powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXI)
listopad 2007

AutorAutor
Dobry i Niebrzydki: Atak krwiożerczych, zmutowanych, nimfomańskich pieczarek-zombie
Odgrażaliśmy się, odgrażaliśmy, ale wreszcie jest! Dyskusja poświęcona tylko i wyłącznie żywym trupom! I nawet małej wzmianki o biuście Angeliny Jolie! Zamiast tego – próbka naszych talentów wokalnych, pełna diagnoza przyczyn zombizmu, a także koty-zombie, zombie-prostytutki i zombie-nudyści.
‹Grindhouse vol. 2: Planet Terror›
‹Grindhouse vol. 2: Planet Terror›
Konrad Wagrowski:
(nuci – Hooters)
All you zombies show your faces
All you people in the street
All you sittin’ in high places
It’s all gonna fall on you
(zmienia melodię – Cranberries)
In your head, in your head,
Zombie, zombie, zombie,
Hey, hey, hey. What’s in your head,
In your head,
Zombie, zombie, zombie?
Piotr Dobry:
(ryczy – The Eyeliners)
Do the zombie yeah-yeah
Don’t care what they say
Do the zombie yeah-yeah
(od siebie) Zabieramy się?
KW: No pewnie! Zaraz, jak tylko skończymy przynudzać. Ale zauważyłeś, że żaden z tych trzech przytoczonych przez nas kawałków w gruncie rzeczy nie mówi o żywych trupach w takiej wersji, jaką znamy i kochamy co najmniej od czasów filmu Romero, ale zombie w każdym z nich jest jakimś symbolem? A to chyba najlepszy dowód na to, że żywe trupy zawsze żywe – można kręcić z nimi filmy i otrzymywać nie tylko proste horrory, ale i przemycać wciąż jakąś symbolikę.
PD: No ba. Zombie to jedna z najwspanialszych metafor. Przy jej pomocy można mówić o wojnie, konsumpcjonizmie, odrętwieniu, ślepej wierze, bezmyślności, ubezwłasnowolnieniu i wielu innych rzeczach. Ale zaraz, chwileczkę, jak to: „jaką znamy i kochamy”? To znaczy, że znowu się nie pokłócimy?!
KW: Piotrze, nie myl mnie, proszę, ze Sztyborem. Ze mną nie dyskutujesz po to, aby się pokłócić, ale po to, by błysnąć elokwencją, popisać się znajomością historii kina, dojść wspólnie do ciekawych interpretacji i pojechać po innych krytykach. Ale jeśli chcesz bardzo tematu do polemiki, to powiem tak: wolę duchy od zombiaków. Zombie oczywiście są genialną metaforą wojny, konsumpcjonizmu, etc., ale to duchy pomagają horrorowi mówić o tematach ostatecznych, eschatologicznych (właśnie błysnąłem elokwencją), o strachu przed nieuniknioną śmiercią, o tym, co jest po tamtej stronie, o obawie o najbliższych, o godzeniu się z nieuchronnością odchodzenia. A te tematy zawsze mnie mocniej ruszały.
‹28 tygodni później›
‹28 tygodni później›
PD: No dobrze, ale jakie horrory tak naprawdę poważnie, dogłębnie poruszają takie tematy? Chodzi mi o głośniejsze tytuły, nie żebyś zasypał mnie zaraz tuzinem azjatyckich, o których mało kto słyszał.
KW: „Poważnie i dogłębnie” – to podchwytliwe, bo pewnie w większości przypadków możesz mi zarzucić, że niekoniecznie poważnie i zupełnie niedogłębnie. Chodzi więc raczej o własne impresje po obejrzeniu filmu. Zacznijmy oczywiście od „Szóstego zmysłu” – bo to nie tylko „twist at the end”, ale właśnie jakaś smutna opowieść o samotności po ostatecznym rozstaniu (przynajmniej tak odbiera się ten film przy kolejnym seansie).
PD: Ale to przecież nie horror.
KW: E, tu bym polemizował. Film ma szereg scen z duchami, które mają jednoznacznie straszyć. A to już chyba cecha horroru.
PD: Niekoniecznie. Sceny z duchami, które straszą, mają też „Przerażacze”, „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata”, a nawet „Harry Potter i Zakon Feniksa”. Nie nazwałbym tych filmów horrorami.
KW: „Przerażacze” balansują moim zdaniem na granicy gatunku. Sprawa dyskusyjna. Co prawda www.imdb.com nie klasyfikuje „Szóstego zmysłu” jako horroru, ale pojawia się on w różnych podsumowaniach gatunku jako jeden z przedstawicieli.
PD: No dobrze, przyjmijmy więc, że to horror.
KW: Wracając do tematu duchów: „Inni” (wiem, że nie przepadasz) przedstawiają – jak dla mnie – jedną z bardziej przejmujących wizji zaświatów, w której bohaterka zawsze będzie musiała się zmagać z poczuciem winy. Z zaakceptowaniem odejścia najbliższej osoby spotykamy się w „Przepowiedni” (czyli „Mothman Prophecies”) i jest to całkiem ładnie poprowadzone, nawet pomimo udziału Richarda Gere’a.
PD: Okej, nie mam nic do Twoich osobistych impresji, ale czy te horrory nie powinny jednak przede wszystkim straszyć?
KW: Ale pytanie było inne :) . Duchy w koreańskiej „Opowieści o dwóch siostrach” są symbolem szaleństwa wywołanego ogromnym poczuciem winy. Jest też „Lśnienie”, oczywiście – tu w mniejszym może stopniu dotyka się spraw ostatecznych, ale duchy są ładną metaforą zła, które tkwi w głównym bohaterze i tylko czeka na możliwość ujawnienia się. Te filmy po prostu zostawiły we mnie po seansie jakieś refleksje, potrafiły wywołać pewien nastrój, czasami pewnie niekoniecznie zgodnie z myślą twórców.
‹Resident Evil: Zagłada›
‹Resident Evil: Zagłada›
PD: Nie do końca mnie przekonałeś (coś mało tych przykładów jak na „wolę duchy”), jednak zgodzę się z tym, że może niekoniecznie ściśle w horrorze, ale w szeroko pojmowanych filmach o duchach można znaleźć więcej materiału do własnych rozważań niż w zombie movies, gdzie mamy w sumie z góry narzucone interpretacje (które mnie, nawiasem mówiąc, przeważnie bardzo pasują, no ale nie można tu rzeczywiście mówić o prowokowaniu twórczego myślenia).
KW: I chyba ładnie podsumowałeś to, co miałem na myśli, mówiąc o duchach. Co nie zmienia faktu, że zombie są jedną z fajniejszych i bardziej nośnych konwencji horrorowych, z pewnością dobrze służącą całemu gatunkowi, zarówno jako fabularny koncept, jak i dowód, że horror to coś więcej niż pewna forma filmowej zabawy.
PD: A co, gdy jest tylko filmową zabawą – jak „Planet Terror” Rodrigueza? Lubisz zombie po prostu jako zombie, bez żadnego psychologicznego podłoża?
KW: Ależ oczywiście! Bo zombie, w przeciwieństwie do duchów, zmiennokształtnych wampirów i całej reszty hałastry, są zagrożeniem konkretnym i w pełni zdefiniowanym. Inaczej mówiąc – nie wiesz zwykle, jakie są ograniczenia duchów. To istoty zagadkowe, które właściwie mogą wszystko: przenikać ściany, materializować się w innych rejonach. Wiesz jednak doskonale wszystko o zombich – mają swoje przewagi, mają i ograniczenia. Przewagą jest duża odporność na obrażenia, łatwość rozsiewania zombizmu (wystarczy zwykle ugryzienie i przekazanie przez ślinę) i niezłomna chęć dopadnięcia cię, bez zważania na straty własne (w tym przypominają Armię Radziecką). Ograniczeniami zaś powolność (wiem, zdarzają się wyjątki) i jednak śmiertelność – rozwalenie mózgu i zombiaka powstrzyma. Dlatego filmy z nimi ogląda się w napięciu i widz może też rozważać, jaką strategię w walce sam by przyjął – bo dobrze rozumie sytuację i uwarunkowania.
PD: A masz w ogóle jakiś film o zombie, do którego wracasz? Taki, który oceniłbyś wyżej niż na tetryczną siódemkę.
KW: I tu mnie zażyłeś, bo stwierdziłem, że praktycznie żadnego filmu o zombie nie widziałem więcej niż raz (może „Noc żywych trupów” Romero, ale raczej na zasadzie „oglądałem dawno, więc sobie przypomnę”), nie z braku chęci, ale raczej z braku czasu. Myślę, że wrócę do starego filmu produkcji Vala Lewtona „Wędrowałam z zombie” („I Walked with a Zombie”), bo zrobił na mnie niemałe wrażenie od strony czysto artystycznej, ale trudno go uważać za klasycznego reprezentanta gatunku, bo po pierwsze, zombie w tym filmie nie jest źródłem zła, nie jest też zagrożeniem,
‹28 dni później›
‹28 dni później›
a po drugie – jak to w filmach Lewtona nieraz bywało – nie mamy pewności, czy naprawdę chodzi o jakiś element nadprzyrodzony, czy też wszystko da się wyjaśnić naturalnie. Wrócę też kiedyś z pewnością do japońskiego „Versus”, któremu przyznałem niedawno esensyjne 80% (czyli odpowiednik tetrycznej ósemki), choć to film będący czystą zabawą, kompletnie bez żadnych społecznych podtekstów. Mam chęć – zwłaszcza po seansie „Hot Fuzz” – powrócić do „Wysypu żywych trupów” i sądzę, że może to podwyższyć moją ocenę. A inne – jak czas pozwoli. Czyli pewnie na emeryturze.
PD: A propos, w Hollywood szykują właśnie remake „I Walked with a Zombie”.
KW: I to mnie – tradycyjnie – nieco martwi. Ale, ale, czuję się przesłuchiwany. Powiedz więc, jakie są Twoje ulubione filmy o zombie, no i jak w tym umieszczasz niedawne ważne premiery – „28 tygodni później” i „Planet Terror”, bo nie wypada o nich nie podyskutować przy okazji.
PD: Ja mam tak, że bodaj każdy dobry film o zombie widziałem więcej niż raz. Czyli serię Romera, czyli „Wysyp…”, „28 dni później”, a najwięcej razy oczywiście moje ukochane „Świt żywych trupów” Snydera i „Martwicę mózgu” Jacksona. Do „28 tygodni później” i „Planet Terror” też na pewno wrócę, jak tylko wyjdą na DVD, z tym że ten pierwszy, jako ten cięższy, mroczniejszy i bardziej „zaangażowany”, po powtórnym seansie raczej odłożę na półkę na jakiś rok. Zaś do tego drugiego, mam wrażenie, będę wracał w przeciągu roku kilkukrotnie, bo stanowi kawał niczym niezmąconego, szalonego trashu, w którym chodzi o nic innego, jak tylko o soczystą porcję czystej rozrywki. Idealna rzecz zarówno na poprawę humoru w zimową noc, jak i na tak zwany męski wieczór przy piwie i chipsach (choć tu wypadałoby raczej załatwić tequilę i tacos). A tak się jeszcze zastanawiam – „Smętarz dla zwierzaków” możemy chyba uznać za całkiem nietypowy zombie movie, nie? Kurde, chyba właśnie odkryłem, dlaczego jestem jedną z nielicznych osób, które tak lubią ten film – jasne, że przemiela niedopowiedzianą atmosferę Kingowskiej książki na dosłowne gore, ale ja musiałem mieć po prostu sporo frajdy z samego tylko konceptu nieumarłych zwierząt i dzieciaka! Och, już wiem, co sobie zaraz odświeżę na DVD :-)…
‹Świt żywych trupów›
‹Świt żywych trupów›
KW: „Smętarz dla zwierzaków” jako film zombie? Czemu nie? Patrząc na niego w ten sposób, musimy uznać, że mamy tu historyczne pierwsze pojawienie się kota-zombie.
PD: A w sequelu – psa-zombie. I znów à propos: remake „Smętarza…” też już w drodze. W ogóle zastanawiam się nad taką zabawą filmową, jak się kiedyś spotkamy przy piwie – przerzucamy się dowolnym tytułami w miarę popularnych filmów. Wygrywa ten, kto poda film, który nie został jeszcze (albo nie będzie w najbliższej przyszłości) poddany „liftingowi”…
KW: Ale akurat w przypadku „Smętarza…” remake mógłby zdystansować słaby pierwowzór, więc w sumie nie jestem przeciw. Ale zastanówmy się w takim razie nad ewolucją gatunku. Zaczęło się chyba od voodoo – czyli zombizm jako wynik klątwy rzuconej na człowieka, przez co zapada on w pewien rodzaj śpiączki: choć żyje, porusza się i wykonuje podstawowe czynności, nie można się z nim skontaktować. Zapewne inspiracją dla takiego pomysłu na zombie musiała być jakaś autentyczna choroba.
PD: Niezupełnie. Wszystko zaczęło się przecież w Afryce, gdzie kapłani voodoo rzekomo doprowadzali do zmartwychwstania umarłych, rzucając na nich czar, a następnie wykorzystywali ich jako bezwolne marionetki, na przykład do prac w polu. O ile trudno mi uwierzyć i w czar, i w tych „umarłych”, o tyle potrafię sobie wyobrazić, że wśród dzikich plemion jednostki o słabej psychice faktycznie mogły bezmyślnie spełniać polecenia kapłana, który nafaszerował je jakimiś silnymi środkami odurzającymi. Zresztą, czy inaczej zachowują się współcześni narkomani na silnym głodzie? Też są w stanie zrobić niemal wszystko za działkę, a dochodzi jeszcze podobieństwo fizyczne do zombiaka. Ba, dopiero co przechodziłem grypę i gdy patrzyłem w lustro… Brrrr.
KW: Potem oczywiście formułę rewolucjonizuje Romero i wprowadza schemat, który zdominuje gatunek na wiele lat. Czyli mamy wstające z grobów trupy, żywiące się ludzkim mięsem, które można zabić, tylko niszcząc mózg.
PD: Tak. Dlatego zdaje się, że najbliższymi krewnymi zombich w horrorze są wampiry – obydwa te „gatunki” potrzebują ludzi jako pożywienia: zombie żywią się ludzkim mięsem, wampiry – krwią. Zarówno wampiry, jak i zombie, przemieniają swe ofiary w sobie podobnych za sprawą ugryzienia. Zombiaka zabijesz jedynie strzałem w głowę, wampira – przebijając mu serce kołkiem osinowym czy srebrną kulą.
‹Wysyp żywych trupów›
‹Wysyp żywych trupów›
KW: O nie! Srebrna kula to sposób na wilkołaki. Piotrze, taki błąd może Cię kosztować życie…!
PD: A skąd. Wrażliwość na srebro jest oczywiście częściej przypisywana wilkołakom, ale i wampiry bywają na nie podatne: weź choćby cykl Pilipiuka, „Drakulę 2000”, trylogię „Blade’a”, „Hellsinga” (tego anime) czy „Half Life”…
Ale kończąc moją analogię zombie-wampiry. Wydaje mi się, że jedyna większa różnica między nimi polega na tym, że wampiry to indywidualiści, do tego często wysoko urodzeni (zdaje się, był nawet jakiś hrabia ;-)), zaś zombiaki działają stadnie, pochodzą raczej z niższych warstw społecznych (choć reguły nie ma) i chyba lepiej działają na wyobraźnię jako metafora zagrożenia masowego.
KW: Potem się dzieje niewiele, aż Snyder i przede wszystkim Boyle dramatycznie przyspieszają niemrawe do tej pory żywe trupy. Tylko że u Boyle’a to nie są trupy, lecz znów ludzie trawieni pewną chorobą. Takie ładne połączenie tradycji z nowoczesnością.
PD: Tak. Ale najważniejsze, że i u Boyle’a, i u Snydera zagrożeniem znów są przede wszystkim nie zombie, a inni ludzie.
KW: Nie tylko u Boyle’a i Snydera – przecież relacje między oblężonymi są niezwykle istotnym elementem już Romerowskiej „Nocy żywych trupów”. To wszystko zresztą jest dowód na dojrzewanie gatunku – bo jednak jednym z celów horroru jest przyglądanie się ludzkim reakcjom na zagrożenie, a nie tylko pokazywanie zombiaków rozszarpujących wnętrzności przygodnym przechodniom.
PD: Gdybyś nie narzucał takiego kulturalnego stylu rozmowy, z chęcią odparowałbym teraz jakimś „naucz się czytać ze zrozumieniem!”. Ale odpowiem tylko spokojnym: wszystko fajnie, ale przeoczyłeś słówko „znów”.
KW: No dobra, dobra… Z odprysków przychodzi mi do głowy film, którego tytułu nie pomnę (może pomożesz?), wyświetlany parę-, paręnaście lat temu w polskiej telewizji. Pojawiło się w nim urządzenie przywracające do życia tylko mózg zmarłego. Stawał się on wtedy człowiekiem zachowującym się całkiem normalnie, o zdrowym umyśle, ale z nieodwołalnie rozkładającym się ciałem. Taka wariacja na temat.
PD: Brzmi intrygująco, ale nic takiego sobie niestety nie przypominam.
KW: Co dalej?
PD: Hmm… Zdaje się, że po sukcesie „Wysypu…” będziemy mieli w najbliższych latach wysyp zombie na wesoło. Nie widziałem jeszcze „Fido”, ponoć świetnej komedii o udomowionym zombie, ale z tego, co wiem, ma wyjść u nas niebawem na DVD. Rzucę paroma innymi tytułami świeżo powstałych bądź dopiero planowanych, długometrażowych i krótkometrażowych filmów o zombie. Mówią same za siebie: „Zombie Love” (musical!), „Gay Zombie”, „Zombie Jesus!”, „Zombie Strippers”, „Eat the Parents”…
KW: Filmy o zombie zawsze miały fajne tytuły. Proszę: „Astro-zombies” (1967), „O zmroku przychodzą zjadacze mięsa” („At Twilight Come the Flesh-Eaters”, 1998), „Zombie-rowerzyści z Detroit” („Biker Zombies from Detroit”, 2001), „Krwiopijcy z kosmosu” („Bloodsuckers from Outer Space”, 1984), „Buttcrack” (1998 – tytuł sam sobie przetłumacz :)), „Potwór z atomowym mózgiem” („Creature with the Atom Brain”, 1955), „Die You Zombie Bastards!” (2005 – w oryginale brzmi najlepiej), „Wejście króla zombie” (Enter… Zombie King! – połączenie kina zombie i wrestlingu…), „Erotyczny orgazm” („Erotic Orgasm” – porno zombie, włoskie, rzecz jasna), „Gore Whore” (1994 – naprawdę jest taki film, o zombie-prostytutce…), „Zakochana pielęgniarka-zombie” („A Zombie Nurse in Love”, 2003), „Niebywale dziwne stwory, które przestały żyć i stały się pomieszanymi zombie!!?” (“The Incredibly Strange Creatures, Who Stopped Living and Became Mixed-up Zombies!!?”, 1963), „Kung Fu Zombie” (1981), „Kolonia nudystów zombie” („Nudist Colony of the Dead”, 1991), „Porno Holocaust” (1980), „Seks, czekolada, i republikanie zombie” („Sex, Chocolate and Zombie Republicans”, 1998), „Dziewica wśród żywych trupów” („Virgin Among the Living Dead”, 1971), ufff…
PD: Oczywiście te wszystkie wyczesane tytuły to jeszcze jeden z powodów, dla których uwielbiam ten gatunek.
KW: Czy ktoś mówi o ograniczeniach gatunku? Podejrzewam, że po obejrzeniu tych wszystkich filmów widz sam staje się zombie…
PD: Bardzo możliwe. Zauważ tylko, że są to tytuły maksymalnie niszowych filmów, najczęściej robionych za przysłowiowego dolara, znanych garstce zapaleńców…
KW: Zasugeruję, że to dlatego, iż nie potrzeba wybitnych umiejętności aktorskich, aby zagrać zombie, więc to idealny temat dla amatorów.
PD: …zaś „Wysyp żywych trupów” wprowadził komedię zombie do kin.
KW: Blado przy tym wszystkim wygląda tytuł filmu Rodrigueza…
‹Versus›
‹Versus›
PD: Faktycznie, lepszy byłby chyba „Tancerka go-go z karabinem zamiast nogi kontra banda napromieniowanych i napalonych wojskowych, w tym Quentin Tarantino z odpadającym pisiorem, w świecie opanowanym przez zombie”.
KW: Gdybyś dodał „i Bruce Willis jako zabójca Bin Ladena” właściwie już nie byłoby potrzeby oglądać filmu. Ale, ale, jak jesteśmy przy Rodriguezie – jak właściwie ona uruchamiała spust?
PD: Napinała mięśnie pochwy.
KW: Czy jednak nie uważasz, że zombie-komedie to rozwiązanie na krótki czas? Bo ile tu można wymyślić żartów, których nie wykorzystali jeszcze Wright i Rodriguez?
PD: Podejrzewam, że całkiem sporo. Spójrz, z komediami romantycznymi męczymy się już ładne kilkadziesiąt lat… Nie no, wystarczy jedna dobra komedia zombie rocznie i będzie OK. Choć, oczywiście, znając życie, będzie raczej tak, że dostaniemy dziesięć niedobrych komedii zombie rocznie i temat szybko się przeje. Cóż, pantha rei, nie mam z tym problemu.
KW: Wszystko płynie, jak powiedział pan Tarej, ale rzeczywiście zombie (podobnie zresztą jak wampiry) mają ogromną umiejętność powracania do życia filmowego już od dziesiątek lat. Zaczęło się przecież w latach 30., ale teraz – dzięki obecnym na naszych ekranach „Planet Terror”, „28 tygodni później” i „Resident Evil” – całkowicie zdominowały dostępny u nas filmowy horror, dystansując, przynajmniej na pewien czas, różne „Piły” i im podobne. No i – o czym w sumie cały czas mówimy, ale nie bezpośrednio – mamy tu ładny przykład trzech różnych podejść do tematu zombie: komediowego (Rodriguez), zaangażowanego (Fresnadillo) i czysto rozrywkowej naparzanki (Mulcahy). Mamy więc trzy fronty, jak niemiecka armia podczas rosyjskiej wojny (Leningrad, Moskwa, Krym), którymi gatunek może prowadzić ofensywę. Miejmy tylko nadzieję, że nie skończy się to Stalingradem…
powrót do indeksunastępna strona

76
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.