powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LXVIII)
sierpień 2007

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
ciąg dalszy z poprzedniej strony
4.
Czas biegł nieubłaganie, a Udałow i jego towarzysze wciąż nie zbliżyli się do rozwikłania zagadki nieznajomych z pokoju sto dwanaście. Kolejny kwadrans stracili najpierw na cucenie słynnej piosenkarki, a następnie na jej przywiązanie do krzesła i zakneblowanie. Na drugim krześle w identycznej pozie spoczął Łożkin. Stendal przyglądał się tej dwójce z wyraźnie mieszanymi uczuciami.
– Nie jestem pewien, czy dobrze robimy – dziennikarz zwrócił się z tą uwagą do profesora Minca.
– Nie mamy wyjścia, młody człowieku – odparował twardo Lew Chrystoforowicz i protekcjonalnie poklepał mężczyznę po plecach.
Chwilę później padł sygnał do wymarszu. Ostatni opuścił pokój, gasząc światło, Korneliusz Udałow. Wychodząc, niepostrzeżenie przeżegnał się. Miał nadzieję, że nic już nie stanie im na przeszkodzie w unieszkodliwieniu tajemniczych przybyszów z kosmosu.
Do drzwi pokoju sto dwanaście dotarli bezszelestnie. Odgłosy kroków tłumił czerwony dywan, którym wyłożono korytarz oraz grająca piętro niżej orkiestra. Towarzysząca big-bandowi piosenkarka przedstawiała właśnie własną interpretację „Arlekina”. Niewiele brakowało, aby Udałow zaczął podśpiewywać wraz z nią refren. Uchronił go przed tym kuksaniec w okolice nerki otrzymany od Stendala, który wciąż chyba nie potrafił wybaczyć mu sposobu, w jaki Korneliusz kazał potraktować słynną Ałłę.
Pierwszy pod drzwiami sto dwunastki stanął Kola Gawriłow. Przyłożył ucho do szczeliny przy futrynie i nasłuchiwał przez około minutę.
– Nic – stwierdził, odstawiając ucho.
– Cisza? – nie dowierzał profesor.
– Absolutna.
– Może tam nikogo nie ma? – spytał dziennikarz. – Może nigdy nie było…
Udałow zmroził go spojrzeniem.
Zastanawiał się przez kilka sekund, po czym zawyrokował:
– Musimy wejść do środka.
– Ale jak?
– Miszutin – Korneliusz przyciągnął do siebie mechanika i płomieniem zapalniczki oświetlił zamek w drzwiach – poradzisz sobie z tym?
Froł rzucił tylko okiem i odparł:
– Bez problemu. To standardowe zamki. Będę tylko potrzebował scyzoryka. Albo spinki do włosów.
Mężczyźni zaczęli szukać po kieszeniach, ale nic odpowiedniego nie znaleźli. Kiedy wydawało się, że nie ma już innego wyjścia, jak wyważyć drzwi siłą, Sasza Grubin znalazł rozwiązanie. Poprosił Stendala o klucz do pokoju Ałły Pugaczowej i niebawem wrócił stamtąd, dumnie dzierżąc w dłoni, jak złoty olimpijski medal, spinkę do włosów.
Uzbrojony Miszutin poradził sobie z przeciwnikiem raz dwa. Drzwi do pokoju sto dwanaście stanęły otworem. Kiedy Udałow pchnął je lekko, serce podeszło mu do gardła. W korytarzu panowały jednak idealne ciemności i niczym niezmącona cisza. Lekko pochylony, wszedł do środka, za nim na kolanach ruszyli Gawriłow, Grubin i Froł Miszutin. Profesor Minc i Stendal woleli na razie zostać w holu.
Korneliusz ostrożnie przemaszerował przez korytarz i zatrzymał się przy kolejnych drzwiach, tym razem prowadzących do pokoju. Przez szczelinę w podłodze prześwitywało światło. Słychać też było dziwny szum, jakby ktoś nastawił radio pomiędzy dwiema stacjami.
– Chyba ktoś jest w środku – wyszeptał do klęczącego za nim Koli.
– Wchodzimy? – spytał Gawriłow.
– Cholera wie.
– A co, drzwi są zamknięte? – z ciemności dobiegł szept Miszutina.
– Nie, chyba nie.
– Więc sprawdź – poradził Froł. – Naciśnij klamkę.
„Łatwo powiedzieć – pomyślał Udałow. – Naciśnij klamkę! A jeśli po drugiej stronie jest dwóch uzbrojonych bandytów, kosmicznych terrorystów?”
– Nie możemy się teraz wycofać – naciskał mechanik. – Oskarżą nas o włamanie.
– A jeśli tam wpadniemy w szóstkę, to o co? Chyba o napad? – zirytował się Korneliusz. – I to z bronią w ręku – dodał, przypominając sobie o spince do włosów.
„Psia mać! Głupia sytuacja – skonstatował w myśli. – I chyba bez wyjścia. Dotarłszy tak daleko, nie możemy już zrobić w tył zwrot i tak po prostu się wycofać. Ludzkość nigdy by nam tego nie wybaczyła!”
W przypływie rzadko u niego spotykanej odwagi Udałow odszukał w ciemności klamkę i lekko ją nacisnął. Nie stawiała żadnego oporu, nacisnął więc jeszcze raz i delikatnie uchylił drzwi. Przez szparę zauważył stolik, dwa puste krzesła i telewizor. Był wyłączony, więc to nie stamtąd pochodził szum.
Gdzieś musiało grać radio. Ale radia w pokoju nie było widać.
– No i co? – Kola Gawriłow uszczypnął Korneliusza w pośladek. – Wchodzimy?
– Chyba nikogo nie ma.
– To na co czekasz? Właź!
Udałow otworzył drzwi jeszcze szerzej. Pokój rzeczywiście był pusty, a szum, który nie dawał mu spokoju, dochodził z łazienki.
„No tak, woda puszczona do wanny albo prysznic. Ale chyba nie biorą kąpieli we dwójkę? – pomyślał Korneliusz. – Zresztą, kto ich tam wie. Dzisiaj po ludziach wszystkiego można się spodziewać.”
Swoją drogą dobrze, że nie mógł poznać jego myśli wciąż tkwiący na korytarzu i niecierpliwiący się straszliwie profesor Minc.
Czwórka mężczyzn weszła do pokoju. W pomieszczeniu nic nie wzbudzało podejrzeń. Bo też nic ich wzbudzać nie mogło. Pokój sprawiał bowiem wrażenie niezamieszkanego. A jednak w łazience coś szumiało. Ktoś musiał tam być. Pytanie tylko: kto?
– To się chyba nigdy nie skończy – mruknął pod nosem Udałow.
– Co mówisz? – zareagował Miszutin.
– Czuję się jak laboratoryjny szczur w labiryncie – wyjaśnił Korneliusz.
– Może i szczur – podsumował Gawriłow – ale przynajmniej coraz bliżej wyjścia. – Mówiąc to, wskazał głową drzwi do łazienki.
– Myślisz, że poszli wziąć prysznic, nie zdejmując nawet garniturów?
– Oj, nigdy mi się to nie zdarzyło – stwierdził Grubin. – Nawet po pijanemu.
Mężczyźni zamilkli, wsłuchując się w szum dobiegający z łazienki.
– Może to jednak nie woda… – podrzucił mechanik.
– A co? – zaatakował go Kola.
– Nie wiem. To wy jesteście inteligencja, główkujcie.
– Przestańcie się kłócić – warknął Udałow.
– W każdym razie nie ulega wątpliwości, że coś tam musi być – stwierdził Sasza, rozładowując tym samym napiętą sytuację. – Coś albo ktoś.
Korneliusz cały czas mruczał coś pod nosem, lecz pozostali nie mogli zrozumieć ani słowa. Może to i lepiej. Gdyby dowiedzieli się, że odmawia „Ojcze nasz”, zapewne nie wpłynęłoby to na poprawienie ich nastrojów. Zauważywszy jednak, że spojrzenia towarzyszy wbite są właśnie w niego, Udałow zamilkł.
– Czego my się w ogóle boimy? – spytał Miszutin. – Jest nas tu czterech, a na korytarzu jeszcze dwóch. Nie poradzimy sobie z nimi?
– Mogą być uzbrojeni – wyjaśnił spokojnie Gawriłow.
– A my nie jesteśmy? – odparował Froł, prężąc muskuły, których mógłby mu pozazdrościć niejeden strongman.
– Jeśliś taki mądry, to idź! – zaproponował Korneliusz i chwilę później pożałował swoich słów. Mechanik bowiem zaczerpnął powietrze, potem wypuścił je z ust z głośnym sykiem i ruszył w stronę łazienki. Gdy Udałow spodziewał się już usłyszeć trzask wyłamywanych drzwi, rozległo się ciche pukanie.
W tej samej chwili coś ścisnęło Korneliusza za gardło.
To był strach!
Nie bał się tak bardzo od czasu pierwszego spotkania z kosmitami.
Bać musiał się jednak również sam Miszutin, skoro zamiast prawdziwego wejścia smoka zafundował swoim towarzyszom mysie skrobanie w drzwi.
„Nie, tego już za dużo! – ryknął w myśli Udałow. – Jeśli sytuacja zaraz się nie wyjaśni, narobię w portki.”
Wziął rozbieg i prawym barkiem uderzył w drzwi do łazienki. Otwarły się z hukiem, a Korneliusz wpadł do środka. Nie wylądował jednak ani w wannie, ani pod prysznicem. Za drzwiami w ogóle nie było żadnej łazienki. Oczom czterech zaskoczonych mężczyzn ukazał się krajobraz rodem z obrazów Iwana Szyszkina – sosnowy las z szumiącym w oddali potokiem, przez konary drzew prześwitywało południowe, oślepiające słońce. Udałow odruchowo sięgnął do tylnej kieszeni spodni po okulary przeciwsłoneczne. Takie same, jakie mieli nosili tropieni przez niego nieznajomi.
– Pójdę po profesora i Stendala – oznajmił Grubin, kiedy już doszedł do siebie.
Lew Chrystoforowicz, przyjrzawszy się dokładnie pejzażowi za drzwiami łazienki, nie miał wątpliwości, z czym ma do czynienia.
– To wrota do innego świata – oznajmił z przekonaniem.
– Jakiego znów świata? – spytał Stendal, który pożałował właśnie, że nie miał przy sobie aparatu fotograficznego. Menadżer Ałły Pugaczowej zastrzegł jednak wyraźnie: gwieździe nie można robić żadnych prywatnych zdjęć. Gazeta miała otrzymać od piosenkarki oficjalne fotki, które mogła następnie umieścić na pierwszej stronie weekendowego wydania.
– Nie wiem, co to za świat – odparował Minc. – Ale wydaje się znajomy. Ten lasek, strumyk, niedźwiedź… Jakbym już gdzieś to widział – zamyślił się profesor.
– Jaki znów niedźwiedź? – Dziennikarz aż podskoczył na dźwięk tego słowa.
– Kręci się tam między drzewami – wyjaśnił Udałow.
– Eee, to niedźwiedzica – uściślił Gawriłow. – Szuka młodych. Taka zabawa w ciuciubabkę między matką a dziećmi. Jak byłem mały, też się tak bawiliśmy z bratem… – Chciał mówić dalej, ale Lew Chrystoforowicz uciszył go jednym gestem, przykładając palec do ust.
– Oni mogą gdzieś tutaj być – wyszeptał. – Nie zapadli się przecież pod ziemię.
Stendal rozejrzał się uważnie dokoła, jakby miał nadzieję, że gdzieś pomiędzy sosnami dostrzeże ukrytych mężczyzn w czarnych garniturach i przeciwsłonecznych okularach. Nie widząc ich, zrobił nawet krok do przodu. Już chciał postawić stopę za progiem łazienki, ale w ostatniej chwili Korneliusz chwycił go za ramiona i pociągnął do tyłu.
– Zwariowałeś?
– Dlaczego?
– A jeśli to jest tylko złudzenie? Fatamorgana? Rodzaj projekcji?
– Hologram? – dziennikarz popisał się światowym słowem. – Przecież profesor mówił, że krajobraz wydaje mu się znajomy…
– Ech, ty, żurnalisto! – Udałow powiedział to z wyraźnym przekąsem, pukając się przy okazji w czoło. – Książek się naczytałeś, a mądrości nie ma w tobie za grosz.
Gawriłow, Miszutin i Grubin zareagowali złośliwym rechotem, profesor natomiast taktownie milczał.
– A tak, naczytałem się – przyznał Stendal. – Znam całego Tołstoja, Turgieniewa, Czechowa, Gogola, Dostojewskiego…
– I co z tego – przerwał mu tę wyliczankę Kola.
– Łukianienkę poczytaj – dodał mechanik Miszutin. – Może wtedy zrozumiesz coś z tego, co cię otacza.
Dziennikarz nie podjął jednak tematu, zrezygnowany machnął ręką i wycofał się w głąb pokoju. Usiadł na krześle i zaczął bawić się pilotem do telewizora. Udałow z profesorem Mincem przez cały czas stali natomiast w drzwiach, które powinny prowadzić do łazienki i w milczeniu zastanawiali się, co dalej.
5.
Ilustracja: <a href='mailto:macieb@gmail.com'>Maciej Banaś</a>
Ilustracja: Maciej Banaś
Po półgodzinnej burzliwej naradzie mężczyźni doszli wreszcie do konsensusu. Postanowili podzielić się na dwie grupy: Korneliusz Udałow wraz z Frołem Miszutinem i Kolą Gawriłowem zdecydowali się przekroczyć wrota do innego świata; pozostali, czyli profesor Minc, milczący przez większość czasu Sasza Grubin oraz wciąż jeszcze oszołomiony sytuacją, w jakiej się znalazł, dziennikarz Stendal mieli pozostać w pokoju sto dwanaście i tylko w wyjątkowym przypadku, przez co rozumiano przede wszystkim zagrożenie życia któregoś z trójki śmiałków, przekroczyć granicę pomiędzy światami.
By jednak niepotrzebnie nie ryzykować zdrowiem przyjaciół, profesor Minc przeprowadził na ich oczach prosty eksperyment naukowy. Z szafy wyjął drewniany wieszak i przez szeroko otwarte drzwi przerzucił go na drugą stronę. Wieszak upadł bezgłośnie na bujną trawę. Kola głośno odetchnął z ulgą.
– To znaczy, że możemy już iść? – spytał Miszutin.
– Jeszcze nie – odparł profesor i wyszedł do kuchni. Przyniósł stamtąd metalowy kubek, którym, podobnie jak wieszakiem, rzucił we wrota do innego świata. Kubkowi też nie przydarzyło się nic przykrego, nie licząc uderzenia w konar sosny.
– Wystarczy już chyba – stwierdził Udałow. Ale Minc wciąż wydawał się niespokojny. – O co chodzi, profesorze? – zapytał Korneliusz.
– Wieszak i kubek to przedmioty martwe – odpowiedział ze smutkiem na twarzy Lew Chrystoforowicz. – A ja wolałbym mieć pewność, że żywej materii też nic złego się nie przytrafi.
– Ależ to proste – zagadał Gawriłow. – Przyprowadzimy Łożkina i potężnym kopniakiem poślemy go na tamten świat.
Miszutin zarechotał, za co Stendal zmierzył go spojrzeniem bazyliszka.
– Przecież mu się należy – dodał usprawiedliwiająco Kola.
– Wesz jest, to prawda, ale jednak swój człowiek, guslarczyk – stwierdził Udałow, zamykając dyskusję i być może tym samym ratując Łożkinowi życie. – A pan – zwrócił się chwilę później do Minca – zaryzykowałby?
– Całe ludzkie życie to jedno wielkie ryzyko – profesor po raz kolejny odpowiedział tak, że trudno było pojąć, o co mu chodzi. Korneliusz najchętniej przyłożyłby mu w czapę. Ale bić uczonego – w Rosji się nie godzi.
– Cóż, w taki razie zaryzykuję – poinformował Udałow. – A wy – dodał, spoglądając w stronę Koli i Froła – jeśli upewnicie się, że nic mi się nie stało, ruszajcie za mną.
„Alea iacta est” – pomyślał, stając twarzą w twarz z wrotami do obcego świata. Za plecami pozostawiał nie tylko sprawdzonych przyjaciół, ale i całe swoje dotychczasowe życie. I trochę było mu żal. Lew Chrystoforowicz intuicyjnie odczytał chyba jego myśli, bowiem uspokajająco rzucił:
– Niech się pan nie martwi. Gdyby coś poszło nie tak… zaopiekuję się Ksenią.
Ostatnich słów Korneliusz już jednak nie usłyszał. Przekroczył próg i jego prawa stopa dotknęła bujnej trawy, zatapiając się w niej po kostkę. Jednocześnie w jego uszy wdarł się przeraźliwy pisk, jakby sprzęgnięcie dźwięku, który na szczęście po kilku sekundach ustąpił miejsca monotonnemu szumowi strumyczka. Do Udałowa dotarł także śpiew ptaków i złowróżbny ryk odchodzącej w stronę lasu, zapewne wciąż poszukującej swoich niesfornych małych, niedźwiedzicy. Było bardzo ciepło; słońce, mimo upływu czasu, wciąż stało w zenicie. Na czole Korneliusza pojawiły się pierwsze krople potu. Starł je wierzchem dłoni.
Dopiero teraz przypomniał sobie o mających ruszyć za nim Miszutinie i Gawriłowie. Odwrócił się, ale za plecami nie dostrzegł drzwi, za którymi powinien mieścić się pokój numer sto dwanaście w hotelu o dźwięcznej nazwie „Caryca Katarzyna”. Za plecami miał ścianę niezwykle gęstego lasu. Stwierdzenie, że w tej samej chwili Udałow wpadł w panikę, byłoby czystej wody eufemizmem – niewiele brakowało, aby w tej leśnej głuszy na nie wiadomo jakiej planecie powalił go atak serca. Był już bardzo bliski omdlenia, gdy nagle ściśle zrośnięte ze sobą konary rozchyliły się i wypluły wprost w jego ramiona Kolę i Froła.
– Auuuć! – zawył Gawriłow, chwytając się za uszy. – Co za kakofonia! – jęknął.
Po chwili tak samo zareagował Miszutin. Klął jeszcze przez dłuższy czas pod nosem, starając się jednocześnie wygrzebać z objęć Udałowa.
– Daj spokój, stary. Nie jestem aż tak nowoczesny. – Mechanik nie potrafił zrozumieć, dlaczego Korneliusz uśmiecha się do niego, jakby Froł był co najmniej osiemnastoletnią top-modelką.
Kola tymczasem pozbierał się i zaczął węszyć dokoła.
– Jesteśmy na Ziemi? – zapytał. Udałow tylko wzruszył ramionami. Na to pytanie nie odpowiedziałby teraz nawet słynny profesor Lew Chrystoforowicz Minc.
Swoją drogą, Korneliusz zastanawiał się, jak to było możliwe, że z pokoju widzieli świat po drugiej stronie drzwi, a na odwrót nie dało się nic zobaczyć. Miał jednak nadzieję, że Grubin i Stendal, wespół z profesorem, będą cały czas trzymać rękę na pulsie i jeśli zajdzie taka potrzeba, nie zawahają się ruszyć im z pomocą.
– Idziemy – zakomenderował, odrywając Miszutina od skubania trawy, a Gawriłowa od oskubywania kory z drzewa.
– Dokąd?
– Poszukamy strumyczka, który nam tak pięknie szemrze – odparł Udałow, dziwiąc się sobie samemu; ostatni raz był tak romantyczny chyba kilkadziesiąt lat temu, kiedy wybrał się z Ksenią na rowerową wycieczkę za miasto. Czy to było wtedy, gdy doszło między nimi do pierwszego zbliżenia, już nie pamiętał.
– Więc nie zwlekajmy. Szybciej zaczniemy, szybciej skończymy – podsumował Kola, zostawiając wreszcie w spokoju doświadczoną przez niego i jemu podobnych sosnę. Ruszył w stronę Korneliusza, po drodze jednak kopnął coś nogą; przedmiot potoczył się i uderzył Udałowa w kostkę. Ten pochylił się i wygrzebał z trawy metalowy kubek. Choć ucieszył go jego widok, nie miał zamiaru zabierać go ze sobą. Niech zostanie tutaj, wskazując miejsce ukrycia wrót.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.