powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXVI)
maj 2007

Polowanie
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Rozdział trzeci
Heris nie miała pojęcia, że dowodzenie jachtem może być tak skomplikowane. Przecież był mały, na pokładzie przebywało niewielu ludzi… W miarę jak przegryzała się przez instrukcje, schematy i rozkłady, zaczynała żałować, że nie zaczęła tego robić kilka tygodni przed pierwszą podróżą. Godziny nie wystarczały. Siedząc przed biurkowym ekranem, klęła pod nosem. Kwatery właścicielki oddzielone od kwater personelu, a to wszystko oddalone od kwater załogi. Cztery pełne i niezależne systemy hydroponiczne: dla załogi, personelu, jedzenia i kwiatów. Kwiatów? Odłożyła to na później. Załoga statku, jej ludzie, odpowiadają za wszystko, co jest związane z układami podtrzymywania życia, a nie za jedzenie dla personelu i kwiaty. To oni utrzymują zasilanie, okablowanie i połączenia komunikacyjne. Jednym z niewielu wspólnych zadań jest zaopatrywanie załogi w jedzenie. Oczywiście nie robi tego osobista kucharka madame, tylko jej asystenci.
W końcu Heris wyruszyła na poszukiwanie kogoś, kto mógłby ją oświecić. Wybrała najstarszego rangą pracownika na pokładzie: Batesa. Nie wchodziła mu w drogę, czego chyba od niej oczekiwano, ale żaden kapitan nie może dobrze dowodzić, nie mając odpowiedniej wiedzy.
– Kto to robi w domu na planecie? – zapytała. Bates wydął wargi i milczał. Postanowiła to przetrzymać. Może i jest lokajem, ale ona jest kapitanem.
– To… się zmienia – powiedział w końcu. – Bardziej niż kiedyś i bardziej niż powinno, jak mówią niektórzy. Pierwotnie wszystkim zajmował się personel domu, chyba że zawaliła się ściana czy coś takiego. Potem domy stały się bardziej stechnicyzowane – kanalizacja, rury z gazem, elektryczność… – Heris nigdy nie myślała, że posiadanie w domu kanalizacji oznacza stechnicyzowanie domu. – Wtedy – mówił dalej Bates – właściciele musieli się uciekać do pomocy zewnętrznych fachowców. Wzywać elektryka czy hydraulika, gdy coś się zepsuło. Niektórzy zatrudniali pracowników, którzy mogliby się tym zajmować, ale większość tych ludzi uważała się za zbyt dobrych, by być u kogoś na służbie.
– Czyli… zazwyczaj są to ludzie z zewnątrz?
– Przeważnie, poza naprawdę dużymi domami. Oczywiście tam, dokąd lecimy, wszystkim zajmuje się personel, ale ma pod swoją opieką całą planetę.
– Cała planeta to jeden dom?
– Tak… Myślałem, że pani wie. Posiadłość lorda Thornbuckle’a to właśnie planeta.
Właściwie to oczywiste, że superbogacze posiadają całe planety… ale myślała o nich jako o posiadaczach ziemskich, a nie właścicielach wszystkiego na planecie – infrastruktury, domów, pracowników. Przypomniała sobie, że ZSK również posiadała kilka planet: jedne dla ich zasobów, inne na bazy szkoleniowe. Czyli to nie różni się tak bardzo od dużej bazy wojskowej. Natychmiast przestały ją dręczyć pytania typu: gdzie kupują jedzenie? Gdzie uczą dzieci?
– Czyli lord… eee… Thornbuckle ma już cały personel pomocniczy? Techników, krety i całą resztę?
– Tak, pani kapitan. Poza sezonem populacja planety nie przekracza dwustu tysięcy mieszkańców, ale w sezonie będzie tam przynajmniej dwa tysiące gości, a to oczywiście oznacza kolejnych dwadzieścia tysięcy członków załóg statków i personelu, wałęsających się po stacjach i domach gościnnych.
Dom gościnny kojarzył się jej z takim miejscem, gdzie żołnierze Floty pili, oddawali się hazardowi i rozrywkom. Sądząc po wyjaśnieniach Batesa, tutaj również była to tania baza dla załóg statków i personelu domowego poza służbą… czyli innymi słowy, miejsce hazardu, picia i rozrywek. Większość bogatych gości przybywających własnymi jachtami zostawiała je zadokowane „na ślepo” przy stacjach (przydział odpowiedniej stacji zależał od ich rangi). Bates twierdził, że wakacje na planecie są przyjemniejsze dla załogi i personelu oraz tańsze niż utrzymywanie dużych stacji orbitalnych, które mogłyby wszystkich pomieścić. Placówka mieściła się na dużej wyspie; tamtejsze kluby, bary, miejsca rozrywki – to było wszystko, czego mógł chcieć personel na wakacjach.
– Nie ma żadnych burd? – zapytała Heris, pamiętając zachowanie żołnierzy. – Nie potrzeba żadnych… – Jak oni nazwaliby patrole naziemne? – Żadnych służb porządkowych?
– Jest milicja – wyjaśnił Bates, krzywiąc się z niesmakiem. – Oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy nie potrafią się zachować, dlatego ktoś musi pilnować porządku. To zrozumiałe, że na wyspie normalna struktura dowodzenia… nie obowiązuje. Na przykład ja nie byłbym odpowiedzialny za to, że któryś z młodszych ogrodników z tego statku wpakował się w kłopoty. Może milady miałaby inne zdanie i coś by mi później powiedziała, ale nie milicja. Widzi pani, my wszyscy mamy tam swoje miejsca.
Bary dla szeryfów, podoficerów i oficerów, pomyślała Heris i wywołała listę oddziałów gildii kapitańskiej. Znalazła jeden w domu gościnnym. Czyli od niej też będą oczekiwać, że przesiedzi sezon łowiecki w towarzystwie innych kapitanów jachtów. Czemu miałoby to być gorsze od spędzania czasu na przepustce z oficerami Floty? Znała odpowiedź, ale szybko ją odrzuciła. Wstąpiła do gildii kapitańskiej i chwilowo nic więcej nie mogła zrobić.
– Przypuszczam – powiedziała, przyglądając się uważnie Batesowi – że gdyby… pojawił się jakiś problem… ze strony personelu, zostanę o tym poinformowana?
– Tak, kapitan Serrano. – Uśmiechnął się do niej, wyraźnie zadowolony. Nie rozumiała powodu jego uśmiechu.
– To wszystko bardzo się różni od sytuacji w Zawodowej Służbie Kosmicznej – rzuciła, żeby zobaczyć jego reakcję.
– Tak, pani kapitan, niewątpliwie. – Jego uśmiech poszerzył się. – Różni się nawet od sytuacji w większości cywilnych domostw. Lady Cecelia lubi robić wszystko po swojemu.
Tego Heris sama się domyśliła na widok lawendowego pluszu. Może służący w rodzaju Batesa czerpali przyjemność z dziwactw swoich pracowników, ale ona nie. Jeszcze nie.
– Muszę pana ostrzec – poinformowała go – że zamierzam przeprowadzać takie same ćwiczenia ratunkowe, jak na pokładzie okrętu wojennego. Rozumie pan, to kwestia bezpieczeństwa. Czy… eee… personel odbywa na pokładzie sesje treningowe?
– Normalnie nie, choć mamy przydzielone miejsca i obowiązki na wypadek różnych sytuacji awaryjnych. Kapitan Olin nigdy nie uważał tego za konieczne. – Heris wyczuła w głosie Batesa lekki niesmak, choć nie wiedziała, czy to dotyczy kapitana Olina, czy jej propozycji.
– Obawiam się, że kapitan Olin miał dziwactwa zupełnie nie pasujące do kapitana statku kosmicznego – rzekła, po czym zdała sobie sprawę, jak dziwnie to zabrzmiało. Dziwactwa sugerowały działania związane z przedmiotami pochodzącymi z katalogów w rodzaju Pasjonaci i Wyobrażenia. Jedyna znana jej osoba wyrzucona ze Służby z powodu „dziwactw” – brała udział w tym sądzie wojennym – upierała się przy dzieleniu swoją fascynacją przewodami kanalizacyjnymi i elektrycznymi z ludźmi, których ten temat wcale nie interesował. Teraz przypomniała sobie nagle, że oskarżony lubił też napychać sobie usta piórami. Była pewna, że dziwactwa kapitana Olina były raczej natury etycznej, a nie zmysłowej.
Bates już się nie uśmiechał.
– I te ćwiczenia będą… niezapowiedziane?
– Tak. Przykro mi, zdaję sobie sprawę, że to niewygodne, ale nigdy nie wiadomo, kiedy może pojawić się prawdziwe niebezpieczeństwo, dlatego ćwiczenia muszą być niespodziewane. W ten sposób możemy się dowiedzieć, co jest nie tak, i lepiej się przygotować. – Urwała. – Ale gdyby chciał pan najpierw urządzić treningi, mogę poczekać z ćwiczeniami. Niezbędnym minimum jest wyznaczenie każdemu członkowi personelu stanowiska awaryjnego, gdzie będzie bezpieczny i jednocześnie nie będzie przeszkadzał załodze w jej zadaniach. Idealnie byłoby, gdyby personel mógł czasem pomagać załodze, na przykład sprawdzać, czy śluzy awaryjne są zamknięte, czy system wentylacyjny działa zgodnie ze specyfikacją i tym podobne.
– A co z lady Cecelią i jej gośćmi?
– Oni również muszą mieć bezpieczne stanowiska awaryjne. Muszą przećwiczyć ewakuację tak samo jak wszyscy inni. Gdyby coś się przydarzyło – choć to mało prawdopodobne – musimy wiedzieć, gdzie są i jak ich ratować.
– Rozumiem. – Bates był zdumiewająco ponury, jakby nigdy wcześniej nie pomyślał o niebezpieczeństwach grożących w czasie podróży kosmicznych. – Czy są na to jakieś standardowe procedury?
– Wy… nigdy nie przeszliście żadnego szkolenia?
Wyglądał na niezadowolonego, ale zdeterminowanego.
– Nie, kapitan Serrano. Z tego, co wiem, żaden z kapitanów lady Cecelii nigdy nie urządzał ćwiczeń, które obejmowałyby personel, właścicielkę lub jej gości.
Heris zdołała nie jęknąć, choć w środku aż się spieniła na myśl o niekompetencji kapitanów. Czy nie mieli żadnej dumy zawodowej?
– W takim razie najlepiej będzie, jak z nią porozmawiam, prawda? – powiedziała łagodnie. – Jeśli nie zdaje sobie sprawy z wagi tych ćwiczeń, może panu bardzo utrudniać życie. A później, jeśli będzie pan miał czas… może moglibyśmy popracować nad ustaleniem zadań dla personelu.
Bates odprężył się i uśmiechnął. Heris wzięła od niego listę stanowisk personelu oraz ich specjalizacji i wróciła na swoją stronę statku, starając się nie kląć głośno.
Zgodnie z wymogami przepisów, baza danych jachtu zawierała pełny tekst standardowych procedur awaryjnych dla załóg i pasażerów. W tej chwili Heris uznała personel za równy pasażerom. Zdecydowała się wydrukować kopię – będzie imponująco gruba, z pieczęcią Komisji Transportu na okładce – i przekonać lady Cecelię, że to nie są tylko jej zachcianki.
Ostatni raz plik otwierano – właściwie wcale nie powinno jej to dziwić – w dniu wypuszczenia jachtu ze stoczni. Przez te wszystkie lata… Jej żołądek zwinął się na myśl o różnych możliwych sytuacjach. Nie, nie powinna oczekiwać, że lady Cecelia bądź jej koszmarnie niekompetentny personel zaliczą ćwiczenia awaryjne, zanim nie zapoznają się z instrukcjami. Zaczęła się zastanawiać, jak wygląda właściwa procedura – o ile taka istnieje – poinformowania bogatej właścicielki, że jej statek od lat jest bardzo niebezpiecznym miejscem.
Wydruk wylądował na podajniku. Wzięła go do ręki. Pieczęć Komisji Transportu wyglądała mniej imponująco, niż się spodziewała, ale księga i tak miała swoją wagę. Zajrzała do środka, krzywiąc się na urzędowy język. Był równie koszmarny jak wytyczne Floty. Wszystko to, co nieistotne, wypisano z najdrobniejszymi szczegółami, łącznie z wymaganiami co do sposobu udokumentowania wykonania, a sprawy najważniejsze ukryto w ogólnikach. Na przykład jak wysoko nad poziomem pokładu należy umieścić znaki ostrzegawcze, jaka powinna być wielkość liter, ich kolor… Znieruchomiała. Znaki ostrzegawcze? Jakie znaki ostrzegawcze?
Przeskoczyła do spisu treści i wyszukała rozdział wymagane oznaczenia i kary za brak oznaczeń. Pomimo aktualnych nalepek inspekcyjnych Sweet Delight brakowało przynajmniej pięćdziesięciu pozycji – i to tylko z pierwszej strony instrukcji. A kary, gdyby to zostało zauważone przez inspekcję, byłyby zdumiewająco wysokie. Na przykład pasażerowie powinni mieć dostęp do tej instrukcji oraz wykazu indywidualnych procedur awaryjnych dla jednostki. Wiedziała, że taki wydruk nie istnieje.
– Ale za to jest – wymamrotała – ten głupi fioletowy plusz.
– Kapitanie? – Heris obejrzała się. Koło drzwi stał Gavin z przepraszającą miną. – Pukałem – poinformował – ale pani chyba nie słyszała.
– Przepraszam, panie Gavin – odpowiedziała. – O co chodzi?
– O te oceny załogi, o które pani pytała. Nigdy nie robiliśmy czegoś takiego, kiedy dowodził tu kapitan Olin. Nie do końca jestem pewien, czego pani chce…
Heris miała ochotę odpowiedzieć, że jego głowy na talerzu, ale tak naprawdę wcale nie był najgorszy z nich wszystkich.
– Panie Gavin, chciałabym się dowiedzieć, jak pańskim zdaniem radzą sobie wszyscy członkowie załogi: czy znają swoje obowiązki i czy właściwie się z nich wywiązują?
Pewnie zrobiłby ponurą minę, gdyby tylko miał dość odwagi.
– Jak dotąd lady Cecelia zawsze była z nich zadowolona – powiedział. – Jeśli nie dochodzą do niej żadne narzekania…
– Panie Gavin, nie można powiedzieć, że lady Cecelia ma odpowiednie kwalifikacje, aby ocenić umiejętności nawigatora lub inżyniera, prawda? To moje zadanie, ale ponieważ jestem tu nowa, proszę o pańską pomoc. Teraz to jest pańskie zadanie.
– Ale… Cóż, pani kapitan, wszyscy muszą wiedzieć, że to robię.
– Muszą?
– I nie lubię mówić rzeczy, które, wie pani… Ktoś nowy, tak jak Sirkin, to co innego, ale pozostali… Latamy razem od bardzo dawna i nie chcę ranić niczyich uczuć. Nie żeby coś źle robili, ale pani chce ich ocen…
Heris pozwoliła sobie na gniewne spojrzenie.
– Panie Gavin, jest pan oficerem na tym statku, pełnił pan funkcję zastępcy kapitana Olina, tak jak teraz jest pan moim zastępcą. Pańskim obowiązkiem jest stawianie na pierwszym miejscu bezpieczeństwa statku, a przyjaźni na drugim. Nikogo nie musi ranić fakt, że zostanie przez pana oceniony. Nie ma w tym niczego wstydliwego, jeśli tylko ogólna sprawność jest zadowalająca. Ale jeśli nie czuje się pan na siłach wypełniać swoich obowiązków…
– To nie to – zaprotestował.
– Bardzo dobrze. W takim razie oczekuję, że pańskie oceny wylądują na moim biurku w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Bardzo źle się stało, że kapitan Olin nie przeprowadzał regularnych ocen, by załoga zdawała sobie sprawę, jak bardzo jest to ważne, ale skoro tego nie robił, teraz pan będzie musiał wykonać to zadanie.
– Tak, pani kapitan – odparł, ale nie ruszył się do wyjścia. Nadal stał z ponurą miną.
– Ma pan jeszcze jakiś problem? – zapytała po dłuższej chwili Heris.
– Cóż… Chodzi o te alarmy ćwiczebne, o których pani wspominała. Muszę wiedzieć, kiedy je pani planuje, żeby wszystko przygotować.
Heris ledwie powstrzymała się przed walnięciem czołem w biurko.
– Panie Gavin, cały sens alarmów ćwiczebnych polega na tym, że nie są planowane. Awarie też nie są planowane. Spodziewa się pan, że wszechświat da panu znać, kiedy będzie zamierzał przebić kamieniem kadłub statku?
– Cóż… Nie, ale to nie to samo…
– To jest to samo, jeśli ćwiczenia mają mieć jakiś sens. Gdyby pan wiedział, że coś ma pójść nie tak, oczywiście by się pan przygotował. Tak jak ja. I wszyscy inni. Czy widział pan na stacji raport o Flower of Sanity? – Gavin kiwnął głową. – No to pamięta pan, że tam napisano, że to wyszkolenie załogi i procedury awaryjne pozwoliły im uratować wszystkich pasażerów, choć zdarzyło się to wtedy, gdy większość załogi była po służbie? Jestem pewna, że wszyscy pasażerowie – i nawet załoga – narzekali na nieplanowane ćwiczenia alarmowe, ale to właśnie dzięki nim nauczyli się działać w sytuacjach awaryjnych.
– Rozumiem, ale… to duży statek, komercyjny liniowiec. Nasz to tylko mały jacht. To niemożliwe, by…
Heris znów mu przerwała.
– Proszę sobie wyobrazić, że spięcie spowodowało pożar w skrzynce numer siedemnaście. Co nadal działa w tym przedziale – w biurze kapitana?
Wbił w nią zdziwione spojrzenie.
– Cóż, musiałbym spytać Finniego, ale myślę…
– Nie ma czasu na myślenie, panie Gavin. Jest tylko czas na działanie. Skrzynka siedemnasta zawiera bezpieczniki dla nieparzystych pomieszczeń w tym korytarzu, świateł górnych w pomieszczeniach z bezpiecznikami w skrzynce osiemnastej i gniazdek elektrycznych we wszystkich łazienkach w tym korytarzu. A ponieważ ze skrzynką siedemnastą są połączone jeszcze trzy inne, pożar ma duże szanse zniszczyć również skrzynki numer szesnaście, osiemnaście i dziewiętnaście. To oznacza wyłączenie wszystkich dmuchaw w kajutach załogi, wszystkich górnych świateł, gniazdek ściennych, świateł w korytarzach i terminalach komunikacyjnych, ponieważ wszystkie terminale pokojowe zasilane są ze skrzynki dwudziestej. Tutaj jest ciemno, panie Gavin, i gdzieś na pokładzie szaleje pożar. Czy pan chociaż wie, czy drzwi się otworzą?
– Nie… Nie wiedziałem…
– I dlatego właśnie, panie Gavin, przeprowadzamy alarmy ćwiczebne. Żebyśmy nie wylądowali odizolowani w ciemnych, pozbawionych powietrza pomieszczeniach, z szalejącym gdzieś pożarem. – Zanim zdążył coś powiedzieć – a w tej chwili wszystko wywołałoby jej wściekłość – rzuciła w niego swoją kopią wydruku instrukcji. – Proszę, niech pan zacznie od przeczytania tego. Wydrukuję dodatkowe kopie i oczekuję, że razem z szefami sekcji dokona pan w ciągu czterdziestu ośmiu godziny odpowiednich modyfikacji. – Mężczyzna był zbyt wstrząśnięty, by zareagować, wziął tylko księgę i wyszedł. Heris przyglądała się, jak zamykają się za nim drzwi, po czym potrząsnęła głową. Bycie kapitanem na jachcie starej damy okazało się znacznie gorsze, niż sądziła.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.