powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LXVIII)
sierpień 2007

Zabawiacz czy obserwator?
Kir Bułyczow
O twórczości Kira Bułyczowa dyskutują Sebastian Chosiński, Paweł Laudański, Eryk Remiezowicz, Agnieszka Szady i Konrad Wągrowski.
Kir Bułyczow
Kir Bułyczow
PL: Bez cienia przesady mogę powiedzieć, że wychowałem się na prozie Kira Bułyczowa, bo choć pierwsze spotkania z fantastyką zawdzięczam podsuwanym przez tatę książkom Lema i braci Strugackich (nie chciałbym wyjść na, z przeproszeniem, starego pierdołę, zrzędzącego o dawno minionych, wspaniałych czasach, kiedy to trawa była zieleńsza, a dziewczyny piękniejsze, ale jak wielu adeptów fantastycznej prozy zaczyna obecnie przygodę z nią od tekstów tych właśnie autorów?), to szybko – dzięki zeszycikom wydawanym przez „Iskry” w pogrzebowo czarnych okładkach, wydrukowanych na paskudnym, pakowym chyba papierze – odkryłem prawdziwe skarby: opowieści o mieszkańcach zagubionego gdzieś na rosyjskiej prowincji Wielkiego Guslaru, miasteczka, które dzięki swemu szczególnemu położeniu jest pierwszym miejscem wybieranym przez przybyszów z kosmosu na miejsce lądowania na naszej planecie. Pamiętam, jakie ogromne wrażenie wywarły na mnie wtedy te nieskomplikowane przecież, pozbawione fajerwerków historie; czułem, że nadaję z ich autorem na tych samych (albo prawie…) falach. Można zatem sobie wyobrazić, co przeżyłem, gdy jakiś rok po owym odkryciu wygrzebałem spośród książek ukrytych w drugim rzędzie na jednej z półek biblioteczki taty powieść „Rycerze na rozdrożach”, której akcja toczy się również w Wielkim Guslarze… Wszystko musiało poczekać, aż skończę ją czytać.
ASz: Dla mnie to zawsze już będzie Kirył Bułyczow, bo takie imię – o ile pamiętam – było umieszczane na okładkach. [idzie do półki z książkami] Hm, na moim egzemplarzu „Miasta na Górze” z 1988 roku widnieje „Kir”, ale skądś to przecież muszę pamiętać…
PL: Pamięć cię nie myli. Rzeczywiście, do pewnego momentu Bułyczow występował jako Kirył, choć raz czy dwa pojawił się również Cyryl. Dopiero bodaj w 1987 r. ukazała się u nas pierwsza książka z imieniem „Kir” na okładce – mam na myśli pierwszy z trzech tomów „Dzieł wybranych” wydawnictwa TPPR „Współpraca”.
‹Miasto na Górze›
‹Miasto na Górze›
ASz: „Miasto na Górze” było jedną z pierwszych książek tego autora, z jakimi się zetknęłam, choć ze względu na to, że zaczęłam go czytać w podstawówce, nie jestem pewna, czy wcześniej nie trafiłam na „Było to za sto lat” lub inną część przygód Alicji. W wychodzącym ówcześnie czasopiśmie dla młodzieży „Płomyk” prowadzono akcję Klubu Krążącej Książki, w ramach której między innymi publikowano recenzje ulubionych powieści nastoletnich czytelników. W taki sposób dowiedziałam się o „Władcy Pierścieni” Tolkiena i o „Mieście na Górze” Bułyczowa. Do obu książek wracałam później jeszcze wiele razy.
SCh: Jesteśmy sentymentalni. Ale co tam, to przecież nie grzech. Tym bardziej że i dla mnie nazwisko Bułyczowa to jedno z najwcześniejszych literackich wspomnień. Gdy tylko nauczyłem się czytać, zabrałem się za lekturę powieści Juliusza Verne’a. Pamiętam do dzisiaj, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie „Podróż do wnętrza Ziemi”. Tak wielkie, że po niej zacząłem połykać wszystko, co wiązało się z fantastyką. W tamtym czasie wielkiego wyboru nie było. Na szczęście jednak ilość – w przeciwieństwie do obecnych czasów – zazwyczaj przechodziła w jakość. Tak było z wydawaną przez Iskry serią „Fantastyka-Przygoda”, w której opublikowano pierwszy w Polsce tom opowiadań guslarskich Bułyczowa – „Ludzie jak ludzie”. Przeczytałem go wkrótce po wydaniu i… byłem wniebowzięty. Nie dość, że fantastyka, to na dodatek śmieszna, dosłownie można było boki zrywać. Opowiadaniem, które najbardziej zapadło mi w pamięć i które do dzisiaj uważam za jedno z najlepszych, jakie Bułyczow napisał, był „Świeży transport złotych rybek”. Mogłem czytać je na okrągło i za każdym razem śmieszyło mnie do łez. Po części chyba dlatego, że świat, który widziałem za oknem, wcale tak bardzo nie różnił się od tego z kart książki. Polska prowincja okazała się mentalnie bardzo bliska prowincji radzieckiej, a Bułyczow tym samym – łatwo przyswajalny. Czego nie mogłem powiedzieć na przykład o „Człowieku z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka, którego po raz pierwszy przeczytałem mniej więcej w tym samym czasie…
‹Nowi Guslarczycy›
‹Nowi Guslarczycy›
ER: No dobrze, też mam swoje latka, ale Bułyczow dawnych czasów przemknął obok mnie jak meteor. Fajny, zabawny… ale rozmywający się w tydzień po lekturze. Nie mogę przypomnieć sobie żadnej jego książki, która pozostałaby mi w pamięci na dłużej, zmusiła do refleksji. Oddać mu hołd jako świetnemu zabawiaczowi – trzeba. Ale czcić, wspominać z miłością? Czy wy aby nie ulegacie nadmiernemu pociągowi do pierwszych książek?
KW: Nie. Bo dla mnie przede wszystkim Bułyczow był bardzo odmienny od tego, co wówczas było drukowane – a myślę tu przede wszystkim o „Serii z kosmonautą” (kto to wydawał?)…
PL: Czytelnik!
KW: …i publikacjach Iskier. W latach 70. i 80. nie było przecież wiele fantastyki humorystycznej, a jeszcze przy tym tak swojskiej (bo rzeczywiście Guslar łatwo było odnieść do małych polskich miasteczek). Bułyczowa po prostu nie mogłem nie zauważyć.
ER: Primo, humorowi Bułyczowa, z całym szacunkiem, do Lema daleko, a i Wojtyszko ma tu coś do powiedzenia. Secundo: lat wiele już minęło i wiele się od tego czasu w fantastyce zdarzyło. Wspominać pozytywnie autora, bo mnie za młodu rozbawiał? Niby dlaczego? Niech przejdzie test czasu i rozbawi mnie dwadzieścia lat potem.
Dlatego bardziej utkwiły mi w pamięci późniejsze opowiadania Bułyczowa, z lat 90., kiedy dawał wyraz swojemu rozczarowaniu Rosją po rozpadzie ZSRR. Kiedy szukał odpowiedzi – co stało się z Rosjanami? Skąd gangsterzy, oligarchowie, bezwzględna żądza zysku? Czemu nasi sąsiedzi zamieniają się w potwory? Jak sobie z tym radzić? Nie było tego wiele, bodajże jedynie dwa teksty na ten temat złapałem podczas jednego z krótkich flirtów z „Nową Fantastyką”, ale takim będę Bułyczowa pamiętać.
‹Przełęcz. Osada ›
‹Przełęcz. Osada ›
PL: Zdecydowanie wolę te wcześniejsze opowieści guslarskie. W historiach powstałych w latach dziewięćdziesiątych często brakowało mi tego, za co polubiłem ów cykl: łagodności, swojskości, mądrych spostrzeżeń na temat ludzkich słabości… W późniejszych opowiadaniach niewiele z tego pozostało. Irytowały mnie i nudziły zarazem odniesienia do aktualnej sytuacji politycznej w Rosji. Nie interesowały mnie spostrzeżenia na temat zmian obyczajowości wychodzącego z epoki komunizmu rosyjskiego społeczeństwa, podobnie zresztą jak problemy z rosyjską przestępczością. Nowe teksty zagubiły w większości uniwersalizm i specyficzny urok swych poprzedników. W trakcie czytania odnosiłem chwilami wrażenie, że przyszło mi obcować nie z literaturą, lecz z polityczno-socjologicznym felietonem. A nie tego szukałem w tej prozie.
KW: Ale to jest też ważne – i dla mnie fakt, że Bułyczow odsłonił swe inne oblicze jest argumentem za, a nie przeciw. Zresztą, Pawle – czasy się po prostu zmieniły. Lata 60. to przecież taka mała stabilizacja, dziadkowie grający w szachy przy parkowym stoliku, wtedy takie pogodne ironiczne spojrzenie było jak najbardziej na miejscu. Ale w latach 90. byłoby po prostu fałszywe.
ASz: Zabawiacz – no tak, opowiadania guslarskie są bodaj najbardziej znaną częścią twórczości Bułyczowa, może ze względu na ilość. Jednak takie utwory jak „Miasto na Górze” czy „Osada” rozśmieszające bynajmniej nie są. Zresztą „Miasto…” to – moim zdaniem – bardzo dobra „dorosła” powieść dla młodego czytelnika – mam na myśli, że jest dostatecznie mroczną i brutalną antyutopią, a jednocześnie tą mrocznością i brutalnością nie epatuje. Czytając ją na studiach nadal byłam w stanie odczuć tę atmosferę zaszczucia w pierwszej części i rozpaczliwej ewakuacji w drugiej. Szkoda, że obecnie (przynajmniej w Polsce) chyba nie powstają tak napisane książki, które są w stanie lekko wstrząsnąć dorosłym czytelnikiem, a jednocześnie nadają się dla, powiedzmy, dwunastoletniej dziewczynki.
‹Pole bitwy z lotu ptaka›
‹Pole bitwy z lotu ptaka›
SCh: Pewnie i sam Bułyczow nie chciałby być postrzegany jedynie jako zabawiacz czy też rozweselacz. Kilka jego powieści zresztą zdecydowanie przeczy takiemu poglądowi na jego twórczość. Eryk zwrócił uwagę na bardzo ważny aspekt powieści Bułyczowa pisanych mniej więcej od początku lat 90. – ten mianowicie, że pisarz coraz częściej starał się zdiagnozować Rosję i przemiany społeczno-polityczne, którym państwo to zaczęło ulegać po upadku Związku Radzieckiego. Świetnie ujął to zwłaszcza w pierwszym tomie cyklu „Teatr cieni”, czyli „Polu bitwy z lotu ptaka”. Powieść wyraźnie dzieli się na dwie części: pierwsza – niezwykle realistyczna – przedstawia rosyjską prowincję z ostatniej dekady XX wieku, druga – już typowo fantastyczna – podejmuje wątek manipulacji ludźmi. Właśnie w tej książce odkryłem Bułyczowa jako pisarza obyczajowego. Nie boję się tego stwierdzenia: kapitalnego pisarza obyczajowego! Podczas lektury przeklinałem moment, kiedy „Pole bitwy…” stało się powieścią fantastyczną – pisarz bowiem kompletnie się pogubił i w efekcie świetnie rozpoczęta książka fatalnie się zakończyła.
KW: E tam…
‹Carskie źródło›
‹Carskie źródło›
SCh: Wtedy też zatęskniłem za typowo mainstreamową powieścią Mistrza – wizją współczesnej Rosji chociażby na miarę dzieł braci Wajnerów. Niestety, nie doczekałem się. Chyba że za takową uznać fenomenalną mikropowieść „Śmierć piętro niżej” (dopiero co wydaną przez Solaris w tomie „Carskie źródło”), ale jej akcja rozgrywa się jeszcze w ostatnich latach istnienia ZSRR.
PL: Bułyczow popełnił przecież utwory, które od biedy można uznać za wizję współczesnej Rosji. Mam tu na myśli trzy powieści wchodzące w skład cyklu „Rieka Chronos”: „Usni, krasawica!”, „Takich nie ubiwajut” i „Dom w Londonie”. To kryminały, których akcja osadzona została w latach 90. ubiegłego stulecia, zupełnie pozbawione motywów fantastycznych, co skutecznie, jak dotąd, powstrzymuje mnie przed zapoznaniem się z nimi.
SCh: Ale, jak sam mówisz, to są kryminały, a więc literatura skręcająca jednak w stronę rozrywki. A mnie się marzyła przez lata powieść Bułyczowa krojona na miarę dziewiętnastowiecznej epiki rosyjskiej, w której autor podjąłby próbę analizy współczesnej Rosji. Przez jakiś czas wydawało mi się, że tę rolę spełni właśnie „Pole bitwy z lotu ptaka”, ale później pisarz dorzucił wątek fantastyczny i zepsuł cały efekt.
ER: Właśnie! Bułyczow z dawnych lat to był wesołek, malujący socjalizm jako wieś spokojną, wieś wesołą.
KW: Ejże! Eryku, chyba zbyt uważnie nie czytałeś tych opowiadań. Nie było tam oczywiście jawnej krytyki – bo taka nie przeszłaby przez cenzurę – ale jednak jest delikatna ironia, satyra, punktowanie absurdów systemu. Pamiętacie, jak Udałow chciał pojechać do Włoch, aby wrzucić list od Płomieniaków do Wezuwiusza? To nie jest opowiadanie o istotach z wulkanu, tylko o perypetiach radzieckiego obywatela, który musi coś niezwykle ważnego dostarczyć za granicę – a nie ma zezwolenia, pieniędzy, możliwości, aby zrobić to w sposób prosty. Nie jestem pewien, musiałbym poszukać w źródłach, ale jakaś taka obawa przed np. milicją pojawiała się też gdzieś tam w tle.
ER: Wybacz, Konradzie, ale to twoje uważne odczytywanie Bułyczowa muszę podważyć. Cały „Świeży transport złotych rybek” to hymn na temat tego, jak to dobrze, że szlachetna władza rządzi i rozdziela, bo jakby ludzie mogli robić to, co chcą, to by dopiero zapanował chaos. A tekst, w którym Udałow zostaje obdarzony kosmicznymi mocami i traci je po wdaniu się w korupcję, to propagitka o socjalistycznej moralności. Nie róbmy z niego cwanego omijacza cenzury – bo nim nie był. Pisał co mógł, starannie uważając na odgórne zalecenia.
Dopiero z czasem, kiedy minęły lata i cenzura, zaczął wykorzystywać swój zmysł obserwacji i talent pisarski do rzeczy, które znacznie silniej oddziaływają na czytelnika.
‹Tajemnica Orułganu›
‹Tajemnica Orułganu›
KW: Ej, może to nie była jakaś walka z systemem, ale cała wczesna twórczość Bułyczowa jest przesiąknięta ironią – przecież humor większości starych opowiadań, włącznie z „Rybkami” bierze się z tego, że następuje pewne zderzenie czegoś cudownego (lądowania kosmitów, nowego wynalazku profesora Minca, odkrycia nowej formy życia) z siermiężnym realizmem komunistycznej rzeczywistości. Dlatego Udałow musi nieźle kombinować, by jechać do Włoch, czy też nawet zdobyć puszkę białej farby, aby pomalować słupki skoszone przez lądujący statek kosmiczny. Nie ma w tym otwartego buntu, walki z cenzurą, ale nie ma też z pewnością akceptacji dla tej absurdalnej rzeczywistości (a Bułyczow, człowiek, który dużo podróżował, wiedział przecież, że gdzie indziej może być zupełnie inaczej i wcale nie gorzej). Tę ironię widać zresztą już we wstępie do całego zbioru opowiadań, gdy pisze, że kniaź nazwiskiem Łagodny wyrżnął w pień mieszkańców Wielkiego Guslaru w którymś tam stuleciu. Moim zdaniem to najlepiej określa stosunek Bułyczowa do historii i współczesności.
SCh: Ale opowiadanie o przywiezionym do guslarskiego sklepu transporcie świeżych złotych rybek też silnie oddziaływało na czytelnika – przynajmniej na mnie. Prawdą jednak jest, że – analizując powieści Bułyczowa z ostatnich kilkunastu lat życia – można odnieść wrażenie, że upadek ZSRR był dla pisarza przeżyciem traumatycznym. Jakby nagle stracił grunt pod nogami, jakby ktoś odłączył go od kroplówki.
KW: Dla człowieka, którego ów ZSRR pozbawił prawie całej rodziny w latach 30. i 40. (co przecież dokładnie opisuje we wspomnieniach) ryzykowne jest stwierdzanie, że ów upadek może być traumą.
SCh: Nie, nie, trochę opacznie mnie zrozumiałeś. Przypadek Bułyczowa przypomina mi bowiem sytuację, w jakiej znalazła się także nasza literatura i kinematografia po upadku PRL-u. Przestał istnieć wspólny wróg, który przez lata napędzał wyobraźnię i zmuszał do intelektualnej gry z cenzorami… I co się okazało? Że nie ma o czym pisać. Nie ma o czym kręcić filmów. Niekiedy mam wrażenie, że jeszcze do tej pory nie wyszliśmy z tej zapaści. Z Bułyczowem, jak sądzę, było podobnie. Bo jak inaczej, jak nie próbą poszukiwania nowej tożsamości, tłumaczyć jego nagły zwrot ku carskiej Rosji? Przerabiać zaczął jej historię na różne sposoby – głównie w „Riece Chronos”, ale podobne wątki wykorzystał także w wydanych już w Polsce „Przepaści bez dna” (z cyklu o Korze Orwat), „Carskim źródle” i „Tajemnicy Orułganu”. Co znaczące, cofając się w czasie, najchętniej zatrzymywał się w latach bezpośrednio poprzedzających upadek caratu i wybuch rewolucji październikowej. Czyżby kolejna trauma?
‹Świat bez czasu›
‹Świat bez czasu›
PL: Nie oceniałbym tego w ten sposób. Nie zapominajmy, że Bułyczow był z wykształcenia historykiem. Zarówno „Riekę Chronos”, utwory wymienione przez Sebastiana, jak i kilka innych, nie wydanych u nas jeszcze tekstów (chociażby zapowiadaną przez Solaris powieść „Operacja »Żmija«”) odczytywać można jako swego rodzaju eksperyment, mający na celu sprawdzenie, jak mogłaby wyglądać Rosja (albo Związek Radziecki), gdyby wydarzenia w przeszłości potoczyły się w nieco odmienny sposób. Ot, twórcze rozwinięcie teorii, które na gruncie zawodowym mogły być przedstawiane jedynie jako ciekawostki.
Poza tym równie często zwracał się Bułyczow do historii Rosji Radzieckiej: w późniejszych powieściach cyklu „Rieka Chronos” (moja ulubiona z tej serii, czyli „Zapowiednik dlia akademikow”, której akcja toczy się w roku 1932 i 1939, czy też niedokończona, czwarta jej część „Pokuszenije”, opisująca dalsze losy Andrieja i Lidoczki, głównych bohaterów cyklu, tuż po obaleniu caratu) czy też w kontynuacji „Pola bitwy z lotu ptaka”, czyli „Świecie bez czasu” i wspomnianej już „Operacji »Żmija«”.
SCh: Ale jakaś tęsknota w tym być musiała! Poszukiwanie dla siebie nowego miejsca w historii, nowej tożsamości, która – wraz z upadkiem komunizmu – uległa zachwianiu. Polacy mają na to zupełnie inne spojrzenie. Nasi dziadkowie i zarazem rówieśnicy Bułyczowa urodzili się przecież jeszcze w II Rzeczypospolitej i tym samym odebrali – jeśli z powodu wybuchu II wojny światowej nie zdążyli już w szkole, to przynajmniej w domu – klasyczne patriotyczne wychowanie: Chrobry, Sobieski, Kościuszko, Piłsudski. Bułyczow urodził się natomiast w Związku Radzieckim i to w czasach, kiedy właśnie zaczął rozkwitać na dobre stalinowski kult jednostki. Historia Rosji, którą poznał podczas studiów, była historią tendencyjną, całkowicie wypaczającą dzieje caratu. Po latach okazało się, że ludzie, których przedstawiano Rosjanom jako bohaterów narodowych, byli w najlepszym razie donosicielami (jak słynny Pawlik Morozow), w najgorszym zaś – zbrodniarzami (jak zdecydowana większość sprawujących władzę w ZSRR). To musiało wywołać traumę – starzy, carscy bohaterowie zostali przez dziesięciolecia totalnej indoktrynacji zohydzeni, nowi, komunistyczni nie zasługiwali już na to zaszczytne miano. Twórczość Bułyczowa poświęconą czasom carskim, jego liczne historie alternatywne (vide „Rieka Chronos”) odbieram więc po części jako próbę stworzenia nowej mitologii, w pewnym sensie także jako reakcję obronną na zanegowanie w czasach sowieckich dotychczasowej wykładni dziejów Rosji.
‹Jak zostać pisarzem fantastą›
‹Jak zostać pisarzem fantastą›
KW: Sebastianie – czytałeś aby wspomnienia Bułyczowa? Owe wspomnienia, w których wyraźnie podkreśla dystans do systemu, który odebrał mu w dzieciństwie kilkanaście bliskich osób?
SCh: No, ja właśnie o tym. O człowieku, który inną wersję dziejów poznawał podczas studiów, a inną w domu. Zauważcie jednak, że pomimo swej niezgody na system, Bułyczow z nim koegzystował i jako pisarz funkcjonował przez dziesięciolecia. Zresztą, całkiem nieźle chyba, skoro mimo wszystko go wydawano i nawet nader chętnie w ZSRR ekranizowano. Owszem, nie wszystko może publikował od ręki, ale krzywdy nikt mu nie robił. Nie wywieziono go do łagru (jak chociażby Osipa Mandelsztama czy Warłama Szałamowa), nie wpakowano do „psychuszki” (jak Władimira Bukowskiego), nie szukał nawet ucieczki w totalnym uzależnieniu od alkoholu (jak Wieniedikt Jerofiejew). Nie słyszałem też, aby publikował swoje książki w samizdacie, jak na przykład Strugaccy… Czasami grał cenzurze na nosie, ale bywało, że i diabłu zapalał ogarek. Poza tym „Jak zostać pisarzem fantastą” Bułyczow pisał w wiele lat po upadku Związku Radzieckiego – jaką więc możemy mieć pewność, że odrobinę nie wypolerował swojego wizerunku?
KW: Nie możemy – ale jego ironiczny stosunek do socjalistycznej rzeczywistości, podkreślany główną myślą książki („aby być pisarzem fantastą, wystarczy wychować się w kraju, w którym absurd goni absurd”), widać i we wspomnieniach, i w opowiadaniach. Nie trzeba zaraz iść do więzienia, by kontestować system. Dlatego trudno mi uwierzyć, aby w latach 90. jego twórczość wynikała z zagubienia i tęsknoty za tym, co utracił przez rozpad ZSRR. Wydaje się, że chaos w kraju był (i jest) absolutnie wystarczający, aby wywoływać stan niepewności, niekoniecznie związany z żalem za tym, co przeminęło.
PL: Bułyczow – beztroski zabawiacz czy uważny obserwator otaczającej go rzeczywistości? A może oba te określenia są trafne?
Wygląda na to, że nie zdołamy osiągnąć konsensusu. Nie pozostaje zatem nic innego, jak pozostawić tę kwestię ocenie czytelników. Dotarcie do książek naszego bohatera nie powinno sprawić im większego kłopotu – poza dostępnymi w bibliotekach czy antykwariatach starszymi wydaniami sięgnąć można (a nawet – trzeba!) po pozycje z serii dzieł wybranych, wydawanej od pewnego czasu przez „Solaris”.
A zatem – czytajmy Bułyczowa!



Imię: Kir
Nazwisko: Bułyczow
WWW: Strona
powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.