O tym czy „»Wzgórza mają oczy« w dżungli” mogą przekazywać prawdę o upadku cywilizacji, o reżyserach-psychopatach, krytykach-ignorantach, wykorzystywaniu doświadczeń ucinania głów do realizacji filmu o Janie III Sobieskim – słowem o „Apocalypto” Mela Gibsona dyskutują w narzeczu Majów Piotr Dobry i Konrad Wągrowski. Dla dobra czytelników rozmowę przełożyliśmy na polski.  |  | ‹Apocalypto› |
Konrad Wągrowski: Sądzę, że nie najlepszy film wybraliśmy do naszej Pierwszej Wielkiej Dyskusji Międzypokoleniowej (dzieli nas jakieś 8 lat – to w dzisiejszych czasach co najmniej dwa pokolenia). Nie najlepszy nie ze względu na poziom – bo „Apocalypto” to kawał dobrego kina – ale dlatego, że chyba nie uda nam się na jego temat pokłócić, a przecież to spór nakręca każdą większą dyskusję. Tymczasem chyba nam obu nowy film Gibsona przypadł do gustu – Ciebie zachwycił, ja uznałem po prostu za dobry film. To o czym tu dyskutować? Piotr Dobry: No jak to o czym? W przypadku „Apocalypto” akurat niemało jest do omówienia, nawet jeśli nie bardzo różnimy się w jego ocenie. Podstawowa kwestia – czy według Ciebie byłby to lepszy film bez owej nagłośnionej już wszędzie brutalności (niektórzy krytycy wręcz nazywają Gibsona psychopatą), bez eksponowania scen przemocy, czy wręcz przeciwnie – w łagodnej wersji dostalibyśmy po prostu drugie „Rapa Nui”? Wiem, że nie jesteś fanem horrorów gore, ale wiem też, że spodobała Ci się zarówno „Pasja”, jak i wcześniejszy „Braveheart”. Więc co – naturalizm OK, jeśli idzie za nim coś więcej niż tylko bezmyślne rżnięcie wszystkiego wkoło? Bo chyba zgodzisz się, że podsumowanie „Apocalypto” krótkim „Wzgórza mają oczy” w dżungli – jak to zrobił pewien amerykański krytyk – nie jest, nawet patrząc obiektywnie, sensownym argumentem przeciw? KW: A wiesz, że odniosłem wrażenie, że owa odtrąbiona wszem i wobec skrajna brutalność „Apocalypto” to gruba przesada, wynikająca najprawdopodobniej z przyjętej recenzenckiej kalki Gibson = okrucieństwo? Oczywiście, film daleki jest od produkcji Disneya, mamy tu i naturalistyczne walki kamiennymi narzędziami i krwawe ofiary z ludzi, ale nie odniosłem wrażenia, żeby w filmie było naprawdę coś więcej niż w innych współczesnych produkcjach. Gibson nie przekracza też pewnych przyjętych w amerykańskim kinie granic – wyrywanie serca explicité na ekranie przecież pokazane nie jest (kurcze, już w „Indianie Jones” więcej było widać), tak samo nic złego nie może stać się żadnemu dziecku. Parę dni temu oglądałem jakiś odcinek starego serialu „Polskie drogi”, w którym niemiecki żołnierz strzelał w plecy uciekającemu dziecku – brutalność bijąca Gibsona na głowę, i to już 30 lat temu. „Apocalypto” jest krwawe, naturalistyczne, ale pod tym względem żadnych granic nie przekracza. PD: No tak, z tym że musimy oddzielić dwie rzeczy – nasze wyobrażenie brutalności i jej wizualizację. Nie pamiętam tej sceny z „Polskich dróg”, niemniej jestem prawie pewny, że nie tylko z przyczyn technicznych nie pokazano tam kuli rozszarpującej plecy dziecka. Tymczasem w „Apocalypto” mamy panterę wyjadającą twarz człowiekowi, czego w mainstreamowym kinie – przy użyciu takiego czy innego zwierza – jeszcze nie mieliśmy. KW: No dobra, z jednym wyjątkiem. Scena, w której Łapa Jaguara wpada do rowu pełnego ciał z odrąbanymi głowami wstrząsnęła mną mocno. To była naprawdę piekielna scena, genialna w swym okrucieństwie. Jedna z najmocniejszych scen kina w ostatnich latach. PD: Bartkowi Sztyborowi skojarzyła się z Auschwitz, mnie – ze sceną z „Hotelu Ruanda”, kiedy Rusesabagina jechał we mgle po wybojach i dopiero gdy zatrzymał samochód, wysiadł i rozejrzał się, zobaczył, że owe wyboje to ludzkie ciała. Nie mam żadnych wątpliwości, że Gibson naumyślnie w scenie, o której mówisz, tworzy paralele nie tyle może z konkretną tragedią, co z tragiczną historią współczesnego świata w ogóle.  | Za chwilę trzeba zaczynać dyskusję! Dobry i Wągrowski biegną do studia. |
KW: A wracając wreszcie do pytania – czym byłoby „Apocalypto” bez brutalności – byłoby fikcją. Krwawe ofiary z ludzi były integralnym elementem kultur prekolumbijskich, chyba już nikt nie kwestionuje tej prawdy. Legendy o łagodnych Majach i okrutnych Toltekach i Aztekach można włożyć między bajki – wszyscy składali w ofierze jeńców, różniła ich tylko skala – Aztekowie bez wątpienia wiedli prym. PD: Pytanie tylko, czy w aktualnej wersji „Apocalypto” fikcją nie jest? Ufasz źródłom Gibsona na tyle, by traktować jego film jako – między innymi – historyczny? Jedno jest pewne – takiemu traktowaniu sprzyja fakt, że to kino cholernie realistyczne. Weźmy bezgłowe ciała spadające po schodach, bądź faceta zepchniętego przez ziomków z wodospadu – wiem, że dzisiejsza technika na wiele pozwala, ale tak wiarygodnego ukazania bezwładnego ciała w locie jeszcze nigdy nie widziałem. Zawsze dało się w takim przypadkach zauważyć albo kukłę, albo komputer. Tutaj nie. KW: Przyznam się nieco nieskromnie, że akurat mam fazę na Majów, po powrocie z Meksyku 3 miesiące temu. A zwiedzałem właśnie okolice, w których powinna toczyć się akcja „Apocalypto” – półwysep Jukatan z ruinami Chichen Itza, Uxmal, Tulum, Coby… I wiem, po pierwsze, że na pewno taki kraj jak u Gibsona istnieć nie może. Bo wioska Łapy Jaguara leży nad morzem, w sąsiedztwie są piękne góry ze strzelistym wodospadem, z kolei miasto, w którym odbywa się kluczowa część akcji przypomina Tikal, osadę z głębi lądu, która rozkwit przeżywała kilkaset lat wcześniej. Bowiem cywilizacja Majów swój okres potęgi przeżywała dobre 1000 lat przed przybyciem Hiszpanów. Kilkaset lat później, z bliżej niewyjaśnionych przyczyn (są różne teorie), opuściła środek kontynentu i przeniosła się bliżej wybrzeża – właśnie na Jukatan. Tam została najpierw częściowo podbita przez Tolteków (którzy to mieli eskalować okrutne obrzędy), by wreszcie paść pod konkwistą Hiszpanów. Oglądamy więc miasto jak z czasów potęgi, naścienne rysunki i zdobienia z różnych miejsc na kontynencie, w krainie geograficznej, która nigdy istnieć nie mogła. Ale jedno nie ulega wątpliwości – ta rzecz, która jest dla Gibsona kluczowa – to już schyłek cywilizacji, jej degeneracja. Co zresztą znakomicie udało się ukazać w najważniejszej, centralnej części filmu, od przybycia niewolników do miasta, aż do ucieczki w pole kukurydzy. PD: Toteż właśnie. Filmu jako stricte historycznego potraktować nie możemy, ale to można powiedzieć o każdej superprodukcji. Kino ma nas uczyć, ale przede wszystkim bawić – wolę na przykład Gibsonowego Williama Wallace’a od tego prawdziwego, o którym czytałem później, zaciekawiony po „Braveheart”. Grunt, że „Apocalypto” może przyczynić się do wzrostu zainteresowania kulturą Majów. Podejrzewam, że większość widzów nie będzie miała takiego szczęścia jak Ty i zamiast osobistej wycieczki pozostanie im Internet. Ale to już coś. KW: Akurat o Majach będzie i tak coraz głośniej – 21 grudnia 2012 roku przypada ostatni dzień ich kalendarza (obejmującego tysiące lat). Co będzie potem – nie wiadomo, ale możemy być pewni, że mamy nowy termin zapowiadanego końca świata, co media z pewnością ochoczo podchwycą. Inna sprawa, że o Majach wiemy bardzo, bardzo mało, dużo mniej niż o Inkach czy Aztekach. To, czego nie zniszczył czas, bardzo skutecznie unicestwili Hiszpanie. PD: Czy unicestwiliby równie skutecznie, gdyby najpierw nie nastąpił rozkład tej kultury od wewnątrz? Gibson już na początku stawia tezę – cytat z Duranta – którą później przez blisko dwie i pół godziny udowadnia. Prosty to komentarz do obecnej sytuacji na świecie, ale trafny i potrzebny. Zachodnie cywilizacje też dziś toczy rak w różnych odmianach i stadiach i choć islamscy ekstremiści już te choroby Zachodu wykorzystują, wcale nie potrzeba ekspansji islamu, by wszystko prędzej czy później szlag trafił.  | Wągrowski wahał się, czy wziąć udział w tej debacie – niezbędna okazała się pewna perswazja… |
KW: Właśnie nie udowadnia przez dwie i pół godziny, bo tak naprawdę do tezy zasygnalizowanej na początku odnosi się dopiero w czasie wycieczki przez miasto i późniejszego obrzędu ofiarnego (czyli pewnie jakieś 45 minut filmu). PD: Nie zgodzę się o tyle, że przecież już w czasie długiej sekwencji napadu na wioskę, gdzieś po kwadransie, może dwudziestu minutach od startu, widzimy Majów wyrzynających w pień i biorących za jeńców innych Majów. Mniej wykolczykowanych i wytatuowanych, ale to wciąż ta sama rasa, właściwie możemy mówić o bratobójczej walce, analogicznej na przykład z irlandzką wojną domową, tak świetnie ukazaną ostatnio w „Wietrze buszującym w jęczmieniu”. Przecież gdyby nie konflikt między zwolennikami i przeciwnikami traktatu z Wielką Brytanią w 1921 roku, nie byłoby widocznego do dziś podziału społeczeństwa irlandzkiego. Angole wykorzystali tych rozsierdzonych, nieracjonalnie myślących, podzielonych Irlandczyków, tak jak Hiszpanie wynaturzonych, rozbitych przez plagi, ale i przez współplemieńców Majów. Historia lubi się powtarzać, a Gibson… lubi nam to powtarzać. KW: Z tego, że bardziej wytatuowani mordują mniej wytatuowanych (kolejny ukłon Gibsona w kierunku zachodniego widza – stopień pokrycia tatuażami pozwala łatwo odróżnić kto jest dobry, a kto zły – nie, żebym miał mu to za złe) trudno od razu wnioskować, że jest to jakaś opowieść o upadku cywilizacji. Walki plemienne to w końcu stały element historii ludzkości. PD: Tyle tylko, iż wiedzieliśmy już na długo przed seansem, że jest to opowieść o upadku cywilizacji. Widok rozłupywanych czaszek i kobiet gwałconych przez facetów podobnych do ich mężów nie pozostawia wątpliwości, że to pierwszy punkt Gibsonowego świadectwa tegoż upadku. Przynajmniej ja to tak odebrałem. KW: Do upadku zaraz wrócimy. Przyznajmy jednak, że poza tym otrzymujemy tu kino akcji, zrobione według hollywoodzkich wzorów, z sympatycznymi bohaterami pozytywnymi, odpychającymi bohaterami negatywnymi, zagrożeniem niewinnych najbliższych (Gibson szarżuje, wprowadzając tu nie tylko żonę z dzieckiem, ale i w bardzo zaawansowanej ciąży), oparciem wszystkiego na schemacie pościgu i dużej dynamice całości. Słowem, widać, co nikogo nie powinno zaskakiwać, że z materią filmową Gibson radzi sobie wybornie, ale też kłania się wobec przyjętych oczekiwań widzów (cóż, skoro nie wykorzystał znanych aktorów, a wszystkim każe mówić w obcym narzeczu, musiał trochę zagrać pod publiczkę). Ale zapewne sam uznałby, że najważniejsze będą dla niego te środkowe sekwencje. PD: Hola, hola, kino akcji mamy, owszem, ale dopiero w ostatniej kwarcie. Nie zgodzę się, że film jest jakiś superdynamiczny, sporo jest tu momentów, gdy kamera powoli, z lubością kontempluje urodę przyrody. Akcja rusza ostro do przodu właściwie dopiero gdzieś po godzinie. Ale chciałem tu przede wszystkim trochę wziąć pod rozwagę to, co powiedziałeś o wybornym radzeniu sobie Gibsona z materią filmową. Otóż racja, nikogo nie powinno to zaskakiwać już od jedenastu lat, po Oscarze za reżyserię „Braveheart”. W takim razie dlaczego większości krytyków wciąż nie może przejść przez gardło, że Gibson jest wybitnym reżyserem? Czy w grę wchodzą tu tylko jego ekscesy, problemy alkoholowe, niepopularne poglądy? Wydaje mi się, że nie – krytykom chyba przeszkadza głównie to, że Gibson jest eksgwiazdorem hollywoodzkiego kina akcji, co nie pasuje im do wizerunku faceta branego na poważnie. Tylko kiedy zaczną go brać? Czy dopiero wtedy, gdy skończy 70-tkę jak Clint Eastwood? Czy wtedy, gdy zostawi wielkie budżety i znów zacznie kręcić kameralne dramaty jak „Człowiek bez twarzy”? Utrzymanie w ryzach tak dużej produkcji, wyciśnięcie tylu emocji z filmu z kompletnie nieznanymi aktorami, w którym mówi się praktycznie wymarłym językiem, wymaga nie lada sztuki. I mimo iż Gibson-człowiek budzi we mnie ambiwalentne odczucia, tak Gibsona-artysty nie mógłbym jako krytyk nie doceniać.  | Gibson to człowiek interesu – za odpowiednią łapówkę pozwolił na epizod w „Apocalypto” naczelnemu „Esensji”. (fot. Monika Twardowska-Wągrowska) |
KW: Ja myślę, że właśnie krytykom sprawia problem Gibson-człowiek i przez ten pryzmat patrzą na jego dzieła. Spójrz choćby na piątkowy numer „Dziennika”, w którym ze zdziwieniem odkryłem jakąś pasję w udowadnianiu, że Gibson jest człowiekiem chorym psychicznie, nadającym się do intensywnego leczenia. Oczywiście można tłumaczyć to odziedziczoną przez „Dziennik” po „Fakcie” chęcią do epatowania sensacją, ale też jest to pewien syndrom. Co dziwi o tyle, że filmy Gibsona nie są tyle okrutne, co naturalistyczne w pokazywaniu przemocy, którą przecież dzieje ludzkości były przesycone. Gdzie im tam do kina azjatyckiego, np. docenionych artystycznie przez tych samych krytyków dzieł Kim Ki-duka, w których np. kobieta kaleczy wnętrze swej pochwy haczykami wędkarskimi. A jakoś nikt nie domaga się leczenia koreańskiego reżysera. Dodatkowo przecież można znaleźć cały garnitur reżyserów i aktorów, którzy na sumieniu mają różne grzeszki, występki, a nawet wyroki (nie trzeba daleko szukać – Polański), którzy prasę nadal mają dobrą. Wniosek jest dość banalny – akurat skrajnie konserwatywne poglądy Gibsona nie są do strawienia dla części opiniotwórczych krytyków, a reszta podąża ich śladem (łatwiej przecież przepisać parę tez z zachodniej prasy niż wymyślić coś swojego). Gibson oczywiście musi budzić kontrowersje nie tylko u skrajnych liberałów, ale postrzeganie jego twórczości przez pryzmat jego osoby nie jest uczciwe. Bo – kończąc już tę myśl – nie mogę się z Tobą nie zgodzić, że reżyserem jest przedniej marki. PD: Bardzo mnie Twoje stanowisko – jako kolegi starszego o co najmniej dwa pokolenia – cieszy. KW: Swoją drogą mała dygresja – namnożyło nam się przy okazji Gibsona majologów wśród polskich krytyków. Łukasz Maciejewski pisze w „Dzienniku” w recenzji: „Gibson dodał pokojowo nastawionym Majom cechy charakterystyczne raczej dla okrutnych Azteków”, natomiast Tadeusz Sobolewski w „Gazecie Wyborczej” zaznacza: „Mniejsza z tym, że z Majami było inaczej – Hiszpanie zastali puste świątynie i zarośnięte dżunglą pałace”. Szczerze gratuluję pewności wypowiadanych sądów, ale to są totalne bzdury! O krwawych ofiarach „pokojowych” Majów mówią nawet majańscy przewodnicy w Meksyku (aczkolwiek zwalając je, jak wspominałem, na wpływ Tolteków), potwierdzają je liczne zachowane freski. Ostatnią relację krwawych rytuałów znaleźć można już w hiszpańskiej kronice z roku 1535, czyli już 18 lat po ich lądowaniu na Jukatanie! Zaś co do „pustych świątyń i zarośniętych pałaców” to polecam zapoznanie się z historią wieloletniej wojny, jaką toczył w XVI wieku Francisco de Montejo z plemieniem Itzów i rodem Xiu, którzy na pewno nie zasiedlali wymarłych osiedli. Owszem, Chichen Itza i Uxmal dawno już leżały w ruinie, ale nadal istniały inne miasta Majów – może niej wyniosłe, ale nadal będące czymś więcej niż tylko wioską leśnego ludu. Najlepszym dowodem na to są miana nadawane im przez Hiszpanów. „El Gran Cairo” („Wielkim Kairem”) nazwali miasto, w którym spędzili kilka o dziwo pokojowych dni w 1517 – jak sądzisz, co mogło im nasunąć skojarzenie z Egiptem? Drewniane chaty? Po unicestwieniu w ciężkich bojach majowskiego miasta Tiho, powstaje na tym miejscu Merida – nazwana tak, bo zastane budowle kojarzyły im się z rzymskim miastem Emerita. Zapewne ze względu na podobieństwo mieszkalnych szałasów… Jak wytłumaczysz tak manifestowaną ignorancję niegłupich przecież ludzi, jeśli nie jakimś zacietrzewieniem w pisaniu o filmie Gibsona? (Dla równowagi polecam rzeczowy artykuł Piotra Kobusa w „Gazecie Wyborczej”, w której autor konkretnie punktuje rozminięcia się Gibsona z prawdą historyczną. Ale Piotr Kobus to znawca Ameryki Łacińskiej.)  | Ta dziewczynka wywróżyła nam wielkie powodzenie naszych dyskusji… (fot. Monika Twardowska-Wągrowska) |
PD: I tu dochodzimy do przykrej prawdy o dzisiejszej krytyce filmowej. Otóż niepotrzebnie, moim zdaniem, ładuje ona całą swoją energię w rozkładanie na czynniki pierwsze treści, bagatelizując formę. Gdy tymczasem powinno być odwrotnie – krytyk jest od tego, by chwalić warstwę techniczną bądź wyciągać niedoróbki, zwracać uwagę na grę aktorską, scenografię, zdjęcia, ogólnie wszystkie składowe. Na tym polega jego praca jako filmoznawcy. Nie zaś na bawieniu się w historyka, polityka, geografa. Oczywiście, ma prawo kpić, porównywać, popisywać się elokwencją, gdy opisuje pięćsetny film o napadzie na bank. Lub komedię romantyczną, której recenzje z natury rzeczy grożą sięganiem do schematu nie mniejszego niż sam gatunek, więc tu akurat warto coś ubarwić, wyzłośliwić się. Ale na Boga – dostajemy pierwszy na taką skalę film o Majach i nagle jednym z najważniejszych argumentów przeciw staje się dla krytyków to, że Gibson przypisuje Majom niektóre cechy Azteków. W dodatku są to argumenty oparte, jak już zauważyłeś, na niewiedzy, niedoinformowaniu, popieraniu owczym pędem kumpli od pióra. Martwi mnie ta cała sytuacja, nie tylko w odniesieniu do „Apocalypto”, bo zaczyna odbierać się autorom ich oczywiste prawo do formułowania własnych poglądów. „A bo za kontrowersyjny, a bo za gładki, a bo zbyt liberalny, a bo za bardzo konserwatywny, a bo symbole niepotrzebne, a bo niedostatecznie zaakcentowane symbole”. I tak w koło Macieju. Jeśli ktoś nakręciłby film o tym, że Malcolm X był kosmitą, i będzie się ten film znakomicie oglądało – dlaczego nie? Jeśli ktoś nakręci film, że człowiek nie pochodzi od małpy w czerwonym, tylko w niebieskim, albo w ogóle nie pochodzi od małpy, tylko od pantofelka – podobnie. To są poglądy jednego człowieka, niezdolne przecież przekonać przekonanego. Podczas seansu „Zabaw z bronią” i „Fahrenheita” najistotniejsze było dla mnie – jako krytyka i jako widza – nie to, że Moore w sposób często nieetyczny szkaluje Busha, a to, że facet zrobił z dokumentu, kojarzącego się dotychczas z nudnie gadającymi głowami, fascynujące widowisko. Że przywrócił dokument do łask, do mody; pokazał, że może trzymać w napięciu jak najlepszy kryminał i rozśmieszać jak najlepsza komedia. I co – nie wejdzie do historii kinematografii, bo trzeba na nim postawić krechę za to, że nie jest wyważony w poglądach, że pokazuje jedną stronę medalu, że może nawet trochę przekłamuje? KW: To jest oczywiście temat na osobną dyskusję. „Gladiator” nie ma wiele wspólnego z prawdą historyczną, ale czy mu to naprawdę szkodzi? Bo przecież jeśli ktoś chce się uczyć historii z hollywoodzkiego filmu, to naprawdę jest przede wszystkim jego problem (z drugiej strony uczciwie muszę przyznać, że przedstawianie w filmach historii gloryfikujących nazistów w sposób dojrzały artystycznie pewnie niczyjego poklasku by nie znalazło). PD: No wiesz, niekoniecznie – Leni Riefenstahl gloryfikowała w swoich filmach nazistów, a jednak jest uznawana za klasyka dokumentu. KW: Widzę też u Moore’a niemało przekłamań, ale nie mogę się z Tobą nie zgodzić, że „Fahrenheita” oglądało się wybornie. Mamy teraz chyba taki okres, że kino określane jest głównie według kryteriów politycznych i ideologicznych. Spójrz choćby na ewolucję publicystyki Bartosza Żurawieckiego – 5 lat temu wnikliwe, ciekawe analizy, dziś już tylko szybkie ocenianie filmu według tego, czy jego ideologiczny przekaz jest zgodny z poglądami krytyka. A pamiętajmy, że „Narodziny narodu” Griffitha gloryfikowały Ku-Klux-Klan, ale film nadal uchodzi za arcydzieło kinematografii. Należałoby to przypomnieć krytykom. Bo mamy czasy, kiedy dostrzega się walory artystyczne tylko w dziełach zgodnych z ich poglądami – i to się odnosi zarówno do poglądów prawicowych, jak i lewicowych, czy też jak teraz to wszystko dzielimy… A może chodzi o to, że coraz mniej osób jest w stanie ocenić film od strony formalnej? Wszak żyjemy też w czasach, gdy krytyk największej gazety miażdży „Informatora” Michaela Manna, bo „w tym filmie nie ma nic ciekawego, bo wszyscy przecież wiemy, że papierosy są szkodliwe”.  | Jeden z wielu błędów Gibsona – wojownik Majów bez kolczyka w nosie. (fot. Monika Twardowska-Wągrowska) |
Kończąc tę dygresję, zgódźmy się więc, że „Apocalypto” od strony formalnej to dzieło pierwszej klasy (brak Oscarów za scenografię i charakteryzację byłby niezłą kompromitacją Akademii) i powróćmy do owych środkowych sekwencji, najważniejszych dla filmu, ukazujących myśl Gibsona o upadku cywilizacji Majów. Co my w nich mamy? Mamy cywilizację, która technicznie nadal jest w stanie tworzyć piękne budowle (zatruwając zresztą przy tym przyrodę – wyschnięte pole kukurydzy jest tu pokazane nie bez przyczyny, jedna z teorii o upadku dawnej cywilizacji Majów twierdzi, że pola przestały wydawać plony, bo zatruła je zaprawa wykorzystywana do budowy świątyń), ale wykorzystanie tych budowli ogranicza się do okrutnych i absurdalnych celów. Mamy tu, ukazaną chyba w oparciu o rzymskie wzorce, zdegenerowaną, otępiałą arystokrację (tłuste, znudzone wyrywaniem serca dziecko skrajnym jej przykładem). Mamy lud okpiwany przez kapłanów i domagający się krwawych igrzysk. Mamy wreszcie totalna pogardę dla ludzkiego życia. Nawet nie chodzi o pragnienie krwi, lecz w sumie o obojętność co się stanie z jeńcami, traktowanymi jak przedmioty, gdy już bogowie otrzymali swoją daninę. Krótko mówiąc – rabunkowa gospodarka, odwoływanie się do najniższych ludzkich instynktów, degeneracja religii, przemoc wobec podbitych. Odnosisz to do współczesności? Czy nie naciągane jest jednak porównywanie współczesnej Ameryki do prekolumbijskiej cywilizacji? PD: Absolutnie nie. I nie tylko w odniesieniu do Ameryki. Pierwsza kwestia – buntująca się coraz bardziej przyroda. Na początku wieku świat nawiedziły kataklizmy – powodzie, susze, tornada, trzęsienia ziemi etc. – o natężeniu niespotykanych od stuleci. Pojawiły się anomalia pogodowe – -30 stopni Celsjusza w marcu, teraz rozmawiamy świeżo po słonecznym, bezśniegowym Bożym Narodzeniu. Topnienie lodowców jest faktem – może nie za 100 lat, a za 1000, ale kiedyś w końcu to nastąpi. Druga kwestia – władza kpi z nas w żywe oczy, mami obietnicami, robi cyrk niewiele lepszy od krwawych igrzysk z „Apocalypto”. I nierzadko niewiele mniej krwawy. Hej, mówimy o świecie, w którym bombowce zrównują z ziemią iracką wioskę, a prezydent atakującego mocarstwa kwituje to później jedynie krótkim: „sorry, pomyłka” i wszyscy zapominają o sprawie. Zanika klasa średnia, pogłębia się podział na bogatych i biednych. Kościół katolicki traci zaufanie przez liczne afery, instytucjonalizację, konserwatyzm, mieszanie się w nie swoje sprawy. KW: Ejże, nie zapędziłeś się? Wyciągasz z „Apocalypto” krytykę Kościoła Katolickiego? Filmu nakręconego przez zagorzałego katolika? „Apocalypto” jest oczywiście krytyką religii, ale rozumianej jako oddawanie czci fałszywym bogom. Bo nie ulega chyba wątpliwości Kto dla Gibsona jest Bogiem prawdziwym. PD: Jasne, że nie ulega. „Apocalypto” oczywiście w najmniejszym stopniu nie krytykuje Kościoła katolickiego, tylko degenerację religii ogólnie – a tę można znaleźć i w Kościele katolickim, stąd mój przykład. Choć rzeczywiście niezbyt trafny, bo Gibson bez wątpienia ma na myśli raczej sekty pokroju choćby Kościoła scjentologicznego. Tom Cruise chyba nie polubi „Apocalypto”. Podobnie jak Gibson nigdy zapewne nie zaakceptuje religii innej niż chrześcijaństwo, co akurat najlepiej o poziomie jego tolerancji nie świadczy. Ale wolnoć Tomku… KW: Widzimy zresztą to w jednej z najciekawszych do analizowania scen filmu, gdy grupa Hiszpanów z mocno eksponowanym krzyżem w ręku ląduje na plaży. Jak to zrozumieć? Czy ten krzyż przyniesie zbawienie mordującym się Majom? Wiemy oczywiście, że tak nie było, Gibson też o tym z pewnością wie. Czy może ten krzyż to po prostu oznaka siły chrześcijańskiej cywilizacji, opartej na prawdziwej wierze, dzięki czemu musi ona zatriumfować? Czy może po prostu okoliczny ornament – wiadomo przecież, że podbój nowych lądów był – werbalnie przynajmniej – dokonywany w imię Chrystusa, więc co dziwnego w krzyżu trzymanym przez księdza na łodzi? PD: Każda z tych interpretacji ma rację bytu. Jest to też niewątpliwie łakomy kąsek dla przeciwników Gibsona, którzy już ochoczo upatrują w tej scenie apoteozę chrześcijaństwa. KW: Tak jakby wprowadzenie apoteozy chrześcijaństwa miało być argumentem przeciwko filmowi…  | Koniec dyskusji. Dobry i Wągrowski zadumani nad stanem naszej cywilizacji. |
PD: Ja jednak skłaniam się ku temu, że Gibson po prostu chciał na koniec podkreślić symbolicznie, że konkwistadorzy, zastając goniących się, skonfliktowanych dzikusów, mieli jakoby ułatwione zadanie w ich podboju. Czyli dobitne przypieczętowanie tezy z otwierającego film cytatu. Wracając jednak do kwestii, czy nie naciągane jest porównywanie dzisiejszej Ameryki do prekolumbijskiej cywilizacji, nadal twierdzę, że wcale. Rośnie nienawiść chrześcijan do islamu, bo kilku ekstremistycznych idiotów umyśliło sobie, że Koran nawołuje do rzezi niewiernych. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność… Wreszcie przemoc, pogarda dla ludzkiego życia – kurczę, „Fakty” atakują nas tym codziennie. Czym różni się znudzone wyrywaniem serca dziecko Majów od dzisiejszych znudzonych 14-latków gwałcących czy mordujących koleżanki z klasy, podwórka? Czym różnią się prymitywni Majowie od amerykańskich prymitywów wykpionych w „Boracie” czy dokumentach Michaela Moore’a? KW: Ale czy kiedykolwiek było lepiej? Bo jeśli mówimy, że rak drąży od środka naszą cywilizację, to musimy założyć, że kiedyś była zdrowa. U Gibsona widać jasną opozycję – wioska Majów, myśliwych i rolników, tam spokój i sielanka, bo ludzie wiedzą co jest ważne – przyjaźń, rodzina. Przeciwko nim cywilizacja, która już dawno zapomniała co jest ważne, niszczy się w szalonych rytuałach. Cywilizacja musi upaść w zwarciu z cywilizacja silniejszą i bardziej zwartą w swych przekonaniach (czyżby religijna siła Hiszpanów miała być współczesnym odpowiednikiem religijnej siły świata Islamu?). Co miałoby być odpowiednikiem owej idylli majańskiej wioski w naszym świecie? PD: Ludzie. Zwyczajni ludzie pragnący pokoju i spokoju. Czy to w Polsce, w USA, w Iraku czy Rosji. Przecież większość konfliktów w historii wywoływały elity. Czasem nawet wystarczał jeden czubek w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Ludzie z natury nie mają wygórowanych ambicji. Chcą sobie żyć idyllicznie jak ci Majowie z wioski – chcą chodzić do pracy, godnie żyć i chcą, by ich największym problemem były kłótnie z teściową (myślę, że te humorystyczne sceny Gibson umieścił nieprzypadkowo – chciał zaakcentować to, że mimo różnic w obyczajach, kulturze, to ludzie podobni nam). Nie oszukujmy się – statystycznego Orlińskiego polityka interesuje o tyle, że chciałby w końcu po latach doczekać się tych autostrad. KW: Poszukajmy jeszcze jednego tropu, o którym do tej pory nie mówiliśmy – pojawiający się w filmie motyw strachu. Strachu, który, jak pisał w „Diunie” Frank Herbert, „zabija duszę”. Czy to nie apel do Ameryki, aby przestała się bać zagrożeń ze strony terroru, co prowadzi ją do niekontrolowanych, bezsensownych ruchów (np. Irak)? Odnalazła wewnętrzną siłę? Ale wynikającą skąd? PD: Z podejmowania właściwych decyzji, z rozsądnego dobierania liderów. We wszystkich filmach Gibsona obserwujemy wielkie tragedie przez pryzmat losów jednostki, która nie boi się ani przeciwstawić prześladowcom, ani nawet oddać życia w słusznej sprawie (Wallace, Chrystus; Łapa Jagura też nie poddaje się głównie dlatego, że przyświeca mu cel uratowania rodziny). W Ameryce rzeczywiście społeczeństwo jest zastraszone nie tyle przez terrorystów, co przez rodzime władze i media, i Gibson niewątpliwie apeluje do swoich rodaków, by się otrząsnęli i spojrzeli bardziej trzeźwo na zaistniałą sytuację. Być może też poszukali nowych, lepszych przywódców, choć nie chcę też zabrnąć tu w nadinterpretację. KW: Wiemy skądinąd, że Gibson za Bushem nie przepada… PD: Niemniej ogromnie mnie cieszy nasza dyskusja, ilość wniosków wyciągniętych z filmu określanego przecież głównie jako „thriller akcji”. Szkoda, że typ, który skwitował „Apocalypto” efektownie brzmiącym, ale strasznie, jak widać, upraszczającym porównaniem („Wzgórza mają oczy” w dżungli), najprawdopodobniej nie zna polskiego, bo chyba nawet podlinkowałbym mu nasz tekst pod rozwagę. Zresztą nie będę już pokazywał palcem, ale któryś z tu obecnych pytał na samym początku, o czym tu dyskutować… KW: Ale przyznasz, że lepiej by nam się gadało, gdybyśmy skrajnie różnili się w ocenie filmu? I choć zgodzę się, że „Apocalypto” może skłonić do rozważań nad stanem naszego świata (co przecież uczyniliśmy), to dla mnie przede wszystkim odkrywa dla światowej kinematografii nowy, nieznany świat i ukazuje go w formie nad wyraz frapującej. A szalony, kontrowersyjny Gibson jest swoistym geniuszem, bo robiąc kolejny film w dużej mierze wbrew utartym hollywoodzkim schematom (w USA mało kto ma pojęcie o Majach, ludzie nie lubią czytać napisów, lubią za to widzieć w filmach znajome aktorskie twarze, a kategoryzacja „R” to przecież zabójstwo dla frekwencji) znowu osiągnie sukces kasowy. Nie taki jak w „Pasji”, ale jednak. PD: Wiesz, swoją drogą imponuje mi ewolucja tego człowieka. Stallone nakręcił właśnie „Rocky’ego VI” i przymierza się do „Rambo IV”. Gibson zamiast kręcić „Mad Maksa IV” i „Zabójczą broń 5”, konsekwentnie, za prywatne pieniądze, realizuje własne wizje. Nie stoi nad nim żaden producent z nożycami – właściwie można powiedzieć, że robi kino niezależne, tyle że nie za kilka tysięcy dolarów, a za kilkadziesiąt milionów. W Hollywood chyba jeszcze tylko Spielberg może sobie na to pozwolić. Cóż, z niecierpliwością czekam na kolejny projekt Szalonego Mela. Na pewno będzie to coś nietuzinkowego. Na pewno też nie będzie to film o Janie III Sobieskim – ale ten fakt zasmucić może chyba tylko jedną osobę – polskiego biznesmena, który ubzdurał sobie, że Gibson chętnie wyreżyseruje i obejmie główną rolę w produkcji o Sobieskim. Chociaż z drugiej strony, jeśli ktokolwiek miałby kiedykolwiek się za to zabierać, dobrze byłoby mieć doświadczenie Gibsona, jak coś takiego sprzedać – w USA ludzie nie lubią czytać napisów, a mało kto ma pojęcie o Polakach… KW: Yes, yes, yes! Szarża huzarów z motywem wyrywania tureckich serc! Albo lepiej – import Podbipiety od Sienkiewicza, naturalistyczna sekwencja ucinania jednym ciosem trzech tureckich głów, następnie modlitwa do Najświętszej Panienki wśród krwi tryskającej z trzech szyi! Rozmarzyłem się… Ciekawe kogo by wkurzył takim filmem? Turków, Polaków, Austriaków, czy wszystkich? Jak wiadomo „Pasją” zirytował Żydów (nie wszystkich), „Apocalypto” zaś oczywiście rozsierdziło Majów, którzy z bliżej niewiadomych powodów zidentyfikowali się z miejskimi kapłanami, a nie poczciwymi wieśniakami – choć ich życie zadziwiająco przypomina bardziej to, co widzieliśmy jednak w pierwszym kwadransie filmu (z lekką zmianą ubiorów i sposobów zakładania biżuterii). Dzieje ludzkości pełne są bardzo krwawych epizodów – i nie mam nic przeciwko temu, aby Gibson wziął jakiś następny na tapetę. W końcu wizerunek schizofrenika-psychopaty zobowiązuje. I tym optymistycznym akcentem zakończmy naszą krwawą debatę.
Tytuł: Apocalypto Reżyseria: Mel Gibson Zdjęcia: Dean Semler Scenariusz: Mel Gibson, Farhad Safinia Obsada: Rudy Youngblood, Dalia Hernandez, Jonathan Brewer, Morris Birdyellowhead, Carlos Emilio Baez, Raoul Trujillo Muzyka: James Horner Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: USA Data premiery: 29 grudnia 2006 Gatunek: dramat, historyczny, przygodowy Ekstrakt: 90% |