powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXVII)
czerwiec-lipiec 2007

Dziennikarska ośmiornica
Sławomir Dzieniszewski, Melbrinion… (itd.), ur. 1973. Z wykształcenia ekonomista, z zamiłowania historyk. Zarabia zgłębiając istotę bytu, tj. tłumacząc podręczniki komputerowe. Fan Amberu Rogera Zelazny’ego.
– Zaczęło się od sprawy jacuzzi. Prześwietliliśmy standardowo wszystkich podejrzanych. Sprawdziliśmy ich kontakty, telefony, powiązania rodzinne do dziesiątej wody po kisielu i nic. Żadnych śladów obcej inspiracji, nawet cienia obcej inspiracji. A przecież wiadomo, że to nie mógł być przypadek.
Ilustracja: <a href='mailto:ortheza@wp.pl'>Łukasz Matuszek</a>
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Dla Gosi M., jak zwykle
Politics is the art of looking for trouble, finding it, misdiagnosing it, and then misapplying the wrong remedies.
/Groucho Marx/
– Panie prezydencie, trafiliśmy na ślad naprawdę diabelskiej intrygi – powiedział pułkownik. – Musi pan to obejrzeć. – Włożył kasetę do odtwarzacza.
• • •
Kapitan Ziomkiewicz czuł się odrobinę niepewnie, referując całą sprawę przed pułkownikiem. Niby miał żelazne dowody, ale szpakowaty szef CBdoWzU zawsze wzbudzał w nim pewien niepokój. Zresztą w każdym. Było coś w jego wzroku, sposobie poruszania się, zadawania pytań, że każdy jego rozmówca (poza chyba tylko najwyższym szefem) czuł się jakby postawiono go pod ścianą. Przełknął nerwowo ślinę.
– Referujcie.
– Wykryliśmy wielki spisek dziennikarzy i mediów – powiedział Ziomkiewicz, rozkładając na biurku materiały, które przyniósł ze sobą. Ta rutynowa czynność trochę go uspokoiła.
– To wiemy od dawna, ale nie powiecie chyba, że przez ostatni rok wasza komórka zajmowała się tylko tym. Zważywszy na budżet operacji.
– Nie, nie chodzi tylko o nasze media i nasz krajowy układ. Trafiliśmy na coś znacznie większego.
Pułkownik był sceptyczny, ale pozwolił podwładnemu kontynuować.
– Zaczęło się od sprawy jacuzzi. Prześwietliliśmy standardowo wszystkich podejrzanych. Sprawdziliśmy ich kontakty, telefony, powiązania rodzinne do dziesiątej wody po kisielu i nic. Żadnych śladów obcej inspiracji, nawet cienia obcej inspiracji. A przecież wiadomo, że to nie mógł być przypadek. Nie wtedy, gdy chodzi o jedną z najważniejszych osób w państwie. Już myśleliśmy, że jednak gonimy w piętkę, gdy jeden z moich ludzi po całonocnym ślęczeniu nad dokumentami zażartował w rozpaczy, że chyba nic nie znajdziemy, nawet związków z japońską mafią.
– Yakuzą?
– Właśnie. I wtedy postanowiłem pójść tym tropem, to znaczy sprawdzić, kto mógł zaplanować taki żart niczym z tandetnego gazetowego nagłówka. Początkowo oddelegowałem do tego tylko trzech ludzi, ale po tym, co odkryli w ciągu paru kolejnych tygodni, musiałem wdrożyć do śledztwa cały mój zespół i jeszcze sięgnąć do zasobów innych komórek.
– Dobrze – uciął pułkownik – w skrócie: do czego dotarliście?
– Istnieje światowy spisek mediów mający na celu ciągłe podgrzewanie sytuacji na świecie i sztuczne generowanie „gorących” tematów, żeby tylko media miały o czym pisać. Informacje muszą być sensacyjne, niekoniecznie sensowne. Redakcje zatrudniają specjalnie przeszkolonych agentów, których zadaniem jest preparowanie sytuacji i inspirowanie wydarzeń nadających się na czołówki gazet lub gorący materiał w telewizyjnych wiadomościach. Co gorsza, ta globalna konspiracja nie ma żadnego długofalowego celu, chodzi tylko o stały dopływ newsów. Jak pan pewnie zauważył, wygrywają wydarzenia, które można spreparować najmniejszym nakładem kosztów, informacje pozbawione głębszej refleksji, najbardziej medialne, z największą liczbą fajerwerków. Zamiast w pocie czoła opisywać niuanse reformy finansów czy służb publicznych, łatwiej przecież walnąć moralizatorski tekst na temat polityka, który nazwie oponenta osłem. Zamiast zbierać w trudzie i brudzie informacje na temat biedy i głodu w Afryce (które zresztą się już dawno wszystkim opatrzyły), łatwiej sfilmować kolejny zamach w Iraku. Nie trzeba myśleć podczas pisania, wystarczy skorzystać z gotowego redakcyjnego szablonu.
Pułkownik pokiwał głową, to miało sens: zamach bombowy łatwo spreparować – wystarczy podrzucić odpowiednim ludziom trochę pieniędzy, tak samo polityka łatwo wyprowadzić z równowagi. Koszty pracy agentów byłyby minimalne, a zyski kolosalne, bo news podnosi nakłady i zwiększa oglądalność. Czasem nawet przez tydzień lub dwa, nim przyćmi go kolejna sensacja. Tymczasem jego podwładny kontynuował:
– Za wszystkim stoi centralna „spółka” podzielona na rynki lokalne dla potrzeb serwisów krajowych. Agenci finansowani są ze wspólnej puli, co obniża koszty praktycznie do zera, a aby nikt się nie zorientował, co jest grane, gdy tylko ktoś spoza spisku zaczyna głębiej drążyć temat, preparowany jest nowy news, który sprawia, że ludzie rychło zapominają o poprzednim i tak działa w kółko ta maszynka do zarabiania pieniędzy.
– Udało się wam choć w przybliżeniu określić zasięg tego spisku?
– Połowicznie. W kraju uczestniczą w tym na przykład prawie wszystkie większe redakcje: gazety, radio, telewizje. W zasadzie to wszystkie poza jedną.
– Którą?
– Tą, której ufamy.
– A za granicą?
– Trudno powiedzieć, nie byliśmy w stanie sprawdzić powiązań setek tysięcy gazet, stacji telewizyjnych, radiowych, serwisów komputerowych… Ale sądząc z pobieżnego rozpoznania, spisek obejmuje rzeczywiście gros mediów. Zarówno z prawa, jak i z lewa, pospolitych brukowców i poważnych dzienników. Część oczywiście zapewne uczestniczy w tym nieświadomie, powielając po prostu informacje serwowane przez największe serwisy, ale główne sieci prawie na pewno z premedytacją. Zupełnie jakby stanowiły jeden wielki kartel rządzony twardą ręką przez jakąś tajną organizację. Analizy statystyczne, które przeprowadziliśmy i potem na wszelki wypadek powtórzyliśmy parę razy, nie pozostawiają najmniejszej wątpliwości: istnieje koordynacja działań. Informacje podchwytywanie są zbyt szybko i zbyt ochoczo, nawet wtedy, gdy są tak naciągane, że powinny wzbudzić czujność inteligentnego nastolatka, a co dopiero doświadczonego dziennikarza. Poza tym udało nam się schwycić kilka nitek i sprawdzić, dokąd prowadzą.
– No i?
– Wszystko jest ze sobą powiązane jak jedna wielka pajęczyna. Poszliśmy tropem powiązań kapitałowych. Okazało się na przykład, że wydawca pewnej prominentnej krajowej gazety jest w 60 procentach własnością kapitału chińskiego.
– Niemożliwe!
Ziomkiewicz podsunął pułkownikowi wyjęty z teczki schemat struktury własności przypominający na pierwszy rzut oka co bardziej dziwaczne obrazy Eschera.
– Ale, niestety, prawdziwe. Musieliśmy w tym celu prześledzić transakcje pomiędzy trzema tuzinami firm, z których spora część miała rachunki bankowe w tak niedostępnych miejscach jak Kajmany, Wyspy Dziewicze, Bahamy czy Wyspa Man. Piekielna sprawa, bo cały spisek jest starannie utajniony. Każda transakcja przechodzi przez pięć spółek córek lub holdingów o trudnej do rozwikłania strukturze własności.
Pułkownik wiedział coś o tym. Swego czasu połamał sobie zęby na paru takich sprawach i doszedł do wniosku, że tylko w tanich książkach sensacyjnych udaje się prześledzić sznurki takich finansowych węzłów gordyjskich metodą analizy danych. W praktyce przeważnie służby muszą polegać na źródłach osobowych: innymi słowy – skruszonych uczestnikach całego procederu.
– Jak wam się to udało?
– Cóż, Amerykanie podsłuchują wszystkich za pomocą Echelonu, a my podsłuchujemy Echelon.
– Ten supertajny system komputerowy? Jakim cudem?
– Mamy paru zdolnych informatyków. Tutaj i tam. Poza tym podpieraliśmy się analizą statystyczną i śladami w innych transakcjach. Dostaliśmy kiedyś od Brytyjczyków program, który pozwala z dużym przybliżeniem odtworzyć obraz nielegalnych transakcji na bazie cząstkowych danych. Wielu moich ludzi zarwało sporo nocy. W każdym razie po nitce do kłębka dotarliśmy do „firm” odwalających brudną robotę. Po zakończeniu zimnej wojny na rynku wolnych strzelców zatrudnianych do tej pory przez obie strony zapanowało, że tak powiem, bezrobocie i część z tych ludzi znalazła sobie, jak widać, niszę rynkową. Tu ma pan cześć materiałów na ich temat: nazwy operacji, dossier agentów, przelewy – Ziomkiewicz podsunął pułkownikowi laptopa.
– Macie coś jeszcze? – spytał szpakowaty szef CBdoWzU, wertując bazę danych. O wielu z tych ludzi słyszał jeszcze w czasach, gdy w latach 80. na przymusowej emigracji pracował jako dziennikarz. Zastanawiał się, gdzie się tak nagle rozpłynęli mniej więcej w połowie następnej dekady. Teraz miał odpowiedź. Było też sporo nowego narybku.
– Owszem. Jeszcze jedna rzecz przemawia za międzynarodowym spiskiem: technika, która jest w to zaangażowana. Podczas rewizji w prywatnym mieszkaniu jednego z dziennikarzy pracujących dla prominentnej krajowej gazety znaleźliśmy takie oto urządzenie. – Ziomkiewicz sięgnął pod biurko i wyjął czarną walizeczkę rozmiarów średniej wielkości laptopa, z wysuwaną z boku krótką rurką przypominającą teleskopową antenę.
– Co to takiego?
– Dokładnie nie wiemy, ale wiemy, jak działa. Ma skuteczny zasięg około 600 metrów i na tę odległość potrafi zakłócać fale mózgowe wybranej osoby. Jeśli promień jest silny, ofiara zaczyna po prostu pleść androny. Jeśli użyjemy krótkiego i skoncentrowanego impulsu, możemy wywołać u ofiary kompromitujące przejęzyczenia. Na przykład delikwent chce powiedzieć, że Ziemia krąży wokół Słońca, a potraktowany promieniem chlapnie, że Słońce wokół Ziemi, inny pomyli Australię z Austrią, a kolejny wygłupi się podczas śpiewania hymnu. Pewnie większość „buszyzmów” generowana była właśnie w ten sposób.
– Co pan w takim razie proponuje, kapitanie? Dyskretnie obserwować polityków, by wyłapać dowcipnisiów z tymi skrzyneczkami?
Ziomkiewicz wzruszył ramionami.
– Nie mamy tylu ludzi, żeby dawać obstawę każdemu politykowi, który zaczyna gadać głupoty.
Pułkownik pokiwał głową, to szczera prawda.
– Pilnować paru tysięcy osób? Obstawiać teren w promieniu pół kilometra? To by było marnowanie publicznych środków. Zresztą tych urządzeń jest w kraju najwyżej tuzin, to cholernie drogi sprzęt z importu. Części robione na zamówienie w jakichś sekretnych laboratoriach naukowych. Prawdę powiedziawszy, nie wiem, co możemy na to poradzić. Tym bardziej, że zawsze będziemy w defensywie. Nie sposób przecież zgadnąć, jakiego newsa sobie jutro wymyślą: kocią grypę, kradzież czterech pancernych limuzyn prezydenta Saakaszwiliego czy masowe protesty muzułmanów, gdy znowu podrzucą na odpowiednie fora internetowe jakąś wyjętą z kontekstu wypowiedź papieża.
– Chryste! – pułkownik powoli zaczynał uświadamiać sobie, z czym mają do czynienia.
– Nie jesteśmy oczywiście całkowicie bierni. Włamaliśmy się do paru baz danych, założyliśmy pluskwy tu i tam, przeprowadziliśmy parę cichych rewizji. Trafiliśmy również na ślad paru przygotowywanych już zawczasu kaczek dziennikarskich. Niektóre ocierają się o grubszą prowokację. Podsłuchy założone w pewnej, dobrze nam znanej, redakcji wykryły, że na tegoroczny sezon ogórkowy szykowana jest następująca bomba: opublikowany zostanie tajny, oczywiście spreparowany, raport (co łatwo zrobić, bo nie jest to dokument oficjalny) pochodzący rzekomo z biura doradców premiera. Raport będzie zawierał sekretny plan, jak zapewnić prezydentowi możliwość sprawowania urzędu przez cztery kolejne kadencje.
– ??
– Po upływie dwóch kadencji do walki o fotel głowy państwa stanie premier, a po zwycięstwie powierzy misję sprawowania rządu byłemu prezydentowi. Po czym, po niewielkiej charakteryzacji, obaj zamienią się miejscami, licząc, że i tak nikt się nie zorientuje. To samo powtórzy się w czwartej kadencji. W ten sposób bez żadnego naginania prawa prezydent będzie mógł rządzić 20 lat. Wyobraża pan sobie, jaki jazgot podniesie się w mediach po ujawnieniu tej „sensacji”? Przez miesiąc będą mogli wyzywać naszych ukochanych przywódców od „dyktatorów”.
– Perfidia – tym razem i pułkownik nie zdzierżył. Sosnowe biurko zajęczało płaczliwie, nie wiedząc, czemu jest bite.
– Ale po tym wszystkim, co się działo przez ostatni rok, ludzie mogą uwierzyć i notowania rządu znowu spadną. A oto przecież chodzi.
– Wykryliście jakieś powiązania z obcymi służbami specjalnymi? Taka destabilizacja byłaby na rękę niektórym naszym sąsiadom. – Pułkownikowi, nie wiedzieć czemu, stanęła przed oczami afera z czeskimi flagami, za którą swego czasu solidnie obrugał paru swoich podwładnych.
– To bym raczej wykluczył. Rzecz jest zbyt grubymi nićmi szyta. Wywiady nie pracują w ten sposób. Podstawą działania każdych służb jest maksymalne utajnienie przeprowadzanych operacji, dlatego nikt nie będzie ryzykował zabawnych kryptonimów i żartów słownych. Prosty przykład: proszę przeczytać od tyłu nazwisko obecnej kanclerz Niemiec, Angeli Merkel, przerzucając końcowe „el” na początek.
Pułkownik wziął do ręki kartkę i ołówek, nie czuł się bowiem zbyt mocny w słownych szaradach i wolał sobie rzecz całą zwizualizować.
– Krem-el.
– Tak, KremL – Ziomkiewicz zaakcentował ostatnią literę. – Stąd właśnie wiemy, że to na pewno nie jest robota naszych sąsiadów ze Wschodu. Nie, takie sztubackie żarty trzymają się tylko ludzi całkowicie nieodpowiedzialnych: studentów i dziennikarzy. Nikt, komu zależy na dyskrecji, nie zmontuje przecież w Polsce afery z udziałem ludzi, którzy nazywają się Długosz i Jagiełło. Toż każde dziecko w szkole będzie boki zrywać.
– Kogo pan w tych sprawach podejrzewa?
– A która gazeta u nas bawi się w takie gierki słowne?
Pułkownik ze zrozumieniem pokiwał głową.
• • •
Film dobiegł końca. Pułkownik wyłączył magnetowid.
– Jak pan widzi, panie prezydencie, mamy do czynienia z globalną ośmiornicą oplatającą swymi mackami cały świat, manipulującą rządami i politykami, kreującą wydarzenia. Zupełnie amoralną. Gotową zabijać lub, co gorsza, ośmieszać, byle tylko mieć krzykliwy news. Bóg jeden wie, jak potężną jest i jak głęboko sięgają jej macki.
Prezydent nie zastanawiał się długo.
– Trzeba z tym skończyć! – powiedział twardo.
Warszawa, luty 2007
Melbrinionersteldregandiszfeltselior
powrót do indeksunastępna strona

5
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.