powrót do indeksunastępna strona

nr 02 (LXIV)
marzec 2007

Opłaca się być optymistą
Z Jakubem Ćwiekiem, autorem opowiadań i powieści, scenariuszy komiksów, tekstów piosenek, aktorem, reżyserem – czyli po prostu człowiekiem renesansu – rozmawia Agnieszka Kawula.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Agnieszka Kawula: Wyczytałam w sieci, że nienawidzisz parasoli i rowerów – dlaczego?
Jakub Ćwiek: Co do rowerów, sprawa jest dość prosta. Kiedy przechodziłem swój „rowerowy etap”, a miałem wtedy jedenaście, może dwanaście lat, modne były BMX–y, a główną frajdę sprawiało zjeżdżanie z niebezpiecznych górek i skakanie na rowerze z dużych wysokości. Lubiłem to, a że od zawsze byłem postrzelony, udawało mi się robić rzeczy, które innym nie wychodziły, i przez to zyskiwałem uznanie rówieśników. Potem weszły na rynek „górale” i wymagana już była nie tylko odwaga, ale i spory wysiłek wkładany w jeżdżenie pod górkę. Wydało mi się to nudne i odpuściłem na rzecz innych sportów. A gdy po latach znowu siadłem na rower, okazało się, że wszyscy, nawet moja dziewczyna (obecnie żona), jeżdżą o klasę lepiej niż ja. Uznałem więc, że rowery dokonały zamachu na moje ego i od tamtej pory się do nich nie odzywam <śmiech>.
Kwestia parasoli jest o tyle bardziej skomplikowana, że wciąż niewytłumaczalna. Jakoś mnie dranie nie lubią – łamią się, gdy wezmę je do ręki, trzeszczą, gdy któryś chociażby otrze się o mnie. Jeden nawet omal nie wydłubał mi oka. Siedem parasoli uszkodzonych w przeciągu miesiąca, i to bez specjalnej mojej ingerencji. Czy to nie dowód, że mnie nienawidzą?
AK: Podobno marzy ci się pomysł na opowiadanie, gdzie głównym złym uczynisz parasol…
: Mam już nawet pewien pomysł. Z nawiązaniem do Biblii, by wszyscy wiedzieli, że parasole to pomioty Szatana <śmiech>.
AK: Mówisz, że zawsze byłeś „postrzelony” – czym to się objawiało (oczywiście oprócz skakania na rowerze…)?
: Och, moje szaleństwo miało wiele objawów. Dla zakładu przechodziłem kiedyś w styczniu górską rzekę wpław, spacerowałem po kanałach po omacku i dałem się zamykać w skrzyni, bo uznałem, że mam klaustrofobię i chcę ją zwalczyć. Do tego zjechałem Polskę na stopa, mając za źródło utrzymania jedynie gitarę i własny, średnio udany głos, urządzałem zabawę w „Ściganego”, gdzie jeden człowiek uciekał w las w kajdankach, a reszta goniła go z latarkami etc. Generalnie robiłem wszystko, żeby się nie nudzić.
AK: A kto przynosił kajdanki?
: No, zgadnij <śmiech>. Ale to były prawdziwe policyjne kajdanki, kupione wyłącznie dla potrzeb tej zabawy w sklepie militarnym. Bez żadnych różowo-futerkowych skojarzeń proszę <śmiech>.
AK: Na Twoje szalone pomysły i późniejsze pisanie wpływ mieli też chyba rodzice, dzięki którym Twoja wyobraźnia kwitła.
: Rodzice czytali mi baśnie, opowiadali historie i pozwalali rozwinąć się wyobraźni. Bo to w ten sposób działało – dziecko słucha, chłonie historie, potem zaczyna je dopowiadać, uzupełniać. Pamiętam, jak kiedyś opowiedziałem sobie historię, w której to ja ratowałem „zaklętą w sokoła” i doprowadzałem do tego, by mogła być ze swoim kapitanem. Dziś już bym tego nie zrobił. Pfeiffer była tam zbyt piękna, by oddawać ją Rutgerowi Hauerowi <śmiech>.
Jeśli chodzi o pisanie, to jest ono naturalnym następstwem opowiadania historii. W pewnym momencie człowiek ma dość opowiadania ich samemu sobie. Wtedy pisze.
AK: Trochę schizofreniczne.
: Jasne, że tak, tyle że w moim przypadku to Jekyll opowiada historie Hyde’owi. A teraz wyobraź sobie, że mówisz tej mrocznej, paskudnej części siebie: „Sorry, stary, ale nie będę ci opowiadał historyjek, bo to z lekka schizofreniczne”. Jakoś nie jestem ciekaw, jak by na to zareagował <śmiech>.
AK: Miałeś ulubione baśnie oprócz „Zaklętej w sokoła”? Ja moją babcię męczyłam, żeby mi czytała bajkę z serii „Poczytaj mi, mamo” o kaczuszce, która przemoczyła nóżki. Nie potrafię jej już przytoczyć, ale babcia za każdym razem, kiedy mnie widzi, to głaszcze mnie po głowie i zaczyna z pamięci…
: Uwielbiałem (wciąż uwielbiam) baśnie braci Grimm. Dorastałem wraz z nimi, z wiekiem czytając coraz mniej cenzurowane ich wersje i być może to sprawiło, że cały czas są mi bliskie. Do tego uwielbiałem bajki mojego taty. Opierały się dość luźno na historii Tomcia Palucha i opowiadały o dalszych jego losach. A że mój tata ma wyobraźnię i talent do opowiadania, miałem okazję wysłuchać, jak to Tomcio Paluch trafił do Afryki (gdzie uciekał do morza przed ludożercami, a ci cieszyli się, że jak go złapią, będą mieli słonego paluszka), nurkował z pingwinami na Grenlandii i wiele innych opowiastek.
AK: A sam dzieciom też opowiadasz bajki? Słuchają?
: Na obecnym etapie przede wszystkim czytam: książeczki z obrazkami w trakcie dnia i „Alicję w krainie czarów” przed popołudniową drzemką. Zdaję sobie sprawę, że różnie może być ze zrozumieniem, ale chcę przyzwyczajać dzieci do samego głosu czytającego taty i do tego, że trzeba słuchać. Zrozumienie przyjdzie z czasem. A wtedy przejdę do Grimmów… i własnych bajek.
AK: Spiszesz, czy pozostaną tylko w pamięci dzieci?
: Wątpię, bym chciał je kiedyś spisywać. Oczywiście mam zamiar (i kilka pomysłów), by pisać dla młodszych czytelników, ale te baśnie dla moich dzieci są wyjątkowe i tylko dla nich. A kto wie, może kiedyś opowiedzą je swoim dzieciom. Świadomość, że w XXI wieku opowieści wciąż mogą być przekazywane jak przed wynalezieniem pisma, nie wiedzieć czemu napawa mnie otuchą i radością.
AK: Czasem można się zapomnieć, znowu być dzieckiem – miewasz takie chwile beztroski?
: Pewnie, na przykład tańcząc „indiańskie tańce” przed dzieciakami, by je rozśmieszyć. Albo podczas licznych głupawek w klubie czy na konwentach. Staram się, by mój świat nigdy nie robił się pochmurny, dlatego pruję w niego gazem rozweselającym, gdzie i kiedy się da.
AK: I nie przychodzą chwile zwątpienia w to, co robisz?
: Ależ oczywiście, że przychodzą. Mówiłem, że strzelam, ile się da, a nie, że zawsze trafiam. Zdarzało mi się opadać z sił czy miotać się w bezsilnej wściekłości, bo oto wszystko mi się posypało… a potem okazuje się, że wcale nie wszystko i właściwie to nie jest źle. Zdarzyło się tak kilka razy i uwierzyłem, że tak będzie już zawsze. Staram się więc omijać te złe chwile i przechodzić do dobrych. Nie zawsze się udaje, ale w ostatecznym rozrachunku opłaca się być optymistą.
AK: Myślisz, że gdyby nie Twoje dzieciństwo nastawione na szalone zabawy, czytający ci bajki rodzice i w końcu opowiadający do ucha historie Hyde, zajmowałbyś się dziś tym, czym się zajmujesz, a przede wszystkim pisałbyś?
: Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wyobrażam sobie siebie innego niż jestem. Ale myślę, że to wszystko miało na mnie ogromny wpływ i poniekąd skierowało mnie na tę właśnie drogę.
AK: Jak znam życie, pierwsze opowiadanie napisałeś zapewne dziecięciem będąc…
: Miałem lat siedem. Moja mama, by poprawić mi charakter pisma, poleciła, bym zapisywał dziennie jedną stronę w zeszycie czymkolwiek, byleby nie były to w kółko te same słowa. „Możesz na przykład pisać pamiętnik” – powiedziała. Spróbowałem… i wytrzymałem jeden dzień. A potem napisałem historyjkę o małym chłopcu z przyszłości, który dostał rządowe zadanie załatania dziury ozonowej… uwaga! uwaga! specjalnym klejem. <śmiech> Nie wiem, co się obecnie dzieje z tym opowiadaniem, ale raczej nie jest wyrzucone. Myślę, że spoczywa gdzieś w piwnicy w jakimś starym pudle. Jeszcze nie stetryczałem na tyle, by go szukać jako pamiątki po wspaniałych czasach.
AK: Twój anioł stróż musiał się napracować, kiedy byłeś dzieckiem – a jak się miewa teraz?
: Pewnie nie za dobrze. Żaden ze mnie „bad guy”, ale miewam szalone pomysły i czasem robię naprawdę głupie rzeczy. A facet musi się męczyć i wyciągać mnie z opresji (co idzie mu świetnie). Obecnie, śmiem podejrzewać, pomaga stróżom moich dzieci. Bo rzeczy, jakie one wyprawiają, mogą zmrozić krew w żyłach każdego. A mimo wszystko jakoś się kręci i nic im (odpukać) nie jest.
AK: Ty się dzieci nie czepiaj, bo mają dobre szaleństwo po tatusiu. Pytanie, czy też znienawidzą rowery i czy demon parasolek się do nich przyczepi?
: Co do rowerów to moja córka, jak ta nie przymierzając Julia Capuletti, nic sobie nie robiąc z konfliktu starszyzny, zaprzyjaźniła się z małym rowerkiem o dodatkowych kółkach. Świetnie się bawi, więc nie zamierzam ingerować, ale ostrzegłem czterokołowca, że jakby co, połamię mu ramę <śmiech>. Od parasoli natomiast, mam nadzieję, będą się trzymać z daleka. Nikt nie wie, kiedy tym druciarzom strzeli coś do uchwytów.
AK: Dlaczego anielskie sprawy tak bardzo Cię pochłonęły, że napisałeś już o nich dwie książki?
: Właściwie uważam cały – w założeniu czterotomowy – cykl o Lokim za jedną książkę, bo wszystko wywodzi się z jednego pomysłu. A dlaczego aniołowie? Bo zawsze lubiłem o nich czytać, intrygują mnie jako postaci – ich historia, hierarchia (którą, co nietrudno zauważyć, w książce wywróciłem do góry nogami), opowiastki o nich. Choć akurat w „Kłamcach”, póki co, ich losy nie są najważniejsze. Ale to się zmieni, przynajmniej częściowo.
AK: Nie obawiałeś się, że pomysł nie wypali? W końcu nie trzeba szukać daleko, kto też pisze o aniołach…
: To chyba właściwe miejsce, by powiedzieć, że na zeszłorocznym Imladrisie Maja, na moją specjalną prośbę, mianowała mnie swoim Padawanem <śmiech>.
A tak zupełnie poważnie: oczywiście, że się obawiałem, choć z drugiej strony odezwał się we mnie przekorny duch – wszak gdy pisze się o elfach, coraz mniej ludzi mówi o kopiowaniu Tolkiena. Patrząc z punktu widzenia fantastyki, anioły to rasa jak każda inna i można je przedstawić na wiele sposobów. Uważam, że moje anioły różnią się od tych Mai i jest dość miejsca, by nasze książki leżały półka w półkę.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
AK: Naprawdę tak sobie wyobrażasz anielskie misje, jak przedstawiłeś to w książce, czy zrobiłeś to z czystej przekory, żeby trochę „odanielić” anioły?
: Raczej z przekory, choć przyznam, że zastanawiam się, jak zachowałyby się anioły pod nieobecność Stwórcy. One wszak nie są ani wszechwiedzące, ani nawet wtajemniczone w plan Stwórcy. Myślę, że mogłyby się stać surowe i zasadnicze w kwestiach formalnych. Wszak cały niebiański biznes opiera się jednak mimo wszystko na miłości, domenie Boga…
AK: Ale wiesz, trochę kontrowersyjnie wygląda sprawa choćby niedoszłego samobójcy… Trzeba go było potraktować kulką w łeb, żeby ustrzec jego duszę przed potępieniem piekielnym. Aniołom wszystko jedno, jak misja Lokiego zostanie wykonana, a to więcej niż zasadniczość czy surowość w kwestiach formalnych.
: Nie tak dawno toczyłem dyskusję na temat boskiego okrucieństwa. Stwierdziłem wówczas, że to kwestia podejścia. Z perspektywy człowieka śmierć jest czymś ostatecznym, natomiast z punktu widzenia istoty wiecznej jest zakończeniem krótkiego etapu długiej egzystencji. Czy patrząc w ten sposób, ocalenie od piekła przy jednoczesnym zabraniu pokusy (gdyby samobójca został przy życiu, coś jeszcze mogłoby się zdarzyć i tym razem Loki mógłby nie zdążyć do delikwenta) nie jest pójściem na rękę człowiekowi? Owszem, posiedzi trochę w czyśćcu, ale wciąż jeszcze ma szansę na zbawienie.
AK: A co, jeśli nie chce być zbawiony? A co z ateistami?
: Ateista to nie jest ktoś, kto nie chce być zbawiony, tylko ktoś, kto „nie wierzy w takie bzdury”. Problem tylko w tym, że „te bzdury” i tak na niego czekają. A skoro i tak musi gdzieś trafić, to lepiej chyba grać w golfa ze świętym Piotrem niż dać się smażyć w piekle z bandą ubranych w skóry demonów, którzy nie przestaną biczować, nawet jeśli się poda słowo-klucz. Akurat tu nie ma światłocienia, mniejszego zła czy większego dobra. I może dobrze.
AK: Przygotowywałeś się teoretycznie do pisania? Wiedza nabyta czy specjalnie wyszukana na potrzeby pisania?
: Po trochę jednego i drugiego. By wykorzystać jakieś mity (jak w przypadku opowieści o Lokim), nie zbieram specjalnie źródeł – co najwyżej sięgam na półkę i odświeżam sobie informację, której nie jestem pewien. Przede wszystkim korzystam z tego, czego już się nauczyłem wcześniej. Są jednak rzeczy, do których się dokształcam. Tak było chociażby w opowiadaniu o Houdinim, które niebawem pojawi się w Nowej Fantastyce, tekście napisanym do nowej antologii Fabryki Słów czy w obecnie pisanym opowiadaniu o wojnie w Wietnamie. Są rzeczy, które muszą brzmieć wiarygodnie, by mogły zaskoczyć.
AK: „Wiarygodnie, by mogły zaskoczyć”? A nie po to, by brzmiały realnie i żeby nikt nie zarzucił Ci niedouczenia?
: Nie lubię słowa „realnie” i nie ma chyba tematów, w których czuję się dość pewnie, by nikt nie zarzucił mi niedouczenia. Stwierdzenie „wiarygodnie, by mogło zaskoczyć” jest, zdaje mi się, najwłaściwszym. Brzmi trochę jak zachęta – daję ci opowieść na tyle wiarygodną, byś chciał ją czytać. Czasem tego uwiarygodniania trzeba więcej (jak w wymienionych przeze mnie tekstach, które czytelnikowi przyjdzie dopiero ocenić), czasem – jak w opowieściach o Lokim – mniej. W końcu „zjazd królewiczów” nie zabrzmi realnie, choćbym nie wiem jak się starał, prawda?
AK: Zabrzmi realnie, jeśli napiszesz opowiadanie z czasów, kiedy królewicze biegali po ziemskim padole.
: Pewnie tak. Ale jakoś brakuje mi sensownego pomysłu, żeby ich do tego biegania zmusić. Chyba im zatem daruję <śmiech>.
AK: Po lekturze „Kłamców” można odnieść wrażenie, że zabrakło Ci czasu na dopieszczenie fabuły. Widać schemat opowiadań: zlecenie misji – wykonanie misji – nagroda. Nie dziwią zatem takie słowa czytelników: „Książka dla nastolatków ery komiksów i gier komputerowych”, choć trafiają się też takie opinie: „Czytając, czułem się, jakbym obcował z bohaterami filmu Tarantino, którym ktoś doprawił skrzydła”. Wszystkim się nie dogodzi, ale czy celowo nie dbasz o szczegóły i koncentrujesz się głównie na akcji?
: Taki schemat był nie do uniknięcia, skoro chciałem pokazać Lokiego jako najemnika. Może się to nie podobać każdemu, ale uznałem, że jeżeli chcę, by Loki trochę pożył, musi okazać się przydatny dla aniołów. A to z kolei wiąże się z wykonywaniem pracy, do której został zatrudniony. Starałem się, by zadania były zróżnicowane, ale wspomnianego schematu uniknąć się nie dało.
Co do opinii, to oczywiście bardzo się cieszę, że ktoś uznał moich bohaterów za w jakiś sposób zbieżnych z bohaterami Tarantino, bo bardzo go sobie cenię. Z drugiej strony odwołanie do ludzi ery komiksów też jest miłe, bo to medium jest mi bardzo bliskie.
I oczywiście, że stawiam akcję nad szczegółowy, klimatyczny opis na dwie strony. Dlaczego? Bo „Kłamcy” to opowiastki akcji, a w nich przegadanie jest grzechem.
AK: Nie chodzi o puste ględzenie, ale dzięki dłuższym partiom narracyjnym miałbyś okazję, żeby trochę doprawić portret psychologiczny bohaterów, popracować nad światem, motywacjami, założeniami tego anielskiego interesu…
: Wyobrażasz sobie, że ktoś wzbogaca portret psychologiczny Johna McClane’a ze „Szklanej pułapki”? Zauważ, jeśli miałaś okazję obejrzeć nowego Bonda, że nawet tam, mimo iż wzbogacono postać, nie uczyniono jej psychologicznie wiarygodną do końca. I dobrze, bo są postaci, które tolerujemy wyłącznie jako takie archetypiczne. Nie twierdzę, że mój Loki to archetypiczny nordycki Bóg Kłamstwa, ale z całą pewnością jest on stuprocentowym bohaterem akcji.
AK: Loki jest twardzielem bez dwóch zdań, ale z drugiej strony jego sentyment do umierającej żony (a inne kobiety nie były mu obce, kiedy ta była w śpiączce) czy chociażby do małego misia… Niby taki zły, ale dobry – czasem chyba nazbyt to łzawe i sentymentalne?
: Ależ oczywiście, że łzawe i sentymentalne – jak to zwykle miłość z punktu widzenia osoby stojącej z boku. I nieważne jak wiele narobimy gdzieś na boku głupstw, jak bardzo usiłujemy tłumić uczucie – ono jest i pozostaje w sercu. Loki, pomimo tego, jaki jest, kocha swoją żonę i nie jest w stanie tego ukryć, choć zdarza mu się o tym nie pamiętać.
A Kłamczuch? Przypomniał Lokiemu o Sygin. Stał się tym samym pamiątką po kimś bliskim. Czy bycie twardzielem musi zaraz wykluczać czułe odruchy? To dopiero schemat i stereotyp.
AK: Zapomnieć, że się kocha?!
: Osobie szczęśliwie zakochanej trudno w to zapewne uwierzyć, ale zdarza się to częściej niż myślisz, niestety. Czasem praca, długie rozstanie, nowe środowisko itd. sprawiają, że iskierka w sercu przygasa… a potem trzeba naprawdę dużo czasu, by wzniecić ją na nowo. Chociaż nie zawsze.
AK: A odczuwałeś kiedyś lęk przed pisaniem? Jak sobie człowiek zda sprawę, że tak naprawdę wszystko, co oryginalne, zostało napisane już w starożytności, to może się odechcieć pisania…
: Odczuwałem lęk przed pisaniem, ale nie z powodu, o którym wspominasz. Tym akurat się nie martwię, bo choć napisano już wszystko, to nie we wszystkich możliwych kontekstach i właśnie takie obracanie klocków, sprawdzanie, co jeszcze da się złączyć i jaki to może przynieść efekt, daje mi mnóstwo zabawy.
Boję się natomiast czegoś innego – nadmiaru pomysłów, które mnie przytłoczą, koncepcji zmieniającej się gdzieś w połowie tekstu i zostawiającej mnie samego bez wyraźnego pomysłu na puentę. Im dłuższy tekst, tym bardziej niepewnie się czuję. Potem biorę głęboki oddech i, jak śpiewa Michnikowski, „za chwilę to mija mi.” Wtedy jest czas, by pisać… zanim znowu mnie dopadnie.
AK: To z tego powodu nie zdecydowałeś się na powieść?
: Uznałem raczej, że bohatera łatwiej przedstawia się w zbiorze opowiadań, bo, jak w przypadku Lokiego, można pokazać wielką różnorodność jego zadań, zanim pokaże się główny, fabularny wątek, gdzie nie ma czasu na penetrowanie bocznych, mniej ważnych ścieżek. Loki w założeniu miał być czteroczęściowy i dwie ostatnie części miały być właśnie powieściami. Do tej pory udało mi się przedstawić większość ważnych dla opowieści postaci i zarysować pewne wątki. Teraz czas na powieść.
AK: Czyli kiedy?
: Już ją napisałem, oddałem i obecnie czeka w kolejce na redakcję. Książka nosi tytuł „Liżąc ostrze” i jest quasi-horrorem, niepowiązanym z uniwersum Lokiego. Następna w kolejce jest powieść o Lokim, ale czy ona będzie poukładana i spójna? Mogę tylko powiedzieć, że się staram.
AK: Jak w takim razie pracujesz nad tekstem? Bez planu, chaotycznie?
: To nie do końca jest chaos. Mam pomysł na historię i najpierw ją sobie opowiadam. Wiem, co ma się w niej wydarzyć, a czasem w przypadku opowiadania wiem, jak ma się skończyć. Problem pojawia się wtedy, gdy w trakcie pisania zwątpię w coś, uznam, że nie jest tak fajne, jak mi się wcześniej wydawało (albo po prostu polubię bohatera, który miał zginąć). Wtedy rzeczywiście robi się problem i trzeba improwizować. Planów nie robię, bo nauczyłem się, że jest to świetna okazja, by los mógł się z nas ponabijać. Ilekroć coś planowałem, zawsze życie szło jakoś bokiem.
AK: Mówisz, że boisz się nadmiaru pomysłów – a kiedy miewasz je najczęściej? Twoja żona stwierdziła, że zdarzają Ci się w kościele, kiedy kazanie jest nudne…
: Tak, przyznaję z bólem, że wiele pomysłów zrodziło się podczas kazań, których nie dało się słuchać. Zastanawiam się, jak niektórzy księża mogą tak marnować potencjał, jaki się im daje – dostają dwadzieścia minut, kiedy mogą opowiadać o ciekawych rzeczach i zarażać innych własnym entuzjazmem i gorliwą wiarą, a oni snują opowiastki z podręcznika dla kaznodziei albo cytują filozofów i robią z kazania naukowe sympozjum.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ubolewam jeszcze nad jednym – mianowicie ludzie w moim otoczeniu, również znudzeni, mają perwersyjną przyjemność w mordowaniu mnie wzrokiem, gdy usiłuję coś zapisać. Przez to muszę trzymać pomysł w głowie aż do końca mszy, co mocno przeszkadza w skupieniu.
AK: Przyznajesz: „Uważam, że geniusze są po to, by z ich dorobku korzystać”, więc zgodnie z tą zasadą postanowiłeś powplatać jak najwięcej nawiązań filmowych, muzycznych i literackich do swojej twórczości. Czy jest na to jakieś „wyższe” wytłumaczenie?
: Poza zabawą? Nie, nie ma – każde z tych nawiązań to swoisty hołd dla dzieł, do których się odnosi. Bywa, że nie są to rzeczy wybitne, a zdarzają się wręcz do bólu kiczowate, ale mają swoje miejsce w moim sercu i pamięci.
Czasem zarzuca mi się, że wiele z nich jest zbyt banalnych i prostych. I to prawda, są takie, ale ich celem jest pokazanie umowności, filmowości tego świata – pokazanie jej każdemu, stąd przejrzystość i prostota nawiązań. Ale zapewniam, że jest tam też cała masa smaczków nie tak łatwych do odnalezienia. Mam nadzieję, że ucieszą one tych, którzy je znajdą.
AK: Traktujesz to jako grę z czytelnikiem?
: Tak, można to chyba tak określić. Pierwszy poziom, te najprostsze nawiązania, to eliminacje, które są z założenia tak proste, że każdy powinien na nie wpaść. A potem im wyżej, tym trudniej. Nagrodą jest satysfakcja, a czasem i coś więcej. Na przykład na swojej stronie ogłosiłem konkurs na znalezienie największej ilości nawiązań, gdzie nagrodą jest wystąpienie w kolejnym tomie w epizodzie. Konkurs jest już rozstrzygnięty, wyniki podam niedługo.
AK: Na Twojej stronie internetowej są też dostępne krótkie opowiadanka, szczególnie rozbawiło mnie „Grzechu warte”. Ładnie to tak dopowiadać to, co w Biblii niedopowiedziane? Stworzyłeś coś na wzór apokryfu…
: To było celowe. Dzięki temu założę własną religię, gdzie przyjmowane będą wyłącznie kapłanki w wieku od osiemnastu do dwudziestu sześciu lat (koniecznie z CV i zdjęciami w bikini w podaniach). A jak mi zacznie brakować pieniędzy, przekonam do swojej religii kilka kobiet z filmowego show-biznesu i wyłudzę od nich datki. Mamy już precedens scjentologów, wiadomo więc, że my, fantaści, mamy talent do takich numerów <śmiech>.
A poważnie: cieszę się, że opowiadanie cię rozbawiło, bo taki był właśnie jego cel. A punktem wyjściowym była koncepcja „Czy w Raju mogło istnieć coś na wzór Paragrafu 22?” Mogę tylko napisać, że wyszło jak wyszło.
AK: Jeden z internautów pyta: „Nie wiem, czy ludzie muszą się wysługiwać w opisywaniu rzeczywistości postaciami mitycznymi? Czy muszą dodawać od siebie wątki na tematy, które do końca nie zostały wyjaśnione?” No właśnie, dlaczego?
: Pewnie nie muszą. Ja lubię czytać takie rzeczy i sam dobrze się bawię, pisząc je. I naprawdę wielokrotnie zastanawiałem się, co jest łatwiejsze – czy stworzenie wszystkiego od nowa, pod siebie i potrzeby swoich historii, czy splatanie elementów już istniejących, tak by z dwóch rzeczy starych powstała jedna nowa.
Poza tym czy odwołując się do tradycji, starych, klasycznych postaci, elementów, opowieści itp., nie budujemy czasem mostów między przeszłością a przyszłością? Ludzie nastawieni tylko na nowe nie oglądają się za siebie i nie widzą wielu dobrych rzeczy. Czasem jakieś nawiązanie może im o tym przypomnieć, skłonić do zatrzymania się, odwrócenia.
AK: Jednak oprócz zabawy podczas pisania przyświeca Ci większy cel. Jak sam napisałeś, składasz hołd dziełom, które cenisz, ale też próbujesz cofnąć/zatrzymać tych, którzy łakną tylko nowego?
: Jeśli zachowanie w stylu „fajnie się bawimy, nie? Ale teraz poczytajcie Wilde’a, bo ten to dopiero pisał” można uznać za wyższy cel, to w takim razie zgoda – mam wyższy cel. Chcę, by ludzie prócz prostych, nieskomplikowanych, acz mam nadzieję zabawnych i wciągających „pociągowców” (jak książki o Lokim), czytali także naprawdę wartościowe, poważne rzeczy. Nie „zamiast” – myślę, że to warto podkreślić – ale właśnie „oprócz”. Bo na wszystko jest czas i miejsce.
AK: Idealistyczne. Z obserwacji wiem, że mało kto sięgnie po Wilde’a, bo pan X o nim wspomniał…
: Tak, szanse są małe. Ale jeśli ktoś usłyszy cytat z Wilde’a i skojarzy mu się z moją książką, która przypadła mu do gustu, to być może z ciekawości choć zajrzy. Da klasykowi szansę… Miło mieć choć nadzieję.
AK: Oprócz pisania udzielasz się w grupie teatralnej Słudzy Metatrona. Opowiedz o niej coś więcej.
: Sam nigdy nie miałbym dość zaparcia, by trzymać taką grupę w ryzach dłużej niż przez godzinę próby. Nie pamiętałbym ani o rekwizytach, ani innych sprawach technicznych. Dlatego tak sobie cenię współpracę z Elą Gepfert i Piotrem W. Cholewą, którzy biorą to wszystko na siebie, pozwalając mi skupić się na scenariuszach i reżyserowaniu.
Kilka słów o Metatronach? Proszę uprzejmie. Jest to grupa przyjaciół z jednego klubu, która zbiera się, by wystawiać sztuki w oparciu o utwory pisarzy fantastyki. Działamy już trzeci rok i do tej pory udało nam się wystawić dwie sztuki na podstawie komiksów Gaimana („Arlekin i Walentynki” i „Kaliope” z cyklu o Sandmanie), jedną na podstawie mojego opowiadania („Samobójca”) i kilka okolicznościowych miniatur (na przykład na spotkanie autorskie Ani Kańtoch, promocję książki Pratchetta w Warszawie czy na pożegnanie kolegi z klubu wyjeżdżającego na stypendium). Były jeszcze, o ile pamiętam, dwa monodramy (na podstawie opowiadania Janusza A. Zajdla i na bazie miksu utworów Lewisa Carolla i E.A. Poego). Obecnie pracujemy nad spektaklem na podstawie opowiadania Terry’ego Pratchetta „Rybki małe ze wszystkich mórz” – zgodnie z zapoczątkowaną dwa lata temu tradycją chcemy ów spektakl wystawić na Polconie.
AK: A wiążesz z tym jakąś część swojej przyszłości? Może wypady w Polskę z przedstawieniami? Profesjonalny teatr, przynoszący dochody itp.?
: Założenie jest takie, że gdy wystawiamy sztuki na podstawie znanych autorów, nie możemy czerpać z tego dochodu. W zamian za to cieszymy się i chwalimy wszem wobec oficjalnymi zgodami autorów na wystawianie ich utworów (mamy zarówno zgodę Pratchetta, jak i Gaimana, a obecnie staramy się o zgodę Stephena Kinga – podczas spotkania w Londynie w listopadzie ubiegłego roku dałem mu nawet w imieniu grupy nasz pamiątkowy album ze zdjęciami).
Po Polsce oczywiście w miarę możliwości jeździmy – wystawialiśmy już nasze rzeczy w Krakowie, Katowicach, Warszawie, Wrocławiu, moich rodzinnych Głuchołazach, a także na Polconach pod Poznaniem i w Lublinie. W planach oczywiście Polcon warszawski, a potem, wszystko na to wskazuje, Łódź. Są jeszcze mniejsze projekty, ale one są na tyle niepewne, że nie pora, by o nich pisać.
AK: Trafiłam też na dość zagadkowy komiks – „Galileo”. Niestety, wiem tylko, że tworzysz scenariusz – chętnie dowiem się o nim czegoś więcej.
: Nie dziwię się, że mało o nim wiesz, bo wciąż jeszcze powstaje – obecnie jest gotowy w około siedemdziesięciu procentach, ale zgodnie z obietnicami Artura Wawrzaszka, który zajmuje się grafiką, będzie gotowy już niebawem, tak więc jest spora szansa, że pojawi się jeszcze w tym roku. To opowieść o tym, jak bogowie greccy, którzy osiedli wśród Żydów w Palestynie, usiłują powstrzymać Mesjasza przed dziełem zbawienia. Jak i dlaczego? To już w komiksie…
A skąd wzięły się w sieci zapowiedzi nieistniejącego produktu? Otóż Wojtek Gołąbowski, dowiedziawszy się, że majstrujemy coś z Arturem na boku (Artur, dodajmy, jest grafikiem w Esensji), zapytał, czy mielibyśmy już coś do pokazania światu, bo on uważa, że to jest coś, o czym warto napisać. Mieliśmy, puściliśmy i poszło…
AK: Czyli konsekwentnie pozostajesz w boskim kręgu.
: Powoli zaczynam z niego wychodzić, ale nie odżegnuję się do końca. Naprawdę bardzo lubię wszelkie mity i sprawia mi frajdę ich mieszanie. Czy to na wesoło (jak w „Kłamcach”), czy na poważnie („Galileo”)
AK: Coś jeszcze ze świata komiksu planujesz?
: Innym projektem, w który się zaangażowałem, jest komiks o Lokim. Tu twórcą rysunków jest Dawid Pochopień. Story pod tytułem „Viva l’arte” jest napisaną specjalnie na potrzeby komiksu opowiastką, która może stanowić zgrabny, acz nieobowiązkowy dopełniacz cyklu. Podobnie jak piosenka, do której napisałem słowa, a którą wysmażyła grupa „Anima Liberti”: całkiem niezły kawałek z tego wyszedł – wpadający w ucho, odrobinę drapieżny. Jest już do posłuchania w sieci.
AK: Piosenka?! Jest coś z kulturalnego poletka, czego jeszcze nie próbowałeś?
: Taniec – to jest dziedzina wciąż jeszcze dla mnie niezbadana <śmiech>. Poza tym, póki co, mam jeszcze mało doświadczenia jeśli chodzi o branżę filmową. Ale to się, mam nadzieję, zmieni, gdy uda się nam (czyli grupie Cthulhu Productions – filmowemu odłamowi Sług) zrealizować nasz postapokaliptyczny film gore, który planujemy na te wakacje. Czysta amatorszyczna, ale za to z masą pasjonatów i, mam nadzieję, ciekawym pomysłem. Zobaczymy, jak to wyjdzie <śmiech>
AK: I potem będzie już tylko sława…
: O tym chętnie porozmawiam, jak będę sławny. Choć ostatnio wielce mnie podbudował fakt, że Empik, którego byłem gościem, dał mi na czas spotkania ochroniarza. Pan w białej koszuli z plakietką „Ochrona” wyglądał bardzo profesjonalnie, a ja miałem tylko nadzieję, że ktoś spróbuje mnie zaatakować i da mu się wykazać. Niestety, wszystko przebiegło spokojnie.
AK: Widać nikt nie miał przy sobie parasola.
: To jest myśl! Następnym razem jak mi dadzą ochroniarza, poproszę kumpli, by nasłali na mnie babcię z parasolką. Może być zabawnie <śmiech>.
powrót do indeksunastępna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.