Ponieważ przypadki chodzą po ludziach, bywa że i korespondent się rozchoruje. Po solidnej dawce leków śpieszę jednak nadrobić braki i zrecenzować dalszy ciąg festiwalu. Będzie o graffiti, slajdach w kościele i gotowaniu architektury przy dźwiękach Ścianki.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwszy dzień projektów spod znaku Graffiti Non Stop. Czym jest graffiti, każdy mniej więcej wie – napisem lub symbolem wykonanym na ścianie czy murze, najczęściej za pomocą farby w spreju. Graffiti to twórczość kontrowersyjna: po pierwsze wiele projektów to zwyczajne bazgroły bez jakiejkolwiek wartości, po drugie – wiąże się z wandalizmem i wkroczeniem na cudzy teren. Jednak we Wrocławiu artyści mają do dyspozycji całkowicie legalną przestrzeń, w której mogą zaprezentować przechodniom próbki swojej twórczości.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Początek zaplanowanego na cały festiwal projektu obejmuje instalację przestrzenną na Nowym Targu. Na placu ustawione zostaną wolno stojące ściany, tworzące swoisty labirynt. W budowie mają być wykorzystane także elementy mniej standardowe – jak śmietniki oraz samochody. Jeśli chodzi o rodzaj twórczości, oprócz graffiti planowane są vlepki i malarstwo szablonowe. Co ciekawe – część akcji jest otwarta, więc, jak zapewniają organizatorzy, malować może każdy, kto odnajdzie się w charakterystycznej pomarańczowej kolorystyce labiryntu. Taki jest przynajmniej projekt, jego realizację będzie można ocenić dopiero podczas kolejnych dni festiwalu. Na Nowym Targu pojawiłam się około 15.00, licząc, że może już co nieco z zapowiadanych atrakcji będzie można obejrzeć. Niestety, przeliczyłam się – dopiero montowano sporych rozmiarów płyty wiórowe. Ponieważ deski ciekawe nie były, a ileż można przyglądać się chłopakom, nawet tym przystojnym, na plac wróciłam w poniedziałek. Za drugim podejściem udało mi się już zobaczyć parę rzeczy, i tych ciekawych, i tych takich sobie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przykładem graffiti z zastosowaniem szablonu był sześciokrotny wizerunek ponętnej czarnowłosej panny w bikini. Szablon całkiem fajny, ale wykonanie średnie. Podejrzewam, że Marcin Meller nie byłby raczej nim zainteresowany. Oprócz półnagich kobiet pojawiły się również „tradycyjne” napisy z dodatkami (kwiatki, sympatyczne lub mniej sympatyczne stworki i figury), a nawet graffiti „zaangażowane” – przedstawiające fragment panoramy Wrocławia z niebudzącym wątpliwości napisem „EXPO 2012 Poland”. Większość prac utrzymano w ciepłej kolorystyce: czerwieni, pomarańczy i żółci, gdzieniegdzie z odrobiną zieleni i różu. Mnie najbardziej spodobały się krasnoludki. Oba miały, co prawda, spiczaste czapeczki, brody, duże brzuchy i nikczemny wzrost jak na ten gatunek przystało, jednak za nic nie przypominały dobrodusznych skrzatów produkcji Walta Disneya czy rodzimej Marii Konopnickiej. Pierwszy dosiadał tajemniczego wehikułu robiącego dużo hałasu i dymu. Z wojowniczo wywalonym jęzorem i dzikim wzrokiem przywodził na myśl niekompletnie ubranego pierwszego lepszego „pogromcę szos”. Drugi krasnoludek o sporym nosie i zamglonym spojrzeniu stał sobie spokojnie, ale wyglądał jak gdyby na imprezie wszedł w bliższy kontakt z zakazanymi przez ministra edukacji zielonymi liśćmi, a teraz – na widok wchodzących do klubu znajomych – wykonuje niemrawo charakterystyczny hiphopowy gest pt. „yo, ziomale”. Jak wiadomo, de gustibus non est disputandum, i co kto lubi.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W ramach kontrastu wieczorem wybrałam się do… kościoła garnizonowego. To właśnie tam, w formie slajdów, zaprezentowano twórczość czworga wrocławskich twórców: Anny Kutery, Krzysztofa Skarbka, Romualda Kutery i Witolda Liszkowskiego. Projekcja była częścią festiwalowego projektu Jatkowisko – multimedialnej imprezy, w skład której wchodzą prezentacje obrazów, zdjęć, rysunków, instalacje artystyczne i właśnie pokazy multimedialne. Trzeba przyznać, że ten akurat pokaz robił wrażenie. Wyobraźcie sobie, że siedzicie w nocy w jednym z najstarszych kościołów w mieście. Siedzicie w ciemności, podziwiając od czasu do czasu fragmenty architektury, które wieczorową porą przybierają niepokojące czasem kształty. W tle – muzyka raczej klasyczna. Slajdy wyświetlane są w obu nawach bocznych, ale one są zmieniają się rzadko i są niejako tłem tego, co dzieje się w nawie głównej. Obrazy wyświetla się tą samą metodą: najpierw pojawiają się na środku, a po chwili operator przesuwa je powoli w prawo i lewo. Nie w metodzie rzecz jednak, a w efekcie, jaki tworzą. Wszystko polega na tym, że tłem, na którym są pokazywane, nie jest gładka biała ściana, ale przestrzeń wypełniona ołtarzem, amboną i innymi kościelnymi akcesoriami. Przesuwające się po ołtarzu zdjęcia kwiatów, figur geometrycznych, a nawet nagich postaci dają ciekawy, choć nieco kontrowersyjny (ze względu na tematykę) rezultat. Moi znajomi narzekali trochę, że w tej projekcji nie ma żadnego sensu. Obrazy nijak nie są ze sobą powiązane, niczego ważnego też nie przekazują, a towarzysząca im muzyka jest neutralna i równie dobrze mogłoby jej nie być. Pewnie mieli trochę racji, ale z drugiej strony – czy we wszystkim trzeba doszukiwać się logiki? Zamiast zastanawiać się nad sensem i celem projekcji, łączyć ze sobą poszczególne jej elementy, lepiej było po prostu podziwiać efekt, jaki tworzyły współczesne slajdy na starej gotyckiej architekturze.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ponieważ dopadła mnie już lekka niedyspozycja (wybaczcie ten osobisty wtręt), z festiwalowych propozycji na niedzielę wybrałam dwie. I co najlepsze – jedna zdaje się nie odbyła. Tak było z wykładami rabina w Dzielnicy Wzajemnego Szacunku. Zanim przejdziemy jednak do sedna, wypada wyjaśnić, czym jest owa dzielnica i skąd wzięła się jej nazwa. Dzielnica Wzajemnego Szacunku to nieoficjalna nazwa przestrzeni między ulicami Kazimierza Wielkiego, św. Antoniego, Pawła Włodkowica i św. Mikołaja. Przy tych ulicach, w niewielkiej od siebie odległości, mieszczą się kościół ewangelicko-augsburski, kościół rzymskokatolicki, cerkiew prawosławna oraz synagoga. Jeśli kogoś nie dziwi tak bliskie sąsiedztwo czterech świątyń różnych wyznań, z pewnością zaskoczy go zgodna współpraca członków tych wspólnot. Współpraca, która zaczęła się w 1995 roku od… kamieni. Jak możemy przeczytać na stronie poświęconej dzielnicy, „pierwszy z nich wleciał przez zabytkowy witraż do kościoła rzymsko-katolickiego i prawie uderzył w siostrę ówczesnego proboszcza tej parafii ks. Jerzego Żytowieckiego. Kilka dni później ktoś rzucił kamieniem w ikonę mieszczącą się na zewnątrz cerkwi prawosławnej. Świadkiem całego zdarzenia był ówczesny wiceprzewodniczący (dziś już przewodniczący) gminy żydowskiej, Jerzy Kichler”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To właśnie on zwrócił się do przedstawicieli z czterech świątyń z propozycją rozmowy i współpracy. Zapoczątkowana wtedy działalność odbywała się pod wieloma szyldami („Dzielnica Czterech Świątyń”, „Dzielnica Tolerancji”, „Wrocławski Kwadrat”, „Dzielnica Pojednania”), ale najpopularniejszym określeniem okazała się Dzielnica Wzajemnego Szacunku. I właśnie w tej dzielnicy miał się odbyć m.in. wykład rabina w ramach drugiego dnia Spotkania kultur. Jako że ciągle jeszcze mam problemy z orientacją we wrocławskim terenie (a co tu dopiero mówić o połapaniu się w wąskich uliczkach i niewidocznych na pierwszy rzut oka bramach kamienic i przejściach między nimi), na spotkanie wybrałam się odpowiednio wcześnie. Zlokalizowałam dzielnicę i mając w zapasie jeszcze trochę czasu, obejrzałam sobie synagogę pod Białym Bocianem. Trudno trafić do tej świątyni, gdyż nie mieści się przy ulicy, ale na podwórzu, na który wchodzi się z ulicy przez bramę. Jej – nieco dziwna – nazwa wzięła się od stojącego kiedyś w tym miejscu zajazdu Pod Białym Bocianem. Synagogę zbudowano w 1829 roku, choć już dziewięć lat wcześniej organizacja postępowych Żydów doprowadziła do kupna terenu pod budowę. Świątynię zaprojektował na planie prostokąta niemiecki architekt Karl Ferdinand Langhans, za wnętrze odpowiadał żydowski malarz Raphael Biow. Świątynia jest jednoprzestrzenna z wbudowanymi galeriami dla kobiet (według tradycji kobiety mogą widzieć mężczyzn podczas nabożeństwa, ale oni nie mogą widzieć ich, żeby się nie niepotrzebnie nie rozpraszać). Po jakimś czasie synagogę przejął odłam konserwatywny i przebudował zgodnie z tradycją. Po nocy kryształowej synagoga była miejscem spotkań wszystkich Żydów (jako jedyna nie została zniszczona), a w czasie II wojny przekształcono ją na magazyn, a na jej dziedzińcu zbierano członków gminy przed wywiezieniem do obozów zagłady. Po wojnie budynek przeszedł w ręce państwa i niszczał przez prawie 50 lat. 11 lat temu Żydzi odzyskali synagogę i do tej pory ją remontują.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Historię synagogi, wrocławskiej gminy i mieszkających tu na przestrzeni kilkuset lat Żydów poznałam z tablic umieszczonych w świątyni. Na kilkunastu planszach opisano działalność kulturalną, naukową i społeczną gminy żydowskiej oraz wybitniejsze jednostki (np. noblistę, matematyka i fizyka Maksa Borna). Jedną chyba z najtragiczniejszych postaci był chemik niemiecki pochodzenia żydowskiego Fritz Haber. Podczas I wojny należał do głównych organizatorów produkcji i zastosowania gazów bojowych przez armię niemiecką (m.in. pod Ypres). W latach 20. XX w. opracował produkcję cyklonu B, który miał być środkiem do dezynfekcji i dezynsekcji, a jak go wykorzystano, już wiemy. Żona naukowca popełniła samobójstwo, nie mogąc pogodzić się z jego działalnością. Podobnych historii było jeszcze kilka, ale to raczej temat na osobną książkę. Wróćmy więc do współczesności. Ponieważ czas na wykład był odpowiedni, należało pójść na miejsce spotkania. I tu dopiero zaczęły się schody. Chociaż bowiem podano konkretny adres, pod wskazanym numerem brama była zamknięta na głucho. Razem z dwoma paniami chodziłyśmy tam i z powrotem, pytając ludzi o spotkanie, ale niczego się nie dowiedziałyśmy. Do tej pory nie wiem, czy wykład odwołano, czy przeniesiono w inne miejsce.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Archicooking to druga z niedzielnych propozycji, na którą postanowiłam się wybrać. Ten tajemniczo nazwany projekt najlepiej opisać słowami Jakuba Jezierskiego, specjalisty od projektowania prasowego, typografii, znaków graficznych i ilustracji prasowej, który przygotował grafikę projektu: „Oprawa archicookingu to gotowane, pieczone i uwędzone kawałki najlepszej architektury Wrocławia. Ikony przedstawione jako kulinarne smakołyki powinny zachęcić leniwych sybarytów do poznania miasta. Odręczne liternictwo oddaje swobodny, street artowy charakter projektu, bo przeciez street art to najlepsza przyprawa miejskiego pichcenia”. Projekt, podobnie jak i inne festiwalowe propozycje, jest kilkudniowy. Biorą w nim udział architekci z Berlina (Deadline Architects), brytyjska grupa projektowa Fashion Architecture Taste i polski Mirosław Bałka. Co ciekawe swój projekt „Lato 76” przedstawi również wokalista Myslovitz Artur Rojek. Właśnie w niedzielę, na ulicy Oławskiej (niedaleko rynku) miało miejsce otwarcie Archicookingu. Organizatorzy wyjaśnili publiczności, o co w projekcie chodzi, a dodatkową atrakcją był występ Ścianki. Zespół znany ze „Skutera” czy „Białych wakacji”, składający się obecnie z Macieja Cieślaka (gitara, wokal), Arkadiusza Kowalczyka (perkusja) i Michała Bieli (bas, dzwonki chromatyczne), dał koncert krótki, lecz w dobrym stylu. Zresztą kapela z gatunku raczej alternatywnych doskonale pasowała do tego w zasadzie alternatywnego architektonicznego gotowania.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Poza koncertem można było jeszcze obejrzeć zbiorową wystawę fotografii dotyczących Wrocławia. Zdjęcia m.in. Macieja Szweda, Zbigniewa Tomaszczuka, Andrzeja Plocha i Przemysława Piwowara pokazywały architekturę miasta (fontannę na rynku, mosty czy kościoły), portrety znanych osób (np. Sywestra Chęcińskiego i Tadeusza Różewicza) i wydarzenia, zarówno te starsze (powódź z 1997, 1 maja 1983, „archiwalni” hippisi w barze mlecznym), jak i nowsze (np. bicie gitarowego rekordu Guinnessa na rynku – kiedy niecałe dwa tysiące osób zagrało jednocześnie „Hej, Joe” Jimiego Hendriksa). Niektóre z fotografii możecie zobaczyć poniżej. O projekcie i uczestniczącym w nich artystach rozpisywać się nie będę, zrobili to za mnie spece od tej tematyki na http://nologo.blox.pl/html.Podsumowując krótko to, co zostało opisane powyżej: weekendowe dni festiwalu upłynęły całkiem przyjemnie, choć już przy spadku formy autorki relacji. Pomijam oczywiście drobne zgrzyty organizacyjne, do których zaczęłam się już powoli przyzwyczajać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Organizator: Biuro Wrocław Non Stop Cykl: Wrocław Non Stop Miejsce: Wrocław Od: 22 czerwca 2007 Do: 1 lipca 2007 |