powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXVII)
czerwiec-lipiec 2007

Autor
Pisanie o pisaniu czyli warsztaty literackie dla początkujących
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Część 4. Jak sołtys krowie na miedzy czy jak wódz Lakonów?
Dobre pisanie polega między innymi na tym, aby czytelnika nie irytować niepotrzebną łopatologią, ale jednocześnie nie stosować skrótów myślowych, które sprawią, że się pogubi w akcji.
Łopatologia pojawia się, kiedy:
  1. informujemy czytelnika o rzeczach oczywistych, znanych każdemu z życia codziennego;
  2. zbyt nachalnie tłumaczymy rzeczy, które może łatwo wywnioskować z akcji.
Łopatologia typu 1:
Boromir wrócił do zamku. Wszedł po schodach na pierwsze piętro, skręcił w korytarz, nacisnął klamkę swojej komnaty i pchnął drzwi, otwierając je tak szeroko, żeby mógł wejść.
Lanie wody bez sensu, bo każdy wie, jak się otwiera drzwi, nie trzeba wymieniać kolejnych czynności. Szczegółowe opisywanie tak zwykłych czynności, jak otwieranie drzwi, jest oczywiście dozwolone, ale tylko w uzasadnionych przypadkach, na przykład, kiedy z jakiegoś powodu postać bardzo się skupia na tej czynności lub kiedy autor celowo spowalnia akcję, aby np. podnieść napięcie:
Boromir zszedł do podziemi. Powoli stąpał korytarzem, rozglądając się za ukrytymi pułapkami. Podszedł do zakurzonych drzwi i ostrożnie nacisnął klamkę rękojeścią miecza. Spod klamki wyskoczyło cieniutkie, zatrute ostrze, uderzając tam, gdzie byłaby jego dłoń. Wojownik uśmiechnął się pod nosem i pchnął drzwi, kryjąc się za framugą. Nic. Żadnych bełtów ani spadających ciężarów. Krok za krokiem wszedł do środka, uważając, gdzie stawia nogi.
Zdarza się, że początkujący autorzy, celem jak najdokładniejszego przekazania czytelnikowi, co się dzieje, mocno przesadzają ze szczegółowością (nigdy nie zapomnę opisu, w którym płynący bohater wciągał powietrze przez swoje usta do swoich płuc). Oczywiście, można dla zbudowania klimatu skupić się na detalach zapalania papierosa czy też parzenia kawy, jednak dobrze jest, żeby te opisy faktycznie budowały klimat, a nie zanudzały czytelnika…
Łopatologia typu 2:
– A zatem za Rzeczpospolitą – powiedział Bogusław Radziwiłł, uśmiechając się. Gestem wskazał kielichy stojące na stole. Soroka wychylił toast do dna, nagle zacharczał i zwalił się martwy na podłogę.
– O, zdrajco!!! – wrzasnął Kmicic, zrywając się ze swego miejsca. Dopadł do Bogusława i przyłożył mu do gardła sztylet wyciągnięty z cholewy. Był wściekły, że książę zatruł wino i spowodował śmierć jego najwierniejszego przyjaciela.
Bez ostatniego zdania ten fragment byłby o wiele lepszy, bo czytelnik przecież widzi gołym okiem, że Soroka umarł właśnie po wypiciu wina; widzi też, że Kmicic jest wściekły, więc nie ma potrzeby tej informacji powtarzać bardziej dosłownie.
Zmorą tekstów pisanych przez początkujących autorów jest ciągłe wyjaśnianie czytelnikowi, co postać robi, po co to robi i co w danej chwili czuje; w skrajnych przypadkach – również tego, co wydarzy się za chwilę. Innego rodzaju zmorą jest ciągłe przypominanie czytelnikowi, kim jest i co robi bohater lub osoby przez niego spotkane. Jeżeli przez sto stron piszemy o tym, jak to pogrążona w śpiączce bohaterka przeniosła się duchem do zaczarowanej krainy, aby tam szukać swojego zaginionego dziecka, to ogłaszanie co jakiś czas tonem rewelacji „Ach, jakie to dziwne, że podróżuję przez ten tajemniczy, obcy świat szukając mojego syna, a tymczasem w rzeczywistości moje ciało leży bez świadomości w szpitalu. Mam nadzieję, że zdążę go odnaleźć i wrócić, zanim odłączą mnie od respiratora!” czytelnika zdenerwuje, bo poczuje się on potraktowany jak idiota lub pacjent cierpiący na zaniki pamięci.1)
Przykład:
Pirx długimi krokami przemierzał wypolerowaną płytę hali odlotów. Zerknął na tablicę świetlną: „Mars 14:45, przez: Księżyc, Stacja Pabieda, Phobos”. Czuł się nieco dziwnie: po raz pierwszy w życiu miał lecieć statkiem kosmicznym jako pasażer, nie członek załogi. Nagle jakaś starsza pani wlokąca wielką walizę na kółkach niemal wpadła mu pod nogi, podniosła na niego wzrok i przeprosiny zamarły jej na ustach:
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
– Kłapouszku! To ty? Ależ wyrosłeś! Pomóż mi z tym bagażem, dobrze?
Pirx jęknął w duchu. To była pani Cornelius, jego matematyczka z podstawówki. Posłusznie ujął rączkę walizy i zaczął ciągnąć ją we wskazanym kierunku.
[…i, powiedzmy, trzy strony dalej:]
Jedzenie na statku było niezbyt smaczne. Pirx ze wzrokiem wbitym w talerz przeżuwał właśnie kotlet o konsystencji podeszwy, kiedy ktoś usiadł przy jego stoliku. Podniósł wzrok. No tak – to była pani Cornelius, jego dawna nauczycielka matematyki, którą przypadkiem spotkał na lądowisku tuż przed odlotem.
I teraz pytanie z gatunku retorycznych: dlaczego tak wielu początkujących autorów uznałoby zdanie brzmiące po prostu: No tak – to była pani Cornelius za niewystarczające…? Czyżby czytelnik przez rzeczone trzy strony tekstu miał doznać tak całkowitej amnezji, żeby trzeba mu było przypominać zawód kobiety i okoliczności spotkania…?
Większość czytelników nie lubi również, kiedy autor w upojeniu powtarza w kółko te same informacje w jednym akapicie, jak w poniższym fragmencie, będącym przerobionym cytatem z pewnego opowiadania:
Grima uśmiechnął się do swoich myśli. Już za parę chwil Eowina, którą kochał bez wzajemności tyle lat, będzie na zawsze jego. Za kilka godzin otworzy drzwi jej komnaty, a ona zobaczy go i pokocha. Eliksir, który ukradkiem podał jej w jedzeniu, sprawi, że dziewczyna po przebudzeniu pokocha pierwszego ujrzanego mężczyznę. Teraz już nic nie mogło pokrzyżować mu planów, przyjdzie pierwszy rano i ona pokocha go ślepą miłością. Niczym kwiat pragnący wody zwróci się w jego stronę i pozostanie na zawsze jego. „Moja własność!” – już oddawał się marzeniom, wiedział, że podstęp się udał, a plan się ziści.
Zdarza się, że autorzy popadają w drugą skrajność i opisują miejsca i wydarzenia tak ogólnikowo i takimi skrótami myślowymi, że czytelnik zaczyna się gubić. I wtedy występuje:
Antyłopatologia, czyli ściemnianie:
Kmicic jak wicher pędził konno po gościńcu. Zemsta, zemsta, zemsta! Wpadł do komnaty Radziwiłła z rapierem w ręku i wystrzelił.
Po przeczytaniu takiego fragmentu czytelnik obśmieje się jak norka z ignorancji autora i na nic zdadzą się tłumaczenia: „jeżeli napisałem, że bohater wystrzelił, to chyba jasne, że w drugim ręku miał krócicę” i „przecież to oczywiste, że konno się do komnaty nie wjedzie, więc po co mam pisać, że zsiadł”.
Inny przykład: Książę Kaspian biegł ulicą. Wyminął kamerdynera niosącego mu śniadanie i otworzył drzwi do swojej komnaty. Pierwsze skojarzenie czytelnika: po cholerę kamerdyner idzie ulicą? Aha, książę otworzył drzwi do komnaty, czyli w międzyczasie wbiegł do pałacu – szkoda, że autorowi nie chciało się o tym napomknąć. Czytelnik oczywiście pewnych rzeczy się domyśli, ale nie można go zmuszać do ciągłego rozwiązywania zagadek logicznych, bo się w końcu zirytuje.
Swoistym podgatunkiem ściemniania jest wprowadzanie na początku tekstu danych o postaci, które sugerują, że mowa jest o jeszcze innej osobie. Popatrzmy na początek hipotetycznego opowiadania:
W sali tronowej zgromadzili się wszyscy dostojnicy królestwa. Atmosfera była napięta.
– Mości panowie, uważam, że powinniśmy wysłać poselstwo do władcy Lailonii – oznajmił król. – Nie zaszkodzi też zwrócić się o pomoc do czarodziejów.
– Sytuacja na granicach nie jest aż tak groźna – zaoponował kanclerz. W tym samym momencie na korytarzu rozległ się jakiś hałas, drzwi sali otworzyły się i do środka wpadł młody chorąży kawalerii, bez przekonania zatrzymywany przez halabardników. Jego ubranie pokryte było zaschniętym błotem i krwią.
– Królu! Zdrada! Twierdza Kozic padła! – zawołał bez tchu. Kanclerz zerwał się z miejsca.
– Panie, nie wierz mu! To podstęp!
– Podstęp?! Cały mój oddział zginął, zaatakowany znienacka przez trolle, cudem przeżyłem – chorąży wskazał na swój poszarpany kaftan.
– Królu, nie słuchaj go! – kanclerz starał się przekrzyczeć podnoszący się w sali szum. – Południowcy go przekupili!
– Trolle są naszymi sojusznikami – wtrącił się królewski astrolog.
– On kłamie! – wykrzyknął Marcus.
Pytanie za sto punktów: czy Marcus jest: a) porucznikiem, b) kanclerzem, c) jakąś inną osobą? Dość często zdarza się początkującym autorom wprowadzanie nowych określeń poszczególnych postaci znienacka, w taki sposób, że czytelnik gubi się i nie wie, czy chodzi o osoby, które już zna, czy też na scenie pojawiła się jakaś nowa postać. Oczywiście, błąd ten może funkcjonować rozmaicie – w podanym przykładzie znienacka pojawia się imię jednej z postaci, lecz może się też zdarzyć odwrotnie: zaczyna się opowiadanie, wszystkie postacie są przedstawiane z imienia, nic o nich nie wiemy i nagle bez żadnego kontekstu pada określenie typu „profesor spojrzał na zebranych” czy „porucznik powiedział” – no i zagwozdka, bo przy tekście tak lakonicznie pisanym, jak powyższy, czytelnik nie ma szans wywnioskować z kontekstu, kto jest kim.
Oczywiście nie chodzi też o to, żeby przy każdej funkcji nowo wprowadzanej postaci dodawać na siłę jej imię (lub odwrotnie – do imienia funkcję), bo tekst brzmiący …oznajmił król Dobromir, na co kanclerz Ścichapęk odparł… wyglądałby jak bajka dla dzieci. Sprawny autor umie znaleźć taki sposób wprowadzania nowych postaci, aby nie robić z tekstu spisu powszechnego, a jednocześnie nie skazuje czytelnika na zgadywanie, czy Marcus i chorąży to jedna i ta sama osoba, czy może jednak dwie.
Część 5. „Tako rzecze Zaratustra”, czyli dialogi na cztery nogi
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
10_01a.jpg;200
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady 10_01a.jpg;200
Jeśli chodzi o dialogi, w twórczości początkujących pisarzy często występują dwie skrajności: albo w kilometrowych dyskusjach w ogóle nie używają „didaskaliów” (tak dla wygody zwykłam nazywać frazy określające, kto co powiedział lub co w trakcie tego mówienia zrobił), albo wstawiają je dosłownie po każdej wypowiedzi. Pierwsze rozwiązanie sprawia, że czytelnik szybko może pogubić się w rozmowie2), drugie na dłuższą metę daje wrażenie monotonii, tak jak w poniższym przykładzie, w którym w dodatku zbyt często powtarzają się imiona bohaterów.
Trzy postacie powoli przedzierały się przez dżunglę, pokonując błotniste wykroty i przełażąc przez spróchniałe pnie. Nagle zza ściany zieleni pojawił się wysoki, na wpół rozwalony mur. Był ozdobiony rzeźbami skrzydlatych tygrysów.
– Ciekawe, co to może być – zastanowił się Romek.
– Tytus pójdzie na zwiady – oznajmił A’Tomek.
– Ja?! Nigdzie nie pójdę – powiedział Tytus. – To może być jakaś pułapka – dodał.
– Masz rację, Romek będzie cię ubezpieczał, a ja się zdrze… to jest, zostanę na straży – stwierdził A’Tomek.
– O nie, spryciarzu, jak mamy iść, to wszyscy trzej – zaprotestował Romek.
– No dobra – zgodził się niechętnie A’Tomek.
Typowym przykładem „naddidaskaliozy” jest linijka, w której autor po drugiej części wypowiedzi Tytusa musi jeszcze koniecznie wstawić „dodał”, jakby bojąc się, że czytelnik nie odgadnie, że powiedziała to ta sama osoba…
Didaskalia powinny pojawiać się w tekście na tyle często, żeby czytelnik nie gubił się w tym, która z postaci wypowiada daną kwestię. Jeżeli rozmawiają dwie osoby, wystarczy tylko od czasu do czasu wtrącać te informacje, co oczywiście nie oznacza, że koniecznie mają one przybierać formę „powiedział (krzyknął, szepnął, zapytał, warknął itp.) + imię”. Lepiej jest przeplatać dialog opisami mimiki i gestykulacji bohaterów i tego, co robią w trakcie rozmowy – oczywiście również bez przesady, aby tekst nie sprawiał wrażenia sztuczności.
Trzy postacie powoli przedzierały się przez dżunglę, pokonując błotniste wykroty i przełażąc przez spróchniałe pnie. Nagle zza ściany zieleni pojawił się na wpół rozwalony mur.
– Ciekawe, co to może być – Romek zadarł głowę, żeby lepiej obejrzeć wieńczące przeszkodę rzeźby skrzydlatych tygrysów. A’Tomek zareagował w typowy dla siebie sposób:
– Tytus, pójdziesz na zwiady. Nie rób takiej miny, wspinasz się najlepiej z nas wszystkich.
– Ja?! Nigdzie nie pójdę – de Zoo nie dał się wziąć na lep komplementu. – To może być jakaś pułapka.
Dowódca wyprawy zastanowił się.
– Masz rację. Romek będzie cię ubezpieczał, a ja się zdrze… to jest, zostanę na straży.
– O nie, spryciarzu, jak mamy iść, to wszyscy trzej – zaprotestował Romek, dla podkreślenia swojego protestu siadając na korzeniu wielkiego drzewa. A’Tomek przyjrzał się jemu, potem Tytusowi, wreszcie niechętnie stwierdził:
– No dobra.
Zróżnicowanie języka, którym posługują się poszczególne osoby, bardzo pomaga w dialogach, jednak i wtedy nie należy rezygnować z didaskaliów, ponieważ ubarwiają scenę i pomagają lepiej sobie wyobrazić całą scenę, a w dodatku można w nich przemycić sporo informacji na temat np. wyglądu postaci czy otoczenia.
– Co tu się dzieje? – Bożena wpadła do pokoju organizatorów jak mały, okrągły pocisk. – Anka mówi… o Boże!!! – jęknęła, gdy jej wzrok padł na rozciągnięte wśród pudeł z nagrodami ciało w znajomej kraciastej koszuli. Drejk, który badał leżącemu puls, wyprostował swą zwalistą postać.
– Nie żyje – oznajmił grobowo.
Ignis trzęsącymi się rękami wydobyła telefon z kieszeni bojówek.
– Czy przed alarmowymi wykręca się kierunkowy?
– Słuchajcie, a może to wszystko to jakiś LARP? – Sylwia zwana Silvarą nerwowo przeczesywała palcami pasma długich blond włosów, patrząc bezradnie na zebranych.
Do Bożeny nagle dotarło, co robi Ignis.
– Zwariowałaś? Nie dzwoń nigdzie! – próbowała wyrwać jej z ręki telefon, ale powstrzymał ją Drejk.
– Musimy wezwać policję.
– Oszaleliście? Zamkną nam konwent!
– Nic nie zamkną, to nie atak terrorystyczny.
– Drejk, puść mnie, do diabła!
– Cofnijcie się, zadepczecie ślady! – krzyknęła Ignis. Drejk obejrzał się na nią.
– Jakie ślady?
– Jakiekolwiek.
Jak widać, w końcowym fragmencie, dla dodania dynamiki tekstowi, didaskaliów prawie w ogóle nie ma, a mimo to i tak można się łatwo domyślić, kto co mówi (jednak dłuższy dialog napisany w ten sposób prawdopodobnie byłby męczący w czytaniu). Podobnie we fragmencie, w którym jedna z postaci wyciąga telefon, a potem pada pytanie o numer – dodawanie „spytała Ignis” jest w tym momencie zbędne.
Dwa słowa o podstawowych zasadach interpunkcji w dialogach, bo pytanie o to powtarza się dość często.
  1. Zasadniczo zdania przed „komentarzem didaskaliowym” nie kończymy kropką, zaś sam komentarz rozpoczynamy z małej litery (również jeżeli jest przed nim wykrzyknik lub pytajnik):

  2. – Policja już jest – powiedziała Sylwia, wyglądając przez okno.
    – Tak szybko?! – zdumiała się Ignis.

  3. Jeżeli po wypowiedzi danej osoby umieszczamy jakiś komentarz, to kropka jest po zdaniu wtrąconym, a nie po pierwszej części wypowiedzi:

  4. – Ktoś zamordował koordynatora konwentu – wyjaśnił Drejk oficerowi policji. – Nie było żadnych świadków.

  5. Jeżeli wypowiedź przerywamy w miejscu, gdzie normalnie byłby przecinek, to nie stawiamy go, ale i wtrąconego zdania nie kończymy kropką:

  6. – Myślę, że zabito go nożem – policjant chytrze przymrużył oczy – który leży pod tamtą szafką. – Przeszedł w róg pomieszczenia, przykucnął i wyciągnął narzędzie, chwytając je przez foliową torebkę.

    Może też być tak:

    – Myślę, że zabito go nożem, który… – policjant chytrze przymrużył oczy – leży pod tamtą szafką.

  7. Można postawić kropkę po pierwszej części wypowiedzi (lub po każdej), jeżeli chcemy w ten sposób podkreślić „kończącą” intonację (niektórzy twierdzą również, że kropka obowiązuje, jeśli w „zdaniu didaskaliowym” nie ma czasownika oznaczającego mówienie):

  8. – Ja niczego nie widziałem. – Siedzący w dyżurce Lucek z kamienną twarzą wpatrywał się w przestrzeń.
Część 6. Napięte kusze w jukach, czyli słówko o logice i realiach
Do tego tematu pasuje cytowany już fragment z maczugą ogra, która zaczyna istnieć dopiero w momencie, kiedy jest potrzebna autorowi do akcji. Przypadki, kiedy autor zdaje się zapominać, co pisał parę zdań czy akapitów wcześniej, są całkiem nierzadkie i zdarzają się nawet profesjonalnym pisarzom – oni jednak mają w wydawnictwie redaktora, któremu płaci się za to, aby wyłapywał kwiatki w stylu bohatera strzelającego z rewolweru, który chwilę wcześniej spadł mu do przepaści. Początkujący autor musi nauczyć się sam kontrolować to, co pisze, aby nie narazić się na śmieszność.
Przeczytajmy poniższy opis nocowania w lesie:
Eragon zbudził się o świcie. Jego posłanie było całkiem przysypane śniegiem, który padał całą noc, lecz płaszcz z lwiego futra ochronił chłopca od mrozu. Słońce z trudem przebijało się przez chmury, wiatr przyginał drzewa do ziemi. Eragon obudził pozostałych towarzyszy. Z trudem rozpalili ognisko w błotnistej ziemi i upiekli na nim resztki zamarzniętego na kamień mięsa z kolacji.
Tutaj błędy wynikają głównie z nieznajomości realiów (jeżeli pada śnieg, to temperatura jest w okolicach zera, nie ma więc mrozu mogącego zamrozić mięso na kamień) lub niezwracania na nie uwagi (jeżeli wiatr jest tak silny, że przygina drzewa, to bohaterowie prawdopodobnie nie zmrużą oka, bojąc się spadających połamanych gałęzi, a posłanie będzie raczej zawiane śniegiem niż przysypane. I skąd tam raptem błoto?). W opowiadaniu, na którym się wzorowałam, było jeszcze weselej: w jednym zdaniu pościel (sic!) była sucha, w drugim posłania „zalewały strugi błota”, zaś towarzysze bohatera byli przez niego budzeni, choć „nie zmrużyli tej nocy oka”. I, niestety, był to dość typowy przykład tego, że autorzy czasem piszą co popadnie, byle ładnie i dramatycznie brzmiało, kompletnie przy tym zapominając, co napisali dosłownie przed chwilą. I potem mamy zdania w stylu: Była ciemna i burzliwa noc, a światło księżyca odbijało się w oknach zamkowej wieży…
A jednocześnie – ach, jak tacy autorzy potrafią iść w zaparte! „A może w tym świecie może być mróz i błoto jednocześnie?”, „A może tam są lwy podbiegunowe, tak jak u nas tygrysy syberyjskie?”, „Oj tam, była burza, ale przecież księżyc mógł na chwilę wyjrzeć przez chmury, co nie?”… O ile jeszcze lwy podbiegunowe można od biedy przełknąć, jeżeli autor dostatecznie przekonująco je przedstawi, o tyle nieuzasadnione wyczynianie cudów z podstawowymi prawidłami fizyki i biologii spotka się z potępieniem większości czytelników (nie wszystkich, bo istnieje frakcja, która uważa, że istotnie autor ma prawo pisać, co mu się żywnie podoba i na przykład wmawiać czytelnikowi, że najlepszą metodą znoszenia upału w trakcie podróży czołgiem po pustyni jest rozebranie się do naga i jechanie na pancerzu tegoż czołgu).
To nie jest tak, oczywiście, że autor nie ma prawa wymyślać własnych światów z oryginalnym klimatem, roślinnością, fauną i czym tam jeszcze. Ale ta oryginalność musi być logiczna i przemyślana, a nie składać się z przypadkowo podobieranych elementów z naszego świata, typu tropikalne wrzosowiska, na których pasą się brontozaury. Spotkałam się z przypadkami, kiedy autor, na przykład, kazał jednej z postaci walczyć mieczem zrobionym ze złota, po czym na zarzuty, że to przecież zbyt miękki metal, odpowiadał: „Oj tam, czepiacie się. Przecież to świat fantasy, to może złoto jest tam inne niż u nas”. Tyle tylko, że świat, który generalnie wygląda dokładnie jak nasz, a wyjątki od tej dokładności pojawiają się wyłącznie na życzenie autora, jest światem kiepsko skonstruowanym. Tak jak w tym hipotetycznym dialogu autora z czytelnikiem:
Czytelnik (na osiemdziesiątej czwartej stronie powieści): Zaraz, dlaczego napisałeś, że napoili konie w morzu? Przecież konie nie piją słonej wody!
Autor: Oj, bo wiesz… to są konie genetycznie zmienione i one mogą pić słoną wodę.
Czytelnik: Przez poprzednie osiemdziesiąt trzy strony ani słowa o tym nie wspomniałeś. Było tylko, że bohaterowie jadą na koniach i już.
Autor: A bo to o wszystkim trzeba tak zaraz pisać? Przecież chyba każdy się domyśli, że jeżeli piją słoną wodę to są inne niż nasze…
No więc właśnie nie. Każdy się domyśli, że autor nie zastanawiał się zupełnie nad tym, co pisze, a teraz rozpaczliwie próbuje odwrócić kota ogonem.
Podsumowanie
Rada, żeby każdy napisany przez siebie tekst „odleżakować” w przysłowiowej szufladzie – której rolę coraz częściej spełnia twardy dysk – przynajmniej trzy tygodnie, a najlepiej trzy miesiące, jest tak często powtarzana, że stała się już truizmem, jednak sądząc po jakości niektórych opowiadań umieszczanych na forach dyskusyjnych, autorzy nie tylko tego nie robią, ale nieraz w ogóle nie czytają swojego utworu po napisaniu… Jeżeli ma się zaufaną i mocną w polszczyźnie osobę, można jej dać tekst do tak zwanego zbetowania (od ang. beta-reader) – na niektórych literacko zorientowanych forach, takich jak np. potterowskie forum Mirriel, istnieją wręcz dyżurni beta-czytelnicy, wyłapujący, zanim tekst ujrzy światło dzienne, różne potknięcia językowe, skróty myślowe czy błędy merytoryczne. Dobrą metodą jest też czytanie tekstu komuś na głos lub słuchanie, jak ktoś go czyta – pozwala to przede wszystkim wyłowić masę powtórzeń, no i kiedy damy tekst do głośnego odczytania komuś, kto go przedtem na oczy nie widział, może się okazać, że ta cała interpunkcja to jednak nie jest wymysł mający wyłącznie utrudniać ludziom życie…
Oczywiście, kiedy już opanujemy warstwę językową, pozostają nam zagadnienia takie, jak zawiązywanie i prowadzenie akcji, kreacja bohatera czy rozmieszczenie w tekście punktów kulminacyjnych. Ale to, jak mawiał Kipling, zupełnie inna historia…
• • •
Lektury obowiązkowe:
  • Słownik ortograficzny. We wstępie precyzyjnie i przystępnie wyjaśnione są zasady ortografii i interpunkcji polskiej. Naprawdę polecam – bardzo rozjaśnia w głowie.
  • Słownik Języka Polskiego.
  • Feliks W. Kres „Galeria złamanych piór” – Fabryka Słów 2005
Lektury pomocnicze:
  • Andrzej Sapkowski „Piróg, czyli nie ma złota w Szarych Górach” („Nowa Fantastyka” 5/93)
  • Rafał A. Ziemkiewicz „Jak to się je, czyli parę słów o pisaniu fantastyki” („Fenix” 1/95)
  • Feliks W. Kres „Nietrudno być bogiem” („Fenix” 2/95)
  • Eugeniusz Dębski „Zrób to sam” („Fenix” 4/95)
1) Owszem, Dan Brown w „Kodzie Leonarda” trzy razy w obrębie kilkunastu stron tłumaczył czytelnikowi, co to jest cilice. Ale on widocznie od początku uznał, że pisze dla idiotów. Owszem, Dorota Terakowska w „W krainie kota” niemal w każdym rozdziale od nowa wyjaśniała czytelnikowi, gdzie jest i co robi bohaterka. Ale ona widocznie od początku uznała, że pisze dla osób z zanikami pamięci…
2) Oczywiście, w książkach możemy niekiedy napotkać długi dialog, który składa się wyłącznie z wypowiedzi bohaterów, bez żadnych didaskaliów, a mimo to czytelnik doskonale wie, kto z kim rozmawia i kto co w danej chwili robi – doskonałe przykłady to dialogi Ciri z Lambertem, Geraltem, Triss czy Vesemirem z „Krwi elfów” Sapkowskiego – jest to jednak wyższa szkoła jazdy, do której początkujących nie zachęcam.
powrót do indeksunastępna strona

80
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.