Piotr Dobry i Konrad Wągrowski zakładają swoje kowbojskie kapelusze, znoszone kamizelki i wytarte jeansy, a następnie, mówiąc swym żonom, że udają się na ryby, wyruszają na pastwisko, aby… dyskutować o tematyce gejowskiej we współczesnej kinematografii.  | ‹Państwo młodzi: Chuck i Larry›
|
Piotr Dobry: Konradzie, mamy w kinach komedię o udawanych gejach zatytułowaną „Państwo młodzi: Chuck i Larry”. Niedawno mogliśmy oglądać dwie inne komedie, z podtekstem („Ostrza chwały”) bądź istotnym wątkiem („Miłość i inne nieszczęścia”) gejowskim. W zeszłym roku bawił nas gej – Val Kilmer w „Kiss Kiss Bang Bang” i dwie urocze lesbijki w „Grach weselnych”, a bohaterów ze środowiska LGBT miały też takie filmy jak „Capote” (co oczywiste), „Gdzie leży prawda” Egoyana, „Kochankowie z Marony”, „Śniadanie na Plutonie” oraz, rzecz jasna, „Tajemnica Brokeback Mountain”. I wymieniam tu tylko produkcje kinowe, głośne, nagradzane lub mogące się pochwalić dużą frekwencją, celowo omijając filmy niszowe czy też dostępne w drugim obiegu (DVD, telewizja). Celowo, bo odnoszę wrażenie, że o ile kino poświęcało mniejszościom seksualnym uwagę praktycznie od zawsze (pierwszy oficjalny film gejowski to prawdopodobnie niemiecki „Inni od innych” z 1919 roku), tak mainstream zainteresował się tą tematyką na dobre dopiero po sukcesie wspomnianej „Tajemnicy...”. Pytanie tylko, na ile to faktyczna chęć przełamania stereotypów, a na ile chwilowa moda, podyktowana w dodatku czasami doprowadzanej często do granic absurdu poprawności politycznej. Obstaję raczej za tą drugą opcją i gorąco zachęcam Cię do zajęcia stanowiska – pora skończyć z monopolem Bartosza Żurawieckiego na publicystykę gejowską w polskiej prasie filmowej! Konrad Wągrowski: Cóż, jesteśmy dwójką facetów udających kowbojów (przynajmniej w tytule naszego cyklu), choć mamy żony; w tajemnicy przed nimi spotykamy się na nasze dyskusje (mówiąc, że jedziemy na ryby) – czy może być lepsza rekomendacja dla nas do wypowiadania się na tematy filmowo-gejowskie? Lubię nasze dyskusje zaczynać od banału – powiem więc: czas pokaże. Bo oczywiście o tym, czy to trend, czy moda, zadecyduje rynek. Jeśli kino gejowskie będzie miało zainteresowanie widzów, będzie trwało. Jeśli nie – powróci do niszy, w jakiej było w latach dawniejszych. Aby zaś przyciągać szerokie rzesze widzów, potrzebne są filmy w typie „Brokeback Mountain”, czyli, nazwijmy to, melodramaty gejowskie. „Brokeback” odniosło sukces, bo jednak w pewien nowy sposób mówiło o miłości niemożliwej, a przez tę uniwersalność dotarło też do widza heteroseksualnego. Nie wiem, czy jest tu jeszcze pole do popisu – czy Ang Lee nie wyczerpał tematu takiego melodramatu. Wyobrażasz sobie na przykład teraz gejowski „Titanic”?  | ‹Ostrza chwały›
|
PD: Wyobrażam sobie, ale jako parodię. W tym, co mówisz, jest sporo racji – nagły wysyp komedii gejowskich rzeczywiście może świadczyć o tym, że temat ujęty na poważnie jest już przewałkowany, więc teraz zostało już tylko obśmianie. Oczywiście tak mogą myśleć ludzie zbijający na „homo-modzie” kasę. Tymczasem przecież wciąż brakuje pełnokrwistego dramatu o gejach rozgrywającego się współcześnie, gdzie bohaterem nie byłby kowboj, ksiądz czy artysta, tylko przeciętny obywatel, zasuwający do roboty od 8 do 16 i borykający się z tymi samymi problemami dnia codziennego, co statystyczny „heteryk”. Jest tu jeszcze kilka nieruszonych przez potencjalnie masowe kino tematów, jak choćby adopcja dzieci przez pary homoseksualne czy szufladkowanie wszystkich gejów jako skrajnych liberałów. Ba, o wiele chętniej bym obejrzał pierwszy film historyczny o wymordowaniu tysięcy niemieckich homoseksualistów przez gestapo, niż kolejny o nazistowskich zbrodniach na Polakach czy Żydach. KW: Nie było takiego filmu? Wręcz niesamowite. Bo przecież wydaje się, że to pewniak do najważniejszych filmowych nagród. Po pierwsze – mamy modę na tematykę gejowską, a Akademia zapewne ma małe wyrzuty sumienia z powodu nienagrodzenia „Brokeback Mountain”. Po drugie – filmy o Holocauście zawsze świetnie wypadają w Oscarach, jak chociażby „Lista Schindlera”, „Życie jest piękne” czy „Pianista”. Połączenie wydaje się wręcz wymiataczem nagród od Cannes, przez Oscary, aż po Karlove Vary. A jakby zrobić to w formie poruszającej opowieści miłosnej, to i na sukces frekwencyjny liczyć można. PD: Uważaj – właśnie podsuwamy artystycznego i komercyjnego pewniaka polskim filmowcom, a potem w razie czego profitami nikt się z nami nie podzieli. KW: Dramat o homoseksualiście, który w jakiś sposób buntuje się przeciw narzucanym schematom dla swej orientacji, taki odpowiednik może nawet „Fanatyka”, to też materiał ciekawy. PD: Ano widzisz. Kolejny chwytliwy temat. Więc zgadzamy się, że gejów na poważnie jeszcze nie dość.  | ‹Tajemnica Brokeback Mountain›
|
KW: Tymczasem wygląda na to, że mamy coraz częściej gejów na wesoło (jak zresztą sugeruje źródłosłów tego określenia). I sam już nie wiem, czy te filmy to (nie ma już ministra Giertycha) „promocja homoseksualizmu”, czy też stare dobre komediowe nabijanie się z gejów (nawet w sposób sympatyczny), w stylu porucznika Grubera z „Allo! Allo!”. PD: Myślę, że jedno i drugie. „Promocja” poprzez nabijanie. Tylko oczywiście na szerszą skalę niż za czasów Grubera. Co jednak, nie da się ukryć, nie zjednuje przychylności samych gejów, często przewrażliwionych na swoim punkcie. I chyba zupełnie niepotrzebnie: hej, koledzy, ja bardzo bym chciał traktować was tak samo jak wszystkich innych, ale jedynymi, którzy niekiedy stają mi na przeszkodzie, jesteście wy sami. Pozwólże mi jeden z drugim się z was pośmiać, tak jak się śmieję z „heteryków”, i po problemie. KW: Świetnym przykładem będą tu niedawne „Ostrza chwały” (które u nas niestety przeszły zupełnie bez echa). Z jednej strony to oczywiste nabijanie się z sytuacji „facet tańczy z facetem”, „facet trzyma drugiego za krocze”, „faceci zderzają się kroczami”, a z drugiej jakieś pozytywne przesłanie, że w tańcu dwóch facetów nie ma niczego zdrożnego. Czyli jednocześnie żart i promocja. PD: Dokładnie. I tu muszę zgodzić się z Żurawieckim – między Hederem a Ferrellem jest dużo więcej chemii niż między Hederem a Fischer. Zakończenie, w którym obaj bohaterowie zakochują się w sobie, mogłoby być i bardziej „promocyjne”, i – co dla mnie osobiście ważniejsze – zabawniejsze.  | ‹Śniadanie na Plutonie›
|
KW: Ale to się nie różni wiele od „Allo! Allo!”, w którym żarty z zalotów Grubera do Rene były jednym z głównych wątków. Gruber był mocno zniewieściałym oficerem Wehrmachtu, z wszelkimi przypisywanymi gejom cechami – niemęskim sposobem poruszania, piskliwym głosem, nadmierną troską o higienę, spacerami z pieskami. Ale przy tym był jedną z najsympatyczniejszych postaci całego serialu, której po prostu nie można było nie lubić! Żart czy promocja? Smaczku zresztą całej sytuacji dodawał fakt, że aktor grający Rene, Gorden Kaye, jest zadeklarowanym homoseksualistą. Czyli grając w takim filmie, pokazywał, że ma dystans i potrafi się śmiać z samego siebie. PD: Tyle że ten serial był u nas popularny jeszcze w czasach, kiedy w świadomości społecznej funkcjonował tylko jeden obraz sympatycznego homoseksualisty – właśnie takiego zniewieściałego, ale nieszkodliwego facecika. Wtedy nikt nie słyszał o homoseksualnych małżeństwach, prawie gejów do adopcji dzieci. Zaś dziś to, co dla jednych pozostało mniej lub bardziej wybrednym żartem, dla innych przekształciło się w promocję homoseksualizmu. Bez cudzysłowu. KW: Mam – jak Ty – nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł, aby takie wątki, przez szacunek dla homoseksualistów, z komedii wycinać. Tak jak i w przypadku „Polowania na druhny” – tam były naprawdę niczym nieskrępowane żarty z geja, który jednak zbyt sympatyczny nie był. Tym razem więc żadnej promocji, a jedynie nabijanie się, może nie najwyższych lotów, ale zabawne. I dobrze. PD: No pewnie, że dobrze. Wiesz, co mnie zastanawia? Że jak kino nabija się na przykład z papieża (w niewybrednym, acz zabawnym stylu, dajmy na to, „Eurotrip”), to ani Kościół, ani sami katolicy jakoś nie protestują. Tymczasem, niestety, w analogicznej sytuacji wielu gejów (o liberalnych w końcu poglądach, jak Żurawiecki choćby) wykazuje się kompletnym brakiem dystansu do siebie samych. Czym tylko sobie szkodzą. KW: Ale zostawmy komedie. Pamiętasz starą „Linę” Hitchcocka? Tam była para gejów-morderców. Hitchcock sam przyznał, że to było w tym filmie dla niego najbardziej interesujące – to właśnie pomysł homoseksualnej pary zabójców stał się powodem nakręcenia tego filmu. Czy coś takiego by mogło powstać w dzisiejszych czasach? Zważywszy na ogromne protesty społeczności homoseksualnej po premierze „Nagiego instynktu”, gdzie mieliśmy lesbijkę-morderczyni?  | ‹Tarnation›
|
PD: Biseksualistkę, gwoli ścisłości. No, w „Gdzie leży prawda” Egoyana też mamy homoseksualnego zabójcę. Ale w mainstreamie to oczywiście mogłoby nie przejść, tak jak praktycznie się nie zdarza, by z grupki bohaterów w thrillerze czy horrorze mordercą okazywał się Murzyn. No, chyba że od razu jest to Candyman :-). Mamy czasy politycznej poprawności, co często prowadzi do paradoksów. Weźmy choćby „Brokeback Mountain” i oscarowe zamieszanie wokół tego filmu. Dla jednych dowodem na polityczną poprawność Akademii były już same nominacje i pomniejsze nagrody, jakie „Brokeback” zdobył. Dla innych – przeciwnie: Akademicy wykazali się polityczną poprawnością, nie nagradzając „Brokeback” Oscarem dla najlepszego filmu. Tą samą argumentacją posłużyli się więc ludzie stojący po przeciwnych stronach barykady. I teraz istotne jest znalezienie złotego środka, czyli doprowadzenie do sytuacji, gdzie znikną karty przetargowe w rodzaju „gejów” czy „filmów o gejach”, a będą „ludzie” i „filmy o ludziach”. Tylko do tego trzeba chęci obydwu stron – nie tylko strony anty-, ale też tej progejowskiej. Środowiska homoseksualne oficjalnie bardzo cierpią z powodu niechęci dużej części społeczeństwa do nich, ale nie zastanawiają się już nad tym, że sami często do tej niechęci prowokują – jak w przypadku wspomnianego przez Ciebie oprotestowywania „Nagiego instynktu”, co jest przecież kompletnym idiotyzmem. Założę się o wszystko, że ci święcie oburzeni geje nie byliby w stanie znaleźć ani jednej osoby, która po seansie myślałaby o Sharon Stone: „co za wstrętna lesbijka!”. KW: O ile pamiętam, protesty tyczyły w większej mierze postaci Roxy, lesbijskiej partnerki doktor Tramell. Choć oczywiście to szczegół – obie sypiały ze sobą, obie były morderczyniami, obie wkurzyły środowiska gejowskie. Wiesz, ja ostatnio staram się patrzeć na świat przyjaźnie... PD: O, ja też. Po „Lakierze do włosów”. Mimo różnych komplikacji w życiu prywatnym częściej się uśmiecham i częściej używam emotikonów :-))).  | ‹Kiss Kiss Bang Bang›
|
KW: ...i próbować zrozumieć wszystkie strony (w świetle zbliżających się wyborów to brzmi chyba jak niezły żart), więc jestem w stanie pojąć taką nadwrażliwość. Bo, jak słusznie stwierdzono w niedawno pokazywanym w warszawskim Doc Review filmie „Twoje zdrowie, chłopcze” („Here′s Looking at You, Boy”), w minionych latach postacie gejów były najczęściej wysoce antypatyczne lub żałosne (pamiętasz parę morderców z Bonda „Diamonds Are Forever”?), ewentualnie pomylone w swym homoseksualizmie (znów sięgnę do Bonda – pamiętasz Pussy Galore z „Goldfingera”, która była lesbijką tylko do momentu, gdy nie spotkała Prawdziwego Mężczyzny)? PD: Pamiętam, ale nie przesadzałbym z tymi „minionymi latami”, kiedy przywołujesz Hitchcocka i Bondy z lat 60. i 70. KW: Niech będzie – „dawno minionymi laty...”. A wracając do meritum – gdy jest się normalnym, inteligentnym człowiekiem po prostu o innych upodobaniach seksualnych, trudno się nie wkurzać na taki wizerunek. Z drugiej strony od dekady nastąpiła wielka zmiana – gej najczęściej bywa „najlepszym przyjacielem głównej bohaterki” („Seks w wielkim mieście”, „Mój chłopak się żeni”, zamieniając bohaterkę na bohatera, również „Cztery wesela i pogrzeb”), sympatycznym, elokwentnym i eleganckim mężczyzną. Mam dziwne wrażenie, że obydwa te wizerunki w zbyt dużym stopniu odbiegają od najczęstszej prawdy. PD: Zgadzam się. Z tym, że należy zaznaczyć, iż nigdy nie istniały równolegle. Ten pierwszy po prostu przeszedł w którymś momencie w ten drugi. Ze skrajności w skrajność. Tak jakby chciano nagle gejom wynagrodzić wszelkie krzywdy. KW: Ale tak zwykle to działa. Wszędzie. W fizyce też. Im bardziej wychylone wahadło w lewo, tym bardziej poleci później w prawo. PD: Racja. Dobra metafora. KW: Mamy też nieco odrębny nurt gejów-dziwaków. „Tarnation”, „Śniadanie na Plutonie”. PD: „C.R.A.Z.Y.”. KW: Właśnie. Brakuje chyba jedynie zwykłych ludzi. PD: Toteż właśnie apelowałem już o film o zwyczajnym obywatelu, takim jak Ty czy ja, tyle że o innej orientacji (czyli hetero ;-)?). Jak sięgam pamięcią, nie przypominam sobie takiego filmu. Chociaż w „Rodzinnym domu wariatów” była bardzo uczciwie potraktowana współczesna para – normalni kolesie, akceptowani przez rodzinę, ale spotykający się też z uprzedzeniami ze strony obcych (postaci granej przez Sarah Jessikę Parker). No, tyle że to był wątek poboczny, nie na skalę, o której mówimy. KW: O, ale to świetny przykład! Bo ona tam nie kierowała się uprzedzeniami – ona, próbując być sympatyczną, chciała poważnie porozmawiać z gejowską parą i matką jednego z nich o możliwych niedogodnościach i problemach związanych z taką sytuacją. Oczywiście uczyniła to bardzo niezręcznie, ale reakcja była taka, jakby ich świadomie obraziła. Czyli znów – nie ma możliwości szczerej rozmowy. A może jest, tylko to wcale niełatwa sprawa, zważywszy na historyczną i społeczną złożoność tej kwestii. Może właśnie dlatego nie ma filmów, o jakich tu myślimy, bo sprawa jest naprawdę trudna i łatwiej jechać stereotypami (gej – zniewieściały, gej – idealny przyjaciel). PD: Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ang Lee „Tajemnicą...” może nie odkrył Ameryki, ale na pewno odważył się ruszyć jeden z największych amerykańskich mitów. Z sukcesem. Czekam na innych odważnych. KW: ...którym zresztą parę pomysłów już podsunęliśmy. Miejmy nadzieję, że nas czytają. A tak w sumie chyba najciekawszą postacią gejowską w ostatnich latach był wspomniany przez Ciebie Kilmer w "Kiss Kiss Bang Bang”. Żaden tam stereotyp - twardy glina, który przy okazji jest homoseksualistą. Zgodzisz się? PD: Zgodzę, aczkolwiek w tym filmie wszystko było postawione na głowie, więc użycie „tough gaya” w miejsce „tough guya” odbieram raczej jako zabawę konwencją niż jakąkolwiek chęć przełamania stereotypu. KW: Jakie by nie były przesłanki, efekt wyszedł znakomity, odświeżający i potrzebny. A tak w ogóle to rozmawiamy od dłuższego czasu, ale mam obawę, że nie powiedzieliśmy niczego odkrywczego... PD: A kiedykolwiek powiedzieliśmy? KW: Oczywiście. Gdy rozmawialiśmy o „Apocalypto”, odważyliśmy się stwierdzić, że Gibson nie jest psychopatycznym, spragnionym krwi szaleńcem. A jak wiesz, jest to opinia w kręgu rodzimej krytyki niepopularna i właściwie nas dyskredytująca jako poważnych publicystów. W obecnej dyskusji chyba bylibyśmy odkrywczy, gdybyśmy pokazali szerokie możliwości wykorzystania tematyki gejowskiej w polskiej kinematografii. Ale chyba aż tak karkołomnych tez stawiać nie będziemy. PD: Lepiej nie... KW: Choć może na przykład ekranizacja „Lubiewa” Witkowskiego...? PD: Tak! W reżyserii Marka Koterskiego, z Markiem Kondratem w roli Patrycji i Andrzejem Grabowskim jako Lukrecją. |