Z każdym przebytym metrem szum wody wzmagał się. W wyobraźni Korneliusza strumyk zamienił się najpierw w rwącą rzekę, a następnie w potężny, nieustępujący rozmiarami słynnej Niagarze, wodospad. Po kwadransie hałas był już tak duży, że chcąc się porozumiewać musieli krzyczeć do siebie. „Coś tu jest nie tak” – myślał Udałow, ale gdyby spytano go co, nie potrafiłby sprecyzować. Wspięli się na gęsto porośnięte krzewami wzgórze, a kiedy znaleźli się na jego szczycie, ich oczom ukazał się niezwykły widok – w dolinie serpentynami płynęła błękitna rzeka, mająca swój początek w źródle tryskającym ze skały. – Zupełnie jak nasza Guś! – krzyknął Gawriłow. – A zobaczcie tam – dorzucił Miszutin, szturchając swoich towarzyszy w ramię. U podnóża skały, do pasa w wodzie, stała naga kobieta; długie włosy myła w strumieniu wypływającym spomiędzy kamieni. Korneliuszowi wydała się dziwnie znajoma. Ale to przecież nie mogła być ona. Skąd by się tutaj wzięła? Gdy jednak podeszli bliżej, rozwiały się wszystkie wątpliwości. – Zina! – zawołał, ale nie usłyszała go; krzyknął więc jeszcze raz, znacznie głośniej, starając się przekrzyczeć jednostajny szum wody: – Zinaida! Dopiero teraz kobieta zwróciła uwagę na trzech mężczyzn, ostrożnie schodzących ze wzgórza. Udałow miał wrażenie, że uśmiechnęła się nawet do niego. Nieskrępowana nagością, wyszła z wody i dopiero na brzegu sięgnęła po chustę i przewiązała nią piersi i biodra. – Znasz ją? – spytał Korneliusza zaskoczony Gawriłow. – Chy…chyba tak. Ale nie pytaj, skąd się tu wzięła. Udałow instynktownie przyspieszył kroku i chwilę później stał już obok, nieco spłoszonej pojawieniem się obcych mężczyzn, dziewczyny. W tym momencie pozbył się wszystkich wątpliwości – to była Zina, dziewczyna z przystani. – Co tutaj robisz? Skąd się wzięłaś? – Może czekam na… ciebie – odparła niepewnie. „Nie, to musi być sen” – pomyślał i dyskretnie, aby nie zauważyła tego dziewczyna, uszczypnął się w udo. Ale Zinaida nie znikła; wciąż stała tuż obok niego, młoda, piękna i prawie naga. – Myślałam jednak, że przyjdziesz sam… – powiedziała z lekkim wyrzutem. – Czekałaś na mnie? – Nie tylko ja. – A co, jest was tu więcej? – wtrącił się uradowany własną myślą Kola Gawriłow. Zina zmierzyła go jednak takim wzrokiem, że natychmiast odechciało mu się dalszych wygłupów. – Jest jeszcze Wołodia – wyjaśniła dziewczyna. – Wcześniej – zwróciła się do Udałowa – nie chciałeś go poznać, ale teraz chyba będziesz musiał. Poprowadziła ich najpierw ledwo dostrzegalną w gęstej trawie ścieżynką wzdłuż rzeki, potem jednak skręcili w las. Było tak wąsko, że musieli iść gęsiego – przodem Zinaida, tuż za nią trzymał się Korneliusz, pochód zamykał Miszutin. Słońce, które wisiało nad lasem, wciąż utrzymywało się w zenicie, jakby w tym świecie nie było żadnej innej pory dnia. Grzało przy tym niemiłosiernie. Udałow pożałował, że wcześniej nie wziął przykładu z dziewczyny i nie popluskał się w wodzie, co zawsze tak bardzo lubił. Chociaż i bez tego był prawie cały mokry, pot lał się bowiem z niego strumieniami. Roślinność była tak bujna, że można było odnieść wrażenie, iż las jest jednym wielkim żyjącym organizmem. Gałęzie drzew wbijały im się w boki, chłostały po głowie i twarzy, korzenie wyrastały nagle spod ziemi i oplatały stopy, co rusz wstrzymując marsz. – Daleko jeszcze? – spytał Korneliusz. Zinaida jednak nie zareagowała; może nie usłyszała pytania, a może świadomie nie chciała na nie odpowiadać. – Zaraz umrę z pragnienia. – Dopiero po tej deklaracji dziewczyna przystanęła na chwilę, pogłaskała Udałowa po twarzy i czule powiedziała: – Wytrzymasz. I miała rację – wytrzymał. Marsz zakończyli jakieś pół godziny później. Pół godziny według czasu ziemskiego, tutaj bowiem czas, jak podejrzewał Korneliusz, stał w miejscu. U kresu ich pieszej wędrówki znalazła się wioska. Kilka drewnianych chatynek skleconych byle jak na leśnej polance. Jedna z nich wyróżniała się solidniejszą budową; zamiast otworu wejściowego miała umieszczone na zawiasach drzwi. Do niej właśnie poprowadziła ich Zinaida. We wnętrzu chaty panował przyjemny półmrok i chłód. Mężczyźni przez chwilę musieli przyzwyczajać wzrok do szarości. Kiedy odzyskali ostrość widzenia, ich oczom ukazał się, siedzący na wiklinowym taborecie gospodarz. Chociaż Udałow widział go tylko przez chwilę i to z daleka, nie miał wątpliwości, że jest nim Wołodia, ukochany Ziny. – Przyznam, że nie wiem, czy uznać was za gości, czy za intruzów – powiedział, wstając. Nie podał im ręki na powitanie, obszedł jedynie dokoła, patrząc spode łba, jak wilczur pilnujący swego domostwa. Korneliusz obawiał się, że zaraz ich dopadnie i pogryzie. Napiętą atmosferę starała się łagodzić Zinaida. – Przestań, Wołodia. Przecież oni o niczym nie wiedzą. – I nigdy nie powinni się dowiedzieć! – Chłopak wyraźnie się wściekał. I to tak bardzo, że nawet działający na innych jak balsam aksamitny głos dziewczyny nie był w stanie ukoić jego gniewu. – Jeśli trafili tu oni, to znaczy, że mogą trafić też inni. – Zatrzymał się przy Gawriłowie i pociągnął go za bródkę. – Mów, ktoś jeszcze wie, że tutaj jesteście? Kola spojrzał niepewnie na Udałowa, nie mając pewności, czy może zdradzać ich tajemnice. Gdy jednak ten nieznacznie przytaknął głową, odparł: – W pokoju, w hotelu, zostawiliśmy trójkę znajomych. – Więc jednak – Wołodia zwrócił się do Zinaidy. – Co za cholerna fuszerka! – ryknął chwilę później, ale tym razem trudno był osądzić, pod czyim adresem. – Po jaką cholerę przyplątał się pan wtedy na przystani? – Wbił w końcu swój oskarżycielski wzrok w Korneliusza. Udałow nie odpowiedział, spuścił tylko głowę, kontemplując nierówność klepiska. – Najpiękniejsza idea rozbija się o niedopracowane szczegóły – podsumował chłopak, z rezygnacją siadając z powrotem na taborecie. Wodził spojrzeniem po stojących przed nim w szeregu na baczność mężczyznach. Miszutin był przekonany, że właśnie w tej chwili decyduje się ich dalszy los. – Najgorsze jednak jest to – odezwał się wreszcie po długim milczeniu Wołodia – że pewnie nawet nie macie pojęcia, w co wdepnęliście. Korneliusz, chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację. – Według profesora Minca, przeszliśmy przez wrota do innego świata – stwierdził Kola Gawriłow. Bardzo nie lubił, kiedy traktowano go jak idiotę, szczególnie więc zależało mu na tym, aby powiedzieć coś mądrego. Reakcja Zinaidy szybko jednak wyprowadziła go z błędu. Dziewczyna zaśmiała się głośno. Na tyle głośno, by w ciągu sekundy znaleźć się w obozie jego największych wrogów. – W pewnym sensie mają rację – zgodził się Wołodia. – To jest inny świat. Zupełnie inny świat. – Inna planeta? – zainteresował się podekscytowany Miszutin. Chłopak zaprzeczył ruchem głowy, a w kącikach jego ust zagościł złośliwy uśmieszek. – Wciąż jesteśmy na Ziemi? – wtrącił się do rozmowy Udałow. Był przekonany, że kochanek Zinaidy próbuje ich wykpić. Że bawi się z nimi w ciuciubabkę. – Owszem – potwierdziła dziewczyna. – Gdzie? – spytał Gawriłow. – W Wielkim Guslarze – wyjaśnił Wołodia. – A raczej w miejscu, do którego za tysiąc lat dotrze kniaź Gabriel Łagodny, by wybić niepokornych mieszkańców wioski i założyć nową osadę. – Czytałem o tym w „Kronice Andriana” – potwierdził Korneliusz. – Od tamtej pory miasto zacznie się rozwijać, stanie się ważnym węzłem komunikacyjnym, tędy prowadzić będą szlaki handlowe na Ural i jeszcze dalej, aż na Syberię. – Brawo! – Wołodia zaklaskał, ale jakoś tak sztucznie, nieszczerze. Tymczasem Kola Gawriłow podrapał się po łepetynie i nieśmiało zapytał: – Czy to znaczy, że… cofnęliśmy się w czasie? Usłyszawszy to, Froł Miszutin szeroko rozdziawił gębę za zdziwienia. Głowa zaczęła mu latać od Udałowa do Gawriłowa. Spojrzeniem błagał o jakiekolwiek wyjaśnienia. – Który teraz mamy rok? – spytał w końcu nieśmiało. Wołodia jednak nie kwapił się z odpowiedzią. Tymczasem Korneliusz, przypominając sobie podstawowe daty z dziejów miasta, szybko dokonał obliczeń i stwierdził: – Możliwe, że mamy właśnie początek trzeciego wieku po Chrystusie. – Po czym pytającym spojrzeniem prześwidrował Zinaidę i jej ukochanego. – Jesteśmy dokładnie w dwieście dwudziestym drugim roku naszej ery – wyjaśnił Wołodia. – Na ulicy Puszkina, jeśli ta informacja na coś się panom przyda. – Ale kim wy, do jasnej cholery, jesteście? – nie wytrzymał mechanik Miszutin, któremu aż czaszka zaczęła się dymić od tych wszystkich tajemnic i podróży w czasie. – Panowie pozwolą, że się przedstawię. – Chłopak wyprostował się i z nonszalancją przechylił lekko głowę w lewo. – Kandydat nauk Władimir Pierwuszyn, kierownik Ekspedycji Archeologicznej „Guslar”. Na co dzień pracownik Uniwersytetu w Wołogdzie. A to – ręką wskazał dziewczynę – moja asystentka i – mówiąc to uśmiechnął się nieznacznie – małżonka, Zinaida Pierwuszyna. – To rozumiem – stwierdził Udałow. – Ale jak znaleźliście się tutaj? Jak my się tu znaleźliśmy? – Długo by mówić – odparł niechętnie naukowiec. – Niech wam wystarczy tylko tyle, że to rodzaj eksperymentu, który prowadzimy razem z młodymi pracownikami naszej Politechniki. – Wcześniej wiele już słyszeliśmy o waszej miejscowości – wtrąciła Zina. – Wiedzieliśmy, że w Wielkim Guslarze zdarzały się… – przerwała na moment, szukając zapewne odpowiedniego słowa – dziwne rzeczy. Że jest to jedyne takie miejsce na świecie. Gdzie więc mieliśmy podjąć próbę? Ostatnie pytanie wydało się Korneliuszowi czysto retorycznym. I choć nie dawał tego po sobie poznać, poczuł się mile połechtany tym, co powiedziała dziewczyna. Bez dwóch zdań – Wielki Guslar był najbardziej wyjątkowym miejscem na Ziemi. A jego mieszkańcy – najbardziej wyjątkowymi ludźmi na całej planecie. Kiedy lody zostały wreszcie przełamane, milczący od dłuższego czasu Gawriłow podjął drażliwy wcześniej temat: – Co macie teraz zamiar z nami zrobić? – Cóż – Pierwuszyn podrapał się po głowie. – Nie jesteśmy gangsterami. Nie zabijemy was i nie zakopiemy w lesie. Wrócicie do domu, a potem… – Udałowa najbardziej interesowało właśnie to, czego młody naukowiec nie powiedział. – Potem będziemy się modlić, żebyście nie paplali ozorami na lewo i prawo. – To chyba możemy wam obiecać – przyznał Korneliusz, choć nie miał jeszcze pojęcia, jak uda im się zneutralizować dociekliwego Stendala. – Wierzę, wierzę. – Wołodia machnął od niechcenia ręką. – Idźcie już, mam jeszcze dzisiaj dużo pracy. A ty, Zinaido – zwrócił się do żony – proszę, odprowadź naszych nieoczekiwanych gości do wrót. Wolałbym, aby nie zabłądzili po drodze albo wpadli na stado rozjuszonych żubrów. Zwierzęta nie są tu przyzwyczajone do ludzkiej obecności… Dziewczyna, podchodząc do Korneliusza, uśmiechnęła się szeroko. – Panowie pozwolą za mną. – Tak, ale… – Udałowowi nie dawała spokoju jeszcze jedna rzecz. – Gdyby mógł mi pan coś wyjaśnić. Kandydat nauk Pierwuszyn spojrzał na Udałowa jak na niesfornego dzieciaka, który choć proszony przez rodziców, nie chce pozbierać zabawek i grzecznie pomaszerować do swojego pokoju. – Słucham. – Kim byli ci faceci w czarnych garniturach i przeciwsłonecznych okularach? Wołodia westchnął głośno, po czym cierpko odpowiedział: – To nasz… kompromis. – Kompromis? – Korneliusz nie zrozumiał. – Amerykańscy turyści, którzy za zwiedzanie pradawnego rosyjskiego raju gotowi są zapłacić grube dolary. Dzięki nim jesteśmy w stanie prowadzić dalsze prace nad naszym projektem. Jak się zapewne panowie domyślają, uniwersytety nie narzekają na nadmiar gotówki. – Ale te garnitury. I okulary… – Udałow nie dawał za wygraną. – Po prostu głupi żart – wyjaśnił Wołodia. – Ktoś im powiedział, że w takim stroju nie wzbudzą sensacji. Nawet na pożegnanie Pierwuszyn nie zaszczycił ich uściśnięciem dłoni. Zinaida w drodze powrotnej próbowała wytłumaczyć dość obcesowe zachowanie swojego męża. Ani jednak Korneliusz, ani jego dwaj towarzysze nie wsłuchiwali się nazbyt uważnie w wynurzenia dziewczyny. Woleli obserwować rosnący dokoła las i rozkoszować się docierającymi do ich uszu dźwiękami natury. Kiedy dotarli do rzeczki, Gawriłow zaproponował, żeby się jeszcze popluskać przed powrotem do domu. Zina nie zaprotestowała, więc panowie w ekspresowym tempie pozbyli się ubrań i wskoczyli do cieplutkiej, ale mimo to orzeźwiającej wody. Udałow z błogością zmywał z siebie całodzienny pot i brud. W pewnym momencie jego uwagę przykuły mieniące się złociście w promieniach słońca przedmioty. Zanurzył rękę w wodzie, by sięgnąć po nie. Gdy tylko jednak wzburzył wodę, rozpłynęły się na boki, uciekając przed jego zachłanną dłonią. – Złote rybki – wyszeptał i dał nurka pod powierzchnię. Był już środek nocy, kiedy Udałow dotarł taksówką wraz z profesorem Mincem i Saszą Grubinem do domu. I choć mogliby dyskutować jeszcze przez wiele godzin, postanowili rozejść się teraz i spotkać ponownie następnego dnia po pracy. Korneliusz, choć ledwo trzymał się na nogach, obawiał się, że na sen, o którym marzył od dłuższego już czasu, będzie jeszcze musiał poczekać. Przeczucie go nie myliło. Na wycieraczce pod drzwiami stała jego stara walizka, podarowana mu z okazji ślubu przez wujaszka Timofieja z Archangielska. Ksenia dotrzymała słowa. „Gdzie ja teraz pójdę, po nocy” – pomyślał Udałow, siadając na walizkę. Gdy tylko jednak oparł się plecami o drzwi, te otworzyły się cicho i Korneliusz wpadł do środka. Uderzył głową o podłogę i na ułamek sekundy stracił przytomność. Kiedy zmysły wróciły, zobaczył nad sobą wykrzywioną ze wściekłości twarz małżonki. – O której to się do domu wraca? – warknęła Ksenia Udałowa. – Kochanie, wszystko ci wytłumaczę – odparł Korneliusz. – Tylko pomóż mi się podnieść. – Sam się podnoś, hultaju! Skoro mogłeś całą noc szwendać się z koleżkami po lokalach, to wstań o własnych siłach i nie żebrz o litość. Udałow z trudem przewrócił się z pleców na brzuch, potem wsparł się na łokciach, uniósł na kolanach i wreszcie wstał. – Chuchnij – zakomenderowała żona. Mąż potulnie chuchnął jej prosto w twarz. – Co piłeś? – Nic nie piłem – odparł. – Przecież nic nie czuć. – Rzeczywiście, nie czuć – potwierdziła Ksenia. Ale wcale jej to nie uspokoiło. – Wszystko ci wyjaśnię, najdroższa – zapewnił Korneliusz. – Oj, będziesz chyba musiał długo wyjaśniać. – Kobieta pogroziła mu palcem, ale jednocześnie cofnęła się w głąb korytarza, pozwalając mężowi wejść do środka i wciągnąć za sobą nieszczęsną walizę. Udałow uśmiechał się przymilnie. – Jestem pewien, że kiedy zobaczysz, co ci przyniosłem, od razu pomyślisz o mnie łaskawiej – wyszeptał prosto do ucha Kseni. – Ty mi oczu nie mydl – odparowała kobieta, stając w rozkroku i trzymając się za biodra. – Prezentami mnie nie przekupisz. – Nawet tym? – Korneliusz podał żonie ozdobną różowawą kopertę. – Co to? – spytała podejrzliwie. – Zajrzyj. Ksenia otworzyła kopertę i wyjęła ze środka zadrukowane ozdobną czcionką zaproszenie. Gdy przeczytała, o mało co oczy wyskoczyły jej z orbit. – Nie wierzę. Ałła! – Krzyknęła tak głośno, że aż stara sowiecka komunałka zadrżała w posadach. – Zaproszenie na koncert Ałły Pugaczowej. Kiedy? – Dzisiaj wieczorem w sali balowej hotelu „Caryca Katarzyna” – wyjaśnił z dumą Korneliusz. – Jesteś cudowny! Takiego wybuchu czułości ze strony żony Udałow nie przeżył od czasu nocy poślubnej. Przez kilka następnych minut musiał pozwolić obściskiwać się jej i obcałowywać bez umiaru. Dopiero gdy skończyła, oznajmił: – To jeszcze nie wszystko. – Pogrzebał w kieszeniach i po chwili na jego dłoni pojawiło się malutkie wilgotne zawiniątko. – Wrzuć do akwarium – poprosił. – A co to? – spytała z niepokojem małżonka. – Złota rybka. Może nam się jeszcze kiedyś przydać. |