powrót do indeksunastępna strona

nr 09 (LXXI)
listopad 2007

Autor
Kiedy forma przerasta treść
Terence M. Green ‹Cień z Ashland›
Dziwne doprawdy wrażenie pozostawia lektura książki „Cień z Ashland” Terence’a M. Greena. Z jednej strony czyta się płynnie i lekko, nie mogę powiedzieć, że jest to utwór napisany źle. Jednak jeśli się głębiej zastanowić, to coś tu jest „nie halo”. I to wcale nie taka błaha sprawa.
‹Cień z Ashland›
‹Cień z Ashland›
Od pierwszych słów zostajemy wprowadzeni w swoiście magiczny i tajemniczy świat czyichś żyć. Gdzieś pomiędzy emocjonalnymi zagadkami drzemiącymi w każdym człowieku a dziwnym splotem zbiegów okoliczności zaczynamy wraz z głównym bohaterem Leo podróż w głąb ludzkiej duszy. Jednak już po kilku stronach wprowadzony zostaje główny wątek, który pochłonie bohatera bez reszty, wyrwie go z rutyny dnia codziennego i każe mu pojechać do odległej mieściny Ashland, by zmierzyć się z przeszłością. Coś się wydarzyło i nie miało zakończenia, coś w historii rodziny pozostało nierozstrzygnięte – niewytłumaczone zniknięcie wuja Jacka, którego matka Leo przywołuje na łożu śmierci, budząc tym samym potrzebę, konieczność nawet, sięgnięcia wstecz. I trzeba podjąć rękawicę, inaczej przeszłość – paradoksalnie – nigdy nie odejdzie do przeszłości.
Brzmi nieco banalnie? Nie szkodzi, może tak się tylko wydaje, przecież historia zaczyna nabierać rumieńców. COŚ musi się jeszcze przecież wydarzyć. Albo i nie. Przez pół książki czekałam na zaskakujący zwrot akcji, który uzasadniłby wielką pompę, z jaką powieść została napisana. Krótkie zdania. Urwane myśli. Aforystyczne konkluzje. Niedopowiedzenia i niejasności. Przez drugie pół natomiast przekonywałam się, że wielkiego bum nie będzie. W miarę czytania książki czułam się coraz bardziej oszukana. Bo przecież formalnie jest bardzo pięknie, napięcie zbudowane pierwszoklasowo, styl poważny i nawet patetyczny, interesujące dialogi. Tylko wszystko skomponowane tak, że wciąż się czeka na tę właściwą akcję, treść, na tę esencję. Ale zamiast esencji dostajemy siódmą wodę po herbacie – oczywistą, nieciekawą i oklepaną historię.
Najbardziej przerośnięte są cytaty. Przez pierwszą część książki przed każdym rozdziałem mamy cytat z klasyków literatury: Emerson, Conrad, Fitzgerald, Steinbeck, Kafka… Cytaty mroczne i „duszne”, wydobywające jakieś duchowe reminiscencje przeszłości, ostrzegające złowieszczo przed zgubnym wpływem dawnych czasów i sprawiające, że biedny czytelnik dostaje drgawek z niepokoju i ciągłego pytania siebie: „kiedyż, ach kiedyż zdarzy się w tej opowieści coś na miarę tych cytatów?” Niestety się nie zdarza. Historia nie tylko banalnieje, ale też staje się coraz bardziej przewidywalna.
Jest jeszcze kwestia historyczno-społeczna, która rzekomo świadczy o mistrzostwie powieści i wielkim wyczuciu Greena w portretowaniu dawnych czasów. Tłem dla zniknięcia wuja Jacka jest Wielki Kryzys w Kanadzie, obserwujemy więc zmagania ludzi z pracą, a raczej jej brakiem, często z głodem. W tym wszystkim – jak to w życiu bywa – są i romanse, i skrywane namiętności, których ofiarą padają setki wujów Jacków… Być może właśnie wątek emocjonalny mógłby ożywić mdławą i dłużącą się opowieść, gdyby nie został zepchnięty na margines.
Sama nie wiem, może za wysoko postawiłam poprzeczkę…? Może oceniam dzieło z gatunku czytadła pociągowego, przykładając doń miarę wielkich i ponadczasowych ksiąg. A może sam autor wpuścił mnie w maliny cytując twórców z wyższych półek. A może wpuścił w maliny sam siebie, wierząc, że swoją twórczością mierzy tak wysoko…?



Tytuł: Cień z Ashland
Tytuł oryginalny: Shadow of Ashland
Autor: Terence M. Green
Przekład: Beata Hrycak
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN-10: 83-7298-625-8
Format: 236s. 125×183mm
Cena: 29,90
Data wydania: 14 grudnia 2004
powrót do indeksunastępna strona

45
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.