„Dominik” to webkomiks o przygodach autora webkomiksu. I to polskiego. Czyli co? Nuda panie, jak w polskim… komiksie internetowym…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Netkolektyw zrzesza rzekomo najlepszych polskich netkomiksiarzy. Nic dziwnego, że ta grupa młodych (mniej lub bardziej) i zdolnych (mniej lub bardziej) autorów postanowiła stworzyć coś wspólnego. Nad jednym wytworem już pastwiliśmy się poprzednio z Robem, teraz czas na drugi, nad którym to wspólna praca zapoczątkowała Netkolektyw… „Dominik”, bo tak się zwie ów projekt, mógłby być bardzo udanym komiksem. Mógłby, ale nie jest. Po części spowodowane jest to tym, że tworzy go grupa komiksiarzy o bardzo zróżnicowanych możliwościach. I gdy jedni swymi paskami dość wysoko stawiają poprzeczkę, to inni trzymają się baaaaaardzo blisko gleby. Bo o ile odcinki, w których palce maczali Igor Wolski, Jakub Dębski czy Robert Sienicki można uznać za dobre (lub przynajmniej przyzwoite), o tyle te wyprodukowane przez niejakiego Paszteta czy Bartosza Oreckiego to już towar znacznie niższego sortu. Przede wszystkim „Dominik” to straszna nuda. Autorzy w kółko miętolą te same wątki: - lenistwo Dominika, przez które nie ma nowych odcinków jego webkomiksu;
- różne przypadki, które się Dominikowi przydarzają – najczęściej coś mu się rozlewa na kartkę;
- brak życia towarzyskiego;
- kontakt twórcy z czytelnikami, głównie przez Internet.
Owszem, są to jakieś sfery, na temat których można opowiedzieć kilka dowcipów, ale bez przesady. Dużo ciekawiej byłoby pokazywać normalne, rodzinne życie rysownika, postrzeganie jego twórczości przez otoczenie (co poniekąd próbuje robić Katarzyna Witerscheim), ewentualne próby zarabiania na rysowaniu czy znalezienia wydawcy. Chętnie poznałbym takie perypetie, ale są to prawdopodobnie tematy obce autorom „Dominika”. Może wkrótce… Żeby było weselej, komiks ten potwierdza to, co wytykaliśmy podczas analizowania „Kolektywu”. Nieumiejętność konstruowania dłuższych historii. Wystarczy spojrzeć na kilkuplanszowe epizody o wyprawie Dominika na konwent komiksowy. Najpierw dostajemy jakiś głupawy bełkot o podróży pociągiem, potem bieganinę tych dziwaków – członków Netkolektywu. Boki zrywać. A biedny Dominik jedzie na konwent i nie może się nań dostać, więc siedzi w kartonie pod ścianą. Bo nie wiedzieć czemu, nie ma biletu, który normalnie można kupić przy wejściu na każdy konwent… Brakuje konsekwentnego prowadzenia historii. Decyzji, co właściwie jest głównym wątkiem w tej opowieści. Losy Dominika na konwencie czy wygłupy chłopców z kolektywu… „Dominik” mógłby być naprawdę dobrym webkomiksem, gdyby ktoś trzymał nad tym pieczę. Pilnował, by te historyjki dokądś prowadziły. Opowiadały jakąś historię, przedstawiały konsekwentnie bohatera i jego losy. Zamiast tego mamy nierówne, przypadkowe, niedopasowane stylistycznie fragmenciki, które nijak nie składają się w całość. Szkoda. |