Po pięciu latach przerwy Michael Myers wraca na ekrany. Tym razem jednak nie w kolejnym odcinku swoich krwawych przygód, a w nowej wersji oryginalnego „Halloween”, któremu w przyszłym roku stuknie trzydziestka. Ładny wiek. Szkoda, że sam remake już nie taki ładny.  |  | ‹Halloween›
|
Roba Zombie można lubić bądź nie, ale nawet przeciwnicy reżysera uczciwie muszą przyznać, że na horrorowej scenie niewielu jest obecnie autorów z tak wyrazistym, autonomicznym stylem. Ów styl dobrze widać w pierwszych czterdziestu minutach nowego „Halloween”, kiedy Zombie proponuje nam osobistą wizję dzieciństwa Myersa. Od strony fabularnej ta wizja to nic nowego: oto brzydki dzieciak z patologicznej rodziny (ojciec alkoholik, degenerat kontemplujący lubieżnie wdzięki nastoletniej córki i naśmiewający się z syna, matka striptizerka, córka wyzywająca i rozwiązła) jedyną przyjemność w swej marnej egzystencji czerpie z mordowania Bogu ducha winnych zwierzątek oraz już wcale nie tak niewinnych (też się z brzydala naśmiewają) kolegów ze szkoły. W halloweenową noc, gdy mamusia wychodzi do pracy przy rurze, pozostawiony sam sobie Mikey rozpoczyna masakrę: pod nóż trafia kimający w fotelu tatuś-szyderca oraz starsza siostra i jej chłopak; psychopatyczny dzieciak oszczędza jedynie swoją maleńką siostrzyczkę. W tej części filmu dostajemy sporo taniej psychoanalizy, ale formalnie rzecz jest zrealizowana bez zarzutu: Zombie swoim zwyczajem łączy stylizację na kino exploitation z lat 70. z romantycznymi balladami (tutaj „Love Hurts” Nazarethu), tworząc tym samym osaczający, psychodeliczny klimat. Niestety, po upływie ekranowych czterdziestu minut, a piętnastu filmowych lat Myers dorasta, ucieka ze szpitala psychiatrycznego i… kończy się to, co było dobre, a zaczyna przeciętny slasher z mordercą uganiającym się za półnagimi dziewczynami. U Carpentera Zło czaiło się gdzieś w mroku, bohaterka – a my wraz z nią – niemalże bezustannie czuła jego oddech na plecach, choć rzadko kiedy je widziała. U Zombiego – odwrotnie – Zło obecne jest w kadrze prawie non stop, przechadza się ulicami w nieodłącznej masce, jak gdyby nigdy nic, i nikt postronny nie zwraca na nie uwagi (i to mimo iż tym razem Michaela gra ponaddwumetrowy ekswrestler Tyler Mane). Ale fakt ten można by jeszcze od biedy przełknąć. Gorzej, że nastrój gdzieś się ulatnia, zaś w scenach morderstw nie ma za grosz ani inwencji, ani nawet porządnego gore: reżyser zdaje się być do tego stopnia zafascynowany swoim bohaterem, że nie spuszcza kamery z jego barczystej sylwetki nawet wtedy, gdy ten kogoś dekapituje, toteż w kadrze przeważnie niewiele co widać. W efekcie dostajemy dość mizerny i niekoniecznie potrzebny komukolwiek horror, z którego nieco frajdy będą mieć tylko co zagorzalsi fani gatunku, a to przez wzgląd na prawdziwą plejadę jego gwiazd, przewijającą się przez ekran. Prócz stałej ekipy Zombiego (Sheri Moon, Bill Moseley, Tom Towles, Sid Haig) mamy tu także między innymi Brada Dourifa (słynny głos laleczki Chucky), Clinta Howarda (Lodziarz), ikonę europejskiego horroru Udo Kiera, Kena Foree („Świt żywych trupów” Romera) oraz horrorowe heroiny: Dee Wallace Stone i Sybil Danning. Ci, których te wszystkie nazwiska w ogóle nie ruszają, powinni sobie nowe „Halloween” odpuścić. Ewentualnie obejrzeć pierwsze czterdzieści minut i wziąć do serca uniwersalne (tudzież jedyne) przesłanie filmu: nie śmiej się z małego brzydala. My w Polsce niby po 21 października znów możemy, ale nigdy nic nie wiadomo.
Tytuł: Halloween Reżyseria: Rob Zombie Zdjęcia: Phil Parmet Scenariusz: Rob Zombie Obsada: Tyler Mane, Malcolm McDowell, Brad Dourif, Daeg Faerch, Sheri Moon, William Forsythe, Udo Kier, Clint Howard, Danny Trejo, Tom Towles, Bill Moseley, Leslie Easterbrook, Scout Taylor-Compton, Danielle Harris, Skyler Gisondo, Kristina Klebe, Dee Wallace-Stone, Daniel Roebuck, Nick Mennell, Daryl Sabara, Ken Foree, Sid Haig Muzyka: Tyler Bates Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA Data premiery: 26 października 2007 Czas projekcji: 109 min. Gatunek: horror Ekstrakt: 50% |