Przełożona przemknęła przez poczekalnię w takim tempie, że Cran nie zdążyła nawet zauważyć, czy lekarka była człowiekiem, czy bardzo podobnym do człowieka humanoidem. Oczywiście nie marnowała czasu nawet na to, żeby musnąć swoich władców spojrzeniem, nie mówiąc o powitaniu. Za nią sunął unoszący się na antygrawitatorach sprzęt.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Stali na tym, co zostało z platformy wiertniczej po ostatnim wybuchu. Obi-Wan osłaniał się mieczem, ale choć wiedział, że powinien skoncentrować całą uwagę na przeciwniku, to jednak nie mógł nie zerkać na rozszalałe piekło widoczne poprzez ażurowe pręty stalowego podestu. Czuł gorący oddech wulkanu po prawej stronie i widział strugę lawy spływającą po zboczu pod platformą. Ziemia zadrżała, a wraz z nią zadygotało metalowe rusztowanie. Vader wykorzystał chwilę nieuwagi Obi-Wana i skoczył ku niemu dwa piętra w dół, na wąską galeryjkę. I wtedy nastąpiła kolejna eksplozja. Niewielka. Niegroźna. Ale na tyle silna, żeby zakołysać całą platformą. Vader nie trafił w galeryjkę, złapał się jej kurczowo jedną ręką, ale konstrukcja zaczęła się sypać. Kenobi skoczył odruchowo do tyłu, na bardziej stabilną część platformy, i patrzył ze zgrozą, jak Vader leci w dół, uderza w ziemię, jak cudem omijają go spadające fragmenty metalu, a potem jak pod wpływem kolejnego wstrząsu rzeka lawy zmienia kierunek i przepływa tuż koło nieprzytomnego Sitha. Pod wpływem gorąca czarny płaszcz momentalnie zapłonął jak pochodnia. I prawie równie natychmiast zgasł. Cisza, przeraźliwa cisza. Oczywiście tylko w głowie Obi-Wana, bo przecież wokół przetaczał się ryk wulkanu. Ale Jedi go nie słyszał, za to całym sobą czuł tę ciszę tam na dole. Tam nikogo już nie było. Bezwiednie osunął się na kolana, usiadł na kołyszącej się niebezpiecznie stalowej podłodze balkonika. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i choć wiedział, że powinien uciekać, nie miał siły nawet drgnąć. Jakby to on sam umarł. A może jeszcze gorzej? Aż nagle zerwał się, jednym susem zeskoczył na bezpieczny grunt z dala od strugi ognia i ruszył pędem w stronę statku. Padmé! Jak mógł o niej zapomnieć!
Zastał ją w takiej samej pozycji, w jakiej ją zostawili – zwiniętą w kłębek, obejmującą kurczowo brzuch. Nieprzytomną. Przeniesienie jej do statku zajęło mu trochę czasu, ważyła… ważyli?… już sporo, a on panicznie bał się, że zrobi jej jakąś krzywdę. Z nauk mistrza Ki-Adi-Mundiego, który szkolił ich w dziedzinie podstaw medycyny, pamiętał tylko, że kobieta w jej stanie nie powinna leżeć długo na plecach, tylko koniecznie na lewym boku. Nie był pewien dlaczego, ale na wszelki wypadek obniżył maksymalnie oparcie fotela drugiego pilota i ułożył na nim Padmé, oczywiście na boku. Przypiął ją pasami, jak to tylko było w takim ułożeniu możliwe. Musnął dłonią włosy dziewczyny, a po chwili wahania schylił się i pocałował ją w czoło. – Niech Moc będzie z tobą, Ami – szepnął, siadając za sterami. Odpalił silniki manewrowe i bardzo powoli nagrzewał główny silnik, a potem płynnym, mistrzowskim ruchem popchnął do przodu dźwignię napędu. – Niech Moc będzie z wami obojgiem. – Czuł, jak znów przygniata go ten ciężar, o którym zapomniał na chwilę. Ale teraz musiał kontrolować przyspieszenie, wyliczać współrzędne skoku i dyktować komunikaty, które trzeba było wysłać, zanim skoczą w nadświetlną. Obi-Wan sprowadził statek do lądowania nad pałacem królewskim, zbudowanym w kotlinie wśród sięgających horyzontu ośnieżonych szczytów. Jedi widział już słynne Wiszące Ogrodu Aldeeranu – wielką dolinę, zieloną od roślinności porastającej schodzące w dół tarasy. Zgodnie z podaną przez radio instrukcją lądowisko medyczne powinno znajdować się w północnym skrzydle pałacu i podobno nie sposób je przegapić. Rzeczywiście, kiedy znaleźli się już wystarczająco blisko, zauważył pulsujące światło otaczające wlot do hangaru. Czekano na nich. Lądowisko było w zasadzie przeznaczone dla pojazdów poruszających się w atmosferze i spory statek międzyplanetarny nie zmieścił się w jego zadaszonej części. Na szczęście pogoda sprzyjała. Obi-Wan błyskawicznie odpiął pasy i wybiegł ze statku, rzucając tylko przelotne, pełne troski spojrzenie na leżącą na sąsiednim fotelu Amidalę. Tak jak się tego spodziewał, po opuszczonym przez niego trapie natychmiast wtoczył się duży robot medyczny, który delikatnie, lecz bardzo pewnie wyniósł dziewczynę na zewnątrz i ułożył na antygrawitacyjnych noszach. Na platformie czekali król i królowa, jakaś młoda dziewczyna, zapewne dwórka, oraz, ku wielkiej radości Obi-Wana, Nessie i Cranberry, które najwyraźniej miały do pokonania krótszą trasę i dlatego zdążyły tak szybko przylecieć na jego wezwanie. Przeszli przez obszerną komnatę, coś na kształt prywatnej poczekalni, bo znajdowało się w niej kilka foteli, kanapa i niski stolik. Rozsunęły się przed nimi kolejne drzwi i znaleźli się w wypełnionym aparaturą gabinecie. Nosze z Padmé zatrzymały się, a robot przełożył ją ostrożnie na łóżko diagnostyczne, które już od kilku chwil przygotowywała lekarka – wysoka, przystojna Rodianka. Podwinęła bluzkę Amidali i zaczęła przesuwać sondą po jej brzuchu, wpatrując się uważnie w ekran. Było ich wszystkich ewidentnie za dużo w tym gabinecie, ale nikt jakoś nie palił się do wyjścia. – Który to tydzień? – spytała lekarka, odwracając się do Obi-Wana. – Nie mam pojęcia! Skąd mam wiedzieć? – Myślałam, że skoro jest pan… – Nie jestem ich ojcem! – zaprotestował tak gwałtownie, że aż się tego zawstydził i nerwowym gestem potarł brodę. – Ich? – spytał Bail Organa. – Tak, bliźniaki – odparł Kenobi. – Były przez chwilę niedotlenione, ale wydaje mi się, że już wszystko w porządku, prawda pani doktor? Lekarka nie odpowiedziała, zajęta rozmową w swoim ojczystym języku z robotem medycznym. Za to królowa Liylah wydała polecenie dwórce: – Wezwij przełożoną neonatologii z Mertilte. I niech weźmie jeszcze jeden inkubator. Nessie spytała: – Dlaczego niedotlenione, skąd wiesz? Obi-Wan cofnął się w stronę Jedi i odpowiedział półgłosem: – Dusił ją. – Dusił? Kto?! – szepnęła zszokowana Nessie. – Anakin. – Ana… Tak gołymi rękami? – Nie, Nessie – wtrąciła się ledwo dosłyszalnie Cranberry, blada jak płótno. – Na odległość. Zapadła kamienna cisza. Choć mówili cicho, niewątpliwie słyszeli ich wszyscy. Po chwili Rodianka skończyła badanie i rzuciła do robota, już w basicu: – Przygotuj salę operacyjną. Potem odwróciła się do pozostałych i powiedziała energicznie: – No to się rozsypujemy. – Że co?! – żachnęła się Cran. – Że tniemy. Za jakiś kwadrans będziemy mieli dwa zdrowe, śliczne dzidziusie. Cranberry, słysząc ton, jakim to zostało powiedziane, skrzywiła się z tak źle ukrywaną odrazą, że Bail Organa podszedł do niej i lekko objął za ramię. – Spokojnie, Cran. Myślałem, że wy wiecie, jak zachować się w takich sytuacjach, podobno uczycie się pierwszej pomocy w nagłych wypadkach. Słyszałem kiedyś opowieści o rycerzu Jedi, który odebrał nagły poród na statku pasażerskim. Chciał rozładować atmosferę, ale mu się to zdecydowanie nie udało, bo Cranberry spojrzała na niego lodowato z wyrazem twarzy mówiącym: „Milcz!”. Tymczasem Nessie stanęła przy Amidali i gładziła ją po głowie, tym charakterystycznym ciepłym gestem i z tym krzepiącym półuśmiechem, który w podobnych okolicznościach Obi-Wan tyle razy widywał u swojego mistrza. Nosze, posłuszne poleceniom wydawanym przez robota, ruszyły ku bocznym drzwiom prowadzącym najwyraźniej do sali operacyjnej. Wtedy Nessie odprowadziła je tak daleko, jak tylko pozwoliła jej lekarka. Do ostatniej chwili dotykała czoła Padmé, a kiedy musiała się już cofnąć, trzymała jeszcze przez moment wyciągniętą rękę, aż drzwi zasunęły się przed nią ze świstem. Wtedy uśmiech na jej twarzy zniknął natychmiast, zastąpiony głęboką troską. Podeszła do przyjaciół i odezwała się cicho: – Jest bardzo źle. Kiwnęli głowami, wiedzieli, o czym mówi. – Ona po prostu nie chce żyć. – Jak to nie chce? A dzieci? – Obi-Wan, nie mogąc podnieść głosu, podkreślił swoje wzburzenie gestem. – Jest za nie odpowiedzialna! – Widocznie Vader był dla niej ważniejszy – powiedziała powoli Cranberry. Kenobi wzdrygnął się, słysząc to imię wypowiedziane tak naturalnie. – A dla ciebie? – spojrzał na nią bardzo uważnie. – Dla mnie nie – wytrzymała jego spojrzenie. – My tylko wyglądaliśmy jak bliźniaki – zaśmiała się nerwowo.
Królewska para już nie słyszała tej rozmowy, wyszli do poczekalni. Szpital Mertilte, a przynajmniej jego oddział noworodkowy, musiał być dosłownie tuż, bo już po chwili zobaczyli przez duże okno, jak na platformie koło statku ląduje medyczny śmigacz z migającym zielonym światłem na dachu. Przełożona przemknęła przez poczekalnię w takim tempie, że Cran nie zdążyła nawet zauważyć, czy lekarka była człowiekiem, czy bardzo podobnym do człowieka humanoidem. Oczywiście nie marnowała czasu nawet na to, żeby musnąć swoich władców spojrzeniem, nie mówiąc o powitaniu. Za nią sunął unoszący się na antygrawitatorach sprzęt. Drzwi do gabinetu ponownie otworzyły się i stanął w nich robot. – Obi-Wan? – spytał niepewnie, omiatając pomieszczenie kamerami estetycznie wbudowanym w udające oczy wypustki. – Idź! – prawie krzyknęła Cran; za głośno, za nerwowo. – Wołała cię! Potem rzeczywiście wszystko potrwało bardzo krótko. Przez dwie ściany usłyszeli stłumiony wrzask noworodka, potem drugi i po kilku minutach wyszedł do nich Obi-Wan. Wyglądał, jakby nagle opuściły go wszystkie siły. Oparł się o framugę, skinął głową i przymknął oczy. Jedi i tak wszystko wiedziały, Cranberry pochyliła się, chowając twarz w dłoniach, ale królowa Liylah spytała: – Co się dzieje? Co się stało? – Nie żyje. Padmé nie żyje – odpowiedział Obi-Wan, znajdując w sobie tyle energii, żeby oderwać się od framugi i usiąść ciężko w fotelu. – Dzieci są zdrowe, nic im nie grozi. Chłopiec i dziewczynka. Ami odzyskała na chwilę przytomność, nadała im imiona – Luke i Leia. Królewska para potrzebowała trochę czasu, żeby przyjąć do wiadomości fakt, na który Jedi byli prawie od początku przygotowani. Nagle Liylah Organa spojrzała na męża. – Bail…? – Jeżeli chcesz? Skinęła głową, a wtedy król zwrócił się do Obi-Wana: – Mistrzu Kenobi, Amidala była kuzynką mojej żony, weźmiemy dzieci. – Chociaż właściwie… – królowa bardzo się zmieszała. – Może weźmy tylko jedno. – Dlaczego? – spytał zaskoczony Organa. – Kwestia następstwa tronu. „Cóż za przebłysk rozsądku na fali macierzyńskich uczuć”, pomyślała z przekąsem Cran. Król westchnął. – Chyba masz rację. Ale dziewczynkę, dobrze? – Tak. – Ale, Wasza Wysokość – powiedziała po zastanowieniu Nessie – Palpatine wie, że Padmé była w ciąży. Nagłe pojawienie się dziecka w spokrewnionej z nią, powszechnie znanej rodzinie doprowadzi go do oczywistych wniosków. – Jedi Nessie, ja noszę taką suknię – królowa, teraz już wręcz zarumieniona z zakłopotania, wskazała na swą granatową, obszerną szatę – nie ze względu na modę. Już od dawna myśleliśmy o adoptowaniu dziecka, ale choć byłoby to jak najbardziej legalne, to jednak wśród naszych poddanych są tacy, którzy nie zaakceptowaliby na tronie kogoś niemającego w żyłach królewskiej krwi. Tak się akurat złożyło, że jeżeli ogłosimy, że dziecko urodziło się przedwcześnie i, rzekomo z przyczyn medycznych, odczekamy z miesiąc, dwa, zanim przedstawimy je światu, to będzie to wyglądać dość wiarygodnie. W końcu dzieci rosną w różnym tempie, a my możemy liczyć na pomoc kilku bardzo zaufanych osób. Zgodzili się z nią, to brzmiało rozsądnie. – Ale co z Lukiem? – spytała Cran. Liylah Organa spojrzała niepewnie na męża, ale Obi-Wan wszedł jej w słowo. – Znam jeszcze jedno małżeństwo, które od pewnego czasu stara się bezskutecznie o dziecko. – Kim oni są? – Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość, ale nie mogę powiedzieć. Przez wzgląd na bezpieczeństwo dzieci. Obojga. Drzwi rozsunęły się i weszły lekarki; teraz Cran widziała, że pediatra była jednak po prostu człowiekiem, a sądząc ze smagłej cery oraz czarnych włosów i oczu, rodowitą mieszkanką Aldeeranu. Skłoniły się przed Bailem i Liylah w ceremonialnym dygu, ale oni szybko kazali im usiąść. – Jak sytuacja? – Dzieci całkowicie zdrowe, nie mam żadnych zastrzeżeń. – Kiedy będziemy mogli zabrać chłopca? – Najwcześniej za trzy dni. Trzeba go zaszczepić, no i przede wszystkim muszę go poddać obserwacji. Zważywszy to, co podobno spotkało ich matkę, mieli ogromne szczęście. Chociaż – przełożona spojrzała na siedzących naprzeciwko Jedi – może to wcale nie tylko szczęście. Niektórzy ludzie, w zasadzie niektóre istoty, bo to nie zależy od gatunku… Królowa Liylah przerwała jej bezceremonialnie: – Pani doktor, kiedy będę mogła zobaczyć moją córkę? – Teraz, od razu. Wasza Wysokość? Tak, Wasza Wysokość też, proszę za mną. Stali na platformie, żegnani już chyba setny raz przez Terikę, korpulentną starszą panią, dawną niańkę królowej, a od kilku dni przełożoną nianiek księżniczki Lei. – Na pewno sobie poradzicie? Może jednak polecę z wami? – Sterylizacja butelek przez trzy minuty, otwarte mleko co najwyżej dwie godziny w lodówce, podtrzymywać główkę – wyrecytował Obi-Wan, przekładając do drugiej ręki nosidło ze śpiącym Lukiem. – O czymś zapomniałem? Dziewczyny uśmiechnęły się, pilnując, żeby królewska niańka tego nie zauważyła, bo to tylko spotęgowałoby jej niepokój. Skłonili się jej, one porządnie, on tylko lekko głową, bo ręce miał zajęte, i ruszyli w stronę statku. – Tak, zapomniałeś! – krzyknęła nagle za nimi, nie zważając na formy. – Synku, zapomniałeś o starcie i lądowaniu! W czasie startu i lądowania trzeba go karmić, bo inaczej będą go boleć uszy! – Ale on teraz śpi! – zauważyła przytomnie Nessie i wyraz spokojnej pewności zniknął z jej twarzy. – To nie szkodzi! Będzie jadł przez sen, tylko koniecznie pamiętajcie! – Pamiętamy, proszę się nie bać, pani Teriko – zlitowała się nad nią Cran. – Specjalnie przesunęliśmy z Obi-Wanem fotele bliżej, żeby miał małego pod ręką. Cranberry zdecydowanie pewniej czuła się w temacie przemontowywania ciężkich foteli i zwiększania precyzji silników hamujących niż w kwestii usypiania poprzez kołysanie. – Dobra – zniecierpliwił się Kenobi. – Dość tego. Nessie – do sterów, Cran – nawigujesz. Proszę się nie krzywić, Nessie lata płynniej. A jak wam się coś nie podoba, to proszę bardzo, z przyjemnością będę pilotować, a wy karmcie. Dziewczyny błyskawicznie zniknęły we wnętrzu statku. Obi-Wan raz jeszcze skinął głową Terice i poszedł za nimi. Niańka patrzyła, jak pojazd lekko odrywa się od platformy, nabiera prędkości nad zieloną doliną i niknie w chmurach. Ciężko westchnęła i nagle złapała się za głowę. – No i nie powiedziałam im – wykrzyknęła sama do siebie – żeby nie próbowali go myć w tej okropnej wodzie z odzysku, co ją mają na statku! Gdzieś spomiędzy stojących pod ścianą kontenerów rozległo się elektroniczne popiskiwanie i na lądowisko wytoczył się niewysoki, baryłkowaty robocik. – Piii pip. Pip piiiiiiiiiiiip pipip. Bip – skończył dobitnie. Terika dogadywała się co prawda świetnie z robotami sprzątającymi, które podobno wcale nie umieją komunikować się z ludźmi, ale jeszcze nigdy nie rozmawiała z częścią statku bojowego. Bo akurat wiedziała, że ma przed sobą jednostkę typu R2, widziała takie na jakimś wojennym filmie w holowizji. Jednak miała wrażenie, że rozumie, co robot miał na myśli. – Nie będzie im się chciało go myć? Będą się bali? No mam nadzieję – załamała ręce. – Jak panienka Liylah mogła go oddać tym nieodpowiedzialnym dzieciakom. On jest jeszcze taki malutki! – Biiip. Pipiiiiiiiiiip. – No może. – Tiluliiiii bibip. – Mam nadzieję. |