W okolicach końca filmu banda 20 dzielnych wojów na koniach, tudzież malutkich misiach, rozpieprza harcerskim trikiem w rodzaju: – Puk, puk! – Kto tam? – Partyzantka przeciwko Niemcom! – A ilu was jest? – Zwei und dreißig! – No to wchodźcie! siły wielkiego imperium posiadającego armię mniejszą od armii średnio rozwiniętego ziemskiego kraju A.D. 2007, tudzież realizuje iście szatański plan wyłożony na briefingu przed misją: „Ha, zdobyliśmy super tajny plan Gwiazdy Śmierci… Jak zapewne zauważyliście, to po prostu taka duża kulka. W oczy rzuca się wielki czerwony krzyżyk na powierzchni gwiazdy, na którym pisze: «Weak point! Do not shoot here». Nasz szatański plan polega na ładowaniu w ten słaby punkt bez ładu i składu ile tylko wlezie. Ale uwaga! Ponoć ciężko trafić, więc się starajcie!”. Tymczasem Bush – Imperator i Sekretarz Stanu – Darth Rice, nie mogąc dłużej znosić obserwowania z dala przebiegu wojny z rebelią w Iraku, postanawiają wpakować się na najbliższy walk lotniskowiec USS Imperatorski, po czym czekają na przybycie młodego Luke’a bin Ladena juniora w swoim imperial chamber. Wyjawiane są straszne tajemnice rodzinne: - Darth Vader: To ja jestem señorita Penelope, matka ojca brata szwagra kuzyna twojej dawno zmarłej kochanki, która w rzeczywistości żyje w klasztorze pod zmienionym nazwiskiem i jest teraz facetem pracującym jako ogrodnik oraz uwodzącym twojego psa!
– Luke: Jest w tobie tyle dobra! - Leia: Luke, to była cudowna noc, nigdy jeszcze nie miałam takiego chłopa… tylko, co to chciałeś mi wcześniej powiedzieć o moich rodzicach?
– Luke: (leżąc wygodnie i paląc papierosa, z rękami założonymi za głową oraz szerokim bananem na ustach) Aaa, już nieważne… - Yoda: Chewie, złotko, mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość dotyczącą twoich rodziców. Przez szacunek dla ciebie powiem obie zwykłym szykiem zdania. Którą chcesz najpierw?
– Chewbaca: Łuuuuuuuu… – Yoda: Jestem twoim ojcem! – Chewbaca: Kur…, powiedziałem, że najpierw ma iść ta dobra! – Yoda: Ty poczekaj, aż się dowiesz, po kim masz futro i posturę…
Następuje żywiołowa kłótnia rodzinna, która przejdzie do historii: Luke: You are not my father! No! My father is not black! Imperator: Mam pomysł! Zabijmy razem Dartha, to zostaniesz moim nowym przydupasem… Dark Father: Miałem ciężkie dzieciństwo, a teraz mam ciężki pancerz! Chlip, nikt mnie nigdy nie kochał, Padmé zdradzała mnie z Obim i z tym małym zielonym, a matka, którą zostawiłem na kilkanaście lat jako niewolnicę na strasznym, pustynnym zadupiu, miała mnie dokładnie w tym samym miejscu… Po krótkiej burdzie Condoleezza z iście szatańską furią zdradzonej kobiety wyrzuca Imperatora przez ziejącą akurat próżnią dziurę w gabinecie prezydenckim. Niestety, zapomniała podładować sobie rano baterii w rozruszniku serca, w związku z czym kładzie się pod ścianą i następuje scena finałowa: Luke: Którędy do wyjścia? CR: Idź, uciekaj, ratuj się! Luke: To właśnie zamierzam. Tylko powiedz, którędy mam uciekać! CR: Ja tutaj sobie umrę… Luke: Świetny wybór, adios. (Condoleezza umiera) Następuje ostateczne załamanie się Imperium! Na wieść o śmierci prezydenta i sekretarza stanu Imperium rozwiązuje swoje instytucje i rozbraja armię. Cała grupa niszczycieli, która co prawda nie wie jeszcze o śmierci przywódców, ale i tak poczuła zew śmierci, również nagle daje się wysadzić kilkunastu przerdzewiałym motorówkom terrorystów. Ostatnimi rozkazami wysłanymi na wszelkie fronty walk jest Rozkaz 40 i 4: „Dać się zabić pierwszej napotkanej bandzie rebeliantów! Rozkaz wykonać bezzwłocznie, zanim rozpocznie się wielka feta Wyzwolonych Narodów! Wszelkie statki niszczycielskie natychmiast zatopić!”. Wydarzenia te rozpoczynają wieloletni okres prosperity i pokoju w całym byłym Imperium, które można porównać w historii jedynie do sytuacji po śmierci Aleksandra Wielkiego, Dymitriady, obalenia Husajna czy Talibów. Ludzie ponownie mogą z dnia na dzień zaznać wolności, bezpieczeństwa i Jedynej Prawdziwej Amerykańskiej Drogi Demokracji! Sorry, może to było zjadalne jakieś 30 lat temu. Z perspektywy dzisiejszego widza to po prostu śmieszy naiwnością – i paradoksalnie w niej tkwi siła. To jest po prostu momentami tak głupie, że aż fajne. Na dodatek całość jest tak cudownie niewinna w swej nieskażonej dzisiejszymi trendami metamoralnej estetyki mass mediów (którą paradoksalnie sama pomogła wypromować!) i nieświadomej prostocie/prostolinijności, że posiada jakąś magnetyczną siłę, która przyciąga przed telewizor. Niejaką odwrotnością jest nowa trylogia, będąca również dużo spójniejsza na wielu płaszczyznach, która jednak również nie ustrzegła się paru sympatycznych idiotyzmów (zwłaszcza niesławny Epizod pierwszy ze swoim: „Meesa być w filmie, ale także na plakatach, kubkach McDonalda i reklamach chipsów! Meesa być też niewypałem tak wielkim, że meeese zwolnić w kolejnych częściach…”). Sekwencja konwersji z Jasnej Strony na Ciemną wygląda mniej więcej tak: - Anakin jest krnąbrny i niezależny. Jego zew do odrzucania wszelkiego zwierzchnictwa najlepiej obrazuje się w sekwencjach świadczących o prawdziwej dojrzałości i mądrości rycerzy Jedi, jak ta ochrony Amidali. Przydzielony do bycia jej bodyguardem Anakin niczym ostatni kretyn, łamiąc wszelkie zakazy oraz zasady logiki, targa ją na jakieś zadupie, a następnie zostawia samą sobie i zaczyna składać odwlekane przez naście lat wizyty rodzinne.
- Anakin jest dalej krnąbrny i niezależny. Zachowuje jednak wierność Zakonowi Jedi nawet pomimo wyjątkowo kuszących propozycji wyszeptanych na uszko przez starszego, zamożnego i dobrze zadbanego kanclerza podczas romantycznego tête-à-tête w loży operowej („lubię robić rzeczy, które inni mogą uważać za… nienaturalne…”).
- Anakin wciąż krnąbrny i niezależny; również jego wierność Zakonowi utrzymuje się na wysokim poziomie. Cały czas sprzeciwiając się wszystkiemu i wszystkim, najpierw denuncjuje Sitha (którego wreszcie jakimś cudem rozpoznaje, chociaż przez chwilę widz ma wrażenie, że w celu rozpoznania prawdziwej natury Palpatine’a sam zainteresowany będzie musiał sobie na czole namalować czerwoną kredką „JESTEM SHITEM”), a następnie łamie również rozkazy Mistrza Jedi.
Wszystko powyższe było jednak tylko preludium do la grande finale, czyli jednej z najlepiej umotywowanych scen metamorfozy głównego bohatera w historii kinematografii: INT. GABINET KANCLERZA – NOC
Kanclerz rozwala bez mrugnięcia okiem dwóch Jedi. Wchodzi Anakin. Windu z lekkim mrugnięciem okiem rozwala Kanclerza. KANCLERZ Jestem stary, brzydki i nikt mnie nie kocha. Uratuję twoją ukochaną!
Krnąbrny Anakin bez mrugnięcia okiem, a nawet patrzenia, przerabia Windu na sałatkę owocową. KANCLERZ No dobra, kłamałem, nie mam najmniejszego pojęcia, jak uratować twoją ukochaną. Ale jeśli zostaniesz moim bezwolnym sługą, to może w wolnym czasie coś pomyślimy.
Już–nie–tak–krnąbrny–Anakin rozchyla submisywnie pośladki.(©WO) KANCLERZ Goood, goood! A teraz idź gwałcić i mordować swoich mentorów, przyjaciół oraz wszelkie dzieci, jakie tylko spotkasz. ANAKIN Tak, mój panie i władco. KANCLERZ Hmm, tak po namyśle, najpierw chodź klęknąć jeszcze tu na chwilkę. ANAKIN Yes, my master.
The sound of slurping fills in the room. Na szczęście na bzdurność powyższej sceny przygotowuje nas już podobnej klasy scena zmiany ustroju Republiki na Imperium („Panowie, był na mnie zamach. Żeby nie wchodzić w szczegóły, proponuję, aby to uczcić: wprowadzić w całej galaktyce system metryczny, ustanowić becikowie dla rodzących kobiet i wookich, scentralizować gospodarkę, wymienić pieniądz, wprowadzić obowiązkową opiekę zdrowotną, wymienić terakotę w holu parlamentu i zmienić konstytucję tak, aby od tej pory jedynym prawowitym władcą była moja skromna osoba. W celu przyśpieszenia procedury pominiemy dyskusję i głosowanie na ten temat. Możecie już bić brawo!” – cała sala: Brawo! Niech żyje Imperium! Wiwat Gerwazy! Ostatni przy barze płaci rachunki!). Fajnie, że Lucas chciał pokazać wszystkie zmiany w jakiś sensowny sposób, ukazując jakąś ich legitymizację i urealnić je (sam komentarz Amidali dot. sceny upadku demokracji bardzo trafny – taki przyjemny kontrast do lakonicznego Vaderowskiego: „Rozwiązałem parlament, jestem zły i jestem WROGIEM DEMOKRACJI, buhahahahaha!” z EP4), niestety – reżyseria i scenariusz w kluczowych scenach po prostu siada. Nie inaczej jest też w scenach najważniejszych pojedynków. W jednym Yoda rozbraja praktycznie Palpatine’a, jednak wskutek zbyt mocnego uderzenia się w główkę rozpoczyna się w przyspieszonym tempie jego odwlekana od kilkuset lat wszelkimi możliwymi zabiegami odmładzającymi (z maseczkami błotnymi na czele) degrengolada, co prowadzi go do konstatacji, że skoro nie ma Flawless Victory, to raczej się woli poddać i ucieka najbliższymi kanałami z pola walki. Druga ze scen, pomiędzy Obi Wan Kenobim a Anakinem „TySzmatoAmidalaZdradzałaMnieZTobą” Skywalkerem, ma równie sensowne rozstrzygnięcie – w pewnym momencie Obi wykorzystuje po prostu stary trik z rozproszeniem uwagi i sugestią podprogową: Obi: Ha! Wygrałem! Anakin: Ke? Obi: Jestem wyżej niż ty! Anakin: No i co z tego? Obi: Erm… No, to znaczy, że WYGRAŁEM… Anakin: Hmm… Co masz na myśli? Obi: Aaaa, tego, bo wiesz… (korzystając z dezorientacji Anakina, obcina mu kończyny) Buahahaha, frajer! Do tego dochodzi całe multum bzdurnych scen miłosnych z EP2, od których słodkości nawet najzdrowsi widzowie mogą dostać cukrzycy, i co porównać da się tylko z niektórymi opisami nastolatek z GG (O, gruszusia przylatuje do Anakinusia z talerzusia Twojej Amidaleczki Koffaniutkiej :* :* :* ‹CMOK› ‹BUZIAK› ‹BUZIAK2› ‹SEX› ‹SHOWER› ‹LOL2› :* :* :*), opcjonalnie których schematyczność bije na głowę nawet teledyski złotego okresu disco polo połowy lat 90. – vide scena pikniku na polance, gdzie brakuje tylko Obiego na żelu z tanim keyboardem Casio w tle i Anakina stojącego do pasa w trawie wyśpiewującego swoją miłość w rytm radosnego pobrzdękiwania („Bo ja ciem kocham bardziej niż Yodę, bo Ty mnie potrzebujesz bardziej niż Tatooine wodę!”). Całość momentami dorównuje urokiem wysoko budżetowemu pastiszowi w rodzaju Starship Troopers. Z drugiej strony, ciężko uważać poziom tych scen za zaskoczenie – wystarczy sobie przypomnieć, jak ambitnie zaczęto ten wielki romans (siedmioletni Anakin: Ależ ty masz oczy, modre niczym rzeki po wiosennych roztopach, iskrzące się niczym świeżo oszlifowane diamenty, szyję wiotką niczym brzoza na jesieni, temperaturę ciała niczym Kim Basinger w „9 i pół tygodnia”, pośladki niczym Calista Flockhart, dorodne piersi niczym koźlęta pasące się na pustyni, wrodzoną grację niczym piersi Pameli Anderson). Poza tym jednak ciężej się do nowej trylogii doczepić – ona jest raczej wypchana dużą ilością drobniutkich niedorzeczności, które przez to sprawiają spójniejsze wrażenie. No i wreszcie walki są jakkolwiek efektowne czy dynamiczne, co w starej trylogii raczej się, niestety, nie zdarza. Stara trylogia to typowy przykład „dzieła”, które przerosło „mistrza” – był sukces, więc rozwinięto ją w niespójne uniwersum. Jest to opozycja do podejścia np. Tolkiena, który tworzył Śródziemie przez całe życie, a produktem ubocznym były powieści w nim osadzone. Tutaj zaś najpierw stworzono sobie Yodę czy Moc, później film osiągnął status „kultowy”, a dopiero nowe epizody w zasadzie jako tako postarały się pouzasadniać to wszystko, co było spontanicznie w umyśle Lucasa tworzone, a później równie spontanicznie obrosło legendą. Tak czy inaczej powyższe rozważania wziąć należy głównie jako luźne dywagacje na temat niektórych co mniej spójnych fragmentów tych filmów, bowiem analizowanie „SW” to raczej zadanie nie dla krytyka – a socjologa. |