powrót do indeksunastępna strona

nr 01 (LXIII)
styczeń-luty 2007

Więzień układu – część 13
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Czyżby niesłusznie?
– Słusznie, świetliście słusznie, jeśli chodzi o wasze cele, lecz nie o moje! Kierowaliśmy nimi jak marionetkami, patrząc przez ramię na analizy Janusa, nawet na profil mojego syna, na wszystkie gwiazdy! Skąd miałem wiedzieć, że gdy ciągnęliśmy za włókna ich umysłów, oni starali się to pogodzić z walką o życie? Zefredowi też o tym nie powiedzieliście, łajdaki! Już on by wam pokazał, gdyby się dowiedział. Baliście się, że mu o tym powie?
I dlatego o niczym nie mogłeś wiedzieć, pomyślał. Boisz się przyznać przed sobą, że wciąż pozostała w tobie cząstka tego dawnego człowieka. Lerszen był wzburzony, lecz mógł mu to wybaczyć. Zmienił się. Życie na Ziemi, jego historia w Podziemiu i ta ostatnia, najważniejsza akcja, wyraźnie mu nie posłużyły. Stał się polem walki emocji z rozumem.
– Na kosmos, gdy usunęli robala z systemu… – Lerszen pokręcił głową. – Powinienem założyć im własny, zamiast wykorzystywać janusowy! Wtedy może bym wiedział…
– Bałeś się, że ich wystraszysz. To zrozumiałe. Znów czujesz się winny, a to nie ty…
– Nie potrzebuję twoich gierek w winę! Bądźże poważny. Nie doceniłem ich i tyle! Przez tajemnice… A teraz ma na sumieniu Daela. O tym chcę mówić. Był dla niego kimś bardzo bliskim. Nie chcę byście go psychicznie zakonserwowali, jak resztę. Dałem wam wolność, teraz czas na rewanż. Chcę byście doszli do ładu z jego umysłem, zanim się w nim pogubi.
– Więc mamy wspólne cele, lecz zastanów się czy twoje zamiary naprawdę są tak czyste, za jakie je uważasz. Wmawiaj sobie co chcesz, prawda jest jedna: wykorzystałeś tych chłopców do własnych celów, jak my. Może jako wymówkę, by pozwolić sobie wreszcie uciec, a może z innych powodów, to już nieważne. Jesteś na pokładzie. Teraz… – złożył palce dłoni, przytykając je do siebie. – Mamy zadanie do wykonania. Jeśli będziemy to ciągnąć…
– Zrobię co mam do zrobienia, zapłacę wam za ten wyssany bilet, ale nie chcę, by ten chłopak zastąpił twojego brata, ty bezduszny sukinsynu! Nie chcę żeby szkolenie trwało dalej, nie chcę, by do końca życia oglądał się za siebie z obawą, że coś pójdzie nie tak, że z czymś się zdradzi. Zróbcie swoje testy, ale potem koniec! Zróbcie z niego normalne dziecko!
– Wierzysz, że kiedykolwiek będzie miał normalne życie?
– Chciałem powiedzieć – tak normalne, na ile to jeszcze możliwe. Myślisz, że udałoby się wam zapanować nad nim, jak nad twoim bratem? Wiem, i tak go wykorzystacie. Na otchłań, zbyt dobrze wiem o co gramy. Ograniczcie się do tego co niezbędne i dajcie mu spokój, zanim przemiana pochłonie go na dobre.
Dyskretnie spojrzał na zegar. Spodziewał się, że Lerszen wybuchnie znacznie wcześniej. Może rzeczywiście się zmienił. W którą stronę?
– Zrobimy co możemy, to ci obiecuję – powiedział. – Teraz próbuję cię przygotować na ewentualność porażki. Widziałeś ostatni raport Orfeusza? Ten przechwycony wczoraj rano?
Orfeusz był dla niego zagadką. Nie znali tego Protektora, nawet Zefred o nim nie wspominał. Lerszen mógł coś wiedzieć, lecz tylko cynicznie się uśmiechnął.
– Rzeźnicy… – powiedział do podłogi, nie spoglądając na gospodarza. – Mówiłem wam, nic się u nich nie marnuje, ani jedno dziecko. Kompromisy… – machnął ręką. – Mniejsza o styksowego przewoźnika. On nigdy nie interweniuje. Ma inne zadania.
– Ale może mieć rację. O ile go dobrze zrozumiałem, nie daje dzieciakowi wielkich szans. Twierdzi, że się rozpada. Ja twierdzę tak samo.
– Ostrzegałem was. Po co Zefred mu o wszystkim powiedział? To tylko pogorszyło sprawę!
– Nie bardziej niż rozmowa, na którą sam zezwoliłeś! Nie, na którą wręcz nalegałeś!
– Ta rozmowa pozwoli mu zebrać się w sobie! Musiał poznać jaki jest. On musi poskładać się do kupy, sam. Musi wytrzymać kilka najbliższych miesięcy, inaczej…
– Kto tu się zna na psychice, ty czy ja? – powiedział z dobrze udawanym oburzeniem. – Mamy zamienić się rolami? Mam zająć się elektroniką, dowodzić i organizować?
Lerszen popatrzył na gospodarza.
– Nie graj ze mną – powiedział spokojnie. Choć nieuchwytna w głosie, groźba była wyraźnie wypisana w subtelnym wyrazie jego twarzy i w samych słowach. Może go nie doceniam, pomyślał, może nie wyszedł z wprawy aż tak bardzo jak sądziłem…
– Więc ty przestań grać ze mną.
Wciąż ten sam wyraz twarzy. Och, teraz miał pewność. Lerszen mógł zmięknąć, lecz wciąż był tak samo ostry. Elastyczne ostrze nie nadaje się do subtelnych pchnięć, lecz tnie tak samo głęboko jak sztywne, zwłaszcza gdy jest rozpalone emocjami.
– Może nie od razu dostrzegam kiedy jestem manipulowany – odpowiedział Lerszen. – Może się zestarzałem z bezczynności, lecz prędzej czy później zdołam to odkryć. Wiesz co? Nie jestem wtedy zadowolony. Nienawidzę manipulacji, ale to wiesz od dawna. To, czego ty nie wiesz o sobie, do czego sam przywykłeś tak bardzo, że nie dopuszczasz do siebie myśli, to świadomość, że możesz być manipulowany równie zręcznie. To wiadomość dla ciebie. Wszyscy jesteśmy lalkami na włóknach. Ty, ja, Wilan, Dael, nasze dzieci, nawet mój stary, szczwany teść. Różnią nas tylko dwie rzeczy. Ja nie lubię pociągać za włókna inne niż własne, a cała zabawa przestała mnie bawić wiele lat temu. W porę się opamiętałem.
Tak, giętkie ostrze cięło równie głęboko, zwłaszcza gdy trafiało w najczulsze miejsce. Wyczuł swąd przypiekanej rany w swoim umyśle. Nikt nie lubił być manipulowanym. Nie każdy lubił manipulować innymi. Niektórzy robili to dla własnej ochrony. Im więcej kontrolujesz ludzi, tym trudniej kontrolować ciebie – lecz to czyni cię atrakcyjnym celem.
Lerszen się mylił. Ani go to bawiło, ani miał dość wiedzy, by przejrzeć manipulacje jakim sam ulegał. Ulegał, bo musiał. Marionetka winna grać swoją rolę, do czasu nim będzie pewna, że gdy się szarpnie, gdy splącze i zerwie swoje włókna, nie pozostawi ani jednego włókna, za pomocą którego jej władca zdoła ją ponownie uwiązać w nową pajęczynę zależności, zwierzchnictwa i… Nawet gdy musiał tańczyć w rytm cudzej muzyki, pamiętał, iż jest to ten sam rytm, który grają na Absolomie. Póki rytm się zgadzał, nie było ważne kto i gdzie go wybija. Rytm przemian, rytm upadku, jak podpowiadały mu kości.
– I dobrze ci było z tym nowym życiem? – odparł z udawanym spokojem. – Przestałeś się bawić, lecz gra toczyła się dalej. Nie każdemu dany jest wybór. Ty nigdy go nie miałeś, ja nigdy go nie miałem, podobnie jak Zefred i twój martwy towarzysz.
– To daje nam prawo do tworzenia następców? Może sami powinni o tym decydować?
– Nie my zaczęliśmy, nie my skończymy. Zapomniałeś kim był prawdziwy ojciec Daela?
– Wspomnienia powinny blednąć – po chwili ciszy powiedział Lerszen – lecz pewnych rzeczy się nie zapomina. Najbardziej żałuję, że nigdy nie powiedziałem Janusowi, że znałem jego prawdziwego ojca, ani tego kim był.
– To doprowadziłoby do wielu niebezpiecznych pytań – odpowiedział. – Jak zginął i za co.
– Miałem nadzieję, że kiedyś mu opowiem jak my razem, wtedy… Ale wy liczyliście, że pomoże wam śledzić okręty Floty, poznać ich strategię, ruchy, formacje… Wszystko to, co pomogłoby koordynować bunty w innych koloniach!
– On też miał swoje tajemnice! Jak zdołał pozytywnie przechodzić przez neuroskany? Tamci mieli dostęp do jego mózgu, do jego myśli, a jednak… gdyby mieli choć cień podejrzenia co do jego lojalności, jego prawdziwych intencji…
– Bał się, że ktoś przechwyci przekaz – twarz Lerszena stężała. – Może to i lepiej. Wolę, by nikt nie znał tej tajemnicy, niż gdyby znali ją wszyscy. Dzięki temu budowa naszego neuroskanera wciąż ma sens. Przyznaj się choć raz, ciężko ci strawić, że choć był młodszy i bez studiów, był lepszy w rozgrzebywaniu ludzkich myśli niż ty i twój brat. Zawsze chciałem zobaczyć jak wy próbowalibyście się nawzajem przewiercić. Byłem pewny, że on by wygrał.
Poczuł, że teraz to jego twarz tężeje. Tak, Lerszen wciąż był dobry. Wiedział gdzie i jak go uderzyć. Za dobrze się znali.
– Z tego samego powodu ty zachowałeś swoją tajemnicę. Może tak było lepiej, a może nie. Nad tym się chcesz zastanawiać do końca życia? W dzisiejszych czasach jednostka się nie liczy. Musi się poświęcić. Nieważne ile potrafi i jak bardzo jest eksponowana, liczy się tylko jej umiejętność pociągania za sobą innych wartościowych jednostek, za życia, a zwłaszcza po śmierci. Ty wiesz to najlepiej. Twoja żona…
– Cena za pomyłkę, cena za milczenie. Cena za głupotę i cena za naiwność.
– Cena za naszą wolność.
– I teraz on ma za nią zapłacić? Nie odnosisz czasem wrażenia, że to staje się zbyt kosztowne?
– Nic nie jest zbyt kosztowne, gdy chodzi o przetrwanie naszego gatunku.
– Wciąż wierzysz, że chodzi tylko o to? Czy w to wierzył twój brat?
– On sam nie wiedział już w co wierzył. Gdy szedł po was, postanowił już tylko działać. Nie myślał nad konsekwencjami.
– Ach, więc zaczął się gubić, zaczął mieć wątpliwości? Dlatego go wysłaliście?
– Dobrze ci radzę, stary przyjacielu. Wybierz sobie w co chcesz wierzyć i trzymaj się tego mocno. Nieważne co to będzie, ważne byś nigdy w to nie zwątpił, gdyż dziś nie jest już ważne w co wierzysz, lecz jedynie czy wciąż wierzysz. Gdy przestaniesz… Bez wiary w cokolwiek nie ma kontroli nad własnym życiem.
– Moje własne słowa… – czyżby Lerszen się zamyślił?
– Sam kazałeś mi je powtórzyć, gdy nadejdzie czas. Ten czas nadszedł. Jesteś znowu z nami, choć tym razem na naszych warunkach. Zmieniłem się wtedy, dzięki tobie, a ty dzięki mnie. Przybyliśmy po ciebie, by się na powrót odmienić.
– Wzajemnie, czy tylko jednostronnie? – na wpół cynicznie zauważył Lerszen. – Dael wierzył, być może bardziej niż my trzej razem wzięci, a jednak nie miał wpływu na to, co się z nim działo.
– A chłopiec?
– Prawda.
– Widzisz jak jego wiara doprowadziła nas do tego miejsca?
– Widzę tylko jak cynicznie ją wykorzystujemy.
– Dla wyższych racji, musisz w to wierzyć. Dla większych racji.
– Muszę wierzyć?
– My dwaj przynajmniej rozumiemy co się dzieje.
– Lub okłamujemy się jak inni, tyle że w wyjątkowo perwersyjnie skomplikowany sposób. Ale nie minie rok a wszyscy poznamy kto mówi prawdę. Dzieci… nawet one są niewolnikami idei. Moja wiara, moje obserwacje, nawet moja intuicja, każą mi chronić chłopca. Sam powiedziałeś, muszę w coś wierzyć. Wierzę w niego.
– Każdy z nas w niego wierzy! Nawet ci co się go boją. Tamci popełnili błąd. Nie docenili jak bardzo zależy mu na rodzicach. Teraz my ich mamy i dajemy im marzenia. Mając ich, zamienimy go w to, czego potrzebujemy. My damy mu prawdę, dzięki której sam zdecyduje. Może i ma niecałe jedenaście lat, lecz już rozumie co to wolność. Ile lat zajęło to tobie?
– Zbyt wiele… Lecz gdzie tu wolna decyzja? Ustawiliście wszystko, z góry znacie odpowiedź…
– Ma motywację. Będzie bronił rodziców. Ma umiejętności, trzeba go tylko poduczyć. Zefred zaklinał się, że gdy z nim skończy, będzie dziesięć razy lepszy od niego – mówił z wiarą, choć wiedział, że kłamie. Musiał tak robić, więc robił. W tym był najlepszy. – To idealny układ. Nasze statki chronią kolonię, nas i jego rodzinę. Jego rodzice będą te statki konserwować i budować nowe, a on będzie je chronił przed sabotażem i szpiegami. Nauczy nas jak to robić. Trzyma się zasad, choć ich nie rozumie. My pomożemy mu zrozumieć. Dla tych z Ziemi to była skaza, woleli go zniszczyć jak wybrakowany towar niż ryzykować, że dostanie się w nasze ręce. Dobrze wiedzieli jak cenny jest dla nas, tam. Dla nas taka skaza to zaleta. Nigdy nie będziemy mieć lepszego Protektora. Nigdy. Czy nie tego chciałby mój brat?
Lerszen popatrzył na niego jakby rozumiał więcej niż mówił. Zaraza, przeklął się w duchu, zdradziłem się. Nigdy nie mówiłem o Zefredzie jako o bracie. Zbyt doskonałe kłamstwo zawsze budzi wątpliwości.
– Wątpię, by takie były jego zamiary – odparł krótko, ostro.
Nawet nie mrugnął okiem, nie pokazał niczym, że Lerszen trafił w sedno problemu. Nikt nie wiedział co planował i nikt już się tego nie dowie. Nie znając jego woli, pozostało mu tylko jedno – robić swoje, tak jak zrobili ziemscy analitycy, pozwalając wprowadzić dzieciaka Norrensonów do klasy chłopca. Nawet to było dla nich kolejnym doświadczeniem – jak ich niezwykle cenny podopieczny poradzi sobie z Nowym? Ich zacięcie do eksperymentów było okazją dla Lerszena, a to – szansą na uzyskanie jego zgody na ucieczkę. Kiedyś, dawno temu, może i poczułby coś na myśl jak wszyscy sterowali życiem tego dziecka, lecz dziś sam zbyt wiele razy był sterowany i sam zbyt wiele razy sterował innymi, by jeszcze się tym przejmować. Nie miał współczucia dla siebie, nie miał dla brata – nie potrafił mieć dla niego.
– Cokolwiek postanowicie, nie zapominajcie – ostrzegł Lerszen. – Nie możecie popełnić błędu. Tam nie ma takiej techniki jak w Układzie, nie będzie jej przez dekady po naszym przybyciu. Jeśli dostarczycie tam choć jednego Protektora… Próżnia pochłonie całą kolonię, a wy się nigdy nie dowiecie kim on był. Ludzie, którzy ich tworzą i kierują są tak dobrzy, że nawet sam Protektor może nie wiedzieć kim jest.
– Myślisz, że o tym nie wiemy? Bierzesz nas za amatorów…
– Myślę, że nie do końca rozumiecie o czym mówię. Nie było was tam, nie żyliście z nimi ponad dwadzieścia lat na karku. Nie pozwolę wam przerobić chłopca na wasze podobieństwo.
– Gdyby nie tacy jak ja i mój brat, nigdy nie wyrwałbyś się z Ziemi.
– Dawałem sobie radę.
– Nie tak bym to nazwał. Tak się martwisz o dzieci, a swoim…
– Ustalmy jedno – Lerszen pochylił się w jego stronę. – To wy nas potrzebujecie, a nie my was. Zatajenie istnienia Anhela przyniosło pewien uboczny, bardzo zabawny skutek – jego twarz przybrała drapieżny wygląd. – Arto i mój syn są przyjaciółmi na śmierć i życie. Wiesz co? To daje mi kontrolę nad Arto, a wam nie zostawia nic. Potrzebujecie mnie i moich umiejętności, potrzebujecie mojej żony, by mieć haka na mojego teścia, potrzebujecie Arto, by nas strzegł, mojego syna, by nad nim zapanować i rodziców chłopca, by dla was pracowali i byli gwarantem nowego, waszego układu. Lecz ten wasz piękny plan ma jedną wadę. Mnie. Ja i tylko ja mam wpływ na ich wszystkich. Ja i tylko ja będę decydował o chłopcu. To ja trzymam w garści wszystkie włókna. Od teraz jestem tu najważniejszy, gdyż póki nie dotrzemy do celu, żaden władca marionetek nie ma dostępu do moich włókien.
Nie odpowiedział. Nie odpowiedział dlatego, że Lerszen miał pełną, stuprocentową rację.
– Znasz mnie – ciągnął Lerszen. – Niełatwo się poddaję. To, że znasz się na ludzkiej psychice nie daje ci jeszcze prawa do manipulowania ludźmi, nieważne w jak słusznej sprawie. Gdy stracimy wolną wolę i zapomnimy o emocjach, tam, w kolonii, stworzymy takie samo bagno, jakie pochłania Ziemię i cały Układ. Nie możemy powtórzyć tego błędu. Zapamiętaj to sobie. Za błędy się płaci.
Właściwa wiedza prawa do manipulacji nie daje, pomyślał, patrząc na jego twarz, lecz pozostawia możliwości. To właśnie wykorzystuję, możliwości. Na razie robię to wbrew tobie, lecz sam zobaczysz, że to dla waszego przyszłego dobra. Wtedy odkryjesz, że nie jesteś wadą naszego planu, lecz jego wielką zaletą.
– Nie wątpię, że postawisz na swoim – odpowiedział ostrożnie. – Zastanów się tylko czy na pewno masz rację. Ponoszą cię emocje.
– Emocje dają siłę, by stać się Protektorem, pamiętasz? – zaironizował Lerszen. – Potem znikają, lecz pozostawiają ślad na całe życie. Zgaduję, że ta blizna we mnie właśnie się otworzyła. Zrobisz jak mówię, czy tym razem mamy ze sobą walczyć?
– Spróbuję – odpowiedział, tym razem szczerze.
– Spróbujesz? W otchłań z wami wszystkimi!
– Co mam ci odpowiedzieć?
– Chłopak wisi nad wami niczym miecz Damoklesa, a jedyne co potrafisz z siebie wydusić to ledwie „spróbuję"?
– Co poradzę, że w tej sprawie jest tak wiele niewiadomych? – poczuł, że znalazł się w defensywie. Jedynym usprawiedliwieniem było zaskoczenie jakiemu uległ wskutek niedoceniania przeciwnika. – Gdyby nie one, chłopca nie byłoby na pokładzie, a ja nie czułbym niepewności na myśl o losie całej wyprawy!
– Gdy wsiadaliście na ten statek, mieliście tylko siebie by mnie przekonać. Przybyliście. Ja dałem wam Janusa. Powiedziałem co powiedziałem, a wy daliście mi Arto i Zema. Macie co chcieliście, macie nas, lecz na tym dość! – wycelował palec w gospodarza. – Nie zmieniajcie tego planu, jak zmienił go twój brat! Drugi raz tego nie zniosę.
– Ten Orfeusz, on ma rację – odpowiedział neutralnie. Byli jak para diabłów, spierających się nad duszą dziecka. – On się zniszczy. Wiesz jacy oni są. Żądasz cudu.
– Zapewne. Lecz gdyby nie on, nie mielibyście mnie, nie mielibyście Wilana i jego zespołu. On jest najlepszy, lepszy od któregokolwiek z inżynierów jakiego kiedykolwiek mieliście. On da wam to, po co tu naprawdę przylecieliście. Też jesteście mu to winni.
– Myślisz, że ten chłopiec jest inny tylko dlatego, że go ty go wybrałeś? Bo Janus go wybrał?
– Komunikowałem się z Daelem, przez pośredników. Słyszałem ich ostatnią rozmowę. On jest inny. Dlatego zgodziłem się z Zefredem, przynajmniej w tej części, którą zrozumiałem. On może być pierwszy. Może być czymś o wiele więcej niż kluczem, może być zamkiem…
– Jeśli tego nie spartolimy, to chcesz powiedzieć?
Lerszen cofnął się. Rozparł się na oparciu, rozluźnił.
– Wiesz dlaczego ludzie rzadko z wami rozmawiają? Mówią, że to my, Układowcy, jesteśmy bezwzględnymi realistami, lecz z waszym cynizmem nie możemy się równać. Trzeba do was mówić długo i ostrożnie, by wreszcie do was dotarło. Ja też nienawidzę tej waszej bezpośredniości, ale właśnie tak teraz myślę. Masz świetlistą rację, macie szansę. Nie zmarnujcie jej. Nie pchajcie go dalej niż potrzeba.
– O ile to jest szansa.
– Jest tylko dzieckiem, które przetrwało zbyt wiele eksperymentów na psychice, choć pewnie tylko ja tak uważam.
– Ja wolę na niego patrzeć jak na prototyp.
– Tak, wiem. Po co bioroboty, po co cyborgi, kiedy można manipulować ludźmi? Tyle że on nie jest maszyną. Jak coś się zepsuje, nie będziemy o tym wiedzieli. Zbliża się do wieku, gdy mentalność ustala się na trwałe. Później elastyczny żel na zawsze zamieni się w twardą masę. Nie będzie impulsu, który zdoła go zmiękczyć. Możesz mi obiecać, że gdy z nim skończycie, zamienicie go w zwykłe dziecko?
– Mogę obiecać, że spróbujemy, lecz to on musi tego zechcieć. A nie zechce, bo nie wie czym jest nasza normalność. Ma własną.
– Więc mu pokaż, wytłumacz. Od tego tu jesteście, obaj.
– Jeszcze nie wiemy czy nas nie dogonią, a ty już się przejmujesz. Po drodze może nas czekać niejedna niespodzianka.
– Prawda. Gwiaździście mnie pocieszyłeś.
Sarkazm to czasem zbyt lekkie określenie, pomyślał, gdy Lerszen wstał.
– Pomóc ci dojechać do sekcji komór?
– Nie trzeba. Dam sobie radę, jak zawsze.
Jak subtelnie Lerszen przypomniał mu o jego własnej fizycznej skazie. Kierował ludźmi, kształtował ich umysły, lecz odkąd się rozstali nie potrafił rozkazywać swoim własnym nogom… Równie dobrze mógł to powiedzieć na głos! Nic dziwnego, że lekko przytył. Nawet gdyby inni wiedzieli ile wie i potrafi, niewielu chciałoby się znaleźć w jego skafandrze. Przeklęci Kosiarze! Niech ich otchłań pochłonie i wypluje, by pochłonąć ponownie! I niech pochłonie Rząd, za to jak im skąpi wszelkich technologii. Otchłań na nich wszystkich! Ale jeszcze będzie chodzić!
Jego myśli powędrowały ku komorom inercyjnym, ku wirświatom. Już niedługo. Tam, w nieistniejącej rzeczywistości, odzyska sprawność. Już niedługo.
– Niedługo tu wrócę – Lerszen stanął przed drzwiami. – Jeszcze nie skończyliśmy.
W to nie wątpił.
Więc rywale, pomyślał. Trudno. Różnili się w wyborze dróg, lecz cel był ten sam i obaj musieli mu się podporządkować. Jakże blisko prawdy był Lerszen w swoich podejrzeniach, a zarazem jak daleko.
– Nie pal za sobą mostów, nawet gdy wygrywasz – wymamrotał prastarą mądrość ku zamykającym się drzwiom. Jakże często powtarzał ją Zefredowi i jak często słyszał to od niego – nigdy nie wiadomo kiedy będziesz musiał po coś wrócić.
"Miałeś rację oni myślą to samo co my" – napisał, sięgnąwszy na powrót do konsoli.
"A zatem jest nadzieja".
Nadzieja. Tylko jego młody, niedoświadczony partner mógł w nią wierzyć. To była jego pierwsza wyprawa. Jeszcze nie rozumiał, że cyferki i analizy nie były miejscem, w którym mogła się czaić nadzieja. Pomagając chłopcu mogli otworzyć nową puszkę Pandory. Ten eksperyment, nawet przy ich dobrej woli, nie musiał doprowadzić do celu. Mogli sobie na niego pozwolić, bo ze wszystkich ludzi na statku oni ryzykowali najmniej. Jeśli uda się im to, co nie udało się innym, jeśli odpowiednie dane dostaną się na Ziemię, ryzykowali jedynie niepodległość Absolomu, za jakieś dwadzieścia lat.
To nieprawda, że nie czuł emocji. Czuł je zawsze gdy przed oczami pojawiała się wizja prawdziwego celu Leonidasa. Kilkuosobowe grupy Protektorów nowej generacji, potajemnie kontrolujące każdą kolonię, usuwające niebezpiecznych polityków, gotowe w ciągu kilku rozjaśnień zniszczyć wszystkie kluczowe instalacje. Bezwzględny szantaż, groźba o wiele bardziej realna niż okręty Floty. Jednego z nich miał tutaj. Będzie go widzieć każdego pokładowego rozjaśnienia… Jak, na Wszechświat, zdołają nad nim zapanować? Czy ich konflikt naprawdę wciągnie chłopca? I komu uwierzy? Lerszenowi, czy nieznanemu mu analitykowi ludzkich umysłów? Czy to ważne? Ich zamiary różniły się tylko w szczegółach, choć tylko jeden z nich mógł o tym wiedzieć. Inaczej gra nie wyglądałaby dość realistycznie.
Pokiwał do siebie głową. Uczciwość to piękna rzecz, lecz nijak się ma do rzeczywistości.
Mimo to wreszcie pozwolił sobie na odrobinę optymizmu. Mieli szansę wygrać. Musieli tylko go ocalić i znaleźć mu godnego nauczyciela. Gdyby był mistykiem, jak wielu jego towarzyszy, uznałby, że ta wyprawa od początku była przeklęta. Raport Orfeusza nie dawał chłopcu szans, lecz było w nim coś jeszcze, ostrzeżenie przed czymś innym, czego nikt, zwłaszcza kapitan, nie powinien lekceważyć.
Żałował brata, lecz najbardziej żałował tego, że nie przejrzał tej gry do końca. Zawsze był tylko wojownikiem. Nigdy nie zrozumiał dlaczego na koniec, gdy już wszystko zrozumiał, gdy dotarł do najniższego ze wszystkich ukrytych den, mimo posiadanego zrozumienia protektor chciał szczerze pracować dla Rządu i nigdy się od niego nie odwracał. Nikt tak jak on nie orientował się jak naiwni byli koloniści i ich plany. A jednak wybrał ich stronę, bo mimo wszystko miał emocje. To one pozwoliły mu przejrzeć grę do końca. Być może dlatego ostatnio częściej niż zwykle zadawał sobie pytanie czy wybrany przez niego gracz da radę poprowadzić swoją figurkę przez szachownicę intryg.
Przypadek splótł ze sobą życie Daela i rebelię Absolomu, nie dając im czasu na okrzepnięcie w niepodległości – lecz ten sam przypadek stworzył Daela, dając im narzędzie do uzyskania niepodległości. Bez jednego nie byłoby drugiego; wąż pożarł swój ogon. W rezultacie powstałej dekady temu plątaniny zdarzeń ten statek unosił w gwiazdy na wpół ukształtowanego, młodego Protektora nowej generacji, ze skłonnościami destrukcyjnymi. Na razie, nieświadomie, kierował je przeciwko sobie, lecz gdy wyobrażał sobie jaki będzie za dziesięć, dwadzieścia lat – o ile przeżyje – jego niepokój przechodził we wstrząsy całej władnej części ciała. Czy fakt, że chłopiec nie był próbą kontrolną, lecz tylko nie w pełni ukształtowanym szczurem doświadczalnym, naprawdę działa na ich korzyść? To go uczyniło silniejszym, wytrzymalszym, lecz mniej spójnym wewnętrznie, a nowe doświadczenia są tak nieprzewidywalne… Czy zdoła skłonić umysł chłopca, by przylgnął do rozwiązania, które zamierzał mu podać? Czas jeden wiedział. On sam wiedział jedno – choć Absolom potrzebował tego chłopca tak bardzo jak potrzebował Zefreda, było to ostatnie miejsce do którego powinien trafić.
Rozpoczynał się przeraźliwie powolny, międzygwiezdny wyścig. Cokolwiek czekało ich na tej długiej drodze, ten kawałek skały był tego początkiem. Nim dotrą do celu, niektórzy będą zmuszeni stoczyć prawdziwą walkę, najgorszą ze wszystkich – walkę z samym sobą.
Gra, prawdziwa gra, dopiero się zaczynała.
• • •
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Stał samotnie przy niewielkim, plaszklanym okienku jednego z podpowierzchniowych korytarzy na rufie. Zagrażającego im asteroidę dawno pochłonęła czerń kosmosu. To samo stało się z Ziemią. Jednak stał tam, beznamiętnie gapiąc się w pozostawioną za sobą drogę.
Statek powoli zaczął wychodzić z płaszczyzny Układu; promieniem grawitonowym odrzucał z kursu większe obiekty, chmury drobniejszych cząstek pozostawiając osłonom. Kierowali się w stronę jakiejś odległej gwiazdy. Czuł jak gdzieś w głębi skały emiter zaczyna powoli zwiększać swoją moc. Wkrótce przekroczy bezpieczną dla człowieka granicę ciągu. Do tego czasu wszyscy mieli zamknąć się w bezpiecznych komorach zero-inercji, a on nawet nie wiedział czy tego chce.
Czy nie lepiej zaszyć się gdzieś i poczekać aż mordercze przyspieszenie zrobi swoje, skończyć wszystko nim zacznie się na dobre? Ale nie potrafił. Co sobie pomyślą rodzice, co pomyśli Iwen, gdy kiedyś ktoś odtworzy przy nim jego ostatnią rozmowę z Daelem? Zresztą, dorośli i tak zaraz by go znaleźli, przez pluskwę. Wbrew obietnicom Zefreda ta pamiątka po niewoli wciąż tkwiła w jego ciele.
Coś w nim umarło, czuł to. Coś się zmieniło. Był pusty, jak wtedy gdy Dael odszedł za pierwszym razem, lecz w jego podświadomości, zakopana głęboko pod wspomnieniami, zawsze tkwiła nadzieja. Brak dowodów czynił ją nieśmiertelną. Dziś umarła naprawdę, wraz z nim. Nie znaleziono niczego, jedynie w tarczę jonomagnetyczną, wraz z okruchami myśliwców i powierzchni asteroidy złapała się odrobina DNA. Jego DNA.
Został wykorzystany. Zrozumiał wszystko. Flota chciała, by ta ucieczka się udała, chcieli, by Dael się ujawnił. To tylko kolejna część gry, pomyślał, gry, w której znów ktoś zginął, tak jak on miał zginąć w szkole. Stał się zbędny, więc pozwolili mu uciec, wykorzystując jako przynętę w wychwytywaczu na znacznie większego zwierza. To się nigdy nie skończy. Co jest grą, a co rzeczywistością? Czy istnieje coś takiego jak rzeczywistość? Wszyscy nim grali, rzucali niczym zawodowi szulerzy wyszlifowaną kostką, z góry wiedząc co wypadnie. Jedyne o co się bili to o to kto ma wykonać rzut.
Już wiedział, że nigdy nie będzie szczęśliwy. Jedyne szczęście jakiego dozna będzie tylko krótką, migotliwą iskrą w otchłani mroku kosmosu, a jej blask, choć ulotny i niepozorny, sprawi jedynie, że, jak dziś, zabolą go oczy. Bo zawsze gdy się do niej zbliży, gdy osiągnie swój wymarzony cel, wtedy będzie ktoś inny, ktoś na kim mu zależy i kto za to zapłaci, zamieniając wszystko w gorycz klęski. Dobrze znał smutek; rozpacz i ból były mu tak bliskie, że traktował ich jak wiernych przyjaciół, na których zawsze mógł liczyć, że będą w pobliżu. Od niedawna dołączyła do nich śmierć. Była z nim zaledwie od paru rozjaśnień, a wciąż czuł swobodę, z jaką zagościła w jego umyśle. Poczynała sobie z tak ogromną pewnością siebie, że zaczęło go to przerażać.
Co z tego, że płakał. Przy tym co czuł, te łzy były niczym. W jego świadomości były nieszczere. Dael miał rację. Zbyt wiele czuł w sobie gniewu, zbyt często pozwalał, by stał się on napędem jego działań. Zrozumiał dlaczego Zem tak uważnie mu się przyglądał. Sprawdzał jak bardzo upodobnił się do swojego wroga. Sam, gdy już wiedział czego szukać, znalazł to bez trudu. Zarodek Anhela, skryty pod kruchą skorupą emocji, tylko czekał na właściwą chwilę. Przeraził się swojej nietrwałości, niestabilności, lecz rozumiał, iż taki właśnie miał być, na początku, zanim przekroczy linię. Czy mógł przekroczyć ją wtedy, w łazience? Czy potrzebny był czyn, a może wystarczyła sama wola i gotowość?
Rząd kiedyś zadecydował – ma być żołnierzem. Nikt nie zostawił mu wyboru, nikt nie pytał. Po prostu to zrobili. O tym, że można żyć inaczej wiedział jedynie z opowiadań tych, którzy czegoś takiego zaznali. Gdyby nie Dael i Iwen nawet by go to nie obchodziło. Teraz wiedział – może wybrać i chce wybrać coś innego, lecz to mogło już nie wystarczyć. Być może było na to za późno. Być może był już kimś innym niż kiedyś, niż jeszcze dziś rano.
Z milionów gwiazd w Galaktyce, padło akurat na tę, i na niego…
Cóż mógł zrobić, mając niecałe jedenaście lat i cień rodzącej się świadomości, iż jego umysł był zaprogramowany do walki w obronie tego, czego najbardziej nienawidził? Jak mógł zmienić to kim, czym był? Nieważne co myślał, w co wierzył, szkoła była silniejsza. Zwyciężając ją, bezwiednie z nią przegrywał – bo nawet wtedy robił to, co miał robić. Na koniec, albo się podda, albo będzie walczył – i przegra.
Czy mógł znienawidzić siebie za to jaki się stał? Słońce było już ledwie jasną plamką, może wielkości czubka paznokcia jego małego palca, niepozorną tarczką, różniącą się od miliardów innych gwiazd jedynie wielkością. Przyłożył palec do szyby, zasłaniając je. Jeśli nie, pomyślał, to tylko dlatego, że programowanie zostało zakończone. Jestem żołnierzem. Nawet jeśli chcę walczyć przeciwko tym, którzy takim mnie uczynili, to jestem nim. Wasza maszyna jest ustawiona, tylko czeka, by ktoś nacisnął przycisk.
Lublin, 31.08.2004
powrót do indeksunastępna strona

14
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.