Filmy Kim Ki-duka coraz bardziej upodobniają się do wydmuszek (nie dość, że puste, to jeszcze nie bardzo wiadomo do czego to służy). Ze „skorupki”, owszem, przypominają pisanki – jest na co popatrzeć. Ale kiedy ostatni raz cieszyły was pisanki?  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Metoda twórcza koreańskiego Kieślowskiego – bo takim mianem Ki-duk bywa określany – ociera się o kategorię moralnie niepokojącą: szwindel. Reżyser „Łuku” robi kino ze specyficzną tezą: „oto jest film artystyczny”. Takiego założenia jednak nie sposób zrealizować, bo w każdym wypadku efektem będzie kicz. Niemniej Ki-duk nie szczędzi wysiłku, by dowieść artyzmu swoich obrazów. Koncypuje nieprzejrzystą fabułę, niespójność stylizując na misterność. Komponuje kadry tak estetyczne, jakby chciał nimi ozdobić ściany Tate Modern. Rezygnuje z puenty, jakby niedopowiedzenia z definicji nacechowane były głębią. Nie zapomina też o dwóch znakach firmowych kina azjatyckiego: okrucieństwie i „buddyjskim” namyśle. Przemoc dorzuca w charakterze omasty – dla smaku i z umiarem, żeby nie zaburzyć aury cudownego uniesienia. „Czas”, w odróżnieniu od poprzedzającego go „Łuku”, to opowieść dająca się streścić z zachowaniem fabularnej zborności i pozorów logiki. Film rozpoczyna się sceną operacji plastycznej – cóż, nie jest to zbyt wegetariański widok. Ale mocny wstęp to tylko podpucha, że Ki-duk zamierza powiedzieć coś ważnego. Niebawem akcja przenosi się do wypieszczonej kawiarenki – bo w filmach Ki-duka niemal wszystko jest gładkie, wychuchane, aseptyczne. Będziemy więc oglądać sterylne, gustowne apartamenty, elektroniczne gadżety, schludne lokale, nadmorski park rzeźby z fikuśnymi eksponatami (ach, te symboliczne schody do nieba), starannie nasycone kolorami kadry. Tymczasem we wspomnianej kawiarence młoda dziewczyna, Seh-hee, urządza swojemu chłopakowi, Ji-woo, nieprzeciętną burę. Przyczyna jest błaha – Ji-woo wymienił wizytówki z damą, która drasnęła jego samochód. Seh-hee dochodzi do wniosku, że jej partner znudził się... jej twarzą po dwóch latach wspólnego pożycia, w związku z czym kobieta postanawia zniknąć na pewien czas i poddać się operacji plastycznej. Nie chodzi bynajmniej o zastrzyki z botoksu, ale zupełną metamorfozę – coś w stylu twarzowej transformacji z „Bez twarzy” Johna Woo. Nadzwyczaj oryginalne postępowanie bohaterki pozbawione jest właściwie psychologicznego tła, a w konsekwencji autentyczności. Ji-woo, który toleruje tę psychopatyczną zazdrość również nie wypada zbyt wiarygodnie. Ki-duk każe nam przyjąć swoich protagonistów „na wiarę”, ograniczając dostęp do ich motywacji – przez co postacie sprawiają raczej wrażenie instrumentów służących rozwojowi fabuły, niż samoistnych, „żywych” bytów. Motyw przeobrażenia fizjonomii wprowadza do filmu element fantastyki – charakterystycznej dla dzieł Ki-duka, który w „Czasie” ponownie snuje coś na kształt bajki osadzonej we współczesnych realiach. Niestety, pomysły Koreańczyka są naciągane, a jego bajki miałkie, dalekie od pobudzających wyobraźnię, drapieżnych baśni takiego Gilliama.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Świat w filmach Koreańczyka jest mimo wszystko o wiele bliższy rzeczywistości niż fantazji – nastraja nas na odbiór wydarzeń, które rozwijają się według realnie obowiązujących prawideł. W takim pozornie spójnym obrazie rychło zaczynają pojawiać się szczeliny (jak np. paranormalna zdolność bohatera „Pustego domu”). Załamania logiki wydarzeń mają zapewne służyć uatrakcyjnieniu widowiska – być może działają tak na krótką metę, ale w widzu o bardziej analitycznym nastawieniu niechybnie wywołują frustrację. Element bajkowy służy też Ki-dukowi jako ułatwienie w konstrukcji fabuły – po co się trudzić o wiarygodność, skoro można się wyłgać ździebkiem fantastyki, wpisując ją w ramy konwencji. Wyssana z palca historia i postacie, z którymi nie sposób nawiązać emocjonalnej łączności – bo w ich głowach zachodzą dość egzotyczne (południowokoreańskie?) procesy myślowe – to standard w przypadku filmów Ki-duka. Dodatkowe rozczarowanie, na jakie narażony jest widz „Czasu” wiąże się ze zmarnowanym pomysłem na film. Koreańczyk wziął na tapetę intrygujący temat – obsesję na punkcie własnej urody, podsycaną postępem chirurgii plastycznej. Potraktował go jednak raczej jako fabularną igraszkę, która służy mu do rozwinięcia „opowiastki niesamowitej”, niż materiał godny solidnego przemyślenia. Decyzji bohaterki o poddaniu się operacji Ki-duk przypisał niedorzeczną pobudkę, która pozwala mu na powikłanie intrygi – temu również służy bajkowa metamorfoza. Tytuł sugeruje, że kontekstem dla zabaw ze skalpelem miało być przemijanie. Ale nie obserwujemy więdnącej urody Seh-hee. Być może za jej decyzją kryje się jakaś choroba cywilizacyjna – obsesja nowości, paranoiczny lęk przed „zestarzeniem się” jako obiekt zainteresowania, uczuć. Ki-duk jednak nie prowokuje takich spekulacji, a przynajmniej nie naprowadza na żadne wnioski. Zamiast tego przez niemal połowę filmu przynudza melodramatycznie o Ji-woo chlipiącym do niezrównoważonej ekspartnerki. Kiedy ta powraca w zmienionym opakowaniu i wykonuje podchody, by podbić serce niczego nieświadomego Ji-woo (bo, wiadomo, po dwóch latach znajomości tylko na podstawie twarzy można człowieka zidentyfikować) akcja przyspiesza, wydarzenia nabierają dramatyzmu, a w końcu przybierają nieco groteskowy obrót. Jeśli chodzi o wymowę finału historii – składam broń przed jej enigmą. Reżyser prawdopodobnie zakomunikował, że chciał coś przekazać.
Tytuł: Time Tytuł oryginalny: Shi gan Reżyseria: Ki-duk Kim Zdjęcia: Jong-moo Sung Scenariusz: Ki-duk Kim Obsada: Jung-woo Ha, Ji-Yeon Park, Hyeon-a Seong Muzyka: Hyung-woo Noh Rok produkcji: 2006 Kraj produkcji: Japonia, Korea Południowa Data premiery: 20 kwietnia 2007 Czas projekcji: 97 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 40% |