W debiutanckiej powieści „Wilcze dziedzictwo – cienie przeszłości” Magda Parus bierze na warsztat ikonę horroru – wilkołaka. Ale horroru w tej książce jest jak na lekarstwo: trudno bowiem bać się wilkoludzi, kiedy samemu jest się jednym z nich.  |  | ‹Wilcze dziedzictwo: Cienie przeszłości›
|
Wilkołaki! Szczerze mówiąc, pakiet skojarzeń z tematem mam niezbyt zachęcający: film z Nicholsonem, którego do dziś nie obejrzałem, wyjący LARP-owcy pod oknem akademika na Polconie, jakieś mroczno-gotycko-celtyckie erpegi, thorgale w czarnych t-shirtach. Brr. A tu – wilkołaki. Pop-ikona wilkołaka budzi dziś mieszane uczucia, co dane mi było zaobserwować ostatnio na forum „Nowej Fantastyki”. Gdy szacowne pismo literackie pokusiło się o zamieszczenie włochatego wilkoluda na okładce, odpowiedzią był skowyt czytelników. Autorka zdaje sobie z tego sprawę i traktuje rzecz z umiarkowanym, acz widocznym dystansem. Pichcąc potrawkę z wilka, nasypała nie tylko niezbędnego mroku, ale i szczyptę zacnego humoru, przez co właściwa odpowiedź na pytanie: „Dlaczego w 2007 roku w ogóle pisać o wilkołakach?” brzmi: „A dlaczego nie?”. Son of cliché, zakląłem w duchu, gdy główny bohater okazał się długowłosym (!), odzianym w skórę (!!), jeżdżącym na motorze (!!!) młodzieńcem. Ale dalej było lepiej. Zanim opuściło mnie czytelnicze odrętwienie wywołane obrazem mucho macho de lupus, sam bohater, wyruszający na misję tajniak, zdał sobie sprawę z idiotyczności swojego image’u. Skoro mogę spoglądać nań bez wstrętu, pora przedstawić naszego chiot terrible. Na imię ma Colin i jest członkiem Straży – milicji wilkołaczej społeczności, która współcześnie po cichutku żyje w diasporze na obrzeżach ludzkiej cywilizacji. Tam, gdzie krzyżują się ścieżki człowieka i wilka, potrzebna jest czasem interwencja. A to kogoś pożarł niedźwiedź, który wcale nie był niedźwiedziem, a to jakiś wilkołak dopiero odkrył wilczą moc i trzeba mu pomóc, nim narobi problemów sobie i otoczeniu. Właśnie rzekomy atak niedźwiedzia sprowadza Colina do małego miasteczka w Górach Skalistych. Niepokój strażnika wzbudza fakt, że mieszkają w nim jego przyrodni brat i siostra, nieświadomi wilczego dziedzictwa. To niezły debiut. Jak wspomniałem, Magda Parus ma dystans do swojego surowca. Bawi się mitami i legendami (także filmowymi), konfrontując je z powieściową rzeczywistością. Ucieszny jest język wilkołaków, pełen psich nawiązań (suczki, szczeniaki). Podobało mi się, że wilczy lud nawet myśli inaczej niż człowiek (bohater nie widzi nic zdrożnego w spółkowaniu ze zwykłymi wilczycami, kiedy jest w swojej futrzastej formie, ba, nawet przedkłada je nad ludzkie i wilkoludzkie samice). Ciekawa psychologicznie postać Colina, który z całych sił stara się porzucić pozę młodego gniewnego, co nie jest łatwe przy bagażu jego dramatycznej przeszłości (ojciec Colina próbował go „leczyć” z wilkołactwa metodami znanymi z broszurek fanatycznych homofobów). Na mój nos autorka powinna jednak popracować jeszcze nad dialogami czasem mającymi skłonność do wpadania w lekką sztuczność (na przykład scena, w której nastolatki rozmawiają o filmach i legendach), czasem byłem też znużony ogromem serwowanej w przemyśleniach bohatera wiedzy. Z drugiej strony to pierwsza część cyklu, której zadaniem było zbudować solidne fundamenty. „Wilcze dziedzictwo” to nie horror – nie ma tu grozy dla samej grozy. Najstraszniejsze okazują się momenty, gdy w wilkołakach dominować zaczyna nie wilcza, ale ludzka natura. Całość przypomina dobry młodzieżowy serial science fiction – fantasy w stylu „Roswell” czy innej „Buffy”: młodzi ludzie, tajemnice, tajne spiski, fantastyczne moce, mroczna, ale niebanalna przeszłość głównego bohatera. Wszystko osadzone w przemyślanym, bogatym świecie, który nie został jeszcze odkryty przed czytelnikiem, takoż niecierpliwie czekam na drugi tom opowieści. Myślałby kto, wilkołaki!
Tytuł: Wilcze dziedzictwo: Cienie przeszłości Autor: Magda Parus ISBN: 978-83-89595-33-1 Format: 432s. 125×195mm Cena: 29,50 Data wydania: 21 września 2007 Ekstrakt: 70% |