Przedstawiciel Zawodu Społecznego Zaufania, wymagany Świadek Społeczny, czyli – po ostatnich sondażach – motorniczy, coś chyba podejrzewał. Plotki musiały dojść i do niego, bo prowadził w poplamionym podkoszulku, nieogolony i nieuczesany.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Poszła plotka, że Andrzej się żeni. Plotka podawała dzień i numer linii tramwajowej. Godziny oczywiście nie podawała, żeby uniknąć paraliżu komunikacyjnego. Moje kontakty z Andrzejem, co prawda, ograniczały się ostatnio do sporadycznych SMS-ów świątecznych, ale przecież – ślub! Ubrałem się więc owego dnia „w miarę”, tak, by zachować warunki konspiracji, kwiaty delikatnie wepchnąłem do niepozornej, nieprześwitującej reklamówki i od rana czatowałem na przystanku, wypatrując właściwego wagonu. Wreszcie – nadjechał. Przedstawiciel Zawodu Społecznego Zaufania, wymagany Świadek Społeczny, czyli – po ostatnich sondażach – motorniczy, coś chyba podejrzewał. Plotki musiały dojść i do niego, bo prowadził w poplamionym podkoszulku, nieogolony i nieuczesany, jedną ręką drapiąc się po wydatnym brzuchu, w drugiej zaś trzymając… nie, nie piwo. Nadtłuczony kubek z kawą. Chciał przecież stracić prestiż, a nie prawo jazdy, wolność i równowartość zatrzymanego pojazdu. Wdrapałem się do wagonu jak gdyby nigdy nic, unikając przytrzaśnięcia drzwiami, skasowałem bilet – i dopiero gdy tramwaj ruszył dalej, powoli podszedłem do młodych. Prochowce zakrywały elegancki ubiór, ale rozkloszowana, usztywniona suknia panny młodej nadawała płaszczowi charakterystyczny kształt. Jedną ręką mocno trzymając się uchwytów (tramwajem strasznie zarzucało na boki oraz w przód i w tył, w miarę jak motorniczy niespodziewanie hamował i przyspieszał), cicho złożyłem życzenia, kładąc reklamówkę za siedzenie, obok innych. Ucałowałem młodą (nie znałem jej, ale prezentowała się całkiem, całkiem), skinąłem głową kilku gościom-pasażerom, których rozpoznałem – i zacząłem się przesuwać do wyjścia. Andrzej, co prawda, sugerował, bym jechał z nimi na mijankę, gdzie odbędzie się ceremonia (drugi Świadek Społeczny miał nadjechać z przeciwka, poza tym jego pasażerowie nic nie stracą, nie musząc na nas czekać w niepewności), ale w brzuchu już tak mi burczało, że tylko hałasowi pojazdu zawdzięczałem uniknięcie kompromitacji. W drzwiach mignęła mi znajoma twarz… No tak, ksiądz incognito. Czyżby więc młoda była z mojej okolicy…? Zadzwoniło, szarpnęło, przytrzasnęło walizeczkę księdza – i tramwaj ruszył ku swemu przeznaczeniu, nieuchronnie zbliżając się do dzisiejszej ceremonii. A mi przypomniała się moja. Zdążyliśmy się pobrać, gdy Zawodem Społecznego Zaufania był jeszcze strażak. Mimo jesiennej pogody uroczystość była pełna ciepła, w tle wesoło trzaskał płonący las. Ach, cóż to był za ślub! |