powrót do indeksunastępna strona

nr 04 (LXVI)
maj 2007

Polowanie
Elizabeth Moon
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
Heris słyszała, że od kapitanów jachtów – inaczej niż na regularnych liniach – oczekuje się dotrzymywania gościom towarzystwa, schlebiania im i nadskakiwania. Ona jednak nie zamierzała współpracować, jeśli o tym właśnie myślała lady Cecelia. Jasno da do zrozumienia, że jest kapitanem, a nie artystką. Ponieważ na jednostce nie ma osobnej mesy dla oficerów, będzie jeść przyzwoite kosmiczne posiłki w swojej kwaterze.
Cecelia z kolei słyszała od swojej siostry, że kapitanowie Floty są zimni, brutalni i gruboskórni (co zapewne znaczyło, że nie padali na kolana przed jej urodą). Sama czerpała zbyt dużą przyjemność z posiłków, by zapraszać na nie nudziarza.
• • •
Pierwszego wieczoru podróży Heris zjadła kolację w swojej kabinie, studiując przy tym stos raportów konserwacyjnych i sprawnościowych. Kucharz przygotował zdumiewająco smaczny posiłek – spodziewała się bezbarwnego konserwowego jedzenia, a tymczasem mogłaby się założyć, że chrupiące liście sałaty nigdy nie były w zamrażarce. Brakowało jej mesy oficerskiej, ale obecni na pokładzie Sweet Delight oficerowie raczej nie zapowiadali się na interesujących towarzyszy posiłku.
Dobrze, że lady Cecelia nie skąpiła na świeżym jedzeniu i jakości obsługi technicznej. Heris pokiwała głową nad ekranem pełnym danych. Wśród wszystkich dostawców nie znalazła ani jednego o podejrzanej reputacji. Jeśli lady wynajmowała niekompetentnych pracowników, to raczej nie z pobudek ekonomicznych. Kwoty na rachunkach wystarczyłyby na pokrycie kosztów wyposażenia i przeglądów znacznie większego i groźniejszego statku niż jacht, ale Heris podejrzewała, że część pieniędzy szła na kosmetykę w rodzaju dekoracji. To przypomniało jej, że powinna powiedzieć lady Cecelii o konieczności zdarcia pluszowych osłon rur i przewodów.
Zrezygnowała z kremowego deseru, zadowalając się kolejnym kawałkiem miętowego selera, potem wsunęła tacę do podajnika zwrotnego i wywołała dane z kolejnego przeglądu. Jak dotąd – jeszcze sobie nie pozwalała myśleć o przyszłości – nic się nie zepsuło.
• • •
– Podejrzewam, że oczekujesz od nas ubrania się – burknął Ronnie. Leżał rozciągnięty na leżance do masażu, a jego zgrabne ciało wciąż ociekało potem po ćwiczeniach na przyrządach gimnastycznych. Cecelia spojrzała na niego krzywo – sama miała ochotę na masaż, ale nie na lepkich poduszkach, które po sobie pozostawi. Kiedy wybierała luksusową skórzaną tapicerkę, nie przypuszczała, że będzie kiedyś musiała się nią dzielić. Sprzedawczyni wspomniała o tym potencjalnym problemie, ale zbyła to wzruszeniem ramion. Teraz była zirytowana, jakby wina wcale nie leżała po jej stronie.
– Tak – oznajmiła. – I pospieszcie się, jedzenie nie zrobi się lepsze od czekania.
– Dziękuję, lady Cecelio – powiedziała Raffaele. Wyglądało na to, że ta szczupła i ciemnoskóra dziewczyna – choć nie aż tak jak kapitan Serrano – jest towarzyszką George’a. – Ci młodzieńcy nigdy nie ubraliby się przyzwoicie, gdyby ich pani nie zmusiła, a jeśli oni tego nie zrobią, my też nie możemy.
– Czemu? – Nie miała nastroju na trzymanie się konwenansów. Zauważyła, że dziewczyny wymieniły spojrzenia.
– Po prostu głupio bym się czuła, to wszystko. Ja w czerwonej sukni i chłopcy w szortach?
Cecelia zachichotała.
– Jeśli masz się czuć głupio tylko dlatego, że jakiś pacan nie dorasta do twoich oczekiwań, to będziesz miała ciężkie życie. Zakładaj to, co chcesz, i zignoruj ich.
Nastąpiła kolejna wymiana spojrzeń. Zanim któraś z dziewcząt zareagowała, odezwał się Ronnie.
– Ty właśnie to robisz – i dlatego nigdy nie wyszłaś za mąż i żyjesz samotnie na tym żałosnym stateczku!
Cecelia zmiażdżyła go wzrokiem.
– Po to mam pieniądze i pozycję – niezależną od sojuszników – by robić to, co chcę, i dlatego mogłam ci pomóc, gdy wpakowałeś się w to łajno. Pewnie nie wiesz, że pierwotnie zaproponowano twojemu ojcu, żeby wepchnął cię na rudowiec do Versteen?
– Nie zrobiliby tego! – Ronnie sprawiał wrażenie przerażonego.
Cecelia wzruszyła ramionami.
– Nie zrobili, ale głównie dlatego, że znalazłam się pod ręką i dałam się przekonać. Gdyby twoja matka… Cóż, nieważne. Chodzi mi o to, że gdybym była zwyczajnym członkiem tej rodziny i wyszła za mąż za jakiegoś odpowiedniego człowieka, raczej nie mogłabym cię zabrać. Nieustannie traktujesz to jak swego rodzaju wygłup, ale zapewniam cię, że większość mężczyzn – dorosłych, takich jak twój ojciec i jego przyjaciele – uważa fakt nadużycia zaufania kobiety za hańbę, pomijając już implikacje polityczne. – Ronnie zaczerwienił się. – A teraz idź i zrób z siebie cywilizowane towarzystwo do kolacji. Was także to dotyczy, młode damy. Nie uważam, aby stroje, które nosicie na przyjęciach z rówieśnikami, były odpowiednie. – Właściwie nie miała pojęcia, w co ubierały się we własnym towarzystwie, ale doskonale pamiętała siebie w wieku dwudziestu trzech lat.
Kiedy wyszli, Cecelia pomacała leżankę do masażu i wzdrygnęła się. Zdecydowanie zbyt mokra. Skierowała na nią suszarkę, ale potem zrezygnowała z masażu i postanowiła zamiast tego popływać. Ekran prywatności – płynny kryształ przełączany wyłącznie od środka – odizolował ją w mlecznej kopule, na którą wysłała projekcję nisko zwieszonych drzew. Włączyła system udźwiękowienia basenu i zsunęła się do wody przy pierwszych dźwiękach Księżycowego przypływu Delisanade’a. Być może pozostali uznaliby jej wybór za zbyt sztampowy, ale ona potrzebowała tych powolnych dźwięków do rozładowania napięcia. Otoczyła ją woda. Pozwoliła ciału i myślom połączyć się z wodą i muzyką, płynąc leniwie w rytm dźwięków.
Kiedy poczuła, że zaczyna się odprężać, rozległ się brzęczyk zegara i głos Myrtis przypomniał jej, że pora się ubrać.
– Brzydkie słowa, brzydkie, brzydkie słowa. – Tak mówiła w dzieciństwie, zanim jeszcze nauczyła się jakichś przekleństw. Bolał ją żołądek. Gdyby nie Ronnie i jego banda, odłożyłaby kolację do czasu, aż ona będzie gotowa – i nikt nie będzie jej przeszkadzał. A jej leżanka do masażu nie zostałaby przepocona. Wyszła z basenu, rozchlapując wodę, i odruchowo wyłączyła ekran prywatności, po czym zdała sobie sprawę, że mając na pokładzie gości, powinna być ostrożniejsza. Na szczęście wszyscy poszli się ubierać – żadne z nich nie wróciło tu, by zadać jej jakieś głupie pytanie. Nie żeby sami nie pływali nago, ale nie miała ochoty wystawiać swojego ciała na porównanie z ich młodymi ciałami.
Włożyła podgrzany szlafrok i stała nieruchomo, czekając, aż Myrtis wytrze jej włosy. Potem wsunęła nogi w ciepłe kapcie, wzięła podgrzany ręcznik i ruszyła do swojego apartamentu, wycierając po drodze wilgotne jeszcze włosy. Ostatnio zrobiły się rzadsze i szybciej schły – nie lubiła suszarek i wolała raczej pójść na posiłek z wilgotnymi włosami niż skorzystać z suszenia.
Myrtis rozłożyła już w sypialni jej ulubioną wieczorową suknię z bogatego złotobrązowego shi-jedwabiu z koronką w kolorze kości słoniowej. Cecelia pozwoliła pokojówce wytrzeć jej ciało, nasmarować olejkami i wypudrować, a potem pomóc jej w założeniu sukni. Myrtis, w przeciwieństwie do Aublice, jej pierwszej pokojówki, nigdy nie widziała jej młodego ciała. Traktowała Cecelię z profesjonalną poprawnością i sympatią osoby, która od piętnastu lat pracuje dla tej samej pracodawczyni i ma nadzieję pracować jeszcze całe lata. Potem Cecelia usiadła i Myrtis rozczesała jej krótkie włosy z pasmami czerwieni i siwizny oraz założyła wyszukany naszyjnik z bursztynów i emaliowanej miedzi, dzięki któremu koronki wyglądały jeszcze delikatniej. Te dziewczęta mogą być o pięćdziesiąt lat młodsze, ale bez wątpienia rozpoznają projekt Marice Limited i wywrze to na nich odpowiednie wrażenie. Nie będą wiedziały, że naszyjnik zaprojektował specjalnie dla niej sam Marice, ani czemu to zrobił… ale to nie ma znaczenia.
• • •
Pieczeń drobiowa pachniała tak, że spięty żołądek Cecelii zaraz się rozluźnił. Rozejrzała się wokół i skinęła głową Batesowi. Ruszyła obsługa składająca się z ludzi i automatów. Człowiek podawał plastry pieczonej piersi i sosjerkę, ale okruchy znikały bez ingerencji ludzkiej ręki.
– Czy cały czas jada pani w ten sposób, lady Cecelio? – zapytała Bubbles. Cecelia pomyślała, że trzeźwa i wyleczona z kaca dziewczyna jest całkiem ładna, tyle że jej suknia wyglądała tak, jakby miała pęknąć po następnym kęsie. Wcale nie była taka pulchna – to suknia była za ciasna. Jasnozielony kolor podkreślał białą skórę i blond loki, choć zupełnie nie pasował do ciemnoczerwonej sukni Raffaele. Trzecia dziewczyna, Sarah, przystroiła się w błękit, który wyglądałby całkiem dobrze, gdyby nie jedwabny materiał w wytłaczane łuski – dzieło d’Albianian.
– Tak – odpowiedziała Cecelia. – Czemu nie? Kucharz jest geniuszem, stać mnie na to, więc…
– Proszę opowiedzieć nam o swojej nowej kapitan. Czemu wybrała pani oficera Floty Kosmicznej?
– Czemu można ją było zatrudnić? – dorzucił wstrętny George. Był mniej przystojny od Ronniego, co Cecelii nie przeszkadzało, ale błyszczał tak, jakby go pomalowano lakierem, a to sprawiało, że mu nie ufała.
– Mój poprzedni kapitan bardzo mnie rozczarował – wyjaśniła, jakby mieli prawo pytać. Zawsze łagodniała przy dobrym jedzeniu, co zresztą było jednym z powodów, dla których pilnowała, by go nie zabrakło. Nie zamierzała się przyznać, że gdyby kapitan Olin trzymał się jej harmonogramu, już dawno by stąd odleciała i nie byłaby dostępna w chwili skazania Ronniego na wygnanie. Po co tracić dobrą amunicję? – Chciałam większej skuteczności – wyjaśniła między kęsami, każąc im czekać. – Lepszego dowodzenia. Wszyscy przychodzili do mnie i narzekali na różne rzeczy albo załoga kłóciła się z personelem. Pomyślałam, że oficer Zawodowej Służby Kosmicznej – wyraźnie zaakcentowała te słowa – będzie wiedział, jak utrzymać dyscyplinę i wypełniać moje polecenia.
– Zawodowi mają fioła na punkcie dyscypliny – zauważył George tonem osoby uważającej to za niedorzeczność. – Pamiętasz, Ronnie, jak Currier się przeniósł? Nie wytrzymał sześciu tygodni. Te wszystkie bzdury… Przecież całe to stawanie na baczność, salutowanie i sprzątanie niczego nie daje.
– No nie wiem… – Buttons, średni syn Bunny’ego, był zdumiewająco podobny do ojca, gdy pocierał nos kciukiem. Cecelia uznała, że chodzi raczej o gest, a nie rysy twarzy. Wąski nos i karmelowe włosy odziedziczył bowiem po matce. – Nie da się niczego osiągnąć bez dyscypliny… – I tak samo jak matka, w każdym sporze stawał zawsze po drugiej stronie, pomyślała Cecelia. Kiedy była dziewczyną, było to nawet zabawne, ale jako żona Bunny’ego wywołała parę skandali towarzyskich, wybierając zdecydowanie nieodpowiednie chwile, aby zauważyć, że nie wszyscy się zgadzają. Cecelia wciąż pamiętała incydent z nożami do ryb. Ciekawa była, do którego z rodziców podobna jest Bubbles.
– Nie chodzi mi wcale o dyscyplinę. – George przerwał mu, jakby miał prawo, a Buttons wzruszył ramionami, najwyraźniej do tego przyzwyczajony. – Chodzi o tę niedorzeczną tresurę, którą zawodowi nazywają dyscypliną. Nie mam nic przeciwko testom sprawnościowym i egzaminom kwalifikacyjnym – przy obecnej technice nawet najlepsze rodziny mogą czasem wyprodukować bezmózgich cudaków. – Cecelia pomyślała, że sam stanowi tego najlepszy dowód. – Ale… – kontynuował George, nieświadomy opinii gospodyni, zbyt uprzejmej, by ją głośno wyrazić – naprawdę nie widzę żadnego powodu do trzymania się archaicznych form zachowań wojskowych, nie mających żadnego odniesienia do współczesnych działań wojennych.
Tym razem Buttons tylko wzruszył ramionami znad swojego talerza. Na jego twarzy malował się zachwyt typowy dla większości gości Cecelii, którzy po raz pierwszy zetknęli się z geniuszem jej kucharza. George rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnego rozmówcy, ale stwierdził, że wszyscy zajęli się posiłkiem, więc niedbale wzruszając ramionami, także zabrał się do jedzenia.
Reszta kolacji minęła we względnej ciszy. Po pieczeni drobiowej przyniesiono sałatkę ze świeżych warzyw w mocno schłodzonym sosie przyprawionym pietruszką; było to ulubione danie Cecelii, którym nieodmiennie zaskakiwała swoich gości. Wyjaśniała im, że budzi w ten sposób uśpione wcześniej przez pieczeń podniebienia. Następnie pojawiły się chrupkie plastry odległego potomka ziemniaka, każdy na rozecie z krewetkowego purée. Sztuka, której nie potrafił chyba nikt poza jej kucharzem, polegała na lekkim podgotowaniu ziemniaków przed usmażeniem, tak by na zewnątrz były prawie chrupkie, a w środku puszyste. Zauważyła, że młodzi ludzie poprosili o dodatkowe porcje ziemniaków i pieczeni. W końcu Bates przyniósł drobne ciastka nadziewane doskonale przyprawionymi owocami, a wszystko to polane sosem czekoladowym i cynamonowym. Po jednym dla każdego, choć Cecelia wiedziała, że później będzie na nią czekało jeszcze kilka ciastek, bezpiecznie ukrytych przed młodymi ludźmi.
Starannie smakując swoje ciastko, Cecelia zauważyła, że pełne żołądki wyraźnie ich rozleniwiły. Wyglądali teraz tak, jakby mieli ochotę rozciągnąć się w fotelach i na kanapie. Nie w mojej jadalni, pomyślała i uśmiechnęła się. Na coś w końcu przydały się eleganckie, ale niewygodne krzesła, które wmusił jej rekomendowany przez Berenice projektant.
Cecelia nie znała aktualnych trendów młodzieżowej mody i wcale jej to nie interesowało. Za czasów jej młodości wielkie rodziny podtrzymywały zwyczaj spędzania czasu po kolacji osobno przez kobiety i mężczyzn. Nie podobało jej się to i na własnym jachcie nie przestrzegała takich zwyczajów – albo zapraszała wszystkich gości do kontynuowania rozmów w salonie, albo wymawiała się i znikała, pozwalając im robić to, na co mieli ochotę.
Tego wieczoru, mając za sobą dobry posiłek, poczuła się wystarczająco udobruchana, by poświęcić młodym ludziom jeszcze trochę czasu. Może dobrze nakarmieni i wyleczeni z kaca okażą się zabawni, może usłyszy jakieś nowe plotki, ponieważ żadne z nich nie wykazywało w tym względzie najmniejszej powściągliwości.
– Przejdźmy do salonu – zaproponowała, wstając. Młodzi ludzie wstali, tak jak powinni, ale Ronnie zmarszczył czoło.
– Jeśli pozwolisz, ciociu Cecelio, wolałbym raczej obejrzeć program. Mamy ze sobą własne kostki. – Ciemnoskóra dziewczyna, Raffaele, otworzyła usta, jakby miała zaprotestować, ale zaraz je zamknęła.
– Proszę bardzo. – Cecelia usłyszała chłód we własnym głosie. Będą ją obrażać? Na jej własnym jachcie? Nie zniży się do tego samego, ale im nie zapomni. Buttons ponownie próbował interweniować.
– Poczekaj, Ronnie… Naprawdę powinniśmy…
– Nie szkodzi – rzuciła Cecelia, machając dłonią. Temperament, za który zawsze obwiniała swoje rude włosy, wrócił pod kontrolę. – Jestem pewna, że macie rację, zanudzilibyście się tylko rozmową ze staruszką. – Odwróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając ich samych. Przynajmniej nie będzie musiała spędzać więcej czasu w tym obrzydliwym lawendowym pomieszczeniu. Przez chwilę bawiła się myślą o ponownym urządzeniu jachtu i obciążeniu rachunkiem siostry, ale szybko wracający po napadach złości rozsądek przypomniał jej, że byłoby to niedorzeczne. Tak jak wtedy, gdy pokłóciły się z Berenice, a później odkryły, że ich bracia zainstalowali w pokoju podsłuch, dzięki czemu dostarczyły rozrywki całej bandzie małych chłopców. Prychnęła i potrząsnęła głową. Tym razem miała prawo do złości, nie była przygotowana na śmiech.
Rozpoznając objawy burzy, Myrtis włączyła jej ulubioną muzykę i czekała, gotowa zdjąć jej biżuterię. Cecelia uśmiechnęła się do niej w lustrze, gdy sprawne palce pokojówki rozpinały naszyjnik.
– Młodzież woli oglądać kostki rozrywkowe – oznajmiła. – Przypuszczam, że będę czytać do późna. – Tak naprawdę miała ochotę podpiąć się do systemu i udać się na długą, męczącą jazdę, ale to oznaczałoby kolejną kąpiel na ochłodę, a podejrzewała, że młodzi ludzie nie położą się spać zbyt wcześnie. Kiedy Myrtis podała jej wytłaczany szlafrok, wsunęła się w niego i przeszła do swojego gabinetu. Tutaj, przy zamkniętych drzwiach i włączonym wieczornym oświetleniu solarium, mogła wyciągnąć się w ulubionym fotelu i przyglądać się nocnemu życiu. Dwie jaszczurki wiatrakowe splotły się wokół pierzastej paproci ze wzniesionymi do góry skrzydłami, drżącymi i lśniącymi delikatnymi barwami. Dwa miniaturowe konie zanurzyły głowy w rzeźbionej fontannie, by napić się wody. Oczywiście nie były prawdziwymi końmi, ich geny wywodziły się z innych gatunków. W słabym świetle raz wyglądały całkiem realnie, a raz magicznie, w zależności od jej nastroju.
Coś przemknęło pośród pełnego cieni maleńkiego lasu. To zanurkowała sere-sowa. Potem ptak przysiadł ze szponami zaciśniętymi na ofierze, wpatrując się srebrnymi oczami w sieć srebrzystych pnączy, których nawet on nie odważył się przebyć. Maleńkie konie uniosły głowy, rozdymając szeroko nozdrza. Spłoszyły się, ale wróciły do wody, gdy sowa zaczęła się pożywiać. To Kass i Vikka, pomyślała Cecelia. Jej ulubiona klacz ze swoim roczniakiem. W dziennym świetle klacz miała złotomiodowy grzbiet z brązowymi plamami, biały brzuch i ciemną grzywę. Była prawie idealną miniaturą jej konia wyścigowego – większość hodowców maleńkich zwierząt wolała bardziej egzotyczne kolory, które nie pochodziły od genów koni.
Kiedy klacz poprowadziła młode z powrotem w gąszcz, Cecelia westchnęła i zaciemniła okno. Teraz miała przed sobą obraz, który sprawiał jej najwięcej przyjemności: jej gabinet w Orchard Hall, którego okna wychodziły na stajnie. Za podwórzem widać było otwartą górną połowę bramy prowadzącej do boksów i konie czekające niecierpliwie na poranne karmienie. Gdyby chciała, mogłaby ożywić wspomnienie w długiej pętli, która obejmowałaby cały dzień. Mogłaby włączyć dźwięki i nawet zapachy (choć Myrtis pociągałaby później nosem i spryskiwała wszystko miętą). Ale nie mogła przejść przez tamte drzwi, te z wygodną staromodną klamką, i wkroczyć w dawne życie. Wzruszyła ramionami, zła na siebie za takie użalanie się nad sobą, i wywołała kolejny widok: nadmorski krajobraz z wysokości latarni. Dodała ścieżkę dźwiękową i zapachową i głęboko wciągnęła pachnące solą powietrze. Powiedziała Myrtis, że będzie czytać do późna, więc będzie czytać. I nie kostkę, a prawdziwą książkę, która wymaga znacznie lepszego skupienia. Pozwoliła sobie na przyjemność wybrania ulubionej: Rodziny Dialan Seluun, jadowitej i dowcipnej satyry na pompatyczność wielkich rodzin sprzed czterech pokoleń.
– Jej wdzięczna młodzieńcza pierś otarła się o przeciwnika i Marilisa zauważyła, że nie ma dłoni ni macek, którymi mogłaby chwycić broń… – Jak zwykle wzbudziło to jej śmiech. Choć znała tekst na pamięć, i tak ją śmieszył. Pod koniec pierwszego rozdziału przestała wreszcie gniewać się w duchu na Ronniego i jego przyjaciół. Zawsze może po prostu ukryć się w kabinie i czytać. Będą myśleć, że się dąsa, i nie przyjdzie im nawet do głowy, że boli ją brzuch ze śmiechu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.