Niezbyt rozgarnięty grubas Homer, jego rodzinka i sąsiedzi trafili w końcu na duży ekran. Wersja pełnometrażowa „Simpsonów” jest tak skonstruowana, że nie wymaga znajomości serialu. Zastanawiam się tylko, czy dzieci znajdą tam w ogóle coś śmiesznego dla siebie – a jeżeli nie, to po co było w ogóle robić polski dubbing…  |  | ‹Simpsonowie: Wersja kinowa›
|
Osią akcji kinowych „Simpsonów” jest katastrofa ekologiczna jeziora w Springfield, w wyniku której władze USA podejmują dość ekstrawaganckie środki zaradcze, a film staje się zdecydowanie bardziej „przygodowy” niż większość odcinków serialu. Nieco wcześniej rodzina tytułowych bohaterów zaczyna przeżywać kryzys: Homer przyprowadza do domu uratowaną przed rzeźnikiem świnię, której okazuje więcej czułości, niż swojej żonie i dzieciom, co skutkuje tym, że Marge jest przykro, a Bart praktycznie wypiera się swego ojca, przedkładając towarzystwo sąsiada nad jego. Prowadzi to oczywiście do sytuacji znanej z szeregu filmów „kina rodzinnego” (by przypomnieć chociażby „Noc w muzeum”), w których fajtłapowaty ojciec musi zdobyć się na bohaterski wyczyn, bo zdobyć poważanie w oczach syna. Jednak „Simpsonowie” są bezlitosną parodią wszystkiego, więc w przeciwieństwie do disneyowskich w duchu filmów, w których ojciec przeżywa wewnętrzną przemianę, tutaj nie widać, aby Homer się specjalnie zmienił – owszem, dokonuje kilku niezwykłych czynów, ale pozostaje tym samym gruboskórnym, mało inteligentnym zjadaczem popcornu, którym był na początku. W wersji pełnometrażowej, podobnie jak w serialu, bez pardonu obrywa się przedstawicielom amerykańskiego rządu i agencji rządowych jak też i samym Amerykanom (choć rządowi jednak bardziej). Zapewne wiele nawiązań zrozumiałych jest tylko dla tambylców, ale i tak chyba każdego widza rozbawi chociażby scena z podsłuchem telefonicznym czy wybieraniem rozwiązań przez prezydenta. Zabrakło mi natomiast w filmie rozwinięcia kilku ciekawie zapowiadających się wątków: pierwszej miłości Lisy, przepowiedni, no i przede wszystkim świni, która w pierwszej części filmu była istotnym elementem akcji, a później nagle znikła, co sprawiło na mnie wrażenie dowcipu bez puenty. Skoro już jesteśmy przy dowcipach, to trzeba zaznaczyć, że humor jest mocną stroną tego filmu – choć w czasie seansu zauważyłam, że młodzieżowa części widowni wybucha śmiechem dużo częściej niż ja. Zupełnie nie bawiły mnie powciskane na siłę do polskiej wersji aluzje do moherów, Samoobrony, lustracji i „pewnego ministra edukacji z dalekiego kraju”, a z przejawów debilizmu Homera też nie sposób śmiać się cięgiem przed dwie godziny (choć trzeba przyznać, że scena z plecakiem odrzutowym i superklejem była niezła). Za to nadzwyczajnie podobały mi się sceny z „ocenzurowanym obyczajowo” Bartem jadącym nago na deskorolce, najmłodszą Simpsonówną, robiącą w chwili zagrożenia „tulipana” ze swojej butelki ze smoczkiem, sposobem podejmowania decyzji przez prezydenta Schwarzeneggera czy reakcją ludzi z kościoła i z baru w momencie paniki. Dobre były też autoparodystyczne wstawki na „napisach początkowych”: Homer krzyczący do widzów kinowych, że trzeba być frajerem, żeby kupować bilety na coś, co można za darmo obejrzeć w telewizji i Bart przepisujący karnie na tablicy zdanie „Nie będę nielegalnie ściągał tego filmu z sieci”. Na napisach końcowych również pojawiły się pewne sceny, ale jakoś niezbyt zabawne. Również z wątku małżeńsko-rodzicielskiego kryzysu trudno mi się było śmiać.  | Osoba wymyślająca śmieszne podpisy obecnie na urlopie - ale ten kadr i tak sam się broni.
|
Dubbing został przyzwoicie zrobiony (szczególnie podobało mi się dobranie odpowiednio zachrypniętego głosu do postaci Marge Simpson); na szczęście „Simpsonowie” są rozpowszechniani również w wersji z napisami (aczkolwiek tylko duże kina w dużych miastach mają ten zaszczyt). Animacja jest dokładnie taka, do jakiej przywykli wszyscy miłośnicy serialu, czyli tradycyjna, z widocznym tylko niekiedy dyskretnym wspomaganiem komputerowym np. przy scenach z padającym śniegiem. Oczywiście nie zabrakło też obowiązkowych w ostatnich latach nawiązań do znanych przebojów kinowych – na szczęście tu były bardziej dyskretne niż w filmach w rodzaju „Shreka”, być może dlatego, że twórcy „Simpsonów” skupiają się głównie na wyśmiewaniu władz USA i przywar swoich rodaków. A skoro już mówimy o „Shreku”… obecnie dużo chętniej obejrzałabym kolejny pełnometrażowy film z Simpsonami w roli głównej niż czwartą część przygód tego skądinąd sympatycznego ogra.
Tytuł: Simpsonowie: Wersja kinowa Tytuł oryginalny: The Simpsons Movie Reżyseria: David Silverman Scenariusz: James L. Brooks, Matt Groening, Al Jean, Ian Maxtone-Graham, George Meyer, David Mirkin, Mike Reiss, Mike Scully, Matt Selman, John Swartzwelder, Jon Vitti Muzyka: Hans Zimmer Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA Data premiery: 3 sierpnia 2007 Czas projekcji: 87 min. Gatunek: animacja, familijny, komedia Ekstrakt: 80% |