Jednoszynowy wagonik, zabierający Daniela i jego wuja w kierunku Zachodniego Xenos, nadjechał błyskawicznie, lecz Adele Mundy musiała zaczekać dobre 30 minut na peronie, nim nadjechał jej transport. Centrum miasta nie stanowiło zbyt popularnego kierunku wśród tych, którzy opuszczali Przystań Trzecią transportem publicznym. Robotnicy i marynarze mieszkali albo w barakach przy porcie, albo w kamienicach na obrzeżach miasta. Wyżsi oficerowie, a co dopiero świta Vaughna, przyjeżdżali do portu i opuszczali go własnymi pojazdami szynowymi lub aerowozami. Czekanie nie było czymś strasznym. Gdy tylko jej towarzysze odjechali, z nasilającym się wizgiem elektrycznego motoru, Adele wyciągnęła swój osobisty terminal danych i zaczęła szperać w poszukiwaniu informacji o Delosie Vaughnie. Jeszcze całkiem niedawno jedyne fragmenty życia Adele, które nazwałaby szczęśliwymi, wiązały się z wyszukiwaniem i porządkowaniem informacji… Co zabierało znacznie więcej czasu niż inne jej działania. Nigdy nie przejmowała się zanadto tym, gdzie śpi jej ciało, a po ogłoszeniu banicji nie miała innego domu aniżeli ten, który mieścił się w jej głowie. Z jeziora na środku portu wystartował potężny gwiazdolot, wstrząsając wszystkim na całe mile dookoła. Tysiące ton uniosły się najpierw na pióropuszu pary, a potem opalizujących jonów wodoru – gdy silniki plazmowe przestały lizać powierzchnię wody. Oficer łączności odnotowała zajście z roztargnieniem, regulując różdżki w zawiłych wzorach, jakimi biegły jej poszukiwania. Palmtop był niczym nie wyróżniającym się prostokątem o wymiarach cztery cale na dziesięć na pół cala grubości. Miał holograficzny wyświetlacz, dostosowany do skupienia oczu użytkownika. Choć urządzenie wyposażono w wirtualną klawiaturę, a także reagowało ono na wypowiadane komendy, Adele wolała prędkość i wszechstronność smukłych różdżek. Trzymała je pomiędzy kciukiem a pierwszymi dwoma palcami dłoni. Ekspert w ich używaniu – a bibliotekarka takowym bez wątpienia była – potrafił uzyskać dostęp do informacji tak szybko, jak tylko mózg zdążył sformułować pytanie. Delos Vaughn ze Strymonu; wiek: dwadzieścia dziewięć ziemskich lat; jedyny syn Lelanda Vaughna, byłego prezydenta Strymonu. Prezydentura Strymonu: dożywotni urząd obieralny, na który kandydować mogli jedynie członkowie klasy Posiadaczy Statków. Klasa Posiadaczy Statków: grupa początkowo trzydziestu siedmiu, a obecnie ponad stu rodów; posiadanie gwiazdolotu nie jest ani niezbędnym, ani wystarczającym warunkiem przynależności do klasy Posiadaczy Statków… Niewielkie urządzenie Adele Mundy miało całkiem sporą pojemność własnej pamięci, lecz jego prawdziwa wartość, na rozwiniętym świecie, zasadzała się na umożliwianiu dostępu do innych baz danych. Tutaj, na Cinnabarze, łączyła się – poprzez obwód kontrolny kolei jednoszynowej – z centralnym komputerem Biura Floty, który Adele wykorzystywała w charakterze jednostki głównej. Kiedy połączyła się z siecią pierwszego dnia po powrocie na Cinnabar, uświadomiła sobie, że gdyby skorzystała z pewnych dostępnych jej kanałów, to prawdopodobnie uzyskałaby autoryzację do korzystania z systemu. Uznała jednak, że prościej obejść zabezpieczenia elektroniczne niż przedrzeć się przez biurokratyczną nieruchawość. Poza tym bawiło ją łamanie zasad, tym bardziej, że do tej pory zawsze ich przestrzegała. Przez ostatni miesiąc zdobyła przyjaciela w osobie Daniela Leary’ego oraz Republikę Cinnabaru jako dom i rodzinę. Dawało jej to niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechnęła się, przechodząc do kolejnego aspektu postawionego przed sobą problemu. Delos Vaughn przybył na Cinnabar na pokładzie ORC Taszkient jako gość Republiki… Wagonik zatrzymał się przed nią ze zgrzytem i piskiem. Zignorowała go, tak samo jak pojawienie się na peronie grupy robotników, szurających ciężkimi buciorami i rozprawiających o grze w piłkę. – Hej, szefowo?! – zawołał jeden z nich. Pierwsze miejsce zamieszkania przy Placu Holroyda w Xenos; drugie… Rozległ się inny głos: – Czy to nie pani kurs, lady? Adele powróciła z otchłani czystej wiedzy, gdzie wolała przebywać; choć ostatnimi czasy ulegało to zmianie. Stał przed nią pusty wagonik. Na podświetlonej tablicy, umieszczonej nad otwartymi drzwiami, widniało zaproszenie do wejścia do środka. Pięćdziesiąt jardów dalej zwalniał wagonik do osady Manine, który zabierze robotników, ściśniętych niczym książki w zapomnianym magazynie. – Dziękuję! – odkrzyknęła, z wprawą chowając terminal do kieszeni. Wskoczyła tuż przed zatrzaśnięciem drzwi i dotknęła płytki z miejscem przeznaczenia: Pentakrest – przezroczysta obudowa mapy była tak zabrudzona palcami jej poprzedników, że musiała długo wytężać wzrok, nim upewniła się, że dokonała właściwego wyboru – po czym usiadła na jednej z ustawionych przodem do siebie ławek, a wagonik ruszył naprzód z szarpnięciem. Była sama w pojeździe, w którym mogło siedzieć dwanaście osób, a trzydzieści względnie wygodnie podróżować. Mogła ponownie wyjąć palmtopa, ale postanowiła skoncentrować się na podróży. Nie będzie czerpała przyjemności z samej jazdy, niemniej mogła dowiedzieć się sporo interesujących rzeczy o Xenos po jej piętnastoletnim wygnaniu. Poza tym karała samą siebie za to, że nie zauważyła przybycia wagonika. Mogłaby spędzić całe popołudnie na peronie, zatracona w przetrząsaniu baz danych, podczas gdy miała jeszcze inne zadania. Mistrzyni Mundy nigdy nie uchylała się od odpowiedzialności, lecz stopień skupienia, który czynił ją tak efektywną, czasami utrudniał jej wywiązywanie się ze społecznych zobowiązań. Nie to, żeby owo spotkanie miało charakter społeczny, chyba że w ogólnym sensie udziału Adele w ludzkiej zbiorowości. Wehikuł skręcił gwałtownie i zapiszczał na serpentynie wiodącej do zespołu trzech doków. Nad całą okolicą górował Arystoteles, oglądany przez zabrudzone okna pojazdu przypominał wygiętą na zewnątrz ścianę ze stali. Nawet gdyby Mundy wykręciła szyję, nie zdołałaby zobaczyć miejsca, w którym odwracała się krzywizna cylindrycznego kadłuba okrętu liniowego. Tu i ówdzie stoczniowcy usunęli płyty pancerza, odsłaniając rury, ogromne maszynerie, a w jednym miejscu pustą przestrzeń rozmiarów Komnaty Senatu. Był to widok, który onieśmielał cywila. Wywierał wrażenie nawet na Adele, która zaczynała postrzegać świat oczyma oficera marynarki. Okręt wojenny stanowił społeczność. Arystoteles odpowiadał miasteczku średnich rozmiarów, o skomplikowanym systemie ulic i rytuałach dzielonych jedynie z podobnymi mu miasteczkami. Jego mieszkańcy zachowywali dystans wobec obcych, nawet noszących taki sam mundur. Lecz prawda ta odnosiła się także do Księżniczki Cecile pomimo mniejszych rozmiarów i nie tak licznej załogi korwety. Ludzie udawali się do swoich koi oraz na stanowiska pracy określonymi drogami – za każdym razem takimi samymi – ponieważ brakowało przestrzeni dla indywidualizmu, a w sytuacji kryzysowej zabraknie czasu na zastanawianie się. A do sytuacji kryzysowych dochodziło na okręcie bojowym bardzo często. Rzadko kiedy miały miejsce akcje przeciwko nieprzyjacielowi, lecz wszechświat był nieprzejednanym przeciwnikiem, przy którym flota Sojuszu malała do niezauważalnej drobinki. Projektanci marynarki napychali każdy kadłub jak najcięższym i najpotężniejszym sprzętem. Urządzenia były niebezpieczne nawet wtedy, kiedy funkcjonowały prawidłowo, a gdy doznawały awarii – co zdarzało się równie często, jak w przypadku innych wytworów ludzkich rąk – to sąsiadujące z nimi w ciasnej przestrzeni osoby musiały reagować jak najbardziej precyzyjnie, by i oni, i ich towarzysze przeżyli. Kobieta uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak w stanie nieważkości podczas podróży z Kostromy astronauta ciągnął ją korytarzem bądź wręcz pakował w elastyczną siatkę, byle tylko zapewnić jej bezpieczeństwo… i usunąć z drogi innym. Gdyby włożyła w to trochę wysiłku, prawdopodobnie zdołałaby nauczyć się różnych haseł i odpowiedzi, jakich oczekiwano od członka FRC. Wątpiła jednak, aby kiedykolwiek dała radę przełożyć tę intelektualną wiedzę na umiejętności motoryczne. I wcale tego nie potrzebowała, jak długo pozostawała częścią doświadczonej załogi, otaczającej ją opieką. Jeden z marynarzy, który przyszedł do FRC z farmy na Północnym Przylądku, usuwając ją z drogi obracającego się mechanizmu wieżyczki z działami, stwierdził, że była niezgrabna jak świnia na lodzie. Adele zdawała sobie sprawę, że rozbawia kolegów i koleżanki z załogi, jednak oni nigdy się z niej nie śmiali. Wszyscy widzieli, jak tańczyła po labiryncie ekranu komunikacyjnego, a ci, którzy byli świadkami tego, jak strzela, opowiedzieli o tym innym. Nie, nikt nie śmiał się z oficer Mundy. Wagonik podskakiwał na spoinach szyny. Niedawno opryskano go środkiem dezynfekcyjnym – smród wsiąkł w fałdy siedzisk – pozostał jednak porysowany i przybrudzony. W czasach swej młodości Adele nigdy nie zastanawiała się nad środkami komunikacji publicznej. Rodzina Mundych miała prywatne wehikuły, doczepiane do szyny, dla mistrzyni Adele i służących, towarzyszących jej do Biblioteki Celsusa lub w inne miejsca, do których prowadziły ją studia. Mniej zamożni arystokraci wzywali publiczne wagoniki. Ich służący i klienci wypraszali z nich zwyczajnych obywateli, żeby pan mógł jechać wyłącznie w lojalnym otoczeniu. Wyrzuceni pasażerowie mogli czekać na następny, zirytowani, choć nie rozgniewani. Obywatele Cinnabaru oczekiwali od swych przywódców dumy. Jak inaczej mieliby godnie reprezentować Republikę wobec mieszkańców pomniejszych światów? Pojazd Adele pomknął odnogą obsługującą osiedle nowoczesnych apartamentowców o ceglanych fasadach i wiszących lampach, odlanych tak, by wyglądały na rzeźbione w piaskowcu. Na Kostromie rzeźbienia nadal wykonywano ręcznie. Do środka wsiadły trzy gospodynie z wózkami na kółkach, wypełnionymi zakupami. Na głowach miały kapelusze z dużymi, miękkimi rondami. Jedna z nich dotknęła płytki kierunkowej, nie przerywając rozmowy, którą zaczęły jeszcze na peronie. Wehikuł przyspieszył, by po chwili zatrzymać się na końcu bocznicy i zaczekać na przerwę w strumieniu pojazdów mknących główną szyną. Silniki wydały z siebie pomruk, zmuszone do maksymalnego wysiłku, żeby zdążyć z powrotem włączyć się do ruchu. Znaleźli się trzydzieści jardów za innym wagonikiem i trzydzieści przed następnym. Mundy próbowała odgadnąć, skąd pochodziły kobiety. Z pewnością nie z Cinnabaru. Posługiwały się mową nie będącą ani cinnabarskim, ani uniwersalnym; ich oryginalne stroje także nie pochodziły z tych stron. Xenos zamienił się w mikrokosmos całego cinnabarskiego imperium. Adele mogłaby dostać się do listy najemców w budynku, który opuściły kobiety. Następnie mogłaby dopasować nazwiska do różnych światów ochranianych przez Republikę, co z dużym prawdopodobieństwem pozwoliłoby jej określić planetę pochodzenia współpasażerek. Oczywiście mogła je o to zapytać i obserwować, jak ich twarze tężeją. Mogłaby zaczekać, dopóki jedna z nich nie odpowiedziałaby głosem przytłumionym strachem lub piskliwym ze złości, którą usiłowałaby zamaskować lęk. Jest w mundurze. Dlaczego chce to wiedzieć? Co to oznacza? Niemniej odpowiedziałyby. Uśmiechnęła się blado; samo życie. Nie uwierzyłyby, że to zwykła ciekawość, bezużyteczna informacja, zebrana przez osobę, dla której nie liczyło się nic innego. Pół mili dalej wagonik skręcił w kolejną bocznicę. Partery tutejszych budynków zajmowały ekskluzywne sklepy, zaś okna pozaklejano znakami różnych firm. Gospodynie wysiadły. Zastąpiła je grupa pracowników biurowych, w strojach równie ujednoliconych jak uniformy FRC. Starsza urzędniczka miała na sobie żakiet z szerokimi, futrzanymi mankietami, czym manifestowała, że nie musi używać rąk do pracy. Ubrania jej podwładnych przybierały na jaskrawości w miarę zmniejszania się ich statusu; trójka gońców szczebiotała niczym żółto-zielono-lazurowe papużki. Wehikuł ponownie ruszył z szarpnięciem, spowolniony obciążeniem, choć jeszcze niezbyt pełny. Bliżej centrum pojazdy poruszały się wolniej niż na przedmieściach, dzięki czemu płynnie włączyli się w ruch. Kobieta usiadła koło oficer, rozmawiając z ożywieniem z kolegą, który przycupnął u jej boku. Stojący przed nimi mężczyzna przyłączył się do konwersacji, trącając łydką kolana Adele w rytm szarpnięć wagonika. Podczas poprzedniego pobytu na Cinnabarze była bibliotekarka nie mogłaby wyobrazić sobie własnego uczestnictwa w takiej scenie. Literalnie brakowałoby jej danych do wizualizowania sytuacji, w której tłoczono się i potrącano ją w środku komunikacji publicznej. Jak to się wszystko pozmieniało… Niekoniecznie na gorsze. Dzięki biedzie i odrzuceniu nauczyła się wielu pożytecznych rzeczy. Nawet nie miałaby o nich pojęcia, gdyby sprawy potoczyły się zgodnie z ustalonym porządkiem. Uśmiechnęła się. Zdobyła również rodzinę i przyjaciela znacznie bardziej godnego zaufania niż ci, których ludzie ze szczytów władzy – jak jej rodzice czy Corder Leary – mogliby kiedykolwiek poznać. Wagonik zatrzymał się ze zgrzytem. Dotarli do dzielnicy otaczającej Pentakrest, gdzie drobniejsza arystokracja wznosiła swe domy i wynajmowała powierzchnie pod drogie sklepy. Do środka wparowała grupa – nie, raczej gang – służących. Jedni przytrzymywali drzwi, podczas gdy reszta wyrzucała pasażerów na peron. Nosili szare liberie w poziome, jaskrawozielone pasy. Oznaczało to, że pracowali dla Tanisardów, pomniejszego domu, który dopiero w ostatnim wieku doczekał się przedstawiciela w Senacie. Byli zwykłymi lokajami. Starsi służący, jak majordomusi i ich zastępcy, mieliby na sobie garnitury lub kostiumy z kołnierzykami w barwach rodziny. Kobieta wyjrzała przez okno za swoimi plecami. Na peronie czekało jeszcze więcej służących, za to nie było żadnego członka rodziny – ci lokaje opróżniali wagonik dla siebie. Smagły młodzian – wszyscy oni byli młodzi, co nie stanowiło szczególnej niespodzianki – stanął na wprost niej wraz z dwoma kompanami po bokach. Uśmiechnął się groźnie, choć z cieniem niepewności. Adele była sama, lecz FRC to bardzo duża organizacja. Nie ruszyła się z miejsca, trzymając lewą rękę w kieszeni. – Tylko mnie dotknij, śmieciu – przemówiła dobitnym tonem – a twój pan odpowie za to na ubitej ziemi! – Co? – zdziwił się Tanisard. Spodziewał się czegoś po kobiecie, która nie czmychnęła na sam jego widok, ale nie takiej groźby, w dodatku wygłoszonej z absolutnym przekonaniem i akcentem wyższych klas. – W tym samym czasie – ciągnęła Mundy, z trudem hamując wywołane wściekłością drżenie głosu – oddział z mojego statku będzie równał z ziemią Rezydencję Tanisardów. Co jednak nawet w najmniejszym stopniu nie będzie obchodziło ciebie, jako że zginiesz tu i teraz. Tanisard obejrzał się na przyjaciół… i odkrył, że podali tyły. Spuścił wzrok i poszedł w ich ślady, gniewnie zwracając uwagę kompanowi, który wpadł na niego, gdy wagonik ponownie ruszył w drogę. Przed terminalem Centrum minęli jeszcze jedną bocznicę. Pojazd przemknął mimo, nawet nie zwalniając. Adele otaczała pusta przestrzeń; Tanisardowie stali plecami do niej. Jej wargi zakrzepły w uśmiechu, lecz oczy pozostawały puste, a umysł spowijała purpurowa mgła wściekłości. Wyobrażała sobie bosman Ellie Woetjans, jak prowadzi całą przebywającą na Cinnabarze załogę Księżniczki Cecile, ludzi z młotami, czy co tam komu wpadnie w ręce, niosących część masztu, żeby rozwalić drzwi. Tanisardowie! Jak oni śmieli? Wagonik wjechał na wielką pętlę wokół Doliny Pentakrestu, zatrzymał się, po czym skręcił w odnogę, gdy tylko pojazd, do którego wsiedli tamtejsi pasażerowie, powrócił na główną linię. Garstka oczekujących próbowała wsiąść, nie wypuszczając uprzednio pasażerów na peron, lecz rozjuszeni Tanisardowie niczym strumień pod ciśnieniem odrzucili ich precz. W pełni uzasadnione obawy powstrzymały ich przed wdawaniem się w spór z samotną oficer, lecz byli zbyt młodzi, by z filozoficznym spokojem przyjąć to, co ich spotkało. Adele wysiadła tuż za nimi, wykorzystując ich gniew w charakterze tarczy przed napierającym tłumem. Uśmiechnęła się lekko – zupełnie jakby z powrotem miała służących. Będąc dziewczyną, niewiele czasu poświęcała myślom o służbie. W posiadłości Chatsworth i ich miejskim domu musiało pracować ponad sto osób, których obecności była mniej świadoma niźli mebli we własnej sypialni. A przecież istnieli. Nawet korzystając z publicznego transportu, Adele nigdy nie doświadczyła czegoś takiego jak dziś, ponieważ eskortujący ją klienci Mundych usunęliby Tanisardów z taką samą bezduszną obojętnością, z jaką wyrzuca się psa, który jakimś cudem dostał się do samochodu. Tanisardowie stojący na drodze Mundy? Nie, chyba że niebo runęłoby im na głowy! Niebo runęło Mundym na głowy, gdy Adele leciała na Bryce, by kontynuować naukę w tamtejszych Zbiorach Akademickich. Bryce był jednym z głównych światów Sojuszu Wolnych Gwiazd, ale jakie to miało znaczenie dla niej? Była bibliotekarką, członkinią arystokracji wiedzy, która nie dbała o zwyczajnych polityków. Jak się okazało, politycy byli bardzo ważni. Skałę Mówcy tworzył granitowy występ o naturalnie płaskim wierzchołku, dodatkowo wygładzonym przez pierwszych osadników, wznoszący się w zachodnim krańcu Doliny Pentakrestu. Oficer wyjrzała przez kratownicę terminala i zmierzyła skałę krytycznym wzrokiem. Piętnaście lat temu zwisały z niej głowy jej ojca, matki i dziesięcioletniej siostry, Agaty, w siatkowych torbach, by mogli podziwiać je wszyscy, którzy tylko chcieli. Było tam mnóstwo innych głów, w większości należących do ludzi, którzy z konspiracją mieli równie mało wspólnego, co Agata. Gdyby nie kaprysy rozkładów lotów, znalazłaby się tam także sama Adele. Polityków nie obchodziło, czy ich ofiary czuły wobec nich wyższość. Ponieważ zauważyła, że przygląda się Skale nowymi oczyma, przystanęła, aby rozejrzeć się po całej okolicy. Przed ukończeniem dziesiątego roku życia w ciągu dnia spędzała więcej czasu w Pentakreście niż w rodzinnym domu, lecz nigdy nie patrzyła na otoczenie wzrokiem obcego, podziwiającego jego okazałość, zamiast zwyczajnie akceptować, jak czynią to ryby wobec morza, w którym pływają. Budowle na pięciu otaczających dolinę wzniesieniach lśniły marmurem, polerowanym granitem i brązem. Jedynym wyjątkiem była Stara Siedziba Senatu, która spłonęła trzy wieki temu podczas Rozruchów Sukcesyjnych. Skorupę z betonu i cegieł pozostawiono na pamiątkę Xenos – i Cinnabaru – sprzed Przerwy. Obecna Siedziba Senatu otaczała poprzedniczkę, górując nad nią. W starszym budynku zajmowano się sprawami planety; nowy służył imperium. Robotnicy właśnie nadbudowywali czwartą kondygnację na miejscu Senackiego Ogrodu Dachowego. Przed Rozruchami Sukcesyjnymi pałace bogatych rodów pokrywały zbocza Wzgórz Dobbins i część Dywanu na południowych i północno-wschodnich obrzeżach Doliny. Większość z nich – w tym posiadłości Mundych – spłonęła wraz z Siedzibą Senatu. Odbudowa nastąpiła w bezpiecznej odległości od Doliny, na której zazwyczaj skupiały się protesty polityczne. Obecnie nawet pałace, które przetrwały Rozruchy, zamienione zostały w obiekty rządowe. Cały Pentakrest oddano do dyspozycji strukturom bądź pracującym dla Republiki, bądź umacniającym jej potęgę. Mundy przedzierała się przez tłum, omijając pomniki i inne zabytki, znaczące Dolinę na podobieństwo ozdobnych guzów w tapicerce. Żongler popisywał się chwytaniem płonących pochodni, podczas gdy zwierzę przypominające dwunożnego pancernika dreptało dookoła niego z kapeluszem na datki w łapach. Kobieta z rozwianymi włosami Menadki wykrzykiwała prawdy swego objawienia, ku rozbawieniu Adele, stojąc w cieniu pomnika upamiętniającego admirała Duclona. Duclon – bohater pierwszej wojny z Sojuszem – uchodził za największego bluźniercę w dziejach FRC. |