Nie pomogły apele, prośby i groźby co bardziej zdesperowanych fanów. Na nic zdały się petycje, swego czasu bezskutecznie krążące po sieci. Najnowszy projekt Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza „Grindhouse” wkroczył do kin poza Stanami Zjednoczonymi podzielony na dwa samodzielne filmy. Najwidoczniej żądni dodatkowego zysku reżyserzy byli autentycznie nieświadomi faktu, że postępując w ten sposób, strzelili sobie delikatnie, acz dotkliwie w stopę.  |  | ‹Grindhouse vol. 1: Death Proof›
|
Akurat w tym przypadku wyjątkowo nie ma co winić rodzimego dystrybutora, gdyż taki stan rzeczy został wymuszony przez reżyserski duet, twierdzący, że brak w europejskiej filmowej kulturze kin typu „grindhouse” spowoduje, iż widz w tej części świata nie za bardzo załapie, „o co im biega”. Argument tym bardziej trefny, że nie tylko w wąskim gronie kinomanów, ale też w ramach promocji i robienia szumu wobec obrazu do legendy przeszła już historia filmowego wieczoru, spędzonego wspólnie przez Tarantino i Rodrigueza, kiedy to obaj panowie raczyli się podwójnym seansem filmów klasy B, podzielonymi zwiastunami na podobnym poziomie, a który to stał się zaczynem dla całego przedsięwzięcia. W ten oto sposób – pomijając już to, że widz może czuć się oszukany – gubi się główny sens projektu, czyli oglądanie siekanki, seksu i przemocy przez bite trzy godziny. W końcu celem obu reżyserów było właśnie odtworzenie atmosfery rasowego grindhouse′u. Pierwsza część niekompletnego u nas jeszcze Double feature (segment Rodrigueza, „Planet terror”, w kinach dopiero w październiku) – „Death Proof” (co ciekawe, w oryginalnej wersji film Tarantino leci jako drugi) – jest zarysowana prostą, lecz mocną fabularną kreską. Film epatuje przemocą, wciska w fotel akcją, a celuloid ocieka wprawdzie nie bezpośrednim, ale wszędobylskim seksem. Nic zatem dziwnego, że odpowiedzialny również za zdjęcia reżyser bez skrupułów co chwila ślizga się po ponętnych kobiecych kształtach, a każdy z wyżej wymienionych składników widz otrzymuje w dawce co najmniej kilkukrotnie przekraczającej dopuszczalną normę. Główny bohater filmu – Kaskader Mike – relikt lat 70., ze szpecącą blizną na twarzy i kiczowatą kurtką z napisem „Icy Hot” na plecach, już z daleka wygląda na podstarzałego lowelasa. Pojawia się znikąd. W rzeczywistości jest twardym, zimnym bydlakiem, zabijającym młode piękne kobiety w makabryczny sposób przy użyciu swojej „śmiercioodpornej” bryki. Nie zabija od razu – najpierw bawi się ze swoimi bynajmniej nie przypadkowymi, lecz starannie dobranymi ofiarami. Tarantino nie mówi, co jest motywem działań bohatera. Czy powoduje nim potrzeba adrenaliny, jaka towarzyszyła mu w zapomnianej karierze kaskadera, czy może prowadzi jakąś niezrozumiałą vendettę na młodych kobietach za własne doświadczenia z przeszłości? Reżyser, na szczęście dla całego obrazu, nie wypada z przybranej konwencji i nie skupia się na żadnym emocjonalnym uzasadnieniu przyczyn zachowania Mike’a. Głębsze motywacje postaci to zresztą nie jest coś, co zaprzątałoby głowę reżyserom typowego kina exploitation. Tarantino pozostawia jedynie wąsko uchyloną furtkę – wśród kadrów, które poświecił w montażu (zapewne pojawią się w wydaniu DVD), jest scena, gdy Mike masturbuje się w zmasakrowanym samochodzie. Zatem kaskader zabija, bo po prostu lubi i sprawia mu to wręcz ekstatyczną przyjemność.  | Śmiercioodporny miał dobre przyczyny swojego psychopatycznego zachowania – dwa lata wcześniej został odrzucony w castingu do filmu
|
„Death Proof” bazuje na wszystkim, po czym można poznać styl kina Tarantino – inteligentnym dialogu, dobrej akcji i świetnie wykreowanych, ostrych postaciach. Jeżeli jeszcze w pierwszym akcie kobiety to seksowne, pozornie niezależne, ale wciąż naiwne laski, to już w drugiej odsłonie Mike natrafia na ich kompletne przeciwieństwo. Tarantino finalnie zatem nie dokonuje żadnego pogwałcenia ewolucji wizerunku kobiet, jaka dokonała się w jego filmach od roli zabawki w „Pulp Fiction” do krwistej zabójczyni z „Kill Billa”. Kobiety w „Death Proof” bowiem wbrew pozorom rządzą i zdecydowanie nie są takimi, którym można łatwo nastąpić na odcisk. Z jednym małym minusem w postaci zbyt rozbudowanej roli Zoe Bell, która poza zrobieniem orła na masce i rasowym kopnięciem z półobrotu mogłaby się w ogóle w filmie nie pojawiać. A odzywać to już z pewnością. Źródłem prawdziwych dreszczy jest dopiero ostatnia – prawie dwudziestominutowa – genialna sekwencja pościgu Mike’a za ofiarami. Zafundowany w niej pełen akcji gaz do dechy to emocjonująca rozrywka na najwyższym poziomie, ale też świadomy ukłon Tarantino wobec legendarnych, zresztą cytowanych w samym obrazie, „Znikającego punktu” czy „Pojedynku na szosie”, wobec których reżyser staje jak uczeń chylący czoła kunsztowi mistrzów. I trzeba tu zauważyć, że nie są to jedyne nawiązania, bowiem jak na prawdziwego amatora kina przystało, Tarantino wsunął w kadry filmu niezliczoną masę drobnych odwołań i sugestii do własnych, ale też innych produkcji. Wymienienie ich wszystkich zajęłoby co najmniej kilka następnych linijek. Kapitalną i oryginalną rolę odgrywa w odbiorze „Death Proof” specjalnie „podniszczona” i przybrudzona kopia z przeskokami, chwilowymi cięciami, jakby rzeczywiście była żywcem odtwarzana w kinie gdzieś na zabitej dechami prowincji. Klimat nabiera jeszcze większej ostrości wraz z wydobywającymi się spod kół tumanami kurzu, a umieszczony w tej scenerii klasyczny, ale jakże znakomicie zainscenizowany szosowy pojedynek jest warsztatowo świetnie sfilmowaną, technicznie i kadrowo doskonałą sekwencją przyspieszającą jeszcze bardziej, gdy Mike z roli łowcy staje się zwierzyną. Bardziej rozpoznawalny Tarantino nakręcił mnie i pewnie większość publiczności na kolejny seans. Lecz kiedy powinienem perwersyjnie liczyć na to, że wyjdę z kina skatowany dwoma filmami, a wcześniej plecy i inne części ciała będą boleśnie powbijane w oparcie kinowego fotela, otrzymuję od twórców wspomniany już strzał w stopę. I choć Tarantino i Rodrigueza wycelowali we własnym kierunku, to niestety mnie i resztę widzów, choćby finansowo, zaboli o wiele bardziej.
Tytuł: Grindhouse vol. 1: Death Proof Tytuł oryginalny: Quentin Tarantino's Death Proof Reżyseria: Quentin Tarantino Zdjęcia: Robert Rodriguez Scenariusz: Quentin Tarantino Obsada: Rose McGowan, Marley Shelton, Quentin Tarantino, Michael Parks, Kurt Russell, Rosario Dawson, Vanessa Ferlito, Jordan Ladd, Tracie Thoms, Mary Elizabeth Winstead, Eli Roth, Sydney Tamiia Poitier Muzyka: Robert Rodriguez Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA Data premiery: 20 lipca 2007 Gatunek: horror Ekstrakt: 80% |