powrót do indeksunastępna strona

nr 08 (LXX)
październik 2007

Innego końca świata nie będzie?
Stephen King ‹Bastion›
„To jest chiba apokalipsa” – śpiewał kiedyś Kazik. W przypadku Stephena Kinga żadne „chiba” nie wchodzi w grę. „Bastion” to najprawdziwsza wizja końca świata. No, prawie końca…
Zawartość ekstraktu: 90%
‹Bastion›
‹Bastion›
Wszelkiej maści pandemie są dla pisarzy tematem bardzo wdzięcznym, wszak za każdym razem, gdy wybuchają, z miejsca stają się obiektem zainteresowania niemal wszystkich ludzi. Nie ma chyba osoby, która dowiedziawszy się z serwisu informacyjnego o zagrożeniu biologicznym, zareagowałaby wzruszeniem ramion i zmieniła kanał. Kolejne mutacje wirusów stają się powoli częścią naszego życia. Nawet jeśli jeszcze nie dotykają nas w sposób bezpośredni, to powodują mniej lub bardziej silne uczucie strachu. Stephen King podjął próbę odpowiedzenia sobie na pytanie „co by było, gdyby…?”. W tym wypadku po „gdyby” należy dostawić „…świat ogarnęła epidemia tak wielka, że nie można by sobie z nią poradzić”.
Apokalipsa nie zawsze jest wybuchem bomby atomowej zmiatającej z powierzchni ziemi wszystko, co się rusza (leniwce zresztą też), czy atakiem zabójczej bakterii, na którą brak szczepionki. Nie zawsze też pojawiają się anioły z mieczami ognistymi i diabły z takimże oddechem.
Czasem Apokalipsa jest po prostu tym wszystkim jednocześnie.
Stephen King potrafi budować napięcie. Przemierzać „Bastion” zaczynamy z niepozornym strażnikiem uciekającym z równie niepozornego ośrodka badań. Niestety, w tę samą podróż wybiera się także Kapitan Trips. Może uściślijmy: śmiercionośny wirus, który w ciągu kilku tygodni rozprawi się z 99% ludzkiej populacji. Mocne, prawda? Ale bez obaw. Pisarz tym hucznym entrée wcale nie wystrzelał się z pomysłów na urozmaicenie akcji. Właściwie można nawet odnieść wrażenie, że nie odczuwa satysfakcji z uśmiercenia kilku miliardów ludzi. Czyni to spokojnie, z zegarmistrzowską precyzją podając kolejne szczegóły, unikając zbędnego patosu. W pewnym momencie zadałem sobie nawet pytanie, czy za bardzo w tej neutralności wobec plagi nie przesadza? Czy będzie miał mi do zaserwowania coś jeszcze lepszego? Miał.
Powieść skupia się na opisach tego, co działo się po zagładzie. Przetrwał, jak już wspomniałem, nikły procent populacji. Ocaleni podejmują próby organizowania się, do gry wkraczają zaś siły Dobra i Zła, wyznaczając w Ameryce dwa bieguny, których moc oddziaływania i wzajemna awersja już do końca będzie wpływała na bieg wydarzeń, by ostatecznie doprowadzić do finałowego starcia. Przypomina to dość mocno biblijny Armagedon, wyczuwalna jest atmosfera doniosłości wydarzeń.
King w jednym dziele podejmuje zaskakująco wiele problemów, duży nacisk kładąc między innymi na problem społeczeństwa, jakie zrodziło się z tragedii. Okazuje się bowiem, że w nowym świecie stare zasady niekoniecznie muszą obowiązywać, a demokracja to naprawdę efekt wielu wieków prób i błędów – nie da się jej odtworzyć z dnia na dzień. Zawiłości sytuacji, z jaką zetknęli się apokaliptyczni rozbitkowie, wyjaśnia nam wprowadzona jakby specjalnie w tym celu postać socjologa. Robi to ciekawie, stawiając sporo niewygodnych i dających do myślenia pytań.
Jeśli już mowa o bohaterach, to rysy ich charakterów, głębia osobowości – wszystko stoi na najwyższym poziomie. Do jednych możemy się przywiązać, inni odrzucają samym stylem bycia. Fascynująco prowadzi King dwójkę z nich – Larry’ego Underwooda i Stu Redmana. Pojawił się moment, w którym nie byłem w stanie rozróżnić, który tak naprawdę gra pierwsze skrzypce, chociaż wcześniej dałbym się za jednego z nich pokroić. No, może nie od razu pokroić… Lektura „Bastionu” sprawiła, że podobne deklaracje wypowiadam teraz nieco ostrożniej.
Przejdźmy zatem do „krojenia”. Jeśli spodziewacie się krwi malującej na suficie wymyślne wzorki i kończyn zastępujących choinkowe ozdoby – srodze się rozczarujecie. To nie masarnia, drodzy państwo, tu się gra na emocjach zupełnie innymi środkami! Grozę można spotęgować nawet nie tyle cieniem czy wyciem wilka tuż nad uchem bohatera – czasami wystarczy niepokojąco postawione pytanie czy odkryty przypadkiem notes. U Kinga owo „czasami” przeradza się w regułę – z jak najlepszym zresztą skutkiem.
Co mnie w „Bastionie” urzekło szczególnie? Wszystko, co opisałem wyżej, a dodatkowo rozległość świata przedstawionego i to, jak głęboko mogłem w nim zanurkować, stając się na jakiś czas jego częścią. I jeszcze znakomite zakończenie, kiedy już-już wydawało mi się, że akcja bezpowrotnie straciła swoją jakość i tempo. Chyba zaczynam popadać w uwielbienie. Lepiej pójdę sprawdzić, czy przypadkiem nie wybuchła gdzieś epidemia grypy…



Tytuł: Bastion
Tytuł oryginalny: The Stand
Autor: Stephen King
Przekład: Robert P. Lipski
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-044-7
Format: 976s. 155×235mm
Cena: 49,—
Data wydania: 3 kwietnia 2007
Ekstrakt: 90%
powrót do indeksunastępna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.