Ozzy Osbourne powinien prowadzić wykłady pod tytułem: „Jak skutecznie zniszczyć tworzony przez lata mit wokół swojej osoby”. Jego występ w programie „The Osbournes” przyprawił o palpitację serca niejednego fana starego Black Sabbath. Pojawiło się też pytanie, czy ten niezguła o lasce i w puchowych kapciach nagra jeszcze kiedyś prawdziwie metalową płytę? Odpowiada na nie najnowszy krążek artysty zatytułowany „Black Rain”. Uwaga fani, możecie na nowo bez wstydu włożyć wytarte koszulki z logo Ozzy’ego! Książę Ciemności powraca w wielkim stylu!  |  | ‹Black Rain›
|
W tak dobrej formie Osbourne nie był od lat. „Black Rain” to porcja prawdziwego heavy metalowego grania, które ucieszy wszystkich, którzy za ostatnie jego udane dzieło uważają pamiętne „No More Tears” z 1991 roku. Prawie każda kompozycja to osobny wymiatacz, jakich próżno szukać na poprzednim albumie artysty. Do tego dochodzi energia oraz świetna, klarowna produkcja. Aż dziw bierze, że ten Ozzy z programu telewizyjnego jeszcze potrafi wydobyć z siebie tak drapieżne dźwięki. Z drugiej strony, miał się na co wkurzać. Jak sam przyznaje, ekipa telewizyjna przebywająca w jego domu przez 24 godziny na dobę działała mu na nerwy. Do tego doszedł jeszcze poważny wypadek, któremu uległ na squadzie. U jego żony Sharon wykryto raka, a dzieci poczuły się gwiazdami i chłonęły wszystko, co się wiąże z szołbiznesem. Przede wszystkim narkotyki. Każdy, kto choć trochę interesuje się życiem Ozzy’ego, z miejsca powie, że ten nie mógłby znieść na trzeźwo podobnej fali problemów. A jednak! „Black Rain” to – jak przyznaje sam wokalista – pierwsza płyta nagrana bez pomocy jakichkolwiek używek. Dzięki temu mógł skoncentrować się tylko na muzyce, co przyniosło wspaniały efekt. Tworzenie zadziałało na niego niczym terapia, a my otrzymaliśmy album zadziorny i przesycony uczuciem. Poza Osbournem ogromną pracę w brzmienie całości włożyli muzycy, z którymi zdążył się zaprzyjaźnić. Na basie ponownie zagrał Rob „Blasko” Nicholson, a za perkusją zasiadł Mike Bordin. Jednak tym najbardziej charakterystycznym jest bez wątpienia gitarzysta Zakk Wylde, który gra równie zadziornie, jak wygląda. Pomimo że należy do starej szkoły wymiataczy, którzy lubią chwalić się swoimi umiejętnościami, to tym razem jego solówki nie zdominowały kompozycji. Stworzył za to zestaw świetnych, wpadających w ucho riffów. Już pierwszy utwór na płycie – „Not Going Away” – zapowiada, że Ozzy nie ma zamiaru iść na żadne kompromisy. Potężny motyw przewodni i mocny śpiew pozwalają wspomnieć stare dobre czasy, kiedy to Książę Ciemności odgryzał głowy nietoperzom na scenie. Podobnie jest z kolejnym kawałkiem „I Don’t Wanna Stop”, którego tytuł świetnie do niego pasuje, ponieważ jest to galopada z ciężkością młota pneumatycznego. Następnie czeka nas chwila oddechu. To utwór tytułowy, który zaczyna się spokojnie, od dźwięków gitary, basu i przede wszystkim harmonijki ustnej. Wszystko to jednak tylko zmyłka, ponieważ chwilę później Zakk Wylde wchodzi ze swoimi oszałamiającymi popisami gitarowymi. Na płycie znajdziemy też dwie ballady, które jak na moje ucho spokojnie można by zamienić na coś z większym czadem. O ile „Lay Your World on Me” potrafi zainteresować subtelną atmosferą, to „Here for You” wydaje się przesadnym słodzeniem. Na szczęście między te kompozycje wpleciono rewelacyjny, nastrojowy „The Almighty Dollar”, gdzie każdy z muzyków udowadnia, że nie przez przypadek zasługuje na zaufanie Księcia Ciemności, oraz piekielnie szybki „Silver”. Końcówka płyty to dwie torpedy, które rekompensują ewentualne rozczarowanie balladami („Countdown’s Begun” i „Trap Door”). Na uwagę zasługuje zwłaszcza ta druga kompozycja, w której ponownie Ozzy i Zakk tworza niezmordowany duet, dając z siebie wszystko. Wspaniałe zamknięcie potężnie brzmiącej płyty. Należy wspomnieć również o przyciągającej oko okładce „Black Rain”, zwłaszcza że na tym polu nie zawsze było najlepiej (ta zdobiąca drugą solową płytę Osbourne’a „Diary of a Madman” pod względem kiczowatości bije na głowę wszystkie okładki płyt formacji typu Manowar). Na pierwszym planie stoi Ozzy w płaszczu i charakterystycznych ciemnych okularach – lennonówkach. Za nim widać zgliszcza i płonące rafinerie. Wszystko ocieka strugami czarnego deszczu, co przypomina niezwykle sugestywną scenę z filmu „Jarhead”, kiedy oddziały marines weszły między stojące w ogniu szyby naftowe i zaczął na nich padać smolisty deszcz, który dotkliwie ich poparzył. Bez wątpienia najnowsze dzieło Osbourne’a przypadnie do gustu wszystkim fanom, którzy nie mogli patrzeć na to, jak ich idol ośmiesza się na ekranie telewizora. Natomiast ci, którzy pokochali go właśnie za rolę niezgrabnego ojca nieznośnych smarkaczy, a także zachwycali się wersją „Papa Don’t Preach” w wykonaniu Kelly Osbourne, nie mają tu czego szukać. Niech lepiej nie ruszają się sprzed ekranu – zdaje się, że teraz mogą śledzić losy rodziny Hulka Hogana.
Tytuł: Black Rain Wykonawca / Kompozytor: Ozzy Osbourne Wydawca: Epic Data wydania: maj 2007 Czas trwania: 46:24 Utwory: 1) Not Going Away: 4:32 2) I Don’t Wanna Stop: 3:59 3) Black Rain: 4:42 4) Lay Your World on Me: 4:16 5) The Almighty Dollar: 6:57 6) Silver: 3:42 7) Civilize the Universe: 4:43 8) Here for You: 4:37 9) Countdown’s Begun: 4:53 10) Trap Door: 4:03 Ekstrakt: 90% |