powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXI)
listopad 2007

Autor
Pigułka nasenna
‹Inwazja›
Pół biedy, że z inteligentnego materiału science fiction Oliver Hirschbiegel zrobił kiepskie kino akcji z oklepanym wątkiem familijnym i naukowym bełkotem zastępującym dialogi. Pół biedy, że przepuścił grube miliony, których w „Inwazji” zupełnie nie widać. „Możesz mnie okraść, możesz mnie głodzić, możesz mnie zbić, a nawet zabić. Tylko mnie nie zanudzaj” – mawiał we „Wzgórzu Złamanych Serc” Clint Eastwood. A on się nigdy nie myli.
Zawartość ekstraktu: 30%
‹Inwazja›
‹Inwazja›
Czwarta i najsłabsza ekranizacja powieści „Porywacze ciał” Johna Jacka Finneya z 1955 roku zrobiona jest według zasady „mniej gadania, więcej biegania”. Hirschbiegel bardzo starał się ożywić fabułę, nie opierać filmu na niepewnych fundamentach grozy kreowanej przez klimat, ale głównie na działaniu bohaterów. Poświęcił wiele uwagi i dbałości o atrakcje nieprzewidywalne tylko dla widza, który w życiu obejrzał mniej niż trzy filmy science fiction, i podał je z przekonaniem, że robi coś całkiem nowego i szalenie oryginalnego. Seans „Inwazji” ogranicza się głównie do czekania na nietypowe rozwiązanie, zaskoczenie, mistrzowsko wyreżyserowaną scenę, cokolwiek dowodzącego obecności niezłego twórcy wymienionego w czołówce filmu. Gdy oczekiwanie przerywają napisy końcowe, bilans nie wygląda za ciekawie. Najbardziej porywającą sceną w całym filmie jest oblężenie uwięzionej w samochodzie rodziny zaatakowanej przez zainfekowanych ludzi oblepiających auto. Czyli z obiecującego faceta na stołku reżysera nie ma wielkiego pożytku. Do przeciętnej roboty można było wziąć każdego z szeregu zaprawionych warsztatowo wyrobników.
Po głębszym zastanowieniu można jednak dojść do wniosku, że może nikt nie chciał zatrudnić Hirschbiegela na stanowisku nieprzeciętnego kreatora? Może chodziło o obsadzenie go w roli strażnika wysokiej wartości projektu, człowieka, który uratuje „Inwazję” od stania się głupim bzdetem z kosmosem w tle? W najgłośniejszych osiągnięciach gatunku ostatnich lat, największym zagrożeniem dla człowieka był drugi człowiek. Kosmici dawno wyszli z mody. Trudno zrobić o nich mądry film bez obciachu i twórca świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Jednak niewiele z tej słusznej refleksji wynika poza wnioskami czysto powierzchownymi. Oszczędza się nam obrazków oślizgłych, pokracznych kreatur, potęgując kadry z grupami otępiałych ludzi idącymi ulicami czy stojącymi w kolejce po tajemnicze zastrzyki. To jedyne, na co wpadł reżyser, aby oddalić „Inwazję” od katastroficznego kina o inwazji obcych i zbliżyć do ambitnej utopii. Niczego specjalnego tą operacją dla filmu nie zyskał, za to upuścił z pacjenta całe napięcie.
W tym zamieszaniu wyszedł film bliższy feministycznej wersji „Wojny światów” niż docenionej „Inwazji porywaczy ciał” Philipa Kaufmana z 1978 roku. Hirschbiegel wprowadzając kilka drobnych zmian znacząco poprzestawiał akcenty. Lekarza granego przez nieefektownie ufryzowanego Donalda Sutherlanda zastąpiła zwinna pani psycholog Nicole Kidman. W ramach dbałości o kultywowanie wartości rodzinnych dorzucono jej małego synka. Kiedy na Ziemię z kosmosu spada wahadłowiec i rozprzestrzenia się tajemnicza infekcja, bohaterka w pierwszej kolejności skupia się na znalezieniu i ochronieniu malca. Ten strasznie banalny, oklepany wątek stanowi główną oś fabuły „Inwazji”, a postać Kidman wcale nie broni się jako przytomny człowiek, który w obliczu zagrożenia dba głównie o interesy swoje i swoich bliskich, mając w głębokim poważaniu losy ludzkości. Ona nas ani trochę nie obchodzi. Zajęty rozpisywaniem pseudonaukowych dialogów scenarzysta w ferworze tworzenia zapomniał uczynić tę postać choć odrobinę cieplejszą niż lodówka.
Niestety, złe recenzje ostatnich filmów Nicole Kidman spowodowały dużą nerwowość aktorki w kontaktach z prasą.
Niestety, złe recenzje ostatnich filmów Nicole Kidman spowodowały dużą nerwowość aktorki w kontaktach z prasą.
Na przetrwaniu Kidman może w ogóle nam nie zależeć, ale ona ma przynajmniej „jakąś” osobowość, co wcale nie jest oczywiste w przypadku reszty bohaterów. Druga z rzędu postać, grany przez Daniela Craiga doktor, nie posiada żadnych pozytywnych cech. Oschły, bezpłciowy, nieciekawy. Nawet nie zdejmuje koszulki, żeby można było wziąć go w obronę chociażby ze względu na świetną klatę. Patrzy się na niego z myślą: zabierzcie tego nudziarza czym prędzej z tej planety! Tła dla głównych postaci w całości brakuje. Nawet takiego banalnego, po prostu dającego szerszą perspektywę ludzkich reakcji na niecodzienną sytuację: faceta o zdolnościach przywódczych, który natychmiastowo adaptuje się do nowych warunków, albo kobiety, która musiałaby zabić bliskiego, żeby ocalić własne życie.
„Inwazja” to dziecko niezdecydowania, na co twórcy chcą położyć największy nacisk. Za co się nie wzięli, bezbłędnie udało im się osiągnąć idealną nijakość: postaci, opisywanego świata, sytuacji. Podczas oglądania nie interesuje nas nic poza tym, kiedy te śmiertelne nudy wreszcie się zakończą. Ale Hirschbiegela do czasu premiery i spektakularnej box office’owej klapy pewnie rozpierała duma. Nie dał się przebrzydłym Amerykanom i bezdusznemu Hollywood. Zrobił swój film. Wywalił z pomysłu ryzykowne rozwiązania. Szkoda, że nie zaproponował w powstałe dziury nic w zamian. Choćby efektów specjalnych.



Tytuł: Inwazja
Tytuł oryginalny: The Invasion
Reżyseria: Oliver Hirschbiegel, James McTeigue
Zdjęcia: Rainer Klausmann
Scenariusz: Dave Kajganich
Obsada: Nicole Kidman, Daniel Craig, Jeremy Northam, Jackson Bond, Jeffrey Wright, Veronica Cartwright, Josef Sommer, Celia Weston, Roger Rees
Muzyka: John Ottman
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Warner
Data premiery: 2 listopada 2007
Czas projekcji: 99 min.
WWW: Strona
Gatunek: SF, horror
Ekstrakt: 30%
powrót do indeksunastępna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.