– Naprawdę? Patrzcie państwo. Naprawdę mądra z ciebie dziewczynka. Bo widzisz, ja tak naprawdę nigdy nie wiedziałem. Tak się mówi, ale jak to naprawdę jest? Jak to jest, gdy ktoś cię obija pistoletem? – Nicky zaśmiał się. Dźwięk jego głosu sprawił, że Megan poczuła, jak żołądek znów jej się kurczy. – Ale choć jesteś taka sprytna, mogę się założyć, że wciąż cię wyprzedzam o krok. – Nicky, o czym ty mówisz? – A wiesz, jak to jest, wypierdolić kogoś kulką? Megan drgnęła. Nagle poczuła, jak w kolana wbija jej się zimny metal, rozpychając je na boki. Potem chłód popełzł wzdłuż jej ud, by spocząć między nogami. Zatrzymał się w połowie drogi pod jej spódnicą. – Nie, Nicky… nigdy… – Bo sam to wymyśliłem. Widzisz, między nogami trzymasz mauzera 9 mm. Celuję ci wprost w cipkę. Jak pociągnę za spust, to ci zrobi śliczną dodatkową dziurkę. I pewnie trochę zniszczy modne majteczki, które teraz masz na sobie. – Mrugnął do niej. – Naprawdę przekopałem się dziś rano przez wszystkie twoje rzeczy. – Megan skuliła się, pewna, że za chwilę zwymiotuje. – No, już, kochanie – dodał uspokajająco. – Nic takiego nie zrobię. Jeden ruch, Megan. Tylko jeden, a kulka poskacze sobie w tobie, aż zrobi z ciebie sieczkę. Założę się, że zanim umrzesz, usłyszysz, jak to małe kurestwo odbija ci się od kości. – Mężczyzna zachichotał ponownie. Wtem jego usta skrzywiły się w szyderczym grymasie. – A więc podaj mi tę pieprzoną torebkę. Kobieta pchnęła torebkę po stole, pospiesznie mierząc wzrokiem klub. Para przy sąsiednim stoliku zniknęła. Starszy mężczyzna przy barze i mierząca go wzrokiem dziewczyna też się ulotnili. Megan nie widziała barmana ani hostessy. Dostrzegła tylko sprzątaczkę, Latynoskę, która skierowała się z wózkiem ku toaletom. – Megan, chyba nie chciałaś się wymknąć bez „do widzenia”, prawda? – Nicky otworzył saszetkę z biura podróży. – Ojej, bilety do Los Angeles, rezerwacje motelu, wypożyczalnia samochodów. – Skierował na nią wzrok. – Kochanie, może przede mną udało ci się uciekać, ale czy sobie wyobrażasz, że oni nie daliby rady cię wyśledzić? – Nie, Nicky, to sprawy gazety. Po prostu… – Sprawy gazety, tak? Och, ależ tylko popatrz, bilety zostały wystawione na jakieś inne nazwisko. – Nicky potrząsnął głową. – Megan Smith? Na tyle cię było stać? – Przestudiował rachunek biura podróży. – Zapłacone gotówką? Doprawdy, starałaś się. Megan wyciągnęła szyję i zastanowiła się, czy udałoby jej się wrzasnąć i zamówić jeszcze jednego drinka. Byleby ktoś tu przyszedł. Ponownie dostrzegła sprzątaczkę, która odkurzała teraz rośliny w donicach w holu przy łazienkach. Kobieta przykucnęła i coś podniosła. Wpatrywała się w ten przedmiot. A potem wetknęła go do kieszeni fartucha. „Koperta?”. – A jeśli mówimy o gotówce… – Nicky gwizdnął, wyciągając zwitek banknotów. – Jezu, tysiąc, tysiąc pięćset, dwa… Nie planowałaś zbyt szybkiego powrotu, prawda? – Nie, Nicky, zupełnie źle to odbierasz. To po prostu… zaliczka na koszty podróży. Mówię ci, że planowałam podróż służbową. Sesję zdjęciową na wybrzeżu i… – Czy podać coś jeszcze, pani Russell? To Bonnie-Bunny nagle stanęła obok ich miejsca. Megan żałowała z całych sił, że nie zna imienia dziewczyny. – Zamykamy już, ale może udałoby mi się przemycić państwu jeszcze drinka. Zanim Megan zdążyła odpowiedzieć, Nicky wyciągnął setkę z banknotów z jej torebki i wsunął ją w rękę hostessy. – Nie, dziękujemy. Właśnie mieliśmy wychodzić. – A potem wsunął resztę pieniędzy do kieszeni. Hostessa zawahała się i popatrzyła wprost na Megan. – Jesteście pewni? Niczego… wam… nie potrzeba? Megan zerknęła na Nicky’ego. Czuła, jak broń obija jej się o nogi. – Nie – odparła. – Naprawdę musimy już iść. Nicky zaklął bezgłośnie, kiedy odkrył, że drzwi dla personelu obok wind są zamknięte. Zerknął przez ramię, upewnił się, że na korytarzu panuje pustka, a potem wyjął coś z kieszeni i wsunął do zamka. Rozległ się stuk i drzwi się otworzyły. – Ma się te zgrabne paluszki, co? – Poklepał Megan po plecach pistoletem. – No, idziemy. Poszli ciemną klatką schodową. Wokół nich zamknęły się betonowe ściany, pod nogami dzwoniły metalowe stopnie. Opierali dłonie na nagich, metalowych poręczach. – Dokąd idziemy? – zapytała Megan. Słyszała stukot maszyn, grzmiących gdzieś pod betonem. – Na przechadzkę. – Nicky przesunął pistoletem po plecach i wetknął jej lufę w kark. Dwa stopnie. Trzy. Na czwartym natknęli się na kolejne zamknięte drzwi. Nicky otworzył zamek dokładnie tak, jak poprzednio. – Dalej – powiedział, szturchnąwszy ją pistoletem. Megan, przestępując przez drzwi, poczuła na twarzy uderzenie ciepłego, wilgotnego wiatru. – Jezu. – Tylko tyle była w stanie z siebie wydobyć. – O mamo, to szczyt świata – krzyknął Nicky. Ujrzał, że Megan nie zrozumiała dowcipu, i kopniakiem zamknął drzwi. – Sto pięter nad ziemią. Czyż to nie piękne? – Megan, czując pistolet w plecach, wygramoliła się na dach Hancock Building. Wokół niej rozpościerała się migocząca panorama Chicago. Przez chwilę kobieta czuła zawroty głowy, stojąc na otwartej przestrzeni, a wicher szarpał jej ubraniem. Nic jej nie odgradzało od reszty miasta, żadne okna ani balustrady. Zerknęła w górę i ujrzała wielkie bliźniacze anteny Hancock, kołyszące się na wietrze. Poczuła, że się zatacza. Niemal spadła. Nicky złapał ją za ramię i przytrzymał. – Nazywam to „najwyższym szczytowaniem”. Czujesz? Szczyt szczytów! – Megan nic na to nie odpowiedziała. Zupełnie zaschło jej w gardle. Ponownie pociekły jej łzy, gdy Nicky popchnął ją ku krawędzi dachu. – Dobrze, tyle wystarczy. – Zatrzymał się o metr od krawędzi. Megan zaczęła się obracać. – Nie, nie okręcaj się. Chcę, żebyś patrzyła w dół. To daleka droga, co nie? – Nicky, po co to robisz? – Zamknij się. – Ponownie szturchnął ją w plecy mauzerem. W zasadzie było to ledwie stuknięcie. Ale Megan i tak krzyknęła. – Dobra, a teraz ściągaj ciuchy. – Co? – „To o to chodzi? O seks?”. Megan zdecydowała, że Nicky Kolitzky rzeczywiście był nikim. I pomyślała, że zamierza… że go zmusili… – Powiedziałem ci, żebyś ściągała ciuchy. I to już. – Nicky, jeśli zamierzałeś mnie zerżnąć, to czemu tego po prostu nie powiedziałeś? – Czy znów uda jej się mu wymknąć, czy trzeba będzie bzyknąć tego obrzydliwego śmiecia? – Wiedziałam, że cały czas masz na mnie ochotę. Widziałam to po tym, jak na mnie patrzyłeś. Ale nie tutaj, Nicky. Chodźmy do mnie. – Wyobraziła sobie mauzera, leżącego na stoliku nocnym obok łóżka, poza zasięgiem Nicky’ego, ale za to pod jej ręką. Czuła w rękach jego metaliczny, chłodny ciężar. Widziała, jak celuje w jego skurczonego fiuta. – Albo wynajmiemy sobie pokój. Na każdym rogu w mieście jest hotel, moglibyśmy… Mauzer grzmotnął w tył jej głowy. Megan wrzasnęła, straciła równowagę i runęła ku krawędzi dachu. Nicky złapał ją i ściągnął z powrotem. – A teraz, Megan, zamkniesz się, do kurwy nędzy, i ściągniesz te ciuchy. Megan ściągnęła marynarkę. – Podaj mi to – rzekł Nicky, nim zdążyła ją upuścić. Rozpięła bluzkę, czując na piersiach i brzuchu podmuchy wiatru. Chłodziły ją, mimo panującego ciepła. Ziębiły, wysuszając pot na jej skórze. W głowie Megan kłębiły się myśli, tylko że teraz galopowały bezładnie. Sięgnęła do tyłu i rozpięła spódnicę. Marynarka, bluzka, spódnica, stanik, ściągała je po kolei i podawała Nicky’emu. W końcu stanęła tylko w majtkach i pantoflach Folgolio. Obcasy chrzęściły na wtopionym w smołowany dach żwirze. – I co teraz, Nicky? – Ściągaj wszystko. – Megan zacisnęła zęby i zsunęła majtki. – Buty też. – Nicky, tu jest żwir. – Ściągaj te pieprzone buty. – Gdy oddawała buty, żwir wbijał jej się w delikatne podeszwy stóp. Czuła, że w papie na dachu wciąż drzemią resztki upału. – Dobra, możesz się obrócić. Tak też zrobiła. Nicky stał, trzymając stopę na stosie jej ubrań. Wiatr szarpał je i próbował rozrzucić we wszystkie strony. Mężczyzna wciąż trzymał w jednej ręce wycelowany pistolet, w drugiej… Megan zakrztusiła się. Nicky uniósł do twarzy koronkowe majtki w kolorze kości słoniowej i powąchał je, jakby były świeżymi kwiatami, a potem uśmiechnął się obleśnie. – Chyba je sobie zatrzymam. – Wetknął majtki w kieszeń marynarki. – I co teraz, Nicky? – Teraz? – Jego oczy ślizgały się po jej nagim ciele jak robaki. – Teraz dam ci ostatnią szansę, byś mogła powiedzieć, gdzie to jest. – Nicky, już ci mówiłam. Nie mam tego, o czym myślisz, że mam. Nie mam tego, o czym oni myślą, że mam – krzyczała, szlochając tak głośno, że niemalże nie dało się zrozumieć jej słów. Umysł Megan już nic nie planował. Już nie wyobrażała sobie, że trzyma w rękach mauzera. Po prostu czuła się naga i przerażona. I bardzo wystraszona. – O nie, Megan. Chyba mnie nie słuchasz. Zamierzam ci dać jeszcze jedną, ostatnią szansę. – Nicky, pozbyłam się wszystkiego. Naprawdę, wszystkiego. Wiedziałam, że nikt mi nie uwierzy, dlatego wywaliłam każdy cholerny plik. Przysięgam na Boga, tak zrobiłam. Nicky potrząsnął głową. – Masz to, co? Wszystko jest u ciebie w domu. Wszystko trafił szlag. – Uniósł pistolet i wycelował go wprost w czoło Megan. – Niech to szlag. Miałaś szansę. Megan zasłoniła twarz rękami i instynktownie cofnęła się pół kroku. Nagle przypomniała sobie, gdzie jest, i zamarła. – Nicky, przysięgam, tak zrobiłam. Pozbyłam się wszystkiego, co tylko udało mi się znaleźć. Nic już nie ma. Nikomu nic nigdy nie powiem. Przekaż im to. Oni ci uwierzą, oni… – Wystarczy, Megan. – Skinął pistoletem. – A teraz… skacz. Twarz jej pobladła. – C…Co? Skacz? – Słyszałaś. Skacz. Ale już. Dalej. – Nie… Nicky, nie mówisz tego poważnie, ty… – W jej głosie pojawiły się nuty histerii. Nicky, broń, ubrania, anteny i migoczący horyzont – wszystko pływało jej przed oczami, gdy po policzkach ciekły zamazujące obraz łzy. – Nicky, na miłość boską, nie rób tego. Nie… – Skacz, Megan. Albo będę musiał cię zastrzelić. – Nicky, proszę… – Tak czy owak, nie ujrzysz jutrzejszego poranka. – Nicky, proszę, Jezu Chryste, błagam cię! – Megan padła na kolana. Gorący żwir wbił jej się w kolana. – Proszę! – Skacz, Megan. – Nie. – Łzy przestały płynąć. Megan Russell podniosła wzrok. Jej wzrok nagle stwardniał. Zacisnęła zęby. – Nie – powtórzyła. Nicky ostrożnie przysunął się do niej i pochylił mauzera, aż lufa spoczęła na jej skroni. – Zastrzel mnie – syknęła Megan. – Zastrzel. Strzel mi w głowę, gdy na ciebie patrzę. – Czuła, jak lufa dygoce na jej czole. Ujrzała, jak palce Nicky’ego zaciskają się i rozluźniają na rękojeści. – Kolitzky, brak ci do tego jaj. Nicky zawahał się i opuścił pistolet. – Masz rację, Megan. Chyba ich rzeczywiście nie mam. Kobieta zacisnęła powieki i wypuściła wstrzymywane powietrze. Wtedy but Nicky’ego Kolitzky kopnął ją w ramię. Przewróciła się. Zawisła głową, ramionami i tułowiem nad przepaścią. Wisiała tak przez zdumiewająco długą chwilę. Jej myśli zaczęły wirować na widok malutkich samochodzików i ulicznych świateł, migoczących o sto pięter niżej. Jeszcze jeden kopniak, tym razem wymierzony w jej nogi, posłał Megan za krawędź. Na milisekundę zawisła w powietrzu, machając ramionami i nogami, a potem runęła w dół, wprost w objęcia pustki. Zerwał się wiatr i pochłonął jej krzyk. Nicky ostrożnie przysunął się do krawędzi dachu, by popatrzeć, jak nagie, spadające ciało Megan błyska w świetle okien wieżowca niczym w stroboskopie. Odwrócił się, zanim uderzyła o chodnik. Podniósł torebkę Megan Russell i jej ubranie. |