Profesor zatrzymał się w pół kroku i ze zdziwieniem wbił w niego swój nieznoszący sprzeciwu wzrok. – Co masz na myśli, młodzieńcze? Grubin podrapał się po głowie i westchnął głęboko, jakby obawiając się, że to, co ma zamiar powiedzieć, wywoła niewybredne żarty kolegów. – Na co czekasz – mów! – szturchnął go Kola Gawriłow. – Bo ja… my… razem z moją Żenią często w poniedziałki chodzimy na dancing. Udałow musiał przytrzymać się krzesła, żeby nie spaść na podłogę. „Dobrze, że Ksenia tego nie słyszy” – pomyślał. – Tam się ludzie bardzo elegancko ubierają – kontynuował Sasza. – Garnitury, fraki, nawet kiedyś dyrektora tartaku w smokingu widziałem. – Gdzie odbywają się te… – profesorowi Mincowi słowo to z trudem przechodziło przez gardło – dancingi? – W „Carycy Katarzynie” – Grubin wymienił nazwę najbardziej szykownego hotelu w mieście, otwartego przed kilku laty przy dawnym skwerze im. Odkrywców, obecnie zaś noszącym imię Wiktora Pielewina. „Caryca Katarzyna” znana była jako miejsce spotkań guslarskich dorobkiewiczów, pokątnych handlarzy nielegalnym towarem i, czego jednak nie potwierdzały władze miasta, miejscowych mafiosów. Udałow, Miszutin i Gawriłow z niedowierzaniem spoglądali na Saszę. Co w takim towarzystwie mógł robić ich kolega i sąsiad Aleksander Grubin? Denerwujące milczenie i oczekiwanie nie wiadomo na co dyskretnie przerwał profesor Minc. – Jeżeli Grubin ma rację – stwierdził Lew Chrystoforowicz – nie pozostaje nam nic innego, jak udać się do tego lokalu i namierzyć naszych nieproszonych gości. Pozostali mężczyźni wstali jak na komendę i ustawili się w równym rządku przed gospodarzem mieszkania. Profesor Minc odłożył fajkę na zawalone papierzyskami biurko i wygłosił krótkie przemówienie: – Nie jestem w stanie powiedzieć, co jeszcze nas dzisiaj czeka. Być może przyjdzie nam po raz kolejny ratować świat przed najazdem wrogo nastawionych obcych. A być może przybysze okażą się naszymi przyjaciółmi… W każdym przypadku musicie dać z siebie wszystko. – I zakończył okrzykiem: – Jeden za wszystkich! – Wszyscy za jednego! – odpowiedziały mu zgodnie cztery męskie głosy. Kilka minut później pięciu mężczyzn wymknęło się z mieszkania profesora Minca i skierowało ku głównemu skwerowi miasta. Z okna sypialni Udałowów odprowadzało ich wściekłe spojrzenie Kseni, która – gdy tylko jej mąż z kolegami zniknęli za rogiem domu – wyciągnęła z pawlacza starą walizkę i zaczęła doń upychać garderobę Korneliusza. Znalazłszy się w centrum Wielkiego Guslaru, nie sposób było nie trafić do „Carycy Katarzyny”. Już z daleka bowiem dobiegały przechodniów odgłosy przygrywającej do tańca orkiestry. Nie jakiegoś klezmerskiego zespoliku, ale big-bandu z prawdziwego zdarzenia. Nad bramą wejściową w stylu empire błyskał natomiast wielokolorowy neon, oświetlający wszystkimi barwami tęczy popiersie imperatorowej umieszczone na skwerku po drugiej stronie ulicy. Profesor Minc, którego dziadowie zostali zesłani na Syberię przez Aleksandra II Romanowa, nie rozumiał tych wszystkich carskich sentymentów, które ostatnimi laty ogarnęły jego ojczyznę. Spojrzał więc na carycę spode łba i przyspieszył kroku, aby dogonić towarzyszy. Ci tymczasem dotarli do hotelu i odbili się od zamkniętych drzwi. – Co za maniery – gorączkował się Udałow i po raz kolejny zaczął uderzać pięścią w drewnianą framugę wrót. Odgłosy uderzeń zostały jednak stłumione przez dźwięki skocznego rock’n’rolla. Dopiero kiedy Korneliuszowi pomogli towarzysze, pofatygował się do nich odźwierny. Był niemłodym już mężczyzną, ubranym w nieskazitelnie białą liberię. Uchylił drzwi i przyjrzał się mocno spóźnionym gościom. Lustracja nie wypadła chyba jednak najlepiej, ponieważ jedyną jego reakcją było połączone z warknięciem pytanie: – Czego?! – Chcielibyśmy wejść do środka – oznajmił z typową dla siebie, gdy miał do czynienia z ludźmi wysługującymi się kapitalistom, dezynwolturą profesor Lew Chrystoforowicz Minc. – Do środka? – powtórzył szwajcar, z trudem ukrywając rozbawienie. – W takich łachach? To jest porządny lokal. Tu można wejść tylko w strojach wieczorowych. – My nie mamy strojów wieczorowych – wystękał z bólem Froł Miszutin. – Widzę. – Ale mamy za to co innego, co powinno pana przekonać – stwierdził, porozumiewawczo mrugając okiem, zawsze w takich sytuacjach opanowany Udałow. – Co takiego? – Ciekawość odźwiernego została połechtana. Rybka połknęła haczyk. – Niech pan nam da minutkę. Szwajcar zamknął drzwi i odszedł w głąb lokalu. Przez szklane okienko w drzwiach widać było jego plecy. Nie odszedł daleko, w każdej chwili gotów wrócić na wezwanie. – Co mu pan naopowiadał? – zapytał profesor. – Co my takiego mamy? – Pieniądze – odparł Korneliusz. – Obawiam się, że bez łapówki dla tego jegomościa drzwi nie sforsujemy. Minc poczerwieniał na twarzy. – Mam mu zapłacić za to, że wpuści nas do środka? – Niewiele brakowało, a Lew Chrystoforowicz eksplodowałby jak koktajl Mołotowa. Na szczęście w sukurs przybyli Udałowowi Miszutin i Grubin. – On ma rację, profesorze. To jedyna możliwość. – Więc zróbmy zrzutkę – zaproponował Kola Gawriłow i wyciągnął z tylnej kieszeni spodni pomiętą sturublówkę. – Jeśli każdy z nas da po stówce, powinno wystarczyć – stwierdził Sasza. Korneliusz zebrał haracz i ponownie zapukał w drzwi. Po chwili w otwartych wrotach pojawił się lokaj. Wyciągnął dłoń, przeliczył pieniądze, mruknął coś pod nosem i z łaską wpuścił intruzów do środka. Orkiestra grała właśnie „Oczi cziornyje”, a tłumek na proscenium falował w rytm nieśmiertelnego przeboju sprzed lat. Udałow i przyjaciele postanowili przejść się po sali, tylko profesor Minc został przy drzwiach, służąc pozostałym jako punkt kontaktowy. Lokal wypełniony był po brzegi. Kobiety w wieczorowych sukniach, mężczyźni w garniturach i smokingach – ów niecodzienny widok Udałow pamiętał z filmowej adaptacji „Wojny i pokoju” Siergieja Bondarczuka. Poczuł się, jakby właśnie wysiadł z wehikułu czasu, który zabrał go do początku dziewiętnastego stulecia. Widok dosłownie zapierał dech w piersiach, zwłaszcza odważnie eksponowane kobiece dekolty. „Fajnie mieć pieniądze” – pomyślał Korneliusz i rozmarzył się. I nie wiadomo dokąd by go te marzenia porwały, gdyby nie lekkie klepnięcie w plecy. Odwrócił się i stanął oko w oko z młodą, piękną kobietą w błękitnej sukni do kostek. – Jaki ten świat jest mały – stwierdziła, uśmiechając się zalotnie, dziewczyna. – My się… znamy? – zdziwił się Udałow. – A jakże! – Parsknęła śmiechem. – Przychodziłam czasami do państwa do domu. Jestem kol… przyjaciółką – poprawiła się – pańskiej córki. Dopiero teraz Korneliusz skojarzył. „Tatiana!” – przypomniał sobie imię, ale nazwisko pogrążyło się gdzieś w odmętach pamięci. Jak to ubiór potrafi zmienić człowieka. Gdy przychodziła do Udałowów wydała mu się, choć uroczą, to jednak dziewczyną jakich wiele; teraz zaś przypominała najprawdziwszą damę. – Przepraszam – wystękał z trudem. – Podoba się panu moja suknia? – spytała Tania, obracając się dwukrotnie dokoła. – Jest piękna, czyż nie? To prezent od mojego Stiepana. „Kogo stać na takie prezenty? – pomyślał Udałow. – Biznesmena albo gangstera.” Uwagę tę zachował jednak dla siebie. – A może chciałby pan go poznać? Siedzi przy stoliku. – Tylko bym wam, młodym, przeszkadzał – odparł Korneliusz, próbując za wszelką cenę wymigać się od nowej, raczej niepożądanej, znajomości. – Skądże. – Ale ja właśnie szukam swoich znajomych – nie dawał za wygraną. – Powinni gdzieś tutaj być. – Znajomi? – zaśmiała się Tatiana. – Tu kręci się mnóstwo oryginalnych typków. Nie uwierzy pan, kogo dzisiaj widziałam. Udałow dość już miał tej dyskusji. Trudno było mu obserwować salę i jednocześnie paplać z dziewczyną. By jednak nie uznała go za gbura, powiedział przymilnie: – Uwierzę we wszystko. – Dwóch facetów w czarnych garniturach i przeciwsłonecznych okularach. Wyglądali jak ta para z „Blues Brothers” – zaśmiała się Tania. – Widział pan kiedyś „Blues Brothers”? W Udałowa prawie piorun strzelił. Natychmiast stanął na baczność i chwycił dziewczynę za przegub dłoni, jakby obawiał się, że za chwilę zechce mu się wyrwać i uciec. – Proszę puścić, boli. – Gdzie ich widziałaś? – Tutaj. – Kiedy? – Piętnaście, może dziesięć minut temu… Udałow uważnie rozejrzał się po sali. Przy stolikach nie było nikogo podobnego do poszukiwanych przez niego mężczyzn. Mogli jednak tańczyć. Tyle że w gąszczu na parkiecie nie był w stanie ich dostrzec. – Gdzie siedzieli? – spytał. – Nie siedzieli – odparła Tatiana. – Szli w stronę drzwi. – Wyjściowych? – Nieee – stwierdziła dziewczyna po chwili namysłu. – Na pewno wyszli z sali, ale potem skierowali się w lewo. Tam są windy. Pewnie poszli do pokoju. – Pewnie tak – potwierdził Korneliusz. – Dlaczego tak bardzo pana zainteresowali? – zapytała Tania. – Są groźnymi przestępcami? Ale przecież pan nie jest dzielnym stróżem prawa, nie mylę się? – W jej głosie dostrzegalny był sarkazm, ale Udałow w tej chwili nie zwróciłby uwagi nawet na najbardziej obelżywe epitety pod swoim adresem. Machnął tylko przepraszająco ręką i, pożegnawszy się bez słowa, pobiegł do Minca. – Są tutaj – powiedział krótko. – A raczej byli jeszcze kilka minut temu. – Dokąd poszli? – Chyba do pokoju. Profesor spojrzał na niego jak na wariata wykąpanego we wrzątku. – Pan wie, ile jest tutaj pokojów? – Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą Korneliusz. – Ja też nie – skonstatował ze smutkiem Lew Chrystoforowicz. – Może Grubin, skoro już tutaj bywał… Nie minęła nawet minuta, kiedy cała piątka zebrała się przy drzwiach. Udałow opowiedział im wszystko, czego dowiedział się od Tatiany. Wyszli do holu. Po lewej znajdowała się recepcja, a tuż obok niej dwie windy. Znów byli w kropce. I wtedy jak anioł stróż pojawił się obok nich szwajcar w białej liberii. – Nie podoba się panom orkiestra? – spytał lekceważąco. – A może standard za niski? – Daj pan spokój – mruknął Udałow. – Mamy dużo poważniejszą sprawę. – I opowiedział odźwiernemu, kogo szukają. – Widział pan takich? – Może widziałem, a może nie… Tu się mnóstwo ludzi kręci. – Panie! – Kola Gawriłow aż się zagotował. – Przestań! – Miszutin z trudem powstrzymał go przed wybuchem. Udałow w tym czasie pogrzebał w kieszeniach spodni i wyciągnął jeszcze jeden pomięty banknot. Rozprostował go. Sturublówka. Ostatnia. Jak Ksenia się dowie, to już na pewno nie ma po co wracać do domu. Ale przecież jeśli teraz pożałuje tych marnych pieniędzy, może się okazać, że nie będzie miał już w ogóle dokąd wracać. Nie zastanawiając się dłużej, dyskretnie wręczył banknot szwajcarowi. Ten zmiął go z powrotem i wsunął do rękawa. – Poszli na górę. – Poszli, nie pojechali? – Mieszkają na pierwszym piętrze, a winda zatrzymuje się dopiero od drugiego. – Który pokój? – Sto dwanaście. Odźwierny odwrócił się i odszedł do swoich obowiązków. – Kapitalistyczny krwiopijca – mruknął Lew Chrystoforowicz, kiedy miał już pewność, że sam zainteresowany go nie usłyszy. – Nic to – odpowiedział mu Udałow. – Najważniejsze, że wiemy, gdzie ich szukać. Powiedziawszy to, ruszył ku schodom, a później na piętro. Pozostali powędrowali za nim gęsiego. Długi korytarz skryty był w mroku, świeciły się bowiem jedynie niewielkie drewniane kinkiety. Na szczęście przymocowane do drzwi mosiężne tabliczki z numerami były pokaźnych rozmiarów. – Sto czterdzieści, sto trzydzieści osiem, sto trzydzieści sześć… – odczytywał szeptem Korneliusz. – Sto dwanaście powinno być gdzieś przy końcu holu. W pewnej chwili poczuł, że ktoś ciągnie go za ramię. – Tam ktoś jest – wyszeptał mu prosto do ucha Kola. Rzeczywiście, kilka metrów dalej w niecodziennej pozie stał, a raczej klęczał przy drzwiach jakiś człowiek. „Pewnie pijany” – pomyślał Udałow. Podeszli na paluszkach bliżej. Nieznajomy był tak zaaferowany tym, co dzieje się w pokoju za drzwiami, że nawet nie zwrócił uwagi na stojącą za jego plecami piątkę mężczyzn. Ciszę, przerywaną od czasu do czasu stłumionymi dźwiękami muzyki docierającymi z sali balowej na parterze, przerwał profesor Minc: – Łożkin, ty huncwocie, co wyprawiasz!? Mężczyzna tak się przestraszył, że aż walnął głową we framugę. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich niemłoda już, ale bardzo atrakcyjna kobieta. Udałow był pewien, że gdzieś już widział jej twarz. – Panowie, co tu się dzieje? – spytała dama dystyngowanym tonem. „I głos. Ten głos! Też gdzieś już go słyszałem” – stwierdził w myślach Korneliusz. – Pani wybaczy – Lew Chrystoforowicz postąpił krok do przodu, ciągnąc za kark nieszczęsnego Łożkina – ale ta oto ludzka kreatura podsłuchiwała pod drzwiami. – Mnieee? – nie dowierzała kobieta. – Raczej nas – dodał, wyrosły nagle za jej plecami mężczyzna, którym okazał się reporter miejscowej gazety, Stendal. – I pan tutaj? – nie krył swojego zaskoczenia profesor. – Jestem w pracy – wyjaśnił dziennikarz. – Przyszedłem zrobić wywiad z wielką gwiazdą naszej piosenki. „Gwiazdą? Piosenki? No tak. – Udałowa wreszcie olśniło. – Przecież to Ałła Pugaczowa!” Po takim wyznaniu także pozostali nie mieli już problemu z rozpoznaniem kobiety. Skąd jednak wzięła się tutaj? – To naprawdę pani? – wciąż nie dowierzał Froł Miszutin. Wyciągnął dłoń do przodu, by uszczypnąć piosenkarkę w biodro, jakby bał się, że jest ona jedynie wytworem jego wybujałej wyobraźni. Ałła Pugaczowa pisknęła i wycofała się w głąb pokoju, za plecy Stendala. – Koledzy mi nie uwierzą, jak jutro opowiem na bazie – stwierdził mechanik. – Uwierzą – nie uwierzą, co to obchodzi naszego gościa – wystąpił w obronie piosenkarki dziennikarz. – Proszę się raczej wytłumaczyć. Panie profesorze Korneliuszu! – To jego sprawka – syknął przez zęby Kola Gawriłow, wskazując palcem wciąż klęczącego na podłodze Łożkina. – Ta wesz podsłuchiwała pod drzwiami. Pewnie chciał jutro jakiś donosik wypichcić. Kola pchnął nieszczęśnika kolanem i ten potoczył się do przodu, wpadając do pokoju. Chwilę później Udałow przytomnie wepchnął do numeru pozostałych towarzyszy i zamknął za sobą drzwi. Piosenkarka przyglądała się całej sytuacji z rosnącym zdziwieniem i irytacją. Stendal, który chciałby jej wszystko wytłumaczyć, nie potrafił sklecić zdania. Z odsieczą przybył mu profesor Minc, w kilku prostych zdaniach wyjaśniając przyczyny zajścia. Nie omieszkał przy tym wspomnieć o tajemniczych mężczyznach z pokoju sto dwanaście i podejrzeniach, jakie żywił wobec nich. Udział Udałowa w tropieniu spisku Lew Chrystoforowicz skrzętnie pominął. Ałła Pugaczowa, bliska histerii, opadła na sofę. Stendal usłużnie podał jej szklaneczkę whisky, dorzucając przy okazji kilka kostek lodu. – Czy pan jest pewien – piosenkarka zwróciła się do dziennikarza – że pana znajomi nie są pensjonariuszami zakładu dla umysłowo chorych? Stendal poczerwieniał. Co by nie mówić, profesor Minc zaliczał się do najbardziej poważanych obywateli Wielkiego Guslaru. Podejrzewanie go o to, że jest zwykłym wariatem, było więc zdecydowanie nie na miejscu. – W…w…w naszym mie…mieście – zaczął reporter, ale sklecenie najprostszego zdania przychodziło mu z wyjątkowym trudem – często zdarzają się nie…nie…niewytłumaczalne sytuacje. – W tym roku mija czterdziesta rocznica przybycia do Wielkiego Guslaru pierwszych kosmitów – wyjaśnił z nieskrywaną dumą Sasza Grubin. Pugaczowa przechyliła szkło i jednym haustem wlała w siebie sto gram whisky. Następnie z podniosła się z sofy i, lekko zataczając się, podeszła do biurka, na którym stał telefon. – Recepcja? Kiedy odlatuje najbliższy samolot do Wołogdy? – Ależ… pani Ałło – zaprotestował Stendal. – A co z pani jutrzejszym koncertem? Piosenkarka rzuciła słuchawkę na widełki, podeszła do dziennikarza i wymierzyła mu siarczysty policzek. Udałowa aż ścisnęło w żołądku. Miszutin syknął, a Gawriłow szybko rzucił się do Stendala, by podtrzymać go przed niechybnym upadkiem. – Ja nie godziłam się na koncert w domu dla obłąkanych! – krzyknęła Pugaczowa i po chwili spłynęła na podłogę. |