powrót do indeksunastępna strona

nr 03 (LXV)
kwiecień 2007

Porucznik Leary dowodzi
David Drake
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Odkryty czterokołowiec opuścił Arystotelesa, prawdopodobnie jadąc po Daniela i jego towarzyszy. Ze względów bezpieczeństwa nad Portem Trzy nie dopuszczano do ruchu aerowozów – manewrujące w ciasnocie gwiazdoloty stwarzały wystarczające ryzyko, żeby jeszcze do całego zamieszania dodawać drobne pojazdy powietrzne. Ciężkie urządzenia i robotnicy korzystali z powolnej kolei nadziemnej, kursującej wokół całego kompleksu; między sektorami, od szóstego do dziesiątego, wiły się odnogi, korzystając z bocznic w miejscach, gdzie wagony mogły czekać, aż będą potrzebne.
Pojazdy kołowe przewoziły lekkie ładunki i pasażerów drogami prowadzącymi pod wiaduktami. Jeden z nich wyrzucił porucznika z towarzystwem przy Doku 37, po czym odjechał, by przed powrotem dostarczyć dostawę na Arystotelesa w Doku 36. Kierowca zaklinał się, że przewozi w koszach bardzo ważne medykamenty, lecz Daniel podejrzewał, iż był to alkohol, który miał zostać wymieniony na jakieś sprzęty z okrętu.
Tak toczył się ten świat i porucznik Daniel Leary bynajmniej na to nie narzekał. System przeciwpożarowy Księżniczki Cecile dostosowano do standardów FRC dzięki podobnym, nigdzie nie rejestrowanym, transakcjom.
Przed Dokiem 37 zatrzymały się dwie limuzyny i furgonetka ze znakiem Administracji Portowej. Bez wątpienia jakaś wyższa szarża, ale sądząc po samochodach – cywile. Może przedstawicielstwo Skarbu sprawdzające, jak Biuro Floty wydaje przyznane mu fundusze? Chociaż raczej nie rozbijaliby się limuzynami.
– Lepiej zabierzmy cię bezpiecznie do domu, wujku Stacey’u – zaproponował Daniel. – Przy takich brakach rąk do pracy i ilości okrętów powoływanych do służby istnieje ryzyko, że jakiś bosman weźmie cię za takielarza i zanim się obejrzysz, wywiezie poza planetę.
Stacey Bergen nie byłby w stanie samodzielnie przejść trzydziestu stóp i wyglądał na bardziej pogodzonego z własną słabością od Daniela. Jedne z najwcześniejszych wspomnień porucznika dotyczyły obnoszenia go przez wujka na rękach po stoczni, gdzie remontowano okręty, i przeskakiwania z kładki na kładkę nad istnymi przepaściami… Które pewnie nie miały więcej niż sześć stóp głębokości. Dobre przygotowanie dla chłopca, który miał wstąpić do FRC, choć wtedy nikomu nawet nie przyszłoby to do głowy.
Oficer pchał wózek po betonowej płycie, ciesząc się, że nie znajdowali się na trapie wiodącym do głównego włazu korwety. Zbudowano go ze stalowej kratki niewiele szerszej od wózka, czym jednak nie przejąłby się ani Daniel, ani jego wujek.
Bardziej martwiła go Adele. Jego oficer łączności – i przyjaciółka – miała liczne zalety, wybiegające daleko poza te, jakich zwykło się oczekiwać od bibliotekarki, lecz zmysł równowagi do nich nie należał.
– Leary! – zawołał jeden z nowoprzybyłych. – Na Boga, toż to Daniel Leary!
Porucznik odwrócił się, jedną ręką odstawiając wózek na bok. Dało to wujkowi Stacey’owi lepszy widok, dzięki czemu nie musiał desperacko próbować patrzeć mu ponad ramieniem.
Z limuzyn wysiadała gromada cywilów i starszych oficerów w mundurach Pierwszej Klasy, lecz wołającym okazał się porucznik dowodzący grupą marynarzy wysypujących się z furgonetki. Był mężczyzną średniego wzrostu, o rumianej twarzy i kilku zbędnych funtach – czym przypominał Daniela. Leary’emu wydał się znajomy, choć nie potrafił przypomnieć sobie, skąd.
– Tom Ireland, Leary! – zawołał tamten, idąc ku niemu z wyciągniętą na powitanie ręką. – Dwa lata nad tobą w Szkole Marynarki, z tym że ja należałem do Południowego Batalionu, a ty do Północnego.
Dobry Boże, Ireland przypominający mu o ich znajomości! Dla młodszych kadetów studenci wyższych roczników oznaczali trzymających się na dystans obcych albo mordercze monstra. Tom Ireland należał do tej pierwszej kategorii; wtedy Daniel był dla niego czymś mniej ważnym od krawężnika. Nagle zostali przyjaciółmi z uczelni…
– Słyszałem o twoich wyczynach na Kostromie – dodał Ireland, łapiąc go za rękę i energicznie nią potrząsając. Za jego plecami pasażerowie limuzyn przemieszczali się w ich kierunku, co przypominało swą bezcelowością stadko kóz włażące w szkodę. – Świetna robota, powiadam! Choć wydaje mi się, że miałeś też troszkę szczęścia, co?
– Zdecydowanie tak – odparł Daniel, czując, jak jego wargi układają się w uśmiech wystarczająco twardy, by ciąć nim szkło. – Pozwól, że przedstawię ci większą część tego szczęścia, moją oficer łączności, mistrzynię Mundy.
Porucznik Ireland zamrugał z lekkim zmieszaniem; poruszył wąsikiem. Jeżeli w ogóle ją zauważył, to przecież była tylko łącznościowcem; specjalistą, technikiem, kategorią niezbędną do prawidłowego funkcjonowania FRC, działającą jednak na innej płaszczyźnie niż patentowi oficerowie, jak on sam czy Daniel.
– To jest Mundy z Chatsworth, rzecz jasna – dodał Leary. – Portrety w głównym holu posiadłości ciągną się do przodków jeszcze sprzed Przerwy, co nie, Adele?
Był zaskoczony gniewem, który – miał nadzieję – zamaskował kpiarskim tonem. Tom Ireland nigdy nie wyrządził mu w Szkole Marynarki żadnej krzywdy, a jeśli chciał teraz zabłysnąć znajomością z Bohaterem Kostromy, to, cóż, nie była to jakaś straszna zbrodnia. Choć ciągle powtarzane pochlebstwa zdążyły już sprzykrzyć się Danielowi.
To ta wzmianka o szczęściu opuściła jakąś zapadkę w głowie Leary’ego. Mieli mnóstwo szczęścia i Daniel Leary pierwszy to przyznawał, ale kiedy mówił o tym obcy, który nie widział ludzi umierających, by to szczęście mogło się urzeczywistnić…
– Z tych Mundych? – upewnił się Ireland. To znane nazwisko, choć jeśli nie interesował się polityką w większym stopniu, niźli od swych młodszych oficerów wymagała FRC, raczej nie będzie pamiętał nazwisk i szczegółów Konspiracji Trzech Kręgów. – Ach, rozumiem!
Oczywiście, nic nie rozumiał; pojął jedynie, iż źle ocenił status towarzyszki porucznika Leary’ego.
Zaczął wyciągać rękę ku Adele. Zanim jednak gest stał się czymś więcej niż sugestią, Mundy założyła ręce za plecami i obdarzyła go lodowato uprzejmym skinieniem głowy.
– Miło pana poznać, poruczniku Ireland – odezwała się. – Jak mniemam, jest pan przewodnikiem administratora portu?
– Ja, och… – wykrztusił mężczyzna. Obejrzał się przez ramię. Zbieranina mundurów i cywilnych strojów prawie do nich dotarła. – Tak, odpowiadam za bezpieczeństwo dostojników z Ministerstwa Spraw Zagranicznych i ich oficerów łącznikowych z Biurem Floty. Ja, ach… to jest: oni oprowadzają po porcie syna prezydenta Strymonu.
Dygnitarze zdążyli już do nich dotrzeć. Ireland ponownie otworzył usta, być może chcąc przedstawić Daniela oficjelom, lecz przysadzisty, wesoły kapitan z pierwszego szeregu zawołał:
– Proszę, proszę, na banderę! Komandor Bergen, nieprawdaż? Panie Vaughn, proszę pozwolić przedstawić sobie człowieka, który wytyczył trasę na Strymon, krótszą o trzy tygodnie od poprzedniej!
Wujek Stacey ścisnął poręcze wózka. W tym momencie Daniel i Adele z drugiej strony, tak gładko, jak gdyby ćwiczyli ten manewr, wsunęli staruszkowi ręce pod pachy i postawili go na nogi, gdy tylko zwolnił chwyt.
– Młody Wenslow, zgadza się? – wyrzekł Stacey mocnym głosem. – Służyłeś pode mną na Queensland.
– Jako starszy aspirant i czwarty oficer po tym, jak Broker objął dowodzenie na Świecie Tuttela – przytaknął Wenslow, już bynajmniej nie młody i – jak wiedział Daniel – pełniący obecnie funkcję sekretarza Rady Planowania FRC. Wypchnął przed siebie szczupłego młodego człowieka. – Delosie Vaughn, chciałbym przedstawić pana komandorowi Stacey’owi Bergenowi. Komandor Bergen więcej zapomniał o astrogacji, niż ktokolwiek w FRC kiedykolwiek wiedział!
Vaughn wyciągnął prawicę i uścisnął dłoń Stacey’a z delikatnością wynikającą z troski o kruchość staruszka, co Leary przyjął pełnym aprobaty skinieniem głowy. Mężczyzna nosił surowo skrojony garnitur, którego materiał tworzył szereg szewronów przechodzących od czerwieni do złota w zależności od kąta padania światła. Trudno było skupić na nim wzrok. Zupełnie tak, jakby patrzyło się na pióropusz plazmowego odrzutu.
Poza tym charakteryzował się przystojnym, trzydziestoletnim obliczem i ujmującym uśmiechem. Troje cywilów nosiło stroje podobne w kroju i krzykliwości; reszta pochodziła z Cinnabaru.
– Jestem zaszczycony spotkaniem z panem, komandorze – przemówił Vaughn uniwersalnym z akcentem z Xenos, lepszym od Danielowego, który wszak wychowywał się w wiejskiej posiadłości Learych, Bantry. – Z pewnością znał pan mojego ojca. Pana odkrywcze wyprawy uczyniły Sak częścią wszechświata po raz pierwszy od Przerwy.
– Prezydent Leland Vaughn – oznajmił wujek Stacey. Stał bez pomocy, czerpiąc siłę ze wspomnień, choć Daniel i Adele trzymali się blisko niego na wypadek nagłej słabości. – Po naszym przybyciu siedziałem na bankiecie po jego prawicy. Całkiem jasne poglądy na znaczenie wypraw odkrywczych dla handlu, będącego siłą Strymonu. Mam nadzieję, że u niego wszystko w porządku?
– Obawiam się, iż powinienem powiedzieć: mój zmarły ojciec – rzucił Delos Vaughn z lekceważącym ruchem lewej dłoni. – Mój wuj, Callert Vaughn, przejął po nim sukcesję w niecały rok od mojego przybycia do Xenos, a teraz, kiedy i jemu się zmarło, prezydentura znalazła się w rękach jego córki, Pleyny. – Zmienił ton na bardziej sardoniczny. – Przynajmniej formalnie. Panuje opinia, iż dwunastolatką steruje jej mentor, Friderik Nunes. Pamiętam go z ostatniej wizyty na Strymonie, piętnaście lat temu. Nie był szczególnie godnym zaufania człowiekiem… w żadnym razie.
Oblicze Vaughna opuściła twardość, teraz jednak, kiedy porucznik już raz ją zobaczył, wiedział, iż stała się ona częścią tego mężczyzny. Delos Vaughn był kimś więcej niż młodym cudzoziemcem, brylującym w jaskiniach rozpusty Cinnabaru – choć i tym zapewne się zajmował. Daniel był ostatnim człowiekiem, który twierdziłby, że zamiłowanie do alkoholu i kobiet przekreślało poważne podejście do swej profesji.
A jaka była profesja pana Delosa Vaughna?
Strymon nabrał znaczenia w Saku, swoim regionie przestrzeni, po tysiącletniej Przerwie w podróżach międzygwiezdnych, kładącej kres pierwszej fali kolonizacyjnej ludzi. Szybciej niż inne światy odnowił połączenie z samą Ziemią, potem jednak, gdy na nowo rozwiązano złożone problemy związane z żeglugą przez Matrycę, Sak stał się zaściankiem ludzkiego uniwersum.
Cinnabar poszerzał sferę swoich wpływów, która stwardniała w coś niezbyt odbiegającego od imperium. Strymon starał się z nim współzawodniczyć. Dwukrotnie rywalizacja przybrała formę zbrojnego konfliktu; dwukrotnie FRC zmiażdżyła siły Strymonu.
Odległość od Cinnabaru – dwa miesiące żeglugi statkiem kupieckim i połowa tego czasu najlepszym okrętem wojennym – do pewnego stopnia uchroniła niezależność Strymonu, lecz na mocy zawartego traktatu ograniczono jego flotę do lekkich jednostek, odpowiednich do zwalczania miejscowych piratów z pobliskiego potrójnego układu o nazwie Klaster Selmy.
Dwukrotnie skracając czas potrzebny na podróż z Cinnabaru na Strymon, wujek Stacey wyświadczył Vaughnom i ich poddanym niedźwiedzią przysługę. Z drugiej strony, zmuszenie Strymonu do uznania hegemonii Cinnabaru bez wątpienia uchroniło słabszego przeciwnika przed marnotrawieniem sił i środków na trzecią, bezsensowną wojnę. A Delos Vaughn odnosił się z zadowalającą uprzejmością do człowieka, który groźbę ekspedycji karnej FRC uczynił realną.
– O ile nie zostanie to poczytane za arogancję z mojej strony – ciągnął Vaughn – to chciałbym zapytać, czy nie jest to aby ten Daniel Leary, o którym tyle ostatnio słyszymy?
– Panie Vaughn – odrzekł Stacey – proszę poznać mojego siostrzeńca, porucznika Daniela Leary’ego. Jest z krwi Bergenów, choć nie nosi naszego nazwiska.
Uścisk dłoni mężczyzny był mocny, nie na tyle jednak, by uznać, że naprawdę starał się zmiażdżyć dłoń Daniela. Leary zmrużył oczy. Vaughn sprawdzał coś znacznie subtelniejszego od siły: próbował ustalić, czy porucznik miałby ochotę spróbować pojedynku z bogatym i ustosunkowanym cudzoziemskim arystokratą.
Daniel uśmiechnął się lekko. W wieku 16 lat zerwał stosunki z ojcem po awanturze tak głośnej, że aż drżały szyby ich miejskiego domu. Po czymś takim ani Delos Vaughn, ani samo Piekło nie było w stanie go przestraszyć. Odpowiedział uściskiem, aż tamten uwolnił jego dłoń.
– Jak sądzę, przedstawiał pan obecną tu oficer łączności jako panią Mundy – kontynuował Vaughn, delikatnie podając jej same czubki palców, dając tym samym do zrozumienia, że nie zamierza próbować popisywać się siłą przed drobną kobietą. – Pozwólcie mi wyrazić swoje zadowolenie z widoku przedstawicieli dwóch najszlachetniejszych domów Republiki, stojących razem w mundurach najpotężniejszej Jej obrony.
Dobór słów nie pozostawiał wątpliwości, iż cudzoziemiec doskonale wiedział, że to mówca Leary ogłosił banicję, która zdruzgotała Konspirację Trzech Kręgów i Mundych z Chatsworth przy okazji. Nie była to wiedza, której można by oczekiwać po mieszkańcu innej planety.
– Delosie, twój harmonogram na ten wieczór… – odezwał się jeden z sekretarzy, ciemnowłosy mężczyzna, starszy od Vaughna, który od początku rozmowy bezustannie kręcił się w pobliżu. – Jeśli mamy zwiedzić…?
Delos Vaughn błyszczał równie niewzruszenie, jak wylot świeżo wyciągniętej ze skrzyni dyszy silnika plazmowego. Tacy ludzie sprawiali, że ich otoczenie martwiło się w dwójnasób.
Teraz Vaughn wzruszył ramionami. Obdarzył Daniela Leary’ego i jego towarzyszy uśmiechem „wiecie, jak to jest”, mówiąc:
– Tak, Tredegarze, nie zapomniałem, że dziś wieczorem spotykamy się na końcowe ustalenia z dostawcą poczęstunków i przedstawicielem Ogrodów. – Po czym zwrócił się bezpośrednio do Daniela: – Poruczniku Leary, może oprowadziłby nas pan po swoim okręcie? Nie chciałbym się narzucać, ale skoro już pan tutaj jest…?
Porucznik nie uważał się za polityka, ale syn Cordera Leary’ego siłą rzeczy musiał się nauczyć, że nic nie jest proste, gdy po obu stronach równania występuje czynnik ludzki. Ta świadomość przydawała mu się również w kontaktach z kobietami.
– Czemu nie, w odmiennych okolicznościach byłbym zachwycony, mogąc pokazać panu Księżniczkę Cecile – odparł z pełnym żalu uśmiechem. – Obawiam się jednak, iż wzywają mnie inne obowiązki. – Wujek Stacey drżał z wysiłku; dzięki Bogu, Adele pomogła mu usiąść z powrotem na wózku. Oficerowie ze świty Vaughna nie wyglądali na zadowolonych, że postawiono nad nimi młodszego porucznika. A w świetle regulacji FRC oficerem dowodzącym Księżniczką Cecile był teraz… – Za to porucznik Mon, tymczasowy kapitan, z radością podejmie się tego zadania – dokończył machając w stronę korwety. – W tej chwili Biuro Floty płaci mi tylko połowę pensji.
Cudzoziemiec wybuchnął śmiechem i ukłonił się, kładąc kres dyskusji.
– Może kiedy indziej posłucham o pana przygodach, poruczniku – powiedział pozwalając kapitanowi Wenslowowi poprowadzić się powoli w stronę trapu. – Jestem dziwnie pewny, że nastąpi to całkiem niedługo. Głównodowodzący waszą flotą nigdy nie pozwoliliby oficerowi o pana dowiedzionych umiejętnościach na zbyt długie bezrobocie.
Mundy energicznie pchnęła wózek w stronę oczekującego czterokołowca; nie wyglądał zbyt okazale w otoczeniu swych większych, bardziej błyszczących braci. Leary obejrzał się przez ramię, samemu ujmując rączki wózka. Vaughn pokonał trap pewnym krokiem, lecz jeden z jego asystentów i dwaj urzędnicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych zamarli na skraju doku niczym trzy posągi.
– Biedny wygnaniec – mruknął Bergen, gdy zbliżali się do pojazdu. – Sprowadzony tutaj w charakterze zakładnika, który zapewni właściwe zachowanie ojca. Strymon nie jest taki zły jak sąsiedni Klaster Selmy – no wiesz, Piracki Klaster – lecz jego życie nie byłoby warte miedziaka, gdyby postanowił teraz wrócić do domu.
– Wygląda na ujmującego człowieka – uznał Daniel, czekając, aż Adele otworzy drzwi. Możliwe, że będzie musiał wnieść wujka do środka; spotkanie z delegacją było dla Stacey’a równie męczące jak cała wycieczka. – Ciekawe, czemu chciał zwiedzić Księżniczkę Cecile?
– Pan Vaughn nie sprawił na mnie wrażenia osoby, która często się nudzi – orzekła obojętnym tonem dawna bibliotekarka, obchodząc pojazd. – Albo bez powodu zbiera informacje. Co daje mi dobry pretekst…
Wujek Stacey zanurkował na siedzenie bez dotykania wyciągniętego ku niemu ramienia Adele. Daniel zabrał się za składanie wózka, by umieścić go w bagażniku.
– …do dowiedzenia się tego i owego o panu Vaughnie – dokończyła.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.