powrót do indeksunastępna strona

nr 05 (LXVII)
czerwiec-lipiec 2007

Dzień 6, 7 i 8: Nareszcie COŚ!
‹Wrocław Non Stop 2007›
Im szybciej mijały kolejne dni festiwalu, tym bardziej traciłam nadzieję na wydarzenie, które z czystym sumieniem można by polecić czytelnikom „Esensji”. I wreszcie doczekałam się – kulturalną perełką okazał się projekt „CTRL + S [Zapisz] Wrocław” Sceny Witkacego. W jego skład wchodziły spektakle związane z Wrocławiem, poruszające trudne tematy, jak Holocaust czy wysiedlenia ludności w czasie i po II wojnie światowej, opowiedziane awangardowo, bez zadęcia, a czasem nawet z humorem, z perspektywy… butów, muchomora, jabłonki i kury, której gender podpowiada, że jest facetem.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Wszystko dzieje się we Wrocławiu.
Stąd bierze swój początek i tutaj dorasta.
Tylko tutaj.
Tak jak zwykle, wszystko ma swój porządek.
Najpierw było miasto. Potem tramwaj, który jeździł po kole, takiej koślawej zerówce.
I dużo pięknych kamienic za oknem, i jeszcze więcej pustych miejsc po innych pięknych kamienicach, po podwórkach i po ludziach, po Niemcach, po Żydach, po Polakach.
Gdzie ich szukać?
Tych ostatnich na cmentarzach: na Grabiszynku, na Osobowicach.
A tych pierwszych? W parkach i na skwerach.
A potem pisarz z Drezna Andreas Pilgrim, aus Dresden, spotkał ich, porozmawiał i zasiedlił Nadodrze jego dawnymi mieszkańcami”.
Sebastian Majewski o projekcie „CTRL + S [Zapisz] Wrocław”
Środa, 27 czerwca: Nostalgiczny spacer ulicami Nadodrza
Nadodrze, jedna z dzielnic Wrocławia, nie cieszy się wśród mieszkańców tego miasta dobrą opinią. Choć znajduje się niedaleko rynku, nie ma tu odnowionych, różnobarwnych kamienic, brakuje eleganckich sklepów, mało jest zadbanych trawników czy klombów z kwiatami. Mieszkający tu ludzie także nie należą do szczęśliwców z wyżyn społecznych. Mimo to właśnie tutaj mieści się siedziba Sceny Witkacego Wrocław i właśnie tę dzielnicę i jej mieszkańców sportretował w swoich opowiadaniach Andreas Pilgrim. Na podstawie zaś tekstów pisarza powstały wspaniałe spektakle w ramach projektu „CTRL + S [Zapisz] Wrocław": „Prawy lewy na obcasie”, „Zabawy pod kocykiem” i „Wasza wolność jest naszą decyzją”. Zacznijmy jednak od początku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Inauguracja projektu miała miejsce wieczorem, przy ulicy Dubois, gdzie mieści się siedziba teatru. Okazało się, że artyści Sceny Witkacego zajmują zaadaptowane na ich potrzeby mieszkanie na pierwszym piętrze starej, mocno zniszczonej kamienicy. Na śmiałków, którzy pokonali wiekowe, trzeszczące schody, czekał w drzwiach reżyser i aktor Sebastian Majewski. Zapraszał do środka grupy kilkuosobowe i w korytarzu oświetlonym jedynie słabymi lampami (co dawało efekt jak w tajemniczych spotkaniach wywrotowców czy uczestników rozmaitych lóż) wręczał delikwentom trzy plakaty i mapkę. Początkowo większość myślała, że skoro program zapowiadał performance polegający na wieszaniu opowiadań na słupach, mamy udać się na miasto i według miejsc wskazanych na mapce grzecznie i równo rozwiesić otrzymane plakaty, jednak reżyser wyjaśnił, że rzecz polega na czym innym. Otóż na trzech słupach, które trzeba zlokalizować za pomocą mapki, rozwieszono już wcześniej opowiadania, a my mamy się jedynie przejść ulicami Nadodrza, znaleźć je, przeczytać i przemyśleć. Ponieważ lepiej się spaceruje w dobrym towarzystwie, na poszukiwania wybrałam się z trzema studentkami historii sztuki.
Pierwszy słup odnalazłyśmy po kilku minutach na skrzyżowaniu ulic Dubois i Pomorskiej. Nie patrząc na zdziwione miny starszych panów, okupujących pobliską ławkę, zabrałyśmy się do czytania. Tekst pt. „Opowiedz mi o babci” jest historią Lutza Bressela, Niemca z Worpswede, który „przyjechał do Wrocławia, żeby poznać heimat swojej babki Katji i ojca Adalberta”. Lutz szuka ulicy Pomorskiej, skąd uda się na ulicę Kurkową, gdzie zobaczy pewne podwórko – miejsce śmierci swojej babki. Babki – nazistki. Katja po odejściu z domu, m.in. z powodu nieślubnego dziecka, mieszka na osiedlu Mariahoefchen i podobnie jak samotne sąsiadki z Bund Deutscher Maedel i niezamężni sąsiedzi z Hitlerjugend, NSDAP, SS czy Wehrmachtu stara się przyczynić do wzrostu liczby „nadludzi”. Nie osiągnąwszy sukcesu w tej dziedzinie angażuje się w działalność koła BDM – Wiara i Piękno. „Całymi dniami uczyła, jak żyć wobec nowych wyzwań. Co pakować mężczyznom do paczek i dlaczego warzywa zwiększają witalność i bojowego ducha. Jak układać zdania w listach, żeby utrwalać poczucie misji. Spotykała się z kobietami i rozmawiała o nowej Germanii (…). Młodym dziewczętom tłumaczyła, jak należy słuchać Wagnera, jak śpiewać «Horst Wessel Lied» oraz jak względem siebie powiesić portret Adolfa Hitlera i linoryt przedstawiający Jezusa na Górze Oliwnej”. Babka Lutza zmarła pod koniec wojny. Uciekając przed płonącym kołem z karuzeli wesołego miasteczka na Schisswerderplatz, wpadła w lej po bombie. Jej syn dotarł do Worpswede, w którym zawsze chciała mieszkać.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Podczas swojej podróży Lutz znajduje zarośnięty dziś trawą lej po bombie i zsuwa się do dziury… prosto na spotkanie z babką. Podczas tej dziwnej rozmowy z dawno zmarłą krewną Lutz nauczy się, że nie zawsze można wytyczyć granice między ludźmi złymi i dobrymi, że wszyscy chcą być szczęśliwi, nieważne w jakich czasach żyją, a piętnując zło wyrządzone przez naszych przodków, nie potrafimy dostrzec, że sami krzywdzimy innych, choć żyjemy już w innych czasach.
Poszłyśmy dalej Pomorską. Niedaleko placu Staszica trafiłyśmy na kolejny słup z opowiadaniem. „Mój narzeczony Tocadiscos” to historia Ismenii z Sao Paulo, córki Rosy i Chica, którzy poznali się na tańcach w kasynie jednostki im. Floriano Peixoto. W ten sam wieczór zresztą Rosa zaszła w ciążę. Małżeństwu urodził się syn Sebastiao. Gdy chłopak podrósł, „nie chciał być taki jak rodzice” (zamiast wojskowym postanowił zostać fryzjerem, by „dotykać głów mężczyzn, których pragnął”). Dlatego wszystkie uczucia Rosa przelała na córkę, urodzoną w dwa lata po Sebastiao. Niestety, córka także nie spełniła oczekiwań matki, zakochując się w wędrownym śpiewaku. Szukała go po całym mieście, a inni coraz częściej spoglądali na nią jak wariatkę. Matka, chcąc uchronić dziecko przed złymi ludźmi, zamknęła ją w kredensie, by nie zdziczała. „Ismenia co dzień przyglądała się światu zza mlecznych szyb, które zmiękczały wszystkie kontury i pozwalały widzieć go przyjemniej i piękniej, a nawet lepiej rozumieć. Rosa wystawiała córkę zawsze o świcie. Dziewczyna robiła parę kroków, ale tylko po kuchni. Próba wyjścia poza jej granice powodowała, że matka w obawie o zdrowie i życie swojego dziecka i swoje własne pośpiesznie upychała córkę”. Tak było do dnia, w którym Rosa nie przyszła otworzyć kredensu.
Historia Ismenii (tak naprawdę Katharine Hirsch) w rzeczywistości dzieje się w ogarniętym wojną Wrocławiu. Po ucieczce rodziców i brata dziewczyna została sama w ciemnym mieszkaniu i wreszcie odnalazła swego narzeczonego – na płycie gramofonowej. Opowieść kończy się smutno: Ismenia, jako wariatka, resztę życia spędzi w szpitalu przy ul. Kraszewskiego, nie wyjawiając nikomu, kim jest i co jej się zdarzyło.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Trzeci i ostatni słup ukryty był koło drzewa przy dworcu Wrocław Nadodrze. „Siedemdziesiąt trzy po ósmej” to historia wrocławskiego lunaparku „na Pfueller Insel, nad brzegami Oder w Breslau, gdzie każdego dnia rozmawiali ze sobą w Hochdeutsch papież, brytyjski król Artur, kanclerz Bismarck, Winifreda Wagner, niedoszły reżyser, dwie Singer Schwester, sam Thomas Mann, Ernst Thaelmann, człowiek-pijawka bez tożsamości oraz bracia Karlovac bez imienia. Lunapark liczył czternaście osób razem z właścicielem Kurtem Zuckmayerem i jego córką Zuckmayer Hildą. Te czternaście osób to trzy kobiety i jedenastu mężczyzn. Takie rozłożenie wynikało z tego, że do papieża podobna była kobieta, a Singer Schhwester byli mężczyźni obdarzeni falsetem – ale nie eunuchy ani pederaści – jak zawsze zwykli zaznaczać”. Najdziwniejszy spektakl w mieście rozpoczynał się zawsze siedemdziesiąt trzy po ósmej, bo o tej godzinie urodził się Kurt Zuckmayer.
W 1938 lunapark przejął blond esesman, by przerobić go na „zakład przemysłowy pracujący na rzecz III Rzeszy”. Badano tu możliwości zwiększenia celności bomb na obiekty strategiczne, a pracownicy „udowadniali tezę, że czynnik ludzki może zwiększyć skuteczność nalotów”. Teren ogrodzono siatką z drutu i posadzono po zewnętrznej stronie jodły, żeby nikt niepowołany nie wiedział, co się dzieje w środku. Potem weszli Rosjanie. Kiedy Polacy w 1948 otrzymali lunapark, dawno nie było już w nim ludzi.
Takie właśnie historie zainteresowani spacerem poznali w pierwszy dzień projektu. Historie niebanalne, momentami nierealne, ale wciągające i zapadające w pamięć. Jedynym małym mankamentem były kolory, w jakich wydrukowano teksty (różowy, niebieski i czarny) i malutka czcionka, utrudniające czytanie. Ale ponieważ aktorzy oprócz mapki dawali na drogę plakaty z opowiadaniami, nie był to znaczący problem. A spacer ulicami Nadodrza okazał się całkiem przyjemny.
Czwartek, 28 czerwca: Historia pewnej pary butów
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jeżeli chodzicie od czasu do czasu do teatru, wiecie jak taki przybytek wygląda. Mocno oświetlona scena z efektowną scenografią, wygodne fotele obite pluszem, panie w eleganckich sukniach, panowie w garniturach. Teraz wyobraźcie sobie inny teatr. Mały pokój w kamienicy. Pusty, nie licząc metalowego ogrodzenia stojącego niedaleko wejścia. Na scenie, za którą służy kawałek podłogi, dwa plastikowe krzesła. Kilka takich samych krzeseł dla publiczności, reszta widzów siedzi na podłodze na kawałku materiału. W strojach luźnych, by nie powiedzieć sportowych, ale nikomu to nie przeszkadza. Kurtyny nie ma, więc się nie podnosi. Zaczyna się przedstawienie.
„Prawy lewy na obcasie” to propozycja Sceny Witkacego na czwartkowy i piątkowy wieczór. Propozycja, dodajmy, raczej nie dla Poważnych Teatralnych Konserwatystów. Niewielu z nich wytrzymałoby bowiem na spektaklu, którego głównymi (i jedynymi) bohaterami są… „prawy, lewy, dwa czarne buciki na wysokim obcasiku”. Buciki niezwykłe, ale o tym za chwilę.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Początkowo historia jest całkiem wesoła. Dziecięcymi głosikami prawy (Maja Spychaj) i lewy (Marzena Kopczyńska) opowiadają dzieje swojego „życia”. A raczej nóg, które je nosiły. Powtarzając w kółko te same zdania, za każdym razem dorzucają to tu, to tam więcej szczegółów, a ich głos staje się coraz bardziej cyniczny i pozbawiony wesołości. Szczegóły mrożą krew w żyłach. Okazuje się, że prawy i lewy należały do Magdy Goebbels, żony czołowego ideologa nazistowskich Niemiec. Magda, zabiwszy wcześniej sześcioro dzieci, popełniła wraz z mężem samobójstwo. W chwili śmierci miała na sobie czarne buty na obcasie, które nie spłonęły razem z ciałem. Ktoś więc „ze zwycięskiej sowieckiej armii” ukradł je nieboszczce i w ten sposób prawy i lewy zaczęły wędrówkę z Rosjanami. Trafiły do Swietłany, która „nie nosiła nylonowych skarpetek ani pończoch i nogi jej się pociły”. Swietłana włamywała się do mijanych domów, a ukradzione rzeczy wymieniała na wódkę. Potem kładła nogi w bucikach na ramionach swojego chłopaka, Saszki. Gdy okazało się, że jest w ciąży, poszła do doktora na aborcję. Doktor uratował jej honor, a w prezencie dostał dwa czarne buciki, dla żony. Doktorowa była elegancką kobietą, chodziła do kościoła, ale także miała swoją mroczną tajemnicę. Zresztą żadna z kobiet, których historie poznajemy, nie była idealna. Doktorowa wydała Niemcom Żydówkę, kierowniczka (co „skończyła trzy klasy szkoły podstawowej i nie przeczytała w życiu żadnej książki”, ale zapisywała wszystkie rozmowy i wkładała je do teczek) lubiła tańczyć… na palcach, rękach, żebrach przesłuchiwanych osób. Magda, przesłuchiwana przez kierowniczkę, złamała się i wydała współpracowników z „Solidarności”. Jedyny w tym gronie facet, ostatni właściciel butów, był ćpunem i oddawał się (za darmo, bo był brzydki) innym mężczyznom. Został rozcięty z góry na dół przez narodowców.
Aktorzy Sceny Witkacego wiedzą, jak stopniować napięcie. To, co na początku wydawało się zabawą, dziecinną wyliczanką, prowadzoną w dodatku przez buty, w miarę rozwoju historii przestaje bawić. Zwłaszcza, gdy dowiadujemy się, że „prawy i lewy, dwa czarne buciki na wysokim obcasiku” zostały wykonane w Auschwitz z ludzkiej skóry i wyprawione ludzkim tłuszczem.
Spektakl „Prawy lewy na obcasie”
tekst: Andreas Pilgrim
reżyseria: Seb Majewski
scenografia: Joanna Howańska
muzyka: Marcin Juraszek
grają: Marzena Kopczyńska (lewy) i Maja Spychaj (prawy)
Piątek, 29 czerwca: Kura, jabłonka, sromotnik i orzeł bawią się pod kocykiem
Piątkowy repertuar Sceny Witkacego obejmował dwa przedstawienia: zaprezentowane już wczoraj „Prawy lewy na obcasie” oraz „Zabawy pod kocykiem”. Nie wiem, czy reklama tak się rozniosła po mieście, czy wrocławianie nie mieli niczego ciekawego do roboty, dość że kiedy zjawiłam się na miejscu, kolejka zaczynała się już na parterze. Mimo to wszyscy się jako tako pomieścili.
Tym razem scenografia była bardziej rozbudowana, utrzymana głównie w czerwieni. Na środku sceny leżały obok siebie trzy biało-czerwone wąskie skrzynie, podzielone na otwierające się, przesuwane części. To w nich „ukryli” się bohaterowie przedstawienia. Początek spektaklu wzbudził wesołość i domyślne uśmiechy widzów. Pojawiła się bowiem postać w spodenkach i pelerynie z kapturem. Niby coś wysypała na skrzynkę, troskliwie zgarnęła kartonikiem całość w kupkę, po czym wyjęła skądś sporą papierową rurę i porządnie się zaciągnęła. I się zaczęło. Postać, która okazała się orłem, oświadczyła: „Miałam wizje / duży żółty pokój / rower pośrodku / Ukraina / miałam wizje / w kącie szafa / grająca / muzyka / miałam wizje / patrzę przez okno / jest trzydziesty dziewiąty rok / nie ma ludzi / miałam wizje / jabłonka / kura / burak / sromotnik / ja wszystko”. Pokręcone? Dalej jest jeszcze gorzej.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Orzeł okazuje się orlicą, „dumnym ptakiem germańskim”, prowadzącym blitz kontrofensywę. Konfiskuje jabłka na kompoty regeneracyjne i niszczy jajko, które kura, uciekając na wschód, oddała pod opiekę jabłonce („jajko to dziecko / wszystko bierze początek od dzieci / niższe rasy płodzą zarazy i nie mają prawa do życia / ostatecznie rozwiązałam kwestię tego jajka /dostanę za to krzyż żelazny). Potem przeistacza się na chwilę w marszałka Piłsudskiego, by stwierdzić, że wszyscy zeszliśmy na psy. Po wojnie orzeł staje się Feliksem Dzierżyńskim i ogłasza nadejście komunizmu. Historia kończy się po roku 2005, kiedy bohaterowie znów uciekają, tym razem dobrowolnie, by spełnić swój „american dream”.
Podobnie jak wcześniejszy spektakl, zakręcone „Zabawy…” mają swoje drugie, mało zabawne dno. Przez pryzmat zwierząt i drzewa obserwujemy historię Polski, wysiedlenia jej mieszkańców i emigracje. Pojawia się też problem homoseksualizmu, opowiedziany przez historię kury, której gender (zespół zachowań, norm i wartości przypisanych przez kulturę do każdej z płci) mówi, że jest facetem. Mamy również buraka, donosiciela bezmyślnie powtarzającego ideologiczne bzdury („Na mocy uchwały / centralnego komitetu / o zwiększeniu produkcji rolnej / i jednoczesnej walce z kułactwem / i burżuazją polską / ohyda / ja burak, po naszemu barabol / albo jakoś tak zostałam skierowana / na odcinek eksperymentalnej uprawy / buraka na jabłoni / na chwałę Leninowi”).
Na koniec wypada jeszcze wyjaśnić tytuł przedstawienia. Najlepiej słowami orła Feliksa: „Nic nie jest takim, jakim się wydaje / to jak zabawy pod kocykiem / patrzysz z zewnątrz i wszystko jest w porządku / ale pod kocem / rączki pracują / sekrety, tajemnice / i tak jest dzisiaj / dla wszystkich Polska / to niepodległy kraj / ale wewnątrz / jesteście kolonią / i tylko nasze prawo / tutaj obowiązuje / nasza religia komunizm / i Stalin, i Lenin nasi bogowie / dziejowa sprawiedliwość”.
Spektakl „Zabawy pod kocykiem”
tekst: Andreas Pilgrim
reżyseria: Seb Majewski
scenografia: Joanna Howańska
muzyka: Marcin Juraszek
grają: Anna Błaut (jabłonka), Angelika Cegielska (sromotnik), Agnieszka Gawlik (burak), Małgorzata Łakomska (orzeł) i Seb Majewski (kura)



Organizator: Biuro Wrocław Non Stop
Cykl: Wrocław Non Stop
Miejsce: Wrocław
Od: 22 czerwca 2007
Do: 1 lipca 2007
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

84
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.