzić na myśl i wychodzić ustami. Nie przypominam sobie jeszcze własnego imienia… lecz jakaś pieśń, jakieś wersy dziwaczne, zaczęły kołysać moją głową tej nocy. Obudziłem się z przerażeniem, przerażeniem tym większym, że pojąłem sens tej pieśni. To był hymn do Proroka Światła. I od razu skojarzenie – prorocy, magie, religie. Zacząłem przypominać sobie niegdyś znajomy świat i to, co według legend nim kieruje. Ośmiu Proroków. I zaraz potem – państwa. Athern. Thallon, przy którym w mej głowie pojawiło się jakieś obce słowo, którego nie pojmuję – „ojczyzna”. Ostre szczyty Gór Zachodnich. Morza Śpiewów. Wyspy Zmierzchu i żyjące na nich dzikie ludy. I dziesiątki małych, oddalonych o miliardy kroków stąd królestw. Świadomość, że żyję w świecie, wydała mi się tak dziwna, że niemal mnie przeraziła. Do tej pory całym moim światem była cela.
To światło przywraca mnie do życia…
Słyszę kroki Karhala i nagle znów czuję niepokój. Niepokój i lęk. Co się dzieje? Jakby gdzieś w środku coś zaczęło do mnie przemawiać. Cichy, lecz złowieszczy głos. Nie rozumiem go. Nie rozumiem, co do mnie mówi. „Wybrałeś go”. Cały czas to powtarza. „Przepowiednia, jakiej nie chciałby usłyszeć nikt”. Jaka przepowiednia? I znów – „wybrałeś go”.
Może ja naprawdę jestem obłąkany? Przez tyle lat oswoiłem się z tą myślą, lecz teraz, gdy zaczęto mnie traktować jak zwykłego człowieka, trudno znów przywyknąć. Wybrałem go? To znaczy – kogo? Kroki Karhala są coraz bliżej. Skręcił już w główny korytarz. Idzie dumnie, majestatycznie. „Przepowiednia, jakiej nie chciałby usłyszeć nikt”. Kogo wybrałem? Kto to mówi?! Dlaczego mówi to do mnie? Dlaczego teraz? Tyle lat siedział w zamknięciu, w ciemności, w milczeniu…
Drzwi skrzypią; Karhal wkracza do komnaty. Unoszę głowę. Nie chcę, by poznał, że jestem roztrzęsiony, a tym bardziej, by odkrył powód tego roztrzęsienia.
– Witaj, bezimienny – odzywa się. – Wszystko w porządku?
Milczę, kiwając tylko głową. Lepiej, bym się nie odzywał.
– Muszę zadać ci kilka pytań – mówi Karhal. – Odnaleźliśmy w Othernie kogoś, kto być może pomoże nam dowiedzieć się czegoś więcej o twych losach, ale ty też musisz trochę pomóc. Liczę, że coś niecoś sobie przypomniałeś.
– Można tak powiedzieć – odpowiadam. – Przypomniałem sobie… świat. To znaczy… królestwa, morza, góry… takie tam.
– Tylko tyle? – pyta Thallonita wyraźnie rozczarowany. – Nic więcej?
Powiedzieć mu czy nie? Zastanawiam się chwilę w milczeniu. Należy mu się szczerość, lecz czego mogę oczekiwać w zamian? Czy zrozumie? Czy zechce mi pomóc zrozumieć?
– Wiele myśli… pozostaje dla mnie niezrozumiałych – mówię powoli. – Potrzebuję jakiegoś… przewodnika. Kogoś, kto by mi wskazał znaczenie pewnych słów.
– Może okażę się przydatny – mówi Karhal z nadzieją w głosie. – Mógłbyś… podać jakiś przykład?
Milczę chwilę.
– Ojczyzna – odzywam się w końcu. – Ojczyzna. Co to oznacza?
– Ojczyzna – powtarza władca, wyraźnie zaszokowany moim pytaniem. – Zapomniałeś znaczenia tego słowa? To… – szuka chwilę słowa. – To takie… dziwne. Dziwne – mruczy pod nosem. – Chciałbyś wiedzieć, co ono oznacza?
Na chwilę cichnie, spoglądając gdzieś w dal za oknem.
– Ojczyzna… to… miejsce. Ludzie. Wartości. To, gdzie się urodziłeś i z czym jesteś od zawsze związany. To, co kochasz, co pozostaje dla ciebie święte, choćby wrogowie starli to z powierzchni ziemi i pogrążyli na zawsze w ciemności.
Milknie. Wyraźnie nie wie, co dodać. A może nie ma już nic do dodania? Robi mi się wstyd i nie wiem, co mam dalej myśleć o Thallonie, tak przeklętym i złym w moim pojęciu, a jednocześnie ze słowem „ojczyzna” związanym. Zaryzykować i mu to powiedzieć? Co mi w końcu może zrobić?
– A jeśli na myśl o ojczyźnie – zaczynam powoli – przychodzi mi do głowy… Thallon… i jeżeli, jeżeli to nie jest dobra myśl? Mam na myśli… jeżeli Thallon kojarzy mi się jednocześnie z czymś… złym… i z tą ojczyzną?
– Thallon? – dziwi się Karhal. – Myślałem, że jesteś Athernitą.
– Ja też – przyznaję ponuro.
Chwilę siedzimy w ciszy, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciałbym znać myśli władcy, lecz nie leży to w mojej mocy. Cisza staje się nieznośna. Znów odzywa się we mnie ten głos. Wybrałem go, wybrałem go, mówi tym razem za mnie i każe mi spojrzeć na Karhala. Wybrałem go? Jego, władcę Thallonu? Ale na kogo? W jakim celu? Głos nie daje mi jednak wątpić, że to o niego chodzi. I znów powtarza słowa o przepowiedni, jakiej nie chciałby usłyszeć nikt.
Chcę go zagłuszyć. Mam ochotę krzyczeć, ale nie chcę wyjść na szaleńca. Przynajmniej nie na większego, niż jestem.
– Kim jest ten człowiek, który ma nam pomóc? – odzywam się w końcu. – To ktoś stąd?
– Tak. Niejaki Harawaszcz. – Czuję, że władca patrzy na mnie, lecz ja nie reaguję na dźwięk obcego mi imienia. – To wysoki argal, jeden z tych niby-kapłanów. Studiuje księgi, by dowiedzieć się czegoś na twój temat. Staramy się rozszyfrować ten napis na drzwiach twej dawnej celi.
– Aha – mówię.
Chciałbym dowiedzieć się czegoś jeszcze, ale nagle okazuje się, że to koniec rozmowy. Karhal wstaje i kieruje się ku drzwiom. Słyszę dźwięk klamki i zamykam niewidzące oczy. Koniec. Na dziś – koniec.
– Każ się zaprowadzić do ogrodów – rzecze władca, odwracając się przy wyjściu. – Może więcej światła sprawi, że coś sobie przypomnisz.
Uśmiecham się szeroko.

Harawaszcz siedział już ósmą godzinę nad Księgą Przepowiedni, usiłując zrozumieć zapisy dotyczące światła i ciemności. Na razie, mimo przestudiowanych ksiąg mowy tajemnej, niewiele mógł z tego pojąć. Przepowiednie były, niestety, bardzo zawiłe, a ich odniesienie do rzeczywistości – dość trudne do rozszyfrowania. Prorocy chcieli uchronić w ten sposób treść Przepowiedni przed niewiernymi, lecz tym samym skazali wiernych na czytanie wygodnych i przejrzystych streszczeń. W tym przypadku jednak streszczenie nie wystarczało. Informacja na temat losów więźnia mogła się kryć w jednym, zapisanym gdzieś na marginesie słowie.
I to słowo muszę odnaleźć właśnie ja, pomyślał Harawaszcz. I za co? Za te nędzne dobra doczesne, które obiecywał Karhal? Gdyby nie ciekawość, dałbym się już zabić, przyznał w duchu argal. W końcu każdego śmierć kiedyś dopadnie, a wszyscy argalowie i kapłani otrzymują w nagrodę wieczny spokój, gdzieś w Ziemi Proroków. Ale ten bezimienny… ta tajemnica, skrywana w najgłębszym lochu… to wszystko było na swój sposób fascynujące i Harawaszcz nie zamierzał sobie tak po prostu odpuścić. Dlatego przesiadywał w bibliotece dniem i nocą, poświęcając tylko trochę czasu na sen.
– Mroczne nasienie zła wykiełkowało – mruknął do siebie, przewracając kartkę księgi. – Strona osiemset dziewiąta… Przepowiednia O Ciemności i Świetle – Czterdziesta Czwarta. Ciemność w świetle, światło w ciemności… Światło zostało skażone… skażone ciemnością.
Słowa układają się w całość, pomyślał z radością argal. Układają się! Nareszcie!
– Skażone ciemnością, która wyszła z nieznanych otchłani – czytał dalej. – Pojawił się bowiem Dziewiąty Prorok, potężny, lecz splugawiony przez nieznane siły. Nazwano go Prorokiem Cienia i postanowiono zniszczyć… i dalej… legenda o Wysokim Aren-Athu…
Tę legendę chyba znam, stwierdził Harawaszcz. O co tam chodziło… ach, prawda. Aren-Ath, pierwszy władca Athernu. Udało mu się zabić dziewiątego Proroka… i co było dalej? Argal przewrócił kartkę.
– I zginął dzielny Aren-Ath, pierwszy władca Wysokiego Królestwa, a wraz z nim zginął wróg światła. Lecz zło nie zostało pokonane i na zawsze zapomniane. Mroczne nasienie zła zostało rzucone na żyzną glebę i wydało owoce…
Mroczne nasienie zła. A zatem ten hymn… to stąd to pochodzi! W streszczeniu nie było nic o mrocznym nasieniu zła. Jeden zwrot, a ile mówi! Niesamowite, pomyślał argal. Niesamowite, jak trzy słowa układają nagle chaotyczne myśli w logiczną całość.
Logiczną całość. Tak, tylko co to ma wspólnego z bezimiennym więźniem? Ciekawostka historyczna bardzo ładna – tego na lekcjach w Świątyni czy w Świętym Gaju nikt nie mówił. Dziewiąty prorok, mroczne nasienie… coś tylko wspominali o Aren-Athu. Ale co to ma do tego obłąkanego? Dlaczego ktoś wyrył na drzwiach celi takie ostrzeżenie?
Ktoś wszedł do biblioteki i stanął za plecami argala.
– On jest Thallonitą – odezwał się Karhal. – Ten bezimienny pochodzi z moich stron.
Harawaszcz zadrżał i odwrócił się gwałtownie.
– Skąd wiesz? – zapytał podejrzliwie. – Pamięta coś?
Karhal pokręcił głową.
– Na razie tylko tyle. Pamięta świat i wszystko, co z nim związane. Pochodzenie się wydało, bo spytał o znaczenie słowa „ojczyzna” i wyznał, że z tym kojarzy mu się Thallon – odrzekł. – Ale jest coś, co mnie niepokoi. Jego aż trzęsie na myśl o Thallonie. Niby kojarzy mu się z ojczyzną, a kipi taką nienawiścią na dźwięk samej nazwy…
– Nic nie rozumiem – stwierdził argal.
– Znowu?!
– Nie, nie! – zawołał cały w strachu, machając dłońmi w geście zaprzeczenia. – Z tego, co mówisz, nic nie rozumiem! Spokojnie, pracuję! Jeśli chodzi o napis… to już trochę wiem. Widzisz, panie, wiem już, skąd to mroczne nasienie.
– Zamieniam się w słuch – westchnął władca.
Harawaszcz podał mu księgę.
– Tu jest napisane, że istniał jeszcze dziewiąty Prorok. Zły. Tak zwany Prorok Cienia – powiedział. – Został pokonany przez pierwszego władcę Athernu, ale pozostawił po sobie mroczne nasienie… czyli, jak sądzę, jakiegoś następcę. Muszę tylko dowiedzieć się, co się z tym następcą stało. Proste.
– Jak takie proste, to szukaj dalej – warknął Karhal. – Chcę poznać wreszcie tajemnicę tego obłąkańca. Mam wrażenie, że on nie kontroluje swego umysłu, a to może być dla nas niebezpieczne.
– Władca dwóch królestw obawia się jednego szaleńca? – zapytał złośliwie Harawaszcz.
Karhal spojrzał na niego chmurnie. Jemu nie było do śmiechu. Nie zaprzeczył argalowi; istotnie bezimienny budził w nim obawy. Nie chciał tego przyznać głośno, lecz samo spojrzenie niewidzących oczu wywoływało u niego dreszcze. Było w nim coś dzikiego i nieposkromionego, czego Karhal nie potrafił zrozumieć.
– Władca dwóch królestw – odrzekł niechętnie – jest tylko rozsądny.
Harawaszcz uśmiechnął się.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

5
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.