powrót do indeksunastępna strona

nr 06 (LXVIII)
sierpień 2007

Autor
Per aspera ad astra, czyli kino według Bułyczowa
Radziecka fantastyka filmowa lat 80. jest u nas praktycznie nieznana – trudno więc się dziwić, że mało kto wie, iż Kir Bułyczow ma również niemały dorobek jako scenarzysta filmowy, dotyczący zarówno ekranizacji własnej prozy, jak i scenariuszy oryginalnych. Zapraszam do krótkiego przeglądu filmów według Bułyczowa.
„Tajemnica trzeciej planety”
(„Tajna trietiej płaniety”, 1981, reż. Roman Kaczanow)
Gdybyście mieli obejrzeć tylko jeden film ze scenariuszem Kira Bułyczowa, obejrzyjcie koniecznie ten. „Tajemnica trzeciej planety” to jedna z licznych, chronologicznie pierwsza, wersja przygód Alicji – Dziewczynki, Której Nie Może Się Przydarzyć Nic Złego. Film jest ekranizacją powieści „Podróże Alicji”. Alicja Sieliezniewa wraz z ojcem i kapitanem Zielonym wyrusza w długą międzygwiezdną podróż, aby zdobyć do moskiewskiego ZOO przykłady egzotycznych zwierząt z innych planet. Jak się okazuje, nie do końca udaje się ten cel osiągnąć, za to cała trójka zostaje wplątana w międzyplanetarną aferę kryminalną, z której oczywiście uda się wyjść cało, a dzięki rezolutności Alicji sprawiedliwość oczywiście zatriumfuje.
Ten lakoniczny opis w małym jedynie stopniu oddaje tempo i fabułę, pełną zwrotów akcji, tego fantastyczno-przygodowo-familijnego obrazu, a już całkowicie nie dotyka uroku filmu. Filmu niesamowicie kolorowego, wesołego, oryginalnego, ciepłego, ze śliczną ilustracją muzyczną. Dzieci powinny bawić się doskonale, gdyż treść nie jest bardzo skomplikowana, pozostając jednak wystarczająco absorbującą. Dorosły musi zachwycić się projektami plastycznymi. Powiedziałbym, że zbliżonymi do rodzimego „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, ale chyba lepiej zaznaczyć, iż twórcy tych dwóch filmów czerpali inspirację w „Żółtej łodzi podwodnej”. Dziwne stwory, latające krowy, mechaniczne żółwie, barwna przyroda obcych planet, piękne kwiaty z lustrami – wszystko to jest nad wyraz fascynujące (dla szukających podtekstów – nawet nieco psychodeliczne).
„Tajemnica trzeciej planety” jest jedynym filmem według Bułyczowa dostępnym w Polsce na płycie DVD. Bez dwóch zdań warto wydać na nią te niecałe 20 zł.
„Per aspera ad astra”
(„Czerez terni k’ zwiozdam”, 1981, reż. Richard Wiktorow)
Bardzo dziwny film z bardzo ciekawą historią. „Przez ciernie do gwiazd” (czy też „Przez trudy do gwiazd”, jak niektórzy chcą tłumaczyć łacińskie powiedzenie) to wspólne dzieło Kira Bułyczowa (scenariusz – w tym przypadku akurat niebędący adaptacją) i reżysera Richarda Wiktorowa, w latach 70. często sięgającego po fantastykę naukową, twórcę dobrze odebranych nie tylko w ZSRR młodzieżowych obrazów fantastyczno-przygodowych: „Lot na Kasjopeję” („Moskwa – Kassjopeja”, 1973) i „Spotkanie na Kasjopei” („Otroki wo wsieliennoj”, 1974). „Per aspera ad astra” to jednak kino dla dorosłych. Zaczyna się podobnie do wielu obrazów SF (weźmy choćby późniejszy „Lifeforce”): ekspedycja odkrywa uszkodzony pojazd kosmiczny, a na nim jedną żywą istotę – piękną kobietę, nieco różniącą się jednak od ludzi. Reszta załogi poniosła śmierć. Nija, bo tak nazywa się ocalała, zostaje sprowadzona na Ziemię. Tam nawiązuje kontakt z opiekującymi się nią naukowcami, zamieszkuje w ziemskiej rodzinie, widać jednak, że nie jest zwykłą istotą. Porusza się szybciej niż jakikolwiek człowiek, ma również zdolności telekinetyczne. Nie wie, kim jest ani skąd pochodzi, fascynuje ją trawa, boi się morskiej wody. Gdy wydaje się, że film będzie opowieścią o obcym w obcym kraju, swego rodzaju radziecką odpowiedzią na „Człowieka, który spadł na Ziemię”, pojawiają się przybysze z planety Dessa. Nija zdaje sobie sprawę, że to jej rodzimy świat, a na Ziemię wysłana została z pewną misją. Dziewczyna przenika na pokład statku, który wyrusza na Dessę. Okazuje się, że planeta jest bardzo zanieczyszczona, a z wizytą Ziemian mieszkańcy wiążą nadzieje na ratunek dla swego globu (tu miłośnik kinowej fantastyki musi pomyśleć o „This Island Earth”). Nie jest to jednak takie proste, bo jak się okazuje, Nija może być sterowana przez mieszkańców planety o nie całkiem dobrych zamiarach…
W wersji pierwotnej film podzielony był na dwie części. „Nija – sztuczny człowiek” („Nija – iskusstwiennyj czełowiek”) opowiada właśnie o losach kosmitki na Ziemi, podczas gdy „Anioły kosmosu” („Angely kosmosa”) to historia wyprawy na Dessę i przygód na tej planecie. Ogląda się ten film z pewnym rozbawieniem. Technicznie przypomina anglosaskie produkcje klasy „B” z lat 50. i 60., choć jest produkcją – jak na warunki ZSRR – wysokonakładową. Choć wydaje się to niemożliwe, efekty specjalne są gorsze niż w „Teście pilota Pirxa”, a kostiumy i scenografia wołają o pomstę do nieba. Film ma pewne ambicje, i filozoficzne (nawiązania do „Solaris” są ewidentne), i przede wszystkim ekologiczne (fama głosi, że w pierwszej wersji pojawiała się informacja, iż wszelkie sceny zniszczonej planety Dessy to autentyczne regiony ZSRR – na to oczywiście nie mogła zezwolić cenzura). Niektórzy dopatrują się tu nawet aluzji do wojny w Afganistanie. Pojawiają się w nim również właściwe dla radzieckiej fantastyki poetyckie sceny (zwłaszcza w nastrojowej, „ziemskiej” części), ale fabuła potrafi ocierać się czasami o tanią sensację, a sceny z płynnym potworem nieodmiennie nasuwają na myśl „Bloba”. Brzydota postaci i miejsc (w drugiej, „kosmicznej” części) przywodzi na myśl wcześniejsze filmy Enki Bilala, z „Bunker Palace Hotel” na czele, ale odtwórczyni głównej roli, Jelenie Metelkinie, na pewno nie można brzydoty zarzucić. Zgrabna dziewczyna o ciekawej urodzie, ostrzyżona na Annie Lennox, przypomina nieco Persis Khambattę z kinowego „Star Treka”; podobnie jak ona była modelką. Podobno reżyser świadomie zatrudnił aktorkę niezawodową, aby uzyskać efekt zachowań robota w jej grze (która to gra została nagrodzona zresztą Srebrnym Asteroidem na festiwalu w Trieście)…
Jak wiele innych radzieckich filmów SF, „Per aspera ad astra” został ściągnięty do USA (tu przez niejakiego Sandy’ego Franka), przemontowany (z dwóch części powstał jeden film, półtoragodzinny), zdubbingowany i puszczony do kin pod pasującym właśnie do tanich produkcji klasy „B” tytułem „Humanoid Woman”… Aby ukryć radzieckie pochodzenie, zamieniono w czołówce nazwiska twórców. Wiktorow stał się Victorem, a Bułyczow został przedstawiony jako… Kir Brown. Oczywiste jest, że taki film nie mógł reprezentować sobą niczego dobrego. Wszystko, co wartościowe, zniknęło, dialogi uproszczono, dubbing jest koszmarny. Nic więc dziwnego, że film w takiej wersji zyskał niezwykle niską oceną na Internet Movie Database i wzięli się za niego twórcy „Mystery Science Theater 3000”, telewizyjnego cyklu wyszydzającego najgorsze filmy świata. Właśnie w wersji MST3000 (jeszcze przycięty, z dodanymi złośliwymi komentarzami) „Per aspera ad astra” jest najbardziej znany, co z pewnością nie idzie mu na zdrowie. W oryginalnej radzieckiej wersji pozostaje poetyckim kinem z innej epoki, ale choćby dlatego nadal intrygującym.
„Per aspera ad astra” był wyświetlany w polskich kinach i polskiej telewizji.
„Łzy płynęły”
(„Sljozy kapali”, 1982, reż. Georgi Danelija)
Dawno temu pewien złośliwy troll skonstruował zwierciadło, w którym wszystko, co dobre, znikało, a co złe – odbijało się szeroko. Jeździł później z tym zwierciadłem po całym świecie, szerząc zło. Troll tak się rozzuchwalił, że zapragnął wraz z kolegami dostarczyć zwierciadło do Nieba. Podczas trasy jednakże pękło i rozprysło się na milion małych kawałeczków. Każdy, komu do oka wpadnie odłamek lustra, od tej chwili widzi tylko złe rzeczy, a jego życie staje się koszmarem. Jednym z nieszczęśników staje się starszy urzędnik biurowy Paweł Iwanowicz Wasyn (gra go niebywale podobny do Boba Hoskinsa Jewgienij Leonow).
Kir Bułyczow jest jednym z trzech scenarzystów tego filmu – może dlatego w małym stopniu jest on fantastyką, a dużo bardziej dramatem obyczajowym. Nastrojowa, smutna historia (z sugestywnym motywem muzycznym przewijającym się przez cały film) to nie baśń dla dorosłych, jak sugerowałaby zapowiedź, ale alegoryczna opowieść o zgorzknieniu starszego człowieka.
„Kometa”
(„Kometa”, 1983, reż. Richard Wiktorow)
Podobnie jak „Szansa”, „Kometa” to dzieło godzinne, wyraźnie z przeznaczeniem dla telewizji. Kolejna po „Per aspera ad astra” współpraca Bułyczowa i Wiktorowa – tym razem bez wątpienia ostatnia, bo sam Wiktorow zmarł w trakcie zdjęć. Podobno również z tego powodu zmieniono duży kawał scenariusza. W wersji, którą można obejrzeć, na plaży nadmorskiego kurortu stoi stary statek, wykorzystywany do kręcenia filmów. Wiadomości podają informację o nadciągającej komecie, która może wywołać pływ pozwalający na zwodowanie statku. A może to wcale nie kometa? Przegadana i w sumie nudnawa ramotka.
„Szansa”
(„Szans”, 1984, reż. Aleksandr Majorow)
Godzinna ekranizacja noweli „Rycerze na rozdrożach”, warta uwagi ze względu na fakt, że jest to jedyna pełnometrażowa filmowa wizja Wielkiego Guslaru i jego mieszkańców. Fabularnie wierna tekstowi literackiemu, choć chyba nieco gubiąca jego początkową tajemniczość – o tym, że Milica pochodzi z XII wieku, a więc, iż mowa będzie o pewnym eliksirze młodości, dowiadujemy się właściwie na samym początku. Pozaziemskie pochodzenie mikstury – czyli to, czego dowiedzieliśmy się na koniec noweli – w filmie także zostaje wyjaśnione już w jego połowie. Z pewnością zaś film gubi pewną powieściową psychologiczną głębię złożoności postaw bohaterów wobec możliwości nieśmiertelności, ograniczając się jedynie do odzwierciedlenia książkowych wydarzeń. No i aktor odgrywający Korneliusza Udałowa wygląda jak bywalec lokalnych barów, a nie szacowny dyrektor przedsiębiorstwa budowlanego…
Film pokazywała polska telewizja w jedno z sylwestrowych popołudni pod koniec lat 80.
„Goście z przyszłości”
(„Gostia iz buduszczego”, 1985, reż. Paweł Arsjonow)
Oczywiste jest, że fantastycznonaukowe produkcje Związku Radzieckiego nie należały nigdy do wybijających się pozycji gatunku, ale talentu radzieckim twórcom do sympatycznych dzieł dla dzieci i młodzieży odmówić nie można (pamiętacie „Przygody Elektronika?”). Być może decydował o tym fakt, że techniczne niedoróbki, rażące w filmach dla widza dorosłego, w twórczości dla młodzieży, charakteryzującej się pewną umownością, już tak nie przeszkadzały. „Gości z przyszłości” do takich właśnie produkcji należy zaliczyć. Pięcioodcinkowy serial telewizyjny, opowiadający o przygodach – kogóż by innego? – Alicji Sieliezniewej, to ekranizacja „Było to za sto lat”, oczywiście ze scenariuszem samego autora. Na początku nie oglądamy jednak Alicji, ale współczesnego chłopca, szóstoklasistę Kolę Gierasimowa, który przypadkowo odkrywa machinę czasu i przenosi się o sto lat w przyszłość – właśnie w czasy Alicji. Tam zaczyna się przygoda: dwóch kosmicznych piratów kradnie Alicji urządzenie do odczytywania myśli, przedmiot ten odzyskuje Kola i powraca do naszych czasów. Alicja i piraci wyruszają jego śladem. Wybierając akurat tę powieść, w sprytny sposób twórcy mogą zaoszczędzić na kosztownych scenografiach futurystycznych, nie pozbawiając widza uroku przygodowego widowiska. Dowcipne, dynamiczne, pomysłowe, wcale nie takie złe od strony technicznej, z ładną muzyką – bardzo solidna telewizyjna robota.
„Fioletowa kula”
(„Lilowyj szar”, 1987, reż. Paweł Arsjonow)
Natalia Gusiewa powraca do roli Alicji (zyskała dzięki niej ogromną popularność w ZSRR) dwa lata później w pełnometrażowym widowisku, łączącym w sobie elementy SF i fantasy. Załoga „Pegaza”, Alicja, jej ojciec i kapitan Zielony (czyli taka ekipa, jak w „Tajemnicy trzeciej planety”), napotyka w przestrzeni kosmicznej opuszczony statek, na pokładzie którego spotykają jedynie pracującego znajomego kosmicznego archeologa Gromozekę (wygląda tu jak Hagrid z „Harry’ego Pottera” z dodatkową parą rąk). Najwyraźniej nie oglądali „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”, bo z opuszczonego statku zabierają artefakt – tytułową fioletową kulę. Już na pokładzie „Pegaza” odkrywają przerażającą prawdę. Ów statek to „Czarny Wędrowiec”, statek złowrogich kosmicznych piratów, a kula zawiera substancję wywołującą nienawiść i agresję. Załoga „Wędrowca” chciała takie kule dostarczyć na Ziemię, aby wywołać tam nienawiść i wojny, ale na skutek wypadku jedna z kul rozbiła się na pokładzie statku pirackiego, a jego załoga w szale wymordowała się nawzajem. Okazuje się jednak, że jedna z kul została dostarczona na Ziemię wiele tysięcy lat wcześniej i już wkrótce zostanie uaktywniona. Na Ziemi nikt nie daje wiary relacji Sieliezniowa i jego ekipy, na domiar złego, w obawie przed zawartością odnalezionej kuli, załoga zostaje schwycona i poddana kwarantannie. I znów ratunkiem pozostaje machina czasu – w przeszłość wyrusza oczywiście Alicja w towarzystwie Gromozeki.
I w tym momencie konwencja filmu zmienia się dramatycznie. Owa przeszłość bowiem to kraj z rosyjskich bajek, zamieszkany przez takie postacie, jak Kościej czy Baba Jaga, pełen również innych mitycznych istot. Młodzieżowe SF (dekoracjami przypominające „Pana Kleksa w kosmosie”) staje się młodzieżowym, baśniowym fantasy z obowiązkowym happy endem.
Film nie dorównuje serialowi – chyba owo załamanie konwencji szkodzi mu najbardziej i rozbija na dwa mocno rozdzielne widowiska. Przyznać jednak muszę, że scena samozagłady załogi „Czarnego Wędrowca” jest sugestywna i mroczna, zwłaszcza jak na produkcję dla młodego widza. Dla niej i dla sympatycznej Gusiewej warto ten film zobaczyć.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót do indeksunastępna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.